Świat kobiety/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Edward John Hardy
Tytuł Świat kobiety
Wydawca Księgarnia Teodora Paprockiego
Data wyd. 1890
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Waleria Marrené
Teresa Prażmowska
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
ŚWIAT KOBIETY.
Przez autora dzieła
„Jak być szczęśliwym w małżeństwie.”
przełożyła z angielskiego
Walerya Marrené.
WARSZAWA.
nakładem księgarni
Teodora Paprockiego i S-ki.
41. Nowy-Świat 41.

1890.

Дозволено Цензурою.
Варшава, 3 Іюля 1889 года.





Druk Emila Skiwskiego, Warszawa, Chmielna № 1530 (26 nowy).





PRZEDMOWA TŁUMACZKI.



ŚŚwiat kobiety, to książka napisana w Anglii, nosi téż ona cechy pojęć angielskich, a pojęciom tym trzeba pod wielu względami przyznać wielką racyonalność.
Autor nie należy wprawdzie do zwolenników nowych prądów niewieścich, śmieje się nawet w duchu z kobiet uczonych, z kobiet, chcących współzawodniczyć z mężczyznami na polach, dotąd dla nich niedostępnych, ostatecznie jednak powtarza, ile razy zdarzy się ku temu sposobność, iż nie ma nic przeciwko dopuszczeniu kobiet do praw politycznych oraz do tych wszystkich zawodów, do których okażą chęć i zdolność; przecież, według jego zdania, będą zawsze pożyteczniejsze i szczęśliwsze na swém dotychczasowém stanowisku.
Jest to zdanie osobiste, które do niczego nie obowiązuje, skoro każdéj zostawioną jest wolna wola i wolny wybór. Choćbyśmy jednak stanęli z autorem w zupełnéj sprzeczności i choćby najśmiel­sze marzenia niewieście ziszczone zostały, kobiety pozostaną zawsze żonami i matkami, a ogromna ich większość nie wychyli się poza domowe ogni­sko, — książka więc bezimiennego autora ma donio­słość, którą uznają i przyjmą te nawet, co szukają sobie, wbrew radom jego, szerszego zakresu, tém droższą zaś i pożyteczniejszą będzie dla tych, co nie podzielają podobnych pożądań. W pracy ko­biecéj, którą społeczeństwo zajmuje się dziś powszechnie, chodzi przecież nie o ścieśnienie, ale o rozszerzenie zakresu, i bardzo myliłybyśmy się w drogach naszych, gdybyśmy, zajmując nowe stanowiska, opuszczały dawne. Zgadzamy się więc zupełnie ze “Światem kobiety” w tych rozdzia­łach, w których przedstawia pracę matki, żony, gospodyni domu, ukazuje ogrom tych obowiąz­ków i odpowiedzialności, jakie wkładają, oraz kła­dzie nacisk na wpływ niezmierny, jaki na losy narodu swego wywiera kobieta. Słusznie téż bardzo są potępione przez niego te z pomiędzy nas, które, marząc o wielkich celach, lekceważą swe najbliż­sze obowiązki, nie chcą lub nie umieją spełnić tego, co do nich należy, a tym sposobem nie dają na­wet żadnéj rękojmi, że podołają trudniejszym za­daniom. Autor oddaje sprawiedliwość niedość po­wszechnie cenionym i rozumianym, przynajmniéj u nas, trudom gospodyni. W ubogim domu musi ona do wszystkiego rękę przyłożyć, w wielkim utrzymać w porządku liczny zastęp służących, musi o wszystkiém myśléć, wszystko przewidziéć, wszy­stkiemu zapobiedz i wszystko obrachować. Potrzeba na to administracyjnych zdolności i praktycznego rozumu, które nie każdéj są udziałem.
Najbardziéj jednak trafiają nam do serca te rozdziały „Świata kobiety,” które rozbierają wa­żność zadania matki — są to frazesa powtarzane po­wszechnie, ale znaczenie ich jest tak obszerne, tak różnorodne, iż nigdy dość zastanawiać się nad niemi nie można. Autor książki czyni to z głębo­ką znajomością przedmiotu oraz ludzkiéj natury i ostrzega matki, iż potrzeba nietylko serca, nietylko dobrych chęci i zaparcia się siebie, ale obok tego wielkiego rozumu, taktu, a nawet wiedzy i znajomości praw fizyologicznych, ażeby praca wychowawcza nie poszła na marne, a dzieci wyrosły na pociechę i chlubę matki.
Szkoły kształcą umysł, ale dom kształci cha­rakter, — zadanie więc drugiego jest o wiele ważniej­sze, na charakterze bowiem opiera się wszystko: wiedza, talent, rozum, — bez tego węgielnego kamie­nia społeczeństw i rodzin wszystkie inne uzdolnienia okazują się bezużyteczne lub nawet szkodliwe.
Dom zaś głównie polega na matce: ona jest jego ładem, wdziękiem, uśmiechem, ona czyni go mi­łym dla rodziny, zarówno jak dla obcych, gromadzi około siebie męża, dzieci, przyjaciół, zawiązuje pomiędzy nimi trwałe ogniwa wspólnych myśli, wspól­nych celów, wspólnych przyjemności, które łączą nieraz ludzi silniéj, niż węzły krwi, a wsparte nie­mi, stanowią rodzinę w całém dopiero tego słowa znaczeniu.
Żadne zabawy i rozrywki nie są tak miłe, jak wieczory po pracy dnia całego spędzane razem, gromadzące przy wesołém świetle lampy członków rodziny, począwszy od ojca, a skończywszy na uczących się dzieciach, które czekają z upragnie­niem téj godziny, ażeby przedstawić ojcu i matce wszystkie swe spostrzeżenia, wątpliwości, uwagi, zasięgnąć ich rady, lub usłyszéć łagodne uwagi, uśmiechem i pocałunkiem osłodzone.
Ludzie, którym braknie w życiu uobyczajenia, szorstcy, nieumiejący cenić miłéj domowéj gawędki, mogą mieć polor światowy, ale nie będą nigdy dobrze wychowanymi we właściwém tego słowa znaczeniu. Zapewne nie mieli oni kochającéj, miłéj, rozumnéj matki, od której przyjęliby bezwiednie to wszystko, co stanowi właściwy grunt cywiliza­cyjny. Te zaś delikatne odcienia i poczucia łączą się z najważniejszemi czynnikami życia. W poufnych gawędkach rodzinnych wyrabiają się trwałe podsta­wy uczciwości, sprawiedliwości, obowiązku — w ca­łém tych słów znaczeniu. Dzieci dowiadują się zawczasu, iż są drobne nawet ustępstwa, których bez poniżenia swego charakteru czynić nie wolno, iż trzeba miéć odwagę swoich przekonań i nawet z ofiarą spełnić to, co spełnić należy; że zapał do wszystkiego, co zacne, nie powinien wykluczać roz­wagi, — przeciwnie, im silniejsze są zasady, tém mniéj okazują się w wybuchach, ale za to rządzić powinny najdrobniejszemi z pozoru czynami i stają się treścią całéj istoty. Jedném słowem, matka to urabia człowieka, przyszłego męża, głowę rodzi­ny, obywatela; słusznie więc twierdzić można, iż przyszłość leży w jéj ręku i że zadanie matki jest tak ważne, iż żadne inne wyrównać mu nie może.
Któżby mógł temu zaprzeczyć, zwłaszcza téż w naszem społeczeństwie, którego węgielnym ka­mieniem była i jest rodzina, ale właśnie dlatego, by matka spełniała w całéj rozciągłości swoje zadanie, potrzeba, ażeby stanęła nie na poziomie odrębnym, jakiego żąda dla niéj autor „Świata kobiety,” ale na najwyższym, jakiego dosięgnąć jest w stanie, by nic nie tamowało jéj rozwoju i nie krępowało działalności, — bo wówczas tylko rodzina i ta, co stanowi jéj duszę, osięgnąć może właściwe sobie stanowisko i wywierać wszystkie dodatnie wpływy, jakie tylko rozumna, samodziel­na i tkliwie kochająca matka wywrzéć może, wów­czas tylko jéj wielka misya cywilizacyi i uzacnienia spełnioną zostanie.
Jeśli zaś dziś, we wszystkich krajach, widzimy tak wielki upadek charakterów, tak wielkie poni­żenie moralnego poziomu, takie zdziczenie obycza­jów, kto wie, czy głównych powodów tych uje­mnych stron naszego wieku nie należy szukać w tém, iż położenie kobiety obecnie nie odpowia­da potrzebom dzisiejszego społecznego ustroju i jest z nim w dysharmonii. A kto sam téj harmonii nie znalazł, ten téż nie może dostroić do niéj otacza­jącego świata, jak niemniéj nie zdoła wzbudzić należnego szacunku w dzieciach matka, jeśli przez męża jest lekceważoną.
Prócz najważniejszéj kwestyi domowego ogni­ska, „Świat kobiety” dotyka jeszcze kilku innych z wielką trafnością. Zaleca np. usilnie rozwój fizy­czny, a zdrowie stawia nietylko jako warunek nie­zbędny osobistego szczęścia, ale także pożyteczno­ści jednostki. Kobieta słabowita, delikatna, nie­ tylko nie wyda na świat zdrowego potomstwa, ale, nie mogąc spełnić żadnego obowiązku, stanie się klęską dla rodziny i społeczeństwa, choćby posia­dała zresztą wszelkie możliwe przymioty.
W Anglii, jak pisze autor, przeszła już moda wątłych, eterycznych kobiet, panny szczycą się do­brym apetytem, zręcznością, siłą muskularną, ale o nas powiedziéć jeszcze tego nie można, a stan zdrowotny płci żeńskiéj w warstwach średnich bez ogródki nazwać trzeba opłakanym; wszystko więc, co „Świat kobiety” pisze w tym przedmiocie, należa­łoby pilnie rozpowszechniać pomiędzy ogółem, któ­ry pod względem hygieny jest jeszcze bardzo cie­mny i chociaż nawet przestał admirować choro­wite kobiety, nic nie robi, ażeby stan zdrowia dziewcząt poprawiać. Racyonalne postulaty wzglę­dem zdrowia kobiet posuwa autor tak daleko, iż powtarza z pewném zadowoleniem zdanie pesymi­sty o gorsecie: „Ma on tę dobrą stronę, iż zabija niemądre dziewczęta, a tém samém przeszkadza ich rozradzaniu się.” Ileż to jednak nie umiera odrazu, ale wiecznie cherla i wady organiczne, nabyte wsku­tek ściskania się, przekazuje dzieciom!
Pochwalić téż należy i przyjąć w zupełności to wszystko, co autor pisze o pracy, o różnych jéj rodzajach, twierdząc z największą słusznością, iż nie wiedziéć z jakiego powodu niektóre uważane są jako poniżające, gdy tymczasem każda ma swą pożyteczność, każda cenioną być powinna, nie we­dług jakiejś wymarzonéj hierarchii, ale według tego, jak wykonaną została.
Są to rozdziały, które należałoby wyryć głę­boko w pamięci naszego społeczeństwa, tak skłon­nego do lekceważenia niektórych prac, a nawet niektórych gałęzi przemysłu, iż wyraz szewc mau nas obelżywe znaczenie.
Dla tych-to racyonalnych pojęć, pojęć, zna­mionujących zdrowe społeczeństwo, „Świat kobiety” zasługuje na rozpowszechnienie; pomimo więc pe­wnéj różnicy w zapatrywaniach, pragnęłabym go­rąco, ażeby nietylko ta książka znalazła się w ręku każdéj kobiety, ale żeby każda przejęła się sumą pożytecznych zdań, jaką zawiera.
Sądzę nawet, iż gdyby tak było, „Świat ko­biety” wpłynąłby dzielniéj na rozszerzenie zakresu działalności kobiecéj, niż najgorętsze rozprawy w tym kierunku, — czynią nam bowiem zewsząd za­rzuty: „Żądacie nowych praw i nowych obowiąz­ków, a tych, które wam są wydzielone, spełniać nie umiecie.” Na ten praktyczny zarzut faktami tylko odpowiedzieć można, a kobiety, które zadość uczy­nią wszystkim swoim obowiązkom, najwymowniéj dowiodą, iż dorosły do najtrudniejszych zadań społecznych, — bo te, które dobrze spełniają, ani drobnemi, ani łatwemi nie są.
W końcu dodać muszę, iż przekładu części poe­tycznéj „Świata kobiety“ dokonała uprzejmie pani Teresa Prażmowska.

Walerya Marrené.
ROZDZIAŁ I.
Pięć talentów niewieścich.
„Sama natura wskazała, iż kobieta przez swój wdzięk i słodycz stworzoną jest dla umilenia życia domowego mężczyźnie, dla uczynienia cnoty miłéj dzieciom, dla otoczenia ich ładem i pięknem, i dla podniesienia społeczeństwa pod względem poloru. Każde udoskonalenie okaże się dostępném dla tych istot, tak miłych i tak pożytecznych, należy tylko wszelkiemi sposobami wzmocnić wychowaniem ich wrodzone cnoty i wdzięki.”
Fenelon.

„Obowiązki wzniosłe, szlachetne, tak ważne pomimo swego cichego zakresu, jakie tylko mogą przypaść ludziom w udziale, jeśli są należycie spełniane, czynią z kobiety słodką, śliczną, niemal świętą królowę świata, gdy trzyma się tych dróg, które jéj wskazują wrodzone uzdolnienia, wdzięk, siła i słabość, płci jéj właściwe.”

Carlyle.

GGdyby kobietom przeznaczoną była specyalna praca na świecie, możemy być pewni, iż miałyby ku temu odpowiednie uzdolnienia. Wyjątkowe kobiety mogą miéć różne talenta, gdy tymczasem każda niemal posiada wszystkie potrzebne właściwości do spełnienia pięciu obowiązków, które, jak Ruskin powiada, stanowią wydział kobiecy:
1. Podobać się ludziom.
2. Karmić ich w sposób wytworny.
3. Ubierać.
4. Trzymać ich w porządku.
5. Nauczać.
Słyszymy, zdaje się, zgorszenie młodéj, wykształ­conéj panny, zajętéj wysokiemi myślami, zajętéj sztu­ką, a zmuszonéj z całą swą filozofią zstąpić do kuchni, jak woła, że to jest stara zwrotka, zacofany pogląd, że kobiety uzdolnione są do wyższych zajęć. Odpowia­dam im, iż niéma dla kobiety wyższych zajęć nad te, o których mówi Ruskin. Jeśli zaś zajęcia te spełnia­ne są w ciszy domowéj, to wcale nie powód, ażeby je lekceważyć, albo miéć za mniej ważne od bardziej roz­głośnych zajęć męzkich, które jednakże nie mogłyby być spełniane bez współudziału kobiet. Shakespeare, Bacon, Goethe, Wellington, czémże byliby bez swych matek? Gdyby nawet mogli zrodzić się bez nich, jakżeby się wychowali i czémby byli, gdyby matki nie pielęgnowały ich i nie nauczały od niemowlęctwa? Matka Shakespeare’a nie napisałaby niezawodnie Hamleta, ale zapewne ona jedna mogła wydać na świat Shekespeare’a. To samo powiedzieć można o matce Goethe’go. Los człowieka zależnym jest daleko wię­céj od matki, niż od ojca. Generał wygrywa bitwy, ale nie mógłby tego uczynić, gdyby nie był od dzieciń­stwa wykarmiony, ubierany, pielęgnowany, nauczany, co wszystko działo się głównie za sprawą kobiet. Mąż stanu wnosi w izbach projekt jakiego ważnego, nowego prawa, ale zachętę czerpie w uśmiechu żony, wzmacnia go dobry obiad przez nią obmyślany; bieliznę, jaką no­si, uprały kobiece ręce; umysł jego został rozwinięty przez matkę. Czyż więc kraj ma zawdzięczać nowe pra­wo więcej męzkiej czy żeńskiej połowie rodu ludzkiego?
Na meetingu względem praw kobiety, odbytym w ostatnich czasach w Ameryce, jedna z koryfejekzgromadzenia w ten sposób dzwoniła na alarm:
„Panno prezydencie, współtowarzyszki i ty ob­mierzły rodzaju męzki, jestem tu dziś, ażeby mówić o prawach kobiety, skarżyć się na jej krzywdy i potępić mężczyzn. Sądzę, iż obie płcie są sobie równe, ale z różnicą na korzyść kobiety. Sądzę, iż świat byłby dziś da­leko szczęśliwszy, gdyby nigdy mężczyzn nie było. Uważam, iż mężczyzna jest stworzeniem nieudaném, i błogosławię niebo za to, że moja matka była kobietą. (Oklaski). Nietylko głoszę te zasady, ale w dodatku utrzymuję męża nędzarza. Mówią, że mężczyzna był wprzódy stworzonym. Być może, ale czyż pierwsze próby nie są zawsze nieudatne? Najlepszą cząstką jego było żebro i z tego żebra powstał twór doskonal­szy. (Oklaski). Ciągle nam wymawiają, że Ewa ze­rwała jabłko. Założę się o pięć dolarów, że Adam dał jéj tylko ogryzek. I cóż on zresztą uczynił, gdy się rzecz wydała? Wierny swym męzkim instynktom, schował się za Ewę i mówił: „To nie ja, to ona.” Czyż kobiety wszystko mają zawdzięczać ojcom, a nic matkom? My żądamy prawa głosowania i miéć je musimy, choćby nam przyszło morze błota przepłynąć!” (Wrażenie).
Co do mnie, sądzę, iż kobiety straciłyby na wła­dzy i wpływie, gdyby otrzymały prawo głosowania, chociaż osobiście nic przeciw temu nie mam. Nie mogę przecież pojąć, z jakiego powodu miałyby przepłynąć morze błota, ażeby otrzymać rzecz, którą mężczyźni lekceważą i z któréj często nie użytkują? Zdaje mi się, iż kobiety powinny mieć równe z mężczyznami prawo uczęszczania do uniwersytetu i być dopuszczonemi do wszystkich zajęć. Czemużby nie? Te, które oka­załyby się niezdolne, — albo nie znalazłyby zajęcia, albo téż zmuszone byłyby je opuścić z powodu téj wielkiéj regulatorki stosunków — konkurencyi. Ale bądźmy pewni, że najlepsze z pomiędzy kobiet będą dalej uprawiały te pięć talentów, którym książka jest po­święcona.
Wielu téż z pomiędzy nas powie z Ruskinem, iż dzieciństwem jest mówić o „wyższości jednéj płci nad drugą,” jak gdyby można je było porównywać. Każda z nich posiada to, czego drugiéj brakuje, każda do­pełnia drugą i jest przez nią dopełnioną. W niczém równem i nie są, a szczęście, i doskonałość obydwóch zależy na tém, ażeby wzajem poprzestawały na swo­ich właściwościach. Mężczyzna posiada siłę postępo­wą i obronną, on tworzy, odkrywa, zdobywa. Niewia­sta nie jest przeznaczoną do odkryć i twórczości, — zadaniem jéj jest zaprowadzać ład i harmonię. Najwię­kszą jej potęgą jest pochwała. Nie wchodzi ona w ża­dne kontrowersye, ale je ostatecznie rozstrzyga.
„Mężczyzna powinien zapewnić swemu domowi utrzymanie i bezpieczeństwo, kobieta znów wprowa­dza doń ład, wygodę i wdzięk.” Oboje przecież mają nietylko domowe, ale i społeczne obowiązki, i nie po­winni zamykać się samolubnie we własném ognisku. „Obowiązkiem mężczyzny — mówi dalej Ruskin — jest pomagać do utrzymania potęgi i obrony kraju, kobie­ty — dopomagać do jego ładu i wdzięku. Tém, czém ma ona być w swoim własnym domu — pierwiastkiem po­rządku, balsamem pociechy, zwierciadłem piękności, powinna być także poza domem, gdzie ład jest tru­dniejszym do utrzymania, więcéj nieszczęść domaga się pomocy, a wdzięku jest większa potrzeba.“

Prawa kobiety! cóż przez nie pozyska?
Ma je dziś: praca i modlitwa łzawa;
Tam błogosławić, gdzie świat klątwą ciska,
Smutnych pocieszać — to kobiety prawa.

Te wiersze przypominają śliczne strofy Ehel Lynns’a pod tytułem „Królestwo niewieście“ —

.....Sięga pod obłoki,
Niby warownéj wieży szczyt wysoki;
Strwożeni, słabi od niéj siłę biorą —
A kiedy ujrzy duszę grzechem chorą,
Wnet do wrót zbiega i drogę jéj prości,
I drobne dłonie wyciąga w miłości.

Jej tronową stolicą — jest komnata,
Gdzie do pacierza dziecię dłonie splata;
Jéj koroną jest wierna miłość męża,
Co ogniowe próby pokus zwycięża;
A jéj strażą gorące są modlitwy,
Co ją strzegą od pocisków wśród bitwy.

Cześć serc prawych jest hołdem jéj potęgi;
Błękit wiary — orderu to jéj wstęgi;
Z krzyża — płaszcz, jasną gwiazdę monarchini
Z kotwicy — nadziei godła — uczyni…

Jakkolwiek tron ten jest wysoki, może go osią­gnąć każda dziewczyna i każda kobieta, bo wiodą doń właśnie owe pięć obowiązków, które ona najlepiéj spełniać umie: podobać się, karmić, odziewać, utrzy­mywać w porządku i nauczać. Nikt nie zaprzeczy, iż obowiązki te należą do właściwéj działalności niewie­ściéj, jakkolwiek działalność ta szerszą być może, a na­wet niepodobna zakreślić jéj granic.

Niéma miejsca na ziemi, ani w niebie,
Jakie ma ludzkość zadania dla siebie,
Niéma żadnej radości, ani smutku,
Tak“ lub „Nie“ szepniętego pocichutku.
Bez kobiety — śmierć; życie, narodziny
Przez nią wagi nabierają jedynéj;
Bez niéj niéma nic na świecie.

Niedawno pewien młody kaznodzieja w Londynie, mający więcéj dobrych chęci niż znajomości życia, wyrzekł, zwracając się do żeńskiéj części zgromadze­nia: „Nawet wy, moje siostry, choć tylko kobietami jesteście, możecie sobie wynaleźć jakieś obowiązki do spełnienia.” Widocznie matka jego nie spełniła swo­ich należycie — mówiła jedna ze słuchaczek, powtarza­jąc ten niewłaściwy frazes. „Tylko kobietami!“ jak gdy­by na świecie była wyższa istota, „jakieś obowiązki,” jakby praca kobieca w czémkolwiek była mniej ważną od męzkiéj. W obrębie swego domu kobieta jest kró­lową — od niéj zależy jego ton i nastrój. Jeśli będzie kobietą w najczystszém tego słowa znaczeniu, jeśli bę­dzie tchnęła prawdą i miłością, cierpliwością i poświęceniem, to świadomie lub bezwiednie wytworzy wkoło siebie atmosferę, która wpłynie na cały naród. Ko­bieta potrzebną była w raju — o ileż więcéj na tym cier­nistym padole! Fizycznie jest ona słaba, ale w téj słabości leży jéj siła. Świadomość jest potęgą męża, wdzięk — potęgą niewiasty.






ROZDZIAŁ II.
Potęga niewieściego uśmiechu.

Pytałem: jest-że tak piękną,
Że tłumy wielbiących klękną
U stóp bogini?

Czy może niezwykłą sztuką
Dowcip złączywszy z nauką,
Coś z niczego czyni?

Nie rozum, nie krasa lica
W wybrance téj tak zachwyca:
Uśmiech ma za to,

Którym izdebkę piwniczną
Rozświeca i robi śliczną,
Jasną komnatą.

Anonym.

OOpowiadają o sławnym matematyku Wiliamie Hutton, iż raz zgłosiła się do niego wiejska kobieta przyzwoitéj powierzchowności i pragnęła się z nim rozmówić. Zwierzyła się przed nim, że mąż źle się z nią obchodzi, że wieczorem szuka innych towa­rzystw, mało gości w domu, i że to czyni ją bardzo nie­szczęśliwą, a ponieważ słyszała, iż Hutton jest mądrym człowiekiem, przyszła go zapytać, co ma uczynić, ażeby mąż zmienił postępowanie. Wypadek był zwykły, Hut­ton mógł udzielić rady z łatwością, nie będąc wcale czarodziejem. „Jest na to — odrzekł — tylko jeden sposób, ale ten jest nieomylny: Witaj zawsze swego męża z uśmiechem.” Kobieta podziękowała mu i odeszła. W kilka miesięcy późniéj przyniosła mu parę pię­knych kurcząt i ze łzami wdzięczności prosiła, by je przyjął jako podziękę za udzieloną radę. Okazała się ona tak skuteczną, iż mąż nie szukał więcéj towarzy­stwa poza domem, a dla niéj był odtąd pełen względów.
Uśmiech kobiety jest potężny, wiedzie do złego lub dobrego, jest to widomy znak daru podobania się, który otrzymała, ażeby wpłynąć skutecznie na ład w rządzeniu światem. Mężczyźni są po większej czę­ści takimi, jakimi ich uczynią kobiety: one to, używa­jąc właściwie daru podobania się, wiodą ich ku dobre­mu. Mężczyzna, jako głowa domu, może zniweczyć spokój ogniska, ale stworzyć go nie zdoła. Jest to i pozostanie zawsze przywilejem niewieścim. Obo­wiązkiem kobiety jest upiękniać świat, począwszy od własnego domu i własnéj osoby; ona to ustawia gusto­wnie meble i ozdoby w pokojach, nadaje harmonię wszystkiemu, co ją otacza, i stara się otrzymać możliwą sumę piękna wszędzie, gdzie zakres jéj sięga.
Któż nie podzieli tego zdania Wiktora Hugo: „Niéma na świecie ważniejszego zadania, jak zachwy­cać”? Leśna polana straciłaby swą piękność bez gło­sów ptasich. Dawać przyjemność, rozlewać wkoło szczęście, rozświetlać ciemnicę naszego losu, stać się je­go złotą nicią, duchem samym wdzięku i harmonii — czyż nie jest to oddać ludzkości największą przysługę? Zdarza się niekiedy istota, umiejąca wszystko czarować wkoło siebie, jéj obecność rozjaśnia dom każdy, ocie­pla atmosferę. Przechodzi ona blizko — i to sprawia nam radość; zatrzymuje się chwilę — jesteśmy szczęśliwi. To promienna jutrzenka z twarzą ludzką. Posiadać uśmiech, który nie wiedziéć czemu lżejszym czyni ten łańcuch bólu, jaki wszyscy bez wyjątku dźwi­gamy — czyż to nie jest potęgą? Nawet cnota, pozbawio­na wdzięku, może obrażać; i doprawdy niełatwo odpo­wiedziéć na pytanie, uczynione matce przez dziecko: „Mamo, gdzie idą po śmierci dusze tych, którzy byli dobrzy ale nieprzyjemni?”
Gdy kobieta podobać się nie może, mija się ze swojém przeznaczeniem. Ale jakże się ma podobać? Pięknością swéj osoby, swego umysłu, swego postępowania, obejścia i usposobienia. Nigdy nie mogłem zrozumiéć, czemu moraliści mieliby potępiać ładną powierzchowność. Zgodnie z Herbertem Spencerem są­dzę, iż jest lekkomyślnością lekceważyć piękność. W celach przyrody leży, by piękność fizyczna wzbu­dzała zachwyt, wiodła do pożądania i służyła do utrzy­mania rodzaju, nakłaniając do małżeństwa. Smukłe kształty, prawidłowe rysy, piękny biust, okrągłe ra­miona i szyja, świeża cera, przyjemna twarz i ogół fizycznych przymiotów świadczą o zdrowiu przyszłéj żony i matki.
Pierwszym więc obowiązkiem kobiety jest zape­wnić sobie zdrowie i piękność właściwą zapomocą ćwiczeń ciała, gdyż, według Ruskina, piękność istniéć nie może bez zręczności i siły. Należy ją więc doskonalić, bo nigdy nie może być zbyt wielką, — a do tego potrzeba nietylko rozwinięcia ciała, ale także umysłu i serca.
Nie może bowiem być istotnej piękności, nawet fizycznéj, tam, gdzie widać brak inteligencyi. Talley­rand powiedział raz o czarującéj kobiecie, iż piękność stanowi jéj wdzięk najmniejszy. Twarz ożywiona uj­mującym wyrazem jest już sama przez się prawie pię­kną. Miły uśmiech rozjaśnia pospolite rysy. Rozum i dobroć są równie potrzebne, jak zdrowie i siła, do wy­tworzenia ideału piękności.

Jak ta wygląda, w któréj twarzy się spotka
Ze słodkiém wspomnieniem obietnica słodka!

Kiedy młodość minie, piękność kobiety zasadza się na spokojnéj pogodzie; składają się na nią słodkie wspomnienia pożytecznego życia i nadzieja lepszéj przyszłości, na którą zasłużyć trzeba.
Nawet ospa jest mniejszą nieprzyjaciółką piękno­ści od grzechu. Ta sama ręka, co stworzyła wdzięk, stworzyła téż dobroć. Piękność, uboga w dobroć, bę­dzie bardzo nietrwałą; ale kiedy wdzięk stanowi jej istotę, czyni ją wiekuistą. Żaden kosmetyk tak nie umili rysów, jak uśmiech, świadczący o miłém usposo­bieniu i chęci podobania się. Piękność wyrazu więcéj niż każda inna da się wyrobić i od nas samych zależy.
Kobieta, niemająca regularnych rysów, ale po­siadająca wdzięk dobroci, podoba się zawsze, jeśli tyl­ko pamiętać będzie o następujących przepisach, które może jeszcze sama, stosownie do okoliczności, pomno­żyć lub uszczuplić.
1. Panować nad sobą, być uprzejmą i cierpliwą.
2. Zachować niezmienne usposobienie, nawet w razie choroby, doznanéj przykrości, smutku, — a to zapomocą modlitwy i tego przekonania, że jesteśmy wszyscy omylni.
3. Nigdy nie przemawiać i nie działać w unie­sieniu, bez poprzedniéj modlitwy, i zawsze miéć przed oczyma wzór Chrystusa.
4. Pamiętać, iż jakkolwiek cenną może być mo­wa, milczenie bywa czasami lepszém od niéj.
5. Nie spodziewać się zbyt wiele od innych, ale znosić ich i przebaczać, jakbyśmy chcieli, ażeby nas znoszono i przebaczano.
6. Na przykre słowo nigdy nie odpowiadać podobném, bo odpowiedź ta dopiero daje początek kłótni.
7. Strzedz się pierwszego nieporozumienia.
8. Nauczyć się przemawiać ujmującym głosem.
9. Mówić ludziom rzeczy przyjemne, ile razy nadarzy się ku temu sposobność.
10. Badać charakter otaczających i zajmować się ich przykrościami, jakkolwiek te małoznaczącemi być mogą.
11. Nie zaniedbywać drobiazgów, jeśli te mogą sprawić innym chociażby małą przyjemność.
12. Strzedz się kaprysów i wybuchów złego hu­moru.
13. Zapominać o sobie, a pamiętać o innych.
14. Strzedz się wścibskich i plotkarzy.
15. Nigdy nie dawać złéj wymówki, kiedy się ma dobrą.
16. Być słodką ale stanowczą względem dzieci.
Ten ostatni przepis tyczy się dzieci, ale jakże często mąż trudniejszym jeszcze jest od dziecka do prowadzenia. Jeżeli jednak żona potrafi zawsze za­chować cierpliwość, jeśli stara mu się przypodobać, to w końcu zawsze go ułagodzi.
Zacharyasz Hodgson nie był złym człowiekiem, ale z powodu braku zastanowienia nawykł uważać żo­nę za istotę niższą od siebie i postępował z nią więcéj jak z niewolnicą, niż towarzyszką. Jeżeli cokol­wiek dotknęło go poza domem, ona na tem cierpiała. Obiad był dla niego zawsze zły, i choć żona czyniła, co było w jéj mocy, żeby go zadowolnić, nigdy tego dokazać nie mogła. Znosiła to wszystko w milczeniu przez czas długi, ale widząc, że to nic nie pomaga, po­stanowiła wykazać mu całą niedorzeczność jego postę­powania, co téż udało jéj się w zupełności.
Raz, kiedy Zacharyasz, wyszedłszy za zwykłemi interesami, przysłał jéj piękną rybę, z rozkazem, aże­by ją podała na obiad, biedna kobieta zachodziła w głowę, jak ją przyrządzić, gdyż wiedziała dobrze, że nigdy go nie zadowolni. Jeśli rybę usmaży — on gniewać się będzie, że ją nie podała wprost z masłem; a jeśli będzie z masłem — że jéj nie zrobiła w galarecie. Postanowiła więc zadowolnić go jakimbądź kosztem, i pokrajawszy rybę, przyrządziła ją na trzy sposoby, a prócz tego nie bez trudności dostała ziemnowodne stworzenie i to także włożyła do garnka. W czasie właściwym, gdy mąż powrócił do domu, postawiła na stole kilka przykrytych półmisków, a on, zły i niezado­wolony, zapytał:
— Otrzymałaś rybę, którą kupiłem?
— Otrzymałam.
— Ciekawy jestem, jakeś ją przyrządziła. Będą to niezawodnie wyrzucone pieniądze. (Odkrywa jeden z półmisków). Wiedziałem o tém. Na litość, czemużeś ją usmażyła! Wolałbym już gotowaną żabę.
— Ja sądziłam, że lubisz smażone ryby.
— Jakże mogłaś tak sądzić! Wiesz dobrze, iż nigdy ich w ten sposób nie lubiłem. Czemużeś jéj nie ugotowała?
— Mój drogi, ostatnim razem mieliśmy ryby goto­wane, a ty mówiłeś, że je wolisz smażone. Chciałam cię zadowolnić, ale tu jest także gotowana.
I mówiąc to, odkryła drugi półmisek, a na nim ślicznie ugotowane dzwonko. Widok ten mógł ucie­szyć epikurejczyka, tymczasem powiększył tylko zły humor męża.
— Piękna mi potrawa! — zawołał — czyste skraw­ki i okruszyny. Gdybyś nie była najgłupszą z kobiet, byłabyś tę rybę podała w auszpiku.
Na to cierpliwa żona z uśmiechem postawiła przed nim salaterkę z wybornym auszpikiem.
— Moj drogi — rzekła, — chciałam cię zadowolnić: oto masz swą ulubioną potrawę.
— To moja ulubiona potrawa! — mruknął, zły coraz bardziéj — ta galaretowata masa... Wolałbym już gotowaną żabę, niż to wszystko.
Było to jego ulubione przysłowie i żona znała je dobrze. Zaledwie je wypowiedział, odkryła półmi­sek, stojący tuż przy mężu. Na półmisku leżała w ca­łéj okazałości ugotowana żaba.
Zacharyasz podskoczył na krześle, przestraszony tym niezwykłym widokiem.
— Spodziewam się — rzekła żona z zachęcającym wyrazem, — że to przynajmniej będzie ci smakowało.
Mąż był zwyciężony — wybuchnął śmiechem. Przyznał żonie słuszność, uznał swą winę, przyrzekł, że już nigdy nie zasłuży na podobną naukę i słowa do­trzymał.
Jeśli kobieta umie zachować zawsze miłe usposo­bienie, możemy być pewni, iż zaczęła uczyć się téj sztuki będąc jeszcze dzieckiem i dlatego mówimy dziewczątkom: Bądźcie zawsze naturalne, uprzejme dla drugich, zapominajcie o sobie; gdy was proszą, byście grały lub śpiewały, uczyńcie to odrazu, jeśli tylko uczynić możecie. Ubierajcie się czysto. Unikajcie nieprzyjemnych przyzwyczajeń. Nigdy nie przery­wajcie nikomu, chociażby nawet opowiadano rzecz nu­dną, — niczém bowiem jest mała przykrość, jakiéj doznajecie, wobec rany miłości własnéj, jakąbyście przerwa­niem zadać musiały. Nigdy nie wypierajcie się zna­jomych, jeśli tylko zasługują na szacunek, choćbyście ich spotkali w nędzném położeniu lub ubiorze. Mło­da dziewczyna, mająca dla wszystkich miły ukłon, uśmiech, uprzejme słówko, będzie miała wielu przyja­ciół. Ale ponad wszystko starajcie się o prawdę i szczerość serca.
Na jednym z cmentarzy w Nowéj Zelandyi znaj­duje się przy nazwisku, wieku i dniu zgonu zmarłéj następujący napis: „Była tak miłą.” Jakże przyjemnym musiał być charakter osoby, która sobie nań za­służyła! Zdaje się, że chór słowików powinien zawi­snąć nad jej grobem i opiewać wdzięcznym głosem jéj pamięć.
„Była tak miłą” — więc przyjaciele musieli cisnąć się do niéj, szukając osłody, gdy byli smutni lub cier­piący, dotknięcie jéj miękkiej dłoni musiało łagodzić gorączkę chorego dziecka, — kilka słów, z ust jéj spa­dłych w ucho płaczącéj, mogły ulżyć ciężar boleści; mąż mógł wracać do domu znękany pracą, rozdrażnio­ny światem, ale kiedy ujrzał zaciszny salonik, blask wesołego ogniska i uśmiechniętą twarz słodkiéj kobiety, poddawał się odrazu jéj łagodnemu wpływowi i ten jak balsam koił jego umysł. Swawolny uczeń, ucieka­jący z wściekłością w duszy przed figlami współtowarzyszów, uspakajał się pod pocałunkiem matki. Ma­leństwa, spłakane z powodu dziecinnych smutków, uciszały się na jej łonie. Oni to i wszyscy, którzy ją znali, opłakują jéj pamięć, gdyż była „tak miłą.”
Nieszczęściem, nie wszystkie kobiety są „tak mi­łe.” Niektóre zaś mają tak przykry charakter, iż per­ła domowego szczęścia rozpływa się w nim, niby w czarze octu.
Znałem kobietę, któréj, zda się, całém zadaniem życia było nękać poczciwego człowieka, który miał nieszczęście być jéj mężem. Pewnego dnia powrócił później niż zwykle i znalazł wprawdzie ogień palący się w kuchni, ale żona nie wiedziéć gdzie się podziała. Szukał jej wszędzie napróżno. Część nocy zeszła mu na poszukiwaniach poza domem, ale wszystko było da­remne. Nie mogło być inaczéj, albowiem przez cały ten czas żona siedziała ukryta w maleńkiém schowanku przy kuchni, tak szczupłém, iż zaledwie skulona we dwoje pomieścić się w niém mogła, a to jedynie, ażeby martwić i niepokoić biednego męża; więc choć jéj było bardzo niewygodnie, nie zdradziła się żadnym szmerem.

Nawyknienie to urabia duszę —
Dusza twarzy jéj wyraz nadaje.

Można jeszcze od biedy znosić kłótliwą żonę, kiedy np. wiatr wieje od wschodu, ale znosić ja nie­ustannie — jest rzeczą niemożliwą.
„Czuję się znów dziś rano tak rozdrażnioną” — mówiła raz, skarżąc się, żona. „Och! wiem, wiem — od­parł mąż, doprowadzony do ostateczności, — ty nie była­byś szczęśliwą, gdybyś się ciągle nie czuła rozdrażnio­ną.” Pierwszym i najważniejszym przymiotem kobiety jest łagodne usposobienie. Niebo nie na to obdarzyło płeć piękną darem przekonywania, ażeby była kłótli­wą, — nie na to uczyniło ją słabą, ażeby chciała pano­wać, — nie na to dało jéj głos słodki, ażeby używała go do łajania, — nie na to ma ona delikatne rysy, ażeby szpecić je gniewem. Kobieta ma czasem powody użala­nia się na swój los, nigdy przecież nie powinna czynić tego z goryczą. Zbyt pobłażliwy mąż czasem rozhardza żonę, ale jeśli mąż nie jest potworem, słodycz żony zwycięży jego złe usposobienie, powróci mu dobry hu­mor i prędzéj czy późniéj nad nim zapanuje.
Spotyka się niekiedy istoty, tak dalece posiadają­ce dar przypodobania się, że owładną wszystkimi, którzy je słyszą lub widzą. Nie jest to przecież prosty dar natury — wypływa on z wielkiéj znajomości świata i pa­nowania nad sobą. Tysiące rzeczy niepodobnych do opisania, które można odczuć jedynie, składa się na ten dar; są to jakby pojedyńcze kawałki mozajki — każdy z osobna małą ma wartość, dopiero razem złączone tworzą obraz, czarujący wszystkich.
Często bardzo sławne piękności najmniéj podo­bają się powszechnie; zdaje im się bowiem, że nic już od samych siebie do darów natury dodać nie są obo­wiązane, jak gdyby nie było to rzeczą trudniej­szą utrzymać, niż zdobyć. Przyjemniejszemi daleko są kobiety mniéj piękne, mniéj zarozumiałe, więcéj drugimi zajęte, więcéj starające się wzbudzić sympa­tyi. Są one stokroć bliższe dowcipnego określenia grzeczności księcia de Morny. „Osobą grzeczną — twierdził on — jest ta, co słucha z zajęciem rzeczy znanych sobie doskonale, nawet kiedy to czynią ludzie, którzy o nich wyobrażenia nie mają.”
Pewien filozof, ożeniony z nieokrzesaną dziewczy­ną, nazywał ją nierafinowanym cukrem, bo była słod­ką, ale bez wdzięku. Cukier powinien być zarówno słodki, jak krystaliczny, — należy więc dary natury wy­doskonalić, a to nie zmniejszy, lecz, przeciwnie, zwię­kszy dar podobania się.
Kończąc, powiem, iż potęga uśmiechu kobiecego równą jest pracy, jaką poświęciła kształceniu swego charakteru i umysłu.

Przy wrodzonym wdzięku wszystko,
Co się wychowaniem nabywa:
I pewność siebie spokojna,
I uprzejmość serdecznie żywa.






ROZDZIAŁ III.
Jak być panią (lady).
„Niezbyt to dawno, jak kobiety angielskie przywłaszczyły sobie tytuł, dawniéj używany jedynie przez szlachtę. Wprzód nazywały się wprost gentlewoman, a słowo to odpowiadało wyrazowi gentleman, jak lady odpowiada wyrazowi lord. Nie mmam nic przeciwko zmianie nazwy, tylko razi mnie nizki motyw, jaki ją zrządził. Chciałbym, żeby, upominając się o tytuł, kobiety przyjęły téż obowiązki, jakie on nakłada.”
Ruskin.

WWyraz angielski, lady powstał z saksońskich wyrazów loaf — bochenek i digan — rozdawać, czyli oznacza literalnie tę, co rozdaje chleb rodzinie, tak jak lord znaczy dostarczyciel chleba. Te dwa wyrazy odpowiadają układowi społecznemu i woli Najwyższego, które pojmować muszą nawet najwięcéj „postępowi,” żądający zrównania płci. W zdrowym stanie społecznym do męża należy myślenie o chlebie oraz innych artykułach żywności, do żony znów szafowanie niemi w sposób najodpowiedniejszy dla zdrowia i oszczędności. Jeśli uważanym jest za dobroczyńcę ludzkości człowiek, otrzymujący z roli podwójną ilość zboża tam, gdzie zbierano go tylko połowę, to równa chwała należy się téj, co potrafi rozumnie zużytkować ten owoc jego pracy.
Człowiek praktyczny odezwał się raz w ten spo­sób do kobiety kochanéj, równie jak on praktycznéj:
— Potrafisz pani gotować?
— A pan czy potrafisz dostarczyć to wszystko, co do gotowania potrzebne?
I tak się pobrali.
Przez długi czas otaczano szczególną poezyą karmienie niemowlęcia, jakby ten obowiązek szlache­tniejszym był od innych; tak samo jak zajęcia artysty­czne uważane są za pełne wdzięku, — gdy tymczasem pani domu, wywiązująca się należycie z tego trudnego zadania, właściwie ocenianą nie jest.
Jeden z historyografów d-ra Johnsona Piozzi opo­wiada, iż pytał go raz, czy często łaje żonę z powodu obiadu. „Tak często — odrzekł Johnson, — iż raz powie­działa mi: Nie żartuj z Pana Boga, dziękując Mu za obiad, który za chwilę nazwiesz tak niegodziwym, iż go spożyć niepodobna.” Mężowie rzadko pojmują trudności, z jakiemi walczyć musi pani domu, a rza­dziéj jeszcze rozumieją, iż trochę pomocy byłoby sto­kroć pożyteczniejsze od gniewu.
Prawda, że nie każda gospodyni zasługuje na pochwałę. Przypomina mi to praktyczną odezwę, po­mieszczoną w dziennikach przez młodego małżonka. „Parę lat temu — pisał — ożeniłem się z wcieloną dosko­nałością umysłową. Żona moja otrzymała wysokie wy­kształcenie i sądziła się co najmniéj równą najmędr­szym. Nie raczyła jednak nigdy poznać ceny produktów, ani wtajemniczyć się w sztukę zarządzania do­mem. Gdyby zaś kiedy zaszła do kuchni, byłaby tylko uderzoną nieestetycznym wyglądem mięsa i t. p. W re­zultacie — skarżył się małżonek, — wszyscy winszują mi klejnotu, jaki posiadam, ja zaś czuję tylko jego ciężar.”
Wice-hrabina Strangford ubolewa nad tém, iż wymyślne hafty lub talenta zajmują czas, przynależny domowym zajęciom, a znużony pracownik, powracając do siebie, je obiad niegodziwie zgotowany przez naje­mnicę, gdy tymczasem jego córka uczy się niemie­ckiego języka. Zewsząd odzywają się głosy: „Niéma kucharek!” Panna, umiejąca gotować, może wnieść wygodę, zdrowie i względny nawet zbytek do najbie­dniejszego domu, a jednak jak niewiele panien goto­wać się uczy! W koloniach taki jest brak osób, uzdol­nionych w tym względzie, iż są przepłacane w nieby­wały sposób, — pomimo to znaléźć ich nie można. Nie potrzeba téż wyjeżdżać tak daleko, ażeby dostać odpowiednie miejsce. Miałem sam sposobność przekonać się o tém z powodu biednéj kobiety a doskonałej kuchar­ki, która wskutek nieszczęśliwego małżeństwa musiała szukać sobie służby. Zaledwie jéj ogłoszenie pomie­szczone zostało w gazetach, osobiście zgłosiło się do niéj siedem osób, a zanim dwa dni upłynęło, odebrała pięćset trzydzieści trzy ofert. Czegóż to dowodzi? Oto nie mamy już w Anglii kucharek.
Przysłowie mówi: Bóg dał mięso, a dyabeł ku­charkę. Ta druga część przysłowia sprawdza się tylko wówczas, gdy kobiety odrzucają najpożyteczniejszy talent — przyrządzenia stosownie darów bożych.
Pensyonarka, zapytana o swoje nauki, recytuje, iż uczy się arytmetyki, algebry, geografii, astronomii, historyi powszechnéj, historyi Anglii, etymologii, gramatyki, ortografii, kompozycyi, deklamacyi, rysunku, muzyki, śpiewu. Na to odparł ironicznie jeden ze znanych pisarzy, iż wykształcenie jéj jest bardzo za­niedbane, bo jeśli do tego programu nie dodadzą łaci­ny, filozofii, inżynieryi i hydrostatyki, nie będzie zdol­ną pełnić obowiązków żony i matki.
Szczerze mówiąc, czyż kucharstwo nie powinno wchodzić w programaty szkolne, i to nie jako pobie­żna, ale gruntowna nauka? Kobiety jednak, którym braknie téj sposobności, powinnyby uczyć się same, zapomocą praktyki i dobréj książki. Dobrzeby było, gdyby panny podejmowały się codzień w domu przygotowania jakiéj potrawy w sposób smaczny i oszczędny. Służące nabrałyby tym sposobem większego szacunku dla kucharstwa i z konieczności byłyby oszczędniejsze. Ażeby żywić w przyzwoity sposób rodzinę, potrzeba rozwinąć taki sam zmysł smaku i praktyczności, jak kiedy idzie o strój lub o gustowne urządzenie pokoju i t. p. rzeczy, nie uważane wcale za podrzędne. Nazwij­my kucharstwo rodzajem chemii, osobę gotującą — uczo­nym chemikiem, a odrazu rzecz sama podniesioną bę­dzie. Doprawdy, jedynym powodem, dla którego kucharstwo nie zajmuje stanowiska równego sztuce le­karskiej, jest chyba to, iż dotąd nie przejęliśmy się za­sadą, jako należy raczéj unikać chorób, niżeli je leczyć.
Dobry kucharz chroni od choroby, gdy tymcza­sem lekarz, używający stokroć większéj powagi, je­żdżący powozem, w najlepszym razie uleczyć ją tylko może. I nietylko na fizyczną stronę człowieka wpływa zbawiennie dobra kuchnia — równie ważnym jest jéj wpływ na dobre usposobienie oraz humor męża i dzieci. Złe są skutki zapomnienia o starém przysło­wiu „nakarm zwierza,”, które stosuje się do mężów. „Im dłużéj żyję — mówił Sydney Smith, — tém więcéj się przekonywam, iż aptekarstwo ważniejszem jest od filozofii i że połowa przynajmniéj ludzkich nieszczęść pochodzi z jakiéjś wewnętrznéj niedyspozycyi, z niestrawionych pokarmów i t. p.” Gdyby aptekarstwo zamienić tu na kucharstwo, byłaby to czysta prawda.
Gdyby mnie kto zapytał, co znaczy kucharstwo, odpowiedziałbym: Znaczy to dokładną znajomość wszystkich roślin, owoców, korzeni, zwierząt, czyli tego wszystkiego, co jest pożywne, smakowite wpośrod pól i lasów, — znaczy to staranność, przemysł, dobre chę­ci i uważne wykonanie, — znaczy to gospodarność pra­babek i naukę nowożytną, — znaczy to użycie i oszczę­dność, — znaczy angielski dostatek, smak francuzki i arabską gościnność. Kto tę sztukę posiada, będzie rzeczywistym rozdawcą chleba, i jak matka dbać o to powinna, by dzieci jéj miały wygodne i ładne sukien­ki, tak dbać powinna także, by każdy w domu miał zdrowe i smaczne jedzenie. Choć mężczyzna utrzy­muje rodzinę i na chleb zarabia, praca żony nie jest mniéj ciężka, — bo równie trudno jest zapracować, jak rozdzielić przychód stosownie do licznych potrzeb i tak obrócić groszem, by najwięcéj przyniósł poży­tku. Czasem głupiec zrobi majątek, ale tylko ro­zumny zużytkować go potrafi. Dobra żona wie, gdzie co kupić i zna właściwą wartość każdéj rzeczy w ekonomii domowej, — może więc wyżywić swą rodzinę za sumę, którąby mniéj uzdolniona uważała jako zu­pełnie niedostateczną. Kobieta może być wysoko wy­kształconą, byle nie uważała za ubliżające swéj godności zajęcie się powszedniemi sprawami i gotowa­nie codziennego posiłku.
Widząc, jaki nieład panuje w wielu domach, względnie do sprawy tak ważnéj, jak jedzenie, dziwić się należy, jak gospodynie tych domów odważyły się wyjść za mąż. Prawda, iż szaleńcy podejmują się tego, co aniołowie przyjęliby ze drżeniem, — ale przyjąć trudne obowiązki żony, będąc tak źle do nich przygo­towaną, to więcej niż szaleństwo. Przyszła pani domu powinna być doskonale obznajmioną z tém, co znaczy rozdawnictwo chleba w całém tego słowa znaczeniu. Nietylko powinna umiéć gotować różne potrawy, ale także wiedziéć, kiedy jest ich właściwa pora i jaka odnośna cena. Powinna wiedziéć, jaką rolę grają ró­żne pokarmy w ekonomii organizmu ludzkiego, jaki ma być stosunek ciał stałych do płynów, jakie ich ro­dzaje służą chorym, jakie dzieciom w różnych peryodach rozwoju. Gdyby kobiety obznajmiane były z prawami fizyologicznemi w tym względzie, to, według zdania uczonych lekarzy, za kilka pokoleń nie byłoby dzieci niekształtnych, z krzywemi nogami i skrzywio­nym kręgosłupem, a garby zniknęłyby z powierzchni ziemi, jakby za dotknięciem różdżki czarodziejskiéj.
Dobre stare wyrażenie „lady” zostało tak zbrudzone różnemi niewłaściwemi użytkami, iż lepiéj mó­wić poprostu „kobieta.” A jednak, jakeśmy to widzieli, słowo „lady” zawiera samo w sobie pożyteczną naukę. Zastanawiając się nad jego pierwiastkowém znaczeniem, trudno pojąć, jakim sposobem można uważać za rzecz niewłaściwą dla „lady” zajęcie się kuchnią i pożywie­niem rodziny. Właściwie nie przystoi „lady” nie­znajomość domowych rządów. Jeżeli kobieta, mająca niewielkie dochody, wstydzi się gotować i zająć gospodarstwem, to niezawodnie w krótkim czasie mąż będzie miał powody wstydzić się za nią i za siebie sa­mego. Od kuchni zależy zdrowie, od zdrowia energia, od energii powodzenie. Rok cały złego pożywienia może stanowić: czy człowiek będzie ministrem, czy téż małym urzędnikiem. Mówią, iż przedwczesny upadek Emersona spowodowany był obfitém spożywaniem rozmaitych źle przyrządzonych pokarmów. Jeśli więc żony chcą mieć mężów zadowolonych oraz zdrowe i zdolne dzieci, niech przedewszystkiém zajmą się ich pokarmem.
Znałem żywy przykład prawdziwie rozumnego postępowania kobiety, która najzupełniéj zasługiwała na zaszczytną nazwę gospodyni domu. Pani ta, żona wojskowego, zwykła była dawać obiady, równie słynne z przyjemnego towarzystwa, jak z wybornej kuchni. Widząc ją wykwintnie ubraną, podtrzymującą dowci­pną rozmowę ze swoimi gośćmi, niktby się nie do­ myślił, że wszystkie doskonale przyrządzone i podane potrawy były jéj dziełem. Mając szczupłe środki i mo­gąc tylko trzymać dziewczynę do posługi, sama zajmo­wała się kuchnią. Przyrządzała wszystko, potem ubie­rała się szybko, na swą elegancką toaletę zarzucała kuchenną bluzę, i ostatecznie doglądała i uczyła kolei podania służącą. O godzinie obiadowéj bluza szła w kąt, pani domu rzucała ostatnie wejrzenie na zasta­wę stołu, potém przyjmowała gości, których liczba często dochodziła dwunastu.
Jeżeli praktyczny moralista za pierwszy obo­wiązek uważa usuwanie od bliźniego pokusy, to jakże wielką jest wina żon, które narażają swych mężów na wybuchy złego humoru i gniewu z powodu źle ugoto­wanego obiadu!

(Scena przedstawia sklep rzeźniczy).

Młoda mężatka. Co można dziś dostać?
Rzeźnik. Niewiele. Mam tylko pośladek cielęcy i wątróbkę.
Młoda mężatka (po namyśle). To proszę o pośla­dek wątróbki.
Podobne osoby nie zasługują na nazwę „lady” czy­li rozdawczyni chleba i nie mogą być dobremi żonami, bo pierwszym obowiązkiem pani domu jest znajomość artykułów spożywczych. Jest to nawet obowiązek chrześciański, bo do kobiet głównie stosować należy słowa Chrystusa, gdy po cudowném rozmnożeniu chle­ba rozkazał schować okruszyny, ażeby się nie zmar­nowały.
Jeden ze znakomitych kaznodziei, wielebny do­ktor Cox, w kazaniu, noszącém nazwę „Najlepszy pół­misek” („Gniazdo ptasie“ i inne kazania dla dzieci), porównywając Maryę i Martę, w ten sposób dawał rozu­mne rady dziewczętom: „Nie możemy wątpić, iż Pan Jezus, jakkolwiek mało dbał o tak zwane przyjemno­ści życia, sprzyjał oszczędności, przemysłowi, przezor­ności, rozsądkowi i dobremu smakowi, i że jakkolwiek zadawalniał się skromnemi potrawami, wolał, żeby były dobrze przyrządzone i podane. Nie możemy wąt­pić, iż Ten, co nakarmiwszy pięciotysięczną rzeszę chlebem i rybami, rozkazał apostołom zebrać okruchy, pochwali was, gdy będziecie unikały marnotrawstwa, robiąc najlepszy użytek z darów bożych. Podobacie Mu się więc, gdy waszym przemysłem i dobrym smakiem potraficie najprostsze potrawy uczynić wykwin­tnemi. Możecie więc być pewne, iż gdyby Marta, obrzą­dziwszy się w kuchni i nakrywszy stół, zamiast zajmo­wać się daléj półmiskami i flaszami, zrozumiała, że są jednak rzeczy ważniejsze, niż jedzenie i picie, gdyby starała się ona także myśl Pana przeniknąć i słuchać nauk, byłby On równie z niéj jak z Maryi zadowolony. Przecież i nam także sprawia to przykrość, jeśli kto, zaprosiwszy nas na obiad, troszczy się jedynie o poży­wienie. Mam nadzieję, że żadna z was nie będzie nigdy sądzić się zbyt wykwintną, lub zbyt wykształconą, aże­by z tego powodu zaniedbywać obowiązki domowe, a nawet jeśli tego wypadnie potrzeba, nie poleni się zakasać rękawy, włożyć fartuszek i zająć się przyrządze­niem jakiéj wykwintnej potrawy, przeznaczonéj dla spracowanych lub chorych, — ale mam także nadzieję, że zrozumiecie, iż poza tém są jeszcze inne obowiązki, tyczące się ducha. Bo jeśli litować się należy nad panią domu, która nie raczy wejrzéć w to, co się dzieje w kuchni i śpiżarni, więcéj jeszcze na litość zasługuje taka, co nic poza niemi nie widząc, zmienia się tym sposobem w kuchenną dziewkę.”






ROZDZIAŁ IV.
Albo gospodyni, albo szkodnica[1].

Mąż w polu bitwy — przy ognisku żona,
On w dłoni szablę — igłę dzierży ona.

Tennyson.
Roboty ręczne są zajmujące i pełne znaczenia.
Jéj Królewska Wysokość Księżna Krystyna.

