Juliusz Cezar (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare,
Józef Ignacy Kraszewski (przedmowa)
Tytuł Juliusz Cezar
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Tytuł orygin. The Tragedy of Julius Cæsar
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


JULIJUSZ CEZAR.



JULIUSZ CEZAR.

P


Przypomnijmy sobie — pisze Gervinus w swych studyach nad Szekspirem — z jaką swobodą i samoistnością poeta źródłami swemi się posługuje. Gdy mu się trafiło mieć do czynienia ze starym dramatem, najczęściej całą formę jego precz odrzucał, zatrzymując tylko sam wątek i imiona. Ze skąpej noweli włoskiego pochodzenia rzadko mógł skorzystać, dopóki jej wprzód zupełnie nie rozpruł, charaktery do niej tworzyć zmuszony na nowo. Potrzeba sobie przypomnieć płaskie, suche opowiadania, z których większa część dramatów jego powstała; przetworzone całkowicie, dopełnione logicznym wywodem pobudek czynności, zmienione częstokroć co do treści. Nawet kroniki swej historyi angielskiej, jakkolwiek z poszanowaniem obchodził się z niemi, musiał wszakże, aby w nie wlać życie, wielekroć rozszerzać, uzupełniać treścią nie historyczną; objaśniające motywa czynów często bardzo dodawać“.

„Cale inny, zdumiewający stosunek zachodzi pomiędzy poetą naszym i jego Plutarchem, którego w tłómaczeniu Tomasza North (1579) czytał. Proste, naiwne, a przecież nie bez fantazyi, pojęcie i sposób przedstawiania spraw ludzkich tego historyka, tak mu do umysłu i uczucia przemawiało, że tu swobodę swą całkiem pohamował, samoistności się wyrzekł, i historyczny tekst niemal tylko przepisywał. Nie umiemy powiedzieć, gdzie się nam Szekspir większym wydaje, tam, gdzie ze skąpych źródeł tworzył wszystko, czy tu, gdzie wszystko znalazł i przejął — czy jego twórczości siłę i bogactwo, czy wstrzemięźliwość i zaparcie, bardziej podziwiać mamy. Daleki od wszelkiej zarozumiałości aktorskiej i uganiania się za oryginalnością, idzie tu za klasycznym dziejów opowiadaczem, nie myśląc przerabiać natury, starając się owszem zachować jej kształty nietknięte, tak jak je znalazł u niego. Jeżeli gdzie, to w tym rysie maluje się to poczucie prawdy i skromności, która charakteryzuje poetę“.
Uwaga ta Gervinusa do wszystkich dramatów klasycznych Szekspira zastosować się daje, choć nie zawsze im na korzyść wychodzi. Plutarch niezaprzeczenie cenniejszym był materyałem, niż stare ułomne dramata i nieforemne, a blade nowele. Co się tyczy Holinsheda, Gervinus zdaje się zapominać, jak wiernie szedł za nim poeta, gdziekolwiek w nim znalazł tradycyę i echo życia. Postępowanie z nim nie różni się wcale od użycia Plutarcha. Szekspir oboma posługiwał się jednakowo; poprawiał klasycznego dziejopisa, gdzie charakterystyka jego zdała mu się niedostateczną lub fałszywą, tak samo jak Holinsheda; obu przepisywał, gdy w nich znalazł prawdę. Geniusz Szekspira był nadewszystko sumiennym, szanował piękno i prawdę, gdziekolwiek natrafił na nie, a gdzie ich brakło, własnem poczuciem obojga dopełniał.
Z dramatów starożytnych Juliusz Cezar, zdaniem wielu, stoi niemal najwyżej. W Anglii, za czasów Szekspira, do którego najdojrzalszych prac się liczy, miał powodzenie nadzwyczajne.
Przedmiot, jak wyżej mówiliśmy, wzięty z dwóch życiorysów Plutarcha, ożywiony niewielu dotworzonemi szczegółami. Jak w Koryolanie, tak w Cezarze, poeta wyrzekł się dobrowolnie jednego żywiołu, który i własne jego usposobienie i tradycya teatralna gdzieindziej niezbędnym prawie czyniły: świat poziomy, sfery życia prozaiczne, ze swym uśmiechem chłodnym i szyderskim, z niewiarą odczarowującą, z sarkazmem na ustach, tu się wcale nie ukazują. Powaga przedmiotu, uroczystość sceny, nie potrzebowała kontrastu, któryby ją podnosił i potęgował. Jak w Koryolanie tak tu Szekspir strzegł się barwę ich świetną, nastrój wysoki nadwerężać czemś powszedniem i trywialnem. Harmonia całości, żadnym tonem fałszywym nie zamącona, różni się od większej części dramatów Szekspira. Życie powszednie pozostaje za ramami obrazu, Koryolan i Brutus obracają się w atmosferze klasycznej, wśród postaci wybranych... Kobiety nawet występują tylko epizodycznie, nie samoistnie, dopełniająco, tak, aby przez nie bohater główny tłómaczył się i w nich odzwierciadlał. Wolumnia, Wirgilia, Porcya, są to niby posągi na piedestałach w portyku ustawione, zaledwie z główną akcyą związane. Jak w ówczesnym życiu Rzymian, tak na scenie role ich są wielce podrzędne.
Juliusz Cezar właściwiej winienby się nazywać Brutusem. Dramat tylko przez poszanowanie głośnego imienia, które miało urok pociągający, otrzymał tytuł niezupełnie usprawiedliwiony. Charakter Brutusa, myśl jego panuje tragedyi; Cezar mniej czynny, ukazujący się w pewnem oddaleniu, niknie zupełnie w trzecim akcie.
Przeżyta już jego wielkość nie obudza takiego zajęcia, jak surowa, posępna, z wielkiem zamiłowaniem wyrzeźbiona postać republikanina, mściciela. Ten męczennik idei wielkiej, którego ideały rozbijają się o walkę z rzeczywistością, z przebiegłością Antoniusza, z testamentem Cezara, z niestałością tłumu, i tu, jak w Koryolanie, odmalowanego z Arystofanesowską prawdą, jest widocznie bohaterem dramatu.
Lud ukazuje się tu znowu w znanych nam z Koryolana barwach. Niezbity to, wiekami stwierdzony pewnik, że masy równie łatwo uwieść jak odwieść się dają, pchnąć do miłości i zwrócić do ostracyzmu, z miłości przejść do nienawiści, z zapalczywej niechęci do uwielbienia. W obu tragedyach Szekspira ta chwiejność tłumów, ta płochość ich występuje dobitnie. Wspomnieliśmy, jakie z tych obrazów ciągniono wnioski. Przypomnieć też należy, że ówczesny dramat dla tych klas szczególniej był przeznaczony, które lud właśnie takim widzieć były skłonne. Szekspir pisał dla dworu królowej, dla szlachty i społeczeństwa wykształconego, masy jeszcze do życia powołane nie były.
Gervinus, a z nim wielu komentatorów Szekspira znajdują, iż wizerunek Brutusa jest w pewnem pokrewieństwie z Hamletem. Jest ono raczej pozorne niż rzeczywiste, w obu jedną widzimy melancholię, ponurość, pewną analogię fizyonomii, trudną do określenia, żywo w czytaniu uderzającą, lecz przypatrzenie się z blizka wskazuje różnice.
Mimowolnie może dwie te postacie w umyśle naszym się łączą, chociaż stoją w istocie bardzo od siebie daleko. Możnaby powiedzieć, że to są dwie braterskie twarze, jednego ojca synowie, na których różne wieki i wpływy odmienne położyły piętna. Hamlet jest marzycielem, człowiekiem słowa; Brutus mężem przekonań i czynu. Hamlet ulega uczuciu i wrażeniom; Brutus się im opiera i idzie za przewodnią gwiazdą idei. O ile Hamlet niepewnym jest, gdy chwila wykonania przychodzi, o tyle Brutus panem swej woli, mężnym i stanowczym. Hamlet modlącego się króla zabić nie chce; Brutusa uroczyste posiedzenie senatu nie wstrzymuje. On kocha Cezara, i zabija go z przekonania o obowiązku, we krwi wziąwszy spadek idei republikańskich po starym swym imienniku. Życie wspólne z niewiastą surowego obyczaju i wielkiego męstwa, jaką jest Porcya, córka Katona, usposabia go na mściciela idei. Jedno może łączy i zbliża obu, to pewien rodzaj skeptycyzmu, przebijający się później w charakterze Brutusa: nie wierzy on w zwycięstwo tej idei, dla której się poświęca. Lecz to go większym jeszcze czyni.
Cezar, wrzekomy bohater tragedyi, nakreślony mistrzowsko, choć rysami niewielu i na drugim planie. Cały jego charakter występuje w scenie z Kalpurnią w domu, przed wyjściem do senatu. Wielki to mąż już w drugiej połowie swojego żywota, po za chwilą najwyższej siły, upojony potęgą, rozmarzony pochlebstwy, zmiękły powodzeniem, rojący o blaskach i czci, potrzebujący dworu, wieńców, okrzyków tłumu i kadzideł.
Każe się zmuszać do przyjęcia korony, odrzucając ją na pozór, a chciwie jej pragnąc w duszy. Tak samo, z równą potęgą prawdy przedstawiony jest Antoniusz, pełen ambicyi, dla której do wszelkich ofiar jest gotów, przebiegły, umiejący przybrać ton właściwy w każdem położeniu, znający słabe strony wszystkich i korzystający z nich raczej, niż z dodatnich charakteru przymiotów. Wie on, jak mówić do ludu, jak pozyskać senat, czem ująć Brutusa; podstęp i zdrada nic go nie kosztują, gdy i idzie o zdobycie panowania i władzy. Ludzie dlań są narzędziami, które gotów w każdej chwili poświęcić; mówi z krwią zimną o pozbyciu się tych, z którymi na innych spiskował przed chwilą. Lepidusa cierpi do czasu i listę proskrypcyjną z nim układa, jutro go na niej mając pomieścić. Brutus i on w scenie po zabiciu Cezara występują jako dwa kontrasty cnoty surowej i zręczności podstępnej, prawości, która ufa i przebiegłości, która korzysta. Nic lepiej nie uwydatnia cnoty republikanina nad tę politykę intryganta, który wielkiemi słowy na wędkę łapie serca czyste, przed ludem gra rolę wspaniałomyślną, probuje usposobień i narzuca mu te, jakich do swej gry potrzebuje. Mowa jego i cała scena z ludem jest w swym rodzaju arcydziełem. Tak samo charakterystyka Kassyusza i innych sprzysiężonych szczęśliwie bardzo wyrażona.
Historya nie potrzebowała tu być ani naciąganą ani gwałconą, aby wydała jako owoc tę wielką prawdę, że idee wielkich ludzi kruszą się i rozbijają o przebiegłość maluczkich, że w świecie rzeczywistości zręczność więcej waży niż cnota, przebiegłość chytra niż prawość, i że prosta droga nie zawsze do mety prowadzi. Dramat rozwija się szybko, nieprzerwanie, żadnymi epizodycznymi obrazy nie wstrzymywany. Śmierć Porcyi nawet, któraby była mogła dostarczyć wątku do pięknej sceny, zaledwie jest wspomnianą, tak jak wspaniała jej postać na to tylko zdaje się wprowadzoną w początku, aby nam ukazała małżonkę godną takiego bohatera. Rozmowa jej, gdy usiłuje wybadać męża, dostateczną jest do uwydatnienia charakteru córki Katona.
Za życia Szekspira Juliusz Cezar drukowanym nie był. Zdaje się, że Globus, na którym go z wielkiem powodzeniem przedstawiano, rękopism autora dla własnego tylko zachował użytku. Tragedya o Juliuszu Cezarze (the tragedie of Julius Caesar) wyszła po raz pierwszy w zbiorowem wydaniu 1623 r.
Powodzenie tragedyi miało być wielkie bardzo, o czem przekonywa najlepiej, wkrótce po ukazaniu się jej, mnóstwo w ślad goniących obrabiań tego przedmiotu na scenach i w druku.
Komentatorowie Szekspira, z formy i stylu wnosząc, Cezara do pierwszych lat XVII wieku odnoszą. Z wiersza w Miror of Martyr’s, Weewers’a, dowodzi Halliwell, iż ukazanie się tragedyi musiało poprzedzić rok 1601; wspomina on o tem, jak Brutus „wielogłowemu tłumowi umiał wmówić, iż Cezar był chciwym władzy, a wymowny Marek Antoniusz potrafił zmienić zręcznie to usposobienie ludu“.
W Drayton’a „Baron’s Wars“ (1603), są zapożyczone wiersze Szekspira z mowy Marka Antoniusza. Najlepszym dodowem, że nie przypadkowa to analogia i podobieństwo, jest to, iż wiersze z razu z pamięci powtórzone niedokładnie, w późniejszych wydaniach, gdy po śmierci Szekspira rękopism sztuki stał się dostępnym, w roku 1619 już są dosłownie przepisane.
W literaturze angielskiej historya Cezara wspomnianą jest w Gosson’a School of Abuse w roku 1579 pod tytułem: „History of Caesar and Pompey“. W roku 1604, jest Julius Caesar W. Alexandra (Lorda Sterlina); Henslowe’a dziennik w roku 1602 mówi o tragedyi Caesar’s Fall“, kilku autorów, Munday’a, Drayton’a Webster’a i Midleton’a. W roku 1607, na prywatnym teatrze grali studenci Oxfordscy „The tragedie of Caesar and Pompey, or Caesar’s Revenge“. (Od Farsali do Filippów). W roku 1582, wspomniony jest łaciński dramat Richarda Aedes, zaginiony.
Szekspira tragedyę przerobioną przez Dryden’a i Davenant’a, drukowano w Londynie w roku 1719. (Julius Caesar, with the death of Brutus). Książę Buckingham podzielił ją na dwie: na Juliusza Cezara i Marka Brutusa, opatrzywszy prologami i chórami (drukowane w roku 1722).




