Manfred (Byron, 1859)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor George Gordon Byron
Tytuł Manfred
Wydawca Księgarnia Polska
Data wyd. 1859
Druk Drukarnia L. Martinet
Miejsce wyd. Paryż
Tłumacz Michał Chodźko
Ilustrator Juliusz Kossak
Tytuł orygin. Manfred
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


MANFRED
POEMAT LORDA BYRONA
PRZEKŁAD WOLNY NA WIERSZ POLSKI
PRZEZ
MICHAŁA CHODŹKĘ

WYDANIE OZDOBNE Z RYCINAMI

PARYŻ
W MIESZKANIU TŁÓMACZA, RUE PUTEAUX, 17, AUX BATIGNOLLES,
I W KSIĘGARNI POLSKIÉJ, RUE DE SEINE, 20.




MANFRED.
There are more things in Heaven and
Earth Horatis, thay are dreamt of in your
phylosophy.Shakspeare.

JANOWI,
Zacnemu Przyjacielowi swojemu,
Przekład Manfreda wdzięczném sercem poświęca
TŁÓMACZ.


Wydanie Michała Chodźki.
LORD BYRON.


MANFRED.

AKT PIERWSZY.
SCENA PIERWSZA.
(Północ. — Manfred siedzi w głębi galeryi gotyckiéj struktury.)
MANFRED.

Wnet zgaśnie lampa moja, próżno usiłuję
Słaby płomień podniecać; czuwaniu dłuższemu
Niedotrwa! — Mój sen!..... jeśli to snem się mianuje,
Niezmordowane pasmo marzenia, mojemu
Nieodstępne uśpieniu! Duch mój czuwa wiecznie;
A kiedy oczy zamknę, wzrok mój obrócony
We mnie, bystro spoziera w smętną moją duszę!.....

Jednak ja żyję, ludzki ród znienawidzony
Czuję że jeszcze cierpieć i oglądać muszę;
Ja wiem, że mędrca szkołą musi być cierpienie, —
Boleść nauką! — Mędrcy ci, co od powicia
Właśném swém doświadczeniem zgłębili twierdzenie
Znane: Drzewo wolności, nie jest drzewem życia!

Filozofia, świata wielkie wiadomości,
Tajemnice przyrody, wszystkiegom probował;
Duchem lotnym sięgałem najgłębszych skrytości,
Bo umysł skrzydeł orlich łatwo obejmował!

Głupstwem nauka!..... czasem cnotę spotykałem
Nawet wśród ludzi, za to szczodrze im płaciłem
Wspaniałością, dobrocią!..... i cóż ztąd zyskałem?.....
Sam w pośród nieprzyjacioł, bez obawy żyłem,
Nie śmieli stawić czoła, choć było ich wielu!
W życiu samotném wszystko marnie się zużyło?
Dowcip niepospolity, wielka szczytność celu,
Życie dobre, albo złe; — co drugim służyło
Padały koło mnie, jak letnich deszczów wody
Na piasków łono!..... od téj chwili bez imienia!.....

Odtąd serce me z czuciem nie poszło w zawody,
Ni z rozpaczą, ni z żądzą ludzkiego pragnienia.
I postrzegłem przekleństwo nademną wiszące,
Gdy już wszystkie uczucia z duszy wystraszyło:

Nadzieję, nawet strzały miłości palące!
Wszystko, wszystko zagasło, wszystko się zniszczyło!.....
.................
A więc daléj do dzieła!.....

Rozległego duchy świata,
Wy istoty nie ujęte,
Fantastyczne, nie pojęte!
Wy, których głos mój dolata
W świetle, lub we mgłach ciemności;
Wy, których skrzydło w krąg świata
Szybkim zwrotem wiecznie lata.
Zagnane w ziemi wnętrzności,
Mieszkańcy gór nad obłoki
Z głębin mglistych oceanu,
Posłuszne waszemu panu,
Zaraz stańcie tu, bez zwłoki
Występujcie!

(Chwila milczenia.)

Niesłuchacie?
A więc w straszne imię tego,
Między wami najpierwszego,
Wszyscy stanąć wnet tu macie.
Przez ten znak, którego mianem

Nicość wasza się otwiera;
Przez tego co nie umiera,
Stańcie wnet przed waszym panem.
Występujcie, występujcie!!!.....

(Chwila milczenia.)

Jeśli groźb tych nie słuchacie,
Straszliwsze jeszcze poznacie,
Podłe duchy nie żartujcie!!!.....
............
Niech się wola moja stanie,
Przez własności od was znane,
Wyższe nad te, mianowane;
Przez strasznéj gwiazdy zesłanie,
Co przez czary nieodparte,
Dotąd żadnemi czarami,
Jak widmo z piekieł wyparte,
Iskra świata zniszczonego!!!.....

Przez słowa przekleństw ziszczonych,
Nad mym losem zawieszonych!.....
Ja wzywam przyjścia waszego:
Występujcie!..... Występujcie!!!.....

(W głębi ciemnéj galeryi pokazuje się gwiazdka stojąca bez poruszenia; słychać głosy śpiewające.)
PIERWSZY DUCH.

Posłuszny głosowi twemu,
Ze mgły spłodzonéj tchnieniem
Pomroki; purpury znamieniem
Przejrzystéj, — strojnéj w lazury,
Z pałaców moich nad chmury,
Mimo zakazy, lecę ku tobie
Po gwiazdy srebrnéj promieniu,
Śmiertelny twemu skinieniu
Posłuszny, — zaklęciu twemu!

DRUGI DUCH.

Góra biała[1], gór władczyni,
Nad chmury jéj wywyższone
Czoło, lodami wieńczone,
Tron jéj wykuty ze skały,
Płaszcz usnuły chmur nawały.
Przepaską sosny zielone,
Pleśnią stu zim obciążone
Zasypy, dolin zniszczenie
W jéj dłoniach; na me skinienie
Czekają; — co chcę z niemi
Zrobię; — popchnę je ku ziemi,
Lub zatrzymam!..... Pasmo tych gór,

Co kryją czoła wśród chmur,
Mocą mojego ramienia
Potrafię wyrwać z korzenia,
I rozsiać je po równinie;
Duch mój władzcą w téj dziedzinie;
Co rozkażesz, wnet uczynię!.....

TRZECI DUCH.

Na dnie oceanu szklistém
Jam pan na morzu wód mglistém!
Gdzie wód śpiących nic nie mąci,
Wietrzyk fali nie potrąci;
Kędy wąż morza spoczywa,
Gdzie syrena urodziwa,
W muszle i konchy strojony
Warkocz swój zwija zielony.
Jak burza na morskie wały,
Echa twych klątw przyleciały
Do państw moich kryształowych,
Do mych zamków koralowych.
Mów, a wola twa się stanie!

CZWARTY DUCH.

Tam gdzie wzięło za posłanie
Trzęsienie ziemi ogniska

Lawy, gdzie wonne łożyska
Smolnych jezior dymy mgliste
Ulatują; rozłożyste
Andów niebotycznych stopy
Nurtują podziemne stropy.
Zaklęcia twe doleciały;
Mmie z stron rodzinnych porwały.
Staję na twe zawezwanie,
Co ty każesz, niech się stanie!

PIĄTY DUCH.

Ja chmur groźnych kołowroty,
Wiatrów bystrych zwijam loty;
Gdzie ja skinę, burza leci!.....

Patrz, tę czarną co tam świeci,
Gromom dałem na mięszkanie;
Leciałem na huraganie,
Bym spieszniéj stanął przed tobą!
Wiatry moje nocną dobą
Gonią wzdęte skrzydła floty;
A nim jutrzni promień złoty
Błyśnie nad mroku zasłoną,
Okręta w falach zatoną!.....
Czego żądasz, powiedz śmiało!.....

SZÓSTY DUCH.

Zaklęcie twoje wleciało
W krainy ciemności wieczne;
Obrzydłe światło słoneczne
Bym oglądał, — po co wzywasz,
Pasmo ciemności rozrywasz?.....

SIÓDMY DUCH.

Jeszcze przed stworzeniem ziemi,
Pod rozkazami mojemi,
Gwiazda twego przeznaczenia
Niebios zdobiła sklepienia;
Jaśniejszym blaskiem świeciła,
I najpiękniejsze zaćmiła.
Na całym niebios obwodzie,
Równej nie było w urodzie!

Aż przyszła chwila straszliwa,
Gwiazda jasna, urodziwa,
Dziką piekła łóną zionie;
Grozi, że świat wnet pochłonie!
Potwór własną dumny siłą,
Niepodległą chce być bryłą;

Niebieskich krańców straszydło,
Jasności od siebie skrzydło
Zapala! — Ona swe tchnienie
Wiała na twe urodzenie!.....

Dziś się tobą, nędzny, brzydzę;
Służę ci, lecz nienawidzę!.....
............
Wkrótce władza pożyczona,
Z władzcą wróci w me ramiona;
I na wieki ze mną będzie!.....
Dziś w tych niższych duchów rzędzie,
Co ukorzone czekają,
Jaki rozkaz spełnić mają;
Śmiertelny, i ja stanąłem,
Przed twym prochem uklęknąłem,
Przed zaklęciami twojemi
Nikczemna skorupo ziemi!!!

SIEDM DUCHÓW RAZEM.

Powietrze, ziemia i morze,
Gwiazda, twych przeznaczeń zorze;
Wiatry, góry, noc ponura,
Niebo i cała natura

Czekają na twe życzenia.
Czego żądasz?.....

MANFRED.

Zapomnienia!

PIERWSZY DUCH.

Od kogo? — czego? — dla czego?.....

MANFRED.

Zapomnienia żądam tego,
Co jest w duszy mojéj głębi;
Co skreślić usta potęgi
Nie znajdą. — Ach! czyż nie wiecie?.....

DUCH.

Wszystkie bogactwa na świecie
Możesz posiąść — królów trony,
Ludów podwładnych miliony!
Będziesz władać żywiołami,
Będziesz władać stworzeniami;
Mocą słowa, ducha tchnieniem,
Żywiołami i stworzeniem!

Tylko niech twoje żądania
Nie wyjdą z pod panowania,
Danéj nam mocy!..... Mów czego?.....

MANFRED.

Zapomnienia mnie samego!.....
Czyż we władzy waszéj świecie,
Nędzni, znaleść nie możecie,
Zapomnienia?.....

DUCH.

Tajemnic księga,
Dla nas otwarta, w ten kraj nie sięga;
Lecz możesz skończyć istnienie?

MANFRED.

Z śmiercią znajdęż zapomnienie?

DUCH.

Duchy co nie umierają,
O wszech rzeczach pamiętają;
Przyszłość, przeszłość najdawniejsza,
Nam, jak chwila teraźniejsza!
Z odpowiedzi cóż zgadujesz?

MANFRED.

Ha, nikczemny! ty żartujesz?
Przecież ducha mego władza,
Jedném słowém was zgromadza!
Wy: powietrze, ziemio, morze,
Gwiazdo, mych przeznaczeń zorze;
Wiatry, góry, noc ponura,
Wy, niebo, dusza, natura!
Kiedyż w boju ustąpiły
Waszym siłom, dzielne siły
Ducha mego?..... Choć w skorupie,
Choć duch ugrzązł w ciało trupie?.....
Odpowiedźcie, albo drżyjcie
Podłe duchy, wnet ujrzycie
Co ja mogę!......