— „Z łaski ćwieka mam dziurę w paltocie —
Will powiada. — Proszę, téj robocie
Poświęć, żonko, chwilkę czasu małą.” —
— „Już dziesiąta!“ — mówi śpiąca żona.
— „Wiem, lecz nigdy pora nie spóźniona,
Aby naprawić złe, które się stało.“

WW swoich lekcjach dla małych gospodyń nauczyciel spytał raz Dory, jednéj z uczennic, czy rozumie, zkąd pochodzi śliczny wyraz „żona“.
Dora (wstrząsając głową). Nie uważam, by ten wyraz był szczególniéj piękny.
Nauczyciel. Może i w twoim wieku wyraz „narze­czona” brzmi lepiéj, ale „żona” ma daleko piękniejsze znaczenie. Tém słowem język angielski ma wyższość nad francuzkim i niemieckim. Może kiedy Francya zdobędzie się na podobny, zamiast tego wyrazu femme, który tylko oznacza kobietę. A czy znasz etymologię angielskiego słowa „wife“ (żona)?
Dora. Nigdy się nad tém nie zastanawiałam.
Nauczyciel. Ani ty, Sybillo?
Sybilla. Nie. Sądziłam tylko, że to saksoński wyraz.
Nauczyciel. Tak jest rzeczywiście, ale zaletą wy­razów saksońskich jest to, że mają zwykle swoje zna­czenie. „Wife” pochodzi od wyrazu „weaver” (tkacz). Macie więc prawo nosić nazwę żony, skoro dobrze szyjecie.
Dora. Ale ja nie sądzę, byśmy dlatego miały się nazywać „house wife.”
Nauczyciel. Musicie być albo gospodyniami, albo szkodnicami, pamiętajcie o tém zawsze. W prawdziwém znaczeniu wyrazu albo utkacie i upięknicie życie człowieka, albo téż gryźć go będziecie i doprowadzi­cie do ruiny.
Zanim powstały fabryki tkanin, jedną z najwię­kszych prac domowych było przygotowanie odzienia. Każda rodzina myślała o sobie. Dziewczęta nawijały wełnę na wrzeciona i przędły ją, — ztąd pochodzi wyraz „spinster,” do dziś dnia równoznaczny z wyrazem ”panna;” z téj to przędzy matka, stosownie do swéj na­zwy, wyrabiała tkaniny. Nowy dowód téj staréj prawdy znajdujemy w wyrazie heirloom[2], nadawanym wszelkim sprzętom, pochodzącym od przodków, choć­by to było krzesło, łóżko lub biurko; świadczy to, jak ważnym przedmiotem w każdym domu był war­sztat tkacki.
Sama ta nazwa „wife,” pochodząca od tkania, na­suwa myśl istoty pracowitéj, zadomowionéj, spełniającéj ciche obowiązki i zdaje się stworzona dla ta­kiéj kobiety.
W jednym z amerykańskich dzienników czyta­łem następującą opowieść:
Chińczyk, prasujący bieliznę, mówi sam do sie­bie, biorąc starannie utrzymaną koszulę kawalera: „opiekuje się nim gospodyni.” Biorąc w rękę inną, bez guzików, poobrywaną około szyi: „a tym żona.”
Kobieta, która pozwala, by koszula męża była w tak smutnym stanie, może być poślubioną według prawa, ale według etymologii wyrazu nie zasługuje na nazwę żony. Sydney Smith dowodził, iż zamążpójście, a zatém los kobiety, jest zależnym od koloru sukni lub kształtu kapelusza; powinien był jednak dodać, iż pożyteczność i szczęście żony zależy w wielkiéj części od zdolności kupowania, szycia i naprawiania odzieży, tak dla siebie jak dla rodziny, oraz od do­brego smaku i oszczędności, jakich może w tym razie dać dowody.
Jest to niezawodnie wielką pomyłką myśléć, jak to czynią dzicy ludzie, którzy, według opowiadań misyonarzy, wyobrażają sobie, iż chrystyanizm zasadza się na noszeniu odzienia. Zdanie to bardzo zabawne, przy­znać jednak trzeba, iż moralność chrześciańska jest wielokrotnie na szwank narażona z powodu ubioru. A przytém także przyznać trzeba, iż zamało zwracamy uwagi na ważność piękna w tym względzie.
Smutna to rzecz, iż skoro w raju naszych pier­wszych rodziców zjawił się ubiór, szczęście zniknęło. Gdyby téż ludzie byli tak przystrojeni jak bydło i drób, to niezawodnie w wielu razach nosiliby strój piękniejszy, niż ten, jaki sobie sami wybierają, a wieleżby uniknęli kłopotów, zadraśnień miłości własnéj, trosk! Ale z drugiej strony, brakłoby im pożyteczne­go bodźca. Chcąc się ubrać hygienicznie i przyzwoi­cie, umiejąc zająć się rozumnie tą sprawą, nie poświę­cimy jéj zbyt wiele czasu, ani uwagi, gdyż jest to ro­dzaj specyalnego a cennego wykształcenia, które nabyć można.
Umiarkowanie i zdrowy rozsądek mogą być roz­winięte lub stłumione sposobem, w jaki się ubieramy. Ubiór nasz nawet może stać się przeszkodą do szczęścia.
Arabella. Otóż i on. Gdzież był przez te sześć tygodni? Czemuż raz nie oświadczy się wyraźnie? Ja go przecież dostatecznie ośmielam.
Jerzy. Otóż i ona. Jak zwykle, w sukni tak ko­sztownéj, iż przez sześć tygodni pracy nie zdołałbym na nią zarobić. Jakżeż mogę prosić o jéj rękę, kiedy nie byłbym w stanie utrzymać ją na stopie, na któréj dziś żyje.
I oto dwoje ludzi osamotnionych na całe życie, pozbawionych szczęścia, mniéj pożytecznych dla spo­łeczeństwa, niż gdyby się pobrali, a to tylko z powodu, że jedno z nich było nieuczciwém na punkcie stro­ju. Jest bowiem nieuczciwością robić wydatki nad możność.
Jeden z ojców kościoła nazwał kobietę „istotą, noszącą suknię i kochającą się w sukniach.” Nabieramy pojęcia o charakterze mężczyzny, widząc, w jaki sposób obchodzi się z pieniędzmi; tak samo sposób, w jaki panna lub kobieta poczyna sobie z ubiorem, sta­nowi klucz do jéj usposobienia i dziejów życia. „Błogo­sławię Ewę za to, że zjadła jabłko” — mówiła raz młoda dziewczyna do towarzyszki, stojąc przed zwiercia­dłem. „Dlaczego?” — spytała ta ostatnia. „Bo to taka rozkosz przymierzyć nową suknię, kiedy dobrze leży!” Ta panna należała do rodzaju kobiet, które, słysząc o jakiémś zgromadzeniu lub uroczystości, pytają na­przód: „jak panie były ubrane?” a w ważnych chwi­lach życia największą ich troską jest: „w co się ubio­rę?” Sądzą one, że suknia tworzy kobietę, nie zaś ko­bieta suknię, a tłumaczą się tém, że obowiązek wzglę­dem społeczeństwa wymaga, by ładnie wyglądały, co zresztą jest prawdą. Może téż, posiłkując się wierszem Browninga:

Twa piękność, dziewczyno,
Twą troską jedyną —

sądzą, iż piękność jest ich jedyném zadaniem.
Oburzone próżnością, marnotrawstwem czasu i pieniędzy tego rodzaju kobiet, niektóre znów wpada­ją w przeciwną ostateczność: zazdroszczą zwierzętom, iż te nie mają potrzeby myśléć o ubiorze, i utrzymują, że skoro muszą być odziane, starczy im zgrzebny wo­rek, — bo cóż znaczy, czém jest okryte grzeszne ciało, kiedy idzie tylko o ducha. Czyż więc warto zajmować się strojem, a nawet poddać się zwyczajowi noszenia rękawiczek?
I jednym i drugim można postawić za przykład słowa, wyrzeczone przez żonę prezydenta Stanów Zje­dnoczonych. Pani ta utrzymywała, iż kobieta starannie powinna zająć się strojem w ubieralni, a wyszedł­szy z niéj, zapomniéć o nim zupełnie.
Jesteśmy zawsze dobrze ubrani, kiedy strój od­powiada porze, wiekowi, położeniu życiowemu, pracy lub zabawie. Nie tyle chodzi tu o pieniądze, ile o smak i właściwość. W aksamitach i atłasach można być źle ubraną, a dobrze w perkalu lub skromnéj wełnie. Córka bogatego parweniusza, przyszedłszy do szkoły, w któréj uczennice przyzwyczajano do tego, ażeby obsługiwały się same, była bardzo źle ubrana w aksa­mitnéj sukni i brylantowych kolczykach, gdyż strój ten w pralni i kuchni był zupełnie niestosowny. Panna wysznurowana, wymodniona, z trenem u sukni, poka­zała dowodnie, iż nie umie przystosować stroju do okoliczności, i nietylko była śmieszną, ale, co gorzéj, dawała zły przykład.
Kiedy mowa o ściskaniu się sznurówką, muszę zaznaczyć mimochodem wyborną pochwałę tego zwy­czaju, wypowiedzianą przez jednego z lekarzy. Twierdził on, iż jest to zwyczaj dla społeczeństwa dobro­czynny, bo zabija głupie dziewczęta, a tylko rozumnym pozwala rozwinąć się na kobiety. Kobiety w starożytnéj Grecyi — a była to najpiękniejsza rasa, którą dotąd podziwiamy w posągach — nie miały poję­cia o gorsetach. Pierwszy raz czytamy o nich wzmian­kę w cztery wieki po Chrystusie, w sposób następujący: iż greckie niewiasty śmiały się z niewolnicy, ubranéj w ciasny stanik.
Ubiorem Greczynek była szata, zwieszająca się z ramion, która pozwalała dostrzedz naturalny wdzięk i kształty ciała, bez pomocy sztuki, a żadna z nich nie nosiła brzydkiego i szkodliwego przyrządu, zwanego gorsetem.
Kobiety wiedziéć powinny, iż właściwie najwię­kszą ozdobą pięknego stroju jest prostota. Newton, za­pytany o radę w téj mierze, odpowiedział: „Ubie­raj się pani i postępuj w ten sposób, ażeby osoby w twojém towarzystwie nie umiały powiedziéć, co mia­łaś na sobie.” Istnieje śliczna opowieść: „Anioł i krzak różany,” którą polecić można tym wszystkim, co nie cenią należycie całéj piękności prostoty.
„Anioł, który zajmuje się kwiatami i podczas ci­chych nocy skrapia je rosą, usnął raz w wiosenny pora­nek, pod cieniami różanego krzaka. Gdy się przebudził, rzekł: „O najpiękniejszy z moich dzieci, dzięki ci za cień i za woń prześliczną. Poproś mnie o cokolwiek, a uczynię to z rozkoszą.” — „Ustrój mnie nowym wdzię­kiem” — prosił krzak różany. I anioł przystroił najpiękniejszy z kwiatów prostym mchem. Odtąd róża mchowa góruje nad swemi siostrzycami, bo najśliczniejszemi ozdobami są zwykle najprostsze.“
A przytém nie trzeba zapominać, że wdzięk stro­ju stanowi ta, która go nosi. Jest to rzeczywiście taje­mnicą powodzenia modniarek paryzkich, iż przystoso­wują suknię do osoby. Francuzki rozumieją to wy­bornie. Studyują one swą twarz, figurę, wyraz, a choć mają kosztowne ubiory, nigdy nie mają ich zbyt wiele. Umieją niejako zjednoczyć suknię ze swą osobą, podnoszą strój do godności sztuki pięknéj i dlatego otrzymują zadziwiające rezultaty. Kolory do niego uży­te bywają czasem ryzykowne, ale są zawsze tak umiejętnie dobrane i zharmonizowane, że nigdy nie wydają się krzyczącemi.
Muszę téż z przyjemnością zaznaczyć, iż szkoły krawiectwa damskiego zaczynają się rozpowszechniać. Muzyka bowiem, rysunek i t. p. są to piękne talenta, ale talenta zbytkowe, — gdy tymczasem ubiór jest konie­cznością, w któréj artyzm kobiety może się najwłaści­wiej ujawnić. Ktokolwiek pojmuje piękno, doskonale oceni różnicę pomiędzy kobietą ubraną artystycznie, choćby najskromniéj, a źle ubraną. Kształty ludzkie są z natury prześliczne i nie powinny być koszlawione strojem.
Dawno już powiedziano, że niedość jest rzucić na płótno garnek farby, by stworzyć obraz. Coś po­dobnego można powiedzieć o sukni, — materyał nie stanowi jéj jeszcze. Wartość sukni zasadza się daleko więcej na właściwym kroju, niżeli na materyale. Aksamitna, źle zrobiona, będzie brzydką, — gdy tymczasem najtańsza wełna, udatnie skrajana, stanowić będzie strój odpowiedni dla wykwintnéj kobiety. Dla dziewcząt szczególniéj niéma nic piękniejszego nad prostotę. Można śmiało powiedziéć o stroju, iż jego wartość nie zasadza się na rzeczach nadzwyczajnych, ale na tém, by zwyczajne były nadzwyczaj dobrze zrobione.
Najpiękniejszy strój, jaki widziałem w mojém życiu, noszony przez młodą Amerykankę, składał się jedynie z granatowego wełnianego materyału, a zro­biony był przez jéj służącą; kosztował ze wszystkiém 6 szylingów, a pomimo to budził zazdrość kobiet i po­dziw mężczyzn. Wypracowane przystrojenia powinny być bardzo ostrożnie używane, szczególniéj przez osoby młode. Młodość zdobi się sama. Ładnym wolno jeszcze — według zdania lorda Lyttona — nosić rzeczy wpadające w oko, ale kobiety nieodznaczające się niczém, powinny starać się o strój niebijący w oczy; bo jak w ludziach wyjątkowych chętnie szukamy czegoś godnego podziwu, tak w zwyczajnych nie znosimy ekscentryczności. Ekscentryczność w rzeczach ważnych świat nazywa geniuszem, w drobnych — sza­leństwem. Ostateczności należy unikać zarówno w stro­ju, jaki w każdéj innéj rzeczy; można jednak stosować się do panującego gustu umiarkowanie — nie nosić ani sukien wyszłych z mody, ani téż takich, które się je­szcze nie rozpowszechniły. Dla zwyczajnych kobiet byłoby szaleństwem ubieganie się o najświeższą modę. „Czemu się tak śpieszysz?” — zapytał raz ktoś biegną­cego szybko przyjaciela. „Kupiłem nowy kapelusz dla żony i lecę jéj go oddać, zanim się moda zmieni.“ Moda jest rzeczą bardzo kosztowną. Ciasne sznu­rówki i wysokie korki są bardzo kosztowne pod wzglę­dem zdrowia, a wytworne hafty kosztują wiele czasu i pracy ludzkiéj, która mogłaby być lepiej użytą.
Kiedy kobieta raz wynalazła sobie ubiór, najod­powiedniejszy do swojéj twarzy, figury, wieku, poło­żenia, ubiór, w którym chciałaby być uwiecznioną dla przyszłych pokoleń, troską jej przyszłą być już powin­na nie moda, ale to, jakby najmniéj od tego ubioru odstępować, ażeby się z modą zbytecznie nie zmijać i nie popaść w śmieszność.
Mówiąc o stroju, bynajmniéj nie odstępuję od tytułu rozdziału, bo chociaż dziś kobieta przestała być „tkaczem,” jéj umysł i ręce zajęte są zwykle ubiorem jéj saméj i rodziny, a jakże czynną jest zwykle ta igła żony i matki: tu trzeba przyszyć guziczek, tam zace­rować dziurę, tu naprawić, tam obszyć...
W jednym z omnibusów, kursujących po Londy­nie, kilku panów rozmawiało o Wilhelmie Tellu i jego nerwach, skoro mógł ustrzelić jabłko na głowie syna. Ażeby rozgniewać jednę z obecnych pań, znaną koryfejkę „praw kobiety,” jeden z panów spytał:
— Historya nie wspomina o żonie Tella. Cóż ona wtenczas robiła?
— Ja to wytłumaczę — zawołała rozgniewana kobieta. — Pewno połowę nocy przesiedziała nad su­kniami syna, ażeby przyzwoicie wyglądał.
Mówiąc o igle, należałoby raczéj powiedzieć, jak czynną była ona niegdyś, bo dziś szycie, nawet na ma­szynie, coraz więcej wychodzi ze zwyczaju. A szkoda, bo godzina szycia wpływa zbawiennie na niewieście nerwy. Wyszywa ona niejako swe drobne rozdrażnie­nia, złośliwe zachcianki wtłacza w obrąbki, albo je przystębnowywa. Pani Somerville, słynna matematyczka, pisała o łagodzącym wpływie szycia; George Sand, istota innego zupełnie rodzaju, to samo o niém twierdziła, a z tém zdaniem zgodzi się zapewne każda wrażliwa kobieta. Nie mam nic przeciw wysokiemu wykształceniu niewiast, sądzę jednak, że zanim panna zacznie uczyć się greki, łaciny i różnych ologij, genij i gnozyj, powinna uszyć sobie suknię.
Rodziny byłyby daleko szczęśliwsze, gdyby na ulicach noszono mniéj jedwabi i aksamitów, a więcej dbano o strój domowy. Jest niezawodnie obowiązkiem żony ubierać się starannie, ażeby podobać się mężowi, tak samo jak wówczas, gdy mąż ten był tylko starają­cym się. Nie trzeba téż uważać za rzecz małoznaczną, jak kto ubiera się w domu. Przeciwnie, znaczy to bardzo wiele, bo świadczy o szacunku dla saméj siebie i dla najbliższych. Czepeczki, mankiety, kołnierzyki po­winny być zawsze nieskalanéj czystości. Żadna sza­nująca się kobieta nie ukaże się nawet w najściślejszém kółku rodzinnem w brudném lub podartém odzieniu, dopóki woda, mydło, igła i nici będą w jéj posiadaniu.
Jeden z najlepszych przyjaciół dziewcząt, Ruskin, mówił do nich: „Ubierajcie się tak skromnie, jak tego żądają rodzice, ale w kolory, które wam są do twarzy, i w dobre materyały, to jest w takie, które są najtrwalsze. Kiedy wam rzeczywiście potrzeba nowéj sukni, kupcie ją i zróbcie według mody, ale nigdy nie rzucajcie staréj, z powodu, że nie jest modną. Jeżeli mody są zbyt kosztowne, nie należy się do nich stoso­wać. Możecie nosić pasy szerokie lub wązkie, kolory jasne lub ciemne, dłuższe lub krótsze suknie, ale nie kupujcie niepotrzebnie nawet łokcia materyału, ażeby go pociąć na strzępy, robić z niego węzły lub treny. Suknia spacerowa nigdy nie powinna dotykać ziemi. Przyznaję, iż straciłem wiarę w zdrowy rozsądek, a na­wet w delikatne poczucie smaku ogółu kobiet angiel­skich, widząc, jak zamiatają ulice sukniami, jakby to były proste ścierki.
„Jeżeli wam na to pozwalają środki, każcie robić suknie w dobrych pracowniach, z możliwą akuratnością; pamiętajcie przecież przytém, że każda młoda dziewczyna pragnęłaby być dobrze ubraną, a zale­dwie jedna dziesiąta ma rzeczywiście całe i stosowne do pory odzienie. Powinnyście się więc starać zara­dzić temu, według możności ubierając ubogich. Codzień przeznaczcie parę godzin pożytecznym robotom, a wówczas szyjcie starannie skromne, ale gustowne ubrania dla tych dziewcząt, co nie mają czasu uszyć ich sobie same. Powinnyście być dla nich wzorem pod każdym względem. Jeśli przekonają się, iż nie ubie­racie się nad własny stan — i one téż nad swój wynosić się nie będą chciały.”






ROZDZIAŁ V.
Źródło porządku.
Niech słodycz twego usposobienia wpływa na ciało, ubiór i mieszkanie.
Jerzy Spencer.

Porządek jest hygieną umysłu, zdrowiem ciała, spokojem miasta, bezpieczeństwem kraju.

Southey.

KKobieta jest nietylko balsamem pociechy, powinna być także źródłem porządku. Nigdy zbyt przeceniać nie można ważności nawyknienia do porządku, bo nietylko jest ono ważném dla nas samych, ale i dla naszych przyjaciół. Wcześnie nabyte takie nawyknienie staje się drugą naturą, a przy niém znika niewygoda, jakby zapomocą magicznéj laski, albowiem urządzenie domu mniéj zależy od zamożności, niż od porządku jego pani. Dobra służba znaczy zapewne bardzo wiele, ale i ona demoralizuje się prędko, kiedy pani i panny domowe są nieporządne.
Kiedy kobieta pamięta o drobiazgach, stanowią one istotną wygodę domu. Uczucie harmonii i dobrobytu przejawia się w nich daleko więcéj, niż w architektonice, umeblowaniu i urządzeniu. One to świadczą wymownie o dobréj gospodyni.

Dobrze sądzić wypada,
Gdy w piwnicy miéć rada
Czyste półki i ściany bielone;
Gdy bystre oko moje,
W te „od tyłu“ pokoje
Zajrzawszy, zobaczy zamiecione.
I miło mi, gdy ładnie
O téj sąd mój wypadnie,
Co w porządku domowe ma szczotki!
I sądu miarą będzie
Czystość wzorowa wszędzie:
Myte sienie i kuchenne schodki.
Sprzęt kuchenny gdy świeci,
Nigdzie brudu, ni śmieci,
Schludnie ubrane dzieci,
Kiedy ładem dom kwitnie...

„Porządek — mówi Pope — jest pierwszem pra­wem niebios.” Choćbyśmy nawet nie uznali tego w zupełności, trudno zaprzeczyć, że jest to podwalina ziemskiego szczęścia, a pod rządem niedbałéj kobiety być go nie może. Choćby miała w ręku największe dochody, niewygoda i nieład rozgoszczą się w jej do­mu. Zresztą, jakże mało kobieta może sobie pozwalać na niedbałość. Jest to rzecz najkosztowniejsza, a ra­zem najniewygodniejsza na świecie.
Bez ustalonego systematu i dobrze obmyślanego porządku dom nie może być przyjemnym, — nie można w nim znaleźć spokoju i odpoczynku, które stanowią właśnie urok życia. Nie jest przecież rzeczą łatwą za­prowadzić stosowne zwyczaje i wiedziéć, kiedy należy od nich odstąpić — bo i to bywa czasem konieczno­ścią, — a kiedy utrzymać je w całéj rozciągłości. Co­dzienne prace powinny być wykonywane w oznaczonych godzinach, a prócz tego każdy dzień miéć powinien prace sobie właściwe, jak up. oczyszczanie przedmio­tów, które tego wymagają i t. p. Dom nie może być po­rządnym, gdy służba traci rano godzinę, a potém stara się przez ciąg dnia tę godzinę odnaléźć. A jeśli służba ma być punktualną, państwo powinni dawać jej przykład. Nieokreślenie godzin jedzenia, w których żyją niektóre rodziny, jest rzeczą nader szkodliwą; fili­żanki i talerze, rozstawione w jadalni w niewła­ściwym czasie, są zawsze dowodem źle utrzymywa­nego domu, a to znów często staje się powodem wielu przykrości.
Lekcye w szkołach rozpoczynają się o pewnych godzinach, pociągi także ich się trzymają, — jakżeż się trudno do tego przystosować w domu, gdzie niema nic stale oznaczonego, — będzie tam zawsze wiele rzeczy zmarnowanych, zawsze wiele niepotrzebnego pośpiechu i nic nigdy nie będzie zrobione na czas. Kucharz Na­poleona miał zawsze gotowe pieczone kurczę na śnia­danie dla cesarza, o któréjkolwiek godzinie go zażądał, ale też dlatego zakładał co kwadrans świeże kurczę na rożen. Kto więc nie chce tak kurcząt marnować, musi być punktualnym co do godzin posiłku. Doświadczona kobieta dowodziła raz, iż najwięcéj niecierpliwi męża, kiedy obiad nie jest na właściwą godzinę gotowy, — a mąż jéj utrzymywał, iż znów najwięcéj niecierpliwi żonę, kiedy się zagląda do kuchni, pytając, jak rychło go podadzą. Znałem kogoś, co mówił o swoim zegarze: „Jest to prawdziwa osobliwość, gdyż wska­zuje dwunastą, bije drugą, a ja wiem, że jest wpół do siódméj.” Miałem sposobność spędzić pół dnia w domu, którego gospodyni przypominała mi ten zegar, i nie pragnę być w nim po raz drugi. Obiad i śniadanie spóźniały się najmniéj o pół godziny, pani domu ciągle szukała kluczy i otwierała usta jedynie po to, ażeby przepraszać za rzeczy, ktoreby się nigdy nie zdarzyły, gdyby sama nie była powodem ciągłego chaosu, zamiast być źródłem porządku.
Mówi się nieraz o ludziach, że są jakby stworzeni do prowadzenia ważnych interesów, — można téż powie­dzieć, że są odpowiednie im kobiety, bo rzeczywiście prowadzenie domu jest równie trudne, jak prowadze­nie sklepu albo domu handlowego. Wymaga ono również metody, akuratności, zapobiegliwości, przysto­sowania. Czyż dziewczyna, tak samo jak chłopiec, nie potrzebuje uczyć się arytmetyki? Czyż, kiedy będzie żoną i matką, nie będzie musiała stosować w urządze­niu i utrzymaniu domu prawideł arytmetyki? A w ra­zie nieznajomości jéj zasad czyż nie popełni ciężkich grzechów przeciw spokojowi swéj rodziny? Metodyczność jest równie potrzebną w zajęciu handlowém, jak w domu. Nieakuratna kobieta, jak i nieakuratny mężczyzna, są powodem strat. Dla przemysłowca czas to pieniądze, ale dla kobiety akuratność znaczy wię­céj jeszcze, bo od niéj zależy wygoda i pomyślność rodziny.
Znaną jest opowieść o zakrystyanie, który rzekł do umierającego biedaka, iż niebo nie jest stworzone dla takich jak on i że powinien być bardzo szczęśliwym, jeśli znajdzie pomieszczenie w jakiém inném miejscu. Jeśli dom jest tém, czém go uczyni kobieta, wielu bie­dnych mężów rozmyśla smutnie, iż nie dla nich jest domowe szczęście. Przyczyną upadku wielu ludzi był nieład i brak wygody przy własném ognisku, które zmuszało ich szukać schronienia w winiarniach.
Kiedy mąż tym sposobem tracił zdrowie, pienią­dze i szacunek ludzki, żona, siedząc w domu rozżalona, kwasiła się i stawała kłótnicą. Cudem zaiste cierpli­wości byłby mąż, który, zastając w domu, po cało­dziennéj pracy, wygasłe ognisko, pokój w nieporząd­ku, dzieci piszczące, a żonę krzywą i znudzoną nieła­dem, jakiemu zapobiedz nie umie, nie stałby się także niecierpliwym i przykrym.
Czysty, wyświeżony i dobrze urządzony dom wywiera wpływ na ustrój rodziny, czyni ją także spo­kojną, porządną i uważną na uczucia i przyjemność innych.
Na cmentarzu spotkałem raz napis na kamieniu grobowym ukochanéj dziewczynki: „Mówiły o niéj towarzyszki, iż były lepszemi w jéj obecności.” Po­dobny napis możnamy położyć na grobie każdéj kobiety, która za życia była źródłem porządku.
Gdyby nawet dziewczę nigdy nie poszło za mąż i nie miało własnego domu, przywyknienia do porząd­ku będą jéj również potrzebne. Jeśli ma małe do­chody, trudno jéj sprawiać nowe szaty, — wiadomo zaś, że przy uwadze i staraniu stare suknie wyglądają nieraz lepiéj, niż nowe u dziewcząt, które nie dbają o nie. Suknia wytrzepana z kurzu i złożona porzą­dnie, kapelusz schowany zaraz po zdjęciu — będą do­brze wyglądać trzy lub cztery razy tak długo, jak rzeczy zrzucane niedbale. Nawet ze względu na własny pożytek nie trzeba lekceważyć starej zasady: „Niech każda rzecz ma swoje miejsce i zawsze na swojém miejscu położona będzie.”
Wybierając żonę, trzeba zawsze wypróbować jéj porządek, kiedy się tego nie spodziewa, — prosić np., by znalazła pociemku jaki przedmiot, do niéj należący. Jeśli jest porządną, jak być powinna, nie będzie miała w tém trudności.
Jeden z patryarchów powiedział do syna: „Weź żonę, któraby nie zdeptała kija od szczotki.” Syn po­szedł za tą radą. „Kij od szczotki wybierze mi żonę” — mówił do swego przyjaciela i uważał, jak się wzglę­dem niego zachowywały młode dziewczęta. Niektóre się o niego potknęły, inne go przeskoczyły, — jedna się tylko znalazła, co go z drogi sprzątnęła. Téj ofiaro­wał swą rękę. Ta została żoną rozumnego i bogatego młodzieńca, a on znów pozyskał mądrą i pracowitą żonę.
Nawyknienia do porządku muszą być nabyte od dzieciństwa. Jeśli kto nie jest porządnym mając lat osiemnaście, zapewne nigdy już nim nie będzie. Nie­dbała dziewczyna będzie marnotrawną żoną. Jedna z pań mówiła kiedyś: „Czy jest co szkaradniejszego od zszywanych rękawiczek?” — „Rękawiczki, które po­trzebują zeszycia” — odparłem. Są to z pozoru drobne rzeczy, ale one właśnie pokazują, jak wiele jest pa­nien próżniaczek, marnotrawnic, podobnych do jednéj mojéj znajoméj, która poważyła się wypowiedzieć na­stępujący aksyomat: „Nigdy nie odkładaj do jutra tego, co twoja matka może dziś dla ciebie uczynić.”
Kobiety skarżą się, iż trudniéj im niż mężczy­znom znaléźć pracę. Ale czyż można się zawsze na nie spuścić? Wydawca prowincjonalnego dziennika skarżył się przede mną, iż z powodu ogłoszonego przez siebie konkursu musi odczytywać niezmierną liczbę powieści nań nadesłanych. Ponieważ wiedziałem, że ma dwie wysoko wykształcone córki, nadmieniłem, że one mogłyby mu być w tém pomocą. „Tak jest — odparł, — mogłyby i nieraz próbowały; cóż ztąd, kiedy nigdy nie robią tego, co ja chcę, w sposób, jaki im wskazuję, ani wówczas, gdy mi tego potrzeba. Nie­cierpliwią mię tak swoją nieporządną, niemetodyczną robotą, iż wolę sam ją odrobić.” Dopóki kobiety nie nabędą i nie wprowadzą w praktykę nawyknień do porządku, praca ich nie będzie ani poszukiwaną, ani dobrze płatną.
Raz na statku parowym, pomiędzy Portsea i Gos­port, spotkałem kilka ubogich kobiet; dwie z nich były w łachmanach i wyglądały na żebraczki z powo­łania. Przy nich odznaczała się powierzchownością przyzwoitą równie uboga, może nawet uboższa pasażerka. Twarz jéj była wychudła z choroby lub bra­ku pożywienia, ale chłopczyk, ktorego trzyała za rękę, był dobrze odżywiany i miał do zabawy konika bez głowy. Biedna kobieta nie prosiła o wsparcie, słyszałem tylko, jak mówiła, iż nie mogąc znaléźć ro­boty w Portsmouth, zamierza udać się za nią do Chi­chester. „Jesteś — pomyślałem sobie — źródłem porząd­ku, jakkolwiek widać ciężko idzie ci życie.” Miałem prawo tak sądzić, bo ona i dziecię mieli twarz i ręce czysto wymyte, ubranie ich, choć łatane w wielu miej­scach, nie miało żadnéj plamy, a fartuch z grubego materyału był czyściutki. Miałem przy sobie tylko szylinga, ale nie mogłem się powstrzymać od ofiarowania go kobiecie, mówiąc: „To za czysty fartuch. Pozwól mi pani pochwalić cię za te usiłowania po­rządku.”
Tym sposobem zarobiła szylinga czystym fartu­chem, gdy tymczasem druga straciła sowerena z po­wodu brudnego kołnierzyka. Kiedy mąż téj drugiéj, człowiek powszechnie szanowany, umarł, nic nie zo­stawiając, zrobiono składkę na rodzinę. Jeden z moich przyjaciół zgłosił się do wdowy z dwoma sowerenami, które miał zamiar jéj ofiarować, ale zastał dom i dzieci w stanie tak strasznego zaniedbania, a wdowę w tak brudnym kołnierzyku, iż pomyślał sobie, że tak nieporządna kobieta nigdy nie potrafi utrzymać pienię­dzy — i dał jednego sowerena, zamiast dwóch.
Znam dom, którego pani wiecznie się uskarża na zepsucie i zaniedbywanie się służby, a to ażeby się usprawiedliwić przed gośćmi z nieporządku, jaki zau­ważyć u niéj muszą; ma ona trzy dorosłe córki, ale, jak mówi, tak delikatne, że nigdy niczém zająć się nie mogą. Ponieważ ta delikatność odnosi się także do ner­wów, poszłoby im niezawodnie na zdrowie, gdyby one same wzięły na siebie pracę domową, a odprawiły nieużyteczne służące. Kiedy jedna z matek radziła się sławnego londyńskiego lekarza o córkę, otrzymała następującą odpowiedź: „Dawny zwyczaj pracy fizycznéj jest najlepszym sposobem utrzymania zdrowia; niech córka pani włoży płócienny fartuch i dopomaga do sprzątania przez dwie lub trzy godziny dziennie. „Ależ to nie jest w zwyczaju” — odparła matka. „To już nie moja wina — rzekł lekarz, — natura oszukać się nie da. Człowiek stworzony jest do ruchu, nie do próżnowania, a za bezczynność pokutują nerwy. Jeśli kto odrzuca naturalne leki, musi używać aptecznych, które im nigdy nie wyrównają, zaręczam.“
Panna, która ciągle odwiedza salony swych przyjaciółek, mało niezawodnie zajmuje się porząd­kiem własnego. Tę pracę zostawia ona matce. Znam kilka nieszczęśliwych matek, utrapionych podobnemi córkami, które tracą czas na próżne wizyty i plotki, a nie pomyślą nigdy, iż obowiązkiem ich jest być źró­dłem porządku.
Co prawda, przyznać także trzeba, iż są osoby, które znów posuwają porządek do przesady, do pe­dantyzmu. Piozzi pytał raz Johnsona, czy kiedy kłó­cił się z żoną. „Ciągle — odparł zagadniony; — moja żona ma namiętność do porządkowania, i, jak wiele kobiet, tak ją daleko posuwa, że jest nieznośną dla naj­lepszych przyjaciół, jest niewolnicą swoich własnych rzeczy, wzdycha tylko do chwili, w której może sprzą­tać, okurzać, i męża, jako brudny i nieużyteczny śmieć, z domu wyrzucić.“ Sądzę, że daleko więcej mężów ucieka z domu z powodu braku porządku i czystości, niż z przesady w tym względzie, ale nie chciałbym nigdy, ażeby moje słowa dały kiedykolwiek powód żonom do wyrzucania z domu swego ślubnego śmiecia.






ROZDZIAŁ VI.
Nauczanie jest pracą kobiecą.
Każda kobieta może być podniesioną do godności duchowéj matki i nauczycielki rodu ludzkiego.
Z niemieckiego.

Jeśli cenimy należycie ludzi, przyczyniających się do dobra kraju, powinniśmy na pierwszém miejscu postawić tych, co nauczają dzieci, którzy pracą swą kształtują potomność i od których zasad w wielkiéj mierze dobro powszechne zależy.

Lorenzo de Medici.

JJeden ze znanych profesorów zapytał raz córkę bogatego piwowara, który miał całą armię robotników, czy zrobiła co kiedykolwiek dla rąk ojcowskich. Odparła po namyśle, iż nie uczyniła tego nigdy, ale własne wyciera zwykle co wieczór, udając się na spoczynek, mięszaniną z gliceryny i słodu. Tego rodzaju kobiety zaniedbują swoje obowiązki, — ile razy bowiem leży w ich możności nauczać i oświecać, czynić to powinny. Jest to ich wydział społeczny, one zapomocą swego współczucia, taktu, cierpliwości, mogą osiągnąć w tym względzie stokroć lepsze rezultaty, niż mężczyźni.
Kobieta, która ciężko pracowała nad nauczaniem i uobyczajeniem mieszkańców rozległéj wioski, w ten sposób odzywa się do innych niewiast, przedstawiając, jak ważne skutki działalność ich miéć może: „Jeśli — mówi — otworzycie szkoły dla chłopców, możecie uzy­skać od nich stokroć więcéj, niż mężczyzna. Z powo­du waszéj płci możecie być dla nich rodzajem sumie­nia. Możecie wpłynąć na nich, ażeby nigdy nie mówili, ani czynili rzeczy, o których wiedzą, żebyście ich zganiły. Zapomocą miłości i szacunku, jaki dla was miéć będą, możecie ich zmusić do szacunku dla innych przez miłość dla was.“
Każda kobieta, która to przeczyta, powinna za­pytać saméj siebie, czy kiedykolwiek poświęciła część swego czasu na uczenie czytania biednych dzieci lub téż szycia biednych dziewczynek. Dzieci te rzadko są inteligentne, przyjemne, uobyczajone, czasem nawet bywają brudne, obdarte, wstrętne, ale oddziały­wać na nie jest właśnie obowiązkiem tych, co są do tego powołane samą płcią swoją. Obowiązkiem ko­biet wykształconych, które nie potrzebują na chleb zarabiać, jest zwiedzanie szkółek i ochron, nauczanie w szkołach wieczornych i niedzielnych. W swoim „Liście do dziewcząt“ Ruskin daje im następujące mą­dre i bogobojne nauki: „Tak, jak wszystko, co posia­dacie, jest Boskie, tak Boskiém powinno być także wszystko, czém jesteście; powinnyście więc pracować skromnie i spokojnie, myśląc zawsze o tém, że Bóg wysłał was, abyście swoje zadanie spełniły. W każdéj zaś wolnéj chwili pamiętajcie o tém, co wam daléj czynić wypada. Ani się niecierpliwcie, ani opuszczaj­cie. Nie noście białych krzyżów, szat czarnych, szcze­gólnych odznaczeń. Nikt nie ma prawa nosić podo­bnego munduru, jak gdyby więcéj był obowiązany, niż każdy inny, służyć Bogu, ale starajcie się o to, ażeby­ście w każdym dniu życia zrobiły wszystko dobre, będące w waszéj mocy. Powtarzam: zrobiły, nie zaś mówiły. Pomagajcie waszym koleżankom, ale nie prawcie im o waszych religijnych uczuciach; służcie ubogim — bez kazań, które młodym nie przystoją. W wielu razach są oni lepszymi chrześcianami od was, choć sami o tém nie wiedzą; a jeśli już kto ma występować z ka­zaniem, niechże oni to uczynią. Starajcie się o przy­jaźń ubogich, jeśli tylko są zacni, — jakbyście się starali o przyjaźń ludzi zacnych, gdy są bogaci. Współczuj­cie z nimi, pracujcie z nimi, a jeśli nie jesteście pe­wne, że sprawiacie im przyjemność swą obecnością, to trzymajcie się zresztą zdaleka. Co do materyalnéj pomocy, tę zostawcie starszym i mędrszym od siebie, i, jak ateńskie dziewice w uroczystości swéj bogini, bądźcie zadowolone zaszczytem niesienia koszyka. Jakże nauczającém jest życie dziewczęcia czy kobiety, która te zasady w czyn wprowadza!”
Niektórzy znajdują, iż doświadczone kobiety z większym pożytkiem niż młode dziewczęta zajmować się mogą zwiedzaniem szkółek, ale nikt nie zaprzeczy, że w szkółkach niedzielnych te ostatnie mogą najlepiéj zużytkować swą zdolność nauczycielską. Żywe, miłe, uprzejme dziewczęta prędzéj mogą wpływać na dzie­ci, niż poważniejsze osoby; ich bujna wyobraźnia ła­twiej dobierze malowniczych wyrażeń dla biblijnych legend, które wrażą je w pamięć dziatwy; ich świeżość umysłu przemoże nudę i obojętność, rozjaśni ociężałe inteligencje i dokaże tego, czegoby nieraz nie potrafił kto inny. Starsi chłopcy przez samo zbliżenie do nauczycielki płci żeńskiéj nabierają delikatności, wpływa na nich jéj głos, jéj obejście, a to odbije się w ich późniejszém życiu, uszlachetni ich ognisko, uszlachetni obyczaje w ten sposób, że staną się łagodniejszymi dla sióstr, żon i córek. Gdy się raz przyzwyczają ulegać łagodnéj przemocy, wstydzić się będą grubiańskich wyrazów i czynów w obecności nauczycielki. Jeśli nasze dziewczęta potrzebują pracy, któraby spożytkowała wszystkie szlachetne przymioty umysłu i serca, niech się przygotowują do tego zawodu.
Tak samo, jak obowiązkiem kobiety jest być panią domu i żoną w pierwotném tych słów znaczeniu, to jest myśléć o pożywieniu i odzieniu domowników, tak jest również jéj obowiązkiem kierować i nauczać dzieci i dorosłych, o ile to jest możliwe. Najpoży­teczniejszą może być ona jako nauczycielka. Jeśli ta, co kołysze dziecię, rządzi światem, o ileż więcéj czynić to może ta, co kieruje pierwszemi latami wzrastających pokoleń. Rabini żydowscy mieli tak głębo­kie poczucie ważności nauczania, iż opowiadali, jako raz najwyżsi kapłani i faryzeusze daremnie modlili się o deszcz w czasie posuchy; wreszcie powstał czło­wiek pokorny i biednie ubrany, i zaledwie modlić się zaczął, niebo pokryło się ciemnemi chmurami i deszcz upadł. „Kto jesteś — zapytali, — ty, któremu Bóg od­powiedział w ten sposób?” —„Jestem nauczycielem małych dzieci.”
Do niedawna nauczycielstwo było jedynym za­wodem, dostępnym dla wykształconych dziewcząt. Dziś nawet, gdy tyle innych otwarło się przed niemi, do niego zwracają się najchętniéj i może najwięcéj mają w niém powodzenia.
„Uczyć — mówiła młoda, entuzyastyczna nauczy­cielka — jest to dla mnie największa misya. Zasiewać w młode umysły ziarna przyszłéj wiedzy, pielęgno­wać je, gdy wzrastają i rozwijają się, to szczęście, z żadném inném niedające się porównać. Praca moja nigdy mnie nie męczy, o niéj tylko myślę...” — „Bardzo mnie to martwi — odparł młody człowiek, do którego zwracała te słowa, — że pani tak jest przywiązana do swego zawodu. Miałem nadzieję, iż kiedyś będę mógł... właściwie dziś nawet z tém przyszedłem... nie śmiem jednak mówić wobec tak wyraźnego powoła­nia...” — Dokończ pan — wyrzekła miękko młoda dziew­czyna, — jestem może trochę zbyt zapalona? Lękać się trzeba, by wiele panien mniéj było w istocie przywią­zanych do swego powołania, niż to mówią, a nawet niż to sobie wyobrażają. Jeśli nauczycielstwo jest tylko sposobem zarobku, naturalnie, wkrótce nużą się swą robotą i mają gorzkie poczucie zawodu. Każda panna myśli, że nauczać potrafi, — przecież jest to... wielka omyłka. Miéć wiedzę, a umieć jéj udzielać — są to dwie rzeczy zupełnie odrębne. Wykształcić dziecię, rozwinąć możliwie najwyżéj jego zdolność — jest to zadanie, które może być tylko udziałem specyalnie obdarzonéj jednostki. Żaden zapas wiadomości nie zdoła zastąpić w nauczycielu braku powagi, sprawie­dliwości, cierpliwości oraz zajmującego wykładu. Potrzeba mu tyle przynajmniéj wyobraźni, ażeby zrozu­mieć trudność, jakiéj uczeń doświadcza, oraz jéj po­wody. Niedość powtórzyć dane już tłumaczenia, trzeba rozświetlić przedmiot z punktu widzenia dziecka i po­stawić się na tym punkcie; tu więc trzeba wielkiéj pomysłowości, ażeby się do niego zastosować. Jeżeli kto, ucząc dziecko, niecierpliwi się jego brakiem pojętności, niech spróbuje, jeśli tego nigdy wprzódy nie robił, pisać lewą ręką i niech pamięta, że umysł dzie­cka podobnym jest do niewyrobionéj ręki.
Czyż potrzeba przypominać, jak wiele nauczy­ciel powinien miéć wrodzonéj sympatyi do wieku dziecięciego, ażeby go rozumiéć? Są jednak tacy, co zdają się zupełnie niezdolni powrócić myślą do własnéj młodości, robią oni na uczniach wrażenie, że urodzili się już dorosłymi. Dziecię odczuwa, gdy nie jest ro­zumiane, lub źle rozumiane, i nie ma odwagi wyznać dręczących je trudności. Kto nie bada ludzkiéj natu­ry, nie może być dobrym nauczycielem. Zasada, przy­jęta przez kapelanów przy więzieniach wojskowych, może być również przystosowaną do dzieci. „Należy zapomocą wszelkich możliwych środkow, a szczegól­niéj wzbudzeniem zaufania, poznać charakter i usposo­bienie więźniów.” Dawni Jezuici, którzy byli mistrzami w sztuce wychowawczéj, zwykli byli spisywać potaje­mnie uwagi nad każdym uczniem — a następne pokole­nie, przeglądając te spisy, mogło dopiero ocenić ich prawdziwość, stwierdzoną późniejszém życiem.
Inny jeszcze zwyczaj panował u Jezuitów, — po­dajemy go dla tych, którzy sądzą, iż nauczanie małych dzieci nie wymaga wielkiéj zdolności i wiedzy. Naj­lepsi nauczyciele w ich szkołach przeznaczani byli do niższych klas. Kiedy bowiem z dobrą wolą, pamięcią i rozumem każdy może posiąść potrzebną wiedzę do wyższego wykładu, niektórzy tylko mają odpowiednie przymioty, ażeby właściwie postępować z dziećmi, rozwijać ich umysł i kształcić charakter. Wychowywanie i nauczanie dzieci stanowi najwyższy stopień nauczycielstwa — bo im gorszy materyał, tém trudniej­sza nad nim praca.
Żywość wykładu jest tu niezbędnym warunkiem powodzenia. Nauczycielka, skarżąc się na nieuwagę uczniów, powinna zadać saméj sobie pytanie: Czy rzeczywiście była zajmującą? Nauczycielka nie po­winna być nigdy martwym znakiem zapytania. Po­winna raczéj pobudzać umysł, nasuwać odpowiedzi, nie zaś je błąkać. Powinna rozumiéć, kiedy uczniowie ich potrzebują, i nie zadawać bezpotrzebnych. Najle­piej jest, gdy pytania czynią same dzieci. Dobra nauczycielka o ile możności najmniéj daje im gotowych myśli — pobudza je do myślenia, bo wie, iż przysłowie: „co łatwo przychodzi, łatwo odchodzi“ stosuje się równie do wiedzy, jak do majątku. Wypływa ztąd, że nauczycielka potrzebuje ciągle uczyć się i kształcić, ażeby jéj umysł nie zmartwiał, a tém samem nie utracił zdolności do budzenia życia. Ten, kto chce dobrze wy­kładać, nigdy nie jest zadowolony z posiadanéj wie­dzy, ale ciągle pracuje umysłowo i zasila swą inteligencyę w godzinach odpoczynku.
W nagrodę przekona się każdy, jak wiele sam korzysta w ten sposób. Łacińskie przysłowie mówi: „Kto chce być mądrym — niech czyta, jeszcze mędr­szym — niech się uczy, najmędrszym — niech naucza.” Moralne korzyści nie będą mniejszemi od naukowych.

Nad kapryśnemi dziećmi ster utrzymać zdoła,
W ich radości dla siebie szczęście czerpać będzie.

Słodycz, miłość, nadzieję weźmie za narzędzie,
Lecz wprzód niechaj w jéj sercu zakwitnie ich szkoła.
Bo jako stary Atlas, co dźwigał na grzbiecie
Świata ciężar ogromny: niebo, gwiazdy, ziemię —
Tak ona dźwigać musi na podobnym świecie —
Słodyczą i miłością — wychowania brzemię.

Jeśli się nad niém dobrze zastanowimy, dojdzie­my do przekonania, iż powołanie nauczycielskie jest jedném z najwyższych i najświętszych, a tém samém musimy oburzać się na sposób, w jaki ogół obchodzi się z guwernantkami. Mówiąc o wychowaniu dziewcząt, Ruskin odzywa się w te słowa: „Cóż dziewczątko ma sądzić o ważności swego postępowania i swéj umy­słowéj strony, skoro powierzacie jéj wykształcenie osobie, z którą matki pozwalają służbie obchodzić się z mniejszem uszanowaniem niż z szafarką, — jakby umysł dziecka był rzeczą mniéj ważną, niż konserwy i korzenie, — osobie, którą same jakby z łaski przypu­szczają do swego towarzystwa?”
Nauczanie jest jedną z form najwyższego powo­łania kobiet na świecie, a tém powołaniem jest: wy­wierać wpływ dobroczynny. Nie należy ani na chwilę zapominać o téj potędze, złożonej w rękach niewie­ścich, ale, przeciwnie, utrzymywać i cenić ten dar Bo­ski w taki sposób, ażeby kiedyś usłyszeć błogosławio­ne wyrazy: „Dobrze odrobiłaś swe zadanie, wierna służebnico.”






ROZDZIAŁ VII.
Pomiędzy szkołą a małżeństwem.
Czas próżniaczy nie po próżniaczemu spędzony.
Sir Henry Walton.

WW życiu kobiety czas pomiędzy szkołą a małżeństwem odpowiada epoce studyów uniwersyteckich lub zawodowych w życiu mężczyzny. Niektóre panny udają się do Girton, Newnham i innych wyższych zakładów kobiecych, ale ogół dziewcząt uważa ten czas jako un mauvais quart d’heure, który można przeżyć w jakibądź sposób, dopóki nie będą miały własnego domu. Małżeństwo przedstawia im się w postaci tego domu, położenia społecznego, niekiedy rzeczy mniéj jeszcze ważnych — wyprawy, poślubnéj podróży. To téż śpieszą przez młodość bezmyślnie, byle prędzéj dojść do celu.
A jednak, jeśli dziewczę jest matką kobiety, to jest, jeśli kobieta ma być tém, co zapowiada dziewczę, — ten czas, przeznaczony na nabycie odpowiednich wiadomości i nawyknień, jest może najważniejszym w życiu. Jeśli panna spędza go w bezmyślném próżnowaniu lub nieustannéj zabawie, jakiż to skutek wywrzeć może na przyszłość? Jest wiele osób, którym potrzeba niejako przygotować robotę, które, wchodząc w koléj utartych obowiązków, nie są zmuszone same szukać sposobu pożytecznego użycia czasu. Ale nie wszyscy mają takie wyraźne obowiązki. Cóż więc panny, po­chodzące z domów zamożnych, czynić powinny, zwła­szcza gdy ich jest kilka w domu, — jak spożytkować lata, oddzielające je od małżeństwa?
Znajdujemy na to odpowiedź w pismach d-ra Johnsona, Podczas wizyty niejakiéj panny Brown zadał jéj kilka pytań, na które nie umiała odpowie­dziéć. Widząc ją tak mało wykształconą książkowo, skierował rozmowę na rzeczy praktyczne: kuchnię, sporządzanie przysmaków, roboty ręczne i t. p. Panna Brown i tu wykazała swą zupełną nieudolność, a za­wsze miała na ustach: „Tego robić, lub wiedziéć, nie potrzebuję.” D-r Johnson zakończył swą rozmowę w ten sposób: „Ach! moja droga, twoje potrzeby są tak liczne, iżbyś się przelękła sama, połowę ich tylko poznając.”
Ktoś zwiedzający Dublin, zapytany przez wo­źnicę, czy nie potrzebuje powozu? „Nie — odparł, mogę iść piechotą.” — „Obyś pan zawsze mógł, a rzadko chciał” — brzmiała dowcipna odpowiedź. Jest wiele dziewcząt, do których można zastosować te słowa w okresie, dzielącym szkołę od małżeństwa. Jest wiele pożytecznych rzeczy, któreby w domu mogły uczynić, ale rzadko mają ku temu ochotę.
Tym sposobem wpadają w próżniactwo i marnu­ją złote lata młodości bez żadnego systematu. W pra­wdzie nie należy zbytecznie krępować się systematem, ale przecież trzeba tak rozporządzić godzina­mi dnia, ażeby zużytkować każdą chwilę i z łatwością spełnić przyjęte obowiązki. Szczególniéj ważne są godziny pomiędzy 10 a 1-szą. Dobrze jest poświęcać je muzyce, jeśli kto ma do niéj rzeczywiste zamiłowa­nie, albo nabyciu jakiego talentu, któryby w danym razie mógł stać się środkiem utrzymania. Nie zaszko­dziłoby to nikomu, a wielu mogłoby pomódz, gdyby panny, bez różnicy stanu, uczono rzemiosła lub sztuki w ten sposób, by mogły w razie potrzeby stać się źródłem zarobku. Przywyknienia do porządku, staranno­ści, pośpiechu, nabyte w ten sposób, dałyby lepszą podstawę charakterowi przyszłéj matki rodziny, niż zwykłe u dziewcząt próżnowanie. Córki bogatych ro­dziców nie będą przecież potrzebowały zarobkować, z powodu, że mogłyby to uczynić. Nie będą drzeworytniczkami, choć się nauczą drzeworytnictwa, tak jak nie będą służącemi, choć potrafią sprzątnąć pokój, lub ugotować kartofle. Są w świecie różne użyteczności, których nie potrzeba zaraz zamieniać na brzęczącą monetę.
Nietylko kształcą się dzieci, kształcą się także dorośli. Powinniśmy uczyć się aż do śmierci wszyst­kiego i od wszystkich, — niéma więc śmieszniej­szego wyrażenia nad to, które nieraz słyszymy o skoń­czonéj edukacyi panny, gdy ta wychodzi ze szkoły. Nie potrzebuje ona już wprawdzie trzymać się szkolnéj rutyny pracy, ale powinna przynajmniéj starać się o za­chowanie wiedzy, nabytéj z takim trudem. „Mniéj przykro uczyć się w młodości, niż na starość być nieświadomym.” Rzeczywiście zaś tylko pierwsze stopnie w przybytku wiedzy są trudne. Każda panna starać się powinna pracować nad sobą i nabyć dokładnych, choć ogólnych wiadomości o przedmio­tach, zajmujących ludzi inteligentnych. Dlaczegóżby miała przestać się uczyć w osiemnastu latach, właśnie w chwili, gdy najcięższe początki przebyła, a nauka stałaby się wkrótce tak przyjemną, iż niezawodnie nie porzuciłaby jéj, nawet będąc za mężem. Kiedy dziew­czę, porzucając szkołę, patrzy na książki jak na narzę­dzia moralnéj tortury, wykształcenie jéj zostaje za­trzymane właśnie w chwili, kiedy miało stać się zaj­mującém.
Umysł i ciało wzajem na siebie wpływają, — zaj­mując się jednym, panna i o drugiém pamiętać po­winna. W dalszém życiu będzie potrzebowała zdro­wia i siły, które nadaje konna jazda, pływanie, wiosłowanie i ćwiczenia gimnastyczne, dziś powsze­chnie przez dziewczęta praktykowane. Te wszystkie zabawy, używane bez przesady, w odpowiednich szatach, bez uciskającego gorsetu, nadadzą jéj siłę w rę­ku, trafność w oku, jasną płeć i swobodę, płynącą z rzeźwości ciała — utrwali się jéj zdrowie i piękność.
Panny dobrze wychowane ubierają się skro­mnie; zajmują się wprawdzie swym ubiorem tyle, ile potrzeba, ale wcale nie wyłącznie. Dwaj młodzi ludzie rozmawiali raz pocichu o pannie, która zwró­ciła ich uwagę: „Bardzo ładna — mówił jeden, cóż kiedy ją szpeci ten okropny kapelusz.“ Kapelusz, o którym mówił, przybrany był główkami ptasiemi, upierzeniem ich, szyjami i łapkami.
Jakież szczególne kapelusze widzimy niekiedy! Niektóre składają się z wypchanego ptaka, ułożonego na kawałku muślinu, inne znów z koronki i gniazdek.
Panna czułego serca. O! szkaradny chłopcze, jak możesz biednym ptakom wybierać ich jajka!
Mały Bob. A ty wzięłaś sobie starego ptaszka na kapelusz!
Jest to trudna rzeczą dla młodéj dziewczyny uchronić się od dziwactw mody, — gdyby jednak panna szyła sobie sama suknie i kapelusze, albo téż gdyby zdolną była nauczać młodszych braciszków i siostrzyczki, byłoby to wielką ulgą dla kieszeni rodziców.
Maud. Mamo! Jakiż to zabawny tytuł książki. „Nie tak, jak inne dziewczęta.” Jakim sposobem być odmienną od drugich?
Matka. Nie wiem. Chyba, że bohaterka pomaga matce w kuchni, zamiast siedziéć w salonie i czytać powieści.
W czém mogę pomódz matce? Takie pytanie każda panna zadać sobie powinna. W wielkim i dobrze utrzymanym domu córki mogą mieć swoje wydziały. Jedna zajmie się np. kuchnią i jadalnią, doglądać będzie, ażeby dostatek nie prowadził za sobą marnotrawstwa, by każda rzecz rozumnie była zużytkowaną; druga czuwać będzie nad salonem i sypialniami. Na drugi tydzień siostry mogłyby pomieniać się na zajęcia, a tymczasem matka miałaby czas czytać, przejść się, odwiedzić lub przyjąć u siebie znajomych, słowem użyć dobrze zasłużonego spoczynku.
Godzę się w zupełności z panią de Warren, kiedy mówi, iż niéma pracy domowéj tak podrzędnéj, na której by panna znać się nie potrzebowała, lub którą mogłaby uważać za niegodną siebie. Szorowanie podłogi, czyszczenie naczyń, czernienie bucików, pranie, prasowanie — wszystko to może być dobrze lub źle wykonane, a tylko umiejąc saméj jaką robotę, można drugich nauczyć. Gdziekolwiek zaś kobietę postawią okoliczności, zawsze znajomość prac domowych będzie błogosławieństwem dla niéj saméj i dla drugich. Codzień panna powinnaby wykonać chociażby najmniejszą cząstkę domowéj pracy, byle wykonała ją tak porządnie, by to było wzorem dla służących, którzy są aż nadto skłonni zadowolnić się na wpół tylko zrobioną robotą i mówią: „Już skończone.”
Zwykle panny igły nie lubią. Tymczasem trudno, ażeby matka rodziny sama, lub nawet z pomocą służącéj, zawsze mającéj co innego do zrobienia, wydołała wszystkim naprawom. Byłoby więc bardzo pożądaném w licznych rodzinach, ażeby panny miały wydzielane sobie rzeczy do naprawy, któremiby się specyalnie zajęły. Matka, mająca uważne córki, nigdy nie potrzebuje myśléć o własnych rzeczach, tém mniéj téż ojciec lub chłopcy.
Goście często dla matki bywają uciążliwi. Panny zająć się nimi powinny. Być może, iż ten obowiązek pozbawi je czasem dobrze zasłużonego spoczynku, — ale słuchając niekiedy nudnej gawędy, dadzą dowód dobroci serca i zapomnienia o sobie, a przytém uwolnią matkę od ostatecznego umęczenia.
Niektórzy myślą, iż kobiety uczone z konieczności lekceważą obowiązki domowe, albo téż, jak dowcipnie twierdzi Sydney Smith: „jeśli wolno będzie niewiastom spożywać owoce drzewa wiadomości, reszta rodziny będzie musiała żyć powietrzem.” Tymczasem pani Somerville, znana matematyczka, była żywym dowodem niesłuszności tego twierdzenia. Była doskonałą gospodynią i szczególnie uzdolnioną w robotach kobiecych. Zdumiewała tych, którzy byli przekonani, że uczona kobieta nie może mieć wyobrażenia o kuchni, przyrządzając w czasie poślubnéj podróży konfitury z porzeczek dla męża. Opatrzyła także okręt, udający się do bieguna północnego, powidłami własnéj roboty.
Opisując życie uniwersyteckie, jedna ze studentek Newnham College pisze: „Nigdzie mi tyle nie powtarzano, iż prawdziwém królestwem niewieściém jest dom. Wszystkie panie tu będące szczycą się ze spełniania domowych obowiązków, a bardzo wiele z koleżanek równie dobrze włada igłą jak piórem, z równą łatwością pisze łacińskie ćwiczenia, jak stroi sobie modne kapelusze. Inne znów potrafią zgotować obiad, którym nie gardzą najwybredniejsze z pomiędzy nas.” Słusznie więc sądzić można, iż panny, które zarzucają domowe zajęcia z powodu nauki, zarzuciłyby je równie łatwo dla czczéj zabawy.
Skoro tylko panna zrozumie znaczenie obowiązku i stara się go spełnić, załatwia w domu wszystko, co do niéj należy, a późniéj dopiero ogląda się za inną robotą. Czyni, co może, ażeby wspomódz ubogich, nauczać nieświadomych, rozweselać smutnych. W każdéj miejscowości istnieją towarzystwa dla spełniania tych wszystkich miłosiernych uczynków, a ci, co się niemi zajmują, radzi są, gdy znajdują chętną pomoc, — dostarczają więc roboty tym, którzy jéj pragną.
Na Wschodzie istnieje zwyczaj, iż w dzień ślubu młoda małżonka spędza pół dnia z twarzą zwróconą do ściany. Gdy kto do niéj przemówi, nic nie odpowiada. Ma to być oznaką żalu za stanem dziewiczym. W Anglii panny, idąc za mąż, nie rozpaczają zwyczajnie. Jeśli wszakże w domu rodzicielskim potrafią sobie wynaléźć pożyteczne zajęcie, to czekają z godnością i bez niepokoju chwili, gdy im się zdarzy odpowiednie małżeństwo, — zamiast chwytać nieoględnie pierwszą lepszą partyę, chociażby mężczyzna, który na nie spojrzy, nie zasługiwał na zaufanie i mógł tylko żonę unieszczęśliwić. Jeśli chodzi o sposoby zdobycia męża, to te zależne są od rodzaju człowieka, jakiego się zdobyć pragnie. Jeśli jednak panna chce znaleźć uczciwego i zacnego, niech się nie ucieka do żadnych sposobów, lecz wykaże własną naturę. Niech kształci swój umysł, odda się pożytecznéj pracy w domu i poza domem, nauczy się praktycznie rządzić gospodarstwem, a Bóg, najlepszy twórca małżeństw, zeszle jéj męża wedle myśli.
Nie sądzę, ażeby dziewczęta w szkole i poza nią myślały poważnie o małżeństwie, chociaż lubią żarty, uwielbienia, zaloty, hołdy, do których daje im prawo młodość i piękność. Niektóre — mniéj jednak dzisiaj, niż dawniéj — przerażają się staropanieństwem i te gotowe są popełnić szaleństwo, przyjmując rękę pierwszego lepszego, jedynie z obawy, by się kto drugi nie zdarzył. Szczęściem, liczne zawody, dziś dla kobiet otwarte, i zmiana w opinii publicznej, pełnéj obecnie szacunku dla pracownic, zmniejszyły liczbę małżeństw dla chleba, które dziś uważane są jako prawdziwe nieszczęście.






