MUZYCZNY SPACER WIECZORU
gdy zorkiestruje czas ramiona
że będą śpiewać wzdłuż rękawów
z pulpitem celnym moderato
i za porządkiem innych ramion
kiedy za żarem głos nasz boso
przejdzie od serca aż do krtani
i żaden gołąb pod sklepieniem
ognia nie zajmie się od śpiewu
tylko zanurzy w naszym gardle
swą szyję i bezpiecznie
popije ogniorodnej śliny
tej nie przełkniętej po komunii
utajonego dyrygenta
wtedy jest jeszcze czas by na dnie
do głębi już nie istniejącej
rzeki odnaleźć też nie istniejącą
fujarkę którą usta dziecka
ukryły w śpiewającej korze
i zagrać także w nieobecnym
dźwięku tamtego zmartwychwstania
z ciszy na ustach porzuconych
za śpiewem też uciekającym
odrastająca po mówieniu cisza
na mineralnej ikonie powietrza
z nadciętej wargi roni
zamyśloną kroplę krwi
wiekuisty jest sens milczenia
kamiennego proroka
jego konkretny język
podważa teraz wszystkie
wniebowstępujące organy
na żyworodnej ścianie
zbiorowego grzechu
pęcznieje żyła skupienia
jest to wotywny
cytat z ryby
która nawiedzona
przez szatana koloru
porzuca swój rodzaj
i z braku aniołów
wraz z kielichem radości
swe skrzela podstawia
pod nieprzerwane zatamowanie
ROZSTRZYGALNOŚĆ
efektywna połowa dzwonu na której
wisi druga połowa zbyteczna dzwonnica
by dostrzec to zawieszenie najpiękniejsze bicie
jest wtedy gdy bez śladu dźwięku wie się
czego dzisiaj nie słuchać by zabrzmiało wszystko
TEORIA RELACJI
pominięta nasza pierwsza
głowa straszy wszystkie strony
zawrotu na zwojach przestrzeni
widoczne dwa oddechy z jednych
ust naprzeciw nie ma żadnych oczu
CZYHANIE
w stogu zapachu przekrwiona szpilka goździka
międzypalcowe zaspy szczegółu to co w głąb przesuwa
woń brzegu jest jak kalekie prowadzenie
podszewki na wyłogi a więc równowaga
załamanego nieodnalezienia w jego środku
ciągła niechęć powierzchni tak jakby kichanie
mirry na zastawy niedrożnego nosa
jeszcze sprzed węchu a na stogu
lekki porost zamiaru aby stracić
szybko odnalezione za i w przerwach
rodzić ciągłość bez punktów w samych drzazgach
kłaść powietrze na piórkach goździka
już w zapalcowe chowane jeśli szczegół
wygłupi się i krzyknie jestem a za płciowo
trzeba szybko o nim nie pomyśleć i w tym zaklepaniu
starać się nic nie złożyć niech to puste jajo
pociera swoje brzegi z uczuciem przedwcześnie
otwartego sromu bo czyhanie jest jak wszystkie
świata nieobecności ma swój stół i mięsa
i gonione sosy ale chwycić tu za łyżkę
znaczy mieć rękę nie z tej ziemi i język bez węzła
WEJŚCIE
nagłe skucie płynności strzał krawędzi
w rozpięcie wejścia chwyt odginający
niewidzialną połowę sadzonego
wspólnie progu gęstniejąca
paralela świadka na tożsamość a brana
tak szeroko z fastrygą w ramiona
jak obcowanie po zewnętrznej stronie
pączkującej ramy do przodu i ten nagły
grad wielości wyniku inkubacja
własnego niepowstrzymania bukiet
prosto z mięsnej lawiny na przegubach
szczęścia boku z minusów na plusach
zapowiedziany na nic odgrad twarzy
nawiedzaj mnie jak najczęściej
jednoczący znaku mnożenia
ze szczegółami rzemiennych
rękawic na ciosie w pas
przełamujący jedność do połowy
najściślejszego grzbietu do podeszwy
zaciśniętej na tym co zaciska
dalej swą nazwę w zawiasach jak w protezie
upragniony nerw dokochania brakujących
członów zawziętych na wspólne powietrze
równaj na wskroś siebie wchodź w to rumowisko
szybko zatrzaskuj na przebiciu ten ruch
robaczkowy w dziurawym znaku miejsca i choć wiem
że witam cię przedwcześnie przekrój mą dłoń
WNIOSKOWANIE PRZEZ ANALOGIĘ
prześwit z dziurkacza
jako zwięzła perspektywa
papieru w nim stać
to gołębie oskubywać
skrzydło przed lotem
kalka logiczna
DICTUM DE OMNI ET DE NULLO
naprzemiandenny opór wejścia
w niepodzielną stopę kamienia
w którą wolno kolec światła wprowadza
nie śpieszące się miejsce na ranę
po połowie i krew ściekającą na lewo
weź sobie do uścisku a prawą puść wolno
jako projekt przebycia i jako mijanie
dotarcie dalej mówić będziemy obszernie
i w planach się ścierać i do czysta witać
GRANICA
wyprowadzona ze słonecznego zegara
stoi bez sekundy na wargach
granica czekająca jej jarmarczna twarz
pełna płaskich błaznów zgrywa się w powietrzu
kołującym na proch a w tym prochu
trzy pątnicze topole przędą krótkie skrzydła wiatru
w ręcznym solarium serca stoi i nikt nie wie
czym jest córką wiejskiego zegara a matką miejskiej
sekundy czy tylko wdową po swoich ustach
babką kaduceuszy prababką prochu geą zadrzewioną
nawet w oku wyraźnym tę można by wygnać
z rynku no bo po co wczesne gołębie ma płoszyć
z kołowania głów naszych w porannych zawrotach
drogi a jeśli ma swój zegar daleko przed sobą i choć ręką
przysłonimy oczy ten zegar ani mrugnie do nas bo
wiecznością
patrzy na sekundy a jeśli jej wargi przysłaniają
taką wargę co pije już źródła które przyjdą
dopiero do źródeł nie dzisiejsze wody co biegną
jak my by się umyć w byle czym z tych mułów
w gardle na moście mówienia a jeśli
jej błazny okpią kiedyś dzień sądu nad nami
z powodu dwoistości śledzia w naszej duszy w środę
popielcową
i resztę tygodnia jeśli się zjawiła by zabrać nasze
wszystkie przyszłe pantofle ciepłe do ostatniej nogi
świata i jeśli nie tu stoi gdzie stoi tylko my stoimy
w jej miejscu widzenia a widzimy w jej miejscu
PODZIAŁ LOGICZNY
ma wstrząsnąć tym co całą rybę
chce zjeść za złotówkę co więcej
z jej ości zrobić brak przełamania
w swym grzbiecie nic dziwnego że taki
idzie po połowie a na całego
kalka logiczna
PODZIAŁ PRZEZ CAŁKOWANIE
gromadzenie powierzchni przed zniknięciem
jest ciągle odludne stan napięcia
nie zbliża lecz tylko na dłoni
poprawia promień linii papilarnej
i tak to zmyśla po brzegach sobory
które dawno rozeszły się z wiarą
stania pod przeliczonym życiem na ilość topoli
to czy ją można schwytać na gorącej chwili
zegara albo nawet na miejscu pod zegar
stoi nikt z nas nie wie co dzieli wolno zdejmujemy
czapki najpierw z prawej potem z lewej strony głowy
i chłód nas poranny ogarnia od komory lewej potem
prawej serca
ŚPIĄCY KRÓLEWICZ
nago odłogi sen zastrzały już bez wrażliwości
gipsowej maski zdarzeń żadne widmo świetlne
nie poruszy mu ręki dziennymi ustami
całując je w nawisie nad krwią tylko czasem
pan zygmunt szklaną laską uderzy o pierścień
bez połowy znaczenia wszyscy wiedzą
sześć razy bije północ o lód głową szalony z wyboru
ciągle próbuje okryć zdjętą z siebie skórą
tamtą nagość ze zdartym przez innych imieniem
gdy sami odarci przez wyzutych z zapisu dobiegli
sklepienia tak dwuznacznej powierzchni swych nazw
uszczelnionych na nigdy między nim a nimi
sama niedorzeczność tlenu ale ten leżący na ich
osobnościach
jest z ich łóżka prawda zamieć w nim szaleje
bez popręg i w gipsie odmrożone twarze próbują żywego
wynieść chyłkiem z kryształów lecz królewna nie chce
stracić wiary
w ostateczną posługę na bieli zgarnia wciąż okrycia
nasyłane już tajnie bez rąk i bez oczu przez wycięte
do białka szuwary oddechu odrzuca na miejsce odrosłą
gałąź szronu z jej krtani a przecież go kocha
cała w zaspach dotyku czuje dreszcz za dreszczem
gdy ściąga jeszcze jedną nawianą nań skórę z obnażeń
dostaje tak zwężonych źrenic że cieniutka brzytwa
którą zęby rozwiera by swój język włożyć
w igielne ucho szczęścia w zaciśnięciu pęka
w zaklęcie nie wchodzi
AKSJOMAT EKSTENSJONALNOŚCI
gdybyś był we mnie a ja w tobie będące
byłoby nami zamykaj za sobą każde drzwi
kiedy wchodzę również te odwiane
daleko od pragnienia w nich być może
zaparło się rozwarcie mów lecz niszcz litery
SUKA JĘZYCZNA
poparzone zwierzę w jusze
liże zamknięte drzwi na wylot
nie uciekaj się do stanowczego noża
obrony otwórz ten język na wszystkie
oczadziałe grzbiety niech zadymi w wargach
zatrzaśnięta żagiew i znieruchomieje
w dymie bioder ujrzysz bezgraniczną wolność
sutki i strzałę uda wbitą w płeć po pachy
i na wyraju synaj łonowego wzgórza
a na tym wzgórzu dzieżę krwi chłepczącą
sukę języczną w kości powiązaną
twoim łańcuchem od krwi napęczniałym
PS
i choćbym nawet w swojej dzikiej krwi
konwalię zasadził kto jej białe gardło
wyniesie za szaleństwo które w wirach
zbyt wiele pragnie bo nie ma znaczenia
IGNOTUM PER IGNOTUM
kiedy dokładamy siebie
do innych suma drży
w pościeli lecz iloczyn
ta dziwka niczyja nóż
przy nożu wspólne ostrze
przystawia do dwóch ciosów
po rękojeść z całością się mija
kalka logiczna
ZNAK POZNAJĄCY
natychmiastowa przekładalność ciosu
wytrąca w samym środku zwarcia
z klingi nacięcie i na chwilę
jest to jedyny znak
na miejscu czasu
ROSNĄCE WZGÓRZA
samouniesienie wzgórza w kopalnym
nadmiarze powietrza nagi dzień
nad twoją niedomkniętą skórą
gdzie powściągliwa perła żądzy
pasie brak perłopławu
ten kto ucieka namacalnie
od wszystkich powierzchni
chce być świętym dotyku
śród plugaw ego anielstw a przyległości
szymon na kołku swego kręgosłupa
ogniem wiąże w skórze swe kości
jego woda umiera z pragnienia
już najgłębsze wiadro
czerpie tylko wióry łańcucha
mokrej roboty upału
wzgórza rosną im jest bardziej sucho
CONTRADICTIO IN ADIECTO
największą ciemność zawiera
światło niezgodne na oko
z okiem jeśli na figowym
liściu widzi się nagość
trzeba z miejsca oślepić
miejsce bo w każdym kolorze
naprzeciw źrenic można
zacząć się widywać
KOŁO TAŃCA MIŁOSNEGO
i z miłości zdjęła chustkę z włosów
potem zdjęła włosy poza chustkę
potem co mogło przypominać włosy
potem co niczego już nie przypominało
zachodziła go ze wszystkich stron szyi
potem szyja zachodziła w strony
potem strony zachodziły w szyję
potem stronom było już bez stron
potem szyjom było już bez szyi
była wesoła zrywała się z ciała
potem ciało zrywała z ciała
potem co mogło nie pamiętać ciała
potem co niczego już nie pamiętało
była ciągle taka sama jego
jak nie jego była taka sama
jak nie taka sama była już nie jego
jak nie sama była już nie
taka
MODUS PONENDO TOLLENS
wciąż wydajesz a nasiębiernie
blask pęciny na pociętym wietrze
lub wciąż bierzesz a wydająco
jego pasma do ust przekrwione
zatem mówisz rzecz bardzo prostą
tylko w uchu na przestrzał zwiniętym
kalka logiczna
ILOCZYN ZBIORÓW
przewiązana w pęcinach różańcem
szatanica w rędzinach ciała
szczodrze grzechem wysłana
a pogórze plewe i niepalne
na nią stosy naniosły boczne
ze zgarnięcia w rozwarcie
SPOISTE BEZPRAWIE
jak dobrze w każdą stronę
soczyste zwarcie ruchu trawna
potrzeba otrzewnej naklejona
warga a nic nie odstaje
sam na sam z nieobecnym
dozowaniem pierwsza
ścisłość nawiasu na wietrze
nieprzesączalna jeszcze piosenka
ty za chlebem ja za wodą jakże ja ci zęby podam
jakże my się gdzieś zbiegniemy dookoła ogryziemy
na dwa takty
nasz pokładny chleb nadziei
kraje gęsty nóż spoistości
ILOCZYN WZGLĘDNY RELACJI
jak staje się światło
to na dobry kolor
nikt nie widzi
tylko się słyszy
jak na powstającym
z kolan słońcu
dźwiga się twoja powieka
PSIA GWIAZDA
szóste szparagi lata w drodze do emaus
leniwy pośpiech upału
pastewne słowa i na zmartwychwstanie
siódmy szparag na palcu nakwita
i podnosi zapocony widok
z nagminnego grobu powietrza
psia gwiazda ma na luzach
wszystkie biblie na tlejącym grzbiecie
leży ester bezwonna skąd wiatr
co na nozdrzach ustawił sobie wojującą
górę powonienia ma wiedzieć
że jedynym śladem między nią
a grzechem jest chwilowa wiedza
czystości myli się nie wieje
RELACJA SPÓJNA
przesączalne auto-da-fé
nie wypala ściśle
swej straty taka
próba ognia w swych
odnogach spławia
wraz z rusztem
gorejące krawędzie zamknięcia
SIOSTRA MARIA ŚPIEWAJĄCA
kiedy usta zdejmie z drzew
łaciny kruszy się
polichromia śpiewu
odsłania się za rajską jabłonią
krzyż ogryziony do kości
z głodu wiary i nadziei
miłość tędy nie przechodziła
więc znów śpiewa i odziewa drzewo
PS
wejdź nie uchylaj się od mego biodra
lewa leda za tobą się kładzie
tuż za łabędziem ponocnym
jesteś pierwsza mimo że miniona
dalej będziesz w tym miejscu za bliska
ZNAK PRZERZUCANIA tuż nad lustrem wody:
jako jeżdżąca na lotosie
kamala na nieprzemieszczalnej
płci co zrobi z rudymentów
ruchu wchodzących w nią
nad jej odbiciem
kalka logiczna
ZNAK FIKSUJĄCY
pastwą skóry staje się nagość
przeźroczystych zapasów ciała
ileż byłoby stąd dochodzeń
do odstępów z samych gęstości
gdyby nie to rozwarte widzenie
DOCZYTANIE
instynkt świecy sięga płomienia potem świeci
po omacku w obcym ciele spławia
gnilne szczątki widzenia czyści się
achromatyczna ręka nosiciela w żyle
knota natura rości sobie prawa
pomywacza ognia teraz będzie słychać
wzdłuż nocy bezodblaskowy łoskot
wyżymaczek obrazu u spodu stojący
gończy cienia odbiera porody
nieopatrznych węzłów rozwiązań
i w nim zapadła świeca wzdłuż blasku
zacznie obracać resztkę biodra w przypuszczalną
stronę miłości gończy szerzej ręce
rozłoży na kościach i z języka
parafiny poleje się ślina i zacieknie
na powrót w głąb stawu biodrowego
lekkomyślna krzywa klinga na to proste
zagrząźnięcie na życie i na dłoni
z czasem da się widzieć lustro papilarne
i ten zakręt poza który nic z roju
nie pozwoli się zakląć na wylot i kropla
dwużylnego sycenia z zaboru a ten co na dole
przechwyci coś z przebicia w samo przewijanie
głosu wyciągnie własny język znowu sięgający
po kiełek kandelabru noc się spoci
na ukos drogi mlecznej łuski prześwietlenia
pokryje suchy szum głowy i pośrodku skrętna
podróż zaniedba się po brzegach sciszy zarys oczu
coś w tym wszystkim znaczący i zasada
mrugnięcia do nas sprzed potopu odrosłej powieki
wyda nam się czytelna lecz ze szczęścia ślepa
TERMIN DYSPOZYCYJNY
jak lampa wstająca w nocy
do byle łóżka gdy chory
wywala na języku zgniłą
od leżenia resztkę
księżyca z ildefonsa
jest również nasza
ciemność od zera tak
usłużnie spuszczająca
przed widokiem oczy
kalka logiczna
TERMIN EMPIRYCZNY
czy okularnik widzi
swój jad jest wąską
rynienką śmierci na
widzianej poświacie
głodu musi kąsać
go w ranie
ZRĘKOWINY
życie podaje nam pusty rękaw bez ręki
wypełniająca miłość uścisku
podaje dalej ten rękaw w swaty
na zapiecki serca łachmaniarskie
panna młoda go przyjmuje na owsie rękawem
we własnej ikonie odrąbanej z ciała
i pokłada wierzchnie płuco policzka po różowe
swadźby wstydu na pierzynie za nią
on do tańca stawia w koło na zapiecku
próżne koguty piejące płeć szlachtuje
prosto z rękawa w rękaw obosiecznie
nurkując na krzyż za lędźwiami
a prawdziwa ręka za nimi też się zanurza
w gardło słowika i z wióra języczka
hymn weselny wyżyma granie
bieliźniane i śmiertelnie czyste
konie im podstawia za saniami
bo już nagle zima własną rękę
rąbie na śniegu siekierą a nic z krwi
nie wychodzi nawet krew jest na lodzie
a więc ręka konie z owsa
białego też wprowadza do gardła słowika
gdzie jest cieplej tam w samozaparciu
nagle żyły otwiera przed sobą
i palce wkłada w palce że to tak się składa
ZGODNOŚĆ PIONOWA
wkładki do naszych ruchów
projektuje firma zbieżności
na wkładach niezbieżności
pracujemy w niej na trzy
zmiany zabiegając jeszcze
o czwartą
kalka logiczna
ZGODNOŚĆ POZIOMA
co bóg połączył tylko człowiek
jest w stanie złączyć
po raz drugi wtedy gasi
światło pod skórą
i ciemnością wpół się przewija
WAHADŁO
porusza się w oku
przeźroczyste wahadło czasu
samodestrukcja cienia
nierzeczywisty ma skład
na zegarze
raniona odłamkiem języka
umiera nazwa godziny
wieczna płeć gałązki
chwiejna jak wszystkie stałości
określa rozwidloną
w jej ramionach miłość
płeć płcią przebija
na głębokość płci
i taka kazirodcza ręka
przeciera twoje oko
od środka lśni
skażona tarcza zodiakalna
na niej skorpion odbywa ront
dotykając innych znaków
w kosmogonii alfabetu braille’a
ale kogo widzi naprawdę
nie wiemy bo do środka
tylko się skłania
RELACJA CHROMATYCZNA
ludzkość całą gębą maluje
obraz z którego zabieram
jedynie własną powiekę z widzenia
odpadającą od wzroku do oka
reszta kuca i trzyma się ramy
GONDWANA
paleozoiczna tkaczka przesuwa wrzeciono
pod porowatą antarktydę skóry chce sprostać
krzywemu czółnu pragnienia zasupłać
na węzłach z kambru syluru ordwiku
glosopterydę serca nie wie że się modli
bez boga bo żadne przedwczesne
żebro gotyku nie podpiera słowa
z domysłu od wewnątrz bez ostrza przeczucia
sterylna święta karbonu w tym niepalnym
świetle jest nieprzewidziana gdy nagle gorąco
w cztery strony naraz chce twarz swą odwrócić
czterostronnie wołana przez siebie słyszy
pękającą kość każdą na dwie pary pękające
więźbę brzucha i krocze w czwórnasób zwalona
w głąb ciosów ćwiartujących po mięsień kołyski
jej pragnienia objęcia całego po brzegu
wszechświata zaramienia i z czterech poręczy
wypuszcza przejednana na wiele wrzeciono w tej chwili
czterostronnie oślepłe bez zapasu środków
JĘZYK PIERWSZEGO STOPNIA
nasze dojścia do ciała są wąskie
choć bez stopnia ścisłości tłoczenie
przybiera boczną postać ale ciągle
sercem się przepycha zgarniający
nas uchwyt zawsze na wprost siebie
DRWAL
w tym miejscu cię urodzi ziemia
gdzie wbijam w jej lędźwie siekierę
i czuję kamień mówiący do serca
same żyły złote
albo tu gdzie pluję
na jej skrofuły pańskie
na glinie z każdego człowieka
obok w ody każdego języka
lecz dla nas obciętego
za zbieżne bełkotanie
więc w imię dwuziarna ostrza
rozszczepiaj się od ręki
na tego co będzie rodził
i tego co będzie zabijał
na tego co będzie widział
same anioły na piasku
i już w ich oczodołach
noc przesypywał garściami
na tego kto w każdej drzazdze
zasąży zęby ognia
i tego co na więźbę
płataną kość odłoży
bliźniactwo jednorodne
po bokach sturamienne
każdy drwal na macosze
lub matce swojej ciosa
najwyżej mogę jeszcze
dzban ci zostawić z kwasem
pij albo chłepcz gdy przyjdziesz
kwilić pod sąg lub wyć
TAUTOLOGIA
zawsze prawdziwy twój odwłok
w innym odwłoku zamiennym
mruganiu twoje oko pooczne
a kiedy się stało że jest prawe
i lewe nikt nie wie bo kto
wierzchnie węzły zachodzi od środka
kalka logiczna
TEORIA MODELI
iloczyn prosty naszych kręgów
daje pion poziomy do
kopulacji albo snu leżenia
na łące z euklidesa rodem
lecz do rozpraw na kość
ludzką na sztorc znaleźć trzeba
horyzontalną bo tylko z takiego
zamachu dobrze głowę się znosi
z ramienia na ramię
imienniku wody połogowej
znaku śliskiego łożyska
łamię cię na grzbiecie matki
i bierzmuję oddechem
bądź ostry na brzegu dnia
wyraźny przed porodem
płynną brzytwą we krwi
zatnij głęboko do ust
zapewne będziesz krzyczał
i jadł to pierwsze światło
na gorącym uczynku życia
już stanie noga śmierci
chodź powie warga chłopcze
z najgłębszej rozpadliny mowy
podniosłam twój język
na moje wymówienie
a że ust jeszcze nie masz
to matkę pocałuję
i pocałuję ojca
w już niepotrzebne usta
cielesne wymówienie
matka wie dobrze co niesie
w sobie cały ten kosz
poplątanego ognia
może ucieka by zwęglić
całe ciało dla ciebie
WYRAŹNOŚĆ ZNACZENIA
ostrzem rysowana ciemność
ma najwęższe oko na jakim
można oprzeć zmrużenie
trzeba dostrzec
pchnięcie do przodu
kalka logiczna
WYRAŹNOŚĆ ZATARCIA
niech się stanie światło ale
nie na tyle gęste aby oślepiony
stał się jasnowidzem z wąskiej
pępowiny uplatane słońce
żyje węziej lecz odbiega dalej
ASTYGMATYZM JASNOŚCI
wchodzący z naprzeciwka siebie
blask ciała przyświeca swemu
przejściu z bagnetu na bagnet
a historia dzwon wstawia w krocze
na wynos bo się rodzi zdrowy krwiak
do bicia na wysokie chwały
poniżenie
w nie ustalonym dotąd niebie
waha się promień jego matka
w macierzystej gwieździe sama sobie
ściele brzeg kołysanki sama sobie
ssie pierś sama sobie podtrzymuje język
sama sobie odbiera swój poród sama sobie
zadaje płeć a potarta o nieswoje usta