DUCH.

Twoje słowa,
Myśli twych własnych osnowa,
Mogą za nas odpowiedzieć.

MANFRED.

Mów jasno, co chcesz powiedzieć?.....

DUCH.

Jeśli prawdą, co powiadasz,
Że zarząd duchów posiadasz;
Duchy ci odpowiadają:
Że, co ludzie nazywają
Śmiercią, bez znaczenia w pośród nas!

MANFRED.

Więc próżno wzywałem was;
Nikczemni, wy nie chcecie
Służyć mi, lub nie możecie!

DUCH.

Żądaj, a tém co możemy,
Chętnie tobie usłużemy!
Wybieraj królów korony,
Wojska i ludów miliony!
Chcesz żyć długo — żyć bogaty?.....

MANFRED.

Nikczemni, z długiemi laty
Cóż pocznę?..... te co minęły
Tak mi się długo ciągnęły.
Precz ztąd!.....

DUCH.

Jeszcze rozważ chwilę.
Tyle władzy, bogactw tyle?
Władza jestestw, rządy ludzi?.....
Człowieku, nic cię nie złudzi?.....

MANFRED.

Nic, nic, lecz nim was odprawię,
Niech zmysły moje zabawię
Duchowych istot widokiem!.....
Stawajcie przed mojem okiem,
Zosobna, lub wszystkie razem,
Z właściwym duchom obrazem,
W duchów postaci!.....

DUCH.

Innéj nie mamy,
Jako te, któremi władamy
Żywioły; ich postaci używamy.
Lecz mocą twego rozkazu,
Przybierzem postać od razu.
Jaką chcesz!.....

MANFRED.

O! mniejsza o nię,
Już dziś od żadnéj nie stronię,
Żadna postać mnie nie nęci;
Starszy z was niechaj przybierze
Jaką sobie sam wybierze!.....
Podług woli wybrać może.

(Siódmy duch pokazuje się pod postacią pięknéj dziewicy.)
DUCH.

Czy poznajesz?

MANFRED.

Co widzę!..... Wiekuisty Boże!.....
Tyżeśto?..... O jeśli ty nie jesteś marzeniem
Szaleńca, jeśli nie jesteś widmem zwodniczém;
O! jeszczebym o życie wołał z zachwyceniem,
O ty z sercem anioła, z anioła obliczém;
Ach jeszcze bylibyśmy!.....

(Widmo znika.)

O duszo! leć za nią!.....

(Manfred pada bez zmysłów. — Słychać pieśń następującą.)
I.

Kiedy księżyc nad otchłanią,
Modréj fali zajaśnieje,

Robak światłem gorejący
Jasność po trawach rozleje;
Ogień nad groby wstający,
Płomyk nad łąką wątpliwy,
Gwiazdy po niebie krążące,
I głos puhacza jękliwy!.....
Gdy w koło drzewa milczące
Jak umarłe, nieme stoją;
Żaden listek nie szeleści.
Dusza ma uciśnie twoją,
Wśród strasznych mąk i boleści
Poznasz płomień potępienia!

II.

Choć ciało uśnie głęboko,
Duch twój nie znajdzie spocznienia,
Są widma, których twe oko
Nie uniknie objawienia!
Są myśli, których wrażenia
Dusza twa na próżno stroni;
W czas tajemnego marzenia,
Drugą myślą nie odgoni,
Przez urok tobie nie znany,
Nie znajdziesz samotnéj chwili;
Całunem mrocznym owiany,
Napróżno duch się wysili;
Mgła gęsta ducha więzieniem!

III.

Chociaż gdy jestem przy tobie,
Nie widzisz mnie twym spojrzeniem
Poznasz w każdéj życia dobie,
Ścigającą cię statecznie
Istotę! — gdzie myśl obrócisz

Będę z tobą. — A tak wiecznie
Pod mym wpływem, okiem rzucisz
Po za siebie, i zdziwiony
Nie widząc mnie z twoim cieniem,
Ledwo zdołasz przerażony
Mierzyć przyczynę wrażeniem!

IV.

Straszne słowa wymówione
Nad twą głową, wywołały
Zemstą przekleństwo żywione;
W matnię duchów cię oddały!
Z łona burzy głos wyrwany,
Radość ci z serca wymiecie;
Z cichéj nocy pożądany,
Pokój weźmie! — Gdy na świecie
Dzień zabłyśnie, ty szalony
Zawołasz nocy burzliwéj.

V.

Z łez twych zdradnych przyprawiony,
Moją ręką jad straszliwy!.....
Z serca twego najczarniejszę
Krew sączyłem, — węża zdrady
Z wdzięków twarzy pozbierałem,
W ust zdradzieckich wdzięczne składy
Jak w róż krzewie; — wywołałem
Słów twoich szczytne układy!.....
I gdym oglądał trucizny twoje,
Straszliwsze były nad wszelkie jady
Niebezpieczniejsze!.....

VI.

Przez serce twoje
Zimne, jak szczytów tych śniegi,

Przez jaszczurcze przymilenia,
Przez zwodnicze ócz obiegi,
Przez sztuczne duszy wzruszenia,
Przez czułości udawane,
Przez twoje uradowanie,
Gdy widzisz oczy spłakane,
Przez twe z Kaimem zbratanie!
Noś ty piekło własne swoje
W istocie ducha twojego.

VII.

Wylewam na głowę twoję
Płyn czarny, mocą którego
Hydrze zgryzot cię oddaję;
Sen i śmierć odbiegną ciebie.
Odpocząć, ni w śmierci kraje
Pogrążyć potrafisz siebie!
A przecież śmierć w każdéj dobie
Nie odstąpi cię na chwilę,
Byś drżąc przypominał sobie:
Że nie spoczniesz i w mogile!.....
Nawa śmierci już nadpływa,
W koło ciebie mgłą owiany
Łańcuch dzwoni! — Klątwa mściwa
Goni umysł obłąkany
Zatrute serce!!!.....






SCENA DRUGA.
(Manfred na szczycie góry Jungfrau. — Zaczyna świtać.)
MANFRED.

I duchy mnie odstąpiły!...
Zjawisk nadprzyrodzonych zawiodły mnie księgi;
Zamiast mi ulżyć, jeszcze ranę rozdrażniły.
Precz mocy czarodziejska, marne twe potęgi!!!...
Cóż po tobie? gdy przeszłość nie w twojem władaniu,
A o przyszłość ja niedbam, aż dni upłynione
Nie runą w zapomnienie w przeszłości skonaniu;
W odmęcie zatracenia wiecznie pochłonione!

O ziemio matko moja! o ty dniu wschodzący,
Wy Alpy niebotyczne; jakżeście wspaniałe,
Wonne wasze oddechy niesie świt wstający;
Już i dla was uczucia serce me zmartwiałe
Nie znajdzie; — i ty, jasne, żywe oko świata,
Otworzone dla wszystkich, radośnie witane
Zewsząd, czemuż twój promień do mnie nie dolata?...
............
Rzucam wzrok mój, z wierzhołka téj posępnéj skały
Leci w otchłań; zaledwie gdzieś tam zatrzymany

Na szczycie czarnych jodeł, wśród których z łoskotem
Słyszę potok lecący zléwem wód wezbrany;
Wód niedojrzeć szalonym nurtujących zwrotem;
Ztąd te świerki jak zioła pozioméj budowy!...
Straszliwa przepaść! jedno wiatru podmuchnienie,
A duch wolny od więzów, przejdzie w żywot nowy.
............
Daléj, śmiało, tam mięszka śmierć i zapomnienie.

Przecież nie śmiem iść naprzód?.. ale i powrócić
Nie żądam; czuję mocno jak coś przyzywa
Ku przepaści;..... a przecież ja nie śmiem się rzucić?...
Dreszcz mię jakiś ogarnia... przecież nie uciekam?...

Czuję że czas nie przyszedł; że jeszcze żyć muszę,
Jeśli życiem się zowią dni które przewlekam! —

Czuję dziką pustynię co ciało i duszę
Zaległa;... duszy własnéj jam grobem!.. Jedyna
Pociecha wszelkiéj zbrodni, własne ukojenie
Bez uroku jest dla mnie!...

(Orzeł alpejski przelatuje nad głową Manfreda.)

Orle! twoja dziedzina
Niebo! Ty wzbity uroczo nad niebios sklepienie
Spozierasz okiem w słońce, a szybkiemi pióry

Co raz wyżéj, i wyżéj ku niebu szybujesz!...
............
Jużeś zniknął! wpłynąłeś w ulotne lazury,
Zkąd okiem błyskawicy zdobycz wypatrujesz
Na ziemi i na niebie!.....

Ach! jak tu czarownie,
Tu, w tym świecie widomym! On bosko jaśnieje
W skutkach swych, w swéj przyczynie!.. Czemuż tak potwornie
Śmiertelny w pośród cudów przyrody szaleje?...
Panem ziemi nazwany, ten potwór pół boga,
Pół procha!... Ni czołgać się, ni latać nie zdolny!...
Między dwoma żywioły jaka wojna sroga;
Słabością swego ciała pogardza duch wolny?
Tam duma, tu nikczemność! — i tak aż do grobu!
Tam najwspanialsze cele, tu, podłe przywary;
Ważąc jedne nad drugie, zawsze bez sposobu;
Nawet bez skutku, aż się przepełni brzeg czary,
Roztrzaska się skorupa,... śmierć zaciśnie oczy,
Człowiek stanie się... o czém ze drżeniem wspomina
Przed światem, i przed sobą!...

(W oddaleniu słychać głos pastuszéj fletni.)

O głosie uroczysty!
Pieśń ta boskiéj prostoty czasy przypomina,

Jest to pieśń przyrodzenia!... pieśń złotego wieku,
Prawdziwa pieśń na fletni!... bo téż i w istocie,
Mieszkańcze gór tych wolnych, przyrody człowieku,
Ty prawdziwie używasz w żądz twoich prostocie!...
Tu innego odgłosu echa nie przynoszą
Tylko srebrny głos dzwonków trzody wracającéj,
Lub głosy pieśni brzmiącéj szczęściem i rozkoszą!!!...

Czemuż nie jestem echem téj fletni jęczącéj?
Niewidomym a żywym głosem przyrodzenia,
Harmonią żyjącą, która w jednéj chwili
Rodzi się i umiera, we wnętrzy stworzenia
Razem z swoją przyczyną!...

(Przybliża się do podnóża skały strzelec kóz dzikich.)
STRZELEC.

Nieszczęśliwe łowy,
Koza którą ścigałem wśród skał się ukryła,
Za tyle niebezpieczeństw zaledwie chleb dniowy
Czém opłacę!... Lecz cóż to za człowiek zuchwały,
Pogląda na nizinę z tych lodów nawały?
Najdzielniejsi ze strzelców zaledwie téj skały
Znają wierzchołek. — Ubiór na nim okazały,
Wspaniała jego postać, rzuca dumném okiem
Jak rolnik, który czuje że się wolnym zrodził;
Pójdę ku niemu!...

MANFRED (niepostrzegając strzelca)

Wieczność!.... idzie rok za rokiem,
Aż podobny tym sosnom zeschnę i zbieleję,
Jednéj zimy zniszczonych powiewem straszliwym,
Zwiędną zielone liście, resztę wiatr rozwieje.....