OSOBY:
Juliusz Cezar.
Oktawiusz Cezar,   tryumwirowie po śmierci Cezara.
Marek Antoniusz,
Marek Emiliusz Lepidus,
Cycero,   senatorowie.
Publiusz,
Popilius Lena,
Marek Brutus,   sprzysiężeni przeciw Juliuszowi Cezarowi.
Kassyusz,
Kaska,
Treboniusz,
Ligaryusz,
Decyusz Brutus,
Metellus Cymber,
Cynna,
Flawiusz,   trybunowie ludu.
Marullus,
Artemidorus, sofista z Knidos.
Wróżbiarz.
Cynna, poeta. Inny Poeta.
Lucyliusz,   przyjaciele Brutusa i Kassyusza.
Tytyniusz,
Messala,
Młody Kato,
Wolumniusz,
Warro, Klitus, Klaudyusz, Strato, Lucyusz, Dardaniusz, słudzy Brutusa.
Pindarus, sługa Kassyusza.
Kalpurnia, żona Cezara.
Porcya, żona Brutusa.
Senatorowie, Obywatele, Straże i t. d.
Scena najprzód w Rzymie, później w Sardes, nakoniec pod Filippi.




JULIUSZ CEZAR.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ulica w Rzymie.
(Wchodzą: Flawiusz, Marullus i tłum Pospólstwa).

Flawiusz.  Precz stąd, próżniaki, wracajcie do domów,
Alboż dziś święto? Jakto, czy nie wiecie,
Że w dniu roboczym niewolno czeladzi
Bez znamion swego rzemiosła wychodzić?
Ty pierwszy powiedz, z jakiegoś jest cechu?
1 Obyw.  Ja, panie, jestem cieśla.
Marullus.  A gdzie twój liniał i skórzany fartuch?
Czemuś w świąteczne wystroił się szaty?
A ty co robisz?

2 Obyw.  Jużci, panie, w porównaniu z majstrem pięknego rzemiosła, jestem niewiele, bo, jakbyś powiedział, jestem tylko partaczem.
Marullus.  Twoje rzemiosło? Odpowiedz natychmiast.
2 Obyw.  Co do mojego rzemiosła, panie, spodziewam się, że mogę je praktykować ze spokojnem sumieniem; jestem, panie, łataczem dziurawych podeszew.
Flawiusz.  Ale twoje rzemiosło, hultaju? Obrzydły hultaju, twoje rzemiosło?
2 Obyw.  Tylko, panie, nie pęknij ze złości, choć na ten przypadek potrafiłbym cię może naprawić.
Marullus.  Co rozumiesz przez twoje: naprawić, zuchwalcze?
2 Obyw.  Co rozumiem, panie? Rozumiem: załatać.
Flawiusz.  To, widzę, jesteś szewcem łataczem, czy nie prawda?
2 Obyw.  Prawda, panie. Żyję z szydła i nie mieszam się do cudzych interesów, ani ludzi, ani kobiet, dość mi na Szydłowieckich. Tak jest, panie, jestem chirurgiem starych chodaków, bo gdy są w wielkiem niebezpieczeństwie, przywracam je do zdrowia. Wszyscy uczciwi ludzie, co kiedykolwiek na wołowej skórze chodzili, chodzili na mojej robocie.
Flawiusz.  Lecz czemu dzisiaj warsztat opuściłeś?
Czemu z tym tłumem włóczysz się po mieście?
2 Obyw.  Żeby prędzej obuwie schodzili, a mnie przysporzyło się roboty. Ale rzetelnie mówiąc, panie, świętujemy, żeby zobaczyć Cezara i radować się z jego tryumfu.

Marullus.  Z czego się cieszyć? Gdzie jego podboje?
Gdzie jeńcy tłumem wiedzeni do Rzymu,
Tryumfalnego ozdoba rydwanu?
O tępe głowy, stokroć bydląt gorsze,
O serca twarde, twardsze od kamienia,
Czy wam nieznane imię Pompejusza?
Ileż to razy ubiegł wam dzień cały
Na murach, dachach, na kominach domów,
Z dziećmi na ręku, w cierpliwej nadziei,
Ze Pompejusza wielkiego ujrzycie?
Zaledwo rydwan jego się pokazał,
Ileż to razy, na wasze okrzyki,
W swoich głębinach zadrżał Tybr schowany
Na rozgłos echa swych brzegów skalistych?
A teraz szaty bierzecie świąteczne,
Tłumnie warsztaty wasze opuszczacie,
Sypiecie kwiaty na drogę zwycięzcy,
Co z Pompejusza krwi dziś tryumfuje.
Idźcie do domów, a tam, na kolanach,
Błagajcie bogów, by w swem miłosierdziu,
Raczyli od was plagi te odwrócić,
Które niewdzięczność wasza ściągnąć musi.
Flawiusz.  Słuchajcie rady tej, obywatele,

A, żeby grzech wasz do reszty okupić,
Ze wszystkich ulic zgromadźcie biedaków,
Nad brzegiem Tybru idźcie spólnie płakać,
Aż fale jego, łez potokiem wzdęte,
Dosięgną znaku największych wylewów.

(Wychodzą Obywatele).

Patrz, jak zły kruszec słowem dal się zmiękczyć;
Uciekli milczkiem w swej winy uczuciu.
Ty idź tą stroną do wzgórz Kapitolu,
Ja tamtą pójdę; gdy znajdziesz po drodze,
Zdzieraj z posągów świąteczne ozdoby.
Marullus.  Będzież nam wolno? Wszak dziś, jak wiesz dobrze,
Obchodzą w Rzymie święto Luperkaliów.
Flawiusz.  Nie zważaj na to; niechaj żaden posąg
Nie nosi znamion Cezara trofeów.
Ze wszystkich ulic pozmiatam hołotę,
I ty, gdzie znajdziesz, porozganiaj tłumy,
Z skrzydeł Cezara rwij rosnące pióra,
Ażeby średnim podlatywał szlakiem;
Inaczej bowiem w chmurach z ócz nam zniknie,
Zegnie nam karki niewolniczą trwogą. (Wychodzą).

SCENA II.
Plac publiczny w Rzymie.
(Wchodzą procesyonalnie, przy odgłosie muzyki: Cezar, Antoniusz ubrany do gonitwy, Kalpurnia, Porcya, Decyusz, Cycero, Brutus, Kassyusz i Kaska, za nimi tłumy ludu, śród którego Wróżbiarz).

Cezar.  Kalpurnio —
Kaska.  Cicho! bo Cezar chce mówić.

(Ustaje muzyka).

Cezar.  Kalpurnio —
Kalpurnia.  Słucham.
Cezar.  Stań na środku drogi,
Po której będzie przebiegał Antoniusz.
Antoni!
Antoniusz.  Jaka wola twa, Cezarze?

Cezar.  W twym biegu tylko nie omieszkaj, proszę,
Dotknąć Kalpurnii, bo jak mówią starzy,
W świętych gonitwach trącona niepłodna
Swej niepłodności utraca przekleństwo.
Antoniusz  Gdy Cezar mówi „zrób to“, rzecz zrobiona.
Cezar.  Zaczynaj, wierny przyjętym obrzędom. (Muzyka).
Wróżb.  Cezarze!
Cezar.  Któż to me wymówił imię?
Kaska.  Cicho! (Ustaje muzyka).
Cezar.  Kto z tłumu zawołał: Cezarze!
Głosem nad wszystkie trąby przenikliwszym?
Niech odpowiada, Cezar słuchać gotów.
Wróżb.  Strzeż się Id marca.
Cezar.  Co to jest za człowiek?
Brutus.  To wróżbiarz; radzi, byś strzegł się Id marca.
Cezar.  Niech się tu stawi, chcę w oczy mu spojrzeć.
Kaska.  Zbliż się, wróżbiarzu, spojrzyj na Cezara.
Cezar.  Co mi mówiłeś? Raz jeszcze mi powtórz.
Wróżb.  Strzeż się Id marca.
Cezar.  To jakiś marzyciel;
Dajmy mu pokój, a nie traćmy czasu.

(Odgłos trąb. Wychodzą wszyscy prócz Brutusa i Kassyusza).

Kassyusz  Czy chcesz zobaczyć cały ciąg gonitwy?
Brutus.  Nie.
Kassyusz  Chodź, chodź proszę.
Brutus.  Nie bawią mnie święta;
Brak mi na żywym duchu Antoniusza.
Lecz, żeby nie być twym chęciom zawadą,
Żegnam cię teraz.
Kassyusz  Słuchaj mnie, Brutusie.
Ze smutkiem widzę od pewnego czasu,
Że nie masz dla mnie ni spojrzeń uprzejmych,
Ani dowodów braterskiej miłości
Dla przyjaciela, który cię tak kocha,
Podając zimną, obojętną rękę.
Brutus.  Błędne twe sądy, dobry mój Kassyuszu;
Bo jeśli moje spojrzenia są chmurne,
To skutkiem uczuć w duszy mojej skrytych.