nie całuje już światła tylko spluwa w oczy
znów samej sobie i zaplątana w pępowinę własną
siekierą brzuch otwiera i siekierą zszywa
mięsną arkę noego wciąż napastowana
przez parzystego samca swe własne ramiona
broni się na odlew swych ud a na prawo
odcina im odwrót na bok a gdy rosną
odjada boczne dzieci i nawarstwia na nie
nawały wietrznej skóry a w tym huraganie
nie ma w co włożyć szyi własnej widać
jak odstaje z miejsca na uścisk jak ściśnięta
przędzie go z wątków rozwarcia jak zgarnia
szczupły zasób wieczności pod doczesny trzewik
syna który na dwubrzeżnym świetle sam sobie
ściele matkę i sam się dogryza swych własnych
zębów za językiem którym wylizuje z łona
swe własne urodziny potem spluwa w także wylizane
z siebie własne źrenice i siekierę z lędźwi
własnych dostaje i płata zastałą krew w miednicy
serca za co przychwycony na własnym kainie
REGUŁA ODRYWANIA
élan vital cwałuje bez portek
na narowistej kobyle rodzaju
jak się rzekło we wszystkie strony
imiennicy mojej i zwierza
niepodobna jeszcze na dobre
dogodzić krzakiem i ogniem
gdzie zalegną w sobie tożsami
a z nadmiaru boków odstaną
kalka logiczna
PRZEKŁADALNOŚĆ
naręcza pępowin
wyrzuca się do kubłów
gdyż susz z pępowiny
jest bez treści pasza się
zaczyna gdzie jedzenie się
kończy widać to na trawie
którą rozrąbują dwa płaskie
ostrza ciał siekane
danie ludzkie odkłada
jedzenie za wargi
gdy na głodzie leży
podpala ogień bioder a gdy rośnie
odjada boczną matkę i w nawale siebie
też nie ma komu wtulić swej szyi więc zgarnia
matkę pod sobą lecz nie może trafić do uścisku
obok z dwu stron poruszana do środka kołyska
samozbijająca swe deski i z gwoździ samośpiewająca
naraz trzy kołysanki w różne strony śpiewu
SUPLICJE
rozwarta jabłoń
w ciasnym głodzie jabłka
podnosi wyżęty welon
z kwiatów i idzie
w stronę kościoła powietrza
zamkniętego na klucz naszych
ust i prosi baranku boży
który gładzisz wszystkie biele
otwórz się natura w naturze
sad zasadza złowrogi i za jabłkiem
nawet bóg biega i depcze
białe nogi po drodze
i zżyma się wszystko do smaku
z samych pestek serca do jedzenia
a gdzie mój cień nieślubny
i niebezpieczna wymiana
ptaka za ptaka na zielone
i ta swoboda bredzenia
poza gatunkiem rodzaju
tak zapewniana bez tchu
tysiąclistnie przez ciebie
kiedy byłam nie przy jabłoni
PARAFAZJA
prężenia zwisów dokonywać mogą
tylko wprawne spadki podstawy
co zrobiła ze śladu sanek
odpadających od kryształu dreszczu
spartaczona prawda zjeżdżania
kalka logiczna
PETITIO PRINCIPII zbieżne rozstaje:
blizna kładziona daleko
od rany jest najczulszą
dłonią pamięci ściska serce
a dotyk opuszcza
RACHUNEK KWANTYFIKATORÓW
perspektywy mierzone pępowiną czasu
pękają za zakrętem z miar obłych
jedynie uścisk przenosi swą krzywą
na prostą i to już wszystko
co ma się w węzełku
PAJĘCZYNA
mój trening w każdym dziecku jeszcze nie dość mleczny
w jego nieświadomym skoku do złotej pszczoły poranku
ten wybieg ze wszystkich skór naraz i koziołkowanie
na podstawionych nogach świata i to picie wieczne
samych brzegów pragnienia i na zakończenie
wytarcie ust jak gdybym z pierwszej piersi ściągał
pajęczynę
PS
przez szparę w oku pamiętam
swój brzeg w krucjacie dziecięcej
niosłem wówczas krzyż do środka
złożony ze mnie i gwizdałem
do jego ucha rozpasanie i wyzwolenie
ZNAK INKLUZJI
wędrujące drzewo życia
otrząsane z kości i ciała
w księdze przysłów
jednym liściem
nad tobą przystaje
ale nie licz na nie
do jednego
kalka logiczna
ZNAK ZARĘCZENIA pierwszeństwo jeńca:
kiedy prowadziłem siebie na ścięcie
szeptałem nie bądź pewny
przymrużenia straży licho wie
kto z nas bardziej luźny
PROCESY SIENNE
pełne trony zapachu na konikach polnych
królestwo świata i król z cząbru
wącha dymiące własne serce nos w nos za
psem suchym gdy błazen z popiołu
kości swoje wyrzuca dla śmiechu za znaczenie
potoczne upału jest to znak dany
językom które wywalone z płonących
trocin skwierczą niby racje smolne
halabardników którzy z ognia wyciągają
zwęgloną składnię zgody na śmiech
z żywych jeszcze oczu i suszą z obrazów
zanim go sztyletem pchnie straż
leworęczna i na resztkach jałowego lodu
sienne sprawy swe zamknie jak to bywa
w stogu dreszcze jutro są przewidziane
URWANA W GŁĄB HUŚTAWKA
żywa katedra krwi ze wszystkich naznaczonych żeber
nagle stawia ołtarze za witrażem gałązka oliwna
sarny oczu dzieciństwa święci pasą się na łące łagodni
na ukos za szczawiami wabią skoki wprost na podniesienie
dna łąki jeszcze niżej tam gdzie pomarszczona skóra
ziemi z braku dreszczów jest bez lustra zwierzę
leci w tę trawę wraz ze mną bo nigdy nie jadło
w górę na wołanie odwiewa pierwszą sierść tak ujętą
z pęciną
na wbijanym słupie powietrza z czterech kopyt jedną
ma wyrzuconą z nich strzałę jej rozwarcie zamyka
środek oka z nasłuchu to święci strzeliście już ostrze
podstawiają miecza aby przyjąć w skórze spadające
z nieba
najsmuklejsze szkło witraża w powiekę z ołowiu
wtedy słońce chwyta nas za wspólny węzeł szyj i krótko
na błysku
odcina od zapaści koloru wyżej tchu przegryza dwie
pieczęcie
z hakami na linach i nam w żebra wbija inną stronę
wiatru
też zębami jest tym co z szaleństwa włosy sobie wyrywa
z gniazdem własnych ptaków jednoręcznie bezskrzydła od
siebie
odrzuca śpiew podwójny we wstępującą górę bowiem
drugą rękę
trzyma na wylot ostrza w obronie jak gdyby na znaku
niewracania
PREDYKAT
często morderca bywa
naszym jedynym obrońcą
wtedy mamy wieczór bez
troski o jutro wieszamy
skarpetki całą stopą na dół
za ręce się trzymamy bez prób
niezręcznego zawsze przekładania
kalka logiczna
ZNAK DORZUCENIA
stręczycielska rana świętości
składa na wotach swój nóż
spod języka słychać bełkot
odmawianych po łóżkach racji
w krew jego ale przecież żyje tak jasno przebiciem
i chłoszcząc
swym ciałem nas odlatujących w sarnie głód odwraca
jakby w gwieździe
promień próby najwyższej a gdy święci zacinają gołębie
do białej
pogoni ono je łapie na miecz wbija drugą rękę kładzie
na ostrzu potem bez pośpiechu na nim klęka i za nas
maleje
REDUKCJA BRAKÓW en passant:
postępująca niezawisłość
więzi samotne następstwo
przestrzeni światło
co za mną się odwraca
nie jest eurydyką ale
melizmatyczna wokaliza echa
roztrząsa casus orfeusza
zadzwoniłem a tu się nie dzwoni
zapukałem a tu się nie puka
otworzyłem a tu się nie otwiera
wszedłem a tu się nie wchodzi
wytarłem buty a tu się nie wyciera butów
otworzyłem usta a tu się nie otwiera ust
chrząknąłem a tu się nie chrząka
zapytałem a tu się nie zadaje pytań
zaśpiewałem a tu się nie śpiewa
zawróciłem a stąd się nie zawraca
i wyszedłem a stąd się nie wychodzi
co za miejsce pomyślałem a to żadne miejsce
w jakim czasie a to żaden czas
mówię byłem a to nie bywałe
PRZECIWDZIEDZINA RELACJI
stan liczebny kucania niedokładnie
jest znany ale poza każdą ścianą
są jej płaskie dywany bo strefa
bezpieczeństwa wymaga braku
echa stąd na wejście odpowiadać
wejściem znaczy w pionach się
rozpasać a za to drzwi dają
niepewnie większy od słowa
w tym zimnym pojęciu wody
uzasadniał nam
cierpliwe okręty
pasje lodowca
foki chudości
samoczynne wstążki mowy
dokładne włosy
powierzchnie zanurzenia
boczny sen archimedesa
w oszronionych przecinkach mowy
w idzieliśmy
osiodłane anioły
podbrzusza podróży
zadzierzgniętego
na święto pawiana
boczną możliwość alleluja
itozanicnobo
nie do wiary
tylko heloiza z uzasadnień
plotła miękką
siatkę z palców
i nie wiedziała
jak już się
wykładać
RACHUNEK FUNKCYJNY
nanosiny schodów na stopy
to codzienne wyjście lecz
bez sytuacji ona pozostaje
stopniem bez czynności w naszym
korytarzu równie dobrze może
kończyć podróż lub zaczynać
WYKŁAD NA BAGNETY
municypalny derkacz
perforuje scalający się
obraz ciszy prehistoryk
twierdzi że nad pierwszą dziurą
już kołował sam pterodaktyl
i na dowód pokazuje kawał
z lewa otartego cienia
ma swój ciąg przebijanie
tak że bez kozery można przyjąć
za wniebowstąpienie tradycyjne
zabawy na rożnie
PS
zanim obróci się kula w twoim sercu
jak zwykle będzie cię unikać stare
gry miłosne nie rdzewieją tak szybko
we krwi ty też możesz spojrzeć nie na nią
PARADOKS IMPLIKACJI
sitowa kość historii
zapewnia wyjście dla każdego
z własnym szpikiem
za daty tak jak rozmnażanie
tchawic w jednym płucu
bagnetem ma swe racje
najgłębsze poza pchnięciem
powietrza
kalka logiczna
PARADOKS SYMPLIFIKACJI
znak bez namysłu znaczenia
w ręku boga wyręczał całą pracę
używanych aniołów co zszywali ciągle
swoje zdanie rozdarte do stóp
POWINOWACTWA ZAKRĘTU
zawinięty w brodę proroka
mahomet bez stażu
w naleśniku pamięci
nawet w snach zrolowany
patrzy spiralnie nie na odlew
wszystkich tchórzy podszywa sobą
na pokątnym ukrywaniu oczu
sprzedawca zezów naraja
same boki przy środku
tak się zwija jakby na niczyim
słowie słowa nie chciał położyć
PS his master’s voice:
przepycha się przez poranek do gorącej
soli słońca niby z attyki a glauberskiej
chce się odbić choćby za lustrem
w nastawionym na cudze widzeniu
aż ogłuchł ze słyszenia i na ślepo
pasie się w swoim uchu skąd dochodzi
na zausze głosu jego pana w każdym zwrocie
ma już tylko jego obroty
cienki rowek po grubym tonie
jego genialny instynkt samowiedzy
sika z pamięci
pod beczkę diogenesa
filozof mu spływa
jak ta lala z członka
panta rei na wąskim neptunie
w cybernetycznym ujęciu
nerki obracają się wzorami glonów
do góry jego spławne syreny
z miłości z zakrytymi
do wewnątrz wargami
a za pamięcią odlane
stoi naczynie ze śmiechu
scalone i na gęstym
zdawkowaniu ucha
wyżyma swe wyjęcie wokół znaku
przytrzaśniętej w rozporku
natury ma wyraźną potrzebę
upłynnienia suchych układów
odniesienia swej wiedzy
jak najdalej od pojęć nocnika
PRZEZROCZYSTOŚĆ SEMANTYCZNA
w przerąbanym oku autentyczne
dno siekiery fakt każdy widziany
jest cięty na faszynę wałową za takie
widzenie żadna powódź nie chwyta się
tonie nawet nie dobija
w oparzelinach mowy
zaległe podniebienie pożaru
krtań ubezpieczoną od dymu
wietrzy prosto z rusztu
skwarkowy ordynator
na słupie ognia
odwodniona halucynacja
jej przeciwwagą zwichniętą
na chwilowej osi pogody
jest kość mrozu na dubbing
warga przymarzła do rdzenia
wylęgłego w antarktydzie zdania
boże oko w przerębli
krystaliczna trzeźwość
kto pośrodku kładzie usta
na krze zacina ognisko ma w sobie
zagwożdżony stan płynny podbycia
na wywalony dwustronnie język
fajda pingwin i rajski ptak
taki mówi dzisiaj smak baryczny
WNIOSKOWANIE STATYSTYCZNE
każdy ma sen do góry
brzuchem w piki na nim
wychodzi by zwyciężyć
kostropawe własne żołędzie
doziemne kto by stawiał
dzień za przebudzenie
ZNACZENIE WYRAŹNE
ma chorobowe kuca w imię intuicji
nie pod swoim krzakiem tamże rośnie
jako drzewo wiadomości dobrego i złego
nienoszenia półpiętra więc semiotyk na to
przymruża żartobliwie zapis druga strona
bierze to za swój medal i po brzegach dzwoni
WYTRAWIONA WSPINACZKA
ze stromego snu osuwa się
prosto w gacie z gutapery
jego direttissima wiedzie
każde mięso na rakach
w dół wytrząśnięty z kozicy
nie ma powodu wznosić się
ponad to prawo szlachtuza
zjadać czy być zjadanym
nie narusza to haku
ani z prawej
ani z lewej grani
za wysoko wiszący bekon
na ścianie pod ścianą
odpada
za zstępującym duchem świętym
nieść plecak drabinkę i czekan
nie jest flauszem poczelnym
na wysokiej skroni świata
siwieć przedwcześnie cóż to za czesanie
włosów anioła stróża który trzyma grzebień
na mount everest a ty mu podajesz
bezcieleśnie lusterko z rozpadliny światła
WYŻSZY RACHUNEK FUNKCYJNY
odwietrzna strona medalu
ma zaczesane czoło
na gładką emalię
można piąć się wyżej
do wstążki zawiązanej
nad szyją obrotu
ale tu się twój dół zacina
CZYTAJĄCY DŁUGI AFISZ
chce gryźć sercem ale serce
dopiero w zęby patrzy
darowanemu zdaniu
z naprzeciwka gorejącego
słupa ogłoszeń
zęby się zakrzywiają
na okrągłym betonie
objeżdżając znaczenie
za szczęką zamiast treścią
sierpową
tak niechcąco na półokrągło
spotykają się po łuku
gwintowane słowa
którymi się spluwa
po mieszanych językach
na kleju
PS
pruje się ten człowiek
po szwach cudzych
krawców nie wypłaca
w sobie zadufany
krojczy sumienia
z rękawa obowiązku
sypie się na ściegach
etatowo przestępnej
fastrygi
ARGUMENTUM AD POPULUM
wytłoczyny popycha do przodu
propulsja w środku
jest dowód ślimacznicy
na wejście i wyjście
czas parcia jest zaokrąglony
do korby co tu jeszcze
może być do za
pamiętania
kalka logiczna
ARGUMENTUM AD AUDITOREM
wiraże czapek zmniejszają
swój łuk na zakrętach ciśnienie
robocze wynosi z promienia
odstające coraz dalej daszki
SZKIC DO PORTRETU
skrót głowy
w perspektywie czasu
niedrożna rana
darowanego oka
zapowiedź ust
w zwichniętej odmowie
brodaty kawał
zleconego podbródka
nawiana szyja
z zapożyczeń
podszepnięte barki
z braku epoletów
malarz płótnem
odwraca się do ściany
płótno ścianą
głębiej się zasłania
PS znad rzek babilonów:
samoodwianie plew spomiędzy twarzy
nie następuje pokolenia pocą się nad
czystą powieką wody a w odbiciu
zabełtane oko za baszłykiem bielma
przeciera okulary od nalotu rzęsy
wiatr źrenicę z widoku odwiewa
PRAWO KOMUTACJI
obrotowe twarze z miejsca
są wentylatorami w nieustającym
turbanie czoła wszystko zaręcza się
na pierścienie zwroty z palców
zawsze nadążą
kalka logiczna
ZBIÓR SITOWY
projektujące naśladowanie
odwykowe odrzuca
od balastu ciężar
zgięcia to nie ukłon
to dyg bez natury
kupił zgrzyty między nimi
bo się oliwił zanadrzem
na łącznika zwierzchnego
wygląda po odzieniu
na zaszmelcowaną
trafność zdrowej słoniny
pykniczny wizjer w drzwiach
do ludzkiego ustania
wyżej od miejsca mówienia
a przecież kiedy liże
teraz naskórek głosek
jest jakby oskubany
płynny pysk za którym
ani jeden strach
zębem nie stoi obraca
swój ogon za zadami
tych podsadzonych na
wyżki złotorodnego jaja
a on to mości nad sobą
zasypywana gdakaniem
aż w żółtku semantycznym
lecz jeszcze w żadnym zdaniu
odbitym od pułapu
kura się nie odpala
za to naoliwienie
łącznik mu zdania odstaje
od gramatycznej grzędy
NON SEQUITUR
ma prawo obrona sprawdzić
w jakim ręku trzyma gardło
mówiący jeżeli nie w swoim
można wezwać biegłego po nitce
do krtani na wylot odchyli się
na dłoni tę własność podstawioną
z czego nie wynikną poszlaki
o gwałcie czy kupczeniu
są zawroty głowy
kalka logiczna
OBALALNOŚĆ
najlepsza jest w pokrzywach i nago
bez pierza roztroić w niej koguty
które z zuchwałości każdą kurę odpiały
i to jak na bakier z zarzewiem
wszystkich twardych poranków wtedy
przedziobanie nagle oko odnajdzie
w bąbel się zapatrzy
i ni to lis ni człowiek
podwija na dwie kity
raz jeszcze łokcie ciała
ogląda swe pokupne
bez środka na odpowiedź
i z przechodzącej sierści
odłuszcza ludzki znosek
PS szuwaksowe zakątki:
sekutnica kiesy suche zęby
wbiła mu w łydkę krzyczy
ale płaci pocieszne
za własne wyżywienie
i rośnie jak na butach
połysk gdy idący ślad
chce zatrzeć on świeci
bo drogo się mija
ZNAK IMPLIKACJI
nadmiar składni zgody:
zleżały namiestnik dowodzi
ze sklein nieuwagi swego
zwierzchnika przynaglona
nadrzędność ostro mu wystaje
z ukrywanej grdyki lecz odpala
z siebie unoszącą go z sobą namowę
DEDUKCJA NATURALNA
trzeba biec w każdym środku
jak można najdalej od określenia
nawiasów tu gdzie teraz pijesz
jutro będzie pustynia i nie z braku
wody tylko tobie ust tutaj nie starczy
ZZA ŚCIANY
chętnie bym posiedział na nieswojej chwili
przechodzącej stałości
lecz usuwają mój bok
zadźwierni obojniacy
w których płaska jucha
pod pretekstem skóry
zgniłe zakłada skarpetki
aby cicho po sobie spływała
ale zasady grząskie są i cichodenny
klozet podstawia się pod wszystko co
napiera na nas zastolcowo
chcąc nie chcąc żebro me relegujący
muszą się trzymać spychanego brzegu
pamięci mojej się należy plus
to wielkie wycie buta na księżycu drogi
zimne doświetlne przechodzenie
między jedną północą a trzecią
śród moczopędnych elizejskich kwiatów
w rozpasanym cięciu świata wpław tymczasem:
w źródle lustra sucha przystań oglądających rysy za twarzą co drugi to cezar z pompejuszem oka wycięty na świat swego miecza pod farsalos wołowa co druga to santa jakby madonna z hejnału a zakręcona w lok poczesnej trąbki składają się na mnie rozkładają
o szmelcowani przyjaciele minus
poznaję was po błysku wytartego
miejsca na pancerz tuż przy sercu
ciągle macie swoją prawą nogę przy mej prawej
POSTULAT ZNACZENIOWY
skubanka i na dąsach
z całej zawiesiny twarzy
robi dania kluskowe
każdy zaokrągla swoje
porachunki z obcymi
rysami nie chce wdać się
we własną nieścisłość
kalka logiczna
ONUS PROBANDI
bieg się ściera z niewytchnienia
bok się dziurawi i z adama
wychodzi coś jak sama przechadzka
on śpi dalej ona mu koszulę
ściąga z boku i drapie go
w senną odleżynę ewy bez dowodów
na ciało i na przebudzeniu staje ślad
podobny do swego ciężaru
więc obok a odwrotnie więc wciąż przed siebie
a do tyłu rozstawiacie te kąpiele luster
dla mojej w was nieobecności
wróćmy więc do lustra jest przypływ i twarze po kolana podniosły swoją dozwoloną wartość cezar wyżej dźwiga głowę pompejusza i patrzy mi w oczy po jego źrenice czy urosłem przez tę nieobecność madonna oczy spuszcza i mnie zamyka czy otwarłem się w takim zamknięciu cała już w aniołach do kolan
tymczasem równa się:
przechodzi gradobicie słów ubezpieczeni
cieszą się i zjadają pszenne alleluja
razem z paschalnym wypiekiem
patrzą na ślepe wzgórze skąd mojżesz
ma im odrzucić naprawione oko
nawet but mój łypie językiem
do widoku na paście
wracam zatem do lustra jest odpływ a więc co w nim się oddala jest powrotem nic nie widzę poza ramą z obecnych
PRAWO KOMPOZYCJI
dźwięczna wędrówka w żyle
gramofonu i na własnym
głosie stręczycielski
porost zasłyszenia
najlepiej nikogo
nie słuchać z chałatu
wszystkie dzwonki odpasać
i mieć szabas
na wytrawnej głuszy
ROZWINIĘCIE KRZYWEJ
gniew zrobił dla mnie wszystko w żyłach
miękkie zwierzyńce w pleśni do krwi zaciął
na półpastewnych zębach po zodiakach z marchwi
kazionnej skorpiony wygnał na kroplówkę
ognia i odparował z cedzeniowej limfy
poręczny harpun obrony ci co mi pod skórę
zawlekli drut kolczasty na mój obóz kości
w nieustannych przysiadach widzą drut odrasta
na ich stronę a na kłach ćwiczony więzień
o własnym kle przesadza ich ostrze w złym
miejscu do ujęcia w takim szczwanym polu
gdzie rana nie wypuszcza ręki z miecza za nim
błyskawica wlecze całą cudzą głowę
ze zdartymi ustami o moje gdzie ropień
schodzi ze mnie na krosty ich darcia ze skóry
gdzie podstawiona pomoc z noszy jedynie zabiega
o zwrot post factum i to z mojej ręki
SYSTEM AKSJOMATYCZNY
pierwsza ciemność ciosu
jego jasny namiestnik pięść
i mianownik krew
i nagle nierzeczowy
błąd satysfakcji gdzie niecelna radość
zdejmuje czapkę przed własną łupiną
kalka logiczna
SPÓJNOŚĆ SYNTAKTYCZNA zasadzanie języków:
nawet na ramieniu świętego
krzysztofa kij do mieszania
zębów nie wypuści słowa
chociaż będzie o nich
gadał rzekami
JASNE UJĘCIA
nagły brak ślepoty
w której luzie każdy
koń jest piękny
w szafranowym pysku
trzyma uzdę królestwa
właśnie z tego świata
i żre lejce i króla kopie
odwrócone pod nim staccato
płytki dobosz ze starego oka
PS
wypisz mnie ze szpitala powietrza
gdzie każdy oddech ćwiartuje komenda czystości
na baczność i na nagrodę
WSTĘP DO PUSTYNI
na tej pustyni
jakież bogactw o nieobecności
nic już nie ma do dodania
do swego sześcianu
wyobcowana z każdego obrazu
fatamorgana z powłóczystym
brakiem karawany właśnie
opuszcza od początku świata
tuż za przyszłym śladem