Cóż po życiu którego wyrobem prawdziwym,
Rzeczywistym, jest ciągły postęp ku grobowi!...
Dni szczęśliwych! ach! pocóż ciągłe przypomnienie!?...
Zmarszczki czoła mojego, długiemuż wiekowi
Winienem? O nie! ja sto lat w jedno cierpienie
Wylałem nieraz; w jednéj przeżyłem godzinie!...
............
Miałżebym dłużéj dźwigać to jarzmo żywota?...

Wy zasypy, wy skały co gdzieś na równinie
Runąć macie! — Zabijać tam gdzie mięszka cnota;
Niszczyć trzody, gruchotać poziome budowy.....
Zwalcie się na mą głowę, uścielcie mi grób!!!...

STRZELEC.

Już z niziny mgły lecą, wyższych gór połowy
Zasnuły, ulatują ranne dymy w słup;
Powiem mu niech wnet znijdzie — dłużéj chwilę jedną,
Straci drogę i życie!!!.....

MANFRED (nieprzytomnie).

Mroźne chmur tumany,
Tam, już na gołolodach zaczepione bledną;
Podobne do wezbranéj paszcz piekielnych piany,
Wiszących nad przepaścią, której każda fala
Pędzi z szumem na brzegi gdzie czarty zebrane
Leżą jak stos kamieni!... Dreszcz mię z nóg obala!

STRZELEC.

Idźmy bliżéj — jak on drży? jakie obłąkane
Oczy?.....

MANFRED.

Środkiem obłoków dróg sobie szukały
Zerwane góry, całe lecąc na niziny;
Łańcuchem Alp zatrzęsły, rzeki zdruzgotały
W ulotne mgły — aż znowu rozbite ich płyny
Pobiegły już gdzieś w innéj stronie zgromadzone.
Tak przed laty czas zwalił potopu budowę,
Górę Rozenberg, któréj szczyty wyniesione
Runęły!... Ach! dla czegoż nie na moją głowę!?!...

STRZELEC.

Stój, stój na miłość Boga! naprzód ani kroku,
Stój, stój, albo zginąłeś!..... drżące nogi twoje!..


Wydanie Michała Chodźki.
MANFRED (niesłysząc strzelca).

O byłby to grobowiec cudnego uroku!
Grób to godny Manfreda!... O w nim kości moje
Spoczęłyby w pokoju!... dziś je wiatr rozwieje
Miotając po tych skałach wiry szalonemi.

Bądź zdrowe piękne słońce! tło twoje jaśnieje
Ostatni raz nademną!... promieńmi jasnemi
Ujrzysz zgon, ale przecież nie chciéj mi złorzeczyć,
Boś jaśniało nie dla mnie!... Ziemio weź te pyły!!!...

(Kiedy Manfred ma się rzucić w przepaść, porywa go strzelec w pół ciała i zatrzymuje.)
STRZELEC.

Stój szalony! ty śmiercią chcesz się zabezpieczyć
Od zgryzoty! Po co krwią twoją dzień tak miły
Chciałeś zasępić!... Pójdź, pójdź, już zejdźmy z téj skały;
Ja ciebie nie odstąpię?....

MANFRED.

Precz!... ja skończyć chciałem,
Nie wiesz jakie męczarnie serce zgruchotały.
Puść mnie, ciemno mi w oczach!... góry te nawałem
Wirują w koło,... oczy już me ociemniały.....
Kto ty jesteś?...

STRZELEC.

....Pójdź! Kto ja jestem, powiem w czasie!...
Już się rozjaśnia niebo, trzymaj się ramienia
Mojego, tak — dłoń prawą wesprzyj na mym pasie,
Tak — ten kij weź w lewą — tak, nie puszczaj rzemienia,
Tak, dobrze!... Za godzinę odpoczniemy w chacie
Mojéj;... nie długo nagie urwiska miniemy,
Tak, tak — dobrze!... wyborny strzelec byłbyś bracie,
Teraz spuszczaj się śmiało — za chwilę spoczniemy!...

(Spuszczają się po gołolodach z wielką trudnością.)
KONIEC AKTU PIERWSZEGO.


AKT DRUGI.
SCENA PIERWSZA.
(Chatka Strzelca w Alpach Berneńskich.)
STRZELEC, MANFRED.
STRZELEC.

Wypocznij jeszcze chwilę, jeszcze zostań z nami,
Chciéj wypogodzić Panie, czoło zachmurzone.
Jak odpoczniesz, znanemi wśród gór manowcami,
Przewodniczyć ci będę w którą zechcesz stronę.

MANFRED.

Znam dobrze drogi moje, możesz zostać w domu.

STRZELEC.

Postać twoja, twój ubiór łacno pokazują
Kto jesteś. — Jeden z zamków tych co od poziomu
Wyżyn pomniejszych szczytniéj ku niebu wzlatują,
Twoim pewnie; lecz który, pragnąłbym to wiedzieć.
Rzemiosło mnie zawiedzie często w strony wasze,

Lubię w pośród wasalów waszych czasem siedzieć.
Wychyliły się nieraz z niemi pełne czasze
Przy gościnnym ognisku, w przysiennéj komnacie!
Który twój zamek, powiedz?...

MANFRED.

Który?... cóż ci z tego?

STRZELEC.

Niechciałbym cię obrazić w mojéj biednéj chacie;
Uspokój się! — Chciéj dotknąć stołu gościnnego;
Chciéj ten puhar wychylić, wino wytrawione
Tak dawne jak dni moje. — Gościu, zdrowie twoje!...

MANFRED.

Precz mi z tym puharem! precz!... brzegi krwią zbroczone,
Krew ciepła; zawsze, zawsze tu przed oczy moje
Powstaje!... Czyż ziemia jéj nigdy nie pochłonie?...

STRZELEC.

Nieszczęsny!... straszny twój wzrok, dzikie twoje mowy.

MANFRED.

Powiadam ci że to krew; — co w mych żyłach płonie,
Co w jéj żyłach płynęła; strumień nasz rodowy
Od stu wieków płynący w przodków naszych krzewie!...
Krew ta popłynęła!... Jéj ziemia nie wypiła,

Dymi się, kłębi w mrocznym ku niebu wyziewie,
Aby mgłą dymów krwawych niebo zasłoniła, —
W bliskiéj, strasznéj godzinie mojego pogrzebu!...
Niebiosa, których bramy już dla niéj zamknięte,
Gdzie ja nigdy nie trafię.....

STRZELEC.

Zbrodni przypomnienie
Zabija cię;.... zgryzocie serce twe otwarte,
Przecież nie trać nadziei, mąk twych osłodzenie
Znajdziesz w dobrych uczynkach, w modłach ludzi cnoty,
W cierpliwości, w pełnieniu bożego zakonu! —

MANFRED.

O cierpliwość, cierpliwość, znam ja pieśń téj nóty.
Cierpliwość od powicia zawsze aż do skonu!.....
Człowieku niskiéj próby, losem poniżony,
Dobra ona dla bydląt potulnéj istoty!...
Jam się orłem urodził!... za cierpliwość szpony
Mam orła. — a cierpliwość dla takich jako ty!...

STRZELEC.

Dla wielkiéj sławy Tella z tobą pokrewieństwa
Niechciałbym;... ale pocóż próżne zażalenia?...
Dla czego ból zaprawiasz gorączką szaleństwa?
Cierp mężnie....

MANFRED.

Przecież w takich zapasach cierpienia
Patrz na mnie,... żyję?...

STRZELEC.

Takie gorączkowe trwanie
Różne od zwyczajnego na świecie istnienia!...

MANFRED.

Powiadam ci ja żyję, że już w takim stanie
Przeżyłem lata długie, z losów przeznaczenia
Jeszcze żyć muszę dłuższe lata, — całe wieki,
Ogrom lat; — nawet wieczność tak całą żyć muszę
Z daremną zawsze żądzą w zapomnienia rzeki
Pogrążyć się, — z życiem zatopić mą duszę!!!...

STRZELEC.

Ledwie się na twem bladém obliczu maluje
Piętno czasu!.. me włosy zimą ubielone?...

MANFRED.

Bo u was zwykle życie na dni się rachuje,
U nas na czyny!... nocy i dni me liczone
Liczbą czynów — dzieła me, żywot przepełniły
Aż do nieskończoności;!... Jak na morza brzegu
Piaski, które pustynię wyziębłą rzuciły!....

Kędy fale szumiące wracając z noclegu
Porzucą trupy, głazy i szlamy zatrute!...

STRZELEC.

Biedny człowiek, zwaryował, co gada sam nie wie!

MANFRED.

Zwaryował!... Gdyby prawdą mogły być słowa te?
To, co widzę za marzeń zwodniczych zarzewie
Wziąłbym!....

STRZELEC.

Cóż widzisz?... raczéj, co się tobie zdaje?

MANFRED.

Widzę nas obu w pośród tych śnieżystych gór,
Gościnną twą chałupę, twe skromne zwyczaje,
Twą duszę niepodległą, cierpliwości wzór. —
Szacunek cnót twych własnych pobożny i cichy,
Dni dla pracy, twe błogie noce dla spocznienia,
Życie wśród niebezpieczeństw, a przecież bez pychy,
Bez zbrodni!... O twym losie myśl bez pokrzywdzenia
Swych bliźnich!... Chęć lat długich, spocznienia wiecznego.
Po czém ci dziatwa luba krzyż zatknie na grobie,
Darniem wyściele! wnuki plemiania twojego
Przyniosą napis we łzach, w serdecznej żałobie!...

To twoje strzelcze losy!!... A moje istnienie?
Gdy myśl pogrążam w duszy straszne tajemnice.
............
Ha! gdzież winy początek?... moje przeznaczenie
Było znajome!... Przedtém już duszy skarbnice
Były zatrute!....

STRZELEC.

A więc nie mieniałbyś doli
Twojéj na moję?...

MANFRED.

O nie! co się tobie dzieje?...
Zamiana to okropna, już tak zostać wolę;
Niech się na mnie dopełnią przeznaczeń koleje....
O nie, z żadnem ze stworzeń!.. Sam tylko znieść mogę
Te męczarnie!... Gdybym chciał wplątać życie czyje
Choć na godzinę jedną, w katownią mą srogę....
Sen tylko marny o niéj człowieka zabije!...

STRZELEC.

Tyle zbrodni przy takiém uczuciu cnotliwém
Dla ludzi, braci twoich, to rzecz nie pojęta.
Jakże przy sercu czułém, tak dla bliźnich tkliwém
Wrogów twych mordowała zemstą dłoń zacięta?...

MANFRED.

Wrogów? — nigdy, lecz dla tych którzy mię kochali,
Byłem bez litości!... Dla tych co sam kochałem!...
Zemstę mą w równym boju wrogi tylko znali,
Ale śmierć niosłem w ustach kiedy całowałem!

STRZELEC.

Oby niebo wylało łaski swe na ciebie,
Oby cię z samym sobą pokuta zjednała!
Oddam cię modłom moim!...

MANFRED.

Módl się sam za siebie,
Ja litości nie żądam! ani téż żądała
Modlitwy dusza moja! Teraz mnie czas w drogę!...
Ty strzelcze weź to złoto i pozostań w domu,
Weź proszę, nie odmawiaj!!... Pozwolić nie mogę
Abyś szedł za mną!.. Bądź zdrów!!!..






SCENA DRUGA.
(Piękna dolina w górach Alpejskich w bliskości wodospadów.)
MANFRED (przychodzi).

Ledwie do połowy
Słońce biegu dziennego przybliża się drogi;
Tam w okrąg wodospadu jasny pas tęczowy,
Żywe farby pozbierał gdzie te mokre progi;
Po tym stole kamiennym rozlane szeroko
Wód płaszczyzny rzuciły srebrzyste obrusy:
Śnieżne piany do koła jak zasięgnie oko,
Nad skały wyskakują szalonemi susy;
Podobne do grzyw srebrnych rumaka strasznego
Z Apokalipsy, na nim śmierć czwałować będzie!...
Czarowna samotności uroku twojego
Używam! Ach lubo mi!... Wezwę niech przybędzie
Duch tych miejsc czarodziejskich; niech i on użyje!!!...

(Manfred bierze w dłoń kilka kropel wody i rzuca w powietrze, słowa czarów powtarzając. Po chwili Nimfa alpejska pokazuje się nad strumieniem, na drugiéj stronie wodospadu.)
MANFRED.

Piękny duchu! w przezroczy widzę czoło twoje!
Po śnieżystych ramionach płowy włos się wije;
Kształtna kibić — przyrody tak urocze stroje!...

Czasem biorą te kształty piękne córki ludzi
Gdy czystych elementów dostępne im progi!...
Piękność twa, jak dziecięcia, które się przebudzi,
Uśpione biciem serca swojéj matki drogiéj!
Twój różanny rumieniec jako blask zachodu
Barwiący śniegów tarcze, na wierzchołkach gór,
Jak w uściśnieniu niebios uroczo odbity
Święty wstyd matki ziemi na przezroczu chmur!...
Oczu słodycz anielska łagodzi promienie
Padające z przepaski na twą skroń rzuconéj;
Twoją dobroć odbija, i twoje istnienie
Nieśmiertelne; — dobrocią twoją ośmielony
Zawezwałem tu ciebie; śmiertelne mam ciało,
Lecz wzrok do nieśmiertelnych nawykły widoku,
Ciekawości méj przebacz!... Oko nie widziało
Wśród duchów jak ty cudnéj!...

NIMFA ALPEJSKA.

I tyś memu oku
Nie obcy; znam cię dobrze, równie jak żywioły
Którym władzę winieneś!.. Potężną masz wolę,
Myśl szczytną. — Ostateczność przecięła na poły
Żywot twój złém i dobrém!... Na twych bliźnich dolę
Zażartyś jak na własną! Dawno cię wyglądam;
Czego żądasz, mów?...

MANFRED.

W drodze méj ziemię zgubiłem
O piękna! pozwól chwilę niech ciebie oglądam.
Pozwól!... Po stracie ziemi myśl mą zanurzyłem
W tajemnicę przyrody, z duchy rządzącemi
Poznałem się; lecz władza ich dla mnie jest niczém;
Bez światła, bez opieki rozstałem się z niemi.
Już niczego nie żądam!...

NIMFA.

W źródle tajemniczém
Sposobu nie znaleźli?... Jakież twe żądanie?
A więc mów czego żądasz?

MANFRED.

Czyliż pierś zbolałą
Znowu zakrwawiać trzeba?... mniejsza o to, powiem!
............
Od najpierwszéj młodości duch mój szczytnych lotów,
Uciekał z téj pustyni, który światem zowiem,
Nigdy do zwykłych rzeczy i ludzi obrotów
Nawyknąć ja nie mogłem, na wszystko oczyma
Poglądałem innemi!.. Dla mnie żadne ludzi
Bożyszcze uroku nie miało; jak i dziś nie ma!

Ich nadzieje, rozkosze, ich zawiść nie budzi
Serca! Ja cudzoziemiec na tym pustym świecie,
Jakkolwiek nędzną formą człowieka odziany,
Czułem w sobie duch inny, wiedziałem żem dziecię
Świata innego!.....
Sobie samemu oddany
Nigdy, nic nie kochałem!... oprócz jednéj przecie,
............
............
Jak już powiedziałem
Wlekłem żywot samotny — czy to w skwarném lecie,
Czy to w zimie, i wiatry jak jeleń ścigałem
Wśród gór, tam całą piersią lubiłem oddychać.
Na szczytach gołolodów orlich gniazd szukałem
Napróżno!... Tam brzęczenia owadów nie słychać,
Chwast poziomy nie rośnie!... Znowu się spuszczałem
Na równiny; w warczące rzucałem się pędy
Bystrych potoków; w szumne oceanu wody;
Żyłem z matką przyrodą!... bo już ludzkie względy
Były mi niczém!... Często wśród nocnéj pogody
Lubiłem gonić okiem cichy bieg księżyca,
Błędny ruch każdéj gwiazdy śledziłem w milczeniu!
Lubiłem gdy wśród burzy lotna błyskawica
W oczy mię uderzała, aż wzrok w odurzeniu
Ociemniał na chwilę!... A kiedy wiatr jesieni

Z drzew posępnych ich barwy obrywał, słuchałem
Jak liście szemrząc z cicha leciały w przestrzeni,
Jak na ziemię padały!... I tak przebiegałem,
Przemarzyłem dni błogie uroczéj młodości!!!....
Ale kiedy na drodze człowieka spotkałem,
Czułem się poniżony. — W obliczu nicości
Stanąłem! I postrzegłem żem jak ludzie, kałem.
Potém chcąc badać w skutkach przyczyny, schodziłem
Do grobów — wyciągałem tam wnioski zbrodnicze
Z głów trupich — z prochów! — W końcu już się odważyłem
W zagrzebane od wieków księgi tajemnicze
Zazierać!... Odtąd nocy bez spania schodziły!...
Coraz daléj a daléj;... aż po latach wielu
Wszystkie tajnie przyrody mnie się otworzyły!...
Dziś na jedno skinienie, do każdego celu
Wywołać mogę duchów ile będę wzywał!
Jak z tym dniem oswojone oczy me z wiecznością.

ANTEROS I EROS!!...

Staną na me wezwanie!... Jakby rozkazywał
Wielki Jambikus; sławny przedwieczną mądrością.
Z większą nauką przyszła chęć większéj mądrości,
Jaśniał umysł światlejszy wyższém objawieniem,
Zasięgałem!!!

NIMFA.

Zbłądziłeś?...

MANFRED.

Tak, w blasku światłości
Własnéj zbłąkać się chciałem! Znaleść zapomnienie!...
Ale się już nie lękaj, dotrzymam ci słowa,
Głębokie rany duszy zaraz ci odkryję!....
Dla ojca, ni dla matki tajemna rozmowa
Serca znaną nie była!... nikomu kto żyje!
Z nikim kto żyje uczuć duszy nie dzieliłem,
Ale była jedna!... Jéj serce....

NIMFA.

Serce!.... czyje?...

MANFRED.

Ach! jak ona kochała, jak ja ją kochałem!...
Licem do mnie podobna, takież miała włosy,
Podobny głos, lecz wszystko więcéj okazałe; —
Jak ja, ona samotność, góry i niebiosy
Lubiła!... Miała takąż szczytną i wspaniałą
Duszę, z żądzą cały świat objąć!... Tajemnice
Przyrodzenia wielbiła!... Litość dla niedoli
Miała anielską, boskiéj czułości skarbnice,
Dobroć niebieską!... nawet sercem mém do woli
Umiała ona władać!... jedna tu na ziemi!!!...

Do tego miała skromność któréj ja nie miałem,
Niektóre jéj przywary możnaby z mojemi
Porównać! Ale żadnéj z cnót jéj ja nie miałem.
Kochałem, — i zabiłem!.....

NIMFA.

Jakto? własną dłonią?...

MANFRED.

Nie, lecz czułe jéj serce sercem mém zabiłem.
Ale się krew polała inna pod mą bronią,
Bo ona już nie żyła!... Tak śmierć jéj zemściłem,
Ale jéj już nie było!...

NIMFA.

Jak to dla istoty
Z błota ulanéj, którą lada śmierć rozkruszy,
Ty szczytniejsze czarodziejstw porzucasz przedmioty.
Dla niéj skrzydła zwichnąłeś promienistéj duszy,
Dla niéj duch twój w cielesnéj skorupie zamknięty
Wzgardził duchami? O! precz niewdzięczny odemnie!

MANFRED.

Przyjdź nocną dobą, kiedy w snu kleszcze ujęty
Męczy się duch mój! O tém mówić tu daremnie,

Ty nie uwierzysz!... kiedy samotny z myślami
Memi rozmawiam, w mroczną noc!... Jak o północy
Zaludnia się samotność wściekłemi hydrami!...
Posłyszysz zgrzyt mych zębów!... wówczas szukaj mocy,
Ulżenia w księgach!!!...
O! nie raz o słońca wschodzie
Aż do nocy wyrzucam złorzeczenia słowa
Na losy moje... Takich w męczarni zawodzie
Nie raz wolałbym gdyby mych zmysłów budowa
Rozprzęgła się!... Możebym mniéj czuł w pomięszaniu!...
Żądania próżne!.....
Nakoniec śmierci wyzywałem,
Żywioły zgubne ludziom mojemu żądaniu
Sprzeciwiały się!... Śmierci napróżno wołałem!...
Trucizna w moich ustach pozbywała jadu!
Szatan mię zatrzymał, gdy runąć w przepaść miałem,
Za jeden włos na głowie!...
Różnego układu
Zamysły, nowe plany co dnia układałem,
Jakbym mógł umrzeć, wszystko daremnie, daremnie!...
Twórcza ma wyobraźnia na próżno szukała
Gdzieby ducha pogrążyć!... Ugrzązłem nikczemnie
Na ziemi; myśli przepaść okropna porwała
Na nowo, zapomnienia daremnie na ziemi
I nad ziemią szukałem!... Od dawna daremnie

Tyle pracy, nauki, z czarami wszystkiemi
Nie przydały się na nic!... Strasznie skłamały mnie!...
Tak wlekę żywot nędzny! tak wieki przeżyję!...

NIMFA.

Może znajdę lekarstwo na cierpienia twoje!...

MANFRED.

Ach! musiałabyś wskrzesić tę.... co już nie żyje,
Lub dla mnie zimnéj śmierci otworzyć podwoje!
O tak! oddaj mnie śmierci!... Najsroższe cierpienia
Wiedząc że już ostatnie, zniosę!...

NIMFA.

Ja nie mogę
Oddać cię śmierci; jeśli na moje skinienia
Posłusznym być przysięgniesz, pokaże ci drogę
Życia!

MANFRED.

Mam posłuszeństwo przysięgać?... i komu?
Jednemu z duchów których władam milionami?
Miałbym do posłuszeństwa uniżyć się sromu!
Ulegać!... gdy sam rządzę jak chcę żywiołami!
Nigdy!...

NIMFA.

Wkrótce odejdę, zważ byś nie żałował!

MANFRED.

Powiedziałem nie!

NIMFA.

Powiedz, czy już odejść mogę?...

MANFRED.

Idź precz!!!...

(Nimfa znika.)
MANFRED (sam).

Igrzysko czasu i strachu narzędzie
Człowieku! ku grobowi wiesz że cię nachyla
Każda chwila; po śmierci lecz co z tobą będzie
Nie wiesz; złorzecząc życiu drżysz gdy przyjdzie chwila
Ostatnia!
Zbyt okrutne jest jarzmo żywota!
Serce jemu podległe bije na cierpienie
Lub kłamliwą radością, a któréj istota
Zaprowadzi zbłąkanych w straszne odrętwienie.
W liczbie dni co już przeszły, i tych co przyjść mają,
(Bo teraźniejszość w kole wieczności jest niczém),

Gdzież te chwile co śmierci w pomoc nie wołają?
Lub od śmierci nie stronią w obłędzie zwodniczym!...
Lecz choć zima nasroży rzekę w szkliste lody,
Przejdzie kto się ośmieli!...
Wiadomości moje
Pozwalają umarłych badać o powody
Przestrachu, kiedy w śmierci wstępujem podwoje!...
Świat grobów zbadać!... kto wie, może będę wiedział?
A jeżeli nie?...
Endoru sławnéj czarownicy
Prorok dawno umarły wstał i odpowiedział.
I król Sparty w jelitach Bizanckiéj dziewicy
Szukał swojéj przyszłości!...
Gdybym się nie rodził,
Ta, którą tak kochałem, dziś jeszczeby żyła;
Gdybym nigdy nie kochał — jéjbym nie zagrodził
Życia, szczęścia! I ona szczęściemby darzyła!...
I gdzież ona w téj chwili? Zbrodni méj ofiara?
Czém ona dzisiaj?... usta wymówić się boją.
A może niczém?... Wkrótce tajemna kotara
Rozedrze się!... niepewność wnet rozjaśnię moją!...
Zadrżałem przecież myśląc, że już skon nadchodzi!...
Na przyjście złych lub dobrych duchów ja nie drżałem!
Ha! dreszcz okropny! skrzepła krew duszę już chłodzi.
Ha! dla czegóż zadrżałem? sam śmierć przyzywałem,

I na to się odważę przed czém drżę straszliwie!...
Skorupy dreszcz śmiertelnéj nie jest moim grzechem;
A któż z twarzy méj pozna com uczuł prawdziwie?
Choć tak drżę jeszcze, śmierci zawołam z uśmiechem!...
Noc zapada!!!...

(odchodzi.)






SCENA TRZECIA.
(Na wierzchołku góry Jungfrau.)
CZAROWNICA PIERWSZA (przylatuje).

Już księżyc na niebios stropy
Rozesłał łuny srebrzyste,
Gdzie tych śniegów bryły czyste
Snują lekko nasze stopy!
Błędne duchy w nocnéj dobie
Nie znaczą śladu po sobie!
Po morzu tumanów mglistych,
Co wyżyny gór zalały,
Nasze stopy przeleciały
Lekko jak po wodach szklistych.
Rozlały się skrzepłe fale
Po górach, po martwéj skale!

Jakby zmarzłe morskie piany
Olbrzymią pustynią legły,
Jak przestwór niemy — rozległy
Milczeniu grobów skazany.
Ogrom dziwny, niezmierzony
Drżeniem ziemi podźwigniony!
Na nim chmury spoczywają,
W błędnym locie zmordowane;
Często duchy tu zebrane
Czary straszne odbywają!
Na tych falach lekko stoję,
Tu czekam na siostry moje!...
Dziś na rozkaz Arymana,
Mamy być na jego dworze,
Gdzie dziś uczta zawołana!...
Ach! tak dawno już tu stoję,
Nie przychodzą siostry moje!!!...

(Słychać głos śpiewający z daleka.)

Przywłaszczyciel uwięziony,
Dumał na odludnéj skale
O swych bitwach, o swéj chwale,
Jak burzył, budował trony!
Ale marzył bez przyszłości?...
Pękły więzy, do nicości
Znów wrócony!...

On szalony,
Zagrzmi znowu wojną drugą,
Ziemię przerżnie krwawą strugą,
Trupów porzuci miliony!
Znów niewolnik, znów żeglugą
Na dalsze porwany fale
Poniósł z sobą wielu żale!...

DRUGI GŁOS.

Dumny olbrzymią postawą
Leciał okręt po nad fale!
Wieją chorągwie wspaniale,
Na pokładzie pijaną wrzawą
Z jękiem burzy dzikie głosy,
Wśród gromów lecą w niebiosy!
Rzekłam słowo: maszt się wali,
Drą się żagle, pękły liny,
Runął okręt do głębiny,
Trupy pływają na fali!
Jednego śmierci wyrwałam,
Na powrót ludziom oddałam,
Godny to człek naszéj pieczy
Pewną zdobycz zabezpieczy;
On bez rodziny, bez serca,
Własnéj ojczyzny morderca!...

PIERWSZA CZAROWNICA (siostrom w odpowiedzi).

Wielkie miasto spi głęboko,
Straszne będzie przebudzenie;
Zarazy okropnéj tchnienie
Rozpostarło się szeroko!
Padli ludzie tysiącami,
Rynki zaległy trupami!
A ludzie, co pozostali,
Zamiast cieszyć lub ratować,
Patrzą kędy głowę schować,
Z miejsc rodzinnych uciekali.
Strach cały naród oblega,
Dziedziny ich śmierć zalega;
Szczęśliwsi ci co skonali
Od tych co jeszcze zostali.
Śmierć narodu moją sprawą,
Tysiące ludzi zniszczyłam,
Miasto całunem przykryłam;
Znowu wrócę z tą zabawą,
Jak się wzmogą zdrowiem, siłą,
Znowu staną nad mogiłą!!!...

(Druga i trzecia czarownica przybywają.)
TRZY CZAROWNICE (razem).

Ludzie w jarzmo nam oddani,
My po ich głowach stąpamy,

Los ich w dłoniach naszych mamy!
Ludzkie syny nam poddani.....

PIERWSZA CZAROWNICA.

Witajcie! siostry, witajcie!
Gdzież Nemezis?.....

DRUGA CZAROWNICA.

Tam w ustroni;
Duch jéj wielkie myśli goni.

TRZECIA CZAROWNICA.

Otóż i ona, słuchajcie!...

NEMEZIS.

Rozsiałam zemsty nasiona,
Na zgliszczach podniosłam trony,
Odnowiłam blask korony,
Nowym rządzcom dałam w szpony
Tych, co stare trzęśli trony.
Znów złota świeci korona!
Wzniosłam nad rozum głupotę,
Nikczemność wyżéj nad cnotę;
Konieczne były odmiany:
Rzadzców stawiali na szali,

O wolności rozprawiali,
A to owoc zakazany!.....
Teraz na chmury siadajmy,
W nasze strony pospieszajmy!!!...

(odlatują.)






SCENA CZWARTA.
(Zamek Arymana. — Aryman siedzi na globie ognistym, który mu służy za tron. — Tłumy duchów otaczają go.)
HYMN DUCHÓW.

Władzco duchów, Arymanie,
Królu powietrza i ziemi!
Ty chodzisz stopy lekkiemi
Po chmurach, po oceanie!
Cześć ci wielki Arymanie,
Królu duchów, stworzeń Panie!
Żywiołów berło w twéj dłoni,
Gdy ty zechcesz, powołane
Będą w chaos zamieszane!
Gdy ty wołasz, wicher dzwoni,
Zerwą się ogniste chmury,

Niebotyczne zadrżą góry!.....
Gdy spójrzysz, wnet dzień blednieje,
Ziemia drży pod stopy twémi,
Wulkany zieją z pod ziemi,
Oddech twój zarazą wieje.
Komet ogniste ogony
Znaczą z któréj przyjdziesz strony!
Tobie wojna dary składa,
Płaci śmierć haracz bogaty;
Ludzkie choroby i straty
Wszechmocna dłoń twa układa!
Los ziemi zawisł od ciebie,
Tyś pan na ziemi i niebie!

(Nemezis z czarownicami przybywają).
PIERWSZA CZAROWNICA.

Królu! i ja tu przybyłam,
Z ziemi, gdzie twe panowanie
Rozszerzać się nie przestanie;
Coś rozkazał — wypełniłam;
Wypełniły siostry moje! —

DRUGA CZAROWNICA.

Królu, my pod stopy twoje
Nachylamy korne czoła,

Lecz depczemy pod nogami
Głowy ludzi!.....

TRZECIA CZAROWNICA.

Tyś nad nami!.....
Pan nasz niech co chce rozkaże!!.....

NEMEZIS.

Królu królów, władzco ziemi,
Duchów ci uległych władza
W twoich dłoniach się zgromadza!
Gdyś otoczon duchy twemi!
W imię twoje! z twoją chwałą
Jakeś kazał tak się stało!!!...

(Wchodzi Manfred.)
PIERWSZY DUCH.

Cóż to za postać nieznana?
Jakże się jemu udało;
Wcisnąć tu śmiertelne ciało;
Prochu! padaj na kolana!!!.....

DRUGI DUCH.

Znam jego, to mąż nie lada,
Żywiołami jak chcę włada!

TRZECI DUCH.

Wnet na twarz przed Arymanem
Musisz upaść w państwach jego!
Żywota nieśmiertelnego
Duchy uznały go panem,
On twój pan!

WSZYSTKIE DUCHY (razem).

Przed ziemi panem
Ukorz się przed Arymanem
Albo się lękaj zemsty!

MANFRED.

........Znam ja wasze siły,
Nie dość dzielne by czoło moje nachyliły!

CZWARTY DUCH.

Nauczę cię pokory!.....

MANFRED.

I tę już poznałem,
Jęczała pierś nie mężna żalami podłemi;
Już nikczemnie nad losem moim narzekałem,
Dumne czoło upadło nie raz aż do ziemi!

PIĄTY DUCH.

Przed królem zginaj kolana,
On losy rządzi ludzkiemi,
On Wszechmogący na ziemi,
Jemu twa przyszłość oddana!

MANFRED.

O niech raczéj Aryman przed Tym padnie czołem,
Przed Którym słońce dzienném rozwija się kołem;
Przed Wszechmocnym, wieczystym stworzycielem ziemi;
Przed Tym, co świat ożywia oddechy swojemi;
Przed Tym, co i samego stworzył Arymana.
Arymanie! padnijmy przed nim na kolana!

DUCH.

Niech zginie!....

PIERWSZA CZAROWNICA.

Precz od niego!
Ten człowiek moją własnością.
Czyliż swoją obecnością
Tu, w pośród grona waszego,
Nie pokazał swej dzielności?!
Królu! to człowiek światłości

Wielkiéj, a jego cierpienia
Bez granic, jak duma jego!!!...
Człowiek to ducha wielkiego,
Tajemnic świadomy wielu,
Znalazł i tę tajemnicę;
Że mając nauk skarbnicę
Nie u szczęścia człowiek celu!
Kopiąc nauk skarb z ochotą
Znów się człek spotkał z głupotą;
Że tak już skończyło wielu!
Lecz nie koniec na tém jeszcze.
Żar powszechny namiętności
W gadach, w roślinach, w ludzkości,
W męczeńskie wzięły go kleszcze.
Nadziei struny zerwały,
Duszę wzniosłą owładały!...
Choć litość z serca wygnałam,
Nienawidzę litościwych,
Na jego cierpienia tkliwych,
Jeszczebym nie wyklinała!...
Człek ten oddawna już moim,
Królu! człek ten będzie twoim!

(do duchów.)

To duch polotu wyższego,
Równego i wy nie macie!

Próżno się mu odgrażacie.
O! nie dla was dusza jego!

NEMEZIS.

Pocóż się stawi przed nami?

PIERWSZA CZAROWNICA.

Niechaj własnemi ustami
Odpowie!

MANFRED.

.....Czarodziejskie znacie me potęgi,
Wiecie że wśród was stanąć nie mógłbym inaczéj!
Ale są nad mą wiedzą szczytniejsze okręgi,
Szukając próżno do was przychodzę w rozpaczy!

NEMEZIS.

Czego żądasz?...

MANFRED.

Spraw niechaj umarli powstają,
Odpowiem im gdy głosu twego usłuchają!

NEMEZIS.

Zezwalasz na te żądanie,
Duchów królu Arymanie?

ARYMAN.

Zezwalam!

NEMEZIS.

Jakże się zowie,
Duch, który twéj duszy odpowie?

MANFRED.

Astarte!..... bez pogrzebu zniszczeniu oddana

NEMEZIS.

Cieniu, czy duchu wezwany,
W formie z jakąś pogrzebany,
Stań na rozkaz Arymana!...
Co od zniszczenia zostało,
Niech oblecze dawne ciało!...
Wystąp!...

(Widmo Astrate pokazuje się wśród duchów.)
MANFRED.

Ach! czyliż to cień, jéj przedemną staje?...
Rumieńcem kraśne lica!... Na oczu złudzenie!
Znam je, nie są to zdrowia ni życia płomienie;
Podobna do czerwieni, jaką jesień daje
Liściom martwym na drzewach!...
............

A przecież to ona!
O! Astarte! ze drżeniem na ciebie poglądam,
Przemów do mnie; — ach przemów, niechaj się dokona
Los mój!.. O luba! twego przebaczenia żądam,
Albo przekleństwa!...

NEMEZIS

Przez moc, co grób twój złamała,
Głosem ludzi mów do tego,
Który żądał przyjścia twego,
Lub do téj co cię wezwała!

MANFRED.

Ona milczy!... Ach! to odpowiedź sroga!

NEMEZIS.

Nikt, prócz ciebie Arymanie,
Więzów ust jéj nie rozłamie!...
Dalsza nie znana mi droga!

ARYMAN.

Duchu mów!.....

NEMEZIS.

Nie odpowiada!
Żadna władza nic nie nada,
Ten duch do nas nie należy!

MANFRED.

Astarte! o cieniu luby!
Moja droga Astarte, choćby jedno słowo!
Tylem już tu wycierpiał! i tyle na nowo
Cierpieć muszę; nim przyjdzie pomrok wiecznéj zguby!
Widzieć ja ciebie chciałem!... dźwiękiem głosu twego
Odetchnąć!... Na tobie grób zmiany nie wytłoczył
Tak widocznéj, jak na mnie żywot co wytoczył
Rdzeń méj duszy, pamiętasz!... od dnia tak strasznego!
............
Serca nasze wzajemne były siebie godne,
Jakkolwiek był zbrodniczy łańcuch co nas spoił!...
Po cóż ten żal niewczesny, co nas czasem dwoił.....
............
Niechciéj mię nienawidziéć! Daj mi niezawodne
Przekonanie, żeś w liczbę szczęśliwych wybrana;
Że kary wszystkie na mnie upadły jednego,
Że już rychło pozbędę życia ohydnego
W którém, mnie takaż przyszłość była obiecana!
Z orszakiem strasznych tortur przed oczyma stoi!
Próżno szukam spocznienia! — nie wiem czego żądam,
Kto jestem? — kto ty jesteś? choć ciebie oglądam,
Nie wiem!... Gdy u wieczności mam stanąć podwoi,
Chciałbym jeszcze usłyszeć dźwięki twojéj mowy,

Anielską harmonią brzmiącą twemi słowy!
Niegdyś z takim urokiem serce jéj słuchało!...

Astarte! jedno słowo — najmilsza Astarte,
Imię twe napełniło mrocznych nocy cienie,
Spiące, twoim imieniem budziłem stworzenie;
Echa pieczar głębokich wołały: Astarte!...
Odpowiadało echo, echo, co nie czuje,
A ty nie odpowiadasz!....
Gdy gwiazdę błądzącą
Postrzegłem na lazurze samotnie świecącą,
Myślałem że twe oko przez nią wypatruje
W tym piekle mnie nędznego!....
Na ziemi szukałem
Napróżno, coby w części wyrównać ci mogło!...
Patrz!... już nad témi duchy nieszczęście przemogło,
Oni się litują!... Ach! czyliż postradałem
Na wieki!

WIDMO ASTARTE.

Manfred!.....

MANFRED.

Jeszcze, jeszcze jedno słowo,
Dokończ!... boską harmonią ożyłem na nowo,
W niéj, jak żyć lubo!...


Wydanie Michała Chodźki.
WIDMO ASTARTE.

Jutro wszystkie twe cierpienia
Zakończysz w kresie twojego ziemskiego istnienia.
Bądź zdrów!...

MANFRED.

Ach! jeszcze słowo... słowo przebaczenia!

WIDMO ASTARTE.

Bądź zdrów!...

MANFRED.

Powiedz, czy jest ślad dawnego płomienia,
Powiedz, czy jeszcze kochasz?...

WIDMO ASTARTE.

Manfred!...

(znika.)
NEMEZIS.

Już zniknęła,
Jéj słowa będą sprawdzone;
Teraz wracaj w twoją stronę!...

JEDEN Z DUCHÓW.

Rozpacz serce mu ścisnęła,
Co za duma? — trupie ciało

Wprowadzać w duchów krainy,
Nędzne, głupie, ziemi syny!...

DRUGI DUCH.

Patrz jak wyższy duch nad ciało,
Patrz nad ciałem jak panuje!
Gdyby z duchów był istoty,
Byłby duchem pierwszéj cnoty!

NEMEZIS (do Manfreda.)

Już temu, co tu króluje
Nie masz nic do powiedzenia?

MANFRED.

Nic!...

NEMEZIS.

A więc do zobaczenia!

MANFRED.

Do zobaczenia? gdzież to będzie zobaczenie?
Ha! mniejsza o to, przyjmij dzięki za spełnienie
Prośby mojéj!!...

KONIEC AKTU DRUGIEGO.


AKT TRZECI.
SCENA PIERWSZA.
(Pokoje w zamku Manfreda.)
MANFRED, HERMAN.
MANFRED.

Rychłoż się dzień skończy Hermanie?!

HERMAN.

Jeszcze jedna godzina do słońca zachodu,
Niebo wróży noc piękną.

MANFRED.

Czy przygotowanie
Dokonane na wieży od strony ogrodu?

HERMAN.

Wszystko gotowe. Oto są klucz i szkatuła.

MANFRED.

Możesz odejść!

(Herman odchodzi.)

Spokojność dotąd mi nie znana,
Jakaś błoga spokojność serce me zasnuła;

I gdybym nie był pewien, że tak okrzyczana
Ludzka filozofia jest próżném słów brzmieniem,
Mniemałbym, że w mym sercu tajemnie spoczywa
Kamień filozoficzny!... ten sen, przebudzeniem
Zakończy się!...
.....Przecież, to spokojność prawdziwa?
Błogi nektar rozlewa swego zwiastowania?!...
Zapiszę że istnieje!... Lecz któż mi przerywa?...

HERMAN (wchodzi.)

Ksiądz Maurycy krótkiego żąda posłuchania.

KSIĄDZ (wchodzi.)

Pokój Hrabio Manfredzie.

MANFRED.

Wdzięczność ci życzliwa
Wielebny Ojcze! — Dzięki za twe nawiedzenie,
Błogosławione progi, gdzie wejdziesz kapłanie!

KSIĄDZ.

Dałby Bóg!... Chcę mieć krótkie z Hrabią rozmówienie
Na osobności.

MANFRED.

Ze mną?...

(do Hermana.)

Oddal się Hermanie!
Cóż więc rozkażesz Ojcze?

KSIĄDZ.

Powiem bez ogródki
Włos ten biały, myśl prawa, moje powołanie,
Byś śmiałości przebaczył dość ważne pobudki!...
Dziwne wieści zniewadze imię twoje Panie
Oddają, imię tylu wiekami wsławione!...
Hrabio! czyż je bez zmazy przeszlesz potomności?

MANFRED.

Słucham ciebie Ojcze!

KSIĄDZ.

Wieść niesie, że wzbronione
Ludzkiemu rozumowi przyrody skrytości
Rozdzierasz Panie; i że z anioły ciemności,
Co drzewo śmierci czarnym kręgiem otaczają,
Naradzasz się... Że z ludźmi, twojemi bliźniemi,
Żyć niechcesz!... Czasem się od ludzi oddalają
Pustelnicy święci, — lecz, czy żyjesz jak oni?...

MANFRED.

Chciałbym wiedzieć, kto wieści podobne rozsiewa?

KSIĄDZ.

Trzoda ma rozpierzchniona co od ciebie stroni,

I co się jeszcze twojéj pokuty spodziewa;
Inaczéj życie twoje nawet zagrożone!

MANFRED.

Życie?... niechaj im służy!

KSIĄDZ.

Chciałbym je ocalić.
Nie przychodzę w tajniki serca niezgłębione
Zazierać!... O! Hrabio czas jeszcze złe oddalić,
Czas zawezwać pokuty, czas serdecznéj skruchy.
Pojednaj się z kościołem, a przez jego władzę,
Zawezwij odpuszczenia anielskiéj otuchy!...

MANFRED.

Wielebny Ojcze! serca własnego nie zdradzę;
Czém byłem i czem jestem, to Bogu jednemu,
To mnie wiadome; nigdy ja za pośrednika
Nie wzywałem człowieka!... A prawu ludzkiemu
Czym zawinił, przesądzać czyż rzecz zakonnika?
Zostawmy sąd i karę prawu krajowemu!

KSIĄDZ.

Nie mówiłem o karze lecz o zmiłowaniu,
O pokorze mówiłem; ty sam masz wybierać
Czy zechcesz żyć posłuszny niebios przykazaniu,

Na me serdeczne rady duszę twą otwierać?!...
Prawo zemsty i kary niebu zostawione,
Wyraźnie nas naucza zakon Chrystusowy:
»Przez Boga tylko będą karane i mszczone
»Ludzkie winy!«.

MANFRED.

O księże! najmędrszemi słowy
Nie potrafisz własnego zbrodni przekonania
Zagłuszyć; — łzy — cierpienia i okropne kary,
Tysiąc mszy zakupionych, żarliwe błagania,
Nie umniejszą własnego udręczenia miary!...
Nie zdejmiesz zgryzot z serca przez bolesne chłosty,
Wściekłe hydry sumienia niczém nie zmiękczone;
Na nic rozpacz żałośna, pielgrzymki i posty
Kiedy w głębi twéj duszy piekło rozżarzone.
Lecz księże... Ja się piekła nie lękam żadnego,
Nigdy okropniejszego sobie nie wystawię;
Nic, nad ból mąk straszliwych sumienia własnego!

KSIĄDZ.

Myśl taka rychło miejsce cnotliwszéj zostawi,
Przyjdzie słodka nadzieja i rozjaśni oczy;
Aż nawykniesz spozierać ku wiecznéj ojczyznie,
Duchem pokory pojmiesz świat uroczy;
Przeszłość po nowem sercu jak wiatr się prześliznie,

Co wiara nasza daje, tobie będzie dane,
Odpuszczę co w méj mocy!

MANFRED.

