Lilla Weneda/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
>>> Dane tekstu >>>
Autor Juliusz Słowacki
Tytuł Lilla Weneda
Pochodzenie Dzieła Juliusza Słowackiego tom III
Redaktor Henryk Biegeleisen
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1894
Druk Drukarnia i litografia Pillera i Spółki
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



LILLA WENEDA
TRAGEDIJA W PIĘCIU AKTACH




DO AUTORA IRYDIONA.
LIST DRUGI.

Kochany Endymijonie poezji, drzemiący w cieniu gajów laurowych, z lekkością i ciszą letniéj błyskawicy przedzieram się przez czarne liście drzew nieśmiertelnych, i trzema błyskami budzę ciebie ze snów niespokojnych... Wstań! wstań mój Endymijonie, tajemniczéj Muzy kochanku i postąp krokiem ku mnie a napotkasz nowy gaj fantazji, zielony sosnami teatr, bo oto dla ciebie jedynie mój drogi, wybudowałem nową scenę, sprowadziłem duchów aktorów, i rozłożyłem na leśnéj murawie, biegającego po świecie kolportera małe bogactwo — Odeszlij mnie z nowym zarobkiem przyjaźni, ze łzą jeżeli można; z pochwałą jeżeli można: a będę spokojny na wieczność.
Obudź się! obudź Rzymski w złotéj zbroi, z ognistym pancerzem rycerzu! Nowe mary stoją przed tobą: oto jest wzgórze okryte zieloną murawą, na wzgórzu stoi dwanaście druidycznych kamieni i trzynasty tron z omszonego granitu; oto wzgórze ukoronowane wieńcem dwunastu biało-włosych harfiarzy, zewsząd jakby morzem czerwonego połysku oblane... te straszne wzgórza zwierciadło to krew narodu... Śpiew dwunastu harf rozlega się nad ludem umarłych i wbiega w puste, szumiące lasy sosnowe, wołać nowych na zemstę rycerzy — Czy ci nie smutno?
Oto jest rycerz, z dwojgiem serc, z mieczem jedynym, z Tella, z Kastora i z Poluxa złożony; rycerz którego jedna połowa jest tarczą, a druga śmierci żelazem — wódz mający dwie dusze i dwa ciała; nieszczęście narodu; przeznaczenie dowodzące potępionemu przez Boga ludowi.. Wódz z dwojakiem i nie śmieszném już więcéj nazwiskiem: oto stoi na stosie ostatecznym jako posąg przyszłości — Czy go widzisz?
Oto wróżka, która zabrania harfiarzom rospaczy, a jednym strasznym i mściwym czynem zajęta, stąpa po sercach ludzkich, kruszy je pod swemi nogami... Eumenida Eschylowska krzycząca: zwycięztwo! sto serc ludzkich za zwycięztwo. — Czy się nie wzdrygasz?
Oto jest stary i święty człowiek, który przyszedł łzawe Chrystusa oliwy zaszczepiać na płonkach sosnowych i zamięszkał w czaszcze olbrzyma, a przyjazne jemu ślimaki przylazły i śliną kryształową zalepiły czaszki już pustéj zrennice, powoje owinęły ją dokoła. Oto we wnętrzu groty kościanéj i ludzkiéj, krzyż stoi, lampa się pali i błyszczy obraz Rafaelowski Boga Rodzicy — Widzisz jak dno złote obrazu pięknie jaśnieje w ciemnościach pustego czerepu? słyszysz jak szemrze modlitwa? Lecz — o! biada — o! losy... słowo świętego starca, miecz Rolandowy wyprzedził i jeszcze lud jeden kona z wiarą okropną rospaczy w przyszłość i zemstę — Cóż mój Galilejczyku?
Oto jest brat Rolanda a praszczur Sobieskiego, człowiek silnéj ręki, i Molierowskiéj w domostwie słabości; kontusz mu włożyć i buty czerwone gdy wróci z piorunowéj walki siarką cuchnący i krwią oblany po szyję — Kontusz mu włożyć i żupan niechaj panuje — bez jutra.
Oto nareszcie jest twarda dziewka Skandynawska; oto mniejsze mrówki ludzkości pełne kłamstwa, wybiegów, tchórzostwa w osobie Ślaza — Oto jest cały sklepik kolportera, wysypujący przed tobą swe fantastyczne figurki: za które autor sam gada a czasem szczebioce Alfierego językiem. — Na cóż to wszystko?
Zaprawdę ci powiadam jam tych mar nie wołał — przyszły same; przyprowadziła je z zobą biała Lilla Weneda; a ja ujrzawszy ten tłum ludzi, harf złotych, hełmów, tarcz, i mieczów dobytych, usłyszawszy głosy zmięszane dawno już wymordowanego ludu, wziąłem jedną z harf Wenedyjskich do ręki, i przyrzekłem duchom powieść wierną i nagą jaka się posągowym nieszczęściom należy.
Ile razy więc zwyczajem teraźniejszych poetów chciałem zacząć kwilącą serca dyssekcją, lub melancholizowaniem sztuczném obrazów prostą legendę okrasić, tyle razy mary zjawione krzyczały z krajów przeszłości: serca nasze były zdrowe i ciała, w mowie naszéj nie było niespodziewanych concetti, choć córki królewskie nie wzdychałyśmy do xiężyca, choć synowie królewscy pędziliśmy woły na paszę: Ossyan usłyszał naszego zgonu historją, lecz nie znalazł w niéj dosyć chmur xiężycowych, duchów, sarn, błyskawic i wiatru wzdychającego po mogiłach, ani więc ruszył harfy na omszonym dębie wiszącéj, ale odpędził nas w mgle niepamięci rospaczne: — Lecz ty, mówiły daléj mary, któregośmy widziały w ciemnym Agamemnona grobowcu, ty, jadący niegdyś brzegami laurowego potoku gdzie Elektra królewna płótno bieliła matczyne, mów o nas prosto i z krzykiem.
Tak namówiony wziąłem pół posągową formę Eurypidesa tragedji, i rzuciłem w nią wypadki wyrwane z najdawniejszych krańców przeszłości; a jeżeli mi Bóg pozwoli, to na téj nieco marmurowéj podstawie, oprę szersze, bardziéj tęczowe, lecz mniéj fantastyczne niż Balladyna tragedje; tylko ty Irydjonie nie opuszczaj mnie śród zimnego świata słuchaczy, tylko ty mi nie daj uczuć chłodu który mi na czoło od twarzy ludzkich powiewa; a gdybyś widział na mnie idące węże, weź w rękę harfę Lilli Wenedy i przemień te gady w słuchaczów. — Ile razy z tobą byłem, zdawało mi się że wszyscy ludzie mają oczy Rafaelowskie, że dosyć jest, jednym słowa zarysem pokazać im piękną postać duchową, że dbać nie trzeba o niedowidzenie; a chronić się tylko przesytu; sądziłem że wszyscy ludzie obdarzeni są Platońską i Attycką uwagą; że dodawszy do stworzonego już przez poetów świata jedną taką postać jak nimfa uwieńczona jaskółkami, które pierszchają z włosów dotknięte słońca promykiem; jedną taką postać jak nimfa uwiązana rączkami za łańcuch smutno gwarzących po niebie żórawi; można te Ateńczyki obrócić na niebo oczyma. — Teraz widzę, że innych widm, innych kolorów, innych potrzeba obrazów. Nie schodzę jednak z mojéj drogi, a że jest pustą i szeroką; to przypomina mi złote pustynie Suez, na których tak mi dobrze było gdym się tylko za słońcem i gwiazdami kierował. — Jest to wreszcie dla mnie droga konieczna, ile razy bowiem zetknę się z rzeczywistemi rzeczami, opadają mi skrzydła, i jestem smutny jak gdybym miał umrzeć; albo gniewny, jak w owym wierszu o Termopilach, który na końcu xięgi umieściłem, niby chór ostatni śpiewany przez poetę. — Na Odyna! niech wrzeszczą samochwalce — a ja z drgającemi ustami wracam pod skrzydła twoje ochłonąć.
A teraz słyszę że mnie pytasz skąd się w mojéj myśli biała postać Lilli Wenedy zjawiła — posłuchaj. Przed pięcią laty mieszkałem nad jeziorem Szwajcaryi, blisko miasteczka Villeneuve, dawnego Avencium. Miasteczko to położone na zielonéj równinie w końcu jeziora, niedaleko zamku Chillon i skał Heloizy, czarowało mię swoją wiejską i spokojną pięknością; na jasnych i wodnistych łąkach zbudowane, uśmiecha się wiosenną zielenią z pod czarnych gór, które podobne Rzymskiemu Legionowi, stoją groźne, nachylone, gotowe spaść i rosproszyć — Co? — kilka małych domków, biało odbitych w jeziorze, mały kościołek z piramidalną wieżyczką i rzęd ciemnych drzew kasztanowych, które jesienią owieszone mnóstwem chłopiąt, tłukących z koron owoce, rumienią się hożą czerwonością wesołych twarzy, niby jabłonie sadów naszych mnóstwem owoców spłonione. Takiém jest dzisiaj to miasteczko — lecz niegdyś, przed wiekami, na tém samém miejscu odbywała się okropna jakaś ofiara; musiało być poświęcenie się, rospacz, szczęk broni, miecz katowski ucinający głowę starca i słowo S. P. Q. R. błyszczące na Rzymskich chorągwiach. Czas wszystko uciszył. Z całéj owéj historji został tylko jeden grobowiec z następującym napisem:

JULIA ALPINULA
TU LEŻĘ
NIESZCZĘŚLIWEGO OJCA, NIESZCZĘŚLIWA CÓRKA:
BOGÓW AVENTYŃSKICH KAPŁANKA.
WYPROSIĆ OJCA OD ŚMIERCI NIE MOGŁAM.
NIESZCZĘŚLIWIE UMRZEĆ W LOSACH JEGO BYŁO.
ŻYŁAM LAT XXIII.

Mój Irydjonie, ta młoda dziewica, ta czysta kapłanka co żyła tylko lat 23, skarżąca się tak cicho — a tak przeraźliwie — z przeszłości: ona to zamieniła się w Lillę Wenedę; chciałem kwiat łączny przenieść do Polski: niosłem go ze świętém uczuciem, aby nie stracić zeń rosy, listka nie ułamać. Ta mara srebrnéj białości która na dziwnéj zieleni łąk Szwajcarskich, na odłamie skały, stawała przedemną: teraz zmartwychwstawszy nad Gopłem opowiedziała swego poświęcenia się historją; cicha, czysta, biała i spokojna ale głęboko w serce, nawet przez ojca własnego raniona.
Dawniéj jeszcze, jadąc przez pińskie błota, widziałem mnóstwo lilji wodnych i mnóstwo chłopów wychudłych od głodu; między chłopami a nenufarem litewskim taki był związek, że chłopstwo jadło kwiatów łodygi, nie mając chleba; łodygi te bowiem rdzéń mają słodką, gąbczastą, która za pokarm służyć może. Co z tego pińskiego wspomnienia do Tragedji wniknęło — zobaczysz.
A teraz, kiedym ci się wyspowiadał, usiądź na ułamku jakiéj dawnéj ruiny, albo pod cieniem Wirgillowego lauru niech cię gwarząca moja przeszłość otoczy — usiądź nad kryształową jaką i smętną wodą, abyś z xiążką moją mógł to zrobić, co zamyślona z białą różą w ręku dziewczyna; to jest, oberwać ją liść po liściu, rzucić w wodę płynącą, i pytać się losu listków o los człowieka; a zniszczywszy tak ciało Lilli Wenedy, odtwórz ją na nowo w myśli swojéj większym blaskiem odzianą i piękniejszą sto razy, i niech ta postać do nas obojgu należy, niech będzie jako łańcuch łączący dwóch Wenedów ręce, nawet w śmierci godzinie. — A tych dwóch wodzów! czy ty myślisz Irydjonie że tworząc ów myth jedności i przyjaźni, nie łudziłem się słodką nadzieją — że kiedyś — i nas tak we wspomnieniach ludzie powiążą i na jednym stosie postawią... ty mnie wtenczas umarłego będziesz trzymał na piersiach, i mówił mi do ucha słowa nadziei i zmartwychwstania, albowiem za życia słyszałem je od ciebie jedynie.
Paryż, dnia 2. kwietnia 1840 r.



OSOBY.
LECH.
GWINONA, żona Lecha.
LECHON  Synowie Lecha.
KRAK
ARFON
DERWID, syn Król Wenedów.
LILLA WENEDA  Córki Derwida.
ROZA WENEDA
POLELUM  Synowie Derwida.
LELUM
SYGOŃ  Lechici.
GRYF
ŚWIĘTY GWALBERT.
ŚLAZ, jego sługa.
DWUNASTU HARFIARZY  Wenedzi.
DWUNASTU WODZÓW
 
ORSZAK DZIEWIC GWINONY. RYCERZE LECHICI.
Z czasów bajecznych. — Blisko Gopła.
PROLOG.

Obszerna grota Wróżki wykopana w ziemi; w ścianach okrągłe dziury przez które widać rozległe pola i daleki krajobraz — światło zachodzącego słońca.
ROZA WENEDA — i LILLA WENEDA.
LILLA WENEDA.

O siostro moja jak ty zadumana!
Idź, spójrz na walkę, zaczaruj zwycięstwo.

ROZA WENEDA.

Na nic nie przyda się tu czar szatana.
Przekleństwo! przekleństwo! przekleństwo!
Ojczyzna nasza kona i na wieki,       5
Widzę umarłą...
I ty umarła... ja ci zamknę powieki,
Zimnego piasku w usta nasypię, a w gardło
Przekleństw, które ty z sobą poniesiesz w daleki
Kraj — na tamten świat — o! nieszczęśliwa!       10

LILLA WENEDA.

Mówisz i wicher się zrywa
I płacze nademną biedną.
Więc ja mam umrzeć — o! Boże?

ROZA WENEDA.

Cicho! czy Bóg ciebie jedną
Stworzył? Czemu trudzisz Boga?       15
Tam krew nasza i krew wroga
Zrobiła strumień i łoże
I Gopło zaczerwieniła
Będziesz ty jak płaczka wyła
Nad sobą gdy rycerze konają?       20

(Słychać dźwięk harf).

O! cyt — harfy nasze grają.
Słyszysz ich głosy ponure,
Płaczące i rozstrojone?
Harfiarze wchodzą na górę...
Wszystko stracone!       25

LILLA WENEDA.

Za harfiarzami tu wejdą rycerze
I nas zabiją, i wytną harfiarzy.

ROZA WENEDA.

Co? a z chmurami przymierze?
A piorun posępny, złoty,
Co stoi jakby na straży       30
U wejścia groty?
Co? a szatański mój głos
Podobny zimnym sztyletom?
A zmartwychwstanie dane przezemnie szkieletom.
A mój smutek! a mój los!       35
I ty nie ufasz w tę straż?
I ty się lękasz o! kraśna.

LILLA WENEDA.

Ty mówisz — lecz twoja twarz
Jak xiężyc smutna choć jasna,
Jak xiężyc umarłych słońce.       40
Gdzie nasi bracia obrońce,
Czy wiesz co z niemi się stało?

ROZA WENEDA.

Wnętrze groty zajęczało,
Słyszałaś odpowiedź skał. —
Wyjdź i wprowadź harfiarzy, ja ogień rozpalę.       45

(Wchodzi DWUNASTU STARCÓW ze złotemi harfami.)

Proszę was, przy ciemnéj skale
Postawcie te harfy rzędem
I powiedźcie co stało się z Wenedów ludem.

LILLA WENEDA.

Czy mój ojciec i bracia moi jakim cudem
Wyrwali się od śmierci?

HARFIARZ.

Starce, z takim pędem       50
Szliśmy na górę że nam w piersiach głos zamiera.

LILLA WENEDA.

O! wy nie chcecie mówić.

HARFIARZ.

Niestety! Niestety!

LILLA WENEDA.

O! bracia moi — O! mój drogi ojcze gdzie ty?
Ci ludzie milczą — mój ojciec umiera!
O! wy nie macie litości.

HARFIARZ.

Jak żądasz,       55
Abyśmy z trwogi już przyszli do siebie.

LILLA WENEDA.

Starcze! Ty na mnie, starcze, tak spoglądasz
Jak na sierotę.

HARFIARZ.

Na ziemi i w niebie
Lud nasz przeklęty! — o! biada nam! biada!
Twój ojciec wzięty — rycerzy gromada       60
Otoczyła go, z harfą jego złotą.
Widzieliśmy to i bladzi zgryzotą
Rwaliśmy włosy. — Bracia twoi wzięci.

LILLA WENEDA.

Więc nie umarli? — o! mówcie mi jeszcze!
Więc nie umarli?...

ROZA WENEDA.

Nie — ale przeklęci!       65

LILLA WENEDA.

O! nie mów tego! o! nie mów przez litość!
Ja braci moich, ojca mego zbawię.
O! pobłogosław ty mi siostro moja,
Ty smutna byłaś mi wesołéj matką.

I wy mi starzy ludzie błogosławcie,       70
Ale nie proście Boga o nic dla mnie
Tylko o rozum i przebiegłe serce,
Abym zbawiła tych co są w kajdanach.
O! bądźcie zdrowi! nie troszczcie się o mnie;
Za mną jest każdy kwiat i każdy gołąb       75
Co biały jak ja, swą mnie siostrą mniema,
I ten jest za mną, co nad gołębiami
W nieba błękicie jeszcze wyżéj lata:
A gdy mię nazbyt przyciśnie nieszczęście,
Gotów odebrać gołębiowi skrzydła       80
I mnie dać skrzydła bym od ludzi poszła.
Jeśli nie zbawię ojca, umrę młodą —
A wtenczas płaczcie wy biednéj dziewczyny.

(wychodzi).
ROZA WENEDA.

Nie czas żałować róż gdy płoną lasy. —
Cóż wy myślicie Harfiarze?       85

HARFIARZE.

Wszystko stracone!

ROZA WENEDA.

Na jad węża co w téj czarze
Karmi płomienie czerwone:
Zaklinam się wam o! starzy
Że kości z pobojowiska       90
Wstaną i będą walczyć w takt pieśniom harfiarzy.

HARFIARZE.

Wstaną i zginą raz drugi...

ROZA WENEDA.

I trzeci raz jeszcze zginą
I przejdą po nich zapomnienia pługi,
I stokrocie się rozwiną       95
Na krwawym umarłych stepie;
I cóż! — czy płakać?!

HARFIARZ.

Słuchaj tam wrony zaczynają krakać,
I wilcy gryzą śpiące na oszczepie
Ciała rycerzy.       100

ROZA WENEDA.

Za trzy dni sto piorunów uderzy,
Tysiące się podniesie prawic;
Będzie okropna walka przy świetle błyskawic.
Żywi się pomieszają z umarłemi,
I nikt ich nie rozbroni.       105
Wy umarłych poznacie po zapachu ziemi,
Po ognistym śladzie koni;
Lecz ci co oko w oko spójrzą nie poznają.

HARFIARZ.

O! cud! — Harfy nasze grają
Rycerski śpiew.       110

ROZA WENEDA.

Te harfy uczuły krew
I drżą...

HARFIARZ.

O! chodźmy tą pieśnią jak skrą
Ożywić ludy po siołach.

ROZA WENEDA.

Dębowe wieńce na czołach,       115
A w ręku harfy złociste;
W piersiach serca bursztynowe,
Jak słońca złote i czyste;
A w ustach pieśni grobowe
Co budzą narodów lwy:
To są harfiarze! to wy!

HARFIARZ.

Wlałaś nam ogień do łez...

ROZA WENEDA.

Ogień nim we łzach ostygnie
Dwanaście ludów podźwignie;
Za trzy dni wszystkiemu kres,       125
Walka i zgon!

HARFIARZ.

Nasze harfy tobie w ton
Odgrały smutnie.

ROZA WENEDA.

Uciszcie wy rękami rozpłakane lutnie,
Brońcie by między ludzi ta pieśń nie wybiegła,       130
Brońcie by grobu dusza ludu nie spostrzegła,
Brońcie by lud nad sobą nie usłyszał płaczu:
Jeśli nie obronicie tego — potępieni!

HARFIARZ.

