Antoniusz i Kleopatra (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Antoniusz i Kleopatra
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VI
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedie of Anthonie, and Cleopatra
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

ANTONIJUSZ I KLEOPATRA

Antoniusz i Kleopatra.

P

Przypuszczając, iż ze starożytnych dramatów Szekspira, najpierwszy powstał Juliusz Cezar, w Antoniuszu i Kleopatrze widziećby można niejako ciąg dalszy, logiczny idei, która w Cezarze już jest wydatną. Tam Antoniusz odmalowany jako człowiek chciwy władzy, przebiegły, podający dłoń zabójcy tego Cezara, którego był przyjacielem, poświęcający chętnie wspólników dla osiągnięcia celu — tu, on, co Brutusa pokonał, co wzniósł się już tak wysoko jak pragnął, staje się sam niewolnikiem istoty przebieglejszej, namiętniejszej nad niego, igraszką kobiety, ofiarą szału. Pozorna ta wielkość kończy się najnikczemniejszym upadkiem. Człowiek, którego maluczki rozum zdawał się kruszyć potęgi charakteru i woli, okazuje się słabym aż do zniewieściałości. Za Brutusa mści się na nim, ironią losu — Kleopatra; za ideę — fantazya, za cnotę znieważoną, bezrozumna namiętność.

Tragedya ta, jak Koryolan i Juliusz Cezar, wziętą jest z Plutarcha, aż do najmniejszych szczegółów. Zbyt może niewolniczo poszedł za nim poeta, i dramat, zwłaszcza w ostatnich aktach, przeładowany wypadkami, nieustannie przenoszący nas z miejsca na miejsce, utrudza nadto wielką obfitością epizodycznych szczegółów.
Antoniusz należeć się zdaje do ostatnich utworów poety. Do tej daty odnosi do Knight, — Malone i Chalmers, naznaczają rok 1608. Nie drukowany osobno, dramat ten ukazał się po raz pierwszy w wydaniu zbiorowem, 1623 roku, bez podziału na akty i sceny.
W roku 1594 już, wspomniany jest na scenie angielskiej dramat treści podobnej S. Daniela; w roku 1595 francuską tragedyę Garnier’a „Antoniusz“ przełożyła na język angielski — Countess of Pembroke.
W roku 1608 dnia 20 maja, w rejestra księgarzy Edward Blount, wydawca, wpisał bez oznaczenia formy książkę o Antoniuszu i Kleopatrze (A book called Anthony and Cleopatra). Być bardzo może, iż mowa jest o dramacie Szekspira, gdyż wyrażenie ogólne „książka“ niekiedy się stosowało i do dramatów.
Powieść Plutarcha stanowi tragedyi wątek, z tą tylko różnicą, iż rzecz trwająca lat dwanaście, jak w wielu angielskich dramatach Szekspira, ściśnięta jest, skupiona, i rozwija się w pięciu aktach, w czasie skróconym. Zmienił także poeta znaczenie i charakter małżeństwa Antoniusza z Oktawią, które trwało dość długo i było rzeczywistem pożyciem, gdy tu występuje jako połączenie chwilowe, dla politycznych widoków. Nie chciał przez nie osłabić miłości jego dla Kleopatry. Głównym zarzutem, jaki krytyka czyni słusznie tej tragedyi, jest to zbyteczne nagromadzenie faktów, o którem mówiliśmy nieustanne przenoszenie akcyi z miejsca na miejsce, zbytnia szczegółów obfitość; niewolnicze przywiązanie się do historycznej ścisłości, jakby poeta lękał się uronić najmniejszą, należącą do niej drobnostkę. Tragedya wiele przez to traci na jednolitości, nuży i męczy, chociaż sceny pojedyncze geniusz Szekspira ozłaca. Nie zgadzając się na zdanie Coleridge’a, który Antoniusza i Kleopatrę stawia na równi z Królem Learem i Otellem, przyznać wszakże należy tej tragedyi znakomite piękności, godne mistrza, co ją stworzył, szczególniej w obrazowaniu charakterów z potęgą jemu właściwą.
Na pierwszym planie stoi z niezmierną prawdą odmalowana w Kleopatrze kobieta namiętna i płocha, zalotna, rozpieszczona, znudzona, która kochając nawet, stałą być nie umie. Pociąga Antoniusza i dopycha go, drażni i wabi, pożąda, gdy go niema, pozbywa się, gdy przybędzie, winnaby obudzać litość i wstręt, a budzi żywe zajęcie. Sam ten charakter z taką prawdą oddany, dowodzący, że Szekspir rozpieszczonym paniom wyższego świata miał zręczność dobrze się przypatrzeć, stawia dramat na równi ze znakomitszymi utworami poety. Od początku do końca królowa jest sobą — bóstwem rozpieszczonem na tronie, które wyczerpało wszystko, co życie dać może, szukającem czegoś nieznanego i nowego, niemożliwego, kuszącem płomieniami, które z niej wybuchają — kochającem głową nie sercem, fantazyą nie uczuciem. Antoniusz chwilami oburza się na nią i na siebie, gardzi płochą zalotnicą, miota się przeciw temu urokowi, jaki ona nań rzuca, a w chwilę później poddaje się mu posłuszny. Przestaje być panem siebie i dręczy się upokorzeniem własnem, probuje stargać te pęta, a jeden uśmiech oślepia go znowu, zakuwa i obala. To panowanie namiętności nad człowiekiem, głuszące głos obowiązku, honoru, cnoty, czci i godności własnej, odmalował Szekspir w Antoniuszu i Kleopatrze z nadzwyczajną siłą, z niezmierną prawdą. Antoniusz, niewolnik uśmiechu i wejrzenia, nie chce słuchać wieści z Rzymu, aby mu jego rozkosznych marzeń nie zakłóciły; w chwili bitwy, gdy mógł odnieść zwycięstwo, uchodzi z placu, ścigając odpływający statek królowej, poświęca dla niej wszystko, i upodlony, leży u nóg kapryśnej pani. Jak Cezara zwyciężyła duma i ambicya, tak jego łamie namiętność; gdy Brutus padł ofiarą własnej wielkości, której na świecie rzeczywistym było za ciasno.
Równie trafnie i prawdziwie odwzorowane są epizodyczne figury dramatu, którym częstokroć jedno słowo nadaje fizyonomię właściwą. Zniewieściały, rozpustny dwór Kleopatry, jak wybornie maluje się w scenie dziewcząt i wieszczbiarza. Taką królowę, nie inne towarzyszki otaczać muszą.
Sceny bojowe i radne, wspaniale rzucone, jako tło dziejowe służą do uwydatnienia słabości Antoniusza i stają się epizodycznemi przy głównej namiętności, która stanowi jądro dramatu. Śmierć bohatera godna jego życia. Sił, wyszafowanych sromotnie na dogodzenie namiętnościom, zabrakło w chwili stanowczej, zabić się nawet nie umiał. Człowiek, który się zwyciężać siebie nie nauczył, umrzeć po rzymsku nie jest zdolny. Wyzwoleniec go zawstydza.
Franciszek W. Hugo, ciekawe uczynił spostrzeżenie nad sceną XV (oryginału), w której Kleopatra rozpytuje posłańca, przybywającego z Rzymu i przynoszącego jej wiadomość o zaślubieniu Oktawii — jak żona Antoniusza wygląda.
Scena ta zdaje się być wziętą z natury. W pamiętnikach Melville’a jest ustęp, w którym on opisuje, jak go królowa Elżbieta pytała o Maryę Stuart.
„Najjaśniejsza pani — pisze Melville — spytała mnie, jakie mi się włosy najlepiej podobają, jej czy królowej Maryi. Odpowiedziałem, że obu równie rzadkiej są barwy jasnej (blond). Zmuszała mnie do powiedzenia, która z nich była piękniejszą. Odpowiedziałem, że ona (królowa Elżbieta) najpiękniejszą była w Anglii, a moja królowa w Szkocyi. Nalegała, abym odpowiadał na to pytanie. Odparłem, że obie były najpiękniejszemi w swych państwach, że jej królewska mość była najpowabniejszą, a moja królowa najpiękniejszą. Spytała, która była słuszniejszą. Powiedziałem, że moja królowa. — A więc ona jest za wysoką — rzekła — bo ja jestem ani za słuszną, ani za małą. Badała potem, jakie były zajęcia królowej Maryi. Oświadczyłem, że wedle ostatnich wiadomości, jakie odebrałem, królowa moja właśnie powracała z łowów w górach, a gdy jej dozwalał czas, czytywała historyę, dawniej zaś grywała na lutni i klawicymbale. — A gra ona dobrze? — Wcale przyzwoicie jak na królowę. Spytała mnie, kto lepiej tańcował, ona czy królowa. Mówiłem, że moja pani z równą szlachetnością tańcuje jak ona. Powtórzyła mi potem, że chciałaby wygodnie przypatrzeć się królowej. Ofiarowałem się zawieźć ją pocztą, przebraną za pazia. Mogłaby w takim razie przypatrzeć się królowej, jak król Jakób V przypatrywał się siostrze księcia de Vendôme, którą miał zaślubić. Dodałem, że przez ten czas dosyćby było, jak w wypadku choroby, zakazać przystępu do jej mieszkania. Niepotrzeba było nikomu o tem mówić, oprócz lady Strafford i jednego ze sług pokojowych. Myśl ta z początku zdawała się jej podobać, lecz wkrótce rzekła z westchnieniem: — Jestże to podobnem?“
Jako dowód wierności, z którą poeta szedł za Plutarchem, przytoczym tu w tłómaczeniu z niego, opis tej sceny na teatrze nieco dziwnej, gdy Kleopatra ukryta w grobowcu, przez okno wciąga rannego Antoniusza. (Według przekładu North’a 1579 roku, który szedł za Amyotem).
„Jednakże Kleopatra nie chciała dać drzwi otworzyć, ale przyszła i stanęła u wyższych okien, spuściła na dół łańcuchy i liny, w które włożono Antoniusza, a ona z dwiema kobietami swemi tylko, które z sobą wzięła do grobowca, wciągała go do góry. Ci, co byli temu widokowi przytomni, mówiono, że nic nigdy smutniejszego nie oglądali, bo wciągano tego człowieka nieszczęśliwego, całego krwią obluzganego i już napoły umarłego, który ręce podnosił ku Kleopatrze i dźwigał się, jako mógł. Trudno było go wciągnąć, tem bardziej kobietom, ale Kleopatra, ciągnąc z całych sił, z głową w dół pochyloną, nie popuszczając na chwilę sznura, tak pracowała, że w końcu go przyciągnęła ku sobie, z pomocą tych, co od dołu zagrzewali ją do tego, i tyle się z tem namęczyli, jakby sami pracowali. Gdy go do góry wciągnięto i na łóżku położono, porwała i podarła suknie na nim, bijąc się w piersi, drapiąc twarz swoją i łono. Potem otarła krew, którą miał twarz zbroczoną, zowiąc go swym panem, swym mężem, swym Cezarem, zapominając prawie o własnej nędzy i klęsce, przez litość nad tem, na co patrzała. Antoniusz prosił ją, aby poprzestała narzekań i zażądał wina, czy, że miał pragnienie, lub że się od niego prędzej umrzeć spodziewał. A napiwszy się, nakłaniał ją i radził, aby ratowała życie swe, jeżeli było można, bez upokorzenia i bezcześci, ażeby zaufała szczególniej Prokulejuszowi więcej niż innym, co mieli łaski u Cezara; co do niego zaś, żeby się nie troszczyła o zmianę nędznego losu jego na dni ostatek, a wyżej przez to ceniła tryumfy i cześć, jaką dawniej był zdobył i t. d.“
Gervinus czyni uwagę, iż Szekspir malując epokę upadku obyczajów i społeczności, do zbytku może zepsutą ją tu odmalował, nigdzie szlachetniejszego nie wprowadzając charakteru. Wszystko się składa na ten obraz płochości, lekkomyślności, rozpasania. W jednej tylko scenie szlachetniejsze przebija się uczucie, gdy na statku przyjmując współzawodników swych młody Pompejusz, doradzcy, który mu pozbycie się ich zaleca, odpowiada: „Byłbym ci wdzięczen, gdybyś to uczynił, nie pytając mnie o zezwolenie — lecz jeśli mnie pytasz — zdrady dopuścić się nie mogę“. Szlachetność ta byłaby chętnie korzystała z występku, — ostatek czci jednak ważyć się nań nie dozwalał. I w tem znać epokę, która w targ z sumieniem wchodzić nawykła.
Antoniusz i Kleopatra, dla teatru Drury-Lane, skrócona i przerobiona została przez Edwarda Capell w roku 1758.




OSOBY:
Marek Antoniusz,   tryumwirowie.
Oktawiusz Cezar,
M. Emiliusz Lepidus,

Sextus Pompejusz.

Domicyusz Enobarbus,   stronnicy Antoniusza.
Wentydyusz,
Eros,
Skarus,
Dercetas,
Demetryusz,
Filo,
Mecenas,  stronnicy Oktawiusza.
Agryppa,
Dolabella,
Prokulejusz,
Tyreusz,
Gallus,
Menas,  stronnicy Pompejusza.
Menekrates,
Waryusz,

Taurus, namiestnik Cezara.
Kanidyusz, namiestnik Antoniusza.
Syliusz, oficer z armii Wentydyusza.
Eufroniusz, poseł Antoniusza do Cezara.
Alexas, Mardyan, Seleukus, Diomedes, dworzanie Kleopatry.
Wróżbiarz.
Pajac.
Kleopatra, królowa Egiptu.
Oktawia, siostra Cezara, żona Antoniusza.
Charmian, Iras, ze służby Kleopatry.
Oficerowie, Żołnierze, Posłańcy, Służba.

Scena w różnych stronach cesarstwa rzymskiego.


Antoniusz i Kleopatra.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Alexandrya. Pokój w pałacu Kleopatry
(Wchodzą: Demetnjusz i Filo).

Filo.  Prawdziwie, wodza naszego szaleństwo
Przechodzi miarę. Orle jego oczy,
Co niegdyś szykom świeciły żołnierskim,
Jak jasna zbroja boga wojny, Marsa,
Teraz z pokorą spoglądają tylko
Na śniade czoła; a hetmańskie serce,
Co swojem biciem w wielkich armii starciu
Kirysa jego rozrywało sprzączki,
Swój hart straciło, zmieniło się w mieszek,
Wachlarz studzący gorącą krew w żyłach
Pięknej cyganki. Ale patrz! nadchodzą.

(Wśród odgłosu trąb wchodzą: Antoniusz, Kleopatra i ich Orszaki. Eunuchy wachlują Kleopatrę).

Daj tylko baczność, ujrzysz, jak Antoni,
Ten niegdyś trzeci filar ziemi całej,
Zmienił się w błazna obcej wszetecznicy.
Kleopatra.  Jeśli to miłość, powiedz, jak jest wielka.
Antoniusz.  Żebraczką miłość, którą można liczyć.
Kleopatra.  Kres, do którego można kochać, wskażę.

Antoniusz.  Wprzód musisz znaleźć nowe niebo, ziemię.

(Wchodzi Sługa).

Sługa.  Poselstwo z Rzymu.
Antoniusz.  Nudzisz mnie; mów krótko.
Kleopatra.  Nie, nie, Antoni, wysłuchaj poselstwa:
Bo może Fulwia w gniewie, kto wie, może
Podrostek Cezar przysyła ci rozkaz,
Wszechmocny rozkaz: „zrób to, albo owo,
To podbij, tamto oswobodź królestwo,
Zrób to, lub gniewu mojego się lękaj“.
Antoniusz.  O, droga! jakto?
Kleopatra.  Może, nawet pewno,
Dłużej tu zostać nie będzie ci wolno,
Wielki ci Cezar przysyła odprawę.
Słuchaj więc posła. — Gdzie jest Fulwii rozkaz?
Chciałam powiedzieć, Cezara — lub obu.
Zawołaj posłów. Jak jestem królową,
Na twoje lica wystąpił rumieniec,
A ta krew twoja, to hołd dla Cezara;
Lub może wstyd ten na twarz ci wybiega,
Gdy Fulwia ostrym gromi cię językiem.
Zawołaj posłów.
Antoniusz.  Niech Tyber Rzym połknie,
Niech się zawali wielki sklep cesarstwa —
Tu świat mój cały. Królestwa są gliną,
Cała ta ziemia, godne wzgardy błoto,
Zarówno żywi ludzi i bydlęta;
Jedynem życiem szlachetnem tak robić, (Całuje ją).
Gdy para taka tak robić jest w stanie.
W tym więc uścisku światu rozkazuję,
Niech wie, lub ciężkiej niech lęka się kary,
Że niema pary nam równej na ziemi.
Kleopatra.  Potężne kłamstwo! Dlaczegożbyś Fulwię
Za żonę pojął, gdybyś jej nie kochał?
Nie tak szalona jestem, jak się zdaję.
Antoni zawsze Antonim zostanie.
Antoniusz.  I zawsze wiernym swojej Kleopatrze.
Przez wzgląd na miłość, na słodkie jej chwile,

Nie traćmy czasu na cierpkich rozmowach;
Niech odtąd jedna dni naszych minuta
Bez jakiej nowej nie zbiega rozkoszy.
Jaka nas w wieczór dziś zabawa czeka?
Kleopatra.  Wysłuchaj posłów.
Antoniusz.  Swarliwa królowo,
Której do twarzy wszystko: gniewy, śmiechy,
Łzy nawet; w której wszystkie namiętności
Pełne uroku, uwielbienia godne!
Nie, żadnych posłów! Wszystek czas dla ciebie!
Razem tej nocy zbiegniemy ulice,
By lepiej poznać miasta obyczaje.
Idźmy! Wszak sama chciałać tego wczora.
Idźmy, królowo! Ani słowa więcej.

(Wychodzą: Antoniusz, Kleopatra i ich Orszak).

Demetr.  Tak nizko ceni Antoniusz Cezara?
Filo.  Czasami, kiedy nie jest Antoniuszem,
Trochę godności rzymskiej zapomina,
Która go nigdy rzucać nie powinna.
Demetr.  Z boleścią widzę, że postępowaniem
Sam stwierdza w Rzymie krążące potwarze.
Lecz jutro lepszych spodziewam się czynów.
Szczęśliwej nocy! (Wychodzą).


SCENA II.
Alexandrya. Inny pokój pałacu.
(Wchodzą: Charmian, Tras, Alexas i Wróibiarz).

Charmian.  Mości Alexas, słodki Alexas, najrzadszy Alexas, prawie najdoskonalszy Alexas, gdzie wróżbiarz, którego tak zachwalałeś królowej? Niechże poznam tego małżonka, który, jak powiadasz, ma przykryć swoje rogi wiankami.
Alexas.  Wróżbiarzu!
Wróżb.  Czego żądasz?
Charmian.  To on? — Czy to ty panie, co znasz wszystkie rzeczy?

Wróżb.  Z ogromnej księgi tajemnic natury

Czerpnąłem trochę.
Alexas.  Pokaż mu twą rękę.

(Wchodzi Enobarbus).

Enobarb.  Zastawcie stoły, niech nie braknie wina,
Żebyśmy pili zdrowie Kleopatry.
Charmian.  Dobry panie, daj mi szczęście.
Wróżb.  Nie daję szczęścia, losy przepowiadam.
Charmian.  Więc proszę cię, przepowiedz mi moje.
Wróżb.  Kiedyś daleko bielszą niż dziś będziesz.

Charmian.  Ma na myśli cerę.
Alexas.  Nie, on chce powiedzieć, że na starość pobielejesz.
Charmian.  Niech mnie od tego zmarszczki uchowają!
Alexas.  Nie bałamućcie mu w przepowiedniach, słuchajcie.
Charmian.  Cicho! słuchajmy!
Wróżb.  Będziesz kochaną mniej niż kochającą.
Charmian.  Wolałabym sobie raczej wątrobę winem przepalić.
Alexas.  Cicho! Słuchaj go!
Charmian.  A teraz przepowiedz mi co bardzo szczęśliwego. Niech w jednem przedpołudniu zostanę żoną trzech królów i po wszystkich trzech owdowieję; niech mam syna w pięćdziesiątym roku życia, któremu Herod, król żydowski, hołd przyjdzie składać; znajdź mi sposób, jak zostać żoną Oktawiusza Cezara i być równą mojej pani.
Wróżb.  Przeżyjesz panią, której teraz służysz.
Charmian.  Przewybornie! Smaczniejsze mi się zdaje długie życie niż figi.

Wróżb.  Piękniejsze były dnie, które przeżyłaś,
Od tych, co teraz na ciebie czekają.

Charmian.  To zapewne dzieci moje nie będą miały nazwiska. Powiedz mi, proszę, ile mam mieć chłopców a ile dziewczyn?

Wróżb.  Gdyby z żądz twoich każda płodną była,
Liczba twych dzieci byłaby — miliony.

Charmian.  Patrzcie tylko, co za błazen! Ale ci przebaczam jako czarnoksiężnikowi.
Alexas.  Myślałaś, że tylko twoje prześcieradła znają twoich żądz tajemnice.
Charmian.  Niech i tak będzie. Teraz kolej na Iras, wróż jej.
Alexas.  Chcemy wszyscy wiedzieć nasze losy.
Enobarb.  Mój a podobno i los największej z nas liczby będzie — tej nocy pójść spać po pijanemu.
Iras  (pokazując mu dłoń). To dłoń wróżąca przynajmniej czystość, jeśli nic więcej.
Charmian.  Jak wylew Nilu wróży głód.
Iras.  Siedź lepiej cicho, szalona wspólniczko łoża, nie twoja rzecz wróżyć.
Charmian.  Jeśli wilogotna ręka nie wróży żyzności, to ja nie umiem nawet w ucho się poskrobać. Ale proszę cię, przepowiadaj jej tylko powszednie losy.
Wróżb.  Losy wasze są podobne.
Iras.  Ale jak? ale jak? Opowiedz mi szczegóły.
Wróżb.  Powiedziałem.
Iras.  Czy los mój choć o cal nie lepszy?
Charmian.  Przypuśćmy, że los twój o cal lepszy, gdzieżbyś cal ten wybrała?
Iras.  Nie na nosie mojego męża.
Charmian.  Niech złe nasze myśli bogi naprawią. Teraz kolej na Alexasa. Dalej! przepowiadaj mu jego losy, dalej! Naprzód, niech pojmie żonę chodzić nie mogącą; słodka Izys! błagam cię, niech żona ta umrze, aby ustąpić miejsca gorszej, a po gorszej niech przyjdzie gorsza, aż najgorsza ze wszystkich, śmiejąc się, poprowadzi cię do grobu, pięćdziesiątkrotnego rogala! Dobra Izys, wysłuchaj tej mojej modlitwy, choćbyś miała być głuchą na większej wagi prośby, dobra Izys, błagam cię!
Iras.  Amen! Droga bogini, wysłuchaj tej prośby twojego ludu! Bo jak rzecz bolesna widzieć poczciwego człowieka z rozpustnicą żoną, tak śmiertelny byłby smutek widzieć łotra [nie rogala. Więc, dobra Izys, zachowaj należną miarę, daj mu, na co zasłużył.
Charmian.  Amen!
Alexas.  Patrzcie tylko! Gdyby to od nich zależało rogi mi przyprawić, toć one gotowiusieńkie zostać ladaszczycami choćby dlatego tylko, żeby mi tę przysługę wyświadczyć.
Enobarb.  Cicho! zbliża się Antoniusz.
Charmian.  Nie, to królowa. (Wchodzi Kleopatra).

Kleopatra.  Czy był tu pan wasz?
Enobarb.  Nie.
Kleopatra.  I nie był wcale?
Charmian.  Nie.
Kleopatra.  Chwila temu, pełny był wesela,
Gdy nagle rzymska myśl go uderzyła.
Ty, Enobarbus —
Enobarb.  Pani —
Kleopatra.  Idź go szukać,
Bez żadnej zwłoki przyprowadź go do mnie.
Gdzie jest Alexas?
Alexas.  Czeka na rozkazy.
Lecz widzę, pani, zbliża się Antoniusz.

(Wchodzi Antoniusz z Posłańcem i Służbą).

Kleopatra.  Nie chcę nań spojrzeć. Oddalcie się ze mną.

(Wychodzą: Kleopatra, Enobarbus, Alexas, Iras, Charmian, Wróżbiarz i Służba).

Posłaniec.  Twa żona Fulwia pierwsza w pole wyszła.
Antoniusz.  Przeciw mojemu bratu Lucyuszowi?
Posłaniec.  Tak jest; lecz wkrótce skończyła się wojna,
Okoliczności przyjaźń skojarzyły,
Ruszyli społem przeciw Cezarowi;
Lecz jego gwiazda, przy pierwszem spotkaniu,
Za Włoch granice wyparła pobitych.
Antoniusz.  Czy masz w odwodzie jeszcze co gorszego?
Posłaniec.  Zła wieść jest posła złą orędowniczką.
Antoniusz.  Jeśli jej głupiec lub tchórz jaki słucha;
Lecz dla mnie, wszystko co przeszło, skończone.
Kto mówi prawdę, choćby w jego słowach
Śmierć spoczywała, dla mnie się wydaje
Zręcznym pochlebcą.
Posłaniec.  Więc słuchaj złych wieści.
Z partyjską armią Labienus podbił
Dzielnice Azyi od brzegów Eufratu,

Jego zwycięskie wiewają sztandary
Od Syryi, Lidyi, aż do jońskich brzegów,
Kiedy —
Antoniusz.  Antoniusz, chciałeś pewnie dodać —
Posłaniec.  O, panie!
Antoniusz.  Śmiało, nie łagodź wyrażeń,
Które na wszystkich rzymskich siedzą ustach.
Zwiej Kleopatrę, jak ją w Rzymie zowią;
Słowami Fulwii szydź, karć moje błędy
Z całą wolnością, jakiej używają
Prawda i potwarz. Ciernie tylko rosną
Tam, gdzie ożywcze umilknęły wiatry,
Lecz kto nam wskaże śmiało błędy nasze,
Grunt nasz uprawia. — Oddal się na chwilę.
Posłaniec.  Jeśli tak każesz. (Wychodzi).
Antoniusz.  Jakie nam wieści z Sycyonu przyszły!
1 Sługa.  Czy Sycyończyk jest jaki przytomny?
2 Sługa.  Czeka rozkazów.
Antoniusz.  Zawołaj go do mnie. —
Twardy egipski łańcuch muszę zerwać,

(Wchodzi Posłaniec).

Lub te miłostki zgubą moją będą. —
Kto jesteś?
2 Posłań.  Żona twa Fulwia umarła.
Antoniusz.  Umarła? kędy?
2 Posłań.  Zmarła w Sycyonie.
O jej chorobie i ważniejszych sprawach
List ten opowie. (Oddaje list).
Antoniusz.  Daj go. Możesz odejść.

(Wychodzi Posłaniec).

Wielki duch zgasnął. Tegom przecie pragnął.
Cośmy z pogardą niegdyś odrzucali,
Pragniemy znowu; bo dzisiejsza rozkosz,
Zwyczajnym tokiem wszystkich ludzkich rzeczy,
W przesyt się zmienia. Umarłej znow pragnę;
Ta samą dłonią, którąm ją odepchnął,
Pragnąłbym teraz przycisnąć ją do mnie.
Tej czarodziejki więzy muszę zerwać.

Szkód sto tysięcy prócz strat, które widzę,
Wylęga gnuśność moja. — Enobarbus!

(Wchodzi Enobarbus).

