Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

większem uszanowaniem, w objeściu się z nimi był pewien odcień zdobytej niezależności.
Pan Floryan nie odjechał, nie zmusiwszy dziada do przyjęcia pieniężnego zapasu, dosyć znacznego, który miał służyć dla przyzwoitszego wyekwipowania się, sprawienia garderoby i t. p. Wzdragał się p. Teodor długo, lecz wnuk potrafił go przekonać, że godność rodziny wymagała tego, i że, bądź cobądż dziad miał prawo przyjąć od wnuka małą pomoc, która jemu żadnej nie czyniła różnicy.
W sąsiedztwie długo nie mówiono tylko o tej dziwnej przygodzie Kunaszewskiego, a że u Wyszogrodzkiego wiele osób poznało młodego przybysza i wszystkim się on podobał, winszowano z serca Kunaszewskiemu szczęścia, jakie go spotkało.
Po odjeździe p. Floryana, którego dziad odprowadził do przyjaciela, — powróciwszy do Wólki, stary pozostał w swojem dawnem mieszkaniu i przy dawnych zajęciach, na służbie rezydenta, ale głos podnosił śmielej, wchodził inaczej na pokoje, mówił głośniej, i Podkomorzyna ślepa nawet znajdowała, że się odmienił znacznie.
Szelawscy powoli wybierali się do Warszawy. Nadeszła zima, a w tej porze roku doktor Frycz na podróż się ważyć nie życzył. Odłożono ją do wiosny, gdyż i dach na dworze, który do wyjazdu służył za pozór, dopiero w tej porze na nowo kryć rozpocząć było można.
Z dachem tym, który w początku tylko no-