Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wólkę przypominało, uderzyło Mecenasa nieprzyjemnie, odezwał się z przekąsem.
— Widać, że oddawna musiało to być umówionem, kiedyście mieli czas tak wszystko pięknie i starannie przygotować! — A ja — ja o tem nic nie wiedziałem!
— Niesłuszny żal miałbyś do nas, odparła bratowa, gdybyś nam to chciał wziąć za złe. Nie kryliśmy się z tem przecie, ale widujemy się tak rzadko, a żyjemy z sobą tak mało, iż inaczej wypaść nie mogło..
— Reszta rodzeństwa zapewne szczęśliwszą być musiała odemnie, rzekł Kalikst — i jest o tem zawiadomioną?
— Nie wiem — krótko odparła Lola..
— Jesteśmy już w Maju — dodał Mecenas po namyśle. Jeżeli dach się dopiero rozpoczyna, wedle wszelkiego podobieństwa do świętego Jana nie będzie skończony, więc i imieniny ojcowskie zapewne w Warszawie obchodzić przyjdzie?
Lola powtórzyła zimno — tożsamo.
— Nie wiem.
Obejrzawszy mieszkanie, Mecenas powrócił z bratową do niej, i w prędce wziął za kapelusz, żegnając ją.
Oboje czuli, że się daleko chłodniej rozstawali, niż witali przed chwilą. Kalikst wyszedł zburzony cały, a im więcej myślał nad tem, tem go postępowanie Bronisława mocniej i dotkliwiej prze-