nienarodzony flet beduina
PS
l’exactitude n’est pas la vérité
maluje matisse na mankiecie
pogody niepotrzebne zdziwienie
boga i oko na wynos koloru spotyka
własne wejście lecz bokiem go mija
NAZWA BEZPRZEDMIOTOWA
dojący kozę na odludziu
nie ma widoku pożycza
od siebie brzegi skopca
na pole i w swoim skupieniu
mija nawyk naoczny
że trzeba się widzieć
kalka logiczna
PRZEDMIOT NOMINACYJNY
brak podstawy dla miejsca
składa je z niestałych nawyków
przenoszenia byle tylko
było co przenosić
zdechła dosłowność prozy
z opadającą szczęką pojęcia
pod nią płot trafiony kulą
i długi ryj perspektywy
niedowładu znaczenia
gdzie obok przykucnęła
na króciutkiej potrzebie
niedokładność w środku swej ramy
mimo finału w obwodzie
to ona spuszcza z łańcucha
wojującą nieruchomość
na dnie wypchanego miejsca
na odjętą stopę czasu
żywą logikę po śmierci
rozpasany sejmik szarzyzny
w czopie półbarwy zgięty
w dół uprawa góry jako samowolna
pora niedostatku w lejcach
ciągniona w stronę żyzną w snopach
w środku kantor nad świecą za knotem
roztapia w wosku serca to dawno żyło
i zapłoty poszły pierwsze psy wycia
i dlatego na kropidle mucha
ma już wszystko co zdjęto
razem z odkupieniem a że mało
omija własne miejsce i od tego ciągnie
cała rzeka doliny na niej mika
może by i uklękła ale zdjęta z brzegu
ziewa w cudzym korycie na obcą zbyt własność
kim jest jako właściwość skąd mówi
na kogo wiesza swe imię i za kim
zachodzi bielmem na ruchomym wzgórzu
powieki odczyszczą rękaw gdzie na plamie
maluje vota nie do odróżnienia
OPERATOR DYSKRYPCYJNY
strajk zamiataczy oczu
przedłuża się w widmie
świetlnym fiolet kopie
żółć w kruchą kostkę
bo na górze śmieci
wolno rzucać nazwami
do szpiku tak się tu wynosi
ARGUMENT FUNKCJI
wprowadzić szersze szarawary w nogę
aby rozwiązać rozkrok na wolnym
przysiadzie to dopiero dać szkołę
krótkim zmowom giczołów co więcej
takie wyjście ma górę i dół
kalka logiczna
WERYFIKACJA koliste smakowanie:
ujęcie źródła w kibici
jest łechtliwe z pitnej
strony wody tańczyć
można oberka a z drugiej
bość strumień na pęcherze
byle tylko na przestrzał kołować
PRYWATNE NAGRANIA
krótki zagon wyobraźni
potem smycz pogryziona do kału
poskładane bieganie
staccato symfonietka
na obrożę i jadalne
piccolo na psa
wyjątkowo długie wycie
na bis spod byle
lady na kolczastych drutach
karmazynowe przyśpiewki oj dana
w takim głosie
je z pamięci
trudny befsztyk
z policzka więc
jednego kęsu nikt
nie dał za darmo
po twarzy piękny
samopokąsany język
ryje w gipsowej płycie
odlewanej z byle pamięci
muzycznogenetycznyrowek
na po świs tach nie do stro
je nia
a na krótkim zagonie
tymczasem wiatr zdołał
przesunąć zasiewy
pogryziona smycz już śpiewa
ZASADA TOŻSAMOŚCI
zawsze przeciw sobie nastawiać
harce wąsów to dopiero mieć
odwagę iść do pierwszej klasy
i poruszać nimi w zeszycie
kiedy pan co nam to zadał
cichcem już nie żyje a więc
szelest z nami zostanie
coraz dłużej nie do ogolenia
kalka logiczna
termin pochodny
tetryczeje nam prężność
na gusmańskich drożdżach
wszystko rośnie do tyłu
tak że na odwodach straszny
ścisk naszych przodków
że tylko na wynos zostają
basarunki i to w nich po łokcie
zagrzebuje swą miękkość szpilka niby
głosu za nami na migi
na kąkolach jak z nut
i bieganie rozkłada kostki
na cudownej pięciolinii z dwóch
staccato i symfonietka
docierają głos na obrożę
błyszczy wyślizgany dźwiękami
przełyk piccola a skrócone
wydanie wycia brzmi
zupełnie przyjemnie spod lady
coraz gęściej wybiega rzadkość
twarz wypróżnia się to jasne
talerz odwrócony do
zlewu ze sztućcami
i resztką języka a w gipsie
powstaje wypuklina skacze
na niej podtaczana noga
głosu tak już dalekiego
że w sobotę przychodzą
z rezurekcji zmartwychwstali
od poniedziałku
TERMIN IN STATU NASCENDI
wyćwiczone rysy szybko
przesypują twarze z moszen
do moszen gdzie krążą
aby stanąć wagowy od ręki
zna już głowy na roju
waży ciężar w koło
czego tu nie karczujecie
nie karczujemy światła
w oku pańskim zadrzewionego
anno domini w jego
przedwczesnej za życia siekierze
a nunc jakby i w naszej
a tylko że nie w ręku
jutrzejszym a wczorajsza
bez nas dawno sprzedana
a czego tu nie ruszacie
no oczywiście ramion
za miejsce nie ruszamy
ani jego ni własnych
bo są pod pieczęcią
zupełnie w innym ramieniu
my się tu odwracamy
cali od tego ruszania
ale odwroty przodkują
a czego tu nie widzicie
nie widzimy z łaski pana
zakopanego z miłości
po uszy oka za łokieć
za nami zdawało się jego
stopy z naszymi nogami
niejasno dobitymi
ale to dobicie
nie przyniosło utargu
ZBIÓR NIESKOŃCZONY
nierównoliczne umieranie
z nagonką na dokładne
oznaczenie zbiorowego losu
cmentarza który opuszczony
chodzi o kulach po życie
ciągle trafia się w takie kalectwo
kalka logiczna
ZBIÓR DOBRZE UPORZĄDKOWANY
zakłada że pary X R złożone do grobu
są asymetryczne lecz tylko do siebie
odejmują drugiego w rejestrze
kwartałów wychodzą na zgodne
spacery imion i bez zniecierpliwienia
zbijają krzyż nad sobą jeśli się rozszczepia
przy założonej niepustości Y
a czego tu nie słyszycie
a pohukiwania
obłożonego dwustronnie
jak się tu okazało
na trzeciostronnym języku
stąd tylko mlaskanie boczne
słyszy się po narodzie
ale i to za wysoko
aby to było nad nami
a czego tu nie czujecie
a nie czujemy bojaźni
bo na psach jego tu śpimy
zagryzionych do naszych
zaręczynowych kości
i choć pan czasem zagra
pod nami na polowanie
to co taki pies może
zostać we własnym pysku
jeśli nie same przeciągi
nieobecnego strachu
a czego tu jakby niczego
niczego to tu od nadmiaru
wszystkich nieobecności
bo i pan spod nas wyszedł
a my łopatę przed nim
po psach opustoszałych
siebie z zausznym zadrzewiem
głuszec to na początku
wyleciał już z naszej głowy
więc mimo wszystkich woli
nikt tu się nie zadeptał
a czego nie dotykacie
ani tu ani w innym
niemiejscu na te boki
a nie dotykamy właśnie
naszej nieobecności
w tym ani w innym grobie
ZBIÓR PRZELICZALNY
ludzi na psy matematyk
w druciaku z kagańców
dokłada do palców jednej ręki
dwa palce na przysiędze
i zgadza się wszystko
kalka logiczna
ZBIÓR W SENSIE DYSTRYBUTYWNYM
odstająca pałka od kości i nieprzejednane
między nimi odbicie to zęby rosnące
w różne strony szczęki ale w świetle
zbioru jest to pobratymcze podanie
rąk pod skórą bo człowiek różnie
słucha człowieka i przez opukanie
kalka logiczna
ZBIÓR W SENSIE KOLEKTYWNYM
całe nasze w duczaju a zuchełkowate
koziołkowanie ziaren z trepanacji
robi prześwit śródmączny wzór na placki
nie uwzględnia wybryków i to marnotrawnych
ZBIÓR SKOŃCZONY
w którym przebodzona radość
wypływa do środka bez ujścia
są wszechstronne śmiechy
na powierzchni ten kto na powróśle
zacina objętości chce już tylko wiedzieć
kto puchnie w swych granicach i bardziej się wiąże
LAMENT OKA DRUGIEGO
biedne spóźnione oko
załamuje promienie nad sobą:
co tu było wcześniej widziane
we łzach światła uprowadzone
w jasyry ślepe od żądzy
pierwszego widzenia świata
ile teraz mam niewidzianego
w tym co wyraźnie widzę
ile na zawsze nie spojrzę
w tym co porwano na ślepo
spod niebyłej jeszcze powieki
w soczewicy brodzę po rzęsy
choć pierworodne w promieniu
boga a już wygnane
ze spustoszeniem w świetle
które sam w sobie dokonał
całe w wewnętrznych znakach
żalu ślepego oddajcie
tego węża co olśnił rzekę
że się do dzisiaj tu wije
oddajcie to osłupienie
topoli na widok aż tak wysoki
że ścięta z ramienia promieni
do teraz wysoko stoi
i samo oko słońca
oddajcie w hołdzie dla oka
na zawsze w rzędzie drugiego
człowieka po pierwszym bogu
a wąż zza góry światła:
DEFINICJA W UWIKŁANIU
stan mocnych powierzchni:
wysezonowany pas cnoty
nie popuści naw et w gwałcie
i ominie go niepewność
czy to się stało z nadmiaru
niechcenia czy też z braku chęci
można spisać to z jego napięcia
kalka logiczna
DEFINICJA WARUNKOWA
najlepsze z rosnących drzew
jest to które nie rośnie
do końca swej przestrzeni
daje to możność na obejście
ideału i na wyciągnięcie
w jego cieniu nóg kiedy ono
także podkuli korzenie
nie masz tak ciemnej rozpaczy
w sobie na pokuszenie wodzić
pierwsze spojrzenie wody
nieodwracalnie za sobą
a z wysokości topola:
gdzie jest to poniżenie
w tobie aby mnie wynieść
na taką wysokość szumu
dla zaciekłego stania
a słońce jak widzimisię:
kto patrzeć może po mnie
z pierwszego oka łowiąc
jeszcze wcześniejsze pragnienie
to go nie słońce obchodzi
i chórem po białej grudzie:
bądź zdrowe i unerwione
bruegele drugie i ślepe
przez wąskie kładki kolorów
przeprowadź od nas pocałuj
a chodzi to oko po pierwsze
a widzi tylko po drugie
i lamentuje po trzecie
DEFINICJA ODPUSZCZAJĄCA
wypróżniająca się aureola
kurczy swe światło to jasno
widać z miejsca które także spływa
z wyniosłości do przykucnięcia
ale święty wyżej siebie brodzi
NIBY KUŹNIA BORUTY
kuźnica kołłątaja jest kuźnią boruta tu co nogę
zajeżdża na strzemienne wierzby słuckie po szopenie
piwa dźwięcznego za miedzią wypić z delegacji
rozliczyć serce narodowe a za trzy noclegi
w piekle rozbiorem stojącym rzepichę sobie wpisuje
na suchą gałąź kosztów i wtedy francuski
kusy podsiada mu język plotą dwaj a po trzy
w gwiazdomowach wieża bąbel obraca się językiem na
dół
mogiły zwierzchniej po narodzie język liże pod sobą
słowackiego
białą larwę śmierci tak wypowiada swój triumf
nad zdrętwiałą od wściekłości krtanią ziemi co zapiekłe
sadza kolana pod sobą ze żmudzi ma przecież biesa
własnego
w każdym poplonie czoła i tak ta noc kuźnicza mija pod
tym piórem
widzę jak mars odpina merkuremu skrzydła i za borutami
przy piętach coś majstruje a śmierć już z ran życia
wylizana
nogę za pięć dwunasta podstawia do kucia
RODZAJ ZATRZYMUJĄCY
z miejsca niedokończona przepiórka lata
już jest jesienna zza konopi września
już wyłażą paździerze wszystko nagle
porzuca swe terminy na białe
nogi szronu to stąd on wyrusza
wiecznie przed kalendarium cienkie runo światła
przędzie na odwach góry i ukośne sanki
ciągnie przez zatrzymane pytanie zamieci
ta się nie waży bez ust na otwarcie ale ja
stawiam siebie w pytaniu dokąd chłopcze
przed tyloma sankami uciekłeś ze mnie co ci da
to po lodzie zbocze wygnane na wieczny poślizg
oplutego wiatru na co ci pozwoli to wejście
na wierzchołek
usypany u podstaw i co ziścisz jeśli nawet
uda ci się rozciąć cienką bruzdą i tak już wysokie
bielmo mojego oka poza nim też biało
bo spełnione wróć stajesz się grząski zapadasz
bez tchu po mój oddech patrz odrzucam siekierę
którą miałem wyrąbać w tobie tę po rękę
przeręblę dla miłości odcinam to szczęście
nie płatam że już nigdy nie będę cię kochał
jakąkolwiek górę rzucisz mi pod ostrze
byle nie tę która odcina po biodra
to twoje wyszłe ze mnie bez obrotu zawróć
póki jest jeszcze póki póki jest jeszcze jeszcze
na biały obrus i na to betlejem
gdzie siano za nas rośnie a nie samowiedza
OBWERSJA
Wzmóc wiedzę posiadania
maski lok po loku
odczochrać sztuczny porost
od osnowy włosów
to jakby powrócić
z pierworództwem do grzechu
wybór braków jest wtedy możliwy
kalka logiczna
SUPOZYCJA MATERIALNA
kolorowa piłka futbolowa
dla jednonogiego chłopca
gra do dziś w moich oczach
motyw otwartej z wszystkiego
przestrzeni
OPUSZCZONA LEŚNICZÓWKA
pociemniał mój las i od złotego poroża jeleni
nie pada wąski księżyc do butnych stóp szczudeł
machorkę sadzi gajowy w konwalii kurzy aż niemiło
łeb w łeb przystawia twardą pięść do pni porośle
jest ciemne ale ład w ciemnościach większy jest en bloc
na przyciemnionych sadzeniakach wiatr wypatroszony
kanię
zaniża jest z przeceny wysokości trzeci młotek
grawera jej maści dobił walor oka jest na muchach
a nie latającym mięsie stąd przyziemna jest rozmowa
pogniazda jeszcze dalej stare wygi wilki kopią
ogonami ziemniaki w przesiece swej sierści
robią dymy pod siebie jedzą z ręki przaśne
owce na łupinach i łopianem z wąską wodą
podcierają się za krzakiem tak tu wyuczono
czystości obyczajów trawiennych na przerwach jeszcze
dalej
niewiele już widać i to z dawnej schedy uchodzi
przed oczami z honorem jest sok z tych obrazów
pitny w dzbanie na stole ze środkiem na którym na
prawach
porostu włosów z góry coś odsądzą wiecznie sufit do dołu
ten kto z okna patrzy w wystawione na odstrzał
spojrzenie
gajowego na bromie odwietrza jego strzelbę i ostatni
zabity tu radziwiłł spuszcza spodnie i rząd w rząd
z wilkami załatwia tę nieludzką potrzebę widzenia
opustoszałych lęgów nadleśnictwa
TEORIA MOCY ZBIORÓW
parada ostróg na rożnie
zdziczałego najazdu tarniny
stamtąd kostka napiera
swe czorsztyny ma dziś
parcie dokrewne z wiatrem
lecz pod wiatr już
w podeszwie zwiotczałe
TELEGRAM
w wąskim korytarzu światła z gałązką jaśminu
stoi w białych oczach cały z przerażenia
ma czytelną łasicą na tacy nic poza tym
nie objaśnia go już na chwili
w znakach drogowych na to przewężenie
nie ma przejazdu to co odwraca bieg od strony
nazywa się przechwytaniem ale w zaczajeniu
brakujące oczko odpuszcza ten przelot
który podnosi jaśminowy zapach
do nieprzebitej tablicy rozstaju
OPUSZCZENIE KWANTYFIKATORA
jak zostawił łyżkę w zupie
tak ją teraz dopływa
w fajerwerkach zębów
wyświetlając całą rodzinę
niekorzystnie nad nim skupioną
W STRONĘ RZEKI
chodźmy nad rzekę
jeszcze jej znaczeniem
jest woda która
zamierza być tym
co czółno tak łatwo znosi
w swym imieniu
chodźmy za znaczenie
starych babilonów
i utlenionych płaczów
po ponowie jest tam coś
co nie zamierza być tym
co modlitwie trzciny
nadaje pokłon
w każdą stronę fali
OZNACZENIE
miejsce pobytu wzdłuż niestałych
progów jakby za butami na
wychodnym stamtąd wołać znaczy
czepiać się byle czego ale każdy
chce wiedzieć gdzie już nie jest
i dla kogo się nie widzi
a wciąż palikuje
ORZECZNIK RELATYWNY
jeśli wszyscy stoją twarzą na południe
odwróć się na północ tylko stamtąd
nadejdzie twój renifer i twój mech
zaściele w nim głodne trzewia
które strawią również i twój głód
kalka logiczna
ORZECZNIK UNIWERSALNY
kochaj resztki
niedotrawione brzegi świata
w ogryzkach przenoszą kształt
zębów natury asenizacyjny
anioł wraz z grzechami
może zgładzić wszystko
nie jada od kolan
ORZECZNIK SINUSOIDALNY
odgięte od widzenia oko
opuszcza w krajobrazie wędrującą
do słońca szyję i zaklęśle
chce nie widzieć już jak najdalej
jak się mija na wysokościach
NOTATNIK PALEONTOLOGA
na pół zwierzęce ślady przejścia
na stronę człowieka i na odwrót
człowiek kluczący na czworakach
dwunożnie za zwierzęciem
po ich obu bokach trochę
roślin mięsożernych w bukiecie
mięsnym jarzyn a pod nimi
wspólna prawda ogona z gatunku
przedniego ich łap kazirodczych
ukryta za stosunkiem poroża w jaskiniach
sierść wytrawiona za skórę
na okaziciela więc dwustronnie
wykopana ze szczęki jama ustna
z trójwarstwowym milczeniem o warknięciu
pierwszym na słowo wspólny ząb mądrości
złożony zgodnie na kieł dalej
cała wspólna miednica kości kto z niej jadł
i kogo już dzisiaj trudno swój głód zaspokoić
bez ubiegłej śliny podgardla na nożu
wynalezionym z natchnienia tępoty
a w dzień pierwszy bezmięsny za plecionką żeber
wspólny kręgosłup z tym że już na długo
przed nimi włóczony przez kogoś za kogo
kto próbował powstać przeciwko ich zmowie
chodzenia obosiecznie właśnie jest tu goleń
już po powrocie ze śmierci jest to zakrzywienie
w stronę cienką wysoką to do sprzałej
wspólnej krwi mięsożernej łza podobno wpadła
i zwierzę odkipiało z tej krwi a to co człowiecze
zdołało wystać obco wobec śmierci boku
tak odgotowanego i tak człowiek sprostał
pierwszej swojej miłości zabił ją i pożarł
na jej chwałę wyniku teraz szedł już szybko
do tyłu każdego bił na odlew czerep po czerepie
w grzechoczącej mennicy rodzaju właśnie patrzy
na kopalny oczodół pamięci i nad nim się składa
REDUKCJA ZWIĘZŁOŚCI
zwierzę na wylot
zjedzone przez człowieka
postępuje za nim
jako odwrotna perspektywa
stada tu orfeusz
na kolację stracił eurydykę
a więc jada w co już popadnie
W GROTACH ALTAMIRY
myśliwy z pięciu kresek celujący
w zgięcie zaósme za łukiem
w niebezpiecznie wielostronne
zwierzę by uciec prostactwu
nawet za róg pragnienia
jak zabicie ten myśliwy wywołuje
niesłychane salwy śmiechu
w powielanych grotach zwiedzających
jest po prostu błazeński ze składki
myśliwskiej członków dawno odpadłych
od człowieka nawet na kamieniu
bez obrony co dopiero złożonym
w ataku kiedy jednak zwierzę
od siódmej kreski za porożem
swej geometrii wraz z krwią
pada i zalewa chłonne pory baedeckerów
na muzycznych dłoniach
turyści poważnieją chwilę stoją
w obcej krwi po kolana
nagle pełne czujności i oszczędnie
zginają się by nic nie zgubić
z zaskoczenia i w siedem przegubów
po kweście mięśni zapadają sami
podstawowi dla strzały i człowieczo celni
czują sierść lasu zachodzącą skórę
WIOTCZEJĄCY POŚCIG
wysokopienna sarna czterobieżna
w uskoku serca dokrewnym
błyskawiczna diana nemorensis
za włóczonym lasem odniesienia
zatrzaskuje boki w chromatycznej
stronie pamięci u wyczerpanego
z niej samej wodopoju
ale trawa dla niej rośnie
szybciej od królewskiej brody
w czasie dosarniania
siwiejącego na odlesiu tronu
co odważniejsi widzą
jak królowi oko
tuż przed strzałem
pośród źdźbeł umyka
NAZWA CUDZYSŁOWOWA
napój przed zabiciem
swoją falę niech śluzowe
chrapy przeminą ziemia
i ogień przeminą
i słowo zrodzone
okrakiem nad niemowlęcą
wargą przyrodzenia
CHWILA Z JEDNOROŻCEM
jednorożec światła
z wyłącznikiem na róg drugi
na wypadek spięcia w liczbie
cybernetyczne szczęście o kolorze
skóry na odstrzał w genetycznej
probówce mitu najwidoczniej
skraca się przy wodopoju
trzeba opróżniać już wyobrażone
błyśnięcie jednomianu
ślad nie zostawi
ciężaru kolczyka
obroży z przewleczonej szyi
przez pismo obrazkowe
skupi tylko cechy
wtórne przejścia
zerowego rogu pamięci
w którym zwierzę siebie
przeniosło
OBRAZ ZBIORU WEDŁUG RELACJI
niedopałki złotych podków
na bruku przyśpieszają
swe chwytne zziajanie
każdy chce na swoje
kopyto unosić się do przodu
bo go palą od środka zady
DEKALOG
wyłamuję go z gęstych
zasobów gniazda ale on
w korzennych kościach
odwrócił się na zawsze
od wypowiedzianego
i nie chce na to patrzeć
w jakimkolwiek języku
woli żreć boczne tablice
synaju na których wysiekł
swoich własnych dziesięć
PS jedenaste przykazanie odłamane na początku mówienia:
dopóki słowo ciągnie do przodu
biczuj je
DEFINICJA OPERACYJNA
co ogranicza go tak szeroko
w tym wszechstronnym staniu miejsca
i czasu dwóch jego naraz niewidzialnych
braci po jasnowidzeniu jest rozrzutną
zwięzłością linią przywiązania
kalka logiczna
OKREŚLENIE ZEROWE
przechodząc dalej
proszę się nie trzymać
pierwszego oddechu
już go trzeci
z drugiego odlicza
EUGENIKA
kalota ludzka w niej siedzenie
nażebrne większe od jedności
a po bokach we dwoje przędzione
samotnicze wycie do środka
rozgłośniejsze kiedy na zaplocie
to stąd wytryska nasercowo długa
radość chorału i nawecowane
ostrze śpiewu wycina w krtani
powietrznej carusa złociste ucho
we włochatym śpiewie
PS
saint-john perse prosi cię
abyś śpiewał do ostatniego
pulsu wieczoru niech
go śpiew w głąb nocy
odnosi
RZECZ MĘSKA PRZY CHLEBOWYM STOLE
bądź mi do miski łyżki
domowy kęsie chleba przaśno
obyty bez robactwa gdy trzy czwarte ziemi
żywi się robakami siadaj jedz za stołem
gdy trzy czwarte stołów nie ma miejsca
przy jedzeniu przysuń się do tej starej zdziry
wątrobianki gdy trzy czwarte ulicznic
nie ma nawet wątroby na nierząd dopchaj się
do zupy szczawiowej gdy trzy czwarte szczawiu
opycha się kuchcikiem cmentarnym ośliń się