Enobarb.  Co rozkażesz, panie?
Antoniusz.  Muszę się stąd natychmiast oddalić.
Enobarb.  Więc wymordujemy wszystkte nasze kobiety. Widzimy, jak śmiertelną jest dla nich każda nasza szorstkość: odjazd nasz, trudno cedzić słówka, śmiercią dla nich będzie.
Antoniusz.  Muszę się oddalić.
Enobarb.  Jeśli tego koniecznie potrzeba, to niech umierają kobiety. Byłaby szkoda poświęcać je bez powodu, ale gdy trzeba wybierać między niemi a wielką sprawą, należy je za nic uważać. Kleopatra, na najmniejszą wieść o tem, w mgnieniu oka trupem padnie; wszak ją widziałem dwadzieścia razy umierającą z daleko lichszych powodów. Myślę, że śmierć jakiś ma pociąg, który na nią potężny wpływ wywiera, skoro tak jej śpieszno umierać.
Antoniusz.  Chytrość jej przechodzi wszelkie wyobrażenie.
Enobarb.  Niestety! nie, panie. Namiętności jej są usnute z najdelikatniejszych włókien czystej miłości. Trudno dać imię wody i wiatrów jej łzom i westchnieniom, bo to są burze i nawałnice, o jakich w żadnym nie pisano kalendarzu, a to nie może być skutkiem jej chytrości, bo w takim razie mogłaby jak Jowisz zsyłać deszcz, kiedy zechce.
Antoniusz.  Ach, bodajem był nigdy jej nie widział!
Enobarb.  To nie byłbyś widział arcydzieła, a bez tego błogosławieństwa cała twoja podróż byłaby bez wartości.
Antoniusz.  Fulwia umarła.
Enobarb.  Kto?
Antoniusz.  Fulwia umarła.
Enobarb.  Fulwia?
Antoniusz.  Umarła.
Enobarb.  To, panie, złóż bogom dziękczynne ofiary. Ile razy się im spodoba zabrać mężowi żonę, tyle razy poznaje w nich człowiek krawców ziemi i pociesza się tą myślą, że kiedy stara suknia się zużyje, nie braknie materyi na uszycie nowej. Gdyby nie było innych kobiet prócz Fulwii, cios, wyznaję, byłby bolesny, a zdarzenie łez byłoby godne; ale na teraz, z nieszczęścia wykwita pociecha; za stary fartuch dostajemy nowę spódniczkę. Zresztą są w cebuli łzy na pokropienie tego smutku.
Antoniusz.  Sprawy, które ona tam zagaiła, nie cierpią mojej dłuższej nieobecności.
Enobarb.  A sprawy, które ty tu zagaiłeś, panie, nie mogą się obejść bez ciebie; zwłaszcza sprawy Kleopatry całkiem od twojej tu przytomności zależą.

Antoniusz.  Dosyć tych żartów. Moim oficerom
Powiedz mój zamiar. Sam biorę na siebie
Całą konieczność przedstawić królowej,
Na jej miłości wymódz rozłączenie.
Nie tylko Fulwii śmierć odjazd mój nagli,
Ale i listy przyjaciół mych w Rzymie
Radzą natrętnie, bym natychmiast wracał.
Sextus Pompejusz jest morza dziś panem
I rękawicę rzucił Cezarowi,
A lud nasz zmienny, który zasłużonych
Zaczyna kochać, kiedy już ich niema,
Na Pompejusza syna dziś przerzuca
Całą ojcowską wielkość i znaczenie.
Młodzik potężny siłą i nazwiskiem,
A potężniejszy dzielnej krwi popędem,
Dochodzi sławy pierwszego żołnierza:
Jeśli mu w porę nie podetniem skrzydeł,
Rzymskiemu światu nowa grozi burza.
Widzę zarodki mnogich niebezpieczeństw,
Które dziś jeszcze, jak rumaka włosień,
Żyją, lecz węża nie mają trucizny[1].

Moim podwładnym o spiesznym odjeździe
Donieś natychmiast.
Enobarb.  Śpieszę spełnić rozkaz.

(Wychodzą).

SCENA III.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian, Iras i Alexas).

Kleopatra.  Gdzie on?
Charmian.  Daremno szukałam go dotąd.
Kleopatra.  Patrz z kim jest, gdzie jest, wywiedz się, co robi,
Tylko pamiętaj, że to nie mój rozkaz.
Jeśli jest smutny, powiedz mu, że tańczę,
Jeśli wesoły, powiedz, żem jest chora.
Idź, wracaj śpiesznie! (Wychodzi Alexas).
Charmian.  Zdaje mi się, pani,
Że jeśli sercem kochasz go namiętnem,
To nie jest sposób wzajemność uzyskać.
Kleopatra.  Czegóż nie robię, com powinna robić?
Charmian.  Bądź mu powolną, nie czyń mu przekory.
Kleopatra.  Szalona! ty mnie uczysz, jak go stracić.
Charmian.  Nie kuś go ciągle; zbytek gniewu szkodzi.
Z ciągłej obawy nienawiść się rodzi.

(Wchodzi Antoniusz).

Otóż Antoni.
Kleopatra.  Jestem chora, smutna.
Antoniusz.  Ach, co za boleść mój zamiar jej wyznać!
Kleopatra.  Prowadź mnie, Charmian, czuję, że omdlewam,
„Wnet się to skończy, bo ludzka natura
Boleści takich długo nie wytrzyma.
Antoniusz.  Droga królowo —
Kleopatra.  Nie zbliżaj się, błagam.
Antoniusz.  Co się to znaczy?
Kleopatra.  W oczach twoich widzę,
Że otrzymałeś szczęśliwe nowiny.
Co ci donosi twoja ślubna żona?

Możesz odjechać. Bodaj ci w tej ziemi
Nie dozwoliła nigdy nogi stawić!
Lecz niech nie mówi, że ja cię wstrzymuję;
Nie mam nad tobą władzy; dla niej żyjesz.
Antoniusz.  Bóg wie najlepiej —
Kleopatra.  Nie było królowej
Jak ja zdradzonej; jednak od początku
Widziałam zdradę.
Antoniusz.  Droga Kleopatro —
Kleopatra.  Jak mogłam myśleć, że mi będziesz wierny,
Choć przysięgami wstrząsałeś tron bogów,
Gdyś twojej Fulwii. nie dotrzymał wiary?
Co za szaleństwo, tak się dać uwikłać
Ślubom na ustach tylko urodzonym,
A w samej chwili przysięgi zerwanym!
Antoniusz.  Droga królowo —
Kleopatra.  Nie szukaj pozorów;
Wręcz mnie pożegnaj i wracaj do Rzymu.
Kiedyś mnie błagał, by w Egipcie zostać,
Wtedy to była do tkliwych słów pora!
Nie było wtedy wzmianki o odjeździe,
W oczach, na ustach, wieczność była wszędzie!
Niebieska radość na oczach nam siadła,
Najlichsza nawet istot naszych cząstka
Zdała się zdradzać niebieski początek.
Tak jest i teraz, albo ty, Antoni,
Największy żołnierz na szerokim świecie,
Na największego zmieniłeś się kłamcę.
Antoniusz.  Pani —
Kleopatra.  O, czemu siły twojej nie mam,
Aby ci dowieść, że jest i w Egipcie
Potężne serce!
Antoniusz.  Słuchaj mnie, królowo:
Twarda konieczność na chwilę mnie woła
Ku innym stronom, serce — tu zostaje.
Włochy się palą wewnętrzną rozterką,
Sextus Pompejusz zbliża się do Rzymu;
Równa potęga dwóch domowych stronnictw

Groźne do życia wywołuje fakcye;
Znienawidzony, gdy urósł w potęgę,
Rośnie i w miłość; wygnany Pompejusz,
Bogaty w ojca swojego znaczenie,
Wkrada się milczkiem do serca tych wszystkich,
Których obecny stan nie uposażył;
Liczba ich rośnie, zaczyna być groźną,
Bo serca długim znudzone pokojem
Chcą się wyleczyć zmianą rozpaczliwą.
Lecz głównym mego odjazdu powodem,
Twój dziś niepokój zdolnym ułagodzić,
Jest śmierć mej Fulwii.
Kleopatra.  Jeśli wiek mnie dotąd
Jeszcze z szalonych nie wyleczył myśli,
To mnie z dziecinnych przynajmniej wyleczył.
Czyż Fulwia może umrzeć?
Antoniusz.  Już umarła.
Przejrzyj to pismo, dowiesz się o burzach
Przez nią zbudzonych, a w końcu wyczytasz
I wieść najlepszą, gdzie i jak umarła.
Kleopatra.  Zwodny kochanku! Gdzież są święte urny,
Któreś miał łzami boleści napełnić?
O, widzę teraz, widzę w śmierci Fulwii,
Jak kiedyś przyjmiesz wieść o moim zgonie!
Antoniusz.  Przestań mię dręczyć, słuchaj o zamiarach,
Od których, jeśli zapragniesz, odstąpię.
Na ogień, który muł Nilu zapładnia,
Idę stąd twoim sługą i żołnierzem,
Gotów zapalić wojnę, zawrzeć pokój,
Jak chcesz.
Kleopatra.  O, Charmian, przetnij mi sznurówkę!
Lecz nie, — bo raz mi gorzej, to znów lepiej —
Jak Antoniusza miłość.
Antoniusz.  Droga pani,
Wierzaj miłości, która wytrzymuje
Tak ciężkie próby.
Kleopatra.  Tak radziła Fulwia.
Odwróć się, proszę, poświęć jej łzę jedną,

Żegnaj mnie potem i mów, że łzy twoje
To wieczna własność królowej Egiptu,
Odegraj scenę ćwiczonej obłudy,
I daj jej wszystkie pozory honoru.
Antoniusz.  O, skończ! Krew moja zaczyna się burzyć.
Kleopatra.  Wiem, żeś jest zdolny lepszego co zrobić;
I to już dobrze.
Antoniusz.  Ha! na szablę moją —
Kleopatra.  I na mą tarczę — coraz, coraz lepiej!
Lecz brak coś jeszcze, Proszę cię, patrz, Charmian,
Jak Alcydowi rzymskiemu do twarzy
Ten wybuch gniewu.
Antoniusz.  Zostawiam cię, pani.
Kleopatra.  Panie rycerzu, jedno jeszcze słowo:
Musim się rozstać, lecz nie o tem mowa;
Był czas, żeś kochał mnie, panie, ja ciebie;
Wiesz o tem dobrze — lecz nie o tem mowa;
Chciałam powiedzieć — lecz ach! moja pamięć,
To, widzę, żywy Antoniusza obraz —
W stanowczej chwili wszystkiego zabywa.
Antoniusz.  Gdybym nie wiedział, że płochość poddanką
Twojego tronu, wziąłbym cię, królowo,
Za płochość samą.
Kleopatra.  A ciężko jest przecie
Tak blizko serca taką nosić płochość,
Jak Kleopatra. Lecz przebacz mi, panie,
Najzastarzalsze moje nawyknienia
Są dla mnie śmiercią, gdy ci są niemiłe.
Skoro ci horror opuścić mnie każe,
Bądź głuchy, panie, na moje szaleństwo,
A niech cię bogów prowadzi opatrzność!
Zwycięstwo na twej niech zawiśnie szabli,
Laur tryumfu drogę ci zaściele!
Antoniusz.  Więc idźmy, spieszmy! Nasze rozłączenie
Zda się uciekać, a przecie zostaje;
Ty, tu zostając, idziesz ze mną razem,
Ja, choć uciekam, zostaję przy tobie.
Idźmy! (Wychodzą).


SCENA IV.
Rzym. Pokój w domu Cezara.
(Wchodzą: Oktawiusz Cezar, Lepidus i Orszak).

Cezar.  Widzisz, Lepidzie, i później zobaczysz,
Że nie Cezara wadą przyrodzoną
Współzawodnika swego nienawidzić.
Oto ostatnie listy z Alexandryi:
Pije i ryby łowi, całe noce
Na hulatykach spędza z przyjaciółmi,
Nie więcej męski mąż od Kleopatry,
Ona nie więcej od niego niewieścia.
Ledwo pomyśleć raczył, że ma jeszcze
Kolegów w Rzymie, by ich posła przyjąć.
W człeku tym znajdziesz wszystkie ludzkie wady,
Jakby w skróceniu.
Lepidus.  Nie mogę przypuścić,
Aby przywary jego mogły zaćmić
Jego przymioty; wady w Antoniuszu
Są jakby ognie na pogodnem niebie,
Tem wydatniejsze, im jest noc czarniejsza;
Odziedziczone raczej niż nabyte;
Grzech konieczności raczej, niż wyboru.
Cezar.  Lepidzie, jesteś zbyt pobłażający.
Przypuśćmy nawet, że błąd to niewielki
Zająć w łożnicy miejsce Ptolemeja,
I dać królestwo za fraszkę, not całą
Z niewolnikami wytrząsać kielichy,
W dzień po ulicach taczać się, iść w tuzy
Z lada hultajem, który potem trąci;
Przypuśćmy, że to wszystko mu przystoi,
(Choć człek to rzadkich musi być przymiotów,
Co takiem życiem na sławie nie cierpi)
Na to przynajmniej wymówki nie znajdziesz,
Że dziś Antoni swą lekkomyślnością
Na barki nasze ciężar taki zwala.

Gdyby wczas tylko rozkoszom poświęcał,
Byłoby łatwo za całą mu karę
Zostawić przesyt i łamanie kości;
Ale być głuchym, gdy bęben i trąba,
Kiedy go wielkie wspólne sprawy nasze
Dziś od niewczesnych odwołują zabaw,
Czas już go skarcić, jak to krnąbrne chłopię,
Co wyćwiczone, dojrzałe nauką,
Poświęca mądrość obecnej rozkoszy
I bunt podnosi przeciw rozumowi.

(Wchodzi Posłaniec).

Lepidus.  Wieść jakaś nowa.
Posłaniec.  Twój rozkaz spełniony,
I co godzina usłyszysz, Cezarze,
Świeżą wiadomość o wielkich wypadkach.
Pompejusz urósł w potęgę na morzu;
Wszyscy, co drżeli tylko przed Cezarem,
Zdają się teraz kochać Pompejusza;
Tłumy niechętnych w portach się gromadzą,
A głos ogólny powtarza, że ciężko,
Niesprawiedliwie Sextus był skrzywdzony.
Cezar.  Dawno mi o tem należało wiedzieć:
Historya uczy, że kto jest przy władzy,
Był upragnionym, póki jej nie posiadł;
Ze zwyciężony, dopiero kochany,
Gdy przestał godnym ludzkiej być miłości,
Staje się drogi ludom, gdy go braknie.
Lud, to jest trzcina falami miotana,
Posłuszna prądom, długo się wałęsa,
Póki wśród ciągłych nie zgnije kołysań.
Posłaniec.  Teraz wieść inna: Menas i Menekrat,
Sławni korsarze, panami są morza,
Które plądrują statków swych tysiącem.
Nieraz już włoską zakrwawili ziemię,
Nadbrzeżne miasta na myśl o nich bledną,
A młódź gorąca już na bunt dojrzała.
Byle się żagiel pokazać odważył,
Na plon im idzie, bo imię Pompeja

Groźniejsze dzisiaj, niżby wojska były.
Cezar.  Porzuć, Antoni, twe lubieżne koło!
Kiedyś, odparty od Modeny murów,
Gdzie legli Pansa i Hircyusz z twej ręki,
Gdy za twem wojskiem głód w pogoń się puścił,
Choć wychowany miękko, tyś z nim walczył,
Z wytrzymałością, jakiej dziki nie ma,
Piłeś mocz koński, zgniłą bagnisk wodę,
Na którą nawet bydlęta parskały,
Twe podniebienie nie gardziło wtedy
Ciernistych płotów najkwaśniejszą tarką,
Jak jeleń, kiedy śnieg zasypie pola,
Naddrożnych sosen żywiłeś się korą,
A na alpejskich szczytach jadłeś mięso,
Którego widok sam zabijał innych;
Wszystko to przecie (na twoją dziś hańbę)
Z taką żołnierską zniosłeś wytrwałością,
Ze nawet lica twoje nie pobladły.
Lepidus.  Co za upadek!
Cezar.  Czas już, by do Rzymu
Wstyd go przypędził; czas, żebyśmy wspólnie
Ruszyli w pole; więc bez straty czasu
Zwołajmy radę, bo naszem ospalstwem
Rośnie Pompejusz.
Lepidus.  Jutro ci objawię,
Jaką, w obecnym stanie rzeczy, siłę
Zdołam wystawić na morzu i lądzie.
Cezar.  I ja tą sprawą gorliwie się zajmę.
Bądź zdrów!
Lepidus.  A jeśli przed jutrzejszem ranem
Odbierzesz ważne jakie wiadomości,
Racz mi udzielić.
Cezar.  Możesz być spokojny,
Bo wiem, że to jest moją powinnością.

(Wychodzą).

SCENA V.
Alexandrya. Pokój w pałacu Kleopatry.
(Wchodzą; Kleopatra, Charmian, Iras i Mardyan).

Kleopatra.  O, Charmian!
Charmian.  Pani —
Kleopatra.  Ach! ach! droga Charmian,
Spiesz, proszę, daj mi kubek mandragory.
Charmian.  Dlaczego, pani?
Kleopatra.  Abym mogła zasnąć
I przespać wieki, w których mój Antoni
Zdala ode mnie.
Charmian.  Nazbyt o nim myślisz.
Kleopatra.  O, on mnie zdradza!
Charmian.  Nie myślę tak, pani.
Kleopatra.  Mardyan, rzezańcze!
Mardyan.  Co pani rozkaże?
Kleopatra.  Nie każę śpiewać, bo nic mi w rzezańcu
Do smaku nie jest. O, wiem, że nie trudno
W mniszonem ciele wolnej zostać myśli
I nie wybiegać za krańce Egiptu.
Czy masz ty żądze?
Mardyan.  Mam.
Kleopatra.  Co? rzeczywiste?
Mardyan.  O, nie, nie, pani, bo w rzeczywistości
Tylko uczciwe robić mogę rzeczy,
Mam jednak żądze gwałtowne, i myślę
O tem, co niegdyś Mars zrobił z Wenerą.
Kleopatra.  Charmian, jak myślisz? Gdzie teraz Antoni?
Stoi, czy siedzi, czyli się przechadza?
Czy jest na koniu? O, koń to szczęśliwy,
Który za brzemię Antoniusza niesie!
Pyszń się, o koniu! Czy wiesz, kogo niesiesz?
Ty niesiesz świata tego pół-Atlasa,
Niesiesz przyłbicę i oręż narodów.
Może on teraz cichym szepce głosem:

„Gdzieś jest, starego Nilu drogi wężu?“
Bo tak mnie zowie. Ale ach! szalona,
Sama rozkoszną karmię się trucizną!
On o mnie myśleć! o mnie, której lica
Febus miłosnym poczernił całunkiem,
Czas głębokiemi poznaczył marszczkami?
Cezarze, mężu szerokiego czoła,
Kiedy mieszkałeś na tej jeszcze ziemi,
Monarchy godnym byłam wtedy kąskiem;
Wielki Pompejusz stał jak odurzony,
Namiętne oko w mej utopił twarzy,
Tam chciał zarzucić losów swych kotwicę,
I umrzeć patrząc na tę, która była
Życiem dla niego. (Wchodzi Alexas).
Alexas.  Witam cię, królowo!
Kleopatra.  Do Antoniego jakże niepodobny!
Lecz dosyć dla mnie, że od niego wracasz;
Drogi ten balsam w złoto cię przemienił.
Co mi przynosisz od dzielnego męża?
Alexas.  Gdym go opuszczał, jeszcze pocałunek
Jeden, ostatni, po innych tysiącu,
Wycisnął, pani, na tej wschodniej perle,
I mówił — słowa jego w mem tkwią sercu.
Kleopatra.  Musi je stamtąd wyrwać moje ucho.
Alexas.  „Idź, powiedz“, mówił, „że wierny Rzymianin
Ten skarb ostrygi posyła królowej;
Aby ten lichy uzacnić podarek,
Ubrylantuję tron jej królestwami,
Wschód cały, powiedz, nazwie ją swą panią“.
Potem skinieniem głowy mnie pożegnał,
Z powagą dosiadł konia ognistego,
Który w swej dumie zarżał tak rozgłośnie,
Że gdybym nawet chciał był coś powiedzieć,
Głosby mój zgłuszył.
Kleopatra.  Byłże wesół, smutny?
Alexas.  Jak czas w pośrodku dwóch ostateczności,
Bez wielkich mrozów, bez wielkich upałów:
Ani był smutny, ani był wesoły.

Kleopatra.  Patrz, Charmian, co za błoga równowaga!
O, pomyśl tylko, Charmian, co za człowiek,
On nie był smutny, bo chciał dać pogodę
Tym, którzy twarze na wzór jego stroją;
Nie był wesoły, jakby chciał im mówić,
Że myśli jego tam, gdzie jego radość, —
W Egipcie były; on był między dwoma:
Boski nastroju! Bądź wesół lub smutny,
Bo równie smutku zbytek jak wesela
Lepiej niż innym będzie ci do twarzy.
Czyś spotkał moich wysłańców wśród drogi?
Alexas.  Jakich dwudziestu; skąd taka obfitość?
Dziecię zrodzone w dniu, w którym zapomnę
Nowego posła do niego wyprawić,
Żebrakiem umrze. Charmian, daj mi pióro!
Witaj, Alexas! — O powiedz mi, Charmian,
Czy tak namiętnie kochałam Cezara?
Charmian.  O, dzielny Cezar!
Kleopatra.  Niechże cię udusi
Imię to, gdy je powtórnie wymówisz,
Wykrzyknij raczej: o, dzielny Antoniusz!
Charmian.  O, dzielny Cezar!
Kleopatra.  Zakrwawię ci zęby,
Jeśli się jeszcze odważysz porównać
Mojego męża mężów z twym Cezarem.
Charmian.  Ja jednak, pani, tylko pieśń twą nucę.
Kleopatra.  Mych lat młodzieńczych, gdy sąd mój nie dojrzał,
Zimna krew wtedy ciekła w moich żyłach,
Gdy mogłam mówić, co wtedy mówiłam!
Lecz idźmy! Przynieś mi pióro i papier:
Codzień odbierze nowe pozdrowienie,
Choćby mi przyszło Egipt mój wyludnić.

(Wychodzą).

AKT DRUGI.
SCENA I.
Messyna. Pokój w domu Pompejusza.
(Wchodzą: Pompejusz Menekrates, Menas).

Pompej.  Jeśli bogowie wielcy sprawiedliwi,
To sprawiedliwych nie opuszczą sprawy.
Menekr.  Pomnij, że zwłoka nie jest odmówieniem.
Pompej.  Gdy my żebrzemy u stopni ołtarzy,
Marnieje sprawa, za którą się modlim.
Menekr.  Nieraz błagamy w naszem zaślepieniu
O to, co naszą byłoby zagładą,
A co w dobroci swej Bóg nam odmawia:
I odepchnięta modlitwa jest zyskiem.
Pompej.  Zwyciężę jednak, lud bowiem mnie kocha,
Morze jest moje; potęga ma w kwadrze,
Że dojdzie pełni, nadzieja mi wróży.
Marek Antoni w Egipcie ucztuje,
I wstać nie myśli od stołu dla wojny;
Skarb zbiera Cezar, ale serca traci;
Lepid im schlebia, oni Lepidowi;
Gardzą nim oni, on ich nienawidzi.
Menas.  Cezar i Lepid wyruszyli w pole
Z potężną armią.
Pompej.  Skąd wiesz to? to kłamstwo.
Menas.  Wieść przyniósł Sylwiusz.
Pompej.  Sylwiusz tylko marzył:
Oni czekają w Rzymie Antoniusza.
Niechaj twe zwiędłe usta, Kleopatro,
Urok miłości słodyczą zaprawi!
Dodaj lubieżność piękności i czarom!
Zabaw łańcuchem skrępuj rozpustnika!
Uczt twoich dymem zmysły jego odurz!
Epikurejskich kucharzy wymysły

Niech nowościami ostrzą mu apetyt!
Niech honor jego ciężki sen odroczy,
Póki letejskie nie uśpią go wody!

(Wchodzi Waryusz).

Jaką wiadomość przynosisz, Waryuszu?
Waryusz.  Wieść niewątpliwa, że lada godzina
Czekają w Rzymie Marka Antoniusza,
Od czasu bowiem, jak opuścił Egipt,
Mógłby i dłuższą przemierzyć już drogę.
Pompej.  Mniej ważnej wieści chętniej dałbym ucho.
Wyznaję, Menas, że nie przypuszczałem,
Aby rozpustnik na miłość łakomy
Przyłbicę włożył na tak małą wojnę.
Żołnierz to dwakroć od obu dzielniejszy.
O sprawie naszej teraz lepiej tuszę,
Gdy ruch nasz pierwszy wyrwał rozpustnika
Z gorących objęć wdowy Ptolemeja.
Menas.  Nie myślę, żeby Cezar i Antoni
Szczerej przyjaźni dłoń sobie podali:
Ciężko Cezara obraziła Fulwia;
Brat Antoniego, choć bez jego woli,
Pierwszy z Cezarem mierzyć się odważył.
Pompej.  Nie wiem, o ile zdolne są ustąpić
Drobne urazy wielkiej nienawiści.
Gdybyśmy wszystkim czoła nie stawili,
Wnetby wybuchła między nimi wojna,
Bo im na wielkich nie braknie powodach,
By szabli dobyć; lecz nie wiemy jeszcze,
O ile trwoga, którą w nich budzimy,
Może ich wspólne przytłumić urazy
I drobny rozbrat na chwilę połatać.
Lecz bogów naszych niech spełni się wola
Zbawienie nasze w naszej szabli leży,
Więc idźmy, Menas! (Wychodzą).


SCENA II.
Rzym. Pokój w domu Lepida.
(Wchodzą: Enobarbus, Lepidus).

Lepidus.  Byłoby wielką z twej strony zasługą
I godną ciebie, gdybyś skłonił wodza
Do słów łagodnych i do pojednania.
Enobarb.  Będę nalegał, żeby odpowiedział,
Jak jego wielkiej przystoi godności.
Jeżeli Cezar obrazi go słowem,
Niech patrzy wyżej niż głowa Cezara
I mówi głośno, jak sam Mars, bóg wojny.
Ja, gdybym nosił brodę Antoniusza,
Jowisz mi świadkiem, dziśbym jej nie golił.
Lepidus.  Nie pora dzisiaj do prywatnych swarów.
Enobarb.  Do załatwienia swaru czas najlepszy,
Który go spłodził.
Lepidus.  Drobna jednak sprawa
Powinna zawsze większej ustępować.
Enobarb.  Nie, jeśli drobna pierwsza się pojawia.
Lepidus.  Ślepa namiętność w twoich widna słowach;
Proszę cię jednak nie podsycaj ognia.
Otóż Antoni. (Wchodzą: Antoniusz i Wentydyusz).
Enobarb.  Zbliża się i Cezar.

(Wchodzą: Cezar, Mecenas, Agryppa).

Antoniusz.  Jeśli się wszystko teraz dobrze skończy,
Dalej na Partów! Słyszysz, Wentydyuszu?
Cezar  (do Mecenasa). Sam tego nie wiem, zapytaj Agryppę.
Lepidus.  Wielka nas dzisiaj zgromadza tu sprawa,
Niech nas podrzędne nie dzielą rozterki;
Drobne urazy, jeśli jakie mamy,
Skończmy z wzajemną wyrozumiałością;
Bo jeśli będziem namiętnie roztrząsać
Liche urazy, popełnim morderstwo,
Chcąc lekką ranę opatrzyć i zgoić.
A więc was proszę, dostojni koledzy,
Raczcie przedmioty najdrażliwszej treści

Najłagodniejszym traktować wyrazem,
Nową cierpkością starych ran nie jątrzyć.
Antoniusz.  Mądre to słowa i gdybym już stanął
Na wojsk mych czele, do boju gotowy,
I wtedy jeszcze słuchałbym tej rady.
Cezar.  Witaj nam w Rzymie!
Antoniusz.  Dzięki!
Cezar.  Usiądź, proszę.
Antoniusz.  Nie, usiądź pierwszy.
Cezar.  Niechże i tak będzie.
Antoniusz.  Słyszałem, że mi za złe bierzesz rzeczy,
Które złe nie są, a gdyby i były,
Tylko mnie tyczą.
Cezar.  Byłoby śmiesznością,
Gdybym dla żadnych lub lichych powodów,
Chciał się uważać za obrażonego,
Zwłaszcza przez męża twojej dostojności:
Lecz większą jeszcze byłoby śmiesznością
Wspominać imię twoje z ubliżeniem,
Gdyby to moich spraw się nie tyczyło.
Antoniusz.  Cóż cię obchodzi mój pobyt w Egipcie?
Cezar.  Nie więcej pewno, jak mógł cię obchodzić
Pobyt mój w Rzymie, gdy w Egipcie byłeś;
Lecz jeśli spiski knowałeś w Egipcie
Przeciw mej władzy, miałem pewne prawo
Twym się pobytem w Egipcie zajmować.
Antoniusz.  Co chcesz rozumieć przez spiski, Cezarze?
Cezar.  Myśl mą. Antoni, może łatwiej pojmiesz,
Skoro się dowiesz, co mnie tu spotkało;
Brat twój i żona wydali mi wojnę,
A imię twoje było dla nich hasłem.
Antoniusz.  Mylisz się bardzo. Mój brat w swych działaniach
Nigdy mojego nie wspomniał nazwiska:
Pytałem o to, miałem objaśnienia
Z ust tych, co miecza w sprawie twej dobyli.
Czyż walcząc z tobą i mnie nie osłabiał,
Przeciw mej woli nie prowadził wojny,
Gdy twa potęga moją także była?

