Sułkowski/Akt IV

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Stefan Żeromski
Tytuł Sułkowski
Wydawca Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego
Data wyd. 1914
Druk Drukarnia Narodowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT CZWARTY.

(Niewielka, skromnie umeblowana sala w zameczku Chiara pod Lozanną, należącym do księcia Herkulesa III d’Este. Fotele, stoliki. Na ścianach kilka obrazów. Szpinet. Z prawej strony okno. Drzwi w głębi i na lewo. — Marze 1798 roku).


ANTRAIGUES

(wchodząc)
— Wasza książęca mości! Przywożę z miasta najfatalniejszą, jak dla mnie, wiadomość...

KSIĄŻĘ
— Niepokoisz mię, mości hrabio...

ANTRAIGUES
— Generał Kilmaine tak ciężko zachorował, że zmuszony jest usunąć się zupełnie...

KSIĄŻĘ
— Zawsze słyszałem, że ten wasz Kilmaine jest chory i chory bez końca. Ubył z szeregów francuskich porządny oficer — oto wszystko...

ANTRAIGUES
— Ubył nam filar, zgasła nadzieja.

KSIĄŻĘ
— Nie wiedziałem, że tak wielką nadzieję pokładaliście w tym człowieku.

ANTRAIGUES
— Nie możemy przecie odstąpić od myśli zduszenia hydry rewolucyjnej orężem jej dawniejszych obrońców.

KSIĄŻĘ
— Myśl jest przednia, ale czy się wam noga nie powinie tak samo fatalnie, jak w sprawie Pichegru, albo z zamiarami na Moreau?

ANTRAIGUES
— Należy tentować o każdego człowieka, osobliwie zaś dobijać się echa u tych, którzy nienawidzą Bonapartego. I otóż — Kilmaine, Kilmaine, stojący na czele armii reńskiej!

KSIĄŻĘ
(z uśmiechem)
— Nil desperandum!

ANTRAIGUES
— Oczywiście! Ale tak opornie układają się stosunki w armii!

KSIĄŻĘ
— Patrz pan na mnie. Stary jestem, siedmdziesiąt lat dźwigam na grzbiecie. W ciągu krótkiego czasu utraciłem wszystko: udzielne księstwo, majątek, schronienie. Tułam się. Idę z miejsca na miejsce. Czatuję na przyjazne wydarzenia, niby dawny raubritter na przejezdnego kupczyka. Ja — d’Este!

ANTRAIGUES
— Wasza książęca mość jesteś członkiem cesarskiego domu. Jeżeli raczyłeś znaleźć się tutaj, nad wodami Lemanu, to dla tego tylko, że pasya popycha cię do odebrania Modeny i do szukania po temu dróg. Lecz ja! Straciłem łaski księcia orleańskiego... Ludwik XVIII zabronił mi zajmować się jego sprawami, zabronił mi nazywać się jego sługą! Tosamo uczynił cesanrz Paweł rosyjski!

KSIĄŻĘ
(opryskwie)
— No, pensyi jeszcze nie cofnięto, więc niema czego...

ANTRAIGUES
— Pozostała mi Austrya, jako jedyna i ostatnia ostoja. To też postanowiłem być wiernym jej do ostatniego tchu, do ostatniej kropli krwi.
(Książę Modeny uśmiecha się wzgardliwie)
Dla tego to mówię, że śmiertelna choroba Kilmaine’ a jest klęską nic tylko dla mnie...

KSIĄŻĘ
— Co zamierzasz?

ANTRAIGUES
— Chodzi o zdobycie zaufania hrabiego Thuguta.

KSIĄŻĘ
— Rozumiem.

ANTRAIGUES
— Chodzi o zdobycie zaufania bezwzględnego, trwałego...

KSIĄŻĘ
(śmiejąc się)
— Zadokumentowanego niedwuznacznie...

ANTRAIGUES (śmiejąc się)
— Zadokumentowanego niedwuznacznie...

KSIĄZĘ
— Sądzę, ie potrafisz pan zdobyć zaufanie hrabiego Thuguta, zadokumentowane niedwuznacznie...

ANTRAIGUES
— Dziś je zdobędę. Dziś już zdobędę. Ale dopiero dziś i po trudzie niemałym. Och, taki Hrabia Thugut był na mnie równie nie łaskaw, jak Monsieur, jak jego cesarska mość imperator Paweł... Teraz będzie inaczej! Gdyby nie choroba Kilmaine’a!

KSIĄŻĘ
— Cóż wpłynie na zmianę twego znaczenia w stosunku do ministra?

ANTRAIGUES
— Zdobycz ważna, zdobycz nieobliczalnej doniosłości... Byłem właśnie w Lozannie, widziałem się z pewnym człowiekiem...
(Przysuwa swe krzesło bliżej do krzesła księcia)
— Mam tutaj w kantonie Vaud krewniaka, nazwiskiem Micheli de Dullit. Ten był w Paryżu. Właśnie wrócił... Za jego pośrednictwem... — (mówi coraz ciszej) — ...zdobyłem we wnętrzu Francyi sprzymierzeńca. Odkryłem i posiadłem poniekąd mózg współczesnego rządu mojej niegdyś ojczyzny.

KSIĄŻĘ
— Doprawdy? Mówże wyraźniej...

ANTRAIGUES
— Skomunikowałem się z człowiekiem, stojącym bardzo wysoko, z którego pomocą będę posiadał wszystką tajemnicę oligarchii rządzącej Francyą. Każdy plan, każda myśl, każdy pomysł, stan rzeczy i wszelkie okoliczności, wszelkie siły i środki będą mi znane i mogą być znane hrabiemu Thugutowi, zanim wejdą we Francyi w życie.

KSIĄŻĘ
(z cicha)
— Któż to taki?

ANTRAIGUES
— Nie mogę wymienić nazwiska tego człowieka i nie wymienię go nigdy. Nie dowie się &wiat o nim! Będziemy go nazywali przybranem imieniem — Vannclet. Lecz i to przybrane imię wymieniam waszej książęcej mości dla tego tylko, że chcę prosić najuniżeniej o pomoc.

KSIĄŻĘ
(ostygając)
— W jakiej sprawie!

ANTRAIGUES
— Hrabia Thugut ze rwał ze mną stosunki. Na wzór radcy księcia orleańskiego, Saint Priest, który jest moim rodzonym wujem, hrabia Thugut nie odpieczętowuje listów, które doli posyłam. Już od października zeszłego roku, od czasu sprawy z Bonapartem, zabronił mi pobytu w Wiedniu. Mieszkałem w Gratzu, mieszkałem w Innsbrucku, tułałem się we Włoszech, byłem w Wenecyi i Padwie, aż przybyłem nareszcie tutaj. Wasza książęca mość może mię uratować, zawożąc hrabiemu Thugutowi ustną wiadomość o istnieniu człowieka, — nie, potęgi! — imieniem — Vannelet...

KSIĄŻĘ
— O to chodzi... Ale czy ów Vannelet... Panie hrabio, znamy się nie od dziś, nie potrzebuję mówić ci komplementów, — czy ów, mówię, Vannelet nie jest twoim doskonałym wynalazkiem, pułapką na wszechwładnego w Austryi ministra?

ANTRAIGUES
— Dam dowody!

KSIĄŻĘ
— Chyba że dasz dowody...

ANTRAIGUES
— Dam!

KSIĄŻĘ
— Czy mnie je dasz? Bo będę szczery: z hrabią Thugutem mam również swe interesy, swe porachunki, debet i credit...

ANTRAIGUES
— Rozumiem...

KSIĄŻĘ
— Jeżeli dasz te dowody mnie, jeżeli mię, że tak powiem, uzbroisz i zabezpieczysz, że nie będę zmuszony cofać się później, w takim razie...

ANTRAIGUES
— Wasza książęca mość łatwo spostrzeże, że nie mogę powierzyć wszystkiego. Inaczej moja własna rola, moje walory spadłyby do zera. Ale nie będę prawdy utrzymywał pod korcem. Kaidy szczegół będzie naszą wspólną własnością...

KSIĄŻĘ
— Słucham cię, słucham ciekawie!

ANTRAIGUES
— Przedewszystkiem muszę uprzedzić, że dłuższy pobyt waszej książęcej mości, tutaj pod Lozanną, nie jest bezpieczny. Zwrócono już uwagę. Wszystko to udowodnię za chwilę...

KSIĄŻĘ
(śmiejąc się)
— Chcesz mię stąd postraszyć i wykurzyć coprędzej w kierunku Wiednia.

ANTRAIGUES
— Gdyby tak niski zamiar mógł powstać w mojem sercu i gdyby nie troskliwość jedynie dyktowała mi to, co stwierdziłem, to przecie w kierunku Tryestu radziłem i radzę kierować kroki, gdzie dla zdrowia waszej książęcej mości...