ROZDZIAŁ VIII.
Katechizm przed ślubem.
Pani Menage. Teraz, Franiu, kiedy masz pójść za mąż i zająć się własnym domem, sądzę, iż dobrzebyś zrobiła, spędzając codzień kilka godzin w kuchni. — Frania. Dlaczego, mamo? Jestem pewna, że Karol nie dlatego się ze mną żeni, żebym mu gotowała obiad. — Pani Menage. Ależ, moja droga, gdy będziesz znała z nazwy przynajmniéj rzeczy, należące do kuchni, będziesz lepiéj mogła kontrolować służbę.
Podsłuchana rozmowa.
Pójść za mąż bardzo łatwo, lecz utrzymanie domu jest rzeczą trudną, a mężowie żon, które nie przygotowały się do przyszłych obowiązków, poznają wkrótce gorzką prawdę słów: „Złota obrączka, na palec włożona, nie uczyni dobréj żony, jak kupno narzędzi nie wytworzy dobrego rzemieślnika.”
Anonym.

WWidziałem w New-Yorku obraz, zatytułowany „Katechizm przed ślubem.” Scena odbywa się w chłopskiéj chacie w Belgii. Stary ksiądz siedzi w fotelu i egzaminuje stojącego przed nim zawstydzonego młodzieńca. Niedaleko stoi narzeczona; spogląda ona niespokojnie na przyszłego małżonka, ciekawa rezultatu tego egzaminu. Chętnie wsparłaby go swą szybką inteligencyą, ale proboszcz ma na nią oko. Matka zajęta jest przygotowaniem posiłku dla księdza i nie zajmuje się rzeczami, przechodzącemi jéj pojęcie. Katalog objaśnia: „Znajomość katechizmu, według praw belgijskich, uważaną jest za niezbędną dla bezpieczeństwa małżonków i społeczeństwa.”
Mądre było to belgijskie prawo, wymagające pewnego przygotowania do małżeństwa, chcące, ażeby młodzi ludzie, przed przyjęciem tak ważnych obowiązków, nauczyli się, jak mają postępować jedno względem drugiego, aby wiedzieli, co winni Bogu i bliźnim według słów katechizmu. Każda rodzina stanowi cząstkę narodu, a przez sumienne spełnianie obowiązków rodzinnych narody podnoszą się i utrzymują.
W obrazie widać, iż mała znajomość katechizmu narzeczonego niepokoi proboszcza, ale my pomówimy trochę w tym rozdziale o przygotowaniu, jakie do małżeństwa narzeczona miéć powinna, ażeby dobrze spełniała swoje obowiązki. Przytoczę tu wyrazy pani Haywood do młodych kobiet, którym się zdaje, iż podobne przygotowanie jest zbyteczne. „Sądzicie więc, iż kobieta może objąć odrazu rządy domu, jak kaczka idzie na wodę i pływa bez nauki? Wcale nie. Zarządu domem nauczyć się trzeba, jak każdéj innej rzeczy, a kto tej wiedzy nie nabędzie przed ślubem, musi to późniéj uczynić, lub żyć w wiecznym nieładzie, jak to się nieraz zdarza. „Naucz się, zanim spróbujesz,” oto co zawsze powtarzam młodym osobom. Wszystkie chcą iść za mąż, ale czy téż która stara się nauczyć tego, coby ją dobrą żoną uczyniło?”
Córka (wracając ze szkoły). No, ojcze, powinieneś być zadowolonym. Patrz na moje świadectwo: Ekonomia polityczna — zadawalniająca, talenta i muzyka — bardzo dobre, logika — celująca.
Ojciec. Ślicznie, moje dziecko! Cieszy mnie to szczególniéj względnie do twojéj przyszłości. Jeśli twój przyszły mąż potrafi zarządzić domem, gotować naprawiać, jeśli będzie umiał używać maszyny do szycia, szczęście wasze będzie zupełne.
Jestem zwolennikiem wysokiego, nawet najwyższego wykształcenia kobiet, ale z tém zastrzeżeniem, ażeby obok nauki nie zaniedbywano przyzwyczajać je do spełniania domowych obowiązków. Wszystkie panny nie mogą miéć bogatych mężów, ani téż być pewne wśród dzisiejszych warunków, że ludzie bogaci nie stracą majątku i nie będą musieli ciężko walczyć o byt, a mężowie mają prawo żądać, by kobieta, która stanie na czele ich domu, była zdolną go poprowadzić, dopilnować służby, a nawet, gdy tego będzie potrzeba, sama wziąć na swoje barki ciężar domowych obowiązków.
X. Jestem zdziwiony wyglądem twego przyjaciela B. Zdaje się nieszczęśliwy. Czy doznał zawodu w miłości?
Z. Nie, doznał zawodu w małżeństwie.
Kilka dobrze odczutych wyrazów wypowiada pani Warren o troskach młodéj żony, która nie przygotowała się do trudności swego nowego położenia: „Tysiące par skojarzyło się i rozstało we wzajemnéj niechęci poprostu dlatego, iż żona nie umiała obrócić skromnym dochodem i nie pojmowała drobnych nieraz nici, wiążących męża do domowego ogniska. Zaniedbanie męża oraz jego przywyknienia do kosztownego życia poza domem najczęściéj są spowodowane nieodpowiedniém wychowaniem żony. Gdyby słowa moje wpłynąć mogły na matki, nauczyłyby je, ażeby, obok nauk i talentów stosownych do położenia swych córek, nie zaniedbywały wprawiać je codziennie w domowe obowiązki, a szczególniéj w najtrudniejszy ze wszystkich: odpowiednie postępowanie z dziećmi i służącymi.”
Już w książce: „Jak być szczęśliwym w małżeństwie” przytoczyłem wyjątek ze wspomnień Fanny Kemble (pani Buttler), która rozpocząwszy zawód gospodyni domu, mając sześć służących, pisała z Ameryki do przyjaciółki: „Wymawiam sobie i drugim i coraz bardziéj żałuję, iż zamiast włoskiego języka, muzyki i t. p., nie nauczyłam się zarządu domu i tego, ile właściwie chleba, masła, mąki, jaj, mleka, cukru i mięsa potrzeba, kiedy się gotuje na osiem osób.” Nie rozumiem jednak, dlaczego nie miała się tego nauczyć bez szkody przy tém języka włoskiego i śpiewu.
Jedna z oxfordzkich śpiewek ma jednak straszliwie głębokie znaczenie:

— Kto się z tobą ożeni? — Odpowie ci słowem:
Małżeństwo nie przystoi pannie postępowéj.

Jakkolwiek byłoby źle, gdyby wykształcone kobiety nie znajdowały mężów, nie możnaby się dziwić mężczyznom, gdyby ten wyraz postępowa miał oznaczać istotę, obeznaną z każdą wiedzą, prócz téj, co się tyczy spraw gospodarskich.
Ale cóż to wszystko ma za związek z katechizmem? — zapyta niejeden. Czyż człowiek żyje chlebem jedynie i czy religia ma być synonimem kuchni? Zachodzi tu przecież pewien związek. Katechizm uczy kobietę obowiązków względem Boga i bliźniego, uczy, że pierwsze nie mogą być spełnione, jeśli się o drugich zapomina. Żona nie ma bliższego bliźniego nad męża, a chociaż nie żyje on chlebem jedynie, przecież bez chleba żyć nie może, jego praca zaś zarówno jak usposobienie nie mogą być dobre, jeśli ten chleb będzie szkaradny.
Dajemy zwykle zbyt ciasne znaczenie wyrazom „służba Boża,” kiedy mówimy: Służba Boża odbędzie się w tym kościele i o téj godzinie. Czyż służba Boża nie spełnia się w każdym domu, gdzie kobieta pilnuje swych obowiązków w kuchni, gdzie gotuje lub dogląda gotowania, albo téż wpokoju dziecinnym zajmuje się swém potomstwem, albo wreszcie w bawialni, którą wyprząta, jakby tam Boskie prawro wprowadzić chciała?
Czytaliście może śliczną legendę o Św. Franciszce. Tradycya mówi, że była to szlachetna Rzymianka, która wśród blasku dworskiego życia i wysokiego położenia zachowała pokorę, ścielącą ją do stóp Pańskich. Codzień w oznaczonych godzinach chroniła się do swéj modlitewni dla oddawania się nabożeństwu, ale jeśli ją ztamtąd wywołano, co się często zdarzało, wychodziła z uśmiechem, mówiąc, iż żona i matka, skoro tego potrzeba, musi porzucić ołtarz Boga i szukać go w spełnianiu domowych obowiązków.
Św. Franciszka miała prawdziwsze wyobrażenie o religii, niż te panie, które wiecznie siedzą w kościołach, lub zwiedzają zakłady dobroczynne, a zaniedbują własne dzieci i służących, czyli tych, nad którymi czuwać powinny. Jedna z pań mówiła raz do drugiéj: „Czy byłaś dziś w kościele? Było prześliczne kazanie o wychowaniu dzieci.” — „Nie, ale byłam w domu i zajmowałam się niemi!“ Bez religii kobieta jest potworem, niezdolną jest być dobrą żoną, ani zgoła niczém dobrém, ale nabożeństwo, tak jak miłosierdzie, powinno miéć w domu pierwsze swe siedlisko.
Ostatecznie nie twierdzę wcale, by kobieta potrzebowała jedynie myśléć o domu. Umysł jej nigdy nadto rozwiniętym być nie może, jeśli ma zjednać sobie szacunek i miłość męża, który w niéj znajdzie prawdziwą towarzyszkę, mogącą w każdym wypadku dać mu dobrą radę. Wszystkiego więc, czego się uczy, niech uczy się akuratnie, bo w swoim zakresie zawsze będzie w stanie mu dopomódz, gdy tymczasem nudzić go tylko może tém, co będzie umiała nawpół i powierzchownie. Gruntowna wiedza zawsze jest pożyteczną, powierzchowna nigdy się na nic nie zda.
Przełożona jednéj ze szkół kobiecych w Londynie napominała trzynastoletnią panienkę z powodu jej próżniactwa i nieuwagi. Ta panienka obchodziła się z francuzkim i niemieckim językiem, jak niektórzy z łaciną, gardziła matematyką i naukami ścisłemu Ganiąc jej postępowanie, przełożona, osoba niezamężna, przyszła do kwestyi prawdopodobnéj przyszłości swej wychowanki. „Pomyśl, droga Emilko, jak potrzeba pracować w młodości, ażeby się należycie uzbroić do walki życia.” — „Walki życia? — powtórzyła zdziwiona Emilka — nie rozumiem. Czyż pani nie wie, że ja pójdę za mąż?” Było to nieźle powiedziane jak na trzynastoletnią dzieweczkę, i to właśnie pokazuje, w jakim kierunku pracują młode umysły. Dobrze, ażeby o tém wiedziano i obmyślono odpowiednie środki. Któż zgadnie, zkąd podobne myśli dostały się do główki dziewczęcia, jakie niebaczne słówko zbudzić je mogło?
Ażeby je uleczyć, należałoby wlać w nie przekonanie, że choćby nawet pewne były zamążpójścia, nieświadomość byłaby smutnym datkiem, przyniesionym w posagu przyszłemu małżonkowi — i że, choćby tylko z miłości dla niego, powinny się starać o rozwinięcie możliwych przymiotów. Sama nauka nie jest dostateczną, by wyrobić dobrą żonę, ale też bez nauki trudno nią zostać, i daleko większa jest szansa szczęścia z kobietą starannie kształconą, niż z taką, któréj umysł podobnym jest do zachwaszczonéj roli. Nie można rachować na charakter ludzi bez inteligencyi, czy to będą mężczyźni, czy kobiety. Kobieta powinna umiéć prowadzić inteligentną rozmowę z mężem i jego przyjaciółmi, a to właśnie wymaga gruntownego wykształcenia — inaczéj powtarzać będzie gotowe zdania z książki, gdy tymczasem potrzeba, żeby nadawała rozmowie pewny, właściwy charakter.
Warto wyrabiać w sobie te wszystkie strony, które służyć mogą do uprzyjemnienia domu mężowi i synom; ważniejszemi jednak są tu przymioty moralne, niż intelektualne. Jednostajne usposobienie, pogląd więcéj pogodny niż pesymistyczny, wesołość nie przypadkowa, ale ciągła — są to nader ważne zadatki szczęścia, których w wyborze żony nie pominie nigdy człowiek rozumny. Dobra żona powinna być uprzejmą i słodką w każdym czynie lub słowie, a wówczas, choćby nawet była mniéj wykształconą, zawsze będzie zachwycającą. Myśléć powinna o tém, ażeby zachować pogodne oblicze, jakie kobiecie przystoi, — wiedziéć, że jeśli obowiązkiem męża jest dostarczać pieniędzy, obowiązkiem żony jest czynić mu życie miłém, — powinna więc starać się być przyjemną, bo tym tylko sposobem potrafi ugruntować domowe ognisko, które jest najprawdziwszém szczęściem człowieka. Wszystko to wymaga przedślubnego katechizmu.
Literaci i ludzie talentu skarżyli się niekiedy na dziecinną zazdrość żon względem ich pracy. Starożytny filozof, który przez trzy lata nie podnosił oczów, z obawy, żeby nie padły na kobietę, musiał zapewne doznać jakiéj krzywdy od istoty rodzaju żeńskiego właśnie w chwili, gdy się zatapiał w abstrakcyach. Jest-to błąd płytkiego umysłu. Kobieta rozdarła na sztalugach, w paroksyzmie gniewu, płótno, nad ktorém mąż pracował; druga ze złośliwą determinacyą śpiewała gamy, lub egzercytowała jakąś straszliwą sonatę wówczas, gdy autor zasiadał do swego biurka. Inna znów (jakkolwiek trudno w podobną przewrotność uwierzyć) śpiewała jakąś piosnkę w tymże samym pokoju, w którym mąż jéj, znakomity poeta, kończył prześliczny, misternie wykończony sonet, — a to wszystko z gniewu i zazdrości, z powodu wymarzonéj nieraz przewiny. Gdyby te żony przed ślubem przejęły się zasadą katechizmu, wiedziałyby, że ten lekceważony mąż jest zawsze ich bliźnim, a zatém winne mu są przynajmniej tyle względów, ile każdemu innemu.
Przedślubne miesiące, zwykle poświęcone wymyślaniu i obstalowywaniu strojów, mogłyby być daleko lepiéj spędzone przez panny, gdyby od chwili narzeczeństwa poświęciły się przygotowaniu do przyszłego stanu, jakby to uczyniły, obierając każdy inny zawód; byłby to ogromny postęp. Zbyt wiele panien spogląda na małżeństwo jak na koniec wszystkich trosk i usiłowań, kiedy w rzeczywistości jest to dopiero ich początek. Myśl przygotowywania się do małżeństwa może się wyda komu śmiesznie praktyczną, a jednak, gdyby ją w czyn wprowadzono, ileżby oszczędziła ran serdecznych!






ROZDZIAŁ IX.
Wybór męża.

Prędko mija pączków pora.
Rwijcie kwiat, póki możecie...
Ledwie było w pączka wczora,
A dzisiaj więdnie już kwiecie.
Idźcie za mąż! szkoda chwili!
Młodość — pannom pora żniwa...
Pączek, gdy się w kwiat przesili,
Często nieuszczkniętym bywa.

GGdy panna przed ślubem nauczyła się katechizmu, czyli, innemi słowy, przygotowała się fizycznie, umysłowo i moralnie do tego świętego stanu, należy wybrać męża. „Cóż za słowo wybrać! Przecież nie mogę wybierać, kogobym chciała, ani odrzucić tego, co mi się nie podoba.” Taką będzie odpowiedź wielu dziewcząt, któreby mogły być dobremi żonami. Nie może wybrać tego, coby chciała, bo zdarza się, iż on nie jest w stanie się z nią ożenić, albo téż (co mniéj prawdopodobne) nie chce tego uczynić. Nie wolno jéj odmówić takiemu, co się nie podoba, bez narażenia się na utratę jedynéj sposobności porzucenia celibatu. A jednak, pomimo to, uważam, iż panna jest obowiązaną odrzucić zawsze niekochanego zalotnika, bo daleko lepiéj jest nie iść wcale, niż źle pójść za mąż.
Nie doradzam wcale dziewczętom, ażeby czekały 380 lat, w którym to wieku, jeśli się nie mylę, córka Enocha weszła w święty stan małżeński, sądzę jednak, iż daleko lepiéj uczynią, nie zaprzątając sobie głowy małżeństwem, dopóki w tej głowie jeszcze zielono. Zbytni pośpiech powoduje wiele nieszczęść, przeszkadza spokojnemu używaniu szczęśliwych lat panieństwa, kiedy umysł i serce rozwijają się pod zdrowemi wpływami, przeszkadza wyższym naukom, zajmuje myśl marzeniem, pragnieniami, budowaniem zamków na lodzie, co stanowi nietylko stratę czasu, ale rzeczywistą szkodę, — odwraca od poważnych celów, wyrabia płytki, lekkomyślny charakter, a często wiedzie do nierozważnych zobowiązań i pośpiesznych miłości, powodujących wiele niepokojów i smutków. Niekiedy nawet kojarzy się małżeństwo, zanim mąż i żona opatrzą się, co czynią, i zanim panna jest fizycznie i moralnie dojrzałą do małżeńskiego życia.
Są osoby, niemogące pojąć, że miłość ma świętą i poważną stronę, że jest to coś więcéj, niż „przyjemna igraszka,” coś więcéj, niż wesołe żarty. A jednak, jeśli kobiety lekkomyślnie będą zapatrywały się na miłość, to niezawodnie mężczyźni to samo uczynią i nie będą wysoko szacować tego, co one same tak tanio cenią, będą je z boku wyśmiewać i mowie o nich w sposób, obrażający delikatniejsze uczucie. Kiedy panny wystudyowanemi sposobami starają się zwrócić uwagę, zapominają o godności i prawach płci swojéj. Tego nie uczyniła dowcipna Szkotka, która, proszona o rękę przez bardzo odpowiedniego młodego człowieka, odparła śmiało: „Dobrze, pójdę za ciebie, ale pomimo to będziesz mnie szanował.”
„Wydaj córkę za mąż — mówi syn Siracha, — a uskutecznisz rzecz ważną, tylko oddaj ją człowiekowi rozumu.” Wielka część téj ważnéj sprawy spada na barki matki, — przecież matka, wydająca gwałtem swe córki, nie należy do sympatycznych postaci i zasługuje na śmieszność, jeśli chodzi jéj jedynie o majątek i położenie, a nie dba o rzeczywiste przymioty. Jakże inaczéj uważać należy matkę, chcącą wydać córkę za człowieka rozumu. Człowieka rozumu nazywamy dziś inteligentnym, zacnym, dobrych zasad. Jest nieledwie pleonazmem dowodzić, że od charakteru męża zależy szczęście żony. Irlandzki urzędnik pytał raz więźnia, czy był żonatym. „Nie” — odparł więzień. „Jakież to szczęście dla twojéj żony“ — zawyrokował urzędnik. Żołnierz niedawno kończył w ten sposób list do swojéj kochanki: „Niech cię Bóg ma w opiece i strzeże od twego Jana Smith.” Młody człowiek prosi nieraz o rękę młodéj kobiety, a jednak gdyby tylko zechciała zebrać o nim informacye, dowiedziałaby się bez trudności, że jest to utracyusz, do niczego, który żadnéj kobiecie szczęścia dać nie może, i że poślubiając go, gotuje sobie los najgorszy. Ponieważ jednak dobrze wygląda, jest wymowny, umie gorąco za sobą przemawiać, panna daje swe przyzwolenie i przez całe życie jest potém nieszczęśliwą. „Gdy będę szła za mąż — mówiła raz młodziutka panienka, — chcę, żeby mój narzeczony był ładny, wysoki, wykwintny i żeby go wszyscy admirowali.” — „Mylisz się w tém — odrzekła jej starsza i rozsądniejszą siostra. — Łatwiéj ci będzie dopilnować mniej pięknego i daleko więcéj będziesz miała przyjemności używania jego towarzystwa.”
Nigdy nie radziłbym pannie poślubiać człowieka, który nie ceni kobiet i ich miłości.
Kapitan Jawkins. Nie jestem właściwie narzeczonym, bo odmówiły mi dwie czy trzy panny.
Miss Ethel. Cóż to ma jedno z drugiém? Przypuszczam, żeś pan ofiarował im swą rękę, a one odpowiedziały „nie.”
Wielebny Maschall Morrell pisze:
„Niedawno byłem wśród rodziny, w której zdarzyła się następująca okoliczność: Miano właśnie podawać obiad, kiedy wszedł mąż, zły i podniecony. Na pierwsze słowo żony wpadł w wściekłość, przewrócił nakryty stół, klął i krzyczał. Służący uciekli, szybko wyniesiono dzieci, a pan domu wyszedł także. Spytałem pani domu, czy znała pijackie nawyknienia męża przed ślubem. Odpowiedziała, iż dowiedziała się o nich w wigilię dnia tego, a zatém było już zapóźno. Nie, zapóźno nie było, nawet na pięć minut przed ślubem, nawet gdyby ją ta wieść doszła już przed ołtarzem i gdyby na zapytanie: „Czy chcesz tego człowieka zaślubić?” odpowiedziała stanowczém: „nie.” Nic nie usprawiedliwia kobiety, gdy łączy się z człowiekiem, będącym ofiarą tak fatalnego nałogu, i rodzi dzieci na to, by je przeklinał podobny ojciec.”
Amerykański rzecznik wstrzemięźliwości, Jan Gong, mówi w swoich wspomnieniach życia:
„Ludzie, oddani służbie publicznéj, otrzymują zapytania na najrozmaitsze kwestye i najdziwaczniejsze prośby. Podaję tu fragment otrzymanego listu od pewnéj damy.
„O ile możności najtreściwiéj przedstawię moje życzenia, oraz okoliczności, w jakich się znajduję. Przystępuję więc odrazu do rzeczy. Chciałabym pójść za mąż. Przypuszczam, iż nie będziesz pan miał o mnie złego wyobrażenia, ponieważ wypowiadam to otwarcie komuś, co ma tak obszerne, jak pan, koło znajomych. Kiedy kobieta widzi coraz gęstsze srebrne nici w swych włosach, a na twarzy tworzące się zmarszczki, potrzeba jéj zacząć myśléć o sobie, jeśli nie chce w samotności, niekochana i niekochająca, spędzić reszty życia. Nie uśmiecha mi się wcale los podobny, chyba, że już taka jest wola Boga. Muszę więc czynić odpowiednie starania. Mam lat trzydzieści pięć, nie jestem ładna, mając ciemną płeć, chudą figurę i ostre rysy. Wzrost mój nie przenosi 4 stóp i 10 cali, ważę od dziewięćdziesięciu do dziewięćdziesięciu ośmiu funtów, ale zdrowie mam niezłe, doktorzy zaś twierdzą, iż mogę żyć jeszcze lat czterdzieści.
„Dom mój rodzinny położony jest w głębi prowincyi i pośród moich znajomych niéma ani jednego, któregobym poślubić chciała, chociażby się nawet o to starał. Chciałabym znaléźć dobrego, zacnego człowieka, lat około pięćdziesięciu, inteligencyi średniéj, dobrze wychowanego, z takim przynajmniéj majątkiem, coby dla nas obojga wystarczył. Wiek może być od lat czterdziestu pięciu do sześćdziesięciu pięciu, ale wymagam zupełnéj trzeźwości; wolałabym wdowca, niż kawalera; pragnęłabym, ażeby lubił dom i przenosił towarzystwo żony nad wszelkie inne. Co do mnie, sądzę, iż mogłabym być wierną, kochającą żoną, zdolną poprowadzić dom, jak i moje tualetowe wydatki, zarówno na wysoką, jak i szczupłą stopę, a to stosownie do tego, na co pozwolą środki i okoliczności.”
Wymowny ten list odpowiada położeniu wielu kobiet, więcéj jeszcze w Anglii, niż w Ameryce. Z wielkiego pośpiechu wychodzą one nieraz za pierwszego lepszego, co się im zdarzy, niedość badając jego charakter.
Kokietką nazywamy kobietę, mającą więcéj piękności niż rozsądku, więcéj talentów niż nauki, więcéj wdzięku w osobie niż w umyśle, więcéj wielbicieli niż przyjaciół, a wśród tych wielbicieli więcéj szaleńców niż rozumnych ludzi. Wiele panien naraża swą przyszłość i opuszcza sposobność dobrego małżeństwa przez lekkomyślność i zamiłowanie w zalotności, a jakkolwiek zalotność ta może być niewinną, przecież powstrzymuje nieraz człowieka, któremu się panna rzeczywiście podoba. Zalotność nieźle określona jest w Punch’u, jako próżna łyżka. Człowiek zakochany i drażniony zazdrością nie jest zwykle w stanie rozróżnić, czy zalotność jest lub nie jest niewinną, i najczęściéj oddala się, nie sprawdziwszy tego.
Córka rolnika niosła raz ceber z mlekiem z pola do domu, marząc: „Pieniądze za to mleko użyję na kupno trzystu przynajmniéj jaj. Z jaj, odtrącając zepsute i niezalężone, wykluje się dwieście pięćdziesiąt kurcząt. Kurczęta dorosną właśnie wówczas, gdy drób będzie najdroższy, więc w końcu roku za pieniądze, które na mnie przypadną, będę mogła kupić nową suknię. Wystrojona w nią na Boże Narodzenie pójdę na zabawę, a wszyscy chłopcy będą się o mnie dobijać. Ale ja wstrząsnę głową i wszystkim będę odmawiać.” Tak myśląc, zgodnie z marzeniem wstrząsnęła rzeczywiście głową, ceber się przechylił, mleko się wylało i wraz z niém wszystkie jéj zamiary poszły w niwecz.
Nauki, jakie panna może wyciągnąć z téj bajki, są jasne. Niech nie odstręcza odpowiedniej partyi, niech pamięta o słowach Rozalindy w „Jak się wam podoba:”

Pani, znaj samą siebie: padnij na kolana,
Postami dziękuj Bogu za miłość mężczyzny.
Mówię po przyjacielsku: sprzedaj się, gdy możesz,
Bo nie na każdym targu pokup jest na ciebie.
Proś mężczyzny o miłość, — bierz go, gdy cię prosi.

Jeśli kto nosi głowę zbyt wysoko i pogardza ludźmi, którzy radziby się podobać, najczęściéj dozna pogardy od tych, co mu się podobają.
Głęboka różnica położenia społecznego pomiędzy mężem a żoną nikomu na dobre nie wyjdzie, a niejednego zbłąka. Mąż może podnieść do siebie żonę, żona przecież bardzo mało może dla męża uczynić. Lord Lytton opowiada historyę grooma, poślubionego przez bogatą panią, który żyje w ciągłéj trwodze, ażeby nie wyśmiało go towarzystwo żony. Jakiś duchowny z Oxfordu dał mu następującą radę: „ubieraj się czarno i trzymaj język za zębami.” Żona tego człowieka musiała być w większym jeszcze niepokoju. Musiała rumienić się, ilekroć mąż otwierał usta, drżąc, ażeby nie powiedział coś niestosownego.
Kobiety czasem, chcąc ukarać kochanka, który popełnił rzeczywistą lub też mniemaną winę, poślubiają ich rywala, często najobojętniejszego sobie. Te, co tak czynią, porównaćby można do szaleńca, ucinającego sobie nos dla ukarania twarzy, gdyby podobny postępek nie zasługiwał na gorsze potępienie.
Jest jeszcze jeden powód bezmiłosnych małżeństw; ten, choć pochodzi ze szlachetnéj pobudki, rzadko jednak prowadzi do dobrych rezultatów. Jeśli uczciwy człowiek dał czasem mimowolny powód do plotek, lub wzbudził nadzieję małżeństwa, czuje się potém do niego obowiązany, choćby nawet nie kochał wcale, albo téż miłość jego ostygła. Z rezygnacyą wówczas ofiaruje sam siebie na ołtarzu hymenu. Wprawdzie mężczyzna nie ma prawa igrać z cudzém uczuciem, powinien baczyć na siebie, — jednakże panna, która przyjmuje podobną ofiarę, nie dba ani o swoją godność, ani przyszłe szczęście.
Shakespeare w ten sposób mówi o wieku męża:

Niechaj od kobiety będzie
Mąż starszy nieco wiekiem; zrówna się z nim ona
I w małżeńskiém pożyciu sercem jego władnie.
Bo chociaż, chłopcze młody, my cenimy siebie,
Niestałą bywa jednak jeszcze wola nasza —
Częściéj ona cel zmienia i dążeń kierunek,
Niźli wola kobieca...

Wiejska kobieta poślubiła nicponia. Zapytana, dlaczego to uczyniła, odparła swoją gwarą: „Miałam tyle ciężkiej roboty, żem jéj podołać nie mogła. Gdybym nie pojęła męża, musiałabym kupić osła.” Trudno szanować kobiety, idące za mąż jedynie dlatego, żeby miał je kto odziewać i karmić, ale cóż innego mogą te uczynić, których nie przyuczono do pożytecznéj pracy, którym mówiono zawsze, iż jedyném zajęciem kobiety jest być żoną? Możnaby na to odpowiedziéć:

Być to może, lecz jednak... powiem prawdę szczerą,
Że hańbiącą jest rzeczą, przewrotną i zgubną
Nazywać „dobrą partyą” lub „świetną karyerą”
Dwóch serc węzeł tak święty, jak umowę ślubną.

Kobiety nie powinny iść za mąż dla pieniędzy, ale nie powinny także ich lekceważyć zupełnie, bo, jak mówiła raz praktyczna panna: „Pocałunek i kociołek zimnéj wody — to marne śniadanie.” Daleko lepiéj jednak wyjść za dobrego i rozumnego człowieka, choćby ten nie był majętny, niż za bogatego głupca, który dać może tylko żonie złoconą nędzę. Kto jest zadowolony, choćby w biednym stanie, ten jest dostatecznie bogatym, — ale mało kto to rozumie.
Bogaty osadnik w Connecticut dawał w tym względzie następujący przykład z własnego doświadczenia: „Kiedym się tu osiedlił, lat temu czterdzieści, powiedziałem żonie, iż chcę być bogatym. Odpowiedziała, iż wcale nie potrzebuje bogactwa, byle miała wszystko, co do wygody służy. Zacząłem pracować i karczować ziemię, pracowałem ciężko, zostałem bogatym, tak bogatym, jakem pragnął. Dzieci osiadły wkoło nas, mają one wszystkie własne osady, ale moja żona jeszcze nie ma tego wszystkiego, czego pragnie.”
Chodzili we dwoje po oranżeryi na jedném z przyjęć w Białym domu. „Czy będziesz mnie kochał całą duszą?” — szeptała. „Tak, kochanie — odparł. „I całém sercem?” „Tak, najdroższa.” „ I całą...” „Tak, tak!” — przerwał. „Kieszenią?” — dodała, nie zważając na przerwę. Zrozumiał i wszystko było skończone.
Popularny kaznodzieja amerykański dawał raz następujące rady kobietom w téj najważniejszéj kwestyi życia: „Radzę wam poślubić człowieka, który sam przez się stanowi majątek. Ziemia, pieniądze i wszelkie inne dobra mogą zniknąć w jedném lub dwóch nieszczęśliwych przedsiębiorstwach, ale są ludzie, którzy sami przez się stanowią majątek, zawsze pełni pomysłów, zawsze z wielkiém sercem. Ostrzegam was jeszcze: nie szukajcie doskonałości. Jeśli znajdziecie takiego człowieka, człowieka nieomylnego, nie zaślubiajcie go, bo w takim wypadku cóżby z was były za żony? Innemi słowy: doskonałych istot niéma; jedyna doskonała para zniknęła wraz z ziemskim rajem. Gdy człowiek mówi, iż nigdy nie grzeszy, wiemy, że to jest kłamstwo. Miałem do czynienia z dwiema doskonałościami i obiedwie mnie oszukały.”
Młody potomek szlachetnego domu. Przyszedłem, doktorze, prosić cię o rękę twój córki.
Modny doktor. Masz pan?...
Młody. Mam dość majątku, by dać jéj wszystkie wygody, nawet zbytek.
Doktor. Wiem o tém, ale czy będziesz dobrym dla niej? Czy mogę być pewnym, że zostaniesz dobrym mężem?
Młody. Przysięgam, doktorze.
Doktor. O! nie przysięgaj, młody przyjacielu. Masz najlepsze zamiary, nie wątpię. Ale ja muszę być pewnym, że nie zmarnujesz jéj życia, gdy raz będzie twoją. Rozbierz się; niech zobaczę, w jakim stanie jest twoja wątroba.”
Nie należy zbytecznéj wagi przywiązywać do zawodu męża, bo człowiek zdolny i energiczny odznaczy się w każdym. Miłość zresztą na to nie zważa, jak tego dowodzi uczyniona niegdyś odpowiedź przez naiwną oblubienicę. Roger Kemble, ojciec pani Siddons, zakazywał zawsze swéj córce iść za aktora. Pomimo to poślubiła ona potajemnie jednego z artystów, należących do ojcowskiéj trupy. Gdy Roger Kemble dowiedział się o tém, wpadł w wściekłość. „Czyż nie zakazałem ci iść za aktora?!” — wołał gniewnie. Młoda kobieta, spuszczając oczy, odparła, iż zakazu tego nie przekroczyła. „Jakto, czyżeś nie została żoną najgorszego pracownika z mojéj trupy?” „Właśnie dlatego — odrzekła — nikt go aktorem nazwać nie może.”
Miłoście i wstręty młodéj kobiety mogą wydawać się jéj przyjaciołom nierozsądnemi, przekonać ją przecież o tém nie podobna. „Mam tylko niewieście argumenta.” „Podoba mi się, bo mi się podoba.” I cóż na to odpowiedziéć?
Na dowód z autobiografii Henryka Stilling’a podaję następujący dyalog:
— Czy zauważyłaś, Doris, iż twój przyszły małżonek ma krzywe nogi?
— Tak, ojcze, dostrzegłam to; ale gdy do mnie mówi tak mile i rozumnie, nie uważam na jego nogi.
— Dobrze, ale młode kobiety zwykle patrzą na powierzchowność mężczyzn.
— Ja także, ojcze. Ale Wilhelm podoba mi się takim, jakim jest. Gdyby miał proste nogi, nie byłby to ten sam Wilhelm, i jakże mogłabym go kochać?
„Dość zamknąć dwoje młodych w jednym pokoju — mówi d-r Johnson, — ażeby chcieli się pobrać, bo wyobrażają sobie, że się kochają.” Tak się dzieje nieraz, gdy małżeństwo następuje z woli rodziców, ale dziś młodzi rzadko są tak dobrowolni. Dzisiejsze pokolenie panien zbyt mało w tym razie powoduje się radami przyjaciół. Nie sądzę jednak, ażeby było obowiązkiem córki poślubiać człowieka, z którym nie mogłaby być szczęśliwą. Rodzice nie mają prawa zostawiać dziedzictwa smutku tym, co żyć będą, gdy oni spełnią już swą ziemską dolę.
Wiejska kobieta ze Szkocyi zgłosiła się niedawno o radę do adwokata z Edymburga. Gdy skończyła swe opowiadanie, adwokat zapytał ją, czy rzeczywiście przedstawiła fakta tak, jak były. „Tak jest, panie — odparła, — powiedziałam całą prawdę, a pan już może kłamać od siebie.” Sądzę, iż panna mądrze uczyni, poślubiając męża w całéj prawdzie, według słów téj kobiety. A niech już wyobraźnia dodaje kłamstwa od siebie.
Każdy prawie koń ma wadę, co nie przeszkadza mu być użytecznym i sprawiać przyjemność. Tak samo i człowiek może doskonałym nie być, a przecież będzie z niego wcale znośny mąż. Niech tylko żona stara się dostrzedz i wyzyskać jego dobre strony. Autor „Jana Halifaxa” mówi: „Niejedna żona krzywi się z powodu drobiazgów. Mąż nie dał jéj położenia, na jakie rachowała. On lubi miasto, ona wieś, — albo téż przeciwnie; ma dobre serce, ale przykre usposobienie; jego rodzina nie podoba jej się, albo téż on poweźmie niechęć słuszną lub nie do jéj rodziny. Na podobne rzeczy głupie kobiety kładą niezmierny nacisk, zamiast znosić je tak samo jak i męża, i starać się wszelkiemi sposobami — cierpliwością, zapomnieniem o sobie, a jeśli potrzeba, odważném wystąpieniem obrócić złe na lepsze. Da się to często zrobić. Jeśli przy długiém życiu ci, co mają sposobność patrzéć na rzeczy szerzéj, niż się to czyni w młodości, zasmuceni byli nieraz tém, że stadła skojarzone z szalonej miłości mają smutny koniec, — widzieliśmy także inne, zaczynające się źle, a jednak, dzięki rozumnemu postępowaniu, najczęściej ze strony żony, dochodzą do spokoju i względnego szczęścia.
Każda kobieta, przyjmująca święty stan małżeński — bo, pomimo wszystkiego, świętym on być nie przestaje, — musi się dowiedziéć prędzéj czy późniéj, a lepiéj prędzéj niż później, że nigdy dwie ludzkie istoty nie mogą być związane na zawsze bez ciężkich rwań i trudności, pochodzących więcéj od nich samych niż od świata. Trudności te muszą być usunięte po większéj części przez żonę. Musi ona miéć silne serce, łagodne usposobienie, nieograniczoną cierpliwość, a nadewszystko zdolność pojmowania tego, co jest sprawiedliwe, i postępowania stosownego, nietylko dla miłości męża, jak Sara, która słuchała Abrahama i zwała go panem, jak przystało w stosunkach wielożeństwa, — ale jak być powinno w społeczeństwie chrześciańskiém — dla miłości Boga, który jeden tylko może utrzymać związek źle dobranéj pary wśród raf i wirów pierwszych lat małżeństwa i doprowadzić je do spokojnego portu.






ROZDZIAŁ X.
Jakiéj przynęty używacie panie?

Doktor Franklin, spostrzegłszy raz młodego, dzielnego chłopca, który był doskonałym kowalem, siedzącego nad brzegiem i czatującego na węgorza, zawołał:
— Jaka szkoda, że nie masz srebrnéj wędki.
— Nie potrafię łowić ryb na srebrną wędkę — odrzekł młody człowiek.
W parę dni spotkał go znowu w tém samém miejscu, pochylonego nad wodą.
— Jakto — pytał doktor, — jeszcze nie masz srebrnéj wędki?
— Niech pana Bóg błogosławi! — zawołał kowal — zaledwie mogę coś złowić na żelazną.
— Bo téż idź do twego kowadła — odparł Franklin, — a zarobisz tyle srebra, iż zakupisz za nie więcéj ryb, niżbyś ich w miesiąc nałowił.

Życie Franklina.

JJakiéj przynęty używać? Jest to bardzo ważne pytanie, w przekonaniu uczniów Izaaka Walton, — zadają je sobie wzajem, skoro się spotkają. Byłem kiedyś z całém towarzystwem na morzu, łowiąc ryby bardzo nieszczęśliwie. Dziwiło nas to, gdyż dniem wprzódy udało nam się bez porównania lepiéj, każdy więc z nas zaczął się zastanawiać nad przyczyną niepowodzenia. W końcu jeden rzekł: „Ryby nie biorą się na tę nową przynętę; kręcą się koło niéj, ale jéj nie połkną. Zdaje się więc, iż popełniliśmy omyłkę, próbując lepszéj przynęty, niż ta, którąśmy mieli.”
Z tego powodu zaczęliśmy mówić o ludziach, którym się nie powiódł połów pochwał i popularności. Przynętę, jakiéj używali, mieli za najlepszą, a rezultat okazał, iż było wprost przeciwnie.
Wierzymy, iż skromna panna nie stara się złowić męża. Jeśli kto pokocha taką pannę i chce się z nią żenić, jeśli jest to człowiek godny miłości, jeśli wzajemność pozyska, — wszystko w porządku: żenią się, są szczęśliwi i mają nadzieję, że zawsze tak będzie; ale żadna skromna panna nie zarzuca wędki, ani nie myśli w każdéj okoliczności: „Czy co złowię tą przynętą?” Przyznać jednak trzeba, że jest wiele takich, które, zamiast pracować i oczekiwać w swéj godności dziewiczéj, myślą jedynie o małżeństwie i używają różnych sposobów, ażeby dojść do swego celu. Zapominają one o przysłowiu: „Im więcéj pośpiechu, tem mniéj pożytku.” Tego rodzaju panny przybierają głośny sposób mówienia, a obejście ich i ubiór widocznie są obrachowane na podobanie się mężczyznom. Czyniąc tak, popełniają błąd wielki. Ryby mogą się kręcić około podobnéj przynęty, ale jéj nie połkną. Krzykliwa panna może zwrócić uwagę i mieć przez pół godziny powodzenie, będzie jednak zawsze typem krótkowidztwa niewieściego. Ludzie małéj wartości mogą się nią bawić, ale żaden człowiek, wart przywiązania, z nią się nie ożeni.
Jest swoboda, która daje wolność, i swoboda, co rodzi niewolę, — a dziewczęta, przekraczające granice skromności, przybierające męzkie obejście i sposób wysłowienia, zamiast wolności poddają się w większą niż kiedykolwiek niewolę. Tracą nawet mir u mężczyzn właśnie z powodu środków, któremi zyskać go chciały. Mężczyźni, choćby nawet niewiele byli warci, lubią w kobietach wdzięk, łagodność, skromność myśli i wyrażenia; pragną, ażeby żony lepszemi były niż oni; sądzą, iż kobiety przechowywać winny starannie to wszystko, co nosi nazwę obyczaju, szlachetności i t. p.
Cokolwiekby powiedziéć można o Saturday Review, nie jest to wcale pismo zacofane i dla téj przyczyny wyrazy, jakich użyło w artykule „Panny,“ powinny czynić tém większe wrażenie na osobach, do których są zwrócone:
„Pomiędzy naszemi pannami, szczególniéj téż między temi, które zwą „old stagers,” powstał fatalny zwyczaj, zapożyczony od mężatek, chcących tym sposobem podobać się mężczyznom — prowadzenia dwuznacznych rozmów. Nie rozumieją one różnicy, jaka zachodzi pomiędzy mężatką a panną. Mężczyźni mogą lubić ten rodzaj rozmowy z ładną mężatką, a to z wielu powodów, gdy tymczasem żadnemu mężczyźnie, będącemu przy zdrowych zmysłach, nie podoba się podobny rodzaj mówienia w ustach panny, dla któréj ma przywiązanie i z którą chciałby się ożenić. To odstręczyłoby go odrazu, bo zastanowiłby się nad tém: jaka z niéj może być żona i czy w przyszłości okaże się godną miłości i szacunku. Tę samą pomyłkę popełniają panny, prowadząc rozmowy o sławnych procesach, które tak szczegółowo teraz opisują dzienniki. Zamiast protestować przeciw temu wstrętnemu zwyczajowi, narzucanemu publiczności przez prasę, panny nietylko je czytają, ale rozprawiają o nich. Mamy jednak nadzieję, iż procent panien, zajmujących się tą wątpliwą literaturą, jest bardzo mały.”
Każda panna powinna się ubierać porządnie, a jeśli środki na to pozwalają — ładnie; strojnisie używają wadliwéj przynęty. „Najnowszą fantazyą niewieścią — pisze Hartford Post — jest fotografować się w całéj postawie, w stroju wyszukanym, złożonym z koronek i materyj. Taki wizerunek posyła się upatrzonemu młodzieńcowi. Trudno się w tym razie omylić. Znaczy to: „Oto jak chcę się ubierać.” To téż człowiek młody zaczyna szukać oszczędniejszéj panny.
Dobre i złe rodzaje przynęty — właściwie należałoby nie używać żadnéj — rozróżnione są w liście Horacego Bushnell do córki. Opisuje w nim przymioty, jakie posiadać powinna wytworna kobieta:
„Taka kobieta powinna być wcieleniem skromności, bez cienia przesady w obejściu. Najlepszym sposobem, ażeby się pięknie wydać, jest pięknie myśléć, — bo jeśli kto zamierza naśladować drugich, albo téż postępować według nakreślonego planu, wpadnie niezawodnie w afektacyę. Co do spojrzenia — najlepiej jest o niém zupełnie zapomniéć, — jeśli zaś kobieta posiada wykwintne uczucia, odmalują się one w oczach. Sam strój nigdy nie będzie właściwym, ani dobranym szczęśliwie, jeśli się nie przystosuje do umysłu.”
A znowu:
„Wykwintna kobieta nic nie robi, aby wzbudzić zachwyt, bo takim sposobem wzbudza się tylko pogardę, a co gorsza — pogardę zasłużoną. Kobieta, która pochlebia, przymila się, stara się o zachwyt, — zdaje go się dopraszać, a dopraszając się, wyznaje, że może go zdobyć tylko sposobami, dziwnie obniżającemi skalę zasług.”
W Świecie kobiecym znajdujemy artykuł żeńskiego pióra:
„Znałam kobietę wykwintną w całém znaczeniu tego wyrazu, która mówiła zawsze: Chcę, ażeby moje córki były dobremi żonami dla niebogatych mężów.” I, stosownie do tego założenia, każda z jéj córek koleją zajęta była przez tydzień przy gospodarstwie domowém, uczyła się tajemnic prania, gotowania i t. p. Panny te, zaledwie weszły w świat, znalazły mężów zaraz w pierwszym roku, i to wcale nie ubogich, ale bogatych, należących do znakomitych rodzin. Wiadomości gospodarskie nie okazały się bynajmniéj szkodliwemi dla dobrego zamęźcia. Przeciwnie, panny te były więcéj od innych poszukiwane, bo okazało się, iż wybornie umiały zarządzać domem.
Matka ich wiedziała dobrze, jaka przynęta zwabia najgrubsze ryby.
Inny przykład skuteczności téj saméj przynęty podaje lady Bellairs: „Trzy czy cztery lata temu, znałam na prowincyi rodzinę, którą złe interesa zmuszały do znacznych oszczędności w prowadzeniu domu. Chcieli oni wydzierżawić lub sprzedać starą, wygodną rodzinną siedzibę, ale córki — było ich siedem, wszystkie wytworne i rozumne, — niezrażone okolicznościami, prosiły, by tego nie czynić, lecz oddalić całą służbę, one zaś były gotowe wykonywać jéj robotę. Tak się téż i stało. Ojciec, matka, dzieci, pracowali całém sercem, a oszczędność na każdym punkcie stała się ich hasłem. Pomimo to dla przyjaciół i odwiedzających stary dom był zawsze równie przyjemnym jak dawniéj, a młodzi ludzie, zachwyceni, ogłosili jego córki jako najmilsze i najdzielniejsze panny. Kiedym ostatni raz miała o nich wiadomości, pięć już wyfrunęło z domu, robiąc doskonałe partye; ponieważ zaś od tego czasu upłynęło już lat parę, prawdopodobnie i dwie ostatnie wyszły za mąż tak dobrze, jak starsze siostry.”

Korespondent jednego z amerykańskich dzienników donosi jako rezultat swych obserwacyj, iż najłatwiéj za mąż wychodzą panny, które nauczyły się zarabiać na własne potrzeby zapomocą pożytecznego zajęcia. Wypada ztąd, iż przeciętni młodzi ludzie dzisiejszego czasu mają wiele więcéj rozumu, niż go im przypisują. Można bowiem łatwo przewidziéć, iż panna, umiejąca pracować, a zatém rozumiejąca wartość pracy i pieniędzy, będzie przy równych warunkach lepszą panią domu, niż każda inna, równie zachwycająca, któréj jedyném zajęciem było ładnie wyglądać. Małżeństwo nie jest ciągłém gruchaniem, jak to sobie wiele narzeczonych wyobraża; żona, która potrafi stać się najpożyteczniejszą, będzie téż prawdopodobnie najszczęśliwszą. Mężczyźni są w gruncie samolubni — wszyscy bez wyjątku. Przed ślubem Edwin poszedłby w ogień, lub skoczył w wodę, zniósłby wszystkie katusze dla ukochanéj Angeliny; ale po ślubie, niechno obiad spóźni się o kwadrans, niechno pieczeń będzie wysuszona lub niedopieczona, albo niech jakie kółko domowéj maszyny skrzypi, — wszystkiemu winną będzie Angelina. Niechże się więc Angelina obezna zawczasu, jak naoliwiać wszystkie kółka.




ROZDZIAŁ XI.
Pomocne żony.
Niech Bóg pomaga kawalerowi, żonatemu żona dopomoże.
Stare przysłowie.