Z listów już moich mogłeś o tem wiedzieć.
Jeśli chcesz gwałtem kłótnię ze mną sklecić,
Złyś wybrał powód, lepszych szukaj przyczyn.
Cezar.  Chcesz, widzę, na mnie błędy twoje zwalić;
Ty raczej twojeś sklecił tłómaczenia.
Antoniusz.  Nie, i jak sądzę, konieczność cię zmusi
Słów moich prawdę uznać nieodpartą.
Spólnikiem będąc w sprawie, z którą walczył,
Jak mogłem widzieć chętnem okiem wojnę,
Która i moją kłóciła spokojność?
Co do mej żony, chciałbym, żebyś znalazł
W twojej, Cezarze, podobnego ducha.
Trzecia część świata do ciebie należy
I bez trudności na tręzli ją wodzisz;
Z taką kobietą nie dokażesz tego.

Enobarb.  Chciałbym, żebyśmy wszyscy takie mieli żony; mężowie mogliby ruszać na wojnę z żonami.

Antoniusz.  Tak nieugięty, duch tak niespokojny
A politycznym zmysłem jej poparty,
„Wyznaję z żalem, kłopotał cię długo,
Lecz, wierzaj, na to nie miałem lekarstwa.
Cezar.  Me listy, kiedyś w Egipcie ucztował,
Bez odpowiedzi kładłeś do kieszeni,
A posła mego szyderstwami zbyłeś.
Antoniusz.  Wszedł, nie żądając wprzódy posłuchania,
Właśnie, gdym gościł trzech u siebie królów
I nie zupełnie tak byłem jak rano;
Lecz sam nazajutrz wszystko mu wyznałem,
Co było jakby jawnem przeproszeniem.
Niechże na teraz posła tego sprawa
Próżno do naszych sporów się nie miesza,
I jeśli gwałtem musimy się zwadzie,
Przynajmniej imię jego wymaż z sprawy.
Cezar.  Zgwałciłeś przytem daną mi przysięgę,
A podobnego nic mi nie zarzucisz.
Lepidus.  Miarkuj twe słowa, Cezarze.
Antoniusz.  Niech mówi;
Mój honor bowiem nieposzlakowany,

Chociaż przypuszcza Cezar, żem go skalał.
Powiedz, w czem moją zgwałciłem przysięgę?
Cezar.  Przyrzekłeś pomoc w ludziach i pieniądzach;
Ale, wezwany, wszystkiegoś odmówił.
Antoniusz.  Zaniedbał raczej w czasach, gdy trucizna
Samego siebie wiedzę mi odjęła.
Wedle sił teraz wszystko ci odpłacę,
Bo honor zawsze mej wielkości stróżem,
Uczciwość moich działań towarzyszem.
Wiem, Fulwia, żeby z Egiptu mnie wyrwać,
Podniosła oręż, a ja, krwawej wojny
Niewinny powód, uniżam się dzisiaj,
O ile na to honor mój przyzwala,
O twe, Cezarze, przebaczenie proszę.
Lepidus.  Szlachetne słowa!
Mecenas.  Nie nalegaj więcej
Na dawne krzywdy, bo zapomnieć o nich
Radzi wam pamięć na sprawy obecne.
Lepidus.  To są uczciwe słowa, Mecenasie.

Enobarb.  Na teraz przynajmniej pożyczcie sobie trochę wzajemnej miłości; wolno wam będzie zwrócić sobie pożyczkę, gdy imię Pompejusza przestanie wam brzęczeć nad uszami. Będziecie mieli czas do swarów, gdy wam już nic do roboty nie zostanie.
Antoniusz.  Skończ gadaninę; żołnierz tylko z ciebie.
Enobarb.  Prawie zapomniałem, że prawda musi milczeć.
Antoniusz.  Milcz, bo gadaniem krzywdzisz tu obecnych.
Enobarb.  Niechże i tak będzie; jestem odtąd milczącym kamieniem.

Cezar.  Nie treść, lecz forma słów jego mnie razi.
Bo przyjaźń nasza jest niepodobieństwem.
Dopóki nasze czyny w takim sporze;
Lecz gdybym wiedział, gdzie obręcz wynajdę
Zdolną potężnie nasze spiąć przymierze,
Szedłbym jej szukać choćby na kraj świata.
Agryppa.  Pozwól, Cezarze —
Cezar.  Mów śmiało, Agryppo.
Agryppa.  Wszakże, Cezarze, masz siostrę po matce,

Piękną Oktawię, a Marek Antoni
Wdowcem jest dzisiaj.
Cezar.  Skończ, bo gdyby kiedy
Twe słowa doszły Kleopatry ucha,
Zbytku śmiałości mógłbyś pożałować.
Antoniusz.  Prawda, Cezarze, nie mam teraz żony,
Pozwól Agryppie, niech się wytłómaczy.
Agryppa.  By waszą przyjaźń utwierdzić na wieki,
Wzajemny węzeł serc waszych skojarzyć,
W braci was zmienić, niech Marek Antoni
Pojmie Oktawię; uroda jej daje
Prawo do męża najpierwszego z ludzi,
A jej przymioty, cnoty, a jej wdzięki
Przechodzą wszelkich ludzkich słów pochwałę.
Przez to małżeństwo drobne te urazy,
Które się teraz wielkiemi wydają,
Wszystkie obawy i niebezpieczeństwa,
W nic się obrócą; prawda kłamstwem będzie,
Gdy dziś półkłamstwa za prawdę uchodzą;
Jej miłość ku wam w was obudzi miłość,
Wszystkich wam serca zjedna swą potęgą.
Przebaczcie słowom, które mi natchnęła
Nie myśl chwilowa, lecz długa rozwaga
I poświęcenie dla ogólnej sprawy.
Antoniusz.  Czy raczy Cezar zdanie swe otworzyć?
Cezar.  Chce wprzód usłyszeć, w sercu Antoniego
Jakie uczucia te słowa zbudziły.
Antoniusz.  A gdybym wyrzekł; „więc zgoda, Agryppo“,
Na wykonanie planów swych Agryppa
Jaką ma siłę?
Cezar.  Potęgę Cezara,
I jego wpływy na wolę Oktawii.
Antoniusz.  Bodajem myśli, co tak świetnie błyszczy,
Stawiać przeszkody nigdy nie zamarzył!
Daj mi twą rękę! Dopełń czynu łaski!
Od tej godziny niech serce braterskie
Wielkich przedsięwzięć naszych wodzem będzie!
Cezar.  To moja ręka. Oddaję ci siostrę;

Nigdy brat siostry goręcej nie kochał.
Niech będzie węzłem serc naszych i królestw,
A miłość nasza niech przetrwa do końca!
Lepidus.  O, szczęście! Amen!
Antoniusz.  Nie miałem zamiaru
Dobyć oręża przeciw Pompejowi;
Dał mi albowiem w tych czasach ostatnich
Wielkie dowody dziwnej uprzejmości.
By mnie o czarną niewdzięczność nie skarżył,
Moje mu dzięki prześlę, w trop za niemi
Moje wyzwanie.
Lepidus.  Nie zwlekajmy sprawy;
Gdy dziś nie pójdziem szukać Pompejusza,
To jutro przyjdzie szukać nas Pompejusz.
Antoniusz.  Gdzie jego flota?
Cezar.  Przy Mizeńskiej górze.
Antoniusz.  A siły jego lądowe jak wielkie?
Cezar.  Teraz już groźne, a z dniem każdym rosną.
Na morzu panem dziś jest samowładnym.
Antoniusz.  Słyszałem o tem. Czemuż nie mogliśmy
O tej się sprawie dawniej porozumieć!
Śpieszmy! Lecz zanim szabli dobędziemy,
Idźmy skojarzyć ułożone związki.
Cezar.  Z radością do mej siostry cię powiodę.
Antoniusz.  I ty, Lepidzie, bądź nam towarzyszem.
Lepidus.  Żadna choroba, szlachetny Antoni,
Od tej posługi wstrzymać mnie nie zdoła.

(Przy odgłosie trąb wychodzą: Cezar, Antoniusz i Lepidus).

Mecenas  (do Enobarb.). Witaj nam z Egiptu!
Enobarb.  Połowico Cezarowego serca, Mecenasie, i ty zacny mój przyjacielu Agryppo, witajcie!
Agryppa.  Dobry nasz Enobarbie!
Mecenas.  Jest się z czego radować, że sprawy tak szczęsliwy wzięły obrót. Czas wam rozkosznie płynął w Egipcie.
Enobarb.  Niezgorzej: dzień schodził nam uczciwie na spaniu, a noc rozjaśniała nam hulanka.
Mecenas.  Ośm pieczonych dzików na śniadanie, a tylko dwunastu ucztujących, czy to prawda?
Enobarb.  To tylko mucha przy orle; mieliśmy wspanialsze i godniejsze pamięci bankiety.
Mecenas.  Jeśli wszystko prawda, co mówią, to wdziękom jej oprzeć się niepodobna.
Enobarb.  Kiedy się po raz pierwszy spotkała z Markiem Antoniuszem nad brzegami Cydnu, zabrała mu serce do sakiewki.
Agryppa.  Tak jest w rzeczy samej, tam było ich pierwsze spotkanie, albo mój korespondent zmyśloną oszukał mnie historyą.

Enobarb.  Opowiem wam wszystko, słuchajcie:
Jej łódź, podobna do jasnego tronu,
Zdała się palić kołysana falą;
Rufa jej była ze szczerego złota,
Żagle z purpury, a tak woniejące,
Że wiatry przy nich mdlały zakochane;
Wiosła ze srebra, przy odgłosie fletni
W takt biły wodę, która spieszniej biegła,
Jak zakochana w wioseł uderzeniu.
By jej dać obraz, na to ludzka mowa
Zbyt jest uboga; rozkosznie leżała
W swym pawilonie szytym z złotogłowia,
Wdziękiem Wenerę samą przechodziła,
W której naturę prześcignęła sztuka.
Piękne chłopięta z dołkami na twarzach
Jak Kupidynki, stały z każdej strony
I różnofarbnych wachlarzy powiewem
Zdały się lica urocze podpalać,
By je znów potem chłodzić wachlowaniem.
Agryppa.  Dla Antoniego co za widowisko!
Enobarb.  Więc jej niewiasty, jakby Nereidy
Na ócz jej każde skinienie posłuszne,
W wdzięcznych postawach wkoło grupowane;
Syrena, zda się, siedziała u steru;
Jedwabne liny drgały na dotknięcie
Rączek tak miękkich, tak wonnych jak kwiaty,
Pełniących żwawo majtków powinności.
Od nawy z wiatrem leci na wybrzeża

Zapach cudowny i odurzający;
Miasto też całą ludność swą wylało;
Marek Antoni sam, na swoim tronie
Zasiadł na rynku, świstał na powietrze,
Któreby także pobiegło ciekawe,
Aby się przyjrzeć wdziękom Kleopatry,
Gdyby natura próżnię mogła znosić.
Agryppa.  O, czarodziejka!
Enobarb.  Gdy na ląd wysiadła,
Marek Antoni na ucztę ją prosił,
Na co mu ona, że byłoby lepiej,
Gdyby on raczej zaprosiny przyjął,
Gościem jej został; uprzejmy Antoni,
Co „Nie!“ kobiecie nigdy nie powiedział,
Z brodą strzyżoną jakich dziesięć razy
Poszedł na ucztę, a przy pożegnaniu,
W zapłacie za to, co tam zjadł oczyma,
Zostawił serce swoje gospodyni.
Agryppa.  Królewska dziewka! Na rozkaz jej Cezar
Do łoża miecz swój zwycięski położył;
On pole orał, a ona plon brała.
Enobarb.  Raz ją widziałem, jak na jednej nodze
Dobrych czterdzieści uskoczyła kroków,
Straciła oddech, kiedy chciała mówić,
Głos mdlał jej w ustach; cudne widowisko
Bo w czarodziejce mdłość była potęgą.
Mecenas.  Antoniusz teraz musi ją opuścić.
Enobarb.  Nie, nigdy! Ona z wiekiem nie starzeje,
Przyzwyczajenie żądz nie wyczerpuje,
Tak nieskończony jest powab przemiany.
Inne kobiety, kiedy chuć nakarmią,
Dają nam przesyt, ale z Kleopatrą
Ten najgłodniejszy, co najwięcej spożył.
Rzecz najpodlejsza w niej piękną się zdaje
Tak, że ją święty kapłan błogosławi,
Kiedy ją widzi w objęciach kochanka.
Mecenas.  Jeżeli mądrość, uroda i skromność
Mogą przywiązać Antoniusza serce,

Oktawia drogą będzie mu wygraną.
Agryppa.  Lecz czas już, idźmy! — Dobry Enobarbie,
Jesteś mym gościem, póki jesteś w Rzymie.
Enobarb.  Z wdzięcznością twoją przyjmuję ofiarę. (Wychodzą).


SCENA III.
Rzym. Pokój w domu Cezara.
(Wchodzą: Cezar, Antoniusz, między nimi Oktawia, Służba, Wróżbiarz).

Antoniusz.  I świat i wielkie moje obowiązki
Od twego łona oderwą mnie czasem.
Oktawia.  U stóp ołtarzy będę na kolanach
Błagała bogów o śpieszny twój powrót.
Antoniusz.  Bądź zdrów, Cezarze. Ty, piękna Oktawio,
Z ludzkich powieści błędów moich nie sądź;
Dotąd nie wszystko szło u mnie pod miarę,
Lecz odtąd, wierzaj, pod sznur wszystko pójdzie.
Teraz, dobranoc, droga moja pani!

Oktawia.  Dobranoc!
Cezar.  Dobranoc! (Wychodzą: Cezar i Oktawia).
Antoniusz.  Co, czy nie prawda, że chciałbyś teraz być w Egipcie?
Wróżb.  Bodajem go nigdy nie był opuścił! i ty bodajbyś nigdy tu nie przybył!
Antoniusz.  Jeśli możesz, powiedz mi powody?
Wróżb.  W sercu je czuję, nie mam ich na języku; ale wracaj co prędzej do Egiptu.

Antoniusz.  Czyja fortuna, moja czy Cezara
Wyżej podleci?
Wróżb.  Fortuna Cezara;
Więc, Antoniuszu, uciekaj od niego.
Twój demon, to jest duch twój opiekuńczy,
Jest niezrównany, dzielny i szlachetny,
Gdy przy nim demon Cezara nie stoi:
W jego sąsiedztwie anioł twój blednieje
Jak zatrwożony, więc słuchaj mej rady,
Niech was na zawsze dzieli ziemi przestrzeń.
Antoniusz.  Nie mów już o tem.

Wróżb.  Z tobą tylko jednym.
Z Cezarem zawsze i w każdą grę przegrasz,
Bo szczęście jego, wbrew wszystkim rachubom,
Wolą przeznaczeń, zawsze cię pobije;
Blask twój blednieje tam, gdzie Cezar świeci;
Twój duch, powtarzam, gdy przy jego duchu,
Kierować tobą z przestrachu nie może;
Zdała od niego wielki jest i dzielny.
Antoniusz.  Idź i przywołaj do mnie Wentydyusza.

(Wychodzi Wróżbiarz).

Bez zwłoki muszę do Partyi go wysłać. —
Niewiem, z przypadku, czy mocą swej sztuki,
Powiedział prawdę: i kostki mu służą;
W naszych zabawach moja umiejętność
Przy jego szczęściu na nic się nie przyda;
Gdy ciągniem losy, los jego wygrywa;
Jego koguty moje pobijają,
Choć moim wszystko zdawało się sprzyjać;
Jego przepiórka, choć słabsza, zwycięża.
Tak jest, co prędzej do Egiptu śpieszę;
Choć tu pojąłem żonę dla pokoju,
Na wschodzie tylko rozkosz moja leży.

(Wchodzi Wentydyusz).

Do Partyi musisz śpieszyć, Wentydyuszu;
Chodź tylko, rozkaz znajdziesz już gotowy.

(Wychodzą).

SCENA IV.
Rzym. — Ulica.
(Wchodzą: Lepidus, Mecenas, Ayryppa).

Lepidus.  Tylko się, proszę, nie kłopoczcie więcej,
Lecz za waszymi śpieszcie dowódzcami.
Agryppa.  Na pożegnanie raz jeszcze ostatni
Antoniusz pobiegł uściskać Oktawię,
Potem ruszamy.
Lepidus.  Bywajcież mi zdrowi,
Aż was zobaczę w żołnierskim przyborze,

Który wam obu tak do twarzy będzie.
Mecenas.  Jak obliczyłem, przy Mizeńskiej górze
Prędzej od ciebie staniemy, Lepidzie.
Lepidus.  Krótsza wam droga; mnie zmuszają sprawy
Z mą armią koło zakreślić szerokie,
Więc mnie o całe dwa dni wyprzedzicie.
Mecenas i  Agryppa. Szczęście na drogę!
Lepidus.  Bywajcie mi zdrowi

(Wychodzą).

SCENA. V.
Alexandrya. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian, Iras, Alexas).

Kleopatra.  O, pieśni! pieśni! smutnego pokarmu
Dla zakochanych.
Sługa.  Wołajcie śpiewaka.

(Wchodzi Mardyan)

Kleopatra.  Nie — wolę teraz grać w bilard; chodź Charmian.
Charmian.  Ręka mnie boli; graj raczej z Mardyanem.
Kleopatra.  Toć grać z rzezańcem, to jak grać z kobietą.
Czy chcesz grać ze mną?
Mardyan.  O ile potrafię.
Kleopatra.  Przy dobrej woli, mimo niedostatku
O przebaczenie prosić może aktor.
Lecz to na później. — Przynieście mi wędkę;
Przy słabym dźwięku odległej muzyki
Szaro-płetwiste zwodzić będę ryby,
Lipkie ich szczęki haczykiem przeszywać,
Na ląd je ciągnąc, wyobrażę sobie,
Że każda rybka moim jest Antonim,
Krzyknę z radością: złapałam cię przecie!
Charmian.  Pamiętam radość, gdyście szli o zakład,
Kto z was na wędkę więcej ryb ułowi;
A więc twój nurek solonego śledzia
Przyczepił zręcznie do jego haczyka,
On tryumfalnie na brzeg go wyciągnął.
Kleopatra.  Szczęśliwe czasy! Kiedym mu cierpliwość

Odjęła śmiechem, by ją w nocy śmiechem
Wrócić mu znowu; następnego rana
Upojonego posiałam do łóżka,
Skryłam go w fałdach płaszczy mych i sukni,
A przypasałam jego miecz z Filippi.

(Wchodzi Posłaniec).

Ha! z Włoch przybywasz? Siej błogie nowiny
W mojem tak długi czas niepłodnem uchu!
Posłaniec.  O pani, pani!
Kleopatra.  Co? Umarł Antoni?
Jeśli tak powiesz, panią twą zabiłeś;
Jeśli doniesiesz, że zdrów jest i wolny,
Zabierz to złoto. Widzisz na tej ręce
Niebieskie żyłki? możesz je całować,
A król ich żaden nie dotknął ustami,
Żeby nie zadrżał.
Posłaniec.  Dobrze mu się dzieje.
Kleopatra.  Weź to w dodatku — ale jest zwyczajem
Mówić o zmarłych: dobrze im się dzieje.
Jeśli twe słowa w takiej były myśli,
Wszystko to złoto każę w ogniu stopić
I wdać stopione w gardło twe przeklęte.
Posłaniec.  Słuchaj mnie, pani.
Kleopatra.  Słucham, lecz w twej twarzy
Złego coś czytam; bo jeśli Antoni
Zdrów jest i wolny, skąd tak kwaśna mina,
Aby tak słodką przynieść mi wiadomość?
A jeśli chory, czemu nie przychodzisz
Jak furye piekieł, z wężami na głowie?
Posłaniec.  Czyli mnie raczysz wysłuchać, królowo?
Kleopatra.  Mam bić cię chętkę, nim usta otworzysz.
Lecz jeśli powiesz, że Antoni żyje,
Że zdrów jest, że jest w przyjaźni z Cezarem,
Za takie słowa deszcz złota, grad pereł
Spuszczę na ciebie.
Posłaniec.  Zdrów jest.
Kleopatra.  Drogie słowa!
Posłaniec.  I żyje w dobrej z Cezarem przyjaźni.

Kleopatra.  Uczciwy z ciebie, jak widzę, posłaniec.
Posłaniec.  Nigdy w tak dobrej nie żyli przyjaźni.
Kleopatra.  Na skarbach moich gruntuj twe bogactwo.
Posłaniec.  A jednak, pani —
Kleopatra.  Brzydzę się tem jednak,
To jednak szpeci cały wstęp twój piękny,
To twoje jednak jest jak stróż więzienia,
Co ma strasznego wprowadzić zbrodniarza.
Mój przyjacielu, naraz wylej, proszę,
Cały twój zapas złych i dobrych nowin.
Mówisz, że żyje w przyjaźni z Cezarem,
Zdrów jest i wolny.
Posłaniec.  Wolny? O nie, pani,
Tegom nie mówił; on jeńcem Oktawii.
Kleopatra.  Gdzie go zamknęła?
Posłaniec.  W małżeńskiej komnacie.
Kleopatra.  Charmian, umieram!
Posłaniec.  Mężem jest Oktawii.
Kleopatra.  Niech wszystkie spadną na ciebie zarazy!

(Uderza go).

Posłaniec.  Pani, cierpliwość!
Kleopatra.  O, precz stąd, nędzniku!

(Uderza go znowu).

Lub oczy twoje cisnę jak dwie gałki,
Wydrę ci włosy, (ciągnie go po scenie) każę zaknutować,
Albo w solonej na śmierć smażyć wodzie.
Posłaniec.  Małżeństwo, pani, o którem donoszę,
Nie jam skojarzył.
Kleopatra.  Powiedz, że to kłamstwo,
A dam ci powiat mojego królestwa,
Fortuna twoja zbudzi ludzką zazdrość;
Przez wzgląd na razy, które otrzymałeś,
Przebaczę, żeś mnie do wściekłości przywiódł,
W dodatku nawet dam, czego zażądasz.
Posłaniec.  On żonę pojął.
Kleopatra.  Ha! zbyt długo żyłeś! (Dobywa sztyletu).
Posłaniec.  Co robisz, pani! Nie moja w tem wina! (Wybiega).
Charmian.  Miarkuj się, pani, człowiek ten niewinny.

Kleopatra.  Nieraz niewinny zginął od pioruna.
Cały mój Egipt niech w Nilu zatonie!
W węże się zmienią łagodne stworzenia!
Lecz idź, przywołaj tego niewolnika;
Choć jestem wściekła, kąsać go nie będę.
Idź go przywołać!
Charmian.  Lęka się powrócić.
Kleopatra.  Nic mu nie będzie. Ręka ta się podli,
Skoro niższego ode mnie uderza,
Gdy sama jestem wszystkiego powodem.

(Wchodzi Posłaniec).

Zbliż się, posłańcze! Rzecz to jest uczciwa,
Lecz niebezpieczna, złe przynieść poselstwo.
Dobrym nowinom tysiąc daj języków,
Złe niech się same swym objawią skutkiem.
Posłaniec.  Mej powinności tylko dopełniłem.
Kleopatra.  Czy pojął żonę? Jeśli tak odpowiesz,
Już cię nie mogę więcej nienawidzić.
Posłaniec.  Pojął ją, pani.
Kleopatra.  Niech cię bogi skarżą!
Zawsze to samo.
Posłaniec.  Mamże kłamać, pani?
Kleopatra.  O, gdybyś ktamał! choćby pół Egiptu
Zalały wody, zmieniły na gniazdo
Wężów i żmii! O, precz z moich oczu!
Choćbyś miał nawet Narcyza oblicze,
Potworą tylko w moich oczach będziesz.
On żonę pojął?
Posłaniec.  Przebacz mi, królowo —
Kleopatra.  On żonę pojął?
Posłaniec.  Nie gniewaj się, pani,
Bom nie miał myśli gniewu twego budzić,
A okrucieństwem jest za to mnie karać,
Do czego zmuszasz. On pojął Oktawię.
Kleopatra.  Żeby grzech jego na łotra cię zmienił,
Choć nim nie jesteś! Czyś tego jest pewny?
Oddal się teraz! Za drogi jest dla mnie
Z Rzymu przez ciebie towar przyniesiony,

Więc go zatrzymaj, razem z nim przepadnij!

(Wychodzi Posłaniec).

Charmian.  Cierpliwość, pani!
Kleopatra.  Krzywdziłam Cezara,
Ażeby chwałę Antoniusza podnieść.
Charmian.  Zbyt często, pani.
Kleopatra.  Zapłacił mi za to.
O, Iras! Charmian! Podajcie mi rękę,
Bo siły tracę — ale mniejsza o to —
Dobry Alexas, wyszukaj posłańca,
Niech ci Oktawii odmaluje rysy,
Wiek jej, skłonności; niech ci także powie
Włosów jej kolor, a wróć z odpowiedzią.

(Wychodzi Alexas).

Odtąd na wieki niech mi obcym będzie!
Ale nie, Charmian, bo jeśli w połowie
Twarz ma Gorgony, to druga połowa
Marsa obrazem. (Do Mardyana). Powiedz, niech Alexas
Dowie się także, jaki wzroiit Oktawii.
O, Charmian, Charmian! lituj się nade mną.
Lecz nie mów do mnie. — Idźmy! daj mi rękę!

(Wychodzą).

SCENA VI.
Niedaleko Mizenum.
(Wchodzą: z jednej strony Pompejusz i Menas, przy odgłosie trąb i bębnów; z drugiej strony Cezar, Lepidus, Antoniusz, Enobarbus, Mecenas, na czele Armii w pochodzie).

Pompej.  Daliśmy sobie wzajem zakładników,
Pomówmy chwilę, nim przyjdzie do boju.
Cezar.  Słuszna, poprzednio układów próbować;
Na piśmie nasze odebrałeś wnioski,
Powiedz nam teraz, jeśliś je rozważył,
Czy wystarczają, by miecz w pochwę schować,
Wrócić Sycylii te młode zastępy,
Które inaczej tutaj zginąć muszą.
Pompej.  Słuchajcie teraz mojej odpowiedzi,

Jedyni świata trzej senatorowie,
Główne narzędzia wyroków Jowisza:
Nie wiem, dlaczego nie miałby mścicieli
Ojciec mój, mając syna i przyjaciół,
Gdy Cezar, który na połach Filippi
Stanął widomie przed Brutusa okiem,
Waszą prawicą krwawTo był pomszczony.
Dlaczego blady Kassyus spiski knował?
Dlaczego Brutus, wzór obywateli,
Pięknej wolności dworak, z przyjaciółmi
Krwią pomalował mury Kapitolu?
Chciał, żeby człowiek jeden był jak drugi.
I ja dlatego uzbroiłem nawy,
Pod których fale ciężarem się pienią,
By Rzymu skarać nakoniec niewdzięczność
Względem mojego szlachetnego ojca.
Cezar.  W szczęśliwą porę!
Antoniusz.  Floty twej potęgą
Darmo nas straszysz; możem i na falach
Mierzyć się z tobą, a wiesz, że na lądzie
Słabe twe siły.
Pompej.  O, wiem, że na lądzie
Ty mnie przeważasz domem mego ojca;
Lecz gdy kukułka w cudzem także gnieździć
Jaja swe składa, siedź tam, póki możesz.
Lepidus.  Nie o to sprawa, odpowiedz nam raczej:
Jak wnioski przez nas zrobione przyjmujesz.
Cezar.  W tem kwestya cała.
Antoniusz.  Kieruj się w wyborze
Nie prośbą naszą, lecz miarą korzyści.
Cezar.  Pomnij na skutki zbytecznej ambicyi.
Pompej.  Odstępujecie Sycylię z Sardynią
Na moją korzyść, wymagacie w zamian,
Bym wszystkie morza z korsarzy oczyścił,
Co rok w pszenicę Rzym zaopatrywał;
Jeżeli na te zgodzę się warunki,
Naszych oręży nie będziemy szczerbić,
Z nieposiekaną powrócimy tarczą.