Więc za trzy dni noc płomieni?...

ROZA WENEDA.

I noc okropności mściwa,       135
I wiek haraczu...
Pół rycerzy od piorunów zginie, pół od miecza.
Wódz dwie głowy mieć będzie, jedna człowiecza,
Drugą głowę trupią wódz mieć będzie.
Ja ostatnia zostanę żywa;       140
Ostatnia z czerwoną pochodnią:
I zakocham się w rycerzy popiołach,
I popioły mnie zapłodnią,
A swatami będą dęby z płomieniem na czołach,
A łożem ślubném będzie stos rycerzy.       145
Kto konając we mnie uwierzy
Skona spokojny:
Ja go zemszczę lepiéj od ognia i wojny,
Lepiéj niż sto tysięcy wroga,
Lepiéj od Boga...       150

HARFIARZ.

Idźmy: wróżkę szał porywa.

(wychodzą).
ROZA WENEDA.

O! wróżka! wróżka! ludu nieszczęśliwa!
Ona ma serce. — Lecz noc już — już ciemno!
Chodźmy umarłych palić... Duchy! ze mną. —

(wychodzi).




AKT PIERWSZY.

SCENA PIERWSZA.
Pole nad Gopłem.
LECH, GWINONA, SYGOŃ, GRYF, wchodzą zbrojni.
LECH.

Zapalić ognie na pobojowisku,
I tu mi wzięte przyprowadzić jeńce.

(Wchodzą DERWID z harfą złotą w ręku, LELUM i POLELUM w łańcuchach).
SYGOŃ.

Z ręki mu złotéj harfy nie wydarto.
Jest to Wenedów król z dwoma synami.

LECH. (do Derwida).

Cóż myślisz starcze o ludach zachodnich?       5
Wczora ty byłeś panem téj krainy,
Dzisiaj do ciebie nie należy głowa,
Która rządziła wczoraj temi ludy.
Szaty na sobie teraz porozdzieraj,
Okup się starcze łzy brylantowemi,       10
Bo ci czekanem łeb roztrzaskam siwy. —

(do Lelum i Polelum).

Cóż to szczekacie jak psy łańcuchami?
Cóż to niedźwiedzie, uczcie się pokory!
Gdzie mój kat? — Ten mi człowiek plunął w oczy.
Że ja maleńki to on mną pogardza,       15
A wiem że mego miecza nie udźwignie.
Gwinono, patrzaj jaki to lud rosły.

Ja komar i krew z niego wycedziłem,
I wycisnąłem w ręku jak cytrynę.
Jak się Czech dowié to nie będzie wierzył.       20
Poszlę mu tego starca w podarunku,
I tych dwu młodych poszlę królewiców,
Niechaj porobi z nich obudwu psiarzy.

GWINONA.

Ja chcę usłyszeć ich głos. Każ niech mówią.

LECH.

Psy — łatwiéj zmusić ich aby jęczeli.       25

GWINONA.

Ta harfa musi być zaczarowana.

LECH.

Na Boga! prawdę mówisz moja lwico,
Ta harfa musi być zaczarowana —
Stary! czy w harfie twojéj siedzi djabeł
Że tak o nią dbasz?... Na Boga! to mruki!       30
My tu przed niemi jak na nitce wróble,
A oni patrzą z góry jak na frygi.
Gryfie odprowadź ich do Rzymskiéj wieży,
Jak się wygłodzą to głos odzyskają.

(DERWID, LELUM, POLELUM wychodzą pod strażą)

To głuchoniemy jakiś lud Gwinono,       35
I głuchoniemy król. — Na koń! hej na koń!
Ufundujemy na trupach królestwo.

(wychodzą wszyscy).

SCENA DRUGA.
Cela pustelnika podobna kształtem do wnętrza czaszki olbrzymiéj. W głębi obraz N. Panny na dnie złotém.
ŚWIĘTY GWALBERT i ŚLAZ.
ŚWIĘTY GWALBERT.

Splamiłeś moje oczy Mości Ślazie,
Wlazłem za twoją poradą na sosnę —

Splamiłeś moje oczy krwi widokiem.
To sprawa djabła, przybyłem nawracać,
A jacyś ludzie przybyli wycinać:       5
Wycięli prędzéj niż ja nawróciłem;
Za to się trzeba aż do krwi biczować
Mnie, jako Panu, tobie, jako słudze,
A obu jako sługom Pana Boga.

ŚLAZ.

Et fit voluntas tua.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Tak, tak Ślazie,       10
Et fit voluntas tego co na niebie.
A jednak szkoda że ten lud wycięto,
Bo lud był dobry choć nie Chrześcijański.

ŚLAZ.

Domine, wszyscy więc poszli do piekła?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Ziemia przed krzyżem krwią czerwoną ściekła,       15
Z tej krwi wybuchnie płomień w kształcie krzyża.
Śmierć kruszy ciała, lecz wieczność przybliża.
Narody będą wkrótce okupione;
Widziałeś Ślazie, komety czerwone
Z długiemi chwosty — co tu wróżą zmianę,       20
Komety, co jak wiedźmy rozczochrane
Goniły za mną aż do Jeruzalem,
Grożąc mi chłostą, krzyżem, albo palem.
Cóż mi zrobiły?! — Kiedy będzie trzeba
Te straszne gwiazdy palcem zetrę z nieba.       25
Bóg swemu słudze, za wiek długi trudów
Przerażających, da godzinę cudów.
Cóż mi ten mocarz co tu krwawi lasy?
Nowy Faraon, wejdę z nim w zapasy,
Złamię i rószczkę ognistą otrupię;       30
A potém jedną łzą gorącą kupię
Żywot dla niego wieczny i zbawienie.

ŚLAZ.

Domine, z czego proszę są promienie,
Które ty nosisz na głowie?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Są ze mnie,
Z mojéj wewnętrznéj wiedzy i z Anioła       35
Co w ciele mojém pali się tajemnie.

ŚLAZ.

Myślałem, że te płomieniste koła
Są z włosów?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Ergo nie byłyby z duszy?

ŚLAZ.

Domine, a kot kiedy się napuszy
To mu tak iskry z włosów wylatują.       40

ŚWIĘTY GWALBERT.

Są ludzie głupi jak ty, co się trują
Porównywaniem dwóch natur w stworzeniu.

ŚLAZ.

Domine, wiara jest w mojém wątpieniu.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Wątpienie z djabła jest.

ŚLAZ.

Więc mię on szuka.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Obacz no Ślazie, ktoś do chaty stuka.       45

(Ślaz otwiera. Wchodzi LILLA WENEDA.)
LILLA WENEDA.

W imie Marji.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Patrzcie to królewna,
To neofitka moja. — Cóż tak rzewna?
Cóż tak spłakana? Córko, czemuś drżąca?

LILLA.

Przyszłam do ciebie mój ojcze płacząca,
Mój ojciec, bracia moi są w niewoli,       50

Chcę ich ratować, lecz mi serce boli
A nie podaje żadnéj mądrej rady.
Świat cały teraz dla mnie smutny, blady,
Za łez strumieniem nie widać mi słońca.
Ty mój poradnik jedyny, obrońca.       55
Nieszczęśliwego ojca mam w niewoli,
Braci w kajdanach.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Cóż ja ci poradzę?

LILLA.

Już w ostatecznéj się widzę niedoli.
Powiedz, o! powiedz czy ten Lech ma władzę
Ojca mojego zabić?

ŚWIĘTY GWALBERT.

To człek srogi.       60

LILLA.

Powiedzże czém są twoje wielkie Bogi,
Jeśli nie mogą mi dopomódz biednéj?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Bluźnisz dzieweczko, Bóg w osobie jednéj.

LILLA.

O! ja wiem! ja wiem! ty mnie uczył długo,
Nie zapomniałam wcale twéj nauki;       65
Lecz teraz naucz jak ocalić ojca.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Gotowaś jest ślub czystości uczynić?

LILLA.

Mój ojcze, jeśli tém ojca wybawię,
Ja będę czystą jak marcowe śniegi,
Jak po moczarach białe konwalije,       70
Albo te kwiatki co ze śniegu wstają
I brudnéj ziemi nie widzą i giną.
Dosyć mi będzie że mi starzec siwy
Pobłogosławi i obleje łzami.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Zrób więc intencją przed obrazem Matki       75
Boga, na krzyżu — ukrzyżowanego.
Zrób jéj ofiarę z dziewiczego serca.

LILLA.

Jakże mam mówić? — O! niebios Królowo!
Oddaj mi ojca a ja Ci dam siebie
Jako białego gołębia bez plamki,       80
I nic nie będę więcéj pożądała,
I nic mię nigdy na świecie nie splami.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Teraz dzieweczko ona będzie z nami. —
Ślaz daj mi kostur. — Gdzież obozem leży
Ten Lech?

LILLA.

On ojcze mieszka w Rzymskiéj wieży.       85

ŚWIĘTY GWALBERT.

Na stare nogi droga niedaleka.

(ŚWIĘTY GWALBERT i LILLA WENEDA wychodzą.)
ŚLAZ (sam.)

Djiabeł mi każe służyć u człowieka
Co mnie suchemi korzonkami głodzi.
Wychudłem jak szczep... Człowiek się raz rodzi —
Pamiętaj o tém dobrze Mości Ślazie       90
Żeś się urodził — I raz więc umiera —
Pamiętaj dobrze na to Mości Ślazie
Że raz umiera i że się raz rodzi.
Ergo — ponieważ się już urodziłeś,
Więcże korzystaj z tego Mości Ślazie.       95
Ergo więc, nogi za pas i w świat jasny! —
A zrób intencją z czystości: — A na co? —
Czy masz w niewoli ojca Panie Ślazie?
A jak się w tobie zakocha królewna
A ty w czystości jak w błocie po uszy! —       100
Chciałbym coś znaleść niepotrzebniejszego

I z tego zrobić votum Panu Bogu,
Aby mi trochę sprzyjał na początek. —
Naprzykład — zróbmy votum z przywiązania
Do mego Pana — ot i lżéj na sercu...       105
A teraz niech tę celę biorą djabli
Już nie potrzebna mi — niechaj się pali!

(Podkłada ogień pod ściany... i z zapalającéj się celi wychodzi.)

SCENA TRZECIA.
Sala w Rzymskiéj wieży.
LECH i GWINONA wchodzą.
LECH.

Cóż robić z temi ludźmi żelaznemi?
Uledz mi nie chcą. — Cóż robić, Gwinono?

GWINONA.

Rada jest moja zbyć się ich na zawsze.

LECH.

Co? — pozabijać?

GWINONA.

Znów się wzdrygasz mężu,
I w czynach boisz się ostateczności.       5
Dwa razy przez tę naturę kobiécą
Straciłeś kraje już podbite prawie;
Rycerzy ledwo ci zostaje garstka:
Ty zawsze ufasz w szczęście i fortunę,
I w tę gorącość krwi co ciebie rzuca       10
W niebespieczeństwa; a nie myślisz o tém,
Że mamy dzieci które pójdą z torbą,
I miecz ojcowski przedadzą za széląg
Jeśli ich w życiu nie postanowiemy
Na dobrze, stale zbudowanym tronie.       15

LECH.

To wszystko prawda.

GWINONA.

Patrz na brata Czecha,
Jemu się także ty oszukać dałeś,
To też postąpił z tobą jak z dzieciną,
Sam zabrał kraje we dwóch pokonane,
A ciebie wysłał aż w północne lody.       20
Cóż, moja frygo z rozpalonéj stali,
Kto cię pokręci choć dłoń sobie sparzy,
Kontent bo ty się kręcisz za to długo.

LECH.

Widzę to czasem że mnie oszukują.

GWINONA.

Kto z boku patrzy, ten to widzi zawsze.       25

LECH.

Cóż ty ze starym zamyślasz Derwidem?

GWINONA.

Co? — Zdaj to na mnie, sam idź do sokołów;
Ty dobry w boju i na polowaniu:
Ale gdy trzeba robić, to co nudzi,
To się ty wzdrygasz. — Ty masz lwią naturę.       30
Albo spać... albo krew pić lubisz ciepłą.

LECH.

Ja to do siebie znam.

GWINONA.

Cóż mój tygrysie!
Dajże na moją już odpowiedzialność
Tych jeńców — jeśli zrobię źle, wyłajesz.

(LECH daje znak że zezwala i wychodzi.)

Gryf... przyprowadzić mi tutaj Derwida.       35

(DERWID wchodzi jako więzień z harfą w ręku. — GRYF.)

Jeszcze mu z ręki harfy nie wydarto,
Wy się boicie wszyscy tego starca.

(Przystępuje do Derwida i chce mu harfę wyrwać — Derwid podnosi harfę jakby ją chciał uderzyć.)
DERWID.

Precz!

GWINONA.

O! widzicie! on mię chciał uderzyć.
Nie zabijajcie go — ja z nim pomówię.
Człowieku! chcesz ty mnie nauczyć czarów?       40
Słyszałam że ty masz w téj harfie ducha
Który zgaduje przyszłość, czy to prawda?

DERWID.

Mam w harfie ducha co zgaduje przyszłość.

GWINONA.

Każ mu wystąpić niechaj go zobaczę.

DERWID.

Póki ja żyję ten duch w harfie będzie.       45

GWINONA.

A jak ty umrzesz?

DERWID.

Do nieba uleci.

GWINONA.

Ja mogę ciebie dziś pozbawić życia.
Ja tego ducha widzieć chcę. Rycerze
Przynieście jemu pić, niech się ożywi.

(do Derwida)

Ty mi wywołasz z harfy tego ducha,       50
Inaczéj — klnę się na Hekate i trzy
Starki, co w piekle krwawemi nożami
Nić przecinają ludzkiego żywota,
Że zginiesz.

DERWID.

Nigdy! o! nigdy piekielna!
Ty nie usłyszysz pieśni niewolnika,       55
Nigdy ta ręka od łańcuchów sina
Strun się nie dotknie! Nigdy moje oczy
Łez nie wyleją, póki te łzy moje
Mogą posłużyć wam na wywołanie

Z ust okrwawionych serdecznego śmiechu.       60
O! nie — nigdy wy z króla niewolnika
Nie uczynicie służalca harfiarza.
Ta pieśń co do krwi pędziła rycerze,
I w miecze kładła dusze nieśmiertelne,
I wścieklizną swą ducha ojczystego       65
Dawała mieczom ząb co gryzł wam kości
I truł wam rany: nie zabrzmi w niewoli.
Możecie wy tę harfę wziąć i rzucić
W ogień i ogrzać przy niej ręce wasze,
I wasze trupie twarze rozczerwienić?       70
Możecie spalić ją ale nie zgwałcić.
O! sprobuj — połóż twe palce na strunach,
Czy wywołają z nich co więcéj niż dźwięk
Śmieszący ludzi? — I ty myślisz że ja,
Gdy na mém sercu położysz twe szpony,       75
Poddam się palcom targającym żyły
I z mego jęku zrobię pieśń? — O! jędzo!
Ty myślisz że ja, gdy dziś jeszcze z góry
Widziałem lud mój — co jak jeden człowiek —
O! nie, jak jeden trup leżał na polu,       80
Myślisz — że takim okropnym widokiem
Rozhartowany będę i pokorny?
Sprobuj czy ze mnie co więcéj wyciśniesz
Nad krew — co będzie przeciw tobie świadczyć,
Przed memi ludy. — Nie, ja nie mam ludu! —       85
Lecz po narodach już wymordowanych
Jeszcze zostaje jakaś moc przed którą
Ty musisz bladnąć, i ciągle twe lica
Strupiałe nową krwią farbować musisz:
Weźże krew moję do twéj gotowalni       90
Czarna kobiéto, i co dnia jagody
Czerwień krwią moją, aby cię mąż kochał,
I nie zobaczył, że masz krew zieloną.

GWINONA.

Skończyłeś, starcze?

DERWID.

Nie jeszcze! nie jeszcze!
Ja czuję w sercu jakąś moc zabójczą       95

Która mym słowom da moc zabijania,
I ciebie mi tu da za niewolnicę,
I z twego trupa mnie pokonanemu
Tron nowy zrobi. Stój tu! ja ci łono
Osuszę, piersi napełnię popiołem,       100
W żywot nasypię gadzin — O! gdybyś ty
Była kobiétą — gorzéj niż to wszystko,
Bo bym ci oczy twe napełnił łzami
Opowiadając ci moje nieszczęście —
Ale ty jesteś nie z tych które płaczą.       105
Ciebie zabijać trzeba przekleństwami;
I piekło całe zakląć przeciw tobie,
Ażeby piekło całe było w tobie.

GWINONA.

Ten starzec śmierci chce. Wydrzeć mu oczy.

DERWID.

Czekaj niech jeszcze raz spójrzę na ciebie       110
Trmi oczyma co będą wydarte.

GWINONA.

Precz z nim.

DERWID.

Przez oczy moje wyłupione
Niechaj na ciebie patrzy Bóg.

(Żołnierze wyprowadzają DERWIDA).
GWINONA.

To dziwne,
Te oczy siwe ze srebrnemi rzęsy
Serce mi do krwi ugryzły. — Mój Gryfie,       115
Zawołaj mi tu Kraka i Arfona,
Niech się z tą złotą harfą przyjdą bawić.
A najmłodszemu Gwinonkowi zanieść
Oczy wydarte, niech z niemi poigra.

(Wchodzi ŚWIĘTY GWALBERT — LILLA WENEDA).
ŚWIĘTY GWALBERT.

Czy tu znajome jest Chrystusa imie?       120

GWINONA.

Cóż to za człowiek? czemu tu wpuszczony?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Straż twoja cudem pokonana, drzymie.

GWINONA.

Ty jak Hekate masz xiężyc czerwony
Na siwych włosach. — Co to jest za człowiek?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Ja ciemne chmury zdzieram z ludzkich powiek,       125
I światło niosę dla duszy słoneczne,
Ja ludziom biednym daję życie wieczne.
Ktokolwiek jesteś schyl przedemną głowę.

GWINONA.

Jakiś czarownik.

LILLA (do Św. Gwalberta).

O! panie, mów za mną.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Przyszedłem tutaj w imie Boga mego       130
O pognębionych ludzi się upomnieć.
Oto jest córka króla téj krainy,
Która ma braci i ojca w niewoli
I przyszła prosić za niemi.

LILLA.

O! pani!
Ja przyszłam prosić za ojcem i braćmi.       135
Nie patrz ty na mnie srogo — ja pokorna.
Ja przyszłam twoje nogi rosić łzami,
Ja będę za to twoją sługą; będę
Płótno twe bielić, twoje krowy doić,
Twe szpaki takich nauczę wyrazów       140
Że w dzień i w nocy będą dziękowały
Za moich braci, za mojego ojca.
Ja z moich oczu ci zrobię źwierciadła
W których się będziesz ty widziała piękną,
Wesołą, dobrą i pełną litości;       145

I sama siebie widząc, będziesz kochać;
A ja cię więcéj jeszcze będę kochać,
Niż się ty możesz kochać sama siebie.

GWINONA.

Za późno przyszłaś.

LILLA.

O! nie mów! o! nie mów!
Ja tu leciałam jak gołąb do dzieci.       150
I gdyby nie ten stary człowiek, pani,
Jużbym tu była dawno zawieszona
na szyi mego ojca. — Gdzie mój ojciec?

DERWID wchodzi z wyłupionrmi oczyma i podnosi ręce nad Lillą Wenedą
DERWID.

Puśćcie mnie! krwią chcę ją widzieć i mózgiem.
Ona tu musi być. Tu, tu ją widzę —       155
O bądź przeklęta!

LILLA.

Ojcze! to ja, ojcze.

DERWID.

Co? — to głos mojéj córki, o! niebiosa!
Ja córki mojéj nie widzę!

LILLA WENEDA.