SSkoro panna w nagrodę swych wdzięków i uzdolnień, nie zaś sposobami niegodnemi siebie, dostała odpowiedniego męża, może zostać za łaską Bożą pomocną żoną dla tego męża. Dla zachęty tych, co chciałyby pozyskać ten tytuł, po tytule matki najzaszczytniejszy, jaki kobieta osiągnąć może, zaznaczę parę przykładów żon, sławnych ze swéj zaradności i pracy; przykłady te przecież każdy dopełnić może mniéj znanemi, które znajdzie w swém towarzyskiem kole.
Chory stary kawaler. Doktorze, czuję się źle na ciele i umyśle. Co mi przepiszesz?
Doktor (opryskliwie). Żonę.
Wielu podobnéj porady usłuchało. A nieraz ci, co mało byli warci przed małżeństwem, dużo zyskali po ślubie. Przy ołtarzu dopiero, kiedy, otoczony gronem przyjaciół, wymawia sakramentalne wyrazy, które go mężem uczynią, mężczyzna pojmuje dokładnie całą wyższość kobiety. Dziewięciu przynajmniej na dziesięciu w podobnéj chwili drży, jakby ich miano aresztować pod zarzutem morderstwa, — gdy dziewięć kobiet na dziesięć dopełnia z tak naturalnym wdziękiem uroczystego obrzędu, jakby to była czynność codzienna. I to ów przelękniony mężczyzna ma bronić i strzedz spokojnego anioła, ustrojonego w aureolę z pomarańczowego kwiatu. Jakiż tu dziwny sarkazm w téj myśli! A w dalszem życiu, gdy mężczyzna znużony jest codziennemi staraniami, gdy kłopoty zniszczą pogodę jego umysłu, jakżeż się wówczas dzieje? Ta kobieta, którą przyrzekł się opiekować, staje się jego opiekunką. Ona to dostrzegła wśród chmur promień słońca, ona wygładza mu pomarszczone czoło, powraca zachwianą równowagę umysłu, wlewa nowe życie w piersi jego, nowe nadzieje w duszę, aż pokrzepiony idzie z nową odwagą w bój życia, podejmując mężnie daléj walkę i odpowiedzialność. Kobieta może być słabszą od mężczyzny, ale nie łamie się tak szybko jak on pod naciskiem przeciwności.
Lady Rachela Russel była jedną z wielu sławnych kobiet, zachęcających męża do wytrwałości i siły. Dzień po dniu siadywała przy nim w czasie sądu, notując i zbierając to, co mogło mu być pomocném. Starała się o jego uwolnienie, dopóki mogła to uczynić, dopóki on sam nie prosił, by zaprzestała daremnych usiłowań. Wreszcie, gdy zrozumiała, że wszystko stracone, zebrała odwagę i swoim przykładem wzmocniła jego postanowienie. A gdy ostatnia chwila nadeszła, gdy żona i dzieci oczekiwały pożegnalnego uścisku, ona do końca zachowała swe męztwo, i nie chcąc dodawać mu boleści, potrafiła powstrzymać wybuch rozpaczy i skryć ją pod pozorem spokoju. Rozstali się w milczeniu, po tkliwym uścisku, a gdy odeszła, lord William powiedział: „Teraz gorycz śmierci minęła.”
Pojęcia i wywody niektórych myślicieli nigdyby nie zostały poznane, gdyby nie miłość i uwielbienie ich żon. Taką była żona Zimmermanna, którego wiekuistą melancholię starała się rozrywać, ona jedna rozumiała i umiała rozjaśniać jego myśli. Umierająca, już na łożu śmiertelném, rzekła jeszcze do niego te wzruszające wyrazy: „Mój biedny Zimmermannie, któż cię teraz rozumiéć będzie?”
Żona stawała się nieraz okiem, ręką, umysłem męża.
Powaga pod względem pszczół, przyrodnik genewski Huber, był niewidomym od siedemnastego roku życia, a przecież poczynił ważne odkrycia w téj gałęzi historyi naturalnéj, wymagającéj naściślejszych spostrzeżeń i bystrego oka. Czynił je przez oczy swéj żony, umysł zaś jego pracował nad podanym przez nią materyałem. Ona to zachęcała go do studyów, ażeby zmniejszyć mu ciężar kalectwa, o którém w końcu zapomniał zupełnie.
Franklin mówił zawsze, iż ten, co chce, żeby mu się dobrze działo, powinien słuchać żony. Tego samego zdania był bohater następującego opowiadania:
Duchowny, przejeżdżając przez wioskę Kettle w Fifeshire, proszony był o danie ślubu w zastępstwie miejscowego pastora, który z powodu jakiegoś wypadku nie mógł dopełnić ceremonii.
Gdy wymawiał słowa obrzędu i zwrócił się do narzeczonego, by powtarzał za nim przysięgę miłości i szacunku dla żony, tenże narzeczony podsunął wyraz „posłuszeństwo,” sądząc zapewne, że został przypadkowo pominięty, jakkolwiek należy on tylko to roty przysięgi niewieściéj. Pastor, zdziwiony, iż ktoś dobrowolnie z góry poddaje się jarzmu, nie zważał na to, ale narzeczony znów sprostował jego mniemane opuszczenie i szepnął: „I posłuszeństwo, panie; ślubuję miłość, wiarę i posłuszeństwo.” Biedak, zdawał się bardzo zafrasowany, iż jego napomknienia spełzły na niczém.
W parę lat później pastor znów przez tę wieś przejeżdżał, gdy ten sam człowiek spotkał go i zatrzymał, mówiąc: „Czy pamiętasz pan, gdyś nam ślub dawał, a ja chciałem zaprzysiądz posłuszeństwo żonie. Możesz się dziś przekonać, iż słuszność była po mojéj stronie. Chociażeś pan tego nie chciał, słuchałem żony; i, patrz pan, ja jeden mam tu tak ładny, wygodny i porządny dom.”
Nieraz — mówi Oliver Wendell Holmes w swoim „Profesorze przy śniadaniu,“ — kiedym pływał po morzu w czarnéj, wązkiéj kołysce, w której lubię się kolebać na łonie tej wielkiéj matki, widziałem wspaniały okręt, prowadzony przez niewidzialną linę, ciągniony setkami rąk silnych; żagle jego były zwieszone, komin pochylony, nie miał ani kół, ani steru, płynął przecież spokojnie, jakby o własnéj sile. Ale ja wiedziałem, że gdzieś przed olbrzymem, rysującym się tak wspaniale, był blizko mały, czynny parowiec, i gdyby popuścił go tylko, wielki okręt stałby się pastwą bałwanów, kołysał się tu i tam i wraz z odpływem morza poszedł nie wiedziéć gdzie, na zgubę.”
„I znałem także nie jeden wielki, wzniosły talent, dobrze uzbrojony, o szerokich żaglach, a jednak, gdyby nie silne, pracowite ręce i gorące serce dobréj żony, która kryła się w jego cieniu i wiernie trzymała w objęciach, by żadna burza rozdzielić ich nie mogła — talent ten uległby potędze okoliczności, puściłby się z biegiem fal i niktby o nim więcéj nie słyszał.”
Niektórzy autorzy przyznają bez wahania, ile winni swym żonom. Tomasz Hood miał takie zaufanie w rozumie swéj żony, że przed nią czytał, poprawiał i odczytywał wszystko, co napisał. Wiele artykułów pisała ona wprost pod jego dyktandem, a jéj wyborna pamięć służyła mu w cytatach i objaśnieniach. Antoni Trollope mówił, że tylko jedna żona czytała jego rękopisy, a było to z wielką dla nich korzyścią, bo poprawiała je nieraz.
Żony wielu autorów i dziennikarzy nietylko były dobremi kopistkami, ale i współpracowniczkami swych mężów. Niedawno Sala wypowiedział swój smutek z powodu utraty tak pomocnéj żony: „Teraz — pisał — jestem już tylko zrozpaczonym i bezsilnym starcem.” Alfons Daudet uczynił postanowienie zostania kawalerem, gdyż lękał się złém małżeństwem obniżyć swego talentu. Uwagi swoje w tym względzie wypowiedział wyraźnie w „Żonach artystów,” a szczególniej w noweli „Pani Heurtbise“ od któréj się cały zbiór zaczyna. Gdy poznał jednak pannę Julię Allard, osobę zakochaną w literaturze, obdarzoną wdzięcznym talentem i zmysłem krytycznym, trwoga ta się rozwiała. Skojarzyło się szczęśliwe małżeństwo, a praca wspólna stanowi miły rys biograficzny. „Odtąd — pisze brat Daudet’a — żona jest światłem jego ogniska, regulatorem pracy i dyskretną doradczynią natchnienia. Niéma jednéj karty w jego dziełach, któréjby nie przejrzała, nie dotknęła piórem, nie ożywiła, a mąż złożył świadectwo jéj poświęcenia i niezmordowanej pomocy, dedykując jéj „Naboba.” Ona przecież nie pozwoliła, by ta dedykacya wydrukowaną została.”
Zdarzyło się raz, iż zaszła pomiędzy małżonkami jakaś dramatyczna scena.
— Zdaje się — rzekł mąż, — że to rozdział, wypadły z jakiéj powieści!
— Albo raczéj — odparła żona — rozdział, który do niéj włożyć należy.
Najważniejsze przykłady składanéj autorskiéj pracy dali małżonkowie Hall oraz Wilhelm i Marya Howitt. Państwo Hall pracowali razem przez lat pięćdziesiąt sześć i napisali w ten sposób 340 tomow. Pani Howitt zaś, pomimo talentu, doskonale spełniała domowe obowiązki. „Moja żona — twierdził Howitt — jest najlepszą poetką i najlepszą gospodynią w Anglii.”
Żony podobne do pani Carlyle dopomagały pracy mężowskiéj, zajmując się domem; staranność ich nie dopuszczała niestrawności i gniewów, nadwerężających równowagę umysłu. Hawthorne przyznawał, iż żona, oraz miłe, spokojne życie domowe, jakie mu stworzyć umiała, były najważniejszemi czynnikami jego natchnienia.
Robert J. Burdett, dobrze znany dziennikarz, opisuje w następujący sposób podnietę i pomoc, jaką była dla niego chora, niedawno zmarła żona, a kończąc, dodaje te tkliwe wyrazy: „Co tylko poważnego i podnioślejszego jest we mnie, zawdzięczam najrozumniejszéj, najlepszéj i najwdzięczniejszéj krytyce i współpracownictwu kochającej żony.” O swoich utworach zaś mówi: „Gdy zdrowie opuściło panią Burdett, zacząłem coraz więcéj pracować w domu, aż usunąłem się zupełnie z pracy redakcyjnéj i pisałem tylko u siebie. Jéj mała, słodka Wysokość była wówczas zupełnie bezwładna, cierpiąc co chwila przeszywające bóle w zreumatyzmowanych stawach. Przecież w tych latach ciężkich cierpień więcéj niż kiedykolwiek ważném było jéj współpracownictwo w moich artykułach. Każdy rękopis był przez nią odczytany starannie, zanim do dziennika oddany został. Tu i owdzie dodała myśl jakąś, nasunęła zmianę słowa lub frazesu, a to tak łagodnie, iż ten niecierpliwiący się błękitny ołówek stawał się w jéj drżących rękach źródłem błogosławieństwa, nawet gdy podznaczał całe peryody lub wypieszczone paragrafy. Wiedziała doskonale, czego drukować nie należy. Błogosławionym jest autor, nad którego ramieniem pochyla się jako krytyk żona, stokroć więcéj dbała o sławę męża, niż o jego miłość własną.”
Doskonałe zjednoczenie się żony z mężem co do jego celów i zamiarów widzimy w kilku amerykańskich stadłach. Inżénier, prowadzący budowę wielkiego mostu, który łączy New-York z Brooklynem, wskutek choroby nie mógł już doglądać robót, gdy jeszcze było daleko do ukończenia dzieła. Wówczas żona jego, która dopomagała mu w wykonaniu planów i obrachowań, a zatém poznała wszystkie szczegóły budowy, zajęła jego miejsce i szczęśliwie doprowadziła do końca wspaniały most. Przy codzienném doglądaniu robót zdobyła sobie szacunek dostawców i pracowników swą znajomością rzeczy i zdolnością w prowadzeniu trudnego zadania.
Drugi podobny przykład dała nam pani Frank Leslie, jedyna dziś, jak sądzę, kobieta, stojąca na czele wielkiego wydawniczego przedsiębiorstwa, razem wydawczyni i kierowniczka. Mąż jéj umarł przed sześciu laty, zostawiając interesa w beznadziejném zawikłaniu. Ostatnie jego słowa do żony były: „Idź do mego biura, zasiądź i pracuj na mojém miejscu, dopóki długi moje nie będą zapłacone.” Pracowała dnie i noce, mieszkając na poddaszu, odmawiając sobie wszystkich przyjemności i wygód życia, dopóki nie postawiła interesu na tak pewnéj stopie, na jakiéj nigdy nie stał. „Dopóki do tego nie doszłam — mówi pani Leslie, — żyłam pracowitém życiem mężczyzny, a nie miałam żadnéj męzkiéj przyjemności.” Dodać trzeba, iż ma to być jedna z najpiękniejszych i najbardziéj pociągających dziennikarek amerykańskich.
Carlyle nazywał żartobliwie swoją żonę złem konieczném, a wielu bardzo mężczyzn po krótkich latach pożycia ocenia tak dobrze pożyteczność swych żon, iż się bez nich obejść nie może. Praca domowa kobiety jest nieustanna: zadysponować obiad, dopilnować sprzątania pokoi, rozmówić się z dostawcami, przejrzéć rzeczy, oddawane lub odbierane z prania, uczyć dzieci, robić sprawunki, oddawać wizyty. Dla większéj części mężczyzn, którzy bardzo rzadko mają sposobność dysponować obiad, obowiązek ten zdaje się trudnym, o ileż więcéj musi się takim wydawać kobiecie, która zwykle dogląda każdego posiłku, a nawet waży mięso, zanim je ugotują. Słyszałem nieraz od znajomych mi pań, iż największą przyjemnością w życiu hotelowém lub w odwiedzinach u krewnych i przyjaciół jest niewiadomość, z czego obiad składać się będzie, kiedy się siada do stołu.
Kobieta może miéć wiele teoretycznéj wiedzy, ale pomimo to zawsze coś niespodzianego zdarzyć się może. Nieprzyjemności, spowodowane ułomnością ludzką, oraz działanie naturalnych czynników, doprowadzają niekiedy do rozpaczy gospodynię domu. Jeśli z jakiéjkolwiek przyczyny nie dospała w nocy, trudno jej wstać o zwykłéj godzinie i pracować dzień cały z energią, jak to się czyni, gdy fizyczny ustrój jest w zupełnej równowadze, a zatém może podołać swemu codziennemu zadaniu. Jednakże dobra gospodyni musi wstawać rano, bo lada przedłużenie spoczynku zakłóciłoby porządek dnia całego. Napróżno potém dopędzać straconą chwilę, godziny lecą bez względu na ludzkie pragnienia.
Powodem niezliczonych przykrości bywa także nieuczciwość lub nawet tylko niedbalstwo którego ze służby. Dobra gospodyni ciągle walczyć musi z zimnem, gorącem i innemi wpływami, które oddziaływają na warunki domowe.
Ojcu rodziny wydaje się rzeczą tak naturalną — jak to, że dzień nadchodzi po nocy, a noc po dniu, — iż posiłki podawane są o zwykłych godzinach i złożone z odpowiednich potraw, iż służący codzień spełniają swoje obowiązki, iż dzieci nie mącą mu spokoju, iż kominy są wycierane, zanim zbyteczna ilość sadzy stanie się niebezpieczną, i wogóle że cała domowa maszyna, dobrze nakręcona, działa, jak działać powinna. Ale niechby tylko nie miał zaradnéj żony, cóżby się stało?
Słyszymy ciągle aż do zbytku o bezrobociach i skargach ludzi pracujących. Jest przecież klasa robotnic, która nigdy nie urządza bezrobocia, a skarży się bardzo rzadko. Robotnice te wstają o piątéj rano, rzadko zaś przed dziesiątą lub jedenastą udają się na spoczynek. Pracują one przez cały dzień, a całą ich zapłatę stanowi pożywienie i odzienie. Znają one wiele gałęzi pracy, od rachunkowości do sztuki kucharskiéj. Znużone odpowiedzialnością, upadając pod ciężarem obowiązków, często obarczane wymówką, nieuznane, nie buntują się jednak nigdy. Nic nie mogą dla siebie uzyskać. Choroba nawet nie uwalnia ich od pracy. Niéma dla nich żadnéj zbyt ciężkiéj ofiary, a nieświadomość w jakiejkolwiek gałęzi nie znajduje uwzględnienia. Na cześć ich wytrwania nikt nie pisze poematów. Umierają wprzężone w jarzmo, a ubytek natychmiast zastąpiony bywa. Taki jest los żon, prowadzących gospodarstwo w domach pracujących mężów.






ROZDZIAŁ XII.
Wpływ żony.
Mężczyźni zawsze będą tém, czém ich uczynią kobiety; jeśli więc mężczyźni mają być cnotliwi i wielcy, trzeba wlać w serce kobiet cnotę i wielkość.
Rousseau.

Tylko taki mężczyzna żył, jak żyć powinien, którego uszlachetniła miłość kobiety, wzmocniła jéj odwaga, którym kierował jéj takt.

Ruskin.

NNajwiększa pomoc, jaką żona mężowi dać może, jest nakłonić go do uczynienia tego, co uczynić powinien. Dobry wpływ, wywierany przez kobietę, nie może nigdy być przeceniony. Nawet w naszym tak mało romantycznym dziewiętnastym wieku następujące słowa Ruskin’a zawierają nietylko piękne uczucie, ale literalną prawdę: „Tylko ręka kobieca może zbroją obwarować serca — i tylko wówczas, gdy obwarowała je zbyt luźnie, honor ludzkości upada.” Ten sam autor pisze w inném miejscu: „Niéma na świecie wojny, niéma niesprawiedliwości, za któreby kobiety nie były odpowiedzialne. Nie dlatego, żeby one je wywołały, ale że im nie przeszkodziły. Mężczyźni z natury swojéj są skłonni do walki, walczyć więc będą z powodem lub bez powodu. Wyście powinny wybrać im sprawę i nie pozwolić, by prowadzili walkę dla walki. Niéma cierpienia, krzywdy i bólu, za któreby na was nie spadała wina. Mężczyźni mogą znieść ich widok, wyście go znieść nie powinny. Mężczyźni mogą nie współczuć z niemi, zajęci swemi sprawami, bo mężczyźni mają słabe współczucie i słabszą jeszcze nadzieję, wy tylko możecie pojąć przepaście bólu i wiedziéć, jak im zaradzić.”
Stary kawaler mówił: „Lepiéj jest miéć dobrą żonę, niż żadną.” Był to jeden z tych, co wierzą staréj śpiewce:

Szpilki lub igły, igły lub szpilki;
Ożenił się — nie ma spokoju chwilki.

„Mylisz się pan — odpowiedział mu ktoś ironicznie, — lepsza żadna żona, niż dobra.” Zapewne, jeśli człowiek nie jest tak szczęśliwy, by żyć pod wpływem dobréj żony, lepiéj jest dla niego uniknąć wpływu złéj. „Mężczyźni są zwykle tém, czém uczynią ich kobiety.” Nawet zły człowiek staje się lepszym, gdy się zakocha.

O kobieto! o słodka! stworzonaś przez naturę,
Aby zwierzęcą srogość mężczyzny złagodzić.

Prowansalskie przysłowie mówi, iż bez kobiet człowiek byłby tylko nieugłaskaném zwierzęciem; a to, co jeden z przyjaciół poety Campbell’a pisał do lady Mackintosh, możnaby powiedziéć o wielu innych: „Rzadko się zdarza spotkać tak ważny argument na korzyść małżeństwa, jak zmiana, zaszła w jego ogólnym tonie, usposobieniu i obejściu.”
Rozumna żona ciągle wyrywa z umysłu męża odrośle, puszczające się w złym kierunku, i utrzymuje go w kształcie, obcinając. Jeśli powie głupstwo, będzie się starała je zatrzéć. Jeśli zamierza uczynić jaką niedorzeczność, znajdzie sposób niedopuszczenia tego. Zona dzierży obcinające nożyce. Gdyby żona Johnson’a żyła, nie byłby on gromadził skórek pomarańczowych, nie ocierałby się o wszystkie latarnie i kąty na ulicy, nie jadłby i nie pił z obrzydliwym pośpiechem. Gdyby Oliwer Goldsmith był żonaty, nie nosiłby nigdy owego ośmieszonego surduta. Gdy tylko spotkacie mało znanego człowieka, zabawnie ubranego, mówiącego niedorzeczności, mającego dziwaczne obejście, możecie być pewni, że jest nieżonaty, bo w żonatym kanty zaokrąglają się, szorstkości wygładzają. Żony mają zwykle więcéj sensu od mężów. Rady żony podobne są do balastu, który utrzymuje okręt w równowadze.

Jeśli chcesz się nauczyć, jakim ci być trzeba, —
Ucz się od zacnych kobiet, słuchaj ich nauki.

Z dziennika Lavater’a, słynnego zurichskiego fizyognomisty i pastora, podaję następujący wyjątek, który pokazuje dobry wpływ żony na jego usposobienie.
23 Styczeń, 1769. Służąca zapytała mnie po obiedzie, czy może sprzątnąć mój pokój. Powiedziałem: „możesz, tylko nie ruszaj moich książek i papierów.” Powiedziałem to szorstko, bo opanowało mnie przeczucie, iż wypłynie ztąd jakaś przykrość. W chwilę po jéj wyjściu powiedziałem do żony: „Lękam się, że mi coś pomięsza na górze.” Moja żona poszła wkrótce za nią na górę i przykazała, ażeby była uważną. „Czyż mój pokój jeszcze nie sprzątnięty” — zawołałem na schodach, i nie czekając odpowiedzi, wbiegłem na górę. Właśnie gdy wchodziłem, dziewczyna przewróciła kałamarz, stojący na półce. Przestraszyła się, a ja zawołałem ostro: „Jakież z ciebie głupie stworzenie!. Czyż ci nie mówiłem, abyś była ostrożna?” Żona cicho i nieśmiało przyszła za mną. Zamiast się zawstydzić, gniew mój znowu wybuchnął; nie zważałem na nią, pobiegłem do stolika, rozpaczając i skarżąc się, jakby najważniejsze moje papiery były zniszczone, gdy tymczasem atrament oblał tylko czysty arkusz papieru i trochę bibuły. Służąca skorzystała ze sposobności, żeby uciec z pokoju, a żona zbliżyła się do mnie ze słodyczą: „Mój drogi...“— rzekła. Spojrzałem na nią gniewnie, niecierpliwiła mnie, chciałem się oddalić. Przez chwilę twarz jéj pozostała przy mojéj, wreszcie rzekła z niewymowną miłością: „Zaszkodzisz swemu zdrowiu, mój drogi.” Wstyd zaczął mnie ogarniać, milczałem długo, aż w końcu rozpłakałem się: „Jestem nędznym niewolnikiem mego usposobienia, nie mogę się wyzwolić z pod panowania téj grzesznéj porywczości.” Żona odparła: „Pamiętaj, ile przeszło dni i tygodni, a ty w gniew nie wpadłeś. Módlmy się razem.” Uklękłem obok niéj, a ona modliła się tak poprostu, a tak gorąco, iż szczerze dziękowałem Bogu za tę godzinę i za tę żonę.
Wszyscy znamy w kole naszych znajomych mnóstwo wypadków, w których „poświęcony jest mąż niewierny przez żonę wierną,” czyli: mąż niedbały we względzie religijnym jest przez żonę naprowadzony na dobrą drogę.

Nie przyganiała nigdy, nigdy nie mierzyła
Błędów twoich swą cnotą — przecież u jéj boku
Czystość dziewic i mężczyzn prawość w siłę rosły
I w mieście całém dzieci rade za nią biegły.

Jakkolwiek dobra żona nie znajduje wad w mężu, nie psuje go także. Trzyma się ona zasady:

Muszę mu nieposłuszną być dla dobra jego...
Śmiałażbym posłuszeństwem szkodę przynieść jemu?
A zatém mówić muszę, choćby zabił za to.

„Żona — mówi Henryk Taylor, — która chwali i namawia, ostrzega i naucza stosownie do okoliczności, która kocha dzielném sercem, a nie ślepą słabością, jest prawdziwą towarzyszką i pomocnicą.”

Kobiety ze swemi silnemi domowemi instynktami rozumieją i odczuwają lepiéj od mężczyzn potrzebę religii: prawa Boże jednak odnoszą się zarówno do mężów jak do żon. Kiedy Sydney Smith miał kazanie w Edynburgu, jakie czterdzieści lat temu, widząc, iż zgromadzenie składa się jedynie z kobiet, wziął sobie za tekst „Ten człowiek powinien chwalić Pana.” Im więcéj te słowa psalmisty są w czyn wprowadzone, tém więcéj będzie szczęścia w domowém pożyciu. Każda więc żona powinna być apostołem przy swojém ognisku.

Przed Króla niebieskiego klęknąwszy obliczem,
Modlą się Przedwiecznemu prostém serca słowem.
Nadzieja ich unosi skrzydłem tajemniczém,
Szepcąc, że się spotkają w życiu zagrobowém,
Że blasków wiekuistych skąpani promieniem,
Zapomną, co łez męka, gdy się z oczu leją, —
Co pierś, ciężkiéj boleści wezbrana westchnieniem...
Więc wspólnie Stwórcę swego głośném sławią pieniem,
A czas niezmienną wiecznie toczy się koleją.

Domowe apostolstwo ś-téj Moniki, matki świętego Augustyna, pobłogosławione zostało nawróceniem męża i sławnego syna. Zrazu pożycie jéj było ciągle zakłócone gwałtownym charakterem męża, ale ona nigdy nie odpowiadała na szorstkie jego słowa, ani téż się na niego skarżyła, — czekała, aż gniew przeminął, i wówczas dopiero próbowała się wytłumaczyć. Nigdy więc nie poróżnili się na dzień jeden. Zwyciężony jéj słodyczą i łagodnością, musiał z nią być łagodnym, musiał ją kochać i szanować, aż wreszcie nawrócił się na jéj wiarę, — żyli wówczas w wierze i pokoju. Tym sposobem ś-ta Monika stała się narzędziem zbawienia męża; inne kobiety mogą uczynić to samo co ona.
Wielu bardzo mężczyzn uległo wpływowi dobréj żony i mogą powtórzyć z całego serca:

...Pani, odkąd twój rozkoszny
Wyrył się obraz w mojéj pamięci,
Już mnie prawda blaskiem nęci,
Wnet inną postać życie me bierze:
Dotąd ono — mówię szczerze —
Omackiem błądziło wśród bezdroży,
W każdy prawie dzionek Boży

Rozbrat brało ze wspomnieniem cnoty.
Lecz odkąd pełen ochoty
Służę tobie, radość mnie przenika:
Bom człowiek, nie bestya dzika —
Z twéj to łaski, odkąd kocham ciebie.

Możnaby jednak, niestety, wymienić wiele wypadków, w których wpływ żony działał w złym kierunku, a przewrotne kobiety czyniły wszystko, co było w ich mocy, aby zniweczyć cnoty swych mężów.
Druga żona Tomasza More usiłowała obniżyć jego poziom moralny do własnych pojęć. Kiedy More nie był pohopny nagiąć się do żądań świata, ambitna kobieta wołała: „Ta, ta, ta, wszystko to głupstwo! Moja matka zawsze mi mówiła, iż lepiéj rządzić, niż być rządzoną.” Mąż zwykle odpowiadał na to łagodnie i żartobliwie: „Dowodzisz tego, droga żono, bo nie spostrzegłem nigdy, ażebyś sobą rządzić dała.” Nigdy nie była zdolną przyjąć, ani nawet zrozumieć przekonań, które dla niego stanowiły pierwsze zasady spotecznéj moralności. Nie mogła pojąć, by ludzie mieli na celu szczęście drugich, nie zaś swoje własne, by prawda musiała być podwaliną tego szczęścia, a zatem obowiązkiem uczciwego człowieka było nie przeniewierzyć się jéj nigdy. Nie była to kobieta, mogąca zachęcić męża do wytrwałości, do poniesienia męczeństwa za swe przekonania. Przeciwnie, w więzieniu łajała go po swojemu: „Dziwno mi, iż człowiek, którego dotąd wszyscy mieli za mądrego, do tego stopnia posuwa szaleństwo, ażeby pozostawać tu, w brudnem więzieniu, kiedy mógłby być swobodnym, miéć łaskę króla i jego rady. Gdybyś tylko chciał uczynić to, co uczynili biskupi i uczeni... Masz przecie śliczny dom w Chelsea, gdzie w towarzystwie żony, dzieci, przyjaciół, mógłbyś się radować. Nie pojmuję, doprawdy, dlaczego tak zwlekasz.”
To naleganie na męża, który daje życie za to, co sądzi być prawdą, te rady małżonki, chcącéj nakłonić go do odstępstwa, dowodzą rzeczy, łatwéj do sprawdzenia w mniéj ważnych okolicznościach, iż są żony, które: zamiast dobrego, wywierają wpływ zgubny.
Żona może

Nietylko nizkie chuci poskramiać w mężczyźnie,
Lecz wzniosłych uczyć myśli, i uprzejméj mowy
I dworskości — i słowy rozniecać w nim żądzę
Prawdy, miłość, wraz z wszystkiem, czém być mąż powinien —

może także obniżyć i zniweczyć szlachetne popędy męża łatwiéj, niżby to przyszło mężczyznom. Theodata chwaliła się przed Sokratesem, iż wszystkich jego uczni do siebie przeciągnie. „Bardzo być może — odparł mędrzec, — ty prowadzić ich będziesz w dół łatwym spadkiem, gdy tymczasem ja zmuszam ich, by wstępowali ku cnocie ścieżką stromą i wielu ludziom nieznaną.”
Trudno bardzo żonie wpływać na męża, jeśli on przestał ją kochać. Najmądrzéj więc postąpi ta, co starać się będzie tak usilnie zachować jego miłość, jak starała się ją niegdyś pozyskać. Może téż niektóre rady, poniżéj przytoczone, będą jéj w tém pomocne. Prawda to, że mężowie częściéj jeszcze od żon potrzebują rady i że, ażeby małżeństwo było szczęśliwe, muszą się oboje o to starać; ale ponieważ ta książka poświęcona jest kobietom, byłoby niestosownie odzywać się w niéj do mężów, — zwracam się więc do ciebie tylko, pani żono.
Naprzód bądź tak grzeczną i miłą dla męża, jak nią byłaś wówczas, gdy się o ciebie starał. Jeśliś zwracała wtedy oczy na niego, nie odwracaj ich teraz, ani patrz na innych. Nie bądź podobną do tych kobiet, co usiłują pozyskać uwielbienie wszystkich, z wyjątkiem nieszczęśliwego człowieka, który nosi nazwę męża.
Pamiętaj, że zaślubiłaś człowieka, nie Boga, i bądź przygotowaną znaleźć w nim niedoskonałości.
Pozwól mu nieraz miéć ostatnie słowo, — sprawi mu to przyjemność, a dla ciebie w tém straty nie będzie.
Pozwól mu, niech wykaże, iż więcéj umie od ciebie, — utrzyma to w nim własny szacunek, a tobie nic nie zaszkodzi, chociażbyś nie była nieomylną.
Bądź rozsądną; trudna to sprawa w niektórych razach, spróbuj jednak. Rzadko spotkać rozsądną kobietę, — bądź więc taką rzadką istotą.
Czytaj w dziennikach coś więcéj, niż sprawozdania modne i plotki światowe. Miéj wyobrażenie o tém, co się dzieje w innych krajach.
Bądź towarzyszką męża, jeśli jest rozumnym człowiekiem; jeśli takim nie jest, staraj się, by został twoim towarzyszem. Podnoś jego poziom, a nie pozwól mu zniżyć własnego.
Staraj się zapomniéć o sobie. Co do męża, pamiętaj o tém, żeś ty go poślubiła, a nie o tém że on ciebie poślubił; wówczas prawdopodobnie on to samo o tobie pomyśli.
Gdyby nawet twój mąż nie miał serca, pamiętaj, iż ma żołądek, — więc przynoś ulgę jarzmu małżeńskiemu dobremi obiadami.
Nie nudź go ciągle o pieniądze, ale próbuj jaknajkorzystniéj obrócić temi, co są na dom przeznaczone.
Szanuj krewnych męża, szczególniéj zaś jego matkę, — bo chociaż jest twoją teściową, pozostanie zawsze jego matką i kochała go na wiele lat przed tobą.






ROZDZIAŁ XIII.
O Matkach.

I pewien jestem, że niebios rozmowa,
Gdy anioł „kocham” szepce do anioła,
Miłosnych pieszczot gorętszego słowa
Nad słowo „matko” wynaleźć nie zdoła.

„Kobiety jedynie umieją dać wychowanie humanitarne... Mężczyźni rządzą i zdobywają sławę, a tysiące bezsennych nocy, a ofiary, któremi matka okupuje dla kraju życie bohatera lub poety, są zapomniane, nikt ich nie rachuje, matki same ich nie rachują; i tak wieki za wiekami matki, nieznane i niedziękowane, szlą na świat strzały, słońca, burze i słowiki czasu.”

Richter.

ŻŻadna praca męzka nie wyrównywa w użyteczności pracy macierzyńskiéj. Praca pierwszego ministra, czyli głównego kierownika Anglii, jest niezawodnie bardzo wielka, — kto wie jednak, czy najlepsza matka w Anglii, ktokolwiek ona jest, nie więcéj jeszcze służy swemu krajowi? Jedna dobra matka jest więcéj warta, niż stu szkolnych nauczycieli. Wywiera ona daleko lepszy wpływ od ojca na charakter i postępowanie dziecka. Gdy ludzie już dorosną, nabędą pewnych nawyknień, duchowieństwo mało stosunkowo uczynić może dla ich poprawy, gdy tymczasem matka łatwo może przyuczyć do dobrego i zahartować na przyszłe pokusy podatny charakter dziecka. Dlatego to powiedziéć można, iż przyszłość spoczywa na łonie matek, w dzieciach, które piastują.
Czytając biografie wielkich ludzi, można zauważyć, jak często mieli oni wielkie przywiązanie do swych matek i przypisywali im wszystkie swe zasługi. Buffon, sławny przyrodnik francuzki, twierdził zawsze, iż był dziełem swéj matki. Dowodził on, iż dzieci po matce odziedziczają umysłowe i moralne przymioty. Napoleon I-szy mówił, iż swe wyniesienie zawdzięcza sposobowi, jakim go matka chowała. Sądził on, iż późniejsze postępowanie człowieka w zupełności zależy od jego matki.
Wielki inżynier Watt był niezawodnie dużo winien matce, o któréj mówił ktoś znający ją dobrze: „Była to dzielna kobieta — dziś niéma już podobnych.” Watt był słabowitém dzieckiem, pierwsze lata spędzał wyłącznie pod opieką matki, któréj miłe usposobienie, siła charakteru, pobożność bez przesady, wywarły na niego swój wpływ i nadały mu przymioty, jakie wykazał w późniejszém życiu.
Cuvier jest także przykładem wpływu matki na syna. Nietylko uczyła ona go czytać, ale sama nabyła znajomości łaciny, ażeby mu być pomocną w dalszych studyach; miała téż tę radość, że był on zawsze najlepiéj przygotowanym z pomiędzy wszystkich chłopców w szkole, do któréj uczęszczał. Ona także udzielała mu początków literatury i rysunków, a zatém tych nauk, którym przypisywał w wielkiéj mierze powodzenie, osiągnięte późniéj już własnemi usiłowaniami.
De Maistre opisuje swą „anielską matkę” jako istotę, któréj Bóg na krótki tylko czas ciała użyczył, i mówi, że jéj wzniosły charakter obudził w nim szacunek dla wszystkich kobiet.

Szczęście to zaiste
Taką miéć matkę! Wiara w kobiet cnotę
W krew przeszła jego i ufać mu łatwo
W to, co podniosłe, — więc chociaż upadnie,
Ziemskości glina powiek mu nie sklei.

Jerzy Washington, najstarszy z pięciorga rodzeństwa, miał dopiero lat jedenaście, gdy stracił ojca. Owdowiała matka musiała zająć się wychowaniem drobnych dzieci, prowadzić znaczny dom i rządzić rozległym majątkiem ziemskim, a wszystkiemu temu podołała. Jéj rozsądek, tkliwość, przemyślność i dozór zwalczył wszelkie trudności. W nagrodę była téż tak szczęśliwą, iż wszystkie jéj dzieci pod najlepszą wróżbą weszły w świat, zajęły odpowiednie urzędy i sprawowały je w sposób równie zaszczytny dla nich samych, jak i dla matki, co ich wychowała. Pani Washington miała zwyczaj zbierać wkoło siebie swą małą gromadkę, ażeby czytać im nauki chrześciańskiéj religii i moralności, książeczkę zaś ze spisanemi zasadami, któremi się rządziła, syn zachował całe życie, zaglądał do niéj w każdym wypadku i uważał za skarb najdroższy.
Miłość matki jest zawsze świętém uczuciem, — ażeby jednak stała się dla dzieci siłą i błogosławieństwem, trzeba, ażeby matka miała silny, zacny i wyrobiony charakter, taki, jaki miała matka Wesley’ów. Była to kobieta bardzo piękna; mając lat dziewiętnaście, zaślubiła wiejskiego pastora. Miała dziewiętnaścioro dzieci. Do końca jéj długiego życia synowie, a szczególnie Jan, uważali ją za najlepszą, najmędrszą przyjaciółkę i radzili się jéj w każdym wypadku. Dom, którym rządziła pani Wesley, był szczęśliwy i swobodny, pełen szczerego wesela w dnie świąteczne, a przecież porządny i pracowity jak szkoła. Hałasy albo krzyki dziecinne nie miały w nim miejsca, ale za to odzywały się ich wesołe śmiechy. Miała niektóre zasady postępowania, od których nie odstępowała; jedną z takich było co wieczór poświęcić jakąś chwilkę każdemu z dzieci z osobna, wysłuchać ich dziecinnych spowiedzi i zaradzić dziecinnym troskom.
Z innéj strony, matka Nerona była zabójczynią — i Neron był mordercą na ogromną skalę. Matka Byron’a była dumną, niespokojną, gwałtowną. Byron także był dumnym, niespokojnym, gwałtownym.
„Próbowałam zawsze uczynić moje dzieci szczęśliwemi” — mówiła z westchnieniem matka, któréj się to nie udało. „Nie próbuj — odparła praktyczna przyjaciółka, — a zrób tak, jak robiła jedna z moich sąsiadek.” „Cóż robiła?” „Pozwalała im rosnąć i rozwijać się naturalnie, zważała tylko, żeby rozwijały się właściwie. Uczyła ich zawsze samym sobie wystarczać, o ile to było możliwe, służyć sobie samym, bez względu na liczbę służących, i samym robić sobie zabawki. Gdy powracała z jakiéj podróży, dzieci oczekiwały jedynie jéj pocałunku. Jeśli kupowała im coś, dawała to dopiero w chwili potrzeby. Na noc strzegła ich od podniecających rzeczy; dzieci spały wybornie, a zatém budziły się rzeźkie. Uczyła je kochać naturę; czuły one, że nic niéma tak pięknego jak lilia polna, pszczoła, motyl, że niéma nic tak nikczemnego jak kłamstwo, ani tak szkodliwego jak nieposłuszeństwo, że choroba jest nieszczęściem, i że zdrowie, dobre zęby, dobry humor zależą, od skromnego pożywienia, dobrego snu i czystego sumienia.” Zaufanie do matki, żadnych strojów, żadnych specyfików, wczesny spoczynek — oto najlepszy sposób uszczęśliwienia dzieci.
Ważną rzeczą w wychowaniu jest rozumne zaniedbanie. Rozumiem przez to zaniedbanie pełne starania, które pozwala dzieciom radzić sobie samym, o ile to być może uczynione bez niebezpieczeństwa; potrzeba jednak zawsze być w pogotowiu, by przyjść z pomocą, kiedy tego zachodzi konieczność. Naturalnie w takim razie suknie będą często zasmolone, a nawet głowy nabiją sobie guzów, ale dzieci staną się dzielniejszemi, nauczą się więcéj rachować na siebie, niż te, nad któremi nieustannie czuwają.
Co do wyrobienia oszczędności, dzieci muszą także być zostawione samym sobie. Jeśli wadliwym jest zbytek czuwania, wadliwém jest także urabianie dzieci według normy, oznaczonéj z góry, a która najczęściéj jest powtórzeniem nas samych, Wiele matek doznaje rozczarowania, gdy córki lub synowie, a szczególniej téż pierwsze, mają odrębne od nich gusta. Popełniają wówczas fatalną omyłkę — chcą wykorzenić wszystko, czego same nie lubią, lub nie rozumieją.
To, co jest w dziecku wrodzoném, nie powinno być wykorzeniane, z wyjątkiem mściwości, kłamstwa, braku honoru i tym podobnych grzechów; jednak nawet w takim razie należy działać bardzo ostrożnie. Niekiedy wady w dzieciach są dowodem pewnych zdolności. Dziecinne kłamstwa świadczą niekiedy o poetycznéj wyobraźni i twórczym geniuszu, a zacięty upór, narażający nieraz na ciężką próbę cierpliwość rodziców, jest zawiązkiem siły charakteru i odwagi, które po latach mogą z dziecka uczynić olbrzyma i postawić go na czele swego stronnictwa. Zdolności dzieci często stają się dla nich klątwą, a najczęściéj, choć nie zawsze, z winy nierozumnej matki, która, wielbiąc je zbytecznie, przeceniając, doprowadza je do przesady. Czasem téż dzieje się przeciwnie — są zdolności, których matka nie lubi i próbuje zniweczyć.
Wiele najpiękniejszych kwiatów wyrobiono przez staranną kulturę z tak zwanych chwastów. Czyż matka nie powinna współzawodniczyć z ogrodnikiem w kulturze ludzkiéj rośliny, sobie powierzonéj? Czyż nie może zapomocą rozumnych starań zmienić uporu w stałość, bezczelności w szczerość, zarozumienia w poleganie na sobie, słabości w grzeczność, lekkomyślności w wesołość, czułostkowości w tkliwość, a ponurości w powagę?
Matka, która pozwala sobie saméj kaprysów, jest niemądrą. Widzi ona mały światek, sobie powierzony, jednego dnia przez różowe, a drugiego przez ciemne okulary. Nieszczęśliwe położenie dzieci, zostających pod zarządem kaprysu, opisuje ktoś w ten sposób: „Nigdy nie były pewne, czy matka będzie rozsądną, czy téż nierozsądną; nigdy nie wiedziały, co im wolno, co niepozwolone; nigdy nie mogły powiedziéć, czy ich robota zyska pochwalę, lub téż będzie odrzuconą. Krytycyzm macierzyński była to loterya: otrzymywały pochwały lub nagany stosownie do stanu jéj umysłu, a najstarszy syn, już młodzieniec, wracając do domu od swego zajęcia, zapytywał regularnie starszéj siostry: „Jakże tam humor?” Odpowiedzi, zawsze prawdziwe, różniły się między sobą jak południowe słońce od dżdżystej jesieni.” Szczęśliwe są te dzieci, co zostają pod rządem sprawiedliwości — mogą one nawet znieść surowsze obchodzenie, byle wiedziały napewno, co się nie podoba, za co będą ukarane.
Jest to rzecz trudna, jak wiadomo, walczyć z tym srogim tyranem — „złém usposobieniem,” gdy kto czuje się smutnym, zdenerwowanym, albo zawiedzionym, — wszystko to pozostawia cień w umyśle, a kiedy rzeczy idą nie tak, jakbyśmy chcieli, a nawet zdaje nam się, że idą źle bardzo, trudna to sprawa postępować tak, ażeby drudzy nie odczuli tego, co nam dolega, abyśmy naszego cierpienia nie odbili na tych, co od nas zależą. Jest jednak okrucieństwem czynić dzieci zależnemi od kaprysu. Nie podobna obrachować złego, jakie im się tym sposobem wyrządza. Niesłusznie złajane, tracą śmiałość, nieśmiałość zaś jest wstępem do nikczemności i fałszu, a te już otwierają drogę wszelkiemu złemu.
Jedna z amerykańskich gazet daje matkom dobrą radę: „Uczcie dzieci, ażeby was szanowały.” Uśmiechacie się z niedowierzaniem. Czyż miłość nie znaczy więcéj od szacunku? A dzieci kochają was całém sercem. Nikt o tém nie wątpi, jednakże uczcie je także szacunku. Dobra matka chętnie poświęca własną wygodę dla swych ukochanych. Trzeba czasem odmówić sobie snu i spoczynku, ale są jeszcze inne rzeczy, których matka odmówić sobie powinna. Marysia np. zjadła szybko wydzielone sobie owoce lub łakocie, a teraz wyciąga łapkę do maminego talerza, — niech matka odmówi sobie przyjemności oddania jéj całéj swéj porcyi, lub nawet jéj części.
Kiedy Izia napiera się nowego kapelusza, którego właściwie nie potrzebuje, a stan kieszeni jest skromny i nie pozwala na to kupno, chyba w takim razie, jeśli matka zadowolni się starém okryciem, — niech matka kupi sobie okrycie, a odłoży na rok przyszły kupno kapelusza. Jeśli z jakichkolwiek powodów cała rodzina nie może razem domu opuszczać, — niech matka wychodzi, gdy jéj koléj przyjdzie. Zobaczy, jak chętnie ojciec lub dziewczęta zostaną w domu, bo mama ma ochotę wyjść. Niech matka nigdy nie mówi: „Dla mnie wszystko będzie dobre,” ale niech dba sama o siebie.
Przyuczajcie dzieci do pracy. Czasem potrzeba nawet coś więcéj niż zachęty. W wielu razach jednak rozumna matka potrafi w ten sposób zająć chłopców i dziewczęta, iż praca przykrą im się nie wyda. Marysia chciałaby zmywać talerze, ale jest jeszcze za mała, niechże więc ściera kurz, a Izia będzie zmywała; tym sposobem nauczą się powoli obiedwie tajemnic gospodarskich, chłopcy zaś chętnie porąbią drzewo i przyniosą wody. Niezawodnie zrazu byłoby matce łatwiéj saméj tych robot dokonać, niż uczyć dzieci, jak co zrobić mają, — ale dla ich miłości, jeśli nie już dla siebie saméj, potrzeba to uczynić.
I tu więc kochająca matka musi zapominać o sobie. Ona z taką chęcią oddałaby dzieciom duszę i ciało, jednakże miłość ta nawet musi być poddana pewnym prawom. Kiedy każde dziecko ma sobie wyznaczoną robotę, a matka posiada szacunek, na jaki zasługuje, będzie zapewne mniéj talentów w rodzinie, może jaki koszlawy poemat nie ujrzy dziennego światła, ale za to będzie mniéj spracowanych kobiet, wzdychających jedynie do spoczynku, a matka, zamiast być w domu sługą i niewolnicą, zepchniętą na plan ostatni, zajmie miejsce, przeznaczone przez Boga — królowéj domowego ogniska.
Na uczynione sobie zapytanie: „Kiedy wychowanie dziecka rozpocząć należy.?” Ruskin dał następującą odpowiedz: „Mając sześć miesięcy, dziecko może już odpowiedzieć uśmiechem na uśmiech i niecierpliwością na niecierpliwość, może cieszyć się i cierpiéć z pewnem zrozumieniem. Czy sądzicie więc, iż nie wywrze na nie wpływu, czy dom jest pełen ładu i ciszy, czy twarze ojca i matki są uśmiechnione, głosy wkoło niego łagodne, czy téż przerzucają je z rąk do rąk wśród nieporządku źle prowadzonego domu lub wybuchów śmiechu i gwaru zbytniéj wesołości? Usposobienie dziecka wyrabia się w tych pierwszych czasach istnienia.”
Inny znów rozumny człowiek odpowiedział w ten sposób na to samo pytanie: „Kiedy wychowanie dziecka rozpocząć należy?” „Na dwadzieścia lat przed urodzeniem, od wychowania ojca i matki.” Ogólnie jednak rzec można, iż na urobienie charakteru więcéj wpływają pierwsze cztery lata życia, niż reszta dzieciństwa.

Nim lat siedem skończy, trzeba
Wskazać chłopcu drogę nieba;
Lepsze chcąc miéć rezultaty,
Przed pięcioma wskaż ją laty.

Musimy sami umiéć i praktykować to, co chcemy, ażeby nasze dzieci umiały i czyniły. Wielu z nas uśmiecha się, słysząc o téj biednéj młodéj matce, martwiącéj się, że dziecko nie chce jeść tego, co ona jadła sama: śledzia, sera, zupy z piwa i t. p, ale sami karmimy dzieci nasze równie niewłaściwą umysłową i moralną strawą. Liczba dzieci, rodzących się corocznie na świecie, wynosi około 43 milionów, dziennie 117,808, na minutę 80. Smutno pomyśléć, jak wiele z pomiędzy tych maleńkich, które o życie nie prosiły, wyrasta bez pojęć, należących się nieśmiertelnéj istocie.

Powinniśmy przedewszystkiém być szczerymi względem naszych dzieci. Przyjęty zwyczaj uczenia ich, czém zdawać się mają, zamiast: czem być powinny, i wprawiania do towarzyskich zwyczajów, podkopuje szczerość i swobodę, stanowiące wielki urok młodego wieku. Nigdy dzieciom nie należy obiecywać ani ciastka, ani kary, jeśli się tego niéma dotrzymać. D–r Johnson mówił: „Przyzwyczajajcie dzieci do mówienia zawsze prawdy, bez względu na okoliczności.” Jedna z pań, słysząc to, zawołała: „Zawsze, to zawiele; małe zboczenia przy opowiadaniu zdarzyć się mogą tysiąc razy dziennie, jeśli kto ciągle na siebie nie uważa.” „To téż — odparł Johnson — należy ciągle na siebie uważać. Więcéj jest kłamstw, popełnianych przez niedbalstwo, niż przez chęć fałszu.”
Matka źle robi, składając na ojca niemiły obowiązek karcenia dzieci, a sobie zachowując tylko pieszczoty. Jeżeli chce być względem nich aniołem stróżem i bronić ich przed surowością ojca, to swojém samolubstwem wyrządza im wielką krzywdę. Dzieci przyzwyczajają się widziéć w ojcu rodzaj postrachu, chociażby zakazy i kary jego miały na celu ich dobro i były większym dowodem miłości, niż pobłażanie słabéj matki. Nic niéma gorszego dla dzieci, jak rozdwojenie pomiędzy rodzicami. Jeśli kara jest rzeczą konieczną, powinna być wymierzoną po wspólnéj naradzie i dojrzałym rozmyśle. Oto przykład w tym względzie, poczerpnięty z biografii ojca Bourke, sławnego w Irlandyi i Ameryce ze swéj wymowy.
Pomimo swego ascetyzmu, postów, ćwiczeń pobożnych, ojciec Bourke miał usposobienie tak wesołe, iż często posuwał się daléj, niż sobie na to mógł pozwolić purytański pastor. Miał być bardzo rozpustném dzieckiem. Raz, mając go ukarać, matka weszła do pokoju, drzwi zamknęła i zmówiła modlitwę, rozpoczynającą się od słow: „Rządź, Panie, czynami mojemi, wspieraj je łaską” i t. d. „Gdy ujrzałem matkę — opowiadał Bourke, — czyniącą znak krzyża i wzywającą Ducha Świętego, ażeby nią kierował, wiedziałem już, że nie mogłem spodziewać się pobłażania. Nigdy nie dostałem takich rózeg, jak wówczas, za sprawą Ducha Świętego, i nigdy o tém nie zapomniałem.”
Ta matka miała słuszność — niewinność dziecka jest rzeczą świętą, a ci, co karcą je dla dobra jego i rzucają w duszę nasiona cnót i nauk, spełniają kapłaństwo i spełniać je powinni z religijném skupieniem, modlitwą i powagą, bo pracują dla królestwa Bożego. Matki, myślące tylko o wygodzie i przyjemności dzieci, powinny zastanowić się nad słowami Channing’a:
„Narodzenie dziecka to jedna z najważniejszych chwil na świecie. Wszystkie inne stworzenia przemijają. Orzech żyje lat wiele, ale w końcu umiera; pomniki mogą przetrwać wieki, lecz rozsypią się w gruzy; dusza tylko żyć będzie i może się udoskonalić. Wzdrygnęlibyście się na myśl kaleczenia swych dzieci, ranienia ich, karmienia trucizną, narażania na zarazy; są jednak rzeczy gorsze jeszcze. Najgorsze rany zadaje się duszy.”

Życie splecione
Z ilością mnogą
Obaw, kłopotów,
Z troską i trwogą.
Lecz w cnocie znajdzie
Rozkoszy wiele,
A w macierzyństwie
Szczęścia wesele.
Szczęścia lśnią słońcem
Jasne luzury,
Czasem w tém życiu
Przeciągną chmury,
Lecz mu czyn dobry
Za szczęście stanie —
To macierzyństwa
Święte zadanie.

Obowiązki matki, walczącéj nieraz z burzą i wichrem, przy słabém zdrowiu i ograniczonych środkach, może nawet wobec męża, który przeszkadza jéj w ich spełnieniu, — są to niezawodnie obowiązki bardzo trudne, ale nagroda ją za to nie minie.






ROZDZIAŁ XIV.
Czy będzie z nich rozkosz, czy klęska[3].
„Chowaj dzieci w nauce, ale nie bądź zbyt surowym. Chwal je jawnie, gań na osobności. Daj im przyzwoitą powierzchowność i odpowiednie środki, inaczéj twoje życie będzie im na zawadzie i cokolwiekbyś im zostawił po sobie, będą za to wdzięczne nie tobie, ale śmierci. Jestem przekonany, iż szalona pobłażliwość lub téż niesłuszna surowość rodziców rzuciły na drogę zepsucia więcéj mężczyzn i kobiet, niż własne ich złe skłonności.”
Lord Burleigh.

„Naprowadzaj dzieci na drogę, którą sambyś iść pragnął.”

Spurgeon.

MMówiliśmy w poprzednim rozdziale o niektórych obowiązkach matki — jednakże starania, jakie łoży dla swych dzieci, są zwykle hojnie nagrodzone. Jeśli dzieci wiele winne są rodzicom, nierównie więcéj dają im wzamian. Potrzebują one życia i ruchu, — więc my, schodzące pokolenie, potrzebujemy zetknięcia z tém, co dopiero żyć zaczyna. My mamy zbyt mało złudzeń — dzieci ich mają zawiele. Skłonni jesteśmy do podejrzeń, a zatém blizcy niesprawiedliwości, — one nie wątpią o dobrém i przez to samo są nieraz bliższe prawdy od nas. Często sądzimy o rzeczach pod wpływem rozdrażnienia, bo ciągłe zawody uczyniły nas mało pochopnymi do nadziei. Młodzi ludzie mają wprost sprzeczne usposobienie: nie wątpią oni o prawdzie, wierzą w sprawiedliwość, są zwykle pełni poświęcenia, ufni w powodzenie.
W ten sposób my, ludzie zahartowani, niekiedy znajdujemy w dzieciach równie silną pomoc, jak ta, którą im dajemy. „Czego nie dopełni w naszém wychowaniu kobieta — mówi Göthe, — dopełnią dzieci.” Wierzę więc wraz z Oliwierem Wendell Holmes, iż wiele najpiękniejszych, najszlachetniejszych stron charakteru uświadamia się dopiero wówczas, gdy dziecinne usta wymawiają ten wyraz „ojcze.” Jeśli tak jest z mężczyzną, o wieleż więcéj słowa te stosują się do kobiety. Jest ona nierozwiniętą i niedoskonałą, dopóki dziecię nie spojrzy w jéj twarz i nie nazwie „matką.”
Dzieci są poezyą świata, promieniem światła, źródłem miłości, żywym kwiatem naszych ognisk i domów. Bez nich życie nie miałoby uroku.

Gdyby dzieci nie było tu z nami,
Tylko sami dorośli wokoło,
Ani główek z jasnemi loczkami,
Ani ocząt patrzących wesoło, —

Choćby kobiet krasa, mężczyzn siła
Wzrosła z mocą nieznaną i nową,
Wszelka rozkosz dostępniejszą była,
A poezya szczerą bogów mową, —

Choćby wszystko, co szczęściem lub męką,
Można słowy odmalować wiernie,
Choćby kwiaty dzwoniły piosenką,
A pustynne różą kwitły ciernie, —
 
Gdyby na to nie patrzyły dzieci,
Nowych figlów nie zwały podnietą,
Ziemia — z planet, którym słońce świeci —
Najnudniejszą byłaby planetą.


Dzieci są wcieleniem Bożego uśmiechu i z tego względu należy im się poszanowanie, bo w każdém z tych maleńkich, nawet w najlichszym rozczochranym obdartusie, istnieje dobroć i wielkość utajona i może przyjść dzień, w którym dumni bylibyśmy z ukłonu tego niegdyś obdartusa.
Matki będą nam zapewne wdzięczne, jeśli zrejsgtrujemy wszystko to, co małe boba zrobić mogą, i wiele rzeczy do téj listy od siebie dodadzą.
Bobo może poruszyć najmądrzéj obmyślony alarmowy sygnał i zbudzić ze snu całą rodzinę.
Niech tylko się do nich dorwie, a potłucze odrazu więcéj półmisków, niż najwprawniejsza w tę czynność wiejska dziewka.
Może się przewracać częściéj i w rozmaitszy sposób, niż najlepiéj w tym względzie uzdolniony clown cyrkowy.
Może więcéj krzyku narobić z powodu marnego ukłócia, niż jego matka, gdyby połamała sobie członki.
Może sobie nabić więcéj sińców i guzów, niż ostatni pijak, walający się w rynsztoku.
Może trzymać całą rodzinę w nieustannym niepokoju, a to od rana do nocy i od nocy do rana.
Może dzień cały przespać spokojnie, kiedy ojciec zajęty jest za domem, — a znów krzyczéć bez przerwy noc całą, gdy ten ojciec ze znużenia upada.
Może to być najnieznośniejsze, najnieporządniejsze, najzłośliwsze bobo na świecie, — ale jego matka nigdy temu nie uwierzy i lepiéj nie próbować ją o tém przekonywać.
Może to być najmilsze dziecko, kiedy niéma nikogo obcego, a kiedy są goście — okazać się gorszém, niż oboje rodzice razem wzięci.
Może rozjaśnić dom więcéj, niż najświetniejsze obicia, — napełnić ucho słodszą melodyą, niż najpiękniejsza orkiestra, — zająć większe miejsce w sercu rodziców, niż się tego kiedykolwiek spodziewali, — a gdy ich porzuci — zostawić wkoło siebie większą pustkę, niż gdyby się świat cały zapadł.
Najcięższy spleen może być rozproszony rozjaśnieniem radością twarzy dziecięcéj. Znając z doświadczenia prawdę tych słów, pieścimy wszyscy nasze pociechy, bez względu na to, czy mamy słuszność tak czyniąc. Jeśli zaś obudzi się w nas podejrzenie, iż psujemy je tym sposobem, uciszamy je myślą, że dzieci tak krótko będą dziećmi, lub gorzéj jeszcze, że śmierć wydrzéć nam je może. Niech więc będą szczęśliwe, póki jest czas po temu, — na co je dręczyć? Czy są na świecie myślący, kochający rodzice, którzyby niekiedy nie podzielali uczuć, jakie Longfellow przypisuje panu Churchill w historyi Kavanagh’a?
— „Dobranoc, Alfredzie.
Ojciec spoglądał na syna z czułością, gdy szedł na górę, prowadząc Łucyę za jednę rękę, a drugą usiłował zetrzéć sen ze swych oczów.
— Ach! te dzieci, te dzieci! — mówił pan Churchill, siadając do herbacianego stołu — powinniśmy je bardzo kochać, bo nie długo miéć je będziemy.
— Boże! — zawołała żona — co chcesz przez to powiedziéć? Cóż im jest? Czy mają umrzéć?
— Mam nadzieję, że nie, tylko wyrosną i dziećmi być przestaną.
— Cóż za szaleństwo! Nabawiłeś mnie takiego strachu!
— A przecież zdaje się to rzeczą niemożliwą, by stały się kiedykolwiek ludźmi i ciągnęły ciężkie brzemię po pełnym kurzawy gościńcu życia. Jednakże te pieszczoszki mogą stać się prawdziwą klęską, jeśli kochać je będziemy, nie zanadto, bo to jest niemożebne, ale jeśli je kochać będziemy nierozsądnie. Dzieci są tém, czém je sami zrobimy; jakaż to więc szkoda, że tak często są zepsute wychowaniem.”
„Lękam się — pisała do Carlyle’a jego matka, — że gdy pojedziesz na wieś, listy twoje będą rzadsze, a one są dla mnie takiém szczęściem, tak wzmacniają moją starość, jak gdybym patrzyła na dojrzałe żniwo.” Rodzice zbierają żniwo pociechy w starości, jeśli dobre ziarno zasieli w serce swych dzieci, a żniwo smutku — jeśli uczynili przeciwnie.
Pierwszą rzeczą, w którą dziecko wdrożyć należy, jest posłuszeństwo, a potém już można je łatwo nauczyć, czego się chce tylko. Nie trzeba jednak zbytecznie zaciskać krępujących węzłów, gdyż to może wpływać szkodliwie na wzrost i rozwój ludzkiéj istoty. Dlatego to matka lub wychowawczyni potrzebuje tak wiele zdrowego rozsądku, ażeby miarę zachować. Nie trzeba się dziecku sprzeciwiać, ale to pewne, że dziecko mające swoją wolę i szczenię jedzące do syta źle na tém wychodzą[4]. Dziecię należy naginać, nigdy łamać; musi ono być prowadzone, ale wcale nie żelazną ręką. Umysł jego powinien być skierowany, nie zaś zmiażdżony. Są tu dwie ostateczności, których zarówno unikać potrzeba: Z jednéj strony nierozumna pobłażliwość psuje charakter, zanim pierwsze kwiaty niewinności pokazać się mogą, — z drugiéj surowość zmienia w Listopad Maj życia, mrozi przywiązanie, i tam, gdzie powinna istniéć ufność, wszczepia niechęć i trwogę. Matka, umiejąca uniknąć tych dwóch ostateczności — jest matką wzorową.
Dziecko zepsute staje się klęską zarówno dla samego siebie, jak dla drugich; wchodzi ono w życie bez dostatecznego hartu, ażeby sprostać jego wymaganiom. Zdenerwowane, bezsilne, z usposobieniem budzącém niechęć, odpychającém przyjazną radę i rękę, zostaje na łasce okoliczności i ludzi. Jakże smutno patrzéć na źle zrozumianą miłość, prowadzącą do tak opłakanych rezultatów, a co gorsza, zawiedzioną w nadziejach obudzenia w sercu dziecinném wzajemnego przywiązania. Jeśli krótkowidząca matka przez nierozsądną miłość stara się wszelkie trudności z drogi dziecka usunąć, — pozbawia je nauki i przyjemności, płynącéj ze spełnienia twardego obowiązku.
Znałem kiedyś żołnierza, wiecznie powracającego do szpitala, dla choroby, spowodowanéj nałogiem pijaństwa. Późniéj, uwolniony z wojska jako niezdatny, opowiadał mi, jakim sposobem nabył tego nałogu. Zawdzięczał go, jak mówił, ojcu, bogatemu plantatorowi, który dawał mu zbyt wiele pieniędzy, gdy jeszcze chodził do szkół. To było powodem, że stał się szulerem i pijakiem. Nikt nie pojmie, kto tego nie widział, jak wielka liczba młodych ludzi nabywa fatalnych przyzwyczajeń z powodu pieniędzy, dostarczanych im przez matki, bez wiedzy, a często wbrew wyraźnéj woli bardziéj przewidujących ojców. Jest to najlepszy sposób uczynienia z dzieci klęski dla nich samych i dla społeczeństwa.
Nie można bowiem gorzéj zasłużyć się społeczeństwu, jak psując dzieci w taki sposob, iż często znający je żałują, że nie pomarły w dzieciństwie. Matka pozwala np. na to, by syn odpowiadał jéj hardo i obchodził się z nią grubiańsko; a kiedy jéj już nie będzie, kto inny zbierze gorzkie owoce tego pobłażania. Zepsuty syn pojmie żonę i będzie z mą postępował w ten sam sposob, jak postępował z matką. Psuty chłopiec może wprawdzie zostać uczciwym i pobożnym człowiekiem, ale pierwotne wychowanie odbije się w wielkiéj przymieszce złych pierwiastków do cnót jego nawet. Będzie on przykrym w obejściu, zarozumiałym, samolubnym. Matki! wy możecie tego nie dopuścić. Nie uważajcie syna za zabawkę, ale za powierzony sobie zakład; przyuczajcie go do czystości, prawdy, zapominania o sobie, wyrabiajcie w nim własne zdanie, nauczcie go nienawidziéć okrucieństwa, bronić słabych, szanować kobiety, a szczególniéj matkę i siostry, — tym sposobem, przy łasce Bożéj, wasze pociechy nigdy nie zamienią się w klęski.
Czytamy w „Domowéj niedzieli” następujące zdanie: „Znamy kobietę, silnie przekonaną, iż człowiek może być tylko wówczas spokojnym, a dusza jego wolną, gdy używając wszelkich przyjemności życia, gotów jest zrzec się ich dla obowiązków. Największą rozkoszą téj kobiety jest sprawiać przyjemność swym dzieciom, a jednocześnie przyzwyczajać je do chętnéj ofiary. Widzieliśmy raz, jak podała jednemu z nich herbatę bez cukru i badała niespokojnie uśmiech porozumienia na jego twarzy. Był to z pozoru fakt drobny, a jednak wielkiéj wagi na przyszłość. Umiéć zrzec się czegokolwiek z uśmiechem należy do rzeczy najtrudniejszych.”
Dzieci nie tracą nigdy przywiązania dla osób, trzymających je w karności. Czują, iż starsi mają do tego prawo i że same tracą na tém najwięcej, kiedy mają zbytek swobody. Zła i niedołężna jest miłość, która się nie stara o wyrobienie panowania nad sobą, która nie chce widziéć błędów, pozwala im zamienić się w zgubne nałogi i nawet wówczas oczy na nie zamyka, która pielęgnuje złe, dlatego, że w tém znajduje egoistyczną przyjemność.
Dwie młode dziewczyny, w jednym z południowych stanów Ameryki, stały raz nad głębokim rowem, myśląc, jakby go przebyć. Zawołały więc na chłopca, przechodzącego tamtędy, i prosiły go o pomoc. On wówczas spojrzał za siebie, z przestrachem wołając: „Węże!” Panny przeskoczyły rów w jednéj chwili. Oprzéć się nierozumnemu żądaniu ukochanego syna zdaje się niejednéj matce trudniejszą rzeczą, niż przebyć rów najgłębszy; uczyni to ona jednak, skoro się zastanowi nad skutkami, jakie dla niéj i dla syna podobna słabość miéć może. „Ostrzéj, niż ząb jadowitego węża, dogryzie dziecko niewdzięczne,” niewdzięcznym zaś ono okazać się musi, bo ostatecznie za cóż byłoby wdzięczne psującéj je matce? Życie nauczy je gorzkiém doświadczeniem, iż nierozsądne pobłażanie było względem niego największém okrucieństwem.
Po latach wielu nierozsądna matka martwi się, iż dzieci o nią nie dbają, albo téż ubolewa, że się źle obróciły. Przypomina sobie, jak je pielęgnowała, jak się nad niemi męczyła, jak modliła się za nich; może jednak w końcu błyska w jéj osmuconém sercu myśl, że była nierozsądną. Rozumna tymczasem zbiera owoc swój pracy. Córki stają się jéj przyjaciółkami, — synowie, wyrósłszy, są jéj podporą. Poszanowanie dzieci równa się ich miłości; z kolei zostawszy same rodzicami, postępują według przykładów, odbieranych w pierwszéj młodości.
Tomek (który właśnie został surowo złajany). Mamo, czy ja doprawdy jestem taki zły?
Mama. Tak jest, Tomku, zły z ciebie chłopiec.
Tomek (po namyśle). Widzisz, mamo, powinnaś się bardzo cieszyć, że nie mam bliźniaka.
Dziecko zepsute jest nieszczęściem dla siebie i dla drugich, choćby było jedyném.






ROZDZIAŁ XV.
Bunch.
Czy to są służący? nie, to członkowie rodziny. Czy to służący? nie, to raczéj pokorni przyjaciele, a może współkoledzy, jeśli pomyślisz, że fortuna tak samo rządzi tobą jak nimi.
Seneka.

„Nie jak sługa, wymagający dozoru, ale jak prawdziwy sługa Boży spełniajcie Jego wolę całém sercem.” Weźcie to na uwagę wy wszyscy, którzy służycie, lub służyć możecie; nie gardźcie służbą, nie uważajcie jéj za rzecz poniżającą. Służyć ludziom — jest to, jak powiada apostoł, służyć Chrystusowi w całém tego słowa znaczeniu.

Dziekan Stanley.

OOpisując domowe urządzenie, kiedy został wiejskim proboszczem, Sydney Smith tak mówi: „Służący okazał się zbyt drogim, wziąłem więc z ogrodu niewielką dziewczynę, zbudowaną jak kamień młyński, włożyłem jéj serwetę w rękę, ochrzciłem nazwiskiem Bunch i zrobiłem z niéj pokojówkę. Moje córki nauczyły ją czytać, moja żona usługiwać, ja wziąłem na siebie jéj stronę moralną. Bunch została wkrótce najlepszą pokojówką w całém hrabstwie.” Jeśli służba nie jest tém, czém być powinna, jeśli takich Bunchów już się nie spotyka, czy przypadkiem nie są temu winni pracodawcy, którzy nie są tém, czém być powinni, i nie zadają sobie pracy nauczania służącéj, jak to czynił Sydney Smith, jego żona i córki? Chcieli oni miéć dobrą służącą, — postarali się o urobienie jéj sobie, a Bunch była rezultatem ich usiłowań.
Jeśli zwrócimy uwagę na pracę naszéj służby, wielu z nas zgodzi się z tém zdaniem Ruskin’a, iż ci tylko mogą być dobrze obsłużeni, co na to zasługują. „I natura i ludzie posłużą dobremu panu, a oburzą się przeciw złemu. Najpewniejszym probierzem wartości narodu jest wartość służących, — są oni bowiem odbiciem swoich panów i powtarzają ich wady w powiększeniu. Naród rozumny będzie miał przedpokoje pełne filozofów, oszukujący — pełne oszustów.”
W wykształceniu Bunch brała udział cała rodzina, a panny nauczyły ją czytać. Wogóle powiedziéć można, iż zamało jest wzajemnéj pomocy i sympatyi pomiędzy pannami domowemi a służącemi. Zbyt często pierwsze spoglądają z góry na drugie, jak gdyby z innéj gliny ulepione były. Nie nauczą ich niczego dobrego, a przeciwnie — dają im przykład niedorzecznych strojów, szorstkiego obejścia, samolubstwa, próżniactwa, a nieraz braku religii.
Pani Sydney Smith nauczyła Bunch usługiwać do stołu, — dziś jednak panie są zbyt wykwintne, zbyt leniwe, albo téż zbyt nieświadome, ażeby nauczyć czegokolwiek swoje służące. Nieraz słyszymy odzywające się głosy, iż potrzebne są szkoły dla służących, właściwie jednak mówiąc, poprawa powinna iść z góry; jeśli więc my żądamy szkoły służących, służący z równą słusznością mogą się dopominać o szkoły dla pań. Dobrze rządzić jest nawet rzeczą trudniejszą, niż dobrze służyć, a każda kobieta, mająca dom, wiedziéć powinna, jakie są obowiązki jéj podwładnych, jak i kiedy rzecz każdą wykonywać należy. Jeśli zaś tego nie potrafi, nigdy nie będzie w całém tego słowa znaczeniu panią własnego domu. W tym razie, jak i w każdym innym, można powtórzyć: „Wiedza — to potęga,” bo służący prędko spostrzegą, że ich pracodawczyni posiada potrzebne wiadomości; jeśli zaś tak nie jest, staną się panami położenia.
Pani (do starającéj się o służbę kucharki). Dlaczego porzuciłaś ostatnie miejsce?
Starająca się o służbę. Jaka pani ciekawa! Czy ja się pytam, dlaczego ostatnia kucharka pani odeszła?
Podobna odpowiedź może się nie podobać pracodawcom, muszą oni jednak zgodzić się z faktem, iż służący nie są maszynami i że pragną znaléźć w swych panach i paniach te same przymioty moralne, jakich oni w nich szukają.
Sydney Smith sam się zajął umoralnieniem Bunch. Jest to niezawodnie obowiązkiem głowy domu — przecież dla umoralnienia służących potrzeba czegoś więcéj, niż suchéj nauki, odmówienia modlitwy, lub posłania jéj do kościoła. Trochę zajęcia się zabawą, stosunkami, może niejednym domowym dramatem w życiu służących, więcéj na nich wpłynie, niż nauki i kazania. Kazania są szczególniéj ciężkie. Religii i moralności trudno samém słowem nauczyć, trzeba na to przykładu każdego z członków rodziny, — przykład najwięcéj podnosi, lub niweczy moralność takiéj np. Bunch. Będzie ona naśladowała postępowanie panien domowych, a każde ich słowo zachęty ma niezmierną doniosłość. Jeśli one wstają rano — i ona uczyni to bez przykrości, jeśli okażą się wzorem porządku i starania — i ona taką będzie. Jeśli one będą sumienne w drobiazgach — nauczy się sumienności. Panny zwykle nie zdają sobie sprawy, jaki wpływ ich ubiór i obejście wywiera na kuchnię i przedpokój; tymczasem niéma prawdziwszego przysłowia nad to: „Jaki pan, taki kram.“ Panny więc powinny się starać o danie dziewczętom, stojącym na niższym szczeblu społecznym, wzoru skromnego wdzięku i kobiecości chrześciańskiéj. Właściwie powinniśmy starać się o pozyskanie ich przyjaźni i zaufania, dopomagać im w kłopotach i trudnościach, jak przystało osobom wyżéj wykształconym. Jedném słowem, jeśli żeńska część domu przestrzega przepisów moralności w najdrobniejszych rzeczach, wpływ jéj będzie niezawodnie dodatni. W tym zakresie nauczanie panien jest najstosowniejsze, bo odbywa się w samymże rodzicielskim domu. Niech panny kształcą dziewczęta takie jak Bunch, niech wyrobią z nich dobre służące, tém samém zaś w następstwie dobre żony i matki, a niezawodnie dobrze się zasłużą Bogu i ludziom.
Widziałem raz śliczny obraz pod tytułem „Z domu;” przedstawiał on skromną i ładną dziewczynę w chwili, gdy opuszcza pierwszy raz dom rodzicielski, idąc w służbę. Stoi ona we drzwiach chaty, żegnając się z matką, a stary, uczciwie wyglądający dziadek i mała siostrzyczka z lalką w ręku spoglądają na to smutni myśląc zapewne o zmianach, jakie ten wyjazd przyniesie. Pożegnanie téj biednéj wiejskiéj dziewczyny, na którą oczekuje zaprzęgnięty wózek, stanowi wzruszający epizod codziennego życia. Gdyby jej przyszła pani mogła widziéć niespokojny wzrok rodziców i odczuła choć na chwilę ich trwogi, ich modlitwy o szczęście i uczciwość odjeżdżającéj, niezawodnie więcéjby dbała o swą młodą służącą i, obchodząc się z nią bez zbytniéj pobłażliwości, starałaby się o jéj ufność i była prawdziwą jéj opiekunką.
Czytałem niedawno w jednym z dzienników następujący artykulik: „Moja żona podała ogłoszenie, iż potrzebuje niańki, i pomiędzy wielu innemi otrzymała ofertę, w któréj matka dziewczęcia wymawiała sobie, by córka jéj nie nosiła czepeczka i perkalowéj sukni[5], gdyż musi wyglądać na „pannę.” Do czegóż to dochodzi! Czy winne są temu szkółki?”
Oburzenie pań na podobne żądanie téj niemądréj matki zmniejszyłoby się przecież, gdyby szczerze zapytały samych siebie, czy one także nie pragną wywyższenia swych córek? Czy same nie wciskają się z niemi do towarzystw, w których nie są zbyt pożądane?
Ale czyż służąca ma „wyglądać na pannę?” Dla czegóżby nie, jeśli nie przyszła do przekonania, że wyraz „dziewczyna” jest wyższy i lepszy od wyrazu „panna,” tak dziś sposponowanego, iż doprawdy miléj jest go nie używać. Prawda jednak wyznać każe, iż nie możemy sobie wyobrazić matki Bunch, żądającej, by córka jéj „wyglądała na pannę.” Prawdopodobnie stara pani Bunch była z natury nadto szlachetną, ażeby domagać się tego, co jéj się z prawa należało, i znała o tyle naukę chrześciańską, by wiedziéć, iż najwyższymi są nie ci, co najmniéj, ale ci, co najwięcéj posług oddają. Wiedząc zaś o tém i wychowując córkę w swoich zasadach, była zapewne zupełnie obojętna na tytuł, jaki jéj przyznawano.
„Czy chcecie — pytał Ruskin, — ażeby wam tylko usługiwali podwładni? czyż kopciuszek nie może zasiąść u waszego ogniska i być ukochanym?” Gdyby kiedy do tego przyszło, rozjaśniłoby się każde ognisko, a talerze same przez się byłyby więcéj błyszczące; dopoki jednak służący uważani są za niższych, starajmy się przynajmniéj być mędrsi, równiejszego usposobienia i bardziéj pożyteczni od nich; przytém należy jasno określić, czego od służących naszych żądamy, i według tego założyć dla nich szkoły. Wówczas będą oni uzdolnieni do swoich zajęć i będą czynili zaszczyt swemu stanowi. Oby tylko wówczas pracodawcy byli równie uzdolnieni do swoich! Co do trudności, na jaką uskarżają się powszechnie w znalezieniu dobrych służących — jeśli ta rzeczywiście istnieje, — powinnaby nas nauczyć trochę więcéj posługiwać sobie samym, a w wielu razach byłoby nam z tém lepiej i nie ubliżało wcale naszéj godności.
Być może, iż który z moich czytelników chciałby wiedziéć, co więcéj w swych pamiętnikach pisał o Bunch Sydney Smith. Oto jéj krótka biografia:
„Bunch była to silna, tęga dziewczyna i tém usprawiedliwiała nadane sobie przezwisko. Nazywała się właściwie Rachela Masterman; obowiązkiem jéj było służyć do stołu, meldować gości, rano przynosić gorącą wodę, jedném słowem być wszędzie użyteczną. Z czasem Bunch została kucharką i poszła za mąż za woźnicę. Ostatnie lata spędziła w Yorku i tam umarła.”
Kiedy Bunch postąpiła na kucharkę, inna dziewczyna została przyjęta na jéj miejsce. Parę lat temu Bunch żyła jeszcze w okolicy Yorku i opowiadała ostatniemu biografowi Sydney’a Smith’a wiele charakterystycznych dowodów jego dobroci. Tłumaczyły one w zupełności przywiązanie, jakie wzbudzał dowcipny kanonik ś-go Pawła w swém najbliższém otoczeniu i w tych, którzy od niego zależeli; to téż służyli mu oni z wiernością, i poświęceniem, jakich się nigdy za same pieniądze nie otrzyma.
Kanonik Kingsley był także wzorowym panem dla swoich służących. „Muszę opowiedziéć — mówiła jego córka, — jak nas wprawiano w starém, kochaném probostwie w Goersley pomagać w pracy tym, co byli naszymi domowymi pomocnikami. Wprawdzie w pracowitym domu, gdzie każdy ma swoją wyznaczoną robotę, można tylko w dzień powszedni pomagać służącym starannością w drobnych rzeczach. Ale od czegóż jest niedziela? dzieci są wówczas wolne. Uczono nas więc, by w tym dniu dokonywać tych wszystkich domowych czynności, którym podołały nasze siły. Śniadanie zastawiano wcześniéj niż zwykle. Gdyśmy je spożywali, służące wylewały wodę z naszych kąpieli, gdyż była to praca zbyt ciężka. Za to, jak tylko skończyło się śniadanie, biegliśmy do naszych pokoi, zamiatali je, sprzątali, słali łóżka, tak, by wszystko było w porządku. Uczyniwszy to, nakrywaliśmy do stołu — i czyniliśmy to doskonale. Tym sposobem służące miały się czas ubrać i o jedenastéj szły razem z nami do kościoła. Obiad w niedzielę, bez względu na gości, podawano o pierwszéj, zamiast o siódméj. Był to jedyny gorący posiłek dnia tego. Nie gotowano już późniéj wcale, jedliśmy więc zimną kolacyę, a zarówno jak i przy obiedzie usługiwaliśmy my, dzieci, bez pomocy służących. Śmieję się jeszcze, kiedy sobie przypomnę przerażone miny uczonych lub oficerów, którzy często przyjeżdżali do nas na niedzielę. Przechodzili oni prawdziwe męki, widząc, że ich obsługują domowe panny, nie chcieli nam pozwalać odmieniać swoich talerzy i znosili to dopiero z rezygnacyą, gdy pan domu mówił: „Taki już u nas zwyczaj.” W ten sposób pomagaliśmy tym wiernym służącym, którzy poświęcali nam całe swe życie. Nie mogliśmy więcéj dla nich uczynić, ale przynajmniéj zapewnialiśmy im wolną niedzielę.“
„Fremdenblatt” donosi, iż w Berlinie jakaś pani wraz ze swą córką zamieniają rolę ze służącemi co drugą niedzielę, biorą one na siebie całą domową robotę i odstępują salon służącym oraz ich gościom. Służący grają na fortepianie, śpiewają, czytają i bawią się, jak im się podoba, a panie usługują im tak, jak są w inne dnie przez nich obsłużone. Zwykle zbierają się w owe uprzywilejowane niedziele liczni goście, a dobre panie gotują im obiad, w dodatku czynią to wesoło, a następnie zmywają naczynia. Prawdopodobnie berlińskie damy chcą tym sposobem praktykować złotą równość, jakkolwiek równość wymagałaby większéj ofiary, niż poświęcenie czternastego dnia.
Słynny hrabia Chesterfield zapisał w testamencie wszystkim swoim służącym dwuletnie zasługi, uważając ich „za swoich mniéj szczęśliwych przyjaciół, równych mu urodzeniem, a tylko nierównych majątkiem.” Gdyby państwo w ten sposób zapatrywali się na domowych pomocników, gdyby uważali ich tylko jako nierównych sobie majątkiem, trudne społeczne problemata odrazu byłyby rozwiązane.
„Standard” twierdzi, „iż nie należy dopomagać dziewczętom, chcącym w domu utrzymywać się z igły, albowiem, pozbawione téj pomocy, pójdą w służbę, gdy tymczasem wolą szyć po całych dniach, za cenę, zaledwie mogącą ich od głodowéj śmierci uchronić, byle używać swobody wieczorem.” Czyby nie było lepiéj zachęcać ich do służby, dając w niéj więcéj swobody?
Dobroć dla służby i dzieci nie jest wcale jednoznaczną z pobłażaniem, ale warunkuje się troskliwością o ich prawdziwe dobro. Gdyby pracodawcy i służący zrozumieli naukę, zawartą w wyrazach służący (domestic) i familia, przyczyniłoby się to dzielnie do załatwienia trudności. Etymologia słowa domestic pochodzi od domu, a familia znaczyła pierwiastkowo nie rodzinę, ale służących. Zwyczaj ustawicznego zmieniania miejsca, jakby się zmieniało suknie, jest ze strony służących zupełną nowością; zanim jednak ich za to potępimy, trzeba się zastanowić, iż pracodawcy nie są także ani stali, ani łatwi do zadowolenia, i że gorączka zmiany opanowała wszystkie klasy.
Jakkolwiek staraliśmy się wykazać, iż panie mają obowiązki względem służących, nie taimy wcale, iż panie są także często godne pożałowania z powodu swoich podwładnych. Wszyscy wiemy, do jakiego stopnia mogą służący dokuczyć, chociaż nie użyjemy tak dosadnych wyrażeń, jak Carlyle, który uważał ich za domowych nieprzyjaciół i stawiał tylko trochę wyżéj od pluskiew. Nie bez przyczyny skarżą się teraz gospodynie, iż mają do czynienia z pokoleniem służących leniwych, niedbałych, niszczycieli swych panów.
Niezawodnie istnieli zawsze podobni. Że tak było już za czasów Walter-Scotta, dowodzi napis, umieszczony nad ogniskiem kuchenném w Abbotsford: „Nie marnuj, a nie będziesz w potrzebie.“ Wielki powieściopisarz wiedział dobrze, iż w Anglii jest zwyczaj marnowania pożywienia i że można tu zastosować arabskie przysłowie: „Zbytek jest rodzicem biedy.“
Wielebny Rowland Hill usłyszał raz, jak dwie jego służące sprzeczały się o to, która umyje sień, gdyż każda utrzymywała, że to do niéj nie należy. Ekscentryczny duchowny użył jakiegoś pozoru, ażeby oddalić na chwilę leniwe dziewczyny i sam wziął się do szczotki; kiedy służące powróciły i zastały go szorującego podłogę, zaczęły oburzać się na wyścigi, iż przyłożył ręki do podobnéj pracy. „No, no — rzekł wówczas, — kiedy to nie należy do ciebie Peggy, ani do ciebie Joanno, to zapewne już ja mam to zrobić.” Pani nie ma prawa wymagać, ażeby służąca poświęcała jej czas swój cały i nigdy nie miała ochoty wyjść z domu, — ale i służące powinny uwzględniać potrzeby domowe. Z powodu, iż tego nie czynią, czytamy gdzieś żartobliwe słowa: „Pracodawcy zapewne dowiedzą się z przyjemnością, iż agituje się projekt przyznania im przynajmniéj prawa do trzech wieczorów na tydzień.“
Nietylko służący — nieróżniący się w tém od swych pracodawców — lubią unikać roboty, — są oni aż nadto skłonni nawet, przyłożywszy do niéj ręki, zaniechać jéj w połowie, mówiąc: „to już będzie.“
Pani. Brygido, cały dom jest pełen kurzu, to nie do wytrzymania.
Brygida. Niech pani robi tak, jak ja, i nie zważa na to.
Brygida byłaby na to zważała, gdyby serce swe zwróciła ku Bogu i chciała służyć Mu swoją pracą. Stałaby się wówczas podobną do téj dziewczyny, która chwaliła się swém nawróceniem przed przyjaciółką, a zapytana, jak się o tém przekonała, odparła: „Teraz wymiatam z pod dywanów.” Zanim zwróciła się do Boga, robiła tylko to, co było widoczném, nie troszcząc się o resztę; gdy weszła w służbę Boską, starała się pracować szczerze, by podobać się temu, który wszystko widzi.
Bardzoby to zwiększyło szczęście i pożyteczność służących, gdyby starali się brać wzór ze świętego Pawła. Nie ograniczał on nigdy służby Bożéj do modlitwy lub wysłuchania kazania, jak to dziś czynią tak zwani chrześcianie. Sądził, iż służący, spełniający swoje obowiązki, służą tém samém Bogu — i list do Kolossan, w którym to pisze, zakończył słowami: „Tak czyniąc, służycie Chrystusowi.”
Któregoś dnia służąca, wracając z nabożeństwa, w którém była mowa o cierniu w ciele świętego Pawła, rzekła: „Nie powiem mojej pani o tém, co postanowiłam, ale uważać będę jéj zły humor jako cierń, który potrzeba mi znosić.” Wyrazy te były dowodem, iż rzeczywiście Chrystus do niéj przemówił.
Gdyby wszyscy służący podobnie myśleli, cierpielibyśmy mniéj nierównie z powodu widocznéj niechęci w spojrzeniu i mowie tych, którym płacimy, ażeby nam usługiwali szczerze, bez protestu w gniewliwym wzroku. Pamiętamy, iż raz pani domu była bardzo pomieszaną; zapytana o powód, wyznała, iż to było z winy służącéj. „Jest dziś taka zła, iż nic nie będzie zrobione dobrze, ani na czas. Tak zawsze się dzieje, gdy ją podobny humor napadnie.”

Darmo bierze się do roboty,
Jeśli w sercu nie ma ochoty,
A głowa i łóżko potargane.

Pamiętajcie, panie, iż służące ulepione są z téj co i my gliny, może tylko nieco grubszéj. Służące znów, miéjcie na myśli, iż przyjęto was do pomocy, a nie do zawady. Jednych i drugich dewizą powinno być: znosić i przebaczać.

By nie obrazić, będę ostrożna.
Nie obrażę się sama snadnie,
Naprawię, co naprawić można,
Co nie — to znieść już wypadnie.

Pani (do nowéj służącéj). Jadamy zwykle śniadanie o ósméj.
Nowa służąca. Dobrze, pani; gdybym jeszcze nie była gotowa, proszę na mnie nie czekać.
Pani (do uprzejméj służącéj). Idę dziś wieczorem na operę, zapewne wrócę późno.
Uprzejma służąca. O! pani się tłumaczyć nie potrzebuje.
Te wyjątki z amerykańskich dzienników pokazują prawdziwą tyranię, jaką tam wywierają tak zwani służący. U nas stosunki tak złe jeszcze nie są, nie można przecież zaprzeczyć, iż dążą tym samym torem, tak dalece, iż wkrótce można się spodziewać ogłoszeń, czynionych na seryo, a podobnych do tego, jakie pomieścił żartobliwy „Punch:”
„Przyjemna i chętna pani potrzebna jest dla pomywaczki, noszącéj grzywkę, ubiór ostatniéj mody i uważającéj się za bardzo przystojną. Pożądaną jest przyzwoita liczba służących płci męzkiéj i miłe towarzystwo w kuchni. Ogłaszająca wymawia sobie, ażeby mogła przyjmować znajomych po południu, przynajmniéj trzy razy na tydzień. Panie mogą się powoływać na służących, zostających w służbie, ażeby dali świadectwo co do ich charakteru. Zgłosić się do Hildy, w kantorze pomocników dla zacnych rodzin.”
„Użyteczna i pracowita pani potrzebna dla służącéj do wszystkiego, która spodziewa się, iż większa część jéj roboty będzie przez panią wykonana. Pan ma sam myć okna i czyścić sobie buty, ma rano wstawać tylko wówczas, gdy to będzie koniecznie potrzebne, i nie zważać na śmiecie. Cała niedziela wolna i żadnéj uwagi co do wizyt.”






ROZDZIAŁ XVI.
Domy pełne córek.
„...Ależ to robota służących.” — Rzeczywiście, tak jest. Dlaczegóż nie mamy jéj spełnić? Czyż nie powinniśmy się starać być sługami sług? Bóg stworzył cię panią, to jest w położeniu, w którém możesz się nauczyć mówić poprawnie własnym językiem i miéć wyobrażenie o językach innych, zachowywać się z wdziękiem i taktem względem otoczenia, znać historyę swego kraju, przepisy religii, obowiązki, jakie ona wkłada. Jeśli nauczysz się tego wszystkiego, będziesz „panią, ” ale w właściwem tego słowa znaczeniu będziesz nią dopiero wówczas, jeśli ucząc ich się, będziesz się starała jednocześnie całą siłą służyć Bogu i ludziom aż do dnia, w którym powoła cię do siebie i powie: „Byłaś sługą wierną, wejdź do przybytku Pana twojego.”
Ruskin.

PPrzed dwudziestu laty napisałem rozprawkę pod tytułem: “Domy pełne córek. Co z niemi robić?” Czytałem ją w Filozoficzném Towarzystwie uniwersyteckiém, w którém zajmowałem wówczas jeden z niższych stopni. Ponieważ ogłoszenia o rozprawach, jakie czytane być miały każdego tygodnia, wywieszane były przy wejściu, jeden z odźwiernych, przeczytawszy ten tytuł, nie chciał wywiesić ogłoszenia, gdyż, jak twierdził, było ono według jego mniemania „niewłaściwém.“ Szanując skrupuły mego przyjaciela odźwiernego, nie mogę się jednak zgodzić z jego zdaniem, — przeciwnie, uważam, iż rozprawa jest więcéj jeszcze na czasie dziś, niż ćwierć wieku temu. Jeśli bowiem wówczas już zarysowywał się trudny problemat: co robić z córkami? — dziś może się on wydawać niepodobnym do rozwiązania, bo liczba kobiet, dla których praca jest koniecznością, wzrosła bardzo, nie tylko z powodu wzrostu ludności, ale także z powodu upadku rolnictwa i handlu. Kobiety, którym nie przyszło na myśl uczyć się czegoś specyalnie, znalazły się nagle w potrzebie zarobkowania, a zarobkowanie jest trudne i mało popłatne. „Nie chodzi nam o to, byś pani wyżyła z pracy, jaką dać możemy — mówił zarządzający sklepem płótna w West End, — musisz sobie radzić jeszcze w inny sposób; ostrzegam jednak, że jeśli pani tego miejsca nie weźmie, są setki innych, które je przyjmą.“ Podobne przemowy słyszy się nieraz. Rokrocznie wzmaga się trudność utrzymania, a cztery lata temu do egzaminu na wakujące posady biurowe było dwa tysiące pięćset kandydatek, choć posad do rozdania było tylko sto czterdzieści pięć. A jednakże, pomimo to, są zajęcia, do których brak zawsze osób potrzebnych. Jeśli wakuje miejsce w telegrafie, albo miejsce nauczycielki, zjawia się zaraz setki ofert, ale jeśli potrzeba służącéj, choćby jéj ofiarowano wysoką płacę i lepsze pożywienie niż to, jakiém się zadawalnia rodzina, znajdzie się z trudnością osobę nieodpowiednią i ta jeszcze tłumaczyć się będzie przed sama sobą i przyjaciółmi z powodów, dla których je przyjmuje. A co jeszcze dziwniejsze, młode osoby porzucają dom rodzicielski, szukając sobie zajęcia, a zostawiają na łasce brudnéj i nieuczciwéj dziewczyny domową kuchnię.
W jednéj z książek Jana Ingelow wyczytałem następujące słowa, wyrzeczone przez bohatera: „W poufnéj rozmowie z rozumną a skłopotaną kobietą, mieszkającą w jednym z moich domów, dotykałem kwestyi przykrości codziennego życia. Wyznała mi ona, iż wykonałaby chętnie wszystkie roboty domowe, ale pomimo to musiała trzymać służącą, bo któżby drzwi otwierał?
— Czyby to pani zdrowiu szkodziło otwierać je saméj?
Obruszyła się na to pytanie.
— Bynajmniéj, ale czasem zdarza się wizyta.
— Więc płacisz pani około czterdziestu pięciu funtów sterlingów rocznie, czyli sumę, stanowiącą różnicę pomiędzy wygodném życiem a biedą, głównie dlatego, ażeby odwiedzającym otwierała drzwi służąca do wszystkiego, zamiast osoby dobrze wychowanéj?
Dlaczegóżby osoba dobrze wychowana uważała, iż ją poniża jakikolwiek rodzaj użytecznej pracy? Czy tylko za pracę w właściwém tego słowa znaczeniu uważa ona taką, która jest mniéj pożyteczną? Czy rzeczywiście lepiéj jest biegać od Annasza do Kaifasza z jaką fantazyjną robótką, niż gotować, sprzątać, niańczyć dzieci, bądź to w domu rodzicielskim, bądź w jakimkolwiek innym? Gdyby jednak panny chciały rzeczywiście tylko pilnować domu, niezawodnie oszczędziłyby ojcu więcéj pieniędzy, niż ich utrzymanie kosztować może.
Parę lat temu młoda Angielka wyjechała z mężem do Montany. Będąc prawdziwą kobietą, szybko przystosowała się do warunków miejscowych, a były one trudne — trzeba było niejedno znieść i wywalczyć. Jakkolwiek wychowana w dobrobycie angielskiego dostatniego domu, wesoło przyjęła nowe obowiązki i spełniała je z odwagą i wytrwałością, które zdobyły jéj uwielbienie męża.
Przyjaciółki w Anglii, do których pisywała co tydzień, litowały się nad nią i przysyłały listy pełne ubolewań, iż musi pracować w domu jak niewolnica, iż zabija się podobną robotą. „Jak możesz temu wydołać?” — pytano zewsząd. A ona odpowiadała:
„Lubię pracę. Kiedy się niéma żadnego towarzystwa, a wszyscy mają robotę poza domem, z samych nudów trzeba wziąć się do roboty domowéj. Zdaje mi się, iż to jest najwłaściwszy sposob życia. Czuję się użyteczną, szczęśliwą i sądzę, że takby było z każdą zdrową kobietą, będącą na mojém miejscu.
„Rzeczywiście, zmywanie naczyń, szorowanie podłogi i t. p. roboty wydają się bardzo ciężkie, ale mogę zaręczyć, że to się tylko zdaje, dopóki się do téj roboty nie weźmie.
„Nie zamieniłabym mego szczęśliwego, swobodnego i zdrowego życia na życie znużenia i nudów, unieszczęśliwiające tyle dziewcząt. Wcale się nie czuję godną litości, — przeciwnie, dziwię się, iż wiele osób, cierpiących biedę, nie przeniesie się tutaj i nie używa dobrobytu, tak łatwego do otrzymania.
„Pytacie: co tu zyskają? Przedewszystkiém zdrowie, szczęście, a potém jest tu pełno roboty, pełno zajęcia, ale i zabawy. A co stracą? Towarzystwo i zbytek siedzenia z założonemi rękami, by patrzéć, jak inni robią źle to, cobyśmy lepiéj zrobili sami.
„Jestem doskonale szczęśliwą z mojemi zajęciami i przyjemnościami. A jeśli mam jaki kłopot — któż ich nie ma? — mam radości, które je aż nadto nagradzają. Więc dajcie mi tylko domowe ognisko na dalekim Wschodzie, a będę zadowoloną.”

Na Zachód! — tam swobody ojczyzna prawdziwa,
Gdzie potężna Missuri do morza upływa!

Gdyby nasze panny chciały w Anglii podobnie postępować, problemat: „co robić z córkami?” byłby odrazu rozwiązany.
Im więcéj się zastanawiam, tém więcéj pojmuję, iż podniesienie domowéj pracy do jéj rzeczywistego znaczenia rozwiązałoby kwestyę pracy kobiecéj.
Zapewne, podobna praca mało dziś przedstawia uroku dla wykształconych kobiet, ale może téż niezawsze tak będzie. Dlaczegóż praca ta nie miałaby być uważaną za powołanie równie szlachetne, jak pielęgnowanie chorych? Położenie wykształconéj dozorczyni chorych zmieniło się dziś bardzo, nie jest już wcale tém, czém było niegdyś, — położenie więc służącéj może podnieść się także w wyobrażeniu ogółu, skoroby je zajęły odpowiednio ukształcone kobiety. Dziś, gdy coraz więcej nabiera znaczenia metoda prewentywna, nie wiem, dlaczego niżéjbyśmy stawiali te osoby, co porządkiem, czystością, dobrém przyrządzaniem pokarmów strzegą nas od chorób, niż te, co nas w nich pielęgnują.
Potrzeba nam więc kuchennéj Florencyi Nightingale, ale z drugiéj strony potrzeba także więcéj chrześciańskiego uczucia i względności dla służących, potrzeba, ażebyśmy ich uważali jako równych sobie, a tylko uboższych.
Czyż więc upadł zupełnie projekt pomocnic pań, o którym tyle mówiono? Tak, niestety, upadł, gdyż owe mniemane pomocnice wcale pomocnicami nie były. Chciały one wykonywać tylko śmietankę prac domowych, resztę zostawiając innym. Kobiety, które wyobrażają sobie, iż domowa robota zasadza się na okurzaniu porcelany i nakrywaniu do stołu, podobne są do dozorczyń chorych, chcących jedynie śpiewać hymny i poprawiać poduszki.
W koloniach jest także wielki popyt na służące. W liście z Nowéj Zelandyi czytamy, iż prosta, szesnastoletnia dziewczyna zarabia dziesięć szylingów tygodniowo, uważaną jest za należącą do rodziny, ma konia do wyjazdu i w krótkim przeciągu czasu złożyła kilka funtów sterl. w banku i miała parę ofert małżeńskich, które jednak odrzuciła, z powodu, iż jest jeszcze zbyt młodą. Potrzeba służących jest tak wielką, iż jedna z pań, dowiedziawszy się o przybyciu okrętu, pojechała 26 mil (angielskich) bez śniadania do portu, w nadziei zdobycia sobie potrzebnéj pomocnicy. Daremny jednak był jej pośpiech: zanim przybyła, 130 służących, jakie tym okrętem przypłynęły, znalazły już umieszczenie. Ta sama pani opisuje szczegółowo położenie swéj dawnéj praczki, która w Northern Island ofiarowała do najęcia swéj dawnéj pracodawczyni jednę ze swych willi, gdyż sama, nie potrzebując więcéj pracować, przeniosła się do większéj i wygodniejszéj.
Dlaczegóż więc trzy czwarte miliona kobiet pozostaje w kraju bez zajęcia, umierając z głodu lub gorzéj jeszcze, kiedy wszystkie bez wyjątku listy, dochodzące z kolonij, dopominają się ciągle o służące?
Położenie zaś służących w tych odległych stronach zupełnie odpowiada wymaganiom dobrze wychowanéj kobiety, bo jest ona cenioną jak należy. Pracodawcy spędzają tak wiele czasu ze swemi pomocnicami, iż te ostatnie z tego korzystają, bo niemal wszystkie roboty są wspólnie wykonywane. Jeśli zresztą kobieta dobrze wychowana, posiadająca przytém wiadomości gospodarcze, zapragnie własnego domu, długo nań czekać nie potrzebuje — może wybierać pomiędzy wykształconymi ludźmi, którzy tłumnie emigrują. Jest ona daleko odpowiedniejszą żoną dla pracującego człowieka, niż wykwintna panna, z którą jednak żeni się nieraz z powodu swego osamotnienia.
Będąc sam przekonanym, iż sprawiedliwość wymaga, ażeby nie stawiano sztucznych zapór kobietom, chcącym wkraczać w męzkie zawody, radziłbym jednakże tym dziewczętom, którym dobrze życzę, wybierać takie, co nie są sprzeczne z niewieścią naturą. Dziewczęta, zarówno jak chłopcy, powinny mieć jakieś chlebodajne zajęcie, ale chciałbym, żeby to zajęcie nie odrywało ich od domu — i dlatego to kuchnia i utrzymanie porządku są tak dla kobiet właściwe. Ważnym także względem jest to, iż moralność nie może być lekceważoną u służącéj. Właściciel fabryki może się o nią nie troskać co do swych „rąk,” ale kiedy idzie o przyjęcie niańki lub panny służącéj, zmienia się zupełnie kwestya.
„Cokolwiek się stanie, żadna z moich pięciu córek ręcznie pracować nie będzie.” — Tak mówiła przy mnie jedna z matek, wyrażająca się przytém wcale niepoprawnie. To téż zapewne osoby, mające taki wstręt do pracy ręcznéj, oburzą się na mnie, iż doradzam dobrze wychowanym pannom, ażeby wzięły się do zajęcia, które powinny podnieść do takiéj godności, jakiéj używa pielęgnowanie chorych.
Otóż dopóki kobiety nie zrozumieją, iż próżniactwo więcéj jest poniżającém od ręcznéj pracy, nie będzie można rozwiązać pytania: „co robić z córkami?
Nie to, co robimy, ale jak robimy, jest rzeczą ważną, a prawdziwy pan lub pani w całém tego słowa znaczeniu nigdy nie pomyślą, iż popełnią niewłaściwość, robiąc to, co jest do zrobienia. Niéma tak wysokiego położenia, któregoby nie można poniżyć, ani tak nizkiego, któregoby nie można podnieść; panny więc, potrzebujące zajęcia, powinny brać takie, jakie im się zdarza, i robić to wszystko, czemu podołają. Rodzice zaś powinni miéć właściwą dumę i wstydzić się jedynie próżniactwa i nieuczciwości. Sądzę, iż w dzisiejszych czasach każda dobrze urodzona i dobrze wychowana kobieta, otwierająca sklep, przyjmująca miejsce służącéj, lub niosąca pakunek na ulicy, dokonywa prawdziwie filantropijnego dzieła, dopomaga bowiem tym, którzy usiłują zmienić szalony obyczaj, zmuszający dziewczęta umierać z głodu wśród obfitości. Prawdziwie dobrze wychowana kobieta zostanie nią zawsze, bez względu na warunki, w jakich znajdować się może. Dlaczegóż więc miałaby tracić swą godność, pracując rękoma, nie głową?
„Pomocnica potrzebna do niewielkiéj rodziny, w któréj obowiązki kucharki i niańki spełniają same panie.”
Takie ogłoszenie czytaliśmy świeżo; budzi ono nadzieję, iż system „pomocnic pań” nie upadł w zupełności. Gdy rzeczywiście panie wezmą się do gotowania i niańczenia dzieci, postęp to będzie ogromny; panie zaś zostaną paniami, czy będą zamiatać pokoje, czy grać na fortepianie, czy téż siedziéć na kanapie z włóczkową robotą.
Filantropi, najgorliwiéj zajmujący się rozszerzeniem zakresu niewiesciéj pracy, często bardzo wyszukują robotę dla robotnic, nie zaś robotnice dla roboty. Przychodzą do nich zubożałe kobiety i, zamiast powiedziéć, do czego są uzdolnione, opowiadają o swoich wysokich stosunkach; wyszukuje się im więc zajęcia nie w stosunku wychowania i wiedzy, ale w stosunku do położenia ich dziadka generała lub wuja dziekana.
Cóż jednak za zajęcie znaléźć można dla kobiet podupadłych, jeśli są nieporządne, nieuważne, niezdolne przyłożyć się do czegokolwiek? Są one najczęściéj bezużyteczne, bo nie przyzwyczajono je nic robić dokładnie i dano tylko ogólne, powierzchowne wykształcenie, do niczego nieprowadzące. Miéjmy nadzieję, iż wkrótce będzie rzeczą modną nauczyć oprócz tego każdą pannę jakiego praktycznego zajęcia, — wówczas dopiero wstyd ogarniać ich będzie, jeśli nie zdołają zarobić sobie na chleb powszedni i przyłożyć się do dobrobytu rodziny, jak to czynią ich bracia. Nauka rzemiosła lub szkoła handlowa są to przecież rzeczy kosztowne a w domach, pełnych córek, zwykle z wydatkami rachować się trzeba, — sądzę jednak, iż pieniądze, wydawane na talenta i t. p., starczyłyby na gruntowną naukę, która dałaby im natychmiastowe zyski i zabezpieczyła przyszłość.
Istnieje do wyboru niezmierna liczba przemysłów i zajęć, stosownie do gustów i uzdolnień, ale powodzenie zależy od tego, jak dziewczęta przygotowują się do pracy i umieją jéj szukać. „Kiedy chcecie znaleźć zajęcie — mówi Haweis, — włóżcie najporządniejsze suknie i przybierzcie się w najmilszy uśmiech. Znałem młodą osobę w przykrém położeniu, któréj roboty nieraz do sklepów przyjąć nie chciano. Zastosowała wyżej wzmiankowaną metodę i zaraz uzyskała zamówienie w niewielkim zakładzie w City; zachęcona powodzeniem udała się do większego magazynu i tam dostała zamówienia dwa razy tak znaczne; powróciła więc do pierwszego, ażeby zrzucić się z układu, lecz nie chciano na to przystać. Miała więc roboty więcéj, niż jéj wydołać mogła; szczęściem, spotkała Siostrę Miłosierdzia, która poleciła jéj bezczynne „ręce.” Wzięła je do pomocy, akuratnie wykonała zamówienia i odtąd miała już ciągłą robotę.”
Kobiety, utrzymujące się same, najłatwiéj i najszczęśliwiéj za mąż wychodzą. Słusznie téż dumną być może młoda narzeczona, jeśli potrafi zebrać sobie skromny posag, a tym sposobem ułatwić przyszłość i dać zarazem ukochanemu zapewnienie, że miękka ręka, którą mu oddała, w potrzebie wesprzéć go potrafi.






ROZDZIAŁ XVII.
Umiéj obracać groszem.
Jak się rzuca małą rybkę na przynętę pstrąga, tak gwinea, sprytnie rzucona, jest czasem najlepszą przynętą na setkę.
Lord Lytton.

Prawie cała wartość dochodu zależy na tém, co z nim robimy.

Emerson.

Nie kładź ufności w pieniądzach, ale wiedz, jak je zachować.

Oliver Wendell Holmes.

SStara maksyma „umiéj obracać groszem” powinna być dewizą kobiet, a szczególniéj kobiet zamężnych. Słyszałem raz, jak owocarka na jednéj z mniejszych ulic Londynu dowodziła, iż niéma w mieście trzech mężów, którzyby utrzymywali swoje żony; wątpię, by to było dosłowną prawdą, ale to pewne, iż wielka liczba kobiet pomnaża dochód rodziny własnym przemysłem, a większa jeszcze jest liczba kobiet niezamężnych, szczególniéj w klasie średniéj, które muszą zarazem zarabiać i groszem obracać. Sądzę jednak, iż najwłaściwszy podział pracy istnieje tam, gdzie mąż zarabia, a żona wydatkuje z jego zarobku w ten sposób, by miéć z niego największy pożytek.
„Trzeba — mówił młody małżonek do swéj oblubienicy, gdy powrócili z poślubnéj podróży, ażebyśmy jasno określili warunki przyszłego życia. Czy chcesz zająć miejsce prezydenta, czy wice-prezydenta?“ „Ani jedno, ani drugie — odparła; — zadowolnię się daleko niższém stanowiskiem.” „Jakiémże?” „Kontrolera przychodów i rozchodów.”
Skromne to określenie stanowiska żony w rzeczywistości ma ogromne znaczenie, bo oszczędność, czyli zrozumienie wartości pieniędzy, i zachowanie środka pomiędzy skąpstwem a rozrzutnością nie jest wcale rzeczą łatwą. Czasem trudniéj jest wydawać właściwie, niż zarabiać, — a ten trudny obowiązek jest właśnie rzeczą kobiety. Zarząd domu — to jéj wydział właściwy.

Mąż grosz ma w komorze
I pożyczyć coś może,
Jeśli rządna gospodyni;
Lecz choć mąż pracuje,
Chociaż oszczędza —
Będzie tam nędza,
Gdzie żona ładu nie czyni.

Jeśli kobiety rozumieją swoje prawa i obowiązki względnie do wydatkowania, mają już dostateczne praktyczne wykształcenie. Uczyć je tego trzeba od dzieciństwa; dziewczęta więc, tak samo jak chłopcy, powinny uczyć się rachunkowości, powinny umiéć o tyle obejść się z księgami handlowemi i rozumiéć położenie wspólniczki firmy małżeńskiéj, ile tego wymagają okoliczności. Wtedy dopiero ideał rodziny będzie otrzymany.
„Mądra niewiasta zbuduje dom swój, płocha przywiedzie go do upadku.”
W tych czasach, kiedy tak trudno o dobre służące, powinno być zasadą, przyjętą w domach pełnych córek, ażeby matka powierzała każdéj z nich specyalnie, od lat dziesięciu wieku, jaką domową czynność. Za to powinny dostawać pewną kwotę pieniędzy na drobne wydatki, z któréj obowiązane byłyby sprawiać jaką część swego ubrania, — to nauczyłoby je obchodzić się z groszem. Z wiekiem dziewcząt obowiązki domowe powiększać należy i stosownie téż powiększać zapłatę. Znamy osobę, która tym sposobem rozdzieliła pomiędzy trzy swoje córki koszt utrzymania drugiéj służącéj.
Panna, która w ten sposób wprawianą była do pracy i zarobku, potrafi niezawodnie wprowadzić ład we własne gospodarstwo i stosownie dziećmi pokierować. Taką była żona ostatniego arcybiskupa z Canterbury. Przyzwyczajona do dostatków w pierwszém małżeństwie, w drugiém znalazła jeszcze większe, a pomimo to kontrolowała bacznie wydatki, nigdy nie skąpiąc drugim, ale dla siebie wydając tylko tyle, ile tego wymagała konieczność. „Zdawało się — pisał jéj mąż, — iż mając tak wielkie środki, czułaby się nieszczęśliwą, gdyby nie mogła dzielić ich z tymi wszystkimi, co się do niéj zbliżali. Sama zajmowała się zarządem wielkiego domu sierot, a książki, tyczące się téj instytucyi, jako téż domowych wydatków, prowadzone były w sposób, godny głównego rachmistrza banku.”
Od rozumnego użytku pieniędzy zależy w wielkiéj mierze szczęście naszego otoczenia. Jeśli kto tego nie potrafi, cierpiéć będzie zawsze z powodu przykrego położenia, a wreszcie długów, będących jedną z największych plag życia. Ci, co żyją nad stan, mogą się łatwo doczekać poniżenia. Ta prawda wyrażoną jest dosadnie w domowéj ekonomice Micawber’a: „Przychód dwadzieścia funt. st., rozchód dziewiętnaście funt. st. dziesięć szyl., rezultat — szczęście; przychód dwadzieścia funt. st., rozchód dwadzieścia funt. st. i sześć setnych, rezultat — nędza. Kwiaty więdną, liście opadają, mnożą się kłopoty i doprowadzają do ruiny.”
Królowa Wiktorya, gdy była jeszcze młodą dziewczyną, ceniła bardzo wysoko odwagę cywilną tych, co mówią bez ogródki: „to dla mnie zadrogo.” Lubiła ona wówczas, gdy była jeszcze księżniczką, robić sama sprawunki i często ze swém otoczeniem zwiedzała sklepy w West End. Raz, będąc u jubilera, zastała go zajętego młodą osobą, wybierającą sobie łańcuszek. Ta przez jakiś czas przeglądała towar, aż wreszcie zrobiła wybór, ale gdy spytała o cenę, zawód odmalował się na jéj twarzy. „Nie mogę tyle wydać” wyrzekła i wybrała mniéj kosztowny łańcuszek. Księżniczka zauważyła tę całą scenę, a skoro młoda osoba wyszła, zapytała jubilera, czy ją zna. „Tak jest — brzmiała odpowiedź, — to jedna z moich stałych kundmanek. „A więc, proszę, poszlij jej pan łańcuszek, który jéj się tak podobał; ja za niego zapłacę, niech go przyjmie od księżniczki Aleksandry[6], jako pamiątkę szacunku, jaki we mnie wzbudziło jéj panowanie nad sobą i wyrzeczenie się rzeczy zbyt drogiéj.“
Wogóle kobiety więcéj odmówić sobie umieją niż mężczyźni i łatwiéj przyznają się, iż cóś jest zbyt kosztowne na ich kieszeń, — ale bywają w tym względzie liczne wyjątki, jak to własnym kosztem stwierdził niejeden mąż i ojciec. W ogóle także, przeciętnie biorąc, życie kobiety dłuższém jest od męzkiego, jak to pokazuje statystyka wielu krajów. Możnaby ztąd wniosek wyciągnąć, iż nie tyle zabijają gorsety, ciasne obuwie, ciężkie garnirunki, co opłacanie ich. Pewien mąż, przyglądając się rachunkowi modniarki, nazwał żonę swą „bardzo drogą.”
Dla przykładu angielskim paniom podaję ilustrację szkockiéj oszczędności. Jeden i ten sam kapelusz służył Maggie przez lat dwanaście; jedna z pań, chcąc ją nowym obdarzyć, spytała, czy woli jedwabny, czy téż słomiany. Po namyśle Maggie oświadczyła, iż woli słomiany, bo kiedy się zniszczy, będzie mógł służyć krowie jako pożywienie. Gdybym był w stanie obrachować, ile pieniędzy kosztują same kapelusze, — połowa kobiet byłaby przejętą wyrzutami sumienia, a połowa rozpaczą. Napoleon pozwolił raz Józefinie kupować tyle kapeluszy, ile chce tylko, — i pokazało się, iż, zostawiona własnemu instynktowi, cesarzowa potrzebowała ich czterdzieści sześć na miesiąc. Już-to zamiłowanie stroju, jeśli go nie powstrzyma szczególna łaska Boża, staje się powodem niezliczonych przykrości dla kobiet wszystkich stanów.
Przyjaciel doktora Johnsona Langton powiedział raz swemu ojcu, iż nie ma pociągu do oszczędzania. Słysząc to, Johnson wyrzekł, iż złodziéj może z równą słusznością utrzymywać, iż nie ma pociągu do uczciwego życia. Kobieta, niemająca pociągu do oszczędności, nie budzi zaufania w swoją uczciwość.
Kto chce dobrze groszem obracać, już od początku roku układa budżet wydatków: — tyle na dobroczynność, tyle na ubranie, życie, mieszkanie, skrupulatnie zapisując te wszystkie pozycye. Wówczas to dopiero może się okazać, jak stoimy naprawdę i w czém można wydatki umniejszyć, jeśli się tego wykaże potrzeba. Zwyczaj ten należy zaprowadzić pomiędzy młodzieżą, skoro tylko ma pieniądze na drobne wydatki. Jeżeli kobiety tak często lubią namiętnie wydatkować, to głównie z powodu, iż, nie mając wcale pieniędzy w ręku przed zamążpójściem, lub mając ich bardzo mało, nie miały sposobności nauczyć się, jak je używać.
Ludzie często, sami nie pojmując tego, wydają więcéj, niż mogą; tymczasem, gdyby z góry rozporządzili dochodem, wiedzieliby, iż pieniądze, lekkomyślnie użyte, miały już swoje przeznaczenie. Sydney Smith dobrze to określa, kiedy pisze: „Kto chce nie czuć braku przy skromnym dochodzie, a ma ochotę coś kupić, powinien postawić sobie naprzód te dwa pytania: „Czy mi to rzeczywiście potrzebne? i czy bez tego obyć się nie mogę?“ Jeśli szczerze na nie odpowie, zdwoi swój majątek.”
Kobieta jest bogatą, jeśli żyje z tego, co ma, — ubogą jeśli z tego, co miéć będzie. Roztropna kobieta żyje ze swego dochodu i jeszcze stara się cóś oszczędzić na czarną godzinę. Zły obrót pieniędzy zasadza się nietylko na tém, ile wydajemy, ale także na co wydajemy. Tysiąc funt. st. może być wydanych oszczędnie, a jeden szyling może stanowić haniebne marnotrawstwo.
Dlaczego jedni daleko szybciéj od drugich robią pieniądze? Bo zadają sobie pracę myśléć i oszczędzać. Nie jest to bynajmniéj rzeczą godną lekceważenia, — przeciwnie, oszczędność nieraz chroni od nikczemności i pozwala ludziom być wspaniałomyślnymi; zdarza się bowiem często, iż ci, co mają tak zwane otwarte ręce, nie są w stanie w potrzebie okazać prawdziwéj dobroczynności. Pamiętajmy też o tém, iż rodzina i przyjaciele zmuszeni są myśléć o tych, którzy sami o sobie myśléć nie umieją.
Powinniśmy zawsze myśléć, iż pieniądze nie są nasze, ale Boskie, nawet jeśli je sami zarabiamy, bo Bóg daje nam siłę ku temu i może nam ją odebrać. Dlatego William Penn pisał słusznie o wydatkowaniu: „Skromność w życiu jest dobrą, jeśli połączy się z nią szczodrobliwość, — bo pierwsza chroni od zbytnich wydatków, druga pozwala używać otrzymane oszczędności na korzyść potrzebujących. Pierwsza bez drugiéj zamienia się w chciwość, druga bez pierwszéj wiedzie do rozrzutności.” Któś opowiadał kwakrowi bolesną historyę nędzy i zakończył w ten sposób: „Musiałem ją odczuć.” „Doprawdy, przyjacielu — odrzekł kwakier, — czy aby odczułeś ją w właściwém miejscu, to jest kieszenią?”
Każdy powinien myśléć o tém, iż grosz, dany niewłaściwie, przynosi bliźniemu więcéj szkody niż pożytku; ale mądra kobieta wyciąga ręce swe ku ubogim i odczuwa ich potrzeby — według orzeczenia kwakra — kieszenią.
W dzisiejszych czasach istnieje zamiłowanie w błyskotliwém życiu i utrzymaniu pozorów. Z tego powodu rodziny ludzi zamożnych często bardzo są w rzeczywistéj nędzy; z tego powodu mężczyźni, mający dochody, które aż nadto wystarczają ich ojcom, lękają się żenić, a to prowadzi za sobą wiele złego. Kobiety, zamiast opierać się tyranii mody, stają się w wielu razach niewolnicami fałszywéj dumy, która jest rzeczą bardzo kosztowną. „Próżność dopomina się praw, zarówno jak potrzeba, i jest od niéj natarczywszą. Jeśli się kupi jeden przedmiot wykwintny, potrzeba do niego dokupić dziesięć innych, ażeby całość była harmonijną; łatwiej jednak oprzeć się pierwszéj pokusie, niż zadowolnić te, co z niéj pochodzą.
Robienie sprawunków jest ulubioném zajęciem pań, — niestety, wiedzą o tém dobrze ojcowie i mężowie. Słyszałem jednak o mężczyźnie, który miał czystą namiętność do kupowania rzeczy z drugiéj ręki i który, niby robiąc w ten sposób dobre interesa, napełnił dom przedmiotami bez wartości i pożytku. Kiedyś żona wzięła na siebie odesłanie ich części do sali licytacyjnéj, bez porozumienia się z mężem; ale jakież było jej zmartwienie, gdy większa część przedmiotów powróciła w dzień sprzedaży do domu, mąż jéj bowiem przypadkiem wszedł do sali i, nie poznając własnych sprzętów, kupił je taniéj jeszcze niż poprzednio.
W ogóle kobiety więcéj niż mężczyźni ubiegają się za taniością; zdarzenie to przecież pokazuje, iż niewinne z pozoru nawyknienie może zamienić się w namiętność. Dziewięć razy na dziesięć rzeczy tanie są gorsze od drogich, a to, co się nazywa dobrym interesem, jest zawsze złym, gdy się kupuje rzecz niepotrzebną.
Mąż (gniewnie). Nie potrzebujemy wcale tego dywanu. Ileż razy ci mówiłem, żebyś nie kupowała tanich rzeczy.
Żona (uradowana, z rodzajem tryumfu). Ależ mój kochany, on wcale tani nie jest.
Żona może miała większą słuszność, niż sądziła, — bo rzeczywiście, jeśli dostaniemy cóś za tanie pieniądze, to zapewne dlatego, iż biedny robotnik lub robotnica byli wyzyskani do ostatka. Kobiety więc, noszące piękne suknie, a niedbające o to, że mogą kosztować życie lub honor biednéj dziewczyny, obrażają zarówno prawo Chrystusa, jak te, co uganiając się za taniością, zapominają, iż może ona zbyt drogo kosztować sumienie.
Człowiek tak honorowy, jak książę Wellington, wzdrygał się na tanie kupno, spowodowane potrzebą sprzedającego. Ofiarowano mu kiedyś kupno folwarku, przyległego do jego majątku, a zatém bardzo mu dogodnego, przystał więc na nie. Kiedy już tranzakcya została dokonaną, rządca powinszował mu dobrego interesu, gdyż sprzedający był przyciśnięty potrzebą. „Co pan przez to rozumie?” — spytał książę. Rządca odpowiedział: „Folwark oszacowany był na 1,100 funt. st., a myśmy go kupili za 800.” „W takim razie proszę odnieść mu resztujące 300 funt. st. i nigdy więcéj nie proponować mi podobnego kupna.”
Gdyby wszyscy równie sprawiedliwymi byli w interesie, o ileż mniéj nędzy byłoby na świecie! Krawcowa np., któréj powierzamy robotę, prawdopodobnie żyje z dnia na dzień; jeśli więc natychmiast nie zapłacimy jéj rachunku, kto wie, czy w niedzielę będzie miała za co kupić obiad. Ludzie, mający pełną kieszeń, mogliby płacić bez wchodzenia w szczegóły; przepłacanie jednak, równie jak niedopłacanie, jest szkodliwe, — podnosi bowiem ceny niesłusznie, a tém samém utrudnia byt mniej zamożnym.
Jeżeli kto pojmie za młodu ważność zobowiązań pieniężnych i ciężkie troski, jakie są owocem długów, osiąga doświadczenie, stanowiące majątek. Sama przez się bowiem umiejętność wydatkowania oszczędzi mu rocznie wiele funtów sterlingów. „Chciałbym, żebyś mi pan udzielał dłuższego terminu” — mówił raz detalista do hurtowego kupca, który miał jego weksle. „A ja chciałbym, żebyś mi pan tak długo nie kazał czekać na moje pieniądze” — odparł hurtownik.






ROZDZIAŁ XVIII.
Ochronicielki zdrowia.
Naprzód i zawsze musimy się udać do kobiet, kiedy idzie o wprowadzenie w praktykę wiadomości, tyczących się domowéj hygieny.
Florencya Nightingale.

Gdybyśmy mogli wpoić w żony, matki i córki nawyknienia, dążące do utrzymania zdrowia, otrzymalibyśmy łatwe zwycięztwo nad chorobami, lekarze przestaliby istniéć, zdrowotność stanowiłaby pierwszy warunek życia, a wszyscy i we wszystkiém stosowaliby się do niéj.

