Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku/Tom III/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku
Tom III
Wydawca T. Glücksberg
Data wyd. 1845
Druk T. Glücksberg
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
WSPOMNIENIA
ODESSY,
JEDYSSANU I BUDZAKU.
DZIENNIK
PRZEJAZDKI W ROKU 1843.
OD 22 CZERWCA DO 11 WRZEŚNIA,
J. I. KRASZEWSKIEGO,
CZŁONKA CZYNNEGO TOWARZYSTWA ODESSKIEGO HISTORJI I STAROŻYTNOŚCI I MIŁOŚNIKÓW STAROŻYTNOŚCI W KOPENHADZE.
Nulla dies abeat, quin linea
ducta supersit.
Tom trzeci.
WILNO.
NAKŁAD I DRUK T. GLÜCKSBERGA.
KSIĘGARZA I TYPOGRAFA SZKÓŁ BIAŁORUSKIEGO NAUKOWEGO OKRĘGU
1846
Pozwolono drukować pod warunkiem złożenia po wydrukowaniu exemplarzy prawem przepisanych w Komitecie Cenzury. Wilno, 1845 roku 13 Września.
Cenzor Jan Waszkiewicz.

XXVI.
31. Lipca. Wyjazd z Odessy. Mołdawanka. Okolice Odessy. Step. Dalny. Libenthal. Mirage. Owidiopol. Limany i Dniestr. Żegluga Dniestrowa. Statek parowy Worońców. Port. Przebycie Limanu. Akkerman. Zamek. Starożytności. Miasto. Nocna wycieczka. Łaźnia paszów, Zamek po nocy. Rozmowa. Teraźniejszy stan Akkermanu. Historja. Wspomnienia.
1. Sierpnia Ruiny Łaźni. Zamek. Ogląd. Baszty. Cerkiew Grecka. Cmentarz. Ś. Jan nowy. Krynica Ś. Paraskowij. Tureckie miasto. Ulice. Cerkiew Ormiańska. Winnice u Słowian. Winnice tutejsze. Wyjazd do Kisziniewa. Budowy w Stepie. Step. Mogiły. Bessarabja. Historja. Domysły. Wał Trajana. Wspomnienia dawne. Budżak. Tatarowie. Kurhany. Łotosy.
31 Lipca.


O godzinie pół do dziesiątéj byliśmy gotowi do drogi. Dzień po kilku chmurnych i wietrznych, pogodny był i jasny, choć wietrzny jeszcze; ale słońce już przypiekało z jednej, gdy wiatr powiewał z drugiéj strony. — Wyjechaliśmy dążąc na Tyraspolską Tamożnię przez przedmieście Mołdawankę, które, jakeśmy wyżéj mówili, tyle ucierpiało w r. 1837 od Czumy.

Powoli miasto przed nami uciekało, rozsuwało się, mieniło i przygotowywało nas już do widoku Stepów i Chutorów popowych. Domy na przedmieściu Mołdawance znacznie niższe, gdzieniegdzie budowy stare i rozbite, czekają blizkiego zawalenia, aby na tém miejscu zmartwychwstały noweni i wspanialszemi. Mnóstwo młynów wietrznych, których Odessa kilkaset liczy, ukazały się nam na wzgórku. Znowu całe ich czarne stado, machające skrzydły, jakby się zrywało do lotu. Mijaliśmy Cerkiew, potém Chutor Razumowskich wyjrzał z drzew dziwaczną budową nareście minąwszy (dawniéj) bulwar dzielący miasto od przedmieścia, przebywszy uliczki zaludnione przybywającymi od Bessarabij furmankami z rozmaitą żywnością, wozami sąsiednich kolonistów bulgarskich i niemieckich — dojechaliśmy do Tyraspolskiéj Tamożni, na któréj najdelikatniejszą wytrzymawszy rewizja, ruszyliśmy daléj w step, zaraz za rogatką rzucili pocztową drogę Tyraspolską, i w lewo do Owidiopola posunęli.
Step to jeszcze, nie całkiem na stepu nazwisko zasługuje; ciągle po bałkach daléj, bliżéj, gdzie tylko rozdół, ukazują się chutory, kolonje, chatki, domki, topolowe wysady, akacje i basztany zasadzone ogrodowiną, warzywem, drzewy owocowemi. Step to, ale ożywiony jeszcze sąsiedztwem miasta ludnego, i choć rozproszonemi plantacjami. To co widać dokoła, należy jeszcze do Odessy, i liczy się w jéj okrąg.
Przebywamy dawne czerty obszerniejszego Porto-franco, dziś opuszczone i już na Step wybiegłe; droga sunie się nie zupełnie płaszczyzną równą, ale wzgórkowatym i bałkami przerzynanym krajem. W dali na lewo, widać część suchego Limanu, Cerkiew na Tatarce, drzewa. Na Stepie trawa wyschła, a po niej uwija się, poskakuje mnóstwo różowych koników, nakształt małéj szarańczy.
W jednéj maleńkiéj Bulgarskiéj osadzie, nad drogą leżącéj, przypatrzyliśmy się, jaka to praca utrzymać Basztan tutejszy, któren potrzeba cały, w czasie posuchy podléwać. Urządzone do tego są sludnie, z wiaderkami małemi na sznurach po kole idącemi; z nich wylewa się woda w rynwy roznoszące ją po rówczakach i brózdach dzielących na drobne kwatery, cały ogródek. Koń z zawiązanemi oczyma, obraca koło studni, szeroko ocembrowanéj kamieniem. Na chutorach tych wszędzie przy wodocieczy jest trochę drzew, najczęściéj topoli i akacij. Brzoskwinie i winograd rosną po polach, jak u nas krzaki tarniny i ostu; do winogradu nawet nie używają ani kołków, ani kratki (treille).
Kolonja zwana Dalny, czyli Dalne Chutory będąca jeszcze w obrębie miasta, choć już od niego o werst 15, zapewne tak od oddalenia nazwana; wielka i dosyć porządua z Cerkwią nową, leży w bałce i po stepie rozsypana. Nic szczególnego.
Dojechaliśmy wkrótce do Kolonij Libenthal, niemieckiéj jak się łatwo domyślić z nazwiska, założonéj w r. 1804; przy swym cudzoziemskim pozorze, mającéj minę staréj osady; całéj w sadach, styrtach, ogrodach, ostawionéj porządnemi domkami o dachach wysokich, z szerokiemi akacją sadzonemi ulicami, i murkami zamiast plotów z drobnego tutejszego kamienia. Zowie się ona u mieszkańców Gross Libenthal, a po rusku Bolszaja Wakerża. Pozór ma dostatku i zamożności miłej, porządna, czysta; a razem nacjonalną, odrębną fizys. Wszystko niemieckie, ubiory mieszkańców, mowa, aż do budowy domków i sposobu uszykowania ich, aż do tego publicznego ogródka w pośrodku, gdzie się zbierają na piwo i fajki. Poźniéj może powiémy co Kohl, jako niemiec z niemcami bliżéj będący, o tych kolonjach pisze, mogąc je i mając czas poznać od nas dokładniéj. Tu o nich tylko wspominamy. Fizjognomja Gross Libenthal, osobliwsza; składa ją mnóstwo żółtych styrt, szarych dachów, zielonych drzew, ze wszystkiego najwięcéj podobno styrt i słomy.
Minęliśmy przejeżdżając młócących w stepie końmi niemców, a po drodze spotykali ciagle, zbożem wysoko ładowne furmanki. Za Libenthal prawdziwszy step się poczyna, nad nim tylko niebo; — na nim tylko daleko od siebie odrzucone, tam i sam leżące mogiły; jastrzębie cicho krążą w powietrzu, po suchych trawach skaczą czerwone koniki — pył, pył — pustynia.
Ciągle od Odessy począwszy zwodziły nas — mirage, które kłamaną wodą oblewały step dokoła. Gdzie spojrzeć, wszędzie widać było porozlewane wody, exystujące tylko w gorące dnie lata dla oczu podróżnych. Można tu zrobić sobie wyobrażenie, czém jest mirage w stepie gorętszéj krainy; gdy tu ten fenomen tak zwodniczy i tak pospolity. Jechaliśmy stepem dziś długo; nie widząc Owidiopola, do którego jednak licząc wersty, widocznie zbliżać się już powinniśmy byli. Pokazał się tylko jasny, promieńmi słońca wyiskrzony Liman Dniestrowy — nic więcéj.
Aż — u nóg naszych, nagle wyskoczyła z ziemi wieża Cerkwi, rozsunął się Liman cały, za nim daleko cóś czerniejącego na górze za ogromnym rozlewem, szérokiem jak morze. Ta czarniejąca dal — to stary Tyras i Ofiuza, Moncastro, Białogród, Akkerman —; ta wieżyca z pod nóg naszych wyrosła, to dawne Nikonion, Tureckie Chadżi-Dere — Owidiopol dzisiejszy, forteczka, a teraz maleńka mieścina u stóp wzgórza nadmorskiego, u samego brzegu Limanu rozrzucona, uboga, mizerna, bez życia. Jedna w niéj Cerkiew murowana, kilkadziesiąt domków, wiele ziemlanek, wiele kletek z daszkami wystającemi, zakrywającemi od upału, trochę drzew. I tu postrzegliśmy żydów — gdzież bo ich u nas nié ma?
Széroką, ogromną, až nazbyt przestronną, a zupełnie pustą ulicą, zakręciliśmy się w lewo po nad samym Limanem, do porządnego pocztowego domu, tuż przy porcie stojącego. Blizko jest i tu Cerkiew, któréj wieża pierwsza nam oznajmiła Owidiopol, źle nazwany imieniem Owidiusza. — Na wzgórku opodal resztki twierdzy ruskiéj dziś opuszczonéj, która z zajęciem Bessarabij i Białogrodu, całą swą ważność straciła i zmarła razem z miasteczkiem. Dopóki Dniestr stanowił rossyjską granicę, Owidiopol zabiérał się do prawdy zostać miastem i miastem ze swego położenia ważném, ale to trwało tylko chwilę. Nazwanie miejsca, po zajęciu zaraz, z pośpiechu niewłaściwie zupełnie nadano, tak, jak Odessie, Chersonowi i t. p. P. Nadeżdin[1] dowodzi, że Owidjusz zesłany był do Tonu, i że tu nawet nigdy nie był, nie widział nigdy tego brzegu, co teraz imie jego nosi.
Ale nam się zdaje, że w tém trochę się myli, a przynajmniéj nazbyt absolutnie wyrokuje. Pozwalamy na to, że Owidjusz nie mieszkał tu nigdy, ale rzymski policyjny nadzór nie był tak srogi, żeby mu przejażdzki zabranial; mógł bardzo znajdować się i tutaj, a że Tyras Dniestr, był mu osobiście znajomy, dowodzi w pieśniach jego, téj rzeki wspomnienie. Nie mieliśmy równie jak P. Nadeżdin ani czasu, ani ochoty iśdź oglądać rozwaliny fortecy; woleliśmy po nieznośnym skwarze odpocząć w domu pocztowym, jedynéj tu wcale porządnéj budowie, któréj okna otwarte wychodziły na port Limanu; z nich słuchać szumu fali bijącéj tak blizko o brzegi. Ja zająłem się rysowaniem dla pamiątki widoków nie bardzo wprawdzie malowniczych starego Nikonion, forteczki, portu i rozrzuconéj po wzgórzach mieściny.
Była tu niegdyś i kwarantanna dziś rozrzucona, którą szczęśliwszy od nas P. Kohl, zarówno z fortecą oglądał. Opisuje on to wszystko z ciekawym dodatkiem o złapanéj olbrzymiéj tarantuli czegośmy mu nie zazdrościli.
Staliśmy półczwartéj godziny w smutnym Owidiopolu, oczekując na skwarze okrutnym przybycia parochodu, mającego nas przez Liman dniestrowy przewieść do Białogrodu. Widać już było dawno czarniejący na Limanie statek, ale jakże wlokł się powoli! Zjedliśmy, wypili co mieli, sto razy wychodzili, spoglądali, nie doczekali, aż bardzo nie prędko.
A gdy jesteśmy u Limanu i u Dniestru, i czekamy na ten nie przybywający jak na złość parochód, który nas trzyma w Owidiopolu, mówmy więc o Limanach i Dniestrze — a naprzód o piérwszych.
Szczególnym fenomenem, wszystkie rzeki wpadające do morza czarnego, mają przy ujściach swych tak zwane od przekręconego wyrazu greckiego limne (jezioro) Limany. Są te po większéj części słone jeziora od morza. Tém nazwiskiem zowią tu także nie tylko szérokie rzek ujścia, ale wszelkie jeziora słone, w pobliżu morza znajdujące się. Tych Limanów i Limaników mnóstwo tu niesłychane [2]. Bliższe morza są całkiem słone, i zwykle przedzielone od niego, tak zwanemi percsypami, to jest wązkiemi ławami piasku; taki jest peresyp pod Odessą i inne. Peresypy widocznie czas nagromadza i tworzy, a jeziora dziś od morza oddzielone niemi, stanowiły dawniej część jego, zatoki, które poźniéj za opadnieniem wód zamknęły się peresypami. Limany do których dziś już żadne rzeki nie wchodzą, wedle wszelkiego podobieństwa, służyły także rzekom dziś wyschłym za ujścia, ślady ich nawet pozostały w długich suchych bałkach, które i dziś napełnia na wiosnę potokami przebiegająca woda. Takie były Aksiak, Oſjuza i inne rzeczułki scytyjskie, których dziś napróżnoby tu szukać, bo wyschły. Dniestrowy Liman podlega tym samym prawom co inne. Teraz przy jego ujściu w morze, które się po turecku zowie Bugas (gardło) znajduje się już uformowany Peresyp. Exystować on dawniéj (przynajmniéj takim jakim jest) nie mógł: raz, że o nim żaden z pisarzy starożytnych nie wspomina; powtóre, že Liman i Białogród liczyły się za jeden z nayznakomitszych portów morza czarnego do XV. wieku, a dziś ledwie małe łódki wcisnąć się tu mogą, przez tak zwane gardła.
Z Limanu w morze, upływa Dniestr dwoma otwory, peresyp uformowany przecinającemi. Prawy zowie się stambulskiém gardłem lub właściwym Bugasem, szeroki na 150 sążni, głęboki na 26 stóp; lewy (Oczakowskie gardło) mniejszy, szeroki na 70 sążni, głęboki na 15 do 8 stóp tylko[3] Między niemi wyrosł peresy, wysepką piasczystą, na trzy i trzy ćwierci wersty długi, a pół wersty széroki, zupełna ława piasku.
Obok Limanu dniestrowego, jest drugi zwany budżackim, niechybnie dawniéj jedną z nim całość składający: dziś także przesypany, który niekiedy tak blizko dotyka dniestrowego, że rybacy łowiący tu rybę kefal zwaną, przerzynają rówczaki z jednego do drugiego, aby na nich sieci swe zastawiać. Daléj jeszcze jest Liman kimbetski, podobno także dawniéj całość jedną z dniestrowym składający — wedle wyrażenia cytowanego podróżnika morską paszczęką, Dniestr pochłonywającą. — Tenże utrzymuje, że w dawniejszych czasach nie exystowały peresypy w Dniestrze, już to, że nikt o nich nie wspomina, już, iż żegluga, port dawniéj sławny[4] białogrodzki, dowodzą innego stanu rzeki. Teraźniejszy Liman dniestrowy, prawie jest słodki, z powodu peresypu i wód rzecznych, (jednakże zależy to i od wiatru). Miejscowi utrzymują, że główny bieg Dniestru w Limanie idzie zachodnim bessarabskim brzegiem, do którego systemu należy i stambulskie gardło. Tam też i Liman najgłębszy? we środku mieliśny gęste, mielizny miejscami nawet puszczać się zaczęła trzcina. Zimą cały ten ogromny rozlew zamarza, tak, że przezeń jeżdżą z brzegu jednego na drugi; ale lód nigdy nie bywa gruby, i nieustannie się rozpada. Gdzie się széroko roztrzaśnie, odważni miejscowi rzucają deski, i przejeżdzają po takich improwizowanych mostach; lub co najczęściéj rozpędziwszy konie, powiada P. Nadeżdin, przeskakują rozpadliny. Poczta naówczas chodzi na Tyraspol i Bender, robiąc zamiast 45, werst 217.
Jakim jest wielki Liman dniestrowy, takiémi są wszystkie inne w ogólności, na mniejszą skalę, każdy ma wązki swój peresyp, w nim gardło rzeczułki, jeśli go rzeczka przerzyna. Taki jest malenieczki Limanik przy Limanie dniestrowym w Owidiopolu, o którym wspomina Kohl i inne.
Słówko jeszcze teraz o Dniestrze samym. — Herodot wspomina go pod imieniem Tyres[5] P. Nadeżdin,[6] szczątkiem nazwy Tyras, Tyres, poczytuje nazwanie miejscowe, turecko-tatarskie Dniestru: Turła; którego dzwięki nie bez przyczyny upatruje w teraźniejszém imieniu i nazwie Dana-stris.
O Dniestrze wspomina Owidiusz, który chociaż iu pewnie nie mieszkał, przecięż nad brzegami jego być musiał, bo charakteryzował wody jego, lepiéj od Herodota, co podobno wcale nie widział Dniestru, i dla tego krótko się i szczupło o nim wyraża
Owidiusz opisuje go:

Et nullo tardior amne Tyras.

Tyras, zowią go też, Pliniusz, Strabo, Ptolomeusz,[7] Scylax karyadeński w Peryplu[8], témże imieniem zowie, mieszcząc tu z przekręconą nazwą — Nikonium — Pod nazwiskiem Danastris, spotyka się dopiero w Ammianie Marcellinie (w. IV. po Chrystusie). — Ten powiada, że gdy piérwszy raz Hunnowie wpadli do Europy, dwaj wodzowie Gotów, nazwiskiem Allateus i Safrax, unosząc z sobą małego króla Wideryka, cautius descendentes all amnem Dunastrum pervenerunt, inter Istrum (Dunaj) et Borysthenem (Dniepr) per camporum ampla spatia diffluentem. O Dunastrze Jornandes w V. w. i Konstanty Porfyrogenita wspominają. (Naruszewicz T. I. str. 8. wyd. lipskie).
Dniestr, wedle naszego Długosza wypływa z pod góry Beskid (sic) i doliny zwanéj Husta Połonina, blizko Zamku Sobień, w miejscu zwaném Dębowica od wielkiego Dębu, z pod którego ciec miały, wedle tegoż, Dniestr, San i Tysia, idzie przez Halickie, Podole i Bracławskie. — Lewa jego strona, zowie się w części Pohereżem. Rzeka ta, łatwoby byé spławną mogła, całą bowiem przeszkodą, są małe Katarakty (porohy) pod Jampolem, które albo obiedz kanałem, albo zniszczyćby można[9]. Za panowania Zygmunta Augusta, Commendoni Kardynał zwiedzał te Katarakty, i pisał projekt handlowy, o którym było wyżéj.
Teraz, niedawnemi czasy, czyniono i czynią próby spławu Dniestrem; ale powolnie i cząstkowo — Żegluga po téj rzece, jest jeszcze do wyprobowania, życzenia i dokonania; szczęśliwy co ją swojém imieniem dla dobra powszechnego, coś ważąc — otworzy.
Gamba[10], wspomina o próbach czynionych przez X. de Nassau-Siegen, który starał się swoim przykładem drugich do tego zachęcić.
W r. 1789 puścił się on Dniestrem, zwiedził go i kazał sondować, w podróży odbytéj z X. Gaspari. W latach 1803 i 1804 na nowo obejrzano rzekę, zrobiono kartę jéj. — Gdy Xże Richelieu został naczelkiem Nowo-Rossji, zachęcał do czynienia prób nowych. Statek, którego na ten cel użyto, miał 120 stóp długości, a 40 szérokości, opatrzony w maszt i żagle, naksztalt chodzących po Labie (Elbie). Wyszedłszy d. 25 Kwietnia (z wielką wodą wiosenna) 1804 r. z Rozwadowa, o mil pięć ode Lwowa, odkąd Dniestr poczyna być żeglownym, przybył d. 29 do Zaleszczyk, i tam stał do d. 10 Maja, dla zebrania ładunku drzewa i innych towarów. We dwa dni potém przybył do Isakowca, naprzeciw Chocima (naówczas tureckiego). Wziął tu pasporta i dopełnił ładunku. Przebywając potém Mohilew (Hr. Potockiego), gdzie dość znaczny był handel z Mołdawją, przyszedł bez wypadku do Jampola. Tu wziął Stérników dla Katarakt, między któremi są tylko wązkie przejścia, i bieg rzeki bardzo szybki, przebyto je szczęśliwie; dostał się statek do Czekinówki i Dubossar. W Okolicy Dubossar wspomina Gamba o Winnicach, które wedle podań; sięgały czasów rzymskich.
31 Maja, statek zatrzymał się w Benderze przeszedł przez Słobodzie, skąd krętym biegiem Dniestr ku morzu czarnemu dąży, krajem lesistym i zarosłym. Tu jest zarys naturalnego uproszczającego drogę kanału, który doskonaląc sztuką, łatwoby zrobić żeglownym, i oszczędzić wiele czasu. Statek stanął nareszcie u Majaku (Latarni). Poźniéj odpłynął z Odessy 27 Czerwca i w pięćdziesiąt dziewięć dni, przebył w górę Dniestr.
Tegoż roku 1804, dziewięćdziesiąt pięć statków różnéj wielkości, z ładunkiem, doszły do Majaku. Ale poźniéj znów żeglugę na: Dniestrze zaniechano.
Nie tak bardzo jeszcze dawno, przestrzeń dziewięcio-werstową szerokości Limanu, dzielącego Owidiopol od Akkermanu, przebywano na łódkach statkach, co czasem po kilka i kilkanaście godzin, przy wietrze przeciwnym zajmowało; niekiedy wicher napędzał aż morzu płynących; teraz statek parowy Hrab. Woronców maleńki, fabryki angielskiej parochód, połącza te dwa brzegi, chodząc nieustannie przez pięć dni w tygodniu, z Owidiopola do Akkermanu i nazad.
Tuż przy domu pocztowym, jest port, do którego chociaż parochód nie przybija, ale przyciągają ludzie i na nie ciężary pakuja; przejeżdżający, dostają się na statek małemi lódkami.
Staliśmy i stali w Owidiopolu, oczekując na przybycie statku, sprzeczając się, czy on to, czy nie on, czerniał na Limanie. Nareszcie przekonaliśmy się, że to on był niewątpliwie, i że ku nam zwróciwszy się przybliżał. Pomimo skwaru, który dopiekał w porcie, wybiegłem od okna pocztowego domu, śledzić go z pomostu bliższego, i szukać na pięknym Limanie. W chwilę po przybyciu naszém, zatoczyły się do portu mnóstwo czumackich powózek, wózków z kolonistami i kocz Xiężnéj Suzzo (z domu Kallimachi) — Xiężna z córką ze stoicką cierpliwością siadłszy na skwarze słonecznym, czekały także parochodu.
Ja tym czasem suwałem się sił ostatkiem oglądając port, brzeg, miasteczko puste, które szeroko rozlegało się w dole, od fortecy dawnej począwszy, po za Cerkiew. Cerkiew ta z domem pocztowym, są tu jedynemi porządnemi budowami, pozór miasteczka dającémi tureckiemu Chadži-Dere. Podle Cerkwi jest jeszcze mały porządny domeczek, z czerwonym dachem i białemi ściany, należący do cerkiewnego Ikonopisca (malarza) najbogatszego jak widać, obywatela. — Mój towarzysz podróżny, korzystając także z czasu, wynotował ze swym statystycznym zapałem, z xięgi portowej ruch statku parowego i liczbę osób dnia tego przebywających Liman. Wydanych było 31 biletów (niektóre po kilka osób razem), a przychód dniowy, wynosił całkowicie 44 ruble 18 kop.
Włócząc się (gdyż tego inaczej nazwać nie można) to po domu pocztowym, to w porcie, doczekaliśmy nareszcie, że statek spodziewany, wyraźnie się od Akkermanu pokazał, na jasném niebie rysując czarnym kominem i wstęgą dymu. Zobaczyliśmy już i maszt, i liny żagiel wiążące, aż w porcie powstał ruch zwiastujący jego przybycie. Wybiegliśmy, stanęli, czekali. Statek zatrzymał się w pewném oddaleniu od właściwego portu, a barkasy szybko przybiły do mostów na to przeznaczonych, i zastanowiły się rzucając kotwiczki. Barki te dość wielkie i długie, tak, że na nich staje dwa rzędy wozów, a woły w pośrodku, zowią tu barżami lub szalundami, są wewnątrz próżne, a na pokładzie ich, cały ciężar się mieści. Dla rozróżnienia, dodają do nazwania szalandy płaskodenna: wody biorą bardzo mało. Jest to rodzaj promów. Statek naładowane szalandy ciągnie za sobą a la remorque na linach, jedna za drugą poczepiane.
Podróżni z biletami i blaszanemi znaczkami, czekali łódki od parochodu. Na pomoście portem zwanym ruch się począł pośpieszny. Jedni zjeżdżali z barek, drudzy od dawna oczekujący, zataczali wozy tyłem do barki, odprzęgali woły i zaganiali powoli na szalandy. Komenderujący krzyczeli wielkim głosem, woły się opierały i rwały, ludzie jak poparzeni latali.
Tym czasem ze wschodu, od strony Odessy, przepyszna czarna chmura, majaczała groźna na niebie, i lecąc po stepie, garnęła za sobą pył ogromnemi tumany, które kłębiąc się, aż do nas dolatywały... Wiatr był nam prawie przeciwny. — Trudno opisać ładowanie wozów, ruch, krzyk, i pośpiech, z jakim się to wszystko odbywało. Na szalandach stanęły wozy czumackie po cztérnaście w rząd, a we środek jak w tabor wpędzono woły i ściśnięto je w kupę. Wszystko było gotowe. Nas maleńka łódka, przez kilku majtków pędzona, zielono malowana, zręczna, leciuchna, niosła po Limanie ku statkowi. Wszyscyśmy się w niéj zabrali, Xżna Suzzo z córką, P. Skalkowski, ja i P. Antonini jeden z dyrygujących kantorą parochodu, grzeczny i miły młody człowiek. Inni przejezdni, dyrektor, jakiś P. S..... i reszta, jechali w drugiéj. W chwilę, stanęliśmy przebywszy mętne wody Limanu, u wschodków parochodu.
Wyszliśmy nań, gdy z tyłu właśnie przywiązywano doń w rząd szalandy, od strony rudla. Na nich zostały nasze powozy, kupa czumackich zaprzęgów, i tłum ludzi przejeżdżających.
Statek ten Hrab. Woronców maleńki o sile 40 tylko koni, cały żelazny, ślicznie zbudowany, całego ekwipażu, miał tylko pięciu czy sześciu ludzi, licząc w to sternika; a wyjąwszy Kapitana. Ludzie ci, nic zdaje się prawie nie robili, prócz, że czasem podrzucili węgla, a dwa czy trzy razy przesunęli z jednéj strony na drugą contre-poid, gdy się parochód zbyt w którą stronę przechylił. Stał jeszcze w miejscu statek, gdyśmy go ciekawie oglądać poczęli. Czystość i porządek, zasługiwały na największe pochwały. Na głowie, wyrznięte było popiersie Hr. Worońcowa, drugi sztychowany wizerunek, wisiał nad drzwiczkami Kajuty. Cały pomalowany olejno, zbudowany smakownie i prawie wytwornie, począwszy od stéru (rudla), którym jeden człowiek paląc cygaro i drzémiąc, niedbale kieruje; zajmują przestrzeń wzdłuż, naprzód bussola, pokrowcem przykryta (bo na taką żeglugę prawie nie potrzebna), dalej okno Kajuty kratą osłonione, schodki i drzwi do niéj, drugie takież okno, komin machiny i dwa jéj otwory; na lewo angielska kuchenka, w ostatku wysoki maszt.
Tutaj gromadził się mały ekwipaż nasz, składający się z kilku zasmolonych ludzi, różnych odrębnych typów, ale wesołych fiziognomji.
Zaszumiało w kotle, zawarczała para, i ruszyliśmy z szumem kół statku — Vogue la galere! — Jesteśmy na Limanie. Xiężna Suzzo siedzi i pogląda spokojnie, córka jéj zasłabła biédna, my opatrujem statek. W Kajucie podróżnych, dokoła dywan (sofa) kilka rycin po ścianach, czysto, porządnie, ale duszno i gorąco, jak na całym statku. Schodki wiodące tu starannie pomalowane, o poręczach brązowych. Słowem: pieścidełko maleńkie.
Ruszyliśmy, płyniemy. Owidiopol oddala się od d nas, w milczeniu kieruje sternik kołem, majtkowie stoją gwarząc, a kapitan parę razy tylko pokazał się, rozkazując przesunąć wagę. — Łódka, którąśmy przypłynęli, podniesiona, jak łupinka uczepiła się boku parochodu.
Chmura, która nam groziła w porcie, zbliża się, wiatr odmienia, deszczyk kropić poczyna, tęcza rysuje się na cudnie malowniczém niebie. Nie schowaliśmy się do Kajuty przed dészczem, lepszy dészcz od zaduchy. Owidiopol ginie w oczach; Cerkiew tylko bieleje i twierdza się rozwija na wzgórzu, potém maleje i niknie. Liman w prawo i lewo niedojrzany okiem, ale bez tych świeżych barwą które są właściwością morza. Widać pookrywane brzegi, żółte, gliniaste, których cypel wysuwa się na lewo w Liman. Dublując go, będziemy na połowie naszej drogi. — Niecierpliwie oczekuję chwili rysowania Zamku akkermańskiego, który coraz wyraźniej czernieje zdala, na fali i niebiosach, pół w wodzie, pół w niebie.
Otoż czas, chwytajmy chwilę. Owidiopol prawie zniknął, za to ogromne, długie, ciemne mury Białogrodu zamczyska, co pamięta Greków, Genueńczyków, Turków rozwijają się w prawo; w lewo Kazarmy kozackie jak Zamek z cztérma białemi basztami, kopuła nowej Cerkwi i dom pocztowy na wzgórzu nad brzegiem. Minarecik Meczetu dawnego, latarnia, coraz wyraźniéj ciemnieją na zachodniém niebie.
Akkerman vidać rozrzucony na wzgórzach nad Limanem Zamek wstępuje aż w wody jego, tak, że skały na których się opiéra, opłukuje fala nieustanna. Przepyszny zachód słońca; bogatych barw, oświeca ten obraz rzadkiego wdzięku, i świeci naszemu przybyciu. Oparty o maszt dumam, rysuje, a mój towarzysz podróży, czyta małoruskie powieści, majtkom, którzy się na całe gardło śmieją naiwnie. Kapitan daje rozkazy w mgnieniu oka spełniane. Szybko przybliżamy się do brzegu, wyraźniéj teraz widać széroko rozsypane miasto, olbrzymi zamek z tutejszego białawego kamienia, z głębokiemi kamieniem także wykładanemi fossy, szkarpami, basztami, blankami, okolnemi mury, minaretem wysokim białym, jedynym już tutaj, z daleka widnym, ale ogołoconym z wierzchniéj balustrady i zakończenia. Zamek milczący, posępny, pusty a poważny i tyle wspomnień u jego murów się ciśnie, tyle pamiątek na tej ziemi, naszych i nie naszych, dawnych i odwiecznych.
Widać różnofarbny tłum zgromadzony, i oczekujący mających na brzegu wylądować gości. Na pochyleniu wzgórza, zasadzone drzewa, formują bulwar, otaczający dawną sułtanskę banię-łaźnię, od któréj podziemne chody, wiodły dawniej do Zamku.
Bulwar mógłby być ozdobą, ale jeszcze zbyt młode drzewa, za lat kilkanaście, ze swemi malowniczemi schodkani, gotycką bramką, murkiem i ruiną łaźni, będzie wcale piękną przechadzką. — Daléj po nad brzegiem wspomniany gmach Kazarmów kozackich, stara Cerkiew grecka maleńka, przytulona do ziemi, i wody już a wody tylko, na których wzrok ginie.
Odjechaliśmy czółenkiem ze statku do mostu-portu, wytoczono powóz, zaprzężono oczekujące już konie pocztowe, i puściliśmy się po szerokim placu pod-zamkowym, ku miastu dalej rozpołożonemu, na prawo rzucając czarniawe mury twierdzy, przepysznic oświecone słońca zachodem.
Ledwieśmy się wdrapali po pochyłości wzgórza na równinę, gdy w tłumie ciekawych, co patrzali z góry na wylądowujących, postrzegliśmy Pana B. — u którego zapowiedzianą mieliśmy gościnę. Wysiadamy więc i odprawując konie do jego domu, sami naprzód śpieszym do Zamku.
Prawdziwie olbrzymie to mury, i w takim stanie zachowania, że choć od lat kilku zupełnie są opuszczone jako forteca, jeszczeby dziś za twierdzę służyć mogły.
W pośrodku murów, stoi kilka nowych małych domków, szkółka, dom lekarza, pożarna komenda, magazyny, resztki arsenału, z którego pozostały jedno działo i trochę kul. Nad głównemi wrotami przebywszy fossę po moście, którego dziś bronią tylko dwie ogromne kule kamienne, leżące na ziemi, postrzegliśmy na białym marmurze, wyciętą cyfrę Sułtańską. Podobne są także na dwóch basztach zewnątrz umieszczone.
W ogromnym piérwszym dziedzincu, na lewo ściany basztami i blankami obronne, ciągną się po nad głęboką murowaną fossą. Gdzie niegdzie wysuwa się w górę wieżyca, a dokoła széroka po wierzchu murów prowadzi droga. Widok z téj massy murów, na otaczający ją z dwóch stron Liman, przepyszny. Na ścianach wewnętrznych, oddalających to piérwsze podwórze od drugiego, napisy greckie, kule kamienne i spiżowe, stérczą gdzie niegdzie. Na pozostałym wysmukłym ze złamaną głową minareciku, trzy także kule żelazne wbite czernieją.
Za piérwszym dziedzińcem, jest drugi mniejszy, znowu otoczony murami, baszty, fossami, chodnikami szérokiemi, porosłemi darnią zieloną. W głębi jego, jest jeszcze trzeci, ale tego dziś oglądać nie mogliśmy, bo był zamknięty, przebiegliśmy tylko białogrodzkie mury, pasąc niemi ciekawe oczy, i usiłując plan ogólny téj ogromnej massy-pochwycić, utkwić w pamięci. Przy blasku zachodzącego słońca, napróżno oczy utkwiłem w napisach, trudno mi było dla wzniosłości ich greckie od ormiańskich rozpoznać. Odkładam więc na jutro. — W piérwszym dziedzińcu, jakiś herb, w kształcie strzemienia czy Delfy greckiéj (może herb Doriów)? upatrzyłem na narożnéj wewnętrznéj baszcie.
W ogólności charakter budowy, przypomina czasy genueńskie, nie turecka to wcale zdaje się byé konstrukcya, a gdzie ręka muzułmanów dolepiła co, poznasz tę świéższą nalepę, po mniéj staranném wykonaniu i niedoborze materjału.
Prócz minaretu oblepionego gliną i imieniem tylko minaretu (bo seisle biorąc, podobny jest do komina na gruzach spalonej chaty bardziej niż do wysmukłej budowy, z któréj woła na modlitwę muezzin — prócz cyfr sułtańskich, nie bardzo tu znać czasy władania tureckiego. W stronie wychodzącéj na Liman, a raczej na Dniestr, są jedyne w zamku trzy dość duże okna, gdzie jak mówią: było mieszkanie Baszy. Ztąd on poglądał nieraz spokojnym wieczorem, na gładkie powierzchnie Limanu; z dwóch stron podmywającego zamczysko.
Widok téj staréj, ogromnéj, dziś całkiem pustéj prawie budowy, oblanéj wodą i oświetlonéj, dla mnie niepamiętnéj piękności zachodem słońca, na zawsze pozostanie mi w pamięci. Było to więcéj niż piękne, bo nie wyrażenie uroczyste, smutne i mówiące, do duszy. Mówiące — ale słowa murów tych, powtórzyć się nie dadzą — tyle w nich było myśli i języków zmięszanych.
Obszedłszy dokoła zamek, i rzuciwszy okiem pa okolicę, o zapadłem już całkiem słońcu, którego czerwone tylko blaski świeciły na wodzie, i wyglądały jaskrawo rozpadlinami baszt, zwróciliśmy się do miasteczka.
Mój towarzysz podróży, co krok stawał zdziwiony. Nie poznaje dawnego Akkermanu, od roku, jak gdyby silną ręką popchnięty w nową drogę postępu, począł się szybko budować, znikają kletki tureckie nieforemne, szopki murki kręte; formujące labyrynt uliczek poplątanych; wyciągają się linje porządnych domów, z kamienia białego podobnego odeskiemu stawionych (nieco twardszego jednak) a stawionych wcale nawet nie złą architekturą. Mijamy stosy materjału, kamieni. Poczęte budowy, kupy gruzu, któremi ulica zasypana, rusztowania, furty niedokońezone. Ten kraj, nie jest już, nie jest wcale dzikim stepem potatarskim, w nim pełno życia i ruchu, więcéj pewnie, niż gdziekolwiek w naszych z dawna zamieszkałych prowincyach. Dzięki gorliwym staraniom zacnego Gubernatora Fiedorowa, który wzniósł można powiedzieć, Kiszeniew, podnosi się też silnie i szybko Akkerman, buduje, zaludnia i porządkuje.
Parochody, winnice, handel, ogrody publiczne, budowy prywatne, wszystko tu razem zaprowadza się, wznosi, a panujący handlowo-przemysłowy ruch, daleko przechodzi najożywieńsze prowincje stron naszych.
U Pana B. gościnnie i mile przyjęci, zaJedwie odpocząwszy i zaspokoiwszy piekące pragnienie, winem, wodą i konfiturami, gdy się księżyc w pełni pokazał na czystém a ciemném tle niebios, za moją zachętą, puściliśmy się znowu, na nocną ku Zamkowi wycieczkę. W ulicach miasta jeszcze trwało życie; ormiańskie golarnie otwarte były i oświecone, słychać śpiewy i muzyczki, Mołdawanie, Ormianie i ćmy żydów, suwały się po ulicach. Noc była tak piękna! księżyc sypał pełną ręką światło śrébrzyste na Liman szeroki. — Zwolna przechodziliśmy ulice. Ukradkiem rzucony wzrok we wnętrza golarni, ukazywał tam dokoła mało oświeconych izdebek dość nizkich, siedzących na sofach, (dywany) — ludzi czarnego włosa i ogorzałéj twarzy, z nadstawionemi pod brzytwy brodami. Minęło nas wesele, z muzyką na bębenku i piszczałce przygrywającą; fantastycznie podskakując w przezroczystych cieniach, téj jasnéj oblanéj światłością, przesiękłéj księżycem nocy.
Mnie ciekawość wiodła do Zamku, który przy księżycu chciałem widzieć; jakoż przeczuwałem jego piękność, i nie żałowałem późnéj wycieczki. Zaszliśmy naprzód do rozwalonéj łaźni Baszów, znajdującéj się jakém mówił, wśród teraźniejszego bulwaru; do któréj wiedzie wyłom w murze. Wiérzch jéj pokrywa trawa i darń, formując rodzaj mogiły, (tumulus) kilka tylko otworów oznajmują wnętrze jakieś.
Zażądałem wnijść pomimo ciemności wewnątrz, nie byłem tu wprzódy jeszcze; dobrze było, korzystając z okoliczności, zwiedzić ją raz po księżycu i po nocy. — Przez nizkie i wązkie ostro zakończone drzwiczki, wsunęliśmy się w sklepione salki i przejścia, poplątane i połączone to szczupłemi drzwiczkami, przez które pojąć trudno, jak otyli Muzułmani wchodzili, — to framugi wystrzyganemi w kształtne zęby, z wyżłobieniami w murze, ozdobami i t. d. — Księżyc wpadając przez górne otwory, dziwacznie oświecał oryginalną ruinę, do której myśl tyle scen życia haremów mimowolnie przywiązywała. Teraz pusto tu było, cicho, głucho i smutno; a nawet w nocy, to i straszno; połamane stare sklepienia, zdawały się co chwila chcieć upaść na głowy nasze. — Przebiegłszy kilka izb, i nasyciwszy się widokiem tego podziemnego labyryntu, wyszliśmy znowu na jaśniejszy świat Boży. Łaźnia zdobi wielce kształty niepowszedniemi nowo założony bulwar i nieopodal na szerokim placyku, jest także pusty dziś Meczet, w którym długi czas po zajęciu Akkermann, do zbudowania nowego Soboru; odprawiało się ruskie nabożeństwo. Meczecik ten budowa licha, lepianka z wysokim dachem i galeryjką od wnijścia, pokryty trzciną, zakończony świeże przyczepioną kopułką, nic w sobie nie ma zastanawiającego.
Teraz szliśmy do Zaniku, i aby go z nowéj strony oglądać po księżycu, zkąd się najbardziej malowniczo wydaje, zakręciliśmy się wązką ścieżką pomiędzy stérezące skały wiodącą, nad samym Limanem. Drożyna ledwie znaczna, slizka, bo to muszlach i piasku, to po złomach skał, wiodła nas pracowicie się czepiających, pod samemi basztami i okolnemi mury, coraz wyżéj, a wyżéj. Niekiedy zwłaszcza, że po nocy, rękami aż przytrzymywać się było trzeba, na najeżonych stromo kamieniach. Zwróciwszy się na zachodnią stronę, stanęliśmy i spójrzeli. Widok wart był trudu. Nad naszemi głowy, wisiały ztąd jeszcze ogromniéj wydające się mury; potężna najbliższa nas wieżyca, wysuwała się ciemna i groźna, na oświecone z przeciwnej strony księżycem niebiosa, w lewo, w prawo, piętrzyły się mury a mury, wyższe, niższe, pokrajane okienkami, strzelnicami, basztami, parapetami, popodpierane ogromnemi szkarpy, stojące na porozłamywanych dziwacznie, skałach, stérczących w różne ksztalty. Promień księżyca gdzieniegdzie smugą sinawą padając, oświetlał kawał muru, zostawując resztę w głębokim cieniu. My staliśmy na złomie nad samym Limanem, o który rozbijały się jego fale, obryzgując nas. Ciężko się było od tego widoku oderwać, a jednak wielce spóźniona pora, zmuszała do odwrotu — zeskoczywszy z obłamów skał, na wodzie leżących, puściliśmy się drapiąc znowu, do miasteczka.
W drodze naturalnie, rozmawialiśmy o tém, co nas tu uderzyło, o Bessarabji też w ogólności. Nasz uprzejmy gospodarz, Opowiadał nam o znalezionych w Zamku kotłach pełnych kości, zakopanych na brzegach Limanu. Coby one znaczyć miały, nawet domyślać się nie umiem. Podobną wszakże powieść znajduję i u Barona de Tott, który nie daleko Bakczysaraju w Krymie, wanny kamienne pełne kości oglądał. I on także wytłumaczyć ich nie potrafił.
Ulice były puściejsze, niż gdyśmy szli do Zamku; świeciło się jednak jeszcze w ormiańskich golarniach i nizkich domowstwach, snuły się cienie i psy naszczekiwały, księżyc świecił prześlicznie.
— Akkerman jest teraz powiatowém miastem.
— Jacyż w powiecie obywatele? spytałem.
— Po większéj części bogaci Wielko-Rossyjanie, którzy tu na nadanych ziemiach, pozakładali ogromne folwarki. Żaden z nich tu nie mieszka, rządzą dobrami przez pełnomocnych, a że dobra ich są po większéj części bardzo znaczne, mało więc obywateli właściwych w powiecie; i ci się nigdy prawie nie pokazują. W dobrach bessarabskich, wcale inny jest, niż wreszcie państwa sposób gospodarowania. Włościanie naprzód nie są poddani, przywiązani do ziemi. Ludność tutejsza z Mołdawian, Szlachty polskiéj, Mało-rossjan i Wielko-rossjan złożona, zbiegła dawniéj i osiedlona, wszystka jest swobodna; właściwego poddaństwa, całkiem niema. Chłopi, czyli raczéj rolnicy, wszyscy są za kontraktami, opłacają od dziesięciny ziemi, lub obowiązują się obrabiać pewną ilość pola, spełniać pewne ciężary, za wyznaczony im grunt. Po upływie kontraktu, mogą się przenieść gdzie się im podoba. Skladają oni gminy (obszczestwa-communes) które dają z siebie rekruta (to jest mają dawać, bo dotąd nie dawali), opłacają podatki i t. d. — Najgłówniejsza Bessarabji, po zajęciu jéj potrzeba, zaludnienie, wiele swobod dla mieszkańców nadać zniewalala, jako swobodę od rekrutowania, zmniejszenie podatków, niewydawanie zbiegów, — ale czas folgi już się kończy.
Zaczęliśmy mówić o majątkach, ich cenie, formalnościach nabycia i t. d.
— Czybyście panowie uwierzyli, rzekł gospodarz, że i w Bessarabiji są pieniacze, co tylko na processa czyhają i o kruczkach myślą?
— Prawda; że to dziwna, odpowiedziałem; ale pokazuje się, że na tém nigdzie nie zbywa, nawet w świeżo zaludnionych krajach.
— Mógłbym zacytować przykłady ludzi, co tu nabywszy ziemie, sprocessowani potém, musieli się wyrzec, i nabycia i pieniędzy.
— Dziwnie! jest to cywilizacya przychodząca od zgniłego końca — ale pocieszcie się panowie, macie tylko udział w losie powszechnym cywilizowanych krajów. Tego rodzaju, rozboje i u nas nie rzadkie.
Rozpytywałem potém to teraźniejszym Akkermanie, o którym dosyć szczupło wyczytałem w nowych przejażdzkach po Bessarabji PP. Nadeżdina i Kohla. Piérwszy pisze, że teraźniejszy Akkerman rozciąga się na bardzo znacznéj przestrzeni ziemi; gdyż niektóre wsi i przedmieścia (posady) do niego należące, na pięć werst od ogniska, to jest Zamku są odlegle. Tenże liczy około 2500, domów, a mieszkańców Wielko-rossjan, Mało-rossjan, Polaków, Bulgarów, Mołdawian, Greków, Ormian, Niemców, Żydów i Cyganów. Jednych tylko dawnych posiadaczy, jednych tylko Turków, podobno tu niema, dodaje wzmiankowany. Ale z przeproszeniem podróżnego, z rewizji przez nas nazajutrz odbytej, okazało się, że jest przecie jeden stary Turek w Akkermanie, który płacze nad poniżeniem chorągwi proroka i duma o przyszłej Giaurów zagubie. To co pisze nasz podróżny o lichych bardzo domowstwach, a rzadkich porządnych budowach, teraz już także niezupełnie sprawiedliwe. Cała jedna nowa ulica, bardzo się porządnie zabudowuje.
Kohl liczy ludności męzkiej 8,000, a w ogóle 13,000 obojej płci, unosi się także nad lichotą rozsypanych i pokręconych w dziwne uliczki kletek, nad oryginalną ich powierzchownością, powiada: że jest 160 familji Ormian, a nareszcie z osobliwszą dobrodusznością dodaje, że nazwa Akkermanu tak dziwnie brzmi w uchu niemieckiem, jakiby jéj źródłosłów był w tym języku. Tenże sam podróżny gdzieindziéj pisze, że żaden język nie przyznaje się do wyrazu: Chutor, i że Niemcy zowią go Futter, jakby od paszy! O stupenda simplicitas![11]
Daleko zdaje się dokładniejsze o miejscowości podania, zyskałem od gospodarza. Wedle ostatniego popisu ludności wszelkich narodów; okazało się w obwodzie Akkermann, do 25,000. Każdy naród składa tu osóbne Obszczestwo (Gminę), mające swoją kassę, zarząd, opłacające i wybierające podatki i t. p. — Oprócz samego miasta, liczy się tu sąsiednia i zlewająca się z niém prawie, Kolonja szwajcarska Szaba, która teraz ma się dopiero odłączyć. Miasto dzieli się na cztéry części, to jest: trzy przedmieścia (posady) i właściwe miasto — Akkerman, sama twierdza, i to co ją otacza bezpośrednio. Posada Szaba zamieszkana jest przez kolonistów Szwajcarów i Mało-rossjan, z przedmieściem zwaném Kimbet. Tamże znajduje się uroczysko zowiące: Buhas; znaczenie wyrazu objaśniliśmy wyżej. Tu i peresypy w ogólności zowią z turecka buhasami; bo i uroczysko wzmienione, takže piaszczystym zajęte peresypem.
Druga posada Papuszoja (po mołdawiańsku Kukuruza), na któréj stoi Cerkiew; — trzecia Turła czyli Turłaki (od tureckiego nazwania rzeki Dniestru) z przedmieściami Czairy i Bykoza, zamieszkanemi przez Małorossjan samych. — Reszta różnorodnych mieszkańców zlewa się w samém mieście. Do przedmieść tych, wiedzie kamienny most, nazwany Krywda.
Nim przejdziemy do dalszych opisów miejscowości; przytoczym tu niektóre szczegóły z historji Akkermanu dawniejszéj.
Akkerman, po sławiańsku Białogród zwany, Grekom znany pod imieniem Tyras lub Ofiuza, Rzymianom Alba Julja, u Genuenczyków Mon Castro lub Mauro-castro, u Rumunów Citate Alba, założony został, jak się zdaje w VI wieku przed Chrystusem, przez Greków wychodzców z Miletu jak Olbja i inne kolonje brzegów Morza czarnego. Naówczas zapewne port jego dziś przesypany i niedopuszczający okrętów, był jeszcze otwarty. Plinius wspomina o mieście Tyras, Scylax Karjanderiski dawną Ophiusa Strabona i Pliniusza przywodzi także. Ofiuza wedle podania Ammiana Marcellina, miała być początkowo założona przez Fenician, i musiała juž exystować za czasów Herodotowych. Jest to więc osada bardzo starożytna. P. Nadeżdin wspomina o znalezionéj tu monecie złotej, z napisem.

