Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A ja go będę na śmierć skazywała,
A ty go będziesz bronić — i zwyciężysz,
Bo ten zwycięża tu zawsze kto broni. —
Lecz nie, ja teraz jestem zwyciężoną,       25
Mój ojciec pewnie już od głodu skonał;
A ja chcę tylko widzieć jego ciało,
W czoło chcę tylko pocałować zimne;
Powiedziéć jego głuchemu trupowi
Że go nie mogłam zbawić — lecz kochałam.       30
O! patrz; koszula moja nie związana,
Nie niosę chleba, ani żadnéj strawy —
Może się boisz że jak drzwi otworzę
To wleci ze mną jaka muszka złota
I ten ją starzec zje? — O! pani moja,       35
Bóg muchy strzeże od śmierci — ta muszka
Będzie mieć jaką córkę co ją zbawi.
Ja tylko jedna, ja nie mam nikogo,
I nikt się o mnie biedną nie upomni.
O! proszę ja was, każcie wy mnie wpuścić       40
Do mego ojca głodnego.

LECH.

Gwinona,
Na Boga, te łzy miecz mi rozhartują.

GWINONA.

I ty jéj wierzysz? — to są łzy zmyślone,
Ona dwa razy tak płakała głośno,
Za te trzy płacze, ona się trzy razy       45
Odśmieje ze mnie, jeśli ojca zbawi.

LECH.

I cóż ci ludzki śmiech Gwinono szkodzi?

GWINONA.

Lechu, śmiech ludzki jest zabójczą bronią,
Więcej on strącił koron z głów posępnych
Niż ci się zdaje: o! śmiech to gadzina       50
Która się w sercu wyśmianego kryje,
I tam go kąsa, kąsa, do krwi kąsa.
Aż wreszcie siły w człowieku omdleją