A! i Chryzio także!! dorzucił Mecenas...
— Musieliśmy przynajmniej najstarszego wziąć z sobą, odparł pan Julian, boby się dziadek i babunia gniewali.
Chryzio kłaniał się zdaleka dosyć zimno, witając stryjów.
Starszy od obu, pan Julian Szelawski, stosunkowo był równie dobrze, jak oni zakonserwowany i wyglądał młodo. Postawę miał daleko więcej pańską, arystokratyczną. Żona jeszcze wybitniej charakter ten nadać sobie pragnęła. Wprawdzie przybywała do państwa Bronisławowstwa, ale czuć było, iż tem czyniła im łaskę, że to sobie za zaszczyt powinni byli uważać. Spełniała obowiązek, jaki węzły rodzinne wkładały, z chłodem widocznym.
Oboje państwo ubrani byli z przesadzoną elegancyą, a Chryzio wyglądał paniczykowato, na młodego anglika. Ładny chłopak naśladując rodziców, prezentował się z minką lekceważącą, niemal pogardliwą. Jego, równie jak rodziców razić się zdawała kamienica nowa, tak błyszcząco i zbytkownie urządzona.
— Pierwszy raz jestem w twoim pałacu, żartobliwie wchodząc na próg odezwał się pan Julian. Ba! ba! co za przepych! co za wykończenie! jaka wytworność! Powinszować panu Radcy! Jedno tylko mnie razi, dodał, to, że ten pałacyk z loka-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/23
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.