Mój ojcze,
Tobie wydarto oczy! — Czy zupełnie?
Czy ty zupełnie mnie nie widzisz, ojcze?       160
Poczekaj, krew ci obetrę włosami,
I nigdy moich włosów nie obmyję;
Lecz je rozpuszczę do ziemi czerwone
I w téj koszuli okropnéj uklęknę
Skarżyć się Bogu. Ojcze nieszczęśliwy!       165
O! srodzy ludzie! o! ludzie okrutni!
Pani! ty jesteś niewinna? co — prawda?
Tego nie mogła uczynić kobieta?
Ty sama teraz cierpisz! — o! na Boga
Dajże mi teraz pani, tego starca!       170
Wszakże ty widzisz że on niéma oczu,
Tylko te biedne moje dwie źrenice

Które łez pełne. O! dajże mi teraz
Mego ślepego ojca.

DERWID.

Mój słowiku!
Cicho bądź! jędzy téj nie ruszaj.

(do Gwinony)

A ty       175
Wściekła kobieto! jeśli cię ten widok
Ślepego starca i córki co widzi
Czerwone ojca swego oślepienie
Dręczy? jeśli cię dręczy ta męczarnia? —
A musi dręczyć — bo cóż ty zdobyłaś       180
Tém okrucieństwem prócz kilku perełek
Co z oczu mojéj córki upadają,
I kilku tych łez okropnych co ciekną
Z méj próżnéj czaszki? — Więc jeśli cię dreczy
Ta niemoc twoja, ta bezsilność twoja —       185
Sprobuj czy moja cię śmierć nie uleczy,
I tygrysiego serca nie nakarmi.

GWINONA.

Pamięta, że ja mam cię zabić władzę.

LILLA.

Okrutna pani! nie, ty nie masz władzy!
O! nie, ty nie masz w sobie takiéj władzy;       190
Ja ci powiadam z głębi rozdartego
Serca, że nie masz nad nim władzy żadnéj.
Wymyśl trzy razy śmierć najokropniejszą —
I trzy razy wszystko wymyślisz na próżno.

(do Św. Gwalberta.)

Nie prawdaż starcze że matka Chrystusa       195
Będzie mnie bronić razem z aniołami
I da zwycięztwo nad tą dumną, krwawą:
Trzy razy będę ojca zbawicielką,
A ty się spłonisz żeś taka bezsilna,
Przeciw rospaczy mojéj ostatecznéj.       200

GWINONA.

Dziwne wyzwanie! słyszeliście wszyscy
Ta mnie dziewczyna wyzywa. — Już miałam
Oddać ci ojca bo ten łachman stary
Stał mi się wcale niepotrzebny: teraz
O niego będą toczyć się turnieje.       205
Gryfie, weź starca, za włos jego siwy
Uwieś na drzewie, niech słońce go pali
I dziobią kruki: dla większéj męczarni,
Niech końcem stopy, ziemi się dotyka.

LILLA.

Gdzie król? ja pójdę do króla ze skargą.       210

GWINONA.

Idź.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Klątwa Boga na tym krwawym domie.

(Wychodzą).
CHÓR.
Dwunastu Harfiarzy.

Oczy wydarto staremu królowi,
Pęka się córki bursztynowe serce,
A w naszą starą kość, strach idzie mrowi,
Lecz nie lejemy łez, bo ci morderce       215
Gotowi ludom rzec: zwycięztwo nasze!
Zwątpił o sobie lud! Harfiarze płaczą!
Niech spojrzy w piersi wróg, niech patrzy w czasze,
Czasze nalane krwią, serca rospaczą,
Z ust się wydziera krzyk o zemstę Boga,       220
Czekamy wszyscy drżąc na piorun z chmur —
A kiedy milczy niebo — śpiewa chór. —
A kiedy śpiewa chór — drży serce wroga!






AKT DRUGI.

SCENA PIERWSZA.
Pobojowisko, noc. ROZA WENEDA w głębi pali koście rycerzy i śpiewa. ŚLAZ wchodzi.
ŚLAZ.

Dalibóg! trupów tu jak maku: głupcy!
Gdyby się spytał kto tych wszystkich durniów
Dla czego teraz się nie mogą ruszyć?
Jeden odpowie: brak mi kawałeczek
Serca — a drugi: mam strzałkę maleńką       5
W mém pacierzowém ogonie; i każdy
Miałby wymówkę — ze mną tak nie będzie.
Nie, ja do śmierci chcę żyć, a po śmierci
Będzie jak Bóg chce i jak chce Pan Gwalbert —
Cóż to za wiedźma przed stosem z płomieni       10
Trupich piszczeli ogniem oświecona?

ROZA WENEDA.

Czar się nie robi — tu jest człowiek żywy.

ŚLAZ.

Jezu Marya! gotowa mnie zabić.

ROZA WENEDA.

Wężu kto jesteś?

ŚLAZ.

Umarły ze strachu.

ROZA WENEDA.

Gdzie idziesz?

ŚLAZ.

Wszędzie gdzie każesz Wwaćpani.       15

ROZA WENEDA.

Ja wiem czém jesteś... ty będziesz zabójcą.
Mam tutaj sztylet.

ŚLAZ.

Jakaś waryatka!

ROZA WENEDA.

Przed tobą płynie krwi bolesnéj rzeka
Z tych trupów cieknie i płynie.
Za tą wodą dom człowieka,       20
Ten człowiek zginie;
Życie jest jego dla mnie jak psa życie.
Ty go zabić powinien.

ŚLAZ.

Ja?

ROZA WENEDA.

O świcie
Go zabijesz, idziesz po to.
Słuchaj! — jesteś złodziejem...

ŚLAZ.

Ja?

ROZA WENEDA.

I złotą       25
Harfę ukradniesz mego ojca.

ŚLAZ.

Pięknie!

ROZA WENEDA.

I słuchaj, jeśli z bolu harfa jęknie,
Jeżeli jęknie ojcu mojemu kradziona:
Ty ją utulisz w płaczu jak dziecko — i skona
Ojciec mój — ale harfa zwycięży narody!       30
Pamiętaj!

ŚLAZ.

Dobrze.

ROZA WENEDA.

Lub z głazem do wody
Rzuć się i toń — bo serce ci wydrę i oczy.

(Oddala się w głąb do płomieni.)
ŚLAZ.

Rozumiem, ukraść harfę i zabić człowieka.
A to mi wcale piękna awantura!
Wylazła z trupów i z płomieni mara       35
I mówi do mnie: Ślazie jesteś zbójcą —
Dziękuję pani że tak dobrze trzymasz
O mojéj cnocie — A do mnie ta znowu:
Mój mości Ślazie waść jesteś złodziejem —
Chciałem ją za to w pysk, a ona w ogień       40
Jak Salamandra; szukajże z nią ładu!
Gdyby przynajmniéj była powiedziała
Czy mnie powieszą jak będę złodziejem? —
Co teraz robić?... Widzę tam na górze
W złocistéj zbroi nieboszczyka — pójdę,       45
Obedrę zbroję i na siebie włożę,
Może cokolwiek znajdę w niéj odwagi.

(Wychodzi)
ROZA WENEDA. (śpiewa).

Trzaska w płomieniach kość,
W czaszkach się warzy mózg,
Tu kwiatów będzie dość       50
I lilijowych rózg
Z kwiatami o! z białemi kwiatami...
O! o! — o! o! —
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!

Ja palę trupy wciąż.       55
Tu mój kochanek był,
Do czaszki przylazł wąż,
I krew mu z oczu pił,
I do czaszki wlazł krwawemi ustami.

O! o! — o! o!       60
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!

(Oddala się — płomienie gasną).
ŚLAZ wchodzi w zbroi — (sam).

Otóż ubrany jestem jak na święto.
Ta wiedźma wrzeszczy tu na całe gardło
A tu są ludzie co chcą spać: Naprzykład
Ten obywatel co mi dał tę zbroję       65
Chciał spać, musiałem dobić nieboraka.
Ergo ta wiedźma powiedziała prawdę;
Bo jeśli dobić, żyć nie mogącego
Znaczy to samo co odebrać życie:
Więc ja zabiłem — nie — tylko dobiłem.       70
Gdzież w przykazaniach Boskich: nie dobijaj —
A gdyby nawet było w przykazaniach
To ja nie wierzę w Boskie przykazania..
I tak... a jeszcze na moją obronę
Mógłbym przytoczyć że mię ten nieboszczyk       75
Prosił abym go zrobił nieboszczykiem...
Temi wyrazy: widzisz tu Salmona
Z połamanemi kościami — więc dobij!
Więc ja dobiłem go i rzecz skończona. —
A teraz pójdę w téj zbroi do Lecha;       80
I będę, jakbym przywędrował z Lechem,
Służyć u Lecha i zwać się ślachcicem.

(Wychodzi).

SCENA DRUGA.
Sala w zamku Lecha.
LECH i SYGOŃ.
LECH.

Więc ty widziałeś jak mój Salmon zginął?
Opowiedz jego śmierć.

SYGOŃ.

Kiedy się Lechu
Za ostatniemi Wenedy puściłeś
Na czarnym koniu, Salmon twój kochany,

Ujrzawszy wzgórze na którém dwunastu       5
Stało Derwidów, z harfami złotemi,
Tak że z tych starców i z harf pagórkowi
Była korona, rzucił się z dobytym
Mieczem, na owe wzgórze Salmon młody,
I nie znajdując żadnego oporu,       10
Króla Derwida wziął za siwą brodę
I ciągnął z tronu kamiennego gwałtem:
Gdy oto nagle, harf złotych dwanaście,
Jako dwanaście siekier podniesionych,
Na hełm Salmona spadło... a jam słyszał       15
Jęk tego hełmu i jęk harf dwunastu...
Przybiegłem — wzgórze całe było puste,
A na niém leżał cichy trup Salmona.

LECH.

Na Boga! każda z tych harf mi odpowié
Życiem, za życie mojego rycerza.       20

SYGOŃ.

Już się królowa zemściła na królu.

LECH.

I cóż?

SYGOŃ.

Kazała mu wyłupić oczy.

LECH.

Na Boga! mała kara, mała kara!
Psy! psy! psy! — zabić harfami rycerza,
Chciałbym ten kielich cały krwią napełnić...       25
Rycerz rozbity jak garnek, nie bronią
Ale harfami! — pfu! — zgroza. Sygonie
Gdyby mi kiedy taka śmierć groziła
Utnij mi głowę, zrąb mi głowę z karku.

(Wchodzi LILLA WENEDA.)

Cóż to za biała jakaś Wenedzianka?       30

SYGOŃ.

Córka starego króla.

LECH.

Tego starca
Który mi zabił Salmona?

SYGOŃ.

Tak panie.

LECH.

Czegoż ode mnie ona chce?

LILLA.

Litości.

LECH.

Właśnie mi teraz z litości wystygło
Serce, twój ojciec jest mi jak wąż sprośny.       35
Młodocianego mi zabił rycerza.

LILLA.

Więc nie litośny bądź lecz sprawiedliwy.
Ty ojcu memu zabiłeś tysiące
Młodych rycerzy i przyjaciół starych:
A żona twoja mu nie zostawiła       40
Oczu by płakał nad swoją niedolą.
Wyście mu wszystko wydarli! ach wszystko!
Nawet pociechę którą ma płaczący
Przez ołzawione oczy widzieć niebo,
Lub twarz człowieka który nad nim płacze,       45
Lub lice córki, co chce być wesołą,
I twarz umila nadziei promieniem.
O! panie, wszystkoście mu już wydarli!
Wszystko prócz serca córki nieszczęśliwéj.
Idź Lechu — obacz go — a będziesz płakał!       50
Idź Lechu! — on tam na twoim dziedzińcu,
Za siwe, święte włosy przywiązany —
Głodny mój ojciec! cierpiący mój ojciec!
Idź Lechu! obacz co oni zrobili
Z moim nieszczęsnym ojcem — ty masz oczy:       55
Więc idź i obacz... a jeśli ty Lechu
Na taki widok nie będziesz litośnym,
To chyba jesteś Lechu, nie człowiekiem.

LECH.

Sygonie moja Gwinona się biesi,
Ona tu miarę przebrała.

LILLA.

O! Panie       60
Ona tam teraz przed wiszącym starcem
Do okrucieństwa zaprawia twe dzieci,
Ojca mojego im nazywa królem,
A to maleństwo za matką świegoce
Król, król, i w mego ojca oczy puste       65
Niegodziwemi rzuca kamyczkami.
O! idź ty Lechu i obacz tę zgrozę!
O! idź ty Lechu i skarz tę kobiétę!
Ona ci psuje Lechu twoje dziatki,
Z tych dziatek będą potém królobójce,       70
Ty będziesz się bał gdy cię nazwą królem,
Tak jak zwą dzisiaj mego ojca królem:
Król, król, jak kawki świegocą. O! Lechu
Idź sam i obacz...

LECH.

Wszak nie ma w tym grzechu
Sygonie, mojéj miłéj podciąć skrzydeł...       86

(Wychodzą.)
LILLA.

On mi uwolni ojca z rąk straszydeł...

(Wychodzi.

SCENA TRZECIA.
Dziedziniec zamkowy. Na jednéj z bocznych ścian widać cień przywiązanego Derwida do gałęzi dębu... Na przedzie sceny GWINONA, KRAK i ARFON
KRAK.

Mamo ja nie chcę więcéj tego starca
Bić kamykami. On się już nie rusza.

GWINONA.

Krak, jak wyrośniesz będzie z ciebie baba.

KRAK.

Nie, mój braciszek Arfon będzie babą,
A ja rycerzem sławnym jak mój papa.       5

GWINONA.

Chcesz być rycerzem? a kiedym kazała
Wziąść łuk i trafić w serce tego starca
To skowytałeś jak psiątko: — nie mamo,
Nie, ja żałuję dobrego staruszka. —
Wstydź się czyżykiem jesteś nie chłopakiem.       10

KRAK.

Cóż ten staruszek zrobił tobie, Gwina?

GWINONA.

Co? nie pamiętasz już Kraku, Salmona?
Salmona, co cię nieraz na rumaku
Sadzał i uczył harcować... ten stary
Zabił Salmona, Salmon już nie wróci.       15

KRAK.

Ten stary zabił Salmona?

GWINONA.

A widzisz?
Już rączki ściskasz w kułak, jużeś gniewny. —
Arfonie daj łuk braciszkowi — daj mu.
On lepiéj strzela niż ty.

ARFON.

Ja sam trafię.

GWINONA.

Idź, baw się z harfą, daj łuk braciszkowi.       20

(Dając Krakowi łuk.)

Na, i mierz w serce, w serce — wiesz gdzie serce?

KRAK.

Wiem mamo, bo mi teraz głośno puka.

(Mierzy z łuku w stronę gdzie się znajduje męczony Derwid...
Wchodzi LECH, SYGOŃ i LILLA WENEDA.)
LILLA.

O! widzisz panie, chcą mi zabić ojca.

LECH.

Gwinona, każ mu spuścić łuk, na Boga!
Bo go tu zetnę szablą jak makówkę.       25
Cóż to?... czy ojciec jest tu u was niczém?
Spuść łuk! bo łebek ci ukręcę — spuść łuk!

GWINONA.

Spuść łuk, mój Kraku, papa tobie każe. —
Cóż to tak gniewny mój człowieku? cóż to?

LECH.

Mam się nie gniewać? ja mam się nie gniewać       30
Kiedy tu widzę moje własne dzieci
Urągające z niedoli królewskiéj,
Jedzące mięso jak orlątka młode.
Cóż to? czy moje dzieci są chowane
Jak psy rzeźnika? — precz mi z tąd szczeniaki!       35

(Dzieci odchodzą.)

Gwinona, dosyć już tych okropności.
Każ tego starca odwiązać.

GWINONA.

Ty panem,
Każ go odwiązać.

LECH.

Cóż to? jużeś gniewna?

GWINONA.

O! dzień przeklęty kiedym ja się dała
Uwieść przez ciebie z Iślandzkiego brzegu       40
Abym tu była teraz niewolnicą
Twojego gniewu i niestałéj żądzy.
Lepiej mi było morze rozhukane
Poślubić, albo wulkan płomienisty,
Lub zostać Nixów albo Farfadetów       45
Małżonką: lepiéj o! lepiéj sto razy;
Niż teraz za mym ubogim rycerzem
Przez świat wędrować i znosić obelgi,

I nie być pewną dnia że mąż mię kocha.
Bo jakże kocha mnie ten lew ryczący?       50
Serce mi ciągle gryząc albo głaszcząc,
Dłonią żelazną — jakże mi pochlebia? —
Z rana pochlebia a wieczorem karci.
Jakże mi wierną miłość wynagradza?
Co mi da z rana, odbierze wieczorem       55
Tak że ja nie wiem, żoną ja czy sługą
Jestem u niego? miłą mu czy gorżką?
Szlachetną w jego myśli? albo podłą? —
O! jeśli tak ma być zawsze o! Lechu!
To mię odegnaj i pójdę ja bosa       60
W te ciemne lasy wilkom i niedźwiedziom
Pochlebiać, łasić się, prosić o litość. —
Wstydzisz się; nic mi już nie odpowiadasz?
Bo ty szlachetny i wiesz że mam słuszność.
Dzisiaj mi dałeś w moc tego Derwida,       65
Pierwszy raz rzekłam: on mi przecie ufa:
A teraz muszę znów wyjść z omamienia.
Chodźcie tu wszyscy! patrzcie jak Lech rycerz
Żonie danego dotrzymuje słowa.
Ja w słowie jego zaufana święcie,       70
Na jego słowo dałam moje słowo:
Teraz on swoje święte słowo łamie;
A ja się muszę oszkalować sama,
I zaprzysiężeń moich niedotrzymać...
Chodź tu dziewczyno, wyzwałaś mnie dzisiaj       75
Na zakład, że trzy razy ojca twego
Wyrwiesz od śmierci — a ja ci przyrzekłam
Że twego ojca oddam ci, jeżeli
Trzy razy śmierci go wyrwiesz okropnéj.
O! łatwo zakład ci wygrać z królową       80
O któréj honor nie dba mąż i rycerz.
Ciesz się więc. — A ty Lechu, téj dzieweczki
Zdrowie pić będziesz moją krwią — ty znasz mnie!
Iślandzką jestem królewną, pamiętaj!
Do obelg takich nie przyzwyczajona.       85

(Chce odchodzić.)
LECH.

Stój.

GWINONA.

Idę z wieży się rzucić.

LECH.

Kobiéto!

GWINONA.

Jak mię nie będzie, każesz z moich włosów
Porobić struny do twéj harfy złotéj
I starzec ci ten będzie o méj śmierci
Grał — albo wicher Iślandzki przyleci       90
Z ojczystéj mojéj ziemi i na strunach
Położy usta przekleństwem wyjące.

LECH.

Za nadto jesteś teraz rozżalona,
Mówić nie można z tobą.

(Chce odchodzić)
LILLA. (Zatrzymując go)

O! mój panie.

LECH.

Czego od mnie chce ta wiedźma? wszyscy       95
Przeciwko mnie są.

LILLA.

Więc mój ojciec skona?

LECH.

Twój ojciec na śmierć zasłużył sto razy.
Niechaj rycerze go dokończą — i niech
Więcéj nie słyszę o nim.

LILLA.

Ach! okrutny!
Słuchajże teraz mnie, straszny człowieku!       100
Słuchajże teraz mnie, ty pani krwawa!
Ja tu wynajdę, aby wam nakarmić
Zemsty łaknące serca, taki sposób,
Taką wam straszną rzecz wynajdę myślą,
Taką rzecz powiem: że wy struchlejecie       105
Na samą pierwszą myśl téj okropności.

Słuchajcie tylko! słuchajcie! Ten starzec
Ma dzieci — dzieci te u was w niewoli,
Dwóch macie synów tego starca w rękach:
Otóż wybierzcie z nich którego losem,       110
Dajcie mu w ręce topór wyostrzony,
Niech o sto kroków stanie i toporem
Rzuci na ojca — co? czy pozwalacie?

GWINONA.

Przywieść tu jeńców.

LILLA.

Lecz królu! lecz królu!
Jeżeli brat mój rzuciwszy toporem       115
Starcowi tylko włos ustrzyże siwy:
O! patrzaj — ten włos co tak przezroczysty
Jak blady gwiazdy błękitnéj ogonek
Pomiędzy drzewem a starego głową:
Jeżeli ten włos tylko mu ustrzyże,       120
To więźnie będą wolni — czy przyrzekasz?

LECH.

Ów co rzecz taką zrobi, będzie wolnym.

LILLA.

