Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iż się parę dni nie mogli poskromić, aby rodzicom i ich domownikom oszczędzić przykrości. Nie zapuszczając się tak głęboko, jak ona w rozpoznawanie przyczyn, dla których dzieci, wyszłe z pod tej strzechy, teraz się pod nią nie znajdowały już, jak w domu, Justysia żartowała z tego; pani Boduska przepowiadała rozbrat jakiś w przyszłości, który mógł się dać uczuć rodzicom boleśnie.. Ona wszystko brała tragicznie..
W istocie pomiędzy tem gniazdem starem, z którego wyszły dzieci, a nowym życia ich trybem, pojęciami, nawyknieniami — przestrzeń z początku mniej znaczna, coraz wzrastać musiała. Starzy nieruchomie stali w miejscu, młodzi szli z prądem wieku.. Życie wyrabiało w nich wymagania coraz dobitniej różniące się od tych, które rodzicom starczyły.
Co roku, mimowolnie wznawiały się o to spory, nie przez rodziców, ale przez dzieci wywoływane. Juliana raziło skromne do zbytku stanowisko ojca, oględność jego bojaźliwa w interesach, umyślne pozorne zubożanie się w oczach ludzkich, gdy on i ona spinali się do arystokracyi, największemi ofiarami gotowi okupić w niej prawo obywatelstwa. Pan Julian i żona co roku się starali rodziców nawracać, ale Szelawscy stali przy swym bycie skromnym. Pałacyku murować nie myśleli wcale, ani służby szaraczkowej w liberyą herbowną przebierać. Sędzia, przywiązany do swego pierworodnego,