Cez., Anton.  i Lepid. To nasze wnioski.
Pompej.  Gdym was tu wyprzedził,
Byłem gotowy przyjąć te warunki,
Lecz mnie Antoniusz trochę zniecierpliwił.
Choć sam się chełpiąc, zmniejszam me zasługi,
Wiedz, żo gdy brat twój z Cezarem wojował,
Matka w Sycylii znalazła przytułek.
Antoniusz.  Słyszałem o tem i gorącom pragnął
Złożyć ci za to moje dziękczynienia.
Pompej.  Daj mi twą rękę; nie myślałem wcale,
Że cię tu spotkam.
Antoniusz.  Prawda, że na wschodzie
Miękkie są łoża; dziękuję ci za to,
Żeś mnie tu wcześniej, niż chciałem, przywołał,
Bom zyskał na tem.
Cezar.  Nie małoś się zmienił
Od czasu, gdym cię ostatni raz widział.
Pompej.  Nie wiem, jak twardy los znaczy twarz moją,
Lecz wiem, że nigdy temu nie wydoła,
By serce moje swoim zrobić sługą.
Lepidus.  Błogie spotkanie!
Pompej.  Tak sądzę, Lepidzie. —
Zgoda na wszystko. Spiszmy tu warunki,
Opatrzmy pismo wzajemną pieczęcią.
Cezar.  Wydam rozkazy.
Pompej.  Nim się rozstaniemy,
Losujmy, pierwszy kto bankietem uczci
Swoich kolegów.
Antoniusz.  Pozwól, niech ja zacznę.
Pompej.  Nie, nie, Antoni, ciągnijmy na losy,
Ale czy pierwszy, czy będziesz ostatni,
Nie traci sławy twa egipska kuchnia;
Bo jak słyszałem, Juliusz także Cezar
Utył na waszych egipskich bankietach.
Antoniusz.  Nie małoś, widzę, słyszał ciekawości!
Pompej.  Złego nie myślę —
Antoniusz.  I słowa twe dobre.
Pompej.  Słyszałem także, że Apollodorus

Poniósł —
Enobarb.  Dość tego; co słyszałeś, prawda.
Pompej.  Co? powiedz, proszę.
Enobarb.  Poniósł do Cezara
Pewną królowę, skrytą w materacu.
Pompej.  Teraz cię przecie poznałem; jak się masz?
Enobarb.  Dobrze, a wkrótce będę pewno lepiej,
Bo cztery uczty mam, widzę, przed sobą
Pompej.  Daj rękę; nigdym cię nie nienawidził,
A ile razy spotkałem cię w boju,
Tylko zazdrościć mogłem twej odwadze.
Enobarb.  Co do mnie, nigdy zbyt cię nie kochałem,
Alem cię chwalił, kiedy zasłużyłeś
Na dziesięć razy gorętsze pochwały.
Pompej.  Używaj błogo twej szczeromówności!
Na pokład nawy mojej was zapraszam;
Czy chcecie?
Cezar, Anton.  i Lepid. Zgoda, pokaż drogę!
Pompej.  Idźmy!

(Wychodzą: Pompejusz, Cezar, Antoniusz, Lepidus, Żołnierze i Służba).

Menas.  (nastr.). Ojciec twój, Pompejusz, nigdyby takiego nie podpisał traktatu. (Głośno) Jeśli się nie mylę, widzieliśmy się już poprzednio.
Enobarb.  Na morzu, jak myślę.
Menas.  Tak jest.
Enobarb.  Dobrze się sprawiłeś na morzu.
Menas.  A ty na lądzie.
Enobarb.  Gotów jestem chwalić każdego, który mnie chwali; zresztą nikt nie zaprzeczy temu, co zrobiłem na lądzie.
Menas.  Ani temu, co ja na morzu.
Enobarb.  I owszem; są pewne sprawy, których się możesz wyprzeć dla własnego bezpieczeństwa, bo prawdę mówiąc, wielkim byłeś rabuśnikiem na morzu.
Menas.  A ty na lądzie.
Enobarb.  W takim razie wypieram się mojej lądowej służby. Lecz, daj mi rękę, Menasie; gdyby nasze oczy miały po temu siły, mogłyby teraz schwytać dwóch całujących się złodziei.
Menas.  Wszystkich ludzi twarze są uczciwe, jakiekolwiek mogą być ich ręce.
Enobarb.  Niema jednak pięknej kobiety z uczciwą twarzą.
Menas.  I bez oszczerstwa, bo kradną serca.
Enobarb.  Przyszliśmy tu bić się z wami.
Menas.  A co do mnie, żałuję, że się to wszystko skończy na pijatyce. Pompejusz wygoni dziś śmiechem swoją fortunę.
Enobarb.  Ale jej nie przywoła płakaniem.
Menas.  Nie ja temu zaprzeczę. Nie spodziewaliśmy się spotkać tu Marka Antoniusza. Powiedz mi, proszę, czy się on ożenił z Kleopatrą?
Enobarb.  Siostra Cezara nazywa się Oktawia.
Menas.  Wiem o tem; była żoną Kajusza Marcella.
Enobarb.  A teraz jest żoną Marka Antoniusza.
Menas.  Czy tak?
Enobarb.  Możesz mi wierzyć.
Menas.  W takim razie Antoniusz i Cezar zjednoczeni są na zawsze.
Enobarb.  Gdyby mi kazano wróżyć o tem zjednoczeniu, inaczejbym prorokował.
Menas.  Zdaje mi się, że polityczne rachuby większą grały rolę w tem małżeństwie, niż miłość skojarzonych.
Enobarb.  I ja tak myślę. Zobaczysz, iż węzeł, który zdaje się ustalać ich przyjaźń, udusi ją w końcu. Oktawia, święta to kobieta, ale jej temperament zimny i spokojny.
Menas.  A któżby nie chciał takiej żony?
Enobarb.  Ten, który nie ma takiego temperamentu, to jest Marek Antoniusz. Wróci on do swej egipskiej potrawy, a wtedy westchnienia Oktawii rozniecą ogień w Cezarze i, jak powiedziałem, to co jest dziś siłą ich przyjaźni, będzie bezpośrednią przyczyną ich niezgody. Antoniusz pójdzie szukać miłości, gdzie ją zostawił, bo tu wziął on tylko polityczną konieczność za żonę.
Menas.  Być może. — Czy chcesz teraz pójść ze mną na pokład naszego okrętu? Mam ci zaproponować toast.
Enobarb.  Przyjmuję wyzwanie: w Egipcie wyćwiczyliśmy nasze gardła niezgorzej.
Menas.  Więc idźmy! (Wychodzą).

SCENA VII.
Na pokładzie okrętu Pompejusza, w blizkości Mizenum.
(Muzyka. — Dwóch lub trzech Służących wnoszą stół zastawiony).

1 Sługa.  Tu przyjdą za chwilę, braciszku. Niejeden chwieje się już na nogach; lada wiatr go obali.
2 Sługa.  Lepidus jak ćwik czerwony.
1 Sługa.  Poją go też jak na stypie.
2 Sługa.  Gdy jeden drugiego ruszył w sedno, on woła: „dość tego!“ i żeby ich zgodzić, sam godzi się z kuflem.
1 Sługa.  A kłóci się z rozumem.
2 Sługa.  Tak to bywa bratać się z wielkimi. Co do mnie, wolałbym mieć truciznę, która może mi się na co przydać, niż halabardę, której nie byłbym w stanie dźwignąć.
1 Sługa.  Być przypuszczonym do wysokiej sfery, a nie wywierać tam swojego wpływu, to są jamy, w których powinny być oczy, ale które zostawione pusto, niemiłosiernie szpecą oblicze.

(Przy odgłosie trąb wchodzą: Cezar, Antoniusz, Pompejusz, Lepidus, Agryppa, Mecenas, Enobarbus, Menas i inni Oficerowie).

Antoniusz.  (do Cezara). Wezbranie Nilu zwyczajem ich mierzyć
Skalą na murach piramid znaczoną,
I stąd wnioskują głód albo urodzaj.
Im wyższa woda, tem większe nadzieje;
A kiedy rzeka do łoża powróci,
Na mokrym mule rolnik ziarno sieje,
Niedługo potem zbiera piękne żniwo.
Lepidus.  Macie tam także dziwne rodzaje wężów.
Antoniusz.  Prawda, Lepidzie.

Lepidus.  Wasz wąż egipski wylęga się z waszego mułu sprawą waszego słońca, tak samo jak wasz krokodyl.
Antoniusz.  To prawda.
Pompej.  Siadajmy. Przynieście wina. Zdrowie Lepida!
Lepidus.  Nie jestem ja tak dobrze, jakby należało, ale dostoję.
Enobarb.  Chyba, że się wyśpisz wprzódy, bo inaczej obalisz się jak długi.
Lepidus.  Tak jest niewątpliwie, słyszałem ja, że te piramidy ptolemeuszowe są to arcykapitalne rzeczy; tak jest, słyszałem.

Menas.  (na str.). Pompeju, słowo!
Pompej.  Szepnij mi je w ucho.
Menas.  (na str.). Błagam cię, wodzu, opuść twoje krzesło,
Słuchaj, co powiem.
Pompej.  Zatrzymaj się chwilę.
Zdrowie Lepida!
Lepidus.  Co to za stworzenie ten wasz krokodyl?

Antoniusz.  Jest to zwierzę bardzo podobne do siebie; jego szerokość właśnie taka, jak jest szeroki, a wysokość jak wysoki; rusza się za pomocą własnych organów, żyje tem, co go żywi, a gdy się rozłożą składające go żywioły, przechodzi w inne.
Lepidus.  A jaka maść jego?
Antoniusz.  Maść także własna.
Lepidus.  Dziwny to wąż jednak.
Antoniusz.  Bardzo dziwny. Toć i łzy jego mokre.
Cezar.  Czy mu ten opis wystarczy?
Antoniusz.  Przy pornosy wina, którego mu Pompejusz dolewa; inaczej prawdziwym byłby epikurejczykiem.

Pomp.  (na str. do Menasa). Powieś się raczej! O tem chcesz mi mówić?
Idź, zrób com kazał. Podajcie kielichy!
Menas  (na str.). Przez pamięć starych zasług moich, słuchaj!
Wstań z twego krzesła.
Pompej.  Czy straciłeś rozum?

(Wstaje i odchodzi na stronę z Menasem).

Co chcesz powiedzieć?
Menas.  Wierny i pokorny
Zawszem się chylił przed twoją fortuną.
Pompej.  Wiem, wiem, że zawsze służyłeś mi wiernie,
Co chcesz powiedzieć? — Wesoło, panowie!
Antoniusz.  Radzę, Lepidzie, strzeż się tej mielizny,
Utoniesz na niej.

Menas.  Chcesz być panem świata?
Pompej.  Co?
Menas.  Więc powtarzam: chcesz być panem świata?
Pompej.  Jak to być może?
Menas.  Powiedz tylko: pragnę,
A choć mnie dotąd za biedaka brałeś,
Świat mogę cały władzy twojej poddać.
Pompej.  Czyś pił za wiele?
Menas.  Nie, nie, Pompejuszu,
Ust mych nie dotknął jeden nawet puhar;
Byłeś śmiał, będziesz ziemi tej Jowńszem,
Co kąpie morze, co owija niebo;
Chciej tylko, wszystko do ciebie należy.
Pompej.  Pokaż mi sposób.
Menas.  Trzej tryumwirowie,
Trzech dzielnic władcy, na twojej są nawie,
Każ odciąć liny, na szerokiem morzu
Zadławim wszystkich i wszystko jest twoje.
Pompej.  Ach, czemuż milcząc nie zrobiłeś tego?
Krok ten, z mej strony byłby nikczemnością,
Z twojej, wiernego sługi byłby czynem.
Wiedz, nie interes honorem mym rządzi,
Lecz słucha mego honoru rozkazów.
Żałuj, że język czyny twoje zdradził.
Gdybyś bez mojej wiedzy to wykonał,
Mógłbym pochwalić czyn już dokonany,
Lecz teraz pomysł twój muszę potępić.
Zapomnij o tem i pij.
Menas  (na str.).Za to słowo
Od twej blednącej uciekam fortuny.
Kto szuka rzeczy, a chwycić jej nie chce,
Gdy na nią trafi, nie znajdzie jej potem.
Pompej.  Zdrowie Lepida!
Antoniusz.  Na ląd go ponieście;
Ja Pompejowi odpowiem za niego.
Enobarb.  W twe ręce, Menas!
Menas.  W twoje, Enobarbie!
Pompej.  Lej, co się zmieści!

Enobarb.  (Pokazując na sługę, który wynosi Lepida). A toż mi tęgi pachołek!

Menas.  Dlaczego?
Enobarb.  Niesie na swoich barkach trzecią część świata. Czy nie widzisz?
Menas.  Ta trzecia część świata jest pijana; chciałbym, żeby cały był pijany, żeby się kręcił tem prędzej.
Enobarb.  Więc pij! i ty mu kręcić się dopomóż.
Menas.  Chodź ze mną.
Pompej.  Daleko to jeszcze do alexandryjskiej uczty.

Antoniusz.  Zbliża się do niej. — Zadzwońmy w szklanice,
Zdrowie Cezara!
Cezar.  To trochę zawiele.
Co za mozolna praca mózg swój płukać,
Tylko ażeby bardziej go zamącić!
Antoniusz.  Bądź dzieckiem czasu.
Cezar.  Więc pij, a odpowiem.
A przecież cztery dni pościćbym wolał,
Niż w jednym tyle szklanic wina spełnić.
Enobarb.  (Do Antoniusza). O, ty waleczny mój imperatorze!
Gdybyśmy teraz na honor Bachusa
Egipski taniec zatoczyli społem?
Pompej.  Chętnie, mój zuchu.
Antoniusz.  Weźmy się za ręce,
Zanim zwycięzca wino zmysłów naszych
W słodkiej letejskiej nie zanurzy wodzie.
Enobarb.  Więc ręka w rękę! Niech zagrzmi muzyka!
A ja tymczasem wszystkich was ustawię;
Zanuci chłopiec, potem wszyscy chórem
Z całej mi piersi śpiewajcie powtórkę.

(Muzyka. Enobarbus ustawia ich w koło, podają sobie ręce).

Pieśń.  Przybądź, przybądź, bogu szklenie!
Świeć nam blaskiem twoich źrenic!
Smutek w beczce twej niech tonie!
Liść twój wieńczy nasze skronie!
Pijmy, aż się świat zatoczy!
Pijmy, aż się świat zatoczy!
Cezar.  Co chcecie więcej? — Pompeju, dobranoc!

Kochany bracie, oddalmy się, proszę.
Naszą powagę krzywdzi taka lekkość.
Patrz, jaki ogień lica nasze pali,
Słabszy od wina silny Enobarbus,
I mój się język plącze, kiedy mówię.
Wszystkich nas równo zbytek omajaczył.
Lecz słów już dosyć. Życzę wam, dobranoc!
Dobry Antoni, daj mi twoją rękę.
Pompej.  Pozwólcie, że was na ląd odprowadzę.
Antoniusz.  Zrobisz nam łaskę. Daj mi twoją rękę.
Pompej.  Antoni, ojca mego dom zabrałeś —
Lecz zawsze jesteś moim przyjacielem.
Dalej, do łodzi!
Enobarb.  A tylko ostrożnie!
Menas, tej nocy zostaję tu z wami.

(Wychodzą: Pompejusz, Cezar, Antoniusz i Służba).

Menas.  W mojej kajucie. — Dalej bębny, żwawo!
Fletnie i trąby, ozwijcie się chórem!
Niechaj i Neptun w swych usłyszy głębiach,
Jak wielkich ludzi żegnamy. No, dalej!

(Odgłos trąb i bębnów).

Enobarb.  Hola, ho! dla was czapka ta w górę.
Menas.  Szlachetny wojowniku, idźmy! (Wychodzą).


AKT TRZECI.
SCENA I.
Płaszczyzna w Syryi.
(Wchodzą: Wentydyusz, jakby w tryumfie, Syliusz i inni rzymscy Oficerowie i Żołnierze; przed Wentydyuszem niosą umarłe ciało Pakorusa).

Wentyd.  Upadłaś, Partyo, pomimo strzał twoich;
Krassa mścicielem robi mnie fortuna.
Na czele armii królewskiego syna

Ponieście ciało. Syn twój, Orodesie,
Za Marka Krassa Pakorus twój płaci.
Syliusz.  O, Wentydyuszu, póki twoja szabla
Dymi się jeszcze, krwią Partów zbroczona,
Ścigaj przelękłe pułki nieprzyjaciół,
Mezopotamii, Medyi rozwal twierdze,
W których rozbitki szukają schronienia,
Żeby twój wielki naczelnik Antoniusz,
Na tryumfalnym posadził cię wozie
I skronie twoje uwieńczył wawrzynem.
Wentyd.  Dość już, Syliuszu, dość już, co zrobiłem,
Bo wiedz, że człowiek podrzędny czasami
Może dokonać czynu zbyt wielkiego.
Lepiej zostawić rzecz niedokonaną,
Niż dokonaniem posiąść zbytek chwały,
Gdy ten, któremu służym, jest daleko.
Przez namiestników więcej niż przez siebie
Działali zawsze Cezar i Antoni.
Toć już i Sossyusz, poprzednik mój w Syryi,
Jak ja namiestnik, stracił jego łaskę,
Bo nazbyt spiesznie i nazbyt się wsławił;
Kto robi w wojnie więcej niż naczelnik,
Swojego wodza wodzem ten zostaje,
Tak więc ambicya, ta cnota żołnierska,
Musi przenosić czasami przegraną
Nad świetne ale groźne jej zwycięstwo.
Wiem, mógłbym zrobić więcej, niż zrobiłem,
Leczby Antoni wziął to za obrazę,
A w tej obrazie znikłaby zasługa.
Syliusz.  Prócz męstwa, widzę, posiadasz przymioty,
Bez których żołnierz nigdy swoją szablą
Do wyżyn drogi sobie nie wyrąbie.
Czy chcesz wyprawić list do Antoniusza?
Wentyd.  Donieść pokornie, cośmy tu zrobili
Pod hasłem jego wielkiego imienia,
Jak niewątpliwym zwycięstw talizmanem;
Donieść, jak pułki jego dobrze płatne,
Jego chorągwie stanowczo rozbiły

Niezwyciężoną dotąd Partów jazdę.
Syliusz.  Gdzie on jest teraz?
Wentyd.  Jest w drodze do Aten.
I my tam z całym pośpiechem, na jaki
Zdobytych łupów ogrom nam pozwoli,
Pojdziem mu złożyć hołd nasz i zdobycze.
Więc naprzód! (Wychodzą).


SCENA II.
Rzym. Przedpokój w domu Cezara.
(Wchodzą: Agryppa i Endbarbus).

Agryppa.  Jakto? Czy już się bracia rozłączyli?
Enobarb.  Już z Pompejuszem wszystko załatwione;
On sam odjechał; inni pieczętują.
Oktawia płacze, że miasto opuszcza;
Cezar jest smutny, a jak mówi Menas,
Lepid od sławnej uczty pompejańskiej
Wciąż na bladaczkę choruje.
Agryppa.  Mąż wielki!
Enobarb.  O, niewątpliwie. Jak Cezara kocha!
Agryppa.  A jak uwielbia Marka Antoniusza!
Enobarb.  Cezar? Toć on jest ludzkości Jowiszem.
Agryppa.  A co Antoni? To bóg jest Jowisza.
Enobarb.  Mów o Cezarze; niema mu równego.
Agryppa.  Mów o Antonim; to jest ptak arabski.
Enobarb.  Chceszli Cezara chwalić? Powiedz: Cezar,
I dość już na tem.
Agryppa.  Niepodobna przeczyć:
Rzadkie dla obu wynalazł pochwały.
Enobarb.  A jednak kocha Cezara goręcej,
Choć z duszy także kocha Antoniusza.
Niema pisarza, wieszcza lub poety,
Coby wymyślił, wypisał, wyśpiewał
Dla Antoniusza całą jego miłość.
Co do Cezara, klękajcie narody,
Tak jest, klękajcie i wielbcie!

Agryppa.  Obu ich kocha.
Enobarb.  On jest ich chrabąszczem,
A oni skrzydeł jego pochewkami. (Odgłos trąb).
To znak odjazdu. Żegnam cię, Agryppo!
Agryppa.  Niech ci Bóg szczęści, waleczny żołnierzu!

(Wchodzą: Cezar, Antoniusz, Lepidus i Oktuwia).

Antoniusz.  Nie dalej, bracie, tu się pożegnamy.
Cezar.  Zabierasz z sobą lepszą mnie połowę,
W niej mnie bądź dobrym. — Ty, siostro, bądź żoną,
Jaką cię w mojej widzę wyobraźni,
Za jaką ręczyć mu jestem gotowy. —
Dołóż starania, dzielny Antoniuszu,
By ten wzór cnoty, który między nami
Ma być cementem, w taran się nie zmienił,
Naszej miłości twierdzy nie rozwalił.
Byłoby lepiej dla naszej przyjaźni
Kochać się wzajem bez tej pośredniczki,
Jeśli nie będzie obu równie drogą.
Antoniusz.  Nie krzywdź mnie, proszę, twoją nieufnością.
Cezar.  Skończyłem.
Antoniusz.  Mimo twej podejrzliwości,
Nigdy najmniejszych nie znajdziesz powodów,
Zdolnych potwierdzić twoją dziś obawę. —
Niech cię bogowie trzymają w swej pieczy
I Rzymian serca do twych nagną celów!
Bądź zdrów!
Cezar.  Bądź zdrowa, droga moja siostro!
Wszystkie żywioły niech ci wiernie służą,
Niech cię szczęśliwie prowadzą! Bądź zdrowa!
Oktawia.  Szlachetny bracie!
Antoniusz.  Kwiecień jest w jej oku,
To jest miłości wiosna, to są deszcze,
Które jej piękny kwiat zapowiadają.
Pociesz się, droga!
Oktawia.  Mój bracie, bądź zawsze
Dla domu męża mojego przychylny,
I —
Cezar.  Co chcesz mówić?

Oktawia.  Powiem ci do ucha.
Antoniusz.  Język jej sercu posłusznym być nie chce,
Serce nie może językiem kierować:
To puch łabędzi, stojący na szczycie
Najwyższej fali przy morza przypływie,
Który na żadną stronę się nie chyli.
Enob.  (na str. do Agr.). Czy Cezar płakać będzie?
Agryppa.  Widzę chmurę
Na jego twarzy.
Enobarb.  To byłoby wadą
I w koniu nawet, dopieroż w człowieku.
Agryppa.  Jednak Antoniusz przy trupie Cezara
Ledwo go poznał; nie płakał lecz ryczał,
I pod Filippi rzewnie się rozpłakał,
Gdy zabitego zobaczył Brutusa.
Enobarb.  Bo w tamtym roku chorował na katar,
Płakał po stracie tych, których sam zabił.
Uwierz łzom jego, gdy mnie ujrzysz we łzach.
Cezar.  Słodka Oktawio, myśli mych o tobie
Czas nawet w locie swoim nie wyścignie.
Antoniusz.  Bądź jednak pewny, że w szczerej miłości
Groźnego znajdziesz we mnie zapaśnika.
Przyjmij ten uścisk i bywaj mi zdrowy!
Teraz cię bogów opiece polecam!
Cezar.  Bądź zdrów! szczęśliwy!
Lepidus.  Niechaj wszystkie gwiazdy
Twojej szczęśliwej drodze przyświecają!
Cezar.  Żegnam cię, siostro! (całuje ją) bądź zdrowa!
Antoniusz.  Bądź zdrowy!

(Przy odgłosie trąb wychodzą).

SCENA III.
Alexandrya. Pokój w pałacu Kleopatry.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian, Jras i Alexas).

Kleopatra.  Gdzie on?
Alexas.  Ze strachu lęka się pokazać.

Kleopatra.  Zbliż się bez trwogi. (Wchodzi Posłaniec).
Alexas.  Dostojna królowo,
Herod żydowski nie śmie na cię spojrzeć,
Jeśli w łaskawym nie jesteś humorze.
Kleopatra.  Ha, głowę tego Heroda mieć muszę —
Lecz jak? Gdy człowiek, co mógł mi ją przynieść,
Gdy mnie Antoniusz opuścił na zawsze. —
Zbliż się.
Posłaniec.  Królowo —
Kleopatra.  Czyś widział Oktawię?
Posłaniec.  Tak jest.
Kleopatra.  Gdzie?
Posłaniec.  W Rzymie twarz w twarz ją widziałem,
Gdy między bratem szła a Antoniuszem.
Kleopatra.  Czy jak ja smukła?
Posłaniec.  O, nie, nie, królowo.
Kleopatra.  Słyszysz, co mówi? Jaki ton jej głosu?
Dźwięczny czy cichy?
Posłaniec.  Słyszałem ją, pani,
Jej głos jest cichy.
Kleopatra.  Mało w nim uroku;
Nie, niepodobna, by ją długo kochał.
Charmian.  Kochał? O, Izys! któżby o tem myślał.
Kleopatra.  To moje zdanie. Cicha, karłowata!
W ruchu jej, chodzie, jaki jest majestat?
Jeżeliś widział, gdy wiesz, co majestat.
Posłaniec.  Wlecze się, pani, idzie jakby stała,
Jakgdyby w ciele jej nie było duszy:
To posąg raczej niż żywa istota.
Kleopatra.  Czyś tego pewny?
Posłaniec.  Chyba, żem jest ślepy.
Charmian.  W całym Egipcie nie znajdziesz trzech ludzi,
Zdolnych naturę rzeczy śledzić głębiej.
Kleopatra.  O, widzę, widzę, bystry z niego człowiek.
Tak, nic w niej niema, sąd jego jest zdrowy.
Charmian.  I nieomylny.
Kleopatra.  A wiek jej? Jak sądzisz?
Posłaniec.  Była już wdową.

Kleopatra.  Wdową? Słyszysz, Charmian?
Posłaniec.  I jak przypuszczam, lat trzydzieści liczy.
Kleopatra.  Twarz jej okrągła czyli też pociągła?
Posłaniec.  Okrągła, pani, do zbytku.
Kleopatra.  Jak mówią,
Okrągłe twarze znaczą głupowatość.
Kolor jej włosów?
Posłaniec.  Ciemny, a jej czoło
Tak nizkie, jakby tego mogła pragnąć.
Kleopatra.  Przyjmij to złoto, przebacz chwilę gniewu,
Postrzegam w tobie niezwykłe zdolności,
Do spraw też wielkich użyć cię zamierzam.
Miej się do drogi, listy już gotowe.

(Wychodzi Posłaniec).

Charmian.  To rzadki człowiek.
Kleopatra.  Prawda i żałuję,
Że w pierwszej chwili tak źle go przyjęłam.
Wnosząc z wszystkiego, co mi opowiedział,
Nie bardzo groźne zda się to stworzenie.
Charmian.  Nie bardzo? wcale.
Kleopatra.  Człowiek ten, rzecz jasna,
Widział majestat, wie, jak o nim sądzić.
Charmian.  Widział majestat? Jakżeby nie widzał,
Gdy w twojej służbie tyle lat przepędził.
Kleopatra.  Jeszcze mam jedno zrobić mu pytanie;
Lecz mniejsza o to; idę list mój skończyc,
I tam go, Charmian, przyprowadzisz do mnie.
Jeszcze się wszystko dobrze może skończyć.
Charmian.  I skończy dobrze, zaręczam ci, pani. (Wychodzą).