D-r Richardson.

PPomiędzy zaszczytnemi tytułami, na jakie zasługują zacne kobiety, należy pomieścić tytuł: „Ochronicielek zdrowia.” Gospodyni domu musi z konieczności myśléć o czystém powietrzu, dobrém pożywieniu, najlepszych sposobach przyrządzania go, o odzieniu, czystości, odwietrzaniu, usunięciu złych woni i t. p., a wreszcie na nią, w razie choroby, spadają starania o chorych, jako téż od niéj zależy zapobieganie szerzeniu się chorób zakaźnych. Jak niańka ma w swém ręku zdrowie powierzonéj sobie dzieciny, tak kucharka ma w ręku zdrowie całego domu i może nieraz stanowić groźną rywalizacyę dla lekarza, nie dopuszczając choroby.
„Najważniejszą rzeczą w wojnie, wydanéj chorobom, jest przejęcie się gospodyń tym obowiązkiem. Porządek i czystość w domu należy do kobiet; dom jest zawsze nędzny, jeśli dobra żona i matka się nim nie zajmie. Niedbała kobieta wiedzie do upadku, ale to pewne, iż porządne gospodynie, bez względu nawet na ich wykształcenie i stanowisko, nieraz zapobiegły wybuchowi ciężkich chorób.”
Jako ochronicielki zdrowia, kobiety wymódz powinny na tych wszystkich, nad którymi wpływ mają, częste i staranne obmywanie całego ciała, bez niego bowiem skóra nie może zostawać w należytym stanie. Służące zwykle nie kąpią się dość często, a młode osoby, które się codzień nie pluszczą jak należy, zasługują na naganę. Wstrzemięźliwość domowników i rodziny także od kobiety zależy. Dzieci powinny uczyć się jeść wolno i przyzwyczajać się do żywienia więcéj roślinnemi, niż mięsnemi pokarmami. Kto chce zachować zdrowie, powinien wstawać rano. Jest dziś rzeczą mody nosić mundur dozorczyni szpitalnéj, jednakże większą jest zasługą tych, co utrzymują, niż tych, co powracają zdrowie, — a ta zasługa jest udziałem dbałéj pani domu.
Pomiędzy wyższemi naukami kobiet najpierwsze miejsce należy się hygienie. Na co jéj się zda znajomość greckiego i łaciny, jeśli straci dziecko z powodu niestosownego odzienia lub niewłaściwéj dyety? — na co matematyka i historya, jeśli osłabi swój organizm zbytkiem pracy, lub umrze z tyfusu z powodu wilgotnego mieszkania? Najważniejszą rzeczą dla kobiety jest wiedziéć, jak pielęgnować zdrowie własne i blizkich sobie.
Sir James Clark przywiązywał niezmierną wagę do sposobności, jaką mają niewiasty, będąc opiekunkami ubogich — wpajania w nich pierwszych zasad fizycznego i moralnego zdrowia: „Klasy pracujące — mówił on — mogą być w tym względzie oświecane jedynie zapomocą osobistego wpływu, kiedy się je odwiedza w ich własnych mieszkaniach i daje wskazówki co do zdrowotnych ulepszeń. Takie wskazówki, udzielone z odpowiednią delikatnością, robią stokroć większe wrażenie, niż całe tomy traktatów i odczytów. W podobnych odwiedzinach, wyzyskanych umiejętnie i zastosowanych jedynie do przedmiotów zdrowia, można bardzo wiele dobrego uczynić, a razem z rodzicami udzielić i dzieciom wiadomości hygienicznych.
Jakkolwiek kobiety powinny być ochronicielkami zdrowia, niektóre z nich są tak niedbałe, że nawet o własném nie myślą; dlatego to pisze panna Franciszka Cobbe: „Gdyby normalne zdrowie przedstawić jako cyfrę 100, to zdrowie kilku kobiet (to samo powiedziéć można o mężczyznach) doszłoby do 80 lub 90, ogółu wynosić będzie około 75, a wielkiej liczby zaledwie 50 lub 60.” Zdrowie klas wyższych nie jest wcale zadawalniające, a w tym smutnym stanie, choćby przedstawicielki tych klas rzucić mogły wokoło jaknajwiększe światło, światło to będzie zawsze przyćmione. Z przykrościami i niedogodnościami, sprawionemi słabém zdrowiem kobiet, wszyscy jesteśmy obeznani. Mężczyźni zniechęcają się do domu, bo ten jest nieznośny z powodu nierównych nawyknień, nieoznaczonych godzin posiłku i przygnębionego usposobienia żony. Nie mogą oni interesować się domem, rządzonym przez hysteryczkę, gniewliwą, niezdolną zająć się czemkolwiek, w którym przy największych wydatkach otrzymuje się minimum wygody i przyjemności.
Ponieważ niepodobna jest kobiecie spełniać obowiązków żony i matki bez zdrowia, wypływa ztąd, iż każda panna powinna dbać o siebie i, jeśli już nie dla własnego szczęścia, to dla szczęścia drugich, nie pomijać żadnego środka, mogącego ją zdrową i silną uczynić. Niektóre mężatki cierpią wiele z powodu, iż, idąc za mąż, nie znały praw natury, a potém, gdy przychodzi na świat pierworodne dziecię, nie umieją się nawet z niém obchodzić.
Gdy matka domu, jak Niemcy nazywają panią, jest znużona, niecierpliwa, gniewna, — dzieci stają się także ponuremi i niecierpliwemi; mąż nie może być zadowolony i albo większy jeszcze rozstrój sprowadza, albo téż szuka przyjemności poza domem, co znów zwiększa zły humor żony; służący téż, zostawieni samym sobie i odbierając często niezasłużone bury, stają się niechętnymi, mrukliwymi. Zły humor pani domu — to prawdziwa klęska dla otoczenia. Ale tak samo, jak można zapobiedz chorobie stosowną hygieną i staraniem, można też zapobiedz rozwinięciu się złego humoru, niecierpliwości, irytacyi i t. p. Są to często symptomaty chorobliwe, jak ból głowy lub newralgia; powody ich są zwykle: zbytek pracy, potrzeba zmiany, złe trawienie, niedostateczne odżywianie, troska, brak snu, albo téż w połączeniu wszystkie te szkodliwe warunki. Są kobiety, tak oddane swym obowiązkom, iż zapominają o sobie, a nawet uważają to za heroizm i wyobrażają sobie, iż tym sposobem poświęcają się dla rodziny. Niepodobna jednak większéj omyłki popełniać, bo niéma dla rodziny większej krzywdy, jak choroba matki.
Obowiązkiem żony jest także starać się o zachowanie piękności jak można najdłużéj — czynić to powinna przez miłość dla męża; piękność zaś tylko zachować można przy zdrowiu. Czytałem kiedyś o młodéj kobiecie, będącej na dworze francuzkim w jego najświetniejszych czasach, która nigdy się nie malowała, a mając śliczną płeć, poprzestawała na naturze. Królowa miała żartobliwy zwyczaj wpośród dam swoich prosić jednéj z nich, by uczyniła co takiego, co wszystkie inne powinny były naśladować. Raz przyszła kolej dać przykład téj damie; zażądała więc poprostu wody i mydła i umyła się w obecności królowéj i całego dworu. Można sobie wyobrazić, jak inne damy wyglądały po téj operacyi.
Najlepsi i najtańsi lekarze — to doktor Spokój, doktor Dyeta i doktor Wesołość, — ale, niestety, wiele kobiet niedość się ich radzi. Wiele kobiet pracuje, szyje, piastuje dzieci, biega po domu, okurzając i pilnując kuchni, wówczas nawet, kiedy zmęczone nogi i oczy świadczą o potrzebie spoczynku. Są takie, co mówią, iż nie dbają o to, co jedzą, że dla nich nic robić nie warto, co śpieszą się z posiłkiem i zaraz po nim biorą się do pracy. „Nie jest to właściwy sposób dobrego trawienia” — mówi doktor Dyeta. Doktor Wesołość przepisuje ruch na świeżém powietrzu i tyle rozrywek, ile to jest przy normalnéj pracy możliwém.
Z chorobliwych matek rodzą się piszczące dzieci; wiadomo zaś, że obecnie wiele matek z wyższych i średnich klas popada w stan chorobliwy z powodu zbytku pracy w latach młodzieńczych, ażeby zadośćuczynić wymaganiom wyższego wykształcenia.
Największe przecież zaszczyty uniwersyteckie nie zrównoważą złego trawienia. Są ludzie, którzy ślęczą schyleni nad książką po dwanaście godzin dziennie, a rezultatem jest skrzywienie umysłu, jeśli nie kręgosłupa. Jak ciało czerpie pożywienie nie z tego, co się spożyje, ale z tego, co strawi się, tak umysł wzmacnia się nie tém, co przeczytamy, ale co spamiętamy. Krowa nie da więcéj mleka, gdy jest często dojoną, a dziecko nie skorzysta z długich godzin nauki, spędzonych w dusznym pokoju. Tym sposobem wyższe wykształcenie kobiet, zamiast podnosić ogólny poziom, zniża go, z powodu uszczerbku na zdrowiu.
Młode matki często tracą swe pierworodne dziecię. Przyczyny tego szukać należy w nieznajomości praw hygieny względnie do pożywienia, odzienia i t. p.; nieznajomość ta więc stanowi niczém nieusprawiedliwioną i opłakaną winę. Jeśli Bóg powierzył czyjéj opiece nieśmiertelną istotę w delikatném ciałku, które może z powodu nieświadomości lub niedbalstwa stać się przez całe życie ciężarem sobie i drugim, należy pamiętać o ogromnéj odpowiedzialności, spadającéj na tych, co nie przygotowali się należycie do spełnienia podobnego obowiązku. Macierzyństwo wkłada obowiązki, a jednak ogół nie kształci się wcale w kierunku właściwym, ażeby mu zadość uczynić. Gdyby matki dobrze rozumiały, iż wielka część wad dziecięcych pochodzi ze złego fizycznego pielęgnowania, zwracałyby na nie baczniejszą uwagę. Świeże powietrze, odpowiedni pokarm, regularność życia, dobre otoczenie uleczyłyby wiele rozstrojonych nerwów, zapobiegły wielu wybuchom gniewu i rozjaśniły wiele zaspanych umysłów.

Niezdrów jest on może?
Niemoc albowiem musi zaniedbywać pracę,
Którą spełniać ma zdrowie — i trudno być sobą,
Gdy natura w ucisku umysł nasz przymusza,
Aby cierpiał wraz z ciałem...

Tak często dzieje się z dorosłymi, a nieustannie z dziećmi. Są grymaśne, bo nie są zdrowe; nie chcą się uczyć, bo uczyć się nie są zdolne. To, co wydaje nam się złą wolą, jest zbyt często złém zdrowiem lub niepoczytalnością częściową i chwilową. Widzimy np. dzieci, wpadające w paroksyzm gniewu; taki gniew, albo też zawzięty upór, może być spowodowany napływem krwi do mózgu; bijąc dziecko, napływ ten się zwiększy. W ogóle nie należy nigdy bić dziecka, gdy jest ono w gniewie; daleko więcéj się otrzyma z maleństwem trzy lub czteroletniém odpowiedniem postępowaniem. Najlepiej wziąć je na kolana i powiedziéć: „Jesteś widocznie chore; uśmiechnij się do mnie, a dam ci całusa.” Znałem niańkę Murzynkę, która w podobnych razach podawała dziecku szklankę wody, mówiąc: „Weź i wypij.” Była to widocznie praktyczna moralistka, mająca dobre wyobrażenie o fizyologii wiedziała, że napady gniewu lub uporu nie mogą przejść odrazu, bo mają najczęściéj przyczyny fizyczne.
Umysł i ciało wzajem oddziaływają na siebie, tysiące subtelnych akordów pomiędzy niemi rozbrzmiewa. Dziewczynka, która męczy się krótką przechadzką, chodzi spać późno, długo wyleguje się w łóżku, która jada cukierki pomiędzy posiłkami i pozuje na dystyngowaną kobietę — co, szczęściem, już z mody wychodzi, — która pragnie być wątłą, wiotką, bladą, wyrasta na kobietę bez fizycznego zdrowia, na którém opiera się wiele bardzo pierwszorzędnych przymiotów. Szczęściem jednak, jakkolwiek wiele zwyczajów towarzyskich sprzeciwia się hygienie, zdrowie jest teraz dla dziewcząt i kobiet rzeczą modną. Panna nie rumieni się, spożywając obiad z apetytem, nosząc wygodne obuwie, przyznaje się nawet do tego, że ma muskuły i że ich siłę wyrabia.
Kobiety są wówczas najpożyteczniejszemi, gdy starają się zachować zdrowie własne i tych, co od nich zależą; bo choroba to istny ludożerca, który zjada ciało i młodość swych ofiar, to — blade, jęczące widmo bez miłosierdzia, niedbające o to, co wielkie lub dobre; wpływa ono także na dusze, poniża je i zasmuca innych widokiem swéj nienasyconéj żarłoczności.






ROZDZIAŁ XIX.
Jak być szczęśliwym, choć samotnym.
Jest to niezawodnie rzecz smutna widzieć istotę, należącą do płci, w któréj wszystko powinno być wdzięczném, miłém, budzić sympatye, przywodzić na myśl słodycze życia, — widzieć taką istotę suchą, kwaśną, pozbawioną niewieściéj miękkości, podobną do zepsutego wina. Niech przecież Bóg broni, byśmy ją przedstawiali jako typ rodzajowy. Przeciwnie, są kobiety niezamężne, i to nierzadko, co chociaż przeżyły swą młodość, zachowały piękność niezmienną, która nie więdnie z rumieńcem lica, ani z blaskiem źrenicy. Chrześciańska pogoda, zdrowy rozsądek, gotowość do usług i pomocy czyni takie istoty wszystkim miłemi i drogiemi.
Caird.

JJeżeli można znaléźć szczęście w małżeństwie, jak staraliśmy się to pokazać w poprzedniéj książce[7], można je także znaléźć w życiu samotném.
Ludzie mogą być zwolennikami stanu małżeńskiego, a jednak miéć powody do celibatu. Pod poduszką umierającego Washingtona Irvinga znaleziono pukiel włosów i miniaturę. Ludzie, przechowujący podobne pamiątki, myślący ciągle o tém, co być mogło, żenićby się powinni. Niektórzy jednak nigdy nie znaleźli swéj drugiéj połowy, albo téż okoliczności nie pozwoliły im się z nią połączyć, a wtenczas lepszém jest życie samotne, niż bezmiłosne małżeństwo. Są inni, co własne szczęście poświęcili dla spełnienia jakiego miłosiernego uczynku, albo téż dla rodziców lub rodzeństwa. W takim razie należy im się pochwała.
Ponieważ w saméj Anglii jest 500,000 więcéj kobiet niż mężczyzn, jest rzeczą niemożebną, by wszystkie szły za mąż. Czy jednak dlatego zbywające kobiety są niepotrzebne? Nie. Jest niezawodnie pełno zbytecznych kobiet i mężczyzn także, ale niekoniecznie pomiędzy nieżonatymi i niezamężnemi; zbytecznemi są kobiety, oddane próżnym zabawom, chorobliwym zachciankom, gardzące pracami wieku, w którym się zrodziły, a tak pozbawione zasad, iż poślubiłyby każdego bez wyjątku, czy to starca, czy idyotę, czy nikczemnika, byle był bogaty, — lub téż takie, co posiadając miłość rozumnego męża, otoczone jego staraniem, zamykają się w samolubstwie i czynią z życia szaloną gonitwę za modą i zabawą. Kobieta powinna być cenioną jedynie według swéj rzeczywistéj wartości. Jeśli nie przedstawia jéj jako kobieta, nie będzie jéj miała jako żona i matka. Potrzeba ją tak wychować, by, samotna lub zamężna, miała wyrobiony charakter, potrafiła sobie radzić i godność swą zachować. Wówczas wzbogaci ona społeczeństwo, a czy zostanie żoną i matką, czy téż starą panną, nigdy nie okaże się zbyteczną.
Są panny, które uważają małżeństwo jako powołanie, a nigdy się nie zastanowiły nad jego obowiązkami, sądzę zaś, iż ta, co nie potrafi dobrze utrzymać i szczęśliwym dom swój uczynić, dozna gorszego zawodu, niż gdyby wcale za mąż nie wyszła. Jeśli zaś niektóre mężatki wyśmiewają stare panny, to jeszcze lepiéj jest być niesłusznie wyśmianą z powodu braku męża, niż nigdy nie módz się roześmiać z powodu nieszczęśliwego małżeństwa. Raz w Irlandyi sędzia pytał więźnia, czy był żonaty. „Nie” — odparł zagadniony. „Jakże to szczęśliwie dla twojéj żony” — wyrzekł sędzia.
Nikt nie nazwie spokojnéj, słodkiéj, wspaniałomyślnéj kobiety starą panną, nie nazwą jéj téż w ten sposób, jeśli będzie prowadziła jaki interes, lub będzie przełożoną szkoły. Jest wiele kobiet, pracujących w cichości, czasem w tajemnicy, do których można zastosować słowa, wyrzeczone przez Karola Dickens’a do uczniów jednéj ze szkół amerykańskich. „Róbcie tyle dobrego, ile możecie, i nie miéjcie się z tego powodu za cóś nadzwyczajnego.” Ileż to niepospolitych imion niezamężnych kobiet wymienićby można, począwszy od Hanny More i jéj pięciu sióstr, Florencyi Nightingale, Maryi Carpenter, Emilii Faithfull i stu pomocnic Oktawii Hill, które niosą światło ciemnym milionom Londynu i innych miast wielkich.
Któż nie zna starych panien, będących pociechą domów osmuconych nieszczęściem? Ciocie są zwykle ukochane przez swych siostrzeńców i siostrzenice, jeśli, zapominając o sobie, zajmują się tylko dobrem innych, jeśli, zamiast kwaśniéć, rozlewają na wszystkich wkoło siebie słodycz i łagodność mądrości. Nie ma ona wprawdzie własnego ogniska, ale, tak jak Wesley, uważa świat cały za swą parafię, a za bliźnich tych wszystkich, co potrzebują pomocy. W takich warunkach życie będzie zawsze pełne i piękne.

Zamiast badać, lepiéj pono
Żyć, pracować, iść swą drogą,
Słabszym zawsze być obroną,
Nie prosić o nią nikogo.
Życie — piany to kropelka,
Dwa w niém kamienie węgielne;
Nad smutnymi — litość wielka,
W smutku własnym — męztwo dzielne.

Życie wielu osób niezamężnych jest smutne, gdyż nie wytknęły sobie w niém celu; ale jeśli go znalazły, jeśli zużytkują swą działalność i siłę uczucia, może być ono wówczas miłe i pożyteczne, jeśli np. poślubią jaką sztukę lub pracę, albo téż, zamiast ukochać jednego, ukochają wszystkich. W tym razie schodzą do cierpiących, nie szczędzą dla nich sami pracy, ani pieniędzy. Zajęcie jest wiekuistém źródłem szczęścia — i kto je znajdzie, nigdy nie poczuje samotności. Jeśli celibat jest złem, pamiętajcie o tém, co o niém mówi Jean-Paul: „Jest ono podobne do zmory: znika w chwili, gdy zaczynamy się poruszać.”
Zapewne nie zawsze łatwo jest znaléźć pracę, któraby nam miłą była, ale téż taka praca nie zawsze jest dla nas najlepszą, a ci, co przenoszą jakąkolwiek, byle uczciwą, nad bezczynność, znajdą ją zawsze. Lepiéj jest zadowolnić się pracą, jaka nam jest daną, i spełniać ją wiernie, niż próżno wzdychać do tego, co leży poza obrębem naszéj możności, a czemu może nie potrafilibyśmy podołać. Im więcéj Bóg opróżnia nasze ręce ze zwykłéj roboty, tém więcéj spodziewać się możemy, że nam jakąś szczególną przeznacza.

Nie urodził się jeszcze ten, czyjaby praca
Wraz z nim na świat nie przyszła, — bo dla chętnych nigdy
I pracy nie zabraknie i narzędzi do niéj;
A dłoń trudem stwardniała jest błogosławiona.

Spoglądając na wielką liczbę bezobowiązkowych niezamężnych kobiet, przychodzi myśl, iż te wiersze stosują się jedynie do mężczyzn. Ale tak nie jest.
Snując swą powieść Kawanagh, Longfellow pisze o pannie Amelii Hawkins, która za mąż nie poszła, a „posiadała talenta domowe niemal równające się geniuszowi.” Uważam sobie za szczęście, iż w ciągu życia spotkałem kilka podobnych. Życie ich poświęcone było nauczaniu, pielęgnowaniu chorych, opiekowaniu się ubogimi, słowem matkowaniu dzieciom i tym wszystkim, co potrzebowali pomocy. Sądzę, iż kobiety, które najłatwiéj wynajdują sobie cel życia poza małżeństwem, są te właśnie, co byłyby najlepszemi żonami i matkami, gdyby im to przeznaczoném było.

Każda kobieta kocha, a chociaż miłość nie zawsze doprowadza do szczęśliwego małżeństwa, wszystko, czego dotknie, w złoto przemienia. Ci, co kochali i stracili, lub w kochaniu spotkali się z niemożliwością, albo téż z własnéj woli wyrzekli się przedmiotu swéj miłości i nauczyli tym sposobem poświęcenia, umieją życie swe oddać na posługi bliźnich.

Miłość, gdy w lutnię życia uderzyła siłą całą,
Ja nieśmiałe i drżące, ja dźwięczeć wkrótce przestało.

Jest wprawdzie chwila gorzkiego cierpienia, przez którą przejść trzeba, potém jednak serce zmartwychwstaje i rozpoczyna się życie użyteczne zapomnienia o sobie. Każda kobieta, jeśli tylko chce, może uczynić cóś dobrego, cała rzecz w tém, ażeby punkt ciężkości przenieść z saméj siebie na innych. Na barki samotnéj kobiety spada cała praca niewieścia, jaką wśród społeczeństwa żony i matki chyba w bardzo wyjątkowych razach mają czas wykonywać. Macierzyństwo leży w uzdolnieniach kobiety, czy pójdzie, czy téż nie pójdzie za mąż, dlatego to serce jéj jest schronieniem dla znużonych i smutnych, dlatego jest ono tak silne, gdy idzie o dźwignięcie upadłych.
Samotna kobieta znów psuje innych i saméj sobie krzywdę wyrządza, jeśli pozwala składać na swoje barki to wszystko, co się innym zrobić nie podoba, co im się wydaje ciężkiém i niemiłém. Powinna sama wybierać sobie pracę i téj poświęcić swoją energię i zdolności.
Stara panna powinna być niesamolubną, równego usposobienia, miéć takt i smak dobry, żyć dla innych. Ogół nie ma wyobrażenia o wartości dobroci. Przyjemność jest często rzeczą odbitą — odczuwamy ją sami dając innym, a nieraz odczuwamy w dwójnasób. Czasem stara panna staje się niemiłą z powodu zaniedbania w stroju; zapomina ona wówczas, iż tak samo, jak kobieta zamężna, powinna starać się o miłą powierzchowność. Głos przykry, szorstkie obejście, zapomocą których kobiety chcą czasem naśladować mężczyzn, nigdy nie pozyskują takiego wpływu, jak słodycz i wdzięk, będące właściwością niewieścią, a które mogą być tak samo udziałem samotnéj, jak zamężnéj.
W starym numerze Girl’s own paper znalazłem list, w którym młoda szczęśliwa żona dziękuje wydawcy za dostanie dobrego męża i wygodnego własnego domu, uczy przykładem, jak unikać zgryźliwości i śmiesznych staropanieńskich narowów. Oto co pisze:
„Kochany panie wydawco! Kiedy trzy lata temu ukazało się twoje pismo, miałam lat dwadzieścia pięć i nigdy nikt się o mnie nie oświadczył. Ponieważ nauczono mnie uważać małżeństwo jako pierwszy obowiązek kobiety, łatwo pojąć, w jakim byłam stanie umysłu. Dzięki jednak twemu pismu i jego naukom, powieściom, a szczególniéj odpowiedziom od redakcyi, odmieniłam zdanie i za łaską Boską postanowiłam pracować dla jego miłości. Wzięłam się znowu do nauk, które od pewnego czasu zaniedbywałam, prosiłam o opiekę nad pewnym wydziałem ubóstwa i otrzymałam ją, chcąc, jeśli mam zostać starą panną, być użyteczną i przyczyniać się do szczęścia innych. Pismo pańskie podtrzymywało moje postanowienie. Przestałam już zupełnie myśléć o małżeństwie, gdy otrzymałam propozycyę od człowieka, będącego w położeniu wiele wyższém ode mnie. Powiedział mi on, iż uczyniłam na nim wrażenie pogodnym, zadowolonym wyrazem twarzy i zupełnym brakiem chęci zwracania uwagi. Widzisz więc pan, iż powinnam być wdzięczną twemu pismu, gdyż prawdopodobnie gdyby nie ono i jego nauki, nigdybym nie powzięła lepszego wyobrażenia o życiu, nigdy nie próbowała stać się choć trochę użyteczną, a zatém byłabym zachowała zniechęcone spojrzenie i zapewne stała się nieznośną, zgryźliwą starą panną. Przyjm moją podziękę.

Szczęśliwa młoda żona.”

W tym samym dzienniku znajduję dwa następujące wizerunki: „Któż nie spotkał w angielskich lub zagranicznych hotelach smutnego typu samotnéj kobiety? Wychowano ją według dawnego systemu i pozostała mu wierną, zatrzymała się w miejscu, choć świat poszedł swym torem, tak, iż na każdym punkcie jest mu już obcą. Nie interesuje jéj już ani literatura, ani sztuka. Mogłaby wprawdzie zająć się polityką, ale wniosłaby do niéj gorycz swego usposobienia. Ulubionym tematem jéj rozmowy są przykrości otoczenia, tak dalece, iż dziwić się należy, dlaczego w niém pozostaje. Ale gdziekolwiek się uda, znajdzie zawsze to samo. Najlepsze miejsce w salonie lub przy stole jest celem jéj nieustannych zabiegów, a jeśli ktokolwiek je zajmie, uważa się za ciężko pokrzywdzoną. Płaci regularnie, ale biada przewodnikowi lub właścicielowi hotelu, któryby żądał grosza nad to, co mu się prawowicie należy. Niech przypadkiem dostanie zimną kawę, będzie poruszoną, — ale najpiękniejsze widoki szwajcarskiéj natury nie uczynią na niéj żadnego wrażenia, jakkolwiek zwiedza je zwyczajowo. Ma krewnych, o których mówi niekiedy, iż zdają się nią bardzo mało zajmować, zapewne radzi są, skoro jest od nich daleko. Biedna, biedna istota, zimna, niemiła, nic nie kochająca. Budzi ona głęboką litość; patrząc na nią, mówi się bezmyślnie: „To skutek samotnego życia.” Czy słusznie jednak? Spojrzyjmy na drugi wizerunek:
„Oto kobieta, która dawno pozostawiła za sobą wiosnę życia, a niezmierna słodycz jéj wyrazu łączy się z odcieniem smutku. Mówią, iż twarz ludzka stanowi obietnicę lub wspomnienie; jéj twarz jest wspomnieniem. Na gładkiém czole, w głębokiém spojrzeniu jest cóś, co zdaje się mówić: „cierpiałam, ale zwyciężyłam.” Twarz ta zawsze gotowa rozjaśnić się szczerym uśmiechem przy powitaniu młodych i pochylić się z miłością ku tym, co spowiadają się ze swych smutków. Ta kobieta roztacza wkoło siebie samym swym wpływem pociechę, pomoc i ułagodzenie.”
Są więc stare panny i stare panny; są takie, które porównać można do kłójącéj pokrzywy, i takie, co przypominają woń listków róży, rozrzuconych w trawie. Pierwsza nienawidzi swych zamężnych siostrzyc, stara się je poróżnić z mężami, mówiąc półprawdy, szkodliwsze od kłamstw najszkodliwszych. „Czy nie słyszeliście? Ale ja tego nie powinnam powtarzać” i t. p. Nie czyni tego jedynie ze złéj natury, więcéj z ciasnoty umysłu i uczuć. Pozwoliła sobie stawić własną osobę za cel jedyny i jeśli nie jest z gruntu samolubną, myśli tylko o sobie. Mówią, iż w młodości była kokietką i dlatego jest teraz tak sztywną i przestrzegającą form.

Jak chorągiewka w swe czasy
Kręci się w wiatrów podmuchu;
Dziś — pordzewiały zawiasy,
I stoi biedna bez ruchu.

Różną zupełnie jest stara panna szlachetnego usposobienia. Choćby nawet nie poświęciła się wyłącznie jakiéj misyi, odpowiednią jest do każdego towarzystwa, stanowi jego łącznik i wszędzie jest pożądaną. Mówi niewiele, a wszystkich ożywia, ośmiela skromnych. A odgadnie, co kto zajmującego powiedziéć może, i naprowadza go na ten tor. Jest łagodną, ujmującą, pomocną w każdym wypadku. Jéj oczy podobne są do cichéj modlitwy; prawdziwie religijna, nikogo nie naucza i nie wszczyna pobożnych rozmów. Czasem jednak powie do niecierpliwiącéj się dziewczyny: „Czy wiesz, byłam kiedyś taka sama: sądziłam, iż świat jest dla mnie stworzony; teraz jednak spostrzegłam, iż lepiéj jest być stworzoną dla świata. Nie można miéć wszystkiego, czego się pragnie, nie trzeba zbyt wiele myśléć o sobie i o swoich przyjemnościach, a wówczas one same się nadarzą.”




ROZDZIAŁ XX.
Pielęgnujące i pielęgnowanie.
Kto zwiedza szpital i widzi jego czystość, jego porządek, siostry tak dobrze wyglądające w swych ładnych mundurach, stoliki zdobne świeżemi kwiatami, nie może sobie wyobrazić, jak ogromną jest robota co rano, zanim wszystko do takiego porządku przyprowadzoném zostanie.
Szpitale w „Sunday at home.”

Trudno znaleźć silniejszy dowód, iż nasze czasy są stokroć lepsze od przeszłości, nad ten, iż młode osoby, mające świetne położenie towarzyskie, poświęcają się ciężkiemu zadaniu pielęgnowania chorych.

Mowa sir Jamesa Paget.

JJeśli rzeczywiście kobiety mają odrębne zdolności, to jedną z nich jest zdolność pielęgnowania chorych. Bez należytego wykształcenia jednakże ta zdolność może być źle skierowaną, robić rzeczy przeciwne nauce, a opuszczać to, co czynić należy. Nauka pielęgnowania jest w ciągłym postępie, tak, iż dziś, pomimo największych wrodzonych zdolności, nikt nie może pełnić dobrze podobnie trudnych i niebezpiecznych obowiązków, kto do nich systematycznie przygotowanym nie został. Wiele także kobiet sądzi, iż ma odpowiednie powołanie; najlepszy jednak dowód, iż tak nie jest, stanowi fakt opuszczenia szpitala przed upływem próbnego miesiąca, który, według ustawy, poprzedzić musi zapisanie do liczby pielęgnujących.
Naukę otrzymać można za opłatą w jednym ze szpitali, albo téż wchodząc doń jako posługaczka, biorąca bardzo małe zasługi, pod warunkiem pozostawania w nim lat kilka. Przeszedłszy stosowne nauki lekarskie, felczerskie i inne, postulantka zostaje dozorczynią. Z pomiędzy tych dozorczyń dopiero rekrutują się siostry. Ogólnie jednak siostry — słowo to nie ma religijnego znaczenia — pochodzą z wyższych sfer społecznych i mają odpowiednie wykształcenie. One to są przełożonemi nad postulantkami, dozorczyniami i posługaczkami.
Ażeby być dobrą dozorczynią, potrzeba posiadać w najwyższym stopniu wszystkie właściwości niewieście: cierpliwość, pogodę, współczucie, odwagę, oraz jednostajne usposobienie, przywyknienie zapominania o sobie, a wreszcie posłuszeństwo. Stanowczość, zdrowy rozsądek potrzebne są także, a jeśli do tego dołączy się wesołość i dowcip, będą to rzeczy bardzo pożądane. Nie potrzeba zdaje się nadmieniać, iż niezbędnemi są dobre oczy, dobry słuch, mocne nerwy i zdrowie.
Kobieta doświadczona w tym względzie dodawała jednak, iż charakter jest równie niezbędny, jak zdrowie, rozum i zdolność, a może jeszcze niezbędniejszy. Siostra szczególniéj może podobać się chorym i doktorom, może utrzymywać podwładne we wzorowéj karności; ale jeśli zbraknie jej wpływu, jaki wywiera wzbudzone zaufanie, uczciwość, prawość, skromność niewieścia, będzie ona zawsze w doświadczonych oczach nieodpowiednią, chociażby zkądinąd była wyborną dziewczyną na zajęcie posady zwierzchniczki postulantek, z których wyrobić się mają doskonałe siostry.
Kto przyjmuje na siebie ciężkie zadanie pielęgnowania chorych, a nie pojmuje całéj odpowiedzialności, jaką bierze, okazuje brak czucia i już z tego samego powodu jest niezdolnym. Zważywszy, iż życie lub śmierć człowieka zależy w wielu razach od uwagi, wiedzy i pilności dozorczyni, dziwić się trzeba, jeśli kobiety podejmują się tego bez należytego powołania. Ale tu zapytać można: na czém zależy powołanie? Potrzeba do niego dwóch rzeczy: chęci i sposobności. Wiele kobiet miało chęć poświęcenia się pielęgnowaniu chorych, ale nie miały ku temu sposobności. Zdrowie, węzły rodzinne lub inne jakie przeszkody stanęły im wspak. Dopiero gdy chęć się budzi i idzie w parze ze sposobnością, na pewne powiedziéć można, iż powołanie jest rzeczywiste, a Bóg nigdy nam nie przeznacza obowiązków lub odpowiedzialności ciężkich, nie dając zarazem siły do ich dźwignięcia.
Z jakiéjkolwiek klasy pochodzi postulantka na dozorczynię, musi ona w pierwszym roku swego zajęcia spełniać najcięższe i najprzykrzejsze roboty; im prędzéj więc, tém będzie lepiéj, gdy spojrzy na swoje zadanie ze strony rzeczywistéj i nauczy się pracować liliowemi paluszkami. Godziny zajęcia są bardzo długie, a w niektórych szpitalach zaledwie znajdzie się czas dostateczny na posiłki lub przechadzkę na świeżém powietrzu.
Słyszałem raz siostrę opowiadającą, iż nieraz miała tyle roboty, myjąc brudnych pacyentów i czyszcząc rozmaite potrzebne narzędzia, tak czuła się znużoną, iż płakała rzewnemi łzami.
Wielką pociechą dla postulantek, mających tego rodzaju robotę, jest myśléć o Tym, który na ziemi był służebnikiem wszystkich. On także spełniał niemiłą robotę, myjąc brudne nogi Judaszowi, mającemu go na drugi dzień zdradzić, a jednak właśnie dlatego był to czyn prawdziwie Boski. Kobiety, które odrzucają ręczną pracę, są służebnicami Beliala, nie Chrystusa, bo służebnice Chrystusa wiedzą dobrze, iż najostatniejsi ci, co spełniają najcięższe i najpotrzebniejsze roboty dla swoich sióstr i braci, pierwszymi będą w Jego królestwie. Bądźcie pewni, iż żadna robota postulantek nie może być tak brudną, jak ta, co jest udziałem nikczemnie próżnujących wyznawczyń Beliala, bo żyją one z pracy i nędzy innych, a samym sobie kłamią, myśląc o Boskiéj Opatrzności; ale zrozumieją to dopiero w chwili zguby, gdy zawołają: „Kiedyż ujrzałyśmy Cię!?“
Znałem starego kawalera doktora, który twierdził, iż jedyną kobietą, jaką warto zaślubić, jest siostra dozorczyni; i rzeczywiście gospodyni domu potrzebuje tych samych przymiotów co ona. Tu i tam pożądaną jest taka sama czystość, akuratność, przewidywanie, gotowość na rzeczy niespodziane, umiejętność zużytkowania tego, co się ma pod ręką. Słowem, to wszystko, co czyni kobietę źródłem domowego porządku, czyni ją także pożyteczną w szpitalu. Najsłodsze domowe przymioty okazują się równie cennemi w dozorczyni. Jeśli posiada ona wiadomości gospodarcze, te będą jéj potrzebne; nie posiadając ich, powinna czémprędzéj starać się brak ten zapełnić.
Nieakuratna dozorczyni może spowodować śmierć chorego, nie podając mu w czasie właściwym lekarstwa lub środków wzmacniających. W ważnych okolicznościach powinna ona spisywać słowa doktora, ażeby żadnego szczegółu nie pominąć, gdyż jeśli doktor ma się na nią spuszczać, przepisy jego muszą być co do joty wykonane. Ze smutkiem jednak wyznaję, iż widziałem siostry niedość czysto ubrane i niedosyć dbałe o siebie. Takie samolubne pominięcie rzeczy z pozoru drobnych, a w rezultacie ważnych, rzuca zły cień na całą instytucyę i zmniejsza jéj poważanie. Szczególnie winna być zwrócona uwaga na podawanie potraw z możliwą czystością. Obowiązkiem dozorczyni jest wielka grzeczność względem chorego, który jest jéj powierzony i może cierpiéć z powodu ostrego słówka, szorstkiego tonu lub wymówki. Jeśli głos miły i nieskrzypiące obuwie są rzeczą pożądaną w każdéj kobiecie, podwójnie pożądane są u dozorczyni. Potrzeba jéj miéć głos aksamitny, a stalową wolę. Pow inna téż pamiętać, iż szeptów lub cichych rozmów unikać należy, że najwłaściwszym przy chorych jest głos naturalny lecz miękki.
Jest kilka rodzajów dozorczyń: prywatne, przeznaczone do zakładów dobroczynnych, wojskowe, marynarskie i t. p. Pielęgnowanie ubogich chorych w ich własnych mieszkaniach jest niezawodnie najtrudniejsze, ale téż najbardziej pożyteczne. Krewni i przyjaciele biednych nieraz chętnieby ich pielęgnowali, nie mają przecież po większéj części na to czasu, a gdyby i mieli, nieświadomość czyniłaby ich bezużytecznymi. Gdy ciężka choroba zawita do domu robotnika, panuje w nim nieopisany nieład, a przybycie członka towarzystwa pomocy, to cóś nakształt przybycia zbawczego anioła. Gdy siostra idzie ulicą do domów, gdzie jest tak bardzo potrzebną, w swój czarnej sukni, kapeluszu i płaszczu, ludzie dziwić się mogą, iż młoda kobieta, stworzona do przyjemności życia, porzuca dobrowolnie piękne stroje i zabawy, stanowiące jedyne zajęcie wielu jéj podobnych. Ona jednak znajduje swą nagrodę w mieszkaniu ubogich, gdzie jéj obecność przynosi promień słońca, a jéj skromny strój zdaje się prześlicznym. Dozorczyni zajmuje się nietylko chorą osobą, ale gdy nie ma innéj pomocy, sama zamiata, pali w piecu i sprząta. Następujące zdarzenie, wyjęte z rocznego sprawozdania Towarzystwa dozorczyń, da wyobrażenie o jéj trudném zadaniu: „Zeszłego roku, po całych tygodniach choroby i pielęgnowania, umarł starzec, mający lat osiemdziesiąt dwa. Czém było jego życie? Nie wiadomo. Zapewne, jak każdy z nas, miał chwile słoneczne powodzenia i szczęścia w czasie tego długiego życia, ostatecznie przecież znalazł się w końcu biedny, chory, opuszczony i samotny. Z niewiadomych powodów został on celem nienawiści sąsiadów, którzy, jak swawolni chłopcy, nadawali mu przezwiska i rzucali kamieniami w jego okna. Z tego powodu trzymał okiennice zamknięte i zatykał gałganami ich szpary. Czas jakiś pozostawał w zupełnéj ciemności, bezsilny, na nędznym tapczanie. „Przy odwiedzinach chorego — mówi sprawozdanie — długi czas nie mogłyśmy wejść do domu, bo nie było nikogo, coby nam drzwi otworzył. W końcu chłopiec, mieszkający w sąsiednim domu, dostał się przez dach do wnętrza i wpuścił nas. Pokój, w którym znajdował się chory, był zupełnie ciemny, ale on nas widział, bo stałyśmy we drzwiach otwartych, i krzyknął z radości, że wreszcie zjawiła się przy nim żywa dusza. Zapaliwszy świecę, znalazłyśmy się w bardzo małéj, zawalonej izdebce, gdzie w kącie leżał skulony starzec. Rozpaliłyśmy ogień, zagrzały wody, zamiotły i wyniosły całą furę popiołu z komina. Potém umyłyśmy chorego, opatrzyły mu rany, posłały łożko, które nie miało ani prześcieradła, ani kołdry; z jego szczupłych zapasów zdołałyśmy przyrządzić filiżankę herbaty, ukrajały kawałek chleba z masłem i zostawiły go, jak twierdził, zupełnie szczęśliwym. Co rano myłyśmy go, słały łóżko, sprzątały pokój i przygotowywały mu posiłek.”
Głęboką niewiadomość ludu o rodzaju chorob i odpowiednich im środkach charakteryzuje fakt następny: „Stara kobieta cierpiała od ośmiu miesięcy na wodną puchlinę i wyobraziła sobie, iż leżenie stan jej pogarsza, przez cały więc ten czas siedziała na łóżku i w ten sposób tylko spała. Nie chciała także się umyć, utrzymując, iż spotkanie się dwóch wód — jest to jéj własne wyrażenie — musi sprowadzić śmierć natychmiastową. Potrzeba było wielkiéj wymowy i cierpliwości ze strony dozorczyni, ażeby jéj to wyperswadować.”
Towarzystwo odbiera nader liczne listy, pełne podzięk i wdzięczności dla dozorczyń. Oto jeden z nich, pisany przez biedną pracownicę, któréj kilkoro dzieci zostało uratowanych od śmierci i odzyskało zdrowie:
„Droga dozorczyni! Jestem bardzo szczęśliwa, że się opiekujesz moim chłopczykiem, bo mogę teraz z lekkiém sercem iść do roboty; wiem, iż będzie miał wszystko, czego mu tylko potrzeba. Jestem tak wdzięczna, iż tego wyrazić nie umiem; wiem tylko, iż Bóg ci nagrodzi za wszystko dobre, moim dzieciom wyświadczone. Nigdy nie zapomnę, jak czule opiekowałaś się ich czworgiem, kiedy tak ciężko chorowały na gorączkę, piętnaście miesięcy temu. Gdyby mi przyszło jutro zachorować, chciałabym tylko być przez ciebie dozorowaną. Przychodziłaś, nie dbając na czas, w nocy i rano do moich dzieci. Niech cię Bóg błogosławi.

Pozostaję z wielką wdzięcznością G.”

Doświadczenie panny Nightingale i wszystkich, co się téj rzeczy dotknęli, poucza, iż pielęgnowanie ubogich w ich domach wówczas tylko okazuje się skuteczném, kiedy to czynią osoby poświęcające się, nie zaś służące lub płatne dozorczynie. Służące nigdy nie chcą porządkować z gruntu mieszkań, tłumacząc się brakiem stosownych narzędzi, których zwykle niéma w ubogich gospodarstwach. Tymczasem wraz z dozorczynią czystość i porządek wchodzić muszą do domu. Musi ona uczynić ten dom o tyle zdrowotnym, o ile to być może, a ten rezultat mogą tylko otrzymać nauczając i służąc zarazem, a czyniąc to z taktem, budzącym zaufanie cierpiących. Słowem, potrzeba tu kobiety z pojęciami dużo wyższemi od roboty, jaką ma spełniać. Kobieta chora na nogę, która cierpiała prawdziwe męki z powodu niewłaściwego obchodzenia się z nią, dostawszy się pod opiekę jednéj z pań dozorczyń, zawołała po jéj pierwszych odwiedzinach: „Jakżeż się mój pokój odmienił, jaki on teraz miły i wygodny! Skoro pani mnie opatrzyła, nie posiadałam się z radości, że już nie cierpię po tylu okropnych nocach. A co do pokoju, mam nadzieję, że jak będę zdrowa, potrafię go utrzymać takim, jakim go pani uczyniła.”
Wiele kobiet zamożnych, które nie myślały nigdy o zarobku z dozorowania, zostały następnie etatowemi dozorczyniami. Każda kobieta, bez względu na majątek, zyskałaby na tém, gdyby nabyła tylko miesięcznego doświadczenia w dozorowaniu chorych, a w szpitalach za niewielkie pieniądze uczynić to może. Wychowanie panny jest uważane jako niezupełne, jeśli nie bierze lekcyj muzyki, rysunku i t. p., sądzę jednak, iż kurs pielęgnowania chorych byłby co najmniej równie ważném udoskonaleniem, témbardziéj, iż rodzice nie mogą przewidziéć, czy w przyszłości dzieci ich nie będą zmuszone na chleb zarabiać, — byliby więc o nie spokojniejsi, gdyby dali im w rękę sposób zarobku tak poszukiwany. Jeśli zaś wzdrygają się na myśl tego, co córki ich zobaczyć i usłyszéć mogą w szpitalu, powinniby się zastanowić, iż lepiéj jest w czasie właściwym poznać prawdy życia zapomocą użytecznéj wiedzy, niżeli dowiedziéć się o nich zapomocą niewinnéj ciekawości. Po pewnym wieku niewiadomość nie jest już niewinnością, a my sądzimy, że jeśli kobieta pozna w szpitalu straszne prawa Boże, karzące grzech, i groźne skutki, jakie pociągają za sobą przekroczenia przeciw prawom hygieny, zastanowi się głęboko, zanim przyjmie na siebie obowiązki żony i matki, ale za to spełni je lepiéj.
Znakomity chirurg opowiadał mi fakt następujący: „Spotkałem raz w śpiżarni szpitalnéj ciężko łkającą młodą postulantkę. Pytam więc, czy miała zbyt wiele roboty, czy tęskniła za domem, czy téż kto jéj dokuczył? „Nie — rzekła płaczliwie, ale nigdy nie myślałam, iż przy pielęgnowaniu będę musiała dotykać chorych nóg.” Jest to tylko dowodem, iż ani kobieta, ani mężczyzna nie powinni podejmować się obowiązków, nie rozumiejąc ich znaczenia.
W marzeniu wielu dziewcząt tkwi idealne pojęcie pielęgnowania chorych, niemające nic z rzeczywistością wspólnego. Nie jest to wcale rzecz złożona z woni, ani eterycznych działań i wdzięcznych pacyentów. Chorzy nie są wcale do tych ideałów podobni; najczęściéj są niecierpliwi, nierozsądni, gwałtowni jak dzieci. Trzeba miéć doświadczenie, by wiedzieć, jak ich nieraz lada drobiazg męczy i nęka. Raz, gdy byłem jeszcze bardzo młody, pielęgnowałem ciężko chorą ukochaną siostrę. Sądząc, że usnęła, zabrałem się w jéj pokoju do pisania listów, kiedy usłyszałem bolesny jęk. „Co ci jest?” — zapytałem strwożony. „Ah! — zawołała — skrzyp twego pióra doprowadza mnie do rozpaczy.” Jeden z przyjaciół opowiadał mi, jak w czasie rekonwalescencyi po ciężkiéj gorączce cierpiał z powodu, iż dozorczyni szyła przy jego łóżku. Regularny ruch igły i lekki szmer przeciąganéj nitki drażniły jego osłabione nerwy.
Dziewczęta, zanim wezmą się do pielęgnowania chorych, powinny zdać sobie sprawę ze znaczenia téj pracy i zapytać samych siebie, czy mają ku temu odpowiednie zdolności. Najlepiéj to ocenią, odczytując następujące przepisy, wydane przez komitet Kasy Nightingale dla postulantek. Powinny się one nad niemi gruntownie zastanowić. „Potrzebujemy kobiet dobrze wychowanych, przystępujących do pracy z silném postanowieniem, wolnych od afektacyi i sentymentalizmu, ale obdarzonych prawdziwym zapałem. Im więcéj mają gospodarskich wiadomości, tém lepiéj. Gotowe do ofiar, nie powinny jednak sądzić się ofiarami. Muszą téż być przygotowane do spełniania wielu przykrych czynności. Tak jak i we wszystkiem inném, wpływ niewieści powinien być wywierany raczéj czynem, niż słowem. Potrzebne nam są dobre kobiety, ale oprócz tego niech będą dobrze wychowane, z silném zdrowiem i postanowieniem, inteligentne i praktyczne, zdolne do nauki, chętne do posłuszeństwa, ażeby z czasem mogły organizować i rządzić, zyskując sobie zarówno sympatyę zwierzchnika, jak podwładnych. Trzeba, żeby miały szeroki umysł i serce, rozumiały, że nie żyją jedynie dla własnéj przyjemności i że życie nic nie jest warte, jeśli nie ma przed sobą jakiegoś wyższego celu.”
Porównajmy te słowa z przepisami panny Nightingale dla dozorczyń:
1) Powinny być one tak skromne, jak to mówi nauka Pańska, iżby nawet osoba najnieskromniejsza nie wypowiedziała przy nich dwuznacznego żartu.
2) Powinny być wstrzemięźliwe w myśli, w czynie i w każdéj rzeczy.
3) Tak uczciwe, by nie przyjąć najmniejszego drobiazgu od chorych lub ich przyjaciół.
4) Godne wiary, to znaczy: powinny posiadać pamięć, zdolność obserwacyi i jasnego wypowiadania tego, co zauważyły.
5) Godne zaufania, by wypełnić w zupełności i przekazać daléj odebrane rozporządzenia.
6) Punktualne co do sekundy i porządne do drobiazgowości.
7) Spokojne, ale szybkie, szybkie bez pośpiechu, łagodne bez powolności, dyskretne a niewysuwające się na przód.
8) Wesołe i pełne nadziei, nie pozwalając ani sobie ani choremu upadać na duchu.
9) Powinny posuwać czystość do najwyższego wykwintu.
10) Powinny zapominać o sobie, a tylko pamiętać o chorym.
11) Powinny wreszcie współczuć z chorym, a niepoddawać się wzruszeniu.
Pokazuje się z tych przepisów, iż nie każda kobieta zdolną jest do podobnie wzniosłego powołania.

Taka tkliwa, obowiązków pamiętna,
Taka wierna w przygodzie, tak szczera,
Że piastunki nazwę nosić godna.
Jeśli więc życie święcisz na bliźniego sprawy,
Proś: sztuki pocieszenia Bóg ci niech łaskawy
Użyczy mocą Swoją...
Bo srodze serca ludzkie ból rozdziera krwawy,
A ran dotykać trzeba Chrystusową dłonią.






ROZDZIAŁ XXI.
Siostry dozorujące żołnierzy.

...Ciche głosy i zręczne tam dłonie
Wkoło chorych... Jak anioły Boże,
Wdzięczną służbą otaczają łoże
...pośredniczki wcielone.

Wlokących się godzin skrócić nudne chwile —
Żądło wyjąć cierpienia...

Tennyson.

WWszyscy czytaliśmy historyę „Kobiety w bieli”[8]. Ta, o któréj mówić będę, może nazywać się szarą. Spotkać ją można często w sąsiedztwie Królewskiego szpitala Wiktorya w Netley pod Southampton, przechadzającą się, jeśli tylko nie jest na służbie; nosi ona szarą wełnianą suknię, szary płaszcz i szary kapelusz. Zwiedzając ten wspaniały szpital, przechodząc przez jego wielkie korytarze, spotyka się wchodzące i wychodzące z sal kobiety szaro ubrane, w białych fartuchach i czepeczkach, w czerwonéj pelerynce na ramionach, na którą wyłożony jest śnieżny kołnierzyk. Są to siostry-dozorczynie wojskowych, które z rana dobrze i ciągle widuję, jako kapelan szpitalny.
Znać, znaczy to samo, co szanować je i ich pracę. Spytajcie żołnierzy, czy w chorobie wolą być dozorowani przez najlepszych pomocnikow lekarskich, czy przez siostry; każdy powie, że tu niéma żadnego porównania, że siostry mają współczucie i rozumieją, jak pielęgnować należy, i że mężczyźni, przy najlepszych nawet chęciach, uczynić tego tak dobrze nie potrafią. Widziałem niedawno człowieka, wychodzącego z dyfterytu, który po Bogu winien był jedynie życie poświęceniu dwóch pielęgnujących go sióstr. Był tak osłabiony, iż najmniejsza omyłka w ilości lub jakości podawanego posiłku mogła sprowadzić fatalny skutek.
W szpitalu, gdzie są siostry, chory dostaje lekarstwo we właściwéj godzinie i we właściwej dozie; nie może go wylać, bo siostra stoi przy łóżku i pilnuje, by je wypił co do kropli. Wszystko, co mu jest pozwolone nad etatową dyetę, otrzymuje od sióstr w oznaczonym czasie, niéma tu nigdy omyłki. Z ich to czystéj kuchenki każda potrawa wychodzi tak wybornie zgotowana, iż biedny chory odczuwa podwójną przyjemność.
Jeśli nie każda z nich może się pozbyć w zupełności kobiecego zamiłowania w stroju, wszystkie niemal pragną być jaknajwięcéj pożyteczne; nieraz téż, jak słyszałem od moich przyjaciół, skarżą się, iż mają zamało pracy. „Posługacze — mówią — wykonywają tu grubą robotę, a żołnierze przyzwyczajeni są sami sobie radzić; mamy więc daleko mniéj do czynienia, niż w cywilnych szpitalach.”
Na jednę siostrę, żałującą z tego powodu, iż weszła do szpitala wojskowego, są setki innych, które dostać się tam pragną; nie jest to przecież rzeczą łatwą, Przez dwa ostatnie lata siostry już dostały przeznaczenie do wszystkich wielkich szpitali wojskowych, potrzeba więc czekać na opróżnione miejsce. Ogółem jest około stu sióstr, w Netley znajduje się ich siedemnaście, ale właściwie powinno ich być tylko dwanaście, — nadliczbowe oczekują tu, aż będą wysłane do miejsca przeznaczenia.
Powody, dla których miejsca w szpitalach wojskowych są szczególnie poszukiwane, są następujące: Naprzód, sentymentalne panny wyobrażają sobie, iż zostaną odrazu Florencyą Nightingale, skoro tylko wdzieją szarą suknię z czerwoną pelerynką, oraz że chorzy żołnierze mają coś szczególniéj zajmującego. Ważniejszym nierównie powodem jest jednak niezłe materyalne uposażenie. Zapłata nie jest wprawdzie wielką — nie taką może, jakąby być powinna, wynosi bowiem 30 f. st. pierwszego roku, z podwyżką 2 f. st. rocznie, aż do 50. Przełożona otrzymuje 50 funt. st. Pieniądze te jednak mogą być uważane jako zasiłek kieszonkowy, siostry mogą go oddawać rodzinie lub kapitalizować, gdyż mają przytém mieszkanie, życie i niemal całe swoje umundurowanie. Otrzymują téż tygodniowo pewną kwotę na pranie i mają jednę lub więcéj służących do swéj osobistéj posługi. 30 funt. st. rocznie emerytury otrzymuje siostra, kiedy kończy swą służbę, a kończyć ją musi mając lat sześćdziesiąt. Każdy rok spędzony za granicą liczy się za dwa lata. Można téż niekiedy otrzymać wyższe stopnie. W Netley np. i w szpitalu Herberta w Woolwich są dwie panie przełożone; pierwszéj pensya wynosi 250 funt. st. rocznie, w Woolwich od 150 do 200. Zdaje mi się także, iż kilka kobiet wpisanych jest na listę oficerów armii. Naprzód na czele armii stoi królowa, a w służbie zdrowia pomieszczone są: pani Deeble z Netley i panna Caulfield z Woolwich, jako panie przełożone dozorczyń.
Ażeby zostać siostrą w szpitalu wojskowym, potrzeba rok przynajmniéj w szpitalu cywilnym praktykować. Wtedy, jeśli świadectwa praktykantki są zadawalniające — świadectwa te bywają odsyłane do generalnego dyrektora wojskowéj służby zdrowia — a jeśli jéj usługi potrzebne, wysłaną zostaje do Netley na sześciomiesięczną próbę. Wiek oznaczony jest od lat dwudziestu pięciu do trzydziestu pięciu. Kiedy mowa o wieku, zabawną rzeczą jest słyszéć, jak siostry przechwalają się tém, że są starsze jedna od drugiej. Pierwszy raz tu usłyszałem, by kobieta ubiegała się o starszeństwo.
Przy wyborze sióstr zachowuje się wiele ostrożności. Niedość, by odbyły studya i pojmowały, co jest od nich wymagane, — trzeba, żeby były dobrze wychowane w całém tego słowa znaczeniu, bo nikt szybciéj i lepiéj od angielskiego żołnierza nie odczuje najlżejszéj obrazy. Kiedy chce on wypowiedziéć całe swe uwielbienie dla siostry równie dobréj, sympatycznéj, jak szanującéj się i umiejącéj obchodzić tak z chorymi, jak z posługaczkami, zwykł mówić: „To prawdziwa pani.” Z tego powodu nie należałoby mianować sióstr, nieodpowiadających w zupełności wymaganiom położenia, nawet do szpitali cywilnych, oraz uwzględnić specyalne trudności i pokusy, jakie się spotyka w szpitalach wojskowych, w których nieodpowiednie kobiety uczyniłyby, mówiąc łagodnie, daleko więcéj złego, niż dobrego.
Powody reguły, zabraniającéj siostrom bez szczególnego pozwolenia noszenia innego ubioru, niż mundur, są bardzo ważne. Nie pozwala im to zbyt wiele czasu poświęcać tualecie, a chociaż cudzoziemcy patrzą na nie wielkiemi oczyma, wiedzą one dobrze, iż otoczone są powszechnym szacunkiem. Jedna z sióstr opowiadała mi, iż raz, kiedy z towarzyszką przechadzała się koło Netley, usłyszały, jak jakiś wiejski prostak mówił: „Gdybym był chory, chciałbym, żeby mnie one pielęgnowały.” To życzenie powtórzy z całego serca każdy żołnierz, który doświadczał ich dobroci i starań.
Zmęczyłbym czytelnika, opisując dzienne i nocne prace szarych sióstr, jak je pospolicie nazywają z powodu noszonego munduru, nigdy nieokazujących zmęczenia. Dość będzie powiedziéć, iż „Siostry-dozorczynie Jéj Królewskiéj Mości,” jak brzmi ich urzędowy tytuł, zajmują w szpitalu wojskowym stanowisko odpowiednie temu, jakie mają w szpitalu cywilnym. Odbierają rozkazy od ordynującego lekarza i są przed nim odpowiedzialne za ich wykonanie. Robotę, spadającą w szpitalach cywilnych na dozorczynie i posługaczki, tu spełniają posługacze. Proste jednak wyliczenie nie daje wyobrażenia o pracy, jaką ma kobieta z sercem i rozumem przy chorych, których cierpieniom przynieść może jakąkolwiek ulgę. Taka kobieta ma zawsze coś do czynienia.
Siostry okazały się tak pożytecznemi, iż marynarka poszła za przykładem armii.
Ostrzegam przecież kobiety, ażeby nie przyjmowały obowiązku sióstr, jeśli sobie wyobrażają, iż miéć będą życie łatwe, od trosk wolne. Dla wielu powodów siostry mogą bardzo mało uczęszczać do towarzystw. Nietylko czas ich cały jest zajęty, ale mają wiele odpowiedzialności i niepokojów. Są téż pomiędzy niemi takie, co znajdują, iż wygody, mieszkanie, pożywienie nie odpowiadają ich wymaganiom, a prawdę mówiąc, nieobce są koterye i drobne zazdrości zwykle tam, gdzie się znajduje razem wiele kobiet. Życie ich jest jak mundur — ani zbyt ciemne, ani zbyt jasne, ale szare.