Jestem igraszką dziwnych namiętności,
Tysiące myśli w głowie mi się snuje,
Co mogły zmienić duszy mej obyczaj;
Lecz niech to moich nie smuci przyjaciół
(Do których liczby należysz, Kassyuszu),
Niech mówią raczej, widząc moją zmianę,
Że biedny Brutus, dziś w wojnie sam z sobą,
Oznak przyjaźni dla drugich zapomniał.
Kassyusz.  Więc mylnie o twych uczuciach sądziłem;
Błąd ten powodem, że w serca głębinach
Godne rozwagi pogrzebałem myśli.
Powiedz, czy możesz swoją twarz sam widzieć?
Brutus.  Nie, oko bowiem widzieć się nie może,
Chyba w zwierciedle odbite.
Kassyusz.  To prawda,
I rzecz bolesna, że nie masz, Brutusie,
Zwierciadła, w którem cieńbyś swój zobaczył,
Wartość twą całą, tajną dziś dla ciebie.
Słyszałem Rzymian, najpierwszych godnością,
(Z nieśmiertelnego wyjątkiem Cezara)
Pod jarzmem czasu boleśnie jęczących,
Którzy pragnęli, by szlachetny Brutus
Mógł mieć ich oczy.
Brutus.  W jakąż groźną przepaść
Chcesz mnie prowadzić, gdy pragniesz, Kassyuszu,
Bym szukał w sobie, czego we mnie niema?
Kassyusz.  Więc słuchaj teraz słów moich, Brutusie.
Skoro nie możesz sam siebie zobaczyć,
Pozwól niech twojem dziś będę zwierciadłem,
Niech ci odsłonię, co w tobie się kryje,
A o czem dotąd nie wiedziałeś jeszcze.
Słów mych, Brutusie, nie miej w podejrzeniu,
Bo gdybym tylko powszednim był śmieszkiem,
Gdybym na lada oznakę przyjaźni
Szafował wiecznej miłości przysięgi,
Pochlebiał drugim, cisnął ich do piersi,
Żeby ich potem czernić za oczyma,
Gdybym śród uczty wszystkim biesiadnikom,

Jak na potrawę, przyjaźń mą, zastawiał,
Mógłbyś mnie wtedy niebezpiecznym nazwać.

(Odgłos trąb i okrzyki za sceną)

Brutus.  Co krzyk ten znaczy? Drżę, aby lud rzymski
Cezara królem swoim nie obwołał.
Kassyusz.  Drżysz? Więc przypuszczam, że tego nie pragniesz?
Brutus.  Nie pragnę tego, choć kocham go szczerze.
Ale dlaczegóż tak długo mnie trzymasz?
Jaki twój zamiar? Co chcesz mi powiedzieć?
Jeśli publiczne dobro masz na celu,
Postaw śmierć z jednej, honor z drugiej strony,
Na oba spojrzę okiem obojętnem,
Bo niechaj bogi tak mi dopomogą,
Sława mi droższa nad życie jest moje.
Kassyusz.  Znam ja tak dobrze twojej duszy cnoty,
Jak znam dokładnie twarzy twojej rysy.
Więc słuchaj, honor słów mych będzie treścią.
Nie wiem, co myślisz o naszem tu życiu,
Co myślą inni; co do mnie, wyznaję,
Że chciałbym raczej umrzeć tysiąc razy,
Niż drżeć w obliczu równej mi istoty.
Wolny, jak Cezar, na świat ten przyszedłem,
I ty tak wolny, jak on, wyrośliśmy,
Jak on zimowe znosić zdolni mrozy.
Raz, zapamiętam, w dzień wietrzny i chłodny,
Gdy Tybr gniewliwie chłostał swoje brzegi,
Mówił mi Cezar: „masz serce, Kassyuszu,
W te gniewne fale skoczyć ze mną razem,
I do drugiego płynąć ze mną brzegu?“
Na jego słowa, jak byłem ubrany,
Skoczyłem w wodę, wołając: „płyń za mną!“
Jakoż w ryczące rzucił się bałwany;
Silnem ramieniem siekliśmy je wspólnie,
Torując drogę piersiom nieulękłym.
Lecz nim do naszej dobiliśmy mety,
Słyszę Cezara: „ratuj mnie, bo tonę!“
Ja, jak Eneasz, wielki nasz poprzednik,
Na swych ramionach, z gorejącej Troi,

Starego ojca uniósł Anchizesa,
Uratowałem z fal Tybru Cezara.
I ten sam Cezar bogiem dzisiaj został!
Kassyusz, jak robak, czołgać się ma przed nim
Na obojętne skinienie Cezara!
Na febrę zapadł, kiedy był w Hiszpanii,
Widziałem, cały trząsł się w paroksyzmie,
Tak jest, tym bogiem trzęsło zimno febry;
Przelękłe lica straciły rumieniec,
Oko, co dzisiaj trwoży świat spojrzeniem,
Blask utraciło; słyszałem, jak jęczał;
Język, którego każde słowo teraz
Rzym do swych dziejów skrzętnie zapisuje,
Jak słabe dziewczę, wolał miłosiernie:
„Podaj mi szklankę wody, Tytyniuszu“.
Jak się nie dziwić, gdy człowiek tak słaby
Prześciga teraz wszystkich majestatem,
Pierwszeństwa palmę sam sobie przywłaszcza.

(Odgłos trąb, okrzyki za sceną).

Brutus.  Krzykiem tym pewno lud rzymski potwierdza
Nowe zaszczyty na Cezara zlane.
Kassyusz.  Cezar, jak kolos, cały świat okraczył,
My się, jak karły, u nóg mu czołgamy,
Szukając grobu dla naszej niesławy.
Drogi Brutusie, są w życiu tem chwile,
W których przeznaczeń swych panem jest człowiek.
Jeśliśmy zeszli do nędznej sług roli,
To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina.
Brutus i Cezar, — co jest w tym Cezarze?
W czem to nazwisko od twego dzielniejsze?
Napisz je razem, twoje równie piękne;
Wymów je razem, twoje równie dźwięczne;
Zważ je, tą samą w obu znajdziesz wagę;
Zaklnij ich siłą, a imię Brutusa
Wywoła duchy jak imię Cezara. (Okrzyki za sceną).
Powiedz, przez Boga, czem się Cezar żywi,
Że tak potężnie nad wszystkich nas wyrósł?
Wstyd czasom naszym! Utraciłeś, Rzymie,

Szlachetnych ludzi szlachetne nasiona!
Kiedyż wiek cały, od czasu potopu,
Mąż jeden tylko swą chwałą zapełniał?
Kiedyż po wielkich placach tego miasta
Mąż jeden tylko śmiałby się panoszyć?
Rzym, wielkie miasto, wielką jest pustynią,
Kiedy jednego ma tylko mieszkańca.
Jak ja, zapewne słyszałeś od ojców,
Że w naszem mieście żył przed laty Brutus,
Który tak chętnie zniósłby w jego murach
Stolicę dyabła jak godność królewską.
Brutus.  Wiem, że mnie kochasz; wiem, do czego zmierzasz.
Co o tem myślę, jak czasy te sądzę,
Później ci powiem; na teraz, Kassyuszu,
Nie mówmy o tem, na przyjaźń cię proszę.
Do serca wezmę, co już powiedziałeś,
Co masz powiedzieć, wysłucham cierpliwie.
Wynajdę porę lepszą, stosowniejszą,
W której pomówim o tej wielkiej sprawie,
Dziś, przyjacielu, jedno dodam słowo:
Przódyby Brutus wolał ziemię kopać,
Niż się imieniem syna Rzymu chełpić
Pod warunkami tak bolesnej treści,
Jakie nam czasy zdają się nakładać.
Kassyusz.  Cieszę się teraz, że słowa me słabe
Mogły tę iskrę z Brutusa wydobyć.

(Wchodzi Cezar z Orszakiem).

Brutus.  Święto skończone i Cezar powraca.
Kassyusz.  W przechodzie Kaskę pociągnij za rękaw,
On nam opowie, na swój cierpki sposób,
Wszystkie ciekawe obrzędu wypadki.
Brutus.  Zrobię, jak mówisz. Ale patrz, Kassyuszu,
Zawisła chmura na czole Cezara,
Sług wyłajanych wszyscy mają minę,
Kalpurnia zbladła, oczy Cycerona,
Niby łasicy ogniste źrenice,
Błyszczą jak zawsze, kiedy w Kapitolu
Spotka śród rozpraw opór senatorów.

Kassyusz.  Kaska nam całą powie tajemnicę.
Cezar.  Antoniuszu!
Antoniusz.  Cezarze!
Cezar.  Lubię otyłych ludzi koło siebie,
Z rumianą twarzą, a dobrym snem w nocy;
Ale ten Kassyusz, wybladły i chudy
Za wiele myśli — to Grek niebezpieczny.
Antoniusz.  Nie bój się; mąż to nie jest niebezpieczny,
To rzymski magnat i dobrze myślący.
Cezar.  Wolałbym jednak, by lepszej był tuszy.
Lecz nie drżę przed nim, choć, gdybym znał trwogę,
Z nikim mniej chętnie spotkaćbym się nie chciał,
Jak z tym z wywiędłą twarzą Kassyuszem.
Za wiele czyta, a bystrem spojrzeniem
Przenika ludzkie zamysły i czyny,
Nie lubi zabaw, jak ty, mój Antoni,
Unika pieśni, a tak się uśmiecha,
Jakby sam z siebie szydził, sobą gardził,
Że mu co mogło uśmiech ten wywabić.
Dla takich ludzi zawsze jest goryczą,
Kiedy wyższego od siebie zobaczą:
Dlatego są to ludzie niebezpieczni.
Mówię to, czego lękaćby się trzeba,
A nie to, czego Cezarby się lękał,
Bo jestem zawsze, jak byłem, Cezarem.
Stań mi na prawo, ucho to nie słyszy,
Powiedz mi szczerze, co ty o nim myślisz.

(Wychodzi Cezar ze swoim Orszakiem, s którego zostaje tylko Kaska).

Kaska.  Pociągnąłeś mnie za rękaw; czy masz mi co powiedzieć?
Brutus.  Chciałem się spytać, co się wydarzyło,
Że Cezar takie pochmurne ma czoło.
Kaska.  Jakto, czy z nim nie byłeś?
Brutus.  Czyżbym się pytał, co się wydarzyło?