Basileos Lisimachu.

Lizymach ten, po śmierci Alexandra W. zagrabiwszy Tracją, potém cały półwysep Azji mniejszéj (około 500 lat przed Chrystusem) począł walczyć z sąsiadami swemi Getami, chcąc kraj ich podbić. Schwycony przez nich w boju, ale miasto pewnéj śmierci, na którą się gotował, gościnnie przyjęty został i puszczony swobodnie. Królik Getów ubogi zastawiwszy stół przed nim, spytał go po biesiadzie, czy warto było, tak biédny lud podbijać? tknięty tém obejściem Lizymach, nie tylko zawojowania odstąpił, zawarł z Getami przymierze, ale królikowi tutejszemu dal córkę swoją w malżeństwo. Znalezienie monety, wedle P. N. dowodzi najdobitniéj położenia dawnego Tyras-Ofiuzy, w obrębie dzisiejszego Akkermanu, chociaż to i tak zdaje się, nie ulegało najmniejszéj wątpliwości. — Rzymskie orły, posuwając się w głąb Dacji, zniszczyć musiały Tyras, gdzie może malenka osada, z dawnej bogatéj Ofiuzy tylko pozostała.
Nestor pisze, że w dół po Dniestrze do Dunaju, żyli za jego czasów Sławianie, na przestrzeni między Prutem a Dniestrem, znane były plemiona Lutyków i Tywerców, którzy tu miasta swoje mieli. Oni zapewne odnowili osadę Białogrodu, i tak go nazwali, gdyż już wówczas nazwa ta exystowała[12]. Ta pierwotna słowiańska, tłumaczyła się w nazwaniach innych języków — Grecy poźniejsi zwali Białogród — Aspro Kastron, Mołdawanie Czetate Alba; — Turcy Ak-kerman.
Z pewnością nie wiadomo, do jakiego czasu należy odnieść tutejszą osadę genueńską, która zapewne przed XIV w. powstać musiała, chociaż historja w. XV dopiéro, o niej świadczy[13]. Autor historji osad genueńskich w Krymie, powiada: że gdy Genueńczycy doświadczać poczęli trudności w swobodnej żegludze po Morzu czarném, przedsięwzięli naówczas opanować drogi lądowe, zajęli ujścia Dunaju i przeszli ztąd potém do Dniestru. Okolice Dniestru zawierające liczne i obfite jeziora solne, w ziemi płodnéj, wydające dobre wino, nakoniec sama rzeka pełna ryb; wzbudziły w Genueńczykach, chęć odnowienia tu na ruinach dawnego greckiego Tyras, kolonji — stało się nią Mon-Castro. Jozafat Barbaro Wenecjanin już w roku 1436 o Mon-Castro wspomina. Genueńczycy w części dla zabezpieczenia się od zalewów, w części od napadów, otoczyli Zamek swój sypanym wałem, zakupiwszy od Tatar tutejszych dozwolenie założenia osady i twierdzy, a nie przecząc żeglugi po Dniestrze, wszelkim narodom swobodnéj. P. Murzakiewicz, stawi bardzo słusznie za jeden z powodów skłaniających do osiedlenia się Genueńczyków, handel polską pszenicą, którą ztąd na Archipelag wywożono.
Stefan W. i Hospodar Bessarabji, Mołdawji i Wołoszczyzny, około 1474 przyjął pod opiekę swoją Genueńczyków, ale pomimo tej opieki, po wzięciu Konstantynopola i zajęciu Krymu, nie długo się ostać mogła ta Kolonia, zarówno z innemi na Mołdawji, Wołoszczyznie, przy Dunaju i wewnątrz Bulgarji. Oddział Turków wysłany w pogoń za Genueńczykami uciekającemi tu z Krymu, i ukrywającemi się w Mołdawji, po drodze rozbił Moncastro i wtargnął wewnątrz Mołdawji, daléj w Wołoszczyznę, gdzie inne Kolonje genueńskie rozbił także i poniszczył, w Saczawie i t. d.[14].
Turcy kilkakroć w początku brali i tracili Moncastro, a Genueńczycy utrzymywali się tu, aż do r. 1474 czy 75.
W r. 1450 na usilne naleganie Alexandra syna Eliasza Wojewody multańskiego, Król Kazimierz Jagiellończyk wojska swe z Podola i Rusi, posłał przeciw przywłaszczycielowi Bohdanowi, który mieniąc się także synem Eliasza, Multany był zagarnął. Dowodził wojskiem polskiém Jan Oleski z Sienna, który wkroczywszy szybko do Multan, wypędził Bobdana i objął Soczawę, Nyemcz, Chocim na Jliaszkę (Alexandra); ale skoro Polacy odciągnęli, Bohdan wpadł znów do Multan i Alexandra z matką do Polski wygnał. Zaczém Bohdan wysłał znowu posły do Polski, ofiarując wierność i posłuszeństwo swe. „Rada zatém była, pisze Albertrandi, aby Król nie zaniedbał ofiarowanéj sobie pogody przyłączenia i wcielenia do polskiéj, ziemi multańskiéj we wszystko obfitujacéj, i dla portu swego białogrodzkiego, wielce wygodnéj. Król jednak Aiexandra wspierać postanowił. Stanął rozejm, gdy już wojsko w Lipowcu było; ztąd odciągnąwszy, pomimo ostrzeżeń, że Bohdan zdradę knuje, Polacy napadnieni, klęskię potém ponieśli.“
„W r. 1451[15] po zabiciu Bohdana, przez Piotra w Multanach, który sam rościł prawa do panowania, chcąc je maloletniemu Alexandrowi wydrzéć, Polacy wspierajacy go, wygnali Piotra samym posiłku postrachem. Nastąpiła zima, obiecano Alexandrowi pomoc, Burgolab port białogrodzki na Alexandra objął, któremu też i Zamek Nyemez się poddał Genueńczycy z Moncastro uciekli do Zamku Soroki, gdzie stare łacińskie napisy na baszcie w mieście znajdujące się, świadczyły o tém długo[16]. Z tych czasów pozostaly herby Doriów[17], na ścianie wewnętrznyeh murów Moncastro, napisy greckie z i mieniem Stefana W. Hospodara, który rządzil Besserabją i Wołoszczyzną około 1471 roku.
Stefan dopomagał Genueńczykom, utrzymywać się w Moncastro, ale po bitwie przy Vale-Alba stracił krainę za Prutem i Moncastro. Natchniony jeszcze zaklęciem matki aby zwyciężył lub zginął, zdobył na nowo co utracił, ale nie na długo.
W r. 1484 Bajazet syn Mahometa (zmarłego w r. 1481) wpadł wetując klęsk ojcowskich, na Bessarabją — zdobył Kilją i Białogród, zkąd posunąwszy się ku wołoskiej ziemi, mieczem i ogniem pustoszył. Stefan multański kryjąc się przed nim, ofiarował hołd Polsce o posilki prosząc, w następnym 1485 roku Król Kazimierz hold jego w Kołomji przyjął.
W r. 1497 już Zamek był w ręku tureckim, bo Jan Olbracht wybierając się na Wołoszczyznę Stefana Wojewodę, pozornic jakby na wojnę turecką wezwał, czyniąc mu nadzieję łatwego odzyskania Kilji i Białogrodu, będących już w posiadaniu tureckim.
W r. 1498 Turcy powracający z wyprawy na Polskę (pod Lwów) ciągnęli na Kilją i Bialogród, położone wówczas na granicy państwa osmańskiego[18]
W 1503 Bohdan III. Hospodar, uznał się Wasalem tureckim, i od téj pory na długie już lata nieprzerwanie błyskał księżyc nad Zamkiem, którego baszty wzniosły się pod znakiem Ś. Jerzego.
W akcie 1510 roku zawartym, umowy o pokój między Zygmuntem I. a Bohdanem W. Mołdawskim, w Kamieńcu d. 23 Stycznia czytany, zapewnienie wolnego handlu dla Polaków w Bessarabji[19].
W XV. wieku za Kazimierza Jagiellończyka, jakeśmy wyżej mówili, tu był port, z którego polska pszenica wychodziła do Cypru, mianowicie[20] już w XVI. za Zygmunta I. poselstwo weneckie o odnowienie tego handlu zarzuconego prosząc, dowiodło: że musiał ustać między XV, a XVI. wiekiem.
Pod koniec XVI. wieku[21], Wojewoda Bohdanu wkrótce po wypadku ruszczuckim uderzył na Bender; lecz od Beja tamecznego Mir-Ahmeda ze stratą, odegnany, napadł rychło potém na Kilją i Akkerman — obległ to miasto. Mieszkańcy wezwali pomocy Gazi-Giraj’a Chana, który posłał na odsiecz część swojego wojska pod dowództwem Adil-Giraj’a. — Zmuszone do ucieczki wojsko Wojewody, poniosło straty znaczne w zabitych i rannych. Część jego dostała się w niewolą.
W traktacie pokoju zawartym w roku 1607 d. 4 Lipca, między Polską a Turcyą, warowano, aby władze tureckie w Sylistrji i Akkermanie, dawały baczność na to, aby na ziemię polską nikt prócz kupców nie ważył się wstępować[22].
W. r. 1626[23] Poseł polski do porty wysłany, z uwiadomieniem o poskromieniu kozaków i prośbą, aby wyprowadzono Kantemira[24] z Kilji i Akkermanu, osadzonego tu z nogajskiemi ordami, dla powściągnienia kozackich napadów. Padiszach postał rozkazy do Chana, aby tak jego, jak wszystkich budżackich Tatar, dobrowolnie lub gwałtem do Krymu przeniósł, dla pokoju w obu państwach. W skutek traktatu zawartego zabroniono ztąd Tatarom napadów i wycieczek na Polskę.
Jednakże znowu w poselstwie 1628—9 (Koryckiego) domagała się Polska, aby Bejowi Sylistrji, Benderu, Akkermanu i Nikopola, oraz Talarom budżadzkim zakazano puszczać się na ziemię polską[25]. Toż powtórzono 1630—31, Mirzom Kantemirowi, Tejmuremu i Urakowi, jako też białogrodzkim mieszkańcom[26].
Skargi Króla Władysława 1643 i 1644 na Tatarów, który w Budżaku osiedli, potém do Krymu byli przeprowadzeni i znowu na Budżak wrócili: wymagające ściągnienia ich nazad, dowodzą jak ciężkie Polsce było sąsiedztwo Talarów, których gniazdem stał się Białogród. Ztąd oni nieustannie napadali na Ukrainę i Podole.
W. r. 1700 Bender i Akkerman, zasiliły się wywiezionemi naówczas 148 działami mosiężnemi, 122 spiżowemi, 23 możdzierzami i ogromnemi zapasy, które tu przeszły z Kamieńca[27].
Dawniejszy handel ustać tu musiał, już dla przesypania się ujścia dniestrowego, już dla samego Tatar postrachu, z któremi i w których sąsiedztwie, nie było żadnego bezpieczeństwa. Coxe jednakże piszący w XVIII. wieku[28] wspomina o porcie Akkermanu, jako o handlowej przystani, gdzie się owocami suchemi, wełną, winami wegierskiemi i mołdawskiemi, skórami wołowemi, czynnie dosyć zajmują.
Porównywa on porty Warny i Akkermanu, i obiecuje obu korzyści handlowe; przez uregulowanie stosunków z Adrjanopolem i Benderem (?).
Rossjanie pierwszy raz opanowali Akkerman, d. 25 Września 1770 r. Baron Igelström po dziesięcioletnim oporze Turków, wziął go nareszcie. Kuczuk-Kajnardżki pokój, oddał go Turkom na powrót. W następnej wojnie Akkerman dziewiętnaście dni opierał się. Xięciu Potemkinowi, dowodzącemu oblężeniem i poddał się powtórnie, prawie w samą rocznicę lat dziewiętnastu po piérwszém poddaniu; to jest: d. 30 Września 1789. Pokój w Jassach zawarty, znowu go Turkom powrócił, nakoniec w r. 1806 d. 50 Listopada; zaraz po ogłoszeniu nowej wojny Xże Richelieu zajął miasto i Zamek bez wystrzału. Odtąd upadł całkowicie Owidiopol, a utrzymał się już we władaniu Rossji Akkerman. Do roku 1832 zachowywano tu fortecę, później zupełnie opuszczono. Ustanowiono kwarantannę, tamożnię, brandwachty i t. d.
1. Sierpnia. Wstawszy między szóstą a siódmą ranną, korzystając z chwili chłodu, wybiegliśmy, o ilemożności szczegółowie obejrzeć znowu Zamek i samo miasto.
Usiadlem naprzód rysować widok zewnętrzny ruin Łaźni tureckiéj, oświeconéj z ukosa promieniami podnoszącego się słońca. Potém weszliśmy wewnątrz, gdzie dwie izby jedną krągłą główną z framugami wycinanemi; także rysowałem; nareszcie drugą mniejszą. W sklepieniach, są kwadratowe do wypuszczania pary otwory; niżéj znać jeszcze czerwone gliniane rury, pozostałe w ścianach, któremi wprowadzano wodę. Gdzieniegdzie były ozdoby malarskie nad ciasnemi drzwiczki w zęby wycinanemi; wyobrażają one kwiaty, domki i festony dość niezgrabnie czerwono i czarno rysowane na tynku. Cała budowa téj łaźni, wielce ciekawa i dziwna, bo do niczego znajomego niepodobna. — W niektórych miejscach porozwalały się sklepienia, wyrosły trawy, przegląda przez ruiny niebo. Oprócz dużéj krągłéj salki głównéj, przytykającéj do korytarza z zewnątrz wchód mającego, naliczyłem izdebek około dziesiątka, ciemnych, wązkich, podługowatych, a połączonych tylko drzwiczkami ciasnemi i tak nizkiemi, że w niektóre ledwie schyliwszy się i bokiem wsunąć można. Mury są jeszcze mocne, a wszystkie luſty czerwonym cementem naksztalt puzzolany wykładane.
Zamek oparty jest dwóma bokami o Liman dniestrowy; od strony lądu, opasuje go głęboka fossa, wał, mury ze strzelnicami, parapety, baszty. Fossy wyłożone są kamieniem, a w części w skale saméj prostopadle wykute, i do dziś dnia całkowite. Szeroka droga, teraz darnem pokryta, wiedzie po wierzchołku murów; gdzieniegdzie stoją baszty murowane lub krągłe, w dość jeszcze dobrym stanie wieżyce. W jednéj to z nich zapewne siedział ów nieszczęśliwy Koniecpolski, przykuty do łańcucha, wmurowanego w słup podpierający budowę.
Oto jak więzienie białogrodzkie opisuje autor Rodowodu[29] najlepiéj go świadomy. „Z innym plonem przyjechawszy (Turcy) oddali Iskender-Baszy dziada Homei w Białogrodzie (Akkerman), którego on do wieży dał. Wieża ta jako ją postawiono, tak jéj nie chędożono, przez którą łańcuch wielki przewleczony był środkiem, u którego łańcucha na kolcach łańcuchy pomykały się. W taki tedy fancuch wsadzony i w okowy“ Trudno zaiste zgadnąć, która z tych baszt i wież łzami i boleścią naszego niewolnika uświęcona została, a która nie; wszystkie one teraz jeden nam obraz na myśl przywodzą.
W piérwszym dziedzińcu bardzo obszérnym, a głębią przeciwną wnijściu, wysuwającym się ku Limanowi; gdzie jeszcze mur jeden dzieli Zamek od wód jego: stoi minaret trzema kulami przeszyty; tu są kamienie z napisami greckiemi, ormiańskiemi, i jeden z herbem. Ogromny mur rozdziela ten dziedziniec, od drugiego w prawo, znowu otoczonego fossą, murami, (basztami) po nad któremi na wierzchach wygodnie chodzić można, gdyż sklepienie dotąd całe. Murowane schodki dość całe, wiodą na baszty, na których dachach, straże dawniej stawać musiały. — W samych murach są długie ciemne chodniki i lochy, od Limanu. Widok z górnych stanowisk tutaj na Liman, miasto i sam Zamek, cudowny, oświeciło go jeszcze słońce wschodzące, coraz bardziéj dopiekające i posuwające na niebie żadną nie przecięte chmurką. W tym drugim dziedzincu, znowu wysoki mur o dwóch wieżycach krągłych, dzieli Cytadellę ostatnią, gdzie była prochownia i inne składy, ku Limanowi zwróconą. Trzeci ten dziedziniec ciasny i dokoła wysoką ścianą objęty. Na jednéj ze ścian jest herb czy rzeźba jakaś trudna do rozpoznania; ku której wszakże po drabinie wlazłszy, dało się rozeznać coś nakształt księżyca i ostrogi. Kamień ten pochodzi pewnie z genueńskich czasów. Nad bramą prochowni jest tu napis także turecki, świadczący o poprawieniu jéj i przebudowaniu w roku Hegiry 1171 (od Nar. Chryst. 1756).
W podziemnym składzie, który dawniéj za prochownią służyć musiał, jest teraz sklep win ze skarbowych winnic wytłoczonych, w ogromnych kufach stojących.
Przebiegłszy Zamek wszérz, wzdłuż i dokoła, powróciliśmy na pierwszy dziedziniec, gdzie chcąc skopjować napis grecki na ścianie się znajdujący, wlazłem po drabinie napróżno; bo niewygodne położenie i zatarcie, nie dały mi tego dokazać; straciłem tylko okulary i pracę daremną. W dziedzińcu znajdowaliśmy mnóstwo obłamków od czerwonych glinianych naczyń, rączki (bez napisów wszakże) nakształt zwyczajnych od Dietus (ale nie od nich zapewne) wzięliśmy trochę okruchów tych na pamiątkę.
Zajrzeliśmy teraz po dniu, do białéj o trzech oknach, jedynéj w Zamku izby, która jak chce podanie, była Baszy pomieszkaniem. Okna tu kształtem zastanowiły, kończą się bowiem kształtną strzałką. Wychodzą na zachodnią stronę ku Limanowi. Izba jest jedyna prostokątna, długawa, z wyjściem tajemném na mury. Wschody jak wszędzie tutaj kamienne; kamieniem też wykładane wszystkie chodniki po murach. Obszedłszy Zamek wewnątrz, puściliśmy się oglądać go od Limanu i rysować; ale przechadzka ta któréj już część dopełniliśmy wczoraj w nocy, dziś we dnie stała śię niezmiernie trudną. W kilku przejściach, ledwie z największą pracą potrafiliśmy się wdrapać na skały, pomagając sobie rękoma, i gubiąc czapki spadające w Liman. Widok Zamku ztąd wielce majestatyczny. Nazwa Białego Grodu, we wszystkich językach pójść mogła i musiała, od białawego kamienia, z którego jest zbudowany, ale dziś raczéj szaro i ciemno niż biało wygląda. Napełniwszy album podróżny rysunkami Zamku wewnątrz i zewnątrz wziętemi — wyszliśmy nareszcie; z żalem, że tak prędko ze ślicznemi ruinami, rozstać się było potrzeba. Potrójne obejrzenie, wcale jeszcze nie zaspokoiło ciekawości.
P. Nadeżdin w przejażdzce swojéj wspomina, że mu tu ukazywano basztę, na któréj całą noc przesiedział dumając Puszkin; od téj pory nosi ona nazwisko Owidowéj — o tém jednak na miejscu, nic się dopytać nie mogłem.
Pokazywane mu także jedno wysokie drzewo rosnące w innéj baszcie, z głębogiéj fossy, w któréj zasadzone zostało, przez jakiegoś Baszę, na mogile ulubionéj żony. Tenże opowiada: o znalezioném ciele kobiéty, spadłéj z wierzchołka muru w fossę, ale odratowanéj; która gnana przez męża, skoczyła, i poszła potém skarżyć przeciw niemu.
Drzewa tego, tych powiastek, nie spotkałem tutaj. Jam raczéj szukał śladu baszty, w której przykuty siedział Alexander Koniecpolski; za którego okup chciano 50,000 czer. złotych, a zasadzono go w brudach, w ściekach, razem z tłumem więźniów i niewolnika najpodlejszego. Ale zkąd tu wziąść wiadomość przeszłém; gdy dawnych nie pozostało mieszkańców?
Od Zamku poszliśmy brzegiem Limanu, ku Cerkwi greckiéj, z któréj w téj chwili właśnie wychodziła z rozpuszczonemi choragwiami, świecąca jak różnobarwna wstęga, uroczysta processja. Mieliśmy zręczność przypatrzyć się ludności — niestety — tak przestrojonej na dzień świąteczny, że z narodowych strojów obłamki tylko na niéj pozostały. Wszystko i tu przybrało europejski trywjalny ubior całego świata; niewygodny, nie piękny, nadewszystko nic nie znaczący. Greczynki w chustkach, nakształt zawojów na głowie, ale w sukniach skrojonych po naszemu, Grecy w fezach i czarnych tandetowych frakach i t. p. — Śpiew Xięży wychodzących z Cerkwi, był dla mnie nowy, monotonnie pieskliwy. Sama Cerkiew nizka, zapadła, uboga, na urwisku u Limanu; pod nią rozrzucony stary smętarzyk. Budowa niewielka, prostokątna, z nizką także kopułką u góry. Obok niéj i w dół na smętarzu, leżą grobowe wieka, z greckiemi napisy, ale nie zbyt stare. Na przymurkach i ogrodzeniach kamiennych, w posadzce cerkiewnéj, postrzegłem resztki pięknych białych marmurowych gzémsów, od dawnéj zapewne Cerkwi pozostałych; dziś one służą za siedzenia i pokrycia płotów. Wewnątrz Cerkiew się niczém od innych nie różni; uboga a pstrokato strojna. Przypierająca do smętarza malenka kapliczka, stoi w miejscu gdzie Ś. Jan Soczawski zamordowany został przez Turków. W pośrodku jéj palą się świéce ofiarne nad rodzajem sarkofagu. W podłodze, zamazany na nieszczęście najniezgrabniéj farbą, jest prawdziwie starożytny kamień grobowy, na którym niezgrabne wycięte dwie palmy symboliczne. Napisy tych kamieni głoszą:
„Ś. Męczennik Jan nowy z Trebizondy, zamordowany w Akkermanie 1492 r. Lipca 2 dnia, święte zwłoki jego znajdują się w Soczawie[30].“
P. Nadeżdin powiada, że rękopism żywota jego, ma się znajdować (nie pisze gdzie) po grecku spisany. Rodem był z Trebizondy, stanu kupieckiego, umęczony tutaj, roku od stworzenia świata 7,000 (1492). Jest to data ostatecznego podbicia Bessarabji przez Turków. Godna uwagi, że zarówno w Akkermanie, Soczawie i Trebizondzie, znajdowały się Kolonje genueńskie. Spójrzawszy ztąd na Liman, i piękny daleki widok, chciałem namówić towarzyszów moich, abyśmy się jeszcze udali do krynicy Ś. Parascewji, ale pokazało się, że zbyt była odlegla. Słońce coraz silniéj dopiekało, a nam pozostało jeszcze wiele do obejrzenia, musiałem się wyrzec téj miłéj pielgrzymki.
O téj krynicy oddalonéj o półtoréj wersty od miasta samego, nad Limanem, w skałach znajdującéj się, wśród najeżonych na brzegu złomów — piękne jest w ustach ludu podanie.
Paraska było Polką. Tatarzy w jednym ze swych napadów na Podole, porwawszy ją dla piękności, zachowali wpodarunku dla Baszy. Swiéżemu i krasnemu dziewczęciu, było zaledwie lat szesnaście, ale pobożność wielka i dusza silna nad lata. Napróżno rozmiłowany Basza pieścił ją, chcąc ułagodzić, w Haremie swoim trzymając i obsypując podarki, słodkiemi za serce chwytającemi słowy, obietnicami — ona była chmurna, milczała uparcie, płakała i rozweselić się, rozchmurzyć nie dawala niczém. Basza napróżno czas tracił, chcąc ją ku sobie nakłonić.
Muzułman prosił i upokarzał się ona opierała i modliła. Raz wreszcie rozjątrzony wpadł nocą do Haremu, do Paraski mieszkania i porwał się do niéj, Anioł stanął w obronie pobożnej. Przerażony Turek, cofnął się, a Paraska korzystając z otwartych drzwi i chwili przerażenia, skoczyła w nie — minęła straże, pobiegła nad Liman, wzdłuż brzegu, szukając łódki coby ją przewieść mogła, ucieczkę ułatwić! Tu się podanie rozdziela — jedni mówią, że pobiegła brzegiem, drudzy, że się wymknęła podziennym z Zamku chodem, aż na brzeg daleki wychodzącym. Dodają, że wyjście to nie dawno jeszcze exystowało, i mnisi Grecy założyli je teraz dopiéro kamieniem.
Pogoń przez opamiętanego a gniewnego zawsze Baszę wysłana, napadła Paraskę w skałach, gdzie się kryła, łódki na Limanie upatrując. Już ją mieli pochwycić, gdy się w czyste rozpłynęła źródło.
Krynica ta, zowie się krynicą Paraski lub krynicą świętą. Przypisują jéj moc cudownie uzdrowiającą, chorzy jeżdżą tu do kąpieli. Teraz obmurowana jest jak studnia, a głębokości ma półtora łokcia. Niezmiernie mi żal było, że upał i pośpiech nie dozwoliły zaczerpnąć wody ze świętego, poetycznego źródła.
Powracając od Cerkwi greckiéj, zwiedziliśmy turecką część miasta, która pozostała taką, jaką była za czasów władania wysokiéj Porty. Jest to labyrynt, wązkich uliczek, opasanych murkami tak, że nigdzie około domu na nie się nie wychodzi — przez furtkę ciasną wejście w dziedziniec, na nim stoją domki liche, mizernie sklecone, trzciną kryte, okna ich obwarowane są drewnianemi kratami, przed każdym z domów takich jest wystawa od słońca cień dająca, a w niéj rodzaj stołu, na którym leżeli pod dachem Turcy, używając chłodu i pracując nad rzemiosłem swém lub zajmując się handlem. Tak właśnie spoczywającego na poddaszu domu, zastaliśmy tu jeszcze, może ostatniego w Akkermanie, starego ubogiego Turka. Na twardém posłaniu i skórzanéj poduszce, leżał pod oknem domu w czerwonej jarmułce, pantofle przed nim na ziemi, sam był w długim kaftanie ciemnym, z tabakierką w ręku i srebrnym zegarkiem u pasa. Nic zrozumiawszy nas proszących o ogień do cygarów, wyniosł tytuniu czarnego, którym uprzejmie chciał częstować.
Wszystkie uliczki starego miasta, są równie kręte, ciasne i smutne. Po drodze uderzyła nas furtka w murze, złożona dziwacznie, z kamieni grobowych, z napisami ormiańskiemi. Jeden z okrągłém wyżłobieniem nakrywał ją, dwa inne składały ściany.
Za murkiem nic widać nie było. A przecięż to wchód na smętarz i do Cerkwi ormiańskiej. Na progu w długiej sukni, podpasany pasem szerokim, przyjął nas Xiądz Ormianin i ofiarował się Cerkiew otworzyć. Nimeśmy się kluczów doczekali, poszliśmy oglądać nagrobki, których mnóstwo jest do koła dziedzińca. — Xiądz, nie umiał nam starszych przeczytać nawet; a te które tłumaczył, były całkiem świeże i nie zastanawiające.
Cerkiew nie wielka, na wpół siedzi w ziemi, jest ona po dziś dzień, taką, jaką była za czasów władania tureckiego; kiedy dzwonić, śpiewać i publicznie obrzędów religijnych odbywać nie było wolno. Ganek nowszy nieco się nad Cerkiew podnosi. Całe podwórze, podloga ganku, sieni, wysłane kamieńmi grobowemi.
Xiądz powiedział nam, że w Akkermanie jest sto czterdzieści familji Ormjan Nestorjanów, i od niego także dowiedzieliśmy się, że na nagrobkach, które tlumaczył, lata liczone od Hegiry.
Cerkiew do pół tylko wystająca nad poziom, ciemna i smutna. Nad wejściem główném, jest oddzielna galerja obszerna dla kobiét, równie jak cała Cerkiew wysłana matami i poduszkami. Siedzeń niéma, nawet tron Archireja, w którym obówie jego leży, nié ma krzesła. Ołtarz podobny jak u Unitów. W ścianach kamienie z napisami bardzo staremi, i ozdobami symbolicznemi jako palmami, ptakami, rybami i t. p. — W ścianie zakrystji wmurowana kamienna wanienka dla chrztu. Tu widzieliśmy także srébrny kubek stary do kadzidła, z napisem hebrajskim.

יעקב בד היים.