Oba?

LECH.

Tak oba...

LILLA.

I mój ojciec?

GWINONA.

Ojciec
Do mnie należy — zbaw go tak trzy razy
A będzie wolnym.

LILLA.

Ach czyliż niedosyć       125
Raz tylko ojca tak zbawić Królowo?

(Wchodzi LELUM i POLELUM. Oba łańcuchem złączeni tak że prawa pierwszego ręka do lewéj ręki Polelum przykuta.)
GWINONA.

Otóż są więźnie, mów czy się podejmą?
Ty siostra, srogi targ zrobiłaś za nich.

LILLA.

O! mówcie do nich wy — ja cała drżąca.

LECH.

Jest wieść że celnie rzucacie toporem.       130
Jeśli z was który o sto kroków rzuci
Topór na ojca, i tak weń wymierzy,
Że wiszącemu na drzewie za włosy
Starcowi tylko włos ustrzyże siwy:
To będzie wolny razem ze swym bratem.       135

LILLA.

Nie zechcą! oni nie zechcą! — Polelum
Jedyny to jest dla ojca ratunek,
Ojciec na drzewie powieszony, skona,
Jeść mu nie dano ani pić — on skona!
On was nie widzi — wydarto mu oczy.       140
Jeżeli topór mu roztrzaska głowę
Nie będzie widział że to syn tak rzucił.
On śmierci swojéj przed śmiercią nie ujrzy.
Jeżeli umrze... o śmierć nielitośną
Swego własnego syna nie posądzi...       145
Polelum... topór weź. Ojciec nie widzi.
Weź, tylko śmiało...

POLELUM.

Daj.

LILLA.

Ale go nie rań.

POLELUM.

I cóż mam robić?

LECH.

Psie! ty godzisz we mnie.

POLELUM.

Mówisz że trzeba godzić w mego ojca?

LECH.

Zgnijesz w kajdanach jeśli nie posłuchasz.       150

(Polelum rzuca topór na ziemię.)
LELUM.

Bracie, napróżno targasz się w łańcuchu,
Niewolnikami jesteśmy, Polelum.
Pomyśl — ty dobrze władasz tym żelazem.
Gdyby nie serce w tobie, tobyś trafił,
Więc zatruj serce na chwilę i pomyśl       155
Że to nie w ojca włos uderzyć trzeba,
Lecz w łona ludzi tych, co będą czuli
Hańbę ze swego zwycięztwa nad nami...
Polelum! podnieś ten topór okropny,
Przykuty do mnie za twą lewą rękę,       160
Tyś niewolnikiem mojéj ręki prawéj:
Ty cały jesteś moją ręką prawą:
Ty będziesz rzucał, a ja będę cierpiał —
Mamyż na wieki i my i nasz ojciec
Już pokonani być dolą, i nigdy       165
Nigdy tym krwawym ludziom nie pokazać,
Co wreszcie może rospacz niewolnika?
Polelum! zemsty! — Ja skonam w więzieniu...
Mnie trzeba słońca... tobie zemsty trzeba.
Ach bądź odważny.

POLELUM.

O! Bogi piekielne!       170
Z jednéj mi strony brat cierpiący kona —
Tam ojciec nędzny — tu mi dają topór —
Co robić!

LILLA.

O! mój Polelum! o bracie!
Zbawisz nas wszystkich.

POLELUM.

Daj topór. O! Boże! —
Odwróćcie oczy, abym ja nie widział       175
Na waszych bladych twarzach przerażenia. —
Więc trzeba włosy te odciąć — te włosy —

Te siwe włosy? — Nie patrzcie wy na mnie
Bo mi się oczy łzami ćmią. Okropnie!
Czy wy jesteście pewni że mię ojciec       180
Nie widzi — tylko czy jesteście pewni?

LILLA.

On ma wydarte oczy.

POLELUM.

Przez błyśnięcie
Mego topora utraciłby oczy,
Gdyby mu ludzie oczu nie wydarli.
Ach dosyć było taką rzecz wymyśleć       185
A starzec by sam sobie wydarł oczy,
Aby nie patrzał na zabójcę syna.
O! do czegoż ty przyprowadzasz Boże
Człeka co stracił ojczyznę! — O! patrzcie
Ażeby teraz wyratować brata       190
Muszę być ojca mego męczennikiem.
Siostra mnie własna o zabójstwo prosi,
Ludzie z boleści mojéj urągają.
O! przyjdź godzino zemsty albo śmierci!

GWINONA.

Cóż to, więc nie masz odwagi?

POLELUM.

Bezczelna!       195
Ja się odwagi mojéj własnéj boję. —
Prowadźcie mnie tam skąd mam rzucać topór.
O tém ciśnięciu straszliwém Weneda
Będzie wam śnić się...

(Prowadzą okutych razem braci na metę rzutu — zasłona spada.)
CHÓR.
Dwunastu Harfiarzy.

Niestety! Niestety!
Gdzie sprawiedliwość Boska? gdzie pioruny?       200
Syn na własnego ojca topór rzuca,
Niebo się całe ćmi krwawemi łuny,
Błyskawicowych chmur rzygnęły płuca,
Piorunów deszcz okropny — świat się wzdryga!

Cóż będzie jeśli topór w czaszce jęknie?       205
Topór, co w drżącéj ręce syna miga:
O! synu! serce twe z boleści pęknie,
O! córko, ojca twego krew cię splami!
O! biada wam! o! biada niewolnicy!
Mięsza się wasza krew z waszemi łzami,       210
Serca dajcie krew pod dziób orlicy,
Ona wyściela gniazdo waszemi włosami.
O! Niewolnicy!
Zemsta! zemsta! dopóki serce bije zemsta!






AKT TRZECI.

SCENA PIERWSZA.
Sala w zamku Lecha.
LECH i SYGOŃ.
LECH.

Poznałeś teraz Wenedów, Sygonie?
Wiesz jak ciskają od oka toporem?
W uszach mi dzwoni okropne żelażo;
Ażem był jęknął trwogą zadławiony
Gdy nad Derwida głową zobaczyłem       5
Drzazgi z żelaza rozsypane skrami.
Jużem się lękał że w topora jęku
Zarąbanego starca jęk usłyszę:
Lecz nie, wyciągnął ręce i od drzewa
Jak widmo, z włosem równo odrąbanym       10
Odstał; krwawemi łzami zapłakany,
Z obliczem pełném boskiego uśmiechu...
Ach! czyn Weneda taki musi przeżyć
Nasze mogiły. — Czy wiesz co? Sygonie,
Stań mi pod drzewem, stań mi tak na celu;       15
Niechaj na twoich włosach zaprobuję
Oka i miecza!

SYGOŃ.

Lechu jestem łysy.

LECH.

Ty łysy, prawda, to sęk! — lecz ja muszę
Niedźwiedziom wydrzeć sławę pozyskaną;

Dziś spać nie mogłem: a kiedy nad rankiem       20
Zamknąłem oczy, to widmo Salmona
Jawiło mi się i mówiło do mnie
Samemi tylko urągowiskami.

(Słychać trąbkę rycerską.)

Cóż to? czy słyszysz? słyszysz róg Salmona?
To Salmon trąbi przed zamkową bramą.       25
Jakże — mówiłeś mi że Salmon zginął?

SYGOŃ.

Klnę się na Boga żem go widział trupem.

LECH.

Ale to Salmon, patrz stoi przed bramą.

SYGOŃ.

Ten mi się rycerz zdaje trochę chudszy.

LECH.

Stare masz oczy — nie poznajesz zbroi?       30
To Salmon — o! mój Salmon! — Chodź, to Salmon!

(Wychodzą.)

SCENA DRUGA.
Sala taż sama.
GWINONA wchodzi.

Co słyszę? Salmon zatrąbił. — O! Boże!
Gdy ja tortury straszne wymyśliłam
Aby się pomścić za niego — on żyje.
Także to pewna że serce przywyka
Do konieczności, choć najokropniejszéj,       5
I z jakiéjkolwiek bądź rospaczy nie chce
Powracać w przeszłą radość i z trupami
Powróconemi znów się zapoznawać:
Także to pewna, że osierocone
Przez zmarłych miejsca, gdy raz już są puste,       10

Muszą pozostać tak, dla niezmienienia
Naszych nadziei które jak pająki
Wnet zarabiają sieć gdzie los przeleciał,
By w niéj nie widzieć pustki i rozdarcia.
Zaczęłam się mścić za niego — on wraca.       15
Zemsta bez celu jest i bez przyczyny —
A już jest rzeczą zaczętą. Więc znowu
Do mego serca, miłości nieczystéj
Wraca gorący wąż, na dawne miejsce,
I na wystygłe miejsce znów powraca.       20
Trzeba więc wszystko rozpocząć na nowo,
I nigdy nie być pewną końca, nigdy!

(LECH, ŚLAZ w zbroi, wniesiony na rękach rycerzy. SYGOŃ.)
SYGOŃ.

Salmon! niech żyje Salmon!

LECH.

O! Gwinona!
Witajże ty go — przynieście puhary...
Kto dziś nie pije z tym ja dojdę ładu? —       25
Jakżeś Salmonie mój uniknął śmierci?

ŚLAZ.

Zaraz opowiem tylko mnie postawcie
Na moje nogi, na me własne nogi.
Tak, jestem Salmon, Salmon bez wątpienia,
Zaczarowany Salmon, lepszy Salmon       30
Niż tamten Salmon nie zaczarowany:
Jestem Salmona dusza w inném ciele.

LECH.

Odsłońże hełmu, niechaj cię zobaczę...

ŚLAZ.

A ba! — mój także hełm zaczarowany,
Jakem się zamknął w nim, tak dotąd siedzę...       35
Przeklęta klatka!

LECH.

Co mówisz?

ŚLAZ.

Niech zginę,
Jeżeli kłamię. Nie ja w hełmie chodzę,
Ale hełm ze mną włóczy się po świecie,
I będzie trzymał: aż mu się spodoba
Uwolnić moją głowę aby jadła.       40
Ten hełm jeść nie chce, i ust nie otwiera,
Przeklęta, djabla machina panowie,
Na ogłodzenie człowieka.

GWINONA.

Rycerze!
Zrąbcie mu głowę z karku to nie Salmon.

ŚLAZ.

Przysięgam! mości panowie ja Salmon.       45

GWINONA.

Salmon zabity był wczora.

ŚLAZ.

Ja wczora
Byłem zabity, do śmierci zabity. —
Nie dobywajcie mieczów Mospanowie,
Bo jak mnie teraz zabijecie, to już
Gotowem nigdy nie żyć. Zabijanie       50
To na raz sztuka; raz mi się udało,
Drugi raz może mi się już nie uda
Chodzić po śmierci.

LECH.

Cóż więc? jesteś duchem.

ŚLAZ.

Schowajcie miecze a powiem czém jestem.

LECH.

Jeśliś nie Salmon — to śmierć!

ŚLAZ.

Jestem Salmon.       55

LECH.

Więc mów jak Salmon.

ŚLAZ.

Otóż to jest sztuka
Mówić jak Salmon zaczarowanemu.

LECH.

Któż to na ciebie rzucił takie czary?

ŚLAZ.

Kto? — Wczoraj martwy leżałem na polu;
Wtém jakaś wiedźma co paliła trupy,       60
Przyszła i wzięła mnie za nogi — to nic,
Ja byłem martwy, nie mówiłem słowa —
Aż mię ta straszna olbrzymka, dla tego
Że byłem martwy, chciała rzucić w ogień;
Więc ja zacząłem krzyczeć... więc ta wiedźma       65
Puściła moje nogi — więc ja wstałem —
Więc ona gniewna że ja nie umarłem
Zaczarowała mnie; wyjęła oczy
I dała inne oczy na pamiątkę;
Oczy wydarte z kota, szare, kocie,       70
Przez które zaraz zobaczyłem w nocy,
Że mi już także nosa odmieniła.
I bocianowi wziąwszy dziób przypięła
Do mojéj twarzy, pomiędzy oczyma;
Więc zaraz wstydząc się takiego nosa       75
Spuściłem na nos przyłbicę — więc potém
Chciałem odemknąć, aż moja przyłbica
Nie chciała; i tak — szlachetni rycerze
Jeżeli teraz chcecie się przekonać
Jak ja okropnie jestem odmieniony       80
Czarami wiedźmy téj, to z łaski waszéj
Przyłbicę tę mi otwórzcie.

GWINONA. (Otwierając hełm Ślaza).

O nieba!

ŚLAZ.

No cóż, i jakże wy mnie znajdujecie?

GWINONA.

Straszydło chude!

ŚLAZ.

Co chude to chude!
Mój pan już na mnie został anatomem.       85

GWINONA.

O jakim panu ty mówisz?

ŚLAZ.

O jakim?
O Panu Bogu.

LECH.

Ale ci ta wiedźma
Mężnego serca nie zaczarowała?

ŚLAZ.

Serca; — to byłaby już bez potrzeby
Czarować serce i cóż — czy nie dosyć       90
Takiego nosa?

LECH.

Tyś był najpiękniejszy
Z moich rycerzy; dziś brzydki straszliwie.

ŚLAZ.

Tylko mi dajcie jeść a obaczycie
Że jak utyję to nie będę szpetnym.

LECH.

Oby ci pierwszą Bóg przywrócił postać.       95

(Wychodzą wszyscy prócz Gwinony.)
GWINONA.

To jakiś oszust w Salmona zbroicy.
O! jak rycerze są ci łatwowierni!
Najmniejsze kłamstwo, a już ich oszuka;
A choć szychową nić zobaczą, nie chcą
Wyciągnąć kłębka, jedni przez lenistwo,       100
Drudzy widzący w tym może pożytek
Albo zabawę: i tak oszukani
Potém przez dobroć rosnąć pozwalają
Fałszu krzewinie; wstydząc się za ludzi
Którzy się wstydzić powinni — O! głupi       105
Lud z rąk rycerskich i z głów nie myślących;

Któremu chciałabym wlać moję twardość,
Inaczéj... pierwsza burza — a już po nich.
Pokażę im myśl skierowaną wiecznie
Jako sztyletu ostrze w serce wroga;       110
Pokażę co to jest kobiéca wola,
Jaka głuchota na postronne jęki,
Jakie wlepienie oczu w same łono
Raz przedsięwziętéj rzeczy być powinno.
Jeśli niczego nie nauczę — biada!       115

(Wychodzi.)

SCENA TRZECIA.
Pole przy lesie.
LILLA WENEDA, LELUM i POLELUM w łańcuchach.
LILLA.

Wolni jesteście. Niech Roza Weneda
Rozerwie wam te na rękach łańcuchy,
A ja do ojca idę niewolnika.
Za trzy dni ojca wam żywego wrócę. —
Lelum, ja byłam twoją narzeczoną,       5
Dziś jestem smutnéj śmierci narzeczoną,
I może więcej nigdy nie powrócę,
I może nigdy się nie zobaczémy:
Pamiętaj o mnie o! pamiętaj o mnie!
Ja cię kochałam jako siostra twoja,       10
Ja cię kochałam jak wierna kochanka,
Dzisiaj cię kocham jak ta co ma umrzeć.
Pamiętasz jak my dziećmi maleńkiemi
Z obu stron ojca harfy uklęknieni,
Przez złote struny, dawaliśmy sobie       15
Pocałowania; dziwiąc się że każdy
Nasz pocałunek, strun się kończył jękiem:
Była to dziwna losu przepowiednia!
Cóż teraz myślisz o tém harfy jęku?

LELUM.

Jeżeli śmierci masz wczesnéj przeczucie,       20
Chodź, przedśmiertelne weź pocałowanie.

LILLA.

Harfa naszego ojca jest w niewoli,
A ja nie jestem jeszcze zaślubioną,
Ust moich ci dać nie mogę płonących.

LELUM.

Więc rozpuść Lillo, twoje złote włosy,       25
Schowaj się za nie, jako za strunami
Harfy ojcowskiéj... niechaj przez warkocze
Twych koralowych ust dotknę ustami...

LILLA.

O!nie, nie jak prosty gołąb ja się rzucę
Na wasze łono... kochajcie mnie bracia,       30
Bo mi na świecie źle, ciemno, i smutno...
Lecz to zwyczajna powieść — bądźcie zdrowi.
Jeśli zapyta o mnie jakie echo,
Mówcie: umarła.

(Odchodzi.)
LELUM.

Bracie mój — słyszałeś?       35
Ona ma umrzeć...

POLELUM.

Całe piekło we mnie.
Nie więcéj czułem, gdy topór okropny
Kręciłem w ręku, przeciw ojca głowie,
Jak teraz słysząc wasze szczebiotanie
Dzieci niedoli. Nie martw się, za trzy dni       40
Wszyscy będziemy niczém.

LELUM.

O! Polelum
Ty po mnie żywy zostaniesz.

POLELUM.

Po tobie?

LELUM.

Dla tego ciebie tak nazwała wróżka:
Gdy Lelum skona żyć będziesz po Lelum.

POLELUM.

Ja zadam kłamstwo wróżbie — ja nie będę       45
Z waszemi groby żył w kraju niewoli.
Świadczę się tobą słońce, jeśli kiedy
Ujrzysz mnie żywym na brata kurhanie:
To natęż tak twe oczy światła Boże
Aż mi zapalisz włos; na téj bezwstydnéj       50
Głowie, co mogła wszystko, wszystkich przeżyć.
Próżno los wróży że będę ostatnim,
Ostatnią będzie tu jaka kobiéta,
Albo rzecz jaka żywa jeszcze słabsza,
Monstrum, któremu Bóg nie dał w rospaczy       55
Władzy skonania — to będzie ostatniém.
Słońce zapłoni się jakby zhańbione,
Że nie ma komu świecić tylko gadom,
I tym co umrzeć jak ludzie nie śmieli.
Chodź — wróżka powie nam jak mamy skonać.       60

(Wychodzą.)

SCENA CZWARTA.
Sala w zamku Lecha.
GWINONA, RYCERZE, GRYF.
GWINONA.

Tak być nie może, nie, tak być nie może.
Z tym starcem trzeba skończyć... przyprowadźcie
Króla Derwida, i z mego pokoju
Przynieście harfę. Klnę się wam na duszę,
Że ta dziewczyna cierpi pomięszanie;       5
Lub pomięszanie cierpi lub fałszywa;
A w jéj białości tyle jest kolorów
Jako na szyi gołębia... harfiarka!
Dumna że czoło mi stawi... żebraczka!
Otóż mój człowiek.

(DERWID wprowadzony przez rycerzy staje przed królową... przy nim stawiają harfę.)

Postawcie go tutaj.       10
Bliżéj przy harfie postawcie. Człowieku!
Widzisz że wolę mam żelazną — słuchaj:
Błysnął ci topór synowski nad głową,
Ale miał litość nad tobą i synem
I tylko trochę urąbał warkocza,       15
A głowę dla mnie zostawił nietkniętą...
Widzę w tym jednak czarodziejską sprawę,
Topory wasze muszą mieć na ostrzu
Synowskie oczy — harfy, córek serca:
Ta harfa twoja dzisiaj postawiona       20
Przy łożu mojém, o każdéj godzinie
Nocnéj, budziła mnie jękiem boleśnym,
Choć nawet wicher nocy ją nie trącił,
Ani się ciche dotknęły motyle.
Naucz mnie twego czarodziejstwa, powiedz       25
Jak wy nieżywe rzeczy czarujecie?
A z córki twojéj uczynię królewnę,
Synowi memu starszemu zaślubię,
Ty będziesz teściem królewica. I cóż?

DERWID.

Harfa jęczała! — co mówisz, jęczała?       30
Przy tobie stojąc jęczała?

GWINONA.

Cóż starcze?

DERWID.

Kto słyszał harfy jęk, we trzy dni skona.

GWINONA.

Szalony starzec! — śmiercią mi zagraża?

DERWID.

Ty, ty za trzy dni umrzesz...

GWINONA.

Ha?

DERWID.

Słyszałaś.       35

GWINONA.

Nędzarzu!

DERWID.

Trumno!...

GWINONA.

Nieszczęsny!

DERWID.

Śmiertelna!...

GWINONA.

Mój niewolniku!

DERWID.

Królowo trzydniowa!

GWINONA.

