Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Rodzeństwo 01.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po dziesięć razy na dzień umywała. Cała elegancya Justysi na tem polegała..
W ubogiej tej sierocie jakąś szlachetniejszą krew znać było. Ruchy miała bez wymuszenia zręczne, nóżki i rączki małe i kształtne, rysy twarzy dotąd jeszcze pozbawione wybitnego wyrazu, ale regularne i wyszlachetnione.
Sędzina prorokowała, że gdy się to rozwinie i rozkwitnie — ludzie za nią szaleć będą.. Nigdy jej tylko tego nie mówiła w oczy, a Justysia tak była pokorną, jakby się wcale nie domyślała, że między ludźmi kiedykolwiek czemś odznaczyć się może. Była to sierota nad sierotami, tak dalece bowiem nie miała nikogo, że nawet pochodzenia jej dobrze nie znano.
Sędzina ile razy bywała zmuszoną opowiadać historyą swojej Justysi, rozpoczynała ją zawsze.
— Wygląda to na scenę z romansu, albo na bajkę.
Tak było w istocie.
Przed laty dziesięciu, gdy raz pani Szelawska była w Łucku dla nabożeństwa u Dominikanów w tymsamym domu zajezdnym od dni kilku zajmująca izdebkę podróżną, kobieta uboga, zmarła nagle, zostawując czteroletnie dziecię — bez żadnej opieki.
Z papierów, które przy niej znaleziono, nie wiele się dowiedzieć było można. Jechała z Królestwa, nazwisko Wolskiej było tak pospolite, że