KSIĄŻĘ
— Nie mogę tam wrócić z niczem! Nie mogę umrzeć, jak nędzarz, jak żebrak, na łaskawym chlebie. Jestem księciem! W zamierzchłym czasie mam przodków na tronie! Jestem ostatni... Jestem Włochem! Musiałem patrzeć, jak wojska austryackie zajęły Tryest i Wenecyę. Ziemie włoskie sprzedano! Oto ta Francya z jej wielkiemi hasłami! Tosamo w gruncie, co było zawsze: dyplomatyczne szalbierstwo. Dusi mię i targa po nocach szalona rozpacz. Nie mogę spać i szlocham. Chcę się przed śmiercią ze — mścić na tych łotrach francuskich, którzy wydarli mi tron, a Wenecyę oddali Austryi.

ANTRAIGUES
— Otóż Vannelet przybywa nam z odsieczą. Vannelet — to jakby pomocnicza armia w wojnie z Bonapartem i z tą rozjuszoną potęgą, którą zgnieść musimy wcześniej, czy później.

KSIĄŻĘ
— Któż więc jest ten twój Vannelet?

ANTRAIGUES
— Jest to człowiek jaknajbardziej zbliżony do żródła dyplomacyj i administracyi.

KSIĄZĘ
— Czy go waszmość znasz?

ANTRAIGUES
— Znam. Jest to mój przyjaciel i dawny towarzysz. Przed rewolucyą był zatrudniony w biurach mego wuja Saint-Priest. Aczkolwiek szczery zawsze monarchista, za cza.sów terroru zbliżył się do konwentu. Za czasów dyrektoryatu jeździł z ramienia dyrektorów w specyalnej misyi do Berlina...

KSIĄŻĘ
— Szczery to jakiś, widzę, człowiek...

ANTRAIGUES
— W tych właśnie czasach stal się człowiekiem bogatym i potężnym. Żyje w najściślejszej zażyłości z Rewbellem, jest osobistością najbardziej bliską Merlina. Codziennie przebywa w domu Talleyranda Périgord, ministra spraw zagranicznych, gdyż jest — (cicho) ...jednym z jego bliskich krewnych.

KSIĄŻĘ
— Doprawdy? To ważne!

ANTRAIGUES
— Tak. To ważne. Talleyrand jest człowiekiem przebiegłym. Wie on, że personel służbowy — to kanalia sprzedajna, więc też do korespondencyi najhardziej sekretnej używa tego właśnie ze swych kuzynów, który nosi to wyszukane imię — Vannelet.

KSIĄŻĘ
— Zaciekawiasz mię, panie hrabio...

ANTRAIGUES
— Vannelet zna wszelkie instrukcye, przesyłane przez Talleyranda agencyom Francyi przy dworach zagranicznych, i zna wszystkie tajemnice artykułów sekretnych świeżo pozawieranych traktatów.

KSIĄŻĘ
— W istocie...

ANTRAIGUES
— Przez jego ręce idzie tajna korespondencya od Sieyès’a z Berlina, od Guillemardeta z Madrytu, szła od Bonniera z rastadtckiego kongresu. Przez jego ręce przechodzi każdy papier Sandoz’a, ministra pruskiego w Paryżu, wysłany na ręce Talleyranda. W Auteuil, gdzie Vannelet stale mieszka, bywa on często w towarzystwie pani Helvetius. Spotyka tam emigrantów polskich Kościuszkę i Dąbrowskiego, prowadzi z nimi sekretne narady, zna wszystkie ich chimeryczne zamysły, plany, intrygi. W ministeryum wojny zna się doskonale z Schererem, w ministeryum marynarki z Pléville-Le Peley’em. Nadewszystko Vannelet bardzo dobrze jest widziany przez Bonapartego...

KSIĄŻĘ
— Przepysznie! Przepysznie! Ale gdzież na to wszystko dowody?

ANTRAIGUES
— Właśnie przystępujemy... Projektuje się obecnie olbrzymia wyprawa przeciwko Anglii. Nie będzie ona jednak bezpośrednio godzić w samo terytoryum angielskie. Bonaparte zajęty jest studyami, w których pomaga mu Desaix i ten młody oficer, Polak, którego poznaliśmy byli w Wenecyi.

KSIĄŻĘ
— Pamiętam.

ANTRAIGUES
— Obliczają, planują, zbierają dane, jeżdżą we czterech na wybrzeża i w głąb kraju. Częstokroć ów Sułkowski sam na sam długo naradza się z Bonapartem, to znowu dokądś wyjeżdża, zbiera wiadomości...

KSIĄŻĘ
— To nie ważne...

ANTRAIGUES
— To nader ważne — zaraz wyjaśnię dla czego... Na razie Vannelet dowiedział się napewno, że przygotowana jest również inwazya na Toskanię. Czytał pisany rozkaz aresztowania wielkiego księcia.

KSIĄŻĘ
— Co mówisz?

ANTRAIGUES
— Dyrektorowie Merlin i Rewbell zdecydowali, że należy ojca świętego wywieźć z Rzymu i na zawsze osadzić na Malcie. Bonaparte upierał się, żeby go osadzić na Korsyce. Vannelet nadesłał mi wyciąg z listu generała Berthier z Rzymu, wskazujący na udział ambasadora hiszpańskiego Azary w projektach zwalenia rządów papieskich...

KSIĄŻĘ
— Gotów jesteś powierzyć te sekrety hrabiemu Thugutowi?

ANTRAIGUES
— Oczywiście! Gotów jestem dostarczyć szczegółów o wszelkich siłach wojskowych, Środkach pieniężnych Francyi, wymienić wszelkie osoby, daty, cyfry...

KSIĄŻĘ
— Tęgimi jesteście Francuzami, ty, panie hrabio, i twój Vannelet.

ANTRAIGUES
(posępnie)
— Miałem i ja niegdyś miejsce rodzinne, pradziadowskie gniazdo we Francyi, zamek Bastide, w prowincyi Vivarais. Zgromadziłem tam dzieła sztuki, zabytki i rzadkie pamiątki, które nabyłem w czasie podróży na wschód, w Konstantynopolu, na Węgrzech i w Polsce. Zamek mój zawierał cenne manuskrypty, bibliotekę, galeryę obrazów. Na wiosnę 1792 roku moi poddani, zamienieni przez podżegaczy rewolucyjnych na żakieryę rolną, poczęli napadać na zamki i pałace. Uzbrojeni w drągi i młoty, w oskardy i siekiery podstąpili pod mury. Kobiety niosły kosze i worki do zabierania zdobyczy. W sąsiedztwie Bastide poburzono wieże, rozkradziono majątek, drewniane zabudowania spalono. Komisarze departamentowi przybywali niby na miejsce zbrodni, ale zawsze zapóźno. Nareszcie jakaś banda rabusiów wydała okrzyk: do Bastide! Dwustu brygantów puściło się w drogę. Nazajutrz przybyło ich jeszcze pięciuset ze wszystkich wiosek okolicznych. Przez cały dzień rabowano mój zamek. Wieczorem, gdy zostały tylko nagie mury, podłożono ogień. Pożar trwał przez całą noc. (Długo szlocha.) Tam upłynęło moje dzieciństwo, moja młodość. Dla tego gniazda pracowałem przez całe Życie. Kiedy pomyślę, że dziś niema tam nic... Ruina, okopcone mury, miejsce zielskiem zarosłe... Nic! Ktokolwiek miał gniazdo rodzinne, ktokolwiek wie, co znaczy utracić je w taki sposób, ten mnie zrozumie. Nie mam litości! Nie daruję. Obecnie musimy się zastanowić nad jedną figurą...

KSIĄŻĘ
— Mianowicie?

ANTRAIGUES
— Nad Sułkowskim.

KSIĄŻĘ
— Nad tym zuchwałym oficerkiem?

ANTRAIGUES
— Tak jest. Vannelet pisze mi, że należy zwrócić na niego najpilniejszą uwagę. Dziś, po usunięciu się, jakby po śmierci Kilmaine’a...

KSIĄŻĘ
— Cóż po usunięciu się Kilmaine’a...

ANTRAIGUES
— Dwie ważne okoliczności. Po pierwsze jest to talent wojskowy, oceniony przez Bonapartego i Carnota, Berthier’a, Jouberta, Massenę... Bonaparte posługuje się jego zdolnościami. Obciąża tego Sułkowskiego, który jest jego rówieśnikiem, poleceniami rozpoznawania planów politycznych i wojskowych, a rezultaty dociekań zabiera na swój dochód. Vannelet pisze, że wszystkie wykonalne zachcenia Bonapartego Sułkowski mierzy i oblicza z zaciętością, z zuchwalstwem i niepospolitym rozumem. Czy wasza książęca mość nie spostrzega, jaką mielibyśmy siłę, gdyby można było tego człowieka ofiarować hrabiemu Thugutowi do rozporządzenia?

KSIĄŻĘ
— Ależ— już mi o tem niejednokrotnie wspominałeś, panie hrabio! Byłoby dobrze mieć Bonapartego i innych. Ale jakże ich mieć, skoro siedzą w obozie wrogów, tam mają wszelkie szanse odznaczeń i zaszczytów?