SCENA IV.
Ateny. Pokój w domu Antoniusza.
(Wchodzą: Antoniusz, Oktawia).

Antoniusz.  Nie, nie, Oktawio, bo nie na tem koniec!
Gdyby to tylko, łatwobym przebaczył,
Lecz nową zaczął wojnę z Pompejuszem;
Zrobił testament, publicznie go czytał;

Ledwo, że raczył wzmiankę o mnie zrobić;
Gdy go konieczność chwalić mnie zmusiła,
Robił to w sposób zimny, wymuszony,
Jakby pod miarę; gdy była sposobność.
Zamiast wylanej i otwartej mowy,
Przez zęby tyko wątłe cedził słówka.
Oktawia.  Dobry mój panie, nie wierz wszystkim wieściom,
Lub, jeśli wierzysz, nie bierz ich do serca.
Gdy do rozbratu przyjdzie między wami,
Gdzie nieszczęśliwsza ode mnie kobieta?
Z mojej modlitwy bogi będą szydzić,
Bo gdy zawołam: „Brońcie mego męża!“
Odwołam prośbę, kiedy równie głośno
Powtórzę później: „Brońcie mego brata!“
Zwycięstwo bratu! zwycięstwo mężowi!
Druga modlitwa z pierwszą toczy wojnę,
I niema środka w dwóch ostatecznościach.
Antoniusz.  Dobra Oktawio, skłoń tam twoją miłość,
Gdzie znajdziesz większą chęć jej zachowania.
Gdy stracę honor, wszystko utraciłem;
Lepiej, ażebym nigdy twoim nie był,
Niż twoim został z honoru odarty.
Bądź, skoro pragniesz, naszą pośredniczką,
A ja tymczasem pułki me zgromadzę,
Zdolne twojego brata wstrzymać wybuch.
Śpiesz się; jak widzisz wolę twą spełniłem.
Oktawia.  Dzięki ci, panie! Niech Jowisz potężny,
Niech mi pozwoli, mnie, słabej niewieście,
Przywrócić dawną przyjaźń między wami!
Bo wojna wasza to jest świata rozpad,
Który trupami trzeba będzie zasuć.
Antoniusz.  Skoro odkryjesz, gdzie złego początek,
Tam gniew twój obróć; błędy bowiem nasze
Tak ważyć równo nie mogą na szali,
By z nimi w jedną albo drugą stronę
Twoja się miłość nie mogła przechylić.
Do twej podróży wybierz sama orszak,
Wszystko na twoje gotowe rozkazy. (Wychodzą).


SCENA V.
Ateny. Inny pokój w domu Antoniusza.
(Wchodzą: Enóbarbus, Eros).

Enobarb.  Co tam nowego, przyjacielu Eros?
Eros.  Dziwne nadeszły nowiny.
Enobarb.  Jakie?
Eros.  Cezar i Lepidus toczyli wojnę z Pompejuszem.
Enobarb.  Stara to nowina: jaki ostateczny wypadek?
Eros.  Cezar, który korzystał z pomocy Lepida w czasie wojny z Pompejuszem, nie chce go teraz uznać za kolegę, nie chce dzielić z nim chwały zwycięstwa, a nie poprzestając na tem, oskarża go o utrzymywanie tajnej korespondencyi z Pompejuszem, więzi go na własne oskarżenie, a tak, biedny trzeci pod kluczem, póki go śmierć nie wyzwoli.

Enobarb.  Świecie, dwie tylko zostały ci szczęki,
A choć im całą strawę twoją wydasz,
Na darmo, w końcu jedna zgryzie drugą.
Gdzie jest Antoniusz?
Eros.  Przechodzi się w parku;
Tak gniewną nogą wszystkie chwasty kopie,
Ciągle powtarza: głupi, głupi Lepid!
I chce na gardle ukarać setnika,
Który w ucieczce zabił Pompejusza.
Enobarb.  Nasza już flota stoi w pogotowiu.
Eros.  Do Włoch wyrusza przeciw Cezarowi.
Antoniusz mówić chce z tobą natychmiast;
Mógłbym nowiny na później był schować.
Enobarb.  Jakaś drobnostka; ale mniejsza o to;
Prowadź mnie, Eros.
Eros.  Idźmy, Domicyuszu.

(Wychodzą).

SCENA VI.
Rzym. Pokój w domu Cezara.
(Wchodzą: Cezar, Agryppa, Mecenas).

Cezar.  Wszystko to zrobi! przez pogardę Rzymu;
I w Alexandryi, publicznie, na rynku,
Na srebrnym tronie a złocistych krzesłach,
Siadł z Kleopatrą, u stóp ich Cezaryon,
Którego zowią ojca mego synem,
I wszystkie dzieci nieprawego łoża,
Które w rozpuście swojej popłodzili;
Tara jej potwierdził egipskie dzielnice,
Tam samowładną ogłosił królową
Tak niższej Syryi, jak Cypru i Lidyi.
Mecenas.  Wszystko publicznie?
Cezar.  Przed ludem, na rynku.
Synów swych królów królami ogłosił;
Alexandrowi dał Medyę i Partyę;
Syryę, Cylicyę Ptolemeuszowi,
A Kleopatra w dniu tym wystąpiła
W stroju egipskiej bogini Izydy,
W którym, jak mówią, już wprzód ją widziano.
Mecenas.  Niech Rzym o wszystkich sprawach tych się dowie.
Agryppa.  Zbytnią już jego pychą zniechęcony
Straci ostatki dawnej przychylności.
Cezar.  Lud wie o wszystkiem; jego zaskarżenia
Odebrał także.
Agryppa.  Kogóż on oskarża?
Cezar.  Cezara, za to, że gdym z rąk Pompeja
Wydarł Sycylię, nie dałem mu części;
Żem mu nie zwrócił pożyczonej floty;
Z tryumwiratu żem wyparł Lepida,
Jego dochody zabrał na mą korzyść.
Agryppa.  Trzeba te wszystkie obalić zarzuty.
Cezar.  Już z odpowiedzią wyprawiony goniec;
Piszę, że Lepid stał się zbyt okrutnym,
Nieraz swej wielkiej nadużył potęgi

I na upadek od dawna zasłużył.
Z moich zdobyczy chętnie część mu daję,
Lecz żądam, żeby i on z swych podbojów
Część mi należną w Armenii wydzielił.
Mecenas.  Antoniusz nigdy na to się nie zgodzi.
Cezar.  I mnie też będzie wolno nie ustąpić.

(Wchodzi Oktawia).

Oktawia.  Witaj, Cezarze, bracie mój i panie!
Cezar.  I ja cię muszę odepchniętą widzieć!
Oktawia.  Nie, żadnych nie masz do tego powodów.
Cezar.  Czemuż znienacka, jak złodziej, przybywasz
Nie tak Cezara podróżuje siostra,
A Antoniusza małżonki orszakiem
Armie być winny, przybycie jej, zdała,
Rżenie tysiąca koni zapowiadać;
Naddrożne drzewa dźwigać tłum ciekawy,
Twarz jej w przelocie pragnący zobaczyć;
Do nieba winny kłęby lecieć pyłu
Z pod stóp mnogiego straży twej zastępu;
A ty przybywasz jak na targ przekupka,
Ty nie pozwalasz, abym dal ci jawnie
Dowody uczuć, których zaniedbanie
Grobem jest często wzajemnej miłości.
Na twe spotkanie wojska me i floty
Wyszłyby ze mną, i za każdym krokiem
Pozdrowień naszych rosłaby potęga.
Oktawia.  Dobry mój bracie, jeśli tak przybywam,
To nie przymusu, lecz skutkiem mej woli.
Mąż mój Antoniusz z boleścią mi mówił,
Że się do nowej gotujesz z nim wojny;
Jam go błagała, żeby mi pozwolił
Do Rzymu wrócić.
Cezar.  On chętnie cię puścił,
Boś mu zawadą rozpust jego była.
Oktawia.  O, nie mów tego!
Cezar.  Mam na niego oko;
Spraw jego wieści wiatry mi przynoszą.
Gdzie on jest teraz?

Oktawia.  Panie mój, w Atenach.
Cezar.  Nie tam, okrutnie pokrzywdzona siostro;
Do Kleopatry na skinienie pobiegł.
Za nierządnicę dał świata połowę,
Z nią teraz razem, całej ziemi królów
Pod sztandar woła, na wojnę się zbroi.
Bokchus, król Libii, król Tracyi, Adallas,
Król Kapadockich dzielnic, Archelausz,
Król Paflagońskiej ziemi, Filadelfos,
Malchus Arabii, Herod król żydowski,
Król Komageny Mitrydat, król Pontu,
Królowie Medów i Likaończyków,
I tłumy innych berłowych żołnierzy
Pod bronią stoją.
Oktawia.  O, ja nieszczęśliwa!
Serce się moje między dwoma dzieli,
Którzy wzajemnie śmiercią sobie grożą.
Cezar.  Witaj tu, siostro! Twoje tylko listy
Dotąd wstrzymały wybuch krwawej wojny,
Pókim nie poznał, jakie twoje krzywdy,
Jak niebezpieczna dłuższa dla mnie zwłoka.
Lecz nie trać serca; nie płacz, gdy konieczność
Twojego szczęścia zachmurza pogodę;
Niechaj przeznaczeń dopełni się wola,
Witaj nam w Rzymie, siostro ma najdroższa!
Mnie Jowisz wybrał na twego mściciela,
Mnie i tych wszystkich, którzy cię kochają.
Pociesz się tylko.
Agryppa.  Witamy cię, pani!
Mecenas.  Witamy, pani! Każde rzymskie serce
Kocha cię, pani, nad losem twym płacze;
Antoniusz jeden, szpetny cudzołożnik,
Wygnał cię, żeby całą swą potęgę
Dać wszetecznicy, która śmie nam grozić.
Oktawia.  Wszystkoż to prawda?
Cezar.  Prawda niewątpliwa,
Więc w cierpliwości szukaj twej pociechy.

(Wychodzą).

SCENA VII.
Obóz Antoniusza w blizkości Akoyum.
(Wchodzą: Kleopatra, Enobarbus).

Kleopatra.  Poczekaj, jeszcze nie skończyłeś ze mną.
Enobarb.  Ale dlaczego? dlaczego? dlaczego?
Kleopatra.  Nie chciałeś, żebym z wami szła na wojnę,
Mówiłeś, że to rzecz nieprzyzwoita.
Enobarb.  Czy źle mówiłem?
Kleopatra.  Co jest na przeszkodzie?
Enobarb.  (na str.). Jakżebym łatwo mógł jej odpowiedzieć:
Wódz, coby zmieszał klacze i ogiery,
Ogierów cały straciłby użytek,
Bo klaczby każda jeźdźca i ogiera
Uniosła razem.
Kleopatra.  Co mruczysz pod nosem?
Enobarb.  Obecność twoja mąci Antoniusza,
Cząstkę mu serca, mózgu, czasu bierze,
Chociaż obecnie do zbycia ich nie ma.
O lekkomyślność dawno go już skarżą;
Wieść biega w Rzymie, że Fotyn, rzezaniec,
I dziewki twoje wojną tą kierują.
Kleopatra.  Niech Rzym przepadnie! Niech zgniją języki,
Co śmią tak mówić! Mam w tej wojnie udział,
A jako głowa mojego królestwa,
Chcę jak mąż stanąć; więc się nie upieraj;
Zobaczysz zresztą, nie będę ostatnią.
Enobarb.  A więc skończyłem. Otóż imperator.

(Wchodzą: Antoniusz i Kanidyusz).

Antoniusz.  Czy to nie dziwna, że z taką szybkością
Jońskie morze przepłynął z Tarentu
I zdobył Toryn? — Droga, czy słyszałaś?
Kleopatra.  Leniwych tylko pośpiech zwykle dziwi.
Antoniusz.  Dobry przycinek, godny bohatera,
Chcącego karcić ludzi swych powolność.
Wiedz, Kanidyuszu, z Cezarem na morzu
Pójdę się mierzyć.

Kleopatra.  Tak, tylko na morzu.
Kanid.  Dlaczego, wodzu?
Antoniusz.  Na jego wyzwanie.
Enobarb.  I ty go, wodzu, na rękę wyzwałeś.
Kanid.  Chciałeś z nim walczyć na Farsalskich polach,
Na których Cezar rozbił Pompejusza:
Lecz on te wnioski kolejno odrzucił,
Bo w nich korzyści nie widział dla siebie.
Zrób ty tak samo.
Enobarb.  Twych statków osady,
To motłoch, w nagłym spędzony pośpiechu,
Mulników albo wiejskich parobczaków;
Tymczasem Cezar na swojej ma flocie
Majtków ćwiczonych w wojnie z Pompejuszem;
Okręty jego lekkie, twoje ciężkie;
Niema w tem hańby, że gdy kto gotowy
Bić się na lądzie, odrzuca wyzwanie
Bitwy na morzu.
Antoniusz.  Na morzu! na morzu!
Enobarb.  Pomyśl, mój wodzu, że sam się pozbawiasz
Mnogich korzyści, które masz na lądzie,
Rozdzielasz armię, którą w większej części
Składa piechota w bojach postarzała;
Twe doświadczenie nie przyda się na nic;
Pewność zwycięstwa dobrowolnie rzucasz
I bez potrzeby losy twe powierzasz
Wiatrom przypadku.
Antoniusz.  Chcę walczyć na morzu.
Kleopatra.  Sześćdziesiąt żagli flota moja liczy,
Lepszych nie znajdziesz u Cezara.
Antoniusz.  Spalim
Zbytnie okręty, z resztą, dobrze zbrojną,
Byle się Cezar do Akcyum przybliżył,
Pójdziem go rozbić. Pobici na morzu,

(Wchodzi Posłaniec)

Pójdziemy szczęścia próbować na lądzie.
Co mi przynosisz?
Posłaniec.  Wieść nie była mylna,

Cezar wziął Toryn.
Antoniusz.  Niepodobna wierzyć,
Ażeby Cezar był tam osobiscie,
Już pułków jego obecnosc tam dziwna.
Ty, Kanidyuszu, dziewiętnaście legii
I mojej jazdy dwanaście tysięcy
Trzymaj na lądzie, ja śpieszę na okręt.

(Wchodzi Żołnierz).

Dalej, Tetydo! — Co chcesz mi powiedzieć?
Żołnierz.  Zostań na lądzie, mój imperatorze,
Zgniłym tarcicom twych nie zwierzaj losów;
Czyliż tym ranom, szabli tej nie ufasz?
Niech się egipskie kaczki w morzu kąpią,
My przyuczeni na lądzie zwyciężać,
Pierś przeciw piersi.
Antoniusz.  Dobrze, dobrze, idźmy!

(Wychodzą: Antoniusz, Kleopatra, Enobarbus).

Żołnierz.  Na Herkulesa! myślę, że mam słuszność.
Kanid.  Masz tysiąc razy; ale kroki jego
Nie są wypływem myjli jego własnej,
Bo wódz nasz dzisiaj swojego ma wodza;
Jesteśmy tylko niewiast żołnierzami.
Żołnierz.  Ty całą siłą lądową dowodzisz?
Kanid.  Ja, a na morzu Celiusz, Publikola,
Marek Oktawiusz i Marek Justejusz.
Pośpiech Cezara nad wszelką jest wiarę.
Żołnierz.  Z Rzymu wyprawiał legie oddziałami,
I tak oszukał wszystkich naszych szpiegów.
Kanid.  Kto namiestnikiem jego?
Żołnierz.  Mówią, Taurus.
Kanid.  Znam go. (Wchodzi Posłaniec).
Posłaniec.  Naczelnik wzywa Kanidyusza.
Kanid.  W wielkie wypadki czas dzisiaj ciężarny,
Każda minuta płodzi coś nowego.

(Wychodzą).

SCENA VIII.
Równina w blizkości Akcyum.
(Wchodzą: Cezar, Taurus, Oficerowie i Żołnierze).

Cezar.  Taurus —
Taurus.  Mój wodzu —
Cezar.  Unikaj potyczki,
Nim się na morzu nie rozstrzygnie sprawa.
Trzymaj się ściśle danej tu instrukcyi.

(Wręcza mu papier).

Dzień to stanowczy dla naszych przeznaczeń.

(Wychodzą. — Wchodzą: Antoniusz i Enobarbus).

Antoniusz.  Rozwiniem flotę z drugiej strony wzgórza
Skąd łatwo zliczyć okręty Cezara,
Nasz atak w stronę najsłabszą skierować.

(Wychodzą. — Przechodzą scenę: z jednej strony Kanidyusz na czele lądowej armii Antoniusza, z drugiej strony Taurus, namiestnik Cezara. — Słychać wrzawę morskiej bitwy. — Wchodzi Enobarbus).

Enobarb.  Wszystko przepadło! przepadło! przepadło!
Antoniada, okręt admiralski,
Sześćdziesiąt żagli egipskich z królową,
Wszystko uciekło! oczy me oślepły
Na taki widok. (Wchodzi Skarus).
Skarus.  Bogi i boginie,
Cały Olimpu zborze, przyjdź nam w pomoc!
Enobarb.  Co krzyk ten znaczy?
Skarus.  Tylko przez głupotę
Połowa świata marnie utracona!
Mnogie królestwa przecałowaliśmy.
Enobarb.  Jak stoi bitwa?
Skarus.  Wszystkie dżumy znaki
Po naszej stronie — śmierć już niewątpliwa.
Egipska mercha — bodaj trąd ją stoczył! —
W środku rozprawy, gdy dwóch flot zwycięstwo
Było jak dwoje równych siłą bliźniąt,
A nasze raczej starszem się zdawało
Nagle, jak krowa, gdy ją bzik ukąsi,

Rozwija żagle, ucieka!
Enobarb.  Widziałem,
Oczy nie mogły znieść tego widoku,
Bielmem mi zaszły.
Skarus.  Ledwo się zwinęła,
Aż i Antoniusz, czarów jej ofiara,
Jak kaczka dzika skrzydła swe rozwinął,
Puścił się za nią, o bitwie zapomniał.
Podobnej hańby nie widziałem jeszcze,
Nigdy tak męstwo, honor, doświadczenie
Same swej własnej sprawy nie zdradziły.
Enobarb.  Niestety! (Wchodzi Kanidyusz).
Kanid.  Nasza fortuna na morzu
Straciła oddech, tonie bez nadziei!
Ach! gdyby wódz nasz był tem, czem był dawniej,
Wypadek boju nie byłby wątpliwy!
Ale nikczemnej ucieczki dał przykład,
I wszystko pierzchło.
Enobarb.  (na str.).Czy tak? Więc dobranoc!
Kanid.  Wszystko uciekło do Peloponezu.
Skarus.  Droga jest łatwa, pośpieszę za nimi,
Zobaczę, jaki obrót weźmie sprawa.
Kanid.  Legie i jazdę oddam Cezarowi,
Pójdę za sześciu monarchów przykładem.
Enobarb.  Ja za fortuną wodza mego ranną,
Choć rozum radzi z wiatrem się obrócić.

(Wychodzą).

SCENA IX.
Alexandrya. — Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Antoniusz i Służba).

Antoniusz.  Ziemia zabrania mi po sobie stąpać,
Wstyd ją mnie nosić. — Moi przyjaciele,
Tak się na świecie tym już zapóźniłem,
Że moją drogę straciłem na zawsze.
Mam jeszcze okręt ładowny skarbami,

Weźcie, rozdzielcie złoto między siebie,
Potem szukajcie pokoju z Cezarem.
Sługa.  Co? my uciekać?
Antoniusz.  Czyż ja nie uciekłem
I wszystkim tchórzom nie dałem przykładu?
Idźcie W pokoju, ja wybrałem drogę,
W której mi pomoc wasza nie potrzebna.
Idźcie, zabierzcie skarby moje w porcie. —
Za tem pobiegłem, co mnie dziś rumieni;
Włosy me nawet w otwartej są wojnie,
Bo siwe czarnym wyrzucają płochość,
A czarne siwym tchórzostwo i głupstwo.
Idźcie w pokoju, moi przyjaciele;
Wręczę wam listy do kilku znajomych,
Oni wam drogę łaski utorują.
Nie bądźcie smutni — nie róbcie trudności —
Przyjmijcie rady, które daje rozpacz,
Opuśćcie tego, co się sam opuszcza.
Do portu! Okręt i skarby wam wydam.
A teraz, proszę, zostawcie mnie chwilę;
Nie mam już prawa wydawać rozkazów,
A więc was proszę; wnet do was powrócę. (Siada).

(Wchodzą: Eros, Kleopatra prowadzona przez Charmianę i Iras).

Eros.  O dobra pani, zbliż się do niego, pociesz go.
Iras.  Zrób to, najdroższa królowo.
Charmian.  Zrób to; nie możesz zrobić nic lepszego.
Kleopatra.  Pozwólcie mi usiąść. O, Junono!
Antoniusz.  Nie, nie, nie, nie, nie!
Eros.  Czy widzisz, panie?
Antoniusz.  O, fe, fe, fe!
Charmian.  Pani —
Iras.  Pani, o dobra królowo!
Eros.  Panie, panie —
Antoniusz.  O tak jest, panie; na polach farsalskich
Miecz trzymał w ręku niby tanrcmistrz jaki;
Gdy ginął z ręki mej szalony Brutus
I chudy Kassyusz marszczkami okryty,
On, niećwiczony w rycerskiem rzemiośle,

Namiestnikami wyręczał się w boju,
A teraz — teraz — ale mniejsza o to.
Kleopatra.  Puśćcie mnie!
Eros.  Królowa, panie mój, królowa!
Iras.  Zbliż się do niego i przemów, królowo,
Zda się upadać pod brzemieniem wstydu.
Kleopatra.  Więc dobrze, dobrze — podajcie mi rękę.
Eros.  Wstań, wstań, mój wodzu; królowa się zbliża,
Z głową schyloną, na której śmierć widać!
Słowem pociechy możesz ją ocalić.
Antoniusz.  Straciłem honor nikczemną ucieczką.
Eros.  Panie, królowa!
Antoniusz.  Gdzież mnie, Kleopatro,
O, gdzie powiodłaś! Żeby hańbę moją
Przed tobą ukryć, poglądam za siebie,
I widzę mego honoru ruiny.
Kleopatra.  O przebacz, panie, mym lękliwym żaglom!
Jam nie myślała, że za mną pośpieszysz.
Antoniusz.  Widziałaś jednak, że do twego steru
Wszystkie mnie serca krępowały fibry;
Wiedziałaś, że mnie pociągniesz za sobą,
Żeś była duszy mej wszechwładną panią,
Żem był gotowy na twoje skinienie
Ludzkie i boskie pogwałcić przykazy!
Kleopatra.  O przebacz!
Antoniusz.  Teraz muszę do młodzika
Pokorne prośby wyprawiać i szukać
Mego ratunku w nikczemnych wybiegach,
Ja, com połowę świata miał za cacko,
Mogłem rozdawać i odbierać berła.
Wiedziałaś, żem był przez ciebie podbity,
Że miecz mój, przez mą osłabiony miłość,
Wszystkim rozkazom jej posłuszny będzie!
Kleopatra.  Przebacz mi, przebacz!
Antoniusz.  Nie płacz, Kleopatro!
Łza twoja jedna droższa niż me straty.
Daj pocałunek — jestem zapłacony. —
Wysłałem dzieci moich pedagoga;

Czy już powrócił? — Ciężko mi na sercu;
Przynieście wina i zastawcie ucztę.
Hart duszy mojej zna dobrze fortuna:
Im silniej chłoszcze, tem gardzę nią więcej.

(Wychodzą).

SCENA X.
Obóz Cezara w Egipcie.
(Wchodzą: Cezar, Dolabella, Tyreusz i inni).

Cezar.  Niechaj się zbliży poseł Antoniusza.
Znasz go?
Dolabella.  To jego dzieci jest pedagog;
Z tego już widać, jak jest oskubany,
Gdy takie piórko z skrzydeł swych przysyła,
On, co miał zbytek królów na poselstwa,

(Wchodzi Eufroniusz).

Ledwo, że kilka jest temu miesięcy.
Cezar.  Zbliż się i przemów.
Eufron.  Jakim mnie tu widzisz,
Jestem wysłańcem Marka Antoniusza;
Niedawno byłem tak przy nim maluczki,
Jak kropla rosy na mirtowym listku
Przy oceanie.
Cezar.  Dobrze, zdaj poselstwo.
Eufron.  Pozdrawia w tobie losów swoich pana,
I jak prywatny chce w Egipcie zostać;
W razie odmowy, ścieśnia swe żądania,
Błaga, by wolno było mu oddychać
Pomiędzy niebem a ziemią w Atenach.
To jego prośba. Teraz, Kleopatra
Uznaje twoją wielkość i potęgę,
I hołd ci składa, a dla swoich dzieci
O Ptolemejów błaga cię dziedzictwo,
Które od twojej łaski dziś zależy.
Cezar.  Na Antoniusza prośby jestem głuchy.
Do próśb królowej mogę się przychylić,

Byle z Egiptu wygnała kochanka,
Albo shańbione wydarła mu życie.
Jeśli to zrobi, wolno jej rachować
Na moje względy. To moja odpowiedź.
Eufron.  Niech szczęście twoim będzie towarzyszem!
Cezar.  Przez obozowe przeprowadź go straże.

(Wychodzi Eufroniusz).

(Do Tyreusza) Teraz czas twojej próbować wymowy;
Od Antoniusza odstręcz Kleopatrę,
W mojem imieniu przyjm wszystkie jej prośby,
Przyrzekaj więcej — co ci na myśl przyjdzie.
Kobiety w szczęściu nie bardzo są silne,
Ale w niedoli, najczystsza westalka
Gotowa wszystkich zapomnieć swych przysiąg.
Próbuj wybiegów twoich, Tyreuszu;
Co do nagrody, prawem dla mnie będzie
Twoje żądanie.
Tyreusz.  Więc spieszę, Cezarze.
Cezar.  Patrz, jak Antoniusz znosi swój upadek,
Uważaj ruchy, w których można czytać
Jego zamiary.
Tyreusz.  Spełnię twe rozkazy. (Wychodzą).


SCENA XI.
Alexandrya. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Kleopatra, Enobarbus, Cliarmian i Iras).

Kleopatra.  Powiedz, co robić?
Enobarb.  Rozmyślać i umrzeć.
Kleopatra.  Czy Antoniusza, czy moja w tem wina?
Enobarb.  Jego jedynie, skoro oddał rozum
Pod żądz swych władzę. Cóż stąd, żeś uciekła
Na dwóch flot widok, które sobie wzajem
Postrach ciskały? Czemu biegł za tobą?
Łechtanie uczuć nie było powinno
Ćmić wodza głowy w stanowczej godzinie,
Kiedy dwie świata starły się połowy,

A bój stanowił o jego potędze.
Dla niego było hańbą i upadkiem
Uciekające żagle twoje gonić,
A w odurzeniu swą zostawić flotę.
Kleopatra.  O, przestań! przestań!

(Wchodzą: Antoniusz i Eufroniusz).

Antoniusz.  To jego odpowiedź?
Eufron.  Tak, panie.
Antoniusz.  Względy królowej przyrzeka,
Jeśli mnie zdradzi.
Eufron.  To są jego słowa.
Antoniusz.  Powiem jej wszystko. — Gdy siwą tę głowę
Poślesz w podarku dziecku Cezarowi,
On królestwami wszystkie twe życzenia
Chętnie nasyci.
Kleopatra.  Tę głowę, mój panie?
Antoniusz.  (do Eufron). Wracaj do niego, powiedz mu ode mnie:
Młodości róże kwitną mu na licach,
Świat od nich czeka czynów nieśmiertelnych;
Jego pieniądze, okręty i legie,
Mogą własnością lada tchórza zostać;
W służbie dziecięcia jego namiestnicy
Mogą te same zwycięstwa odnosić,
Co pod Cezara dzisiaj rozkazami;
Niech więc te obce odrzuci błyskotki,
Sam jeden w szrankach, szabla przeciw szabli,
Młody ze starym, niech zmierzy się ze mną.
Pójdź ze mną, list mu treści tej napiszę.