Śmiertelnie raniony
Poglądając na blizny dłonią swą zadane,
Gdy od podłych podchlebców został opuszczony,
Gdy szósty cesarz Rzymu, w swéj ostatniéj chwili
Cieszył się w duchu, widząc, że śmierć go zasłoni
Od zemsty senatorów; którzy czołem bili
Dawniéj przed nim! — Przytomny jeden człowiek broni
Płakał, i chciał cesarza zatamować rany;
Rzymianin go odepchnął mówiąc: takaż twoja
Wierność! — za późno!... A wzrok śmiercią obłąkany
Szczytną jaśniał godnością!! To odpowiedź moja!!!

KSIĄDZ.

Cóż to znaczy?...

MANFRED.

Zapóźno, jak on odpowiadam!

KSIĄDZ.

Za późno? — Dla zjednania duszy twojéj z Bogiem
Nigdy za późno?... Pozwól niech twe serce zbadam,
Pychę ducha ujarzmiaj czuciom wiary błogiem.

Miéj nadzieję!... Ja hrabio ciebie nie pojmuję?
Bo i ludzie bez wiary w pośród żądz powodzi
Znaleźli jakąś łódkę co ich podtrzymuje,
Choć na chwilę nadzieją nędzę ich łagodzi!...

MANFRED.

O! i ja niegdyś pełen bywałem uroku,
Ja na pustyni świata miałem mety moje,
Chciałem być zbawczą łodzią dla ludzi natłoku,
Dla świata! — Dusze ludzkie wziąść na skrzydeł dwoje,
Lub zajaśnieć pochodnią wieczystéj jasności!...
Duszą chciałem ulecieć! — lecz gdzie? nie wiedziałem.
Lecieć! i runąć wreszcie, ale z wysokości;
Jak lecą wodospady straszne dzikim szałem,
Niosące srebrne piany do bezdennéj głębi;
Kędy mroczne kolumny pierwotnéj wielkości
Wylatują mgły modre! — Mokry obłok kłębi,
Czarne, straszne, pędzące do nieśmiertelności!!!
Ułudy téj przeszły dni błogie!!!

KSIĄDZ.

I dla czego?

MANFRED.

Z własną duszą nie łatwo było iść w zawody!
By ludźmi rządzić — ducha acz nie podległego

Obcym rządom dać trzeba!... Długie korowody
Pochlebstwa, nikczemności, i prośby, i skargi,
Zawsze serce układać, zawsze duszę dwoić,
Zawsze z kłamstwem na ustach; zamknąć wzroki wargi!...
Toż bronią trza wojować, by wroga rozbroić,
Oto świat!... Oto ludzie, takim być należy
Aby ująć stér rządów!... samotność wolałem,
Bo nie mogłem być wilkiem z serca ni z odzieży,
Ani nawet przewodzić wilkami nie chciałem...
W samotności lew żyje, — pragnę żyć lwa wzorem!!!

KSIĄDZ.

Czemuż nie żyć, nie czynić, tak jak inni ludzie?

MANFRED.

Bo téż nigdy ja ludzi nie chodziłem torem,
Dusza ma nienawistna pochlebstwu, obłudzie,
Ludzi znienawidziła! Dla tego wolałem
Samotność! — Przecież nie chciałem sam jéj budować.
Tak jak dziki Simun[2], w pustyni żyć chciałem,
Po morzu wrzących piasków swobodnie żeglować,
Kędy zwierz nie ostoi, ni kruche rośliny,
Zdaleka siedzib ludzi, — od człowieka celu;
Ale człowieku nie chodź w Simuna krainy,
Albo biada ci!....

Moje to życie lat wielu,
Ci, co dróg mych szukali, polegli w podróży!...

KSIĄDZ.

Już zaczynam rozpaczać! Lata młode twoje,
Chęć ma szczera, mój urząd — nic już nie posłuży?
Przecież nie chciałbym!...

MANFRED.

Starcze! patrz na czoło moje!
Czy wiesz, że są śmiertelni, co wbrew porządkowi
W wiośnie życia oblicze starości miewają:
Oddani w kwiecie wieku zimnemu grobowi,
Chociaż śród wojny, śmierci mężnych nie szukają.
Jednych wiedzie rozpusta, a drugich nauka;
Jedni pod pasmem nudów, lub pod myśli siłą!
Wielu z choroby serca, z tych nie jeden szuka
Ulżenia w pośród ludzi, — spotka się z mogiłą!
O! najwięcéj zabija ta boleść serdeczna;
Ona z jednego źródła różne kształty bierze,
Ugodzi większą liczbę, niżeli przedwieczna
Znaczy wyroków księga!...
.........Powiedzże sam księże
Czy cię która z tych chorób sama nie zabije?...
A mnie napadły wszystkie, razem uderzyły!

A więc nie dziw się księże z tego jak ja żyję,
Lecz z tego, żem przed życiem zeszedł do mogiły!
A jednakże jak widzisz chodzę po téj ziemi!!!

KSIĄDZ.

Hrabio chciéj mnie posłuchać!...

MANFRED.

Starcze! dość już tego;
Wiem, żeś wstąpił w me progi z myśli szlachetnemi,
Poważam włos twój siwy, i zapału twego
Nie naganiam! Jednakże próżne twoje mowy,
Bo nie jestem ja z rzędu ludzi łatwéj wiary!
Przez wzgląd na twą prostotę od dalszéj rozmowy
Uwalniam ciebie!... Bądź zdrów!

(Manfred wychodzi.)
KSIĄDZ.

Namiętności miary
Wezbrane, szatanowi tę duszę wspaniałą
Oddały; — i w tym jednak niepojętym stanie
Jak cnót wiele?... Ah jaką zasługą i chwałą
Byłoby do dróg Twoich nałożyć go Panie!
W tym prochu jaka światłość? jaka moc zapału!
Bezczynnie wielkie cnoty leżą na dnie serca,
Wplecione w matnią błędów serdecznego szału!...

Powstaje jak wróg Boga, lub bliźnich morderca!...
Może bez wiedzy?.... Panie! czemuż dzielność woli
W zarząd lepszym wrażeniom nie była oddana!!!...
Ach! żal takiego serca!... Ślepy!... zostać woli
W szponach dumy swéj własnéj mściwego szatana!...
On tak umrzeć nie może, jeszcze raz spróbuję,
Kto wié, może pokorą do celu i dojdę?!...

(Ksiądz wychodzi.)






SCENA DRUGA.
(Inne pokoje w zamku Manfreda.)
MANFRED, HERMAN.
HERMAN.

Słońce w ostatnią chmurę zachodu wstępuje,
Hrabio! kazałeś donieść.

MANFRED.

Dobrze! Zaraz pójdę
Je oglądać.

(Herman wychodzi.)
(Manfred otwiera okno.)

O! Gwiazdo jasna! — ubóstwiona
Przez owe pierworodne rozpierzchłe rodziny

Co spójnią z płcią nadobną olbrzymów plemiona
Córki ziemian poczęły z niebieskiemi syny!
Córki więcéj urocze niźli Aniołowie!
Za co duchy wypchnięto z niebieskiéj dziedziny!
Słońce! ciebie najpierwsi ludzkości ojcowie
Uznali bóstwem! zanim świata tajemnica
Była odkrytą ludziom, Twórcy arcydzieło!
Tyś pasterzy Chaldejskich weseliło lica
Gdyś na szczycie gór stromych uroczo spoczęło.
Wdzięczność ich, głos wielbiący posłała ku Tobie.
Tyś bóstwem materyi, Tyś obrazem Tego,
Który za cień światłości wiecznéj obrał sobie
Jasność twą!... Tyś przewódzcą kręgu niebieskiego;
Tobie rodzica ziemia swoją trwałość winna,
Człowiek serca wesołość, i barwę swéj twarzy
Cóż zrówna twym obrazom? gdy się wschód twój żarzy,
Gdy jasność ziejesz dniową, kiedy głowę skłonisz!...
Piękne słońce bądź zdrowe! Już nie ujrzę ciebie,
Pierwszy wzrok méj miłości, pierwszy uwielbienia
Był dla ciebie! — Już toniesz na zachodniém niebie;
Raz ostatni bądź zdrowe! Twojego promienia
Nieszczęśliwszemu jak ja nigdyś nie zesłało.
Nikomu światło twoje zgubniejszém nie było!...
Nikt nie znał tyle bolu i szczęścia tak mało.
Zniknęło!... Idźmy za niém!!!...



SCENA TRZECIA.
(Po jednéj stronie niebotyczne góry, po drugiéj zamek Manfreda, na którym wieża z krózgankiem.)
HERMAN, MANUEL,
I kilku innych ze służby Manfreda.
HERMAN.

Zkądże się przyśniło
Hrabiemu Manfredowi przepędzać samemu
Tyle nocy bezsennych w téj dzikiéj wieżycy?
Nigdy się nie udało z jego sług żadnemu
Cóś dojrzeć, oprócz światła przez okna strzelnicy.
Nikt nie zgadnie, co robi od czasu dawnego,
Napróżno, by cóś wiedzieć, plany me układam,
Wszędziem zazierał, oprócz pokoju jednego;
Za klucz od niego dałbym wszystko co posiadam!

MANUEL.

Ty poprzestałbyś na tém, com ci już powiadał!

HERMAN.

Powiedziałeś tak mało! — Wiekowi twojemu

Łatwiéj milczéć. — I ja spokójnie bym siedział
Wiedząc wszystko!.... Służyłeś już Hrabi staremu?...

MANUEL.

Służę im od młodości! Gdy na świat przychodził
Hrabia Zygmunt, od dawna na zamku mieszkałem;
Jakże się on od ojca swojego odrodził!

HERMAN.

Już ja o wielu synach toż samo słyszałem;
Lecz w czém główna różnica?..,.

MANUEL.

Nie mówię o twarzy,
Lecz o sercu; o życia sposobie odmiennym.
Taż duma i w młodego źrenicy się żarzy;
Lecz ojciec lubił szczerość, żył w gwarze wojennym,
Lubił uczty wesołe, spraszał przyjacioły,
Nie cierpiał samotności, do ksiąg nie zaglądał,
Noc zchodziła na ucztach, zchodził dzień wesoły;
Kto zawitał, był miłym, miał co tylko żądał;
Nie błądził jak wilk głodny po odludnym lesie,
Ni po górach śnieżystych w noc ciemną nie brodził!...

HERMAN.

Może kiedyś wesołość echo tu przyniesie;
Jeszcze by się uciechą zamek ten odrodził!!!

MANUEL.

Możeby się odrodził; lecz ze zmianą Pana!
Widziałem ja w tych murach rzeczy nadzwyczajne!

HERMAN.

Manuelu, zaspokój ciekawość Hermana,
Przerwij opowiadaniem chwile jednostajne;
Kiedyś mi wspominałeś o straszném zdarzeniu
Niedaleko téj wieży!

MANUEL.

Pewnego wieczora,
Śnieżna igła Eighiery w krwawém zapłonieniu
Jaśniała jak dziś właśnie!... O jakby to wczora
Było, tak dobrze widzi pamięć obudzona!
Wiatr ciepły dął powoli jak przed burzą bywa,
Księżyc jasny na niebie rzucał na ramiona
Gór śnieżnych płaszcz srebrzysty którym noc okrywa.
Hrabia Manfred, jak dzisiaj był na téj wieżycy;
Ale nie sam jak dzisiaj..... wówczas jeszcze żyła
Wszędzie mu nie odstępna!.... O! on téj dziewicy
Powierzał się we wszystkiém! — Ona jemu była
Wszystkiém na ziemi: prawda, że byli złączeni
Związkiem krwi.... Ona była jego!.....