ziemniakiem
gdytrzy czwarte śliny nie wie co to ziemniak z potu
wypoć sięna wodzie z krzemem gdy trzy czwarte wody
z potu nawet kropli jodu nie wyciśnie z zaciśniętej
na pragnieniu szczęki popuść sobie pasa
na deserze chodzonym gdy trzy czwarte pasów dawno
już brzuch minęło z przednówkiem a więc jedzmy
w imię ojca trzy czwarte i syna trzy czwarte
i ducha trzy czwarte świętego za rodzinę
scaloną na talerzu i nie krzyczmy jak z pokrzywy
chórem
gdy ktoś cichcem solo wiatr puści niesprawny
jest w kotwicy widocznie na zgięciach ma za dużo
powietrza ale też nie milczcie jeśli w nodze stołu
zacznie się suchy klekot wtedy wstańcie i pobłogosławcie
na całe gardło łyżki to co z podniebienia
zstąpiło do czeluści i napójcie suche zwierzę deski
przyjaznym ruchem ręki i okryjcie jego grzbiet
wytarty jako takim spojrzeniem kto daleko
PODPORZĄDKOWANIE
jest śmierć bez pozorów i nawoływanie
na nią od chaty jadalnej nie znaczy
że obiad jest nieśmiertelny lecz kiedy
już się je za stołem to śmierć jest głodowa
kalka logiczna
PORZĄDEK CZĘŚCIOWY
zachodzi między słońcem a zachodem to znaczy
wprowadza ich na siebie zawsze w jedną stronę
otwiera gwiazdę wieczorną i głód o tej porze
idzie w jednym kierunku aby w czarnym chlebie
przełknąć do północy jak najwięcej zorzy
ma iść od stołu niechaj zapamięta skąd wschodzi
gdzie zachodzi a kto tuż przy nodze ma to zrobić
co trzeba
niech śnieg trochę odgarnie od głowy gdy w zimie
trawę w lecie a reszta ma tak zostać
jak bez pory i drogi na brzegu popasu
SPACJOWANIE
połknięty przełyk odpuszcza tak nisko
swój głód że odwrotny kucharz
jest już wniebowzięty nóż się tylko
dłuży między nimi
nie zdający ostrza ze sprawy
NA PERSKIM JARMARKU
na sprowadzonej drodze na zło
bądź luźna w pojedynkę
piesza praw do człowiecza
jak oczka w głowie zbiorowego oka
strzeż swej własnej ślepoty
chociażby o lasce
jak własnych zauszników za zbiorowym uchem
pilnuj swojego ogłuszenia
choćby za obuchem
jak zadeptanej w słowach twojej wargi na zebranych
ustach z dzieł wszystkich i wydanych
nie opuść twego zaległego smaku
choćby na cykucie
jak palca swego w powiązanych rękach już na pniu
żył pierwszych
nie oddaj nic ze złamania
choćby zrośniętego
jak krosty twojej z grzbietu zebranego w snopy
nie wyprzyj się zdartej skóry
choćby z abażurów
na poświęcone rzeźne bramy raju wprowadź
swą grząską świnię niech zacznie się targ
przeciw jej krwi zgniłej i nie do przepuszczenia
przez centryfugę brabanckiego piękna
niech niewpuszczona cuchnie jak polinik
w miejscu przewidzianym na bekony z ludzi
niech wentylator przejmie rolę filozofa
WARTOŚCIOWANIE
ciągły m ur do kogoś
a na swoją stronę
wysiadywanie kamieni
i gniew wstrzeliwany
w zakorkowany zad
przepustowości butelką
szampana zakładnicy
dojrzewają do miecza
i siebie
kalka logiczna
REGUŁA PODSTAWIANIA
samozaparcie ikony święty
W cierniach ma już wszy
to szatan luzy w swędach
rozmnaża złote kowadełko
i młotek do bicia czekają
na rozruch łatwo wytłuc
malowane dzieje kuszenia
niechaj sam darwin chwyci rzeźny młotek bije stój
bok w bok z tą wybraną oko w oko ogon w ogon
sam podbijaj jej cenę idź na hazard
daleko za jej mięso za jej krew jej duszę
przypomnij liczbę najwyższą wszechświata i tę cyfrę
powtarzaj w nieskończoność a Świnia niech stoi
jak najdłużej w tej liczbie u fiokowej bramy
aż ktoś coś do niej doda ludzkim głosem sprzedaj
REGUŁA ZATWIERDZANIA
podymne świętości zapisuje naszym
żebrem na niepokalaniu
zwykły szczak gruczołowy kiedy
żebro schnie on je ślini
w naszych ustach a gdy suche
od cyfr to odwija i spluwa
i wpisuje w cudze swoje imię
SCHODZENIE WYSCHNIĘTYM POTOKIEM
w dziurawej misie czasu
szczelny bóg
umywa ręce z wieczności
filozofowie pod nim z manierkami
zbierają próżne krople
na mydliny i też umywają
brakujące ręce sensu więc przecieka
a pod nim mistrze komentarza już konie
swoje poją na pustyni śledziony gdzie samum
szakale po kaktusach przegania więc cieknie a pod tym
pragnieniem brać studencka zdawało się szczelna
pojona odbytowo parska cieknie niewspółmiernie dalej
pod wzrastającą suchość maturzystów ci sprawni
z nogawek
skaczą wprost ze skóry do wezbranej od czekania rzeki
jakby z płci
zerwani zamiast ze snu do pojenia ale sutki stary
wiatr książkowy
porywa po Zuzannach oczu nie przetartych jeszcze
pięścią przeciekają
na tych winnych boga w swoim duchu z tornistrami
pięknie wywiedzionych
z miejsca do źródeł podstawowych chcą bardzo lecz nic
tu pić nie mogą
bo bez przerwy śpiewają ze wszystkich klas naraz więc
teraz przecieka
na mleczny raj niemowląt w wilczej klasie mleka i po
nich to spływa
do pochwy przestrzeni wszędzie podstawianej
ZMIENNA WOLNA
nasza ultim a-thule puszcza się
bliziutko swędzenia każdą
odległość uw odziciel
nabiera na swój centymetr
lśnią dojścia z obojętnej
strony bramy w wypadkach
trudności są płatni porywacze
a więc przestrzeń już mamy
z głowy i co dalej
kalka logiczna
ZBIÓR WYKOŃCZONY
zabezpieczenie ostrożności:
przesyłanie nieruchomości
przysuwa adresata
do adresu ale miejsce
odsuwa się dalej
PS po dezynfekcji:
wygotowany
ssij ropień
na zdrowie wielkiego
skrofułu
usta masz czyste
a i chory
leży pod szkłem
a poza tym złuszczono
to co było
przechodne w powierzchni
ZGODNOŚĆ
z nawiązką przejścia
zamykany okolicznik
miejsca jest poślizgiem
za rozkrok ale stoi
na pokosie progów
uśmiechnięty aż za protezy
lubi swoje rozsuwane
nadzienie
SIEDEM DNI STWORZENIA
dzwoni
wyługowana prawda wargi
nad bezwstydnym zadem filozofii
całuje jej kroczy poniedziałek
pierwszy dzień stworzenia inicjalnej stopy
na jej gardle gdy bedłka
dorasta też do wiedzy o poszyciu
i jest już wtorek usta wywyższone
w mig idą na pasku popielcowym do
sylogistycznej pierwszej więźby żeber Sokratesa
łaskotana środa brodą filozofa śmieje się ze śmiechu
parska śliną warga zgarnia
te wyplute świętości bo na objawiony
kamień węgielny padają za co filozofia
pozwala złożyć się na pępowinie
w nadchodzący czwartek a z nim bedłka
choć na korzeń dni licząca ale trafna
dla podstawowych smaków już odwraca
strony filozofii przed wargami
podźwiganymi w poniżeniu filozofia
z niewiadomych przyczyn nagle w piątek
w pełni odsłania wargom piersi
bedłka sutki podpiera jak może tak rośnie
obok tych dwóch wysiłków zdławienia
odwrotnych kalendarzy wzrostu i z poługu
warga przechodzi na zadane prostym ciosem mleko
skąd śliski bełt języka zda się nie m a wyjścia
oprócz samozassania wtedy ona
wwodzi go wyżej w swoją szyję i oto sobota
RELACJA RÓWNOWAŻNOŚCIOWA
doktor honoris causa
dietetyczne daty połyka
bo biegunki rządzą w
astrolabium ciągle z łapu
capu wypróżniają datownik
a przecież bez twardej
choćby jednej godziny
nie można się upłynnić
na niczym się odbić
kalka logiczna
REPREZENTOWANIE
cyrkle w obłokach
udometra nogi
rozkraczone nad źródłem
żądła magnetyczne
w jelitach ziemi
wypacają z siebie
uczone prawdy o nich
biczowany odkłada
na skórze cudze razy
po zewnętrznej stronie
zrywa się z przedostatniej strony krwi wytresowanej
na systemach rotacji boków na bok bedłka
wypaca swe szczęście jadalne bo dotknięte już
na wysokości
in excelsior dei wietrzy jamochłony z chuci i królestwo
bliskie
bo choć przymusowy ale głód o kulach wchodzi
w system gardeł
i przez to przebicie niedziela wnosi jednoczący garnek
z podrobami seneki teraz wszystko w kuchni
sprawnie odje siebie po usta i korzenny zapach
walki zakończy akt strzelisty wejdzie poniedziałek
posprząta po umarłych życie ponaprawia
grzybnię niewspółmiernie rosnącą na ciszy zadzwoni
ZNAK NEGACJI
wymiatana ze skóry pod skórę
czystość rodzaju ma wędrującą
potrzebę stałości przywiązuje
gdzie tylko nie może
myszkujące serce do nocnika
aby bliskim było wydalenie
nie przyjmuje już odległości
GDZIE
mówi że wie gdzie leży od głowy do stóp po obiedzie
pod numerem siódmym tam gdzie on wie do siedmiu
o każdej siódemce nawet bez liczenia wie co siódme danie
co on wie bez głowy ziemi do sześciu bez oczu gwiazdy
do pięciu
bez płuc powietrza do czterech i bez niewinności do
trzech
różowej wstążki poranku do dwóch w byle jakim rowie
do jednego
worka wrzuconych do zera niezliczonego dotychczas jak
nigdy
błękitu na wznak powietrza minus jedno
wysokie niemożliwe szczęście nieleżenia na końcu boku
obcego od środka po brzegi do ostrego teraz
teraz widzisz nad sobą to gdzie każde gdzie
jest nad gdzie każdym potem gdzie nad niekażdym gdzie
jest gdzie bardziej niekażde gdzie nad jedynym gdzie
jest gdzie bez rady a stąd zmartwychwstaje
to gdzie najwyższe i gdzie jest poniżone
przez gdzie natychmiastowo inne i z miejsca oplute
przez gdzie nie z języka i spoza porządku
gdzie najwyżej zamierzone w każdym przypadku
jadalne gniazda nieba gdzie wielkie jajo głodu
składa przelotność bez skrzydeł gdzie aniołowie
ścielą się na stół zamiast obrusów jak z opłatka
NIEŚCISŁA IMPLIKACJA
nic nie chce nas obrazić świętojański robak
jakie może rzucić światło na sprawy
knotów które za pamięcią zaciskamy
w głąb lampy ale samo przesuwanie niszczy
zestaw w oku widmo naprzód kastruje
nie w tę stronę mruga
kalka logiczna
nieścisła równoważność
okolice miejsca swój adres okrągły
mają w otoce za psem sprężynowym
tu na widok własny chodzić oznacza mieć frygę
zamiast sprawy ale rozprostować wzrok
bezradnie do kolan nie świadczy
że się było jedynym tam gdzie się wkręciło
sypią żartem do garnka w pęczniejącym brzuchu
ziemi gdzie z potocznego zbocza wiedzy
osuwa się z pewników w zestaw wszystkich głodów
mała stopa ghandiego gdzie na końcu
kaukaskiego noża ktoś mu kroplę krwi podaje
do zwiniętych od upału ust i nóż syci gdzie einstein
wzór poprawia kością z swego boku em usuwa wstawia
znak opatrzności boku nie zamyka na przestrzał
w tym trójkącie niczym a więc wieje gdzie całopalny
chłopiec składa wielkie wełtawy na upały świata
i ze skroni ziemi odwija samobieżny ogień
gdzie azbestowy bóg otwiera ojcowskie ramiona
na wszystkie przyjęcia naraz gdzie anty-gdzie nie sięga
i coś ma wreszcie szanse ujść swemu pytaniu
SYTUACJE I WZORY
poliże sobie ogień wzór różniczka z salamandry
popije sobie lodu wzór docieranie klimatu
popływa na potopie wzór bosak archimedesa
oskubie gołębicę wzór ujemne dodawanie
do trójcy się dosiądzie wzór przystawka ławnika
na czwartego do oka wzór kwadrat bez boku
przymruży swą opatrzność wzór ciąg szpary alfa omega
na cudze niedomknięcia wzór konieczne luzy zamka
a nawet na synaju wzór pustynne ułatwienie
od tablic coś odłamie wzór walka z pasierbami
i zje po co dziesiątym wzór gęsta rzadkość
dojrzałe przykazania wzór karencja grzechu
resztą jagnię wypasie wzór wpływy z rousseau
na tęgiego barana wzór wpływy z mutacji
i z rąk od jozafaty wzór wsteczna sztafeta
tym runem się wykręci wzór zmysł gwintu
co więcej na strzemienne wzór dobre nogi na głowę
wysuszy całą kanę wzór nieposkromiona bibuła
a jak się wzdłuż rozwiślą wzór urok rozciągliwości
to nawet galileję wzór pewniki przypuszczenia
potem cichcem wykręci wzór demontaż odstawania
ustnik z trąb jerychońskich wzór ostateczna próba ciszy
ażeby nic nie grzmiało wzór wagner we śnie
na jego zamotanie wzór uproszczenie ostateczności
WYRAŻENIE OKAZJONALNE
beatle john lennon
i miss yoko ono
zastopowali wojny w materacu
w ciągu tygodnia długowłosy
zasiek zaparł się ziemi takiej
w łóżku i śmierć generałów
już szyję obnażała
lecz po zdjęciu wyszła
NOWE POWIERZCHNIE
padlina wiedzy
jako sakrum robactwa
ciągle nabrzmiewa
od zaklęśnięć odchodów
i po śmierci rośnie
jak paznokcie
kto koszerną ma szczękę
stoi śród kondorów
na zdaniu bez ust
na wydziobanym
pytajniku miejsca
czas sterylny jest
i na gniciu
leży żyźnie
z niczego nie boli
RELACJA ZWROTNA
dwustronne zawiasy prawdy
ze znakiem jakości dają
wyjście z otwarcia kto chce
mijać może napotykać
wszystko z miejsca od tyłu
a kto nie chce minie
na wprost a w bok nieobecnym
bij w odstające zęby czasu a kiedy po kłach
jucha się odostrzy bij ab urbe condita
po nadlatujący pomysł rzymu po wilczycę
co się z cyckami pcha na każde wzgórze
i pokłada się od godzin w wymionach
na liniejących od warstw pompejańskich
nakręcanych od wewnątrz chronosach
bij po chronosach od dołu garnkami na miedzi
sypiących się do powietrza bij po powietrzu
jeśli zasypane
sprężynami próżne oko przeciera za długo a dzień biega
bez wyjścia za kamienną rzęsą skryby który na rzemieniu
skóry przypisał się do klepsydry stającej na głowie
by odmierzyć swe nogi bij po nogach niech wracają
na pierwszy kamień świata na którym sekunda przyrody
zamyśla pierwsze rozwiązanie cyklu węża
o co podejrzewa mnie teraz ta żmija
zwinięta w obojętnym oku kamienia
kiedy z kluczem w ustach zatrzymałem słowo
i pięść nastawiam według czasu greenwich
złą godzinę wskazuje mowa dlatego od bicia
nie spuszczaj ani na sekundę precyzyjnej ręki
bij mowę jeśli odstaje jak czas zza wypolerowanej
wszystkowierczej chrzcielnicy bij zamiast posłowia
ARGUMENTUM AD BACULUM
codziennie zjada porcję cugli
hoduje kopyto a pasterz z bhagavad-
gita ugania się za nim na odwrocie
swych nóg o wietrze i tak orzech
toczy się do młotka
kalka logiczna
ARGUMENTUM AD IGNORANTIAM
największy autorytet jest bez imienia
kto się go domyśla traci w niego wiarę
cofa za kij wędrujący samopas
do emaus kiedy prorok znikąd nie wyszedł
i tym kijem w niepopadłe bije
każde colosseum każdą jej ruinę i każdy jej kamień
i mnie bij na tym kamieniu bij dokładnie
by między tym biciem wszystko od nas odstało
kamień zegar czas
PS frydze w greenwich:
uproszczony zegar na ręku
przypomina zwykłą
blaszkę powiewu
jest w zasadzie na światło
kiedy idzie
zachowuje krzywą
zdolność działów i potakiwania
a gdy stoi
same proste gdzie
nic się nie równa
KONWERS RELACJI suchy prowiant zawrotów:
wirująca stałość zachowuje
zawinięte w podołku
zakręty to obciąża jej
zdradę krawędzi
na to jedno
nie posiada osi
PRAWO JEDNOMIANU DYSPOZYCYJNEGO
z historii bezprawia
wiązanek:
kwiatoodporny wzrok
hammurabiego
męczy mnie ale pewny jestem
tej na bukiet ciętej powieki
kalka logiczna
PRAWO DYSPONOWANIA JEDNOMIENNEGO
chaban-delmas
codziennie przebiega w ogrodzie
tuileries brzegi francji gdy mao
przepływa świat przez jang-tse
jeanne-rose mettler
dolatuje w zębach do życia
na wisząco i świat
usta w usta przesyła
jeszcze swój oddech ale
kto zdjął jego plewe wargi
z pierwszej zgłoski płonącego chłopca
ŻELAZNE KLUCZE KRÓLESTWA
żelazo nade mną żelazo pode mną żelazo we mnie
żelazo latające żelazo płynące żelazo jadące żelazo idące
żelazo raczkujące żelazo pełzające żelazo popychane
żelazo stojące żelazem żelazo leżące krzyżem na żelazie
żelazo urodzone żelazo chrzczone żelazo bierzmowane
żelazem
żelazo obrzezane żelazo namaszczone żelazo poświęcone
żelazo podtarte i żelazo podcierające żelazo dotarte
i żelazo docierające
żelazo ssące żelazo pijące żelazo jedzące żelazo mówiące
żelazo biegnące do szkoły do ustępu z żelaza spłukiwane
do innego żelaza
żelazo odpychające pierwszą komunię i żelazo opychające
się pierwszą komunią
żelazo płciowe i bezpłciowe żelazo z miłości i żelazo
nie wyskrobane
żelazo poślubiające żelazo zapładniające żelazo pocące się
na żelazie
żelazo w sadzające język w żelazo żelazo bełkocące
z żelaza
żelazo wzdymające żelazo i żelazo wzdymane żelazem
żelazo spowijające żelazo i żelazo spowijane żelazem
żelazo ćwiczące żelazo i żelazo ćwiczone żelazem
żelazo szukające
żelaznego gardła żelaza i żelazo wykopane z gardła żelaza
żelazo żrące żelazo z bogiem żrącym żelazo z żelazem
żrącym boga
ZDANIE EMPIRYCZNE
siermiężne popuszczanie popręg
na stalowym brzuchu syta
kości ziemia oblizuje się
w rdzawym lustrze może
zapomniane będą wszystkie
sztućce w szpiku albo
białe pasma włosów za
cholewą zwycięzców in spe
gospodarnie trzeba czyścić
paznokcie i ścielić murawę
kalka logiczna
ZDANIE ATOMOWE
nie bójmy się rzecz straszna
nazwana łagodnie więdnie
w głosie pies leniwy nie dotknie
naw et kości rzuconej pod nos operacja
kalosz najlżejszego śladu
nie zostawi po rosie
jest natomiast groźne
kiedy wóz pancerny ktoś nazywa
mordercą ten już cyngiel
naciska w słowie
żelazo z sercem i żelazo w sercu żelazo z wątrobą i żelazo
w wątrobie
żelazo z żelaza z ognia żelazo z powietrza żelazo z wody
żelazo mięsne danie
z żelaza dla żelaza na żelaznym stole za żelazo i za
żelazem gdzie żelazny
ober ein topf żelazny wsypuje do żelaznych jelit w dole
grób żelazny
już połyka odchody z żelaza wysoko żelazny dach
powietrza z żelaza
a nad nim żelazna klapa bezpieczeństwa z żelaznego
światła
słońce też z żelaza po żelaznych bokach też żelazne
drożdże
nie rozpakowane wprawdzie ale po zapachu czuje się
genicznie najlepszy
rozpłód żelaza taki stan żelaza na dzisiaj wynosi świat
na zewnątrz
wszechświata a ile jest tego w środku to się
zliczy
dopiero po żelaznym sezonie po oddaniu kluczy
od królestwa z tej ziemi do końca z żelaza
ZDANIE APODYKTYCZNE
dęty konkurs
orkiestr wojskowych
na ustach wszystkich
przepukliny dźwięku jako
mosiężny obraz siły
zwycięża wyciskająca łzy
i krew orkiestra z obręczy
bębna który zaciął się
pod wagram a dziś
z zębów europę wypuszcza
PLANOWANIE NASKÓRKA
nieposłuszeństwo wody
karze tama wolny przebieg
zamiaru rozsuwa brzegi
to prawda chąźby
rozchełstanych za zręby
wyniosą sypkie stopy ziemi
bez betonowych wędzideł
za buty z drugiej jednak
strony jaki podkówkowy rybak
zanurzy wędkę w pankości
cementu by czekać weny
kiedy nie ma krwi
PS
coraz luźniejszy wzór krwi
przyśpiesza przecieki
do byle jakich arterii
z przetaka do przetaka
przesiewanej chwały
tylko błazen uparł się przy wenie
przezabawnie ściślej od roju wylotów
PRZEPRAWA Z PERSKIMI DYWANAMI
zawijaj zwijaj od siebie nieporęczne odstanie
luźnej kądzieli ciała to nie tkanie
to marsz na wrzecionach tak ważny w osnowie
dla serologii dywanów pod najgłębsze nogi przyszłości
rozkosznego stania na gumowej drodze wspomnień
nie rozciągaj odwodów zaraz maruderzy
porwą to co przy kości koła przy tym mig wykręcą
w zupełnie niepiśmienne szprychy ćwicz więc batem
odstające pogłowie nogi niech choćby na nosie
a idzie obok twego czołowego węchu bo za jedną
poboczną smugę cząbru można stracić całą
szyję z okwiatem bo to są wisielcy tak sprawni
że w pętli dają się prześcigać by toporem
bić już bez węzłów po żyłach co gorsze
dla głupiej przyśpiewki oj dana zważaj więc na ręce
gdzie spać chodzą mają być w odwodzie o piątej nad
środkiem
czyścić zęby po słowach ze snu twego boku
licząc tylko na dwóch jeśli czasem w liczbie na apelu
coś im tam się potroi to znów oni chytrzy no bo dodający
siebie do innych wtedy jest nieunikniona dwudymna
próba ognia na skórze parami co w prawo co w lewo
musi tabor wypalić na wskroś i choć z mięsem
ale draństwo pary już nie puści a piszczele
liż co drugim językiem obrosną w trzaskaniu
grubomięsnego bata takie są okłady odwieczne
na nagości i bicie na ropie jest ciche w głąb tylko
bolesne
PRAWO SYLOGIZMU HIPOTETYCZNEGO
jeśli więcej warta ucieczka niż
pościg uciekaj na przemian w obu
cieniach stworzysz takie tkanie
ujęcia i odbicia że porośnie potem
wspólne czoło nad biegiem
reszta się podstawi
kalka logiczna
PRAWO POCHŁANIANIA
przyległe gardła ogryzają
twój smak i tak pątniczy
zatruć go na słowo oznacza
zapalić wszystkie naraz
migdałki lepiej zatem
chrząkać i tylko w głąb siebie
na zewnątrz już sterylne odbij szybko gorzej z wzrokiem
który bez ciemienia lata na potrzeby światła co milę
na lewy kolor chromatycznie kuca na co ci zza barwy
już go dopadają sangwiną i nagle przyssani
roją się od niuansów i pchają w tę kaszę
siedem rozdroży tęczy aż zaocznych o wtedy zamykaj
szybko siebie bez źrenic niech już to przepada
co z oczami wypadło na ziemi szybko proś edypa
rzędu który do tej pory grał godzinki na lasce po flecie
dwurzędowym niech się cofnie za plecy i ślepnie
do przodu
NAWIASY
nad każdą ziemią stoi ziemia
i za każdą gwiazdą świeci gwiazda
do upadłego pasie się chmura
na chmurze człowiek to zwodzi
w dół na pokuszenie gniecie w ręku
obcą rękę kopie nogą obcą nogę
zazębia się z zębem innego i pruje
szwy na wylot zastawek i paprochy
święci nad paprochami albo spluwa
nad oplutymi sika nad zasikanymi
jest człowiekiem nad ludźmi ale
w dzień odpływu staje się swoim własnym
brzegiem dziwnie to wygląda jak jego ręka
składa się na siebie samą i oko obraca swój
widok na swe dostrzeżenie ząb zaciska się
w zębie na samopoczuciu odbitym w głąb
kąsania i kopiąca noga odkrywa dół własny
po kolana gniazdo nosa węch własny zalepia
tożsamością a wypluta ślina zatacza potwarz
nurkuje w otwarte do powierzchni jeszcze własne
gruczoły a w szalecie poplątane pętle
moczu z nóg zmywają tłoczone podstawy
sprasowanej hydromechaniki i dźga już osobno
powszechny śmiech w wargę jak naleśnik
zawiniętą w podszewkowe słowo jakże kostny
to czas człowieka oto ma wszystko co z braków
na sobie swój ciężar swe gemini i swoje
perpetuum nie nobile gdy kapuśny odrzywołek
RÓWNOLICZNOŚĆ ZBIORÓW
O krok przed sobą niesiesz wszystko
co w pień za plecami wycina
ruch do przodu ale w zbiorze
rosa na powróśle urasta tak wielka
z wysiłku że się odwracasz od nabrzmienia
i wybieg swój kosisz
kalka logiczna
REDUKCJA TRYBÓW
trzask boczny środka
w komorach ciszy
niech będzie zwiastującym
wyjściem z geometrii
po kapelusz od kątów
odwiany
jest bez tokia na szczawiach jest dobity
do podstawy teraz może ruszyć wewnątrz
z zawieją własnych członków i jak w roju
dostrzec królową ruchu i trutnia poziomu
dających znak na wynos tylko przeciw własnej
niedonoszonej w swym sercu kołysce i na sobie
uskładać własne skrzydło na ciężarze
gatunku i na sobie zaostrzyć dzidę lotu i na sobie
stępić berdo siekiery i pod sobą podpalić
wszystkie własne nerony i za sobą włóczyć
swoich własnych chrześcijan na powrozach
swoich żył własnych i do woli wypróżniać się
w wydrążone swoje własne kości i
zasadzać w nich swoje własne oliwki
na swój olej jadalny i na pomaszczenie
pierwszej wolnej powierzchni pod dłonią
i po łokcie zapracować się sobą bez normy na
sól i na wodę na chleb i na plewy
oskomego sporysza i ten kto tak zrobi
odklei się od swego trupa na innych i w grząskim
nacisku odczepi cudzy kondukt i na pochyłości
własnej zobaczy jak lawina z podbitych podeszew
zmiata zeń co do nogi i wtedy to szczęście
jeszcze może się zdarzyć ktoś naciśnie butem
twoją wargę dotychczas składaną i ta warga
pęknie przez całość i długa słona smuga bólu
opasze cię wpół mocno na wskroś bez nawiasów
ZEROWE POLE CHODZENIA
za tą ciemnością nic się nie ukrywa
dlatego jest tak ciemna
ślepiec mierzący ją laską
odłamuje z obu końców dotyk
który pierwszy o wszystkim nie wie
oprócz dwurzędowego kielicha
przelewania plazmy w plazmę
od nacisku nieobecności pleców
za plecami zakłada że jest to
początek blasku puls ust czarnych
pękających wzdłuż czerni i w tej szparze
gotująca się do marszu weselnego
krew i ktoś w głębi trzyma ją
na smyczy przeciw niemu co
nie jest prawdą wystarczy podwójnie
zamknąć oczy by dostrzec sprasowane
zerowe pole chodzenia jest podobne
też do ust pękających lecz od wiatru
który przewraca przed nami strony
śladów pewności a że język
ma od spodu mokry pierwszy
spód zostawia przed stopą i to pole
wie jak ginąć po wierzchu i tyle
WNIOSKOWANIE POŚREDNIE
trzebienie snu odbywa się na jawie
prostolinijny nóż oddziela gruczoł
który przekraczał swe krocze od pogody
nasiennej a sen stoi mordem urzeczony
MÓWIONA ZABAWA W PÓŁNOC
mówiący prawdę o północy
śniąc nie śniąc bełkocze
noce w tej prawdzie bo zwierzona
powłoka mowy jest poszwą
rozstajnych ciemności to nic że przebiega
przez nią biały wilk trzeźwości
gdy za nim ciemno nabity myśliwy
przyklęka do wewnątrz i celuje
znacznie dalej niż w serce twoje
bo sam jest tym sercem na uwięzi
cyngla nocy rozdartej więc ty mówisz
a wilk biegnie a myśliwy klęczy
w środku tych ruchomości po umarłej
zwykłej drodze przez cienie z kopytami
łęgowych koni z zabawy na minutę
w północ i raz przedawniona odsiecz
zabawę tę unieśmiertelnia i północ dziczeje
w tym nieuważnym gnieździe rodzi
drugie gniazdo zastałe i z tego królestwa
zrywasz się w języku nim tylko odtaczasz
boczne jajo ciemności od przepaści prawdy
RELACJA IN STATU NASCENDI
jak zaczęliśmy się bawić
przed kopytem w konie
tak teraz ujeżdżamy
odrutowany puls
dżokejów bat długości
ciągle nastarcza
kalka logiczna
RELACJA BEZZWROTNA
namowa do gry w chowanego
jest sprzężoną samoinstalacją
zanim ustalą twą głowę
ty się jej domyśl jak najszybciej
zaklep i wiej aż za pieprze
niech gra miejsce dostatnie
PODWÓJNA GWIAZDA PORANKU
patrz pod górę wysokiego poranku i wyżej
aż prześcigniesz każdą możliwość zdziwienia i obłe
oko twoje
oprze ci się daleko poza własnym zmysłem i pierwszym
powietrzem
teraz zawołaj kota snu z pęcherzem nieczystości
w białych zębach
otwarto nas wychodźmy z wszystkich barw i oczu naraz
wzrok zlistnia się szeroko jest w listowiu tlenu ptak
porusza
nasz śpiew od środka to ta gwiazda dzienna zaciska
na przełaj
oddech na wysokościach z alleluja strzały wniebowzięte
mgnienie nieba
a buty co dwukrotnie w śnie mnożyłeś poprzez siedem
innych kotów
zostaw bo noga z bajki nam zawadza zbyt o ziemię
zachodzoną
w skarabeuszu potu po cholewy pełno od wysiłku samych
pięt
ten marsz jedynie czesze się pod górę z samych włosów
światła
patrz w zarastającą powiekę korzenia i niżej
aż nie dopadniesz niczego oprócz sypkich plew nocy
odwianej od jej ziarna głębiej jest też światło jest
najwyższa gwiazda poranku z pomylonym kierunkiem
ZNAK ABSTRAKCYJNY
pan wychodzący z pani
na następny spacer przekształca ją
w kierunek i kiedy się kłania
dajmy na to podwójnie na zielone
boki rzeczy słowem przetartej
to z niej do siebie przekłada
garść pieczonych kasztanów
na pionowym ogniu
kalka logiczna
ZMIENNA ZDANIOWA
ciągłe incognito szczęścia
albo butów pełnych krwi
po cholewy jakże często
chce zabić zabite
by odłuszczyć marmurowe
oko śmierci lub życia
ale trafia tylko na powiekę
świtania jej spojrzenia ale zawołana przebija się przez
wszystkie
skalne stopy letargu kiełkuje między palcami grabarzy
pijących herbatę z jej ziół przewleka też nie wołana
nawet zawzięciej niż w głosie i patrzy też zawzięciej
w miejscu na oczy zaszczepia w skostniałej ciemności
harcującą gałąź z nieobecnych więc zawołaj
antracytowe zwierzę nocy spoza bestiariuszy w nokturnach
składane w głąb zażęcie natury na ciemno to na
pierwszym
listku światła znajdziesz zadry zezujące w opuszczoną
stronę pamięci jeśli jest połknięta przez sto pysków
połóż rękę na nozdrzach ugną się od strony
zakopanego węchu zadrzewienia
a nogi co trzykrotnie w śnie mnożyłeś poprzez inne
zwierzę
zasypuj z wolna z góry dnem a z dołu martwooką górą
dokąd przecieknie pot w co się zawęźli w środku twoja
górna sól
pytano szpadlem już nie raz i po połowie aby dziś
przyklękać w boczną stronę na pytaniu
WYPRAWA PO KOLUMBA
dryfujące światło ze złamanym skrzydłem nawiedzonej
dali
gdzie wyspy zapominają swoich nazw od podstaw
kontynentów
gdzie krzysztof kolumb w podróży sznuruje na lewo to
co się sznuruje na prawo
gdzie płynąca za tym wszystkim foka ma uśmiech jego
matki zawsze dzisiaj umarłej
gdzie za tą foką a bok w bok cień jej płynie zawsze jutro
żyjący
PS rozbitek:
i przez cały swój długi ocean
odkrył już za brzegiem
z całości mórz zdanie wody
wyżyma je bo jest słodkie
i ocala wszystko co ulewa
tak starałaby się bokiem ominąć
ale korsarz warga w wargę
szybszy usta pierwszy otwiera
i to zdanie za życia połyka
NIEROZSTRZYGALNOŚĆ
nonszalanckie aż do serca
nieznane z braku miejsca
kreśli swe różnice w znakowaniu
na brakującym białym przedramieniu
lecz na postać kształtu nie odkłada
kalka logiczna
RELACJA PRZECHODNIA
wyprzedzająca wszystko
chciwość znaku na sprzedaż
w bezimiennej rzepie
zasadza ramię wagi od której
smak jej się odchyla
CECHY
kostropawy zarys na licho wie czemu
źródle nieścisłości to co bije
jest pitne tylko na czerpaku szczęki
brak wręgi po które pragnienie
schodziliśmy w te jary gdzie dzbany
nadpękły od odwinięć a wokół kręcone
powrósło przełykania nim opasać
można już każde miejsce ale od ust z bliska
nie ma jeszcze tej kreski która zatnie
inaczej każdą wargę a tak samo wodę
ZNAK PRZYGARNIĘCIA
myląca ścisłość rzeki
w niej heraklit luźno
rozwiązuje po łokieć
przemyślaną ręką
oderwaną od brzegu formułę
czym się człowiek
tonąc nie podpierał
INSEMINACJA RACHUNKU
prowadzone za włosy
do szlachtuza eurydyki
jeszcze zwodzą na
pokuszenie swoje imię
biodrami i to wszystko
co po drodze od nich odstaje
koszt zbiorowego żywienia pamięci
rośnie bez umarłych dlatego ładujemy
wraz z kapustą gotowe do jedzenia
na żywo dosercowe samokarabiny
dźwigamy całe porty od znaczeń naboju
ładowne po komory gazowe te nasze
sprawne kuchenki przenośne lecz pamięć
poza wagą traci ciężar kaszle
na poranki za kapustą zwykłą a wieczorem
jak bez jelit je swe omaszczone
margaryną dziąsła i nawet nie krwawi
wybucha statystyczna panika księgowy od śmierci
zdaje się na sen oto jedna z krów egipskich
przepływa wisłę i poszóstne wody
dorzeczy niepamięci puszczają samopas
bez cenzury traw y tę krowę za zielone
na gdzie rzym gdzie krym gdzie znaczenie
u jej wymion wycięte w pień powietrze
na ssanie zbiorowego raju doliny za mleko
płynącej i miód do ujścia wszystkich pragnień
które teraz są jawne za piciem i księgowy widzi
jak krowa wchodzi na kapitol skąd ab urbe condita
wilczyca nas żywiła za nasienie i zadry sodomie
na pół kłów tylko dzieląc swe łyko krowa kładzie się
na całym rzymie naszych gór wklęsłych od patrzenia
ŚCISŁA IMPLIKACJA
przechwytujemy przelotne chleby
ściślejszymi szczękami
to sokrates głód okadza
nad żywnością dodaje
pośród napięć zębów
swój chwyt na przysmaki
lecz co zjada receptą przykrywa
kalka logiczna
ŚCISŁA RÓWNOWAŻNOŚĆ
mennice kasków określają
obiegowe wartości ciemienia
garściami połykane klapy
bezpieczeństwa zmieniają
wolno kształt dłoni z
czerpaka na wylot kaptura
są wizjery ale nie ma wizji
na niby i jej wymię rozlicza naszą pamięć na ser
i maślankę
a za masło bije nasz głód na medale teraz całe z kolan
słychać wstające mlaskanie wszystko się odżywia
bez pamięci
umarłych na stole i kanibal w kostce na maggi wyssany
za bramę
bez ust się rozpuszcza na zawsze wytrawny księgowy
słyszy jak powszechnie mleczne zęby rosną w szczęce
wszystkich zbiorów pamięci jak miękną do zera
o piątej nad ranem
wraz z mleczarzem w butelce już poza zębami
pobudki na wstawaniu broń boże nie z rożna zasysając
siebie
do krwi już bez wyjścia z potocznego mleka
bo kogut też z niej ssie swój krzyk i nie pieje pije
ŚCISŁOŚĆ NIEPRZYLEGANIA prometeusz tak wykłada sępowi wątrobę:
dozuj ją jesteś pierwszym
z siedmiu chudych
a i mnie się przecież
coś należy choćby tylko
za samo podanie
gdzie bito serca na świnie
a potem na bekony gardła
i krótki raj wychodków
na ogniach tłustych zasmażanych
z cebulką feuerbachem
mścił się dla każdego
kto zawsze zasoloną
warząchew zza cholewy
wyciągał i bróg dzielił
na przaśny i zakisły
jak tylko mógł dokładnie
wgryzał się w rdzeń wieprzowy
i w bród szedł a na sucho
przez kaszę skąd zapijał
całego heraklita
wraz z nałożniczą rzeką
przez wszystkich rozebraną
kto wie czy nie on czasem
ocalił pas na którym
brzuch przyszły się popuści
do ostatniego oczka
zaspanej opatrzności
bo ten za konopiami
co poszedł widać zarósł
od serca tak pragnieniem
czystości że go kucharz
na szyby pociął nożem
by znikąd nie ciągnęło
ZDANIE ASERTORYCZNE
obierający ziemniaki sofokles
ma minę robaka bez
przyszłości bo głód syntetyczny
nie chce jeść byle czego cóż
dopiero grzebać o sztucznym
poliniku zupełnie bez łupin
kalka logiczna
ZDANIE SYNTETYCZNE
dziesięciokrotny morderca
w komorze czeka na
swoją gazową kochankę
prawo jeszcze na to
pochwę wymyśla łagodzi
wejście śmierci w głąb
nieczłowieczeństwa
w czasie przemówienia
solony śledź ożył
opływa okiem
ruchomy bok wody
sól go wyraźnie
porusza w tej mowie
nieprawdopodobnie słono
płaci za olbrzymie
oczka wyobraźni
trzykrotnym przesoleniem
tej samej ilości
można chwilami zobaczyć
jak otwiera swój pysk
i prosi o mniejszą
zwięzłość między sodkiem
a chlorem lecz nikt go
już poważnie nie bierze
bez potrójnego kryształu
ogon tylko w kącie trójkąta
liczby powietrza i wody
ni to stoi żona lota
ta uśmiecha się uciekająco
do złapanego śledzia
ale uśmiech przez bryłę
nie dobija do płetw
TEORIA ZBIORÓW UPORZĄDKOWANYCH
od stuleci namawiamy
kingę by rzuciła wreszcie
ten grzebień w miejsce
inne
ale ona tak się zaczesała
że nie widzi gdzie się ma
przedzielić
Z DZIEJÓW GEMINI
samotni w dwa widelce
jedzą śledzia nie od pary
co kęs to z innej beczki
im się całość w soli odbija
więc w dwie samotności
próbują jeden widelec
jeść w dwa kęsy zamiany
nikt nie zszywa i oni
popęczniawszy odstają
PS
przychwycona za gardło
łyżka wszystkie smaki
wyśpiewa do wzięcia na
rożen wie że cudzy
głód ją wybieli
ZNAK RÓŻNOŚCI
filująca płeć dogrzewa
swe ognie na jadalne
pulsy dwoiście
oksydowana zaspa tlenu
ma szczęście we dwoje
a w oddechach
własnym środkiem kupczy
kalka logiczna
ZNAK ZBLIŻENIA projektująca wada zgryzu:
w jamochłonach wola jest
okrągła tak się toczy
jak chłonie nikt nikogo
naprzód nie odjada
jemy to życie z kartofli
w zbiorowej garkuchni głodu
poza kolejką w zapusty
za darmo omacujemy
brzuchy falstaffów
jeszcze na nas burczące
za nimi do końca
stolców opowiedziany
karczoch dogrobnie pewny
wyjątkowo po pierwszym
kopci się od znaczeń
cały w sińcach rozpusty
obojniackich bigosów
niestety gotów zlizać
każde miejsce po sobie
są jeszcze sztućce
które babuleńka
z kozła rogatego
na stół nie dokłada
choćbyś ją z opałem
wynosił do przedsienia
mam swój czas na was
nie mówi i z dymu
plecie modlitwę sytą
przed niecodziennym jedzeniem
PRAWO WYŁĄCZNEGO ŚRODKA
programowane żarcie na niedziele
ma stałe wychodne mycie naczyń
sakralnych nie oczyszcza szczęścia
podróży w jadłospisach natarczywa
brukiew ma coraz grubsze wargi
i bluzga w formule
BABILOŃSKIE DOSTAWY MIĘSA
za nocy końmi cichymi
wozy pełne koniny
zdjętej z cesarskiego boku
do obozowiska trzewi
jadą przez nie na przełaj
pierwsze będą przed ranem
drugie będą przed nocą
babilońską klepsydrę
wieszać na oczach głodnych
że nic nie dojechało
według takiego czasu
sypkiego po języku
bo konie się zajadły
za nocy końmi cichymi
wozacy pełni woźnicy
zdjęci cesarską obręczą
na bicze roztrzaskani
klinem piszą na piasku
do mości pana głodu
wymowy błyskawiczne
że są tu zatrzymani
przez same dziwonogi
bo konie poszły w jedną
a oni trzecią stronę
choć całe swoje ręce
z lejc ani wypuszczali
EKSPERYMENT ZALEŻNOŚCI optyczne zrazy raz a:
życie jest widne ludzki fatoł
rozplenia zezy w filozofii
rodzi się zygzak w okularach z
na podstawie wszystkich dań
z pryzmatów
kalka logiczna
EKSPERYMENT NIEZALEŻNOŚCI
plenarny stół z krawędzią
przywłaszczoną na nim
z rożna pomyślana
okrągła łaska kiełbas
ta co bez rozdroża
na czosnku wjeżdża do zaduchu
gra w klipę z boczkiem żywy
odbiór towaru świadczy że w świętości
ma granice nieskończony w tym duchu
dobrze wszystkich jest
z miejsca wyprzedzić
przyślijcie rany końskie
coś popić i coś zajeść
bo my się tu do reszty
na miejsce nie zwozimy
a za niekońmi nocy
niewozy niewoźnice
nie obozują nie śpią
nie dymią i nie jadą
nie krzyczą nie zwołują
nie wiozą niekoninę
nie w prawo i nie w lewo
nielejce nie ściągają
nie piszą bo nie żyją
nawet tak jak nie trzeba
to tylko babiloński
car patrzy na papirus
na którym jego pisarz
piórem konie zaprzęga
EKSPERYMENT ROZCIĄGLIWOŚCI
ogryziony zapis kości
to najzwięźlejsza kronika
psów które ciągną z daleka
swą skórę przez głód a z bliska
to są znani do syta ludzie
mój ciągły wół bezmięsny
ścisły pasie się na spłachciach
ogona za kopytem
co w poniedziałek z nogi mu odrośnie
to we wtorek czteronożnie zjedzą
i co teraz ćwiartować
od środy żeber do podobno
mięsnych ksiąg niedzieli
gdy wzdłuż źle mu się wiedzie
ta miedza na łańcuchu przyczyn
wyprzedzającego na ukos pasienia
z oszczypanym brzuchem
od krzyżowej namacalności
ze statystyk wzdęty na południe
od szczerych zaklęśnięć na północ
zagrząźnięty kałdun na zachód
wielostronnych przednówkach na wschód
ma do zarżnięcia jedynie trzy ósme
odstającej od ogona
filozofii bulionu na kościach
po sobocie a ciągle na piątek
no bo paść się ma tylko
do środka
CIRCULUS IN DEFINIENDO
w wesołym przysiadzie na rożnie
zwyżkuje nam wędlina za to
żywy kaban dłuższy ogon nawija
w sumie rozpasanie przebiega
obok brzuchów a z różnicy
buduje się obroty
bo resztę się miele
kalka logiczna
BŁĄD MATERIALNY
wielotysięczny nakład snów
połknięty w ciągu nocy
zbywa rynek
rymowane odręcznie folie
CIRCULUS IN DEFINIENTE średnica głodu:
placki z szarańczy oddają
najlepiej wspólny kał autofagów
zawęźlonych do własnych średnic
bo kuliste jest pole uprawy
przy jakim stole jadłem swój głód
do roku okrągłego z poległą
pięścią ojczyma za miską
nie odnajdzie się już w tym naczyniu
wiem że wybiegłem stąd na wyprawiony
spłacheć skóry ze szczęścia i na wiwat
życia bodajże zamarłem na dobre
pchnięty kolbą do głowy po krzyk
nic z tego nie wyniosłem jak chcecie zobaczcie
stół nasz stoi jak leżał cały ojczym z pięścią
sam się przebija przez zamykającą
połę mego zwycięskiego szynela
jako jadalny pakt wersalski
odrąbanym skrzydłem nike
zamiatam teraz pola stutysięcznych bitew
śmieci folderów kiedy zdążę
wypaść z obiadu nie wiem
URYWEK Z MLECZNEJ DROGI
gdzie jest mój anioł dziki
gryzący suche rogoże wyżętego
z nas wszystkich ścierniska
ciepłoboka krowa jednająca
łączne osty wbite za paznokcie
krwi długiej od traw y do trawy
za nią ja chodzący
w połach płaczu
do ziemi
a gdy w pierwszych śniegach
szron zasiewał pięty
w lodowatej przerębli nóg
bez przypiecka przystania
i odkreślał z widoku
dla innych tak dalekowzroczny
dym zaszczutego
za górą komina
jej rzadkie królestwo kału
obejmujące zaledwie
trzy czwarte moich stóp
wyścielało mnie od środka
ze wstydu nie podpisanym
pierwszym dekretem o cieple
gdzie jest mój anioł ciepły
na nieustannych biczach
ćwiczony wytryskiwania
z czterech wymion świętości
międzywiecznej ropuchy głodu
z którą pysk przy pysku
ssałem tę odszczepioną
od nieczłowieczeństwa
miękką gwiazdę
czyichś płynnych ust
PEWNIK OKAZJONALNY
wysiewać mannę w głąb siebie
aż zatka słuch i ocali się
w stolcu jeryho to jest głuche
na wszystko menu lecz
pod murem zjada się najniżej
podymne święto rozdroża
jałowcowy bieg na wszystkie
wiatry naraz nad tym
parasol nosa pogody
dwustronny debiut powietrza
poranna pora myszy i lwa
ekologiczna nawa uchodząca z życiem
z prześwietlonych do środka płuc
oddychający ślini wargą
błonne szczęście powiewu
gdyby nie wiedza o gatunku
wewnątrz nas rosnący banan
byłby jadalny i każdą swą stronę
świata mógł kołysać w powijakach
krwi jak drugie swoje narodziny
ale możliwość noża którą
zdobyć można wszystko w obcej piersi
daje plony z osocza zielone
i tak małpa go w nas podbiera
CIRCULUS VITIOSUS
kakuzo okabura dojada nam
głodem odbiera wszystkiemu
poza nim realność zębów
być może z pól ryżowych
wyszedł jego język prosto
na człowieka
ZATRZYMANA DO WYJAŚNIENIA
nie pozwolę jej
ani przybliżać się
ani oddalać
ani wznosić się
ani opadać
ani rozwiązać
nasz stosunek
ukosem
nie do przyjęcia
jest jej białość
lub antracytowy
pomysł nocy
w jej twarzy
w jakimkolwiek kolorze
byłaby zabita natychmiast
przeze mnie
ale bezbarwną
spaliłbym na stosie
kolorów
nie dopuszczę
by była zimna
lub gorąca
ani letnia
lub skostniała
nie może dźwigać w sobie
ani ognia
ARGUMENTUM AD VANITATEM
coraz więcej w nas
lassa na mustanga
w spirali żrącego
zawrotne wiry trawy
a coraz mniej ręki
która wyrzucona
mogłaby paść się tak jak
on bez środka dokoła
kalka logiczna
ARGUMENTUM AD MISERICORDIAM
robaczkowy ruch spontaniczności
tłoczy półpierścienny
projekt lawiny kalosze
empedoklesa nie zajęte
ogniem i otwarciem
brzeg etnie podstawiają
aby się zaparła
ani lodu
ani topnienia
w żadnym jednak cieple
nie może być
wyzuta z temperatur
muszę zamarzać przy niej
lub płonąć
nie do pomyślenia
jest jej życie
lub śmierć
jak narodziny
wyraźna godzina chrztu
lub zmierzchające
w ostatnich olejach
namaszczenie
również nie do pomyślenia
jest jej nieobecność
brak jej krwi
w moim sercu
znienawidzi mnie
bo jest logiczna
więc bez szans
na nienawiść
czyżby chciała
zacisnąć rękę
na mojej krtani
kiedy sama
jest w tym gardle
ARGUMENTUM AD VERECUNDIAM
odwar z postoju kwiatów
ma w korku najgroźniejsze
wargi pragnienia
język w nasze usta wsadza
śródmięśniowe zapchanie
i odgryza to co się pije
KONWALIA
nasze drzewo porastają lasy w majaczącej sarnie
zakwita bok konwalii lecz kto zdoła
ją wynieść tę na szronie ręki
nie palącą się świecę natury więc las w stronę serca
porasta kopytami sarnę konwalia podpływa
do źrenic szuka wyjścia z wszystkich naraz saren
ale las nawet w obrazy zapuszcza korzenie drętwiejące
sarna zrywa się ale tylko w konwalii a ta w niej i ruchy
za tą samą skórą dają poty raz życiu raz śmierci
na mieszkanie więc we cztery oczy
kładą się w jedno lustro lecz w nim widać tylko
gęstwinę przeciw wyjściu spojrzenia gdy na skok
z obcych mięśni za grząsko kładą się bez boków
na siebie z nadzieją światła w obcym zadrzewieniu
jeśli dalej z nią spać w tym poszyciu to zaraz
francuz w usta mowy wepchnie na ukosach
pięć zdań w prezerwatywie tym się kończy
każda suita na dzwonkach każda konwalia ma bidet
grzecznościowy zostawmy te w chropowatej ściółce
poranione boki pamięci niech je liże bez języka
sama natura na czerwiach jeśli w nich przetrwała
ZMIENNA ZWIĄZANA
dla każdego kto drewnem się smaruje
by porosnąć liściem przyjaźń z dzięciołem
jest łykiem kory każdy pukający
gada wprost do jego imienia
jak do robaka to go własnym chlebem
napełnia i z dziupli wykłada
kończy się krew
muszę się streszczać
ufaj mi jestem
z twojej niepamięci
dumny po ogonie
i kle wbitym szczerze
aż do mego serca
za marnotrawstwo braci
zadeptanej rui
pochyl swą sierść w stronę
mego stygnącego karku
być może wspólnym grzbietem
ominie nas człowiek
więc możliwie cicho
nie wyjmy słyszę go
ma napady
odwracania
co chwilę
mijania
ZNAK RÓWNOWAŻNOŚCI
w koronkowych próbkach powietrza
nawias krzyku na oścież
to dwudyszna różnica płuc
prowadzona wzdłuż jednej tchawicy
przepoławia swoją równowagę
ZASTĘPOWANIE
to co trzeci oddech zatajać życie własne
dla innych a prościej z powietrza
odciągać co trzecie latawce na pisanie
o ich przelotach w tym duchu można
chuchać na lusterko aby umieranie
było kussze w trzy czwarte i z jego podołka
jeszcze móc coś odwinąć na nowy ułamek
SERSO
posiwiałe niebo odlotu gdzie wczorajszy żuraw
siodła zleżały obłok na wylot ostroga
przaśna go bodzie by zagrała śledziona na wschód
lub na zachód czy spięta południem ruszyła
na północ jak chce bez wędzideł a ten ani zarży
bo zgliwiał w każdą stronę na sieczce z poręki
więc żuraw miesza go kompasem prycha bez kierunku
i zbełtane oczy luzuje aż do kopyt kompas też gliwieje
a la dali więc jeszcze raz ostrogą głos podnosi
do brzucha lecz ostroga woli żyć już na miękko
przeprasza zwija w luźny kłębek bodzenie ugniata
na piętę w bok rogate strzemiona żuraw
wyciąga suchy prowiant madagaskar w proszku
wiatr tyłkiem prasowany krystaliczną kostkę morza
w sam raz jak na słony susz mokrego nieba
i to w oku składanym na grzbiet się przewraca
wraz z mięciutkim widzeniem do centrum siwe niebo
rozumie swój naleśnik z żurawin żuraw po jedzeniu
zakłada na dziób serso i nim kręci jak nie może
wszystkie koła odlotu z środkami na zewnątrz
obłok kuca za nimi niby to się mierzy
na łokieć z odległością a on się podpiera
resztką wyliczenia z kwadratury koła
ZDANIE HIPOTETYCZNE
podejrzeć siebie w cudzych myślach
jest najbezpieczniej co zniesławia ciebie
nie dostanie obiadu będzie w kącie
pusty talerz zlizywać po tobie
SZUM W TARABANACH
oberwańcy pamięci
zleżali do skóry
grzeją swe łachy lewe
na nieprawej nagości
rajfurzych palimpsestów
wśród nich zgliwiały brutus
ogryza z cezara
swoje przaśne paznokcie
straszna tandeta na przecenionej
krwi co tu mówić
rzuca się do oczu
ale zastoje jak żylaki
bolą kiedy się widzi
jak poczwórny byk
ani na jedno bodzenie
nie zaskarbił sobie rogów
jego uporczywość na gnijącej
arenie zastanawia do szpady
czy wywierzysko ruchu
jest zasiane bokiem martwym
czy żywym kto w grzybni
knot podkręca i mięsista wtórność
porasta na wyłogach gdzie to je
gdzie pije jak śpi jak spółkuje
z nieobecności robi tak zawrotną
głowę że na odwianych ze skóry
taborach jednak włos ciągle rośnie
szumi w tarabanach
SYSTEM DEDUKCYJNY
wycior najgłębiej zna lufę
codziennie nurkuje w głąb
śmierci ustawianej w kozłach
na spocznij ale na zadany
kulą w serce temat odpowiada
nietrafnie zawsze mimo siebie
kalka logiczna
SYSTEM ASERTYWNO-DEDUKCYJNY
w ciasnej szkole liszaje
z map przechodzą
na podeszwy uczniów
drapią się ale idą wzdłuż
ścieków z pola bitew
i nawet chlupoczą
odarty ze wszystkich nagości
cesarz olśnienia cieszy się
ze spłachcia onucy w podkutym
bucie faktu pod oczami
bili go tu przed chwilą
jego właśni żołnierze z wyciorów
sami wyciągnięci na musztrę
przed śnieżną paradą kości
na ostatnich wyżebranych nogach
na ostatnim żołdzie powietrza
na ostatnim parskającym szpiku
kłuse konie nabite na lód
przewoziły ich odwoziły przez
nawiałe zewsząd usta zimy
siwe zbocze od sensu zbrojenia
oto jest obiad złożony na jedno
ich kolano mimo map i onomastów
w nawiedzeniu na cztery nogi
bezimienny stół ze skalą
na flaki z wszystkich armii
plac pod bronią jedzenia
zbiorowych repeciarzy sztabowy
rozkaz otwarcia ust po raz
ostatni na połknięcie kuli
pod brodą serwetki bo wszystko
odpada niepodwiązane obrazem
DEFINICJA REDUKCYJNA
sofokles w dymie bitwy
nie odróżnia mordercy
od ofiary trzyma odrąbane
ręce obu w swych rękach
i przeciąga nic na swoją stronę
kalka logiczna
DEFINICJA REGULUJĄCA
podbieranie poborowych w gnieździe
zwiększa nioskość matek twierdzą
drobiarze wojen a inni aż pieją
że zawęża i czopi kto w tym pierzu
prawdy się domaca z przysiadów
wygra omlet jakby z własnych kur
znanym skądinąd na pamięć
za tym nasyceniem idzie pierwsze
parcie na salutującą
kość z kości i sól z ziemi
rozkopanej macicy armat
no i tło na podymnym
wolno i pięknie rosnący
las szyi to widać nie spieszy się
na szubienice same podchodzą
wolniutko pod gardła
jest to bowiem konopny mięsopust
INWERSJA
najowocniejszą karą dla zwycięzcy
jest zwyciężony jak dla życia
śmierci rozdeptana noga
gdy ją stawia na rozzutej grdyce
własnej szyi a z cudzego jabłka
idzie kraść odgryzione zęby
KONTRAPOZYCJA
odleżyna w znaku równości albo cios
kopytem w centrum odlewu
zbiorowej stajni i stąd zaczadzony
pościg za brzegami wybiegu
i okrutne wiązanie na końcu
powalonego dwubocznie każdy dżokej
wie o tym a więc i każde wiedzenie
jest dżokejem trafiają na siebie
próbują się dołożyć i to naprzeciwko
kalka logiczna
NAPRZEMIANLEGŁOŚĆ
przechwytujące otwarcie jest jedynym
wyjściem z zamknięcia zwiera to
wyraźnie poła wiatru
obciągnięta drzewem
mole pogryzły do krwi
jego płaszcz królewski
zżyma się i tłucze
je berłem z plew
lepią placki na głód
serca poddani reszta
wyfruwa mu bokiem
i tak słychać ten miarowy
brak walki o takty
z bicia naprzemianlegle
bo ma żal że zastałe
w nim dostojeństwo nie chlupocze
w cholewach jak trzeba
MILES GLORIOSUS
a kiedy na mnie natarł to mnie coś zażęło
w całym karabinie i widzę on też się zażął
aż do mego serca i bez wyjścia nawet na kulę
więc broń nam od spustu pobladła
do wściekłości i tą białą bronią widzę
on mi do gardła z katafalkiem jedzie
więc wbijam bagnet w jego krtań a z siłą
taką że bagnet przechodzi aż na drugą stronę
ziemi i tam przebija szyję schylonej dziewczyny
nad kwiatem który mój wróg miał w mundurze
karabin mój drga potem cichnie biegnę odsłonięty
widzę dziewczyna czesze się na zawsze bo życia
w niej nie ma żadnego i brew unosi na zawsze bo żadnej
brwi nie widzę i mówi na zawsze bo żadnego głosu
nie słyszę i słucha mnie na zawsze bo żadnego słowa
nie odpowiada i bierze mnie pod rękę na zawsze
bo za braniem nie ma ramienia no i rusza
i idzie ze mną na zawsze bo nie widzę nóg
żadnych i tak dochodzimy na zawsze do tego
miejsca gdzie on leży na zawsze bo też już bez miejsca
i ona klęka przy nim na zawsze bo bez kolan
i coś śpiewa na zawsze bo żadnego ptaka
nie widzę w jej krtani żywego
i patrzy na żołnierza na zawsze a mnie ma na oku
tu już nie wiem na zawsze na chwilę
RELACJA ZWROTNA
się w łapserdaku i się w bohaterze
chce być bezstronne stąd mnożą się zwarcia
jedynodyszne na przestrzał w ich sprawie
jeśli się bagnet wystawi do słońca
obie strony się złapią za tę samą śmierć
kalka logiczna
RELACJA PRZECIWZWROTNA
sok twych giczołów nie powinien paść się
na łące spoza pyska nawet długi język
powinie nogę na tej wyżłobinie
dojścia innych do siebie więc się nakarm
najzwięźlej wokół pęcin miej parcie do środka
ZUPEŁNOŚĆ SYSTEMU
czop w czopie jego zmienna wolna
dopiero śni swoje czopy a soczyste
misje wnętrzności przełażą
przez swój płot z gruczołów na stronę
tak niepewnie zewnętrzną że jest także
w środku coś jak strzał w stekowca
ZABITY NA WYSOKIEJ DRODZE
kto to śpiewa w ranie słońca
białą wulgatę śmierci i śród pastoralnych
szczytów powietrza przeprowadza
na drugą stronę zamkniętego lodu
swoje usta na cudze milczenie
już za wysokie za nim idzie jego kat dokładny
i też śpiewa rana słońca czerwienieje z boku
otwartego wycieka samorodna krew na wstęgi
orderowe za nim cieknie sędzia też wysoki jak wszystkie
wysokości wzięte razem za tą wysokością
cieknie ślepa karta kodeksu i stara się czytać
sama siebie w tej sprawie wysokiego światła
samoznaczenia a zabity na wysokiej drodze
wciąż śpiewa i też czyta na wulgacie
własny biały opłatek bez krw i jakże wszystko
stało się wysoko bez upadku w lawiniastą górę
skąd najniższej nuty trudno sięga ich głos na drabinie
czterdziestu czterech jakubów są już na przełęczy
skąd niewidoczna dolina podrywa nagle zaciętego gońca
z ułaskawieniem skazańca in blanco do karku goniec
też porusza ranę słońca ustami lecz z nich się obsuwa
co krok z wypróżnionego z krwi i kości ciała
po zakrzepłym zboczu kamieni i powietrza więc nie
dojdzie
nawet już po czasie ziemi i powietrzu i zabity
to widzi na wskroś lecz w obrazie czeka
DENOTOWANIE
ubywający nabrzmiewa
w zwiększającym się ograniczeniu
kat oszczędzający na powrozie
traci na gardle jeśli ma
prawe i lewe z żadnego boku
nie ujmiesz nic zabitemu
tylko żywy nie uchodzi cało
ZEZNANIE POLOWE
zasadziliśmy go
na tym płaskowzgórzu
jego żołnierską łopatą
za dowód że to
mógł być orfeusz
nic nie mamy
oprócz jego
obciętych w nas uszu
co nas jak słyszymy
obciąża co do grobu
no i miejsca
na taki czas
PS notatka polowego prokuratora:
są wypadki dobijania rannych
naw et kluczem muzycznym
bez poczucia miary i taktu
mimo strzałów tak ciasnych zatem
żołnierz ciągle dziczeje
PPS są wypadki samobójstw:
kiedy orfeusz śpiewał na stronie
siódmej willibalda glucka pies ze strony
NIEŚCISŁA RÓWNOWAŻNOŚĆ
na żyjących ze słyszenia
ma się podzielne ucho
na prawe i lewe podzwonne
środek dźwięku nas samych rozdziela
kalka logiczna
ZWIĘZŁOŚĆ RÓŻNICY muzyczna śmierć bezdźwięcznego wariantu: dźwiękochłonne razy
zdolne są zapewnić bezliczbowe
liczenie na głos odłamka mimika
ust będzie śpiewać ale nie wyliczy
kalka logiczna
LUŹNA NAPRZEMIANLEGŁOŚĆ kataralne stadium rusztowań:
cel wytrącający z równowagi
pół podstawy zawiesza swoje
dojście na odblasku drugiej
i tam głowę trzyma w jednej dłoni
ósmej porwał mu lirą w głąb nut
przytomni ciągną wyżej że orfeusz
nawet go dopadł dość wysoko
by odłamać od szczęki jej głos
ale w dźwięku oczu psa usłyszał
że ma do śpiewania ciągle z eurydyką
ton opuścił i w dół się odwrócił
ZAWSZE W CZASIE DEFILAD
zapadając się po odrąbane
kolana niesie gardło
puste w narodowym hymnie
a po gardło w nim
hymn się zapada
protetyczny głos
wkłada jego szczękę
w swe stalowe usta
i znów ciągnie
żelazem do przodu
PS pisane z nadgranicznej poczty:
stąd długi widok rozłącza szczegóły
jak w kałamarzu życie galasówek
brzeg zamyślony pisze luźny list
na wodzie maczanej niegdyś od oki po szprewę
WNIOSKOWANIE OD ZERA matka achillesa:
po każdej bitwie
ślęczy nad poprutą
aż dożylnie piętą
zaczyn drogi bohatera
wyzuwa z sandału
a sumienie ma bose i tak
to poprawia dolne serce mitu
kalka logiczna
ZDANIE KLESZCZOWE casus belli:
pan mi podał
nieważną rękę
cofam swoją
przed panem
zostajemy bez reszty
do broni
ŻELAZNA PORCJA
ten mnie zabił w obronie pokoju
ten mnie zabił w obronie wojny
ten mnie nie zabił bo go zabiłem
a tego nie zabiłem bo już był zabity
a ten mnie nie zabił bo zginąłem za nim
ratunkowe koła miłości oddalają się
centrum śmierci wbija oddech w falę i oddziela
rękę od ruchu teraz on sam odepchnie świat do góry
a odpychając pójdzie na dół świata
po żelazną porcję dna
PS jest jeszcze tymczasem:
polichromatyzm wieczoru
nadal się rozmnaża mimo
nadchodzącej jedności
bezodblaskowej twarzy nocy
i rój świateł odlatuje bez matki
WNIOSKOWANIE BEZPOŚREDNIE
towarzyska luka po wybuchu
spiętrza przerwy i zanim
odrośnie ramię do noszenia
broni można wierzyć w uściski
oto sok z objęcia podaje
niewprawna jeszcze rosa
z pobojowisk ale ujęć
naraz w rękach wszystkich zabrakło
kalka logiczna
WNIOSKOWANIE Z ODWLECZENIEM
kazirodcza piękność życia
odlicza oczy siostry co drugie
patrzy przez jej pierwsze chichot
śmierć się broni przed takim odstępem
KALIKANT
rozstrzelane w środku śpiewu
organy nocy
na jaworowe drzewo wokół jego ust
siada już głuszec zamknięcia
w rozłożystych domenach oddechu
twardnieje niepisana gwiazda
przeznaczenia
żaden ogier polny pod bułanym
marszałkiem nie wykrzesze kopyt
z zamarzniętej iskry oddechu
i batuta bitewna z przestrzelonych płuc
gwiżdże na wszystkie wiktorie
te z wargami w okopach bez warg
zapinanych na żołnierski guzik
bezpodstawny już odpinający
kalikant zbiera środki na miech są to
ścięgna z poszycia bitew przy guziku
nie bardzo wie co szyć jego twardość
ma duplikat ale głuszca zwija szybko
w oku na rosół a gwiazdę nadgryza
czy prawdziwa ma roboczy z nią zawsze
stosunek
LOGIKA EROTETYCZNA
delacroix ściera przedwieczornym rękawem
barykady którymi zaparł paryż
wraz z kolorami obok charlotte
ceruje przebitą na wylot
dziurę w piersi marat
lecz gdzie przeciekł ten wietrzny gavroche
FAKTURA
twarz odlana z brązu i szaleństwa
idzie na złom modny plastik
łagodzi obyczaje wszystko czyściej
załatwia się w przedmioty od zaraz
kwasoodporne gdy trzeba stąd do
wieczności na szczęście ta taśm a
tylko w złomie pracuje z twarzą
do wszystkiego spiralnie odwróconą
ci od gipsu już oczy zakasują
nad głową i ręce zawijają
we wzroku i nad uchem muszli
za spoistym powietrzem robią znak
na czole gipsem ojcze nasz a potem
w drugim uchu dwukrotnie zaparty
któryś jest w niebie święć się twardnieje
z trzecią szlichtą na wargach kończą dzień roboczy
w gęstych oczodołach jak ulał zaschnie
biały amen choć na wysypisku niech ma
swoją wyrazistość ostatnią a wewnątrz
może krzesać co chce z bywałych hołubców
krzyżowe pochody i miecze tak długie
wyciągać z rysów że się zegną tego nie przepuści
naw et maska najrzadsza na świecie właśnie trzeszczy
więc czas już odłuszczyć na udry część martwą
od umarłej a zgodnie z fakturą
TERMIN PIERWOTNY
ślad skąd człowiek nie ustąpi
nieludzko skąd tylko go wynieść
będzie można przy świecach ale
jakich to się daleko lecz niestety pali
kalka logiczna
PRINCIPIUM IDENTITATIS INDESCERNIBILIUM
odkrywkowe kopalnie czaszek albo kremacyjny
zapis punktu obozu zioną
nierozróżnieniem na słupie pamięci
zlewają się vota nowa jedność świata
potrzebuje gładkiej skóry powierzchni
chce pochodzić od wszystkiego naraz
OD STRONY ŚWIEC
umierająca kość pogrzebu
wystawia ciało
na parchy modlitwy
temu co usta porzuca
tak niedwuznacznie z parafiny
światło odkleja wiekuiste
porastające ciszą żebro księżyca
dostatecznie nie umie
już słów
jedynie kopalnie requiem
z pięciu par koźlich rogów
wokół kamiennego chłopca
w krzemowej szczęce teszik-tasz
wiedziało dobrze
jak wymówić się śmierci
w podziemia
PS odwieczny sondaż ziemi coraz głębsze umieranie:
nad grobem słowa
pieczęcie zrywa z ust i krwawi
posłowie zdania
wszystkie narzędzia grzebalne
są ciche jeśli zadźwięczą
to z tępoty a zmarły jeszcze
głębiej przed nimi się chowa
AKSJOMAT NIESKOŃCZONOŚCI
najporęczniejsze naczynie grzebalne
człowiek jest najpewniejszą
ostoją swych prochów zanim go
wysieją ma wolne ręce może się przenosić
kalka logiczna
ZDANIE MOLEKULARNE
skubanka ludzka
na czop chce się składać
bez apostołów jej głodowa
racja sama siebie
do ognie przyprawia
REPETYCJE Z ASTMĄ
cieknie z językiem tlenu w ustach
ślina proroka nie pogrzebany wielbłąd galilejski
dyszy we mnie nabocznie widzę jak linieje
zbieżne płuco świata w nim trzydziestu antycesarzy
gallienusa traci oddech słyszę trazybula węzeł
w gardłach tyranów czka pies za białko doczesne
ze strachu więc plują na własne usta swe imię
czarni od historii sadzonej w szpalery do dzisiaj
lecz w aspendos rośnie sztylet w ich obronie dziurę
w gardle z braku płuca przebija prawie śnięci
jeszcze raz wychodzą na zewnątrz powietrza prorok
zgarnia ślinę z ich strony a drugą sam ślini
nad synami lykonów bierze górę ekshalator
cudownie wielousty nawet dziki koń trazybula
pysk przystawia w nawiasy i metodą usta w usta
ratuje swego pana na boku pęcznieje za niego w tej
chwili
nie rozumie innego powietrza jak to co śledzionę
w nim ponosi od nowa cieszy się gdyż widzi
jak okręty egejskie też pędzi po morzu jak z bata
pomyślny wiatr ekshalatora i że wszystko samo się
zwycięży
na krzyż krtani za krtanią uchyla ogona
ZDANIE OGÓLNE
każdy porost na szczeliny gdy
z powietrza komuś buty
chce się stroić pomaga
przy wschodzie na zachodzie
stąpać dalej w obrębie
cholewek a każde trzęsienie
ma w końcu sznurowadła
byle tylko nie dać się wyzuć
NIEKIEDY ZAWSZE PORANKU
o godzinie chleba z marmoladą otwiera się tu policję
sprawniejszą niż głód szeherezada w detergentach
pierze swą bajkę ostatnią gdyż jej kolor zbyt jest