(Wychodzą: Antoniusz i Eufroniusz).

Enobarb.  O, tak jest, wielkie prawdopodobieństwo,
Że Cezar, swego tryumfu niepomny,
Do pojedynku z rębaczem wystąpi!
Z fortuną, widzę, rozum ludzki blednie,
I pod gruzami zewnętrznej wielkości
Wewnętrzne także marnieją przymioty;
Jakże inaczej śnićby mu się mogło,
Że Cezar, w całej wielkości swej pełni,
Przyjdzie się mierzyć z jego obnażeniem?

I rozum jego, Cezarze, pobiłeś! (Wchodzi Sługa).
Sługa.  Poseł Cezara.
Kleopatra.  Tak bez ceremonii?
Nos zatykają przed rozkwitłą różą,
Kiedy w pokorze przed pączkiem klęczeli.
Niech wejdzie jednak.
Enobarb.  (na stronie).Widzę, że zaczynam
Domową wojnę z moją uczciwością.
Lojalność wiernie szalonym chowana
Przemienia naszą wierność na szaleństwo;
Kto jednak dotrwa przy ginącym panu,
Zwycięzcy pana swego jest zwycięzcą
I imię swoje w dziejów księgę wciąga.

(Wchodzi Tyreusz).

Kleopatra.  Wola Cezara?
Tyreusz.  Słuchaj jej sam na sam.
Kleopatra.  Mów śmiało, to są moi przyjaciele.
Tyreusz.  Więc przyjaciele pewno Antoniusza.
Enobarb.  Jeśli ich nie ma tylu, ilu Cezar,
To mu się na nic przydać nie możemy.
Byle chciał Cezar, pan nasz jest gotowy
Przyjaźń mu wrócić, a z kim pan nasz trzyma,
Z tym my trzymamy; będziem więc z Cezarem.
Tyreusz.  Dobrze. Więc słuchaj, pani światosłynna,
Cezar cię prosi, żebyś zapomniała,
W jakim obecnie znajdujesz się stanie,
Pamiętna tylko, że on jest Cezarem.
Kleopatra.  Królewskie słowa! Prowadź rzecz swą dalej.
Tyreusz.  On wie, że uczuć twych do Antoniusza
Nie miłość, ale trwoga była miarą.
Kleopatra.  O!
Tyreusz.  On na szramy twojego honoru
Z litością patrzy, bo wie, że to skutek
Przymusu tylko, a nie twojej woli.
Kleopatra.  Bogiem jest Cezar, jak Bóg widzi prawdę;
Tak jest, mój honor nie był ustąpiony,
Ale pobity.
Enobarb.  (na stronie). Spytam Antoniusza,

Zanim uwierzę. Panie mój, twój okręt
Zewsząd zacieka, opuścić cię muszę,
Gdy cię opuszcza i twoja najdroższa.
Toń sam, gdy musisz. (Wychodzi).
Tyreusz.  Pani, racz powiedzieć,
Jakie mam zanieść prośby do Cezara;
Żeby dać, tylko na żądanie czeka.
Chętnieby widział, gdybyś za podporę
Swych losów jego wybrała fortunę;
Lecz to najwięcej ducha mu zagrzeje,
Gdy Antoniusza opuścisz, a zdasz się
W opiekę tego, co świata jest panem.
Kleopatra.  Jak się nazywasz?
Tyreusz.  Me imię Tyreusz.
Kleopatra.  Uprzejmy pośle, proszę, w mem imieniu
Pocałuj rękę zwycięską Cezara,
Mów, że gotowa jestem klęknąć przed nim
I u stóp jego złożyć mą koronę;
Powiedz, że tylko z jego ust potężnych
Czekam wyroku o losach Egiptu.
Tyreusz.  Szlachetny wybór; bo ilekroć razy
Mądrość z fortuną rozpocznie zapasy,
Byle nie śmiała tylko to, co może,
Żaden jej zachwiać traf nie będzie w stanie.
Na twojej ręce pozwól hołd mi złożyć.
Kleopatra.  Cezara ojciec często, kiedy dumał
O świata losach, usta swe przylepiał
Do tej niegodnej ręki, jakby niebo
Pocałunkami padało.

(Wchodzą: Antoniusz i Enobarbus).

Antoniusz.  Fawory!
Ha! przez Jowisza! A coś ty za jeden?
Tyreusz.  Pełnię rozkazy najpotężniejszego,
Najgodniejszego posłuszeństwa pana.
Enobarb.  Chłosta cię czeka.
Antoniusz.  Hola! — A, ty wrono! —
Hola! słyszycie! przez dyabłów i bogów!
Widzę, żę władza w rękach mi topnieje;

Dawniej, gdym krzyknął ho! biegli królowie,
Jeden drugiego potrącał jak dzieci,
I każdy wołał: „jakie twe rozkazy?“

(Wchodzi Służba).

Czyście ogłuchli? Jeszczem jest Antoniusz.
Natychmiast tego wyprowadźcie panka,
Dajcie mu chłostę!
Enobarb.  Lepiej z lwięciem igrać,
Niż ze lwem starym a umierającym.
Antoniusz.  Dajcie mu chłostę! Gwiazdy i księżycu!
Dajcie mu chłostę! Gdybym i dwudziestu
Pierwszych Cezara hołdowników spotkał
Tak śmiałych z ręką — jakże się nazywa,
Odkąd przestała zwać się Kleopatrą? —
Chłoszczcie, a dobrze, dopóki jak dziecię
Nie zacznie gęby wykrzywiać i skomlić!
Weźcie go!
Tyreusz.  Słuchaj, Marku Antoniuszu —
Antoniusz.  Weźcie go, idźcie, a po dobrej chłoście
Wróćcie z nim do mnie. Ten Cezara fagas
Poselstwo moje do niego poniesie.

(Wychodzi Służba z Tyreuszem).

Nim cię poznałem, byłaś napół zwiędłą;
Ha! ja tę perłę kobiet opuściłem,
Prawych potomków nie chciałem z nią płodzić,
Aby tu zostać igraszką niewiasty,
Tkliwem spojrzeniem fagasa raczącej.
Kleopatra.  Panie —
Antoniusz.  Ty byłaś zawsze obłudnicą;
Lecz kiedy w naszych wadach twardniejemy,
Bóg nam zasklepia oczy w naszym brudzie,
Odbiera rozum i każe nam wady
Ubóstwiać własne, śmieje się, gdy z dumą
Sami do własnej paradujem zguby.
Kleopatra.  Do tegoż przyszło?
Antoniusz.  Ha, ja cię znalazłem,
Jak zimne słodkiej potrawy ostatki
Na umarłego Cezara talerzu,

Ba! nawet byłaś resztką Pompejusza,
Nie licząc tego, co w gorętszych chwilach
Mogłaś uchwycić, a o czem świat nie wie;
Bo choć się możesz domyślać, co czystość,
Nie znasz jej wcale.
Kleopatra.  Do czegóż to zmierza?
Antoniusz.  Pozwalać słudze, co przyjmuje strawę
Z rąk swego pana i mówi: „Bóg zapłać!“
Żeby się z ręką twą pospolitował,
Tą ręczycielką wielkich serc przymierza,
Wszystkich mych niegdyś zabaw towarzyszką!
Czemuż nie jestem na wzgórzach Bazanu,
Nie ryczę głośniej od trzody rogatej!
Gdybym me krzywdy po ludzku tłómaczył,
Byłbym jak więzień, co z stryczkiem na szyi
Dziękuje katu, że go zręcznie wiesza.

(Wchodzi Służba z Tyreuszem).

Czy ochłostany?
1 Sługa.  Jak się należało.
Antoniusz.  Czy krzyczał, skomlał, czy o litość prosił?
1 Sługa.  Pokornie.
Antoniusz.  Ojciec twój, jeżeli żyje,
Niech ubolewa, że nie byłeś córką,
A i ty żałuj, żeś był towarzyszem
W twego Cezara marszu tryumfalnym,
Bo cię ten tryumf o chłostę przyprawił.
Odtąd na widok pięknej białej rączki
Trzęś się jak chory w paroksyzmie febry.
Co do Cezara, powiedz mu, coś dostał,
Powiedz, że jestem na niego zawzięty,
Bo pogardliwym i dumnym się zdaje,
O tem jedynie myśli, czem dziś jestem,
Niepomny tego, czem, jak wie, wprzód byłem.
Gniew mój rozbudza, co dziś tak mu łatwo,
Gdy gwiazdy moje, moje przewodniczki,
Ze swojej drogi odwiecznej wybiegły,
1 w przepaść piekła ognie swoje niosą.
Jeśli go słowa me i czyn obraża,

Wszak ma Hiparcha, mego wyzwoleńca,
Może go chłostać, męczyć i powiesić
I w ten się sposób ze mną pokwitować;
Idź, i tę samą i ty mu daj radę.
A teraz wracaj do niego z plagami. (Wychodzi Tyrcusz).
Kleopatra.  Czy już skończyłeś?
Antoniusz.  Księżyc mój zaćmiony
Wróży upadek blizki Antoniusza!
Kleopatra.  Czekam, aż skończy.
Antoniusz.  Aby Cezarowi
Pochlebić mogła, z człowiekiem oczkować,
Który odzieży jego haftki spina!
Kleopatra.  Nie znasz mnie jeszcze?
Antoniusz.  Czyś z lodu jest dla mnie?
Kleopatra.  Jeślim jest z lodu, niech zimne me serce
Niebo w grad zmieni, w źródle go zatruje,
A pierwsze ziarnko w gardło niech mi wpadnie
I razem z życiem mojem niech się stopi!
Niech Cezaryona drugie dotknie ziarno,
I wszystkie łona mojego owoce,
I wszystkich mego Egiptu poddanych,
Niech wszyscy, burzy tej zabici gradem,
Grobu nie mają; muchom i komarom
Z Nilu wylęgłym na pastwę niech służą!
Antoniusz.  Dosyć mi na tem. — Zastępy Cezara
Pod Alexandryi zasiadły murami:
Tam pójdę walczyć z jego przeznaczeniem.
Na lądzie wojsko nasze było dzielne,
Rozpierzchłe statki znów się połączyły,
I znowu groźna w porcie stoi flota.
Gdzie byłoś, serce moje? — Słuchaj, pani,
Jeżeli z pola bitwy jeszcze wrócę,
Aby twe usta pocałować znowu,
Przyjdę krwią zlany; ja i szabla moja
Do kronik naszych nową wpiszem kartę.
I dla nas jeszcze nie zgasła nadzieja!
Kleopatra.  To pan mój dawny pokazał się znowu.
Antoniusz.  Bez miłosierdzia będę z nimi walczył

Z potrójną siłą serca i oddechu.
W mojego szczęścia pogodnych godzinach
Żartem kupował życie zwyciężony;
Dziś zatnę zęby i poślę do piekła,
Kto się odważy drogę mi zastąpić. —
Noc jeszcze jedną przepędźmy wesoło;
Przywołaj moich posmutniałych wodzów,
Raz jeszcze winem napełń nam puhary,
Bądźmy głuchymi na północny zegar!
Kleopatra.  Dziś właśnie moich urodzin rocznica,
Myślałam, że ją będę cicho święcić,
Ale gdy pan mój jest znów Antoniuszem,
I ja też znowu Kleopatrą będę.
Antoniusz.  Jeszcze nam wrócą stare, dobre czasy.
Kleopatra.  Do mego pana wołaj wszystkich wodzów.
Antoniusz.  Przemówię do nich, a nocy tej wino
Rzeką wytryskać musi przez ich szramy. —
Idźmy, królowo! Jest jeszcze krew we mnie.
Śmierć się pokocha we mnie w pierwszej bitwie,
Z jej kosą będę o pierwszeństwo walczył.

(Wychodzą: Antoniusz, Kleopatra i Służba).

Enobarb.  Chce teraz światło błyskawicy przyćmić!
Wściec się, jest niby strach strachem wypędzać;
Wtedy i gołąb’ będzie strusia dziobał.
Widzę, że zawsze serce mego pana
Siły nabiera kosztem jego mózgu.
Lecz męstwo, które karmi się rozumem,
Pożera także oręż, którym walczy.
Wynajdę sposób, jakby go opuścić.

(Wychodzi).

AKT CZWARTY.
SCENA I.
Obóz Cezara pod Alexandryą.
(Wchodzą: Cezar czytając list, Agryppa i Mecenas).

Cezar.  Dzieckiem mnie zowie, obelgi mi pisze,
Jakby miał siłę z Egiptu mnie wyprzeć;
Posła mojego ważył się ochłostać;
Teraz mnie w szranki na szable wyzywa,
Chce pojedynku: Antoniusz z Cezarem!
Nieokrzesany żołdak niech się dowie,
Że mi na drogach do śmierci nie zbywa.
Tymczasem z jego śmieję się wyzwania.
Mecenas.  Gdy mąż tak wielki rozpoczyna szaleć,
To znak widomy, że ostatkiem goni;
Nie daj mu wytchnąć, korzystaj z szaleństwa:
Nigdy gniew dobrym nie jest sobie stróżem.
Cezar.  Myślą jest naszą jutro stoczyć bitwę,
Ostatnią z krwawych zapasów tysiąca.
W naszych szeregach dość mamy żołnierzy,
Nowych przybyszów z armii Antoniusza,
Aby go jeńcem do nas przyprowadzić.
Dziś niech żołnierze do uczty zasiędą;
Nie brak zapasów, a przez swoje czyny
Na mą rozrzutność dobrze zasłużyli.
Biedny Antoniusz! (Wychodzą).


SCENA II.
Alexandrya. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Antoniusz, Kleopatra, Enóbarbus, Charmian, Iras Alexas i inni).

Antoniusz.  Więc nie chce walczyć ze mną?
Enobarb.  Nie.

Antoniusz.  Dlaczego?
Enobarb.  Dwadzieścia razy szczęśliwszy od ciebie,
Przeciw jednemu nie stawia dwudziestu.
Antoniusz.  Jutro bój stoczę na lądzie i morzu;
Albo żyć będę, albo tak obficie
Umierający honor mój w krwi skąpię,
Że znów go wskrzeszę. Czy chcesz bić się dzielnie?
Enobarb.  Za każdem cięciem wrzasnę: „giń lub zabij!“
Antoniusz.  Wybornie! Idźmy! Sług moich przywołaj.

(Wchodzą Słudzy).

Nasza wieczerza niech będzie wspaniała.
Daj mi twą rękę — służyłeś uczciwie —
Ty — ty — ty także; służyliście wiernie,
Mieliście królów za swych towarzyszy.
Kleopatra.  Co się to znaczy?
Enobarb.  (na str.).Jedno z mnogich dziwactw,
Które wylęga smutek w ludzkiej myśli.
Antoniusz.  I ty dowody uczciwości dałeś,
Chciałbym się zmienić w tylu co wy ludzi,
A z was jednego zlepić Antoniusza,
Abym wam równą zapłacił usługą
Za waszą wierność.
Sługa.  Nie daj tego, Boże!
Antoniusz.  Tylko tej nocy jak dawniej mi służcie —
Nie szczędźcie wina — niechaj się wam zdaje,
Że jak wy moja służy mi potęga
Wiernie, pokornie.
Kleopatra.  Co to wszystko znaczy?
Enobarb.  Chce gwałtem łzy im wycisnąć.
Antoniusz.  Być może,
Noc to ostatnia służby waszej będzie;
Może mnie więcej już nie zobaczycie.
Lub zobaczycie martwe, zimne ciało;
I jutro służyć będziecie innemu.
Żegnam się z wami, moi przyjaciele!
Nie myślcie jednak, że chcę was odprawić,
Do śmierci waszą ślubowałem służbę.
Tej nocy jeszcze służcie mi dwie godzin,

Nie żądam więcej, a niechaj wam za to
Bogi zapłacą!
Enobarb.  W jakiej myśli, panie,
Smucisz biedaków? Widzisz, wszyscy płaczą:
Ja, stary, osieł, patrz tylko, wyglądam,
Jakgdybym oczy cebulą smarował.
Nie rób z nas niewast.
Antoniusz.  Dosyć, dosyć tego.
Niech zginę, jeśli taki był mój zamiar!
Niech radość z każdej wykwitnie łez kropli!
Zbyt smutno moje tłomaczycie słowa,
Bo myślą moją było was pocieszyć,
A pochodniami noc rozjaśnić czarną.
O jutrze dobre tylko mam nadzieje;
Tam was powiodę jutro, gdzie znajdziemy
Nie śmierć i honor, lecz tryumf i życie.
Teraz na ucztę! a utopmy smutek! (Wychodzą).


SCENA III.
Alexandrya. Przed pałacem.
(Wchodzi dwóch Żołnierzy).

1 Żołnierz.  Bracie, dobranoc! Jutro dzień —
2 Żołnierz.  Stanowczy.
Dobranoc! Ale, na ulicach miasta
Czy nie słyszałeś dziwnych jakich wieści?
1 Żołnierz.  Nie; co takiego?
2 Żołnierz.  Była to zapewne
Czcza gadanina. Dobranoc!
1 Żołnierz.  Dobranoc!

(Wchodzą dwaj inni Żołnierze).

2 Żołnierz.  A tylko baczność!
3 Żołnierz.  I wy też. Dobranoc!

(Dwaj pierwsi stają na posterunku).

4 Żołnierz.  My tu. (Stają na posterunku).
Jeżeli dotrzyma nam flota,
Lądowe siły, wiem, nie cofną kroku.

3 Żołnierz.  Dzielna to armia, pełna rezolucyi.

(Słychać pod ziemią granie oboi).

4 Żołnierz.  Cicho! czy słyszysz?
1 Żołnierz.  O, nieba!
3 Żołnierz.  Słuchajmy!
1 Żołnierz.  Pieśni w powietrzu.
3 Żołnierz.  Pod ziemią.
4 Żołnierz.  Co myślisz?
Czy to znak dobry?
2 Żołnierz.  Nie.
1 Żołnierz.  Co się to znaczy?
2 Żołnierz.  Przez Antoniusza ukochany bożek,
Herkules, nawet opuszcza go teraz.
1 Żołnierz.  Idźmy zapytać, czy i inne straże,
Co my, słyszały. (Zbliżają się do innego posterunku).
2 Żołnierz.  Hola! towarzysze!
Kilku Żołnierzy  razem. Ha, czy słyszycie?
1 Żołnierz.  Co za wiekie dziwy
3 Żołnierz.  Czyli słyszycie, koledzy, słyszycie?
1 Żołnierz.  Idźmy za głosem, dopóki nam wolno,
Zobaczmy, jak się to skończy.
Kilku razem.  Więc idźmy!
Wielkie to dziwy! (Wychodzą).


SCENA IV.
Alexandrya. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Antoniusz, Kleopatra, Charmian i inni).

Antoniusz.  Eros, mój pancerz!
Kleopatra.  Spocznij choć na chwilę.
Antoniusz.  Nie mój gołąbku. Eros, daj mi zbroję.

(Wchodzi Eros ze zbroją).

Zbrój mnie, a żwawo, dobry przyjacielu,
Jeśli fortuna opuści nas dzisiaj,
To chyba mszcząc się, że jej urągamy.
Kleopatra.  Ja też pomogę. A to na co służy?
Antoniusz.  Daj pokój, serca mego ty płatnerzu.

Mylisz się teraz.
Kleopatra.  A widzisz, że umiem.
To tak być musi.
Antoniusz.  Wszystko pójdzie dobrze.
A teraz idź się sam uzbrój.
Eros.  Natychmiast.
Kleopatra.  Czy źle ta sprzączka zapięta?
Antoniusz.  Przedziwnie,
Kto ją odepnie, nim na to przyzwolę,
Aby wypocząć, dowie się, co burza.
Mylisz się Eros, a moja królowa,
Jak widzę, lepszym od ciebie jest giermkiem.
Śpiesz się! O, droga, gdybyś mogła widzieć
W dzisiejszym boju królewskie me dzieło,
Wierzaj mi, droga, widziałabyś mistrza.

(Wchodzi Oficer uzbrojony).

Witaj! Dzień dobry! Z twarzy widzę twojej,
Że mi rycerskie przynosisz poselstwo.
Wstajemy rano do spraw, które lubim
I idziem do nich z rozkoszą.
1 Oficer.  Mój wodzu,
Choć jeszcze rano, mnogie już tysiące
Przywdziały zbroję i u bram czekają.

(Słychać okrzyki i trąby; wchodzą Oficerowie i Żołnierze).

2 Oficer.  Dzień wchodzi pięknie. Witamy cię, wodzu!
Wszyscy.  Witamy, wodzu!
Antoniusz.  Witajcie mi, zuchy!
Jasny poranek rozbudził się wcześnie,
Jak myśl młodzieńca pragnącego chwały.
Tak — to mi podaj — tutaj bardzo dobrze.
Żegnam cię, pani; cokolwiek mnie czeka,
To pocałunek żołnierski. (Całuje ją).
Przez Boga,
Byłbym nagany tylko wart i hańby,
Gdybym muskanych komplementów szukał.
Żegnam cię teraz jak mąż z stali kuty.
Kto walczyć pragnie, niechaj za mną śpieszy!
Więc za mną, naprzód! Raz jeszcze, bądź zdrowa!

(Wychodzą: Antoniusz, Eros, Oficerowie i Żołnierze).

Charmian.  Czy nie chcesz, pani, wejść do swej komnaty?
Kleopatra.  Idźmy! — Odważnie do boju pośpieszył.
Ach! gdyby Cezar w pojedynczej bitwie
Zechciał z nim losy wojny tej rozstrzygnąć,
Wtedy Antoniusz — gdy teraz — lecz idźmy!

(Wychodzą).

SCENA V.
Obóz Antoniusza pod Alexandryą.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Antoniusz i Eros: Żołnierz idzie na ich spotkanie).

Żołnierz.  Wodzu, niech Bóg da nam dzisiaj zwycięstwo!
Antoniusz.  Czemu twej rady i twych ran widoku
Nie usłuchałem ongi, nie stoczyłem
Bitwy na lądzie!
Żołnierz.  Gdybyś mnie był słuchał,
I zbuntowani królowie i żołnierz,
Który dziś twoje sztandary opuścił,
U stópby twoich czołgali się jeszcze.
Antoniusz.  Kto mnie opuścił?
Żołnierz.  Kto? Stary przyjaciel.
Próżnobyś, wodzu, Enobarba wołał,
Lub nie usłyszy, albo ci z obozu
Cezara krzyknie: „nie jestem już twoim“.
Antoniusz.  Co mówisz?
Żołnierz.  Przeszedł na Cezara stronę.
Eros.  Lecz swych bagaży i skarbów nie zabrał.
Antoniusz.  Przeszedł?
Żołnierz.  Dziś rano.
Antoniusz.  Eros, idź natychmiast,
Skarby mu jego wyślij i bagaże,
A jednej słomki nawet nie zatrzymaj,
I list wygotuj, który sam podpiszę,
Z mem pozdrowieniem, tkliwem pożegnaniem;
Powiedz, że pragnę, ażeby na przyszłość

Nie miał powodów znowu pana zmieniać —
Mój los uczciwych nawet popsuł ludzi!
Zrób tak — list napisz — śpiesz się. — Enobarbus!

(Wychodzą).

SCENA VI.
Obóz Cezara pod Alexandryą.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Cezar, Agryppa, Enobarbus i inni).

Cezar.  Czas już, Agryppo, idź, rozpocznij bitwę.
Powiedz dowódcom, że mem jest życzeniem,
Aby nam żywy Antoniusz wpadł w ręce,
Agryppa.  Idę, Cezarze, spełnić twe rozkazy. (Wychodzi).
Cezar.  Czas powszechnego zbliża się pokoju;
Niech dzień ten dla nas skończy się zwycięstwem,
Na ziemi całej oliwa zakwitnie! (Wchodzi Posłaniec).
Posłaniec.  Antoniusz swoje legie wyprowadził.
Cezar.  Powiedz Agryppie, żeby jego zbiegów
Na czele stawił, niech się jego wściekłość
Wysili jakby w walce z samym sobą.

(Wychodzi Cezar i jego Orszak).

Enobarb.  Alexas zdradził go także, wysłany
Na dwór Heroda w pana swego sprawie,
Chytremi słowy umiał go przeciągnąć
Od Antoniusza na stronę Cezara.
Za tę usługę Cezar go powiesił.
I Kanidyusza z innymi zbiegami
Płaci on wprawdzie, ale im nie ufa.
Źle, źle zrobiłem, a moje sumienie
Nie da mi odtąd godziny wesela.

(Wchodzi Żołnierz Cezara).

Żołnierz.  Antoniusz wszystkie skarby twe odsyła
Z nowym dodatkiem swej szczodrobliwości;
Jego posłaniec w twoim jest namiocie,
Rozpakowywa swoich mułów juki.
Enobarb.  Daję ci wszystko.
Żołnierz.  Nie szydź tylko ze mnie,

Radzę ci, żebyś posłańca z obozu
Sam wyprowadził; chętniebym to zrobił,
Gdyby nie służba. Zawsze jest Jowiszem
Twój imperator. (Wychodzi).
Enobarb.  A ja, jak świat wielki
Najnikczemniejszem jestem dziś stworzeniem!
O, Antoniuszu, ty mino dobroci,
Jakżebyś wierną służbę mi zapłacił,
Gdy złotem wieńczysz moją obrzydliwość!
Serce mnie boli; jeśli od zgryzoty
Nie pęknie teraz, prędsze znajdę środki;
Lecz czuję, sama zgryzota wystarczy.
Ja przeciw tobie walczyć? Nigdy! nigdy!
Pójdę wyszukać rowu, by w nim umrzeć;
Im obrzydliwszy, tem godniejszy będzie
Ostatnich godzin mojego żywota! (Wychodzi).


SCENA VII.
Plac bitwy między dwoma obozami.
(Wrzawa bitwy: odgłos trąb i bębnów; wchodzą Agryppa i inni).

Agryppa.  Zbyt się daleko pomknęliśmy; wróćmy.
Sam Cezar walczy pośród krwi i znoju,
Bo opór wrogów przeszedł spodziewanie.

(Wychodzą. — Wchodzą: Antoniusz i Skarus ranny).

Skarus.  To mi jest bitwa! Mój imperatorze,
Gdybyśmy tak ich z początku przyjęli,
Z porąbanemi dawnoby czaszkami
Z placu umknęli.
Antoniusz.  Twa krew płynie strugą.
Skarus.  Rana ta moja naprzód jak T była.
Lecz teraz, widzę, przybrała H formę.
Antoniusz.  Wróg zaczął pierzchać.
Skarus.  Zmusimy go w końcu
Zbawienia szukać w ciasnej mysiej dziurze.
Na sześć szram jeszcze mam na skórze miejsce.

(Wchodzi Eros).

Eros.  „Wszyscy w odwrocie! nasza jest wygrana!
Skarus.  Grzbiety ich teraz idźmy wodzu siekać
I łapać z tyłu jak trwożne zające;
Wielka to rozkosz zmykających chłostać.
Antoniusz.  Raz ci zapłacę za twój dobry humor,
A dziesięć razy za twoją waleczność.
Idźmy!
Skarus.  Kulejąc, pociągnę za tobą. (Wychodzą).


SCENA VIII.
Pod murami Alexandryi.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: Antoniusz, Skarus i armia).

Antoniusz.  W obozie poszli szukać ocalenia.
Leć do królowej z dobrą tą nowiną.
Jutro, nim promień słońca nas zobaczy,
Krwi, co dziś uszła, wylejem ostatki.
Dzięki wam wszystkim! boście wszyscy dzielni,
Każdy z was walczył nie jak w mojej służbie,
Ale jakgdyby własnej bronił sprawy,
Każdy z was męstwo Hektora pokazał.
Idźcie uściskać żony i przyjaciół,
Wasze im dzielne opowiedzcie czyny,
Niech omywają ze łzami radości
Krew waszą zsiadłą, a całują rany.
(Do Skarusa) Daj mi twą rękę. (Wchodzi Kleopatra
z Orszakiem).Tej potężnej wróżce
Powiem, coś zrobił, ażeby jej dzięki
Błogosławieństwem były ci na przyszłość.
Ty słońce ziemi, choć stalą ujętą,
Ściśnij mi szyję, rzuć mi się na piersi,
Abyś uczuła serca mego bicie,
Nawet przez zbroję, w pięknym dniu tryumfu!
Kleopatra.  O panie panów! o dzielności wzorze!
Wracasz więc do mnie z uśmiechem na twarzy,
Chociaż się cały świat na ciebie sprzysiągł?
Antoniusz.  Mój ty słowiku, pierzchnęli przed nami.

