Strona:J. I. Kraszewski - Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku T.III.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
271
1 WRZEŚNIA.

Dobyć go chcąc zapędy i Boh zastąpiony,
Pod ten czas Akwilonem twardo ustalony,
Przebyć sucho; podcięte urwały się lody
Gwałtem wielkim pod niemi, nie bez wielkiéj szkody
W wojsku wszystkiém. Bo niemal dwie chorągwie cale,
I wodze ich pospołu, o nad insze smiałe
Zdrady te ułowiły, jako Cerkaskiego,
Znakomitszych Kisiela i Żytomirskiego
Starostę Tyszkiewicza, sam wpół załomany
Bracławski Wojewoda, ledwie ratowany:
A tak, która najwięcéj zwykła tedy mylić,
Kiedy służy fortuna, zaczęła się chylić
Naszym znowu. I lubo na to się zuchwalą
Że Cerkwi tej dobędą i miasto zapalą,
Jednak w Zamku, ilekroć o nich się pokuszą
Nie bez wszędy szkody swéj ustępować muszą.
Aż doszedłszy z języków, czemu tak zuchwałe
To hultajstwo: postrzegą że wojsko nie małe
Z głuchem ich Półkownikiem w posiłku pośpiesza.
Co wszystkich niepomału strwoży i zamiesza.
Więc Bracławski zarazem Starosta ku niemu
Podjazdem wyprawiony. Ale tylkoż się mu
Pod Lipowcem ukaże, nie równą postrzeglszy
Umknie nazad. Co większa, Taboru odbiegłszy
I lekcejszéj czeladzi. A on w tropy za nim
Pod Winnicę nad samym przypadnie świtaniem.
Zkąd przeciw mu wodzowie ledwie wyprowadzą
Wojsko w pole: aż się tu w mieście o coś zwadzą