Umarły!...

DERWID.

Jak pies zachrypłaś od krzyku.

GWINONA.

Śliny mam dosyć...

(Plwa na starca.)
DERWID.

O! Bogi! o! Bogi!
Dajcie mi oczy moje, będę płakał...       40

GWINONA.

Ha! sczerwieniła ci się twarz, harfiarzu.

DERWID.

Tyś mię oplwała krwią.

GWINONA.

Patrzcie rycerze
Ten człowiek królem był!...

DERWID.

Patrzcie rycerze
Oto gadzina ta — była kobietą!

GWINONA.

Człowiek ten kiedyś miał szacunek ludzki.       45

DERWID.

I ta kobieta miała niegdyś ojca...

GWINONA.

Proś w mego ojca imie toć przebaczę.

DERWID.

W imie cię ojca potępiam, przeklinam,
I Bogom daję piekielnym za trzy dni...

GWINONA.

Za to żem ciebie zabiła?

DERWID.

Że dręczysz.       50

GWINONA.

Ha! więc ty czujesz!

DERWID.

Ha więc ty się cieszysz?

GWINONA.

Już nacieszyłam się, teraz zabiję.

DERWID.

Ukąsisz tylko i umrę z wścieklizny.

GWINONA.

Lękasz się mego zęba?

DERWID.

Nie, choroby.

GWINONA.

Rycerze, proszę zlitujcie się nad nim.       55
To człowiek biedny... to człowiek szalony.
Harfiarzu! klęknij.

DERWID.

Rzuć tu na podłogę
Twe czarne serce, pod moje kolana.

GWINONA.

Nudzi mię kłótniarz ten — Daj mu w policzek.

DERWID.

Stój! splamisz ręce, ja mam twarz oplwaną.       60

GWINONA.

Cóż to, ja sama mam bić tego króla?
Masz.

(uderza go)
DERWID.

Nikczemnico, niech cię Bóg obbali.
O! serce moje! o!

(mdleje)
GWINONA.

Wynieście trupa
I rzućcie wężom.

(Rycerze wynoszą DERWIDA.)

Gryfie! ty dopilnuj
Niech do wężowéj wieży rzucą starca.       65

(GRYF wychodzi.)

Głupie, bez serca rycerstwo patrzało
Gdy we mnie wzbierał gniew; kiedym ja wrzała
To stali cicho, jak uliczne chłopcy
Sykaniem szczwając psa mojego gniewu.
Milczeli wszyscy — Gdyby tylko jeden       70
Na starca słowem uderzył gryzącym,
I mej bezsilnéj, kobiecej wściekłości
Przyszedł z pomocą: byłabym ostygła —
Lecz nie, milczeli; a jam się rzucała
W przepaść wściekłości, rozkoronowana,       75
Znienawidzona i nienawidząca;
Z całego serca ich nienawidząca!

(LILLA WENEDA wchodzi.)
LILLA.

Pani! gdzie ojca mego niosą?

GWINONA.

Na śmierć.

LILLA.

Powiedz na jaką śmierć ty go skazałaś.

GWINONA.

Kazałam rzucić na pożarcie wężom.       80

LILLA.

Wężom!

GWINONA.

Spójrzałam wczoraj w jedną wieżę
Która przy zamku stoi zrujnowana; —
Spójrzałam: z gadzin okropne powoje —
Błyszczące, pełne ślin, pną się za ściany:
A w głębokości gniazda wężów leżą,       85
Błyskają oczy, wiją się ogony,
I ciągły słychać świst, sykanie, gwary,
Jak w garnku wrącym — tam — w ciemność okropną,
W tę sykającą ciemność, w te wężowe
Błoto, w ten straszny ul kazałam rzucić       90
Twojego ojca.

LILLA.

O! Boże o! Boże!
Mój ojciec wężom jest rzucony głodnym?
Węże nie będą mieć nad nim litości!
O! więc mi skonać!

GWINONA.

I cóż gołębico?
Żadnego teraz ratunku, wybiegu,       95
Tu nie pomoże topór twego brata,
Tu nie pomogą twoje łzy: — pożarty
I rozszarpany między gadzinami
Twój stary ojciec.

LILLA.

Ta harfa go zbawi.

(Chwyta za harfę i wybiega.)
GWINONA.

Harfa. Idź z Bogiem waryatko smętna,       100
Czegoż dokażesz harfą uzbrojona,
Przeciwko zemście wężów, i kobiéty?

(wychodzi.)

SCENA PIĄTA.
Sala taż sama. LECH i SYGOŃ wchodzą.
LECH.

Sygonie, człowiek ten nie jest Salmonem.
Przy uczcie jeden mu dał w łeb talerzem:
Ten człowiek — widząc krew cieknącą z czoła
Zawołał: octu — Gdyby to był Salmon
Byłby zawołał: szabli. Wiesz co myślę.       5
Już postawiłem go na straży w bramie,
Zmieniwszy zbroją, razem nań wpadniemy:
Jeżeli zamiast bronić się jak Salmon,
Będzie o życie błagał na kolanach;
Każę go jak psa powiesić i śćwiczyć.       10

(GONIEC wchodzi.)
GONIEC.

Lechu! nowiny są okropne z pola.
Wenedy znów się rzucają do broni...
Lechon, najstarszy twój syn, zostawiony
Na drugiej stronie Gopła, ze stu ludźmi,
Wzięty w niewolą.

LECH.

Nie mówić Gwinonie!       15
Ona miłuje bardzo tego syna.
Każ ostrzyć miecze i naprawiać tarcze
W ostatniéj walce dzidami pokłute —
To dobrze mój Sygonie. Bój zaczęty. —
O! syn mój biedny! — Ale te psy wściekłe       20
Nie będą śmieli jeńca zamordować?
Nie mówić tylko nic o tém Gwinonie,
Syna odbiję nim się ona dowie.

GONIEC.

Różne biegają straszne przepowiednie
O przyszłéj walce między Wenedami;       25
Wszystkie te wróżby sieje czarownica
Młoda i piękna co na łyséj górze
Ma wykopany loch podobny gniazdom
Rzecznych jaskółek.

LECH.

Cóż za wróżby, powiedz?

GONIEC.

Mówią, że wódz ich będzie miał dwie głowy,       30
Dwa serca, oczów czworo płomienistych,
Lecz jeden tylko oszczep, jedną tarczę.

LECH.

Na Boga! ja mu odetnę dwie głowy,
Ja mu rozrąbię tą szablą dwa serca:
Lepiéjby wyszli gdyby miał dwie tarcze,       35
I dwa oszczepy, a mózg tylko jeden.

GONIEC.

Mówią że walka będzie oświecona
Błyskawicami.

LECH.

Dobrze, będzie widno.

GONIEC.

Ta czarownica z góry, zapowiada
Że po téj walce: martwych popiołami       40
Nakryta, za rok porodzi mściciela.

LECH.

To przepowiednia nie dla mnie, nie dla mnie —
Nim ten popielnik wyrośnie ohydny
Ja będę w grobie, a mój syn na tronie.
Ale to wszystko są na dzieci strachy,       45
I wódz ten z dwóma głowami i mściciel.
Dosyć! już ciemno, dosyć już tych bredni!
Bić się będziemy i to jest najlepsza. —
Chodźmy Salmona wyprobować męstwo.

(Wychodzą.)

SCENA SZÓSTA.
Dziedziniec w zamku LECHA.
ŚLAZ, na straży przy bramie. Noc.

Trzeba Salmoństwo to skończyć — dalibóg!
Salmoństwo moje bardzo niebespieczne

I różnych rzeczy wymaga: naprzykład:
Odwagi. Gdybym wiedział że ze zbroją
Spadają na mnie takie obligacje,       5
Byłbym nie tykał jéj... ani tych rzeczy
Które rycerza są. — Co widzę? Chryste!
Pan mój dawniejszy prosto w bramę dąży.
Wyda się kłamstwo — po radę do głowy...

(Słychać stukanie do bramy. Ślaz otwiera drzwi i ujrzawszy Ś. GWALBERTA zatrzymuje go halabardą u wejścia.)
ŚLAZ.

Ktoś ty?

ŚW. GWALBERT.

Domowi temu niosę pokój.       10

ŚLAZ.

A więc nie wejdziesz, my żyjemy z wojny.

ŚW. GWALBERT.

Puść mię do Lecha, puść mężny rycerzu,
Niech cię Spiritus Sanctus. — O! pohańcze
Mówię ci puść mię, bo ci spadnie głowa.
Ty się wielkiemu sprzeciwiasz cudowi:       15
Dziś nad jeziorem, równa gołębiowi
Białością, cała powietrzem tęczowa,
Z gwiazdy sinemi, matka Chrystusowa
Pokazała się — ukląkłem, a ona:
Idź bo stary Derwid kona,       20
Córka jego, mój gołąbek,
Z bolu umiera.
Tak mówiąc w tęczy się rąbek
Owinęła postać święta,
I uniosła ją anielska sfera       25
Z tęczą, z gwiazdami, z tysiącem promieni.

ŚLAZ.

Czemuś nie nabrał tych gwiazd do kieszeni,
Mógłbyś zapłacić teraz odźwiernemu.

ŚW. GWALBERT.

Zapłacić? święci nic nie płacą.

ŚLAZ.

Czemu?

ŚW. GWALBERT.

Bóg daje wszystko temu kto jest z Bogiem. —       30
Ale nie trzymaj mnie przed zamku progiem,
Twój upór sługę mego przypomina.

ŚLAZ.

Cóż to za człowiek był?

ŚW. GWALBERT.

At łajdaczyna!

ŚLAZ.

Gdzież jest?

ŚW. GWALBERT.

Już teraz djabeł wziął do piekła.

ŚLAZ.

Już w piekle?

ŚW. GWALBERT.

W piekle.

ŚLAZ.

Hum... dobra nowina.       35

ŚW. GWALBERT.

Miałem łajdaka sługę, skradł mi wszystko
I spalił czaszkę wielkiego olbrzyma
Z któréj ja sobie uczyniłem celę:
Tak że w téj czaszce gdzie niegdyś mięszkały
Bogi Walhalli, teraz się świeciła       40
Czystość dziewicza, w gwiaździstéj koronie;
I odzywała się czysta modlitwa.

ŚLAZ.

To jakiś sługa niewierny?

ŚW. GWALBERT.

Bies sługa!
Teraz ja myślę że to sam Lucyfer
Podjął się u mnie służby i oszukał.       45

Lecz nie przełamie djabeł mocy Boga,
Ani piekielne pokusy przemogą. —
Jeżeli jeszcze ten djabeł bezwstydny
Jest w ludzkiéj skórze, to pod dyscypliną...
Lecz zdaje mi się że to nie był djabeł       50
Rycerzu, on był na djabła za głupi.

ŚLAZ. (na stronie)

Wolałbym, żeby trzymał się był o mnie
Pierwszéj opinji. — Ach! Ach! myśl szczęśliwa!
Przemienię tego siwosza w Salmona.

(głośno)

Chodź tu staruszku święty!

ŚW. GWALBERT.

Dzięki Bogu       55
Poganin zaczął już przezierać w światło.
Nazwał mię świętym — do chrztu niedaleko.

ŚLAZ. (na stronie.)

Ja ciebie ochrzczę, dalibóg że ochrzczę!
Usalmonuję ciebie.

(głośno.)

Przewielebny
Już noc, Lech teraz śpi.

ŚW. GWALBERT.

Pokaż mi drogę,       60
Ja go obudzę.

ŚLAZ.

Pomyśl! — to lew srogi,
Gotów się rzucić na ciebie i pozrzeć.

ŚW. GWALBERT.

Więc mi to będzie wieniec męczennika.

ŚLAZ.

Staruszku, ty masz oczy bazyliszka
W świętym czerepie, mnie oczarowałeś.       65
Już gotów jestem zaraz zejść ze straży:

Choć za to można jak nic, zgubić głowę.
Lecz na usługi twoje jestem gotów.

ŚW. GWALBERT.

Uczyń to, uczyń, a nagroda w niebie.

ŚLAZ.

Więc mi oddadzą w niebie moję głowę?       70
Ja wcale innéj nie żądam nagrody,
Ja moją głowę bardzo kocham, cenię;
Jeśli przyrzekasz że jak głowę stracę,
To ją odzyskam: pójdę budzić Lecha.

ŚW. GWALBERT.

Przeczuwasz prawie święte pismo Boże.       75
Kto tutaj, mówi Chrystus, straci duszę,
A straci dla mnie, to duszę swą zyska.

ŚLAZ.

Ale nic Chrystus nie mówi o głowie?

ŚW. GWALBERT.

Głowa jest niczém, gdzie chodzi o duszę.

ŚLAZ.

Kiedy nic Chrystus nie mówi o głowie,       80
To dla mnie wcale nie ma bezpieczeństwa,
Ja wolę głowę niż duszę.

ŚW. GWALBERT.

Nędzniku!
Ja ci dowiodę, że światowe szczęście...

ŚLAZ.

Ty mi dowodzisz a twój Derwid ginie.
Lepiéj że moję zbroję weź na siebie       85
I postój za mnie na straży, przy bramie,
To pójdę, Lecha obudzę i wrócę.

ŚW. GWALBERT.

Rycerzu daj mi zbroję i zbudź Lecha.

ŚLAZ.

Stójże tu stary — dzida w ręce prawéj
Przeciwko wrogom, tak — hełm na łysinę.       90

(na stronie)

O terazże mu zamknąłem przyłbicę,
Jeśli otworzy będzie mądry.

(głośno)

Stój tu...
Jeśli spytająć: Kto? odpowiedz: Salmon,
Ja jestem Salmon — za chwilę powrócę.

(Wykrada się za bramę zamku i ucieka.)
ŚW. GWALBERT. (w zbroi, chodząc wielkim krokiem.)

Więc że to Boże i w rycerskim stanie       95
Dobrzy są ludzie, dobrzy, choć poganie.
Otoż włożyłem rycerską kolczugę,
Najświętsza Panno patrz na twego sługę.
Oto jak rycerz z pod twojego znaku,
Jak nowy olbrzym Gedeon w szyszaku.       100
Trąbą mi teraz tylko walić mury,
I piorunować grzeszniki i króle. —
Cóż to za zbrojni ludzie z latarniami?

(LECH i SYGOŃ z latarniami, zbrojno.)
LECH.

Tu był na straży Salmon.

ŚW. GWALBERT.

Jestem Salmon.

LECH.

Sygonie patrzaj na tego człowieka.       105
Jeśli to Salmon to się znów odmienił.
To jakiś możny jest czarownik. — Mówisz,
Że jesteś Salmon; Salmon straci głowę
Jeśli się wyda że nie jesteś Salmon.

ŚW. GWALBERT.

O! nieba — jestem Salmon.

LECH.

Patrzno, Sygoń,       110
Włos mu wygląda siwy z pod szyszaka,
Krociutkie nogi w łapciach z pod puklerza,

To jakiś możny djabeł; możny djabeł. —
O! czarowniku jeżeliś ty Salmon
Po śmierci w ciało ubrany djabelskie,       115
To na kawałki potnę twoje ciało;
Aż dusza twoja w ogniu gorejąca
Nie będzie miała w co się ubrać — broń się!

(Napada z mieczem).
ŚW. GWALBERT.

O! panie! ja nie Salmon!

LECH.

Któż ty taki?

ŚW. GWALBERT.

Nazywają mnie powszechnie Gwalbertem,       120
Świętym Gwalbertem. Otwórzcie przyłbicę;
Bo ja nie umiem téj klatki otworzyć...

LECH.

To tak jak tamten... Wymówka ta sama.
Nędzniku, wziąłeś na się inną postać;
Przebiegły jesteś... włos ci czarny zbielał;       125
Jam ciebie chudym widział przed godziną,
Teraz żołądek masz pełny, i może
Płonących węgli masz pełny żołądek.
Na Boga! czarów nie będę igraszką...
Do mnie rycerze!

(Klaszcze, wchodzi kilku z rycerstwa.)

Weźcie tego djabła. —       130
Sygoń, niech rzucą go wężom, do wieży.

ŚW. GWALBERT.

Święta Maryo! broń twojego sługi.

(Żołnierstwo wynosi ŚW. GWALBERTA który krzyczy i wyrywa się. SYGOŃ wychodzi za niemi. — Na krzyk starca wbiega GWINONA.)
GWINONA.

Co to jest za zgiełk? co to są za krzyki?

LECH.

Kazałem wężom rzucić czarownika.
Ten Salmon żono, to był zły duch, mocny.       135

GWINONA.

Węże nie głodne, dziś jadły człowieka.

(SYGOŃ wraca.)
LECH.

Sygonie! cóż to, powróciłeś blady?

SYGOŃ.

Panie! powracam z nad wężowéj wieży.

GWINONA.

I tam widziałeś poszarpane członki
Człowieka, w paszczy wężowéj trzeszczące?       140
I tam słyszałeś gadzin smętne świsty?
I tam widziałeś jęczącą dziewczynę,
Która nad straszną wieżą nachylona,
Jak słowik gdy się na węża zapatrzy,
Skrzydełek tylko lekkiém trzepiotaniem       145
Okazywała strach?

SYGOŃ.

Ja tam widziałem
Rzecz która ludzkie przechodzi umysły.
Przy wieży, biała xiężycem dziewica
Siedzi, na harfie grająca; a przy niéj
W krąg stoją węże, tak wyprostowane       150
Jak morska fala wzdęta nad dziewczyną:
Ona te węże czarodziejską pieśnią
Zaczarowane trzyma i spokojne,
Ale już widać że jéj białe ręce
Mdleją na strunach; że się pieśń zakończy       155
Z życiem harfiarki w głodnych wężów paszczy.

GWINONA.

Więc wieża gdzie ten stary człowiek?...

SYGOŃ.

Pusta.
Spoczywa w głębi i śpi Derwid stary.
Bo wszystkie węże, pieśnią wywabione,
Są słuchaczami córki.

GWINONA.

Zwyciężyła!       160
Dobądźcie z wieży starego Derwida. —
O! głupie węże! o! przeklęte gady! —
Córce odebrać harfę i wypędzić.
Derwida zamknąć w podziemne ciemnice;
Czego nie zrobił wąż, dokażę głodem.       165
Czy go nakarmi córka, zobaczycie.

SYGOŃ.

A z tym Salmonem co zrobić?

LECH.

Zamknąć go
W jednym więzieniu z Derwidem — zamorzyć.
Oba są warci zgonu czarownicy.

(Wychodzą.)
CHÓR.
Dwunastu Harfiarzy.

O! święta ziemio polska! arko ludu!       170
Jak zajrzeć tylko myślą krew się lała.
W przeszłości słychać dźwięk téj harfy cudu,
Co wężom dała łzy i serce dała.
Słuchajcież wy! gdy ognie zaczną buchać,
Jeżeli harfy jęk przyleci zdala;       175
Będziecież wy, jak węże stać i słuchać?
Będziecież wy, jak morska czekać fala
Aż ścichnie pieśń i krew oziębnie znowu,
I znów się staną z was pełznące węże.
Aż rzucą was, do mogilnego rowu,       180
Gdzie z zimnych jak wy serc się hańba lęże?
Już czas wam wstać!
Już czas wam wstać i bić i truć oręże.






AKT CZWARTY.

SCENA PIERWSZA.
Sala w zamku LECHA.
LECH. GWINONA. GRYF. Wchodzi LILLA WENEDA.
LILLA.