Kaska.  Otóż ofiarowano mu koronę, ale on odepchnął ją płazem ręki — tak — na ten widok lud cały wybuchnął okrzykami.
Brutus.  A jaki był powód następnych okrzyków?
Kaska.  To samo.
Kassyusz.  Trzy razy brzmiały oklaski; co je wywołało po raz trzeci?
Kaska.  Zawsze to samo.
Brutus.  Więc mu trzy razy ofiarowano koronę?
Kaska.  Trzy razy, a on ją trzy razy odepchnął, a za każdym razem łagodniej, a na każde odepchnięcie moi uczciwi sąsiedzi wrzeszczeli z całego gardła.
Kaska.  Kto mu ofiarował koronę?
Kaska.  A któżby, jeśli nie Antoniusz!
Brutus.  Opowiedz nam wszystkie szczegóły, dobry Kasko.
Kaska.  Równieby mi było łatwo stryczek sobie na szyję zarzucić, jak wam wszystkie szczegóły opowiedzieć; było to proste błazeństwo i nie zwracałem na nie uwagi. Widziałem, jak Marek Antoniusz ofiarował mu koronę — choć to nie była korona, ale raczej coś na kształt wieńca — i jak wam mówiłem, Cezar odepchnął ją natychmiast, mimo tego jednak, mojem zdaniem, radby ją był zatrzymał. Niedługo potem ofiarował mu ją powtórnie, a on ją powtórnie odepchnął, choć, mojem zdaniem, markotno mu było usunąć od niej palce. Ofiarował mu ją nakoniec po raz trzeci, on ją po raz trzeci odepchnął, a za każdem odepchnięciem wrzeszczała hołota, klaskała w popadane ręce, ciskała do góry zatłuszczone szlafmice, i wyziewała taką masę śmierdzącego oddechu z radości, że Cezar nie przyjął korony, iż mało co nie udusiła Cezara, bo zemdlał i upadł. Co do mnie, lękałem się śmiać, z obawy, żebym otwierając usta, nie wciągnął zatrutego powietrza.
Kassyusz.  Jakto? Więc mówisz, że upadł omdlały?
Kaska.  Upadł na środku rynku; zapieniły mu się usta, stracił mowę.
Brutus.  Napadł go pewno paroksyzm padaczki.
Kassyusz.  Nie, nie, nie Cezar chory na padaczkę,
Lecz ty, Brutusie, lecz ja, ale Kaska.
Kaska.  Nie wiem, co przez to rozumiesz, ale tego jestem pewny, że Cezar upadł. Jeżeli hałastra nie klaskała i nie świstała, stosownie do tego, jak jej się podobał lub nie podobał, tak zupełnie, jak to robi z komedyantami na teatrze, ogłoście mnie za kłamcę przed światem.
Brutus.  A co powiedział, gdy do zmysłów wrócił?
Kaska.  Gdy postrzegł, nim upadł, iż głupia trzoda cieszyła się z tego, że nie przyjął korony, rozpiął togę i pokazał jej gardło, jakby pragnął, żeby mu go poderznęła. Gdybym był jednym z tych czeladników, bodajem się dostał na samo dno piekła, między największych szubrawców, jeślibym go nie był wziął za słowo. Tak więc upadł, a ledwo przyszedł do zmysłów, powiedział, że jeśli mu się jakie niestosowne wymknęło słówko, prosi dostojnych słuchaczów, żeby raczyli pamiętać na jego niemoc. Trzy lub cztery dziewki przy mnie stojące krzyknęły: nieboraczek! i z całego serca wszystko mu przebaczyły. Ale nie trzeba na nie zważać, boć gdyby Cezar zamęczył własne ich matki, to i wtedy jeszcze zrobiłyby to samo.
Brutus.  I po tej scenie wyszedł zasmucony?
Kaska.  Tak jest.
Kassyusz.  Czy Cycero nic nie powiedział?
Kaska.  I owszem, powiedział coś po grecku.
Kassyusz.  Co takiego?
Kaska.  Jeśli wam to powiem, bodajem was nigdy więcej na oczy nie widział. Ale ci, co go zrozumieli, poglądali na siebie z uśmiechem i kiwali głowami; lecz dla mnie było to po grecku. Mam jeszcze inną dla was nowinę: Marullus i Flawiusz, za to, że zdarli wieńce z posągów Cezara, zostali skazani na milczenie. Żegnam was. Było tam jeszcze innych błazeństw niemało, tylko że zapomniałem.
Kassyusz.  Czy chcesz, Kasko, wieczerzać dziś ze mną?
Kaska.  Nie, przyjąłem już inne zaproszenie.
Kassyusz.  To przynajmniej jutro czy będziesz mógł przyjść do mnie na obiad?
Kaska.  Chętnie, jeśli jeszcze jutro będę przy życiu, lub ty nie zmienisz myśli, lub obiad twój wart będzie moich zębów.
Kassyusz.  Czekam więc na ciebie.
Kaska.  Czekaj. Bądźcie zdrowi! (Wychodzi).
Brutus.  Jakiż się ciężki zrobił z niego człowiek!
Miał jednak bystrość, gdy był z nami w szkole.
Kassyusz.  I ma ją teraz, tam gdzie czyn szlachetny
Czeka na pomoc duszy nieulękłej,
Ociężałości formą przyodziany.
Szorstkość jest tylko zaprawą dowcipu,
Robi smaczniejszem każde jego słowo.
Brutus.  I ja tak myślę. Bywaj zdrów, Kassyuszu;
Gdybyś chciał ze mną jutro się rozmówić,
Przyjdę do ciebie, lub jeżeli wolisz,
Będę na ciebie w domu moim czekał.
Kassyusz.  Przyjdę; tymczasem myśl o świata losach.

(Wychodzi Brutus).

Widzę, szlachetnym twoja myśl jest kruszcem,
Lecz wpływ ją obcy w żużel łatwo zmienia.
Rzecz też zbawienna, gdy szlachetna dusza
Tylko w szlachetnych dusz przebywa kole,
Bo któż tak silny, by się nie dać uwieść?
Cezar ma do mnie wstręt, Brutusa kocha;
Gdybym Brutusem, a on był Kassyuszem,
Nie takby łatwo serce moje podbił.
Tej nocy rzucę mu przez jego okna
Pisma różnemi kreślone rękami,
A wszystkich treścią wielkie poważanie
Całego Rzymu dla jego nazwiska;
Napomknę ciemno o Cezara dumie:
Niech potem Cezar strzeże swojej głowy,
Zginie — lub cięższe grożą nam okowy (wychodzi).

SCENA III.
Rzym. — Ulica.
(Grzmoty i błyskawice. Z dwóch stron przeciwnych wchodzą: Kaska z dobytym mieczem i Cycero).

Cycero.  Witam cię Kasko, czy byłeś śród tłumu,
Co odprowadził Cezara do domu?

Lecz co twa bladość, co przestrach twój znaczy?
Kaska.  Jakto? ty nie drżysz, kiedy ziemia cała
Na swych podstawach jak szałas się chwieje?
O Cyceronie, widziałem ja burze,
W których wiatr łamał dęby jak badyle,
Widziałem morze wściekłością spienione,
Jak wzdętą falą groźne chmury siekło,
Lecz nigdy, przedtem, tej dopiero nocy
Widziałem burzę ogniem miotającą.
Lub w niebie wojna szaleje domowa,
Lub zagniewany na ród ludzki Jowisz
Chce ziemię w popiół zamienić pożarem.
Cycero.  Czyś widział jakie cudowne zjawisko?
Kaska.  Prosty niewolnik (a znam go z widzenia)
Podniósł lewicę — buchnęła płomieniem
Jakby dwadzieścia gorzało pochodni,
A ręka jednak nie czuła płomienia.
Potem, patrz, oręż mam jeszcze dobyty,
Lwa zobaczyłem u stóp Kapitolu,
Krwawą źrenicą spojrzał na mnie groźno,
I wybiegł, żadnej nie robiąc mi krzywdy.
Spotkałem później tłumy bladych niewiast,
Skostniałych trwogą, które mi przysięgły,
Że przed ich okiem, po ulicach miasta
Tłum ludzi, całych w ogniu się wałęsał.
Wczora, ptak nocy, o samem południu
Usiadł na rynku i hukał żałośnie.
Na tyle cudów niech mi nikt nie mówi:
„To rzecz zwyczajna, dam ci tłomaczenie“,
Bo ja powiadam, to groźne są znaki
Klęsk dla tej ziemi, na której się jawią.
Cycero.  Wyznaję, Kasko, dziwne to są czasy;
Lecz ludzie rzeczy tak jak chcą tłomaczą,
Kiedy ich treści nie mogą przeniknąć.
Czy Cezar będzie jutro w Kapitolu?
Kaska.  Tak myślę. Wydał rozkaz Antoniemu,
By ci oznajmił jutrzejsze zebranie.
Cycero.  Dobranoc, Kasko, trudno się przechadzać

Pod takiem niebem.
Kaska.  Bądź zdrów, Cyceronie!

(Wychodzi Cycero. — Wchodzi Kassyusz).

Kassyusz.  Kto tam?
Kaska.  Rzymianin.
Kassyusz.  Poznałem cię z mowy.
To Kaska.
Kaska.  Widzę, że dobre masz ucho.
Co za noc!
Kassyusz.  Właśnie dla uczciwych ludzi.
Kaska.  Kto widział kiedy niebo równie groźne?
Kassyusz.  Ten, który widział ziemię tak występną.
Co do mnie, Kasko, zbiegałem ulice,
Szydziłem z wszystkich gróźb burzliwej nocy,
Z togą rozpiętą, jak ją teraz widzisz,
Piorunom nagą pierś mą pokazałem;
A kiedy ogień niebieski się zdawał
Rozdzierać czarne sklepy firmamentu,
Podbiegłem stanąć na drodze błyskawic.
Kaska.  Czemu, Kassyuszu, niebo tak kusiłeś?
Wszak to rzecz ludzka drżeć i blednąc trwogą,
Gdy bóg potężny znak daje widomy
Swojego gniewu piorunów poselstwem.
Kassyusz.  Ciężki twój umysł; nie masz iskry życia,
Co tleć powinna w piersiach Rzymianina,
Lub, jeśli masz ją, popiół ją zasypał.
Twarz twoja blada, oczy obłąkane,
We wszystkich rysach twoga i zdziwienie,
Że niebo groźną zdradza niecierpliwość.
Lecz gdybyś zważył prawdziwe przyczyny
Ognia błyskawic, duchów wędrujących,
Ptastwa i bydląt natury niepomnych,
Starców bez myśli, dzieci rachujących;
Gdybyś chciał zbadać, skąd wszystkie istoty
Wspak przyrodzonych praw zdają się rządzić,
Łatwobyś odkrył, że to niebios wola
Te potworności wszystkie wywołała,
Ażeby przestrach znakiem był dla ludzi,

Że się coś w mieście knuje potwornego.
Ja ci też, Kasko, mógłbym wskazać męża,
Który do groźnej nocy tej podobny,
Grzmi, błyska, groby otwiera i ryczy
Jak lew przy bramach. Kapitolu ryczał;
Męża, co siłą tobie lub mnie równy,
Wyrósł potwornie i zagraża ziemi,
Jak jej groziły cudowne zjawiska.
Kaska.  Czy masz na myśli Cezara, Kassyuszu?
Kassyusz.  Na co się przyda wiedzieć, o kim mówię?
Swych przodków ciała mają dziś Rzymianie,
Lecz dusze przodków, niestety, umarły!
Duch matek naszych dzisiaj nami rządzi;
Niewieście dusze zdradzamy pokorą.
Kaska.  Prawda, słyszałem, że senatu myślą
Jutro Cezara uwieńczyć koroną,
Którą mu wszędzie nosić będzie wolno
Z jednym wyjątkiem włoskiej naszej ziemi.
Kassyusz.  To wiem, gdzie sztylet ten utopić trzeba;
Kassyusz z niewoli wybawi Kassyusza.
Tem bóg litosny słabym daje siłę,
Tem bóg poskramia tyranów potęgę;
Wieże kamienne, zatęchłe więzienia,
Spiżowe mury, żelazne kajdany
Potęgi ducha wstrzymać nie zdołają;
Duch, ziemskich kajdan znużony ciężarem,
Zawsze ma siłę do swobody wrócić.
Co wiem, niech ze mną i ziemia wie cała:
Cząstkę niewoli, która na mnie ciąży,
Kiedy zapragnę, otrząsnąć potrafię. (Grzmoty).
Kaska.  I ja w niej dłoni równą mam potęgę,
I jak ja, każdy niewolnik ma siłę
Swojej niewoli potargać łańcuchy.
Kassyusz.  Dlaczegóż Cezar ma tu być tyranem?
Biedne stworzenie! On wielkimby nie był,
Gdyby nie widział, żeśmy owiec trzodą,
I dla sarn stada on lwem tylko został.
Kto nagle wielki ogień chce zapalić,

Podsuwa iskrę pod snop wielkiej słomy:
Ach, jakie plewy, jakie z Rzymian śmiecie,
Kiedy płomieniem swym oświecać muszą
Tak nędzne, podłe jak Cezar stworzenie!
Lecz, o boleści! dokąd mnie prowadzisz?
Może rozmawiam z chętnym niewolnikiem,
I będę musiał z moich słów zdać liczbę;
Lecz miecz mam w dłoni, szydzę z niebezpieczeństw.
Kaska.  Rozmawiasz z Kaską nie z obłudnym szpiegiem.
Masz moją rękę; wyszukaj stronników,
Chętnych za krzywdy nasze pomsty szukać,
A moja noga tam stanie bez trwogi,
Gdzie najśmielszego znajdzie ślad mściciela.
Kassyusz.  Przyjmuję rękę. Słuchaj teraz, Kasko;
Już potrafiłem do myśli mych skłonić
Najpierwszych cnotą i znaczeniem Rzymian,
Z nimi układam wielkie przedsięwzięcia,
Pełne honoru, pełne niebezpieczeństw.
Wiem, że w tej chwili już wszyscy zebrani
Czekają na mnie w Pompeja krużganku,
Bo śród piorunów, śród tej nawałnicy
Puste i głuche są Rzymu ulice;
Wszystkie żywioły, jak zamiary nasze,
Są krwawe, groźne, ogniem buchające.

