Strona:Edward John Hardy - Świat kobiety.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jest to wielka prawda; służmy Bogu za życia, a On nas w śmierci nie opuści.
Jakież to było szczęście dla Elżbiety Fry i dla tych, którym dobrze czyniła, iż nie uważała jedynie religii za ozdobę śmiertelnego łoża! W sześćdziesiątym siódmym roku, kiedy już zapadła na chorobę, z któréj powstać nie miała, mówiła do jednéj z córek: „Mogę powiedziéć, iż od czasu, gdy serce moje tknięte zostało łaską, wówczas, gdy miałam lat siedemnaście, ile razy się obudziłam w zdrowiu, w chorobie, we dnie i w nocy, myślałam naprzód, w jaki sposob mogę najlepiéj służyć Bogu.”
W rzeczywistości młodość więcéj od starości potrzebuje religii, ma bowiem silniejsze namiętności, które bez należytego kierunku zgubnemi być mogą. Starzy stosunkowo mniéj złego zrobić mogą, ale młoda osoba ma daleko więcéj ku temu sił i środków. Powinniśmy także uważać, iż łatwiéj się nawrócić za młodu i że zwłoka w tym względzie jest co najmniéj niebezpieczną. „Zwróćcie się do Boga na dzień przynajmniéj przed śmiercią” — mówił rabin Eleazar. Uczniowie jego rzekli: „Jakże człowiek wiedziéć może dzień swojéj śmierci?” A on odpowiedział: „Jeśli dziś zwrócicie się do Boga, kto wie, czy nie umrzecie jutro, i tak każdego dnia nawracać się będziecie.”
Ci, co w ten sposób „codzień umierają,” nie powinni lękać się żadnego złego, nawet w słonecznych dniach młodości, gdyż powołani są, ażeby przejść ponad ponurą doliną śmierci. Do nich to zastosować można napis na cmentarzu w Tunbridge Wells, na grobie szesnastoletniéj dziewczyny: