Strona:Tymoteusz Karpowicz - Odwrócone światło.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kopia artystyczna

DOCZYTANIE
instynkt świecy sięga płomienia potem świeci
po omacku w obcym ciele spławia
gnilne szczątki widzenia czyści się
achromatyczna ręka nosiciela w żyle
knota natura rości sobie prawa
pomywacza ognia teraz będzie słychać
wzdłuż nocy bezodblaskowy łoskot
wyżymaczek obrazu u spodu stojący
gończy cienia odbiera porody
nieopatrznych węzłów rozwiązań
i w nim zapadła świeca wzdłuż blasku
zacznie obracać resztkę biodra w przypuszczalną
stronę miłości gończy szerzej ręce
rozłoży na kościach i z języka
parafiny poleje się ślina i zacieknie
na powrót w głąb stawu biodrowego
lekkomyślna krzywa klinga na to proste
zagrząźnięcie na życie i na dłoni
z czasem da się widzieć lustro papilarne
i ten zakręt poza który nic z roju
nie pozwoli się zakląć na wylot i kropla
dwużylnego sycenia z zaboru a ten co na dole
przechwyci coś z przebicia w samo przewijanie
głosu wyciągnie własny język znowu sięgający
po kiełek kandelabru noc się spoci
na ukos drogi mlecznej łuski prześwietlenia
pokryje suchy szum głowy i pośrodku skrętna
podróż zaniedba się po brzegach sciszy zarys oczu
coś w tym wszystkim znaczący i zasada
mrugnięcia do nas sprzed potopu odrosłej powieki
wyda nam się czytelna lecz ze szczęścia ślepa