Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ANTRAIGUES
(posępnie)
— Miałem i ja niegdyś miejsce rodzinne, pradziadowskie gniazdo we Francyi, zamek Bastide, w prowincyi Vivarais. Zgromadziłem tam dzieła sztuki, zabytki i rzadkie pamiątki, które nabyłem w czasie podróży na wschód, w Konstantynopolu, na Węgrzech i w Polsce. Zamek mój zawierał cenne manuskrypty, bibliotekę, galeryę obrazów. Na wiosnę 1792 roku moi poddani, zamienieni przez podżegaczy rewolucyjnych na żakieryę rolną, poczęli napadać na zamki i pałace. Uzbrojeni w drągi i młoty, w oskardy i siekiery podstąpili pod mury. Kobiety niosły kosze i worki do zabierania zdobyczy. W sąsiedztwie Bastide poburzono wieże, rozkradziono majątek, drewniane zabudowania spalono. Komisarze departamentowi przybywali niby na miejsce zbrodni, ale zawsze zapóźno. Nareszcie jakaś banda rabusiów wydała okrzyk: do Bastide! Dwustu brygantów puściło się w drogę. Nazajutrz przybyło ich jeszcze pięciuset ze wszystkich wiosek okolicznych. Przez cały dzień rabowano mój zamek. Wieczorem, gdy zostały tylko nagie mury, podłożono ogień. Pożar trwał przez całą noc. (Długo szlocha.) Tam upłynęło moje dzieciństwo, moja młodość. Dla tego gniazda pracowałem przez całe Życie. Kiedy pomyślę, że dziś niema tam nic... Ruina, okopcone mury, miejsce zielskiem zarosłe... Nic! Ktokolwiek miał gniazdo rodzinne, ktokolwiek wie, co znaczy utracić je w taki sposób, ten mnie zrozumie. Nie mam litości! Nie daruję. Obecnie musimy się zastanowić nad jedną figurą...