Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
ŚLAZ.

Co chude to chude!
Mój pan już na mnie został anatomem.       85

GWINONA.

O jakim panu ty mówisz?

ŚLAZ.

O jakim?
O Panu Bogu.

LECH.

Ale ci ta wiedźma
Mężnego serca nie zaczarowała?

ŚLAZ.

Serca; — to byłaby już bez potrzeby
Czarować serce i cóż — czy nie dosyć       90
Takiego nosa?

LECH.

Tyś był najpiękniejszy
Z moich rycerzy; dziś brzydki straszliwie.

ŚLAZ.

Tylko mi dajcie jeść a obaczycie
Że jak utyję to nie będę szpetnym.

LECH.

Oby ci pierwszą Bóg przywrócił postać.       95

(Wychodzą wszyscy prócz Gwinony.)
GWINONA.

To jakiś oszust w Salmona zbroicy.
O! jak rycerze są ci łatwowierni!
Najmniejsze kłamstwo, a już ich oszuka;
A choć szychową nić zobaczą, nie chcą
Wyciągnąć kłębka, jedni przez lenistwo,       100
Drudzy widzący w tym może pożytek
Albo zabawę: i tak oszukani
Potém przez dobroć rosnąć pozwalają
Fałszu krzewinie; wstydząc się za ludzi
Którzy się wstydzić powinni — O! głupi       105
Lud z rąk rycerskich i z głów nie myślących;