Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LILLA.

O! widzisz panie, chcą mi zabić ojca.

LECH.

Gwinona, każ mu spuścić łuk, na Boga!
Bo go tu zetnę szablą jak makówkę.       25
Cóż to?... czy ojciec jest tu u was niczém?
Spuść łuk! bo łebek ci ukręcę — spuść łuk!

GWINONA.

Spuść łuk, mój Kraku, papa tobie każe. —
Cóż to tak gniewny mój człowieku? cóż to?

LECH.

Mam się nie gniewać? ja mam się nie gniewać       30
Kiedy tu widzę moje własne dzieci
Urągające z niedoli królewskiéj,
Jedzące mięso jak orlątka młode.
Cóż to? czy moje dzieci są chowane
Jak psy rzeźnika? — precz mi z tąd szczeniaki!       35

(Dzieci odchodzą.)

Gwinona, dosyć już tych okropności.
Każ tego starca odwiązać.

GWINONA.

Ty panem,
Każ go odwiązać.

LECH.

Cóż to? jużeś gniewna?

GWINONA.

O! dzień przeklęty kiedym ja się dała
Uwieść przez ciebie z Iślandzkiego brzegu       40
Abym tu była teraz niewolnicą
Twojego gniewu i niestałéj żądzy.
Lepiej mi było morze rozhukane
Poślubić, albo wulkan płomienisty,
Lub zostać Nixów albo Farfadetów       45
Małżonką: lepiéj o! lepiéj sto razy;
Niż teraz za mym ubogim rycerzem
Przez świat wędrować i znosić obelgi,