(Wchodzi Cynna).

Kaska.  Cicho, ktoś śpiesznym zdąża ku nam krokiem.
Kassyusz.  O, to przyjaciel; poznałem po chodzie,
To Cynna. Cynno, dokąd ci tak śpieszno?
Cynna.  Szukam cię. Kto to? Czy Metellus Cymber?
Kassyusz.  Nie, to jest Kaska, to nasz. Kto mnie czeka?
Cynna.  Cieszę się z tego. Co za noc straszliwa!
Kilku z nas dziwne widziało zjawiska.
Kassyusz.  Czy mnie czekają?
Cynna.  Wszyscy niecierpliwi.
O, gdybyś zdołał dobrej naszej sprawie
Zapewnić pomoc szlachetną Brutusa!
Kassyusz.  Dzielny mój Cynno, dobrej bądź otuchy.
Zabierz to pismo i dołóż starania,

Żeby je Brutus znalazł jutro rano
W pretorskiem krześle; a to, rzuć mu oknem;
A do posągu starego Brutusa
To przylep woskiem; później złącz się z nami,
Będziem w krużganku Pompejusza radzić.
Czy są tam Decyusz Brutus i Treboniusz?
Cynna.  Tylko Metellus Cymber nieobecny,
Wybiegł, ażeby w twym domu cię szukać.
A teraz idę zlecenia twe spełnić.
Kassyusz.  Idź, my czekamy w teatrze Pompeja.

(Wychodzi Cynna).

Chodź ze mną, Kasko, a nim dzień zaświta,
Pójdziemy razem do Brutusa domu.
Trzy jego części już po naszej stronie,
A będzie cały po pierwszej rozmowie.
Kaska.  O, Brutus silnie ludu sercem włada!
To coby zbrodnią mogło w nas się wydać,
Jego powagi wszechmocną alchemią
Zmieni się w cnotę i szlachetne dzieło.
Kassyusz.  Dobrze pojąłeś całą jego wartość,
Jego potrzebę dla naszych zamiarów.
Nie traćmy czasu, już północ minęła,
A nim zaświta, on naszym być musi. (Wychodzą).




AKT DRUGI.
SCENA I.
Rzym. Ogród Brutusa.
(Wchodzi Brutus).

Brutus.  Holo, Lucyuszu! Nie mogę rozpoznać
Po gwiazd obrocie, jak daleko rano.
Hola, Lucyuszu! Ach, jakżebym pragnął
Jego mieć wady, jak on spać głęboko!

Hola, Lucyuszu! obudź się, Lucyuszu!

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Czy mnie wołałeś, panie?
Brutus.  Idź i pochodnię zapal w mej komnacie,
Wróć zawiadomić, jak będzie gotowa.
Lucyusz.  Idę wykonać rozkazy twe, panie. (Wychodzi).
Brutus.  Tylko przez jego śmierć — co się mnie tyczy,
Nie mam powodów żadnej nienawiści,
Tylko publiczne dobro mną kieruje.
Pragnie korony — kto zgadnąć potrafi,
Jego naturę jak zmieni korona?
Dzień tylko jasny żmije ze snu budzi,
Radzi ostrożność. Włożyć mu koronę?
Tak, a z koroną dać mu razem żądło,
Którem dowolnie śmierć może rozsiewać.
Jak łatwo zbytku wielkości nadużyć,
I z miłosierdziem potęgę rozłączyć!
A choć w Cezarze nie widziałem dotąd,
Żeby namiętność nad rozum wyrosła,
Wiem z doświadczenia, że młodej ambicyi
Pokorna skromność za drabinę służy,
Z ócz jej nie traci, kto po niej szczebluje,
Lecz na najwyższym ledwo szczeblu stanie,
Wraz od drabiny odwraca źrenice,
Pogląda w chmury, podłem gardzi drewnem.
Po którem zwolna na górę się wdrapał.
Lepiej więc będzie zawczasu uprzedzić,
Aby i Cezar nie poszedł tym śladem.
Jeśli nam dotąd wszystkie jego sprawy
Otwartej wojny nie dały powodów,
Tak rozumujmy: Gdy jeszcze podrośnie,
Ostateczności tej lub tej dosięże;
Więc jaje węża widzieć w nim należy,
Z którego wąż się wykłuje zjadliwy,
Lepiej więc węża udusić w skorupie.

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Pochodnia gore w komnacie twej, panie.
Kiedy na oknie krzemienia szukałem,

Pieczętowany ten znalazłem papier,
A jestem pewny, że go tam nie było,
Gdy wychodziłem wieczór na spoczynek.
Brutus.  Wracaj do łóżka; jeszcze dzień daleko.
Czy jutro, chłopcze, Idy są marcowe?
Lucyusz.  Nie wiem.
Brutus.  Więc zajrzyj wprzód do kalendarza
I wróć powiedzieć.
Lucyusz.  Idę spełnić rozkaz. (Wychodzi).
Brutus.  Chmur rozwieszonych ogniste wyziewy
Dość światła dają, aby list przeczytać.

(Otwiera list i czyta).

„Ty śpisz, Brutusie; zbudź się, spójrz na siebie.
Rzym, i t. d. Mów, uderz i napraw!
Ty śpisz, Brutusie; obudź się, Brutusie!“
Nie raz to pierwszy takie słowa czytam.
Rzym, i t. d. tak mam wytłomaczyć:
Czy Rzym przed jednym truchleć ma człowiekiem?
Rzym? Nie, nie, nigdy! Wszak moi przodkowie
Wygnali z rzymskich ulic Tarkwiniusza,
A on był królem. „Mów, uderz i napraw!“
Czego żądacie? Bym mówił, uderzył?
O Rzymie, moją przyjmij tu przysięgę,
Że byle przyszła w następstwie naprawa,
Brutusa ręka spełni twe życzenia. (Wraca Lucyusz).
Lucyusz.  Czternasty marca dzień kończy się dzisiaj.

(Stukanie za sceną).

Brutus.  Dobrze. Ktoś stuka, idź bramę otworzyć.

(Wychodzi Lucyusz).

Odkąd mnie Kassyusz podszczuł na Cezara,
Nie mogłem usnąć.
Między pomysłem a spełnieniem czynu
Pośrednie chwile są jak cień okropny;
Dusza i wszystkie śmiertelne narzędzia
W ciągłej są radzie, a cała istota
Jest do małego podobna królestwa,
W którem powstania fermentuje zaczyn.

(Wchodzi Lucyusz).

Lucyusz.  Twój szwagier, panie, Kassyusz u drzwi stoi,
Chce z tobą mówić.
Brutus.  Czy sam jest?
Lucyusz.  Nie, panie,
Ma towarzyszy.
Brutus.  Czy ich nie poznałeś?
Lucyusz.  Nie, kapelusze wszyscy zacisnęli,
Wszyscy płaszczami osłonili twarze,
Tak, że żadnego nie mogłem rozpoznać.
Brutus.  Niech wejdą. (Wychodzi Lucyusz).
Tak jest, to są sprzysiężeni.
O sprzysiężenie! jakto, czy się wstydzisz
Czoło twe groźne i nocy odsłonić,
Która wszystkiemu, co złe, wolność daje?
Śród dnia, gdzież znajdziesz dość ciemną jaskinię,
By twoje hydne pokazać oblicze?
O, sprzysiężenie! jaskini nie szukaj,
Osłoń się tylko pogodnym uśmiechem,
Bo gdy się w własnej pokażesz postaci,
Sam Ereb nawet niedość ma ciemności,
By cię przed okiem podejrzenia ukryć.

(Wchodzą: Kassyusz, Kaska, Decyusz, Cynna, Metellus Cyniber i Treboniusz).

Kassyusz.  Może zbyt śmiało twój sen przerywamy.
Witaj, Brutusie, a przebacz natręctwu!
Brutus.  Widzisz, że wstałem; czuwałem noc całą.
Czy znam tych ludzi, którzy z tobą przyszli?
Kassyusz.  Wszystkich, i wszyscy cześć mają dla ciebie,
I wszyscy pragną, byś o sobie myślał,
Jak każdy myśli o tobie Rzymianin.
To jest Treboniusz.
Brutus.  Witam go w mym domu!
Kassyusz.  To Decyusz Brutus.
Brutus.  Witam i Decyusza!
Kassyusz.  To Kaska, Cynna, to Metellus Cymber.
Brutus.  Witam ich wszystkich! Jakaż czarna troska
Broni wam oka wśród nocy tej zamknąć?

Kassyusz.  Pozwól na stronie słowo ci powiedzieć.

(Rozmawia z Brutusem na stronie).

Decyusz.  Wschód z tej jest strony; czy jeszcze nie świta?
Kaska.  Nie.
Cynna.  Przebacz, proszę; te szarawe pręgi,
Co chmury strzępią, są dnia zwiastunami.
Kaska.  Ja was przekonam, żeście obaj w błędzie.
Tam słońce wschodzi, gdzie mój miecz wskazuje,
Nową nam wiosnę przynosi z południa,
Za dwa miesiące posunie się dalej,
Tam, ku północy, a wtedy wschód będzie
Właśnie nad samym wzgórzem Kapitolu.
Brutus.  Dajcie mi, proszę, rękę po kolei.
Kassyusz.  Postanowienie zatwierdźmy przysięgą.
Brutus.  Nie, żadnych przysiąg! Jeżeli sumienie,
Dusz naszych boleść, czasu nadużycia,
Jeśli to wszystko słabą nam rękojmią,
Niech lepiej każdy powróci do domu,
Do leniwego niech wciśnie się łoża;
Niech się tyrania dumnie rozpanoszy,
Póki ostatni z nas nie zginie marnie
W życia hazardach. Lecz jeśli, jak myślę,
Dość jest powodów, by zapału iskra
W tchórzliwej nawet ocknęła się duszy,
Natchnęła męstwem słabą pierś niewieścią,
Na co daremnie innych podniet szukać,
Aby wystąpić w naszych praw obronie?
Alboż nie dosyć Rzymianina słowo,
Że wiernie dotrwa w uczciwym zamiarze?
Alboż to świętą nie jest już przysięgą,
Gdzie mąż cnotliwy z cnotliwym się łączy,
By swój kraj zbawić, lub zginąć z honorem?
Niech przysięgają kapłani i tchórze,
Roztropne mędrki, stare niedołęgi,
Zdolne całować rękę, co ich chłoszcze;
Niech się przysięgą do złej wiążą sprawy
Ci, których słowu nikt nie daje wiary,
Lecz my nie plammy zbyteczną przysięgą