ANTRAIGUES
— Właśnie, że ten, o którym mowa, nie ma tam zaszczytów. Został zgoła pominięty, a żołnierz pominięty, kiedy patrzy na generalskie znaki kolegi, wre wewnątrz od zawiści, nawet od zemsty.

KSIĄŻĘ
— Znasz tylko zawiść i zemstę. Jest jeszcze punkt honoru.

ANTRAIGUES
— Ośmielę się zaprzeczyć. Punkt honoru jest to wyraz, imię rzeczy nieistniejącej. Kryje się pod tem imieniem obawa kary, albo obawa niesławy. Sułkowski ma dla nas trzy najwyższe zalety: — umiałby pobić Bonapartego, gdyż zna do ostatniej granicy wszelkie jego tajemnice — ma talenty wojskowe — i jest Polakiem. Trzeba będzie począć jego zdobycie od punktu trzeciego, od rozechłania nerwu polskości. Przedewszystkiem jednak.. Czy mogę mówić otwarcie?

KSIĄŻĘ
— Zdaje się, Że tu, mówimy do siebie dosyć otwarcie...

ANTRAIGUES
— Nie, ja chciałbym mówić teraz zupełnie bezkarnie, a dotknę rzeczy bardzo subtelnych i osobistych.

KSIĄŻĘ
— Zaczynam się wahać... Ale mów waszmość...

ANTRAIGUES
— Ten Sułkowski jest zakochany do szaleństwa.

KSIĄŻĘ
— Jestem już tak daleko od szaleństw miłosnych, że nie mogę ocenić tej siły. Ale może to jest siła. W kimże u licha kocha się ten jakobin i czemu ja mam zajmować się jego amorami?

ANTRAIGUES
— Ów oficer kocha się w księżniczce Agnieszce Gonzaga.

KSIĄŻĘ
(z wybuchem)
— Nie znoszę!

ANTRAIGUES
— Prosiłem o pozwolenie przemawiania otwarcie.

KSIĄŻĘ
— Skąd wiesz o tych zuchwalstwach?

ĄNTRAIGUES
— Wiem napewno.

KSIĄŻĘ
— Są to jakieś plotki, jakieś gawędy. Agnieszka jest najcnotliwszą istotą na ziemi.

ANTRAIGUES
— Niewątpliwie! Jednakie ja wiem o miłości Sułkowskiego z najlepszego źródła.

KSIĄŻĘ
— Skąd wiesz?

ANTRAJGUES
— Z ust samej księżniczki.

KSIĄŻĘ
(cicho)
— Czy ona zakochała się w tym oficerze?

ANTRAIGUES
— Jest to miłość wzajemna, zjawisko, które zdarza się nawet na tronie. Księżniczka Agnesina widziała się z Sułkowskim w Medyolanie.

KSIĄŻĘ
— Wiem o tem. Zawiadomiła mię ustnie, przez pewnego zaufanego sługę, że wracając z Modeny postara się w Medyolanie widzieć tego oficera i zawiązać z nim pertraktacye o pośrednictwo w rewindykacyi jej osobistego majątku. Nie mogłem się opierać. Mówiliśmy o tym jej ryzykownym kroku wielokrotnie... Ależ byłeś tam przecie. Ten oficer miał się starać o zniesienie konfiskaty...

ANTRAIGUES
— Otóż to! Czemu nieznany oficer ryzykuje swoją karyerę? Dla czego stara się o zniesienie konfiskaty majątku księżniczki?

KSIĄŻĘ
— Ależ zjawiał się do nas w Wenecyi z propozycyami swego generała. Lecz teraz... Na Boga! Nie myślałem o tem...

ANTRAIGUES
— Vannelet...

KSIĄŻĘ
— Ach, Vannelet! Cuchnie ten twój Vannelet! Oplątały mię potworne sieci. Ostatnie schronienie, ostatnia radość, piękno serca tej latorośli książęcego domu. I na nią zarzucili swój bezlitosny sierp! Idź waszmość! Nie mogę rozmawiać, nie chcę myśleć. Muszę być sam! Będę ryczał z bólu...

ANTRAIGUES
(wstaje, ociągając się)
— Rozumiem ból i gniew waszej książęcej mości. Współczuję mu i najgłębiej jestem tą sprawą przejęty. Ale jedno tylko jeszcze słowo chciałbym dorzucić. Księżniczka jest, oczywiście, niewinna, jak wiosenna róża. I cóż stąd, że oficer armii francuskiej, ujrzawszy tę różę, zapłonął natychmiast miłością. Nieraz już księżniczki z domu Gonzagów pokonywały nieprzyjaciół pięknością. Róża rośnie wysoko, na niedostępnej skale.

KSIĄŻĘ
— Krótko waszmość wyłóż, co myślisz.

ANTRAIGUES
— Jest to nader pomyślny zwrot w naszej sprawie — afekt tego oficera. Należy go wyzyskać, zużyć, zagrać tym atutem, a gdy sprawa zostanie wygrana, cisnąć tę kartę w nicość, gdzie jest jej miejsce. Nie! Należy ją poszarpać w strzępy, zniweczyć za zuchwalstwo !

KSIĄŻĘ
— Imię Agnesiny Gonzaga nie wejdzie w tę grę.

ANTRAIGUES
— To już jest nie w naszej mocy. Gra się zaczęła.

KSIĄZĘ
— Jakto?

ANTRAIGUES
— Wcześniej czy później Sułkowski zobaczy się z księżniczką, bo jej to w Medyolanie przyrzekł. Wówczas należałoby pochwycić go w sidła. Mogłaby to z łatwością uczynić księżniczka...

KSIĄŻĘ
— Nigdy. Zamilcz waszmość o tem.

ANTRAIGUES
— Uczynić nadzieję oficerowi Sułkowskiemu, pokazać mu wspaniałe perspektywy, obiecać mu wszystko, nawet tron. Każdy szlachcic polski jest kandydatem na tron, nawet wówczas, gdy już samego miejsca, na którem tronby mógł stanąć, niema na świecie. Ten Sułkowski jest hrabią, był kawalerem maltańskim...

KSIĄŻĘ
— Nie ja się będę tą intrygą zajmował!

ANTRAIGUES
— A jednak jest to droga do ofiarowania hrabiemu Thugutowi jeśli nie wodza koalicyi, to doskonałego szefa sztabu. To odrodzenie armii austryackiej... Nadmienię, że ojciec tegoż Sułkowskiego, hrabia Teodor, był pułkownikiem wojsk austryackich.

KSIĄŻĘ
— Snujesz, panie hrabio, fantastyczne plany.

ANTRAJGUES
— Ja zaś sądzę, że zastawiam najbardziej realne sieci. Jeżeli człowieka nie zdobędzie pieniądz, nie zdobędzie ambicya, żądza zaszczytów, lub żądza sławy, — to go ostatecznie zdobędzie kobieta. Wasza książęca mość mógłbyś, gdybyś tylko raczył, mieć w ręku tego człowieka.

KSIĄŻĘ
— Nie mam zamiaru być wykonawcą twych chimerycznych planów.

ANTRAIGUES
— Można go przecie w każdej chwili zepchnąć w nicość, potrącić w głąb cel Spielbergu, gdzie napewno będzie milczał o wszystkiem i zapomni o swej miłostce...

KSIĄŻĘ
— Skończmy.

ANTRAIGUES
— Jestem posłuszny.

KSIĄŻĘ
— Czy waszmość wracasz do Lozanny?

ANTRAIGUES
— Tak jest.

KSIĄŻĘ
— A więc zobaczysz się z naszymi przyjaciółmi?

ANTRAIGUES
— Niewątpliwie.

KSIĄZĘ
— Chciej spocząć tutaj, panie hrabio. Zanim udamy się na posiłek i podejmiemy nasze rozmowy, postaram się napisać kilka listów, które zechcesz wręczyć Juvinasowi.

ANTRAIGUES
— Jestem zawsze na usługi waszej książęcej mości.

KSIĄŻĘ
— Do widzenia.

(Książę wychodzi. Antraigues przez pewien czas błądzi w zamyśleniu po scenie. Później uchyla drzwi wejściowe i przywołuje służącego. Służący wchodzi do sali).


ANTRAIGUES
— Czy księżniczka Agnieszka jest u siebie?

SŁUŻĄCY
— Tak. Jej książęca mość wróciła ze spaceru.

ANTRAIGUES
— Mam do zakomunikowania jej książęcej mości bardzo ważną wiadomość. Muszę się zaraz zobaczyć.

SŁUŻĄCY
— Zamelduję.

ANTRAIGUES
— Tu mi przynieś odpowiedź.

SŁUŻĄCY
— Słucham.

(Wychodzi. Antraigues siada w fotelu i pozostaje długo nieruchomy, zatopiony w myślach. Po znacznej chwili uchylają się drzwi. Wchodzi Agnieszka Gonzaga).


KSJĘŻNICZKA
— Panie hrabio!

ANTRAIGUES
(z głębokim ukłonem)
— Jakaż łaska! Wasza książęca mość raczyła się fatygować...

KSJĘŻNICZKA
— Ma pan jakoby do zakomunikowania mi ważną wiadomość.