ROZDZIAŁ XXII.
Córki i siostry.
Czyż nie zobaczymy tych córek i tych sióstr?
Shakespeare „Król Lear,“ akt 3.

ŚŚliczna myśl — powołanie.
Ewa. Przypuszczam, że ci młodzi ludzie, tak dobrze wyglądający, są to studenci, albo chirurdzy, albo coś podobnego.
Maud. Niezawodnie. Czy wiesz, Ewo, chciałabym bardzo być dozorczynią szpitalną.
Ewa. To dziwne. Wszakże i ja to samo myślałam.
W taki sposób Punch niedawno wyśmiewał mięszane powody, popychające niekiedy kobiety do przyjęcia obowiązków sióstr-dozorczyń. Jest to sposób wyjścia z powszednich stosunków na bardziej interesującą widownię. Być siostrą-dozorczynią jest uważaném powszechnie za rzecz bardziéj heroiczną, niż być zwykłą dobrą siostrą, — tak jak być dobrą córką nie nadaje należytego znaczenia.
A jednak w wielu razach nie potrzebujemy szukać trudnych obowiązków, ale winniśmy spełniać te, co są nam najbliższe. Niech każda naprzód stara się być dobrą córką i siostrą. Nawet miły uśmiech lub dobre słowo w danym razie znaczą bardzo wiele. „Niech mnie pokrają na dziesięć tysięcy kawałków — mówiła raz młoda Amerykanka, — jeśli nie umiem wielu rzeczy, o których się nigdy mojéj matce nie śniło.“ Angielskie dziewczęta wyrażają się może w tym względzie mniéj dosadnie o swojém wyższém wykształceniu, ale w głębi ducha są o niém równie silnie przekonane. Niedziecięce uczucia, a nawet lekceważenie zbyt często można spotkać pomiędzy naszemi pannami. Nieszczęściem, nie są one wcale podobne w tym względzie do pani Carlyle, o któréj mąż pisał: „Posłuszeństwo rodzicom, zupełne, niczém niezachwiane, leżało na dnie jéj istoty. Mówiła często, iż to nawyknienie do posłuszeństwa było w życiu zbawieniem dla niéj i że wszystko, co dobrego miała w sobie, temu posłuszeństwu zawdzięczała.”
Każda kobieta w domowém kole ma swoje zadanie — zadanie miłości, pomocy i ukojenia, zarówno w drobnych przykrościach i zawodach, nieodłącznych od codziennego życia, jak i w wielkich smutkach, które zbyt często nas nawiedzają. Niech córka opuści niekiedy zabawę, by matki saméj nie zostawić, lub ojca rozweselić trochą muzyki wieczorem. Niech zawsze pamięta, ile winna ojcu; czynna jego miłość dostarcza jéj wszystkich potrzeb życia, które nieraz zdobywać musi z rozbolałą głową i niespokojném sercem. Należy mu więc dom miłym czynić.
Kraj cały doznał zawodu, gdy pierworodném dzieckiem królowéj była córka, nie syn. Książę Albert pisał wówczas do swego ojca, będącego w Koburgu: „Niezawodnie byłbym wolał syna i Wiktorya także,“ ale zaraz dodaje: „maleńka jest bardzo zdrowa i żywa.” Opowiadano mi, że kiedy strzały armatnie oznajmiły ten wypadek Londynowi, powstał ogólny okrzyk: „Tylko córka!” Kiedy chodzi o królewską rodzinę, z którą połączone są mniéj więcéj losy narodu, nie można się dziwić tym słowom. Tam jednak, gdzie idzie o zwykłą rodzinę, niezależnie od kwestyi interesów, największém szczęściem jest właśnie, gdy pierworodném dzieckiem jest córka. Jakże często najstarsza córka okazuje się pomocą dla rodziców i aniołem opiekuńczym domu! Przyznajemy, iż rzadko bardzo możemy sympatyzować z wykrzyknikiem: „Tylko córka!”
Dziewczęta często niecierpliwią się zpowodu, iż nie mogą iść w świat i zarabiać; ale córka i siostra może być sama przez się nieocenionym skarbem, którego za żadne pieniądze nie dostanie. Jeśli córka nie zawsze może coś dodać do zasobow domowych, może zawsze dać trochę czasu i starań swéj małéj siostrzyczce, któréj właśnie wyrzynają się ząbki; może dać sznurek albo haczyk bawiącemu się łowieniem ryb braciszkowi. Może pomódz staréj Maryi, kucharce, albo zastąpić pokojówkę, która przez ten czas pójdzie odwiedzić swoją starą matkę. Może się ubrać tak skromnie i ładnie, być tak uprzejmą, tak uśmiechniętą, iż matka, spoglądając na młodą, wesołą twarz, sama się rozweseli. Może napisać do ojca, nieobecnego z powodu swych zajęć, długi list, ze wszystkiemi nowinami domowemi, za który on wdzięczny jéj będzie. Może słuchać cierpliwie nudnych rzeczy, opowiadanych przez starą babkę, chociaż słyszała je już nieraz; może roześmiać się, gdy tego potrzeba, i uszczęśliwić staruszkę serdecznym pocałunkiem na dobranoc.

Nie ci kapłańską służbę pełnią tylko,
Którzy kapłańskie wzięli pomazanie;
Każdy, kto bliźnich szczęścia darzy chwilką,
Najpierwsze spełnia zadanie.


Weselem ptaszki sławę głoszą Pana,
Blaskiem swym gwiazdy i słońce;
Nam, którym miłość za prawo jest dana,
Zasługą — serce gorące.

Matka, wyjeżdżając raz w daleką podróż, prosiła trzy swoje córki, by wyraziły jéj dowodnie swą miłość. Jedna przyniosła marmurową tabliczkę z jéj imieniem, druga równiankę wonnych kwiatów, trzecia zaś powiedziała: „Matko, nie przyniosłam marmuru ani kwiatów, nie mam ich, ale mam serce, a w tém sercu wyryte jest twoje imię i pamięć o tobie. To serce, pełne miłości, towarzyszyć ci będzie w podróży i zostanie z tobą, gdziekolwiek będziesz.“
Ten ostatni podarunek jest najlepszym ze wszystkich, jakie córka matce lub ojcu ofiarować może. Choćby nawet nigdy grosza nie zarobiła, będzie to najdroższa nagroda za wszystko, co dla niéj uczynili. Opłaca ona swe miejsce przy domowém ognisku, pomagając matce dźwigać ciężar gospodarstwa i rzucając słodkie słówko lub uśmiech, niby kroplę oliwy, na wzburzony umysł ojca. Czegóż więcéj ojciec za swoje trudy może żądać od córek, jeśli nie wesela, uśmiechu i miłości? „Śmiech dziewczęcia — mówi de Quincey — należy do najmilszych dźwięków, jakie słyszéć można.“ A wielu ojców zgodzi się ze mną, iż to, co rozpędza troski, jest stokroć cenniejsze od złota i srebra. Czyż Tomasz Moore byłby był w stanie wytrwać wśród swoich cierpień, gdyby nie stała przy nim szlachetna córka Małgorzata Roper? Po jego śmierci otrzymała tę ukochaną głowę, wystawioną jednak wprzód na London-Bridge, przechowywała ją całe życie, a umierając, złożyć kazała na swoich piersiach i z nią pochować.
Crabb Robinson opowiada, iż pewna młoda osoba tak była głęboko wzruszoną czytaniem „Delfiny i Korynny,” iż kiedy pani de Staël przybyła do Londynu, udała się do niéj, rzuciła do jéj nóg i prosiła, by pozwoliła służyć sobie jako kopistka. Pani de Staël przyjęła ją bardzo łaskawie, ale jednocześnie starała się wykazać całe szaleństwo podobnego postanowienia: „Wyobrażasz sobie — mówiła, — że to rzecz przyjemna podróżować po Europie, widziéć rzeczy i ludzi najbardziej zajmujących; wierz mi jednak, przyjemność zostawania w ojczyźnie jest stokroć większą, a szczęścia, jakie w domu znaléźć można, nie opłaci największa sława. Masz ojca, ja nie mam. Masz dom, ja zmuszoną byłam podróżować, gdyż zostałam wygnaną. Bądź zadowoloną ze swego losu; gdybyś mój znała, nie zazdrościłabyś mi.” Te słowa odniosły skutek: młoda osoba powróciła do domu uleczona, stała się pracowitą, rozważną i wiodła odtąd użyteczne życie. Gdyby córki chciały zrozumiéć, iż pierwszym ich obowiązkiem jest rozjaśnić dom rodzicielski, mniéj słyszelibyśmy narzekań, które Punch wyśmiał w ten sposob: „Świat jest pusty, moja lalka jest wypchana otrębami, a ja chcę pójść do klasztoru.”
Jakkolwiek można być pożyteczną w domu, wiele panien myśli teraz, iż najlepiéj dla nich dom ten opuścić; zajmują więc miejsca w sklepach, na poczcie i t. p., ażeby módz w godzinach wolnych od pracy naśladować obejście zarobkujących mężczyzn. Tysiące jest podobnych dziewcząt w Londynie; największą ich przyjemnością włóczenie się po ulicach, pieniądze zarobione zaś co do grosza wydają na stroje lub gorzéj jeszcze. Piękne przygotowanie do małżeńskiego życia!
Pani Manooverer mówi, iż jest bardzo szczęśliwą ze swemi córkami, tylko nie zdołała ich jeszcze za mąż wydać. Cokolwiek myślą o tém matki, ojcom rzadko bardzo pilno jest rozstać się z córkami; nie uważają wogóle, by zięć stanowił odpowiednią kompensatę. „Ważna to rzecz, młodzieńcze — mówi zrozpaczony ojciec, — przyjść do starego człowieka i wziąć mu jedyną córkę, radość domu, promień słońca jego dni ostatnich. Daję wam przecież moje błogosławieństwo, życzę szczęścia i...” „Ależ ja jéj nie zabieram — przerwał młody z niezmierném wzruszeniem, — oboje zostaniemy z tobą...”
Siostry mogą bardzo wiele dobrego uczynić w swéj rodzinie przez wpływ na młodsze rodzeństwo. Maleństwa są zwykle z niemi swobodniejsze, niż ze starszemi, mają więc ku temu ciągłą sposobność, nieraz większą nawet niż matka. Mogą także wpoić w braci, nieraz zepsutych szkolném towarzystwem, poszanowanie dla kobiety. Niech nie postępują jak te panny, co żałują swych chwil i talentów dla braci, rachują się z każdém słówkiem do nich zwróconém, a poza domem, w towarzystwach, starają się zachwycić każdego mężczyznę. Młodzi ludzie narażeni są na różne pokusy; jest dla nich rzeczą bardzo ważną, gdy mają siostry, które kochają, z których są dumni, bo to w danéj chwili może ich powstrzymać od upadku. Niech siostra porzuci zajmującą książkę, ażeby zaśpiewać duet ze starszym bratem, albo téż zabawić się z młodszym w jaką grę dziecinną, która go tak uszczęśliwia. Codzień ten młodszy podrasta i minie sposobność przywiązania go do siebie temi jedwabnemi nitkami wspomnień, nigdy nietracącemi swéj siły. „Więc masz się żenić?” — pytał młody człowiek drugiego. „Wkrótce.” „Zapewne sądzisz ją aniołem?” „O! nie, mam cztery siostry.”
Wogóle bracia dużo wymagają od sióstr, a wzamian niewiele dla nich chcą uczynić. Niektórzy przecież nadmieniają, że jest to winą sióstr, które źle użytkują z ich energii i dobréj woli. Gdyby jednak siostry starały się braciom dom uprzyjemnić, uwzględniając ich gusta i antypatye, staraliby się oni jaknajwięcéj wieczorów w nim spędzić i sprawiłoby im to prawie tak wielką przyjemność, jak kochankom chwile razem przebyte. Tymczasem panna, mająca starającego się, uważa brata za osobę zbyteczną. Wiem, iż pisząc te wszystkie uwagi, żądam bardzo wiele od sióstr, nie wątpię jednak, iż rozumne i dobre dziewczęta mogłyby więcéj jeszcze dla swych braci uczynić, a czyniąc to, wpłynęłyby szczęśliwie na ich charakter i uczyniły dom prawdziwie rodzinnym, a tém samém szczęśliwym.
Historya podaje nam tyle przynajmniéj nazwisk sławnych sióstr, co żon, — sióstr, które pracowały nad tém, ażeby brata uczynić pożytecznym, wielkim, sławnym. Z pomiędzy wszystkich wymienię tylko dwie: Karolinę Herschel i Dorotę Wordsworth. Grób téj ostatniéj znajduje się po prawéj stronie grobu brata na cmentarzu w Grasniere, pod cieniem jodeł, w blizkosci górskiego strumienia. Obok leżą téż wierna małżonka poety i jego dzieci. Pielgrzymi ze stron wszystkich odwiedzają to miejsce, ale niewielu z nich zna wpływ Doroty na twórczość brata. Bezimienny autor opisuje to ślicznie w następującym wierszu, umieszczonym w Spektatorze:

Siostrą mu tylko — siostrą była;
Przecież jaśniała wesołość w jéj oku.
Nigdy: „Jam jemu wszystko poświęciła,”
Zawsze myślała: „Stać mu mam u boku.”

Przez całe życie modłów jéj osnową
Nie jéj pomyślność, lecz sława poety!
A świat nie wiedział, że wieszcz odział w słowo
Wszystkie uczucia i myśli kobiety.






ROZDZIAŁ XXIII.
Mniéj gadaj, a mów więcéj.
Milcz, albo téż powiedz co lepszego od milczenia.
Pitagoras.

Kropla jednego słowa znaczy więcéj, niż cała stronica oracyi.

Fuller.

KKtoś, co wdał się nieoględnie w sprzeczkę z żoną, w chwilę po opuszczeniu miejsca akcyi spotkał małego synka, zajętego początkami gramatyki. „Ojcze — zapytał, — kobieta jaka to część mowy?” „To nie część — odparł zrozpaczony ojciec, — to cała mowa.” Gdyby tak rzeczywiście było, kilka słów o mowie byłoby najzupełniéj na miejscu w książce, poświęconéj kobietom. Nie chciałbym przecież, by w mojém zdaniu upatrywano jaką złośliwość. „Czy nasza rozmowa panu nie przeszkadza? — pytało raz kilka pań starego jegomościa, siedzącego w tym samym wagonie na kolei. „Nie — brzmiała naiwna odpowiedź, — jestem żonaty od lat czterdziestu.” Nieszczęściem dla mnie, liczę tylko połowę tych lat małżeńskich, ale rozumiem go dobrze.

Oto co generał Gordon pisze o języku, a w szczególności o języku niewieścim, w swoich „Myślach o Palestynie:“ „Język jest ślizki, podobny do węża; dziwna rzecz, iż kobiety mają go tak doskonale wyrobionym. Jest to ich obrona. Kobieta pierwsza spożyła owoc zakazany i język téż jest jéj główną właściwością. Gdy jednak umie go użyć, jakże się wybornie wypowiada! W tym względzie można ją nazwać solą ziemi.“

Bezstronność lubi przyroda:
Za siłę mężczyzny w odwecie
Dłuższego języczka doda
Biednéj, słabiuchnéj kobiecie.

Jednym z najważniejszych kobiecych przymiotów jest zdolność prowadzenia inteligentnéj, żywéj rozmowy z przyjaciółmi, gośćmi, rodziną. Kobieta, umiejąca rozmawiać z ludźmi rozmaitego usposobienia, jest prawdziwym skarbem. Z natury już każda jest do tego usposobioną, każda mówi wiele; jeśli zas nie wszystkie dobrze mówią, to już jest winą tych, co je kształcili. Jeśli nie zaopatrzono ich w przedmioty rozmowy, jeśli umysł ich nie przywykł do szybkiego i szerokiego objęcia, stanowiąc warunek konieczny powodzenia towarzyskiego, rozmowa ich zajmującą być nie może; należałoby miéć to na pamięci w wychowaniu.
W Chicago młode osoby tworzą kółka w celu czytywania gazet i zaznajamiania się z kwestyami i interesami tak krajowemi, jak zagranicznemi. Jest to myśl dobra, bo przeciętne panny pozostają zwykle w błogiéj niewiadomości o wypadkach, które tak zajmują ich ojców i dorosłych braci. Byłoby więc pożądaném, by rozszerzyły się ich pojęcia, a tém samém aby posiadły urozmaicone tematy rozmowy. Byłyby wówczas milszemi towarzyszkami dla mężczyzn, nieraz wysilających cały dowcip, ażeby zawiązać rozmowę, zarówno przy obiadowym stole, jak w balowéj sali, nie tykając zmian powietrza i t. p. trywialnych przedmiotów.
Szczególniéj panny wprawiać się powinny do prowadzenia rozmów w czasie obiadu, śniadania, herbaty. Są to godziny, w których schodzą się domownicy i przyjaciele, a rozmowa jest wówczas równie pożądaną, jak pożywienie. Tymczasem w wielu szkołach nakazują wówczas milczenie, albo téż zmuszają nieszczęśliwe dzieci do prowadzenia rozmowy w obcym języku, w którym zaledwie mogą wypowiedziéć rzecz najzwyczajniejszą, bez żadnego współudziału myśli. Jedno z czasopism obiecywało niedawno nagrodę za najlepszy początek rozmowy przy obiedzie z nieznanym sąsiadem. Naturalnie pogoda i deszcz były wykluczone; sądzę, iż uległby także wykluczeniu sposób, używany w takich razach przez jednego z moich przyjaciół, który pytał konfidencyonalnie sąsiada: „Nie mam się za brzydkiego, a pan jak sądzi?”
Duszą rozmowy jest sympatya. Ludzie nie powinni mówić, ażeby się podobać sobie, ale tym, co ich słuchają; dlatego téż należy raczej zastosować swój ton do towarzystwa, w którém się znajdujemy, niżeli mu własny nadawać. Zdolny i tak okaże swój dowcip, niezdolny lepiéj zrobi, jeśli przyjmie udział w rozmowie, niż gdy sam narzucać będzie własny przedmiot.
Gadatliwość i milczenie są to dwa śmiertelne grzechy w rozmowie, wszystko inne nazwać już można grzechem powszednim. Czém katarynka dla ucha, tém gadatliwość w rozmowie.
Coleridge mówił nieustannie, a słuchacze życzyli, by mówił jeszcze więcéj. Są kobiety, które czynią to samo, z tą różnicą, iż nie pytają o zdanie słuchaczy. Obracanie językiem sprawia im fizyczną przyjemność, któréj sobie odmówić nie są w stanie; przeskakują z przedmiotu na przedmiot — mówią o sobie, dzieciach, służących, sąsiadach, co należy i nie należy, trzepią nieumiarkowanym głosem, bez żadnego przygotowania. Biedne istoty, cierpią na chorobę, zwaną paplaniem, czyli niewstrzemięźliwością w mowie, o któréj to mówi Plutarch: „Niektóre wady są śmieszne, niektóre wstrętne, niektóre niebezpieczne, lecz paplanie jest razem śmieszném, wstrętném i niebezpieczném. Potępiamy zdrajców, co za nagrodę, albo téż wśród tortur, wyjawiają tajemnice sobie powierzone — paple czynią to bez nagrody i nacisku. Pijakowi wino rozwiązuje język, ale paple nie potrzebują tego bodźca, plotą co im ślina przyniesie na język, zawsze i wszędzie, na placach, targach, w teatrach, chodząc, siedząc, we dnie i w nocy. Jeśli papla czuwa nad cierpiącym, jest jego największém cierpieniem; na morzu jest gorszym od morskiéj choroby, pochwała jego sprawia większą przykrość niż nagana. A co najgorsze, kalectwo jego jest nieuleczalne, to jest mogłoby być uleczone stosownemi słowami, ale ponieważ jest cały językiem, nie ma uszu do słuchania, staje się głuchym z własnéj woli.”
To, co opowiadają o kilku kobietach, dotkniętych podobną chorobą, jest prawie nie do uwierzenia. Lady Hester Stanhope stanowi jeden z najciekawszych przykładów istoty, poczuwającéj potrzebę nieustannego gadania. Było to dla niéj rzeczą nierównie niezbędną, jak oddychanie; z tego powodu rozmowa jéj, nader oryginalna, stawała się ciężką męką. Zdawała się zapominać, iż słuchacze jéj opowiadań, anegdot, spostrzeżeń mogą potrzebować wytchnienia. „Można powiedziéć — mówi doktor Meryon, — iż słuchacz zmęczony łatwo może znaléźć pozór przerwania rozmowy, ale to było prawie niemożebne z lady Hester, gdyż słowa jéj biegły nieprzerwanym strumieniem. Czasem słuchałem jéj więcéj niż osiem, dziesięć — co mówię! — dwanaście godzin z rzędu.” Jeden z odwiedzających trzymanym był przez nią od trzeciéj po południu do rana. Inny, nie mogąc znieść tak długiego przymusu, zemdlał ze znużenia. Rozmowa jéj była zwykle naturalną, poufną, czasem sarkastyczną, czasem znów podnosiła się do tak wspaniałéj wymowy, iż jak wezbrana fala wszystko unosiła z sobą. Porównania jéj były bardzo szczęśliwe, rozumowania gruntowne, a język pełen siły i energii; nazywała rzeczy po imieniu, ale co do ludzi, którzy się z nią różnili w zdaniu, opisywała ich nader grzecznemi słowami jako łotrów, złodziei, idyotów, potwory. Do tego to może dojść kobieta, jeśli zapomni o maksymach: „Jest czas, gdy nie należy mówić, i czas, gdy mówić trzeba, ale niéma nigdy takiego czasu, w którym wszystko powiedziéć można.” „Tylko szaleniec cały swój umysł otwiera naoścież, a długiego języka nikt skontrolować nie zdoła.”
Ludzie z ciasnym umysłem podobni są do butelki z wązką szyjką: hałas, jaki robią, wzmaga się w miarę ich ciasnoty.
Mniéj gadalibyśmy, a więcéj mówili, mniéj bylibyśmy lekkomyślni w słowie, gdybyśmy się przyzwyczaili wprzód myśléć, niż mówić, zamiast czynić odwrotnie. Gdyby stenograf, umieszczony za firanką, spisał zwykłą rozmowę na jakiéj proszonéj herbatce i wydrukował ją w gazecie, rozmawiający uznaliby ze wstydem prawdę wiersza Pope’a:

Słowa są jak listowie, gdy się zbyt rozpleni:
Rozsądku owoc rzadko wyrośnie pod niemi.

Opowiadają o poczciwym Latimerze, iż kiedy był naprzód badany przez Bonner’a, odpowiadał bez wielkiéj uwagi i zastanowienia; dopiero gdy usłyszał skrzyp pióra za firanką, zrozumiał, iż zapisywano każde słowo jego obrony. Zatrzymał się nagle i zawołał sam do siebie: „Oh! Latimerze! Latimerze! zapisują to, co mówisz. Uważaj więc dobrze na siebie.” Roztrzepani i bezmyślni gadacze powinniby się zastanowić, że wszystkie ich słowa zapisywane są w Boskiéj księdze pamięci.
Gdyby ludzie spotykali się tylko wówczas, gdy mają sobie coś do powiedzenia, i rozstawali, gdy wyczerpią przyjemne i pożyteczne tematy rozmowy, — jak rozkoszne, ale téż jak krótkie byłyby nasze towarzyskie zebrania. Ten idealny stan nigdy osiągnięty nie będzie, możnaby przecież się do niego zbliżyć, gdyby kobiety rzeczywiście starały się o to.

Razem z herbaty zastawą
Języczki w ruch poszły żwawo.

Teraz pewność masz już całą,
Że wiesz wszystko, co się stało.
Lecz ktoś radzi (mądra rada!),
Że języczka strzedz wypada.

Jakże byłoby dobrze, gdyby niektóre panie zechciały rozważyć następujące słowa spowiedzi, jakie znajdujemy w jednéj z książek wielkiego człowieka: „Przez cały ciąg mego życia nigdy nie zdarzyło mi się wiele mówić, żebym potém tego nie żałował.” Gadatliwy — często bez złéj chęci — więcéj zaszkodzi, niż rozmyślnie złośliwy. Jeśli tylko mówimy dla czczéj przyjemności, zawsze powiemy coś niepotrzebnego. Zamiast ograniczać się rzeczami i ideami, względnie których rozmowa jest zawsze nieszkodliwą, robimy spostrzeżenia o innych, nie zawsze łaskawe i nie zawsze ściśle prawdziwe. Jest prawie rzeczą niepodobną, mówiąc dużo, uniknąć plotek, które dziecko zabawnie określiło w następujący sposób: „Kiedy nikt nic nie zrobi, ktoś pójdzie i rozpowie o tmé.” Osoby chętnie słuchające o interesach lub wadach bliźnich — o cnotach mówi się nierównie rzadziéj — powinny pamiętać, iż ten, kto przynosi, wyniesie także, i że ci, co opowiadają nam omyłki i grzechy innych, prawdopodobnie o nas to samo opowiadać będą. Jest rzeczą nader łatwą zmyślić jaką bajkę. Dlatego, że jakaś kobieta, kupując szczotkę, chciała do niéj mocnego kija, powiedziano, iż bije męża. Wszyscy bawiliśmy się smutnie „Autobiografią skandalu” i pamiętamy zapewne, jak prawdziwém jest wypowiedziane w niéj zdanie: „Jesteśmy panami niewypowiedzianego słowa, ale słowo wypowiedziane jest naszym panem,” starajmy się więc rządzić tak samo mową, jak czynami.
Hannah Moore miała wyborny sposób odprawiania plotkarzy. Mówią, że ile razy usłyszała coś uwłaczającego bliźniemu, odpowiadała: „Chodźcie, spytamy się, czy to prawda.” Skutek był natychmiastowy. Plotkarz tłumaczył się, albo prosił, ażeby o tém nie wspominać osobie, o którą chodziło, ale Hannah Moore była nieubłaganą, prowadziła plotkarza do źródła, ażeby porównać fakta z opowieścią. Nie było niebezpieczeństwa, by kto drugi raz przyniósł jéj jaką bajkę.
Gadatliwa Francuzka, pokazując swym gościom portrety familijne, zatrzymała się przed jednym z nich: „Ten oficer — mówiła — był moim pra-pra-dziadkiem, był odważny jak lew, ale najnieszczęśliwszy z ludzi. W każdej potyczce tracił rękę lub nogę.” A potém dodała dumnie: „Był w trzydziestu czterech bitwach.” Ta pani nie chciała zapewne twierdzić, iż przodek jéj miał dwadzieścia cztery nogi, popuściła tylko wodze językowi, jak to czyni bardzo wiele osób.
Zapewne o grzechach popełnianych przez niepowściągliwy język myślał mnich średniowieczny, kiedy, proszony przez chłopa, by nauczył go psalmu, wybrał zaczynający się od słów: „Zważać będę na drogi moje, ażebym nie obrażał Cię językiem.” Usłyszawszy ten początek, chłop powiedział, iż spróbuje w czyn go wprowadzić, zanim przyjdzie na dalszą naukę, ale na tę naukę nie przyszedł nigdy; widocznie praktykowanie wstrzemięźliwości języka niezbyt mu się udawało. Ostrzega nas właśnie o niebezpieczeństwach gadatliwości przysłowie: „Jesteś panem niewypowiedzianego słowa, ale słowo raz wymówione jest twoim panem.” Znana jest opowieść o téj niewieście, co przybyła do świętego Filipa z Neri, oskarżając samą siebie o oszczerstwo. „Czy często wpadasz w ten grzech?” — zapytał święty. „Bardzo często” — odparła kobieta. „Moja duszo, wina twoja jest wielką, ale miłosierdzie Boskie jeszcze większe. Teraz uczyń jak ci wskażę: Idź na targ, kup kurczę świeżo zabite, jeszcze nieoskubane; idź potém drogą, oskubując je z piórek. Gdy skończysz, przyjdź do mnie.” Zrobiła, jak jéj rozkazał, i przyszła niespokojna, co to znaczyć miało. „Wykonałaś wiernie, co ci mówiłem — rzekł Filip z Neri, — lecz jest to dopiero pierwsza połowa zlecenia; gdy drugą wykonasz, będziesz uleczona ze swéj wady. Idź tą samą drogą i jedno po drugiém zbierz piórka, któreś oskubała.” „Ależ — zawołała kobieta — rzucałam je gdzie się zdarzyło i wiatr je rozniósł na wszystkie strony!” „Moje dziecko, tak samo dzieje się z oszczerczemi słowami, które także rozlatują się wszędzie; spróbuj odwołać je, jeśli możesz. Idź i nie grzesz więcej.”
Niektórzy twierdzą, iż zawsze mówią to, co myślą. Odpowiedziéć im trzeba, iż właśnie tego czynić nie należy. Myśli są bardzo zmienne: to, co mamy za słuszne w chwili uniesienia lub nieuważnego gadania, może po godzinie wydać nam się zupełnie fałszywém.
Młody zecer, składając rękopis, doszedł do wyrazów: „Po całéj godzinie milczenia.” Pierwszy wyraz został przypadkiem odcięty. „Co tu położyć na początku?” — pytał. „Połóż on — odparł zapytany, — widocznie to się do kobiety stosować nie może.” We wszystkich wiekach wyśmiewano gadatliwość niewiast, twierdzono o nich, że mówią zbyt wiele, że język ich jest złośliwy do zjadliwości, że się oddają plotkom, że lekceważą poważne argumenta, a nawet zdrowy sens. Co do nas, sądzimy, iż grzechy językowe popełniane są jednako przez obie płcie. Jeżeli zaś kobiety mają ich więcéj na sumieniu, to jedynie dlatego, że one głównie oddają się przyjemnościom towarzyskim i że chęć zajęcia swą rozmową może niekiedy unieść je zbyt daleko. Należy téż wątpić, by która kobieta podobną była do hrabiego Moltkego, który, choć posiada siedem języków, umie zarówno milczéć we wszystkich.
„Doktorze — spytała raz doktora Johnsona światowa, gadatliwa dama, na którą nie zwracał uwagi, — zdaje mi się, iż wolisz towarzystwo mężczyzn, niż kobiet?” „Pani — odparł, — lubię bardzo towarzystwo dam, lubię ich piękność, ich wykwint, ich milczenie.“
Milczenie przecież jest równie wielką wadą, jak gadatliwość, i, jak mówi Franklin, będziemy sądzeni zarówno za każde próżne milczenie, jak i za próżne słowa. Jeżeli rozumny człowiek może być pokochany z powodu mowy, głupi może być znienawidzony za przykre, uparte milczenie. Są samolubne, gniewne milczenia, podobne do samolubnych, drażniących wyrazów. Pamiętajmy na słowa Salomona: „Wśród mnogości słów może nie być grzechu, ten jednak jest mądry, co usta swe powściąga,” ale pamiętajmy, że po nich następuje: „Język sprawiedliwego jest jak srebro... usta jego karmią wielu.”
Powinniśmy się przyczyniać do zabawy i przyjemności towarzystwa; lepiéj jest przecież rozumnie milczéć, niż mówić nie do rzeczy. Jeśli mamy coś dobrego do powiedzenia — mówmy, jeśli nie — milczmy. Uczmy się sztuki mówienia mało o rzeczach ważnych, wstrzymywania się od mówienia wiele o małych. „Przyjemniej nam — mówi lord Beaconsfield — słyszéć skąpą rozmowę tych, co zwykle milczą, niż nieustanne potoki wymowy niezmordowanego gadacza. Pierwszy wprawdzie mniéj gada, ale więcéj mówi.”
Kiedy ś-ty Franciszek Salezy odwiedzał Paryż, wiele pań zgłaszało się do niego o radę. Raz zebrało się ich całe koło i wszystkie razem mówiły. „Moje panie — wyrzekł święty, — bardzo chętnie odpowiem na wszystkie wasze pytania, skoro tylko odpowiecie mi na jedno: Coby się stało w zebraniu, w któremby wszyscy mówili, a nikt nie słuchał?” Gospodyni domu cieszy się zwykle, gdy wszyscy mówią, a nikt nie słucha, bo myśli, iż goście jéj się bawią; są jednak tacy, którzy woleliby mniéj słów, są to spokojni ludzie, a oni także czasem zasługują na uwzględnienie.
Parę lat temu, w Londynie, w czasie salonowego koncertu, ci, co mieli być słuchaczami, wszczęli głośną rozmowę. Dyrektor, który już nieraz doświadczył podobnéj przykrości, urządził wówczas odpowiednią sztuczkę. Wśród najhałaśliwszéj części, na dany znak, fortepian, skrzypce, wiolonczela naraz umilkły. Stało się to ku wielkiemu przerażeniu towarzystwa, które całe prawie zajmowało się rozmową. Głośno i wyraźnie rozbrzmiał wówczas wśród nagłéj ciszy srebrny głos kobiety, mówiącéj do sąsiadki: „My zawsze smażymy je w słoninie.” Była to zapewne nader szacowna informacya, dobrze jeszcze, iż nie usłyszano rzeczy mniéj niewinnych, — mówiąca jednak powinna się była zastanowić, iż są chwile, w których należy milczéć.
Francuzki margrabia, sławny ze swéj wymowy, miał pod tym względem ustalone zdanie, a rady jego co do małżeństwa głównie miały ten przedmiot na uwadze: „Ożeń się — mówił — z ładną kobietą, jeśli tak ci się podoba; z bogatą, jeśli możesz; ale w każdym razie ożeń się z taką, co zdolna jest słuchać.” Jednym z najpiękniejszych wizerunków kobiecych w galeryi kobiet Shakespeare’a jest śliczna Wenecyanka, zdobywająca serce Otella sposobem, w jaki go słuchała. Są pospolite kobiety, nieodznaczające się żadnym przymiotem, a jednak zajmujące pewne stanowisko; zawdzięczają to najczęściéj liczbie swych przyjaciół, a tych znowu zdobyły dlatego, że słuchać umiały.
Z saméj natury swych przymiotów wiele wzorowych żon i matek wpada w gderliwość. Niedbałych, niezajmujących się niczém mało obchodzą cudze przewiny, jak brak porządku, obowiązkowość i t. p. Staranna kobieta, rozumiejąca ważność dokładności w drobnych domowych rzeczach, zarówno jak w całém życiu, dostrzega zawsze wiele opuszczeń ze strony męża, dzieci, służących, pragnie ich doprowadzić do porządku i ztąd przyzwyczaja się do gderliwości, która wzrasta z dnia na dzień. Miarkować się w tém potrzeba.
Lepiéj ażeby drobne niedokładności w kuchni przeszły niepostrzeżone kiedyniekiedy, niż żeby dom miał być unikany przez wszystkie sąsiednie służące; lepiéj żeby przekroczenia dziecinne lekko były zbywane, niż żeby dzieci traciły miłość dla matki i starały się najmniéj z nią przestawać, — a to stać się musi, jeśli będzie ona w nich nieustannie dopatrywać wad. Lepiéj żeby żona nie zwracała uwagi na małe opuszczenia męża, niż żeby on się nauczył szukać przyjemności poza domem, a nawet może w domu innéj kobiety.

Nie idzie za tém, ażeby wszelkie wymówki i napomnienia miały być szkodliwe; trzeba nauczać zarówno dzieci, jak i służących, — czynić to przecież należy w rozumny sposób, ażeby nie drażnić. Tu, jak i wszędzie, zachowaną być winna złota miara.




ROZDZIAŁ XXIV.
Listy kobiece.
Można dziś powiedziéć bez przesady, iż wielką część naszych przyjemności dostarcza pióro bliźnich.
Simon Soberside.
KKtoś powiedział, iż chcąc poznać styl najłatwiejszy, najbardziéj nerwowy i pełen obrazowości, trzeba tylko sięgnąć do torby roznosiciela listów i przeczytać te, co są pisane kobiecą ręką. Podobno jednak w naszych gorączkowych czasach sztuka pisania listów, tak jak prowadzenia rozmowy, zatraca się coraz bardziéj, nawet pomiędzy kobietami. Listów pisze się wiele, ale te pisywane są niedbale, a piszący nie zadają sobie pracy pisania o rzeczach, o których czytać warto. Kiedy członkowie rodziny są w rozproszeniu, nie mogą przecież pozostać złączeni zamianą telegramów lub kart pocztowych — potrzeba na to starannie prowadzonéj korespondencyi.

Pisywała do mnie —
Będąc narzeczoną —
Na pięknym papierze
Z cyfrą i koroną.

A teraz, po ślubie
(Ach! przykre wyznania!) —
Dość karty pocztowéj,
Według żony zdania.

Dobrzeby jednak było, gdyby odżył dawny sposób prowadzenia wdzięcznych, starannych, eleganckich korespondencyj pomiędzy przyjaciółmi, korespondencyj, w któreby weszło coś z duszy piszącego i które warte byłyby chowania i odczytywania nawet wówczas, gdy ręka, co je kreśliła, w proch się rozsypie.
Wiele kobiet naprzód pisze list, a potém dopiero myśli, i dlatego to połowa tych listów byłaby napisaną inaczéj, lub nie byłaby napisaną wcale, gdyby postępowały przeciwnie. Niektóre piszą, żeby zużytkować potrzebę działania, lub wypowiedziéć uczucia. Pewna Francuzka pisała do męża:
„Piszę, bo nie mam nic do roboty; kończę, bo nie mam nic do powiedzenia.”
List, pisany jedynie z próżniactwa, nie może być bardzo zajmujący; nigdy zaś nie będziemy mieli nic do powiedzenia, jeśli nie pomyślimy nad tém, tak jakbyśmy myśleli, mówiąc z osobą, do któréj list jest zwrócony.
Wszyscy prawie pragną w listach znaléźć wiadomości, nie zaś powtórzenie tego, o czém sami pisali poprzednio. Czy jest co bardziéj niecierpliwiącego, jak list kobiety, trzymany w następującym tonie: „Jak musi być wam przyjemnie miéć siostrę przy sobie, cóż to musiała być za niespodzianka! Bezwątpienia jesteście radzi, że i t. d., wasze plany okażą się dobre” i t. p. Zawiadomienie o odebranym liście i sympatyzowanie z uczuciami są to zapewne rzeczy dobre, ale to nie powinno stanowić całéj treści korespondencyi.
Wszyscyśmy doznawali zawodu, gdy nadszedł list oczekiwany niecierpliwie, który powinien zawierać odpowiedzi na nasze zapytania, a w którym nie było wzmianki o tém, cośmy pisali, ani nawet o odebraniu listu, a ten właśnie, jakby naumyślnie, unikał tych wszystkich przedmiotów, o które nam najbardziéj chodziło. Byłoby rzeczą bardzo pożądaną, gdyby panie mogły dawać w przedmiotach, nietyczących się małżeństwa, odpowiedzi krótkie i dobitne, na wzór téj, jaką odebrał wielebny Stefan Mix od młodéj osoby, któréj zapytywał listownie, czy chce zostać jego żoną. „Tak. Marya Stoddart.“
Zdolność napisania krótko i dobitnie tego, co się chce powiedziéć, jest rzeczą bardzo cenną. Źle ułożony i napisany list, poczynający się od kleksa, a kończący nieczytelnie, nigdy nie doprowadzi do końca żadnego interesu. List powinien być jasno pomyślany i napisany, złożony i zaadresowany porządnie.
Kiedy poczta była rzeczą kosztowną, ażeby darmo nie wydawać pieniędzy, ludzie starali się o to, aby treść listu wartą była porta. Macaulay w swym świetnym parlamentarnym zawodzie, wśród zajęć, ktorymby niełatwo kilku ludzi podołało, pisywał śliczne listy do swojéj siostry. Listy takiéj Ledgwick, Eugenii de Guérin, pani de Sévigné nie były pisane pośpiesznie, nie były lekceważone przez te autorki, które były tak grzeczne dla swych korespondentów, iż dokładały wszelkich starań, ażeby pisywać rzeczy zajmujące, obleczone w odpowiednią formę.
Najlepsze listy są niewinnie plotkarskie — opisują drobne wydarzenia domowe, oraz to, co się dzieje w domach przyjaciół. Tak jak i my, Burns żądał, by wszystko, co się nawinęło pod pióro, opisywali mu przyjaciele: „Piszcie, coście widzieli, czytali, słyszeli, co wam się podoba, czego nie lubicie, żarty, drobiazgi, głupstwa, zapełnijcie każdy skrawek, choćbym się miał z tego roześmiać szczerze.” Urok sławnych autorów listów zależy na zdolności udzielania się innym; jeśli w piśmie niéma czegoś nieokreślonego, co bez pomocy podpisu zdradza autora, korespondencya, przynajmniéj pod względem artystycznym, nie ma wartości.
Nie należy także listu wyłącznie zapełniać sobą, chociaż znow młoda osoba, która, pisząc z Indyj do przyjaciół, pozostawionych w kraju, zakończyła w postscriptum: „z mojego podpisu przekonacie się, że poszłam za mąż,” posuwała zbyt daleko tę wstrzemięźliwość. W każdym razie dobra to ilustracya znanego powiedzenia, iż esencya kobiecego listu mieści się w postscriptum. Pewna żona założyła się ze swym odjeżdżającym mężem, iż pierwszy jéj list będzie bez postscriptum. Zdawało się rzeczą niewątpliwą, iż zakład wygra. List był już napisany, gdy wzięła ją pokusa dodać: „Widzisz, że niéma przypisku.” To jéj jednak nie wystarczyło, dodała drugi: „A co? Kto wygrał zakład, ty, czy ja?”
Wymuszona wesołość stylu nie ma także racyi bytu, jeśli list ma odbijać usposobienie piszącego, które nie zawsze może być wesołe; należy jednak uważać i nie zasmucać serca przyjaciół lada cieniem smutku, który przeminąć może, zanim list będzie odebrany. Niech listy nie zawierają skarg, niech będą pogodne i spokojne; w złém usposobieniu lepiéj wstrzymać się od korespondencyi.
Zwłoka w odpisie to coś nakształt zwłoki w oddaniu książki lub parasola. Im dłużéj się z nim zwleka, tém dłużéj zwlekać się będzie. Wiele przyjaźni się zrywa, stosunków domowych rozluźnia z nieobecnymi, z powodu opieszałości w korespondencyi, kiedy się uważa napisanie listu za ciężką pańszczyznę i, co za tém idzie, postępuje niegrzecznie z piszącymi do nas. Najłatwiéj jest odpisać odrazu. To jednak stosuje się tylko do zwyczajnych listów; są takie, nad któremi dobrze jest zastanowić się dzień lub dni parę, zanim się je odda na pocztę. List, tak samo jak wymówione słowo, nigdy cofniętym być nie może, jak to zrozumiał dobrze jeden mój znajomy, o którym pisałem w poprzedniéj książce, a który, rzuciwszy w skrzynkę list z propozycyą małżeństwa, próbował potém napróżno wydobyć go ztamtąd zapomocą laski. Nie mogąc tego uczynić, nieszczęśliwy człowiek kręcił się około skrzynki, dręczony wszystkiemi rozumowaniami przeciw małżeństwu, jakie sobie tylko mógł przypomniéć. Szczęściem dla obojga, propozycya została odrzuconą. Panie, strzeżcie się zbyt szybko napisać list, przyjmujący lub odrzucający propozycyę małżeństwa. Jak w chwili gniewu nie należy mówić lub działać, dopóki noc nad tym gniewem nie przejdzie, tak samo potrzeba uczynić z podobnym listem.

Ażeby pocieszyć strapionych, zatrzymać nieoględne kroki błądzącego, uwieńczyć czyją radość, utrzymać w chorym nadzieję, list będzie zawsze potężnym czynnikiem. Gdyby kobiety rozumiały dobrze znaczenie swoich listów, pisałyby o wiele staranniéj.

Sztukę listów łaskawe wynalazły nieba,
Nieszczęśliwym kochankom gdy w pomoc przyjść trzeba.
Żyją one i mówią, tchną ogniem miłości
I każdém tchną uczuciem, co w sercu zagości;
Dusznego obcowania karmią nas rozkoszą
I z nad Indu pod Biegun westchnienia przenoszą.

Jakże wielką rzeczą jest list matki dla dziecka, stęsknionego w szkole za domem, albo list żony lub córki dla ojca, zatrzymanego interesami daleko! Niektórzy z nas pamiętają dobrze słodkie wzruszenia, sprawione listami, płynącemi z duszy do duszy pomiędzy kochankami. Nie będziemy sentencyonalnie orzekali, czy panna może lub nie pisać do mężczyzny tak zwane listy miłosne, zanim jest zaręczoną; ale ostrzegamy dziewczęta o niebezpieczeństwie zawiązywania tajnéj korespondencyi z człowiekiem, któremu nie dowierzają jéj rodzice i szczerzy przyjaciele.
Początek wydawnictwa panny Weston: „Blue backs” jest powszechnie znany. Napisała ona raz list przyjazny do żołnierza, będącego na okręcie królewskim, służącym do przewozu wojsk. Żołnierz pokazał ten list marynarzowi, który powiedział, iż byłby bardzo szczęśliwy, gdyby kto do niego napisał podobny. Żołnierz doniósł o tém pannie Weston i prosił o to w imieniu marynarza; to nasunęło jéj myśl, iż mogłaby uczynić coś dobrego, pisząc do biednych, oddalonych żeglarzy, o których nikt nie pamięta. Zaczęła więc wydawać swój miesięcznik, tak sympatycznie i wdzięcznie przyjmowany, zarówno przez marynarkę rządową, jak kupiecką.
Pod zbiorowym tytułem „Przez lat siedem” panna Skinner wydawała zajmujące sprawozdania w swoich listach misyjnych. Pomyślała ona o wszystkich klasach ludu: pasterzach, leśnikach, mulnikach, organistach, malarzach pokojowych, praczkach. Do wszystkich stosowała odpowiednie listy. Tysiące górników pracuje w kopalniach węgla w Walii i innych częściach Anglii, a dla tych ludzi, samotnych i często narażonych na niebezpieczeństwa, jéj przyjazne, pokrzepiające listy muszą być bardzo przyjemne. Panna Skinner pisywała w ten sposób do Francyi, Niemiec, Włoch, Danii, a nawet do dalekiego Wschodu.
„Pracują tutaj także nad ciemnemi kobietami — pisał do niéj jeden z korespondentów z gór Libanu; — byłyby one wdzięczne za list przyjazny, któryby zrozumiéć mogły.” Odpowiadając na to, panna Skinner woła: „Nic nie sprawiło mi tak wielkiéj przyjemności, jak mój list przetłumaczony na język arabski i myśl, że mogę cośkolwiek dobrego uczynić w tym kraju, w którym Jezus żył i umarł.” Przez lat siedem rozdano ogółem około 364,700 listów w różnych krajach, a wszystkie były poświęcone podniesieniu serc i zbliżeniu ich do Pana. „Nie cierpię pisania listów. Nigdy nie wiem, co mam w nich pomieścić,” oto zwyczajny wykrzyknik dzisiejszego pokolenia. Gdyby jednak piszący pomyśleli o tém, co mówił naiwnie mały uczeń: „Piszę, jak mogę najlepiéj, bo ojciec stoi przy mnie i patrzy, jak ja to robię,” pisaliby nierównie staranniéj.
Prawdziwa pani pokazuje się w listach. Samo jéj pismo już jest artystyczne. Niegrzecznie jest pisać niewyraźnie; zdaje się to dowodzić przekonania, iż lada bazgranina dobrą jest dla przyjaciół, chociażby najwięcéj namęczyć się musieli nad jéj odczytaniem. Czasem kobiety, zamiast innego postscriptum, dodają na końcu: „Przepraszam za pośpiech i złe pióro.” Nikt nie powinien pisać pośpiesznie, a pióra są bardzo tanie. Któż nie widział całéj rodziny, schylonéj nad świstkiem, w którym piszący ukrył tak wybornie swe mniemane wiadomości, że ich odcyfrować niepodobna? Albo i podpis, dlaczego czynić z niego tajemniczy hieroglif, zrozumiały tylko dla niektórych? Jest to może rzecz charakterystyczna, ale cóż z tego? Nie dowodzi to w żadnym razie ani porządku, ani dbałości o innych. Często téż list nie zawiera adresu, lub adres podobny temu: A. B. C. Esq. (nieczytelne bazgroty), Shinetown (rzecz dziwna, list ten doszedł swego przeznaczenia, pomimo hieroglificznego podpisu). Już lepiéj pójść za przykładem młodéj Irlandki, która pisała list wielkiemi literami, a spytana o przyczynę, odparła: „Piszę do mojéj biednéj matki, która jest głucha, więc chcę przesłać jéj głośny list.”
Pismo powinno być foremne i wyraźne, nie tak wielkie jednak, by dwa wyrazy zapełniły cały wiersz, bo takie pismo sprawia przykrość odbierającym, a pragnącym jaknajwięcéj wiadomości, z powodu, że tyle drogiego miejsca jest zmarnowanego.
Wszelkie skrócenia są tylko właściwe w listach handlowych; należy pisać całą datę, nie przedstawiając liczby zamiast nazwy miesiąca, gwara zaś jest równie nie na miejscu w piśmie, jak w rozmowie. Język powinien być poprawny, a każde zdanie jasne jak słońce. Wiele osób zaniedbuje punktacyi; tymczasem wadliwie położone znaki pisarskie zmieniają, lub zupełnie niszczą sens. Wszystko to może się zdawać zbyt drobiazgowém, ale

Z ziarenka piasku góra się składa,
A nieskończoność z atomów...






ROZDZIAŁ XXV.
Nauka kobieca.

Kobieta z wdziękiem kobiety,
A z męzką myśli potęgą.

Kobiety nami rządzą. Starajmy się je doskonalić. Im będą światlejsze, tém i my także światlejszymi będziemy. Od wykształcenia kobiecego umysłu zależy mądrość mężczyzn. Natura kobiecą ręką urabia męzkie serca.

Sheridan.

Literatura może dać kobietom znaczenie towarzyskie, ale nie powinny go nadużywać. Niebieska pończoszka wymaga długiéj białej spódniczki.

Sydney Smith.

MMusimy litować się nad pannami, które są kwaśne i posępne, skoro nie podnieca ich jakaś rozrywka lub jéj oczekiwanie. Życie bowiem jest niewiele warte, jeśli potrzebuje ciągle sztucznego podbudzenia. Starajcie się panie znaléźć zajęcie same w sobie i dołóżcie pracy, ażeby zabezpieczyć sobie przyjemności na dnie cierpień, choroby, samotności przymusowéj, z powodu słabych sił i przybytku lat (jeśli o latach kobiet mówić można). Postanówcie być pogodnemi i przyjemnemi nawet wówczas, gdy piękność i młodość minie. Ważnym bardzo nabytkiem jest zamiłowanie w czytaniu. Wiersz Stelli do Swifta może nie być bardzo piękny, zawiera przecież myśl zdrową, iż nie należy rachować jedynie na wdzięk twarzy, ale starać się także potrzeba dla przyszłego szczęścia o wykształcenie umysłu.

Taki jest kobiet smutny los.
Najwyższym darem — zgrabny nos!
A nim trzydzieste minie latko,
Starą jest panną, lub mężatką —
Co była kochana... niedługo!
Twą, opiekunie mój, zasługą,
Że zapędziwszy się już w lata,
Ciężarem nie jestem dla świata.
— By młodość przedłużyć mi złotą,
Uczyłeś, co grzechem, co cnotą, —
Że w sercu jest blask, co przyświeca,
Gdy ogień już traci źrenica, —
Że myśli polot, dowcip szczery
Zastąpią znikłą gładkość cery;
A choć włos barwę straci — za to
Ma wyższy rozum być zapłatą.
Ta mi nauka w myśl trafiła —
I po trzydziestce jeszczem miła.