Pogodnej cnoty naszego zamiaru;
Bo któżby myślał, że nasz duch żelazny,
Gdy sprawa nasza przysięgi wymaga?
Wszak każda kropla w żyłach Rzymianina
Byłaby skargą na bękarctwo rodu,
Gdyby śmiał kiedy choć na krok odstąpić
Od raz danego słowa przyjaciołom?
Kassyusz.  Co z Cyceronem zrobić? Czy go badać?
Myślę, że dzielną byłby nam podporą.
Kaska.  Trzeba go wciągnąć.
Cynna.  A trzeba koniecznie.
Metellus.  Niech z nami trzyma; srebrne jego włosy
Dobre u ludzi dadzą nam mniemanie,
I z ust niejednych kupią nam pochwały.
Bo gdy świat powie: rozum jego rządził
Prawicą naszą, płaszcz jego powagi
Osłoni naszej młodości porywczość.
Brutus.  Nie, niech mu zamiar będzie tajemnicą;
Nigdy on chętnej nie przyłoży ręki
Do dzieł nie w jego wylęgłych rozumie.
Kassyusz.  Więc go pomińmy.
Kaska.  Nie dla nas to człowiek.
Decyusz.  Czy jeden Cezar upaść ma ofiarą?
Kassyusz.  Słuszne pytanie! Niepodobna, mniemam,
Aby Antoniusz, drogi Cezarowi,
Cezara przeżył. Byłby nam zawadą
Na drodze naszej. Znacie jego środki,
I byle tylko korzystać z nich umiał,
Może nam wszystkie plany pokrzyżować.
Niech więc z Cezarem ginie i Antoniusz.
Brutus.  Naszemu dziełu krwawe damy piętno,
Gdy, ściąwszy głowę, będziem członki siekać,
(Boć tylko członkiem Cazara Antoniusz)
A któż z nas chciałby nad trupem się pastwić?
Bądźmy kapłanem tylko, nie rzeźnikiem.
Nastajem tylko na ducha Cezara,
A duch człowieka nie ma krwi kropelki.
Ach, gdyby można ducha tego zabić,

A szabli ostrzem ciała nie rozdzierać!
Lecz duch Cezara z krwią tylko wypłynie;
Więc, przyjaciele, zabijmy Cezara
Dłonią bez trwogi, lecz bez nienawiści.
Niechaj upadnie jak ofiara bogom,
Nie jako strawa dla psów porzucona;
Niech serca nasze będą jak pan mądry,
Który śle sługi do krwawego czynu,
A potem zda się ten czyn im wyrzucać.
Tylko tak dzieło przez nas dokonane
Wyda się dziełem potrzeby, nie zemsty;
Tylko tak każdy z nas światu się wyda
Nie mężobójcą, ale zbawicielem.
Niech was nie trwoży Antoniusza życie,
Bo on nie więcej szkodzić wam potrafi,
Jak dłoń Cezara, bez Cezara głowy.
Kassyusz.  Lękam się przecie, bo przyjaźń głęboka,
Co dla Cezara —
Brutus.  Dobry mój Kassyuszu,
Bądź dobrej myśli, bo, jeśli go kocha,
Tylko sam sobie zaszkodzić potrafi,
Wziąć śmierć Cezara do serca i umrzeć;
Ale i na to hart jego za słaby,
Zbyt kocha uczty, zabawy i śmiechy.
Trebon.  A więc niech żyje! bo i ja tak myślę,
Że pierwszy z tego później śmiać się będzie.

(Bije zegar).

Brutus.  Cicho! słuchajmy!
Kassyusz.  Uderzyła trzecia.
Trebon.  Czas się rozłączyć.
Kassyusz.  Rzecz jeszcze niepewna,
Czy dzisiaj przyjdzie Cezar do senatu.
On w gusła wierzy od pewnego czasu,
Choć dawniej szydził ze snów i przywidzeń.
Kto wie, czy dziwne nocy tej zjawiska,
Czy groźne znaki, czy wróżbiarzy rady
Nie będą zdolne w domu go zatrzymać.
Decyusz.  Nie troszcz się o to; choćby tak zamierzył,

Wiem, jak go zmienić. Cezar chętnie słucha,
Jak jednorożca strzelec zwodzi drzewem,
Jak słonia jamą, zwierciadłem niedźwiedzia,
Jak lwa sidłami, człowieka pochlebstwem,
Ale gdy dodam, że jeden się Cezar
Pochlebstwem brzydzi, przyzna, że mam słuszność,
I sam na wielkie złapie się pochlebstwo.
To moja sprawa; wiem, jak go uwikłać;
Do Kapitolu wam go przyprowadzę.
Kassyusz.  Pójdziemy wszyscy, by mu towarzyszyć.
Brutus.  O ósmej rano; czy na tem zapadło?
Cynna.  O ósmej rano, wszyscy; na to zgoda.
Metellus.  Ligaryusz ciężki ma żal do Cezara
Za twarde słowa, któremi go skarcił,
Że śmiał z pochwałą wspomnieć Pompejusza;
Dziwna, że żaden z was o nim nie myślał.
Brutus.  Dobry Metellu, idź do jego domu,
Wiem, że mnie kocha, bom na to zarobił.
Przyślij go do mnie, a ja go nastroję.
Kassyusz.  Zbliża się ranek; już czas się rozprószyć,
Ale niech każdy słowu swemu wierny,
Dowiedzie dzisiaj, że jest Rzymianinem.
Brutus.  Niech każdy uśmiech na swej twarzy niesie,
Niech głębin duszy nie zdradza spojrzeniem,
Ale, jak nasi rzymscy aktorowie,
Choć z ogniem w sercu, twarz miejmy spokojną.
Teraz, dzień dobry, i wszystkich was żegnam!

(Wychodzą wszyscy prócz Brutusa).

Hola, Lucyuszu! Znów śpi — mniejsza o to.
Pij, póki możesz, miodową snu rosę,
Bo twego mózgu nie zmąciły jeszcze
Widma w mej duszy troską wywołane;
Śpij więc głęboko, lecz ja spać nie mogę.

(Wchodzi Porcya).

Porcya.  Brutusie, mężu!
Brutus.  Porcyo, co to znaczy?
Czy zapomniałaś, że ciało twe słabe
Zimnych oddechów ranka nie wytrzyma?

Porcya.  A twoje czy jest silniejsze od mego?
Niedobry mężu, uciekasz ode mnie,
I wczora wstałeś nagle od wieczerzy,
Z założonemi rękami w komnacie
Długo krążyłeś wśród dumań i westchnień,
A gdym pytała, co cię zasmuciło,
Spojrzałeś na mnie surową źrenicą;
Gdy mimo tego nalegałam bardziej,
Tupnąłeś nogą, skrobałeś się w głowę,
Mimo mych błagań upornie milczałeś,
Gniewnej prawicy kazałeś skinieniem
Wyjść z twej komnaty — byłam ci posłuszną,
Bo się lękałam zbytecznem natręctwem
Gniew twój gwałtowny gwałtowniej zapalić;
Myślałam zresztą, że to nagły wybuch,
Któremu każdy w swym ulega czasie.
Milczysz, jeść nie chcesz, z ócz twych sen ucieka,
A gdyby troska na twarzy twej rysy
Ten sam wywarła skutek co na duszę,
Poznać cię łatwo nie byłabym w stanie.
Brutusie, odkryj mi smutków twych powód.
Brutus.  To nic, nic, Porcyo — to chwilowa słabość.
Porcya.  Brutus jest mądry; gdyby czuł się słabym,
Użyłby środków, co wracają zdrowie.
Brutus.  Tak właśnie robię. Porcyo, wróć do łóżka.
Porcya.  Słaby jest Brutus; czy to na lekarstwo
W takiem ubraniu, słabą wciąga piersią
Zimnego ranka zatrute oddechy?
Słaby jest Brutus; dlaczegóż, przez Boga,
O tej godzinie zdrowe rzuca łoże,
W burzliwej nocy osłabione ciało
Na łup wydaje zjadliwym wyziewom,
Jakby chorobie chciał chorobę dodać?
Nie, nie, Brutusie, jeśli jesteś słaby,
Dusza jest twoja cierpienia siedliskiem,
Które znać mocą praw moich powinnam.
Więc na kolanach zaklinam cię, mężu,
Na piękność, którą uwielbiałeś dawniej,

Na twojej wiecznej miłości przysięgi,
Na śluby, które jedną wlały duszę
W dwa ciała nasze, odsłoń mi twój smutek,
I daj połowę trosk swej połowicy.
Skąd twój niepokój? Jakie były cele
Tajnego zejścia? Bo wiem, że przed chwilą
Miałeś tu mężów, którzy swe oblicza
Nawet przed nocy kryli ciemnościami.
Brutus.  Wstań, dobra Porcyo!
Porcya.  Dobrym bądź, Brutusie,
A Porcya klęczeć przed tobą nie będzie.
Czyż to warunkiem ślubów naszych było,
Że prawa nie mam do męża tajemnic?
Że jestem tobą w pewnych tylko względach?
Dzielić mam ucztę, weselić twe łoże,
Być uczestniczką rozmów obojętnych?
Mieszkać na serca twojego przedmieściach?
O, jeśli tak jest, to Porcya, Brutusie,
Nie żoną twoją, lecz jest nałożnicą.
Brutus.  Jesteś mą dobrą, moją wierną żoną,
A tak mi drogą, jak czerwone krople,
Bijące w mojem zasmuconem sercu.
Porcya.  Więc muszę wiedzieć twoje tajemnice.
O wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz tę kobietę Brutus wziął za żonę;
O wiem, wiem dobrze, tylkom jest kobietą,
Lecz ta kobieta jest Katona córką;
Czy żona taka, czyli taka córka,
Nie jest silniejszą od swojej płci słabej?
Odsłoń twe myśli, nie zdradzę tajemnic.
Ażeby moją wypróbować stałość,
Tu, dobrowolną dałam sobie ranę,
A jeśli boleść tę cierpliwie zniosłam,
Nie zdradzę pewnie i tajemnic męża.
Brutus.  O Boże, zrób mnie godnym takiej żony!

(Słychać stukanie za sceną).

Słuchaj! Ktoś stuka. Oddal się na chwilę.
Wszystkie tajniki serca ci odsłonię,

Wszystkie ci moje zamiary opowiem,
Wyznam skąd smutek na czole mem zasiadł.
Zostaw mnie teraz. (Wychodzi Porcya).

(Wchodzą: Lucyusz i Ligaryusz).

Lucyuszu, kto stukał?
Lucyusz.  Chory przychodzi twej rady zasięgnąć.
Brutus.  Kajusz Ligaryusz, o którym przed chwilą
Metellus mówił. Zostaw nas, Lucyuszu.

(Wychodzi Lucyusz).

Co mi przynosisz?
Ligaryusz.  Przyjmij pozdrowienie,
Choć wymówione cierpiącym językiem.
Brutus.  Jak źle wybrałeś czas twojej choroby!
Ach, jakbym pragnął, byś wszystkie miał siły!
Ligaryusz.  Nie jestem chory, jeśli masz zamiary
Godne poświęceń człowieka honoru.
Brutus.  Mam je, Kajuszu. Zamiar mój opowiem,
Byleś miał zdrowe do słuchania ucho.
Ligaryusz.  Na wszystkich bogów, którym się Rzym kłania,
Odpędzam moją chorobę, Brutusie.
Ty, rzymska duszo, wielkich ojców synu,
Jak czarnoksiężnik duch słaby zakląłeś.
Każ, a rozpocznę dzieło niemożebne,
Dokonam nawet. Mów, co trzeba zrobić.
Brutus.  Czyn, który chorym wróci dawne zdrowie.
Ligaryusz.  A czy choroby zdrowych nie nabawi?
Brutus.  I to być musi. Wszystko ci opowiem
W drodze do tego właśnie, który będzie
Naszego czynu ostatecznym celem.
Ligaryusz.  Z gorącem sercem wszędzie idę z tobą,
Z gotową dłonią na czyn tajemniczy;
Bo dosyć dla mnie Brutusa iść śladem.
Brutus.  Więc idźmy razem. (Wychodzą).