ANTRAIGUES
— Wydaje mi się, że to rzecz dosyć ważna, choć z pozoru na to nie wygląda. Ponieważ w Medyolanie byłem zaszczycony zaufaniem powierzenia mi wiadomości, iż kawaler Sułkowski ma się zajmować sprawą rewindykacyi majątku twego, pani, w granicach Modeny...

KSIĘŻNICZKA
— Co innego w Medyolanie, co innego tutaj. I cóż?

ANTRAIGUES
— Przypuszczam, że może w tym celu zjawił się tutaj...

KSIĘŻNICZKA
— Kto?

ANTRAIGUES
— Kapitan Sułkowski.

KSIĘŻNICZKA
— Kapitan Sułkowski?!

ANTRAIGUES
— Tak.

KSIĘŻNICZKA
— A gdzież, gdzie on jest?

ANTRAIGUES
— Widziano go w Lozannie.

KSIĘŻNICZKA
— Dzisiaj?

ANTRAIGUES
— Tak.

KSIĘŻNICZKA
— Waszmość pan widziałeś go na własne oczy?

ANTRAIGUES
— Tak.

KSIĘŻNICZKA
— Wszak znasz go dobrze?

ANTRAIGUES
— Bardzo dobrze.

KSIĘŻNICZKA
— Czy z nim mówiłeś?

ANTRAIGUES
— Nie, — ale zwróciłem niepostrzeżenie pilną uwagę na jego każdy krok. To mi zastąpiło rozmowę, której zresztą na razie nie potrzebowałem. Mój krewny, który mieszka tutaj w kantonie Vaud, był właśnie w Paryżu. Wracał onegdaj dyliżansem. Tymczasem dyliżansem jechał w cywilnem przebraniu młody człowiek, którego mojemu krewnemu wskazywano na pewnem zebraniu w Paryżu, jako wpływowego adjutanta naczelnego wodza. To zwróciło uwagę mojego kuzyna. Badał tedy uważnie, dokąd młody oficer zmierza. Przebrany za podróżującego Anglika hrabia Sułkowski zachowywał doskonale swe incognito: mówił po angielsku, albo z angielska. Pod przybranem nazwiskiem przebył szwajcarską granicę...

KSIĘŻNICZKA
— I cóż dalej?

ANTRAIGUES
— Zjawił się w Lozannie. Tutaj wychodził kilkakrotnie z hotelu w stronę Château Chiara. Wszystko to każe przewidywać, że dziś tu przybędzie.

KSIĘŻNICZKA
— Dziękuję ci, panie hrabio, za tę wiadomość.

ANTRAIGUES
— Czy ta wiadomość jest dla waszej książęcej mości pomyślną?

KSIĘŻNICZKA
(w pomięszaniu)
— Tak. Ze względu na stan moich interesów. Któż wie? Może kapitan Sułkowski przywozi mi pomyślną wiadomość...

ANTRAIGUES
— Daj to Boże! Dla niego samego to jego tutaj przybycie może mieć fatalne następstwa.

KSIĘŻNICZKA
— Jakto? Dla czego?

ANTRAIGUES
— Oficer odpowiedzialny, adjutant wodza armii włoskiej... Przybywa tutaj, w granice obcego państwa, w przebraniu, pod cudzem nazwiskiem — i na pewno bez pozwolenia swej władzy. Ten krok może go zgubić.

KSIĘŻNICZKA
— Ależ — jeżeli przybył — to w najlepszej wierze. Nie zdradzi przecież nikogo.

ANTRAIGUES
— Ma to jednak obustronnie pozory zdrady...

KSIĘŻNICZKA
— Gdyby nawet takie pozory istniały, to przecież pozostaną w tajemnicy.

ANTRAIGUES
— Kto wie?...

KSIĘŻNICZKA
— Poznałeś go tylko waszmość i twój krewny. Gdy pan w przebraniu i pod obcem nazwiskiem bawiłeś w Medyolanie, — on cię nie wydał. Sam cię odstawił do granicy i przepuścił do Szwajcacyi...

ANTRAIGUES
— Och, tak!... To są rzeczy innego porządku. Ja nie stosuję się do przepisów wdzięczności względem wrogów mego króla.

KSIĘŻNICZKA
— Tego waszmość nie zdradzisz!

ANTRAIGUES
— Ja tych ludzi zwyciężam, albo ich zużywam. Lecz jeśli wasza książęca mość wstawia się za nim...

KSIĘŻNICZKA
— Tak jest, nie tylko wstawiam się, ale pokornie proszę...

ANTRAIGUES
— Chciałbym stwierdzić pewnik, że hrabia Sułkowski może być nieodwołalnie zgubiony zapomocą prostego doniesienia, wysłanego tajnie i bezimiennie na ręce generała Bonapartego z udowodnieniem za pomocą faktów, że był w Szwajcaryi przebrany, w niewiadomym celu. Ale tego można uniknąć. Oczywiście. Pani! Gotów jestem uszczęśliwić kapitana Sułkowskiego, uczynić go sławnym, dopomódz, żeby został wodzem, bohaterem, żeby był osypany złotem i gwiazdami zaszczytów. Co więcej, gotów byłbym pracować ze wszech sił, ażeby pod jego stopy położono szkarłatne sukno do krzesła wielkorządcy prowincyi — jeżeli tylko zechce je zdobyć na Francuzach dla Austryi...

KSIĘŻNICZKA
(w przerażeniu)
— Co waszmość mówisz?!

ANTRAIGUES
— Zna doskonale Bonapartego i zna sekrety innych obrońców rewolucyi francuskiej. Może wnieść w szeregi austryackie entuzyazm polski i geniusz francuski, złamać przestarzałą rutynę wojowania. Może pobić armie włoskie, zdławić zawieruchę paryską, przywrócić tron.

KSIĘŻNICZKA
(po namyśle)
— On tego nie uczyni.

ANTRAIGUES
— Jać wiem, że tego nie uczyni dla pieniędzy, dla po tęgi, dla zaszczytów, Jest on bowiem bezinteresownym bohaterem — racz mi pani darować to słowo, gdyż jest jedynie prawdziwe — jest bezinteresownym bohaterem, czyli niedołęgą. A przecie to, o czem ja mówię, dałoby mu, jak sądzę, prawo do najwyższego zaszczytu, do owych zaszczytów bohatera z baśni ludowych, który zazwyczaj otrzymuje do wyboru połowę królestwa, albo rękę pięknej królewny.

KSIĘŻNICZKA
— On tego nie zechce uczynić.

ANTRAIGUES
— A przecie, ważąc na dwu dłoniach istotę rzeczy, chyba widać wyraźnie, że tu, wśród nas leży jego szczęście, nie tam, w krainie chimer i koszmarów, gdzie nadto został pominięty, zapomniany i zużyty, jak uzdolniony cudzoziemiec, którego się obarcza pracą i we właściwej chwili odsuwa na bok.. Kto mu dobrze życzy, ten winien mu doradzić wybór tej drogi, nie tamtej.

KSIĘŻNICZKA
— On na tę drogę nie wstąpi.

ANTRAIGUES
— Jeżeli sam nie będzie miał odwagi na tę drogę wstąpić, należałoby go namawiać, przedstawić mu wielkość, która go czeka, a nadewszystko ten szczegół, że zostałby tutaj, wśród nas.

KSIĘŻNICZKA
— Gdzież jest rękojmia, ie tutaj czeka go wielkość?

ANTRAIGUES
(gorączkowo)
— Książę Modeny dał się unieść tej myśli. Gotów jest dołożyć starań, ażeby ta wielka myśl weszła w życie. Hrabia Sułkowski nie jest Francuzem. Ojciec jego służył w wojskach Austryi. Jedna część jego ojczyzny weszła w skład państwa... Hrabia Thugut zgodzi się napewno. Przypuszczam, że w pierwszej chwili, tytułem próby, ażeby nie drażnić ambicyi starych marszałków, hrabia Sułkowski otrzymałby dowództwo jednego jakiegoś korpusu. A skoro udowodniłby zwycięstwami swą wyższość, stanąłby wkrótce na czele wojsk koalicyi, odegrałby historyczną rolę.

KSIĘŻNICZKA
— Czy to pan hrabia masz zamiar proponować?

ANTRAIGUES
— Nie.

KSIĘŻNICZKA
— Więc kto?

ANTRAIGUES
— To słowo musi paść z ust, którym on wierzy, którym ufa, które mają dla niego wartość i siłę wyroczni. Wówczas dopiero może być mowa o dobrym skutku. Bo przecie trzeba skruszyć moc rewolucyjnego przesądu, którym on, jak powietrzem, oddycha. Ażeby moc tego przesądu złamać, trzeba na to siły, której ja, oczywiście, ani cienia nie posiadam!

KSIĘŻNICZKA
— Więc któż to ma łamać jego moc?

ANTRAIGUES
— Ty jedna, pani.

KSIĘŻNICZKA
— Nigdy tego nie uczynię i za żadną cenę.