KSIĄDZ (wchodzi).

Gdzie jest Hrabia?

HEHMAN (pokazując na wieżę.)

Tam! na wieży, patrz Ojcze, piekło się czerwieni.

KSIĄDZ.

Sam jeden na téj wieży, i cóż tam porabia?
Chcę z nim mówić.

HERMAN.

Mój Ojcze, nie sposób w téj chwili;
Mamy rozkaz Hrabiego aby nie przeszkadzać.

KSIĄDZ.

Jużeśmy z sobą dzisiaj w południe mówili;
Znowu wracam, bo nadal trudnoby odkładać. —
Słuchajcie, ja odpowiem, ja wam rozkazuję:
Hermanie, idź na wieżę i donieś Hrabiemu.

HERMAN.

Niech idzie kto odwagi w sobie więcéj czuje.

KSIĄDZ.

O! ja znajdę odwagę, sam pójdę ku niemu.

MANUEL.

Nie idź, szanowny księże, niech cię Pan Bóg broni.

KSIĄDZ.

Dla czego?

MANUEL.

Pójdźmy ztąd Ojcze, powiem na ustroni.

(wychodzą.)






SCENA CZWARTA.
(pokoje na wieży.)
MANFRED (sam).

Już się na widnokręgu gwiazdy porządkują,
Wpłynął księżyc na góry śniegiem uwieńczone;
Prześliczny obraz!... Jeszcze się oczy lubują
Blaskiem przyrody, kiedy jéj wdzięki strojone
Urokiem nocy cichéj, posępnością miłą!
Znam się ja lepiéj z nocą niż z obliczem ludzi,
W cieniu spokojnéj nocy gdy się roziskrzyło
Niebo gwiazd milionami!... Wnet się duch przebudzi
I czyta Bożą ręką pisane imiona,
Nadzmysłowego świata, ciemnéj ludziom mowy!...
W czasach błogiéj młodości każda świata strona
Zawsze mi zostawiła jakiś urok nowy!
Pamiętam noc podobną na piękniejszém niebie,
W obwodzie koloseum; w obszarze wszystkiego,

Co po dawnéj wielkości zostało pogrzebie
W Romulusa grodzie! — Sam, w kole olbrzymiego
Stałem gmachu! — Drżące gałęzie spadały
Drzew i roślin żyjących w rozpadlinach gmachu;
Jak rój błędnych motyli cienie ich latały;
Jaskrawe gwiazd zarzewiem niebo zamiast dachu.
Tam, daleko za Tybrem, słychać psów szczekanie,
Bliżéj w gmachu Cezara puchacz się odzywa;
Wiatr przyniósł straży miejskiéj przeciągłe wołanie!
............
Wyłomy Cyrku, ludziom przyroda życzliwa,
Cyprysom, stróżom grobów dała za mięszkanie;
Olbrzymi cień ich padał aż pod moje nogi!...
W tychże murach, gdzie Cezar zwycięzko przewodził,
I zkąd dziś ptaka nocy leci jęk złowrogi,
Wyrosły las na gruzach ludziom wjazd zagrodził,
Dziki Powój ssał ziemię co laury żywiła!
Tam Cyrk Gladiatorów potąd dumnie stoi,
Cezara i Augusta gmachy już pokryła
Ziemia; zaledwie kamień jaki się ostoi!....
Ty zimna gwiazdo nocy, niegdyś przyświecała
Stujęzycznéj stolicy świata podbitego!
Smętnie płynąc nademną tyś blask twój rzucała
Po tych grobach — by pieścić tęskność umarłego
Grodu!...

Przed tobą wieków pustynie ożyły.
To co jeszcze zostało starannieś piększyła;
Świątynie w gruzach ległe wnet się podnosiły;
Tak cudnieś wyobraźnię moją rozwidniła!!!...
Serce me rozrzewnione w czarowném milczeniu
Mężów dawnego świata wielbiło w pokorze;
I widziałem ich wszystkich w ducha uniesieniu
W koloseum, w senacie, na Cezara dworze;
Wszystkich tych co z głębiny grobów zapomnianych
Uczuciami dusz naszych dotąd rządzą jeszcze!!!
Noc to była kolorów i wrażeń tych samych
Co dzisiejsza!.... Rzecz dziwna! i uczucie wieszcze
Objawia się! jak dawniéj w ostatecznym kresie!...
Bo też czasem się zdarza, że nas odbiegają
Myśli; kiedy je w jednym ścieśniamy zakresie,
Ledwie duchem objęte wnet się rozpierzchają!!!...

(wchodzi ksiądz.)
KSIĄDZ.

Hrabio! raz jeszcze żądać muszę przebaczenia;
Urząd mój, serce moje, każą być natrętnym;
Przyjmę najsroższe kary, ale poświęcenia
Odrzucać niechciéj dumą i sądem namiętnym.
Ach otwórz duszę twoją oliwie kościoła,
Zobaczysz jaką gwiazdą duch się twój rozświeci,
Jakim głosem twa dusza do Boga zawoła;

Zapomniałeś się tylko w uczuć twych zamieci;
Jeszcze cię wyratuję!...

MANFRED.

Księże, próżne mowy,
Nie znasz mnie, dni moje już są obliczone;
Już żywot mój skreślony przeznaczenia słowy.
Nic nie odmienisz!... Księże, wszystko już zpóźnione!...
Uciekaj, lub śmiałości twéj możesz żałować!...

KSIĄDZ.

Hrabio! chcesz mnie przestraszyć, albo ze mnie szydzisz?

MANFRED.

Nie szydzę, lecz ratować pragnę!

KSIĄDZ.

Mnie ratować?

MANFRED.

Ciebie.... no patrzaj, Księże, cóż, czy nie widzisz?

KSIĄDZ.

Widok ten serce słabe pokonałby drżeniem;
Ale nie moje! Sługa Boży się nie boi!
Widzę widmo okropne z przekleństwa znamieniem,
Płaszcz czarny spadł od głowy, czarne mgły wokoło.
On między mną i tobą, lecz się go nie boję!...

MANFRED.

Nie jest on niebezpieczny, lecz sędziwe czoło
Latami pochylone, drżące ciało twoje
Wrażenia nie wytrzyma!.... Księże, wróć do siebie!...

KSIĄDZ.

Zostanę na tém miejscu, aż widmo straszliwe
W ciemnych otchłaniach piekła znów się nie zagrzebie!
Tyś go przyzywał?...

MANFRED.

Nie wiesz, widmo obrzydliwe
Przyszło tu same!....

KSIĄDZ.

Grzeszniku ślepy, zatwardziały,
Jakiż węzeł cię łączy z gośćmi podobnemi?
Źrenice wasze wzajem groźnie się spotkały;
Czoła górą promieńmi piekła jaskrawemi!
Na głowie połamane mściwe strzały gromu,
W oczach nieśmiertelności piekielnéj znamiona;
Zgiń, przepadnij!!!...

MANFRED.

Kto do mego przysłał ciebie domu?

DUCH.

Pójdź ze mną?...

KSIĄDZ.

Mów, kto jesteś, maro potępiona?!

DUCH.

Tego człowieka jestem duchem;

(do Manfreda.)

Ty pójdź, już czas!

MANFRED.

Iść z tobą?... Któż cię przysłał duchu mi nieznany,
Kto ty jesteś, mów?!...

DUCH.

.......Potém się dowiesz, pójdź, już czas!

MANFRED.

Podły! nieraz władałem ja twojemi pany!
Duchu niższéj istoty; próżne twe nadzieje!!

DUCH.

Pójdź, człowieku! godzina śmierci już wybiła!

MANFRED.

Wiem, że zasłona czasu już nademną wieje,
Ale nie w twojéj władzy duszy mojéj siła!
Precz!!!...

DUCH.

Do mnie duchy!

(pokazują się duchy.)
KSIĄDZ.

Precz? precz zgrajo piekieł obrzydła.
Gdzie modlitwa pokory, nie dla was mięszkanie,
Gdzie duch nadziei Bożéj rozwija swe skrzydła!....
Precz, w imie!....

DUCH.

Starcze! znamy twoje powołanie,
Klątw niewczesnych zaniechaj, to człek potępiony,
Wzywam go ostatecznie musi iść za nami!

MANFRED.

Skłamałeś podle duchu z piekieł wyrzucony:
Śmierci się nie opieram, ale gardzę wami;
Życia ni jedną chwilę nie chciałbym przedłużyć,
Lecz jam z tobą, ni z twemi nie wchodził w układy;
Doszedłem własną pracą, jak macie mi służyć;
Śmiałością, wytrwałością rozbiłem zawady!
Mocą duszy rozdarłem dawnych czasów tajnie!
Gdzie ziemia miała ludzi!... kędy duchy w parze
Wespół z ludźmi chodziły, zawsze jednostajnie
Bez zawiści wznosili tajemnic ołtarze!....
Potężny własną siłą, duchy gardzę wami!!!...

DUCH.

Twoje zbrodnie!....

MANFRED (przerywając).

Nikczemny! cóż ci do mych zbrodni?
Czyliż będą karane cięższemi zbrodniami;
Lub przez tych co głębszego piekła jeszcze godni!
Twą własnością nie będę! Ziemskie sprawy moje,
Szereg wszystkich wykroczeń w duszy zapisany
Niż wasze stokroć sroższe wlecze piekło swoje.
Całego piekła męki nie zrównają z memi:
Z tegóż źródła mój przyszły żywot się rozwinie.
Nasze niebo lub piekło my przynosim z ziemi
Niepodległe drugiego żywota krainie:
Własne me przekonanie, piekłem mém lub niebem.
Dziś czy jutro odejdę, nic nie wygrasz na tém;
Nie ucieszy się piekło w dzień mego pogrzebu!...
Sam sędzią moich zbrodni, sam mym będę katem.

(do duchów.)

Precz ztąd widma piekielne, śmierci się oddaję,
Ale nie wam!

(duchy uciekają.)
KSIĄDZ.

O Boże! jakie blade lica,
Pierś ściśniona przestrachem ledwie oddech daje!...
Jeszcze płynie z twym życiem Bożych łask krynica;
Ach! choć myślą zawołaj o iskrę zbawienia. —


Wydanie Michała Chodźki.
MANFRED.

Już oczy ociemniały, — daj mi rękę twoją —
Stało się!.... coraz bardziéj noc się rozprzestrzenia.....
Tłumy duchów ruchome przed oczyma stoją!!!...

KSIĄDZ.

Dłoń zimna... zimne serce!... Proś o przebaczenie;
Wołaj myślą do Pana!.... Ach! cóż się z nim stanie?!

MANFRED.

Wszak umrzeć nie tak trudno!.......

(umiera.)
KSIĄDZ.

Wieczne odpocznienie!...
O Panie! kędyż duszy jego dasz mięszkanie?....



KONIEC MANFREDA.




Paryż. — W Drukarni L. Martinet, przy ulicy Mignon, 2.





  1. Mont Blanc.
  2. Wiatr pustyni.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: George Gordon Byron i tłumacza: Michał Chodźko.