SCENA II.
Pokój w pałacu Cezara.
(Grzmoty i błyskawice. Wchodzi Cezar w nocnem ubraniu).

Cezar.  Niebo tej nocy z ziemią było w wojnie:
Trzy razy we śnie wołała Kalpurnia:
„Boże! ratujcie! mordują Cezara!“
Hola! (Wchodzi sługa).
Sługa.  Mój panie?
Cezar.  Idź, niechaj kapłani
Biją ofiary, a wracaj powiedzieć,
Czyli wypadek pomyślny mi wróżą.
Sługa.  Śpieszę (wychodzi. — Wchodzi Kalpurnia).
Kalpurnia.  Cezarze, czyś nie zmienił zdania?
Nie, nie, ty dzisiaj domu nie opuścisz.
Cezar.  Cezar wykona, co raz zapowiedział.
Groźby widziały tylko plecy moje;
Gdy się odważą w mą twarz spojrzeć, nikną.
Kalpurnia.  Z wszystkich wróżb dotąd śmiałam się, Cezarze,
Dziś drżę przed niemi. Przyszedł właśnie człowiek,
Co, oprócz zjawisk, których byłeś świadkiem,
Mówi o dziwach, które straż widziała.
Lwica zrzuciła szczenię na ulicę;
Z otwartych grobów wstawali umarli;
Ogniste armie w chmurach bój toczyły,
W szyku i hufcach jak rzymskie legiony,
A krew strugami ciekła na Kapitol;
Wrzawę potyczki słyszano w powietrzu,
I rżenie koni i jęk konających;
Duchy śród ulic wyły zabłąkane;
Wszystkie te dziwy trwogą mnie przejmują.
Cezar.  Kto z nas, Kalpurnio, potrafi uniknąć,
Co mu potęga bogów przeznaczyła?
Lecz Cezar pójdzie, bo te przepowiednie
Tak światu grożą jak i Cezarowi.
Kalpurnia.  Gdy żebrak kona, nie świecą komety,
Lecz na śmierć książąt i niebo się pali.

Cezar.  Trwożliwy stokroć umiera przed śmiercią;
Mężny raz tylko czuje śmierci gorycz.
Ze wszystkich cudów, o których słyszałem,
To cud największy, że ludzie się boją,
Wiedząc, że kresem śmierć nieuniknionym,
Przyjdzie, przyjść musi. (Wchodzi Sługa).
Co mówią wróżbiarze?
Sługa.  Radzą, byś w domu dzień cały pozostał,
Bo gdy wyjęli wnętrzności ofiary,
W piersiach bydlęcia nie znaleźli serca.
Cezar.  Tym cudem niebo zawstydza lękliwych.
I Cezar byłby bydlęciem bez serca,
Gdyby z bojaźni za próg nie śmiał wyjrzeć.
Niebezpieczeństwo już dawno wie o tem:
Niebezpieczniejszym od niego jest Cezar;
Jakby dwa lwięta, jeden dzień nas spłodził,
Ale ja byłem starszy i groźniejszy.
Cezar więc pójdzie.
Kalpurnia.  Mężu mój i panie,
Zbytek ufności rozum twój zaćmiewa.
Dziś tylko zostań, powiedz, że ma bojaźń
Nie twoja własna w domu cię zamyka.
Marek Antoniusz powie senatowi,
Że jesteś chory, że nie możesz przybyć.
Słuchaj mej rady, na klęczkach cię błagam!
Cezar.  Dobrze, Antoniusz powie, żem jest chory;
Zostanę w domu dla twoich przywidzeń.

(Wchodzi Decyusz).

To Decyusz Brutus, on będzie mym posłem.
Decyusz.  Witaj, Cezarze! przychodzę, by razem
Udać się z tobą do izby senatu.
Cezar.  Przychodzisz w porę, abyś senatorom
W mojem imieniu zaniósł pozdrowienie,
Doniósł, że dzisiaj do izby nie przyjdę,
Że przyjść nie mogę, to byłoby kłamstwem;
Że nie śmiem, większe jeszcze będzie kłamstwo
A więc po prostu powiedz, że nie przyjdę.
Kalpurnia.  Powiedz, że chory.

Cezar.  Co? Cezar ma kłamać?
Kto tam zwycięską dłonią gdzie ja sięgnął,
Nie śmiałby dzisiaj prawdy starcom mówić?
Powiedz, Decyuszu, że Cezar nie przyjdzie.
Decyusz.  Wielki Cezarze, daj mi jaki powód,
Żebym senatu nie był pośmiewiskiem.
Cezar.  Powodem wola jest moja, nie przyjdę;
Myślę, że powód starczy senatowi.
Ale dla ciebie, dla ciebie jedynie,
Kocham cię bowiem, całą wyznam prawdę:
Na prośbę żony Kalpurnii zostaję.
Tej nocy posąg mój widziała we śnie
Jakby fontanę, tysiącem otworów,
Krwi mej czerwonej strugę tryskającą,
A tłumy Rzymian, z uśmiechem na twarzy,
Biegły, by ręce we krwi mojej kąpać.
Ten sen, w jej myśli, bożem jest zesłaniem,
I przepowiednią nieszczęść mi grożących.
Klęcząc błagała, abym w domu został.
Decyusz.  Ten sen Kalpurnia źle wytłómaczyła:
Widzenie było szczęścia przepowiednią.
Krew tryskająca z twojego posągu,
W której Rzymianie ręce swe kąpali,
To znak, że w tobie nasz wielki Rzym znajdzie
Świeżej krwi strugę, która go odmłodzi,
A którą pierwsze miasta tego męże
Będą czerpały jak święte relikwie.
To jest prawdziwe snu tego znaczenie.
Cezar.  I dobrze w taki tłómaczysz je sposób.
Decyusz.  Poznasz to lepiej, gdy mą powieść skończę.
Wiedz, że zamiarem dzisiaj jest senatu
Włożyć koronę na głowę Cezara;
Kto wie, czy słysząc, że przybyć odmawiasz,
Nagle od swojej nie odstąpi myśli.
Zresztą jak łatwo w śmiech poszłoby wszystko,
Gdyby przypadkiem w tłumie kto zawołał:
„Odroczmy senat do dnia, w którym znowu
Żona Cezara lepszy sen mieć będzie“.

Jeśli nie przyjdziesz, czy nie będą szeptać:
„Co? Zląkł się Cezar?“
Przebacz, Cezarze, ale miłość moja
Śmiałe te słowa w me usta włożyła;
Miłość wzgardziła roztropności radą.
Cezar.  Jak mi się teraz bojaźń twa, Kalpurnio,
Wydaje śmieszną! Sam się teraz wstydzę,
Że mogłem takim ustąpić powodom.
Podaj mi togę, idę do senatu.

(Wchodzą: Publiusz, Brutus, Ligaryusz, Metellus, Kaska, Treboniusz i Cynna).

Widzę, że Publiusz chce mi towarzyszyć.
Publiusz.  Witaj, Cezarze!
Cezar.  Dzień dobry, Publiuszu.
Co? Brutus nawet tak rano w mym domu?
Dzień dobry, Kasko. Nigdy. Ligaryuszu,
Cezar dla ciebie nie był takim wrogiem,
Jak febra, która cię tak wychudziła.
Która godzina?
Brutus.  Już wybiła ósma.
Cezar.  Dzięki wam wszystkim za waszą uprzejmość.

(Wchodzi Antoniusz).

Patrzcie, Antoniusz nawet już na nogach,
Pomimo długiej swej nocnej hulanki.
Witaj, Antoni!
Antoniusz.  Witam cię, Cezarze!
Cezar.  Niech służba moja będzie w pogotowiu,
Źle, że tak długo czeka na mnie senat.
Cynno — Metellu — Ale, Treboniuszu,
Mam z tobą mówić na jaką godzinę;
Dziś mi przypomnieć tego nie omieszkaj;
Stań przy mnie blizko, bym i ja pamiętał.
Trebon.  Chętnie, Cezarze. (Na str.). A stanę tak blizko,
Że i najlepsi twoi przyjaciele
Chcieliby chętnie, bym stał trochę dalej.
Cezar.  Wychylcie wprzódy kielich wina ze mną,
Potem ruszymy jak przyjaciół grono.

Brutus  (na str.). Że nas pozory tak często uwodzą,
Ta myśl, Cezarze, serce mi zakrwawia!

(Wychodzą).
SCENA III.
Rzym. Ulica w blizkości Kapitolu.
(Wchodzi Artemidorus z papierem w ręku).

Artemid.  (czyta). „Cezarze, strzeż się Brutusa; daj baczność na Kassyusza; nie zbliżaj się do Kaski; nie ufaj Treboniuszowi; uważaj pilnie Metellusa Cymbra; Decyusz Brutus cię nie kocha; pokrzywdziłeś Kajusza Ligaryusza. Wszystkich tych ludzi jedna myśl ożywia, a myśl ta skierowana przeciw Cezarowi. Jeśli nie jesteś nieśmiertelnym, miej się na baczności: zbyteczna ufność toruje drogę sprzysiężeniom. Niech cię bronią potężne bogi! Twój kochający cię, Artemidorus“.
Tu się zatrzymam, aż Cezar nadejdzie,
I pismo wręczę, niby jaką prośbę.
Boli mnie serce, że cnota na ziemi
Zębów zazdrości nie może uniknąć.
Czytaj, Cezarze, a znajdziesz zbawienie;
Odrzuć, z zdrajcami w spisku przeznaczenie.

(Wychodzi).
SCENA IV.
Rzym. Inna część tej samej ulicy, przed domem Brutusa.
(Wchodzą: Porcya, Lucyusz).

Porcya.  Chłopcze, pędź lotem do izby senatu.
Nie odpowiadaj, nie trać darmo czasu.
Dlaczego stoisz?
Lucyusz.  Czekam na zlecenia.
Porcya.  Ach, jakbym chciała, byś już był z powrotem,
Zanim ci powiem, po co cię wysyłam!

O wytrwałości, bądź po mojej stronie!
Staw góry między sercem a językiem!
Mam duszę męża, lecz kobiety serce.
Jak ciężko sekret zachować kobiecie!
Czyś jeszcze tutaj?
Lucyusz.  Co robić mam, pani?
Do Kapitolu bieżeć, i nic więcej?
Potem do domu wracać, i nic więcej?
Porcya.  Leć, wróć i powiedz, jak pan twój wygląda,
Bo słaby wyszedł. Zważaj także pilnie,
Co robi Cezar, kto, o co go prosi.
Lecz cicho, chłopcze! Co wrzawa ta znaczy?
Lucyusz.  Ja nic nie słyszę.
Porcya.  Nadstaw tylko ucho.
Słyszałam wrzawę; niby jakieś starcie;
A wiatr od strony Kapitolu wieje.
Lucyusz.  Nie, pani, wszędzie cichość, nic nie słyszę.

(Wchodzi Wróżbiarz).

Porcya.  Zbliż się; skąd idziesz?
Wróżb.  Z mego domu, pani.
Porcya.  Która godzina?
Wróżb.  Około dziewiątej.
Porcya.  A czy już Cezar wszedł do Kapitolu?
Wróżb.  Nie jeszcze, pani; właśnie tutaj stanę,
Aby w przechodzie Cezara zobaczyć.
Porcya.  Czy masz do niego prośbę jaką zanieść?
Wróżb.  Mam prośbę, pani, aby raczył Cezar
Słuchać, co powiem, a pragnę go błagać,
Ażeby własnym swym był przyjacielem.
Porcya.  Czy wiesz, że jakie grozi mu nieszczęście?
Wróżb.  Nie wiem o żadnem, lecz lękam się wielu.
Dzień dobry, pani! Wązka tu ulica,
Tłum senatorów, sług i suplikantów
Gotów słabego starca na śmierć zagnieść;
Wolę więc stanąć na szerokim placu,
I tam słów kilka szepnąć Cezarowi (wychodzi).
Porcya.  Sił mi nie staje — muszę wejść do domu.
Ach, jakże słabe kobiety jest serce!