W niezawiązanéj przychodzę koszuli,
Nie niosę chleba, nie mam nic przy sobie,
Lecz wy mnie puśćcie do ojca mojego,
Który od dwóch dni jest morzony głodem.
Ja go zobaczyć chcę tylko przed śmiercią,       5
Jam go nie mogła zbawić — więc pożegnam.
Dla tego głowę ubrałam w lilije,
W te wodne kwiaty, które u nas kładną
Dziewicom zmarłym, na ostygłe czoła.
O! Pani! spuść ty ze swojéj srogości!       10
Ja biedna zimne węże rozczuliłam,
I tak się do mnie gady przywiązały
Że za mną cały kłębek biegł i syczał,
Jak pies wyjący smutnie z przywiązania.
I cóż ja winna że węże wolały       15
Słuchać méj pieśni, niż mojego płaczu?
A żem ja węże zimne rozczuliła,
Dla czegoż w tobie powiększyłam srogość?
Czy ty zazdrościsz mi Pani zwycięstwa
Które mi ojca mego wybawiło?       20
O! jeśli tak jest, to weź go za ojca,

A ja go będę na śmierć skazywała,
A ty go będziesz bronić — i zwyciężysz,
Bo ten zwycięża tu zawsze kto broni. —
Lecz nie, ja teraz jestem zwyciężoną,       25
Mój ojciec pewnie już od głodu skonał;
A ja chcę tylko widzieć jego ciało,
W czoło chcę tylko pocałować zimne;
Powiedziéć jego głuchemu trupowi
Że go nie mogłam zbawić — lecz kochałam.       30
O! patrz; koszula moja nie związana,
Nie niosę chleba, ani żadnéj strawy —
Może się boisz że jak drzwi otworzę
To wleci ze mną jaka muszka złota
I ten ją starzec zje? — O! pani moja,       35
Bóg muchy strzeże od śmierci — ta muszka
Będzie mieć jaką córkę co ją zbawi.
Ja tylko jedna, ja nie mam nikogo,
I nikt się o mnie biedną nie upomni.
O! proszę ja was, każcie wy mnie wpuścić       40
Do mego ojca głodnego.

LECH.

Gwinona,
Na Boga, te łzy miecz mi rozhartują.

GWINONA.

I ty jéj wierzysz? — to są łzy zmyślone,
Ona dwa razy tak płakała głośno,
Za te trzy płacze, ona się trzy razy       45
Odśmieje ze mnie, jeśli ojca zbawi.

LECH.

I cóż ci ludzki śmiech Gwinono szkodzi?

GWINONA.

Lechu, śmiech ludzki jest zabójczą bronią,
Więcej on strącił koron z głów posępnych
Niż ci się zdaje: o! śmiech to gadzina       50
Która się w sercu wyśmianego kryje,
I tam go kąsa, kąsa, do krwi kąsa.
Aż wreszcie siły w człowieku omdleją

I powie sobie: jestem zwyciężony.
Śmiech nas pozbawia zaufania w sobie       55
I rodzi niemoc; ja znam takich ludzi
Z których się żaden żywy śmiać nie waży;
Ci ludzie mają królestwo nad temi
Którzy są śmiechu ludzkiego poddani.

LILLA.

Królowo! czegoż ty się teraz boisz?       60
Czy tu są tacy co wyśmieją litość?
Widziałam w twoim sypialnym pokoju
Okno, którego nigdy nie zamykasz
Bo w nim jaskółka uwinęła gniazdo,
Więc ty masz litość: a czy się kto śmieje       65
Że ty masz litość nad jaskółką? — Pani,
Więc ja znalazłam w twojém sercu litość!
Trzebaż być jeszcze, jeszcze nieszczęśliwszą
Ażebyś ty się pani zlitowała?
Więc każ mi wydrzeć te spłakane oczy,       70
A potem zlituj się nade mną ślepą,
I każ mnie wpuścić do ojca ślepego.
O! proszę! proszę! każ mi wydrzeć oczy.

GWINONA.

Smutny to żebrak co grosz wydrze nudą.

LILLA.

O! będę nudzić, nudzić aż zezwolisz.       75

GWINONA.

Gryfie, każ wpuścić ją do téj ciemnicy
Gdzie siedzi ojciec jéj, morzony głodem.

(LILLA WENEDA i GRYF wychodzą.)

Lechu! na twoją to zrobiłam prośbę.
Cóż mi tak smutny stoisz i ponury?

LECH.

Gwinono, syn nasz w niewoli.

GWINONA.

W niewoli?       80
Mój syn w niewoli? mój Lechon w niewoli?

Nie — ty mię straszysz — Nie wiesz sam co mówisz.
On mi się dzisiaj śnił. — O! Boże! Boże!
Na syna mego zgubę pracowałam.
Syn u Wenedów! Lechon u Wenedów!       85
Lechon — on niéma takiej córki! —

LECH.

Żono
Ja go odbiję.

GWINONA.

Trupa ty odbijesz!
O! Lechu na koń! na koń! na koń Lechu!
Wszyscy rycerze! zbierz wszystkich rycerzy!
Jeśli wrócicie żywi bez Lechona       90
Ja się zabiję — będę plwała w oczy!
Ja się zabiję... Cóż wy tchórze? na koń!

(Wybiega.)
LECH.

Niech się wykrzyczy, krzyk nic nie pomoże.
Dziś za mego Lechona, stu trupem położę.

(Wychodzi.)

SCENA DRUGA.
Błonie.
ŚLAZ wchodzi.

Moja nieboszczka matula mówiła
Że kłamstwem wyjdę na pana — to kłamstwo,
Co mi matula mówiła o kłamstwie —
Ergo: jeżeli więc mówiła kłamstwo,
Powinna była zrobić tém fortunę —       5
Umarła goła jak Lazarus — a ja
Ledwom się kłamstwem nie usalmonował
Na wieki wieków, to szczęście że jakoś
Mojego pana zrobiwszy Salmonem,
(Niechaj mu światło wiekuiste świeci)       10

Uciekłem z zamku, i dobrze się stało;
Gwalbertus mój pan został męczennikiem,
I pod imieniem świętego Salmona
Króluje w niebie, więc dobrze się stało —
Lecz to jest kwestja... quomodo uniknąć       15
Głodu na puszczy i zrobić fortunę?
Już próbowałem chrześcijańskiéj paszy,
Już próbowałem rycerskiego chleba,
I zawsze chudy jak słomka... więc ergo,
Pan Ślaz niech rusza do dziczy — rzecz prosta!       20
Pan Ślaz niech rusza prosto do Wenedów —
W jakim kolorze? — w kolorze Wenedów —
Jako szpieg? — fuj — nie szpieg lecz nowiniarz,
Zemsty nowiniarz, blekotnik nowiniarz;
Człowiek ognistéj mowy, krwawych zębów,       25
I czerwonego języka — więc ergo
Gdy zapytają: czy widziałeś Lecha?
Widziałem: — a co robi? — gdym go widział
To jadł Weneda z solą. — A Gwinona? —
Gwinona we krwi się dziatek kąpała. —       30
A cóż się stało z naszym starym królem? —
A ja pokażę tak, język wywalę
I zamknę oczy: wasz król est finitus.
A jego córka? — A ja łzy jak z wiadra
Popuszczę na to i nic nie odpowiem       35
Albo odpowiem jakie nowe kłamstwo,
Takie żałośne kłamstwo, że uwierzą
I jeść mi dadzą — za to żem się spłakał.

(Wychodzi.)

SCENA TRZECIA.
Sala w zamku LECHA.
LECH, GWINONA, RYCERZE.
LECH.

Na Boga! bądźże cierpliwą! na Boga!
Mój oddział jeszcze z podjazdu nie wrócił.

GWINONA.

Ty gadasz! a tam mój syn roztargany?
O! straszna! głupia jest cierpliwość twoja!
Jak nienawidzę w ludziach cierpliwości!       5
Często im wcale czekać nie potrzeba,
Ale dla tego że ktoś prosi: śpiesz się:
To oni różne wynajdują zwłoki
Aby pokazać wyższość i rozwagę,
I nad palącém się sercem panować.       10
Lechu! czy wiesz ty ile chwil potrzeba,
Aby zabito bezbronnego jeńca?
Dziwna cierpliwość! okropna cierpliwość!
O! Lechu jeśli mój syn biedny zginie
To w dzień i w nocy będę ci krzyczała:       15
Tyś syna twego zabił cierpliwością!
Ja wtenczas będę w wyrzutach cierpliwą,
Cierpliwie będę ci kąsała serce,
We mnie ty zbrzydzisz cierpliwość — o! kacie!
O! kacie twego nieszczęsnego syna!...       20
Ach! Boże daj co gryźć mojemu sercu,
Bo jabym teraz serce męża gryzła.
Ja wiem co powiém: Lechu! — jesteś tchórzem!

LECH.

Tchórzem nie jestem.

GWINONA.

Więc ojcem nie jesteś!
Czémże ty jesteś? — kawałkiem żelaza?       25

LECH.

O! tego nadto! — nadto! — Ty dotychczas
Byłaś w domostwie samowładną panią.
Jam ci ulegał, bojący się wrzasku.
Ty napełniałaś mój dom okrócieństwem.
Na Boga już mi to się wreszcie nudzi.       30
Rycerzy moich garsteczka maleńka,
Podjazdem i te siły rozerwane;
A ci Wenedzi z dwunastu się krain
Zeszli i całe okrywają pole.
Tam są olbrzymie Scyty co krew piją       35

W człowieczych czaszkach, wyznawce Odyna;
Tam są Letoni co na hełmach noszą
Rogi, żywemu wyrwane turowi;
Tam jest Mazonów lekkie pokolenie,
Co głowy jako szczygły ubierają       40
W czerwoną krasę i pomiędzy hełmy,
Migocące się niosą pióra pawie;
Nad temi tłumy dwunastu Harfiarzy;
Nad Harfiarzami straszna prorokini,
Na samym szczycie ludzkiéj piramidy       45
Błyskawicami gadająca — a ja
Z rycerzy garstką mam wstąpić w mrowisko?
Ja co te ludy chcę wyciąć do szczętu?
Nie czekać aż mi w noc błyskawicową
Z nieba lejące pomogą pioruny?       50
Szalona jesteś — szalona kobiéto!

GWINONA.

O! widzę że już ciebie nie przełamię!
Widzę już! widzę! mego syna trupem.

LECH.

Syn twój powróci, syn powróci, nie płacz.

GWINONA.

O! jużem ja go teraz opłakała.       55
O! rospacz! rospacz!... o! rospacz! on skonał.

LILLA WENEDA wchodzi bez wianka liljowego na głowie.
LILLA.

Królowo! ojca mego nakarmiłam.
Mój ojciec do mnie należy królowo!
Widzisz, powracam bez kwiatów, bez wieńca,
W lilijach było mego ojca życie;       60
Ja życie ojca przyniosłam na głowie,
Jego zbawieniem ukoronowana.
Nie wierzysz? spytaj każdego Weneda;
Lilije wodne nas od głodu bronią
Ilekroć zboże roku nie dotrzyma.       65
Ty nie wiedziałaś że ten wieniec biały,
Zdziecinniałemu, będzie piersią matki,
Że on go będzie ssał, śmiał się, i płakał,

Podnosząc puste powieki do nieba
Bogu dziękował za córkę i kwiaty.       70
O! teraz ojciec mój! — jam go zbawiła.
Lechu, słyszałeś jaki był warunek?
Nie pozwól królu żonie łamać wiary.

GWINONA.

Patrz! patrz! patrz! ona ojca wybawiła,
I tu mię przyszła zagłuszyć radością;       75
A kiedy ona mówiła o ojcu,
To ja nieszczęsna myślałam o synie;
A kiedy ona lała łzy rospaczy,
To ja nieszczęsna krwią płakałam w sercu. —
Weź ojca swego! weź! — ja potrzebuję       80
Nauczyć teraz was wszystkich litości.
Jabym głaskała ręką wasze tury,
Prosząc o łaskę ich nad moim synem;
Ja bym szczepiła wasze kwaśne grusze
Miodem litości — a sosen szumowi       85
Dałabym matki głos, jęki i prośbę.
O każcie tutaj starca przyprowadzić,
Ja go odeszlę ojcem memu dziecku.

(Rycerzy kilku wychodzi.)
LILLA.

Pani! ty dobra jesteś o! ty dobra.
Już ja nie powiem żem ojca zbawiła;       90
Ale że ty mi dałaś mego ojca.
Obaczysz! jak to serce drży z radości
Temu kto biednym ludziom dopomoże.

(DERWID wchodzi i RYCERZE.)

Ojcze wracamy do nas — ta królowa
Dała mi ciebie, Ojcze chodź na słońce —       95
Bądźcie mi zdrowi królu i królowo —
Chodź ojcze! — Bądźcie zdrowi! bądźcie zdrowi!

DERWID.

Córko! a moja harfa?

LILLA.

O! królowo!
Widzisz mój ojciec cały drży z radości.

Aleś ty pewnie pani zapomniała       100
Że ci nie może dziękować oczyma,
Więc ja za niego leję łzy — i jeszcze
Za ojca mego muszę być natrętną:
Ja ciebie proszę, wróć mu harfę złotą,
Którą mój ojciec miał od swego ojca;       105
O! wróć mu pani tę harfę! o! wróć mu.

GWINONA.

Przynieście harfę, którą ja kazałam
W cedrowéj skrzyni uśpić rozpłakaną.

LILLA.

Ojcze, ty harfę mieć będziesz.

DERWID.

Oddała?...

GWINONA (na stronie do LECHA.)

Widziałeś Lechu, gdy wspomniał o harfie,       110
To z jego powiek wybiegły czerwone
Dwie łzy, ogromne łzy, — czy uważałeś?
To były straszne łzy...

LECH.

I cóż kobiéto?

GWINONA.

Co? — nie rozumiesz?... Córka albo harfa
Zostanie tutaj zakładnicą — widzisz       115
Ten człowiek musi wybrać między dwoma,
A ja w zakładzie wezmę rzecz wybraną:
Rozumiesz? Gdyby nie te łzy czerwone
Anibym kiedy była pomyślała
Że tu jest wybór.

LECH.

Już widzę, już widzę.       120

GWINONA.

Milcz.

(do Derwida.)

O! Derwidzie wy Wenedzi macie
Nienasycone serca — przed godziną

Wiercony srogim głodem aż do kości,
Byłbyś poprzestał na kawałku chleba...
Lecz teraz w miarę łask, żądania rosną,       125
Dałam ci wolność, tyś harfy zażądał —
A otrzymawszy wszystko, będziesz mścił się...

DERWID.

Każ odprowadzić mnie więc do więzienia;
Trupi się nie mszczą.

GWINONA.

O! twardy człowieku
Nigdyż twe serce przede mną nie zadrży?       130

DERWID.

Wyjm je i zobacz.

GWINONA.

Ja ci daję wolność...

DERWID.

I chcesz tu z króla uczynić żebraka?
Już mię z postaci masz prawie żebrakiem,
Jeszcze chcesz serca mego żebraniny?
Na moje ciało ty liczysz zgrzybiałe?       135
Na me kolana ty rachujesz drżące
Że mnie przed tobą powalą? — Nie, jędzo!
Nie! nie! nie! — Córko daj mi rękę. — Jędzo!
Przed tobą skonam stojąc i zastygnę,
Wtenczas twe dziecko mnie paluszkiem trąci       140
I padnę — padnę: ale pókim żywy
To jestem równy tobie — król i człowiek.

GWINONA (do wnoszących harfę :)

Postawcie przy nim bliżéj harfę złotą
Niechaj się na niej oprze ręką drugą.

(Stawia harfę przy Derwidzie. Starzec jedną rękę na harfie, drugą kładzie na głowie córki.)

Widzisz, ta harfa równa córce wzrostem       145
A gdyś w niewoli był, obie zarówno
Płakały — obie jak córki — o! teraz
Wybierz pomiędzy płaczkami Derwidzie,
I niech wybrana idzie z tobą w lasy,

A druga córka twoja odrzucona       150
Ze mną zostanie — i będzie zakładem.

DERWID.

Córko! co ona mówi?

LILLA.

Ojcze drogi
Ta pani harfę ci oddaje złotą.

DERWID.

Tę harfę?

LILLA.

Ojcze, harfę.

DERWID.

Już oddała?
To chodźmy, córko.

LILLA (do Gwinony.)

Pani, ja powrócę,       155
I będę twoją niewolnicą. — Ojcze!
Chodźmy już.

GWINONA.

Harfę porzucasz Derwidzie?...

LILLA.

Nie mów tak głośno — jam cię zrozumiała.
Okropną jesteś — zlituj się nademną.
Jeśli mię żywą chcesz mieć, to nie żądaj       160
Mieć porzuconą przez własnego ojca.
Serce mi pęknie i będziesz tu miała
Trupa nie córkę, o! bo w mojém sercu
Jest tyle złotych strun, jak na téj harfie,
Lecz wszystkie pękną od razu z boleści       165
Jednym wyrazem ojcowskim stargane —
I nad nim także litość miéj i nad nim!
Proszę cię sroga miéj i nad nim litość!

GWINONA.

Będziesz li zawsze jak mała ptaszyna
Skrzydełkiem w oczy bić błyszczące węża.       170
Jeślim wyrzekła — to chcę. Kto mi wzbroni
Spróbować serca ojcowskiego? i tu

Usprawiedliwić siebie żem je gryzła?
Wytłómacz ojcu sama czego pragnę.

LILLA.

O! nielitośna — Ojcze, ta królowa       175
Oddaje tobie tylko jedno dziecie.
Ty wybierz sobie dziecko które śpiewa,
A zostaw dziecko które tylko płacze —
Ja wiem że ty mnie kochasz ojcze drogi,
Lecz nie wybieraj mnie, bo nieszczęśliwy       180
Jeżeli zechcesz o nieszczęściu śpiewać,
To znajdziesz we mnie tylko echo płaczu,
A w harfie echo nieśmiertelne. Ojcze,
Wybierz co kochasz, a to co odrzucisz
Kochaj...

DERWID.

Niebiosa! — córko gdzie ty jesteś?...       185
Ja kocham moją córkę. — O! gołąbku
Chodź i ślepego prowadź. Córko — prowadź
I wyjdźmy prędzéj stąd. — Córko a harfa?

LILLA.

O? harfa skarzy się żeś ją opuścił.

(Trąca o struny.)
DERWID.

Harfa skarzy się na mnie?

LILLA.

Ojcze, jęczy.       190

DERWID.

Jęczy! — Gdzie moja harfa? — czy to mara,
Czy to duch mojéj harfy rozpłakanéj
Stoi przedemną w promieniach; i skrzydła
Roztworzył, jakby z płaczącemi jęki
Już odlatywał do nieba. — Ha! —       195

(LILLA znów porusza struny.)

I znów,
Słyszycie! harfa jęknęła — słyszycie?
O! dajcie niech ją obejmę w ramiona!
Dajcie! to córka królów rozpłakana.

(Chwyta harfę, obejmuje, i ucieka z nią.)

Gdzie drzwi? — rycerze gońcie mnie z mieczami!
O! ja téj harfy nie dam — Harfy nie dam!       200

(Pada piersią na harfie.)
LILLA.

Widzicie! ręce pokrwawił na strunach.
Wstań dobry ojcze. — O! patrzcie! o! patrzcie!
Usta położył na strunach, całuje,
A te niedobre struny i niewdzięczne
Usta mu krwawią. — O! struny! o! struny!       205
Wy nie jesteście córkami. — Królowo
Widzisz mój ojciec wybrał; lecz jeżeli
Myślisz ty pani, że ja teraz płaczę
Dla tego że mnie ojciec mój porzucił:
O! bądź przeklęta za tę myśl. — To radość       210
Wyrywa z oczu moich łzy; to radość.
Niechaj nikt ojca mojego nie sądzi.
Dzisiaj karmiony starzec lilijami
Mnie tak całował w usta, i we włosy,
I do mnie tak się przytulał rospacznie,       215
Jak się do harfy odzyskanéj tuli.
A że ja płaczę, to tylko dla tego
Że przypominam ojca pocałunki
W ciemném więzieniu... i łzy moje głupie
Pytają same serca, czemu płacze.       220

GWINONA.

Odedrzyć starca od harfy.

LILLA (podnosząc ojca.)

Widzicie
On już łagodny jak baranek.

GWINONA.

Starcze!
Syn mój najstarszy Lechon, syn mój drogi
Jest niewolnikiem twoim — a ta harfa
W zakładzie, moją będzie niewolnicą,       225
Aż mi żywego wrócisz syna.

DERWID.

Harfa?
Ja stąd bez harfy nie wyjdę.

LILLA.