ANTRAIGUES
— Tem gorzej dla niego. Właśnie tak od dawien dawna, jeszcze w Wenecyi, nastawiłem jego sprawę.

KSIĘŻNICZKA
— Co waszmość mówisz?

ANTRAIGUES
(ponuro)
— Jużem to rzekł, jużem się do tego przyznał, że każdy z tych ludzi ma dla mnie wartość cyfry. Zdobywam ich i zużywam, albo ich niweczę. Tego szczególniej! Jeżeli go nie zdobędę, muszę go zniweczyć. Za tydzień będzie wygnany z francuskich wojsk, jeśli go nie rozstrzelają, albo nie zetną na swej gilotynie. Stanie się przybłędą z opinią zdrajcy, emigrantem, snującym pokątnie nędzną i bezsilną intrygę, wędrownym Polakiem, wyczekującym przy możnych schodach, nicością...

KSIĘŻNICZKA
— Straszysz mię waszmość nadaremnie. Nie jestem tak dalece łatwowierną. Gdzież to posiadasz dowód niezbity, że kapitan Sułkowski wyjechał tutaj bez pozwolenia swej władzy, a nawet bez wiedzy, może bez rozkazu generała Bonapartego? Może tu przybył w jakiejś misyi?

ANTRAIGUES
— Moja znajomość życia mówi mi pewniej, niż pisany dokument, że przyjechał potajemnie.

KSIĘŻNICZKA
— I cóż z tego? Potrafi się wytłomaczyć, jeżelibyś go waszmość zadenuncyował. Uwierzą mu! Ale, gdybyś to uczynił, pomnij waszmość na mnie! Gdybyś to uczynił, strzeż się mnie waszmość! Nie daruję ci tego i pozywam cię aż do granic śmierci — jakem Gonzaga!

ANTRAIGUES
— Wasza książę ca mość głęboko bierze do serca sprawę, losy i karyerę w armii francuskiej tego oficera. To bardzo dobrze. Cokolwiek wybierze...

KSIĘŻNICZKA
— Mości panie, ja milczę.

(Wchodzi służący i podaje na tacy kartę)

SŁUŻĄCY
— Pewien młody człowiek prosi o wręczenie waszej książęcej mości tej karty.

KSIĘŻNICZKA
(bierze i czyta kartę)
Monsieur Joseph de Zelwa.

ANTRAIGUES
— W tym dźwięku słychać jakieś brzmienie wschodnie, słowiańskie. — (Kłania się nisko) — Muszę zobaczyć jeszcze księcia pana. Polecam moje usługi łaskawej uwadze waszej książęcej mości...
(Wychodzi z jadowitym uśmiechem na ustach, wśród ukłonów — bocznemi drzwiami).

KSIĘŻNICZKA
(do służącego)
— Proś tutaj tego pana... de Zelwa.
(Służący wychodzi. Po chwili drzwi się otwierają. Wchodzi Sułkowski ubrany w strój cywilny. Kłania się. Księżniczka w milczeniu oddaje mu ukłon).
— Przedsięwziąłeś waszmość daleką drogę...

SUŁKOWSKI
— Dotrzymuję słowa.

KSIĘŻNICZKA
— Niezłomne jest twoje słowo, panie.

SUŁKOWSKI
— Nie przynoszę jednak na razie pomyślnej wiadomości. Przedstawiłem rzecz o zwrocie majątku książęcego w Modenie. Generał Bonaparte jest teraz zajęty sprawami wojennemi, usunął się od wszelkich innych, to też, nie odmawiając w zasadzie, oddalił rezolucyę na czas pewien.

KSIĘŻNICZKA
— Chciałabym zapytać przedewszystkiem, czy obecny przyjazd tutaj waszmość pana nie narazi go na niebezpieczeństwo?

SUŁKOWSKI
— Nie przypuszczam.

KSIĘŻNICZKA
— Czy odbywasz waszmość tę podróż za zezwoleniem swej władzy?

SUŁKOWSKI
— Dla czego pani pytasz o to?

KSIĘŻNICZKA
— Jestem niespokojna. Obawiam się, czy ten krok nie sprowadzi nieszczęścia.

SUŁKOWSKI
— Podróżowałem pod nazwiskiem przybranem, które jest wypisane na tej karcie. Nikt mię tutaj nie zna, a o mojej podróży wie dobrze mój bezpoś1edni zwierzchnik, generał Bonaparte.

KSIĘŻNICZKA
— Ach, dzięki Bogu!

SUŁKOWSKI
— Przedstawiając mu sprawę, musiałem powiedzieć, gdzie i kiedy cię poznałem, pani, musiałem także nadmienić, że przyrzekłem ustnie dać ci odpowiedź. Podróżuję często w interesach służbowych. Jedyne niebezpieczeństwo, któreby mi grozić mogło, byłoby to, gdyby mię tutaj poznano i zatrzymano, jako ubywającego się pod cudzem nazwiskiem. Lecz oprócz ciebie, pani, nikt mię tu nie zna.

KSIĘŻNICZKA
— Przeciwnie. Jest tu tensam służący, który cię był widział w Wenecyi, kiedyś na naradę senatorów do naszego pałacu przybył, jest także książę Modeny i hrabia d’Antraigues.

SUŁKOWSKI
— A! Jest tu Antraigues... Nie przewidziałem tego. Czy mnie już widział?

KSIĘŻNICZKA
— Widział waszmość pana w Lozannie.

SUŁKOWSKI
— Knuje więc już prawdopodobnie przeciwko mnie zamachy...

KSIĘŻNICZKA
— Nie sądzę. Lecz trzeba mieć się na baczności...

SUŁKOWSKI
— Wyjdę stąd niebawem, wrócę inną drogą. Granica francuska niedaleko.

KSIĘŻNICZKA
— Byłabym niepocieszona, gdyby z mojej przyczyny spotkało waszmość pana nieszczęście.

SUŁKOWSKI
— Na razie nic mi nie grozi.

KSIĘŻNICZKA
— Lecz ta radosna chwila zatruta jest przez obawę.

SUŁKOWSKI
— Radosna chwila...

KSIĘŻNICZKA
— Patrzyłam stąd na zielone wzgórza jurajskie, za któremi daleko leży nieznana Francya. Leżała przedemną wciąż jakgdyby chmury dalekie, jakgdyby ciemne niebo w nocy, w którem nigdy nie będę.

SUŁKOWSKI
— Odchodzę już z Francyi.

KSIĘŻNICZKA
— Dokąd?

SUŁKOWSKI
— Już w tych dniach idę z żołnierzami francuskimi na wojnę.

KSIĘŻNICZKA
— Więc jeszcze dalej.

SUŁKOWSKI
— Wszystko pokryje milczenie, milczenie...

KSIĘZNICZKA
— Milczenie...

SUŁKOWSKI
— Skoro wrócimy szczęśliwie, nie omieszkam rozpocząć starań w wiadomej sprawie.

KSIĘŻNICZKA
— A dla czegóż dzisiaj waszmość przyszedłeś?

SUŁKOWSKI
— Żeby cię ujrzeć!

KSIĘŻNICZKA
— Nie mówi!

SUŁKOWSKI
— Tylko dziś, tylko raz... W ciągu dni i nocy śniłem o tej chwili. Nie mogłem się jej wyrzec! Nie miałem na to siły! Kiedy zaciskałem pięście i nakazywałem sobie zapomnienie, twój śmiech, pani, senny zarys twej głowy, a nadewszystko łaska twojego spojrzenia — wypływały z nicości i mówiły: — więc nas zapomnij...

KSIĘŻNICZKA
— Jestem szalona... Szalone słowa waćpanu powiem. Chcę zapytać, czy to jest możliwe, co powiadają. Powiadają, ie mógłbyś od jednego zamachu porzucić tę godność nieznanego oficera, — że mógłbyś naraz wynieść się w górę, na ten poziom, gdzie my stoimy, monarchowie i książęta. Powiadają, że mógłbyś zostać dowódcą korpusu, później armii, później wszystkich wojsk, że mógłbyś odegrać historyczną rolę, zostać wielkorządcą zdobytych krajów... Powiadają, że mógłbyś sobie usłać drogę suknem czerwonem i iść po stopniach...

SUŁKOWSKI
— Kto to mówił? Wiem! To mówił ten...

KSIĘŻNICZKA
— Tak, to on.

SUŁKOWSKI
— Nie radziłem ci, pani, słuchać.

KSIĘŻNICZKA
— Ja nie jego słucham, lecz chciałabym usłyszeć od waćpana.

SUŁKOWSKI
— W moich ustach niema już słów na wyrażenie żalu, że wskazywałaś mi pani drogę do zdrady. Już idę.

KSIĘŻNICZKA
— Jestem ślepa. Jestem ciemna. Słuchaj mię waszmość! Mówiono mi, że mógłbyś tu na zawsze zostać. Nie tam daleko, za rozległemi górami, we Francyi, nie w tem milczeniu wieczystem, na które nas oboje skazujesz, lecz tu, gdzie ja jestem. Mówiono, że możesz zostać największym z wielkich. Mówiono, że mógłbyś zostać tym bohaterem z baśni, któremu dają połowę królestwa... Ja nie wiem, więc szukam rady...