Moja ty dziewko, cóż stąd, że włos siwy
Z młodszym się, czarnym, tu i owdzie miesza?
Mózg jest tu jeszcze zdolny żywić nerwy,
I z młodzikami mierzyć się w potrzebie.
Czy widzisz tego rycerza? Twą rękę
Błogosławioną do ust jego przybliż,
Ty ją pocałuj, dzielny mój żołnierzu.
On walczył, jakby Bóg na ludzi gniewny
W jego postaci tysiące mordował.
Kleopatra.  Mój przyjacielu, dam ci złotą zbroję,
Królów dziedzictwo.
Antoniusz.  On na nią zasłużył,
Choćby błyszczały na niej dyamenty
Jak na Apolla wozie. — Daj mi rękę,
Przebieżym miasto w tryumfalnym marszu
Z posiekanemi tak jak my tarczami.
Gdyby mój pałac mógł armię pomieścić,
Do wspólnej wszyscy siedlibyśmy uczty,
Nieśli toasty jutru, co nam znowu
Niebezpieczeństwa królewskie przyrzeka.
Trąb metalowy dźwięk niech zbudzi miasto,
Niechaj z nim odgłos bębenków się żeni;
Niebo i ziemia echem odpowiedzą
Na tryumfalne zwycięzców okrzyki. (Wychodzą).


SCENA IX.
Obóz Cezara.
(Żołnierze na warcie. — Wchodzi Enobarbus).

1 Żołnierz.  Jeżeli w tej nas nie ściągną godzinie,
Do kordygardy musimy powrócić.
Noc jest gwiaździsta, a jak mi mówiono,
Bój się rozpocznie z drugą dnia godziną.
2 Żołnierz.  Nielada ciężką przebyliśmy dobę.
Enobarb.  O nocy! bądź mi świadkiem —
3 Żołnierz.  Kto ten człowiek?
2 Żołnierz.  Zejdźmy mu z drogi, słuchajmy, co powie,

Enobarb.  O bądź mi świadkiem, ty święty księżycu,
Gdy dzieje zdrajców okryją sromotą,
Że w twem obliczu biedny Enobarbus
Plakat z zgryzoty.
1 Żołnierz.  Enobarbus!
3 Żołnierz.  Cicho!
Słuchajmy dalej.
Enobarb.  O wszechwładna pani
Ciężkiego smutku, zlej na moje czoło
Wszystkie trucizny tej nocy wilgotnej,
Ażeby życie w buncie z moją wolą,
Mej bolejącej nie więziło duszy;
Rzuć moje serce o krzemień mych grzechów,
Niech żalem wyschłe na proch się rozsypie,
Położy koniec myślom rozpaczliwym!
O Antoniuszu! którego szlachetność
Większa nad hańbę mego przeniewierstwa,
O, ty mi przebacz! niech wpisze me imię
Świat w poczet zdrajców i zbiegów nikczemnych.
O, Antoniuszu!

2 Żołnierz.  Przemówmy do niego.
1 Żołnierz.  Słuchajmy raczej, bo co mówi, może interesować Cezara.
3 Żołnierz.  Słuchajmy. Ale on usnął.
1 Żołnierz.  Zemdlał raczej, bo nigdy jeszcze tak rozdzierająca modlitwa snu nie przerywała.
2 Żołnierz.  Zbliżmy się do niego.
3 Żołnierz.  Obudź się, panie, obudź! Przemów do nas!
2 Żołnierz.  Czy słyszysz?

1 Żołnierz.  Śmierci go palec dotknął. (Słychać bębny w odległości).
Słyszysz bębny?
Budzą uśpionych głosem uroczystym.
Do kordygardy ponieśmy to ciało:
Mąż to jest znaczny. Nasza już godzina
Dobrze minęła.
3 Żołnierz.  Idźmy, może jeszcze
Będziem go mogli do życia przywołać.

(Wychodzą z ciałem).

SCENA X.
Między dwoma obozami.
(Wchodzą: Antoniusz i Skarus z armią).

Antoniusz.  Dziś się do morskiej gotują rozprawy,
Bo im na lądzie byliśmy za twardzi.
Skarus.  Bić się będziemy na lądzie i morzu.
Antoniusz.  Chciałbym ich siekać w ogniu i powietrzu.
Oto jest plan mój: wszystkie piesze pułki
Zostaną z nami na wzgórzach sąsiednich,
Stamtąd zobaczym, jak się flota sprawi,
Która wypływa z portu na mój rozkaz.

(Wychodzą. — Wchodzi Cezar na czele armii).

Cezar.  Stójcie spokojnie; czekajcie, aż pierwszy
Rozpocznie atak, na co się nie skusi,
Bo jądro sił swych posłał na galery.
Idźmy, rozwińmy pułki na równinie.

(Wychodzą. — Wracają: Antoniusz i Skarus).

Antoniusz.  Dotąd dwie floty nie zwarły się jeszcze.
Widzisz tę sosnę? Dobry stamtąd widok,
Tam idę, wkrótce z nowinami wrócę. (Wychodzi).
Skarus.  Jaskółki sobie gniazdo ulepiły
Wśród samych żagli statku Kleopatry;
Dać tłómaczenia nie chcą lab nie mogą
Nasi wróżbiarze, lecz ponuro patrzą
I z wiedzy swojej robią tajemnice.
Antoni smutny mimo swej odwagi,
To pełny trwogi, to pełny nadziei
Na widok tego, co ma, czego nie ma.

(Słychać w odległości wrzawę morskiej bitwy, wraca Antoniusz).

Antoniusz.  Wszystko stracone! Zdradziła mnie podle
Ta Egipcyanka. Flota się poddała.
Majtki czapkami rzucają do góry
I piją razem, jakby przyjaciele
Po długich latach rozbratu złączeni.
To ty, potrójna podła wszetecznico,
Ty mnie przedałaś temu dzieciuchowi!

Z tobą jedynie serce me wojuje! —
Idź, powiedz wojsku, niechaj się rozprószy;
Byłem się na tej pomścił czarownicy,
Umrę spokojny — niechaj się rozprószy!

(Wychodzi Skarus).

Słońce, już wschodu twego nie zobaczę!
Tu się z Antonim rozstaje fortuna,
Tu się żegnamy po raz już ostatni!
Na toż mi przyszło! Serca, co niedawno
U stóp się moich jak kundle czołgały,
Dla których szczęściem me było spojrzenie,
Wszystkie swe teraz wonie i balsamy
Do kwitnącego poniosły Cezara,
A dąb, pod cieniem którego urosły,
Stoi dziś nagi i z kory odarty!
Jestem zdradzony! Sroga czarownico,
Fałszywa duszo, na której skinienie
Staczałem bitwy, pokój zawierałem,
A której łono było mi koroną,
Ostatnim wszystkich moich czynów celem,
Ty mnie powiodłaś, okrutna cyganko,
Słów twoich czarem w przepaść zatracenia!
Eros! (Wchodzi Kleopatra).
O precz stąd, precz stąd, ty zwodnico!
Kleopatra.  Co? pan mój gniewny przeciw swej kochance?
Antoniusz.  Precz! Albo dam ci, na co zasłużyłaś
I ujmę blasku tryumfom Cezara.
Niech cię jak brankę, pociągnie do Rzymu,
Krzykliwej tłuszczy wystawi na widok!
Płci twojej hańbo, idź za jego wozem,
Potem, jak zwierzę potworne i dzikie
Bądź widowiskiem pospólstwu i dzieciom!
Ostrym paznogciem cierpliwa Oktawia
Twarz niech twą orze! (Wychodzi Kleopatra).
Dobrze, żeś zniknęła,
Jeśli dla ciebie dobrze, abyś żyła;
Choć lepiej, gdybyś z mej zginęła ręki,
Bo wściekłość moja jednąby cię śmiercią

Uratowała od śmierci tysiąca.
Eros! — Nessusa koszula mnie pali!
O ty mój przodku, naucz mnie, Alcydzie,
Twojej wściekłości! Niech z siłą ci równą
Rzucę Lichasa na rogi księżyca,
Dłonią do ciężkiej przywykłą maczugi,
Sam bohaterskie niech zakończę życie!
Lecz wprzódy z rąk mych zginie czarownica,
Co mnie rzymskiemu sprzedała chłopięciu,
I zanim spisku ich ofiarą padnę,
Wprzód ona umrze! — Eros! Eros! hola! (Wychodzi).


SCENA XI.
Alexandrya. Pokój w pałacu.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian, Iras i Mardyan).

Kleopatra.  Brońcie mnie dziewki! Ajax tak nie szalał,
Gdy Achillesa nie otrzymał tarczy,
I dzik tesalski nie pienił się srożej.
Charmian.  Zamknij się w grobie, a każ mu powiedzieć,
Żeś już umarła. Rozdział duszy z ciałem
Nie boleśniejszy od straty wielkości.
Kleopatra.  Więc do grobowca! A ty spiesz, Mardyanie;
Powiedz, że słowo ust moich ostatnie
Było: Antoni! Słowami boleści
Zbudź jego litość, a potem wróć do mnie
Donieść, jak przyjął wieść o moim zgonie.
Więc do grobowca! (Wychodzą).


SCENA XII.
Alexandrya. Inny pokój w pałacu Kleopatry.
(Wchodzą: Antoniusz i Eros).

Antoniusz.  Czyli mnie jeszcze widzisz?
Eros.  Widzę, panie.
Antoniusz.  W obłokach nieraz widać obraz smoka,
Lwa, lub niedźwiedzia, lub fortecznej baszty,

Skały urwistej, rosochatej góry,
Modrego, w drzewa strojnego przylądka,
Które z wiatrami kołysać się zdają,
Z ócz naszych szydzą powietrzną ułudą;
Widziałeś pewno podobne zjawiska,
Przepyszne twory ciemnego Wespera.
Eros.  Widziałem, panie.
Antoniusz.  To, co było koniem,
Nim okiem mrugniesz, zamazała chmura,
Zmieszała wszystko, jak wodę wśród wody.
Eros.  To prawda.
Antoniusz.  Eros, podobnem zjawiskiem
Twój wódz jest dzisiaj; jeszczem jest Antonim,
Lecz kształtu mego zachować nie mogę.
Dla niej tę wojnę toczyłem jedynie,
Liczyłem na to, że miałem jej serce,
Bom dał jej moje; obym go jej nie dał,
Serc mógłbym innych miliony pozyskać,
Którem dziś stracił; a ona z Cezarem
Przeciw mnie chytrze ułożyła karty,
I wrogom honor mój przeszachrowała.
Lecz nie płacz, Eros, sam sobie zostałem,
By koniec moim położyć boleściom.

(Wchodzi Mardyan).

Ha! niewolniku, twoja podła pani
Mój miecz mi skradła.
Mardyan.  O nie, Antoniuszu,
Moja cię pani kochała i w jedno
Z twem przeznaczeniem splotła swoje losy.
Antoniusz.  Milcz, podły kłamco! ona mnie zdradziła,
I umrze.
Mardyan.  Człowiek raz tylko umiera:
Królowa moja dług ten już spłaciła
I już się stało, co pragnąłeś zrobić.
Ostatniem słowem jej było: Antoni!
Lecz krzyk boleści w gardle jej to słowo
Napół przełamał i tak pozostanie
Między jej sercem a między ustami,

W umarłem ciele, jak w grobie zamknięte.
Antoniusz.  A więc umarła?
Mardyan.  Umarła.
Antoniusz.  Mój sługo,
Rozbrój mnie, proszę; długiego dnia praca
Już się skończyła i czas już wypocząć.
(Do Mardyana). Twoją fatygę dość płacę ci drogo,
Kiedy żywemu wyjść ci stąd pozwalam.
Precz stąd! (Wychodzi Mardyan).
Mój Eros, zdejm mi to żelazo;
Nawet Ajaxa tarcza siedmioskórna
Bić mego serca wstrzymaćby nie mogła.
Pęknij ma piersi, a ty, serce moje,
Bądź raz silniejsze od mojej powłoki
I słabe twoje rozedrzyj więzienie! —
O, spiesz się! Już ja nie jestem żołnierzem,
Żegnaj więc, moja zbrojo posiekana!
Nie bez honoru długo cię nosiłem.
Zostaw mnie chwilę! (Wychodzi Eros).
Idę, Kleopatro,
O przebaczenie ze łzami cię błagać.
I tak być musi — zwlekać jest to cierpieć.
Gdy zgasła lampa, czas już się położyć!
Dziś wszelka praca marną tylko będzie,
I wysilenie samo łamie siłę.
Przyłóżmy pieczęć, wszystko się skończyło.
Eros! — królowo, idę. — Eros! — Czekaj!
A ręka w ręce pospieszymy razem
Tam, gdzie na kwiatach spoczywają dusze;
Widok nasz duchów ciekawość rozbudzi,
Dydo się ujrzy sama z Eneaszem,
Bo wszystkie cienie pogonią za nami.
Eros, przybywaj! (Wchodzi Eros).
Eros.  Co chcesz mi rozkazać?
Antoniusz.  Eros, od czasu śmierci Kleopatry
W ohydzie żyję, moją nikczemnością
Bogi się brzydzą. Ja, co mieczem moim
Świat mogłem kiedyś do woli ćwiertować,

Com z mych okrętów na niebieskich falach
Budował miasta, ja się dziś oskarżam,
Że nie mam męstwa tyle co kobieta,
Która z wznioślejszym ode mnie umysłem
Ginąc, naszemu rzekła Cezarowi:
„Zwycięzcą moim sama tylko jestem“.
Wszak mi przysiągłeś, że gdy przyjdzie chwila,
(A przyszła dzisiaj) w której się zobaczę
Na łup wydanym grozie i niesławie,
Śmierć mi na rozkaz bez wahania zadasz;
Dotrzymaj słowa, bo czas ten już przyszedł;
Nie mnie uderzysz — zwyciężysz Cezara.
Nie blednij tylko!
Eros.  Uchowaj mnie Boże!
Jażbym miał ręką mą dokonać, panie,
Czego nie mogły wszystkie Partów strzały,
Choć wrogów twoich?
Antoniusz.  Wolisz z okien Rzymu
Z założonemi widzieć mnie rękami,
Z głową ugiętą pod hańby ciężarem,
I z twarzą wstydu rumieńcem oblaną,
Za tryumfalnym rydwanem Cezara?
Eros.  O, nigdy! nigdy!
Antoniusz.  Dotrzymaj więc słowa:
Tylko żelazo wyleczyć mnie zdoła.
Dobądż więc z pochew wiernej szabli twojej,
Którą ojczyźnie służyłeś uczciwie.
Eros.  Przebacz mi, panie!
Antoniusz.  Gdy ci wolność dałem,
Czy nie przysiągłeś, że na pierwszy rozkaz
Dokonasz tego? Więc zrób to natychmiast,
Lub wszystkie twoje minione usługi
Były jedynie przypadkiem bezwiednym.
Dobądź i uderz!
Eros.  To wprzódy ode mnie
Szlachetne odwróć oblicze, na którem
Całego świata spoczywa majestat.
Antoniusz.  Chętnie (odwraca się).

Antoniusz.  Chętnie (odwraca się).
Eros.  Dobyty już miecz.
Antoniusz.  Bez wahania
Dokonaj czynu!
Eros.  Pozwól, drogi panie,
Dobry mój wodzu, mój imperatorze,
Niech cię pożegnam, nim cios zadam krwawy.
Antoniusz.  Bądź zdrów! Lecz spiesz się!
Eros.  Bądź zdrów, wielki wodzu!
Mamże uderzyć?
Antoniusz.  Teraz!
Eros.  Niech tak będzie!

(Przebija się).

To od wiecznego wyzwoli mnie smutku,
Żem mógł być sprawcą śmierci Antoniusza (umiera).
Antoniusz.  Trzykroć ode mnie szlachetniejszy sługo,
Tyś mnie nauczył, co muszę sam zrobić,
Skoro dokonać tego ty nie mogłeś.
Eros, królowa, szlachetnym przykładem
Budzą w mych piersiach godności uczucie.
Więc będę śmierci młodym narzeczonym,
Jak do małżeńskiej pospieszę komnaty.
Patrz, Eros, pan twój umiera twym uczniem;
Tyś mi pokazał, jak trzeba uderzyć (przebija się).
Co? jeszcze żyję? żyję? Hola! straży!
Hola! (Wchodzą: Dercetas i Straż).
Dobijcie mnie!
1 Strażn.  Co krzyk ten znaczy?
Antoniusz.  Źle dokonałem dzieła, przyjaciele,
Błagam was teraz, skończcie, co zacząłem.
2 Strażn.  Upadła gwiazdą!
1 Strażn.  Spełniły się czasy!
Wszyscy.  Ach!
Antoniusz.  Kto mnie kocha, niechaj mnie dobije.
1 Strażn.  Nie ja.
2 Strażn.  I nie ja.
3 Strażn.  Ni żaden z sług twoich.

(Wychodzi Straż).

Dercetas.  Śmierć twa i losy rozpędzają twoich;
A ta wiadomość i miecz twój skrwawiony
Cezara łaski będą mi rękojmią.

(Wchodzi Diomedes).

Diomedes.  Gdzie jest Antoniusz:
Dercetas.  Tam.
Diomedes.  Czy żyje jeszcze?
Ozy mi odpowiesz? (Wychodzi Dercetas).
Antoniusz.  To ty, Diomedzie?
O, dobądź miecza i skończ me cierpienia!
Diomedes.  Z rozkazu pani mojej Kleopatry
Przybywam, wodzu.
Antoniusz.  Kiedy ci go dała?
Diomedes.  W tej chwili.
Antoniusz.  Gdzie jest?
Diomedes.  W swym grobie zamknięta.
Prorocze miała wypadków przeczucie:
Gdyś ją oskarżył w grzesznem podejrzeniu,
Że w skryte weszła z Cezarem układy,
Wybuchem gniewu twego przerażona,
Wieści o swoim posłała ci zgonie.
Lecz z trwogi, żeby fałszywe poselstwo
Zbyt nie dotknęło boleśnie twej duszy,
Całą mi prawdę wyznać poleciła.
Lękam się tylko, żem przybył za późno.
Antoniusz.  Zbyt późno. Proszę, przywołaj mej straży.
Diomedes.  Imperatorska straży, pan was woła!

(Wchodzi kilku Żołnierzy ze Straży).

Antoniusz.  Do Kleopatry ponieście mnie, proszę;
Będzie to wasza ostatnia usługa.
1 Strażn.  O, jakże ciężka boleść dla nas, panie,
Żeś nie chciał przeżyć wiernych sług ostatnich!
Wszyscy.  O, dniu boleści!
Antoniusz.  Moi przyjaciele,
Nie cieszcie smutkiem waszym złej fortuny,
Wszystkie jej ciosy przyjmijcie z uśmiechem,
Pogarda wasza niech będzie jej kaźnią.
Długi czas waszym byłem przewodnikiem,

Wy mnie prowadźcie teraz, przyjaciele,
A dzięki moje przyjmijcie za wszystko.

(Wynoszą Antoniusza).

SCENA XIII.
Alexandrya. Grobowiec Kleopatry.
(Na piętrze: Kleopatra, Charmian i Iras).

Kleopatra.  O, Charmian, nigdy, nigdy stąd nie wyjdę.
Charmian.  Pociesz się, pani.
Kleopatra.  Nie, nie chcę pociechy.
Wszystkie wypadki dziwne i straszliwe
Z radością witam, lecz gardzę pociechą,
Bo moja boleść, aby równą byta
Swojej przyczynie, musi być bez granic.

(Wchodzi Diomedes).

Co mi przynosisz? Czy umarł?
Diomedes.  Nie jeszcze,
Lecz swym go palcem śmierć już naznaczyła!
Spojrzyj w tę stronę twojego grobowca,
Tam go przynosi straż jego.

(Straż wnosi Antoniusza).

Kleopatra.  O, słońce!
Spal twoim ogniem sklepy firmamentu,
Pogrąż w ciemnościach zmienne świata brzegi!
O, mój Antoni! Antoni! Antoni!
Ratuj mnie, Charmian! Iras, ratuj, ratuj!
Wy, przyjaciele, bądźcie mi pomocą!
Do grobu mego wciągnijmy go społem.
Antoniusz.  Cicho! Nie Cezar Antoniusza zwalił;
Sam tryumfuje nad sobą Antoni.
Kleopatra.  Tak należało — bo tylko Antoniusz
Sam Antoniusza zwycięzcą być winien:
A biada jednak, że tak się to stało!
Antoniusz.  Umieram, droga; umieram i tylko
Jedną chcę chwilę u śmierci wy błagać,
Abym po tylu całunków tysiącach

Biedny, ostatni na twych ustach złożył.
Kleopatra.  Przebacz mi, drogi, nie śmiem zejść do ciebie,
Nie śmiem kosztownym zwycięzcy być łupem;
Tryumfalnego rydwanu Cezara
Nigdy, nie, nigdy nie będę ozdobą.
Póki nóż ostrze, żądto mają żmije,
A śmierć trucizna, pótym jest bezpieczną,
I nie pozwolę twej żonie Oktawii,
Aby mnie zimną mierzyła źrenicą,
Z cichym wyrazem udanej skromności. —
Lecz mój Antoni, do mnie, do mnie teraz!
Niewiasty moje i wy, przyjaciele,
Dołóżcie ręki, musim go tu wciągnąć.
Antoniusz.  Spiesz się — umieram!
Kleopatra.  A to mi robota!
Jak pan mój ciężki! Smutek skradł mi siły.
Ach, gdybym miała Junony potęgę!
Na swychby skrzydłach uniósł cię Merkury,
Przy samym tronie Jowisza posadził.
Ale do dzieła, bo same życzenia
Zawsze są głupstwem. Do mnie! do mnie! do mnie!

(Wciągają Antoniusza).

Witaj mi teraz! Umieraj, gdzie żyłeś!
Lub ożyj w moich pocałunków ogniu!
Gdyby me usta zdołały cię wskrzesić,
Jakbym je chętnie w pracy tej zużyła!
Wszyscy.  Bolesny widok!
Antoniusz.  Umieram — umieram —
Dajcie mi wina — chcę ci coś powiedzieć.
Kleopatra.  Mnie pozwól mówić, pozwól mi tak szydzić,
Ze z gniewu koło potrzaska fortuna
Mego szyderstwa oburzona jadem.
Antoniusz.  Droga królowo, jedno tylko słowo —
Honor i życie ratuj u Cezara.
Kleopatra.  Honor i życie społem iść nie mogą.
Antoniusz.  Słuchaj mnie, droga, z przyjaciół Cezara
Ufaj jednemu Prokulejuszowi.
Kleopatra.  Ufam jedynie mej woli i dłoni,

Ale żadnemu z przyjaciół Cezara.
Antoniusz.  Bolesna zmiana przy moich dni końcu
Mech cię nie smuci, pociesz twoje myśli
Żywą pamiątką dawnych moich losów,
Gdym był najpierwszym i najszlachetniejszym,
Jak świat szeroki, żołnierzem i panem.
Choć dziś umieram, umieram bez hańby,
I hełm zdejmuję przed moim rodakiem,
Przez Rzymianina Rzymianin pobity
Na sławy polu. Ale sił już nie mam,
I czuję, duch mój do nieba ucieka. (Umiera).
Kleopatra.  Chcesz więc umierać, najdzielniejszy mężu?
Także więc mało troski o mnie miałeś?
Co? Ja mam zostać na tym nędznym świecie,
Który bez ciebie chlewa nawet nie wart?
Korona ziemi w proch się obróciła,
I wieniec wojny zwiędły, uschły leży!
Gwiazda żołnierza zgasła i upadła!
Dziś równe mężom chłopięta i dziewki;
Co było wielkie, minęło, umarło,
I nie zostało nic już pod księżycem,
Coby uwielbień ludzkich było godne! (Mdleje).
Charmian.  Miarkuj się, pani!
Iras.  I ona umarła.
Charmian.  Pani!
Iras.  Królowo!
Charmian.  Pani! pani! pani!
Iras.  Królowo nasza!
Charmian.  Cicho! cicho, Iras!
Kleopatra.  Nie jestem teraz niczem jak kobietą;
Ta sama w duszy mej namiętność włada,
Co w wyrobniczki lub mleczarki piersiach.
Jabym powinna moje berło teraz
Rzucić w oblicze bóstw niesprawiedliwych,
Wołać, że świat ten niebu ich był równy,
Póki naszego nie skradli klejnotu.
Dziś wszystko niczem. Głupstwem jest cierpliwość,
A niecierpliwość psom przystoi wściekłym.

Jestże więc grzechem wstąpić dobrowolnie
Do śmierci domu pełnego tajemnic,
Zanim śmierć do nas odważy się zbliżyć? —
Niewiasty moje, co się płacz ten znaczy?
Dość łez na teraz; pocieszcie się dziewki!
Szlachetne dziewki! Charmian, przestań płakać!
Patrzcie, kobiety, lampa nasza zgasła.

(Do straży na dole).

Nie traćcie serca, wyprawim mu pogrzeb,
Potem, co dzielne i co jest szlachetne,
To dokonamy w wielki rzymski sposób,
I śmierć nas z dumą do siebie zabierze.
Wielkiego ducha powłoka już zimna.
Ach, dziewki, dziewki! z wszystkich nam przyjaciół
Zostało serce i śmierć najśpieszniejsza.

(Wychodzą z ciałem Antoniusza).

AKT PIĄTY.
SCENA I.
Obóz Cezara pod murami Alexandryi.
(Wchodzą: Cezar, Agryppa, Dolahella, Mecenas, Gallus, Prokulejusz i inni).

Cezar.  Idź, Dolabello, radź mu niech się podda;
Śmiechem jest opór w jego położeniu.
Dolabella.  Idę, Cezarze.

(Wychodzi. — Wchodzi Dercetas z mieczem Antoniusza).

Cezar.  I cóż się to znaczy?
Któż jest ten śmiałek?
Dercetas.  Me imię Dercetas,
Sług najwierniejszych godnemu służyłem,
Bo panem moim był Marek Antoniusz,
Póki oddychał; wszystkie myśli moje
Na wrogów jego były skierowane.

Jeśli do siebie przyjmiesz mnie, Cezarze,
Będę ci wiernym, tak jak jemu byłem.
Gdy nie chcesz, życia mego jesteś panem.
Cezar.  Co chcesz powiedzieć?
Dercetas.  Że Antoniusz umarł.
Cezar.  Z większym łoskotem tak olbrzymia skała
Pęknąćby winna; lew winienby zlękły
Wśród ulic miasta, a obywatele
Szukać schronienia w strasznej lwa jaskini.
Śmierć Antoniusza nie jest jedną śmiercią:
Połowa świata w tem żyła imieniu.
Dercetas.  Umarł, Cezarze, nie od kata ręki,
Nie od sztyletu najętego; dłoń ta,
Którą swą chwałę w dzieje świata wpisał,
Dzielnego serca ożywiona duchem,
Sama rozdarła wielkie jego serce.
Miecz, który widzisz, z ran jego wyrwałem
Najszlachetniejszą jeszcze krwią czerwony.
Cezar.  Czy was ogarnął smutek, przyjaciele?
Przebacz mi, Boże! ale ta wiadomość
Z królewskich źrenic może łzy wycisnąć.
Agryppa.  Jak niepojęta natury potęga,
Która nam teraz każe opłakiwać
Czyn, życzeń naszych niegdyś cel jedyny!
Mecenas.  Cnót jego była i wad równowaga.
Agryppa.  Duch nigdy rzadszy światem nie kierował.
Lecz Bóg przywary do cnót naszych miesza,
Aby ludzkości nie zatrzeć w nas piętna.
Cezar wzruszony.
Mecenas.  Kiedy ma przed sobą
Zwierciadło takie, widzieć się w nim musi.
Cezar.  O, Antoniuszu, jam doli twej sprawcą!
Lecz pewnych chorób tylko stal lekarstwem.
Lub jabym twoją ofiarą być musiał,
Albo twojego świadkiem być upadku.
Dla dwóch nas cały świat ten był za ciasny.
Lecz przyjmij teraz moje łzy ostatnie,
Co jak krew płyną z samych głębin serca.