Który wytłumaczono nam: Jakób ben Juchim.
Malowania są podobne dawnym greckim, i tych samych typów. Cerkiew ta ze swém pod ziemię wglebieniem, wymównie przypominającém nie dawne czasy ucisku i niewoli, z matami, poduszkami i pozostawianemi gdzieniegdzie pantoflami; ma zupełnie oryginalny orjentalny charakter. Żal nam było, że nieumiejętny a może bojaźliwy Xiądz, nie umiał wytłumaczyć najstarszych, i przez to właśnie najciekawszych napisów grobowych.
Słońce dopiekało silnie — gdyśmy oblani potem i strudzeni, od siódméj najmniéj rannéj do południa prawie, przepędziwszy na nieustannéj przechadzce bez spoczynku — wrócili nareszcie do mieszkania.
Ale nie tracąc czasu, natychmiast zaprzężono do wózka i pojechaliśmy oglądać winnice.
Niektóre z nich mają sławę odwiecznych i niezawodnie w czasie zajęcia, dostały się one z krajem razem i rozprzestrzenianie ich i ulepszenie, poczęły się od bardzo niedaw, Ogrody winogradowe rozłożone piasczystej płaszczyznie; poprzerzynane ulicami szerokiemi, wysadzanemi po większej części morwami, brzostani, brzoskwinią. Morw jednak, które tu sadzą w widokach zaprowadzenia jedwabników, najwięcej. Są także orzechy włoskie. Ogrody te na kilka werst rościągające się, w chwili, gdyśmy je objeżdżali (winograd był jeszcze niedojrzały) zupełnie były puste; żywéj duszy nie napotkaliśmy w przejeździe. Krzewy winne nie są ani do kratki (treille), ani nawet do kotków przywiązywane; co roku ścinane, rosną krzakiem przy zieni, a owoc leżąc na piasku dojrzewa. Tym sposobem pozbawiają się tutejsi uprawiacze winnic, wielkiego plonu, jakiby dała macica dorosłszy, ale trudność o drzewo (kije) a może i ciężkie przezimowanie starszych krzewów, każą się kontentować płodem, rocznéj tylko latorośli. Ogromne winnice te, otaczają piasczyste okopy, porosłe rodzajem szorstkiéj i dlugolistnéj arenarji. Widok ich w tej porze smutny, ale w czasie winobrania, musi być tém oryginalniejszy, im większa rozmaitość narodów gromadzi się na tę uroczystość.
Pokazują tu niektóre posady winnic, jakoby bardzo starożytnych, odwiecznych. W Akkermanie wyrabiają win czerwonych, nieco do petit Bordeaux podobnych (wedle podania miejscowego) jako też białych, kwaskowatych zielonawego koloru, około 200,000 wiader. Z tych 150,000 lub 100,000 idzie na przedaż, reszta konsumuje się na miejscu.
Z wytłoczyn pedzą dobre wódki. Tu miejsce kilka słów powiedzieć o przemyśle winogradowym[31].
Wino, że znane było sławianom od najdawniejszych czasów, dowody tego znajdują się w pieśniach ludu, nazwaniach miejsc, pismach, o niem i użyciu jego wzmiankujących. Za Olega 906 r. wspominają już o winie, w północnej Rusi 1174 roku, na Kaukazie 1395 r.
Dawny handel winami zagranicznemi w Rusi, za pośrednictwem Hanzy, w XIV. w. ogniskował się w Nowogrodzie i na Mołożskich jarmarkach. Anglicy przez ujście Dzwiny wiedli tu wina w r. 1553.
W Rusi znane było wino greckie naprzód, potem francuzkie i niemieckie, naostatek, hiszpańskie i węgierskie. Dawano jednak zawsze piérwszeństwo greckim i hiszpańskim. Przywoz portugalskich, mołdawskich i wołoskich win, począł się w pierwszej połowie XVIII w. a w czasie pochodów Münicha przeciw Turkom w 1756 r. i 1757, Krymskie poczęły być w naywiększém użyciu.
Wina zaprowadzenie w południowéj Rusi, zapewne najpiérwsze przez Greków, w Taurydzie, może i nad brzegami Borystenu (Dniepr) Bohu (Hypanis), Dniestru (Tyras) i Dunaju (Istr.) Genueńczycy sadzili je w Krymie. Z Jarłyków chańskich danych duchowieństwu ruskiemu na całość ich winogradów w wieku XIV (1313. 1333. 1557. 1379 i t. d.) okazuje się, nie tylko ich exystencja, ale pewna ważność.
Piérwsze dowody pieczołowitości Rządu krajowego o winnictwo ruskie, poczynają się dopiéro w XVI w. Saxończyk niejaki Schlitt w Moskwie 1547 będący, otrzymał od Cara Iwana Wasylewicza, polecenie sprowadzenia na Ruś obcych umiejętnych ludzi (123ch) dla rozprowadzenia winogradów. Jaki wzięto skutek polecenie to, niewiadomo. W XVI wieku exystowały już winogrady w Inſlantach i Polsce. W Prusiech w XII wieku, z nad Renu przywiezione, zasadzone, najlepiej się udawały. W XIV, za Mistrzowstwa Winrycha Kniprode, były w stanie kwitnącym. Pod Połockiém, exystowały także winnice; w Wilnie lub pod Wilnem mieli ruscy mnichy winogrady swoje. X. Weljamin Rutski, z dóbr ukraińskich do swojéj Ruty, dwa wozy latorośli winnych sprowadził i przesadził.
Były też winnice w Astrachanie; przywieźli je tu kupcy perscy i oddali zakonnikom, którzy się ich rozmnożeniem zajęli (w XVII w.) W r. 1636 poczęli prywatni właściciele zasadzać winnice
Wawrzynice Müller i Olearius wspominają nawet, o dziko jakoby rosnącym winie, w Tatarji 1635 r.
W r. 1669 wyrobiono dla Cara w Astrachanie do 200 beczek wina i 50 wiader wódki winnéj. Piotr I. nie zaniedbał starać się o rozmnożenie winnic w Rusi.
W Czugajewie powstały sady winne około r. 1710—1713 i około 1756—1757 w południowéj Rusi, w Perejasławiu, Łubnie, Połtawie, Żmiejewie i t. d. — Ciągła opieka, ciągłe rodziła postępy. W Kijewskiém sady winne exystowały już w 1763. Wina w Taurydzie (Krymie) tokajskie zasadził Xże Potemkin, takież sprowadzono do Astrachania; na Kaukazie około 1785 roku, piérwsze winnice pod Odessą, posadzone zostały w 1798 (na Mołdawance); także okolo Chersonu, i w ogóle nad Jagułem, Ingułkiem i Dnieprem. Szkoła winogradnictwa rządowa w Krymie, ustanowiona 1804 roku.
W r. 1523 polecono bessarabskiemu Oberforst-mejstrowi R. St. Hr. Paravicini pod Akkermanem, skarbowe sady założyć, na piaskach, gdzie 50 latorośli z czasów tureckich pozostało.
W Odessie szkoła 1829 poczęta. Plug nowy do obsypywania winogradu zaprowadzony.
W Tauryckiém, wyrabia się wiader 300,000, w Chersońskiém 55,000, w Bessarahji 50,000, w Podolskiéj Gubernji (po nad Dniestrem) 2,500, ogólnie w całéj Rossji, wedle Keppena, tylko 4,097,500.
Gatunki win uprawianych w południowéj Rossji, są następne: dońskie, krymskie, muszkat, perskie, carogrodzkie, cymljańskie, wołoskie i wegierskie zaprowadzone w r. 1774, w oczakowskim stepie, a mianowicie w Akkermanie, wedle Storcha,
I. Pomo Koarno (po Mołdaw.) podłużny, duży ciemny owoc.
II. Pomo Tiwda, krągły duży.
III. Pomo Feti (dziewiczy) mały, biały, słodki.
IV. Muszkat. Bosiuko.
V. Pomo Jeplule (zajęczy) mały, czarny — Vitis vulpina.
VI. Pomo Passerjasna (wróbli) mały, biały.
VII. Pomo de Car-hrad — Twardy zielony.
W Chersońskiém — Pomo Galbana; kolo Odessy francuzki, i od 1820 akkermański.
Ponieważ trudność była wielka o kadzie i kufy, do zléwania win wyrabianych w kraju tak bezlesnym jak Bessarabja i Chersońskie; zwrócił na to uwagę P. Olofson; mieszkający około Benderu w Kauszanach (dawnej rezydencji Chanów), probując budować kadzie kamienne, pięcio lub czworoboczne. Począwszy w r. 1841, chociaż zbudowane, dla braku poléwy, nie zostały użyte, a poléwy na kamień dać nie umiano. W roku 1842 wspólnie z P. Olofson Akademik Petersburski Hele, probował smoły, wosku, i wreszcie na tynku, udało się dać rodzaj poléwy woskowéj, która ten wynalazek użytecznym uczyniła.
Wyjechaliśmy tegoż dnia o trzy kwadranse na trzecią, kierując się ku Kieszeniewu, pięć werst jechaliśmy wzgórzystą droga, wiodącą jeszcze posadami Akkermanu, szeroką ulicą po nad Linanem; nad który wyciągają się ogrody mieszczan. Mieliśmy czas przypatrzyć się budowom krytym trzciną, stawianym z kamienia i gliny; które wedle charakteru mieszkańców Moldawian, Wielko-rossjan, Mało-rossjan, coraz inny kształt przybierały. Gdzieniegdzie ukazywały się karczenki rozsypane po tej wsi-mieście. Dachy, ploty, opłotki, wszystko to z trzciny, którą z dniestrowych pławni, ogromnemi fury, na opał i wszelki użytek przywożą. Winnice ciągną się po nad Limanem także; rozpoznać je łatwo na piasku kupkani ciemmemi rozłożone.
Droga, idąc dalej w step coraz się wyrównywa; z początku jeszcze trochę wzgórkowaty, step coraz płaszczeje. Na piętnastéj werście, poczynają się geste mogiły, ciągnące się do stacji zwanej Gura Rosza (gardło czerwone bocca?) — Nazwanie Gura znaczące po mołdawsku otwór, paszczę, gębę, gardło, spotyka się w innych imionach miejsc Gura Alba, Gura Bykuli, (ujście rzeczki Byk do Dniestru).
Minęliśmy na prawo, pięknie zabudowaną majętność P. Marini, wzorowie urządzoną i sławnie zagospodarowaną. Owce hiszpańskie pasące się w stepie, pięknej budowy wiatrak, winnice, przekonywały nawet przejeżdżającego, o kwitnącym stanie gospodarstwa.
Daléj w pustym już i gołym stepie, spotykaliśmy tylko lepianki otoczone stértami, ziemlanki i chatki desiatyńców P. Lexa, szlachty i wszelkiego rodzaju ludzi, co od dziesięciny ziemi płacą i uprawą jéj się trudnią. Parę takich smutnych, bo bezdrzewnych osad minęliśmy, W płaskim a pustym stepie, owce tylko i pasący je czabani, monotonją krajobrazu przerywali. Czabani ci groźnej postawy, pół nadzy, z ogromną laską, na któréj kluczce wisi butelka z wodą, mieszkańcy stepu, prawie dzicy, składają ciekawą klassę tutejszej ludności. Rzadkie stosunki z ludźmi; czynią ich przesądnemi i ponuro milczącemi. — Czabanami zowią się pastusi stad owczych, do których zaganiania i straży dopomagają im ogromne psy, czatujące na wilka w ogromnych trawach stepu. — Stado owiec zowie się otara, stado bydla jak u nas czereda, pasący skotar, pasący konie tabuńszczyk, stado koni, tabun. O téj klassie ludności (pastuszéj) dziwy opowiadają, lud ma ich za czarowników. Sam pozór przyczyniać się może do tego; dość spójrzeć na ich twarze zarosłe, piersi nagie i opalone, ciało czarne, plecy, na których wisi łachman kożucha, nogi okryte brudnemi spodniami i ciężkiemi buty; aby pojąć, jak zabobonny lud dziwy, o tych pół dzikich mieszkańcach stopu prawić może.
W długich godzinach milczenia i rozmowy z wichrami, z obłoki, z tumanami pyłu, wirującémi po gościńcı, ile to dziwnych dum, przejść musi przez te głowy, ile się myśli przesunie!
Coraz a coraz częstsze mogiły, przypominające podróżnemu równiny, podobnemi tumulusami usypane, pod Troją, w Tracji. Baron de Tott[32] pisząc o tych usypach, porównywa je do mogił we Flandrji, a mianowicie okolicach Brabancji. Uważa je ten podróżny za mogiły wojenne, inne za szlakowe to jest: przeznaczone na wskazywanie drogi, wedle zwyczaju Turków, w pochodach wojennych. O grobach tatarskich w oczakowskim stepie wspominają instrukcje Zygmunta I. Kommissarzom do rozgraniczenia od Turcji dane; ale wątpię, żeby to były podobne mogiły.
Kiedy niekiedy wśród stepu, w dole na prawo świecił nam jeszcze Liman zwężający się i Dniestr ze swemi pławniami, oschłém łożyskiem zarosłém drzewy i trzciną szeroką, pośród którego wije śrébrna rzeki wstega.
Byliśmy już we właściwym Budżaku, czas więc słowo o nim powiedzieć, jako też o nazwie Bessarabji i Tatarach Nogajcach zamieszkujących tu dawniéj.
— „My Polacy, powiada Naruszewicz[33], zowiemy pospolicie Wołoszą, Wołoszczyzną tę część ziemi, która się od krajów naszych ruskich przedziela rzeką Dniestrem i częścią gór węgierskich, a ciągnąc po prawéj stronie Dniestru aż do ujścia jego w morze przy Akkermanie, od Akkermanu zaś brzegami morza Czarnego aż do ujścia Dunaju, idzie lewym brzegiem Dunaju ku Orszawie i t. d. — U polskich pisarzy najczęściéj zaraz za Dniestrem, bez rozeznania Bessarabji oddzielnie, mieści się tak zwaną Wołosz. —
Niektórzy wszakże wyłączają Budżak — ale tu nam tylko chodzi o ostrzeżenie, że często pod ogólną nazwą Wołoszy, i Bessarabja lubo sama tylko Bessarabja się rozumie. Zkąd poszła nazwa Bessarabji? trudne do rozwiązania, wszakże dają się rozwiązać pytania. — Od imienia dawanego panującym, zwanym Bessarabami. Pochodzenie nazwiska Bessarabów, jest drugą kategorją. Na oko zdaje się być dziwném, żeby kraj został nazwany od osoby panującego, tak wszakże jest niechybnie. Bessarab i Bessaraba, było nazwą familji Wojewodów woloskich[34], których państwo zajmowało w sobie tak nazwaną Bessarabja. Nazwa ta ma niechybnie związek, z imieniem Bessów, ludu znanego Herodotowi jeszcze, który mieści on w części grzbietu gór Hemus. Podbici Bessowie zleli się z Dakami.
Głową rodu Bessarabów, był podobno Barbul, który uciekając od ucisku tureckiego, wyszedł w XV wieku z teraźniejszéj Bessarabji do Serbji, potem na Wołoszę do Wojewody Włada II. Lajotas, który mu dał tytuł Bana Krajowy, ale że od I. Radula Czarnego, założyciela państwa wołoskiego, wszyscy hospodarowie zwali się Bessarabami, zdaje się, że nie tyle imieniem rodowém byla nazwa, jak raczéj narodowym tytułem wodzów. Przypuszcza naprzód P. Nadeżdin — (od którego pożyczamy tego wywodu) pochodzenia — od wyrazów rabb, reb — po turecku wódz, naczelnik, coby znaczyło wódz Bessów, narodu żyjącego po obu brzegach Dunaju, do ujścia jego — w piérwszych wiekach po Chrystusie. Herodot, jakeśmy wyżéj wspomnieli, znał już ten naród, i kładł jego siedziby, koło Bałkanów (Hemus). Były to pewno ludy jedno-plemienne z Dakami, Getami i poźniéj Antami. Ale słuszną robi uwagę P. Nadeżdin, że przypuszczać etymologji tureckiej, w wyrazie Bessarab nie można, bo zkądby tu tak dawno djalekta tureckie być miały? Szukając innej etymologji, znajduję rabbi w arabskim v. rab (w hebrajskim podobnie i wielu innych wschodnich djalektach) — nareszcie zastanawia się nad Bess-Sorab — czyli Bess-Serb; dowodząc, że Bessy ci byli Sławianie.
Bessy, powiada, równo z Getami, Dakami, Antami, należą do pierwiastkowego sławiańskiego zaludnienia, dunajowéj doliny (bassin) któréj, ludności wielką gałęź stanowiły Serby oddawna pod tymże nazwiskiem znani. Tłumy różnoplemiennych narodów, tu nabiegających, to ze wschodu, to z zachodu, przerzucali ich naciskając z miejsca na miejsce. Rzymska w Dacji Kolonizacja zmusiła schronić się i osiąść w górach, po obu brzegach Dunaju. W VII. w. przy upadku rzymskiéj potęgi, zadunajscy Bessy z Bałkanów, z stron sąsiednich teraźniéjszéj Serbji, ruszyli się na tę stronę Dunaju i zagnieździli przy Alucie (Ołcie) w teraźniejszéj Wołoszezyznie mniejszéj. Mógł naówczas ich wódz nazwać się Bass — Sorabą, to jest głową serbskich czyli sławiańskich Bessów, Sławian różniących się od Bessów Wołochów. Tym czasem nacisk azjatyckich ord ze wschodu pochłonął, ale nie zniszczył Bessów, po téj stronie Dunaju, gdzie oni w niższéj części teraźniejszéj Bessarabij w VIII w. znani byli pod nazwą Biessow i Biessenów, zmięszanych potém z Pieczyngami i Połowcami czyli Komanami. Może i imię Pieczyngów, po bizantyjsku Pacynaków, początkowo do Bessów (od ujść dunajskich) należało, i było tylko zepsuciem dawnego imienia Pencynów i Penkinów, mieszkańców ujść dunajskiéj wysepki Penki. U tych ostatnich Bessów, imię Bessarab, zjawia się także jako imię wodza, ale pozniéj w chronice Anonyma Archidjakona gnieznieńskiego pod rokiem 1259 wspomniane. Od niego tenże wywodzi imię teraźniejszéj Bessarabji dane.
Tak od VII. do XIII w. wiele tu zaszło odmian. Bałkańscy Bessowie, nie pozostali spokojni na nowych siedzibach, nad Oltą. W Karpaty wdarli się Madziarowie i ztąd zleli w dolinę dunajową. Król węgierski Stefan I. od 1004, władał Transylwanją t. j. teraźniejszym Siedmiogrodem, z drugiéj strony Bulgarowie z których przyczyny zapewne piérwsze przesiedlenie Bessów z za Bałkanu za Dunaj nastąpić musiało — nie dali im i tu spokoju. W r. 1204 Król bulgarski Joanniki, w samym srodku Wołoszczyzny mniejszéj, założył miasto nazwane Krajowa, to jest: Kra-jo (Joanika). Bessarabowie tak ściśnieni na Ołcie, musieli ruszyć na północo-wschód, do braci swych od ujść dunajskich, teraźniejszą Bessarabią. Podanie Archidjakona Gnieznienskiego, zgadza się z dowiedzionemi faktami. Zatargi następujące w Bulgarij i Węgrzech w końcu XIII. w. dozwoliły Radulowi Czarnemu Wdzie Bessów w Transylwanij zawojowanych przez Madziarów, uzyskać niepodległość Wołoch, do których przyłączony został Banat Krajowéj. Radul i jego następcy utrzymali tytuł Bessarabów. Około 1356 r. Bessaraba Ban Krajowéj, oddał w posagu za córką kraj swój, Uraszowi V. Królowi Serbij. Imie Besserabij jako kraju, zostało wyłączném teraźniejszéj tego imienia prowincij, z kąd Barbul w XV w. wrócił nazad w dawny kraj ojczysty, przebywszy naprzód w Serbij. Stosunki Bessarabów z Serbami dowodzą pamięci dawnych związków i pochodzenia serbskiego. Czy nie z tąd poszło nazwanie tureckie Ak-Serb, Biała Serbja, odpowiadające teraźniejszéj Bessarabij? to tém podobniéj, że narodowe imię Bessów zdaje się być blizko dzwięcznem z Biaz znaczącem toż co ak, to jest biały u Turków. Takie są przypuszczenia P. Nadeżdina, który utrzymuje, że Rzymianie nigdy Bessarabji zwołoszyć nie mogli, tak, aby ich cywilizacja i język zupełnie sławiańszczyznę przemogły. Język sławiański, został językiem wiary, narodowym i głównym towarzyskim. Autor także od postrachu imienia Bessów, jaki rzucały ich najazdy na sąsiednie kraje, wywodzi nazwanie złego ducha Biesem. W ogólności hypotezy P. Nadeżdina, są dowcipne, zręczne, ale nie wszystkie historycznemi dowody podeprzeć się dają.
Kantemir powiada: że w czasie najścia Turków na Bessarabją, Barbul Bessaraba, przymuszony był uciec do Serbji, a potem do wołoskiego Xcia Cheglul, gdzie go przyjęto, i na urząd jakiś wysoki wyniesiono. Po śmierci Xcia Lajota syn Berbula, został Xięciem. — Wnukiem jego był Serban Bessaraba, zwany wielkim, który zostawił dwie córki Ankucą i Ilinkę i plemię Bessarabów wygasło. Nazwę jednak Bessaraby przez wdzięczność dołączył do swego imienia Maciej Xiąże, wybrany potém, a córkę Ilinkę wydał za Konstantego Kantakuzena, dając jéj w posagu część ziemi ojcowskiéj. Ztąd pochodzą posiadłości Kantakuzenów w Bessarabij.
Jeszcze kilka szczegółów z historji dawnéj téj krainy[35].
Nad morzem Tumańskiém Cymbry, po tém Scytowie pradziadowie tych ludów, które poźniéj większą część Europy zamieszkaly zajmują w początku kraje między Istrem (Dunaj) i Tanais. (Donem) — Dzielą się oni na plemiona różnych nazw, ogólne jednak imię narodu, utrzymuje się w pamięci. — Herodot opisuje Scytów jako dzikich, odważnych i ceniących swobodę wyżéj życia. Justyn dziwi się wrodzonemu w nich, uczuciu sprawiedliwości.
Darjusz syn Histaspa, usiluje podbić Scytów, mieszkających nad brzegami morza Czarnego, między Istrem a Tanais. Siédmkroć sto tysięcy żołnierza, przeprawia przez Bosfor, przechodzi Tracją i na Dunaju, między miastami Trozmi (okolo teraźniejszego Matczyna) i Egissus (Tuleza?) stawi most (w blizkości fortecy Isakezi, wedle Weltmana).
Zastaje puste tylko pola i stepy — W wiedziony w pustynie Darjusz, traci wojsko od głodu, zwyciężony bez potyczki — cofa się nazad. Scytowie gonią za nim. Persów wiele, którzy pośpieszyć nie mogli, i przeprawić się przez Dunaj, ginie.
Grecy będący w wojsku Darjusza, w tej wyprawie, musieli uważać wygodne położenie wybrzeży morza Czarnego; wkrótce potém zjawili się na granicach Scytji, i zaczęli zakładać kolonje.
Herodot powiada: że w południowéj części teraźniejszéj Bessarabji żyli u ujścia rzeki Tyras do morza, Tyryci, pochodzenia greckiego. Mieli oni miasta przy dniestrowym Limanie, Tyras v. Tyrys, lub Oxją, która poźniej wedle Plinjusza nazwana była Ofiuzą; miasto Likostomon u ujścia Dunaju; przy brzegu morza Czarnego między rzekami Tyras i Dunajem, Kremniskos, Neoptolemon i Antifili: miasta te zakładali wychodzcy z Megary lub Miletu.
Filip Król macedoński, przeprawił się przez Dunaj w zachodniej części teraźniejszéj Bulgarji, rozbił wojsko Scytów, broniące przeprawy, wziął 20,000 jeńca, znaczne łupy i z tém powrócił.
Scyci przerażeni, cofnęli się od Dunaju na wschód, a Getowie mieszkający, wedle Herodota, na prawym brzegu Dunaju, przeszli rzekę, i zasiedlili opuszczony kraj.
Syn Filipa rozbiwszy wojsko Traków, przebrał się przez Remus, i szedł na Triballów, mieszkających za górami. Oni go uprzedzili i uszli na wyspę Peuce; utworzoną odnogami Dunaju. — Tu ich nie mógł dojść Alexander. Teraz odnogi Dunaju, nie tworzą wysp zamieszkanych, ale dawniéj wedle podań historyków, musiał płynąć w kierunku rzeczki Kara-su; wyspa Peuce, zajmowala przestrzeń między Dunajem, morzem i tą rzeką.
Alexander przeprawił się przez Dunaj i zaszedł w pustynie Getów[36]. Ci jakkolwiek wylękli napadem, opierali się jednak. Stolica ich zburzona, u brzegu rzeki wzniesiona świątynia na cześć Jowisza, Neptuna i Dunaju. Alexander dla rozruchów w Peonji, rozmówiwszy się z posłami Getów, wrócił na drugi brzeg Dunaju.
Scytowie przez stosunki z Grekami nabyli światła, ale nie chcieli przyjąć praw Atenskich, które im stręczył Anacharsis, uczeń Solona. Do bitwy przy Tanais, zwali się niezwyciężonémi. Alexander zwyciężywszy Baktrjan idzie na nich — Quintus Curtius kładzie w usta posłów scytyjskich mowę, która wedle Weltmana ma dowodzić stanu umysłowego Scytów, a wedle nas nic nie dowodzi wcale, prócz eloquencji Kurcjusza. W mowie téj opisane są granice Scytji. — Tanais, mówi, dzieli nas od Baktrjan, od Tanais zajmujemy przestrzeń do Tracji. W Azji możemy strzedz podbojów naszych. Tyras mógł slanowić granicę Scytów od Getów.
Herodot pisze o męztwie Getów i ich pogardzie śmierci. Strabo przypisuje to nauce Zamolxisa filozofa. Dodaje, że Getowie za jego czasów sławni byli zwycięztwy króla swego Berebista, który w Rzymianach niemi zazdrość wzbudzał; — że oni wstrzymali na brzegach Borysthenu Sarmatów, od Kaukazu, Tanais i kaspijskiego morza idących za zwycięztwami Mitrydata, łamiąc potęge Scytów i osiadając między Borysthenem a Dunajem.
Appian opisujący wojny Mitrydata z Rzymem, mówi, że ten chcąc wejść w państwo rzymskie, po biegu Dunaju, musiał zawrzéć przymierze z Bastarnami i Trakami. Trakami, dodaje Weltman, zwały się u starożytnych wszystkie narody żyjące w górach Hemos i za niemi; jako: Tracy właściwi, Mizjanie, Getowie czyli Daki. Z początku Tracją była od Dunaju po morze Egejskie na południe, Pontus Euxinus na Wschód – kraina; ale gdy Getowie przeszli Dunaj i osiedlili się w teraźniejszej Wołoszczyznie, Mołdawji i części Węgier, ich ziemie nazwano zadunajską Tracją[37]. Bastarni siedzieli od brzegów Dniestru do Dniepru, a može i między Prutem a Dniestrem; cząstka plemienia Getów, Oręż Augusta przenikał do Getów, ale ci Rzymian odparli i mszcząc się wpadli w Italją. Domicjan chciał ich podbić, ale danią musiał okupić pokój. Do czasów Trajana straszyli Rzym, Trajan zwycięża Daków. Zapewne granicą między Dacją a państwem rzymskiém był Dunaj. Strabo powiada, że Gety — Dakowie, mieli wspólny język z Trakami zadunajskiemi?? Część kraju, węgieł od ujścia tej rzeki półwysep formujący, otoczony walem nazwanym Trajana.
Wał ten poczyna się od Dunaju, ciągnie po lewym brzegu rzeki Kara-su, do M. Kiustendzi. Dakowie pod wodzą Decebala probują wybić się Rzymowi. Trajan wojuje z niemi, Apollodor z Damaszku stawi most na Dunaju — Dacja w prowincją rzymską zmieniona.
Wały w Bessarabji, zwane Trajana wałem lub drogą Trajana[38] Trajanem lub niższym Trajanem, poczynają się od Prutu, w dwie linje ciągną na wschód. Pierwsza od wsi Waduluj-Isak do wyżyn jeziora Jałpucha, od którego raptem zwraca się w prawo do jeziora Katłabuh i kończy opiérając o nie, niżéj wyżyny jego werst trzy. Druga, zaczyna się od piérwszéj pod kątem prostym, ciągnie złamaną linją przez wyżyny jeziora Kitaj do jezior Sasik i kończy. Drudzy utrzymują, że się ciągnie dalej w południową Rossją. Autor historji wojny 1769 tureckiej[39] pisze o tym wale, jako o poczynającym się od Peterwardeju, ciągnącym przez Wegry, żelazne wrota (góry Murkapu) Transylwanją i Wołoszczyznę, Mołdawją, przechodzącym Prut pod wsią Trajan, rzekę Botnię blizko Kauszan, stepy Tatarji i kończącym aż u Donu!!
P. Weltman utrzymuje, że wał ten nie jest Trajana, już to z położenia jego, z uwagi, że strona jego północna zda się wyraźniej do obrony przeznaczona niż druga. Wnosi on, że może właśnie, wał ten przeciw Rzymowi i Trajanowi wzniesiony został.
Opiérając się o jezioro Sasik, albo raczéj dawny zaléw morski, niższy wał Trajana, kończy tu: nie ciągnąć już daléj, bo tu morze stanowiło zasłonę, nie mające do Akkermanu żadnego portu. Od Akkermanu wał poczyna znowu i idzie pochyłością górnego brzegu Dniestrowego, gdzie ślady jego zaledwie znaczne; zowią je wałem żmijowem; te zdaje się nie należały do wielkiego wału
Przy ujściu rzeki Botny do Dniestru od błot albo od wsi teraźniejszéj Kirkajeszty, wat znowu się wyraźniéj okazuje i zowie górnym Trajanem. Z początku idzie górnym lewym brzegiem rzeczki Botny, potém w poprzek Bessarabji do miasteczka Leowa na Prucie wznosząc wszędzie od południowéj strony. Od Leowa do wsi Waduluj-Isaki, w dół po Prueie widne ślady jego po górnym brzegu.
Wysokość ich była znaczna, bo po ujściu XVII wieków, jeszcze wznoszą się gdzieniegdzie, górą po cztéry do pięciu łokci. Wały te zamykające cały teraźniejszy Budżak, składają jakby jedną ogromną redutę, noszącą imię Trajana — obejmowały cały kraj i broniły go. Z powodu wyraźnego na zewnątrz kraju wywyższenia autor wniósł, że ten bronić go miał wewnątrz od najść Trajana. Prutski wał stanowił bokową obronę, dniestrowy, w części tylko widoczny, nie miał związku z innémi.
Jaki naród, pyta się Weltman, otaczał tym wałem od Trajana. Bastarni żyli nad Dniestrem po Dunaj prawie. Część ich pod imieniem Peucynów mieszkała na południe u ujścia Dunaju, na ostrowiu Peuce, w odnogach téj rzeki. Laktancjusz piszący w 304 roku, wspomina o narodzie wygnanym przez Gotów z strony między Dniestrem a Prutem. Cesarz Galerjusz przyjął ich do swego państwa. Biograf Cesarza Proba, pisze o dwadzieścia lat wprzód, że Cesarz przyjął na swoją ziemię 100,000 Bastarnów i dał im w Tracji miejsce do osiedlenia.
Malte-Brun opisuje Niktofalów, naród Getyjski wojujący z Markiem Aurelim, w czasie panowania Karakalli, przeszły przez Karpaty i wojujący z Rzymiany na Dunaju: wnosząc, że między 280, a 300 rokiem, naszedł i ziemię Bastarnów między Dniestrem a Prutem, i wygnał ich do Tracji. Bastarnów tych, popierając się innémi dowody mieści autor w Bessarabji do IV wieku po Chrystusie i wnosi, że oni to sypali wał broniąc się od Trajana.
Zawojowana Gotja (Wołochy, Mołdawja, Transylwanja i Temeswar) zwie się u Rzymian Dacją. Trajan osadza tu kolonje rzymskie. Adrjan bojąc się najścia barbarzyńców rozwala most Trajanowy na Dunaju w r. 133. Koloniści nie mogli się już obrony i pomocy spodziewać od Rzymu. Kolonje, musiały tu być bardzo mnogie, wnosząc z języka, który przemógł.
W III wieku, Gothy z Skandynawji (u Jornanda) zawojowują Dacją rzymską i Getów. W IV wieku, za panowania Emmanrycha władają od Taurydy i morza Czarnego do Baltyckiego. Bessarabija należy do ich państwa. W początku IV wieku, Chrześcijaństwo świata i tu u Gotów.
Hunnowie w Europie, zawojowują kraj gotski, zmuszają Atalaryka wodza Wizygotów, usunąć się w część Dacji między Dniestrem a Dunajem.
Atalaryk, mówi Ammian Mercellin, począł od Hunnów, sypać wał, czy stawić mur, między Prutem a Dunajem — Położenie kraju, wedle Weltmana, przeciętego rzekami i górami, czyniło to niepotrzebném i niepodobném. Nakoniec Goty uciekają na ziemię państwa rzymskiego. Allyla nad Dunajem się rozkłada. Bessarabja stanowi ognisko jego państwa. Ze śmiercią jego w roku 434 Hunnowie upadają. Jedno plemie huńskie pod nazwą Kutur-huran, zajmuje przestrzeń od Donu do Dunaju. Napadają na państwo rzymskie, aż do Konstantynopola. Tęż ziemię zawojowują Utur-huranie, dwa plemiona wojują między sobą.
Bessarabja od najścia Gotów, staje się placem przechodu dzikich ludów.
W roku 472 Awarowie (pochodzenia huńskiego) stają się głośni swą wojną z Sawirami Kaukazkiemi. Wojna przenosi się na brzeg Danaju, przechodzą Awarowie Tracją pustosząc, osiadają w Panonji i zachodniéj części dawnej Dacji.
W tymże prawie czasie wedle bizantyjskich pisarzy, Bulgarowie, idą od Wołgi i gór uralskich, pustoszą do Mizji i Tracji i osiadają na brzegach morza Czarnego od Dniepru do Dunaju.
Sławianie pokazują się w historji — ale w Europie pod innemi imiony zdawna już byli. Plemiona sławiańskie w 500 roku nad Dunajem łączą się z Bulgarami i wiążą. Bulgarów zawojowują Awarowie — Sławianie jeszcze niepodbici w roku 581 pustoszą Tracją i część Grecji, w końcu tego wieku Bajan Chan Awarski osłabia ich i zawojowuje Dacją.
W roku 626 Bulgarowie z Awarami wojują przeciw Grekom wspólnie. W tymże roku Kuwrat wódz bulgarski, uwalnia ich z pod władzy Awarów. Sławianie także oswobadzają się od nich, wojują w Tracji, Mizji i Peloponezie. Nestor pisze, że w dół po Dniestrze do Dunaju, mieszkali wówczas Sławianie. Na przestrzeni między Prutem a Dniestrem, znane były plemiona Lutyków i Tywerców, mające tu osady-miasta. Akkerman zapewne oni na nowo założyli; bo wówczas już znany był pod nazwą Białogrodu — Nazwa ta sławiańska pozostała mu i nadal.
Po śmierci Kurwata bulgarskie ziemie rozdzieliły się między jego synów. Ci osiedlili się w Italji, w Panonji i na brzegach Donu. Asparach z początku umocnił się między Dniestrem a Dunajem, potém zawojował całą Mizją i dał początek bulgarskiemu państwu.
Ustąpiły wówczas niektóre ludy Bulgarom. Wilcy (Lutycy) od Dniestru poszli nad Odrę i Tywercy na wyżynach Dniestru zapewne długo pozostali. Kadłubek bowiem i Boguchwał wspominają o Tywiańcach żyjących na brzegach Dniestru i służących w XII jeszcze wieku X. halickiemu.
Do IX wieku prawie Sławianie rozciągali się coraz bardziéj na północną stronę Dunaju. W tym czasie jedno ich plemie połączone z powinnowatemi Getami (Dakami) skrywającemi się w górach Hemus od barbarzyńców. — Osiada pod naczelnictwem Bessaraba na północnéj stronie Dunaju w zachodniéj części teraźniejszéj Wołoszczyzny.
W IX wieku, Uhry wygnani przez Pieczyngów idą mimo Kijewa i sadowią się między Dniestrem a Seretem, wygnawszy ztamtąd mieszkających Sławian.
W początku X wieku, Uzy wyciskają Pieczyngów z ich sadyb u Janki i Wołgi. Część plemion pieczyńgskich w ślad Uhrów zjawia się pod Kijewem w czasy Igora, spotyka ich silne wojsko — uchodzą od bitwy, uciekają za Dniepr, wyganiają z Bessarabji i Mołdawji poprzedników swych Uhrów do Panonji i zajmują przestrzeń między Dniestrem a Dunajem.
Druga ich część zamieszkuje przy Dnieprze. W Bessarabji zdaje się (wedle Konstantego Porfyrogenity) były dwa plemiona Pieczyngów Hiaju-czopon i Kunaksin-Hiła. Powiada on, że ze strony Bulgarji na Dnieprze przy przeprawach przez tę rzekę widać reszty miast zwących się Biały, Tungataj, Kraknakataj, Salmakataj, Sanakataj, Hinjukataj. W rozwalinach ich widać krzyże i napisy: ch ch.
Położenie tych miast nieznane; ale wnosić można, że wspomina o Białymgrodzie na Dniestrze, a zatém, że i inne zwaliska leżały między Dniestrem a Dunajem.
Konstanty, pisząc o handlu Rusi z Grekami, mówi, że między Dniestrem a Suliną ruscy zajeżdzali na rzekę Białą (potamon aspron). Tę rzekę p. Weltman, ma za sam Dniestr, tak nazwany od Białogrodu.
W czasie pochodów Olega i Igora przeciw Grekom, szły wojska lądem i morzem. Konnica przez Bessarabją do ujścia Dunaju, a statki po Dnieprze w morze i do Dunaju, dla przeprawy wojsk. — W obu pochodach Pieczyngi najmowali się Rusi przeciw Grekom, a zatém nie bronili przejścia przez ziemię swoję między Dniestrem a Prutem.
W XI wieku, wedle Bizantyjców Uzy wygnani przez Pieczyngów od rzek Wołgi i Jaika zbliżyli się do Dunaju; w blizkości, którego, wedle słów Anny Komnenowéj, nie daleko stu wzgórzów (Centum colles) jedno jezioro nosi imię od narodu Uzów (Ozolemne). Opisuje ona je, jako jedno z największych jezior w tym czasie znanych, do którego wpadają wielkie rzeki, po którym chodzą statki. Ducange każe szukać tego jeziora w Wołoszczyznie, gdzie Hierasos (Prut) wpada w Dunaj. Jest tam, ale nie wielkie jezioro Bratisz, i niéma stu wzgórzy.
Jadąc Bessarabją, droga po nad Prutem od wsi Braneszti do Kosteszti, cały brzeg usłany mogiłami, i to miejsce zowią Suta-Możyle (sto mogił) ale tu niéma jeziora. Inni każą szukać wzgórzów w Bulgarji, ale nie lepiéj. Weltman powiada, że Uzy, wygnawszy Pieczyngów od Etela (Wołgi) do Dunaju, owładali przestrzenią między Danapnis i Palus Meotides; czyli małą Scytją. Sto mogił Anny Komnen, mogły być grobami scytyjskich królow, a jezioro owe morzem azowskiém nazwaném od Uzów: Uzak-Dengis.
Pieczyngowie, przez Jana i Emmanuela Komnena wyciśnieni za Dunaj i dwie rzeki daléj (zapewne Seret i Prut). Emmanuel doszedł do Tynu-Urma, rozbił ich i rozpędził. Pieczyngowie znikają w historji. Bessarabja wolna od nich (półowa XII wieku).
W XII wieku, Sławianie i dawni Dakowie pomięszani zajmują pod wodzą Czernaho Raddo, Wołoszczyznę, drudzy pod wodza Bohdana osiadają nad Mołdą i ciągną potém ku wschodowi i południu. Ziemia ich zowie się Bohdanją, mieszkańcy jéj Mołdawianie.
Na brzegach morza Czarnego w XII w. jawią się na miejscu dawnych megarskich i miletskich kolonji Genueńczycy.
Cztéry prawie wieki władają na morzu Czarném; nad Dunajem i Dniestrem sadowią się ich kolonje i twierdze - chocimska, olchjońska[40] tygińska[41] palankowska i Moncastro. Bessarabja do XIV wieku, częścią Wołoszczyzny, w XIV Stefan Mołdawski podbija ją i zabiéra. Dalsze losy téj ziemi powszechniéj już są znane.
Nazwisko poźniejsze dane tej prowincji Budżak, ciekawe także nastręcza pytanie. Nazwanie to tatarskie, służyło niższéj części Bessarabji, między Dniestrem a Prutem. Wywodzą je pospolicie od imienia syna Nagaja, wodza ord kapczackich. U Bizantyjców zowie się on Tzakas, Dżak. W r. 1,294, gdy Tuktais zawładł ziemiami jego ojca, wszedł do Bulgarji i zajął ten kraj. Zapewne wówczas Tatarzy zasiedli w części południowej Bessarabji i poczęli się zwać od imienia Chana??
Orda Nogajska, która się odłamała od wielkiéj Ordy, około 1261 roku, jest całością, której część stanowiła budżacka. Zajęcie przez nich ziem za-dniestrowskich, odnoszą wedle niektórych do 1560 r, kiedy 30,000 nogajskich familji, uszły tu, wybijając się z pod wladzy Hanów krymskich. Ale powieść Bizantyjców osiedla ich tu daleko dawniéj.
Pochodzenie nazwiska Budżaku od Dżaka wodza, słusznie krytykuje i zbija P. Nadeżdin. Wyraz Budżak, znany w dyalekcie turecko-tatarskim, oznacza róg, kąt, węgieł. Nazwanie tego narożnego kąta ziemi, poszło zapewne z téj przyczyny. Od Tatar narożnych, zozciągnęła się daléj nazwa. Tatarzy ci, kozactwo muzułmańskie, mieli tu swoich własnych Chanów, którym Porta nadała tytuł Bejów. Jeden z nich Chan Temir Murza, zmusił Portę do ustąpienia sobie Akkermanu z tytułen Paszy. Odtąd zapewne poczęli się budżacey Tatarzy, zwać białogrodzkiemi.
Chanów tutejszych, zimownikiem, wedle znaczenia nazwiska miejsca wnosząc (i zkądinąd wiadomo); — była Chan-Kyszła, niedaleko od drogi naszéj połozona, gdzie dotąd są szczątki dwóch fontann i podanie o wielkiem dawniéj mieście i pałacu Paszy. O Kiszeli, jako stolicy, w któréj mieszkał naówczas Sułtan wielkorządzca Bessarabji, syn sułtański, z tytułem Seraskiera; wspomina Baron de Tott[42] — „Wyjąwszy ubior Sułtana i Mirzów, który nie będąc bogatym, jakowąś schludność i wytworność w sobie ma, wszystkie sprzęty u Tatarów, okazują, że samym tylko najściślejszym dogadzają potrzebom. Zwierciadeł nawet i szkła nie widać, tylko w pokoju Sułtana. U innych papiérem zamiast szkła zasłaniają okna na zimę[43].“ Gdzieindziéj pisze Tott, że z Kiszeli 7 Stycznia 1769 (?) r. pułki bessarabskie pod wodzą Seraskiera-Sułtana, ruszyły ztąd, aby się połączyć z Krym-Gerejem, ruszającym z Kauszan.
Beauplan tak opisuje Budżak. — Równina między Białogrodem a Kilją, długości do 12, szerokości od 5 do 6 mil, służy za sadybę Tatarom, którzy nie chcą nad sobą przyznawać władzy Chana krymskiego, ani Sułtana tureckiego. Mają od 80 do 90 sadyb, ciągle jeżdżą po stepie, grabią; biorą w niewolę Chrześcian i przedają ich na galery. Karmią się, jak zwierz drapieżny, jednym tylko łupem, wyrywając się w Ukrainę i Podole, wszakże nie na długo, bo szajki ich więcéj nie mają nad 4 lub 5,000 ludzi, i nie zatrzymując się nigdzie, ciągną daléj a daléj. Za to budżaccy Tatarowie, ciągle się włóczą po nad granicami i w niezamieszkanym stepie. Wsie ich przewoźne, składają się z chatek postawionych na dwóch kołkach, jak nasze pastusze. Gdy spotrzebują paszę w jedném miejscu, puszczają się dajéj“ — Budżackich Nogajów Beauplan, ma za odważniejszych od krymskich.
W roku 1806, gdy się poczęła wojna z Turcją, rząd przez wysłańców Nogajów z Krymu i tak zwanego mołoczańskiego nogajskiego okręgu i Brygadjera Katarzi, zniewolił budżacką Ordę do przesiedlenia z Bessarabji i poddania Rossji. Przy téj okoliczności, sporządzony był wyżéj cytowany spis uroczysk, w których koczowali i plemion, do których należeli. Z niego okazuje się, że Nogajcy dzielili się na trzy Ordy, to jest, jedyssańską (Jedyssan — po nogajsku Dzety-San - 70,000) główną; 2ga Dżambujłucką (od rzeki Emb’y, gdzie oni jeszcze w XVI wieku koczowali, po kałmycku zowiącéj się Dżem) od któréj Ordy wywodzą, stary wyraz polski dżambulować, pustoszyć, niszczyć, i 3cia Jedyczkulską (Jedi-kule to jest od twierdzy).
Te trzy ordy, (wyjąwszy budżacką) jedyssańska, niewłaściwie czasem nazywana białogrodzką, a właściwic zowiąca się Uzu, od nazwy Dniepru i Oczakowa; zajmowały kraj później obwodem oczakowskim zwany, to jest: między Dniestrem, Bohem, Kodymą i Jahorlikiem.
Jedyczkulska mieszkała między Dnieprem i Perekopskim rowem, Dzambujłucka między tak zwaną linją perekopską i górzystą częścią Krymu. Ostatki ord kirgiskich wielkich, siedziały częścią w Krymie, na perekopskim stepie, częścią większą na Kubaniu koczowały, zowiąc się ordą kubańską, (w teraźniejszéj ziemi Kozaków czarnomorskich).
Budżaccy Tatarzy, dzielili się na Koczowiska, a te na cztéry obwody. Pierwszy Obwód Et-Szań, który leżał w uroczyskach, bałkach i rzeczkach Chadżi-Dere (Owidiopol) Alkały Dere, Sarata; Czelebi (Duchowny) Beja, Kunduk i Czinda, wsi w nim 61.
Drugi Obwód Orak-oglu (dzieci Oraka) miał 30 wsi, w uroczyskach i bałkach: Eskimus, Kobylnik i Czaka.
Trzeci Orumbek-oglu (orum-beka dzieci) 76 wsi w uroczyskach Sałcza, Jałpuchan (gdzie teraz kolonja bulgarska Bothrad nad jeziorem Jałpuchan) Bujuk-Jałpu (małe Jałpu) i Ułupka.
Czwarty izmajłowski, dzielił się na dwa rody czyli pokolenia t. j. kirgiski i dżambujlucki, wsi w pierwszém 6, w drugiém 26, leżących na bałkach od Dunaju wychodzących. Kodża-Kujlin, Kapłubuda i Łaszłyk (kamienny) wszystkich koczowisk 208, a w nich całéj ludności męzkiéj 2342, 2568, familji 1198, ogółem ludu 6,404. Wsie tylko pod Izmajłowem nieporuszone nie zostały tu włączone.
Budżaccy Tatarowie, wyszli nad Mołocznę, i założyli tam 35 nowych wsi, w r. 1808. — Spokojnie zostając w Krynie do 1812 r., po zawarciu Bukarestskiego traktatu, którego artykułem dozwolono, żądającym się przenieść, wynijść ztąd do Turcji; za namową jakiegoś trzytulnego Baszy, osadzonego jako jeńca w Mikołajowce; wynieśli się Budżaki do Turcji.
To co zwano oczakowska Ordą, była właściwie jedyssańska, Nogajców koczujących na obszernych stepach Uzu (Oczaków zwano Uzu-Kalesi). W czasie największéj potęgi, Orda ta zajmująca też okolice, gdzie dziś Odessa, liczyła 4 do 5,000 familji, dzieliła się na 3 części.
1. Od Dniestru począwszy (od Akkermnu) do Bałty (Rodymy), a wszerz do Kujalnika piérwszego. Dowódzca jéj, wedle powieści kozackich, mieszkał w górze rzeczki Kuczurhan, gdzie teraz Kolonja Strasburg.
2. Odtąd do wyżyn Teligułu (Deli-goł, szalone jezioro) i Axjaku (gdzie było Emporion Ordyssos, niewłaściwie przeniesione do Odessy dzisiejszéj); koczowisko główne w średnim Kujalniku.
3. Ztąd do Uzu (Oczakowa i Dniepru) niedochodząc wszakże nigdy do twierdzy saméj, bo tam Kozacy wzięli swoją pałankę, dla rybołowstwa, strzeże u Limanu, Bohu i Dniestru. Główne koczowisko, znajdowano między rzeczką i bałką Janczakrak, do rzeczki Berezań.
Taka jest dawna tych stepów, dla Polski strasznych, swą choć nie wielką, ale drapieżną ludnością — historja. Teraz powrócim do naszej podróży.
Dwadzieścia siedm werst jechaliśmy gołym stepem, równiną, jakiej dotąd nigdzie nie widziałem, gołą, mało uprawną a gładką, jak stół. Nic nie widać bylo, krom kurhanów — mogił tu i ówdzie porozsypywanych.
W okół, dla niezmiernéj równiny, nie widać dalej nad werstę w promień, i uwierzyć łatwo, że bystre oko Tatara, wedle opowiadania Barona de Tott, mogło dojrzeć ukazującego się na niej Tatara, naprzód głowę, potem stopniami pół ciała, aż całego nareszcie, w miarę jak się przybliżał.
Rozmawialiśmy o pochodzeniu wyrazu Kurhan, przypuszczając, że jest sławiański. Jeden z nas utrzymywał, że pochodzi od górka, górkan, drugi wywodził go od kruhan krągły; późniéj dopiéro znalazłem u Klaprotha, że na Kaukazie w języku Czerkiesów, wszelkie wzgórze, zowie się Kurch v. Kurk, co ma niechybnie związek z nazwą Kurhanów. Że nazwa ta pochodzi ze wschodniego, nie ulega wąlpliwości. Klaprolh w słowniku djalektów tureckich Kaukazu, wzgórze (colline) u Kizyłbaszów zowie Kurgan. Tenże piérwiastek jest w przywiodzioném czerkieskiém Kurk, a i nasza górka, ma z tém pewnie związek. Wiele bardzo źródłowych naszych wyrazów sławiańskich, z djalektów Kaukazu, wywieść się dają najłatwiej.
Dziwny jest widok tego stepu, którego jedynemi pomniki i ozdobą, jedyną drogi skazówką, są te nieme Kurhany; tatarskich koczowisk świadki, dziś nowego kraju zaludnienia i uprawy. — Prawdziwy to już step; bo nic, krom gładkiéj przestrzeni, po któréj czarny szlak się snuje, wyschłéj trawy, mogił i nieba nad sobą, nie ujrzysz. — Górą unosi się rzadkie ptastwo, świerszcze, polne koniki. Droga gdy sucha, wyśmienita, a usiadłszy raz, wygodnie można spać wszystkim, nie wyjmując woźnicy, który podpedza tylko konie, a kierować niémi, całkiem niéma potrzeby; drzemie też zwykle nieczynny.
Rzadko spotykaliśmy na drodze ludzi, wiozących do Białogrodu drzewo z leśnej Bessarabji, wełnę, sól, skóry i t. d. — Zmierzchało już i księżyc po za nami, na pogodne wschodził niebo. Step tak oświecony, dziwnie się wydawał, oko biegało po nimi nie spokojne, nie mając się na czém zatrzymać.
Niczém nieurozmaiconą już droga, pustym i mało uprawnym stepem, dość późno dojechaliśmy do stacji pocztowej Łotosy. Jest to nazwa Bałki czyli Jaru, w którym położona stacja; od niego też nazwana. Tu dowiedzieliśmy się, że do Kauszan na naszéj drodze będących, niegdyś rezydencji Chanów, a dziś miejsca pobytu P. Olofsona wynalazcy kadzi kamiennych na wino — nie było po co jechać, ani co tam oglądać. Pisarz pocztowy, jak się okazało potém, we własnym interessie radził nam ztąd wprost przeciąć się po nad Dniestrem, mijając w bok Kauszany, do Benderu. Opowiadał on, że jedyna resztka chańskich budowli w Kauszanach pozostała w ruinie Łaźni; z któréj zrobiono kuźnią; i tak silnie umiał przemówić do lenistwa naszego, że obietnicą wyrzucenia dwunastu werst drogi, z których sześć zajmuje przykra góra, namówił nas ruszyć ztąd wprost do Benderu, oszczędzając czasu.
Tak tedy popijając herbatę z P. Pisarzem, rozprawiając o mołdawanach, o kraju, obyczajach i t. d., postanowiliśmy ruszyć ztąd prosto do Benderu i minąć Kauszany. Łotosy leżą o dwie tylko wersty od Dniestru, skutkiem tego sąsiedztwa, było dla nas mnóstwo niezliczone komarów, przybyłych z tamtéjszych pławni, dla karmienia się krwią naszą i spokojém! nocleg wcale nie był wygodny w brzęczącém ich towarzystwie, ale znużonym podróżą, sen skleił przecież powieki.