SUŁKOWSKI
— Nigdy nie należy wierzyć słowu zdrajców. Trzeba było patrzeć w głąb swego serca.

KSIĘŻNICZKA
— Moje serce zaległa śmiertelna ciemność!

SUŁKOWSKI
— W Medyolanie mówiłaś mi, księżniczko, że chcesz ztąpić ze swego tronu i pójść w nizię ojczyzny. Teraz już lękasz się. Znudziły się twoje stopy. Marzysz znowu o szkarłatnem suknie i o stopniach tronu...

KSIĘŻNICZKA
— Nie o tem marzę.

SUŁKOWSKI
— Nizina zawalona jest kamieniami, na których zbija się i kaleczy bose nogi. Mięko i pięknie stąpają sandały bohatera po krwawem suknie. Wszystkie najwznioślejsze hasła są kłamstwami, jeżeli wiodą do materyalnego wywyższenia tego, kto je głosi. Jedynie ten nie jest kłamcą, kto na nizinę z wysokości zstępuje, zarzuca na ramię ciężką szlę ofiary i w milczeniu ciągnie świat.

KSIĘŻNICZKA
— A wszakże mówiłeś mi waszmość, że musisz wrócić do swojego kraju z pióropuszem wielkości na hełmie, gdyż inaczej twój świat cię nie uzna za swego wodza! Ja nie dla siebie pragnęłam szkarłatu i stopni wywyższenia, lecz dla waszmość pana. Dokąd ja pójdę, jeszcze nie wiesz.

SUŁKOWSKI
— Nie chcę wrócić do kraju okryty delią łatwej wielkości. Mój świat czci tylko to, co najprzód uczczą obcy. To prawda. Lecz moja wielkość musi być przezemnie przedewszystkiem w mem sercu zdobyta, wyszarpana siłą z nicości, szpadą wzięta w zawziętym trudzie. Skoro zdobędę moją własną wysokość własną mocą, wówczas dopiero własną mocą zdobędę ojczyznę. Bo ja w każdej minucie mego życia zdobywam i tworzę ojczyznę. I zawsze czuję tak, jakby się we mnie ze samym sobą mocował cały naród polski. Muszę nasamprzód stworzyć za cały naród własną moją wolę niezłomną i dopiero potem narzucić ją zewnętrznemu światu.

KSIĘŻNICZKA
— Nie mogę pojąć... Wiem jedno, że waszmość dokądś odchodzisz! Oczy moje tak się w ciemność wpatrują, że tam widzą jak w biały dzień. Czy jesteś pewny, że nie zmyliłeś swej drogi, że się nie błąkasz w ciemności?...

SUŁKOWSKI
— Mój wychowawca i opiekun pokazywał mi dawno ów skarbiec wielkości, o którym mówisz, księżniczko. Spiżarnie zaszczytów i te zaułki po za kulisami, gdzie się wypracowuje fabuła intrygi, odgrywana na scenie świata. Nie! Już tam nie wrócę. Będę właśnie podpalaczem teatru intryg!

(Antrigues uchyla drzwi, — wsuwa się, — nasłuchuje).

ANTRAIGUES
— Cóż jeśli...

SUŁKOWSKI
(spostrzegając Antraigues’a)
— A! Szanowny doradzca...
(Antraigues kłania się z daleka).

ANTRAIGUES
— Cóż jeśli możność wskrzeszenia bytu Polski leży właśnie tutaj, zarzucona między rupieciami intryg, potrącana nogą przez innych, jak bezużyteczny i niepotrzebny nikomu sprzęt, w głębi kulis wielkiego teatru! Co, jeśli potrzeba tylko wytężyć przebiegłość, ażeby ją pociemku, w tajemnicy przed wszystkimi aktorami pochwycić, oburącz przycisnąć do serca i w dobrej chwili, gdy się nie spodzieją, z nieulękłą mocą pchnąć na wielką scenę świata?...

SUŁKOWSKI
— Waćpan się znasz na takich chwilach, tajny doradzco carycy...

ANTRAIGUES
— Właśnie ja to mówię, tajny doradzca...

SUŁKOWSKI
— Za radami waszmość pana inni pójdą aktorowie. Ja gram rolę wiernego żołnierza.

ANTRAIGUES
— Wiernego — komu?

SUŁKOWSKI
— Wiernego swej duszy.

ANTRAIGUES
— Nie zaprzeczam, że to rola piękna, i że waszmość do niej się nadajesz. Na Boga! Gdybym był królem, oddałbym ci armię żołnierzy i wiedziałbym, że wszystka młodzież moich krajów będzie bezpiecznie spać na łonie twego geniuszu, że w boju będzie szla drogami sławy. Ale — komu ufasz, za kogo nastawiasz piersi i tego czoła, któremu należy się skrzydlaty hełm Aresa? Uzurpator, krzywoprzysiężca. Włoch sfrancuziały, renegat wyssie twoje siły, wyczerpie twoje uparte zuchwalstwo, znieprawi wzniosłą duszę i popchnie cię w nicość, gdy mu twoja polska prostoduszność będzie zawadzała!

SUŁKOWSKI
— Nie mów już waszmość!...

ANTRAIGUES
— Czemże, jeśli nie pomysłem tyrana, będzie wojna w Egipcie?

SUŁKOWSKI
(gwałtownie)
— Skąd wiesz?!

KSIĘŻNICZKA
— W Egipcie!...

ANTRAIGUES
(pogardliwie)
— Wiem wszystko. Wiem, ile statków, wiem, ile kompanii, wiem, gdzie wsiadacie. Wiem o lustracyi wybrzeży północnych: w powozie siedział Bonaparte, Lannes, minister Bourienne i waszmość. Jechaliście przez Calais, Dunkierkę, Ostendę... Waszmość towarzyszyłeś żonie Bonapartego w wycieczce na statek admiralski Orient...

SUŁKOWSKI
(blady z przerażenia)
— Zdrada...

ANTRAIGUES
— Wiem również, co zamierza uzurpator. Niech w rozstrój, nierząd, próżniactwo, kłótnię zaciekłą karyerowiczów i anarchię ludową popadnie rzeczpospolita. Dlatego przecie bronił rzeczypospolitej w dniu czwartym września. Gdy bezrząd dojrzeje, wówczas z piasków pustyni arabskiej przyjdziemy my, żołnierze strudzeni. Ja, Aleksander Wielki, wrócę z wypraw do Egiptu, może do Indyi... Jakiż dyadem będzie zbyt ciężki na skronie tryumfatora?

SUŁKOWSKI
— Waszmość masz głowę pełną urojeń.

ANTRAIGUES
— Był człowiek, który wszystko rozumiał. Irlandzka jego wyobraźnia...

SUŁKOWSKI
— Kilmaine? Wiem, rzucasz waszmość wciąż cień na prawego żołnierza...

ANTRAIGUES
— Odszedł już w swój cień, więc wszystko jedno. Dogorywa. Miejsce stoi puste. Koń bojowy czeka na wodza. Armie Austryi, Anglii, Rosyi czekają na skinienie...

SUŁKOWSKI
— Niechaj wódz dosiada konia! Wyjdziemy na jego spotkanie my spod Mantui, spod Vereny, z dolin Tyrolu, spod Tarvis!

ANTRAIGUES
— Wódz... Niema wodza. Niema go na świecie. Bonaparte jest jeden. Waszmość jesteś drugi.

SUŁKOWSKI
(śmieje się szyderczo)
— Nie zwiążesz mię powrozami pochlebstw, mości panie.

ANTRAIGUES
— Nie masz waszmość w sobie wielkiej pasyi! Czyliż nie czujesz w sobie wielkości człowieka, któremu użyczenie losu daje w ręce buławę świata? Nie czujesz tego ty, któremu siła przemocy wydarła ojczyznę? Ty wierzysz w jakąkolwiek zasadę, któryś wyrósł pośród okrucieństwa zdrady, któryś się chował między młotem i kowadłem bezlitości i bezwładu? Wznieś się i spojrzyj w oczy sępom, które Polskę rozszarpały. Staniesz jako wódz ponad ich wojskami — (Szeptem) — Możesz poprowadzić wojska koalicyi, dokąd zechcesz. Od tego będzie twoja przebiegłość... Gdyby na mnie padł los tak szczęśliwy, z jakąż rozkoszą porwałbym dziś buławę, dziś właśnie, ażeby pobić i zmiażdżyć — kogo? — Jego najprzód, Bonapartego! Pokonać niezwyciężonego, zdruzgotać na szczątki jego właśnie, wodza nad wodze, bohatera spod Rivoli! Nad orła wzbić się wyżej, rzucić się nań z góry i szponami wydrzeć mu oczy! Sławę swą przykuć wyżej, niż jego puklerz!

SUŁKOWSKI
— Piękne miewasz marzenia, panie hrabio.

ANTRAIGUES
— Waszmość wolisz zostać przy bolcu swego szefa, czynić diań wyliczenia, rysować plany, zbierać cyfry, — które ja znam — cha-cha...

