Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nem, ale Mecenas po cichu, niby go reflektując, rozbudzał za Wólką tęsknotę.
— Rozumie się, mówił, że ojcu nigdzie w świecie nie może być tak dobrze, jak w domu, niech sobie kto co chce mówi, choćby i u dzieci, nigdzie człowiek nie jest tak panem i swobodnym, jak u siebie.. To darmo!
No — ale przecież kilka jeszcze tygodni kochany ojciec potrafi przetrwać z nami..
I zaledwie to dokończywszy, Mecenas poczynał opiewać życie wiejskie, a szczególniej przyjemności pobytu w tej Wólce kochanej. No — i siostrzeńca ks. Zaręby, okrutnie było żal Szelawskim, iż go tak oddawna nie widzieli, a listy, które pisywał, nie starczyły im.
Bronisławowstwo jak mogli zapobiegali temu, aby Sędzia nie tęsknił zbytnio, a Lola rozpoczęła bardzo oględnie, zdaleka pierwsze poddawać myśli — pozostania stałego w Warszawie..
Sędzina zrazu tak zaprotestowała, że potrzeba się było cofnąć — próba się okazała przedwczesną.
Tymczasem ów św. Jan nadchodził, który między małżeństwem był przedmiotem niejednych już narad potajemnych. Radca czuł, że nie wszystkie jego rachuby wypadły tak, jak sobie życzył, — rodzina była ku niemu zrażona, ostygła, nieufna, rodzice serdeczni, przywiązali się więcej, ale o zupełnem zdaniu się i opuszczeniu Wólki myśleć jeszcze nie było można. Zostawało wiele — bardzo