XXVII.
2. Sierpnia. Droga po nad-Dniestrem. Botnica. Kauszany. Dniestr. Bender i Warnica. Podanie. Wspomnienia. Karol XII w Warnicy. Stan. Leszczyński w Benderze. Dalsza droga do Kisziniewa. Cyncyrany. Kisziniew. Widok. Nazwa. Stan.
3. Sierpnia. Ogląd — Ulice — Kościoł. Cèrkwie. Bibljoteka. Tobołtok. Mołdawanie. Język Rumunów. Pieśni — Familje. Bessarabji temperatura, położenie, ziemia, płody. Prawa miejscowe dawne. Monastery. M. Hirżawski. O. Spiridjon Filipowicz.
4. Sierpnia. Bender. Twierdza. Widok. Przeprawa przez wylew dniestrowy. Parkany. Tyraspol, Kuczurhany. Gidyrym. Dalnik. Odessa.
D



Drugiego Sierpnia, wyjechaliśmy ze stacji Łotosy, dosyć rano, korzystając z cudnie pięknego, pogodnego poranku. Droga, która nas wzgórkowatą i laskami już urozmaiconą okolicą uprawną, wiodła coraz bliżéj Dniestru, prędko zatarła w naszej pamięci Kauszany, które mijaliśmy tak wzgardliwie.