SUŁKOWSKI
— Kłamiesz!

ANTRAIGUES
— Czy chcesz, kawalerze, żebym ci je przytoczył? Przytoczę najtajemniejsze twoje cyfry...

SUŁKOWSKI
(blady, mówi do księżniczki)
— Skarżą się pomiędzy sobą starzy, biedni, zgłodniali, obdarci żołnierze: „zdrada zawżdy, zdrada wszędy!...“

ANTRAIGUES
— Waszmość wolisz wytrwać aż do smutnego końca w skromnej sukni czcigodnego kapitana-republikanina, któremu wódz o niewiadomej godzinie sprzątnie z przed nosa rzeczpospolitą i sprzeda ją temu, kto ją odeń kupi, albo ją kupi sam za cenę cudzej krwi i swego szachrajstwa.

SUŁKOWSKI
— W oszczerstwie równie waszmość jesteś nieszczęśliwy, jak w pochlebstwie.

ANTRAIGUES
— Sam wiesz najlepiej, że szczerą mówię prawdę. Drży w tobie serce, gdy to mówię, bo nie może być, abyś tej prawdy dotąd nie spostrzegł. Szachrajstwo ludzkie trzeba mierzyć równie szczegółowo, jak entuzyazm. Ja w Medyolanie poznałem Bonapartego w cichych rozmowach...

(Wchodzi książę Herkules III d’Este)

KSIĄŻĘ
— Mamy, jak widzę, gościa...

ANTRAIGUES
— Kawaler de Zelwa.

SUŁKOWSKI
— Wasza książęca mość...

KSIĄŻĘ
— Moje stare oczy już gasną. Pamięć nie dopisuje. Wszakże to w Wenecyi miałem sposobność gościć już w swych progach waszmość pana...

SUŁKOWSKI
— Tak jest.

KSIĄŻĘ
— Nosiłeś waszmość wówczas inne nazwisko.

SUŁKOWSKI
— To samo noszę dziś. Tutaj musiałem przybyć pod przybranem z konieczności, ażeby księżniczce Gonzaga, krewnej waszej książęcej mości, przynieść pewną ustną wiadomość...

KSIĄŻĘ
— Słyszałem o tych staraniach, mości panie. Dziękuję.

SUŁKOWSKI
— Misya moja już jest skończona. Co miałem zakomunikować...

KSIĄŻĘ
— Jeszcze słowo. Wówczas w Wenecyi dużo i patetycznie, hardo i z niemałą brawurą mówiłeś nam waszmość o swem posłannictwie w ujarzmieniu Wenecyi. Cóż się stało? Sprzedaliście Wenecyę wraz z jej ludem, który, tańcząc dookoła drzewa wolności, spalił odwieczną księgę ustaw tego kraju. A teraz jest jednym z ludów cesarstwa austryackiego. Cóż waszmość powiesz?

SUŁKOWSKI
(ze wstydem)
— Nie ja.. sprzedałem Wenecyę Austryi.

ANTRAIGUES
— Oczywiście! Sprzedali ją kupcy. Waszmość przykładałeś ręki do dzieła zdobycia Wenecyi w celu wyswobodzenia jej ludu, a kupcy zużyli twe prace do dzieła sprzedaży Wenecyi wraz z jej ludem.

SUŁKOWSKI
— To, co wówczas w Wenecyi mówiłem, nie było kłamstwem. Wierzyłem w to najgłębiej, Że pracuję dla szczęścia weneckiego pospólstwa i dla zniszczenia spróchniałej oligarchii...

ANTRAIGUES
— Nie wątpię. A teraz inny przykład: — rola wojsk polskich. Cóż zyskali waleczni legioniści? Wódz przeszedł po głębokiej wierze żywych, jak po trupach tych, co padli w boju — i zdąża do swego celu. Co więcej: chciał przecie wysłać ośm tysięcy Polaków na wyprawę do Egiptu...

SUŁKOWSKI
— Jeszcze nie wszystko waszmość wiesz...

ANTRAIGUES
— Warto jednakże wziąć pod uwagę te przykłady.

KSIĄŻĘ
— Do czegóż mają prowadzić te przykłady?

ANTRAIGUES
— Dyskutowaliśmy tutaj o tem, gdzie leży prawda, dokąd należy iść, żeby ją znaleść.

KSIĄŻĘ
— Prawda!.. Nie łatwo ją znaleść. Nieraz wśród wężowiska zdrady trzeba, wytężywszy wzrok, prawdy szukać. Z duszą ludzką związana jest prawda i związana zdrada, jak z ciałem naszem prawa i lewa ręka.

ANTRAIGUES
— Zdrada złudzenia dla mądrości, zdrada nędzy dla wielkości — inne nosi nazwisko.

SUŁKOWSKI
— Jakież to nazwisko? Takbym rad nauczyć się czegoś w tej krótkiej chwili.

ANTRAIGUES
— Ta zdolność nosi nazwisko geniuszu.

SUŁKOWSKI
— W tej dziedzinie waszmość prześcigasz wszystkie geniusze.

ANTRAIGUES
— To pewna, Że nie zamykam się dobrowolnie w skorupie ślimaka.

KSIĄŻĘ
— Młody panie! Są sprawy, których z zawias wyważyć nie można, jak drzwi — inaczej do niczego nie służą.

SUŁKOWSKI
— Okrucieństwo ludzkie zamyka na klucz te drzwi, drzwi więzienne, ażeby słońce i powietrze nie dostało się do piwnic. Sama starość nie przełamuje okrutnego uporu, sama śmierć nie wydziera kluczów z rąk.

KSIĄŻĘ
— Starość wie, ie szaleństwo zuchwalców zostawi na miejscu budowli, owoców niezmiernej pracy poprzedników, strugi krwi i ruiny. Wzdrygnął się świat na to, coście uczynili we Francyi.

SUŁKOWSKI
— Na to nie wzdrygał się świat, gdy ministrowie Ludwika XVI szli ręka w rękę z księciem brunświckim, który naszedł Francyę na czele sześćdziesięciu tysięcy Prusaków i dziesięciu tysięcy emigrantów francuskich. Lud francuski odpowiedział na tę zdradę wywróceniem tronu. W czasie powstania Wandei sześćdziesiąt tysięcy rojalistów gotowało się do drogi na Paryż. Wówczas Danton wymógł prawo, że żołnierz, porzucający sztandar trójkolorowy, będzie karany śmiercią. Milion ludzi wyszło na spotkanie koalicyi i odepchnęło najazd. Nic wspanialszego nie widziano na świecie. Lała się strugą krew zdrajców i ludzi słabych. Trzeba bowiem było bezdennej siły, żeby to wykonać. Nieprawdaż, panie hrabio Antraigues?

ANTRAIGUES
— Wiem tyle, że Francya gorąco pożąda klucznika, któryby nareszcie zamknął drzwi od tych wszystkich bezeceństw, od knowań i spisków fakcyi w Konwencie i teraz w Dyrektoryacie. Już Sieyès spiskuje przeciwko Dyrektoryatowi...

SUŁKOWSKI
— To potwarz!

ANTRAIGUES
— Obaczysz sam następstwa. Wszyscy marzą o człowieku oswobodzicielu, o monarsze, któryby zniweczył zbrodnicze rozjuszenie pospólstwa i wniósł pokój do kraju.

KSIĄŻĘ
— Krótko powiem. Utrzymują, że waszmość mógłbyś odegrać wybitną wojskową rolę. Utrzymują, że mógłbyś skutecznie niweczyć niebezpiecznych wodzów rewolucyi francuskiej...

SUŁKOWSKI
— Mości książę!

KSIĄŻĘ
— Zaraz. Zasługa twoja mogłaby być tak wielka, że własna waszmości ojczyzna mogłaby poczuć skutki wdzięcznego usposobienia dworów Europy. Jest to coś więcej, niż nadzieja na pomoc rewolucyi francuskiej. Co do mnie, gotów jestem pośredniczyć...

SUŁKOWSKI
(do Antraigues’a)
— To Waszmość torujesz mi tutaj drogę do tych zaszczytów Józefa Miączyńskiego, który gotów był wydać Lille Austryakom, lecz nie zdążył wykonać planu...

ANTRAIGUES
— Tak, to ja.

KSIĄŻĘ
— Błędnie waszmość sądzisz, że te zaszczyty byłyby godne pogardy. Postaw warunki!

SUŁKOWSKI
— Co za warunki?!

KSIĄŻĘ
— Któż wie? Może przyjętoby warunek, gdybyś za zdławienie Bonapartego, za osadzenie na tronie Francyi prawowitej dynastyi Burbonów zażądał — czyż ja wiem? — dla siebie wielkorządztwa nad Galicyą zachodnią, a dla swego kraju wyjątkowych ustaw? Ja tych spraw nie znam. Proponuję...

ANTRAIGUES
— Na miejscu waszmość pana zażądałbym więcej, zażądałbym...

SUŁKOWSKI
(do księżniczki)
— Wasza książęca mość nie dorzuca słowa zachęty.