Prawda, iż najgorszym rodzajem rozrywki jest czytanie, jeśli kto poprzestaje jedynie na groszowéj literaturze ulicznéj; dzięki jednak przedsiębiorstwu kilku wydawców, którzy powinniby być popierani bardziéj, niż się to dzieje, istnieje teraz groszowa literatura przyzwoita, a wcale nie nudna. Zresztą, nie tyle tu idzie o to, co się czyta, jak ile raczéj się czyta. Kobieta, która się szanuje, nie otworzy bez wyboru każdéj książki, co jéj w rękę wpadnie. Mówiąc o czytelnictwie osób młodych, Ruskin dodaje: „Puśćcie je swobodnie do księgozbioru, jak jelonka na łąkę. Pozna on złe zioła sto razy lepiéj od was, pozna téż i dobre i spożyje nieraz gorzkie i cierpkie, jeśli te mu są przydatne, takie, o których wy nigdy nie pomyślelibyście dla niego.” W wyborze książek, tak samo jak przyjaciół, jest tylko jedna zasada — szukać najlepszych.
Macaulay w jednym z listów do ukochanéj siostrzeniczki pisze, iż pozna wkrótce, jako książki są lepsze od ciastek, cacek i zabaw, i dodaje: „Co do mnie, gdyby kto chciał mi dać najpotężniejsze królestwo, jakie kiedykolwiek istniało, gdybym miał wspaniałe pałace, ogrody, uczty, wina, powozy, konie, ubiory, stu służących na moje rozkazy, pod tym jednym warunkiem, abym się wyrzekł książek, — nie chciałbym być takim królem. Wolałbym zostać ubogim człowiekiem, mieszkać na poddaszu i miéć książki, niż być możnym królem, nielubiącym czytać.”
Pomimo to ogół dziewczynek przekłada ciastka i cacka nad książki, a dużo dorosłych wolałoby, zamiast nich, posiadać wspaniałe suknie. Zamiłowanie przecież w czytaniu nabyte być może z trochą starania przez każdego, a szczególniéj przez osoby młode. Nawet poważne książki przy bliższém poznaniu nie są wcale tak suche, jak się z pozoru wydaje. Jeśli kto przezwycięży się z początku i czytać zacznie dobre książki, przyzwyczai się do nich w krótkim czasie. Czytałem w jedném z czasopism następujące zdarzenie. Młoda panna, co świeżo skończyła pensyę, prosiła jednego z przyjaciół o pożyczenie książki.
„Dałem jéj „Sartor Resartos” Carlyle’a i byłem bardzo ciekawy, co z tego wypadnie. Oddając książkę, panienka powiedziała mi, iż za pierwszém czytaniem nic z niéj zgoła nie zrozumiała; zaczęła czytać ją po raz drugi i zdawało jéj się, że cokolwiek rozumie. Książka zachwyciła ją dopiero za trzeciém czytaniem. Takie trzykrotne odczytanie podobnéj książki stanowi samo przez się wykształcenie czytelnicze.”
Każda panna i wogóle każda kobieta powinna starać się o gruntowne wiadomości z najlepszych źródeł. Można do tego dojść, poświęcając dziennie chociażby tylko dziesięć minut czasu, bo tym sposobem przeczyta się rocznie kilka książek. Po co czytać nędzne dzieła, kiedy istnieją doskonałe w każdym przedmiocie? Niech każdy stara się zebrać własną bibliotekę, złożoną z dzieł wyborowych, niech każdy zapisuje to, co go w nich uderzy. Do wykształcenia potrzeba czytać i myśléć; czytać mniéj, więcéj myśléć. Czytać, gdy się ma czas; myśléć przy pracy o tém, co się czytało.
Tym sposobem, jeśli panna wykształcić się pragnie, może to uczynić bez względu na ubóstwo lub zajęcie. W amerykańskim uniwersytecie dla kobiet, w Vassar, uboga lecz energiczna dziewczyna pokazała, iż można bez środków dostąpić uniwersyteckiego wykształcenia. Zaraz po przybyciu do uniwersytetu wywiesiła w swojém oknie następujący napis: „Rękawiczki i buciki naprawiam porządnie po 10 cent. od sztuki, przynoszę śniadania po 10 cent. od każdego. Czeszę codzień po 25 cent. tygodniowo, ścielę łóżka po 10 cent. tygodniowo.” New York Morning Journal donosi, iż przez dwanaście miesięcy, przebytych w Vassar, praktyczna dziewczyna nietylko utrzymała się przyzwoicie, lecz opłaciła wpisy i kursa.
Można się wiele nauczyć z dobréj powieści, samo zaś zapomnienie o sobie przy czytaniu opisu wymarzonych charakterów odświeża i pokrzepia, — jednakże zbytnie zamiłowanie w czytaniu powieści jest jednym z powodów stępienia umysłu i odwrócenia go od poważnych studyów.
Mówią, iż wiek nasz jest wiekiem czytania; właściwiéj może byłoby go nazwać wiekiem plotkarskim, bo nasze zamiłowanie do plotek oddziaływa na literaturę. Ztąd to pochodzi popularność niektórych czasopism. Gdyby tylko czytane były te książki, które na to zasługują, połowa plotek przepadłaby niezawodnie. W swoim „Postępie nauczania” lord Bacon doradza naukę matematyki dla chłopców, których myśl ciągle przeskakuje z przedmiotu na przedmiot i nie może się na jednym zatrzymać. Jeśli w chłopcach należy wyrabiać zdolność skupiania umysłu, bardziéj jeszcze stosuje się to do dziewcząt. Teraz, gdy dzienniki i czasopisma zepchnęły w kąt książki, grozi nam wszystkim ptasie usposobienie. Są już tacy, co uważają, iż nawet dziennikarski artykuł jest zbyt długim, i lubią, jak wróble, żywić się tylko okruszynami. Kiedy ludzie przenoszą w ten sposób nad chleb pszenny prawdziwéj literatury otręby, sieczkę i plewy powszednich wypadeczków, albo skandalów towarzyskich, musi ztąd wyniknąć rozprężenie energii i utrata zdolności skupiania uwagi.
Życie jest krótkie, liczba zaś wydawanych dzienników, czasopism, książek bardzo wielka, — potrzeba więc wybierać najlepsze, a odrzucać gorsze. Zwracając się do dziewcząt i mówiąc im, jak co czytać należy, Ruskin powiada: „Pamiętajcie, że jeśli przeczytacie jedno, nie przeczytacie drugiego, i że tego, co dziś stracicie, nie odzyskacie jutro. Czyż będzie marnotrawił czas na plotkarstwie ze służącym ten, co może rozmawiać z królami i krolowemi?”
Najlepsze są zabawy i zajęcia wspólne, skupiające pewną grupę, i dlatego lepiéj jest czytać razem, niż gdy to każdy czyni sam dla siebie; tymczasem sztuka pięknego czytania niknie coraz bardziéj. Dziewczęta z próżniactwa lub niedbalstwa nie uczą się wyraźnego wymawiania i nie starają się ożywiać domowego kółka zapomocą pięknego czytania, a tym sposobem tracą sposobność przypodobania się rodzinie. „Znałam małżeństwo — pisze pani Warren, — w którém mąż przez dwa lata choroby, zmuszony do nieruchomości, stał się nadzwyczaj drażliwy. Żona nie umiała ani grać, ani śpiewać, ale czytała prześlicznie, zupełnie tak, jakby rozmawiała, nieraz więc łagodziła swym słodkim głosem jego cierpienia.”
Głośne czytanie i deklamacya są to talenta towarzyskie, które powinny być rozwijane od dzieciństwa. Należą one do najmilszych uzdolnień żon i matek; na nieszczęście, wiele z pomiędzy nich woli błyszczéć wszędzie indziéj, niż w tém miejscu, w którém szczególniéj czynić to powinny.
— Więc tak — mówił jeden z panów, spotykając drugiego, — ożeniłeś się wreszcie! Niechże ci powinszuję, bo słyszałem, że masz znakomicie utalentowaną żonę.
— Tak — brzmiała odpowiedź, — moja żona jest bardzo utalentowana, jest jak w domu w literaturze, w sztuce, jak w domu wśród nauk, jest wszędzie jak w domu, oprócz...
— Oprócz gdzie?
— Oprócz w domu.
Co do nauk, jakie powinny być udziałem kobiety, Ruskin sądzi, iż należy uczyć ich tego samego, co mężczyzn, jednakże nie w jednakim stopniu. „Kobieta w każdém towarzyskiém położeniu powinna umiéć to samo, co jéj mąż, ale w inny sposób.” Wszystko, co umie, niech umie dokładnie, tylko nie potrzebuje umiéć równie wiele. Jéj wiadomości, tak co do obcych języków, jak nauk, jakkolwiek elementarne (nie powierzchowne), będą dostateczne, jeśli uzdolnią ją do zrozumienia przez męża i jego przyjaciół.
Możnaby na to odpowiedzióć, iż panna powinna uczyć się dla własnego pożytku, a nie dla domyślnego męża, którego może nigdy miéć nie będzie. To prawda, sądzę jednak, że taką zapewne była myśl Ruskin’a, kiedy mówił: „kobieta powinna umiéć to samo, co jéj mąż,” iż krzywdę wyrządza się pannie, nie dając jéj wykształcenia, — bo jeśli pójdzie za mąż, grozi jéj lekceważenie męża i synów. Gdyby wychowywano dziewczęta tylko na ozdoby życia małżonków, nie miałyby nigdy nad nimi dodatniego wpływu. W książce pod tytułem „Co dziewczęta robić mogą” czytaliśmy niedawno ilustracyę tego zdania:
„Znana mi rodzina składa się z trzech synów i dwóch córek. Synowie są bardzo inteligentni i zdolni. Córki zapewne byłyby również uzdolnione, — mają dużo smaku, są miłe i dobre, ale umysł ich obejmuje drobiazgi jedynie. Czytają mało i to tylko najtkliwsze powieści, nie umieją ocenić rozumnéj rozmowy, a ważne kwestye obecnéj chwili są im zupełnie obojętne. Nie mogłem zrozumiéć, jakim sposobem w téj rodzinie dziewczęta różniły się tak zupełnie od chłopców, aż dopiero matka — znakomita gospodyni — wytłumaczyła mi tę zagadkę: „Mam bardzo złe wyobrażenie o dzisiejszych pannach — mówiła. — Co z nich będą za żony i matki? Czas, który powinny obracać na gospodarstwo, spędzają na czytaniu, na nauce języków francuzkiego i niemieckiego i już nie wiem czego więcéj, zamiast piec chleb lub naprawiać koszule dla ojców i braci. Nigdy nie pozwoliłam na to moim córkom; skoro tylko zobaczyłam książkę w ich ręku, zaraz je zapędzałam do igły. Nie pozwalałam im marnować czasu na czytanie.” „I zrobiłaś im pani wiele złego — pomyślałem, — powinnaś je była zachęcać do gospodarstwa, ale nie bronić czytania. Twoja to wina, jeśli córka, wydana za inteligentnego, myślącego człowieka, traci stopniowo nad nim wszelką władzę i nie jest jego towarzyszką; tobie ona podziękować powinna, jeśli dzieci, wzrastając, będą z góry na swą matkę spoglądały. Dla twego własnego spokoju ufam, iż nigdy nie zrozumiesz, coś uczyniła.”
Szczęściem, dawne zdanie, iż nauka odbiera kobiecość, prawie zupełnie poszło w zapomnienie. Zrozumieliśmy, iż nieświadomość nie jest wcale jednym z tych samych przymiotów, jakich poszukujemy w niewiastach, i że nauka, jako nauka, zepsuć ich nie może, przeciwnie, uczyni ona z kobiety prawdziwą towarzyszkę męża, którego podziela myśli, a matkę może tylko uzdolnić do kształtowania umysłu i uczuć jéj dzieci, tém samém więc podnosić poziom narodu. Dla téj zaś kobiety, co nie jest żoną i matką, nauka staje się ucieczką przeciw zapomnieniu i pośmiewisku.
Wierzymy, iż obecnie przyjemności towarzyskie są zwiększone, oraz postęp społeczeństwa przyśpieszony wykształceniem kobiet; widzimy przecież, iż wykształcenie samo nie starczy do wytworzenia dzielnych i tkliwych towarzyszek. Lady Fanshaw, lady Rachela Russel, Elżbieta Fry, Hanna More, Marya Carpenter, Florencya Nightingale i wiele innych nie błyszczały nadzwyczajną nauką, a jednak zapisały się na kartach historyi i dobro, które uczyniły, trwać będzie wiecznie. Kiedy nawet zastanawiamy się nad jedną z kobiet przeszłości, Joanną Grey, na swój czas uczonéj, nie zachwyca nas jéj łacina, ani zamiłowanie w książkach, ale raczéj jéj skromność, wdzięk, cierpliwość, poświęcenie, — słowem, zamiast wielbić jéj wykształcenie, wielbimy charakter; nie zapisała się w pamięci potomnych jako filozofka, ale jako obraz słodyczy, miłości i szlachetności niewieściéj.
Prawdopodobnie najlepsi, najbardziéj myślący ludzie podzielą pod pewnym względem zdanie filozofa niemieckiego Emanuela Kanta. Lubił on towarzystwo, a zaszczycał szczególną uwagą niekoniecznie wykształcone, starannie wychowane kobiety, ale te, które celowały zdrowym rozsądkiem, co nie były przesadne w obejściu, co miały pogodny umysł i umiały dobrze prowadzić gospodarstwo. Miał zapewne takie samo przekonanie, jak jeden ze współczesnych autorów, który twierdzi: „Jeśli kobieta nie umie domem zarządzić, nie jest właściwie wykształconą. Jeżeli zaś spotkacie kogo wychodzącego z klubu o dziewiątéj i śpieszącego do domu, możecie śmiało powiedziéć, że ma wykształconą żonę.”
Bezwzględna, samolubna, opryskliwa, przykra, wymagająca młoda kobieta może w szkole pozyskać wszystkie nagrody, może grać prześlicznie i cały świat zwiedzić, ale choćby najwięcej umiała, wychowaną nie jest, a najzwyczajniejsza wiejska dziewczyna, zdrowa, z otwartą głową, z serdeczném, cierpliwém, niesamolubném usposobieniem, jest stokroć więcéj ucywilizowana, niż laureatka szkolna mrukliwa względem matki, przykra dla sióstr, któréj zdaje się, że zbyt wiele umie, by zabawiać się z innemi pannami. Miłe obejście jest dowodem cywilizacyi. Zdrowie jest niwą, inteligencya — gałęźmi, a usposobienie — liśćmi i kwieciem, żywą pięknością, blaskiem i słodyczą, któremi kobieta życie swe odziać powinna. Bez wykształcenia serca najwyższe wykształcenie umysłu podobne jest do drzewa ogołoconego z zieleni i kwiecia.






ROZDZIAŁ XXVI.
Czy kobieta ma być odważną?
Wobec nagłego niebezpieczeństwa, zagrażającego jéj saméj, drogim istotom lub nawet obcym, kobietę porywa niekiedy nadludzka odwaga i wówczas, jak Grace Darling, gotową jest wykonać czyny, przed któremi cofają się ludzie znani z męztwa.
The Family Circle.

DDzielna mówczyni na meetingu względem praw kobiecych pytała, podnosząc długie ręce, podobne do śmig wiatraka: „Gdyby wszystkie kobiety w tym kraju powstały w całéj swéj liczbie i szły na wybory, chciałabym wiedziéć, coby je wstrzymać mogło?” Wśród chwilowéj ciszy, jaka nastała po tej oratorskiéj figurze, dał się słyszéć cichy głos: „Mysz.” Dziś już podobny żart nie ma racyi bytu, ale był czas, gdy słowa te miały swoje znaczenie.
W starożytności i w wiekach średnich czytamy o dzielnych niewiastach, od jakich stu lat przecież nastała moda niewiast wiotkich, lękliwych. Zdawało się, kobietom, iż udana trwoga czyniła je zajmującemi mdlały na widok myszy lub pająka, a spokojna krowa przejmowała je obawą. Teraz przecież doszliśmy do przekonania, iż odwaga, nietylko moralna, ale i fizyczna, przystoi zarówno kobiecie, jak mężczyźnie, i wcale nie zachwycamy się panną, która w chwilach nagłego niebezpieczeństwa traci przytomność umysłu. Kobieta powinna polegać na saméj sobie, nie wysuwać się na przód, nie szukać zaczepki, ale zaczepiona powinna umiéć się bronić, zbrojna spokojną odwagą. „Niezbyt dawno — pisze jedna Amerykanka — młoda moja przyjaciółka wysłaną została do Anglii, w celu wyuczenia się trudnéj gałęzi sztuki. „Czyż nie lękałaś się puścić Alicyi saméj tak daleko, kiedy potrzeba jej rady i opieki?” — pytała jedna z jéj krewnych. „Wcale nie — brzmiała odpowiedź, — Alicya jest osobą odpowiedzialną, wszędzie da sobie radę.”
Nie idzie wcale za tém, by poleganie na sobie przerodziło się w arogancyę, jak się to czasem zdarza. Tam jednak, gdzie istnieje prawdziwa odwaga, rzadko ją się spotyka.
Marek Twain pisze o pannie, która rzucała się na kamienie i wyboje przed szczekającym psem. Jeśli taka panna przechadza się z mężczyzną, a zdarzy się podobny wypadek, czepia się jego ramienia, zaklina, ażeby szedł w ten sposób, by zakrył przed nią groźnego nieprzyjaciela. Zdaje się, iż podobna lękliwość nie dodaje jéj uroku, nawet w oczach człowieka, do którego tuli się ze strachu.
Nazywają kobiety płcią słabą, ale to wcale niesłusznie. Nie było żadnéj słabości w heroicznéj Siostrze Miłosierdzia, o któréj niedawno dzienniki dawały następujące szczegóły:
W obecności całego francuzkiego wojska, znadującego się w stolicy Tonkinu, gubernator generalny przypiął krzyż legii honorowéj matce Maryi Teresie, przełożonéj Sióstr Miłosierdzia. Wojsko zebrane na głównym placu miasta otaczało wyniesienie, na którém znajdował się gubernator generalny ze swoim sztabem. Adjutant wysłany po zakonnicę znalazł ją w szpitalu, dodającą odwagi żołnierzowi, któremu miano ucinać nogę. Nie chciała odejść od niego przed skończeniem operacyi i dopiero wówczas udała się z adjutantem na plac, gdzie przyjął ją osobiście generał i poprowadził na wzniesienie wśród okrzyków żołnierzy. Generał przemówił w sposób następujący:
„Matko Maryo Tereso, mając lat dwadzieścia, zostałaś ranna kulą armatnią pod Bałakławą, w chwli, gdyś opatrywała rannych na polu bitwy. W r. 1859 odłam kartacza położył cię pod Magenta w pierwszych szeregach. Od tego czasu byłaś w Syryi, Chinach, Meksyku, narażałaś się na kule, miecze, lance, a jeśli nie zostałaś ranną, to nie było w tém twojéj winy. W r. 1870 znaleziono cię w Reishoffen pociętą szablami wśród stosu zabitych kirasyerów. Wszystkie te czyny odwagi uwieńczyłaś parę tygodni temu jednym z najbardziéj bohaterskich postępków, o jakich kiedykolwiek wspomniała historya. Granat wpadł do ambulansu, będącego pod twoją opieką. Każdéj chwili należało się spodziewać wybuchu, któryby nowemi ranami pokrył i tak już pokaleczone ciała, leżące na łóżkach. Aleś ty nad niemi czuwała — z uśmiechem wzięłaś w ręce granat i, uśmiechając się do rannych, którzy patrzyli na to z przestrachem, drżąc nie o siebie, lecz o ciebie, poniosłaś go na odległość osiemdziesięciu metrów. Kładąc go na ziemi, spostrzegłaś, że ma wybuchnąć, rzuciłaś się na ziemię; ujrzano cię całą we krwi, ale gdy ci pośpieszono z pomocą, podniosłaś się ze zwykłym uśmiechem, mówiąc: „To nic.” Zaledwie wyleczona z tych ran, powracasz do szpitala, w którym cię znaleziono.”
Podczas tych pochwał dobra zakonnica miała głowę skromnie spuszczoną, a oczy wlepione w krucyfiks, wiszący u jéj boku. Generał kazał jéj uklęknąć; dobywszy szpady, dotknął potrzykroć lekko jéj ramienia i przypiął krzyż honorowy do habitu, mówiąc drżącym głosem: „Nadaję ci krzyż walecznych, w imieniu narodu i wojska francuzkiego; nikt nań nie zasłużył większem bohaterstwem, ani życiem więcéj poświęconém służbie kraju i współobywateli. Żołnierze, prezentujcie broń!”
Wojsko salutowało, odezwały się bębny i trąby, jeden okrzyk wydarł się z piersi obecnych, wszyscy byli poruszeni, tylko matka Marya Teresa powstała z rumieńcem na twarzy i spytała: „Generale, czy już skończyłeś ze mną?” „Tak jest” — odparł. „To ja powrócę do mego rannego w szpitalu.”
Codzień kobiety spełniają bohaterskie czyny, o których nie wspominają dzienniki, a pomimo to, nie wyszukując ich specyalnie, znaléźć można wiele opisów podobnych. Oto jeden jeszcze na chybił trafił wybrany: „Hi! hi! — wołała głośno z przerażeniem gromada ludzi, spokojnie przed chwilą przechadzająca się po ulicach San Diego w Kalifornii. Powodem tych krzyków była trzoda dzikiego bydła, przepędzana przez miasto. Jak wiadomo, zwierzęta te są zawsze niepewne. Małe dziecko bawiło się na ulicy blizko miejsca, którędy trzoda przechodziła, gdy jeden z buhai, ogromny zwierz z rozłożystemi rogami, rzucił się ku maleństwu. Na domiar złego, poganiacz był pijany, i, próbując zawrócić zwierzę, spadł z konia. Wtedy to powstały ostrzegające krzyki obecnych, zrozumieli okropny los, grożący dziecku, od którego, zdawało się, iż nic już odwrócić go nie mogło. W téj właśnie chwili kobieta przechodziła ulicą, a hałas i krzyki odrazu zwróciły jéj uwagę. Zrozumiała jedném spojrzeniem niebezpieczeństwo dziecka i, nie namyślając się, skoczyła na opróżnione siodło; udało jéj się dogonić byka, któremu zarzuciła swój szal na głowę właśnie w chwili, gdy miał dosięgnąć ofiary. Wówczas, nie zsiadając z konia, podniosła dziecko i zawiozła w bezpieczne miejsce. Ten świetny akt odwagi wywołał ogólny poklask tych, co byli jego świadkami, a czytelnicy podzielą go niezawodnie. Czyn panny Lawrence, bo takie było nazwisko odważnéj kobiety, był nietylko bohaterski, świadczył o nadzwyczajnéj zręczności w konnéj jeździe, którą mało kto pochwalić się może.”
Mniejsze nierównie wrażenie czyni co chwila zetknięcie się z zarazami różnego rodzaju, niż wystąpienie przeciw kulom nieprzyjacielskim, a jednak kobiety, jako dozorczynie szpitalne, narażają się ciągle na większe niebezpieczeństwo, niż te, jakie grożą na polu bitwy. Doktór William Farr z biura statystycznego twierdzi, iż w piętnastu wielkich szpitalach stolicy śmiertelność pomiędzy dozorczyniami przenosi o 40 procent śmiertelność ogółu kobiet, a na podstawie tych danych profesor Erichsen powiedział w jednéj ze swych przemów: „Zwiększona o 40 procent śmiertelność znaczy, iż ze stu umierających dozorczyń czterdzieści żyłyby jeszcze długie lata, gdyby obrały mniéj niebezpieczne zajęcie. Śmiertelność 40 na 100 jest daleko większą, niż śmiertelność na polu bitwy od kul nieprzyjacielskich. Połowa dozorczyń umiera wskutek zaraźliwych gorączek, nabytych przy spełnianiu swych obowiązków. Dodać jeszcze do tego należy kalectwa, utratę zdrowia, jeśli nie życia, z powodu niedostatecznego snu, nadmiernego wytężenia muskułów i nerwów, przykrych wrażeń, braku świeżego powietrza i t. p. wypadków.”
Jest tu może nieco przesady, a jednak generał Gordon twierdził, iż wszystkie niebezpieczeństwa i niepokoje, jakie przechodził, niczém są w porównaniu z tém, co znosić musi dozorczyni przykrego chorego. Według la Rochefoucauld, prawdziwa odwaga zależy na spełnianiu bez świadków tego, coby się uczyniło w obliczu całego świata. Gdyby tak było rzeczywiście, rodzaj odwagi kobiecej byłby wyższy od wszystkich innych, bo zwykle widownią jéj są domowe ściany, nie zaś miejsca publiczne.
Jeśli zaś męztwo, które śmie, i męztwo, które znosi, jest jedno i toż samo, kobiety także mają w niém wyższość. Zapominamy zbyt często, iż potrzeba nieraz większéj odwagi, ażeby cierpliwie cierpiéć, niż dobrze czynić, i lekceważymy pierwszą, jako należącą wyłącznie do tak zwanej płci słabéj.
Panuje ogólne mniemanie, iż w czasie paniki, np. w czasie pożaru teatru, lub zatopienia okrętu, kobiety są bardziej przerażone i łatwiéj tracą głowę. Wątpię przecież, by tak było rzeczywiście. Pewien Amerykanin, który niejednokrotnie znajdował się wśród podobnych katastrof na morzu, mówi, iż zwykle tchórzostwo mężczyzn przyczynia się do przerażenia kobiet i pobudza je do krzyków, które zwiększa okropność chwili. Gdy kilku ludzi obdarzonych krwią zimną przemówi do kobiet, uspokoi je zwykle. W podobnie krytycznych chwilach gdyby ludzie nie tracili panowania nad sobą, szanse wyratowania się byłyby daleko większe. Tymczasem samolubna oraz gwałtowna żądza wydobycia się z niebezpieczeństwa najczęściéj powoduje zgubę.
W opisie rozbicia Kent’u w r. 1825 czytamy o pełném odwagi i godności zachowaniu się dwóch pań w tak okropnéj chwili. Kiedy oświadczono kobietom, zgromadzonym na pokładzie, iż nie było już żadnéj nadziei ocalenia, a śmierć zbliżała się szybka i nieunikniona, jedna z nich padła na kolana, złożyła ręce i zawołała: „Chociaż w ten sposób przyjdź Panie.“ I zaraz zwróciła się do obecnych, ażeby razem czytać Pismo święte. Siostra jéj z równym spokojem wyszukała odpowiednie psalmy i czytały je obie głośno, przeplatając modlitwą.
Ileż kobiet spaliło się żywcem z powodu, że ze strachu, w chwili zajęcia się płomieniem, straciły głowę. Gdyby która z was, czytelniczki, znalazła się w tém położeniu, cóżby uczyniła? „Zadzwoniłabym gwałtownie” — odpowie jedna, przywykła do ciągłéj usługi służącéj. „Pobiegłabym po wodę” — zawoła druga. A inna znów: „Obwinęłabym się w dywan lub kołdrę.” Otóż w podobnym wypadku należy, zamiast dzwonić i szukać tego, czego niéma pod ręką, rzucić się na ziemię i tarzać po niéj, dusząc ogień. W ten sposób stłumi go się lepiéj, niż każdym innym sposobem. Gdy się stoi, ogień szerzy się daleko szybciéj, co stwierdzić nawet można na zapalonym papierze, który płonie lepiéj trzymany do góry, niż poziomo; tak samo dzieje się z człowiekiem.
Oto przykład odwagi i przytomności, jaką okazała młoda dziewczyna. Ubrana w lekką, wieczorową suknię, zapragnęła dostać książki z najwyższéj półki, stojącéj na komodzie w jéj sypialnym pokoju; postawiła więc świecę na rogu komody, a sama zapomocą krzesła stanęła na komodzie. Nie wyrachowała jednak dobrze objętości spódnic, które się od świecy zapaliły. Nagle pokój cały rozjaśnił się żywym blaskiem i zrozumiała z przerażeniem, że to ona oświetliła go w ten sposób. Wiele bardzo dziewcząt byłoby z krzykiem wybiegło z pokoju i spaliło się na śmierć, a może i na ratujących zapaliło odzienie; ona tymczasem, rachując na siebie jedynie, postąpiła daleko rozumniéj: skoczyła na ziemię i położyła się na niéj, a natychmiast płomienie, których gorąco czuła już na szyi, przygasać zaczęły. Mówiła potém, iż miała zamiar obwinąć się w dywan leżący na ziemi, ale nie miała na to czasu, bo suknia paliła się ciągle, nawet gdy już leżała. Nie straciła jednak ani na chwilę zimnéj krwi, nie podniosła się, ażeby zadzwonić lub wzywać pomocy, ale dusiła ciągle ogień, dopóki nie przygasł zupełnie. Wszystko to stało się tak szybko, iż chociaż suknia się cała spaliła, jednak białe spódniczki nie zostały przez ogień dotknięte. Jest to dowodny przykład, iż najlepszym sposobem zażegnania niebezpieczeństwa jest odwaga i przytomność.
Nasze babki wychwalały rozkosze domowego ogniska i cichego przy niém życia, ale dziś mężatki i panny przenoszą nad nie przyjemności zadomowe, którym oddają się niemal na równi z mężczyznami. Istnieją jednak wykwintne kobiety, lękające się długich przechadzek, słoty, tyle przynajmniéj co przeciętna Francuzka, tylko takie usposobienie nie jest dziś rzeczą modną. Dziś panny jeżdżą konno, przeskakują płoty i rowy, grają w krokieta, w lawn tennis, łowią ryby i jeżeli nie strzelają same, towarzyszą polowaniom swych męzkich przyjaciół po moczarach i zaroślach. Ma to swoje dobre strony. Kingsley twierdzi, iż silny wiatr wschodni hartuje dzielnych Anglików, a my dodamy, iż to życie na świeżém powietrzu, oddane ćwiczeniom ciała, niekiedy zaprawnym niebezpieczeństwem, wyrabia dzielne, nieustraszone kobiety, gotowe także stoczyć walkę z losem. Powiedziano jest, iż „mężczyzna powinien pracować, a kobieta płakać,” lecz praca, zarówno jak łzy, przypada w naszych twardych czasach w udziale kobietom. Wszystko więc, co je przyucza i zbroi do ciężkiéj walki życia, jest dla nich korzystném.
Nikt nie zaprzecza, iż odwaga cywilna tak samo potrzebną jest kobiecie, jak mężczyźnie. Bez téj odwagi niema charakteru. Potrzeba jéj, ażeby mówić prawdę i działać wedle prawdy. Kobieta, która nie ma odwagi powiedziéć, iż środki nie pozwalają jéj na stroje i na życie, jakie inni prowadzą, będzie goniła za pozorami i w czynie, jeśli nie w słowie, dopuści się fałszu. Miéć odwagę swoich przekonań, miéć odwagę oprzéć się pokusie, przystoi zarówno pannie i dojrzałéj kobiecie, jak mężczyźnie. Wierzcie mi, dziewczęta: ażeby w niektórych okolicznościach postąpić jak należy, potrzeba większéj odwagi, niż ażeby rzucić się na działa nieprzyjacielskie, a choć w nagrodę nie czeka was krzyż zasługi na tym święcie, otrzymacie w innym koronę sprawiedliwości. W walce życia zarówno potrzeba mężnych kobiet, jak mężczyzn. Oto odpowiedź na pytanie: czy kobiecie potrzebna odwaga?






ROZDZIAŁ XXVII.
Religia dziewcząt.
Jak we wschodniej powieści jedno słówko sesame, otwierało drzwi zaklętéj jaskini, pełnéj skarbów, tak samo słowo Talitha cumi otwiera skarbnicę mądrych i pouczających myśli.
Wielebny Hugh Macmillan.

WW Piśmie świętém jest wiele prześlicznych powieści, ale żadna nie wyrównywa opisowi łaski Zbawiciela dla małéj dziewczynki. Żył w Kafarnaum, czy w jakiémś inném mieście Galilei, człowiek zwany Jairem, jeden z przełożonych synagogi, miał dwunastoletnią córkę jedynaczkę, a jest to właśnie wiek, gdzie córka najdroższą staje się rodzicom. Zapadła ona w ciężką chorobę i była umierającą. Ojciec jéj więc pośpieszył do Tego, o ktorego cudownych uzdrowieniach słyszał, rzucił Mu się do nóg i błagał, ażeby mu córkę ocalił. Zbawiciel nie zwlekał, ale natychmiast szedł z ojcem, otoczony wielką rzeszą. Życie galilejskiéj dzieweczki było mu równie drogie, jak nawrócenie tylu dusz. Wkrótce, pośród szmeru tłumu i tylu zmięszanych głosów, baczne ucho Mistrza dosłyszało szept posłańca, który właśnie przybył oświadczyć ojcu, iż ratunek był już daremny, bo córka jego umarła. Powiedział więc ojcu, by nie upadał na duchu, tylko wierzył. Przybyli do domu Jaira. Najęte płaczki, według obyczaju wschodniego, rozpoczęły już swój lament. Jezus zbliżył się do dziecka, dotknął go ręką i przemówił słowami, które zostały nam przechowane: „Talitha cumi.” Dzieweczko, wstań. Tłumaczenie aramejskiego wyrazu nie odpowiada jego właściwemu znaczeniu. Pieszczotko, gołąbko, obudź się — należałoby właściwiéj powiedziéć, tem bardziéj, iż były to wyrazy używane przez matki, które w ten sposób budziły swe dzieci ze zbyt długiego snu. W ten słodki sposób Dobry Pasterz przywołał śpiącą duszę.
Dziewiętnaście wieków upłynęło od czasu, jak Zbawiciel wymówił te słowa, a są one dziś tak pełne znaczenia, jak i wówczas, dla każdego dziewczęcia, mającego uszy do słyszenia. „Talitha cumi.” Dziecię moje, powstań ze swych złych nałogów, porzuć powierzchowne, próżne, samolubne nawyknienia; gołąbko, wznieś się i bądź lepszą tego roku, niż roku poprzedniego. Niech głos ten przejmie cię do głębi serca i obudzi ze snu obojętności.
Niezbyt dawno ciekawy pamiętnik został napisany o kimś, do kogo Zbawiciel przemówił jak do córki Jaira i który postąpił według słów Jego. Przyjaciółka młodości Katarzyny Spooner, późniejszéj pani Tait, żony arcybiskupa Canterbury, przypomniała sobie, iż jeszcze w całym blasku szczęśliwego dzieciństwa, wśród jego niewinnych uciech, Katarzyna powiedziała jéj, iż usłyszała w głębi swego serca głos ukryty, mówiący: „zdążaj wyżéj.” Poszła za głosem natchnionym i nigdy mu się nie przeniewierzyła. W wysokiém położeniu, jakie jéj przypadło w udziale, zawsze miała go w pamięci, on był jéj kierownikiem, osłodą i wsparciem.
Jakaż to różnica pomiędzy podobném dziewczęciem a zamarłemi duszami, o których pisze jeden z doktorów: „Niéma dla mnie nic trudniejszego, jak zrozumiéć pewien rodzaj panien. Przepędziłem czas jakiś z dwoma takiemi okazami. Miały one przeciętną zdolność obserwacyi, rozumienia i uczucia. Wychowanie odebrały kosztowne, do kościoła uczęszczały regularnie, nic nie zdawało się zapowiadać w nich idyotek. Matka ich była umierająca i nieraz zwracała ku nim smutne spojrzenia, oczekując jakiego dowodu miłości, współczucia, ale one tego nie pojmowały i myślały tylko o sukniach, będących w robocie. Przyzwyczaiły się do jéj miłości, choroby, nawet do blizkiéj śmierci. Przechadzałem się z niemi po wspaniałym lesie, przy blasku gwiazd; nie pojmowały piękności tego widoku i sprzeczały się o jakieś przybranie kapelusza. Przyzwyczajone były do lasu i nocy. Jedyna rzecz, do któréj się nie przyzwyczaiły nigdy, to wstążki, gazy, materye. Byłem z niemi w kościele, kiedy rozlegały się potężne dźwięki Te Deum, które przez tyle wieków wznoszą serca ludzi do Boga. Spoglądały na siebie śpiewając i wskazywały sobie wzajem fason okrycia w przyległéj ławce. Doktór obecnie mierzy temperaturę chorego ciała i jeśli znajduje ją niższą od pewnéj normy, wie, że śmierć już dotknęła serca. Tak i ja, znajdując tak nizką temperaturę słów, myśli i uczuć w człowieku, lękam się, czy dusza jego nie jest blizką śmierci.”
Ludzie nieraz niepokoją się o rzeczy religijne i wmawiają w siebie, iż muszą rozwiązać niektóre problemata, zanim staną się religijnymi. Nie potrzeba jednak żadnéj filozofii, ażeby zrozumiéć religię, jaka dziewczęciu przystoi. Jest ona bardzo prostą i zamyka się w słowach Dobrego Pasterza: „Powstań, dziecię moje.” Jeśli dziewczę kocha Chrystusa i chce Go słuchać, może to z łatwością uczynić w swoim zakresie, tylko twarz jéj odbijać będzie spokój serca. Dziewczę zresztą powinno dziewczęciem pozostać, będąc chrześcianką, — może bawić się tak samo jak każda inna, tylko powinna zawsze okazywać chrześciańskiego ducha, powinna być wszystkim pomocną, względem wszystkich łagodną, wolną od próżności i egoizmu, brzydzić się tém, co jest nieskromne. Powinna téż bez wstydu cofnąć się od tego, co za złe uważa, nie brać udziału w wyśmiewaniu rzeczy poważnych, choćby sama narazić się miała na śmieszność, wyznając odważnie swą wiarę i zasady.
Być sumienną w spełnianiu obowiązków, czynić miłosierdzie, łagodzić swe usposobienie i namiętności nawyknieniem modlitwy, poić się źródłem prawdy i być zarazem ufną i godną zaufania — to należy do obowiązków kobiety, bez tego istniéć w niej będą braki, których nic zastąpić nie zdoła.
Jest wielu z pomiędzy nas, którzy mają dość religii, ażeby odmówić sobie przyjemności grzechu, nie dość jednak, by dać poczucie szczęścia; nasza religia zaś zbyt często okazuje się bezużyteczną, gdyż oddzielamy ją od naszych codziennych czynności i zabaw. A jednak kobieta, odkładająca na bok religię dlatego, że wchodzi w towarzystwo, podobną jest do osoby, zdejmującéj obuwie, gdy ma chodzić po cierniach.
„Nie wierzę w tego rodzaju religię,” oto co mówiła sercowa kobieta o pannie, czyniącéj wiele dobrego w swéj parafii, ale którą przykre usposobienie czyniło nieznośną w domowém kole. Uważała się ona za nawróconą, ale nie okazywała tego wcale swoim najbliższym.
Jestem przekonany, iż bardzo wiele młodych osób strzeże się religijności z powodu fałszywych pojęć, przywiązanych do tego słowa. Łącząc religię z ciągłém rozpamiętywaniem o śmierci, uważają, iż przystoi ona bardziej osobom w wieku i umierającym, niż pełnym sił żywotnych. Albo téż sądzą, iż trzeba się ciągle modlić, słuchać kazań, czytać nabożne książki, a nie czują się do tego skłonni; tymczasem nie jest wcale rzeczą konieczną, chcąc być religijnym, przybierać ton poważny i wyrzekać się niewinnych rozrywek.
Prawdziwie pojęta religia uszlachetnia i uświęca życie daleko bardziéj, niż ciągłe rozpamiętywanie o śmierci. Doktór Newton opowiadał kiedyś o świeżo zgasłéj osobie, gdy zapytała go jakaś panna: „Jakże ona umarła?” Czcigodny człowiek odpowiedział: „Jest daleko ważniejsze pytanie, które wprzód zadać należy.” „Czyż jest jakie ważniejsze nad to, w jaki sposób umarła?” „W jaki sposób żyła” — odparł. Prawdziwie pobożny człowiek mówił: „Jeśli będę czynił to wszystko, com powinien, a nie będę czynił tego, com nie powinien, nie potrzebuję się troszczyć o łaskę w chwili śmierci. Przyjdzie ona, gdy mi będzie potrzebna.” Jest to wielka prawda; służmy Bogu za życia, a On nas w śmierci nie opuści.
Jakież to było szczęście dla Elżbiety Fry i dla tych, którym dobrze czyniła, iż nie uważała jedynie religii za ozdobę śmiertelnego łoża! W sześćdziesiątym siódmym roku, kiedy już zapadła na chorobę, z któréj powstać nie miała, mówiła do jednéj z córek: „Mogę powiedziéć, iż od czasu, gdy serce moje tknięte zostało łaską, wówczas, gdy miałam lat siedemnaście, ile razy się obudziłam w zdrowiu, w chorobie, we dnie i w nocy, myślałam naprzód, w jaki sposob mogę najlepiéj służyć Bogu.”
W rzeczywistości młodość więcéj od starości potrzebuje religii, ma bowiem silniejsze namiętności, które bez należytego kierunku zgubnemi być mogą. Starzy stosunkowo mniéj złego zrobić mogą, ale młoda osoba ma daleko więcéj ku temu sił i środków. Powinniśmy także uważać, iż łatwiéj się nawrócić za młodu i że zwłoka w tym względzie jest co najmniéj niebezpieczną. „Zwróćcie się do Boga na dzień przynajmniéj przed śmiercią” — mówił rabin Eleazar. Uczniowie jego rzekli: „Jakże człowiek wiedziéć może dzień swojéj śmierci?” A on odpowiedział: „Jeśli dziś zwrócicie się do Boga, kto wie, czy nie umrzecie jutro, i tak każdego dnia nawracać się będziecie.”

Ci, co w ten sposób „codzień umierają,” nie powinni lękać się żadnego złego, nawet w słonecznych dniach młodości, gdyż powołani są, ażeby przejść ponad ponurą doliną śmierci. Do nich to zastosować można napis na cmentarzu w Tunbridge Wells, na grobie szesnastoletniéj dziewczyny:

Wątłym pączkiem zabłysła na świecie,
Odwołana przez wyroki Boże,
By pokazać, jak przecudne kwiecie
Wpośród rajskich ogrodów zejść może.

Gdyby młode osoby wiedziały, czém jest religia, — zamiast próbować, jak długo się bez niéj obejdą, czułyby, iż każdy rok, mijający bez jéj słodyczy, jest rokiem straconym, rokiem, przeżytym na niższym poziomie. Jeśli zrozumiałym jest dla nas cesarz rzymski, który uważał, iż dzień bez dobrego uczynku był dniem straconym, jakże więcej żałować powinni ci, co stracili młodość bez Boga i pomyśleli o Nim dopiero wówczas, gdy siły ich znikły i mało co pożytecznego uczynić mogą. Od żałujących kochający Ojciec może przyjąć resztki zużytego bytu i słabe uderzenia serca, które nigdy nie biło ani dla Niego, ani dla obowiązku, ale czyż mamy Mu tak mało ofiarować? Czyż duch Jego nam nie szepce, iż teraz właśnie jest chwila oddania się Chrystusowi, jako swemu zbawcy? Jesteśmy stworzeni na podobieństwo Boga i przeznaczeni do nieśmiertelności. Nie należy spędzać marnie złotych dni młodości w próżnéj nadziei, iż późniéj żałować za to będziemy, gdy blask i przyjemność życia opuszczą nas na zawsze.
Mówiąc o apostołach, którzy spali w Gethsemani, zamiast przygotowywać się na godzinę próby, jak to czynił Mistrz, Robertson z Brighton naucza:
„Młodzi bracia moi, młodość jest jedną z najkorzystniejszych rzeczy: może być płodną w błogosławieństwa, jeśli będziecie tego chcieli, albo téż być wiekuistym wyrzutem, jeśli przejdzie daremnie. Teraz jest spokojna chwila w Gethsemani, a nie wiecie, jakie cierpienia i walki po niéj nastąpić mogą. Strzeżcie się, ażebyście nie zaspali i nie naśladowali apostołów w téj fatalnéj chwili. Uczynilibyście tak, pozwalając młodości waszéj przejść bezczynnie; jedynie myśląc o własnych przyjemnościach, pozwalając, by inni myśleli o was, dopóki prace i trudności życia nie znajdą was nieprzygotowanymi nakształt ludzi świeżo ze snu zbudzonych, niepewnych, nieprzytomnych, zaledwie umiejących trzymać się na nogach i nierozumiejących, co złe, a co dobre, a to dlatego, iż gdy był czas potemu, nie myśleliście o tém, co dobre.
„Z tego to snu niech was zbudzi głos Zbawiciela, wołający: „Talitha cumi!”






ROZDZIAŁ XXVIII.
Zabawy kobiece.

Baw się, Doro, igraj lekko, żwawo,
W gronie dziewcząt skocznym pląsaj tanem;
Obojętną to dla ciebie sprawą,
Czynisz-li to wieczorem lub ranem.
Wśród powietrznych gdy krąży igraszek,
Któż nie wiedzie wzrokiem za jaskółką?
Kto przeszkadza, gdy podniesie ptaszek
Śpiew, co wątłe rozpiera gardziółko?

Spójrzmy na tę młodą Angielkę, wychodzącą w towarzystwie kilku młodych ludzi i panien, równie jak ona skromnie ubranych, ażeby w jakim odległym ogrodzie zabawić się w lawn tennis. Znać na niéj zdrowie. Powiedzieć angielskiéj pannie, iż je tak mało jak ptaszek, nic byłoby wcale komplimentem, ale przymówką.

Max O’Rell w „John Bull i jego wyspa.”

KKassyan opowiada, iż gdy raz ś-ty Jan Ewangelista bawił się z oswojoną kuropatwą, myśliwy zapytał, jakim sposobem człowiek taki jak on może trwonić czas w taki sposób. Ś-ty Jan na to odpowiedział: „Dlaczego nie masz zawsze naciągniętego łuku?” „Bałbym się — odparł myśliwy, — ażeby nie utracił sprężystości i przez to nie stał się bezużytecznym.” „Nie dziw-że się więc — wyrzekł apostoł, — że i ja czasem pozwalam sobie na trochę zabawy, ażeby tém lepiéj potém rozmyślać o rzeczach Boskich.” Nikt rozsądny dziwić się nie będzie, jeśli najmniéj powierzchowna kobieta używa rozrywki. Musimy więc poświęcić słów parę rozrywkom, inaczéj czytelnik poprzednich rozdziałów, które mówią jedynie o zajęciach i obowiązkach kobiet, zamknąćby gotów książkę ze słowami: „Sama praca, żadnéj przyjemności, to zawiele.”
Rozrywka jest tém dla kobiety, czém słońce dla kwiatu, w miarę użyta odświeża i wzmacnia, zbyteczna nudzi i szkodzi. Cała religia, mówi stare kazanie, zamyka się w tém: „Służ Bogu i bądź wesołym.” Ale wesołym być niepodobna, jeśli łuk jest w ciągłém napięciu. Wspomnienia życia pełne są próżnych żalów. Mało kto używał jak był powinien darów losu i piękności świata, na którym żyjemy. Nie umieliśmy cenić i nie cenimy należycie skarbów zdrowia, siły, czasu. Obowiązkiem naszym jest przecież być o tyle szczęśliwymi, o ile to możliwe. Chociaż niektórzy ucząc nas, jak powinniśmy zapominać o sobie, nie dodają, iż powinniśmy także używać tego, co nam dane. Są kobiety, które zawsze w słońcu upatrują czarną plamę, jest to ich własny cień, padający na wszystko; nie należy jednak zarówno wynajdywać sobie krzyżów, jak usuwać się od tych, które nam są zesłane.
Znamy panny, które nie grają, nie śpiewają, nie lubią muzyki, nie czytają, nie jeżdżą konno, nie uczestniczą w żadnéj zabawie i niczém się nie zajmują. Szczęściem, coraz mniéj jest im podobnych, to pewne jednak, że niektóre kobiety bawią się daleko łatwiéj niż inne, a są to te zwykle, co mają czynne ręce i spokojne serce. Próżniaczki zaś, których jedynym celem życia jest zabawa, śmieją się z trudnością, znudzone są sobą i wszystkiém, co je otacza. Możnaby o nicb powiedziéć, iż nie wiedzą, czego chcą, i nie będą zadowolone, aż to otrzymają. Rozrywka jest każdemu potrzebna, ale życie w zabawie ciągłéj męczy zarowno ciało, jak umysł. „Nie dziw — mówił Carlyle, — iż biedne światowe kobiety chwytają się morfiny lub skandalu. Dziw raczéj, że te królowe świata, uderzone którego ranka okropnością swego bytu, nie skończą odrazu za ogólném przyzwoleniem i nie ukażą sędziom śledczym całego wyższego świata powieszonego na podwiązkach i w ten tani i powszedni sposób nie uwolnią się od swego wiekuistego nieprzyjaciela — nudy.” Nuda, „to okropne ziewanie, którego sen rozproszyć nie może,” jest naturalném następstwem życia, poświęconego saméj zabawie; jest ono równie nieznośne, jak to, co jest wszelkiéj rozrywki pozbawione. Dla szczęścia potrzeba umiarkowania, pewnéj dozy pracy i rozrywki. Bez pracy nie może smakować rozrywka, gdyż sama etymologia słowa wskazuje, iż powinna ona po zmęczeniu następować.
Przyjemności pozadomowe były przez czas długi zmonopolizowane przez mężczyzn, kobiety jednak uczyniły bardzo mądrze, biorąc w nich udział, — one bowiem także potrzebują dobrego snu i apetytu, nerwy ich wzmacniają się od ruchu na świeżém powietrzu. Niektóre panny nawet wpadają pod tym względem w inną ostateczność i są zanadto ruchliwe. Kiedy lawn tennis wszedł w modę, lekarze przerazili się, gdyż panie, stanowiące najzyskowniejszą ich klientelę, stały się nagle tak zdrowe, iż przestały potrzebować doktora. Użytek jednak sprowadził nadużycie i z tego nadużycia znów wyrodziły się choroby, które zniweczyły obawy lekarzy. Zbyteczném byłoby wyliczać wszystkie rozrywki pozadomowe, zbawienne, byle tylko używane w miarę. Przechadzki są najkorzystniejsze w towarzystwie, nie trzeba bowiem, by przy nich umysł pracował zbytecznie. Nie trzeba jednak chodzić zbyt wiele. Wiosłowanie i gimnastyka, zwłaszcza pod kierunkiem dobrego nauczyciela, dają zręczność i zdrowie. Polowanie i konna jazda są to rzeczy kosztowne, ale jazda na trycyklu jest zalecana przez lekarskie powagi. Niektóre kobiety wzięły się do strzelania, na cóż jednak zabijać biedne ptaszki, kiedy mogą jedném spojrzeniem zabijać panów stworzenia? Krokiet jest równie jak lawn tennis dla kobiet właściwy, jest-to bardzo urozmaicona gra, ćwicząca oko i rękę.
Z zabaw, odbywających się w domach, najbardziéj zdrowe są tańce i gra w bilard, chociaż mogą się w nich ukrywać pokusy, których każda mądra panna strzedz się powinna. Byłoby rzeczą pożądaną, by zabawy taneczne zaczynały się i kończyły wcześniéj, niepodobna bowiem tańczyć całą noc i miéć nazajutrz umysł świeży, zabawa zaś nie powinna nas czynić niezdolnymi do pracy. Lady Bellairs pisze: „Słyszałam raz, jak radzono młodemu człowiekowi, ażeby, gdy zechce się żenić, zamówił się do domu upodobanéj panny nazajutrz po balu. Jeśli ta ukaże się przy śniadaniu świeża, rzeźwa, uśmiechnięta, zdolna zająć się przygotowaniem posiłku, może być pewny, iż posiada dwa najważniejsze na żonę przymioty: dobre zdrowie i miłe usposobienie. Ale jeżeli na śniadanie nie przyjdzie wcale, lub się na nie spóźni, jeśli będzie źle wyglądała i jadła jakby na żart, lepiéj on zrobi, jeśli gdzieindziéj szukać będzie żony.” Niech więc panny o tém pamiętają i niech się zapytają same siebie po balu, czy wyglądają tak świeżo, jak powinny. Jeśli nie, z pewnością pozostały na balu zbyt długo, zawiele jadły lub tańczyły, słowem popełniły jakieś nadużycie, skoro to, co miało być zdrową rozrywką, przyniosło im uszczerbek.
W imieniu ludzkości protestujemy przeciw temu, by każda panna pewną liczbę godzin grała na fortepianie, bez względu na to, czy muzyka stanowi dla niéj rozrywkę. Mozart mówił, iż potrzeba trzech rzeczy, ażeby grać dobrze, i mówiąc to, pokazywał na głowę, serce i końce palców, dając do zrozumienia, iż rozum, serce i technika składają się na wytworzenie wirtuoza. Skoro młodéj osobie brakuje którego z tych warunków, na cóż ma się męczyć nad fortepianem, — granie będzie dla niéj zawsze rzeczą trudną, a słuchacze gotowi pragnąć, by to było niepodobieństwem.
„Fortepian — pisał Heine — jest narzędziom tortur, przez które dzisiejszy wykwintny świat dręczony jest za swe udawania. Czemuż jednak niewinni także cierpiéć muszą? Niestety, sąsiadki moje przeze drzwi, dwie młode córki Albionu, w téj chwili grają świetne wprawy na dwie lewe ręce.
„Te ostre, twarde tony bez naturalnego spadku, te niemiłosiernie gwałtowne hałasy, to arcy-prozaiczne stukanie, ta mania fortepianowa, zabijają wszelką myśl, wszelkie uczucie, ogłupiają, znieczulają, wprawiają w idyotyzm. Szybkość rąk przesuwających się po klawiaturze i procesya wirtuozów fortepianowych charakteryzuje nasz wiek i świadczy o tryumfie ostatecznym mechaniki nad duszą. Technika, automatyczna dokładność, wcielenie się w drewniany mechanizm, uderzający o struny, są teraz wywyższone i wielbione, jakby najwyższe zdolności człowieka.”
„Nie — mówił człowiek o smutnych oczach, — nigdy nie proszę młodéj kobiety, by co zagrała. Uczyniłem to raz na moje nieszczęście.” „ I cóż nastąpiło?” — spytało pół tuzina ciekawych. „Zagrała — odparł człowiek o smutnych oczach — i dała mi niezapomnianą naukę.”
Wiele tak zwanych zabaw są tak źle użyte, iż zmijają się ze swém przeznaczeniem. Naprzykład najzwyczajniejszą przyjemnością przeciętnych ludzi jest rozmowa, a przecież jakże płaską, zużytą, niepożyteczną, pozbawioną soli dowcipu jest rozmowa wielu z nas. Raz, gdy głuchy biskup Thirlwall przechadzał się ze swoim przyjacielem, ten ostatni wyrzekł: „Jest mokro.” „Hę?” — zapytał biskup. „Jest mokro.” „Hę?” — powtórzył biskup. Dopiero po kilku razach zrozumiał, o co chodziło. „Szczególna rzecz — wyrzekł wówczas, — jak się mało traci na głuchocie.” Wielkiém błogosławieństwem dla otaczających i przyjaciół jest kobieta, która oddaje im towarzyskie usługi i lekkim czyni ciężar życia, gdy zadaje sobie pracy kierować rozmowę ku rzeczom zajmującym, stara się ją ożywić i uczynić przyjemną.
Pewna kobieta zamykała na jakiś czas swój dom w lecie, a potém, zapomocą lekkiego roztworu jodyny, przyciemniała płeć sobie i dzieciom, ażeby uwierzono, iż była w kąpielach morskich. Zapewne było jéj daleko lepiéj w domu, niż gdyby używała przyjemności podróży w głupi, pośpieszny i niewygodny sposób, w jaki się to dziś praktykuje. Podróże za granicę są jedne z najlepszych i najprzyjemniejszych rozrywek, ale wówczas tylko, gdy są dokonane z planem i rozumną metodą.
Gdy potrzeba nam rozrywki, należy unikać tego wszystkiego, do czego nie uczuwamy chęci. Ktoś wyjechał z domu z zamiarem zwiedzenia Francyi; dojechawszy do Dovru, odmienił plan i, siedząc na skałach nadbrzeżnych, przyglądał się jéj przez kanał. „Cóż — pytali go za powrotem przyjaciele, — jak znalazłeś Francuzów?” „Tak, jak sądziłem — odparł, — tylko wydawali mi się oddaleni.” Uważał on, iż nie należy gwałtu zadawać swoim chęciom, skoro postanowił użyć wypoczynku. Czuł, iż potrzeba mu tylko spokoju i zmiany miejsca; znalazłszy jedno i drugie, zaniechał oglądania rzeczy, jakie zamierzał oglądać, bo mu się tego odechciało.
Każdy wie, iż potrzebuje święta i odpoczynku, ale są mężowie, którzy w żonach téj potrzeby nie uwzględniają. Może jednak jest im ona jeszcze niezbędniejszą, skoro stary Tusser mówi:

Wypoczynek mężowi da lato lub zima;
Zajęciom gospodyni końca nigdy niéma!

Wyjmujemy fakt następujący z London Medical Record: „Pani M., mająca lat czterdzieści cztery, matka ośmiorga dzieci, cierpi na ostrą manię. Mąż, zapytany, czy nie może wskazać domyślnéj przyczyny choroby, odparł z żywością, iż nie dostrzega żadnego racyonalnego jéj powodu. „Żona całe życie siedziała w domu, była zawsze zajęta dziećmi, nigdy nie wychodziła, nawet w niedzielę do kościoła, nigdy nie zabawiała się z sąsiadkami, nigdy z nikim nie gawędziła, była najlepszą żoną i matką, pilnującą jedynie domu.” Naczelny lekarz domu waryatów, który ten fakt opisuje, dodaje: „Ten mąż nie mógł lepiéj określić powodu choroby żony, choćby był chciał to uczynić.”
Prawda, że dla matki i żony trudno jest znaléźć czas wolny. Im lepszą jest matką i żoną, tém większa będzie trudność. Sądzi ona, iż nikt nie potrafi tak dobrze zająć się domem, i ma słuszność. Jest pewna, że nikt nie potrafi zastąpić jéj przy dzieciach, i znowu ma słuszność. A jednak potrzebuje odetchnienia i po tygodniowym wypoczynku będzie jeszcze lepszą gospodynią, jeszcze lepszą matką. Dom zaś oceni lepiéj pożytek jéj rządów po tygodniowéj abdykacyi, wzmoże się cześć dzieci, gdy zrozumieją dobrze, czém matka jest dla nich. Jeśli czasem bywa rozdrażnioną — to skutek zmęczenia, jeśli jest smutną i znękaną — to ze zbytku pracy. Niech więc dom swój opuści, niech jedzie tam, gdzie będzie mogła spać spokojnie, nie nasłuchując jedném uchem, czy dzieci przez sen nie kaszlą, — gdzieby siadła do obiadu, nie wiedząc, co podadzą, — gdzie noce jéj będą bez troski, a dnie bez trudów, — gdzie niezgrabstwa służących nie będą jéj irytować, — gdzie nawet słyszéć będzie mogła brzęk tłuczonych naczyń bez przykrości. Taki odpoczynek zdejmie z jéj źrenic znużenie i przywróci im blask pierwotny; przypomni sobie niedbały śmiech młodości, odzyska elastyczność ruchów i żywe rumieńce. Zdolność powrotu do równowagi jest u kobiet prawdziwie zdumiewającą, szkoda tylko, że tak mało mają sposobności, by ją okazywać.
Jedną z najlepszych rozrywek w podobnych razach jest byle jaki koń, na którym można porzucić codzienne szlaki; niechby był najtańszy i najlichszy, wyda się zachwycającym. To tak samo, jak nasza znajomość botaniki, chemii, geologii lub innych nauk przyrodniczych; może ona być bardzo mała, a jednak nadaje niezmierny urok przechadzkom. Jerzy Henryk Lewes, dobrze znany autor i uczony, badał raz przydrożną sadzawkę. Gąsior szklany stał przy nim i w niego składał swoje zdobycze. Chłop irlandzki, wiedząc to, przyszedł go spytać z ironicznym uśmiechem, czy łowi łososie. „Tak jest” — odparł pan Lewes. Ale chłop nie odchodził, i gdy w siatkę uczonego złapała się jakaś muszla, ciekawość jego wzrosła. Przyglądał się żyjątkom, zawartym w gąsiorze i zadawał względem nich pytania, na które odpowiadano mu cierpliwie. „Oh! — rzekł wówczas — jakaż to piękna rzecz umiéć nazwać wszystkie Boskie twory!” Piękna to istotnie wiedza dla matki, odbywającéj z dziećmi przechadzki; wzbudzi ona wielkie poszanowanie w synach, jeśli potrafi odpowiedziéć na ich ciekawe pytania o skorupiaki, jakie znajdywać będą nad morzem. Matka Kanta miała zwyczaj w czasie przechadzek z synem, gdy ten był jeszcze dzieckiem, zwracać jego uwagę na każde piękno w naturze, mówiąc mu o cudnych dziełach Boga, a czyniła to w tak ujmujący sposób, iż przechadzki te były największém szczęściem chłopca, który je zawsze wspominał.
Któregoś dnia przechadzałem się z moim sześcioletnim synkiem nad morzem. Pokazywał mi muszle, morskie zioła i zadawał względem nich mnóstwo pytań, na które nie umiałem odpowiedziéć; wówczas spoglądał na mnie z cichém zdziwieniem, aż wreszcie wyrzekł: „Nigdy w mém życiu nie widziałem tak nieświadomego człowieka.” Nietylko wówczas, ale i w wielu innych razach żałowałem, iż nie nauczyłem się rozpoznawać przedmiotów natury. Gdybyśmy się niemi więcéj zajmowali, tyle przynajmniéj, ile potrzeba, by je rozróżniać i nazywać, byłoby między nami więcéj spokoju i żywości umysłu, czerpalibyśmy więcej przyjemności z otaczającego świata. Nie należy jednak przywiązywać zbytniéj wagi do tak zwanych rozrywek umysłowych, gdyż jest wiele kobiet, które do nich nie mają żadnéj ochoty. Rozrywka zasadza się na tém, ażeby zmienić kierunek myśli i w taki lub w inny sposób odwracać ją od zwykłych zatrudnień. Ta zmiana jest równie niezbędną w ekonomii naszych władz, jak sen, który znów wygładza w umyśle bruzdy, zrządzone troską, za jéj pomocą zachowujemy ich całą potęgę.
Sydney Smith zapytał raz młodéj osoby, czy zastanowiła się kiedy nad tém, w jaki sposób spędza życie? „Jeśli pani żyć będzie, jak to mam nadzieję, lat siedemdziesiąt dwa, oto jak ten czas będzie podzielony: Godzina dziennie, znaczy lat trzy. Przypadnie zatém dwadzieścia siedem lat na sen, dziewięć lat na ubieranie się, dziewięć lat spędzonych przy stole, sześć lat na zabawie z dziećmi, dziewięć lat na przechadzki, rysunek, wizyty, sześć lat na sklepy i zakupy, wreszcie trzy lata na sprzeczki.”
Różne są zdania co do wartości i ścisłości tego podziału. Co do snu, najlepiéj jest, kiedy przychodzi szybko, jest głęboki i nie zostawia ociężałości. Albo spać, albo być zupełnie rozbudzonym. „Kiedy kto się w łóżku przewraca, wstać powinien” — to powiedzenie słuszne, przypisywane księciu Wellingtonowi, maluje całą energię, która tak świetném i długiém uczyniła jego życie.
O ubiorze wypowiedzieliśmy już w jednym z poprzednich rozdziałów całe nasze zdanie. Mówiąc dziewczęciu o latach, które idą na posiłki, dobrze byłoby pamiętać na przysłowie, iż to, co zostawiamy na talerzu, służy nam nieraz lepiéj, niż to, co zjadamy. Sześć lat spędzonych z dziećmi, jest-to niezawodnie czas najlepiéj użyty. Co do spacerów, najlepiéj używać ich w towarzystwie, ażeby o ile możności najwięcéj zapominać o sobie. Rysunek stanowi dobrą wprawę dla oka i ręki; nie jesteśmy równie pewni pożytku wizyt, a plotki i skandale mogą je szkodliwemi uczynić. Zwiedzanie sklepów stanowi bardzo kosztowną rozrywkę, jak o tém dobrze wiedzą ojcowie i mężowie. Trzy lata spędzone na sprzeczkach są niezawodnie latami straconemi. Jedyny sposób uniknienia ich jest nie należéć do żadnéj kliki i strzedz się zbyt gwałtownych zażyłości. Zresztą sprzeczki koleżanek na pensyi mogą być przyrównane do sprzeczek kochanków — wzmacniają łączące je węzły. Jednakże czas i uczucia szafowane na sprzeczki są zupełnie stracone, unikniemy ich poczęści, nie zawiązując zbyt szybko przyjaźni. Powiedzenie „Co łatwo przychodzi, łatwo się traci” można przystosować do zbyt gwałtownych uczuć.



KONIEC.





  1. Dosłownie: domowe żony lub domowe mole.
  2. Heir znaczy po angielska dziedzictwo, a loom — war­sztat tkacki. (Przyp. tłum.)
  3. Jest tu gra słów, niemożebna do przetłumaczenia (Pets or pests), dosłownie: pieszczochy lub zarazy.
  4. Jest tu gra słów, niemożebna do oddania.
  5. Zwykły w Anglii ubiór tego rodzaju służby.
  6. Takie imię nosiła wówczas dzisiejsza królowa Wiktorya.
  7. Autor niniejszego dzieła wydał książkę pod tytułem: „Jak być szczęśliwym w małżeństwie.”
  8. Tytuł słynnéj powieści Wilkie Collinsa.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Edward John Hardy i tłumaczy: Teresa Prażmowska, Waleria Marrené.