Kraj nad Dniestrem znowu wcale różny, od wczoraj widzianego stepu. — Brzegi rzeki wyniosłe, pogięte, wzgórkowate. Na prawo w szerokiéj dolinie, zarosłéj trzciną i laskami, pokazywał się wspaniały Dniestr wijący się malowniczo, otoczony wzgórkami kształtnemi, już łysemi, już zarosłemi, rozmaitym krzewem. Wzgórza te, gdzieniegdzie pookrywane, pogięte, żółtawe, zielonawe, poplamione gaikami; z garbami gołemi wystająceni z zarośli — przedstawiają widok niepospolicie piękny. W miarę, jak się ku Dniestrowi zbliżamy, flora widocznie się mieni, wiele jednak krzewów, drzew, traw nam znajomych; mieszają się z nowemi dla nas roślinami. Drzewa w ogólności nizkie i bajrakowate; jednego nie widziałem starego i prostego, zieloność świéża, gąszcz bujna. Prześliczne, u nas trudno dające się przyswoić, skompje, puchem różowym okryte drzewka, tak pięknie urozmaicające zieloność dębów i brzostów; — rosną tu kupami, kłąbami, wywijając się z pod gałęzi, z swemi puszystemi kwiaty.
W prawo to pokaże się siny Dniestr, to zniknie. Kierujem się wprost ku Benderowi, krótszą i jakoby lepszą drogą. Ale przekonywamy się po chwili, że zwykle proste drogi bywają najdłuższe i najtrudniejsze do przebycia.
Minąwszy część ślicznych brzegów malowniczego Dniestru, minąwszy Leontjew Generała Ponset, gdzie już nas nastraszono, że wprost do Benderu się nie dostaniemy, bo woda w girle (gardle) bardzo rozlała, i pełno jej ma być nawet na rzeczce Botni, którą przejeżdżać potrzeba; ciągniemy się jednak daléj.
Botnia, o której tu wspomniałem, poczyna się wewnątrz górnéj Bessarabji, mija Kauszany i wpada do Dniestru. Nad nią to, a raczéj nad ramieniem Botni, leży wieś Karbuna, gdzie żyli wodzowie Bessów, a w r. 1346 Wali-Chan.
Mijaliśmy jeszcze po tejże drodze piękny lasek dębowy na wzgórku, i spuściwszy po nad jar zarosły, zbliżyliśmy ku pławniom dniestrowym; t. j. ogromnym ługom nad rzeką tą rozciągającym, zarosłym trawy, trzcinami, łozami.
Podjechawszy pod wieś Czekejniszki (tak nam ją nazwał pocztylion), którą widać byto zdaleka, musieliśmy rozpytawszy przejeżdżających Mołdawian, zaświadczających zgodnie o ogromnym wód wylewie; posłać jeszcze pocztyljona dla przekonania, czy się tędy przeprawić będzie można. Pokazało się, że gdy na suchych łąkach przed chwilą teraz ryby łowili mołdawianie, a woda co chwilę w gardle przybierała, niepodobna już było bezpiecznie go przebyć; musieliśmy więc zawrócić się w lewo przez Botnię i pławnie nad nią leżące ku Kauszanom. Tu, jeszcze suchemi łęgi dojechaliśmy do traktu pocztowego, o sześć werst za Kauszanami, które w tyle pozostały. Nad pławniami ukazały się nam obłamy skał, wyziérające z boków gór i resztki jakichś wałów (može Trajanowego).
Znowu puściliśmy się w kraj mniéj piękny i łysemi tylko pochyłościami i wzgórzami zajęty. Byliśmy w samém ognisku, gdzie dawniéj organizowały się wycieczki na Podole, Tatarów Budżaku zwykle ztąd od Benderu wkraczających. Na Zaporoże szli oni przez Boh, po nad Olhopolem, guzie się ten łączy z Sieniuchą.
Minąwszy tedy ciemniejące za nami pod górami Kauszany, nagą równiną kurhanani zasianą, mogiłami poprzecinaną, śpieszyliśmy ku Benderowi.
Położenie Kauszan, o ile ztąd mogliśmy rozeznać, wcale dla osady wojskowego ludu nie korzystne, bo wzgórkami oblężone i łatwo zdobyć się mogące. Tędy przechodzi część, tak zwanego wału Trajana, a raczéj drogi dackiéj. Baron de Tott[44] wspomina często o Kauszanach, gdzie po sprawie bałckiéj, zbierało się wojsko, mające napaść Nowo-Rossją. Kauszany, pisze tenże daléj[45] zostały ogniskiem Tartarji, wszystkie rozkazy ztąd wychodziły, zewsząd kupiono się tutaj. Tu przybył i Poseł od Konfederacji do Chana, względem wojny się układać. Ztąd sam Tott wyprawiony do Konfederatów do Dankowéj pod Chocim. Krym Geraj ztąd ruszył 7 Stycznia 1769 roku, na wyprawę. Dziś, w tém zimowisku i stolicy Chanów, P. Olofson myśli o sposobie, stworzenia kadzi kamiennych na wino. Jak to wymównie, opowiada zmianę czasów!
Jeszcze poglądaliśmy na Dniestr w prawo się ukazujący; droga sześć werst ciągnęła się lekko pod górę, minęliśmy wsie Kierniczany i Tanatary położone w bałkach, potém bajrakowate laski z boku nad Dniestrem. Na piętnastéj od Kauszan werście, gościniec się zwraca na prawo i przepyszny widok odkrywa z góry. Daleko, daleko Dniestr i zielone jego przepiękne pławnie, daléj jeszcze majaczeje Tyraspol; bliżéj rozłożony Bender ze swemi ogrody, młynami, fortecą najeżoną basztami, wieżyczką straży ogniowéj, rozrzuconemi chatki, szerokie pola kukuruzą zasiane. — Ale tego piórem nie odrysować. Na zakręcie drogi, leży w lewo mogiła, a raczéj podłużny usyp, który ludzie zowią nie wiem czemu mogiłą Suworowa??
Tu słówko tylko o historji Benderu i okolicy, o której obszerniéj późniéj powiémy. Stanęliśmy na pocztowéj stacji, opodal od fortecy i miasta, leżącéj w dolinie, pogarbionéj obozowiskami Karola XII i Potemkina.
Bender, po rusku Bendery, dawniéj Tyhin, u naszych pisarzy niekiedy Tyhinia, czy nie zwał się u Turków, jak świadczyć się zdaje ruskie nazwanie — Ben-dere? Leży nad samym brzegiem Dniestru, w piękném położeniu, rozrzucony po dolinie, po wzgórzach szeroko, bez drzew i wysad po większéj części. Miasto dawniejsze tureckie, było między fortecą, a teraźniejszém lichém miasteczkiem powiatowém, gdzie dziś jeszcze stérczy pojedyńczo rzucony minaret Meczetu. Forteca do dziś utrzymuje się w stanie obronnym. Miasteczko zblizka smutno się dla braku drzew wydaje.
Od Akkermanu począwszy do Benderu najwięcej w Bessarabji winnic, daléj chociaż są, to mniejsze i rzadsze.
Od fortecy począwszy do stacji, cały plac zajęty staremi aproszami, ziemia poryta obozowiskiem, pod samą warownią, ze stacji tylko kilką basztami widną, dla przejeżdżających. Bender, jak Akkerman, kilkakroć był brany i oddawany; wzięty przez Hr. Panina w 1770 roku, oddany Turcji w roku 1775, w nich po raz drugi około 1791 i powrócony znowu, nareszcie w 1806 zabrany ostatecznie, w ręku Rossji pozostał.
Bender z Warnicą wzbudza ciekawość podróżnego, wsławiony najbardziéj pobytem Karola XII, malującym charakter bohatéra, którego rycerski duch, dochodził do upornego dziwactwa, a pragnienie wojny i duma, do niewyrozumowanego szału.
Od stacji skierowaliśmy się ku Warnicy; między wsią tego nazwiska a Benderem, było drugie i ostatnie obozowisko Karola XII; gdy piérwsze bliżéj fortecy zalane zostało wodą.
Samo miejsce obozu, nie daleko wsi Warnicy u brzegu Dniestru, całe poryte i mogiłowate, w piękném dość położeniu. Widać ztąd niedaleki Bender, rzekę i wzgórza sine. Tu Karol XII zajadle, uparcie nie dawał się z garścią swoich, przeważnéj sile tureckiéj, tu umarł Mazepa. Ziemia pokopana, gruzu i kamienia pełna. W Warnicy bieleje Cerkiew i kilkanaście chat, szopek, stirt. Wieś ta dawała żywność dla dworu Karola; należała z okolicą dalszą do tak zwanéj Rai benderskiéj. Pomimo dopiekającego już skwaru, usiadłem na miejscu domu Karola XII, aby tę pamiętną okolicę choć kilką rysami na podróżny przenieść album.
Tu, wedle P. Nadeżdina, Dniestr miał przebywać Darjusz, tu stał ów Karol, tu siedział Stanisław Leszczyński — tyle i tyle lu pamiątek!
P. Kohl, tylekroć wspominany przez nas, powiada, że w Warnicy, miejscowi opowiadali mu, jakoby zachowujące się podanie o Karolu, że znaczne tu skarby zakopał, a kto je odkryć potrafi, ten posiędzie i w dodatku córkę nieboszczyka królewnę weźmie za żonę. Mamy w podejrzeniu to mniemane podanie, z powodu, że je Kohl mieści; nam pokazujący obozowisko pastuszek, nic o żadném nie wspomniał.
Bender teraźniejszy liczy z posadami rozległemi, jak wszystkie przedmieścia miast tutejszych, około 10,000 mieszkańców.
Około roku 1595, wedle roczników Naima Effendi, Wojewoda Bohdanu, wkrótce po wypadku ruszczuckim, uderzył na Bender, ale go tutejszy Bej-Mir-Ahmed ze stratą odegnał.
W roku 1684[46] Hetman kozacki Kunicki (Turcy zowią go Konaska) napadł z Mołdawiany, na kraj od Benderu do Kilji i Izmaiłu, przeszedł Turłę (Dniestr) wprost idąc na Bender, a lud nadbrzeżnych wiosek, połączył się z nim w liczbie około 30,000 głów. Tymczasem Jały-agowie (agowie nadbrzeżni; Jały, zwano Pobereże dniestrowe) byli pod Wiedniém, ale ich namiestnicy zebrali około 3,000 Tatar, pobici ustąpić musieli. Stało wojsko Kozacze dni 11 pod Bendercm i jednéj nocy szturm przypuścili niespodzianie, ale załoga ich odparła i na przedmieściu tylko kilka domowstw zapalono. Zwinąwszy obóz, pociągnęli ztąd ku Izmajłowu. Tott[47] wspomina, że Han tatarski z wyprawy 1770 r. powracając, zajeżdżał do Benderu. Przyjecie jego tutaj, warto zacytowania: —
„Jeszcze w pewnéj odległości, byliśmy od Benderu, gdy wielkorządzca benderski na przeciw nam wyjechał. Za zbliżeniem się Chana, Wezyr ten z całym orszakiem zsiadł z konia, przystąpił ku Chanowi, złożył mi głęboki ukłon (Baronowi de Tott) i stanął na czele, zabierając się iść przed nim pieszo, ale Krim Geraj, pozwolił mu wsiąść na konia. Tak prowadził go, aż do Dniestru, który pas dzielił od fortecy. Dał się widzieć potém most ze statków, który pasza kazał postawić, z tém większą trudnością, że trzeba było łamać lody, któremi Dniestr był jeszcze ujęty. Ale starania te, dla przypodobania się Chanowi, na nic się nie zdały, prośby usilne Wezyra, nie skłoniły go do przejazdu przez most.
— Ja przebywam rzeki, daleko oszczędniejszym sposobem, rzekł — i w tém przypuścił konia wolnym truchtem, zniewalając Paszę iść za sobą, chociaż ten trząsł się ze strachu. Trzask lodu pękającego pod nami, musiał istotnie żal w nim wzbudzić, nad ustanowionemi pontonami, i na drugim dopiéro brzegu, przekonał się o ich nieużyteczności. W czasie téj przeprawy, grzmiały działa. Benderu Krim Geraj, wjechał doń wśród huku armat. Chan zabawił tu, wyprawiwszy dwór do Kauszan, aby lam przygotowano się na jego przyjęcie.“
Ale ze wszystkich wspomnień Benderu i Warnicy, najżywsze i najdramatyczniejsze jest — wspomnienie pobytu Karola XII, które opowiémy słowy Voltaira, gdyż bardziej szczegółowego źródła nie znalezliśmy. Voltaire, jak sam powiada, miał to od naocznego świadka, który się przez ten cały czas, znajdował w Benderze, gdy szalony Karol XII, walcząc z oporem Porty, intrygując w Seraju, dumając jeszcze o wojnie z Rossją, z kilkuset Szwedami, stawił czoło kilkudziesiąt tysiącom Turków i Tatarów, bez najmniejszéj potrzeby, bez żadnego pożytku, przez upor tylko i dumę.
Po niészczęśliwéj bitwie pod Pułtawą, Karol XII ranny, w nocy z d. 9 na 10 Lipca, stanął nad Dnieprem. Lövenhaupt przybył tu z niedobitkami wojska. Szwedzi ujrzeli swego Króla, którego zabitym mniemali. — Nieprzyjaciel się zbliżał; powszechnie spodziewano się u Dniestru stoczyć ostatnią zabójczą bitwę, tak przynajmniej kazał wnosić charakter Karola XII. — Ale na ten raz, bohatér ranny, osłabiony, zrozpaczony, stracił na chwilę ducha; dał się wsadzić na łódkę, w którą wszedł także Mazepa; na drugiej postawiono powóz, mający służyć do dalszej podróży. Mazepa niewiadomo jak ocalił kilka skrzynek z pieniędźmi; ale w przeprawie przez Dniestr, gdy łodź pędem wody i gwałtownym wichrem gnana, poczęła się zatapiać, zmuszony był wyrzucić trzy czwarte swoich skarbów w wodę. Müllern Kanclerz królewski i Poniatowski, siedli do innych łodzi, z resztą dworu.
Trzystu jezdzców, znaczna liczba Kozaków i Polaków, postanowili, ufaiąc w swe konie, przebyć rzekę wpław, ścisnąwszy się kupą, oparli pędowi; ale odbici od massy po niżéj zatonęli. Z piechoty, choć wielu probowało, nikt rzeki nie przebył. Tym czasem, gdy reszta wojsk w niewolą idzie, lub w Dnieprze tonie, Karol XII z Generał Majorem Horn, rannym niebezpiecznie, w ocalonym powozie pomyka się. Za nim resztki dworu i wojska pieszo, konno, na wozach, ciągną stepem bezludnym, bezdrożnym, ogołoconym ze wszystkiego, i niemającym nawet wody. Były to piérwsze dni Lipca, słońce dopiekało, step gorzał, konie zdychały, ludzie marli ze znużenia, pragnienia, głodu i ran. Nareszcie trafili na błotnisty strumień, jeden z tych co płyną bałkami stepu, nad wieczór już, napełniono wodą skórzane wory, i ta drobina ocaliła wielu życie.
Po pięciu dniach drogi, nadeszli nad Boh i zbliżyli się wreszcie ku Oczakowu, pogranicznemu miastu tureckiemu. Mieszkańcy widząc przybywający jakiś tłum ludzi nieznanych, mówiących językiem niezrozumiałym, nie chcieli wpuścić ich do miasta, bez rozkazu Mehmeda Paszy, rządzcy oczakowskiego. Król posłał do niego umyślnego, ale Pasza nie ośmielił się na krok stanowczy, bez wiedzy i zezwolenia Seraskiera, przebywającego w Bessarabji w Benderze. Tym czasem ruskie wojska zbliżały się, ścigając Króla, dognany, parł się do Oczakowa i nareszcie po usilnych prośbach, Pasza obiecał dać łodzie dla Króla, i kilku osób jego orszaku. Szwedzi zmuszeni gwałtem się przeprawić postanowili; niektórzy dostawszy się na drugi brzeg, opanowali łódkę, dostali czółen i zaczęli przebywać rzekę. Natenczas Turcy bojąc się utracić zysku, tłumem z czółnami przybyli. Nadeszła też i odpowiedź Seraskiera benderskiego. Nieprzyjaciel zachwycił 500 ludzi, w oczach Karola. Pasza oczakowski przepraszał za zwłókę, z któréj powodu się to stało, prosząc, aby się nie skarżył nań przed Sułtanem; a Karol obiecał milczeć, ale zgromił go wszakże po swojemu.
Seraskier benderski przysłał Agę przeciw Króla z pysznym namiotem, żywnością, bagażami, wozami, wszelkiemi wygody, konwojem, słowem, co tylko mogło być potrzebnem do podróży do Benderu.
Stepem, który, pisze Voltaire, zwał się dawniej Getów pustynią (solitude des Gétes) dojechał Karol XII do Benderu. Turcy dostarczali wszystkiego po drodze, mnóstwo Polaków, Szwedów, Kozaków, uciekających, łączyło się z małą garstką królewską. Było ich przy Królu 1800 ludzi, gdy przybyli do Benderu, cały ten tłum karmli Turcy i utrzymywali.
Król postanowił obozować pod Benderem, niechcąc mieszkać w mieście. Seraskier Jusuf Pasza, kazał mu rozbić namiot i inne dla dworu jego; nieco późniéj zbudowano dom dla niego i dworskich. Żołnierze wystawili sobie szałaszy, a oboz stał się małém miasteczkiem. Karol cierpiał jeszcze na nogę, z której mu kość wyjęto, ale jak tylko rana się zamknęła, wrócił do dawnego swego czynnego życia; dosiadł konia, wstawał o wschodzie słońca, męcząc codzień po trzy wierzchowce pod sobą, i musztrując nieustannie żołnierzy. — W wolnych chwilach grał czasem w szachy. Voltaire dodaje, że Karol XII (okoliczność najpewniej dla charakterystyki umyślnie utworzona) grając w szachy, najwięcéj jezdził i posuwał się Królem.
W Benderze był dostatek wszystkiego, dawano mu prowizją wszelką i 500 talarów co dzień, oprócz tego pożyczał pieniądze z Francyi i u kupców konstantynopolitańskich. Część ich szła na intrygi Serajowe, drugą rozrzucał Karol XII z zwykłą sobie nieopatrzną hojnością, do czego mu serdecznie dopomagał faworyt jego i Podskarbi Grothusen.
Cudzoziemcy wszelkiego pochodzenia, Turcy, Tatarzy, z okolic zbiegali się do Benderu, dziwiąc się i z czcią patrząc na Karola. Muzułmanie zwłaszcza wstrzemięźliwość jego i publiczne modlitwy uwielbiali.
Nie mając się czém zająć, Karol zaczął nawet czytywać w Benderze. Baron Fabrice, dworzanin X. Holstein, młody człowiek, wysłany do Karola XII w interessie X. Folstein, umiał mu się przypodobać. — Ten mu czytywał Racin’a i Corneill’a. — Voltaire todaje anekdotkę, že znalazłszy w Satyrze Boil’a wyrażenie, iż Alexander wielki wściekłym był i szalonym, Karol podarł książkę. Z tragedji najlepiéj lubił Mitrydata. Francuzki język rozumiał dobrze, ale nim nigdy nie mówił; nawet z posłem francuzkim do Porty wysłanym Désaleurs, nie chciał rozmawiać po francuzku i używał tłumacza.
Tak Karol XII oczekując na zawsze spodziewane posiłki tureckie, pędził czas w Benderze; przekonany, że przez intrygi Serajowe, skłoni Portę przeciw Rossji Ale na skargi, żale, prośby, milczał Sułtan. Raz tylko odpowiedział darem dwudziestu pięciu koni arabskich, z których jeden, co miał szczęście nosić na sobie samego Sułtana, okryty był siodłem i czaprakiem, ozdobnym drogiemi kamieniami, ze strzemiony złotemi. Przy tych darach, był list grzeczny. Szurluli, nieprzyjaciel Karola XII, dołączył do tego daru od siebie pięć pięknych koni, ale Karol ich nie przyjął, odpowiedziawszy dumnie: że nic nie bierze od nieprzyjaciół.
Tymczasem Poniatowski, pracował w Stambule, choć napróżno. Chciano koniecznie miasto posiłkowania Karola, odprawić do kraju przez Niemcy. Posłano mu ośmset kies (każda po 500 talerów), życząc powrotu przez Niemcy, albo na okrętach francuzkich do Marsylji. Tych dostarczyć obowiązywał się poseł francuzki Pan Feriol. Napróżno Karol groził Turcji, wzrastającą potęgą Rossji. — A gdy w Szwecji i Polsce ważne tym czasem zachodzą odmiany, gdy Piotr wielki korzysta ze zwycięztwa, Karol sam jeden w Benderze, walczy z intrygami serajoweni, i złém usposobieniem Dywanu. Kupruli złożony, w Benderze wieści chodzą, że Karol XII co chce to robi w Stambule. Nareszcie wypowiedziana wojna Rossji. Han krymski odbiera rozkaz stawienia się z 40,000 Tatar, Krymców, Nogajców i Budżaków. Wojska wedle życzenia Karola XII, miały się zejść w Benderze. Chan to miał wyrobić dla Karola, aby przez to okazać, że nie dla kogo, nie dla czego innego, tylko dla niego rozpoczyna się wojna. Nowy Wezyr wszakże zmienił miejsce połączenia się wojsk, naznaczył Adrjanopol, zwykły punkt gromadzenia się sił tureckich. Tu tylko trzy dni zastanowiły się i weszły w Bessarabją. Nie będziemy opisywać tej kampaniji i wyprawy nad-pruckiéj, z któréj Piotr W. wyszedł tak dziwnie, szczęśliwie i cało. W warunkach ugody nad-pruckiéj, zastrzeżono wolne przejście dla Karola. Właśnie gdy Piotr W. po zawarciu ugody, cofał się, nadbiegł Karol XII, pragnący boju, z Benderu do Jass konno przebiegłszy, przebył wpław Prut, przerznął się przez obóz ruski, dostał do armji tureckiej i namiotu Poniatowskiego, który go smutną powitał nowiną. — Wpadł do Wezyra, którego zuchwale zgromił. Wielki Wezyr odparł dumnie — Karol ostrogą rozdarłszy suknią jego, siadł na koń i w rozpaczy wrócił do Benderu.
Tu znalazł Karol obóz swój zalany wodą dniestrową, która występowała z brzegów, a nie mogąc dłużéj pozostać, usunął się nie opodal brzegiem ku Warnicy, gdzie nad Dniestrem zbudować kazał wielki dóm murowany, niejako obronny, i urządził go wytwornie, przeciwko zwyczajowi swojemu, aby Turkom przez to się postawić.
Oprócz głównego, wzniesiono jeszcze dwa domy, jeden na kancellarją; drugi dla Grothusena, który przyjmował u jednego z królewskich stołów.
Gdy się to dzieje, Baltazi Mahomet posyła do Austrji rezydenta tamtejszego, prosić o wolne przejście dla Karola XII, przez dziedziczne Austrjackie ziemie. We trzy tygodnie odpowiedź nadeszła, że Karol XII bezpiecznie przejść tędy może, i do Pomeranji się dostać. Wezyr posłał trzech Baszów do Króla, oznajmując mu, żeby opuścił ziemię Porty Ottomańskiej.
Król kazał im naprzód oznajmić, że jeśli mu myślą proponować, coby jego niegodném było, każe ich wszystkich trzech powiesić. Basza Saloniki zręcznie to jakoś przełknął, Król nic na poselstwo nie odpowiedział, a Müllern Kanclerz, zostawszy sam na sam, z posłami, wytłumaczył im odmówienie Karola.
Wezyr się tém nie zraził i rozkazał. Izmael Baszy nowemu Seraskierowi Benderu, zagrozić królowi gniewem Padiszacha, jeśliby nie miał być mu posłusznym. Basza łagodnie się z Królem rozmówił, i otrzymał odpowiedź, że ustąpić wprzód nie może, aż mu Sułtan dwie rzeczy uczyni. Ukarze Wezyra i da 100,000 wojska, aby napowrót mógł wejść do Polski. Wezyr czuł, że Karol XII będzie pewnie intrygował przeciw niemu, wszystkie więc drogi przecięte mu zostały; odjęło mu taim t. j. dostarczenie żywności i płacę.
Jak się tylko otém Król dowiedział, rozkazał natychmiast Marszałkowi dworu, w miejscu dwóch stołów, mieć cztéry otwarte.
Zaczęto pożyczać na wszystkie strony, u sług, u posłów. P. Fabrice, poseł X. Holstejn, Jeffreys minister angielski, sekretarze, wszyscy, co kto mógł pożyczali. Król ani się zafrasował. Musiano oszukując rozstawione straże, posyłać aż do Stambułu, za dostaniem pieniędzy: ale i tu, nikt już nie miał ochoty dawać, jeden tylko kupiec angielski Couk, dał 40,000 talerów. Przyszły te pieniądze do obozu królewskiego, gdy już wszystkiego braknąć zaczynało. W Stambule tym czasem toczyły się układy. Hr. Desaleurs poseł francuzki, za Karolem XII i Królem Stanisławem, minister Cesarza austrjackiego, przeciwko nim intrygowali. W. Wezyr zrzucony. Rezydenci angielski i hollenderski wymogli prędkie usunienie Karola XII z Turcji.
Tym czasem Karol XII zawsze domagał się wielkiego wojska, a Porta ofiarowała tylko kilka tysięcy eskorty. Sułtan sam nareszcie listem 19 kwietnia 1712 oznajmił Karolowi, że może wedle życzenia przez Polskę z jego ziem się cofnąć.
Karol odpisał z wynurzeniem wdzięczności, ale użalając się na to, że go odsyłać chciano z tak szczupłą eskortą przez Polskę, gdzie łatwo Piorr W. mógł go przejąć i zabrać w niewolę. Za tym listem w slad, poszły znów deklaracje i przybory do wojny z Rossją, uwięzienie w Adrjanopolu posłów polskich. Ale te przygotowania wojenne zeszły na niczem, a zewsząd naglono, aby Sułtan Karola XII z Turcji koniecznie wyrugował. W nowym traktacie z Rossją, zawarowano znów bezpieczne przejście dla Karola przez Polskę.
Izmael Basza, Seraskier benderski, udał się do Warnicy i doniósł o tém Królowi, dając do zrozumienia, że należało wyruszyć niezwłócznie. Karol odpowiedział uparcie, że Sultan obiecał mu wojsko nie eskortę, a Królowie powinni słowa dotrzymywać.
General Fleming, faworyt Augusta, korrespendował z Chanem tatarskim i Seraskierem benderskiem. Le Marc francuz, półkownik w służbie saskiéj, kilka razy jezdził z Benderu do Drezna, — podejrzewano go o tajemne zmowy. Zatrzymano z listami posłańca Fleminga, dowiedziano się o konszachtach z Tatarami i lękać się poczęto, aby Chan Karola nie oddał w ręce Sasom.
Po odcyfrowaniu listów przejętych, Grothusen, Müllern, Król, naradzali się i zgodzono na to tylko, że położenie było ze wszech miar niebezpieczne. Odjazd Sapiehy, który od Karola XII na stronę Augusta przeszedł i z Benderu usunął się, potwierdzał myśl jakiéjś zmowy; targu o osobę Karola z Tatarami. Tym czasem Karol XII zawsze trwał w dziwném zaufaniu, że mu Porta pomoże; odpowiedając tylko dla odwłoki Seraskierowi, że ruszyć się nie chce, póki długów nie popłaci, na które potrzebuje 1000 kies — Chociaż bowiem znowu mu Taim przywrócono, nigdy go nie wystarczało. Basza napisał do Stambułu, a Sultan miasto 1000, przysłał 1200 kies (List. 1214 r. heg.) Gdy się to dzieje, Karol XII skarży o zdradę Tatarów, list przejęty, dopuszczony nie został.
Król widząc się niejako niewolnikiem, postanowił nie ruszać. Mógł żądać powrótu przez Niemcy lub morzem do Marsylji, ale wolał pozostać i zamilkł. Gdy 1200 kies przysłano, Kanclerz Grothusen wyłudził je u Seraskiera obietnicą wyjazdu rychłego, sądząc, że niemi można będzie intrygować w Seraju i nie przestając rachować na pomoc porty.
Seraskier z początku nie chciał dać pieniędzy, opierał się, ale w końcu gdy Grothusen koszta podróży i przygotowań do niéj począł wystawiać — puścił je z rąk. Król natychmiast się potém oświadczył, że nie pojedzie. Basza przeląkł się, bo miał rozkaz inaczej nie dawać pieniędzy, aż w chwili wyjazdu, lękał się więc gniewu Sułtana, przed którym osłonić go obietnice wymówienia królewskie, nie mogły. Seraskier wespół z Chanem tatarskim, wysłali do Stambułu oznajmując, że nie dali pieniędzy, aż za przyrzeczeniem wyjazdu, teraz zaś znów Karol ruszać się nie myśli.
Karol XII, zawsze w podejrzeniu, że Chan i Seraskier chcą go wydać w ręce nieprzyjaciół, skarzył się na nich przez posła swego w Stambule Funka, żądając znowu 1000 kies. Ale Funka, gdy z nową prosbą przyszedł, osadzono w więzieniu. Wysłano rozkaz do Benderu przez Bujuk Imramur’a Konjuszego i Cziausz Baszę, aby natychmiast Karola wyprawić. Seraskier będąc u Chana odebrał to polecenie. Natychmiast pośpieszył do Warnicy, pytając czy Król chce jako przyjaciel ustąpić, czy oporem swym, zmusić go myśli, do najostrzejszego spełnienia rozkazów Sułtana.
Karol XII. wpadł w srogi gniew.
— Słuchaj swego Pana, jeśli masz potému odwagę, a idź z moich oczu. — Seraskier galopem odjechał; a przelatując zawołał do p. Fabrice:
— Król słuchać nie chce, dziwne zobaczycie rzeczy.
Natychmiast odjęto żywność królowi i straż janczarską, oznajmiono Polakom i kozakom, aby jeśli chcą mieć żywność, odstąpili od obozu warnickiego i udali pod Bender, pod opiekę Porty. Wszyscy usłuchali i odstąpili, zostawując Karola z dworem jego i 300 Szwedami, przeciwko 20,000 Tatar i 6,000 Turków. Nie było żywności w obozie dla ludzi i koni — Król rozkazał wywieść za obóz i zastrzelić dwadzieścia tych koni arabskich, które miał w darze od Sułtana, mówiąc:
— Nie chcę od nich ani koni, ani żywności. Tatarzy zjedli za przysmak koninę i zewsząd obozowisko zaleli.
Karol XII ani się dziwiąc, ani lękając, rozkazał regularne okopy sypać, swoim 300 Szwedom, pracując sam z Kanclerzem, Podskarbim, Sekretarzami, służbą całą. Jedni barykadowali okna, drudzy zapierali drzwi belkami.
Umocniwszy dom, Król obszedł w koło okopy, i siadł spokojnie grać w szachy z Grothusenem, jakby nic nie miał na głowie. Szczęściem Fabrice poseł X. Holstein i Jeffreys Minister angielski, nie mieszkali w obozie, ale w wiosce między Benderem a Warnicą. Ci widząc takie przybory ofiarowali się za posredników. Chan i Seraskier chętnie przyjęli propozycje. Były dwie Konferencje w Benderze, którym przytomni byli posłańcy stambulscy.
Fabrice przedstawiał, że Król słusznie lękał się, aby go nie wydano w ręce nieprzyjaciół. Turcy zaprzysięgali na głowy że to posądzenie było niesprawiedliwe. Fabrice dał się przekonać, i spytał, czy mysleli zmusić Króla do wyjazdu. Odpowiedzieli, że spełnią rozkaz, choćby krew przelać mieli — taka była wola Sultana.
Sposobiono się do szturmu, śmierć Karola XII zdawała się nieuchronną. — Posłano jeszcze, stanowczych żądając rozkazów, do Sułtana, który był w Adrjanopolu.
Jeffreys i Fabrice ofrzymawszy folgę, pobiegli oznajmić o tém Karolowi. Przyjęci zimno — Karol utrzymywał, że rozkaz był zmyslony, kiedy posłano po nowe dobitniejsze. Jeffreys urażony usunął się, nie chcąc mięszać do niczego. Fabrice z Królem pozostał, zaklinając go aby życia bezpotrzebnie nie narażał, dla uporu. Karol XII za całą odpowiedź wskazał na okopy i prosił tylko, aby mu mógł swém posrednictwem wyjednać żywność. Turcy dali się ująć i żywności dostarczyli, oczekując powrótu gońca z Adrjanopola. Chan nawet Tatarom żądnym łupu zakazał tykać Szwedów, tak że Karol XII w cztérdzieści koni, wymykał się z obozu swego, jeździł posród Tatarów, a ci go przepuszczali nic mu nie czyniąc.
Przyszedł wyraźny rozkaz Sułtana, wyrznąć Szwedów jeśliby się opiérali, nieoszczedzając nawet Króla. Seraskier pokazał go P. Fabrice, probując jeszcze zmiękczyć Karola.
— Czy widziałeś rozkaz ten? spytał Król — widziałem.
— No, to powiedzże im, że to drugi rozkaz zmyślony, i że się nie ruszam. Fabrice padł do nóg jego prosząc, aby się nie opierał, ale napróżno.
— Wracaj sobie do Turków i powiedz im, że jeśli mnie napadną, potrafię się bronić. Kapelanowie królewscy uklękli przed nim zaklinając aby na rzeź nie wystawiał nie dobitków pułtawskich, a nadewszystko drogiéj swojéj osoby, zapewniając go że napróżno się opierał, a oporem tym gwałcił gościnności prawa. — Karol rozgniewał się na nich i odparł:
— Wziąłem was do modlitwy, nie do rady.
Generałowie Hord i Dardoff, ukazali mu piérsi i ciała okryte ranami, upewniając go, że chętnie umrą za niego, ale błagając go razem, aby narażał się w razie konieczniejszym, nie tu.
— Wiém, odpowiedział Karol XII, po waszych i moich ranach, żeśmy walczyli mężnie, dopełnialiście dotąd uczciwie obowiązku, dopełnijcie go i teraz. —
Pozostawało więc slepe tylko posłuszeństwo i wstyd było już każdemu, wymawiać się od śmierci za Króla. Karol XII gotując się na szturm, cieszył że ze trzechset Szwedami, opierać będzie całemu wojsku niewiernych. Ustawił wszystkich na stanowiskach; Kanclerza Müllerna, Sekretarza Empreus i Kancellistów zostawując na straży domu Kancellarji, Barona Fief na czele sług kuchennych, w drugiem miejscu; stajennych i kucharzy w trzeciem. U niego każdy musiał być żołnierzem. Sam, oblatywał konno okopy, dóm, obiecując nagrody wszystkim, robiąc officerami, dając kapitaństwa sługom, jeśli się dobrze bić będą.
Wkrótce wojsko Turków i Tatar naszło na okopy z dziesięcią armatami i dwóma moździerzami, buńczuki powiewały, muzyka brzmiała, okrzyki — Allah — Allah! odzywały się do koła. Baron Grothusen uważał, że wojsko w wykrzykach nie lżyło króla, ale go tylko nazywało — Żelazną głową.
Korzystając z tego usposobienia, wychodzi kanclerz ku Janczarom, co niedawno płatni byli przez Króla i obdarowywani, woła na nich, że nie zechcą zapewne trzechset bezbronnych wyrznąć żołnierzy i wielkiego Króla, który im tyle świadczył — Przyjaciele! dodaje, on prosi tylko o trzy dni folgi, a rozkazy Sułtana nie są tak srogie jak wam powiadają.
Janczarowie ujęci, przysięgają na brody, że nie napadną Karola i oświadczają, że się trzy dni wstrzymają. Dano znak do szturmu, ale Janczarowie iść nie chcieli i poczęli się groźnie stawić, jeśliby królowi trzech dni folgi nie dano. Seraskier musiał się zdobyć na cierpliwość. Udając, że się na to zgadza, rozkazał Janczarom ustąpić do Benderu — Chan tatarski natychmiast chciał szturmować; Basza uprosił go, aby wstrzymał się do jutra. Powróciwszy do Benderu Seraskier zebrał Janczarów starszych i żołnierstwo zasłużeńsze, pokazując im rozkaz Sułtana. Sześciudziesiąt starszych siwobrodych ofiarowali się iść do króla, i prosić go, aby się im powierzył, pod ich straż oddał. Zezwolił na to Basza; z kijmi tylko białemi w ręku, pojechali do Warnicy.
Udali się do Barona Grothusen i Kanclerza Müllern, oświadczając, że byle się im król chciał powierzyć, odprowadzą go sami do Adrjanopola, dla widzenia z Sułtanem. W chwili, kiedy te propozycje czyniono, król czytał listy ze Stambułu, przesłane tajemnie od p. Fabrice, przez jednego z Janczarów. Listy te były od Poniatowskiego, który został zatrzymany w stolicy, po powtórnej prośbie o 1,000 kies. Donosił on, że rozkazy Sułtana, schwytania króla, a choćby i zabicia na przypadek oporu rzeczywiście wydane były, że należało usłuchać, i t. d., a resztę czasowi zostawić.
Ale ani uczciwe prośby Janczarów, ani listy Poniatowskiego nie mogły skłonić króla do uległości cudzej woli. Przekładał śmierć nad niewolę u Turków, jak ją nazywał. Odesłał starych Janczarów widzieć się nawet niechcąc z niemi; kazawszy powiedzieć, że im brody poobcinać każe, jeżeli nie ustąpią; co jest wielką obelgą na wschodzie, jakby u nas naprzykład kto powiedział, że obetnie uszy. —
Starcy obrażeni odeszli, wołając:
— O! Żelazna głowa! chce ginąć, niechże ginie! Wrócili do Benderu, oznajmić co zrobili, Seraskierowi i towarzyszom. Janczarowie zatem oświadczyli gotowość pójść jutro do szturmu.
Wydany rozkaz. Turcy walą się na okopy, Tatarzy tylko na nich czekali, zaczęto z dział dawać ognia, Janczarowie z jednéj, Tatarzy z drugiéj strony opanowali małe szańce obozu. Ledwie 20 Szwedów dobyło oręża, trzechset ich otoczono i wzięto bez oporu w niewolę. Krół stał na koniu między domem swoim, a obozem z Generałami Hord, Dardoff, i Sparre; widząc, że w jego oczach żołniérze dali się wziąść wszyscy, rzekł z krwią zimną do otaczających:
— Chodźmy bronić domu — będziemy walczyć, dodał z uśmiéchem — pro aris et focis.
To mówiąc, puścił się galopem ku domowi, gdzie około cztérdziestu czeladzi stali na straży. Umocniony był wedle możności. Generałowie jakkolwiek nawykli do uporu i odwagi Karola, nie mogli się wydziwić zimnéj krwi i determinacji, z jaką myślił się bronić w kilkadziesiąt ludzi, przeciwko kilkudziesiąt tysiącom i dziesięciu działom nieprzyjaciela.
U drzwi domu spotkali się już z Janczarami; około dwóchset Turków i Tatar wpadli oknami wewnątrz, i opanowali pokoje, prócz jednéj sali, gdzie się słudzy królewscy schronili. Sala ta była blizko drzwi głównych, któremi Król z dwudziestą otaczajacych wpadał. Zeskoczył z konia z pistoletem i szpadą w ręku, reszta dworu za nim.
W tém Janczarowie go otaczają, ożywieni obietnicą ośmiu dukatów od Baszy, temu, kto się tylko dotknie sukni króla, jeśliby go pojmano. — Karol bije i zabija, co napadnie. Janczar ranny przyłożył muszkiet do jego twarzy i gdyby nie przypadkowy ruch ręki trąconéj w tłumie i zgiełku, Karolby zginął. Kula ośliznęła się po nosie, urwała kawałek ucha i strzaskała rękę Generałowi Hord, który zawsze miał szczęście odbiérać rany za króla i przy królu. Król pchnął broniąc się w brzuch Janczara a słudzy zamknięci w sali, otwarli drzwi, któremi wpadł ze dworem. Zaparto je wnet i zatarassowano znowu, jak było można. Karol pozostał w téj sali z resztą ludzi, sług, officerów, czeladzi, sekretarzy, dworu. — Janczarowie i Tatarzy, zalewali pokoje i łupili.
— Chodźmy tę tłuszczę barbarzyńców wyprzeć, rzekł stając na czele Król sam otworzył drzwi do sypialni, wszedł i dał ognia na rabusiów. Turcy obciążeni łupem, na widok Króla, którego przywykli byli szanować, rzucili broń, wyskoczyli oknem i pokryli się aż do piwnic. Karol korzystając z wrażenia jakie uczynił, począł ich gnać po pokojach, raniąc, zabijając, tak, że w kwadrans cały dom oczyścił.
W ogniu tej osobliwszej bitwy, Król postrzegł dwóch Janczarów, kryjących się pod łóżkiem swojém, zabił jednego pchnięciem szpady. Drugi zawołał Amman!
— Daruję ci życie, zawołał, pod warunkiem, że pójdziesz Baszy powiedzieć, coś tu widział.
Turek wyskoczył oknem. Szwedzi tedy opanowali znowu dóm, zamknęli i zabijali okna. Nie brak było broni. Izba jedna dolna, pełna muszkietów, prochu i kul, została nietknięta, bo niedostrzeżona przez Janczarów. Szwedzi poczęli strzelać przez okna, prawie opierając muszkiety o napastujących Turków, których ubili do dwóchset w przeciągu kwadransa.
Zaczęło strzelać z działa na dóm, ale kamień tutejszy tak miękki, że w nim kule robiły dziury, nie wywracając ścian. Chan Basza koniecznie postanowili dostać króla; straciwszy tyle ludzi, przeciwko sześćdziesięciu walcząc, wstyd im już było. Zapalono dóm rzucając na dach strzały okręcone płonącemi knotami. Dóm się zajął, dach w płomieniach co chwila groził upadkiem na głowy zamkniętych. Karol tym czasem spokojny dawał rozkazy gaszenia ognia; a znalazłszy baryłkę jakąś z płynem, o której nie wiedzial, że zawierala w sobie wódkę; z pomocą dwóch Szwedów, rzucił ją w miejsce, gdzie był najgwałtowniejszy ogień. Z pośpiechu nikt nie uważał, że to była materja palna; pożar wzmógł się potężnie. Pokoje gorzały, wielka sala gdzie byli, pełna dymu czarnego i płomieni buchających drzwiami od bocznych izb. — Pół dachu obaliło się, druga część na zewnątrz osunęła się, miotając głownie i iskry.
Jeden ze straży, imieniem Walberg, zawołał — Trzeba się poddać!
— Dziwny człowiek, odpowiedział Król, woli pójść w niewolę, niż uczciwie się spalić.
Drugi Rosen, rzekł: — Dom Kancellarji o pięćdziesiąt kroków, dach na nim z dachówki, może ogień wytrzymać, trzeba uczynić wycieczkę, dostać się tam i bronić.
— O to mi Szwed! krzyknął Karol XII, uścisnął go, i zrobił natychmiast Pułkownikiem.
— No! przyjaciele, bierzcie co najwięcej kul i prochu, i z mieczem w ręku, przebijemy się do kancellarji.
Turcy otaczający dom w płomieniach, patrzali z podziwieniem, że Szwedzi z niego nie wychodzili; ale zdumieli się bardziéj jeszcze, gdy nagle drzwi się otwarty i Król ze swemi, napadł na nich z rozpaczliwą odwagą. Karol i jego towarzysze uzbrojeni byli w szpady i pistolety; każdy dał dwa razy ognia, gdy drzwi otwarto, i w chwili jednéj rzuciwszy pistolety, chwyciwszy szpady, o pięćdziesiąt kroków odparli Turków — wszakże natychmiast otoczeni wszyscy; Król wedle zwyczaju w butach z ostrogami będąc, zaplątał się o coś i upadł. Dwudziestu Janczarów wpadli na niego. — Karol wyrzucił w górę szpadę, żeby jéj nie oddawać, a Turcy zaprowadzili go do kwatery Seraskiera, jedni trzymając za nogi, drudzy pod ręce, ostróżnie jak chorego.
Wzięty, Karol złagodniał natychmiast i ostygł z bojowego zapału, nie rzekł i słowa, nie dał oznaki gniewu, patrzał uśmiechając się na Janczarów, a ci nieśli go wołając: — Allah! z uszanowaniem razem i oburzeniem nań poglądając.
Dwór królewski wzięty także i odarty przez Turków. Działo się to dnia 12 Lutego 1713.
Basza czekał na Karola w namiocie swoim, mając przy sobie Marka tłumacza. Przyjął go z uszanowaniem, i prosił aby spoczął na sofie. Król, nie zważając na to, stał.
— Chwała Najwyższemu, żeś W. K. M. żywym, byłem w rozpaczy, ale zmuszony spełnić rozkazy Sułtana.
Król zgryziony zabraniem swoich trzechset żołnierzy w okopach, zawołał.
— Gdyby się byli bronili jak należy, niedobylibyście mnie i w dziesięć dni.
— Jest to źle użyta odwaga, rzekł Turek. —
Na bogato-osiodłanym koniu, odprowadzono Króla do Benderu. Szwedzi wszyscy wzięci lub pobici — rzeczy, papiéry, suknie rozchwytane, popalone; officerowie droga pędzeni nadzy prawie, powiązani po dwóch, szli z Tatarami i Janczarami. — Kanclerz Generałowie, tegoż losu doznali, stali się jeńcami tych, w których ręce popadli.
Izmael Seraskier w Benderze, ustąpił swojego mieszkania Królowi, ale straż Janczarską i drzwi postawił. Przygotowano łóżko, ale on nierozebrany, padł na sofę w bótach i usnął. Officer stojący przy nim obok, nakrył mu głowę czapką, którą król z pierwszego snu przebudziwszy się, zrzucił.
Nazajutrz rano Izmael, wprowadzil P. Fabrice do Króla. Fabrice ujrzał go wpodartéj sukni, okrytego błotem i krwią, z opalonemi włosami i brwiami, ale twarzą pogodną. Upadł na kolana mówić nie mogąc, ale uspokojony wkrótce, począł jak dawniej poufale rozmawiać o potrzebie warnickiéj. — Smiech nawet wmięszał się w rozmowę.
— Powiadają, rzekł Fabrice, żeś W. K. Mość zabił ręką swoją ze 20 janczarów?
— W każdéj powieści, połowa tylko prawdy, odparł Karol XII.
Tymczasem Basza, przywiodł do Króla Barona Grothusen i Półkownika Ribbius, których swoim kosztem wykupił — Fabrice podjął się innych okupić.
Jeffreys minister angielski, dopomógł mu do tego, Francuz jeden, przez ciekawość przybyły do Benderu, który opisał większą część wymienionych tu wypadków, dał także co miał. Ci obaj, z pomocą pieniędzy i staraniem Baszy, wykupili officerów, suknie ich i bagaże z rąk Turków i Tatar.
Nazajutrz zaraz wywieziono Króla na wozie okrytym szkarłatem, drogą ku Adrjanopolowi. Grothusen był przy nim, Müllern z inneni jechał na drugim wozie, reszta konno — Patrząc na wóz królewski płakali. — Seraskier dowodził eskortą. Fabrice przedstawiał mu, że należało Królowi dać szpadę, że przyzwoicie było, aby ją miał.
— Niech Bóg broni! odparł Basza — poobcinałby nam brody.
Późniéj jednak trochę, dał mu ją.
Właśnie równocześnie Król Stanisław Leszczyński, wieziony był do Benderu; zatrzymany w drodze, gdy z Baronem Sparre, pod imieniem francuza Haran, chciał się dostać do Karola[48]. Dwaj Królowie spotkali się na drodze.
Karol XII posłał do niego P. Fabrice, z tém, aby mu powiedział: nie zawieraj pokoju z Augustem; upewniam go, że się wkrótce zmieni postać rzeczy.
Basza benderski odprowadziwszy Karola, wrócił i wysłał przeciw Stanisławowi Leszczyńskiemu konia arabskiego, osiodłanego wytwornie. Przyjęto go dnia 7 Marca (1713)[49] wspaniale, z hukiem dział i traktowano jako Króla.
Reszta historji Karola, do nas nie należy. — Taki był pobyt jego w Benderze i Warnicy.
Stanisław, uzyskał potém za staraniem Poniatowskiego w Konstantynopolu, 80,000 ludzi, które mu do Polski towarzyszyć miały. 3 Sierpnia wojska zgromadzone pod Benderem, rozdzielone na dwa oddziały po 40,000, pod wodzą nowego Seraskiera i Chana ruszyły. Za niemi 7 Sierpnia wyjechał Leszczyński, mając objąć dowództwo w pogranicznym Chocimiu. Ale 13 t. m. zmieniono rozkazy i Stanisława polecono odwieść nazad do Benderu; gdzie się też i udał. Wezyr doniósł Stanisławowi, że to się jakoby stało, z powodu wieści o przygotowanej zdradzie i spisku na niego. Wymieniono nawet jako naczelników jego Sieniawskieyo i Fleminga, dowódzców wojska tureckiego mieniąc przekupionemi.
Stanisławowi nie brakło tu nic, krom swobody. Za pośrednictwem Porty, ułożył się z Augustem a amnestją, dla Polaków swej partji. Chciał nawet ułożyć się o usłąpienie z tronu i zrzeczenie praw, ale Karol na to żadnym sposobem nie zezwalał. — Dziewięć jeszcze miesięcy siedział Stanisław w Benderze, nareszcie Karol zdecydował się jechać do Szwecji. — Ucieszył się tém Leszczyński, ale jechać z nim nie chciał.
— Nie dobędę więcéj miecza, aby walczyć o moją koronę, rzekł.
— Ja go dobędę za ciebie, a tym czasem daję ci Xięztwo Dwóch Mostów, gdzie cię moi poddani, jako Króla Polskiego przyjmą. Wkońcu Maja 1714 roku wyjechał Król Stanisław z Benderu, przez Moldawją, Transylwanją, Węgry, i Austrją ciągnąc.
Od Benderu i Warnicy począwszy[50], jedzie się wzgórkami, gdzieniegdzie dębiną porosłemi, położeniem dość pięknén, aż do wsi Roszkany Barona Müller, nad rzeczką Bykiem, w dolinie przypartéj. Nic tu odznaczającego, krom Cerkiewki o jednéj kopule, która po nad wsią na górze bieleje. — Sama osada w dole, nad stawem. Od Roszkan do Cyncyran, jedzie się między wzgórzami, rozdołem po większéj części, krajem nagim, który tylko mogiły i usypy liczne urozmaicają. Jest ich mnogość wielka.
Od Cyncyran takaź sama daléj wiedzie droga, doliną nad rzeczką Byk; mijając niekiedy osady mołdawiańskie; czystemi domki i koszami na kukuruzę, wysokiemi nakształt wieżyczek, odznaczające się, pola zasiane kukuruzą. — Język tych potomków kolonizacji rzymskiej, tutaj powszechny i najużywańszy; nazwy miejsc, są wszystkie prawie tatarsko-mołdawiańskie. — Kraj nagi znowu i bezleśny, dopiéro za Kiszeniewem poczynają się wielkie lasy, które zowią Kodrami; zarośla i gaje nad-dniestrowe z téj strony, stanowią wyjątek mało użyteczny.
Zbliżając się krętą i nieco spadzistą drogą ku Kieszeniewu, spotykaliśmy coraz gęściéj Bulgarów, których po stroju i typie twarzy łatwo od Mołdawian rozróżnić można. Mężczyźni po większej części granatowe mieli suknie, kobiéty fartuchy ciemne, z wyrabianiami nakształt szlaków, w różnych kierunkach, zawicie głowy podobne do mołdawianek i może od nich przéjęte.
Pięć werst przed Kisziniewem, ciągną się już rozlegle ogrody Bulgarów, i prowadzą aż do miasta, w nich uprawa ogrodowiny, warzywa, owoców na taką skalę, że prawdziwie zadziwiać się musim, kto tyle spotrzebować może? Miasto zdala, jak wszystkie tutejsze, zastanawia rozległością, rozsypane bowiem na ogromnej przestrzeni, i jakby na wyrost zakreślone. — Widać białe domki to w kupkach, to pojedyńczo rozstrzelone po sadach, a wśród nich stérczą wieże białe Cerkwi sobornéj; luterskiéj kirchy gotycka strzała, katolickiego dwie kopułki nieproporcjonalne, wierzchołki mołdawańskich Cerkwi, (nabożeństwo odprawia się w ich w języku sławiańskim, modlą się zaś i śpiewają po mołdawsku) — ormiańskiéj i t. d.
W prawo porządniej i pokorniej wysuwa się tak zwane nowe miasto; w istocie całkiem świéżo wzniesione lub wznoszące się.
Minęliśmy niedojeżdżając do miasta, nowo także założony ogród, kilka fontann i źródeł urządzonych na pralnie, źródło siarczyste, pięknie dość obudowane. — Ulice zupełnie tak, jak wszędzie, donkami białemi, ksztaltnemi i nieznaczącemi pod żadnym względem zarastają. To wyrażenie, wcale tutaj nie jest przesadzone! gdyż budowy prawdziwie w oczach rosną. Kilka tylko oryginalniejszych starych domków, napotkalem, pół drewnianych, pół murowanych, z balustradami, gankami, wysokiemi dachy, wyrabianemi szpicami, schodkami na zewnątrz okiennicami wznoszonemi do góry i wystawą cień dającą, pod którą siedzieli z założonemi pod siebie nogami, paląc tytuń powoli, Grecy, Bulgarowie i Mołdawianie.
Ale domków takich, malowniczo wyglądających, ciekawych dla podróżnego, liczba codzień mniejsza, szukać ich potrzeba, a wkrótce i znaleźć nie będzie można. Natomiast nastąpią wygodne białe, wielkie szkatułki, które pospolicie pięknemi kamienicami się nazywają z pięknemi zapewne dla tego, że gładkie i białe. Domy stare, poznaczone są prawie wszystkie, jako rozrzucić mające. Schwyciłem przecie jeden szczególny tego rodzaju narożny domek i schowałem w mój album podróżny.
W ogólności, o ile z piérwszego rzutu oka na Kisziniew wnosić można, miasto to olbrzymim krokiem idzie naprzód; cywilizowane obyczaje, ubiory, budowy ruguja, co było właściwego, miejscowego. Stroje wszakże przypominają ci jeszcze, żeś tutaj, a nie indziéj. Mołdawianie w krymkach, w chałatach, Grecy w fezach, bulgarowie i t. d. przemykający się ulicami, siedzący u progów domowstw z fajkami, zwiastują ci, niedawno jeszcze dla tak zwanej cywilizacji zdobyty kraj.
Obok tych niedobitków wschodu, przemyka się wytworność we fraku, z Wiednia sprowadzonym, i żółtych glansowanych rękawiczkach, tak, jak obok golarni ormiańskiej, gra szejne-katrynka arje Donizetti i Bellini, walce Sztraussa; obok przedaży win bessarabskich, otwiera się magazyn mód wprost z Paryża do Kisziniewa przybyłéj — Madame.
Kisziniew, którego nazwa podobno pochodzi, z tatarsko-mołdawska od Kiszi-nau, ogród nowy, według P. Kohl[51] liczy do 40,000 mieszkańców, co potwierdza i Nadeżdin, liczbę tę lub wyższą jeszcze podając. Na piérwszy rzut oka, pomimo rozległości, trudno temu uwierzyć; może właśnie dla rozległości téj, w któréj ginie i rozpływa się ludność. W liczbie tej 40,000, jest podobno 15,000 żydów, 800 familji bulgarskich (mających, zawsze wedle P. Kohl; po 4,000 i 6,000 sztuk bydła w Kimps stepie, 100 familji Ormian, Cyganów, Wielko-rossjan, Mało-rossjan, Greków reszta. — Niemców jest 200 Ewangelików, a 800 Katolików.
P. Kohl, w wielu swych opisach przesadza, tak naprzykład, o winach, w Kisziniewie i okolicy, wyrabianych wzmiankując liczbę wiader, podaje niesłychanie wielką i nieprawdo-podobną. Uderzyła go tu długość głównéj ulicy, miljonną zwanéj, którą na werstę rozciąga; może także przesadzając. W istocie długa jest bardzo i szeroka w miarę, ale w połowie ledwie zabudowana i ogrom ten zdaje się pusty.
P. Nadeżdin[52], wychwala i nie bez przyczyny piękność miasta, budowli, ulic, stosunkowo bowiem biorąc do miejsca i do czasu, od jakiego to miasto byt swój nowy poczyna; dziwić się tema potrzeba. Ale pomimo to na zbytnie pochwały zgodzić się trudno. Z nazwy Kiszi-nau, (od Kiszła zimownik, chutor) domyśla się P. Nadeżdin, że Kisziniew był zapewne, zimownikiem albo Murzy tatarskiego albo benderskiego Baszy. Przed przyłączeniem kraju tego do Rossji, była to mała wioseczka. Chciano na stolicę nowej prowincji, wyznaczyć Bender lub Orchej (Orgiejew); nie pomyślano nawet o Kisziniewie. Wybor ten uczynił Ekzarcha Gabrjel Bodoni. Położenie miejsca w pośrodku Bessarabji, pomiędzy stepową, a lesistą jéj częścią; mogło spowodować wybor. Władyka ustanowił tu Katedrę swoja, noszącą po dziś dzień nazwę Metropolji. Szybko wzniosł się Kisziniew. Do roku jednak 1831, jakkolwiek wielka i wzrastająca, była to jeszcze tylko wieś mołdawska: budowy, place, ulice, ogrody, wodę, winien staraniom Gubernatora Fiedorowa.
Żydzi tutejsi, pisze wymieniony podróżny, znaczną ilość domów posiadają, ale nie bardzo są czynni. (?) Panująca ludność i język rumunów. Zarzuca im P. N. słabość, jaką mają do wychowania wiedeńskiego, które za nec plus ultra, cywilizacji uważają: Zakłady naukowe są: Duchowne Seminarjum, Gimnazjum nie dawno założone, Szkoła powiatowa, Szkoła Lancastra najlepsza w Rossji, Szkoła kancellarzystów i żydowska wyższa szkoła na wzór odeskiéj.
Do tych środków cywilizujących, dodajmy jeszcze, jako niemniéj czynne — Klub i Teatr ruski, a niekiedy i z Jass lub Odessy przybywający, niemiecki i francuzki. Alboż nie dosyć?
Wjeżdżając, zaraz postrzegliśmy na górze zrujnowany dóm, znany mi z ryciny, w którym czas jakiś przemieszkiwał Puszkin. Czy i ten przeznaczony na rozwalenie, nie wiem; szkodaby go było, nie dla saméj budowy, ale dla pamiątki wielkiego poety. Drugi Puszkin nie prędko się urodzi.
3. Sierpnia. Ranek cały spędziliśmy na oglądaniu szczegółowém Kisziniewa. Główna ulica miasta, którą Kohl na werstę, jakém mówił, wyciągnął, przerzyna je i stanowi główną arterję. Zowie się miljonowa, czy nie dla tego, że miljonem ludności, jeszczeby jéj zapełnić nie łatwo?? Miljonem jak miljonem, a kilkadziesiąt tysięcy wygodnieby na tej rozległej przestrzeni pomieścić można.
Na téj ulicy, która jest jakby programmatem przyszłości Kisziniewa, stoją i wznoszą się bardzo piękne (to jest białe lub żółte i wielkie) domy; wygodnie bo dość o podal od siebie, to poosóbno, to kupkami po kilka. — Tak samo na wszystkich nowych ulicach; natomiast stare, kręte, ciasne uliczki, zarosły domkami jaki grzybami. Jeden wywoływał drugi, cisnęły się, kupiły, przytulały do siebie. Czarne ich dachy, strzelają jeszcze gdzieniegdzie ku górze, toczoneni fantastycznemi szpicami, które zdobią ich przyczółki. Nowe gmachy pobudowane, są wszystkie z białego kamienia, podobnego odeskiemu, ale twardszego i lepszego.
Jeśli się dziwić potrzeba postępowi, ruchowi, życiu Odessy, która tyle pomocniczych posiada środków, cóż dopiero Kiszeniewu, miastu zasuniętemu głęboko w bessarabską pustynię, które w 1812 r. miało tylko 7,000 mieszkańców, a składało się się z nędznych domków turecko-mołdawskich i kramików; dziś zaś ma 40,000 mieszkańców, gmachy wyniosłe, ogród publiczny, klub, teatr, szkół kilka i sklepy towarów pełne. — Najstarsza z nowych budowli, jest Metropolja zbudowana w r. 1814, jak napis świadczy, wszakże ze świéższemi, nie mogąca iść w żadne porównanie.
Wspaniała Cerkiew Soborna, stoi na pięknym placu, osadzonym drzewami, co ją bardzo zdobi, przed nią dość kształtna wysoka dzwonnica, a kształtniejsza jeszcze brama z zegarem; przez którą na ten bulwar wnijście z miljonnéj ulicy. Miljonna gwałtownie wymaga zabudowania i zaludnienia.
Kościoł katolicki w drugiéj stronie, świéżo odnowiony; bardzo porządny i czysty, ale budowa nie ładna; dwie kopułki pa froncie przypięte, nie proporcjonalne. Oglądałem go z choru i pokłoniłem się obrazowi Boga-rodzicy w wielkim Ołtarzu; a jakżém się uradował; ujrzawszy porzuconą na poręczu poczętą przepisywać po polsku pieśń: — Niebieskiego Dworu Pani!
Cieśle, malarze, majstry kręcili się wkoło, bo kościoł kończył właśnie przedsięwzięte pobożne odnówienie.
Luterskiéj Kirchy nie widziałem wewnątrz; zewnątrz, jest to gmach nizki, z wysoką gotycką wieżycą. Architektura znośna; jak i innych zresztą budowli. Cerkiew Soborna okazała, inne porządne bardzo; architektura ich zwyczajna, taka, jaką przyjęto wszędzie. Ogród publiczny z altaną i karuzelem, jest miłym dość laskiem akacji, lip i topoli; czysto utrzymanym. Również zasługują na wzmiankę, w takiéj niedawno jeszcze pustyni, urządzone przez Gen. Fiedorowa fontanny, pralnie koniecznie tu potrzebne dla niedostatku wody, źródło siarczane i nowy zakładający się wielki ogród o kilka werst za miastem.
Kiszeniew ma także bibljotekę publiczną z 2,500 tomów skladajacą się, ułożoną dobrze, któréj bibljotekarzem jest mily staruszek P. Kozłów, dawniéj Konsul Rossyjski, w Stanach Zjednoczonych.
Objeżdżaliśmy Bazary stary i nowy; i umyślnie zajeżdżali w 4tą część miasta, która na zbicie jest przeznaczona. Domowstwa mające się znieść, nacechowane są krzyżykami na dachach. O budowie ich mówiłem wyżéj.
W Cukierni, do któréj zaszliśmy chcąc dostać sorbetów, było jeszcze cóś wschodniego, dywany i sofy dokoła; ale sorbetu nie było, wskazano nam sklep w którym je przedawano. Żadnego też wschodniego towaru znaleźć nie mogłem, nawet pantofli, które chciałem nogom moim na pamiątkę stolicy bessarabskiéj kupić.
W strojach widzianych, mianowicie a mężczyzn, znalazłem przypomnienia wschodu, kaſtany, zawoje, fezy; kobiece za to zupełnie nic nie znaczące. We wszystkiém mieszanina i zbiegowisko najdziwaczniejsze; napisy francuzkic, polskie, ruskie, niemieckie, ormjańskie, krzyżują się na szyldach ulicznych. Język wszakże panujący, uliczny jest mołdawski t. j. rumuński i w tym języku wywołują roznoszczycy swój towar, bułki (franzoli) gruszki, kawony i inne owoce (wszystkie sprzedają się na wagę). Na zajezdnym domie w którym staliśmy, jedna z desek nosiła napis polski; był faktor jak unas żydek, a najęty dorożkarz pokazał się rodem z Wilna. Gospodarz domu miał nazwisko włoskie.
We wszystkiem podobna mięszanina; i nie dziw, że Kisziniew przedstawia w sobie, to, co jest cechą zaludnienia całéj Bessarabji, zbiegowisko najróżniejszego pochodzenia ludzi.
Zajechaliśmy powtóre do Cerkwi Sobornéj. Nic tu nie widziałem uderzającego, krom (jak wszędzie z resztą) wielkiéj ilości świec ofiarnych, które pobożni u drzwi kupując, palą przed Ikonami. Niektóre Ikony świętych obstawione były niemi. Jest to zwyczaj w całéj podobno Rusi przyjęty. Niekiedy sam ofiarujący modli się ze świecą w ręku.
Spieczeni upałem, który się co chwila wzmagał, powróciliśmy do domu, aby odpocząć i w dalszą puścić się drogę. Mieliśmy zamiar bowiem odwiedzić Monastery w lesistéj części górzystéj Bessarabji położone; ale myśl nasza, dla tysiąca znajdujących się tu trudności, nie mogła przyjść do skutku — Musiałem się jéj wyrzec z żalém i pakować do powrótu, ledwie cząstkę i może najmniéj ciekawą kraju, przebiegłszy.
Na samém prawie wyjezdném, żyd handlujacy starożytnemi monetami (w Kisziniewie!!) które niesłychanie cenił — przyszedł się nam pochwalić za swym towarem; ale napróżno.
Zapomniałem dodać, żeśmy oglądali w przejażdzce po mieście, więzienie w którém osadzony był i z którego się wymknąć potrafił, sławny tutaj rozbojnik Tobółtok. O nim nasłuchaliśmy się do zbytku wszędzie, nie mało musiał pamiątek po sobie zostawić w tym kraju, którego długo był postrachem. — Jest to bessarabski Karmeluk. Sława jego z podróżą P. Kohl, rozeszła się po świecie.[53] Ale o czém podróżny ten nie wiedział, a co my szczęśliwi jesteśmy, że dodać możemy do tak ważnéj historji wielkiego człowieka; to że Tobołtok urodził się we wsi Bajmakli; że nazwisko jego (Tubułtok? Tubyłtok?) oznaczać ma po rumuńsku Krępego, że Bułtok w tymże języku zowie się pałka tabuńszczyka, którą on stado pędzi.
Banda jego składała się ze dwóchset opryszków, złodziei i rabusiów wedle okoliczności i potrzeby. Dwa razy brany, dwa razy umknąć potrafił, a raz nawet podobno z turmy kisziniewskiéj. Za trzecim razem (do trzech razy sztuka zawsze) wzięty przez Mołdawianina (jak nam mówiono u greczynki kochanki); zaknutowany został. Karmeluk także wzięty był u kochanki; nic niebezpieczniejszego pokazuje się (przynajmniej dla ludzi tego rodzaju) nad kochanki. Z Tobołtokiem skończyły się rozboje w Bessarabji, która na nie dawniéj wystawiona była, i być musiała, z powodu że ludność jéj, składali włóczęgi. Dzisiaj tak bezpiecznie, a może nawet bezpieczniéj tu można jezdzić, i chodzić we dnie i w nocy, niż w cywilizowanym Paryżu, gdzie taka jest obfitość Tobołtoków nieprzebrana.
Nie widziałem dosyć Mołdawian tutejszych, abym o nich sumiennie jakikolwiek mógł dać sąd. Natomiast przywiodę wyrazy jednego podróżnego, który pisząc w końcu XVIII w. tak mołdawów i wołochów obyczaje krésli.[54]
Miasta znalazł wsiom podobne, mizerne; wsie z drobnych chałup rozsypanych po lasach i górach złożone, bez studni, bez podwórza. Chaty lepione z drzewa, gliny i gnoju, białą glinką wysmarowywane. Wewnętrz do koła były ławy, a na nich usłane materace i dywany, stolików i krzeseł bardzo mało. Jadło ich było tłuste, masłem i sadłem baranim zaprawne, osładzane cukrem, zaprawne korzeniem; pieczonego mięsa nie używali. Dziwnie opisuje tańce; a mianowicie jeden w koło, mężczyzn i kobiet razem; strojnych w karmazynowe spodnie zwieszone aż na pięty, i kożuchy futrem na wierzch, do pasa; w których wykręcali się tancujący robiąc nie tylko rękami i nogami, ale brzuchami i biodry. Ruchy rąk metodyczne, jak gdyby marjonetek drótem kierowanych i nóg, także występujących i cofających się w takt razem; zgarbione plecy, wyciągnięte szyje, wytrzeszczone oczy bez wyrazu, zawracające się to w prawo to w lewo; ułatwiły p. Carra porównanie taneczników mołdawskich do zmęczonego muła. Dodaje w ostatku, że przypatrzywszy się tym skokom, pytał się bardzo troskliwie, czy Mołdawianie nauczyli się ich od niedźwiedzi, czy niedźwiedzie od Mołdawian.
Muzykę do tańcu składali Cyganie na skrypcach, gitarze i piszczałce ośmiogłośnéj grający. Piszczałka ta jest wyraźnie rodzajem fletu z jakim malują Pana.
Ubior wieśniaków szary, skrojony jak kurtka, z długiemi rękawami. Mieszczanie noszą futra i kaftany szerokie, buty zółte lub czerwone, czapki walcowatéj formy, na wierzchu czworogranne, z baranków astrachańskich.
Tenże podróżny, mówi daléj:
Kobiéty mołdawskie ciemnéj są płci i włosów; natury namiętnéj. (?) Ubior ich, suknia długa bez fałdów, przylegająca do ciała, a utrzymująca się na szpince po niżéj piersi, które pozostają obnażone zupełnie[55]. Na suknią kładną futro używane w lecie nawet, jak skoro z domu się wychodzi. Wiesniaczki, którym się na suknię jedwabną lub bawełnianą zdobyć trudno, okrywają się koszulą haftowaną na ramionach i fartuchem z grubego płótna, przypasanym z przodu i sięgającym do łydek. Kobiéty zamężne i dziewczęta, splatają włosy w kilka warkoczy, które zwieszają lub podnoszą pod chustką za wiązaną na głowie w kształcie szyszaku (sic) dodając dla ozdoby świecidełka i błyskotki. Żydowki, które włosów nie noszą, czépce swe stroją nizanką złotych monet do koła twarzy.
Wychowanie kobiét w domowém zaciszu. Co do obrzędów weselnych, dodaje tenże: że w dzień slubu okrywają pannę młodą zasłoną szytą srébrem i złotem, szeroką, i długą do pasa; ubierają w pióra czarne wysokie. Cztéry kobiety prowadzą ją zwolna do Kościoła; potém następują skoki znajome już z powyższego opisania i t. d.
Mołdawianie osiedli na Pobereżu i w Bessarabji, wiele po dziś dzień zachowali z obyczajów, przez Carrę dosyć tu niedokładnie opisanych. Chaty ich, wybijane matami i kilimkami, otoczone sofami, strój, tańce pozostały z małą różnicą też same.
Język Rumunów żywo świadczący (zarówno z pozostałem im nazwiskiem) o pochodzeniu ich od dackich rzymskich kolonji, pełen jest wyrazów z łaciny wziętych, lubo przekręconych, ślad jednak etymologji zachowających. Oto kilka próbek — dóm - Kasa, nos - nassu, krowa - vacca, woda - apa, język limba, step - kimps, (Wołoszczyznę zowią la Mantia) głowa - kap, świéca - luminare, xiężyc - luna, ręka - muna, palec - deszit, wilk lup, mąż - wom, kobiéta - femin, z kąd? deunde, słodki - dulcze, jaje - uowo, drzwi - porta. Carra cytuje także: puine, chleb; vinn, wino; venuto (ventums), prapadito, stracony i t. d.
Język ten z resztą, którego tło stanowi łacina; wziął w siebie mnóstwo wyrazów turecko-tatarskich, a może i form także (!); nie rzadko w nim i sławiańskiego pochodzenia słówko.
Oto piosenka rumuńska, którą podajem na wiarę pana Kohl, znalazłszy ją u niego tłumaczoną:[56].
„Zielony listku malinowy, gdybym mógł nigdy już więcéj nie przyjść do ciebie. A jednak co wieczór idę do ciebie — Powiedź mi słówko choć jedno, czy mnie już nic nie kochasz? Powiedź mi prawdę czystą, złą czy dobrą — Ach, umrzéćbym chciał zaraz i chwilki nie żyć więcéj; lub żyć dla ciebie, i nigdy nie umiérać.
„Zielony liściu pietruszki (sic. petrosilia — a po mołd. Frunse werde pindraja) — Co ja pocznę z niegodziwą? Zwiążę cię i bić będę? Zrobiłbym — a grzechu się tylko boję. Za groszbym cię przedał; ale straci pieniądz, kto cię kupi. Dałbym cię darmo, a nikt wziąść nic zechce. Chodź siostrzyczko pojdziemy do żartownisia Labryszana i poweselim się.
„Zielony listku morwowy — Szedłem przez wodę mętną, do okna Kateńki, dobréj kateńki — Siedziała w krosnach i tkała. Ale nie — nie wiém pewnie, tkała czy rozparała — Patrzę tylko, że łzy leje. Pewnie płacze po ulubionym. Katenko, nie mogłabyś imienia mi jego powiedzieć? Gdybym ci imię powiedziała, życieby ze mnie uciekło.“[57]
Nazwisko rodowe Rumunów, często bardzo coś rzymskiego w sobie mają. Czytałem w spisie włościan poberezkich Mołdawów, nazwę Stella; a Bessarabscy Łupuły (Lupulus) Hermeził (Hermesillus) Purczały (Purcellus); są przekręconemi starożytnemi imiony.[58].
Bessarabja[59] ma temperaturę wielce zmienną, czasem kilko miesięczne susze i wielkie w lecie gorąca, potem zimy długie i ciężkie. Termometr jednak niżej 15 stopni nie opada zwykle.
Oziębienie klimatu p. Tardent przypisuje wyniszczeniu lasów, które tu dawniej exystowaly; dowodem znajdowane pnie dębów i wiązów głęboko. Północna i zachodnia Bessarabja ma lasy, ale bardzo w złym stanie — Wzięło się teraz do siania i sadzenia ich, jeśli w przedsięwzięciu trwać będą, klimat mógłby pod wpływem ich złagodnieć. Owocowe drzewa dobrze idą tutaj i pielęgnują się w znacznej liczbie. Rząd zachęca wszelkiėmi sposoby do sadzenia lasów i drzew owocowych.
Winnice, w okolicach naddunajskich, Prutu, Dniestru, w Powiecie kisziniewskim i akkermańskim się znajdują. Akkermańskie za najdawniejsze i najlepsze się uważają. Zajmowały one przestrzeń dwanaście werst długa, a na pięć széroką, teraz rozszérzają się jeszcze. Uprawiają tu winograd: Muskatel aleksandryjski do jedzenia, Chasselas doré czyli Tokaj węgierski, Muscadia grecki, Petit-Gamé burgundski, Le perlé i Bordelas franc. i portugalski, którego grona ważą do trzech funtów. Grunt piasczysty, spoczywa na glinie białawéj, gęstéj; uprawie winogradu sprzyja. Wino dojrzéwa przed końcem Września.
Skały tutejsze wapienne są i muszlowate, ostatniéj formacji. W okolicach Akkermanu twarde dość i zdalne do budowy: na północ od Kisziniewa kamień dający się polerować i wyborne kamienie młyńskie. Brzegi Dniestru i Dunaju, osadzone są jaspisem, granitem, porfirem i kwarcem. Pokład gliny przykrywa wielka warstwa ziemi wegetalnéj. Nad Dunajem dobry węgiel kopalny się znajduje. Odkopują tu ogromne zęby mammutów i rogi turów. — Sól wyrabia się między Akkermanem a Kilją. Bessarabja obfituje także w pszczoły dające miód wyborny; hoduje jedwabniki, pasąc je liściem drzew białych morwowych, które się tu dobrze udają.
Wody tutejsze dają ryby w wielkiéj ilości i najrozmaitszych gatunków, raki, muszle i t. d. P. Tardent cytuje także żaby, jaszczurki, żółwie i węże wodne dochodzące do dziesięciu łokci długości.
Ptastwo krain umiarkowanych (pelikan) — Obszerny spis roślin tutejszych, sporządził tenże p. Tardent, odsyłamy do niego.
Powróćmy do ludzi; i wspomnijmy jeszcze o miejscowych bessarabskich prawach[60].
W granicach teraźniejszéj Bessarabji, powiada we wstępie swéj rozprawy o tym przedmiocie p. Linowski, żyli Daki i Getowie od Cissy i karpackich gór do Dunaju, Dniestru i morza Czarnego. Darjusz, Alexander W. i Lizymach tracki zwyciężyć ich nie mogli. Rzym płacił im dań od 88 do 100 r. (po Chr.) Trajan ich podbił, kraj kolonizować począł, drogi wytknął, których ślad w pozostałych wałach od Prutu do Dniestru ciągnących się.
Dacja pod Karakallą (212 r.) uznana częścią wielkiego państwa rzymskiego (to jest obywatele jéj, rzymskiemi obywatelami) związała się nowym węzłem z Metropolją. W ostatku podbita przez barbarzyńców Gotów, Hunnów, Gepidów, Awarów, i t. d.
Wołoszczyzna od VII do XIII wieku, wystawiona na ciągle spustoszenia. Mongoły niszczą Mołdawią. Zjawia się Dragosz mołdawskiego państwa założyciel. Turcy zawojowują mołdawów. W ostatku z pod panowania Turcji, przechodzą pod panowanie rossyjskie. Po bukarestskim traktacie, Rossja w 1812 roku, otrzymała ziemie leżące między Prutem i Dniestrem od granicy austrjackiej do morza Czarnego. — Wprzódy, zachodnia ich część należała do górnéj i niższéj Mołdawji, południowo-wschodnia, to jest, teraźniejszy benderski i akkermański Powiaty, chociaż do Mołdawji należące, od końca XVI wieku, coraz wyłączniéj przyswojone zostały Turcji, pod któréj panowanie nareszcie weszły, zarówno jak Chocim i jego okolice. — W mołdawskich dawniéj krajach, zostali mieszkańcy xięstwa pierwiastkowi, Rumuny; a tureckie Raje, obróciły się w pustynie. Zająwszy więc kraj, o polepszenie bytu pierwszych; o zaludnienie pustyń starać się było potrzeba zarówno. Wkrótce znaleźli się koloniści mający zastąpić koczowiska nogajskie; i trudniej niemal było, ulepszyć stan zajętych rumunów, niż stworzyć nową ludność w téj pustyni.
Dawne prawa dackie nieznane są nam zupełnie. Po zwycięztwie Trajana nad Decebałem i Dacją odniesioném, rzymskie weszły tu. Po najściu barbarzyńców praw nie było, a gdy Dragosz państwo swe składał, nie miano czém się kierować i na czém oprzeć. Alexander I. Wojewoda mołdawski od 1401 do 1432 (wedle Kantemira) panujący, wprowadził prawo greckie, z ksiąg (toon basilikoon) wyczerpnięte. Wyjątki z nich, miały siłę prawa, moc obowiązującą. To podanie zbija Engel idąc za Sulzerem i dowodząc, że po Alexandrze żadnych praw nie zostało. P. Linowski domyśla się, czy nie zbiórek podręczny Armenopula, posłużył Alexandrowi prawodawcy. Krom tego ustanowionego przez Alexandra grecko-rzymskiego prawodawstwa, przez częste stosunki Mołdawji ze Sławiańszczyzną, a osobliwie Bulgarami; wyrobiło się prawo zwyczajowe, odrębne; mianowicie co do podziału dziedzictwa, testamentów i prawa granicznego.
Wasil Lupul albański (od 1634 do 1654) zebrał prawa pisane i zwyczajowe dotąd mocą tradycji tylko exystujące, w jedną xięge dla użytku sądownictw. Tu należy wspomnieć o konfirmującym przywileju Alex. Maurocordato roku 1785 dnia 28 Grudnia.
Rząd rossyjski po zajęciu Bessarabji dla urządzenia jéj, rozkazał wyjaśnić jakie były prawa miejscowe; wskazano naówczas, podręczny zbiór Armenopula, soborną hramote X. Maurocordato i zbiór Donicza, drukowany w Jassach 1814 r. o xiędze Wasila Lupula nie wzmiankowano.
Sądy dawniejsze odbywały się trzy do czterech razy w tydzień, krom dni świątecznych. Hospodar sądził w Dywanie. Gdy wszedł wpuszczano proszących ze skargami. Ważniejsze dzieła sam Hospodar rozpatrywał, inne polecał Bojarom, członkom Dywanu. Bojarowie w domu rzecz roztrząsali i sądzili wedle uwagi. Jeśli strony na sąd się zgodziły, rzecz była skończona: jeśli nie, rozbiérał sprawę Dywan. Dywan karał Bojara, jeśli doszedł, że ten z jakichkolwiek powodów nie słusznie osądził; karał stronę, jeśli ta wyroku nie przyjęła dla pieniactwa i złości.
Przy ważniejszych sprawach, które Kniaź rozsądzał, strony były przytomne i członkowie Dywanu dawali zdanie kolejno. Po zebraniu głosów, Xiąże pytał Metropolity o prawo. Władyka czytał je, zalecając razem miłosierdzie i powolność. Xiąże dawał wyrok. Jeśli nie mógł być przytomny, posyłano mu notatkę sprawy. Każdy mógł podawać prośbę. Wieczorem Logofet de Divan, czytał je i zapisywał natychmiast odpowiedź na nie. — Osóbny był exekutor wyroków. Przy Dywanie także znajdowali się Zapczy (Assesor) Wataw de Aprezi. Czausz de Aprozi, i Wataw de Diwan; którzy dostawiali sądowi kogo było potrzeba i robili poszukiwania. Ci na sądach przytomni z buławami w ręku, postrzegali przystojności i porządku.
Oprócz Dywanu i Xięcia sądzili: Bojarowie piérwszéj klassy członkowie Dywanu gdy byli w stolicy; ale ich wyrok nie był obowiązujący ostatecznie. Wolna apellacja do Xięcia, chybaby uprzednio obie strony przyjęły ich za sędziów. Powtóre: rządzcy dwóch obwodów mołdawskich, górnej i niższéj, wielki Wornik de Carin de Sus i wielki Wornik de Cara de Żos. Sądom ich podlegali mieszkańcy dwóch obwodów. Po miasteczkach i miastach, dla spraw byli, jak w stolicy Bojarowie pierwszéj klassy; — sędziowie nazywani. Parakulabowie, Worniki i kamerasze. Sądzili tylko potoczne sprawy, w ważniejszych odnosząc się do Dywanu. Naznaczano termin stawienia się na arkuszu, który rozcięty, dawał się obu stronom. Nie stający opłacali karę, wedle możności, wynoszącą od 25 do 600 dukatów. Za wymówkę służyła służba tylko lub choroba.
Ciekawych odsyłamy po szczegóły do rozprawy P. Linowskiego, zaspokoić w téj mierze mogącéj.
Z Kisziniewa mieliśmy zamiar udać się do Monastéru hirżawskiego, aleśmy się tu dowiedzieli, że Opat tamtejszy Spiridjon (Filipowicz), którego poznać pragnąłem, miał przybyć lada moment do miasta. Zwlekaliśmy więc wyjazd oczekując, a nie doczekawszy się z żalem odjechać musieli.
W samym środku[61] teraźniejszéj Bessarabji, gdzie szczęty trajanowskich wałów, służyły niegdy za granicę między Bessarabją własciwą, a budżackim stepem i wschodnią Mołdawją; poczynają się i wyciągają szeroko z południa ka północy lasy, które Rumuni zowią Kodry.
Zarastają one po wzgórzach ciągnących od Karpatów, po nad Putną, Bykiem, Ikilem i częścią Renta, wpadającémi w Dniestr. Lasy te zowią się także orgiejewskiemi. W tych lasach znajdują się sławne monastéry, których tu dwanaście nad doliną Ikila w orgiejewskim Powiecie. (W bessarabskim Obwodzie jest ich dwadzieścia dwa, to jest 16 męz. a 6 żeń.) Stoją one o podal od siebie jak Tebaidy, powiada Nadieżdin. — Dwanaście drugich Monastérów, leżą między Reutem a Dniestrem, w skałach nadbrzeżnych; najznakomitszy tu Horodeszti (Horodyszcze)
Hirżawski Monastér, jest w Kodrach; liczy się on w rzędzie najpierwszych (najbogatszy jest Kiprjana, który miał dwanaście wsi nadanych); zasunięty w głębinę lasów, o dziewięć naszych mil od Kisziniewa. Dwie z tąd doń drogi prowadzą, jedna z Orgiejewa nad dolinę Inkula, mimo Monastérów Kurki, Tabor, Cyganeszti, Reczuły, Tormosziki, Herbowca; druga z Kisziniewa doliną rzeczki Byk.
Tu na zieloném tle gęstych lasów, bieleje ogromna Cerkiew z wysoką dzwonnicą. Do koła stoją domki mnichów, które wysoki mur gromadzi w jedną całość i opasuje. Domki łączą się z Cerkwią ścieżkami piaskiem sypanemi. Wnętrze Cerkwi ma byé przepyszne. Od strony ogrodu, jest sala dla gości; dalej sad prześliczny, fontanny i t. d. Głęboką ciszę, śpiéwy tylko i szum lasu przerywają.
Opatem hirżawskim jest Serb — Spiridjon Filipowicz. Urodził się on w Dalmacji austrjackiéj 15 Stycznia 1779 r. w Sebenico, z familji Sundecici (?) przesiedlonéj tu z Bocca-caltaro, miasteczka Risano: Początkowe nauki brał w Zara, w roku 1794 wyjechał dla ukończenia ich do Wenecji. Nastały zamieszania, familja jego w czasie zaburzeń, na majętności zniszczona została, ledwie życie ocaliwszy. Drugi dóm rodziny téj w Scardona opłacono od zguby kontrybucją. Spiridjon uciekł z bracią i siostrami na wysepkę Jezieryny do nich należącą. Miał naówczas lat siedmnaście. Tu doszły go wieści, że pozostali krewni zginęli w zamięszaniach. Spiridjon uszedł do Bocca di Caltaro w Albanji (austrjackiéj). Przebrany mizernie, przeprawił się na rybaczéj łodce tam i tułał około miesiąca po górach. Nakoniec dostał do Castel-Nuovo przy Bocca. Tu po drodze stanął mu Monastér Savina. Zaszedł do niego mówiąc, że jest biédnym siérotą z Dalmacji, i kryjąc nazwisko swoje. Przyjęto go dość dobrze, dozwolono spocząć. Młody Spiridjon wstrząśniony na umyśle, znużony na ciele, zapadł na gorączkę – Mnisi go leczyli i pielęgnowali.
Tym czasem w kraju się uspakajało. Krewni Spiridjona zaczęli go szukać. Hrabia Wlastielinowich (poźniéj żonaty z siostrą Spiridjona) przybył do Monastéru i poznał go. On tylko co do zdrowia przychodzić poczynał. Na łożu boleści uczynił był ślub zostać mnichem. Napróżno go namawiano, proszono, aby wrócił do spokojnego życia na wsi — pozostał niewzruszony.
W roku 1796 wdział habit mniszy w Monastérze sawińskim. W rok potém został Jerodjakonem, i Jeromonachem tegoż Monastéru, poświęcony przez Piotra Niegusza.
Pokój w Campo-Formio 1797, Bocca i Dalmacją zostawił przy Austrji. Gabinet wiedeński dla usunienia wpływu Władyki czarnogórskiego na te kraje, postanowił dać im osobnego Biskupa, z tutejszych wybranego mieszkańców. W 1803 roku rozkazano Dalmackiemu wielkorządzey Hrabi de Bradia wysłać na trzy lata do Wiednia młodego jakiego z tąd Duchownego. Wybór padł na Spiridjona.
W 1805 r., po presburskim pokoju, Austrja ustąpiła Dalmacji i Bocca włoskiemu królestwu — Bocca wezwała opieki Rossji, której Eskadra pod wodzą Admirała Sieniawina, stał na morzu Sródziemném. Obwód Bocca przysiągł poddaństwo Cesarzowi Rossji. Spiridjon za zgodą Władyki czarnogórskiego, wzięty został i przy boku Generała Sieniawina mieszkał. 1806 r. 23 Kwietnia Władyka czarnogórski, poświęcił go na Archimandrytę; w 1807 otrzymał krzyż złoty na wstędze Orderu Ś. Jerzego. Bocca po tylżyckim pokoju, przeszła w r. 1807 do Włoch. Spiridjon wyjechał z Admirałem do Rossji.
Eskadra Sieniawina, w powrócie burzą zagnana do Lisbony, weszla tu 1. Listop. 1807, właśnie, gdy dom bragancki tegoż dnia, uciekał z swéj stolicy, wyciśnięty przez Napoleona — do Brezylji. Ztąd po pięciu miesiącach, lądem udał się O. Spiridjon do Rossji. Wyjechał z Lisbony w Marcu, na Wielkanoc przybył do Madrytu, gdzie zastał Hr. Strogonowa posłem. Ztąd udał się do Paryża, a potém na Frankfurt nad Menen, Berlin, Królewiec, do Petersburga.
W r. 1808 d. 17 Sierp., odjechał do Serbji przez Wiedeń, i zamieszkał w Belgradzie. Po zawarciu traktatu między Rossją a Portą w r. 1812; w r. 1813 w Marcu, pojechał do Kalisza do głównéj Cesarza Alexandra kwatery, i powrócił wspaniale obdarzony do Belgradu. Przed wzięciem tego miasta przez Turków, Spiridjon ujechał ztąd d. 20 Wrześn. 1813.
Z rozmaitemi poleceniami, przez Semlin udawszy się do Wiednia, Fryburga i Bazylei (1814 r. 5 Stycz.) gdzie gonił główną kwaterę Cesarską; bawił potém w Wiedniu jeszcze do 1816. Zwiedził poźniéj Petersburg i Moskwę; i w myśli widzenia z familją w roku 1818 puścił się był znowu przez Wiedeń ku swoim; nie dojechawszy jednak zwrócił. Ta exystencja tak czynna, tak burzliwa, powiedzieć można, zakończa się spokojném wytchnieniem w Monasterze hirżawskim, którego przełożonym jest od 1818 r.
Rad byłem zobaczyć starca, który tyle widział, przeżył i pamięta, wypadków i ludzi, ale mi czas dłużéj czekać nie dozwalał. Z żalem więc opuściliśmy Kisziniew.
Około trzeciéj, zadzwoniły konie pocztowe, niosące nas znowu ku Cyncyranom napowrót.
Dość późno stanęliśmy na nocleg w Benderze. Mnóstwo usypów, mogił, resztki wałów zastanawiały po drodze nieustannie. Niektóre świéże krzyże kamienne miały na sobie.
Czwartego Sierpnia, rano opuściliśmy pocztową stację; nic więcéj o Benderze niedowiedziawszy, prócz przysłowia, które zachowało pamiątkę plączącéj się tu dawniéj Czumy. Przysłowie lu świadczy, że nic gorzéj nie dojada, nad benderską czumę. Z Benderu chcieliśmy jechać na Tiraspol, ale Dniestr tak ogromnie rozlał, że przeprawa między Benderem a Tiraspolem, uważała się za prawie niepodobną. Postanowiliśmy jednak probować jéj, i w tym celu po nad fortecą pojechaliśmy ku promowi chodzącemu tu przez rzekę.
Stara warownia ze swemi mury grubemi, z wieżycami ciężkiemi i czerwono świéżo pomalowanemi dachy, ukazała się tu groźnie pilnując rzeki. U stóp jéj dolina dniestrowa, zielona, zarosła, teraz po większéj części ogromnemi przybyłemi wody zalana była. Gdzieniegdzie wierzchy wysokich drzew wystawały tylko nad wezbrane fale. Nie dość więc było przez sam Dniestr się przeprawić, szeroki jeszcze wylew jego (gardło) przebyć musieliśmy wpław.
U brzegu spoglądając na fortecę, umawialiśmy się o przeprawę; znalazł się żyd co zaręczał, że nas bezpiecznie na drugi brzeg dostawi, znaleźli przewoźnicy (Bulgary i Mołdawani) oświadczający przez wylew pieszo przeprowadzić. Nim powóz na prom zepchnięto, nim fury oczekujące na przeprawę z nim razem wtoczono; mieliśmy czas przypatrzéć się pięknemu widokowi Benderu i rozlanego do koła Dniestru. Ale ten rozlew, ogromne poczynił szkody, zajął ogrody, sianożęci, nawet chaty, wiele nadziei biednych kolonistów z wodą popłynęły. Staliśmy na promie; pięknych rysów twarzy prawdziwie męzkiéj, z obnażoną piersią i szyją, na któréj chustka kolorowa i obrazek poświęcany był zwieszony — średniego wieku Bulgar kierował rudlem.
Pęd wody uniosł nas trochę, i stanęliśmy po chwilce na lądzie. Ale to dopiéro, piérwsza część przeprawy i najmniej niebezpieczna, potrzeba było przejechać wpław, ogromny wylew rzeki, z którego tylko wierzchy wierzb i topoli wyglądały. Woda szumiała i pędziła; trochę na lewo głębina, trochę wprawo głębina, a jedna tylko droga, którą jako tako przejechać można. Nasi Bulgarowie z tykami w ręku, szli przodem sądując i wiodąc za sobą, my siedzieliśmy w powozie, nie bez pewnego wzruszenia poglądając, jak w miarę coraz dalszéj drogi, kocz prawie spływać poczynał. W ostatku na najglebszém miejscu spotykamy pocztową powózkę; i ona i my nieco w bok uchylić się sobie musieliśmy. Woda poczęła się wciskać do powozu. Ale to trwało tylko chwilę, i coraz płytszym brodem, dostaliśmy się do brzegu ku kolonji parkanem. Tu potrzeba było osuszyć się, wylać wodę i dać biédnym koniskom wytchnąć trochę.
Téj chwili użyłem na rysowanie ślicznego widokn Benderu od strony parkanów, którego forteca bielała mi malowniczo nad zielone wznosząc się pławnie.
Parkany, kolonja bulgarska, położona w komarowéj Bałce, odznacza się tylko tém, że tu drzewo morwowe i jedwabniki podobno są najstarsze, bo jeszcze tureckich sięgają czasów. Bulgarowie sprowadzeni tu w r. 1803.
Za Parkanami z góry otworzył się przepyszny widok na Bender, Dniestr szeroki i góry. Teraz jeszcze rozlane ogromnie wody dodawały mu wiele. Dojechaliśmy do Tiraspola, maleńkiéj niepokaźnéj mieściny, o trzech Cerkwiach i wielu mizernych domkach. Była tu i pozostały jéj ślady w usypach, forteczka Suworowska w r. 1793 podobno sporządzona, ale trzy lata tylko zajęta i teraz opuszczona. Kohl naliczył tu 62 wietrzne młyny!!. My i tego nie mogliśmy o Tiraspolu bez jego pomocy powiédzieć.
Znowu przecudny widok w okolice naddniestrzańskie z wyniosłości.
Od Tiraspola do Kuczurhan, gołym jedzie się stepem, po którym tylko dalekie mogiły stoją. Nie mogłem się napatrzéć dość na rozlew Dniestru, i gdyby nie myśl smutna zniszczenia, cieszyłbym się, że w téj porze tu zajechałem. Ale wystające wierzchy wierzb i topoli, ogradzaiących basztarzy, przypominały, że ten piękny widok, drogo był opłacony. Ztąd widać nam było jeszcze Tiraspol cały z wałami swemi, domki, stadem młynów, które nasz Pan Kohl policzył i wioską jakąś na wzgórzu u Dniestru. Dalej step i step tylko, stare koczowisko jedyssańskiéj ordy, a po nim droga słupkami kamiennemi miasto drzew wyznaczona.
Zjeżdżamy wreszeie z góry na płaszczyznę zieloną, szeroką, którą rzeczka Kuczurhan płynie. Tu kolonja z 1803 roku, mizerna. Stacja pocztowa w chałupie nizkiéj, brudnéj, i niewygodnéj. Szcześciem nie potrzebowaliśmy się zatrzymywać.
Step poczyna być uprawny, usłany kopami zboża i siana, koniki z czérwonémi glówki polatują, i nie widać ich było z tamtéj strony Dniestru. Droga doskonała, lecim jak po toku.
Od Kuczurhan do Gidyryn, znowu step bezlesny i pusty. Dniestr już nam zupełnie na prawo zniknął, raz tylko jeszcze błysło źwierciadełko wód jego i po nad niem wioska na wzgórzu, ze swemi młyny. Młyny wietrzne są tu warunkiem, sine qua non. Każda osada, liczy je, jeśli nie na seciny, to przynajmuiéj na dziesiątki. Pod Kuczurhanem, jest porządna niemiecka kolonja Strasburg. Minąwszy to, spotykamy już tylko ogromne wozy niemieckich kolonistów, nie mniejsze radwany mołdawskie i Karuce olbrzymie z węglami.
Nie daleko stacji pocztowej, kolonja w uroczysku Gidyrym, nad rzeczką Baraboj. Kościołek murowany i domki przeplatane zielonemi akacjami, tonęły teraz w ponakładanych na wszystkie strony, w najrozmaitsze kształty stértach, od których żółcił się obrazek. — Osada jak wszystkie tutejsze leży w Bałce. Zaledwie odetchnąwszy nieco, pośpieszyliśmy, chcąc, tegoż dnia stanąć w Odessie, do stacji Dalnik. Tu już przeczuć można było blizkość Odessy; ruch większy, ciągnące się wozy ku miastu niewidzialnemu jeszcze; gęstsze karczmy i osady, zwiastowały ognisko. Od Dalnika powiedzieć można, zaczyna się Odessa. Osada ta, już stoi na ziemi miejskiéj, nad rzeczką Dalnik. Rozminąć się trudno z wozami ładownemi owocem, warzywem, węglem, zbożem, drzewem. W miarę, jak się zbliżamy, ruch wzrasta; na horyzoncie podnoszą się szczyty Kościołów, wykrawują profile dachów, długim sznurem. To Odessa!
Jedziemy przez Mołdawankę, ulicą Dalnicką pełną studni dostarczających wody miastu. Ludność co krok się mieni; i tak nieznacznie coraz większy ruch do koła spotykając, dostajemy się na Richelieuską ulicę, na Bulwar. Witaj morze!




