Strona:PL George Gordon Byron - Manfred.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lubię w pośród wasalów waszych czasem siedzieć.
Wychyliły się nieraz z niemi pełne czasze
Przy gościnnym ognisku, w przysiennéj komnacie!
Który twój zamek, powiedz?...

MANFRED.

Który?... cóż ci z tego?

STRZELEC.

Niechciałbym cię obrazić w mojéj biednéj chacie;
Uspokój się! — Chciéj dotknąć stołu gościnnego;
Chciéj ten puhar wychylić, wino wytrawione
Tak dawne jak dni moje. — Gościu, zdrowie twoje!...

MANFRED.

Precz mi z tym puharem! precz!... brzegi krwią zbroczone,
Krew ciepła; zawsze, zawsze tu przed oczy moje
Powstaje!... Czyż ziemia jéj nigdy nie pochłonie?...

STRZELEC.

Nieszczęsny!... straszny twój wzrok, dzikie twoje mowy.

MANFRED.

Powiadam ci że to krew; — co w mych żyłach płonie,
Co w jéj żyłach płynęła; strumień nasz rodowy
Od stu wieków płynący w przodków naszych krzewie!...
Krew ta popłynęła!... Jéj ziemia nie wypiła,