widoczny
w postronnym oku lufy chleb znający swój czas
szybko ginie z ustami marmolada czasem dłuży się
w dialogu
sofoklesa na miękko zza donu herbaty leniwej
od młodości godzina czyści paznokcie jest co polinika
grzebała w sekundzie ziemia żyzna ją ubodła do krwi
brata jakby na maśle cyka w jej uchu kość gdacząca
od rana
godzina otwiera oko w tej kości widzi a pod oknem
kreon
tańczy kozaka zaporoże szpiku chlapie po cholewach
łyso nie spływa z kolan samotrackich dzisiaj
wytrawia się nike podeszwy tańczy kołem i godzina
nie ma już wyjścia z zegara w zatrzasku na ręku
prawodawcy szczęścia lewego więc do jego oka
przymruża swą antygonę i z najwyższej słonecznika
nogi
podwiązkę odpina za szkłem krwi bo w kreonie rośnie
biegłe słońce mordercy wprost od koziorożców raka
dźga ją otwarciem w zapylone udo jego miecz
powietrzny
ma już czas na mnie mówi większy niż ona woła kreon
bije
naraz wszystkie godziny za tą jedną chwilą
PRAWDOPODOBIEŃSTWO WZGLĘDNE metaspięcie:
dowieziony karnie do poranku
świt wyciąga wypróżniający się
miecz do pochwy co za ciasny
gnojek staje przeciw naszej
zwadzie na fallusy czyżby zechciał
traktować nas wspak
kalka logiczna
PRAWDOPODOBIEŃSTWO BEZWZGLĘDNE zapis in minus:
znak na czole czasu
i przestrzeń nie spięta
żadną swobodą
nonszalancka góra
od samych nizin już jasna
jak bardzo podstawiona
na wieczyste usypisko
ze wzniesieniem za doliczeniem
niepodejście na szczycie zrośnięte
szeherezada widzi wodzi wchodzi do sklepu za
proszkiem do prania
zna ich pościel dożylnie i wie że nienawiść
prześcieradłem stoi
jeszcze jedną noc będzie prała do białego rana
samokwiat łożysty
z niego może kreon zobaczy jej świt ją pościele
szczelnie na tamtej za płcią kładzie się na ladzie
sprzedawca oko sztuczne wkłada cały we łzach dzwoni
Z NIEPCHNIĘĆ TORREADORA
jego czas jest na ostrzu już na wybiegu
wiąże swą kruchą nieśmiertelność
na przedramiennym wzorze powietrza
dwoma szpadami naraz powłóczyste skrzydło
tlenu uchyla wszystko z kapelusza
naprzemiannożna trybuna łzy i mocz
napina a z nabrzmiałej w tobie równowagi
spoza rogów metr już odstaje i ujmuje
cię cało na zakrzepłej skali wymierności
wyrobnika napięć lśnisz dla paradoksu
iskry w tłuszczach twój grząski namuł
cielesny od rogu jest wieczny kiedy nagle
środka kliszy zwycięskiego byka na zabicie
też po wierzchu całują
błyska flesz meteoru i jest bez godziny
INTERPRETACJE
zgnił mu sen
od leżenia
na czytelnym boku
znaczenia
i odrosły i potaniały
w nim bobki
kucań za byle
tajemnicą węgła
i ciężki humus
napęczniałej nim kołdry
przywdziewa szlafmycę
nasiennego oracza
bez radła rzeczywistości
ze skibą go przewala
w robactwo prześcieradła
gdzie roi się od kręgów
niepisanych za życia
ozdrowień od wyjaśnień
do recepty ze snu
a skona z kości
na wynos po zamknięciu
kręgosłupa potem relikwiarz
przepije za własną pamięć
wyświechtana wiecha pogrzebu
ROZŁOŻONY TERMIN
resztki rolling stones
w basenie wypływają
na wierzch bez powierzchni
tu zgromadza się brian
do dalszego śpiewu lunatyczna
potrzeba poświaty swoich
oczu szuka po omacku
już co siódmy widok krótszy jest o tydzień
krótszy też miecz hamleta w krajobrazie
zbrodni królewskich krótsza co siódma ofelia
w liliach środowych w niedzielę i to po połowie
dzielonych między wodą a tą unoszoną dziś na trzy pas
na siedem krótko nadchodzi fortynbras jeszcze krócej
duch ojca mówi za murami strach obcina kołnierz
odstający od szyi prędziutko nagle co się ukazuje
że zbrodniarz wlał do ucha tylko pięć kropel nie
siedem
co śmierć zrobiło słyszalną uczciwą nie skrytą
za długi tydzień życia z kartek na złuszczenie
jak poloniusz skracaj się słyszy za kusą kotarą
hamlet wyciąga nogi miecz wyciąga wyciąga ofelię
wyciąga fortynbrasa strach wyciąga i wyciąga krople
i kalendarz wyciąga i śmierć zakucniętą za włosy
chwyta próbuje napiąć wyżej by widzieli
ci za murami jej kucki ale słońce coś na palcach
pokazuje tak małych że hamlet przechyla się widzi
a na środku oka z miedzi leży
już tylko trąbka do wewnątrz zwinięta
PRAWO TRANSPOZYCJI ZŁOŻONEJ
nieprzechodnia nasza szubienica
już tylko psy wiesza na pamięci
i pod sierść zagląda czy
sfajdana na dokładność
robota a z nią chodzić
po prośbie nie nadaje się
wisielczy kapelusz
NAGROBEK Z DWOMA ANIOŁAMI
uprowadzona do raju
wbrew jej niewoli
przez anioły bezpańskie
odwraca się wiecznie
za grzechami których
główne drzewo sięga ptaków
w jej zawieszonym śpiewie
odludnej pamięci
czuje się opuszczona
do kolan niewłasnych
śród swoich cnót klęczących
za jej kolanami i na wysokości
świętego poniżenia
tłumaczy aniołowi prawemu
swe ciało a lewemu
brak ciała a one
nic pośrodku nie widzą
i to podtrzymują
za obcość tutaj obecnej
WIDOK ZNAD GARNCARSKIEGO KOŁA
wirująca oś krwi a w tym szybie
ciekłe dno naszej gliny stały
błąd martwego obrotu gdy kopacze
twardo ryją mysie góry na wyżyny
i wyżyny na mysie góry
odkrywkowi do naszych potów
zagłębiani na zapadających
plastykowe gwarki od nacisku
w epicentrach z klozetowych burz
bez dotyku a odpychający
każde oko co do widoku
coraz gęściej pod osią pusto
coraz głębiej jesteśmy wybrani
za spustoszone górą krajobrazy
płacą oczarowani kolczugą
w źrenicy albo pajaca
w żyłę wrotną im zaszyją
pajac trzęsie się w tym zamknięciu
ze śmiechu a śmierć na to patrzy
pobłażliwie bo z wszystkich stron
naraz i szary garnek lepi
na bezdźwięcznych z powagi kolanach
PRAWO SPRZECZNOŚCI
staraj się umrzeć nadrzędnie
życie możesz dołem przepędzać
do góry brzuchem bierz dupkiem
bezpłciowym pot z metryki
króla jak trzeba na wino
własne ząb jego na nabój
ale z nią graj po ludzku
nie znacz w lufie kart
między dawnymi a nowymi laty
nic się nie przymierza wszystko się odwraca
plecami na waleta za nimi pożera
świąteczny obiad na kościach
zgody zagwożdżonej na krzyż i na dyla
dyl się też odwraca ale na okrągło
swój wstyd podwija zawsze to w obrotach
jest mniej ściśle i w księdze dochodu
w spiralę łatwiej wpisać rozchód i za prawe
oko wziąć lewe i z ołtarza przesuwać
z boku na bok jagnię jak gdyby
na rożnie zamyślenia kiedy w narodowym
kościele pamiątek psy szczekają
prostopadłe
przywlókłszy samotrackie skrzydło
z wszystkich pobojowisk naraz
martwe lotki też się odwracają
w swoim szumie także odwróconym
na tym obłok też na nice
w inną stronę deszcz z tarczy posyła
na otwarte w zamykaniu rany
i spóźniony kondor leci
grzbietem do gniazda odlatuje
na odpadające od szwów w górę blizny
wódz buławę oburącz trzyma ale także
PORZĄDEK LINIOWY
wieczny apel i choć krematoria
zwinęły się na zewnątrz do środka
ludzkość stoi w szeregach jak stał
głos co od niej nie odpadł
liniowego porządku i kolejne odlicz
brzmi do niedopałów bo w zegarze
wyżarło się wnętrzności wie się jakie
to wskazówki nie która godzina
kalka logiczna
POLISYLOGIZM
thoreau karmiący ostatnim sucharem
zimową wiewiórkę przygląda się
dymiącym wzgórzom cywilizacji
jego klinowe pismo zbliża się do
wody na której wiatr stawia
nie obowiązujący sens litery
filozof ściera rękawem i to
na głowie stoi swojej wysokości
marszałkowatość jabłkiem przybija do podstaw
zwycięskiej szubienicy co się wyślizguje
z zaczopowanej pętli i wypuszcza włosy
jak spadochron w odlocie zapowiada się popłoch
ale dzięki gwoździom udaje się powstrzymać
ugniatającą pustą czaszkę ziemi za uszami
rosną gruzły potu wyraźnie by się odciąć
od żył powiązanych to dopiero ranek
tylko już na zjawy przewrotne liczyć można
dna światła to one odrosną a nie oko
leżące pod butami tak do stania śliskie
w rozkrok szkło wpychające choć zupełnie ślepe
RĘKA
białą laską snu wodzi mi po ustach wymów
wszystkie ślepoty dnia które tak dalekowzrocznie
zaniewidziały wtedy znów ją odstawisz za zarastający
próg słowa gdzie samoczynne zimno zawiązuje
w samym ogniu serca winną latorośl wyplecioną z żył
za pomieszanie wszystkiego ze zmysłów a za oko twoje
świat nie będzie karany umyjemy wszystkie jego
resztki gnijące w powiece która w półśnie zawijała
próchniejące obrazy pamięci umyjemy nawet
przypuszczalne
kary potopu umyjemy mandat i policjanta który
dyrygował
kruchą chrząstką światła umyjemy sen i jego kotary
zwisające do góry z ćmą po drugiej stronie jej braku
niech ma przeczyste zastanie umyjemy białą laskę
aż do jej widzenia niech ma jakąś zgrzebną samowiedzę
niezależnej dłoni umyjemy ślepoty w olśnieniach
zimowe blendowanie zwierza niechaj mają zbieżność
w drzewostanie i dalekowzroczność też na ługi gęsto
weźmiemy wraz z pryzmatem źrenicy niech prycha
jej grzybnia po widokach z przeceny niech się cieszy
z przeźroczystej płetwy nawigacji jaki korsarz taki
brud zauważy i próg słowa w detergenty jawne
zanurzymy po usta niech ma białą podkowę na
sińcach wchodzenia to ładne i niewinne gdy
śród przekraczania czyste są podeszwy na zdaniu
innych samoczynne zimno weźmiemy sposobem na wodę
i kijankę z dwóch ech temperatur odhuknie kryształ
TERMIN OBSERWACYJNY
jest w każdym wizjerze
szacunek dla szczeliny
szansa chwili kiedy
można zdjąć cel
z odleżyny i na żywe pole
ciepło krzyż położyć
i pochodzić po nim
kalka logiczna
TERMIN SPOSTRZEŻENIOWY
jest w koszu na bieliznę
kiedy narzucone ciało z pamięci
chce odrastać w koszuli on
zaciska kiełki na palcach
i rękaw niby wstaje lecz
się nie unosi ponad znakiem
jakości wyżętym za pranie
przebiśniegu na pranie pod zależnym kurkiem w naszej
domorosłej balii dreszczów dalej ogień aż po szyję
zanurzymy też w wodzie niech pierścienie wreszcie
odłączą się od zaręczyn i na dnie suszarki zostanie
węgiel trąbki pohuków i susz ciętej fali i serce
umyjemy w ręku jak żywą koszulę drgającą z braku
luźnej komory na wynos oczywiście będzie
pluć na nas pulsem ale uderzone kantem dłoni
w tchawicę pójdzie na dno to jest przecież chytrze
utajona za lodowcem ryba i winorośl winną
wychłoszczemy na tuszach niech ma ogrodników
raz na zawsze spłukanych z jej moczu w krótkiej koszulce
powietrza w oku za powieką przeszczepu z pijanego
cięcia trzeźwości na łozę no i żyły przepuścimy przez
pralkę całe w motkach odwrotnych aby po fastrydze roju
dochodziły prosto do skrzepu nie do obcej naprzeciw
komory czort wie czym wybielonej i to pomieszane
wszystko we krwi na bąbel też przewleczemy przez
czystość
być może za ręce być może za włosy to w ostatniej
chwili powie nam pan kierownik pralni teraz przyjdzie
czysta chwila wieszania trzeba przetrzeć tylko szyję
wiatru
lnianą szmatką na ślisko postawić dzban wody śród
wody
aby tożsamością wypróżniał się w tożsamość jeśli
w żadnym kręgu nie ujrzysz już swego oka wstań
ujmij księgę wyjścia w przegubie i na pierwszej stronie
sprawdź z czego się oczyściłeś a na drugiej oddal
jeszcze ten kielich czystości niech nim wyschną skóry
ujdzie jeszcze ich kał z miejsca uświęcenia chwyć za rękę
mistrza ceremonii stłucz dzban i do ostrza dzbanu
przyciśnij
ją swym ciałem jeśli zacznie z niej krew kapać kawałkami
po stronie czytaj dalej następstwa jej stron już z zawodu
brudne z braku względu bo w wannie domyślnej
KALOS K’AGATHOS biała
nagminnie sama nie powielana przestrzeń widzenia
w bezgranicznym polu chodzenia jedynowidztwo
wywleczone ze ślepnącego serca zarośnięte
najdawniejszą powieką suche źródło powietrza
w nieustępliwej rdzy powierzchni szukająca
ruchomego guza biała laska zwodzenia z wiatru
przekładana z oddechu w oddech zaklęsła od różdżki
miara określająca oderwane od ramion zbliżenie
do oddzielonej od powieki pełni tu oślepła
z powiązania wszystkiego dokoła we wrzeciona odwrotne
od teb w zwijające się do środka oko edypa
tymczasem edyp zamierza iść dalej wbrew poetom
odszukuje sandał i mimo przestrzeni przywraca mu nogę
i tak powielony wstępuje ze skóry do bezgraniczności
kiedy o milimetr posuwa swe ślepe królestwo przed siebie
badając stopień upadku to pole chodzenia zdejmuje
pierwszą chustę z oczu teraz edypowi łatwiej
uchwycić się długich włosów jasnowidztwa bo trafia
na gałąź tarniny z niej więc wolno podnosi obłą
liścia powiekę to prawda trzeszczy pod nim szkliwo
światła i samą czerwienią zasypuje mu czaszkę
lecz radość koloru osusza mu pot wewnętrzny na żebrach
i tu na nich widzi suche źródło powietrza
jak się osadza na pulsie zapowiedzi ruchu krwi do przodu
nakrusza rdzewiejący czop powietrza świszczę
PRAWO TRANSPOZYCJI
kto połknął oko
pluje na widoki
tak że ze spluwaczek
można jeszcze wyłowić
choćby konia z rzędem
za takie plucie
tak nie dojeżdżone
kalka logiczna
PRAWO TOŻSAMOŚCI
stać w środku opon
mózgowych z widokiem
na szaleństwo skąd
nakrochmalony terier
mociumpani roziskrza
szczęście skrobi na
całą dziedzinę
oddech ale edyp puszcza to mimo uszu bo to właśnie
wiatru
barwa tak obraca swoją czarną stronę na posuwistą
stopę nad pustynią król wyciekłe ze źrenic królestwo
przerzuca na drugie nieodpadłe ramię i ta przestrzeń
znów go w nieszczęściu określa jako walczącego
aż do mózgu czuje jak do czoła pot jego się zbliża
i to wraca mu wszystkie zbliżenia porzucone
pod tronem wie że i tym razem jeszcze rośnie
bo gałązka tarniny osuwa się z kolan i te wszystkie ruchy
zawiązują go znowu w środku serca rusza poza siebie
ciągle widzi przebite nogi u kostek do stóp laska
w tym miejscu zostawiona biała laska dopiero
widzi co straciła próbuje biec za edypem lecz wrodzone
drzewo ją uspokaja odwołuje się do godności
leszczynowego krzewu pod którym przez tysiąclecia
wypróżniały się wszystkie teby czyż nie widzisz
możliwości uwolnienia się raz na zawsze od tego
ruchomego gówna za którym mit wlecze kucającą
raz po raz antygonę spróbuj być patykiem porzuconym
przez chłopca który przez przekorę próbuje
bawić się z bogami na tarpejskiej skale zaraz
zabrzmi jego krzyk przezabawny jak gdyby w zachwycie
nad odwróconym od podstaw widzeniem niech cię widzi
oddalający się na zawsze w tym miejscu
PRAWO SYMPLIFIKACJI
blask podszewki na zewnątrz
po jodełce świata pną się
wzory garściami nie jest
w dobrym tonie zamknąć
byle gdzie oczy lub
na bok odłożyć
PRZEWIJANIE W PARKU
parzyste ławki cierpienia
pod zamówionym niefortunnie klonem
wielolistnego pośpiechu
znają swój kamień na pamięć ich słowik
nakręcony przez chińskiego cesarza
tyle drzew na gałęzi dawno z niego
wyrosłej nie spadający i nie wstępujący
siwym śpiewem zarasta a parzystość
zdejmuje rękawiczki i do pocałowania
ławka biodro podsuwa na lodzie stąd cierpienie
w lusterku się przegląda klon podwaja
i znowu z pośpiechem nie chce być
sobie wzajemne w to miejsce gdzie słowik
spisuje już pamiętnik a nie śpiewa patrzy
nadal przelotnie niniwę przewija
na kłębku niepamięci i wciąż zza zakrętów
nici ucieka ktoś z gałęzią ognistą i drugi
zakręt zabiega mu usta gdy trzeci przewraca
go w zielone traw y tlenu i tam się kotłuje
prosta formuła szczęścia chiński cesarz
wsadza klucz w serce słowika zgrzyta
muzyczny namiar nuty na gwiazdę w zamarzniętym
źródle śpiewu ławka na odbiciu sadza
najdziwniejszy z kręgów który opasuje smukły
pień powietrza sam zarasta w tym kole a w głosie
zamiata swe odpady to szeleści jeden z tych obrotów
na nieprawym boku radości i w głąb parku wchodzi
trochę kotar niby przysłaniają cudze oczy
AKSJOMAT ZASTĘPOWANIA
każdy ma każdego gdy roznoszą mleko
w adresie jest butelka ale z biegiem
mleka odcedza się pragnienie dziwne
krowy dojąc w wędrujące skopce
samo siebie podstawia za cztery wymiona
cycka przestrzeń do przelania pije
kalka logiczna
AKSJOMAT ZBIORU PUSTEGO
istnieje miejsce które nie ma czasu
by być sobą wciąż o kuli majstruje
podpisaną nogę lecz kulfony byle co
podstawiają pod kroki gdy zapis
jest dożywotni a i czas istnieje
który miejsca nie ma chociaż
z niego siedzi
na swoich ale pod rzęsami ciągną sprzecznie jednobarwną
fałdę zmierzchu na przestrzał zamkniętą stąd prowadzi
naw adniająca suchość swój policzek i choć dzień wyraźnie
tu się kończy ze wszystkim wszystko siedzi na wylot
w swej parzystości i mota w zapartym za spusty słowiku
luźny zbiór zapowiedzi na dwa kłębki dane i wciąż
zwiastowany
słowik łyka to głębiej klucz to głębiej mija puchnie
kamień cesarz z ręką po łokieć w słowiku odcięty od
śpiewu
próbuje klaskać w dłonie do pary ale ptak już przerósł
mięśnie pnia biteralne a ci siedzą i wciąż się zwijają
do postnego gniazda na odlot w bokach nieparzysty
AKSJOMAT PRZETACZANIA krótkie liczydła oczu:
przewleczony przez co drugie
słowo zapis na dni
nieparzyste w połowie czasu
przepuklina z wysiłku bycia
zasupłany przestępny związek
DALEKA ROZMOWA
trochę zapisu krwi pod twoją niepotrzebną głowę
znak dany pod górę czasu nie do wejścia
tyle już pamiętam z wysokiego wzgórza strzału
co robicie piśmienne drzewa kreślące dzisiejsze poranki
od byle pióra przez wszystkie ptaki otwarte na przełaj
w jakiej głosce jego krtań otwiera się do rany
jak wymawiacie się z diamentu jego głosu kocham
a ginę tnącym oko opatrzności na tyle trójkątów
w rozsądnym witrażu powietrza z podpisem boga
jakie u kreślicie w bólu liścia z jego ust na wasze szumy
opadniętego do pisowni świata bez jego ramienia
gdzie gramatyk go uczy kuli w sercu utuczonej
której już głowie najpierwej w waszych koronach
lekkomyślnie przerzucać wiatr z oczodołów na
widzenie liści
co macie z jego żebra w swym wyjętym boku
to do nas toczysz ten strumyczek krwi pod stanie naszej głowy wiatr ścinasz ukosem po twarzy złykiem w ustach wczorajszych na zawsze
PRAWO REDUKCJI DO ABSURDU
codzienny glon milczenia
do połowy żywy naramiennik
z naroślami rozkazu w głąb
krwi salutująca w jego wnętrzu
ranga śmierci nie ma soli
na chleb i na cięcie
kalka logiczna
PRAWO TRANSKRYPCJI PROSTEJ
jeśli nie oddasz m i jego głowy
nie zrozumiesz jak dalece nienawidzę
częściowości bądź podzielny jak
on choćby przez dwie wojny
z taborami aby matce na próżno
grzebiącej wszystko zwrócić
a siebie zataić
DEFINICJA STACJONARNA
uniwersalny portret
cech z pamięci zbiorowej
przekreśla mimowolną
bliznę ramy na którą
długo składał się wokół
prosty buk i nielak
EXPERIMENTUM CRUCIS
pełne usta odbite
z dwóch stron naraz
przemawiają w odwrotne strony
prorok zwilża palec
i do ust tych wkłada
ale nie schnie ślina pośrodku
MIMO WSZYSTKO
wiąz w żywym sercu polany
świat gładzi ze wszystkiego
i jasna matka doramienna
pod nim krzyż zasadza
we wszystkich przebiśniegach oczu
nigdy tu nie była i nawet w tej chwili
jej nie ma jak nigdy nie było
żywego serca i gładzenia świata
doramienności i przebiśniegów
oczu i dostrzeżenia
lecz wiąz w żywym sercu polany
świat gładzi mimo wszystko z wszystkiego
i jasna matka doramienna
pod nim krzyż zasadza
z obu stron w nieobecnym
nawet niewidzeniu
ZDANIE KONIECZNE
spontaniczny zatrzask uczucia
przypuszczalnie zatnie się w sercu
w tedy nożem odłuszcz szybkość
od sprawności ktoś z tej trójki
zostanie we krwi
EGZORCYSTA W STAREJ KRYPCIE
kto tu odrasta w zbiorowej mogile
pojęć dopuszcza się ruchu już na stałej
miłości wierze i nadziei kala ich świętą
nieruchomość węzła chociażby kolanem
dodaną do wszystkich kto odrastając
odsuwa szyją zbiorowość z mogiły
i nie odkupionym światłem widzimisię
wymachuje jakby szatańskim ogonem
znaczenia własnej ciemności
nie na obraz i nie na podobieństwo
kto w zbiorowisku kość swej cyfry
podsuwa tu namiestnikom pod cień
i potrząsa że nie do odrośnięcia
jest choćby na opoce prawowierni
księgę w niej zasadzili i rodzaj
położyli pieczęcią i zbiorowy podpis
w ziemię ją zasadził za pomocą
zbiorowej asenizacji kto