XXVIII.
5. Sierpnia. Zmiana. Przejażdżka po morzu. Burza. Wieczór. 6, 7 i 8 Sierp. Kąpiele. Nowa Cerkiew. Kościół luterski. Bazary. Ludność. 9 Sierpnia - Fok i diorama. Liman kujalnicki. Chutor P. Karlsberger. Wino. 10 Sierp. Hr. Worońców. Wschody do morza. 11 Sierp. Chutory Renaud. Langerona. Kąpiel. P. M. Murzakiewicz. Starożytności jego zbioru. Żmijowy Ostrów.
12. Sierpnia Kąpiel w Bellevue. Nowe strojenje. 13 Sierp. P. Kozłowski. 14 Sierp. Dagerrotyp. Widoki. 15 Sierp. Ludność ulic. 16 Sierp. Tamożnia. Wieczór muzykalny. 17 Sierp. Autografy. Wieczór u P. Knjażewicza. 18 i 19 Sierp. Kąpiel w Limanie. 20 Sierp. Mała Fotanna. Chutor S. Priesto 21 Sierp. Temperatura. Ziemia, Pokłady, Węgiel. 22 Sierp. kawiarnia Stefana. Ubiory. Owoce, Kawon. Cerkwie. Ormiańska. Grecka Pokrowska Soborna. Mołdawanka. Chutor Richelieu. Ch. Razumowskich. Uroczystość w Porcie. Kozak Szpak. 23 Sierp. Przejażdżka do Chutoru Cortazzich. Obrazki. 24 i 25 Sierp. Koncert. 26, 27. Wybor w drogę. Obiad u Antonne. 28 Sierp. Tamożnia. Elegja Ernsta. 29 Sierp. Wyjazd. 30. Sierpnia. Droga.
5. Sierpnia.


Bardzo dziwne robi wrażenie przemiana życia, osób, otaczających nas przedmiotów nawet. Wczoraj dopiéro z budżackiego stepu, z pustyni, gdzie tylko mogiły doglądają i koniki polne ubrane różowo świergoczą, wjechałem znowu w przyjemną i wesołą Odessę; dziś już porwał mnie wir miejskiego życia. Mój Boże, o kilka tysięcy kroków od ruchu i życia wrącego — jest cisza pustyni i spokoj pierwiastkowych wieków. Wiele od Karuty do Dalnika? a co za różnica! Wiele od Odessy do Akkermanu, od pustych wież staréj twierdzy, nad którą stadami wzlatują kawki; do świetnych magazynów i sal starego Chadżi-Béj, gdzie jeszcze tak nie dawno Pasza jakiś patrzał zadumany, na pustą przystań i milczące wody morza?