Czemuż, o bracie, ty mój towarzyszu
W wszystkich zamysłach i rządach nad światem,
We wszystkich bitwach ty prawico moja,
Ty serce, w którem myśl mą zapalałem,
Nieprzejednane czemuż gwiazdy nasze
Tak krwawo nasze zerwały braterstwo?
Słuchajcie teraz, moi przyjaciele — (Wchodzi Posłaniec).
Lecz w lepszą porę myśl wam mą objawię,
Bo na posłańca tego widzę twarzy,
Ze jakieś ważne nowiny przynosi,
Kto jesteś?
Posłaniec.  Jestem biedny Egipcyanin.
Królowa moja w tej zamknięta chwili
W tem, co jej jeszcze zostało — swym grobie,
Pyta się, jakie są twoje zamiary,
By przygotować się do konieczności.
Cezar.  Powiedz twej pani, niech serca nie traci,
Wkrótce z ust posła mojego się dowie,
Jak mam szlachetne względem niej zamysły,
Bo nieszlachetnym nie może być Cezar.
Posłaniec.  Za twoje słowa niech ci Bóg zapłaci! (Wychodzi).
Cezar.  Prokulejuszu, śpiesz do Kleopatry,
Powiedz, że w niczem poniżyć jej nie chcę,
Pociechy słowem rozpacz jej ukołysz.
Lękam się, żeby wielkości swej pomna
Mych zwycięstw jednym nie przyćmiła ciosem,
Bo w murach Rzymu Kleopatry życie
Będzie tryumfem moim wiekuistym.
Idź, a z pośpiechem jak możesz największym
Przynieś odpowiedź i donieś, coś widział.
Prokul.  Idę. (Wychodzi).
Cezar.  Ty, Gallus, bądź mu towarzyszem.

(Wychodzi Gallus).

Gdzie Dolabella? Niech i on z nim śpieszy.
Agryppa i  Mecenas. Ho! Dolabella!
Cezar.  Przypominam sobie,
Gdziem go wyprawił; powróci niebawem.
A teraz, idźmy do mego namiotu,

Tam się dowiecie, jaka mnie konieczność
Mimo mej woli w tę wojnę popchnęła,
Jak były listy me umiarkowane;
Idźmy, a wszystko pokażę wam teraz. (Wychodzi).


SCENA II.
Alexandrya. Sala w grobowcu.
(Wchodzą: Kleopatra, Charmian i Iras).

Kleopatra.  W smutku mym lepsze zaczynam mieć życie.
Jakże to mało być nawet Cezarem!
On nie fortuną, on tylko jej sługą,
Tylko jej woli ślepym wykonawcą.
Lecz to prawdziwem piętnem jest wielkości —
Dokonać czynu, który wszystko kończy.
Zamyka wrota przypadkom i zmianom,
Do snu kołysze, z ziemskich błot wyrywa,
A jest żebraka i Cezara mamką.

(Stają przy wrotach grobowca: Prokulejusz, Gallus i Żołnierze).

Prokul.  Cezar królowę Egiptu pozdrawia
I prosi, żeby rozważyć raczyła,
Jakie mu zechce położyć warunki.
Kleopatra.  Powiedz twe imię.
Prokul.  Zwię się Prokulejusz.
Kleopatra.  Twym słowom ufać radził mi Antoni;
Lecz małą troską dla mnie oszukaństwo,
Gdy mi wierności nie potrzeba dłużej.
Jeżeli pana twego jest życzeniem,
By miał królowę za swoją żebraczkę,
Niechaj pamięta, że królów majestat,
Aby godności swojej nie obraził,
Zebrać nie może o mniej niż królestwo.
Jeśli więc raczy mojemu synowi
Dać Egipt swoim podbity orężem,
Z tego, co może, wydzieli mi dosyć,
By mu dziękować za to na kolanach.
Prokul.  Bądź dobrej myśli, odpędź wszelką trwogę,

W królewskie bowiem dostałaś się ręce.
Wypowiedz śmiało wszystkie twe życzenia,
Bo tak jest pełne serce jego łaski,
Że się na wszystkich potrzebnych rozlewa.
O, dozwól, pani, ażebym mu poniósł,
W twojem imieniu, ufne twe poddanie:
Znajdziesz zwycięzcę pełnego dobroci,
Gdy zwyciężony błaga na kolanach.
Kleopatra.  Prokulejuszu, idź mu więc powiedzieć,
Że jestem jego fortuny wasalem,
U nóg mu składam wielkość, którą pobił,
Skrzętnie się teraz posłuszeństwa uczę,
A oko w oko zobaczyć, go pragnę.
Prokul.  Twe mu powtórzę słowa, droga pani.
Nie troszcz się tylko, jestem bowiem pewny,
Że się nad twojem lituje nieszczęściem
Ten, co jest jego sprawcą przymuszonym.

(Tu Prokulejusz i dwóch Żołnierzy po drabinie do okna przystawionej wchodzą do grobowca i stają przy Kleopatrze; inni Żołnierze otwierają wrota).

Gallus.  Sam widzisz, jak ją łatwo było podejść.
Miejcie straż baczną, aż Cezar przybędzie.

(Wychodzi).

Iras.  Królowo!
Charmian.  Pani zdradliwie pojmana!
Kleopatra.  Teraz mi ręko moja bądź zbawieniem!

(Dobywa sztyletu).

Prokul.  Stój, o stój, pani! Nie krzywdź sama siebie!

(Rozbraja ją).

Ten czyn nie zdradą lecz twym jest ratunkiem —
Kleopatra.  Od śmierci, która dla psów nawet naszych
Jest cierpień końcem.
Prokul.  Śmiercią twoją, pani,
Dobroci pana mego nie rób ujmy;
By całą wielkość swej duszy pokazał,
Jest mu potrzebne życie Kleopatry.
Kleopatra.  Gdzie jesteś, śmierci? Przybądź! Przybądź! Przybądź!
Zabierz królowę, lup to jest bogatszy

Niż drobnych dzieci lub żebraków tłumy.
Prokul.  O, Kleopatro, miarkuj twoją rozpacz!
Kleopatra.  Nie przyjmę odtąd strawy ni napoju,
Gdy na czczem trzeba czas spędzić gadaniu,
Nie zmrużę oka; tak wbrew Cezarowi
Sama śmiertelną tę zniszczę powłokę.
Wiedz przeto: nigdy dwór twojego pana
Nie będzie widział w pętach Kleopatry;
Zimnej Oktawii pogardliwe oko
Upokorzenia mego nie zobaczy.
Co? Wy mnie chcecie na ulicach Rzymu
Bandom lokai dać na pośmiewisko?
Wprzód niech w Egipcie rów mym będzie grobem!
Na błotach Nilu wprzód niech naga leżę
I będę pastwą komarów bagnistych!
Na piramidach, jak na szubienicy,
Niech mnie w łańcuchach wprzód widzą wiszącą!
Prokul.  Sama w twej myśli płodzisz okropności,
Do których Cezar powodów ci nie da.

(Wchodzi Dolabella).

Dolabella.  Prokulejuszu, Cezar wie coś zrobił;
Chce z tobą mówić; co do Kleopatry
Pod straż ją biorę.
Prokul.  Chętnie, Dollabello;
Bądź z nią łagodny. (Do Kleop.) Powiedz, czego żądasz,
A chętnie twoim będę pośrednikiem.
Kleopatra.  Powiedz; chcę umrzeć.

(Wychodzą: Prokulejusz i Żołnierze).

Dolabella.  Szlachetna królowo,
Słyszałaś o mnie?
Kleopatra.  Nie wiem.
Dolabella.  Znasz mnie przecie.
Kleopatra.  O, mniejsza o to, co wiem, co słyszałam!
Śmiejesz się, kiedy dziecię lub niewiasta
Swój ci sen prawi? śmiejesz się, nieprawda?
Dolabella.  Wyznaję, pani, twych słów nie rozumiem.
Kleopatra.  Ja więc marzyłam, że był imperator,
Zwał się Antoniusz; ach, jak pragnę usnąć,

By marzyć znowu o takim rycerzu!
Dolabella.  Byłeś raczyła —
Kleopatra.  Twarz jego jak niebo,
Po którem słońce i księżyc krążyły
I przyświecały drobnej ziemskiej kuli.
Dolabella.  Pani —
Kleopatra.  Nogami ocean okraczał,
Świat opasywał wzniesionem ramieniem;
Dla przyjacieli głos jego był dźwięczny
Jak sfer harmonia; gdy chciał strach obudzić,
Głos ten był groźny jak piorunu grzmoty;
Zimy nie znała serca jego dobroć,
Lecz była wieczną dla świata jesienią,
Ze żniwa nowe wykwitało żniwo;
Jego zabawy, to młode delfiny
Nad modrą falą świecące grzbietami;
W jego liberyi chodziły korony,
A kieszeń jego siała po ulicach,
Niby szelągi, wyspy i królestwa.
Dolabella.  O Kleopatro —
Kleopatra.  A teraz mi powiedz,
Czy mógł być kiedy, czy był kiedy człowiek
Podobny temu, o którym marzyłam?
Dolabella.  Nie, nigdy pani.
Kleopatra.  Kłamiesz, Bóg jest świadkiem!
Lecz jeśli człowiek taki był lub będzie,
To swym ogromem prześciga marzenia;
Gdy z wyobraźnią walczyć chce natura,
Urzeczywistnić form jej nie potrafi;
Natura jednak, lepiąc Antoniusza,
Odniosła tryumf, dala rzeczywistość
Nad wszystkich marzeń piękniejszą utwory.
Dolabella.  Słuchaj mnie pani, wyznaję, twa strata
Jest jak ty wielka, boleść stracie równa;
Niech wszystkie moje nadzieje zmarnieją,
Jeżeli echo twej ciężkiej rozpaczy
Boleśnie w sercu mem się nie odbija.
Kleopatra.  Dzięki ci za to, panie. Powiedz teraz,

Jakie są względem mnie Cezara myśli?
Dolabella.  Ze wstrętem mówię, co wiedzieć ci trzeba.
Kleopatra.  Mów bez ogródki.
Dolabella.  Choć pełny honoru —
Kleopatra.  Chce mnie do Rzymu w tryumfie prowadzić?
Dolabella.  To jego zamiar.
Głos  (za sceną).Z drogi! Cezar idzie!

(Wchodzą: Cezar, Gallus, Prokulejusz, Mecenas, Seleukus i Służba).

Cezar.  Gdzie jest królowa?
Dolabella.  Pani, imperator!

(Kleopatra klęka).

Cezar.  Wstań, wstań, królowo! nie uginaj kolan.
Kleopatra.  To bogów wola; moją powinnością
Rozkazom pana mego być powolną.
Cezar.  Oddal, królowo, wszystkie czarne myśli.
Choć krzywdy sprawą twoją wyrządzone
Krwią niegdyś naszą były zapisane,
Dziś je uważam za przypadku dzieło.
Kleopatra.  Jedyny świata panie, przeszłość moją
Usprawiedliwić nie w mojej jest mocy,
Wolę więc wyznać, panie, że uległam
Słabościom, które nieraz już płci mojej
Były zakałem.
Cezar.  Wierzaj, Kleopatro,
Że je nie zwiększać lecz łagodzić pragnę.
Byłeś się chciała myślą moją rządzić,
(A ta dla ciebie względności jest pełna)
Zmiana dla ciebie dobrodziejstwem będzie;
Lecz jeśli pragniesz zemstę mą rozbudzić,
Chcesz naśladować przykład Antoniusza,
Sama zniweczysz dobre moje chęci,
Sama twe dzieci na zagładę wydasz,
Które chcę zbawić, byłeś mi ufała.
Żegnam cię teraz.
Kleopatra.  Możesz świat przebiegać
Bo świat jest twoim; a my, tarcze twoje,
Twoje chorągwie, zwycięstw twoich znaki,
Gdzie nas zawiesisz, tam musimy zostać.

Zabierz to pismo.
Cezar.  Twojej tylko rady
Zamierzam słuchać w sprawach Kleopatry.
Kleopatra.  Znajdziesz tam, panie, wykaz wierzytelny
Moich pieniędzy, sreber i klejnotów,
Z wyjątkiem mało znaczących drobnostek.
Gdzie jest Seleukus?
Seleukus.  Jestem.
Kleopatra.  To mój skarbnik;
Niechaj pod gardłem przyświadczy, Cezarze,
Że z moich skarbów nic nie utaiłam.
Mów prawdę.
Seleukus.  Pani, do ust mychbym wolał
Pieczęć wiecznego przyłożyć milczenia,
Niż, co nie prawda, pod gardłem przyświadczać.
Kleopatra.  Cóż zatrzymałam?
Seleukus.  Coby wystarczyło
Na wykup rzeczy w rachunek wciągniętych.
Cezar.  Nie, Kleopatro, nie rumień się, proszę,
Ja raczej twoją pochwalam roztropność.
Kleopatra.  O patrz, jak wszystko goni za potęgą!
Dziś moje sługi do ciebie przechodzą,
Lecz zmieńmy losy — twoje będą memi.
Jego niewdzięczność rozum mi odbiera;
Podły, nie większej wiary godny sługo
Niż miłość kupna! Cofasz się strwożony?
Ócz twych dogonię, choćby skrzydła miały.
Ha, niewolniku! podły psie bezduszny!
Cezar.  Przebacz mu pani, na moje wstawienie.
Kleopatra.  Cezarze, jak ta hańba dolegliwa!
Gdy ty, Cezarze, w całej twej potędze
Raczyłeś słabą odwiedzić niewiastę,
Ach! byłoż trzeba, by własny mój sługa
Swe wiarołomstwo do nieszczęść mych przydał?
Bo choćbym nawet, szlachetny Cezarze,
Jakie niewieście zatrzymała fraszki,
Cacka bez żadnej ceny, które zwykle
Naszym znajomym na pamiątkę dajem,

Ba! choćby nawet rzeczy kosztowniejsze,
Aby je przesłać Liwii lub Oktawii,
A razem prosić o ich pośrednictwo,
Czy się godziło, ażeby mnie zdradził
Sługa na moim wychowany chlebie?
Nad mój upadek cios to boleśniejszy.
Precz z moich oczu! lub gniew mój wybuchnie,
Choć przywalony nieszczęść mych popiołem.
Gdybyś był mężem, miałbyś dla mnie litość.
Cezar.  Odejdź, Seleuku. (Wychodzi Seleukus).
Kleopatra.  Twarda wielkich dola.
Nas oskarżają za sług naszych błędy,
A gdy upadniem, za ich przewinienia
Musim przed sądem świata odpowiadać.
Los panów ziemi godny jest litości.
Cezar.  Co tu wpisane, coś mogła zatrzymać,
Na moich łupów nie wciągam rachunek;
Wszystko to twoje i wszystkiem rozrządzaj;
Cezar nie kupiec, nie będzie się spierał
O rzeczy, które sprzedać może kupiec.
W myślach więc swoich nie kuj sobie kajdan,
Nabierz otuchy, droga Kleopatro,
Naszym zamiarem twojej rady słuchać
We wszystkiem, co się losów twoich tyczy.
Jedz i śpij pewna mej stałej przyjaźni,
Względów troskliwych i mojej litości.
A teraz bogów polecam cię pieczy!
Kleopatra.  Panie —
Cezar.  Nie jestem twym panem. Bądź zdrowa!

(Wychodzi Cezar z Orszakiem).

Kleopatra.  Zwodzi mnie, dziewki, kłamliwem chce słowem
Wykraść mi mojej godności uczucie.
Lecz słuchaj, Charmian. (Mówi do ucha Charmiany).
Iras.  Czas skończyć, królowo,
Bo dzień nasz zaszedł, ciemność nas owija.
Kleopatra.  Idź, idź, a wracaj! Wszystko obmyśliłam,
A śpiesz się tylko.
Charmian.  Twój rozkaz wykonam.

(Wchodzi Dolabella).

Dolabella.  Gdzie jest królowa?
Charmian.  Widzisz (wychodzi).
Kleopatra.  Dolabella?
Dolabella.  Królowo, wierny danej ci przysiędze,
A uczuć moich posłuszny natchnieniom,
Przyszedłem donieść, że Cezara myślą
Przez Syryę wracać; w dni trzy od tej doby
Ciebie i dzieci twe kazał wyprawić.
Zrób z tego, jaki osądzisz użytek;
Twąm spełnił wolę i me przyrzeczenie.
Kleopatra.  Twym Dolabello zostanę dłużnikiem.
Dolabella.  Ja sługą twoim. Żegnam cię, królowo,
Bo mnie powinność woła do Cezara (wychodzi).
Kleopatra.  Bądź zdrów i dzięki! — Iras, co ty myślisz?
Jak mnie tak ciebie, ty egipska lalko,
Na widowisko do Rzymu powloką.
Tłum niewolników, w zbrudzonych fartuchach,
Z młotami w ręku i węgielnicami,
Dla ócz ciekawych w górę nas podniesie;
Tam nas owieją smrodliwe wyziewy,
Pić ich zatrute musimy oddechy.
Iras.  Uchowaj Boże!
Kleopatra.  To rzecz niewątpliwa.
Bezczelny liktor zuchwałą swą ręką
Będzie nas chwytał jak uliczne dziewki;
Fałszywym głosem nędzny wierszokleta
Tłumom ballady o nas będzie śpiewał,
A tuzinkowych komedyantów zgraja
W budach małpować nasze będzie święta;
Wyjdzie na scenę pijany Antoniusz,
Musimy słuchać, jak piskliwy dzieciuch
Będzie odgrywał rolę Kleopatry
W postawie jakiej nędznej wszetecznicy.
Iras.  O wielki Boże!
Kleopatra.  Wszystko to nas czeka.
Iras.  Nie, nigdy, nigdy tego nie zobaczę!
Moje paznogcie od ócz mych silniejsze.

Kleopatra.  Ale jest sposób plany ich skrzyżować
I w śmiech obrócić ich przygotowania.

(Wchodzi Charmian).

Co mi przynosisz? — Teraz, moje dziewki,
Me najpiękniejsze przynieście mi stroje,
Po raz ostatni niech będę królową;
Na Antoniusza płyniemy spotkanie
Po Cydnu falach. Iras, spiesz się tylko!
Szlachetna Charmian, tak jest, skończym wszystko.
Gdy mi ostatnią tę przysługę oddasz,
Daję ci wolność aż do dnia sądnego.
Idź, przynieś moją koronę i wszystko.

(Wychodzi Iras. — Słychać wrzawę za sceną).

Co krzyk ten znaczy? (Wchodzi Żołnierz ze Straży).
Żołnierz.  Jakiś prostak wiejski
Widzieć cię, pani, gwałtem się domaga.
Przynosi figi.
Kleopatra.  Wprowadź go natychmiast!

(Wychodzi Żołnierz).

Jak nieraz czynu wielkiego jest sprawcą
Podłe narzędzie! Przynosi mi wolność.
Postanowienie moje nieugięte,
I nic już nie mam w sobie niewieściego.
Odtąd jak marmur jestem niezachwiana.
A zmienny księżyc nie jest mym planetą.

(Wchodzi Żołnierz z Wieśniakiem, który trzyma w ręku koszyk).

Żołnierz.  Oto jest człowiek.
Kleopatra.  Zostaw go i odejdź!

(Wychodzi Żołnierz).

Czy Nilu gada pięknego przyniosłeś,
Który zabija bez żadnej boleści?

Wieśniak.  Przyniosłem, na uczciwość, nie chciałbym jednak namawiać cię, żebyś się go dotknęła, bo ukąszenie jego jest nieśmiertelne; kto od niego umiera, rzadko lub nigdy do zdrowia nie wraca.
Kleopatra.  Czy przypominasz sobie jakiego człowieka, który od ukąszenia jego umarł?
Wieśniak.  Nie jednego człowieka i nie jedną kobietę. Słyszałem właśnie o jednej nie dawniej jak wczora. uczciwe sobie kobiecisko, choć trochę oddane kłamstwu, co nie przystoi kobiecie, chyba w uczciwej intencyi: jak umarła od ukąszenia, co wycierpiała, na uczciwość, dobre daje świadectwo gadowi; ale ktoby wierzył wszystkiemu, co gadają kobiety, wiedziałby tylko połowę tego, co robią. To jednak rzecz jest niewątpliwa, że gad ten jest to gad dziwny.
Kleopatra.  Idź z Bogiem, bądź zdrów!
Wieśniak.  Życzę ci wszelkiego szczęcia z tym gadem.
Kleopatra.  Bądź zdrów! (Wieśniak stawia koszyk).
Wieśniak.  Tylko pamiętaj, powtarzam, że gad ten do kąsania bardzo nałożny.
Kleopatra.  Dobrze, dobrze, bądź zdrów!
Wieśniak.  Pamiętaj, że nie należy powierzać gadu. chyba rękom ludzi pełnych roztropności, bo żeby powiedzieć prawdę, zjadliwa to jest gadzina.
Kleopatra.  Nie troszcz się wcale, będę ostrożną.
Wieśniak.  Bardzo dobrze; proszę cię teraz, nic mu nie daj, bo nie wart, żeby go żywić.
Kleopatra.  A mnie czy zjadłby?
Wieśniak.  Nie bierz mnie za takiego prostaka, abym nie wiedział, że sam dyabeł nie zje kobiety. Wiem ja, że kobieta jest to kąsek dla bogów, byle go dyabeł nie przyprawił. Na nieszczęście te sk......ny dyabły wielką robią krzywdę bogom w ich kobietach, bo na dziesięć, które ulepią, pięć psują dyabły.
Kleopatra.  Dobrze, idź z Bogiem, bądź zdrów!
Wieśniak.  Tak jest, na prawdę; więc życzę ci szczęścia z tym gadem.

(Wychodzi. — Wchodzi Iras z suknią, koroną i t. d.).

Kleopatra.  Daj płaszcz królewski: włóż mi tę koronę.
Dusza ma wzdycha do nieśmiertelności.
Sok gron egipskich już mych ust nie zwilży.
O, dobra Iras, tylko żwawo, żwawo!
Zda mi się, słyszę, Antoni mnie woła;
Widzę go, wstaje, by czyn mój pochwalić;
Słyszę, jak szydzi z Cezara fortuny,

Którą bogowie zlewają na ludzi,
By swój późniejszy gniew usprawiedliwić.
Mężu, przybywam! Teraz męstwo moje
Niech mi do tego imienia da prawo!
Tylko powietrzem, ogniem tylko jestem,
Inne żywioły podlejszemu życiu
Na łup wydaję. — Tak — czy już skończyłaś?
Teraz ostatni przyjmij pocałunek —
Bądź zdrowa, Charmian! Iras — na czas długi!

(Całuje je; Iras upada i kona).

Co? Czy padalca miałam w ustach moich?
Kiedy się z życiem tak łatwo rozstajesz,
Cios śmierci jest to kochanka szczypnięcie,
Chociaż bolesne ale upragnione.
Leżysz bez ducha? Jeśli tak odlatasz,
To śmiercią twoją zdasz się światu mówić,
Że nie wart twego nawet pożegnania.
Charmian.  O, gęste chmury, rozpłyńcie się w deszcze,
Bym mogła mówić, że i bogi płaczą!
Kleopatra.  Śmierć jej o podłą trwogę mnie oskarża;
A kiedy spotka pierwsza Antoniusza,
On spyta o mnie, da jej pocałunek,
Który jest mojem niebem. (Do padalca, którego
przykłada do piersi).Nędzny gadzie,
Twym ostrym zębem rozetnij żywota
Splątany węzeł! Zjadliwe żyjątko,
Tylko się rozjątrz i skończ rzecz od razu!
Gdybyś mógł mówić! Gdybym usłyszała,
Jak w twym języka wielkiego Cezara
Nazwałbyś osłem i głupim prostakiem!
Charmian.  O, gwiazdo wschodu!
Kleopatra.  Cicho, Charmian, cicho!
Czyli nie widzisz, jak moje niemowlę
Ssie pierś swej matki, do snu ją kołysze?
Charmian.  Pęknij się, serce!
Kleopatra.  Słodki jak balsam, łagodny jak wietrzyk —
O, Antoniuszu! — Ciebie także wezmę.

(Przykłada innego padalca do ramienia).

Na co mam zostać — (Pada na łoże i umiera).
Charmian.  Na tym pustym świecie?
Bywaj mi zdrowa! Śmierci, chełp się teraz,
Łupem dziś twoim piękność niezrównana. —
Więc się zamknijcie okna fręzlowane!
Niech nigdy odtąd tak królewskie oczy
Nie poglądają na złotego Feba!
Poprawcę twoją koronę w nieładzie,
Pożegnam potem. (Wbiega Straż).
1 Żołnierz.  Mów, gdzie jest królowa?
Charmian.  Mów tylko ciszej, byś nie zbudził śpiącej.
1 Żołnierz.  Cezar przysyła —
Charmian.  Za późne poselstwo.

(Przykłada sobie padalca).

Przybywaj! Śpiesz się! O, tak, już cię czuję.
1 Żołnierz.  Źle się tu dzieje; Cezar oszukany.
2 Żołnierz.  Z woli Cezara idzie Dolabella.
1 Żołnierz.  Co się tu dzieje? Charmian, czy się godzi?
Charmian.  Godzi; tak wielkiej przystało królowej
Od tylu królów ród swój wywodzącej.
Żołnierzu! (Umiera. — Wchodzi Dolabella).
Dolabella.  Co to?
2 Żołnierz.  Wszystkie trzy umarłe.
Dolabella.  Spełnione twoje obawy, Cezarze.
I sam przybywasz, żebyś czyn zobaczył,
Któremu chciałeś daremno przeszkodzić.

(Głos za, sceną).

Ustąpcie z drogi, Cezar się przybliża!

(Wchodzi Cezar z Orszakiem).

Dolabella.  Zbyt nieomylnym był Cezar augurem,
Bo wszystkie jego obawy spełnione.
Cezar.  Myśl moją zgadła i z królewską duszą
Skończyła wszystko śmiercią bohaterską.
Lecz jak umarła? Śladu krwi nie widzę.
Dolabella.  Kto tu był z niemi?
1 Żołnierz.  Jakiś prosty wieśniak,
Który jej figi w koszyku tym przyniósł.
Cezar.  A więc zatrute.

1 Żołnierz.  Ta Charmian, Cezarze,
Żyła przed chwilą i mówiła do mnie,
Wchodząc, widziałem jeszcze, jak koronę
Na czole pani swojej poprawiła,
Chwilkę się chwiała i padła bez ducha.
Cezar.  Szlachetna słabość! — Aleby truciznę
Zewnętrzne jakie zdradziło nabrzmienie,
A ona tylko zda się snem ujęta,
Jakby nowego chciała Antoniusza
W potężne sidła swej piękności chwycić.
Dolabella. Tu na jej piersiach i na jej ramieniu
Krwi ślady widać i lekkie nabrzmienie.
1 Żołnierz.  To ślad padalca; na figowych liściach
Jest ślina, jaką zostawia padalec
W norach nad Nilem.
Cezar.  Tak pewno umarła,
Bo już oddawna, jak mówił jej lekarz,
Badała, jaka śmierć najłagodniejsza. —
Ciała jej kobiet wynieście z grobowca.
Ją pogrzebiemy przy jej Antoniuszu,
A nigdy jeszcze żaden grób na ziemi
Sławniejszej pary do snu nie utulił.
Wielkie wypadki i sprawców swych rażą.
Ich los tak długo litość będzie budził,
Jak długo będzie żyła tego chwała.
Który bolesnej śmierci ich był sprawcą.
Przytomność legii obrzęd ten uzacni;
Potem, do Rzymu! — Dojrzyj, Dolabello,
By się z należnym pogrzeb odbył blaskiem.

(Wychodzą).









  1. Holinslied w opisie Anglii powiada, że włosień koński, rzucony w naczynie polne gnijącej wody, zaczyna się wkrótce ruszać i przemienia się w żyjące stworzenie.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.