KSIĘŻNICZKA
— Ja milczę.

ANTRAIGUES
— To dziwne. Wszędzie na świecie ludzie do zaszczytów, do przewodzenia, do władztwa dążą za wszelką cenę. My chcemy utorować waszmość panu drogę, a ty się wahasz...

SUŁKOWSKI
— W istocie — dziwna jest tutaj moja rola. Patrzę w głąb wszystkich spraw dzięki wam — i patrzę na was. Tego, po com tu przyszedł, już niema — (do Antraigues’a) — Pan, panie hrabio, prorokujesz o generale Bonaparte, że zniweczy rzeczpospolitą...

ANTRAIGUES
— Tak, ja to prorokuję, gdyż z tym człowiekiem trawiłem godziny we cztery oczy, a ja się znam na ludziach.

SUŁKOWSKI
— Nie na takich.

ANTRAIGUES
— Zaprzecz, że w tobie nie drży serce!

SUŁKOWSKI
— I cóż, gdyby we mnie serce, jak liść, drżało! Za skarb rewolucyi wsiąkło w ziemię morze krwi. Więc we mnie serce drży, jak liść! Ale waszmość nie wiesz wszystkiego. Ja również z generałem Bonaparte spędzałem długie, nocne godziny na rozmowach tajnych. Wiedz! To ja wsączyłem mu w duszę, czego nigdy nie zapomni: głuchą wiadomość o Polsce. Dusza moja leżała po stokroć u jego nóg ze śmiertelnem błaganiem, a we mnie na ród polski u jego nóg leżał. Pomnijcie! Wcześniej, czy później pójdzie on na północ — musi pójść — żeby łamać lody, które Polskę pokryły.

ANTRAIGUES
— Śmieszny polski błędny rycerzu!...

SUŁKOWSKI
— Ocknie się Polska od strzałów jego armat...

ANTRAIGUES
— Będzie się może dzielił twoją ojczyzną z jej wrogami, jak się dzielił ziemią Wenecyi.

SUŁKOWSKI
— Nie! Pójdę z nim wszędzie, krok w krok. Wesprę, lecz i zmierzę każdy jego czyn, ze wszystkich sił mojej duszy i ze wszystkich sił mego ramienia. A gdyby w istocie zdradził świętą sprawę i wolę wyzwolonego ludu Francyi, gdyby zamarzył o tem, co prorokujesz, to wiedz, tajny doradzco monarchów — że nie kto inny, tylko ja wydrę mu z rąk sceptrum, zerwę z czoła dyadem, skruszę jedno i drugie i stanę sam na czele wojsk rewolucyi, bo we mnie niema zdrady. Jak burza rzucę się na waszych mocodawców, pójdę przez Europę do Polski i wydrę ją z niewoli.

ANTRAIGUES
— Teraz już wiemy.

SUŁKOWSKI
— Czas. Słyszałem był niegdyś słowa przysięgi przed obliczem swojej duszy. Teraz te słowa przysięgi złamały się. Patrzę przed siebie i za siebie. Niema już nic. Jestem znowu sam. Sam jeden.

ANTRAIGUES
— Nie odchodź waszmoić. Zostań. Nie będziesz sam. Patrz wysoko. Możesz zdobyć każde prawo. Słyszałem, ie rycerze polscy patrzyli wysoko, najwyżej. Jesteś z rodu książąt polskich.

SUŁKOWSKI
— Waszmość się mylisz. Ja nie jestem z rodu książąt.

KSIĄŻĘ
— Jakże! Nosisz waszmość nazwisko Sułkowski, a ten ród ma tytuł książęcy.

SUŁKOWSKI
— To ród książęcy — tak. Lecz ja jestem nieprawym synem jednego z Sułkowskich, austryackiego oficera.

KSIĘŻNICZKA
(z rozpaczą)
— Zamilcz!

SUŁKOWSKI
— Nie zamilczę prawdy. Nie zlęknę się swej doli. Jeśli nie jestem, jak moja matka, z motłochu, to się do motłochu przyznaję.

KSIĘŻNICZKA
— Zamilcz!

KSIĄŻĘ
(ze śmiechem)
— Szczerość to godna najwyższej pochwały.

SUŁKOWSKI
(do księżniczki)
— Żegnam cię, pani.

KSIĘŻNICZKA
— Nie!

ANTRAIGUES
(do księżniczki)
— Wasza książęca mość raczy...

SUŁKOWSKI
— Idę już w stronę Francyi, gdzie w potokach krwi takich, jak wy, nadano mojej matce prawa człowieka. Żegnam cię, księżniczko Mantui. — (do księżniczki i Antraigues’a) — A wy — szanujcie mnie!

(Odchodzi. Księżniczka biegnie za nim, otwiera drzwi)

KSIĘŻNICZKA
— Wstrzymaj się waszmość!

(Sułkowski staje w otwartych drzwiach)

SUŁKOWSKI
— Już na mnie czas.

KSIĘŻNICZKA
(do księcia i Antraigues’a)
— Chcę być przez chwilę sama z kawalerem Sułkowskim.

KSIĄŻĘ
— Agnesina!

KSIĘŻNICZKA
(groźnie)
— Chcę z nim sam na sam mówić!

KSIĄŻĘ
— Zabraniam!

KSIĘŻNICZKA
(wydobywa sztylet)
— Jeżeli natychmiast nie opuścicie tego pokoju!...

KSIĄŻĘ
— Wtyd!

(Odchodzi bocznemi drzwiami. Antraigues staje przy oknie)

KSIĘŻNICZKA
(do niego)
— Precz!

ANTRAIGUES
(z ukłonem)
— Odchodzę, pani.

KSIĘŻNICZKA
(do Sułkowskiego)
— Zostań tu waszmość przez chwilę.

SUŁKOWSKI
— Skończył się sen.

KSIĘŻNICZKA
— Znieważyłeś mię. Nie miałeś prawa sądzić, że namawiałam cię do odstępstwa.

SUŁKOWSKI
— Trzeba ci było, pani, dotrzymać danego słowa i wszystko, cokolwiekbyś czyniła, czynić dla świętości swej duszy, — dla Włoch. Odrzuciłaś od siebie tę świętość.

KSIĘŻNICZKA
— Kiedy?

SUŁKOWSKI
— Wtedy, gdy stanęłaś po stronie Antraigues’a. Byłem tam, we Francyi, złamany w mych myślach, zatrwożony w duszy. Poplątałem się w sobie samym. — (szeptem) — Bezlitosne prawdy mówił tutaj ten d’Antraigues! Patrzę w duszę Bonapartego i drżę, jakbym stał nad brzegiem otchłani. Nachylam się po nocach i szukam oczami dna. Ciężkie prace łamią mi duszę, a żyję sam jeden. Chwyta mię chwilami zawrót głowy, bo nie znam dotąd Bonapartego i nie panuję nad jego instynktem. Mam iść z nim do Egiptu, a dusza moja nie do Egiptu idzie. Czeka na mnie moja ziemia i po nocach we mnie płacze. Ogrom trudów nienapoczętych leży tam, jak nieruszona na wiosnę rola. Wstrzymał się obieg krwi i zacicha bicie serca tego ludu... A ja odchodzę daleko... Zapragnąłem cię ujrzeć i nabrać w piersi tchu. Zapragnąłem spojrzeć ci w oczy i znaleść w nich pomoc żelazną...

KSIĘŻNICZKA
— A nie znalazłeś we mnie nic?...

SUŁKOWSKI
— Dusza twoja falista jest, jak ten twój sztylet: wygina się według wzoru linii piękna. Nic z twej duszy nie mogłem zaczerpnąć, bo w tobie niema tego, czegom szukał...

KSIĘŻNICZKA
— Straszliwa to rzecz słyszeć, że się na mnie zawiodłeś!

SUŁKOWSKI
— Była między nami tragedya męża i niewiasty... Już muszę iść. Żegnam cię. Za piękne zasię złudzenie — Bóg zapłać...

(Sułkowski odchodzi. Księżniczka stoi wśród sceny. Ręce jej bawią się bezradnie sztyletem. Antraigues wsuwa się na palcach, bez najlżejszego szelestu. Cicho stąpając, zbliża się do drzwi głównych, zamyka je ostrożnie na klucz. Następnie równie cicho zamyka drzwi, przez które wyszedł był książę. Sam staje przy oknie z oczyma spuszczonemi, niemy i cichy. Księżniczka budzi się, jak ze snu. Idzie do głównych drzwi, usiłuje je otworzyć, szarpie zamek. Idzie do drugich drzwi. Spostrzega d’Antraigues’a).

KSIĘŻNICZKA
— Kto zamknął drzwi?

ANTRAIGUES
— To ja.

(Księżniczka szarpnęła kilkakroć zamknięte drzwi. Później podnosi głowę, przypatruje się Antraigues’owi. Rzuca mu pod nogi swój sztylet falisty.)

KSIĘŻNICZKA
— Masz! To w nagrodę zasług, na pamiątkę za rady... Weź to — ty!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Stefan Żeromski.