Po południu tego dnia uprojektowano przejażdżkę morską, z muzyką, w liczném towarzystwie. Od rana dészcz padał, wyjaśniło się jednak, jakby przez grzeczność, żeby jeśli nie (wedle pierwiastkowego projektu) do Chutoru Renaud, wyjechać przynajmniej w port. Trzynaście było najętych łódek, ale ośm ledwie pełnych. O szóstéj wypłynęliśmy na morze, słońce jaskrawo zachodziło nad peresypem, nad niém i na całém południu, wisiała czarna groźna chmura. Łódki posuwały się przy dźwięku muzyki, a oczy wszystkich zwrócone były na czarowny widok bulwaru, gmachów miasta i olbrzymich wschodów, które ztąd się wydają, jak dziesięć wielkich stopni tylko. — Prześlicznie! ale o ileż milejby tak płynąć samemu, lub tylko we dwoje, nie patrząc na nieuchronne śmieszności ludzkie, które rozsiadły się tu, jak wszędzie, na otaczających nas łódkach. — Rozumie się, że na naszéj łódce ich nie było.
Widząc zbliżającą się chmurę, wyprorokowałem łatwo burzę, w którą z początku nikt wierzyć nie chciał; ledwieśmy mieli jednak czas uciec przed nią do portu, gdy już deszczu krople padać poczynały, a błyskawice i grzmoty rozwijały się nad głowy naszemi. Biegłem do domu szybko; od dawna bardzo takém się nie potrzebował śpieszyć. Dorwałem się przecięż do naszego domu przed samém burzy spadnięciem, burzy, która była okropna.
Projektowany po przechadzce wieczór w cukierni Carutti, zdawalo się, że nieprzyjdzie do skutku, około dziesiątéj, przecięż niebo się ślicznie wypogodziło, wyjaśniło, i towarzystwo zebrać mogło. — Był to wieczór szczególny w swoim rodzaju, bo naprzód w cukierni, powtóre damy ubrane jak na przechadzkę, mężczyzni w surdutach, lub en demi-toilette. Wszystkie warunki zabawy, bez kolącéj etykiety i toalety dopełnione; sądzę, że się musiano bawić wyśmienicie. Gdy to piszę, tańcują jeszcze — ja wracam do domu.
Z wieczora lego, najniewinniejszego w świecie, i najwyborniéj pomyślanego, porobiono później dziwne a dziwne rzeczy.
Jedni znajdowali go nieprzyzwoitym (pytam się czemu?) drudzy domyślali się gwałtem, że go musiano ośmiewać i t. p. Ludzie, gdy nie mają co robić, przędą nici z pajęczyny.
6, 7, 8. Sierpnia. Piątek i Sobotę, spędziłem na czytaniu w domu i kilku wizytach. Dni po burzy chłodne i wietrzne, ale w zburzoném morzu kąpać się najmiléj.
W niedzielę, pomimo wiatru, który zawsze jeszcze kołysze morzem i falami bije o brzegi, pogodne niebo, dzień piękny. Z rana jeździłem na stary i nowy Bazary. Na nowym buduje się ogromna, piękna, w bizantyjskim stylu Cerkiew, którą już teraz z daleka widać, dojeżdżając do miasta, wchodziliśmy do środka i zastanawiali nad śmiałością budowy, i jej wykonaniem dokładném, ogromne pilastry utrzymują nawę do kola. Słusznie uważał mój przewodnik, że gdyby gdzieindziéj podobnego ogromu gmach przedsiębrano, rusztowania byłyby wielką i kosztowną rzeczą. Tu kilkadziesiąt, można śmiało powiedzieć, cieńkich patyków i żerdzi powiązanych z sobą sznurami, służyły za przybór cały. Cerkiew ta będzie zapewne najpiękniejszą w Odessie, szkoda tylko, że ozdoby jéj wnętrza powierzono głównie malarzowi P. Vitale, którego obraz zawieszony w katolickim kościele rokuje szkaradne bazgraniny. Żadnego pojęcia rzeczy, znajomości sztuki, a nawet mechanizmu, o który najłatwiej. Nie wiem, jak się P. Vitale z wielkiego, i zbyt na jego ramiona wielkiego przedsięwzięcia wywiąże; sumienie nie pozwalało, nawet się podejmować.
Ztąd udaliśmy się do luterskiego Kościoła, którego faejata i igła z daleka już na końcu ulicy (niemieckiéj) ukazuje się. Surowa powierzchowność, mało ozdobnego wnętrza, smutniej się jeszcze wydała, bo właśnie ubierano katafalk Pani Fabre, gdyśmy weszli. Zamknięte ławki zajmują całą nawę, dwie boczne galerje oddzielają od niéj piękne dość kolumny — W pół okrągłem wgłębieniu Ołtarz z dwóma świecznikami i krzyżem. Rodzaj choru otacza Kościoł. Nie dawno jeszcze, bardzo nie dawno, w miejscu gdzie dziś Kościoł stoi, kończyło się miasto. Obok będący dom, liczył się za tak zwaną Daczą; a daléj poczynała się już wieś, kolonja niemiecka. Teraz olbrzymio rosnące miasto, wsie i przedmieścia pochłonęło w sobie.
Któż wie, czy w ciągłym postępie i Dalnego nie zajmie wkrótce Odessa?
Chociaż ani pora roku, ani pora dnia, nie sprzyjała obejrzeniu w całym blasku starego Bazaru, przyjechaliśmy tam, i znalazłem go jeszcze obszérnością, ogromem, ruchem wielce zastanawiającym. Najrozmaitszy towar, zwłaszcza żywność leżała tu wystawiona na sprzedaż; owoce, jarzyny, warzywo w ilości, którą zdaje się niepodobna, aby Odessa spotrzebować miała. W Bazarze tym zakupują się wszystkie potrzeby spiżarni domowéj, wszystko czego wymaga kuchnia. Oprócz żywności, czegoż tu niéma? Żelastwo wszelkie, wyroby drewniane, począwszy od łopat, do kół i osi, powrozy, sznury i t. d. — Przecisnąć się trudno, za towarem zalegającym najmniejszy kątek. Pod straganami, sprzedają się bakalje, pod innemi owoce, misternie poukładane w pyramidy na stołach i ławach, lub kupą rozrzucone na ziemi. Przekupki ważą, kłócą się, wołają, układaja, sprzedają — kupujący jadą, wysiadają, stają, targują, a choć o południu, Bazar jeszcze był czynny. Bazar ciągnie się aż pod Bulwar opasujący miasto; targ coraz się zmienia, ale nie ustaje. Tak zwane ławki (sklepy) stoją naprzód w dolnych domów pomieszkaniach, powtóre rzędem pod niemi, trzecie już w ulicy, a to z obu stron Bazaru, nie liczę sklepików, straganów czepiających się jak jaskółcze gniazda po rogach, wystawach, przy murkach. Wszędzie zdaje się ciasno, nigdzie kątka próżnego. —
Na samym już bulwarze targ rzeczy przywiezionych, owoców, jarzyn pod gołem niebem się rozkłada; pod szatrami tuli, w krytych ledwie wyprzeżonych wozach rozpoczyna; zdjętych z kół i postawionych na ziemi jak kramiki — Niezliczonemi stosy leżą ogórki, kukuruza, kawony, melony, kapusta, czosnek, cebula. Daléj drzewo, kiziak, liny, sznury, użwy. Wszędzie targ, ruch, życie. Trudno to opisać, łatwiéjby może odmalować, a dla malarza z talentem, nie jedno tu wyborne tema do obrazu. Weseli Rusini w czerwonych koszulach, grający w reszotkę; daléj ogorzały bulgar, czarny, płachtą okryty Mołdawianin; nie jedna twarz lazarońska, nie jeden zebrak godny Murilla. Około szynczków mnóstwa en plain air, lub pod namiotami rozstawionémi; sceny także wyborne. Nigdzie jednak obrzydłego, ohydnego pijaństwa, pod taką postacią jak się ono czasem u nas objawia. Może to przypisać należy temu, że tu mniéj daleko piją wódki, która prędzej, i szkodliwiej upaja.
Dziewiątego Sierpnia. Ranek zszedł na uszanowaniach, to jest na odwiedzinach koniecznych. Potém odwiedziłem, także z konieczności prawie, (bo go wszyscy odwiedzali) Foka morskiego, który wedle programmu miał wybornie mówić Baba; ale w istocie wybornie tylko pryskał i ślicznie się do góry tłustym brzuchem wywracał. Na drodze od Foka, była Diorama.
Wstąpiliśmy i tu. Obrazy tej Dioramy miały to szczególnego, że były wyklejane ze słomy na płótnie, co im dawało tak dziwny ognisty koloryt, że były prawie przerażające. Jakiś dziwny, fantastyczny świat hoffmanowski, ludzie olbrzymy, gmachy niebotyczne, jakby we śnie widziane, światło straszne jakby dnia sądnego; a w dodatku postacie z których jedna nie była dobrze odrysowana, wykrzywione, dziwaczne. — Oprócz ruin Palmiry i Rzymu, było Krakowskie przedmieście i Nowy Świat z Kościołem ś. Krzyża: ale jak wyidealizowane!
Po obiedzie pojechaliśmy na kujalniski Liman, gdzie w Kalsberger’a Chutorze przy ogródku, urządzono wodne i blłtne dla chorych wanny. Jechaliśmy przez przedmieście peresyp, spuściwszy się chersońskim spustem (ulicą, z góry na któréj Odessa wiodącą na łożysko starych Limanów). Przedmieścia jeszcze miały pozór porządnego miasta. Kilka pięknych budowli gotyckich, już prawie za miasto wyskoczyły. Tu ruch czumacki, furmanek długie rzędy i sklepiki dla nich przeznaczone. Droga dalsza po nad Limanem cała usłana pokładem muszli, tych kwiatków morza — Zbieraliśmy je ciekawie.
U P. Karlsberger, oglądaliśmy urządzone wanny błotne, rodzaj lazareciku dla żołniérzy; oficerów i ogrodek i winnicę. Kosztowaliśmy czerwonego wina, które na tutejsze, było w istocie wyborne.
Nie daleko zląd jest osada na górze, kujalnik, gdzie łomy kamienia, używanego na budowę w Odessie. —
Dziesiątego Sierpnia. Z tylu i tak różnych ust, a zawsze z tak jednostajném uwielbieniem dochodzą nas opowiadania o Hr. Worońcowie, że gdybyśmy byli najobojętniejszym turystą, niepodobnaby ich, nie zanotować w tym Dzienniku. Z prawdziwém wzruszeniem opowiadano mi o jego znalezieniu się tu w czasie Czumy, o miłości jaką pozyskał wszędzie; nawet u Tatar krymskich. Jak rzadkie podobne zjawiska moralne! Jak ciekawym dla postrzegacza musi być charakter tego człowieka, przeciw któremu jak przeciw nowemu Arystydowi, nic złego, nic niechętnego, nic nawet obojętnego posłyszéć nie można. —
A tam gdzie vox populi mówi na uwielbienie, jeszcze może słuszniéj nazwać się vox Dei, niż gdy potępia.
Zchodząc ze wschodów ku morzu powolnie, wpatrywałem się ciekawie, w postacie, które ludność téj części bulwaru stanowią. Była to naprzód malowniczo usadowiona dziewczynka z koszem owoców; kilku żydów i maklerów wpatrujących się w przybywające okręta; kilku ciekawych z naszych prowincji przybylców. Na ostatnim wschodzie slepy dziadek siwy i kilku żebraków jakby z obrazu Murilla lub szkicu Goy’a wyciągali ręce, prosząc o jałmużnę.
Dzień był chmurny, i wcale nie gorący, wieczorem wicher, błyskawice i ciemności.
Jedenastego Sierpnia. Ranek spędziłem na oglądaniu powtórném Chutorów Renaud i Langeron’a (Bellevue). W piérwszym opuszczonym teraz, zarosłym i źle utrzymanym, najpiękniejsza zawsze wydała mi się zatoka i urwisko, o których wspomniałem wyżéj. Z Łazienek Langerona mniéj piękny już widok, bo się schodzi powolnie, na sam aż brzeg. W drugą tylko stronę za to, sinieją chutory Renaud i inne, wchodzące cyplami w morze i daleko się rozciągające. Kąpać się tutaj, byłoby najroskoszniéj w świecie, gdyby nie przykro kamienisty pokład morza, najeżonego zdradziecko skałami, o które się co chwila nogi kaleczą. Za to, jakże tu cicho, spokojnie, jaka przestrzeń ogromna przed tobą, jak długo swobodnie bawić się można konchami i kamyczkami, które morze wyrzuca!
O piątéj po południu byłem u Sekretarza Towarzystwa Starożytności P. M. Murzakiewicza. Z wielką uprzejmością pokazywał mi ciekawe zbiory swoje.
Mianowicie: zbiór własny i Towarzystwa Starożytności (przezeń do porządku doprowadzony) — monet dawnych. Olbja mianowicie w wielkim jest komplecie u P. Murzakiewicza, medaljonów kilka pięknych i bardzo dobrze dochowanych (co rzadko się trafia) których Blaramberg nie posiadał w całości; także Pantikapea i Chersonesus (odkryte tu monety Teodozji genueńsko-tatarskie których opis w Pamiętnikach Towarzystwa umieszczony być ma). P. Murzakiewicz posiada także zbiór monet rzymskich i ruskich. W ostatnim pokazywał mi złote i srébrne Dymitra Samozwańca, Szujskiego i Władysława. — Nie mniéj zajmującemi dla mnie były starożytności Olbijskie, pokrywy naczyń glinianych, patery, żelezca strzał i t. p. z Olbji i Żmijowego Ostrowu. — Ciekawe i piękne rysunki P. Bassoli, wyobrażające wyspę z stron różnych; dały mi lepsze, jeszcze wyobrażenie téj wysepki skalistéj i nagiej, o sto blizko werst od Odessy położonéj, a od ilości żmij tu znajdujących się, nazwanéj teraz Ostrowem żmijowym. Skała ta kilka werst obwodu mająca, kształtu nieregularnie prostokątnego; ciągle przez morze obszarpywana i podmywana, z trudością dopłynąć do siebie dozwala. — Zupełnie teraz pusta, nazdwyczajną tylko ilość wężów przechowywa. W posrodku ostrowu jest znaczna wyniosłość, gdzie stała świątynia Achillesa. Na dawniejszych planach są gruzy, których dziś już nie pozostało. — Pozostały tylko slady kamiennych usypów, dróg, grobli, któremi starano się skałę, przeciwko niszczącemu działaniu morza obwarować.
P. M. Marzakiewicz, ciekawą archeologiczną odbył tu przejażdzkę, w towarzystwie rysownika P. Bassoli. Znalazł tu medale Chersonu, Olbji, Pantikapei, niektóre Rzymskie i t. d. a nawet medaliki z wyciskiem S. Jana z Nepomuk przypadkiem jakimś zabłąkany. Oprócz tego trójgraniaste strzał żelezca i obłamki bronzów; których rysunki, wraz z widokami P. Bassoli i rycinami Daktylów tu odkrytych, sprzążek, ozdób, etc. mają być wydane przy opisie podróży. —
O wyspie Achillesa, tak pisze Arrian: „Od tego ujściu (rzeki Dunaju, Istros) na prawo płynąc z północnym wiatrem, leży wyspa, którą teraz zowią Achillesową (Achilleos nesos); od koloru zaś skał zwą ją bialą (leuke). Mówią, że wyspę tę utworzyła Tetys dla syna, i że na niéj żył Achilles. Pindar w czwartéj nemejskiéj Odzie śpiéwa: Na morzu Euxyńskiém, włada piękną wyspą Achilles. Na wyśpie téj jest świątynia, poświęcona Achillesowi i posąg jego starożytnéj roboty. Ludzi lu nié ma, pasie się tylko kóz kilka, poświęconych Achillesowi, przez tych, co do wyspy przybijają. W świątyni złożone są różne ofiary, jako czasze (naczynia) pierścienic, drogie kamienie. Są to dziękczynne dary. Są tu różne napisy po łacinie i po grecku, wiersze różnej miary na pochwałę Achilla i Patrokla, bo tu ich obu czczą razem, starający się Achillesowi przypodobać. Na wyspie tej wylęga się mnóstwo ptastwa, czajek i morskich wron. Ptaki te są sługami świątyni, co rana lecą na morze i obmoczywszy skrzydełka, śpieszą na powrót, skrapiają gmach, a oschłemi potém pióry, zamiatają z prochu.
Niektórzy tak opowiadają: z przybijających tu statków, umyślnie tu płynące, przywożą zwierzęta, a z nich część zabiwszy na ofiarę, ostatek święcą Achillesowi. Ci, których burza na wyspę zaniesie, proszą bóstwa, aby im dało pokarm, i z ofiar wnoszą, czy mogą zabić lub nie zwierzę jakie. Za zabite opłacają cenę, jaka się im zda słuszną; a jeśli wyrocznia (była bowiem wyrocznia w świątyni) nie potwierdzi jéj, podnoszą ciągle, coraz wyższą ofiarując, aż póki ona jéj nie przyjmie. Natenczas źwierz wyznaczony przychodzi sam i zostaje w świątyni. Z tego zakupywania ofiar, wiele srébra zebrało się w świątyni. Achilles zjawia się we śnie, nie tylko przybijącym do brzegu, lecz i żeglującym, gdy niedaleko od wyspy płyną, wskazując im, którędy okrętowi bezpieczniej płynąć i gdzie ma stanąć. Drudzy powiadają, mówi Arrian daléj, że się i na jawie ukazuje na maszcie, w postaci Kastora i Polluxa (Dioskuroi); z tą tylko różnicą, że Kastor i Pollux, zjawiają się wszędzie, a Achilles tylko zbliżajacym ku swéj wyspie. — Inni głoszą, że się i Patrokles ukazywał niektórym we śnie. Wszystko to, dodaje Arrian jeszcze, słyszałem o wyspie od ludzi co tam byli i spisałem, com słyszał. Mnie się to zdaje być bardzo prawdo-podobném, bom przekonany, że Achillesowi mało równych jest bohaterów i t. d. i t. d.“
Pauzaniasz[62] tak pisze o téjże wyspie: „Na Poncie euxyńskim, przy ujściu Istru, jest wyspa, poświęcona Achillesowi i zowiąca się Leuke ( Леику ). Obwodu ma 20 stadjów; cała pokryta lasem, w którym jest mnóstwo zwierza dzikiego. Jest tu świątynia i bożyszcze Achillesowe. Mówią, że do tego miejsca Leonim Krotoniales piérwszy przypłynął. Wrzała naówczas wojna między Krotoniatami a Lokrami w Italji mieszkającémi. Ci z przyczyny dawnego. swego przymierza z Opuntjanami wezwali Ajaxa Oileowego syna. Leonim dowodzący Krotonjatami, wpadł z początku na tę część nieprzyjacielskiego wojska, gdzie sądził, że znajdzie Ajaxa. Raniony ciężko w piersi, musiał się oddalić z placu bitwy. Srodze raną dotknięty, udał się do Delfijskiéj wyroczni; a Pythja kazala mu iść na wyspę Leuke, gdzie miał znaleźć Ajaxa, co go uleczy. Leonim trafił na tę wyspę, i został uleczony. Krotonjaci mówią, że Leonim powróciwszy rozpowiadał, iż widział tam Achillesa, i nie tylko Ajaxa Oileowego syna, ale Ajaxa Telamonowego, a z niemi razem Antilocha.“
Takie były podania Starożytności, o tej puslej wysepce, rzuconej wśród morza, dawniej przez ptastwo i kozy Achillesowe, dziś przez Żmije zamieszkanéj. Ostrów ten zowie się teraz żmijowym (Ilau Adosi) lub Fidonisi. Wspomina o nim w Peryplu nowym morza Czarnego Jan Potocki[63].
„Zatrzymamy się, pisze on, chwilkę u wyspy Achilla, którą starożytni zamieszkaną przez ducha jego mniemali. Ukazywał się on we śnie, żeglującym wskazującym, miejsca wygodne do przystania, i zarzucenia kotwicy. Przybijajacym tu, żywa nie ukazywała się dusza, kozy tylko dzikie, same szły pod nóż ofiarnika. Białe ptaki opuszczając wód powierzchnie, leciały skrapiać i oczyszczać świątynię. Wyspa cała, była darem Tetydy, synowi uczynionym; a on pragnął tu być czczony razem z Patroklem. Są to powieści, którym wierzyli starożytni, a nawet Filozof Arrjan przywodzi je, przykładając do nich wiarę. Pamięć o nabożeństwie do tego miejsca przywiązaném, musiała się zapewnie przechowywać długo, zwłaszcza u żeglarzy, ludzi zwykłe bardzo zabobonnych. Nasi jeszcze oznaczają tę wyspę imieniem: Fides Nixi, co znaczy wyspa wiary (Isle de la Foy) — Okręta i statki płynące od ujścia Dniepru do Konstantynopola, dotykają wyspy téj; aby potém zwracając się ku południu, uniknąć prądów morskich. Ja sam podróż tę odbyłem w r. 1784 i nie omieszkałem pytać, czy nie znajdują się na wyspie, jakie szczątki świątyni lub innego gmachu. Odpowiedziano mi, że przystęp był bardzo trudny, już to dla przepaścistych brzegów, już dla mnóstwa wężów zjadliwych. Nie wiem czy poźniéj, probował kto, zwiedzić ten cel pielgrzymek starożytnych. Możnaby było łatwo zwiedzić to miejsce w skwarne lato, gdy trawy poschłe od ognia się zajmują. Zapalając je, możnaby odegnać niebezpieczne żmije i obnażyć ziemię ukrywającą może ciekawe zabytki starożytne, i t. d.“
Życzenia Potockiego ziściły się — i będziemy mieli wkrótce przyjemność czytać opis ciekawej przejazdzki p. Murzakiewicza. — Temuż (jak słyszałem od niego) winni jesteśmy odkrycie nowego spisu ruskiéj prawdy; (z dodatkiem nowego artykułu o rezie procentach); nowego spisku nestorowéj kroniki i niewydanych dotąd praw Pskowa.
Dwónastego Sierpnia. Z rana jeździlem na Chutor Langerona do kąpieli; a chociaż dno morskie u tutejszego brzegu kamieniste, nogi niemiłosiernie kaleczy — zgodziłem się chętnie na to, żeby samotność i piękny widok morza okupić kilką rankami na nogach. Morze było roskoszne. Gadało wielkim głosem, biło ogromnemi falami o nadbrzeżne skały, wrzało, kipiało, rzucało się, swawoliło jak rozpieszczone dziécko. A! co to za roskosz! co za widok, co za kąpiel w rozhukanych bałwanach. — Wróciłem cały stłuczony, ale szczęśliwy.
Po obiedzie oglądałem tak nazwane Nowe strojenie Generała Majerowa, przeciw sobornéj Cerkwi, gmach ogromny. Jest to w znacznej już części ukończony wielki Bazar trzypiątrowy; dwa skrzydła równoległe, zakończone z dwóch stron i połączone z sobą okrągłą kolumnadą. Budowa nie piękna, ale ogromem swym zastanawiająca. Takie tu życie, że nowe gmachy jeszcze prawie nieskończone, już się mieszkańcami zapełniają. Sklepienia dolne mają być godne uwagi, pod względem konstrukcji.
Kąpiel wieczorna, choć morze wzburzone, nie tak była miła jak ranna; bo w tych prozaicznych łazienkach portowych, gdzie i tłum ludzi zawsze i morze pozamykane, po krajane, brudne, smutne, mate: traci wszelki urok; nigdy sam na sam z olbrzymem być nie można. Wicher i burza wyły noc całą.
Trzynastego Sierpnia. Morze wzburzone jeszcze bardziej bije ogromnemi bałwany. Co za widok! co za roskoszna choć łamiąca kapiel! Poznałem muzyka P. Kozłowskiego, autora popularnej melodji do dumy o Hetmanie Kosińskim; i Szkoły na fortepiano.
Cztérnastego Sierpnia. Morze ciągle faliste, dni pochmurne, kąpiele wyborne choć chłodne. Z rana byliśmy u P. Hass, który daguerrotypuje. Gdyby to warto było szczegółowego opisu, możnaby wyborną zrobić scenę — odegrywającą się wśród dość brudnego dziedzińca; któréj za tło służy mur obity flanelową kołdrą białą, za akcessorja stosy śmieci i brudne rynsztoki. Stoliczek, dwa krzesła, oto cały aparat; ustawują tu z dziwnym pośpiechem, zajęciem i ważnością kamerę, układają głowę. — la commence!
I biédny skazany siedzi trzydzieści sekund nieruchomy. Pomocnik P. Hass (głuchego w dodatku) zakrywa szybko szkło i woła Merci. Wyswobodzony mógł mu tož samo powiedzieć, z daleko głębszém uczuciem. Jest za co!
Następują w izdebce, pełnej artystycznego nieładu, kompletujące scenę fumigacje, mycie, smażenie i t. d. — Wszystko to odbywa się szybko, w ciasnocie niepojętéj, między dwóma fortepianami (bo to jest fabryka instrumentów także zagracona mnóstwem ingredjencji) łóżkami, krzesłami i stosami drzewa.
Nareszcie blaszka wyszła z powtórzonych łazni, oprawia się, oprawiała i przedstawia oczom twoim.
Potrzeba widzieć oczekujących, jak chwytają niespokojną ręką swoją podobiznę, jak wystrzeszczają oczy i nareście prawie zawsze) cofają się odczarowani.
— Podobny!
— Niepodobny!
— Okropny!
— Plamisty.
— Niewyraźny!
Piękne panie krzywią się, pan Hass na szczęście swoje głuchy, bierze minę każdą za znak ukontentowania, odbiera 25 rubli assygnacyjnych, i przygotowuje nowe blaszki.
Na ścianie izdebki wisi mnóstwo próbek, a daléj olejno ze sztychu przekopijowany, nie bez talentu, ostry trochę Dekameron Winterhaltera.
Morze chłodne i faliste. Powracając późnym wieczorem, wpatrywałem się w Niebo. Czarne było jak atrament, jak całun — gdzieniegdzie na nim jaśniejsze plamki, z których mglisto świeciły gwiazdki — Na tém tle atramentowéj, głębokiéj, chaotycznéj ciemności, świeciły szare domy miasta, olbrzymiejące. Bursa wydała mi się pałacem z godów Baltazara; teatr dalszym jego ciągiem — W dali światła w mieście i światełka na morzu — Obraz dziwaczny, straszny, duszący. — Oblany głuchem, nieprzerwaném milczeniem.
Piętnastego Sierpnia. Morze zawsze zburzone i faliste. Kąpiel wyborna, szkoda, że po niéj zbyt wielkiego doznajem znużenia. Powracając z kościoła i mijając tłumy ludu na ulicy Richelieu, miałem sposobność znowu przypatrzeć się niedzielnéj populacji ulic, wcale różnéj, od zwyczajnéj wśród tygodnia widocznéj. — Mnóstwo postaci z za rzemieślniczych warsztatów i kupieckich stołów, wchodzi teraz do tłumu, wyświeżonych, poubieranych na niedzielę. Ten dodatek łatwo się rozpoznaje, po odrębnych niedzielnych strojach, postawie wymuszonej, czarnych rękach i lśniących łańcużkach. Grecy, Niemcy, Francuzi, suną się na dwadzieścia cztéry godziny swobodni. Biedni Grecy! widziałem ich kilku w paletotach; odznaczających się tylko czerwonemi fezami — Żeby też można strój swój narodowy, piękny, malowniczy, zamienić tak łatwo, tak dobrodusznie na worek paletotem zwany, to nie do pojęcia.
Tu, jakeśmy już wspomnieli, Grek, Turek, nikt najdziwaczniejszym strojem nie zwraca uwagi. Wszędzie indziéj jest jakaś ludność miejscowa, strój zwyczajny; przekonanie zatém idące, że wszyscy powinni być mniéj więcéj podobni do nich. W Odessie nie ma nikogo miejscowego, wszyscy są przybylcy: nikt więc za złe drugiemu nie ma, że przybył z drugiego końca świata, lub wygląda jakby z niego przychodził. Tu też równie Grekowi w czerwonym ſezie, jak Włochowi muzykantowi z włosami a la Paganini lub Liszt noszącemu się, wolno się przystroić jak mu się podoba — nikt nawet na nich nie spójrzy.
Wieczorem, po burzy i deszczu morze spokojne, wody więcéj ale chłodna. Bulwar jak zwykle w niedzielę, pełen gwaru i ruchu. Muzyka przygrywa pod posągiem Richelieu, a liczui goście przesuwają się z końca w koniec długiéj ulicy po nad morzem. Co fizionomji, co strojów, co języków!
Szesnastego Sierpnia. Dzień jasny, pogodny, nic gorący, ranek już zimny i kąpiel także. Około południa byłem w Tamożni portowéj. Ruch wielki.
Postacie niektóre zostały w moim Album; który się także zbogacił figurami Greków ze sklepu Lewi, gdziem kupował tytuń, antybki i fajki.
Prześliczny wieczór muzykalny u P. Jacobi. Grano piękny Kwartet Beethovena. Studnicka z Czech część Koncertu Thalberga na fortepian, malarz Korycki warjacje na Gitarze. Dziwiliśmy się wszyscy talentowi z jakim ostatni, potrafił z niewdzięcznej gitary, pełne różnego wyrazu, wydobyć dźwięki.
Siedmnastego Sierpnia. Oglądałem u pani Chirkovitz (z domu Hr. Rzewuskiéj) zbiór ciekawy autografów; całe listy Chateaubriand’a, Pitt’a, Wellingtona, Lavatera, Delphiny Gay, P. Stael, Puszkina, Mickiewicza, Felińskicgo, pani Krüdner, i t. d. Wiersz Puszkina umyślnie napisany.
Wieczorem u P. Kniażewicza, dowiedziałem się o śmierci Prof. Daniłłowicza, po którym bez wątpienia drogie zostały zbiory do historji Litwy, nad którą pracował.
O dziewiątéj powracając dziwiłem się opustoszeniu ulic, cichości i wczesnemu uśnieniu miasta. Morze spało także ciche; dwa rzędy latarni, z których dwie rzucają światło na posag Richelieu, pusty oświecały bulwar. Nikogo na nim. Niebo pogodne kilką dalekiemi rozcięte chmurami, na nim gwiazdki rozsypane — Sygnały migają na dalekich w porcie okrętach.
18 i 19 Sierpnia. Morze ciche, jak źwierciadło gładkie i zimne; kąpiąc się można wpatrywać w dno jego. W głębi woda już chłodna, a powierzchnia tylko nieco rozgrzana. — Slatek parowy odchodził do Krymu.
Po obiedzie, pojechałem widzieć Liman i sprobować kąpieli w Łazienkach Doktora Andrzejewskiego. Z miasta wyjechaliśmy samym brzegiem morskim, mijając tak zwane spuski, to jest: ulice z góry na któréj stoi Odessa, w dół na peresyp schodzące. Brzeg morza, po nad którym jechaliśmy, wystawia widok zajmujacy i życia pełen. Ruch tu jak wszędzie, ładowne wozy mijają się, bryki, powózki ciągną w różnych kierunkach. Jedni jadą do kąpieli w licznych, u brzegu stojących łazienkach, drudzy do portu za handlem śpieszą. Żydzi kupami czarnemi na powozkach nagromadzeni się wloką. — Aresztanci pracują w porcie; taczkując kamienie i ziemię.
Brzeg morza najeża się tu w kilku miejscach skałami dziwnych kształtów, pod któremi tuż pełno kąpiących się. — Nie wiém, czy gdzie jest taka rage kąpieli, jak tutaj. Wszystko co żyje, kąpie się, pluszcze i z mokremi włosami chodzi, od dzieci do starców, od żebraków i Żydów, do najwyższéj arystokracji i z tą tylko różnicą, że arystokracja kąpie się we własnych przedniejszych łazienkach, a chude pachołki albo w tańszych, albo po prostu na brzegu morza, pod niebieskim namiotem. Morze tu tak płytkie, że wen wjeżdżają z powózkami o kilkaset kroków.
Z jednéj strony brzegiem, ciągną się mury i budowy mizerne, z drugiéj ogromne składy drzewa, stosami leżącego. — Dawne Kazarmy i fabryka Czubunu (lanego żelaza). Dośé nierówną drogą po nad morzem, wsród rożnych budowli, po pod górą jedzie się aż do ulicy, wiodącéj od spusków ku Tamożni i peresypowi. Na peresypie jeszcze miasto, ruch wozów, czumaków, bryk żydowskich, wołów, koni, ludzi. Są nawet gospody, są winiarnie — sprzedaż kart (na obu końcach miasta są podobne składy) — sklepiki i t. p. Ale czego najwięcéj, to składów drzewa i wszelkiego rodzaju drewnianych materjałów, kół, osi, dyszlów, wici, dębczaków różnej wielkości, i grubości. Stoi to wrząd pod domami, bardzo porządnie poustawiane i poklassyfikowane. — Przed każdym prawie takim składlem studnia, przed każdym znowu na beczce wystawiony stolik, na nim kilka kawonów, ogórki i flasza w wodzie chłodnéj — słowem szynczek. Minąwszy owe wabne dla czumaków wystawy, wjeżdża się w Tamożnią, a po mniéj więcéj łaskawéj rewizji, która może kontentować się obejrzeniem powozu, lub pojść, aż do najskrytszych tajników ubioru, wjeżdza się znowu w przedmieście jeszcze daléj ciągnące, podobnego oblicza, ale coraz malejące, rzadsze, niklejsze. Tu jeszcze składy, sklepiki, gospody.
Po piasku już wjeżdzamy w tak zwany lasek lewszynowski, topoli, tamarysów i akacji. Tu czuć tylko miasto blizkie, ale go już nie widać. Igła Sobornéj Cerkwi i kilka wieżyczek, trocha morza w końcu ulicy; oto co z niego pozostało.
Na lewo mimo ziemlanek i studni bierze się drogą po pod górą ciągnącą pasmem, wysadzaną tamarysami, brzostami, topolami; ku Limanowi Chadzi bejskiemu. Liman widać już na prawo, w lewo góry, po pod górą gdzieniegdzie, mniej więcéj strojne domki z balkonikami, ogrodkami, obok nich biédne ziemlanki — Smętarzyk niemiecki przemknął się nam nade drogą. Coraz bliżéj Liman podchodzi z prawéj strony, i coraz czujemy go mocniéj w oddechu. Stoją na brzegach lazienki do kąpieli w wodzie i błocie, gdzie chorych okładają mułem i na słońcu pod szkłem kładą, aby z nich wszystko złe wyciągnąć. Biedni chorzy! Pod górą ukazują się budowy P. Andrzejewskiego, dosyć kształtne, zwłaszcza główny dom z wystawą — a wśród zasadzonych akacji bieleją Łazienki bardzo porządne. Stoją one na kołach. Jedna nawet ma zupełnie minę niemieckiego wozu. Do niektórych woda wchodzi rurami i ogrzewa się. Osoby którym przepisano kąpiele Limanowe (daleko silniéj od morskich działające) tu mieszkają. Woda w Limanie gęsta, słono-gorżka, siarką czasem woniejąca cieplejsza niż w morzu; grunt mułowato kamienisty. Mnóstwo drobnych kąsających raczków. —
Dwudziestego Sierpnia. Dzień znowu ciepły, dziewiętnaście stopni w cieniu, morze spokojne i dosyć ogrzane; zdaje się jednak zbierać na wiatr i burzę.
The Po obiedzie pojechaliśmy z P. Skałkowskim na Chutory. Minąwszy drogi akacjami wysadzane, wiodące do Chutoru Renaud, Papudowa, Marasli i t. d. ruszyliśmy wprost podobną drogą na brzeg morza, ku tak zwanej Małéj fontannie. Ta Mała fontanna dostarcza najwięcej wody miastu, na drodze ku niéj nieustanny ruch beczek woziwodów. Leży u stop wzgórza poobrywanego, na samym morskim brzegu. Niedaleko, nieco wprawo, za kilką białemi domkami, poczyna się ogródek u stóp obrywu, z starych drzew podobno tu od czasów tureckich rosnących, brzostów, akacji i t. p. Kawiarnia pod namiotem i Łazienki. Za ogródkiem wychodzi się w długą pustą dolinkę zamkniętą górami wprawo, wlewo morzem i dziwnie malówniczo poszarpanemi skały, które na kilkadziesiąt kroków w morze się posuwając czarnieją fantastycznemi kształty. Skąpawszy się tutaj, poszedłem potém obrywy rysować. Dzikie to, smetne ale, piękne miejsce, należało do Hr. S. Priest, a dziś do P. Sturzy. Na środku doliny, sterczą powywalane skały, i kamienny kurhan, z drewnianym krzyżykiem, wybornie tu umieszczonym. Widok zamyka ściana obrywów, zdających się grozić jeszcze, osunieniem nowém; na lewo brzeg morski najeżony skałami zółtemi, szaremi, czerwonemi. Cała dolinka poryta, bo tu kamienia dostają, i zaczęło nawet piłować płyty w jedném miejscu można porozumiéć czemu tak łatwo osuwają się brzegi morza, złożone z miękkiego kamienia i ziemi pulchnéj. Deszcze wymywają rozdoły, morze podmywa podnóże wzgórków; w końcu rozmokłe massy osiadają, tak że kilkaset czasem kroków brzegu, ośliznie się i upadnie, wywracając lub unosząc z sobą, domy, ogrody, plantacje. — Podobny obryw, na którego całéj długości znać było dawną drogę, widziałem ja, widział i opisał P. Kohl. —
Horyzont ku Odessie zamykało morze i jedyny okręt wojenny zdala widoczny — Warna. Mimo nas przechodził statek parowy z Konstantynopola powracający — Odessa, chmurę dymu i białą smugę po morzu, zostawując za sobą.
Długo siedziałem tu i rysowałem — wpatrując się z kolei, to w brzegi morza i rybacką mizerną chatkę opadał stojącą, to w chmurne niebo wiszące nad nami. Bicie morza o brzeg, siedzącemu na obrywie, wyraźnie się lekkiém ziemi wstrąśnieniem czuć dawało; jakby drganiem spazmatyczném.
Dwudziestego piérwszego Sierpnia.
Klimat Odessy,[64] z postrzeżeń czynionych od 1822 do 1850 r. najlepiéj wykazać się daje. Największe gorąco dochodziło tu do 30,5 stopni, największe zimno do 23. Raz tylko w przeciągu ośmiu lat, zdarzylo się 30 stopni ciepła, a 23 zimna. Największe gorąco przypada między 21 a 27 Lipca; zimno między 6 a 25 stycznia. Srednia temperatura była 8,4.
Luty najchłodniejszy; zima poczyna się 18 Grudnia, kończy między 18 Lutego a 6 Marca najpoźniéj. W r. 1824 na Boże Narodzenie, były kwiaty w ogrodach, port niezamarzał wcale.
Srednia wysokość Barometryczna była: 29,70, najwyższa 30,50, najniższa 29,25. Czasem po trzy tygodnie nié ma chmurki na niebie i dészczu.
Całkiem pogodne bywają dwa lub pół trzecia miesiąca w roku, około trzech zupełnie chmurnych. Jasnych dni najwięcéj w Sierpniu i Wrześniu, najmniéj w Grudniu. Sniegi w r. 1826 padały 37 razy, w 1827, 21; srednio dwadzieścia kilka dni śnieżnych.
Grzmoty w latach 1826, 1827, 1828, przypadły 37, 18, 19 razy. Grad rzadki jest tutaj, działanie elektryczności małe. Wiatr panujący w Odessie południowy. W r. 1829 panował zachodni, ale to, raz w lat siedém. Dni bez wiatru rzadkie, nocy letnie bywają ciche. Północny wiatr w Styczniu, Sierpniu, Wrześniu, Listopadzie, Grudniu; północno — wschodni w Lutym, południowy w Marcu, Kwietniu, Maju, Czerwcu i Lipcu. —
Grunt okolic Odessy[65] jest w ogólności formacji trzeciego perjodu. Wielkie równiny otaczające ją, pochylają się, jak wnosić można z biegu wód, ku południowi. Gęste trawy okrywają step, mogiłami, kurhany i nie głębokiemi przecięty jarami. Brzegi jezior i wód zarastają gęsto trzciną. —
Brzegi morskie, trzeciej formacji, składają się z pokładów kamienia wapiennego, muszlowatego. Pokłady te rozciągają się od Odessy, Mikołajewa, Oczakowa, Chersonu Berisława do Nikopola, krzywego-Bohu za Umań i Wozneseńsk; od Akkermanu, Izmailu, Reni, Bolhradu, Kiszyniewa, Mohilewa, za Chocim, Nowosielice do Austrjackiéj granicy, Prutu i Dniestru, Bohu, Dniepru i Dunaju, po brzegach morz Czarnego, Azowskiego i Gniłego, w północnéj części Krymu. W wielu miejscach, pokłady trzeciego perjodu, stykają się tu z przechodniemi i pierwiastkowemi — Wnosząc z pokładów otaczających je, domyślać się można, że Czarne, Azowskie, Gniłe a nawet Kaspijskie morza, pozostały z jednego wielkiego zaléwu, który te ziemię pokrywał. One stanowić dawniéj musiały, zatoki, gardła wielkiego morza, daleko w stały ląd wchodzącego. —
Pokłady wapiennego Kamienia, znajdują się pod Odessą i w Bessarabji nad brzegiem rzek i bałek; w nich skamieniałe, w drzewiasty kwarc zmienione kości mammutowe i mnóstwo muszli.
Sama Odessa stoi na pokładach gliniastych szarych i piasku kwarcowego grubego z gliną zmięszanego. Pokłady te gdzieniegdzie się wysoko nad poziom morza wznoszą, to znów wchodzą w nie, pochyleniem nieznaczném. Muszlowaty wapienny kamień pokrywa ziemia naniesiona, piasek, glina lub czarnoziemu warstwa mała. Kamień tutejszy, składa się z złomków karditów, piktenitów, solenitów, mitylitów i innych muszli z gliną i piaskiem zmięszanych.[66]
O węglu kopalnym, znajdowanym w tych prowincjach, w Noworossji, Bessarabji, ziemi wojska Dońskiego i t. d. wydał wiadomość dostateczną i szczegółową P. Paweł Kulszyn.[67] Próbki jego widzieliśmy w Muzeum Towarzystwa Gospodarczego.
O lasach i staraniach dla rozprowadzenia ich tutaj, mówiliśmy wyżéj.
O źwierzętach krajowych, czytać można u P. Castelneau, w drugim tomie jego podróży. My się w tym przedmiocie rozszérzać nie możemy.
22 Sierpnia. W rannéj przechadzce, zastanowiłem się przed sławną tutaj (ale nie wiém czemu) kawiarnią Stefana. Dobre to stanowisko do. postrzeżeń nad średnią klassą tutejszéj ludności. Począwszy od Żydów, których podobno było najwięcéj — kogoż brakło? Ćma różnych postaci, podzielonych na małe kupki i gronka, czerniała pod osłaniającym wnijście namiotem. Mieszanina języków, rozmaitość strojów, chociaż w ogólności widoczna dążność wszystkich do zamiany stroju narodowego, na ten europejski nieznośnie prozaiczny i bez charakteru, surdut, frak, kamizelkę, które szpecą nie ubierają człowieka. Żydzi tutejsi także, strój swój powoli zrzucają, kapelusze, długie surduty, trochę podgolone brody i axamitne wysokie jarmułki są przejściem do paletot, brody à la jeune france i kuso obciętych lub długo zapuszczonych włosów.
Przechodząc z rana ulicą, poznasz które sklepy, do bogatszych kupców należą. Te stoją zamknięte w niedzielę. Niektóre znowu wpół przetworzone cały ranek; bo ich panowie jeszcze nie zebrali kapitałów i nie pokupowali domów i chutorów; pracują więc i w niedzielę, jak wyrobnicy, których tu także nie mało robiących ujrzysz w dnie świąteczne.
Na greckiéj pełno owoców wystawionych; przepyszne kosze białych i sinych winogron, śliwek, jabłek, gruszek i nieominionych kawonów. Gdzieżby tu nie było kawona? ktoby go nie przedawał? Ktoby go nie jadł? Każdy sklepik ma w dodatku kawony, leżą na ulicy, na wystawach, w koszach, na stołach, łupiny od nich walają się w każdém śmietnisku, pływają po morzu. Oprócz tego cały dzień wożą ci je ogromnemi powózki pod oknami, wołając jednostajnym głosem:
Kauna, Kauna, Kauna!
Jakże ich nie jeść? Jedzą też wszyscy aż do psów i koni. Ale choć to się już Sierpień ma ku końcowi, nie są jeszcze ani bardzo tanie, ani nadewszystko bardzo dobre. Winograd także kwaskowaty i drogi.
W Kościele Katolickim, o którym wyżéj wspominałem, wpadła mi w oko dewiza herbu Langerona — Alors content. Na grobie wyborny to napis; ktożby nareście nie był rad i spokojny, zaszedłszy do ostatecznego celu?
Około południa pojechałem oglądać Cerkwie, a naprzód małą, bez Krzyża nawet na dachu, ubogą ale chędogą nieopodal od starego Bazaru stojącą, ormiańską. Nie wiém dla czego nie mają Krzyża na kopule, i tak u nich ubogo, gdy w okolicy tyle familji ormiańskich, tyle ich w Odessie saméj. Wnętrze podobne wszystkim Cerkwi greckich. Jeden Ołtarz osłoniony carskiemi drzwiami; przed nim śpiewali właśnie Xiądz i dwoje chłopiąt w kapach z Krzyżami na plecach, ale w kapach z mizernego perkalu uszytych. Śpiéw, krzykliwy, przeciągły i nie miły.
U drzwi, jak wszędzie, przedaż świeczek cienkich, żółtych i białych, które pobożni kupują i palą u obrazów świętych Patronów. Przed wielkim Ołtarzem jest cały stół, zastawiony mnóstwem oprawnych weń mosiężnych lichtarzyków, w których się te ofiarne świeczki palą. Takież drobne lichtarzyki, u każdego czepiają się obrazu, u lichtarzy i świéc większych. Nabożnych znaleźliśmy nie wielu. W ormiańskiéj i greckiéj Cerkwi, są siedzenia dla starców i kobiét. Nad wnijściem chór mały. Xiądz, który około ołtarza chodził, był w pantoflach.
Cerkiew grecka, ma kształ krzyża greckiego. Ikonostasy bogate, malowane i złocone wytwornie. Też same świeczki ofiarne i tutaj. W téj Cerkwi znajdują się groby kilku Patrjarchów, a mianowicie Jerzego, umęczonego w Turcji w roku 1821. Zastaliśmy tu drzwi carskie odemknięte, a przed niemi Xiędza z rozpuszczonemi włosy, w kapie, ze stułą w ręku i na ramieniu wiszącą, śpiéwającego tym prawie tonem co Ormianie.
Do pokrowskiéj Cerkwi, nieodróżniajacéj się niczem wybitnie od innych, nadjechaliśmy już po rannym Nabożeństwie; babki tylko kościelne czarno ubrane, i żebraków znaleźliśmy. Są tu stare obrazy, na jednéj tablicy wyobrażające po kilkanaście przedmiotów, jaskrawo i niezgrabnie namalowanych. Zowią je korsuńskiemi malowidłami. (?) Nadpisy niektóre na tych obrazach, były greckie. Przedmioty ich razem połączone, najrozmaitsze. P. Jezus, N. Panna, Stacje, ś. Jerzy, wszystko razem ściśnięte. Koloryt czerwony, żywy, prawie bez cienia.
Dojechaliśmy wreszcie do Soboru, którego wysoką igłę krytą blachą (dzwonnicę) najdalej się postrzega dojeżdżając do miasta. Dzwonnica ta, jest dziełem Mnicha, który się. nigdy architektury nie uczył. Sobor, który teraz, nową budową połączono ze dzwonnicą, mały dosyć. Malowania nie złe, staraniem Xięcia Richelieu pozyskane. Kilka z nich wyjęto teraz dla wstawienia nowych ikonów, bardziej tradycjonalnych rysów. Trafiliśmy na Nabożeństwo greckie, ścisk był wielki. — W miejscu dzisiejszego Soboru, w r. 1791 była drewniana tylko Cerkiewka.
Zląd pojechaliśmy na Mołdawankę przede mieście, mijając Instytut i Chutor Rizo, (niby smakiem bizantyjskim) przez tak zwaną wodną bałkę ku chutorowi Richelieu. — Wodna bałka pełna jest studni, zkąd wodę do miasta gorszą niż z małéj fontanny, ale daleko bliższą i tańszą przywożą. Za czasów tureckich, były tu już studnie w znacznéj ilości, Richelieu, około stu ich, kazał oczyścić i poprawić.
Chutor Richelieu, zdobią bardzo najstarsze tu podobno drzewa. Ogród składa się z lasku akacji, brzostów, topoli i dębów. Domek letni ładny wcale. Chutor ten darował Richelieu Adjutantowi swemu Stempkowskiemu, a Stempkowski, oddał miastu, z tém, aby należał zawsze do Wojennego Gubernatora, lub obrócony został na Muzeum albo zakład jaki naukowy. Zowią go chutorem naczelnika miasta, albo Richelieu.
Nie daleko ztąd, są ruiny dziwaczne na wzgórzach rozłożonego Chutoru Razumowskiego, wnuka sławnego Helmana. Jeden z synów Hetmana założył ten chutor pod Odessą; bogaty, bo kilkadziesiąt tysięcy dusz posiadał, siedział tu, i chcąc zapomodz mieszkańców przedmieścia Mołdawanki, ciągle cóś nowego budował. Są tu kaskady, sadzawki, wodociągi, wschody, podziemia, groby i t. p. — Teatr podziemny, pałacyk, altany; wszystko to teraz w ruinach. Razumowski budował i rozrzucał, i budował znowu, aby dać ludziom zarobek; lud dotąd pamięta i zachował wdzięczność.
Miejsce to, mogło być mimo dziwacznego narzucenia ozdób zbytecznych, wcale ładne, bo z położenia wzgórzystego, umiano korzystać. Widok ztąd na miasto piękny. Teraz Xże Gagaryn ma tu szkółkę filharmoniczną i dramatyczną dla ubogich włościańskich i mieszczańskich dzieci. Ogród opuszczony, pałacyk pusty.
Wróciwszy znalazłem w porcie oznaki uroczystości. Dwa okręty, na znak dany z Cerkwi, dały ognia i w mgnieniu oka ustroiły w różnobarwne bandery (pavrisès). Na linach zajaśniały wywieszone sygnały, żółte, czerwone, pasowate i pstre. Dwadzieścia jeden wystrzałów z brandwachty słyszeć się dały. Inne statki stały cicho i bez oznaków żadnych, z wywieszoneni tylko schnącemi żaglami, które w nocy dészcz pomoczył. Muszę tu zapisać podanie o tak zwanym Szpakowym trakcie. Trakt ten mimo Bałty przechodzący, zwać się tak ma od Szpaka, Kozaka rozbojnika, przed stu około laty żyjącego. Szpak ten zasiadał zwykle nocą na gościńcu, zarzucał drogę gałęźmi, które rozpalał; a sam czatował z samopałem na przejeżdżających. Ci zastanawiali się u zapartéj ogniem drogi, a Szpak bez litości zabijał winnych i niewinnych, mówi podanie, to jest, pieniężnych i gołych. Schwytany, obwieszony został, grób jego, ma się znajdować w Żabokrzyczu, a na mogile krzyż kamienny z napisem: Tu leżyt’ kozak Szpak, kotoroho Boha rady niewinno Lachy perewisyły.
Wieczorem dla dészczu, nie mogła być illuminacja; brandwachta świeciła tylko i kilka rac puszczonych z niéj, prześlicznie się w morzu odbiły.
23 Sierpnia. Dzień chłodny, około południa dopiero kąpać się było można, ale kąpiel nie była zimna wcale. Wypogodziło się, obiedzie przyszła do skutku przejażdzka do Chutoru Cortazzi’ch, który w kilkanaście powozów, i kilkadziesiąt osób odbyliśmy. — Byli tu wszyscy prawie przyjezdni z naszych prowincji. Chutor Cortazzi obszérny i bardzo pięknie utrzymany, leży nad morzem, za małą fontanną. Częścią na równinie, częścią nad brzegiem rozłożony, z obszérneni plantacjami drzew, winnica, małym domkiem, oranżerją i kwiatami. Chutor ten mniej ma malowniczych widoków niż Renaud i S. Priest, cały prawię mieści się na równinie, ale są i tu piękne miejsca. Wzorowie i starannie bardzo utrzymany. Widok na morze, z altanki dzikim winogradem (vigne vièrge) obsadzonéj i kilku innych punktów. Minąwszy plantacje drzew, około domku, schodzi się w dół, minąwszy oranżerje i zabudowania gospodarskie, ku winnicy. Winograd rozrzucony na wzgórku; środkiem idzie ulica ozdobiona rzędem wazonów kamiennych na murku osadzonych. Ulica ta prowadzi ku brzegowi morskiemu — nie mającemu prawie tutaj najpiękniejszéj swéj ozdoby, obrywów. Widać tylko na lewo brzegi wyższe, oszarpane chutoru Sturzy, i na prawo wzniosły, ale dosyć równy brzeg morski. Schodzi się ku morzu, które tu rozlewa się na piasczystém łożysku. Całe towarzystwo nasze przeszedłszy winnice i skosztowawszy zerwanego wina, którego uprzejmy gospodarz nie szczędził, spuściło się ciekawie sprobować połowu, zarzuconej na nasze szczęście sieci rybaczéj. Trzech rybaków siadło w czółen, odpłynęli trochę od brzegu i zarzucili sieć którą wkrótce potém ciągnięto na piasek. — Znaleźliśmy w niéj mnóstwo krabów i jedną kambułę. Morze było ciche, widok prześliczny; statek kupiecki z rozwiniętemi żaglami, przyjaźnym powiewem sunął się z Konstantynopola do Odessy; drugi ciemniał z daleka na horyzoncie od Oczakowa. Zabawiwszy w altanie, gdzie ex promptu przygotowano podwieczorek, po zachodzie słońca, już z księżycem wyjechaliśmy z téj pięknéj villi. Księżyc cudnie świecił nad morzem, które złocił; w dali czerwonawe światło latarni morskiej migało. Szybko nam uciekającym przez równinę do miasta znikł z oczu, czarowny obrazek. Na téj równinie, jak dotąd pozostała świadczyła trybuna, odbywały się wyścigi konne.
A! czemuż nie mogę skompletować krótkiéj wzmianki, kilką wybornemi (w oryginale) portretani, któreby się tak łatwo przenieść dały na papiér. Portretami postaci, które tak łatwo (au morale) odrysować, jak fizjononje ludzi obdarzonych charakterystycznie wyrosłym nosem, zakrzywioną brodą i t. p. — Mieliśmy w naszém towarzystwie kilka osób, do téj kategorji należących; coby się dały dwoma rysami naszkicować. Ale niestety! nadtośmy doznali nieprzyjemności, z powodu jednego wspomnienia w początkowych tomach (odwiedziny w pałacu Woroncowa), żebyśmy się na nowe ważyli narażać.
Zostawim więc w notatkach naszych, szkice panicza ze stolicy przybywającego; panny przybyłéj (co było widoczne) z naszego guberńskiego miasta, wielkiéj pani jadącéj na przejażdzkę w żałobie z djamentami, pewnego Półkownika, pewnego malarza, pewnych żon i mężów i t. p.
Niech spoczywają w tece, czekając na ostatnie tomy Latarni, do których wzorów dostarczyć będą mogły. Wieczorem aktorowie francuzcy wyjeżdżający podobno do Jass, pożegnali nas dwoma niewyśmienitemi sztuczkami. — La belle ecaillére i Un aveu, Bon Voyage!
24, 25 Sierpnia. Coraz chłodniéj, prawie zimno, kąpać się nie można; wszyscy wybierają się z Odessy. Jedni ku domowi, drudzy w podróż do Krymu — szczęśliwi! — Dziś koncert amatorski, na korzyść ubogich; trzy amatorki dały się słyszeć na fortepianie: P. Hołowińska, Młodecka i Roubaud; jedna śpiewaczka z naszych prowincji, której głos powszechne zjednał oklaski.
26, 27 Sierpnia. Zimno i pochmurno. Wybieramy się w drogę; a ile to rzeczy odłożonych na dni ostatnie pobytu, zajmuje teraz wszystkie godziny, ile pokupek pędzą z końca w koniec miasta. Dzień po chłodnym ranku pogodny, noc była jasna, księżycowa, prześliczna; nadto długo przechadzałem się po bulwarze i odchorowałem noc całą. Dni za to przepiękne. Widoczne oziębienie temperatury, począwszy od półowy Sierpnia. Teraz w Odessie, poczyna się dopiéro, druga jak tu nazywają wiosna; to jest najśliczniejsza jesień; ciągnąca się do Października. Drzewa rozzieleniają się na nowo, akacje i tamarysy rozkwitają, ale nikt się już nie kąpie, strzegąc zdradliwego zawiania. Klimat miły, łagodny, ale ostróżnie z nim!
Obiadowaliśmy w kilku u najsławniejszego tutaj kucharza Autonne; który nie wiém czy na swą sławę zasługuje.
Było to pożegnanie kilku łaskawych przyjaciół, których miłego przyjęcia, uprzejmości, życzliwej grzeczności z serca pochodzącéj, nigdy nie zapomnę.
28 Sierpnia. Dzień cały prawie spędziłem na tamożni, stojąc na straży w Pakhauzie. Cóż to znowu za wyborne migały mi się postacie! Czemuż opisać tamożnianych dramatów nie można? tych niepokojów zbliżających się, tego zafrasowania kobiét, którym przerzucają sukienki, śmiertelnych dreszczów osób, co się opakowały zakazanemi towary, konwulsyjnych drgań ręki, która co chwila padając na stérczącą kieszeń, zdradza zamkniętą w niéj kontrabandę; i wejrzeń słodziutkich na urzędników tamożni i modlitw oczyma ku nim słanych i wtykanych zręcznie assygnatek i tysiąca innych scen wybornych. Tamożnia spełnia swój obowiązek surowo, ściśle, ale z grzecznością, przyzwoitością, która odznacza wszystkich urzędników w Odessie.
Wyrwawszy się, i wyprawiwszy nasze bagaże na peresyp, sam powróciłem do miasta, na spóźniony obiad do miłych PP. Hołowińskich.
Ostatnią noc w Odessie spędziliśmy z Witalisem Kwiatkowskim nad cudzą elegją Ernsta, na fortepjan i skrzypce. Powtórzyliśmy ją, nie wiém wiele razy.
29 Sierpnia. Bądź zdrowa Odesso!
Żegnam was wszyscy znajomi i przyjaciele, którzyście serdeczném przyjęciem, osłodzili mi tu pobyt. — Bądźcie zdrowi — na zawsze? Może! Któż z nas na jeden bodaj dzień jadąc, nie pomyśli, że odjeżdża na zawsze? Któż z nas wié, kiedy powróci? Bądźcie więc zdrowi i szczęśliwi, jeśli się wam uda! Życzę wam tego z serca — wierzcie mojéj wdzięczności. Wszystko się zapomina na tym świecie; ale niezasłużona życzliwość, przyjacielsko wyciągniona dłoń — nigdy. Jeszcze na peresypie żegnaliśmy się serdecznie, jeszcze tu kilka odebranych pamiątek i Album dany mi na drogę, nową wymogły wdzięczność. — Jesteśmy za Odessą, giną za nami Limany, czumackie bałki tylko i step otaczają nas. Późnym wieczorem stanęliśmy w Sewerynówce.
30 i 31 Sierpnia. Teraz śpiesznie przebiegniem tylko miejsca, w powrócie do domu widziane. Czytelnicy nasi znużeni być muszą, tą pociętą na dni, i żadną powiasteczką, żadną legendą nieożywioną podróżą. — Kończmy więc, kończmy; w czwał do domu.


