Strona:Stefan Żeromski - Sułkowski.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gina się według wzoru linii piękna. Nic z twej duszy nie mogłem zaczerpnąć, bo w tobie niema tego, czegom szukał...

KSIĘŻNICZKA
— Straszliwa to rzecz słyszeć, że się na mnie zawiodłeś!

SUŁKOWSKI
— Była między nami tragedya męża i niewiasty... Już muszę iść. Żegnam cię. Za piękne zasię złudzenie — Bóg zapłać...

(Sułkowski odchodzi. Księżniczka stoi wśród sceny. Ręce jej bawią się bezradnie sztyletem. Antraigues wsuwa się na palcach, bez najlżejszego szelestu. Cicho stąpając, zbliża się do drzwi głównych, zamyka je ostrożnie na klucz. Następnie równie cicho zamyka drzwi, przez które wyszedł był książę. Sam staje przy oknie z oczyma spuszczonemi, niemy i cichy. Księżniczka budzi się, jak ze snu. Idzie do głównych drzwi, usiłuje je otworzyć, szarpie zamek. Idzie do drugich drzwi. Spostrzega d’Antraigues’a).

KSIĘŻNICZKA
— Kto zamknął drzwi?

ANTRAIGUES
— To ja.

(Księżniczka szarpnęła kilkakroć zamknięte drzwi. Później podnosi głowę, przypatruje się Antraigues’owi. Rzuca mu pod nogi swój sztylet falisty.)


KSIĘŻNICZKA
— Masz! To w nagrodę zasług, na pamiątkę za rady... Weź to — ty!