O! pani!
Więc jeszcze raz się rzucę na kolana,
I będę ciebie prosiła ze łzami
Oddaj mu harfę... a mnie weź. Czy myślisz       230
Że twego syna, jeśli jeszcze żywy,
Ten starzec nie da za córkę? O! pozwól!
Niech tylko mego ojca odprowadzę,
On ślepy — tylko odprowadzę ojca,
A sama wrócę; a że ja powrócę       235
To niech ci harfa ta będzie zakładem.
Ale przysięgnij że za niewolnicę
Królewnę, harfę wypuścisz z niewoli:
A gdy przysięgniesz, to ja pewnie wrócę.
Bo cóż mi teraz życie! cóż mi życie!       240
O! ty wiesz sama, że ja pewnie wrócę.

GWINONA.

Jakiż mi zakład z córki nie kochanéj?

LECH.

Na Boga! dosyć Gwinona! już dosyć!
Ta córka warta dziesięciu Lechonów.
Przysięgam, jeśli z Lechonem powróci       245
To weźmie harfę, Lechona i moje
Błogosławieństwo; jeśli wróci sama —
To i tak, za nią, przysięgam na Bogi!
Oddasz kawałek płaczącego drewna.

GWINONA.

Słyszysz! jak mówi mój mąż tak się stanie.       250

LILLA.

Dzięki wam! dzięki! — Ojcze, dziś wieczorem
Harfę ci twoją postawię do grania.
Ty wiesz, ja dotąd nigdy nie skłamałam.
A teraz — o! królowie, do widzenia.
Przyjdzie po harfę Lilla niewolnica. —       255
Chodź dobry ojcze.

DERWID.

A harfa?

LILLA.

Ta idzie
Za nami ojcze.

(do Lecha.)

Szlachetny rycerzu,
W twoim więzieniu został smętny starzec
Także niewinny.

(Odchodzi z ojcem.)
LECH.

Ha... to ten czarownik. —
Sygonie każ go wypuścić na wolność.       260
W ludziach anielstwa tyle że nie można
Traktować jak psów — wypuścić go z wieży.
A teraz chodźmy stroić się do walki.

(Wychodzi.)
GWINONA.

Połóżcie harfę w skrzyni cedrowéj — ta harfa
Dla mnie jest teraz Lechonem. — Nie kładzcie       265
W téj trumnie z drzewa, harfy... bo pomyślę
Że syn mój drogi Lechon w trumnie leży:
A jeśli stanie się jakie nieszczęście
Z moim kochanym dzieckiem, to przypomnę
Tę harfę w trumnie, i będę myślała       270
Że sama syna położyłam w trumnie.
Natura może stąd wziąść pochop i te
Wtrumnienie harfy, strasznie naśladować
Rzeczywistością. — Wynieście ją za mną. —
Okropny zachód słońca i te mury       275
Zdają się krwawe od promieni. — Gryfie
Dziś w nocy będzie burza — chmury warczą.
Wy się będziecie dziś bić ostatecznie.

(Wychodzą.)

SCENA CZWARTA.
Grota wróżki, oświecona czerwonym blaskiem.
ROZA WENEDA stoi przy otworze groty i do zachodzącego słońca śpiewa runiczną inwokacją. DWUNASTU HARFIARZY.
ROZA WENEDA.

Do krwi złote słońce! do krwi słońce!
Ty ostatnie słońce we krwi gaśnij!
Tu na walkę wrony! kruki! orły!
Tu na walkę psy wyjące smutnie!
Tu na walkę chmury z piorunami!       5
Tu szumiące wichry! — słońce gaśnij!
Kruki! orły! wichry i pioruny
Dajcie hasło! chmury dajcie hasło!

(Słychać daleki grom)
HARFIARZ.

Grom usłyszał i odzywa się głucho.

ROZA WENEDA.

Do mnie! do mnie! do mnie! tu pioruny!       10
Tu nad głową moją jako wieniec.
Niech ja mściwa z was mam włos, pioruny!
Kiedy wyjdę z groty w krew rozlaną,
Gdy za ojca mego stanę tronem
Słuchająca jęków i czerwona       15
W krwi wyziewach, w koronie z błyskawic.

HARFIARZ.

Cóż ci mówią wróżby? cóż wyrzekły?

ROZA WENEDA.

Człek na człeka jak pies pójdzie wściekły.
Grom czerwony się gryść będzie z błękitnym
Krew poniesie z sobą tron Derwida,       20
I król będzie płynął z harfą, z tronem
Jako kawał kry.

HARFIARZ.

O! biada! biada!

ROZA WENEDA.

Okropniejszą rzecz widziałam blada.
Krew podmyła tron i wzięła z sobą.

Król na tronie włosy rwał i rzucał,       25
A pioruny je paliły w powietrzu. —
Lecz nie mówcie nic jutrzéjszym trupom.

HARFIARZ.

Cóż wyrzekły wróżby, powiedz? straszna!

ROZA WENEDA.

Wczoraj kości warzyłam na polu,
Mózg gotował się w czaszkach człowieczych,       30
I wilgotna kość jęczała na ogniu.
Słuchająca wrzasku tych umarłych
Pomazałam krwią zamknięte oczy —
I nagle!
Widmo straszne wyszło z ognia do mnie,       35
I zawiodło mnie na walkę duchów.
Słuchajcie!
Wódz dwie głowy miał: wtém jedna głowa
Oczy nagle jako trup zawarła,
Spadła na nią iskra piorunowa;       40
I ta głowa smętna, już umarła,
Jęła smutnie mówić z drugą żywą,
Aż skry zjadły jak smolne łuczywo
Rozpłakaną tułowu koronę.
I spojrzałam w drugą walki stronę,       45
Odwróciwszy się jak od gasnącéj główni
Od półmartwéj osoby.
I tam stali ludzie w szyku, równi,
Równi, zimni, biali jako groby,
Miecz je walił gdy piorun był niemy,       50
Czasem walił piorun i miecz razem.
Wtém ktoś cicho wykrzyknął: giniemy!
I tysięcy sześć — nie tkniętych żelazem —
Sześć tysięcy bez ducha upadło,
Jakby je kto struł. — Nadeszłam z nożem —       55
Otworzyłam jeden tułów trupowy,
I znalazłam że w nim serce zbladło,
I tak trzęsło się jak liść olchowy:
Więc plunęłam temu sercu w usta,
I rozcięłam drugą pierś dla ptaków;       60

Lecz znalazłam w niéj kłębek robaków
Zamiast serca. — I pierś trzecią rozdarłam,
I spojrzałam w nią — lecz była pusta!
I nie było w niéj serca! — Jak chusta
Zbladłam we śnie i we śnie umarłam,       65
Widząc że w niéj serca nie było!

HARFIARZE.

Cóż to znaczy?

ROZA WENEDA.

Nad naszą mogiłą
Wejdzie słońce, lecz nie mówcie ludowi.

(Dwunastu WODZÓW wchodzi do groty. Wszyscy różnie ubrani. Jedni na hełmach Turze drudzy Jelenie mają rogi, u innych tylko pióro pawie lub czaple. Pancerze z siatki lub z łuski. Miecze olbrzymie w rękach.)
ROZA WENEDA.

Oto wodze są. — Cóż piorunowi?
Wiele ludu?

WÓDZ.

Dwanaście tysięcy.       70

ROZA WENEDA.

Pijcie z czaszek tych, i bladéj śmierci
Urągajcie się pijąc, niech wyje.

WÓDZ.

Cóż ci mówiły wróżby?

ROZA WENEDA.

Jeśli podczas walki
Ojciec mój z harfą złotą, na kamiennym tronie
Zagra pieśń, ową straszną pieśń, od trzech pokoleń       75
Nie słyszaną: to przy nas zwycięztwo.

WÓDZ.

Twój ojciec
I harfa jego złota w niewoli.

ROZA WENEDA.

Bez wiary! —
Ojciec mój na tronie czarnym stoi,
Za swą harfą jak za słońcem czerwoném.

Każdy harfy ton jak rycerz w zbroi,       80
Na rumaku wybiega szalonym;
Jako rycerz duch, głos każdy leci,
I obbala z rumakami rycerzy.
Ile strun tyle wężów wybieży
Z harfy ojca, i oczyma zaświeci,       85
I skrzydłami ognistemi okręci
Wojsko Lecha.

WÓDZ.

Gdzież wódz jest dwugłowy?

ROZA WENEDA.

Nie wierzycie mi ludzie przeklęci?
Rzućcie czary te w krąg Derwidowy.
W kręgu trupich głów, wodza postawię.       90

WÓDZ.

Nie uwierzym, aż ujrzym oczyma.

ROZA WENEDA.

Ty co nosisz złote piórko pawie
Migocące od pierwszych błyskawic,
Odwal kamień, ten kamień olbrzyma. —
Cóż? nie możesz? — Więc dwanaście prawic       95
Niech ten kamień odwali — choć ruszy.

WODZE.

Nie możemy.

ROZA WENEDA.

Więc rękami go duszy
Ja podniosę — i niech idzie do piekła.

WODZE.

Cudy! słowo zaklęte wyrzekła
I ten kamień wstał.

(ROZA WENEDA wchodzi, odwaliwszy kamień, do podziemnego lochu i wyprowadza LELUM i POLELUM, przykutych za ręce łańcuchem do siebie.)
ROZA WENEDA.

I wódz się zjawił.
Patrzcie! łańcuch co ręce pokrwawił,       100

Z dwóch uczynił jednego człowieka. —
Chodź tu między czaszki wodzu blady,
Bo już piorun niespokojny szczeka. —
Włożę wam zbroję.       105

(Kładzie na czoła braciom dwa hełmy i złączonych razem uzbraja jak jednego rycerza. — Tarcza olbrzymia na ręku Lelum zawieszona obu braci zakrywa. Polelum w prawą rękę wolną od łańcucha miecz bierze. — ROZA WENEDA zawieszając tarczę mówi do Lelum.)

Ty będziesz bronił swego brata tarczą.

(do Polelum.)

Ty go zakryjesz miecza błyskawicą. —
Biada kto swego nie dopełni! biada
Jesteście jednym rycerzem, mścicielem
A gdy nie będzie was, to jęk żałośny       110
Przeleci wieki i zwiąże imiona.
Jęk jeden będzie po dwu zgonach waszych;
Po waszych sercach roztrzaskanych w piersi,
Jedna zostanie żałość w téj ojczyźnie
Nie rozróżniona, jako w sercu matki. —       115
Krwi! krwi ofiarnéj!

POLELUM.

Weź z mojego łona.

ROZA WENEDA.

Tu krwi potrzeba obcéj z niewolnika.

(Wchodzi do lochu i wyprowadza na scenę LECHONA.)

To syn królewski. Patrzcie, jaki blady.

LECHON.

Zlitujcie wy się ludzie méj młodości!
Ta grota pełna przerażeń, i wasze       120
Twarze są blade i przygotowane
Do zemsty. Wiem ja że wy macie prawo
Mścić się nademną i odebrać życie:
Lecz gdyby tutaj była moja matka,
Królowa dumna i sroga kobieta;       125
Ona by was tu przekonała łzami
Że ja potrzebny jestem na tym świecie
Jak słońce, xiężyc — jéj i wam potrzebny.

Że wam śmierć moja na nic się nie przyda,
A życie moje jeszcze może zdać się. —       130
Nie zabijajcie mnie, nie zabijajcie!
Król wasz u mego ojca niewolnikiem,
Za syna swego ojciec odda króla;
Za mój włos każdy da wam ziemi włokę —
A patrzcie jakie ja mam gęste włosy,       135
Matka je moja nieraz całowała.
Czy tu nikt nie ma matki?... A więc jeszcze
W sierotach większa być powinna litość.

ROZA WENEDA.

Krwi téj nie wezmę — za podła. Idź jęczyć!

(Wpycha Lechona do lochu.)

Czerwieńszą znajdę krew w sercu gołębia.       140

(ŚLAZ wchodzi prowadzony przez dwóch Wenedyjskich rycerzy.)

Cóż to za człowiek?

ŚLAZ.

Ja tu dobrowolnie
Przychodzę, proszę wierzyć — dobrowolnie.

ROZA WENEDA.

Lechitą jesteś?

ŚLAZ.

O! gdyby nie respekt
Dla was rycerze i dla téj mocarki,
Wziąłbym pytanie za obelgę. Mówcie       145
Że ja pies — dobrze; mówcie że ja sowa —
Dobrze; mówcie że bocian — doskonale! —
Lecz mówić że ja Lechita! — mnie? w oczy! —
Gdybym nie mienił to być uchybieniem
Plunąłbym w oczy temu kto zapytał       150
Czy ja Lechita. — Cóż to? czy mi z oczu
Patrzy gburostwo, pijaństwo, obżarstwo,
Siedem śmiertelnych grzechów, gust do wrzasku,
Do ukwaszonych ogórków, do herbów;
Zwyczaj przysięgać in verba magistri':       155
Owczarstwo — czy to wszystko mam na twarzy?

Jeśli tak, wodą mię zlejcie gorącą
Niechaj oblezie ze mnie pierwsza skóra.

ROZA WENEDA.

Milcz!

(do Wenedów.)

Gdzie pojmaliście tego człowieka?

RYCERZ.

Dążył od strony Lechitów, i wiele       160
Okropnych rzeczy w drodze opowiadał.
On widział króla naszego Derwida
Zamęczonego, siostrę twą zabitą.

ROZA WENEDA.
(do Ślaza.)

Piekielny! kłamiesz.

ŚLAZ.

Klnę się na te czaszki,
Ja sam wrę zemstą, ja sam zemstą płonę...       165
Dajcie mi w ręce cokolwiek, miecz, rożen,
Pierwszą broń dajcie, a ja mścić się będę...

(ślochając)

Ten król szanowny! ten starzec sędziwy!
Ta niebotyczna królewna! — miecz dajcie
Jeśli potrzeba wodza — będę wodzem;       170
Jeśli człowieka tylko trzeba — jestem;
Jeśli tygrysa — adsum; jeśli xiędza —
Do usług; jeśli Ganimeda — zgoda.

ROZA WENEDA.

Mówisz o zemście? — tu zemsta pod ziemią.

(Bierze nóż i wchodzi do lochu, gdzie Lechon zamknięty.)
POLELUM.

Lelum, noc bliska.

LELUM.

Umarła — słyszałeś.       175
Cicho mój bracie, zda mi się że duch jéj
Tu, na łańcuchu stoi między nami,

I lekką śmierci dłoń na głowy kładnie.
Czy ty nie czujesz umarłéj dotknięcia?
Ona tak pójdzie z nami w bój okropny,       180
I serca nasze przejrzawszy do głębi
Pogardzi, jeśli serca zadrżą strachem.
O! Lillo! tobie ślubuję dziś duszę!
Ducha ty wezmiesz ulatującego.
O! śmierci! śmierci! krwawéj śmierci Boże!       185
Jakże to łatwo być odważnym w boju!
Nieszczęśliwego Bóg nie zrobi tchórzem.
Gdzie są harfiarze? niech idą za nami
Z harfy złotemi — nie trzeba harfiarzy!
Umarli lepiéj widzą i śpiewają       190
Tę pieśń o sercach strzaskanych boleścią,
O ściętych mieczach i zgasłych nadziejach.
Oni jedynie wiedzą ile warte
Życie człowieka, ile ulatuje
Ludzkiego szczęścia w czerwonych płomieniach       195
Które trzaskają ciało bohatera.
Już o umarłych tylko dbam i boga,
O nic na ziemi.

(ROZA WENEDA wychodzi z lochu z dymiącym się nożem.)
ROZA WENEDA.

Patrzcie! nóż czerwony
W sercu Lechona był... patrzcie, czerwony,
Pomażę sobie brwi tą krwią — zobaczę       200
Dusze umarłych... i wy zobaczycie...
Tam w szczerwienionéj ciemności powinni
Zjawić się krwawi król harfiarz z dziewczyną —
Lecz kto przemówi do umarłych skona...

(Wchodzi DERWID i LILLA WENEDA.)

Widzicie! o! widzicie idą trupy!       205
Ja wywołałam je z pod ziemi — przyszli.

LILLA.

Przyprowadziłam wam ojca z niewoli.
Oto wasz ojciec.

DERWID.

Cóż to? nie poznali?
Posadź mię córko moja na kamieniu —
Cóż? — nie poznali!

ROZA WENEDA.

Bez harfy przyszedłeś.       210

DERWID.

Niebiosa!

(zrywając się)

O! ja przyszedłem bez oczów!
Wydarte moje oczy płakać będą
Jak się dowiedzą o tém. — O! gadzino
Czy ty się z harfy mojéj urodziłaś
Że ty mię witasz tak? — Lilla, daj rękę.       215
Prowadź mnie daléj.

LILLA.

Gdzie ojcze?

DERWID.

Do wężów,
Które ty pieśnią tak ułaskawiłaś
Że mi nie będą gryzły serca.

LILLA.

Ojcze!

DERWID.

Gadzina córka — gdy mi darto oczy
Myślałem że ta córka wydrze oczy,       220
I włoży w moją czaszkę swoje oczy:
A teraz widzę że mi wydrze serce,
I włoży w swoje piersi puste — Harfo!
Ty jesteś harfą bez strun! czarownico!
Tak witać ojca? Kiedym tu przychodził       225
Skakały na mnie psy wyjąc z radości;
A ty jako kruk, widząc te czerwone
Oczy, zaglądasz w nie, i głodnym dziobem
Wyjadasz mi łzy czerwone, ostatnie.
O! Bogdaj pierwszy z tych piorunów złotych       230
Pomścił się za mnie!...

ROZA WENEDA.

O! Bogdaj mię piorun!...
Bo ty bez harfy przyszedłeś o! królu!
I dziś upadniesz na stos — bez królestwa.

LILLA.

Nie, on zwycięży dziś, bez młodszéj córki.
Ale przez córkę młodszą dziś zwycięży...       235
Widzisz płaczący usiadł na kamieniu
I duma jako stary bocian ślepy.
Bądź ty mu córką! — Niech kto pójdzie za mną
I złotą harfę przyniesie...

ROZA WENEDA.

Co mówisz?
Harfę odzyskasz... jak?

LILLA.

Za harfę złotą       240
Sama się oddam Lechom... i zostanę...

ROZA WENEDA.

Więc idź... bo harfa zwycięży.

LILLA.

O! siostro
Jeśli chcesz harfy — i mnie pragniesz widzieć
Żywą... Lechona mi daj niewolnika:
Za mnie królowa wydać obiecała       245
Harfę — a moje życie da za syna.

ROZA WENEDA.

Więc zginęliśmy, bo Lechon zabity.

(do Ślaza.)

Kłamco ohydny! rzucić go ze skały.

LILLA.

Nie plamcie wy krwią téj godziny smętnéj,
I méj śmiertelnéj koszuli — ten człowiek       250
Niech idzie ze mną po harfę.

ROZA WENEDA.

Co mówisz?
Ty nie odważysz się wrócić do Lecha.

LILLA.

O! siostro moja, jam się obeznała
Ze śmiercią; wierzaj, ja wam harfę przyszlę,
Mówisz że harfa ta wam da zwycięstwo? —       255
O! zwyciężajcie i bądźcie szczęśliwi! —

(Klęka przed Ojcem.)

Ojcze! błogosław mi — może nie wrócę —
Ale ci lutnię twoją przyszlę złotą;
A jeśli jaka struna z najmaleńszych
Zajęczy, kiedy zagrasz pieśń tryumfu:       260
Pomyśl że struna ci ta przypomina
Najmłodsze dziecko i uderz ją ręką
Niechaj nie płacze.

(Wstaje i do Ślaza mówi.)

Chodź ze mną człowieku.
Chodź! chodź! pójdziemy po harfę.

(Wychodzi ze ŚLAZEM.)
ROZA WENEDA.

Zwycięstwo!!!
Ten starzec usnął córki swojéj płaczem       265
Ukołysany — patrzcie! Cóż jest ojciec!!!
Nieście spiącego na tron Derwidowy.
Zwycięstwo! Sto serc ludzkich — za zwycięstwo!

(Wychodzą.)
CHÓR.
Dwunastu Harfiarzy.