XXIX.
1. Września. Powrót. Diaworowa. Hocułowa. Traktir. Budowy. Ludność. 2 Września. Bałta. Tulczyn. 3 i 4. Szpików. Tulczyn. 5 Września. Kwesta na Cerkiew. Boh. Bracław. Wspomnienia. Niemirów. Wspomnienia. Przechadzka po miasteczku. 6 Września. Smętarz. Napisy. Widok. Droga do Winnicy. Winnica. Wspomnienia. Lityn. 7, 8 i 9 Września. Zasław. 10 Września Ostróg. 11. Powrót do domu.
1. Września.


Poprzedzającego dnia znajomym już jechaliśmy stepem, teraz od Diaworowéj zwróciliśmy się nową drogą, nową bałką. Góry otaczające ją daleko mniejsze, bardziéj ściśnięte, inny pozór stepu. Zabudowania słobód z samego drzewa, kamienia tu już niema. Hocułowo miasteczko skarbowe całe drewniane i liche bardzo; Cerkiew tu tylko murowana. Mieszkają Mołdawianie, Mało-rossjanie, żydzi. W okolicy dają się już widzieć laski brzostowe po jarach i bokach wzgórzy, drzew coraz więcéj — step zielony, ale spaszony stadami. Wioski ukazują się to w bałkach, to na wierzchołkach wyniosłości, ale w nich więcéj stożków, stért i koszów na kukuruzę niż chat. Chatki lepione z gliny i chrustu, budowy niby drewniane, ale z jakiegoż drzewa, z kijów raczéj! Stanęliśmy na popas w mizernéj chacie, noszącéj szumny napis na tablicy: Traktir pomieszczyka Leontowicza.

Chata i szopa nizka, składały całość smutną; izby bez podłog, niczego dostać nie można.
W Hocułowie piérwsza Cerkiew z kilką kopułami. Fizjognomja téj części stepu, całkiem odmienna, budowy z gliny i drzewa, brak kamienia, stért za to wszędzie mnóstwo, najlichsza ziemlanka ostawiona niemi, wszystkie wzgórza uprawne, zielone.
Od Dumowéj do Borszczów, ciągnie się step wzgórzysty, laski dębowe wyglądają po jarach, osady rzadkie. Znać, że ziemi w stosunku do ludności ogrom. W Borszczach na 14,000 morgów, tylko 400 dusz, a 4,000 morgów lasu młodego. W okolicy sławna owczarnia Nesselrodego. Cena majątków dosyć wysoka.
2 Września, przejeżdżamy znajomą nam Bałtę, śpiesząc daléj; następującego dnia — stajemy na odpoczynek w Tulczynie.
3 i 4 Września, zajmuje pobyt w znajomym już Tulczynie i wycieczka do pięknego Szpikowa, który; gdyby nie spóźniona pora, warto było rysować. Żałuję, żem tego zrobić nie mógł.
5 Września. Z Tulczyna pocztową drogą ku Bracławiu jedziemy. Na wyjezdném, wśród grobli, zastanowił mnie sposób, jakim wyzywano przechodzących i przejeżdżających do składki na Cerkiew. Pod starą wierzbą, ustawiony był Obraz N. Panny, na trójnożku z daszkiem, tuż skarbona; chłopak ze dzwonkiem w ręku, zwracał nań uwagę przechodzących, których miedziaki sypały się w drewnianą skrzyneczkę. Gotowy obrazek dla malarza.
Droga lekko wzgórzysta, z lewa i prawa gaje, przez które wznosząc się i spuszczając z kolei, sunie gościniec pocztowy. Takiemi wzgórzami, wśród sadów owocowych ogromnych, gajów i żółtych szeroko rozściełających się ściernisk, dojechaliśmy do Bracławia.
W dolinie nad Bohem, który tu cicho nie bardzo szeroko i spokojnie płynie (brzegi gdzieniegdzie skaliste) rozwija się długim sznurem Bracław, dziś mizerna i uboga mieścina, dawniej gród znakomity. Swieci w nim tylko Cerkiew, ostróg i kilka domów zajezdnych. Dzisiejsze miasto z 380 domów się składa; stare położone było, na drugim wyższym brzegu Bohu, gdzie dziś jeszcze pozostały ślady gruzów.
Historja Podola, nadto jest znajoma, żebyśmy tu ją powtarzać mieli. W r. 1450 do Korony przyłączone, w cztéry lata potém, województwem uczynione zostało.
Bracław ma kilka wspomnień historycznych. Sarnicki zowie je miastem Ś. Piotra. Po zawojowaniu Olgerda i podbiciu Podola na Tatarach, osadzony został przez Xiążąt Korjatowiczów. W roku 1465 miasto Kaffa prosi u Kazimierza Jagiellończyka o posiłek w ludziach. Niejaki Hamazzo (u Naruszewicza Halezer) podejmuje się go wyjednać i sprowadzić. Jedzie do Polski i sciąga tu 500 ludzi przeciw Turkom. Oddział ten awanturników, przechodząc mimo Bracławia; miasto podpala i człowieka zabija. Michał Xiąże Czartoryski, naówczas Starosta Bracławski, dogania go nad Bohem, w pień wycina mszcząc się. Hamazzo w niewolę wzięty.
W r. 1496, w czasie wyprawy Jana Alberta na Wołoszczyznę, Alexander Król miasto to przeciw Tatarom ufortyfikował. Najrozmaitszych losów doznało, w czasie wojen Kozackich. Twardowski kilkakroć o nim wspomina;[68] na ostatku o pokuszeniu się Bohunia na obronę Bracławia, nadaremném.

Hetman — .... ruszy się na głowę
Z obozem w Ukrainę, we trzy podzieliwszyn
Wojsko pułki. —
A teraz wieści tarchające
Gruchną o tém po wszystkiéj Bracławszczyznie wyższy,
Ztąd trwogi się zawezmą i jednoż posłyszy
Bohuń tam zostawiony na pierwszéj straży.
Ze trzema się półkami w Bracławiu poważy
Przeciw im opponować. Ale kiedy dowie
O naszém powodzeniu, co się w Niemirowie
I Kalniku i w głowę wysieczonéj Buszy
Stało świéżo, bardzo to w sumienie go ruszy,
I ztąd nie dowierzając Bracławskiéj potędze
Zbieżał ku Humaniowi.

Boh (dawniej Hippanis) po turecku Aksu zwany (biała woda) wedle Herodota, wypływał z jeziora, około którego paść się zwykły dzikie konie białe, ztąd nazwa jego od hippos; w istocie wypływa z pod góry. Zborna mogiła na Podolu, oblewa Międzyboż, Konstantynów, Bracław, Winnicę, Koniecpole i przez step tatarski wpada do Limanu, z Dniestrem łączy się i do morza Czarnego uchodzi. Na Bohu w miejscu zwaném Kuczman był most zwany Witoldowym (nie daleko ujścia Kodymy)[69].
Z Bracławia do Niemirowa, droga jak po toku. Żyżny kraj do koła, gajami poprzecinany, na lewo świeci się Boh, czernieią dalekie lasy. — Niemirów ślicznie rozłożony na górze nad stawem, miasteczko porządne i ładne, z Kościołem, Cerkwią, murami szkolneni, i mieszkaniem właściciela P. Bolesława Potockiego. Położenie na wzgórzu; oblaném wodą, z widokiem na okolice wesołe. Ulice ostawione domki czystemi; Kościoł katolicki duży i piękny.
Jest tu także jedyny na Podolu, Kościoł protestancki, po pożarze niedawnym, w stylu gotyckim odbudowany. Byłby kształtniejszy, gdyby wieżę miał wyższą. Nazwa miasteczka jak mi powiadano, pochodzi od rzeczki oblewającéj je, zwanéj Niemy-rów.
Swięcicki wspomina tu rękodzielnie sławne, nie wiém jakie? W r. 1737 kongress i traktat między Rossją, Austrją i Turcją zawarty. Twardowski tak śpiewa[70] o zdobyciu Niemirowa:

— Też ku Niemirowu,
Gdzie się już spodziewając prędkiego obłowu
Z tych hultajów, obozem stanie na Obodnym,
I ztąd kwoli żywności, ile w miejscu głodnym,
Tam stanąwszy do mieszczan, jako do poddanych,
Ze trzema dragonji Chorągwi przebranych,
Pośle Baranowskiego, żeby im dodali
Prosząc z łaski. Aż bramy zamknione zastali.
I kogoś tam wołając. Że nic tu Lackiego
Więcéj nie masz, i jeszcze znają Chmielnickiego
Panem swoimi: przetoż by poszli dalej sobie.
Czym on zalterowany, zarazem w tej dobie,
Kazawszy z siekierami do parkanu skoczyć,
Niż owi przyjść do siebie i działa wytoczyć
Mogli nawet, ci dziurę wielką uczynili.
Którą wpadłszy do miasta, gdy jeszcze dzwonili
Popi na gwałt, siła płci obojéj nasiekli.
Drudzy do jam i lasów przyległych uciekli.
I z tém gdy do Xiążęcia ruszą się wieczorem,
A on tym poduszczony na zdrajcę rankorem

Pomslę większą gotuje; rano wójt z starszyną
Uniżony przyjeżdża: I co jest przyczyną
Wczorajszego zaboju? w rzeczy się dziwuje.
Czym być Baranowskiego lekkość upatruje,
Że jednemu łotrowi dawszy tylko wiarę,
O nazbyt! w ich karaniu przebrał za to miarę.
Było raczéj Urzędu spytać pierwej o to,
Którzy w wierze zostają i przyszli tu po to
Żeby się oczyścili, prosząc aby dali
W tym o sobie mniemaniu u wszystkich zostali.
A czym teraz Xiążęciu wygodni być mogą
Radzi owszem wygodzą. Tylko by załogą
I ludźmi ich opatrzył.........
Coby zdementowało Arausa którego
Nie tylko z swéj natury pana tak dobrego.
Że im winę odpuścił i czémby się w mieście
Bronić mieli. Dragonów posłał do nich dwieście
Z Xięskim i Piechowiczem, ale weszli ledwie
W tamte progi, zawarszy bramy wnet obiedwie
Zdrajcy zaraz, Kozakom umyślnie znać dali,
Których na to z Bracławia subordynowali.
Że gdy gwałtem nie chcieli do nich się przekinąć,
A hronić odważyli i odważnie zginąć,
Wszystkich w pień wycinali, ledwie który żywy,
Dał znać o tej Xiążęciu klęsce nieszczęśliwéj.

Wyszliśmy wieczorem na przechadzkę, w przeciwną od naszego przyjazdu stronę, gdzie się miasteczko kończy kramami, kilką porządnemi murowanemi budowlami i starém zamczyskiem. Widok od starego smętarza na Zamek (to jest wały) oblany wodą i okolice piękny wcale. W szyneczku na naszéj drodze (była to Niedziela) grała muzyka obertasa jakiegoś, a cztéry pary, żwawych, krasnych, postrojonych dziewcząt i chłopaków, wywijali się z zapałem. Jakże im mało potrzeba, na zapomnienie takiego spodlenia i nędzy! Patrząc na ich wesołość, brzydka zazdrość chwyciła mnie za serce. Na naszym świecie taniec jest smutnym najczęściéj ze łzami w oczach, popisem; przechadzką po sali, w któréj wszystko znajdziesz, krom wesołości i życia. Tu, jedna świeczka łojowa, izba nizka, rzępiciel, cymbały, a taka ochota, taki od serca taniec! Gdybyście widzieli, z jakim szałem nosili się tańcerze z biało ubranemi dziewczęty, i po ciasnéj szyneczku izdebce! Jak nie miałem in zazdroscić! —
6 Września. Ze wschodzącém słońcem, byłem już na starym smętarzu, dla wyrysowania, a przynajmniéj zanotowania w Album, widoku na Zameczek Niemirowski. Pod mojemi nogi walało się mnóstwo kości, w dole pod jedynym krzyżem, leżała wywrócona głowa ludzka, dalej czaszki porozbijane, golenie i okruchy ludzkie, może z kozackich rzezi jeszcze. Słońce z ukosa, z nizka dziwacznie świeciło na staw, na dwa wzgórza basztowe, na spokojny Zamek, zabudowany teraz po gospodarsku, na młyn ledwie nie ładny stojący nad groblą w dole, na wzgórza i trakt przez nie wijący się do Winnicy. Cicho, spokojnie, było na starém smętarzysku. Miejsce to jest placem dawnego Kościoła katolickiego, jak świadczą napisy na słupach otaczającego parkanu:
Pobożni parafianie kościom zmarłych. 1839 r.
Wszyscy umiéramy i rozciekamy się w ziemi, jako wody.
Miejsce dawnego Kościoła i smétarza.
Długo potém powtarzałem idąc nazad, machinalnie ustami, myśląc o przeszłości:
Wszyscy umiéramy! — I wszystko umiéra!
Dość wyjechaliśmy z Niemirowa; nie miałem czasu dojechać do ruin sławnéj, niedalekiéj Kowalówki.
Kraj ku Winnicy dość równy, żyzny, piękny i gajami poprzecinany. Sliczny lasek brzostowy między Dubowcem a Soroczanami, przebyłem pieszo, ranek był tak piękny! Widok na Soroczany, rozrzucone po górze, nad stawem — zastanowił mnie. Wszystkie osady tutejszego Podola, w sadach ukryte, gdzieniegdzie tylko z za drzew bieleją chaty i wierzchołki Cerkwi. Woronowica miasteczko (Grocholskich) z pałacem, widoki piękne do koła, wzgórza, stawy i gaje. Za Woronowicą laski brzostowe znowu, kraj cały ścierniami żółtemi pokryty, wsie w sadach. Ukazała się nareszcie Winnica z białemi mury swemi, na górze nad Bohem wisząca. Jeden brzeg Bohu skalisty, drugi równy i zielony; rzeka kręci się malowniczo pomiędzy Winnicą a Pietniczanani, tuż położonemi. — Były tu Klasztory Kapucynów, Jezuickie dawniéj Collegium, którego mury dotąd na górze stérczą. Do koła wzgórza, zarośla, gaje, z których stérczą kopuły Cerkiewek.
Winnica, dawniéj powiatowe miasto, założone zostało, razem z Bracławiem przez XXżąt Korjatowiczów. Alexander współcześnie z sąsiednim Bracławiem, umocnił tutejszy Zamek; od XIV wieku exystujący.
W r. 1650 wzięta przez Chmielnickiego. W r. 1674[71] wojska tureckie, w których znajdowali się z oddziałami Wali Alepu i Bejlerbej anatolski, plądrowały kraj, około Tymanówki i Winnicy. Jedna z czat wysłanych na oczyszczenie kraju, wpadła trafem na Kopanicza, (Winnicę) gdzie napastnicy częścią padli, częścią w niewolę pobrani. Mała liczba ocalonych, wojsku o tém doniosła. Niezwłócznie Sidi-zade Muhammed-Pasza, Bejlerbej rumilski, poszedł z rozkazu Sułtana zdobywać Winnicę, ale znalazł Zamek warownym i silnym. Zażądał pomocy od Taboru.
Sześć od janczarskich, Mutessaryf Sandżaku salonickiego, Bej-baczki, i kilka chorągwi lekkiéj jazdy ze straży wielkiego Wezyra, wziąwszy kilka dział burzących, pośpieszyły mścić poprzedniéj klęski.
Główny Tabor tymczasem posuwał się ku Ładyżynowi, i stał oczekując dwa dni, nad rzeką Bohem; na zbudowanie mostu. Gdy brano Ładyżyn, nadeszła wiadomość o wzięciu Winnicy. — Budowy jéj poszły na pastwę płomieni, a niedobitki mieszkańców w niewolę. Zwyciężcy wracając do Taboru, przynieśli na pikach kilkaset głów niewiernych i z niemi uroczyście przeciągali przed namiotem Padiszaha. On nagrodził ich, a wielkorządcę Alepu i jego podwładnych udarował wspaniałemi chylatami w obecności W. Wezyra.
Przywieść tu jeszcze musiemy, epizod z wojen Kozackich, który tak opisuje Twardowski[72].

A Hetman z pod Krasnego, za tymże faworem,
Posłużonéj fortuny, jakim zwyczaj torem
Iść zwyciężcy, podniesie tryumfalne znaki
I nigdzie nie znajdując zatargi nijaki:
Czernichowce, Morachwę, Szarogród wyczysci,
Z hultajskiéj téj faryny, nie bez ztąd korzyści
Znacznéj wszędy...,..

Toż jako wił wianki
Gdy szczęście sprzyjaźliwe, do ostatniéj ścianki,
Aż nad sam Dniestr przepadną, kędy Czerni siła
Z wodzem Alexandryjskim zawarła się była,
Nad nasze okoliczne twierdzy téj ufając,
Jako inszych postrzegą w miasto już wpadając,
Niepodobnym nawałem ku nim się wysuną,
I z razu za przychylną złości swėj fortuną,
Potężnie im odeprą. Jednak popędzeni
Do miasta w tymże, trzy dni tam zamknieni
Dużo się otrzymali. Nakoniec z tym przyślą
Że acz z gwałtu poddawać jeszcze się nie myślą.
Wszakże jeśli Winnica swoich nie obroni,
Gdzie czuli o potędze; nie będą i oni
Tak uporni. Bo cóżby czynili inszego?
Prócz chcąc się tu wybawić, czego wnet gorszego
Doczekali od owych? Przeto piérwej głowy
Niechby się dopinali. A tu ich gotowy
Czeka pokłon. Jakoż się Hetmanowi zdało
Przypaść na to, ile gdy i naszych nie mało
W tych odwagach ginęlo, i żeby z tym prędzéj
Pośpieszyć ku Winnicy, gdzie co daléj więcéj
Chinury téj przybywało. Zaczym tam rozkaże,
Podnieść znaki i przeciw miastu się pokaże
Wzgórę z wojskiem. A Bohun wiadomość tę wziąwszy
Umknie do Monasteru; kędy się zamknąwszy
Nie tylko ich obroni, ale na gotowe
Naszych wniki narazi. Gdy w tym przez szturmowe

Dobyć go chcąc zapędy i Boh zastąpiony,
Pod ten czas Akwilonem twardo ustalony,
Przebyć sucho; podcięte urwały się lody
Gwałtem wielkim pod niemi, nie bez wielkiéj szkody
W wojsku wszystkiém. Bo niemal dwie chorągwie cale,
I wodze ich pospołu, o nad insze smiałe
Zdrady te ułowiły, jako Cerkaskiego,
Znakomitszych Kisiela i Żytomirskiego
Starostę Tyszkiewicza, sam wpół załomany
Bracławski Wojewoda, ledwie ratowany:
A tak, która najwięcéj zwykła tedy mylić,
Kiedy służy fortuna, zaczęła się chylić
Naszym znowu. I lubo na to się zuchwalą
Że Cerkwi tej dobędą i miasto zapalą,
Jednak w Zamku, ilekroć o nich się pokuszą
Nie bez wszędy szkody swéj ustępować muszą.
Aż doszedłszy z języków, czemu tak zuchwałe
To hultajstwo: postrzegą że wojsko nie małe
Z głuchem ich Półkownikiem w posiłku pośpiesza.
Co wszystkich niepomału strwoży i zamiesza.
Więc Bracławski zarazem Starosta ku niemu
Podjazdem wyprawiony. Ale tylkoż się mu
Pod Lipowcem ukaże, nie równą postrzeglszy
Umknie nazad. Co większa, Taboru odbiegłszy
I lekcejszéj czeladzi. A on w tropy za nim
Pod Winnicę nad samym przypadnie świtaniem.
Zkąd przeciw mu wodzowie ledwie wyprowadzą
Wojsko w pole: aż się tu w mieście o coś zwadzą

Pozostali ci w rowie i w tym zamieszaniu
Wozy pańskie zrabują. Zaczem w rozerwaniu
Takim będąc, gdy się im niepodobna sprawić,
Żeby mieli przynajmniéj samych siebie zbawić,
Nie oprą się i wszyscy. Jako więc zdaleka,
W lesie bojaźliwego ustraszy człowieka
Kupa wilków, lubo ich nie bywa tak wiele.
Także i ci strwożeni, gdzie im strach uściele
Eurypy pomotane i trwogi narodzą
W oczu Chimer, bez gwałtu żadnego uchodzą
W nieźmiernéj konfuzji. A byłoby gorzéj,
Gdyby tędy o rannéj nie powracał zorzéj
Wiśniowiecki ze straży i w tak pilnéj dobie
Cokolwiek ich utrzymał, że przyjść wżdy ku sobie
Mogli, zatém i uwieść przynajmniéj armatę.
A Bóg chciał, że w owę znowu retyratę
Piławiecką nie wpadli; i lubo które mieli
Swoje dotąd korzyści, tam ich ożaleli
Marnie wszystkich pospołu z plony i wozami,
Czym owych zabawili. A to dość że sami
Uskrobali do Baru[73].

Nie bardzo pięknym, bo mniéj urozmaiconym, ale równie żyznym i wesołym krajem, jedzie się z Winnicy do, Lityna. O kilka werst od miasta, piérwsze w powrócie grube dęby, pięknych kształtów powitałem. Nareszcie nad czystego stawu źwierciadłem, pokazał się z przysadzistą Cerkwią nową, murami niedokończonemi, jakiegoś tajemniczego gmachu i ostrogiem — Lityn.
7 i 8 Września. Znajomy już kraj przebywałem.
9. Września, coraz bliżéj ku domowi śpiesząc, przybyłem do znajomego nam Zasławia; któremu oryginalności obszérny Klasztor na górze bielejący i wielki, poważny, ale nie piękny Zamek, dodają. Naprzeciw Zamku, na przeciwległém wzgórzu, rozwija się miasteczko i klasztor wspomniany, nad którym wysoka unosi się wieżyca. Daléj błyszczy krzyż Cerkwi murowanej, mury, domki, drzewa i t. d. miasteczko małe, ale dość porządne, kilka murowanych domowstw w rynku; widok ztąd na Zamek w oddaleniu za wodą błyszczący swym blachą obitym qankiem.
10 Września, minąłem Ostróg, miasto wspomnień i ruin, dziś błotniste, opuszczone, smutne, na którego wszystkich końcach panują zwaliska, wyżéj od nowych budowli podnosząc głowy, tak, jak wspomnienia przenoszą teraźniejszość. Kościoł Jezuicki i Collegium, Troicka prześliczna Cerkiew, zamkowe reszty, stara wysoka brama, z daleka już zwiastują, stare ogrodzisko jednéj z najmożniejszych rodzin w kraju, dziś prozaiczne miasteczko powiatowe.
11 Września, stanąłem na powrót w domu. — Mamże opisywać wam, z jakiém uczuciem przybyłem i przyjęty zostałem?




DODATKI.


Prawa wołoskie w Polsce.

Zaświadcza Czacki T. I. 190. (nota 1024), że często pojedyńczym wychodźcom z Wołoszczyzny i osadom wołoskim w Polsce, dozwalano własnego ich prawa. Tak Władysław X. Opolski, nadając pole i wieś Hodle, nad rzeką Ternawą Alexandrowi Wołochowi, słudze swemu (1378 roku) dozwolił jemu i następcom, rządzić się prawem wołoskiém. W przywileju 1426. Ziemowita X. mazowieckiego i bełzkiego na wieś Lubicz, dane pozwolenie na prawo wołoskie. Nawet w roku 1545, nadano prawo wołoskie jednéj wsi w Starostwie bieckiém (Województwie krakowskiém). Czacki w roku 1568 w rozrządzeniu w Samborszczyznie przez Stanisława Zamojskiego uczynioném znalazł niektóre cechy prawa wołoskiego. Osadom Wołochów warowano 1. Grzywny (kary pieniężne) nie do skarbu panującego, ale do skrzynki na potrzeby gminy. 2. Sądy przez starszych wybranych z osady, wedle praw i zwyczajów wołoskich. 3. Schadzki dla narady o gospodarstwie i porządku. 4. Robocizna, powinność, zmieniała się w dziesięcinę bydła, zboża i ogrodowiny.

Obwód oczakowski od 1790 do 1840. (według pisma P. A. Skalkowskiego. Сравнительный взглядъ на очаковскую Область въ 1790 и 1840 годахъ 1842. Одессъ 4).

W trzecim artykule traktatu zawartego w Jassach dnia 29 Grudnia 1791 wiedziano: Turcja ustępuje Rossji ziemie od Dniepru (to jest ujścia jego w Liman) i Bohu do Dniestru, zajmując w to Oczaków. Rzeka Dniestr ma być dwóch państw granicą; tak, że prawy jéj brzeg (Bessarabja) należeć będzie do Turcji, a lewy do Rossji. Na lewym brzegu Dniestru poczynał się oczakowski Obwód, Uzu, należący do małéj Tartarji, podwładnéj Chanowi krymskiemu, prócz Oczakowa, gdzie Seraskierem zawsze bywał trzybuńczuczny pasza, przez portę naznaczany. Toż było wszędzie w ważniejszych stanowiskach i twierdzach, zajmowanych zawsze przez wojska tureckie.
Na oczakowskim stepie koczowała Orda Tatar nogajskich, jedyssańska, któréj Seraskier, zwykle z rodu Girejów i Kajmakan Ordy, mieszkali po większéj części w Oczakowie.
Po kampanji i wzięciu Oczakowa, zajeciu kraju wojskami ruskiemi, niedobitki Nogajców przeszli za Dniestr, gdzie razem z budżacka Ordą zostawali do 1808 roku, to jest do ostatecznego ich przeprowadzenia do Krymu nad mléczne wody. Obwód oczakowski miał postać sześciokąta zamkniętego Bohem, morzem Czarném, Dniestrem, rzeczką Mokry Jahorlik i suchodołem od Podola. Tu leżały w starożytności znane miasta, Olbja, Alektor, Nikonion, Odyssos, i t. d.
Cesarzowa Katarzyna II. w roku 1792 dnia 12 Stycznia, poleciła Wielkorządzcy Wasylowi Kachowskiemu, przyłączyć obwod ten do Gubernji ekaterynosławskiéj, obejrzéć go i donieść jak znajdzie.
Doniesienie Kachowskiego z roku 1792 dnia 5 Maja, zasługuje na uwagę pod względem historycznym.
Wyjechał on dnia 25 Kwietnia z Oczakowa do Adżi-Dere, na ujście dniestrowego Limanu, tędy brzegiem Dniestru, przybył do Dubassar dnia 1 Maja, oglądał brzegi Limanów berezańskiego, tiligulskiego i kujalnickiego. Ziemię znalazł płodnę, gęste i wielkie rozwaliny wiosek, wysokie trawy po dolinach. Piasku mało, błot nic wcale, prócz mokrych gdzieniegdzie brzegów Bohu i Dniestru i Limanów, pozarastałych trzcinani mogącemi się użyć na opał. Kamień zdatny do budowy po górach, zkąd go czerpali dawni mieszkańcy.
Adżi-Bej (Odessa) znalazł położonym na ładnym wzgórku, wodę tu dobrą i łatwo z fontanny mogąca się doprowadzić tam, gezie miało być miasto.
Brzegi Limanu lutejszego zarosłe trzciny gęstemi, ziemię gliniastą i czarnoziemną. Wiele kamienia białego, z rozwalin dawnych budowli, wystarczyć miały, wedle Kachowskiego, na nowe gmachy. Generał potrzebował tylko drzewa, tarcic, bierwion i belek, Znalazł tu także stare opuszczone sady.
W drugiém doniesieniu powiada, że ludności mało, ale nadzieja wielka przeniesienia się tu wychodzców z Polski, Mołdawji, Bessarabji, z Rumelji i Anatolji. Podzielił obwód na cztéry Powiaty: dubossarski, hołtski, oczakowski i czwarty przy średniéj fortecy przeciw ujścia Botny. Z doniesienia tego, widać wielki niedostatek ludności.
Ludność w końcu XVIII wieku, była: w sadybach, miastach i wsiach 312, mieszkańców 19,580 męz., 16,870 żeń. — ogółem 36,450; w Odessie w tymże czasie Okolo 7,000, z Kozakami czarnomorskiemi w całym Obwodzie około 50,000. Ludność ta składała się z Zaporożców i Małorossjan wychodźców przed 1790 roku, osiedlonych; Mołdawian, chłopów między 1790 a 1797 roku osadzonych, Greków, Arnautów, Serbów; skarbowych włościan z Rossji, zbiegów z Rusi i Polski.
W roku 1834, oczakowski Obwód składał się ze cztérech części; z miastami Odessą, Tiraspolem, Grigorjopolem, Dubossamni, Oczakowem, miasteczkami Sewerynówką, Owidiopolem, Ananiewem, Kantakuzenówką, Kowalówką, i t. d. Kolonje Bulgarów były w wielkim i małym Bujałyku, Kubanie, Cetynce, Katarzynce i Parkanach, kolonji niemieckich trzydzieści ośm. Ormjanie w Grigorjopolu, Odessie i Dubossarach. — Sławianie (Serby, Bulgarowie), po kolonjach, we wsi Nikticzéj i po miastach. Grecy w Odessie, Owidiopolu, Dubossarach i Alexandrówce. Niemcy w kolonjach i miastach. W Odessie prócz tego Żydzi i Mahometanie, Mołdawanie po wsiach i miastach, Karaici w Odessie. Na 2,000,000 dziesięcin ziemi, 205,000 ludności. Oczaków stracił całą swoją ważność przez założenie Chersonu (1778-1780).

KONIEC TOMU TRZECIEGO.



  1. Одесскій Альманахъ на 1840 годъ. Прогулка по Бессарабій стр. 308 sequ.
  2. Надеждинб. Нерегулка стр. 322
  3. Voyage de la Propontide et du pont Euxin p. J. B. Chevalier T. II. p. 363. Le Niester, qui prend sa source dans la Pologne, eoule á Choczim, á Bender et se jette dans la Mer noire á trois lieues au-dessous d’Akerman situé sur la rive droite, est barré á son embouchure par un bane de sable qui ne laisse deux issues á ses eaux. Celle de la droite se nomme passe de Constantinople, l’autre passe d’Oczakow. La première a cent quarante ou cent cinquante toise, et la seconde quatro vingt seulement de largeur. Celle de ce fleuve est de plus de deux lieues au dessus de ce banc, ou il entre et se confond dans le lac Ovidove, que les geographes en ont separé sans raison. Les batimens ne pouvant remonter á Akerman, jettent l’ancre sur sept á huit pieds d’eau au-dessus de la première de ces bouches. Ils reçoivent dans ce mouillage, par des petites chaloupes ou bateaux, leurs chargemens consistant engraines, laines, beurre, cuirs, vins et bois qui descendent le fleuve. On mouille aussi en dehors de deux passes, quoiqu’on y soit sans abri. Près de celle de Constantinople, les turcs avaient fait pendant la première guerre, un fort ou batterie en terre dont il ne reste plus que les ruines. C’est lá que les batimens viennent faire leur eau dans une bonne fontaine revetue cu maçounerie,—
  4. Scymnus Chius pisze: Dniestr (Tyras) głęboka rybna rzeka, mająca porty wygodne do ładowania statków.
  5. Melpomene Lib. IV: Ed. Henr. Stephani 1592 fol. 273. Post hunc Tyres, qui ab aquilone means, ortum trahit, ex ingenti palude, quae Scythicam terram, a Nebride separat, ad ostium hujus incolunt Graeci qui Tyride vocantur, Meta Toiton Tires os apo Boreo men anemoi ormatai archetar de seon ek Limnes megales e oirixei ten te Ekidiken kai ten Neofida gen, opi de to stornati aitoi Rateikenta, Ellepas, oi Tiritas Kaleontas.
  6. L c. 325.
  7. Ptol. Ed. Basil. fol. 1542. p. 43, Supra autem Tyram fluvium, penes Daeiam Carrodunum, Machonium Clepidana, Vibantavarium, etc.
  8. 370. r. przed Chryst.
  9. Swięcki T. II. p. 67.
  10. Voyage dans la’Russie Méridionale. 1826. p. 11. v. 14.
  11. Kohl T. p. 171.
  12. Jan Potocki.
  13. Исторія Генуэзскихъ Поцеленій въ Крыму Н. Мурзакевича. Одесса 1837 8. 91 et V — cf. стр. 70.
  14. Лызловъ А. 164. I tako Mahomet obłada Tawrykoju pojde s woinstwom po moriu w galerach pod Biełhrad Wołoskji, i że i Monkastrum nazywaetsia stojaszczy na ustiach Dniestrowych, hdie że toj w Czernoje more wpadajet i obstupiwszy żestoko pristupasze k niemu, jeho że Stefan Wojewoda wołoski ochraniasze od miest tiesnych Turków gubiaszezyi. Obacze wziasza Turki hrad toj, tokożde czrez poddanie, na wskorie po otszestwji Turków Stefan Wojewoda wospryjat jeho, ostawlennych w niem Turkow izbiwszy. Rhisa. p. 858. Cremer. Lib. XVIII — 412. Naruszewicz Taur, 106.
  15. Albertrandi T. I. p. 71
  16. Serra IV. 47.
  17. Meyer.
  18. Sękowski Collectanea T. I. 85.
  19. Dogiell. Cod. Diplom. T. I. p. 1. f. 606. Item mercatoribus de terris nostris et de Magno Ducatu Lithvaniae liberum esse debet et apertum, ire in trrram Moldaviensem et mercari, nec non in Turtianı et terram Bessarabum, seu transalpinam solutis vectigalibus secundum antiquas leges et depositoria absque praejudicio vectigalium et depositorium etc.
  20. Saraiski.
  21. Roczniki Naima Effendi, Sękowski Collect. T. I. 92.
  22. Sękowski. Collect. T. I. 123.
  23. Sękowski. Collect. T. I. 183.
  24. O losie Kantemira Mirzy czytaj u Sękowsk. Collect. T. I. ad finem.
  25. Collect. T. 1. 188.
  26. 30 Sierpnia 1630.
  27. Collectanea Sękowski. T. II. 208.
  28. w. Coxe. 1786 trad. p. Mellet. T. III. p. 100.
  29. Pamiętniki o Koniecpolskich wyd. St. Przyłęckiego Leców 1842 str. 171.
  30. Ś. Muczennik Joan Nowy ot Trapezonta postradawszy w Akkermanie 1492 hoda Julja 2. Swiatyje że moszczy jeho nynie nachodiatsia w Soczawie.
  31. О винодѣлій и винной торговли въ Россій цочин. Петра Кеппена К. С. С. Пб 1832 8в 263 стр. Записка Имп. Общества Сельского хозайства Іюжной Россій. 1843 N. I. 1843. 8в Tabl. 96 стр.
  32. T. II. str. 68.
  33. T. I. 59. wyd lips.
  34. Nadeżdin, Odeski Almanach I, c.
  35. Начертаніе древній исторій Бессарабій къ присоковокувленіемъ историческихъ и карты, сочинен. Генеральнаго Штаба Штабсъ Капитаномъ Вельтманомъ. Москва 1828 8, 74 стр.
  36. Inter mare nigrum Istrum et Tyram, est soltudo a. Strabo Libr. VII.
  37. Barbier du Bocage.
  38. Via Trajani; Sulzer karta Wołoszczyzny. Kantemir powiada, że rozściągały się od brzegów Dunaju do Prutu i daléj na Wschód — ślady pozostały tylko od Prutu do jeziora Sasik.
  39. Histoire de la guerre entre le Russie et la Turquie et particulièrenient de la campagne de 1769.
  40. Olchionia. Soroka. Prokop wspomina o Zamku Uleziton, gdzie Sławianie zbiegali, aby napadać zeń na przechodzące narody.
  41. Bender. Tyhin, zwał się tak aż do oddania go przez mołdawskiego Xiążęcia Hero w ręce Turków.
  42. T. II. 53, 54.
  43. T. II. 179.
  44. T. II. 151.
  45. T. II. 156.
  46. Sękowski Collect. T. II.
  47. T. II. 235.
  48. La Combe T. II. 299. sequ.
  49. Histoire de Stanislus par Proyart T. I. 188.
  50. Bevder teraźniejszy liczy około 9,000 mieszkańców płci obojėj.
  51. Kohl II. 12 13.
  52. Almanach Odeski l. c. 385.
  53. Kohl, T. II, 39.
  54. Histoire de la Moldavie et de la Valachie avec une dissertation sur l’état actuel de ces deux provinces par M. C... (Carra) qui a sejournè dans ces provinces. Paris—Chez Saugrin. MDCCLXXVIII. 12. 232. pp.
  55. Carra. 214.
  56. Kohl, T, II, 33.
  57. Oto inna pieśń rumuńska, udzielona nam przez panią Zofją Skałkowską, którą dla brzmienia językowego umieszczamy:

    Ach szie dzy pretristy
    Ach szie dzy amary
    Szoń ſok nestyns,
    Szo hroznyky pary.


    Undem eszt stapyno,
    Undem eszt jubito,
    Undem eszt dorito,
    Di miny sławito.

    Un ti ducz Kanari
    Uczi di partari
    Szyny taui domnat,
    Asza far ti tari.

  58. Oto spis familji niektórych Rumunów osiadłych w Bessarabji, który mi dyktował tutejszy obywatel.
    Korbe — Czorbe (familja Czorbów nasza pewnie jest pochodzenia rumuńskiego, czorbe, znaczy po rumunsku poléwkę czarną.) Prunkuł. Riszkan. Donicz. Rusuł (tych wiele) Dinorusuł. — Sturza. Kieszko. Makaresko. Filipesko. Streżesko. Balsz. Kacyk. Krupeński. Nigreskuł. Hrekuł. Diczeskuł. Łupuł. Botezat (baptisatus) Kurik. Purczał. Biberi, Katarzi. Konak. Dabiża (Kniaż). Tomulce (od tumulus). Bałanesko (blondyn). Rosset. Chiżden. Dyrda. Brynza. Tewtuł. Hertopan. Soroczan. Hermeził. Nikoryea. Opryca. Negruca. i t. d.
  59. Essai sur l’histoire naturelle de la Bessarabie p. Charles Tardent. Lausanne 1841. 8. 88.
  60. О мѣстныхъ Бессарабскихъ Законахъ рѣчь произнесенная въ торжественнымъ собраниіи Ришелевцкаго Лицея 21 Іюня 1842. Владим. Линовскимъ. Одесса 1812, 4. 40 стр.
  61. Журналъ Министерства Внутренныхъ Дѣлъ 1843 Май (Artykuł P. Nadeżdin.)
  62. X. III, c. XIX.
  63. Memoire sur un nouvear Peryple du Pont Euxin. etc. etc. Vienne 1796. 4. 7 pag. et suiv.
  64. О Климатѣ хикоторыхъ мѣстъ Южной Россіи. сог. П. Морозова. Одесса. 8. 19 стр.
    Styczeń. Średnia temperatura 0,30. Luty — 2. Marzec — 2,77. Kwiecień — 7,01. Maj. — 13,76. Czerwiec — 16,30. Lipiec — 17,70. Sierpień — 16,45. Wrzesień — 13,63. Październik — 8,07. Listopad — 4. Grudzień — 0,53. —
  65. Почва Города Одессы и его окрестностей сог. П. Кульшина. Од. 1840 8. 26
  66. Pallas Vayage. 1797 T. II 440. pisze — Tout l’angle entre l’ Ingul, et le Bog recèle une couche horizontale melée de coquillages et de pierres calcuires, dont on bâtit les maisons de Nikoluef, et cette couche s’etend à l’Ouest au dela du Boug jusque dans les envirous de la ville maritime d’Odessa, nouvellement construite.
  67. Пріиски Каменнаго ыгля съ Новоросісйскомъ Краѣ, сог. П. Кульшуна 8. Одесс. 1841 42 стр.
  68. Twardowski. Część I. str. 15.
    Część III, str. 69.
    Część III, str. 84.
    Część IV. p. I. str. 115.
    Część IV. p. I. 128 129.
  69. Sarnicki f. 243.
  70. f. 17.
  71. Collectanea T. III. 113.
  72. Patrz u Kochowskiego także, Climac. I. 227 an. 1651.
  73. Winnica. Po przeniesieniu swego siedliska, przywiléj uwalniający od myt uzyskała w r. 1558 d. 4 Kwietnia. (Czacki T. I. 201).
    W r. 1564 Roman Xiąże Sanguszko za Winnicą odniósł zwycięztwo nad Tatarami d. 18 Września.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.