ten kopiec wieczny ustawy
śmie przesądzać inaczej niż ci
co z urzędu pierwszego kryptę
zbijali dla soboru
śniedzi w człowieku co się zrywa
ciągle do zasiewów parzystych kto
pojęcia przewraca położone krzyżem
pośród ścisłego kochania na twarz
do gołębicy za sklepieniem żądzę
ponownie z odparzeń dźwigając
PRAWO DYLEMATU
kiedy pytanie przerasta
odpowiedź szlachtuz ma
nadgodziny robocze wizje
czopów uwzględniają każdą
grupę krwi na wychodne
oddech się nie liczy
kalka logiczna
PRAWO PRZEMIENNOŚCI
tanatologia ma coraz więcej
dowodów w ziemi na swą rację
bytu jak tak głębiej pójdzie
sama siebie będzie odbijać
od zamkniętej doskonałości
i tylko do trzeciego dnia chce mieszkać
w swej wiecznej odleżynie powstałej ku chwale
zagłębienia porządku aby ministranci
nóg nie pokalali z procesji
na jakieś nawy pasierbowe kto
wiarą na zaległe próbuje podźwignąć
własne gwoździe wyrazu a nie z krzyża
zbioru i żałobną kapę ogryza
po białawych zezach oczodołu
na swój własny język a nie
jozafata giezło societatis kto
podkłada nadzieję pod łokieć dla siebie
by podnieść ton piszczeli o ćwierć
cienia tej krypty i zaświadczyć swoją
własną marię czekającą i swoje emaus
swą nie poskromioną przez opieczętowanie
universum ciemności chuć na pot własny
i kał i pożeranie ognia i na
kopulacje zdziczałego kozła w tych
szczątkach na zbiorowej komunii pokory
niech odważy się wstać niech brakującym
językiem zwiąże swoje imię i do tej
chrzcielnicy
wrzuci na pławienie będziemy śpiewali
sanctus wszechtożsamości jeśli nie utonie
pójdziemy na górę najwyższą i w bok lodu
wsadzimy je jak włócznię jeśli nie zamarznie
pójdziemy w ogień aby w nim zakleszczyć
żarem dzikie pozębie jeżeli nie spłonie
to na wieki wieków na tym usypisku amen
będziesz siebie wyrzucał swą kością wstajesz wstaję
PRAWO ROZDZIELNOŚCI mordercza chęć pewności:
chwytnik wszawy
podziału sen z duczaju
łupane brzegi skrawa
jednorzędnie w takim
młyńskim kole kto
woła pomocy a kto
pomoc tę za gardło trzyma
PÓŁNOC W OBERŻY SZTUKI
włość na cudzych kościach
pasie się a ekonom w parciach
pęcznieje na obiacie robaczej z jejmości
w chudym zapiecku zajadanym
gzi się biust na ropniu
a z trzewi na łokcie
przykra ręka jadalna miesza
w ich ciężkim sadle kaszankę z wyprysków
i krew z kałem i brzuch z zardzewiałą
blachą dawnej cnoty pasa pod sufitem
kuleje krzywe światło z wręgą
na diabelskie pozezie dołem
wprost z międzynoża na wskroś rozrąbanej
czarownicy z pomiotu projektor filmowy
wyświetla co w kopytach jest ciemne
a więc piękny chłopiec zjada margerytkę
zamiast pocałunku bo się wstydzi
z ust żebrowania a dziewczyna
dwubocznie połoga rozwija na fali
białą dłoń wciąż do środka wstydu
gdyż się boi śliskiej podwodności
połowu i tak dalej w trzęsawiska bieli
cieknie grynszpanowa ślina
wzdłuż filmowej taśmy kurczy się siekiera
na żółci rozpadają gardła kruków zasuszonych
na patelni ze sromem a z tej śliny
wije się strumyk a na nim nieprawa
SIECI LOGICZNE
hektyczny stan snów
na rok bieżący wynosi
dwa krzesła w szczere pole
po raz pierwszy z brzegu
saldo marzeń w twardym
na miękko się zgadza
kalka logiczna
NIEWODY LOGICZNE
śmieć fluidalny
plujący w głąb nazwy
własnej utożsamia
wyrzuty z zasiewem
lecz on także
w kiełku się dobija
córka czarownicy z podołka wypuszcza
białą łódkę od serca i warkoczem
holuje ją do słońca na języku boga
PS
orgiastyczna wyobraźnia
w nawiasach kultur
i snu ciągnionego
z ziół mechanicznych
w niej nagi logikus
a w zasadzie nastia
otwiera i zamyka
pełne oko świata
ZMIENNA INDYWIDUALNA obrączkowanie tropizmów:
luźne opętanie przestrzenią
przysparza kierunkowych
szamotań na cieniach nocy
zda się wszystko ciało odpasuje
i z nóg pomysł ucieczki opada
PRZYGOTOWANIA
jestem ciemny w swoim ogniu założeń
i zezująca ręka mnicha nocy
dorzuca polano mojej pierwszej kości
która boli samopas
tak daleko od przedmiotu rany
a tymczasem dochodzi do nas ziemia
staje wodzi krwią po twarzy
czekam na pierwszy cios
rzemiennej ręki zorzy
wiem to pasowanie mego strzelistego konia krwi
jest konieczną ostrogą biegu
kto do światła staje bez pokory
powalają go mydliny
jego własnej piany
spokojnie mój koniu mówię
do drzewa
by się nie spiął po koronę
nie ma mowy przed ciosem
o zwycięstwie
i to że nieco stajemy w rozkroku
nad zapartą w nas ziemią
jest zauważone mój przyszły samuraj
co ma mnie ściąć z ramienia
spostrzega się że jest przedwczesny
wyciąga więc piszczałkę ze swych lędźwi
i gra patrząc w rąbek wschodzącego świtu
ZNAK DYSJUNKCJI
nieustępliwa miękkość pulsu
wzmacnia wał mięsny
przed naporem odpowietrzenia
we wzorze tlenu uwyraźnia się
coraz twardsza litera ust
czy oddychasz wtedy czy odrywasz
inne usta lgnące do oddechu
kalka logiczna
ZNAK IDENTYCZNOŚCI
bądź okrutny
jak żaden z bogów
który nauczył noża
i wnętrzności podczas
tańców w wątrobie
jaki język może go
przerazić tylko własny
z jego ust wycięty
i po mojej stronie
więc to nie ten dochód
i jest to chwila kiedy śmierć
trzymająca w paszczy
zrywające się wiecznie skrzydło nike
z zębów je wypuszcza i to skrzydło
trzykroć się obraca w gęstniejącym słońcu
RUCH GŁOWĄ
jak bezimiennie wypełniają mnie nazwy
wszystkich strażników pieczęci
w konfesjonałach naszych imion zasiada
wyprzedzające kolana pukanie
grzech modlitwy odstaje od krzyża
jest bezprzedmiotowe świtanie w nim
bezbrzeżna głowa słuchu w długiej łodzi
zamarzłego śpiewu przytula się do wiosła
które tkwi w bryle lodu bryła tkwi
w boku lodowca a lodowiec tkwi w zamrożonym
płucu boga a bóg tkwi w ostatecznym
wzorze zimna mimo wszystko głowa gromadzi
brzeg za którym coś wreszcie da znak
bo poza wielką wargą mowy jest jeszcze
synaj znaku i tablice ruchu bezjęzyczna
wypuklina świtu i to odłamane ramię słowa
po słowie aby żaden jakub na drabinie
mowy nie powiedział stoi na gołębiu gołąb
bo jeszcze od gołębia na gołębiu wyżej
rośnie gałąź powietrza nad każdą szczeliną
niemych warg zwisa jej owoc z granatów
śmiertelnie oczyszczony ta co nią poruszy
zostaje zasypana do dna też bezprzedmiotowo
ale to stawianie ostatniej pieczęci na wargach
przez taki pocałunek bez żelaza w ustach
brzmi jak werbel królewski głowa się posuwa
DEFINICJA WEWNĄTRZJĘZYKOWA
pogrom nawiasów ich nawianej
góry podstaw dla słońca a na tym
śmietnisku prosty mazak co pamięta
jedynoznaczną podróż w głąb chodzenia
przez czarną smugę na języku buta
z jakiegoś ruchu nie zdający pasty
najwytrwalsza kotwica blasku
WIDZĘ GO JAK WCIĄŻ SIEJE
teraz już jest jasno
gęste gołębie niosą z ziemi
ducha świętego na płomieniu
w zaporoże trójcy pod obłokiem
suchy klarnet prowadzi przez rzekę
wstępującą w góry aurorę modestę
wtedy wschodzi siewca i z krzyża swych ramion
zdejmuje ciało ziarna za lędźwie
na krwi swej się wysiewa w imię ojca
nie jest tak że w imieniu posiany
człowiek ma prawo do wielkich ust
w czasie kiełkowania jest prawdą
że ma jedną kroplę na dwa suche
przesunięcia po wargach upału
od suchego poranku do jego popiołu
drugą kroplę na wzrost zalegnięcia
żużlu czystości od środka
kiedy chce się już rosnąć po wierzchu
wszystkich den wniebowstąpienia
bez niskiego kręgu przebicia
humusowej z osierdzia opony
trzecia zwilża mu tylko wieczorem
narastające po brzegach zażęcie
a dopiero noc i to po ciemku
sama kiełek mu z ust odbiera
ale widzę go jak wciąż sieje
poprzez całą niewidomą jasność
AKSJOMAT ZBIORU POTĘGOWEGO
ziemia odstaje od nas
twierdzą żywi jest to dowód
na brak ścisłości między
rosnącą a martwą koszulą
wspólne mija się przyleganiem
kalka logiczna
AKSJOMAT ZBIORU PUSTEGO
zebrany ojciec z pola
to garstka z mojego
przedplonu trzeba bardzo
wcześnie zaniewiedzieć o tym
by po ostrzu sierpa
ciągnąć jasną rzęsę poranku
poprzez ślepe oczy gołębi
poprzez ducha w ogień uniesienie
w trzy ukosy poprzez zaporoże
w trzy ukosy ponad obłokami
w trzy ukosy poprzez modestę
i w na zawsze niedokończony
ruch świętego w łuku przemienienia
że się ręką w powietrzu wykłada
takie ziarno na tajemnicy
OGIŃSKI
święta jesteś stroną miłości
tańczącego we mnie
dźwięku pogody
nocna śmierć
ma dziś dzienne oczy
na przełaj widzenia
słucham wszystkich rzeczy
otwartych naraz w jej włosach
nie czesanych od elegii
wszystkich grobów samopiąt
do ojczyzny szopena
mistrzowie tańca
w źródle twoich źrenic
nogi trzymają po kolana
na zimne rzeki dojścia
trwale zakucnięci w brzegi
na wylot w tym ostatnim
srebrze obola pieczeni
znani ze znaków mowy
odpadających do grobowców sławy
odcisków imion niewłasnych
tacy trwali na fali
jonasze własnych brzuchów
jedyne strony białe
tańczącej w nich pogody
na wszystkie na wskroś przebite
w boku wiatry świata
RÓŻNICA SYMETRYCZNA ZBIORÓW wywoływanie do góry:
twoje pierwsze pole i oczka ślepoty
wypływają na wierzch co tłustsze
powlekają sparzone usta krajobrazu
i tak się maści zwiastująca w jaskrze
na ćwierćszepcie chuda
pora wyjścia za dozgonne okno
kalka logiczna
ZAKRESOWA RÓWNOŚĆ ZBIORÓW
każde miejsce jest twoje
bez prawa nadania używaj
myśli o stopie tak bezgranicznej
jak jej zakaz drogi porastają
wszystkie strony na pamięć
proś o resztę gdy dajesz za mało
wymów swój ciężki sztandar
od powietrza jak na łące
blask wymawia rumianek
sakralną wieżę w przestrzeni
wybuduj nad językiem
poplątanych powojów proroków
mów bezstronnie janem bez ziemi
przy oraniu pola na sercu
wielką skibę lemiesza w pałaszu
w głodnych ustach wzniesienia
POŚMIERTNY WIDOK Z OKOPÓW
jedyna chwila w której stajesz się jadalny
karmiona z ręki biała gałąź snu
nagle ci nogę podstawia za ziemią
padasz w swe odleżyny w podskórnym widoku
żebra stoi ono z szafiru wyłamane słowo
i pożera ci usta po ustach ze świata
pożegnaj się cały pątniku z sznurowadeł
krzyżujących się w twoich nogach rzemiennych jeleni
to jest granica odsieczy twych ramion na nazwę
to jest najwyższa przepaść twego oka za nazwą
to jest zawieja ostatniego smaku z wyboru po nazwie
to jest wyzbyta powierzchni ostateczna rana za nazwę
i ostry kłos w sercu rodzi białe rżysko
w imię sierpa lewego i prawej godziny
w stałym niedomówieniu kośby sekund amen
teraz już patrz jak bezimienny do innego jutra
wieczór wodzi oliwkowym okiem gwiazdy
po spoconej szyi nocy jak dosłownie
miłości sieją pory skóry śród galaktyk
jak brzoskwinie jedzą wzgórza na pluszu
już nie twoich głodów wytrawnych
i wznosi się dym po drugiej stronie świata
przypalanych weselnych welonów
patrz ponad patrzenie niech jasny anioł w twoich
okularach
przejdzie grząskie jezioro krtani
na sucho przed bluźnierstwem
gdzie na dnie leży pierwsza głoska światła
wiekuistego która cię wyniosła z okopów widzisz mowę
to ona zżera cię a za nią płaska
jest tylko jedność strzelca i polotnej kuli
która słowo rozumie w lufie trafia prosto w usta
INSTRUMENTACJE
cisza ten krzyk na smyczy
trzymanej w zaciśniętych zębach
oczodołu słuchu i śliny z dotyku
słowem pięć zmysłów na ostrzu
nie znanego dotychczas kierunku
wbija swe szable w twą krtań aż po uszy
na brakującym bólu jesteś wynoszony
ze stygnącej w brzegach małżowiny
gdy śmiertelny węzeł powietrza
zadzierzgnie się w krtani niewykrztuśnie
przeczekaj to nieporozumienie
może nie wszystko jest typowe
czy dostatecznie nie przygotowane
może z braku dźwięku na ścianie za tobą
pojawia się nieporadna ręka liścia na niej
leży ułaskawienie od krzyku na pierwszy
rzut słuchu podobny do łasicy ale bliżej
porusza się inaczej w zamarzniętych
wąwozach odzywają się krople spadające
z odczytania ciepła w powietrznym krawacie
odwróć od węzła znaczenie a rozwiązuj ciszę
ZDANIE PODSTAWOWE
einstein świadomie z rąk
wypuszcza niepoznawalną gołębicę
świata i gwiżdże między wzorami
jej zakrzywiony promień lotu jako the highest wisdom and the most radiant beauty
ALEF ZERO
sytuacje ludzkie w kostnicach
są sztywne poza nimi
wszystko się ugina od napotykanych
wklęsłości są już nawet wzory
z sinusa na kosinus przestawienia śmierci
kto jej sprosta będzie zagięty
kalka logiczna
ALEF BEZ ZERA
syntetyczny grzech rodzaju
zastąpi jego cyfrowo
niesprawne w objęciach
ciało funkcje ewy
odpadną od bioder
do probówki którą
adam sobą podtrzyma
spod obojga nagość się wycofa
na siedem śladów
o kulach z zawracaniem
głosu do nóg
zbijanych po prośbie
na podejściu górnego C
to słońce nie jest jasne
do dziś jego żyworodny promień
odsieka się w połogu światła tuż za okiem
zgarnia te wszystkie świece kandelabrów
do pokutnego worka wzroku
we włosiennicy blasku i za długo
rozczesuje grzebień z wieczności
na poręcznym cieniu kołyski
z zawiązanymi źrenicami
na odbiciu klęka śpiewa:
pozostaw wieczór w spokoju
bez białego noża zazdrości
w paschalnym obłoku wszystko się wyjaśni
i z połogich zboczy światła
musi się odtoczyć negroidalna
powieka niepokoju wiem że już szczęście
sięga po nas ręką tylko
raz jeszcze się powtórzy siedem dni
wychodzenia mężczyzna i kobieta
z tej kołyski odejdą gdzieś na chwilę
za nimi wymkną się zwierzęta rodzaju
MODUS TOLLENDO PONENS
bóg nie powiedział niech się stanie
światło to ono rzekło niech się dzieje
z bogiem co zechce a kto promień
wyniósł za błędne koło
już nie bardzo widać z obwodu
kalka logiczna
MODUS TOLLENDO TOLLENS
będąc na nikim nie opartym
złóż swe podstawy na karb świata
odkładanego na twą nieobecność
do twoich kości reszta jest mówieniem
też na chwilę i ptactwo i płazy
też na chwilę po ich śladach zmrużą oczy
gwiazdy i ja też na chwilę i na chwilę
zgubią się w tym wyjściu las i trawy
i na chwilę pomylą się wody na sklepienia
i na chwilę zupełnie zaprze oko
to wszystko co się widzi z wieczności
i na chwilę nie znajdzie się słowa
stań się ale tobie nic nie grozi
będziesz jak dziś popychana moją ręką
samotłoczącym sercem na przestrzeni
wszystkich bogów i ludzi z imienia
bo pośród łowców jesteś nieruchoma
u wychodzących jesteś za plecami
MODUS TOLLENDO NOLENS
w wielkim słowie
wszystkie drzwi są na bakier
wychodź z niego
po przeciwnej stronie
by wytrzebić niepotrzebny brzeg
a światłość wiekuista
niechaj płacze
po oczodole z którego
nie najlepiej wypadł
ziemski padół
z mioceńskich moszen
narzędzia ras i cywilizacji
stanów i urzędów podaży
i popytu łącznie z wartością
dodatkową rozkoszy
jeszcze raz tu przynoszę
ale spółkując z popiołem
nie bardzo wiem co z tego
wejdzie lecz przepruję go
ze wszystkich swych żył
PS boki konsekwencji:
syntetyczne drzewo rodzaju
na małpy z bananowej strony
największa łapa mości sęk
dla wynalazcy czystej próby
człowieka co brzmi dumnie
i tak las po lesie wzbogaca się
o skoki nocą schodzić na
potrzebę niewłasną z najwyższej
gałęzi nieporęcznie ale trzeba
odkładać na siebie daninę
ZNAK TOŻSAMOŚCI wróżenie do tyłu:
wegetatywne poszlaki dowodu
już osobistego są stwierdzone
osobno i w zbiorach a z pnączy
górujący przysiad we krwi
zszedł na podpis pod
nabrzmiałą nieobecnością
kalka logiczna
BRAK ZNAKU ALTERNATYWY niepalny wstyd powietrza:
fakty zdarte ze skórą
są ściągnięte z tak nagiej
prawdy że jest o czym
coraz więcej nie mówić
PODRÓŻ BATYSKAFEM
zanosi się na wielkie pożegnanie
podtrzymywani przez heliotrop snu
w odwróconych na zawsze okrętach
możemy schodzić świece już są w oku
mszał głębinowy otwiera w nas jonasz
trzeba pieczęcie postawić na nogach
i dotknąć nimi otwartych ust morza
niezrozumiale jak na tajemnicę
i wtedy dno się mija bez wysiłku boga
jego ręce okazują się nieszczelne bez organów
jego woda jest tak żywa że ucieka
z martwej powierzchni jak z łaciny
i dzwon kość wypluwa i obraca wieżę
w stronę gardła psa bez koloru
jak przyjemnie i jak bez znaczenia
zapada się w to odwrócone zmartwychwstanie
gdzie jest ten rekin wiedzy ostatecznej
który przybija swoje mądre oko
do naszego zdziwienia to ty
i to co było śmiercią staje się jasnym krzykiem urodzin
pulsuje w nas pępowina po jej jednej stronie
bóg ledwo oddycha a po drugiej my
pośrodku ocean nazywany życiem czy ją przetnie
WARTOŚĆ ZMIENNEJ
lao-tse nigdy nie wszedł w drzwi
o skończonych wymiarach przystawał
tylko pod domem rosnącym i na wiecznie
wydłużającym się brzegu skracał
wzór odległości do dzisiaj
nie jest pewny swego rozwiązania
kalka logiczna
WARTOŚĆ LOGICZNA
kobodaishi pęta swoją rzekę
do przodu ale wiosła popędza
do tyłu brzegi zmrużą
na boki dno odbija do góry
a szpuntuje je niebem najwyraźniej
nie przemyślał podróży na ukos
ODWRÓCONE ŚWIATŁO
kiedy moja łódka dobije do słońca
zaczekam chwilę nie wysiądę z brzegu
popatrzę stąd na wszystkie zachody
światła na jego nazwy i na synonimy
jak wieczny pęd pod górę pot
błyskawiczne ostrogi w oku oszalały
jeździec bez konia batożący zapartą
w cudzym koniu gałąź bzu przedwczesnego rozorany
litością policzek kolczuga rozkazu
w moim narowistym ramieniu lodowata
foka śmierci na tych śniegach chwały
które lepiej przemilczeć jak
przegryziony tunel bratniego gardła
gdzie szczury gniazda wiły z manifestów
moja własna ręka grzebiąca w obcym mózgu
w poszukiwaniu formuły otwartego życia
w zakapturzonych sidłach śmierci szafot na ołtarzu
bóg w battledressach wraz z obroną długo
obcięta ręka pamięci na znaku
to wszystko było przecież moim odwróconym światłem
paliło się gdy gasło i gasło się paląc
ale kiść narodu na sercu sunęła wciąż w górę
krwi za którą ciągle nie widziałem słońca
ZMIENNA INDYWIDUALNA
symbol p jak pole ale w takim wietrze
że predykat może zaledwie utrzymać
godzinę zdanie w ręku w takim
dęciu w składnię o los pytać
kapelusza na głowie trzeba nie mieć w życiu
doprawdy nawet kropki na początku frazy
kalka logiczna
ZMIENNA ZWIĄZANA
często drutem kolczastym i pośrodku globu
wleczona za włosy do kolan była jest
i będzie moją ranną ojczyzną bo mam od niej
buty na apele codzienne kiedy je sznuruję
supłam krew która nie chce uchodzić beze mnie
PORANNY DIALOG
stroma piękności poranku
dokąd zakładasz tę szyję
pozadrzewnej słonecznej gałęzi
że wysokie gniazdo śmierci
boi się i nie śpiewa w tej chwili
pierwsza solistka świata odkłada
białe usta poza latające
nuty ptaków śledzi w blasku
wstępujące pawie oddechu wolna
każdą barierę masz w sobie
oprócz twojej z promiennego boku
ognistym tryskającej żebrem
to twoje westchnienie mnie wysyła na te miecze promieni wbite po rękojeść w słońce to twoja szyja podnosi moją zwisającą głowę z prosektoryjnej dłoni natury i z tego co w nas teraz ślepe otwierasz górujący ogień
ale żyjąca w dwójnasób z miejsca
żądasz odżylnie zachwytu
nacelowujesz dwa lustra na lustro
poprzeczne od zagadek dokąd
zaszedłbym czesząc twoje włosy
siecznym promieniem wzroku
ORZECZNIK ZEROWY
rachunek zwrotów na koszt
niedorównania to trudny
zadatek na zero odwiecznie
przędące za górą
prymitywny odruch wyniku
w zwitkach okien są zapisane
brakujące widoki szyb
kalka logiczna
ORZECZNIK HETEROSEMANTYCZNY
yuriko kikuchi wyprowadza dłonią
gałąź wiśni znad fudżi-jamy
jest bezprawną porywaczką
nadziei na roślinne przebycie ciała
wpław przez krew i kwiat jednocześnie
do wyleniałej prawdy liczby
kolczykowanej w stajniach komputerów
czy owłosionej ręki fryzjera
każdy zstępuje ze mnie gdy ogień rozwęźli jego stopy bo nie wie że wtedy dopiero przejmuję wszystkie role miłości oblamuj więc moje strzeliste ramiona bez wyrzutu tak mniej więcej jak wielką gałąź dymu z gorejącego krzaku mojżesza jutro znów stanę ci na ramieniu
ORZECZNIK INICJACYJNY
wynika jasno
z ciemnych ujęć żeber
świecące nam pod nogi serce
a kto za promień wyprowadza
pieszy przystanek podejmuje
po prostu próbę zapatrzenia