O! ileż trzeba ofiar! ile jęku!
Nim zemsty straszna noc jak piorun błyśnie!       270
Oto zwycięstwa moc w gołąbki ręku.
Tu wodza rąk dwie bratnich łańcuch ciśnie;
Tu król co jękiem harf zwyciężyć mniema
I głośniéj grać — niż mrący ludzie jęczą;
Tu wróżka z krwią na rzęsach stoi niema,       275
I słucha jak na mieczach miecze brzęczą;
I widzi strasznych czynów ludzkich końce,
Przeczuwa Boży sąd — A gdy noc głucha
To z wiary mrących ludziom robi słońce;
Woła piorunów, patrzy jak biją — i słucha.       280






AKT PIĄTY.

SCENA PIERWSZA.
Sala w zamku Lecha oświecona od gęstych piorunów.
LECH, SYGOŃ, ŚW. GWALBERT.
LECH.

Na koń! straż przednia pierszchła.

ŚWIĘTY GWALBERT.

W imie krzyża
Dajęć zwycięstwo.

LECH.

W czyjekolwiek imie
Biorę gdy dajesz; jeśli nie dasz wydrę.

ŚWIĘTY GWALBERT.

Każ mi dać konia, bo dzisiejszéj nocy
Najświętsza Panna w celi méj spalona,       5
Objawi mi się nad najświętszym trupem,
Nad krwią najbardziéj Bogu ukochaną.
Każ mi dać konia.

LECH.

Ha pioruny biją,
Jakby się walił świat — Straż przednia pierszchła.
Héj! miecz Rolanda...

(Wchodzi GWINONA w żałobie.)

Moja czarna żono —       10
Siedź w zamku... i każ wieżycom na czole

Położyć gwiazdę z ognia — ile razy
Pioruny zgasną, a we krwi utonę:
Wypłynę z koniem ku twemu ogniowi.
Pocałuj dzieci. — Uśpić je musiało       15
Parne powietrze.

GWINONA.

Arfon się piorunów
Lęka i płacze.

LECH.

Czy chory?

GWINONA.

Zalękły.

LECH.

Na koń rycerze, a ty zamknij okna
Żeby nie wleciał tu na miejsce męża
Piorun czerwony. Lechici do broni!       20

(Wychodzą wszyscy prócz GWINONY.)
GWINONA.

Chodźcie tu dziewki, bo mi saméj straszno!

(Wchodzą Dziewice.)

Czy która bajek nie umie, niech gada,
Bo mi tak straszno; jak w śmierci godzinę.
Wiecie że mój syn już pewnie nie żyje,
Ona po harfę ojca nie wróciła;       25
Pewnie nie żyje mój syn! Ale jeszcze
Ja mam nadzieję. — Ach! jak mi okropnie!
Wy także wszystkie jesteście strwożone,
Jak białych stado łabędzi. Téj nocy
Coś okropnego stanie się. — Dziewczęta       30
Idźcie spać — sama zostanę wam strażą.

(Dziewice wychodzą.)

W powietrzu jakiś straszny piorunowy
Zapach i dziwne skargi i płakanie
Jakby się skarzył mój syn opuszczony
I wołał: matko! matko! matko! — ha! ha!       35

(Wchodzi LILLA WENEDA.)

Czy syn mój przyszedł z tobą? —

(Lilla odpowiada gestem rospaczy.)

Nie dręcz ty mię
Ale odpowiedz prosto że zabity,
A jeśli żyje, odpowiedz że żyje;
A ja wygryzę twe błękitne oczki
Pocałunkami — O! powiedz że żyje.       40
Lecz jeśli? jeśli mój syn?...

LILLA.

Ty okropna...

GWINONA (zbliżając się wściekle lecz zwolna.)

Jeśli już? — mój syn — już —

LILLA.

Przy bramie czeka...

GWINONA.

Mój syn!

LILLA.

Na harfę moją, czeka człowiek.

GWINONA.

Harfiarko.

(Chwyta ją za szyję.)
LILLA.

Pani sroga, ty mię dławisz!

GWINONA.

Harfiarko!

LILLA.

O! o!

GWINONA.

Krzycz! krzycz! krzycz! harfiarko.       45

(Zrywa pas i dusi Lillę Wenedę.)

Krzycz uduszona — A co? — już bez ducha! —
Do mnie dziewice! do mnie — trup jest ze mną.

(Wchodzą Dziewice.)
DZIEWICA.

Jakie to wrzaski?

GWINONA.

Co?

DZIEWICA.

Tu coś upadło?

GWINONA.

Ten trup.

DZIEWICA.

Okropność! okropność! okropność!

GWINONA.

Okropność — to ja udusiłam wstążką —       50
Czy się boicie tknąć rękami trupa?
Ha?...

DZIEWICA.

Uduszona?

GWINONA.

Oni mi zabili
Syna. —

DZIEWICA.

O! biedne! bielutkie stworzenie
Cóż ci zawinił biedny gołąbeczek!
Pozwól przynajmniéj że ją ubierzemy       55
W srebrną bieliznę, w bławatki, w narcysy;
I zaśpiewamy nad umarłą lament.
O! jak te piersi krąglutkie ostygły!
Jak te nóżeczki zimne zbłękitniały.
Pomóżcie siostry, wynieśmy ją razem       60
Z tego pokoju, gdzie przez okna czarne,
Ciekawe patrzą błyskawice z krzykiem. —
Ostrożnie! nóżki owińcie koszulą; —
Ona się do nas uśmiecha. — Ostróżnie!

(Wynoszą ciało LILLI WENEDY)
GWINONA.

Gdym ją dusiła, dziesięc matek było       65
We mnie zamkniętych — teraz przerażona

Że wszystkie we mnie syczące gadziny
Ucichły — jestem jak trup. — Co uczynię?
A ha — odeszlę Derwidowi harfę.
A sama włożę zbroję... w krew się rzucę...       70

(Wychodzi)

SCENA DRUGA.
Pole przed zamkiem LECHA.
ŚLAZ, stukając do bramy.

Héj! héj! czy jest tam kto? czy tu pioruny
Wybiły ludzi? czy się pan odźwierny
Powiesił? héj! héj! — pies wyje żałośnie.
Mości psie proszę przypomnij królowéj
Że ja tu czekam na harfę... héj! héj! héj! —       5
Nikogo — tylko psy żałośnie wyją
Jakby tam w kogoś miał uderzyć piorun. —
Hau! hau — bogdajbyś zdechł! bogdaj cię piorun!
Hau — hau — czy w panu swoim wąchasz trupa?
Czy śmierć kościana ci przeszła pod nosem? —       10
Brrr,.. aż mi zimno. — Cóż to są za mary?

(Otwiera się brama, wychodzą dziewice w bieli z pochodniami, niosąc skrzynię od harfy zamkniętą.)
DZIEWICA.

Człowieku!

ŚLAZ.

Jestem.

DZIEWICA.

Oto jest w zamknięciu
Harfa Derwida; odnieś ją i powiedz
Że dotrzymuje przysięgi Gwinona.

ŚLAZ.

Włóżcie mi proszę pudło na ramiona       15
Piękne dziewoje.

DZIEWICA.

A śpiesz się człowieku...

(Wychodzą.)
ŚLAZ.

Pełno teraz po drogach ludzkiego roźcieku,
A śmierć pod swoję kosę głupich ludzi garnie,
A pioruny jéj świecą z nieba jak latarnie.
To zaś mój święty Gwalbert zowie światłem wieku...       20

(Wychodzi ze skrzynią na ramionach.)

SCENA TRZECIA.
Pole walki, noc błyskawicowa.
LECH i SYGOŃ wchodzą.
LECH.

O! mój Sygonie! to walka olbrzymów,
Pioruny przeciw nam; bo tylko słuchaj —
Już przez szeregi napół wyrąbane
Przelatywałem na wskroś — już oczyma
Sięgałem w same krwawe serce wrogów,       5
Już byłem wpadał — tam gdzie pod dębami
Starce, pochodnie, harfy zgromadzone
Pod skrzydłem siedzą błyskawic, jak owce
W burzę pod gruszą tulące się wiankiem:
Jużem miał w rękach króla — kiedy nagle       10
Piorun nad głową moją roztrzaskany
Zabił mi konia.

SYGOŃ.

Panie rzecz straszniejsza!
Spotkałem czarne straszydło dwu głowe —
Spotkałem wodza Wenedów.

LECH.

Czy straszny?

SYGOŃ.

Wódz ten dwie głowy ma na jedném ciele.       15
Czasem się obie głowy razem schodzą,
I plączą rogi na hełmach ogromne:
Czasem się jedna zaiskrzona ciska
Z wściekłością węża na ludzi — a druga
Patrzy spokojnie i szuka oczyma       20
Serc w naszych piersiach.

LECH.

Za mną! ja go znajdę...

(Wybiega)
SYGOŃ.

Włos mi osiwiał — ale tak okropnéj
Nocy za życia mego nie widziałem.
Chorągwie toną we krwi — jedną piorun
Zapalił złotym płomieniem i bladość       25
Lekkiego ognia rzucił ludziom w twarze...

(LELUM i POLELUM wychodzą.)
LELUM.

Lech! Lech! Lech!

(Napadają na Sygonia.)
SYGOŃ.

Wodzu ohydny Wenedów
Jeśli człowiekiem jesteś, będziesz trupem.

(Biją się.)
POLELUM.

Zakręć łańcuchem koło niego — i zwiąż.

(Gdy Polelum walczy, Lelum obiega w koło Sygonia i okręca mu łańcuch na gardle, tak że Sygoń zostaje powieszony na łańcuchu który łączy ręce bratnie.)
LELUM.

Teraz rozbieżmy się, łańcuch udusi.       30

POLELUM.

Zacharkał — puść go.

LELUM.

Leży uduszony.

(Odwijają łańcuch, Sygoń się wali trupem.)

Na łuku moim kładź zatrute strzały.
O! gdyby ojca harfy jęk o! gdyby
Jeden jęk tylko harfy Derwidowéj,
A z wszystkich byłyby — o takie trupy...       35

(Wychodzą.)

SCENA CZWARTA.
Pole też same.
LECH. SYGOŃ zabity.
LECH.

Sygoń! tu do mnie! Sygoń! znów zabiłem
Ludzi dwunastu, miecz mi się wyszczerbił.
Co widzę! — Stary Sygoń leży trupem?
O! zemsta! zemsta!

(Wchodzi ŚW. GWALBERT z krzyżem.)
ŚWIĘTY GWALBERT.

Jęki króla słyszę.

LECH.

Zdejm z niego zbroję i zobacz gdzie ranny?       5

ŚWIĘTY GWALBERT.

Na ciele żadnéj nie odebrał rany,
Lecz ma zsiniałą twarz jak powieszony,
Albo zabity piorunem.

LECH.

O! zemsta
Nad piorunami!...

(Wychodzi.)
ŚWIĘTY GWALBERT.

Biedny poganinie,
Chodź, ja dam tobie pogrzeb chrześcijański.       10

(Wychodzi ciągnąc trupa.)

SCENA PIĄTA.
Monument z druidycznych kamieni w lesie. DERWID na tronie kamiennym, w około dwunastu Harfiarzy na dwunastu siedzą kamieniach, przy każdym harfa złota i pochodnia w ziemię zatknięta. ROZA WENEDA stoi za ojcem, na tronie... Dąb Derwidowy na prawo.
DERWID.

Cóż jeszcze nie ma harfy, a ja słyszę
Jęki narodu i szelest płynącéj
Krwi — Jeszcze nie ma harfy — o! Bogowie!

(Wchodzi Wened ranny.)
WENED.

Przybiegłem ranny — Lechici nas łamią,
Lud czeka pieśni.

DERWID.

O! Boże! o! Boże!

WENED.

Ja konam królu — graj pieśń... ja umieram.

(Pada i kona.)
DERWID (wstając na tronie i rwąc włosy.)

Pioruny bijcie we mnie! o! pioruny!
Bądźcie wy królem! a ja będę harfą!
Królestwo moje to puch jak te włosy,
Które wiatr bierze z krwią moją wyrwane...       5
O! wichry rwijcie mi włosy! o! wichry!

(LELUM i POLELUM wchodzą.)
LELUM.

Ojcze giniemy, graj pieśń...

DERWID.

Idźcie skonać
Ja nie mam harfy.

ROZA WENEDA.

Ustąpcie się wszyscy,
Już słyszę harfę idącą, już słyszę...
Uderzcie w tarcze niech się zejdą wodze!       15
Ta pieśń uczyni z nich nieśmiertelniki.
A wszyscy co ją usłyszą żyć będą,
A wszyscy którzy nie usłyszą — pomrą.

(Wchodzi ŚLAZ z harfą w skrzyni.)
ŚLAZ.

Otom się dobrze wam zasłużył, ludzie...
Przynoszę harfę — gdzie postawić?

ROZA WENEDA.

Daj tu...       20
O dąb oparta królewski, niech czeka...

ŚLAZ.

A wam królowa kazała powiedziéć
Że dotrzymuje przysięgi.

ROZA WENEDA.

Precz wężu!

ŚLAZ.

A to i dobrze, schowam się w bagniska.

(Odchodzi.)
ROZA WENEDA.

Królu! zwycięstwo daj twemu ludowi.       25

(Wchodzi Wodzów dwunastu z obnażonemi mieczami, wszyscy krwawi.)

Oto są wodze, i pieśni godzina —
Ojcze, przy dębie Derwidowym harfa...

DERWID (wstaje z tronu i zbliża się do harfy.)

O! jak mi serce drży! czy ja potrafię
W złociste struny uderzyć?... Już słyszę
Serca bijące w ludziach — gdzie ta harfa? —       30
Czekajcie! — Jak mi drży serce — Gdzie harfa?

Już czuję w sobie że wy zwyciężycie
Jeżeli duszę w pieśń przeleję całą —
A duszę już mam w rękach, tu — jak piorun,
Jak piorun całą ją cisnę na struny,       35
I spiorunuję pieśnią. —

(Dotyka się omackiem skrzyni harfowéj.)

Harfa w skrzyni —
Wenedo, otwórz.

(Roza Weneda zdejmuje wieko ze skrzyni harfowéj i cofa się odciągając ojca za rękę. — W skrzyni bowiem zamiast harfy widać umarłą Lillę Wenedę w śmiertelnéj koszuli, z wieńcem bławatkowym na głowie...)

Puszczajcie do harfy!
Dla czego wy mnie trzymacie za szaty?
Dla czego wstręty czynicie starcowi? —
Ja jestem pełny ducha! — ja się wyrwę       40
I ta pieśń moja będzie nieśmiertelną.

(Wyrywa się z rąk córki... i kładzie ręce na twarzy zmarłéj Lilli Wenedy.)

Cóż to?... rzecz jakaś zimna... to nie struny...
Ja pod palcami memi czuję trupa...
Co to jest?... o! to nie harfa... to ciało
Mojéj umarłéj córki...

(Chwila milczenia. Roza Weneda chce ojca odprowadzić od ciała zmarłéj, starzec nie daje się córce.)

Precz gadzino,       45
Tu moja tamta córka... tu, tu w trumnie.
O! o! umarła! — Czekajcie! czekajcie!
Bo tu jest także pieśń, te złote włosy
Na których będę grał. — Ja ciebie widzę!
Dzieweczko moja, widzę! — o! ja znajdę       50
Twoje usteczka. — O! nie odrywajcie,
Nie odrywajcie wy mnie od niéj, proszę!
Nie odrywajcie.

ROZA WENEDA.

Cóż to — nie słyszycie
Téj pieśni z łez królewskich? idźcie skonać!

DERWID.

O! o! gołąbek mój martwy! o! martwy!       55
O! już na wieki martwy.

HARFIARZ.

Ojciec płacze.

DERWID.

Ja ciebie widzę córko! — twoja postać
Stoi mi w jamie, tu, powydzieranych
Oczu. — Ja ciebie widzę w grobie głowy.
O! gwiazdeczkami ukoronowana       60
W pachnącym cedrze, lampo pełna blasku. —
Wychodzisz z rączki otwartemi. — O! o!
Tu! — czy widzicie? tu — śmieje się płacząc...
Umarła moja, najmilsza umarła!
Moja jedyna!

ROZA WENEDA.

Wiedziałam ja dawno       65
Na jaką zwołam was pieśń, potępiony
Ludu przez Boga... już dawno widziałam
Na waszych czołach napisane krwawo
Życie trzydniowe. — Cóż! — czemu tak bladzi?
Któż tu jest kłamcą? los? czy ja? czy rospacz       70
Która niechcących umrzeć, oszukała? —
Gołębie serca! o! jak wam leniwo
Do kończącego wszystko grobu! — Trzeba
Was było wszystkich oszukać i śmierci
Pędzić jak białą trzodę owiec w gardło.       75
Nie dosyć jeszcze? — o! wy moje włosy
Wyrwane, w garść się wężów przemieniajcie
I dla strupiałych ludzi bądźcie biczem!

PIERWSZY Z WODZÓW.

Wróżko przyrzekłaś nam zwycięstwa harfę.

ROZA WENEDA.

Ja ci przyrzekłam? — co? — Chodź tu i patrzaj.       80
I ty myślałeś, że więcéj jest głosu
W strunach, niż w trupa niewinnego ciszy?
Gdzież taka harfa, jak ten trup? Gdzie takie
Tony żałośne, jak płacz tego ojca
Co w rękach córki rozwija warkocze,       85
I szuka w nich jak w strunach drżących głosu?
O! przysięgnijcie wy na nią rycerze

Że się pomścicie... resztę zdajcie gromom
I późnéj zemście czasu... przysięgnijcie!

WODZE.

Zaprzysięgamy zemstę... aż do śmierci.       90

(Wychodzą.)
LELUM (całując zmarłą siostrę.)

Na ustach twoich siostro — zaprzysięgam
Że zobaczemy się dziś. O! Lechici!...

DERWID (dobywa z zanadrza nóż ofiarny i mówi przebijając się dwa razy.)

Synowie! o tak — o tak — w Lecha serce...

(Pada martwy.)
ROZA WENEDA.

Tam stos na prawo. — Weźcie te dwa ciała
I spalcie razem, a w około stosu       95
Trzymajcie urny z królów popiołami:
Jeśliby który Lechita szedł gwałtem,
I chciał ze stosu porwać ciała święte:
To wy go temi urny przywalicie.

(Harfiarze biorą urny i pochodnie... Czterech zaś kładą na barki ciało DERWIDA, i LILLĘ WENEDĘ w skrzyni cedrowéj... i wychodzą... ROZA WENEDA obraca się do LELUM i POLELUM i mówi)

Tu na tronowym kamieniu ułożę       100
Stos z pachnącego drzewa... Czekam na was...

(LELUM POLELUM wychodzą walczyć, ROZA WENEDA odchodzi w głąb lasu.)

SCENA SZÓSTA.
Pole walki. Noc i burza.
LECH (wchodzi.)

Złamani! — Tych psów wycinać do reszty!
Cóż to za rycerz? —

(Wchodzi GWINONA w zbroi.)
GWINONA.

Jam się uzbroiła
Mścić się za mego syna! mścić się jeszcze.

LECH.

Można ich teraz rąbać jak barany —
Zupełnie ducha stracili ci ludzie.       5
Stracili ducha o saméj północy
I odtąd rąbią ich nasi jak trzodę.

GWINONA.

Harfiarza! ja chcę harfiarza!

LECH.

Ostróżnie,
Bo przy nim musi być ludzi ostatek.

(GWINONA wychodzi.)
(ŚW. GWALBERT wchodzi.)

A ty co robisz?

ŚWIĘTY GWALBERT.

Ja chrzczę niedobitych.       10
Aż mi się matka Chrystusowa zjawi...

LECH.

Chciałbym napotkać dwugłownego wodza
I ofiarować życie potworowi
Byleby chodził za pługiem.

(wychodzi.)
ŚWIĘTY GWALBERT.

A ja tu
Siądę na kępie — Kto noc taką widział       15
Ten wie co waży świat... co warci ludzie —
Litośniejszemi są pioruny złote
Bo tylko sosnom serca rozdzierają.
Na toż to matkom dzieci swe hodować
Aby z nich były kiedyś takie jatki?       20
Każdy trup tyle wart ile kosztował;
Spytaj się matki niech oceni trupa —
Zlękniesz się... gdybyś zapłacił co mówi
Mogłaby kupić za zmarłego syna
Żywe królestwo, gdzie są milijony       25
Synów i matek...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Juliusz Słowacki.