Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/241

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O! o! — o! o!       60
Trupy moje! Trupy moje! Bóg z wami!

(Oddala się — płomienie gasną).
ŚLAZ wchodzi w zbroi — (sam).

Otóż ubrany jestem jak na święto.
Ta wiedźma wrzeszczy tu na całe gardło
A tu są ludzie co chcą spać: Naprzykład
Ten obywatel co mi dał tę zbroję       65
Chciał spać, musiałem dobić nieboraka.
Ergo ta wiedźma powiedziała prawdę;
Bo jeśli dobić, żyć nie mogącego
Znaczy to samo co odebrać życie:
Więc ja zabiłem — nie — tylko dobiłem.       70
Gdzież w przykazaniach Boskich: nie dobijaj —
A gdyby nawet było w przykazaniach
To ja nie wierzę w Boskie przykazania..
I tak... a jeszcze na moją obronę
Mógłbym przytoczyć że mię ten nieboszczyk       75
Prosił abym go zrobił nieboszczykiem...
Temi wyrazy: widzisz tu Salmona
Z połamanemi kościami — więc dobij!
Więc ja dobiłem go i rzecz skończona. —
A teraz pójdę w téj zbroi do Lecha;       80
I będę, jakbym przywędrował z Lechem,
Służyć u Lecha i zwać się ślachcicem.

(Wychodzi).

SCENA DRUGA.
Sala w zamku Lecha.
LECH i SYGOŃ.
LECH.

Więc ty widziałeś jak mój Salmon zginął?
Opowiedz jego śmierć.

SYGOŃ.

Kiedy się Lechu
Za ostatniemi Wenedy puściłeś
Na czarnym koniu, Salmon twój kochany,