Niech ci, Brutusie, niebo dopomoże! —
Ach, to mnie chłopię podsłuchało pewno. —
Brutus ma zanieść prośbę do Cezara,
On ją odrzuci. — O Boże, omdlewam! —
Spiesz, spiesz, Lucyuszu! Poleć mnie mężowi,
Powiedz, że jestem wesoła, a wracaj,
Wracaj i jego przynieś mi odpowiedź! (Wychodzą).




AKT TRZECI.
SCENA I.
Senat zebrany w Kapitolu.
(Ulica prowadząca do Kapitolu zapełniona tłumem, wśród którego Artemidorus i Wróżbiarz. — Odgłos trąb. — Wchodzą: Cezar, Brutus, Kassyusz, Kaska, Decyusz, Metellus, Treboniusz, Cynna, Antoniusz, Lepidus, Popiliusz, Publiusz i inni).

Cezar.  Marcowe Idy przyszły.
Wróżb.  Lecz nie przeszły.
Artemid.  Niech żyje Cezar! — Przeczytaj to pismo.
Decyusz.  Treboniusz błaga, żebyś w wolnej chwili
Raczył pokorną prośbę tę odczytać.
Artemid.  Czytaj wprzód moją, bo treść jej ważniejsza,
Bliżej samego obchodzi Cezara.
Czytaj, Cezarze!
Cezar.  To, co mnie obchodzi,
Zawsze ostatnie trzymać będzie miejsce.
Artemid.  O, nie trać czasu, odczytaj natychmiast!
Cezar.  Człek ten oszalał.
Publiusz.  Nie zastępuj drogi!
Kaska.  Czemu składacie prośby na ulicach?
Lepszą znajdziecie porę w Kapitolu.

(Cezar wchodzi do Kapitolu, za nim Sprzysiężeni. Wszyscy Senatorowie powstają).

Popiliusz.  Bodaj się waszym szczęściło zamiarom!
Kassyusz.  Jakim zamiarom, Popiliuszu?
Popiliusz.  Żegnam.

(Zbliża się do Cezara).

Brutus.  Co ci Popiliusz Lena w ucho szepnął?
Kassyusz.  Chce, by się naszym szczęściło zamiarom.
Myślę, że cały spisek nasz odkryty.
Brutus.  Patrz tylko, jak się do Cezara zbliża.
Kassyusz.  Kasko, czas nagli, lub wszystko przepadło. —
Jeśli nie wszystko, co robić, Brutusie?
Cezar lub Kassyusz żywy stąd nie wyjdzie;
Sam się zabiję.
Brutus.  Wytrwałość, Kassyuszu!
Nie o nas mówi z nim Popiliusz Lena;
On się uśmiecha, Cezar się nie zmienił.
Kassyusz.  Dobrze Treboniusz odgrywa swą rolę,
Patrz, Antoniusza usuwa nam z drogi.

(Wychodzą: Antoniusz i Treboniusz, Cezar i Senatorowie siadają).

Decyusz.  Gdzie jest Metellus Cymber? Niech się zbliży
I do Cezara zaniesie swą prośbę!
Brutus.  Cymber gotowy, idźmy go popierać.
Cynna.  Ty pierwszy. Kasko, podnieść masz prawicę.
Kaska.  A czy już wszyscy jesteśmy gotowi?
Cezar.  Jakie są krzywdy, jakie nadużycia,
Które z senatem Cezar ma naprawić?
Metellus.  Wielki, szlachetny, potężny Cezarze,
Metellus Cymber pod nogi twe rzuca
Serce pokorne — (klęka).
Cezar.  Wiedz o tem, Metellu,
Że to czołganie i nizkie pokłony
Krew mogą zagrzać ludzi pospolitych,
I ich zamiary i postanowienia
Nagle, jak dziecka zachcianki przemienić;
Ale daremną nie łudź się nadzieją,
Że krew podobna w żyłach jest Cezara,
Że serca jego hart da się tem zmiękczyć,
Co stopi serca głupców pospolitych,
Cukrowem słówkiem, albo psią pokorą.

Twój brat wyrokiem wygnany jest z Rzymu,
A gdy się za nim kłaniasz, błagasz, łasisz,
Jak psa z mej drogi nogą cię odpycham.
Bez dobrych przyczyn nic Cezar nie robi,
Bez dobrych przyczyn wyroków nie zmienia.
Metellus.  Nie znajdęż ludzi godniejszych ode mnie,
Których głos dźwięczniej w Cezara brzmi uchu,
W sprawie mojego wygnanego brata?
Brutus.  Nie jak pochlebca rękę twą całuję,
I błagam spoinie, aby Publiusz Cymber
Wolność powrotu do miasta otrzymał.
Cezar.  Jakto, Brutusie?
Kassyusz.  O, przebacz, Cezarze!
I Kassyusz pada do nóg twych i prosi
O przebaczenie dla Publiusza Cymbra.
Cezar.  Dałbym się wzruszyć, gdybym wam był równy;
Gdybym był zdolny do próśb się uniżyć,
Na wasze prośby nie byłbym nieczuły,
Lecz biegunową jest dusza ma gwiazdą,
Co jedna z wszystkich gwiazd na firmamencie
Niezmienna stoi, stać będzie niezmienna.
Tysiącem iskier niebo malowane,
Każda z nich świeci, każda z nich się pali,
Lecz jedna tylko stoi niewzruszona;
Tak i na ziemi są tysiące ludzi,
Każdy ma ciało, ma krew, ma uczucie,
Ale w tej liczbie jednego znam tylko,
Co niedostępny, niczem niezachwiany,
Sam miejsce trzyma; że ja tym jedynym,
Dzisiaj wam nowy, choć mały dam dowód:
Raz powiedziałem, że Cymber wygnany;
Dotrzymam słowa raz powiedzianego.
Cynna.  Cezarze!
Cezar.  Precz stąd! Czy wstrząśniesz Olimpem?
Decyusz.  Wielki Cezarze!
Cezar.  Darmo klęka Brutus.
Kaska.  Więc, ręko moja, przemów teraz za mnie!

(Kaska uderza Cezara sztyletem w szyję, Cezar chwyta jego rękę, a tej chwili kilku innych Sprzysiężonych, a nakoniec Markus Brutus przeszywają go sztyletami).

Cezar.  O, et tu Brute! Więc konaj, Cezarze!

(Umiera. — Senat i Lud rozpraszają się w nieładzie).

Cynna.  Niech żyje wolność! skonała tyrania!
Lećmy rozgłosić szczęśliwą wiadomość!
Kassyusz.  Niech kto z mównicy do ludu zawoła:
Wolność! swoboda! usamowolnienie!
Brutus.  Ludzie, senacie, nie trwóżcie się tylko!
Nie uciekajcie! To ambicyi kara.
Kaska.  Spiesz na mównicę co prędzej, Brutusie!
Decyusz.  I ty, Kassyuszu!
Brutus.  Ale gdzie jest Publiusz?
Cynna.  Tu, odurzony nagłością wypadków.
Metellus.  Zjednoczmy siły, lub może przyjaciel
Jaki Cezara —
Brutus.  Nie, nie myślmy o tem;
A ty, Publiuszu, dobrej bądź otuchy,
Nikt tu zamiaru pokrzywdzić cię nie ma,
Jak i nikogo; powiedz to ludowi!
Kassyusz.  A odejdź spiesznie, ażeby lud wściekły,
W nas godząc, siwej głowy twej nie skrzywdził.
Brutus.  Usłuchaj rady; tylko sprawcy czynu
Niech odpowiedzą za czyn. (Wchodzi Treboniusz).
Kassyusz.  Gdzie Antoniusz?
Trebon.  Do swego domu uciekł przestraszony.
Mężowie, dzieci i kobiety płaczą,
I z obłąkanym uciekają wzrokiem,
Jak na dniu sądnym.
Brutus.  Wkrótce się dowiemy,
Jaka jest wola twoja, przeznaczenie!
Wiem, musim umrzeć, i tylko dni liczba
Myśli człowieka trzyma w zawieszeniu.
Kaska.  Kto nam dwadzieścia lat odcina życia,
Odcina tyle lat bojaźni śmierci.
Brutus.  A skoro tak jest, śmierć jest dobrodziejstwem,
I przyjaciołmi byliśmy Cezara,
Skracając liczbę lat bojaźni śmierci. —

Po same łokcie myjmy nasze ręce
We krwi Cezara, krwią miecze zbryzgajmy,
A potem wspólnie wystąpmy na rynek,
Krwawem żelazem machając nad głową,
Wołajmy: Pokój! wolność! i swoboda!
Kassyusz.  Tak, myjmy ręce! Po iluż to wiekach
Na ilu scenach nasz czyn się powtórzy,
W nieznanych mowach, u ludów dziś jeszcze
Nieurodzonych!
Brutus.  Jak często, dla żartu,
Popłynie struga czystej krwi Cezara,
Który dziś leży u stóp Pompejusza
Jak pył bezsilny, w którym się powalił!
Kassyusz.  A ile razy odnowi się scena,
Z ust do ust nasze polecą imiona,
Jak swej ojczyzny oswobodzicieli!
Decyusz.  Czy wyjść na rynek?
Kassyusz.  Idźmy wszyscy razem,
Brutus na czele, my za nim, jak wianek
Serc najdzielniejszych i najlepszych Rzymian!

(Wchodzi Sługa).

Brutus.  Cicho! Kto idzie? Klient Antoniusza.
Sługa.  Pan mój, Brutusie, tak klęknąć mi kazał,
Tak mi zalecił do stóp twych się rzucić,
I słowa jego na klęczkach powtórzyć:
Brutus jest mądry, dzielny i uczciwy;
Cezar był śmiały, królewski, potężny,
I kochający; powiedz, że Brutusa
Kochałem zawsze, że go dziś poważam;
Mów, żem Cezara poważał i kochał.
Jeśli pozwoli Brutus Antoniemu
Przyjść bez obawy, jeśli go przekona,
Że Cezar słusznie był śmierci tej godny,
Mniej umarłego Cezara Antoniusz
Niż żyjącego kochać będzie Bruta,
I wiernie wszystkie trudy z nim podzieli
Na ciemnej drodze nieznanych przeznaczeń.
Mój pan, Antoniusz, mówić mi tak kazał.

Brutus.  Twój pan jest mądrym, dzielnym Rzymianinem,
To było zawsze moje o nim zdanie,
Idź więc i powiedz, niech do nas tu przyjdzie.
Rozwiążę wszystkie jego wątpliwości,
A daję słowo, że wróci nietknięty.
Sługa.  Idę mu twoje ponieść zaręczenie. (Wychodzi).
Brutus.  Wiem, że zostanie moim przyjacielem.
Kassyusz.  Chciałbym; jednakże lękam się go bardzo,
A zawsze me się sprawdzały przeczucia.

(Wchodzi Antoniusz).

Brutus.  Lecz się przybliża. — Witaj nam, Antoni!
Antoniusz.  Wielki Cezarze, upadłeś tak nizko!
Wszystkie podboje, chwała i tryumfy
Do takiej małej skurczyły się miary!
Żegnaj Cezarze! — Szlachetni panowie,
Nie wiem, wyznaję, jakie wasze myśli,
Kto sądem waszym śmierci jeszcze godny;
Jeśli do liczby tej i ja należę,
Nie znajdę nigdy lepszej na to chwili,
Jak chwila śmierci wielkiego Cezara,
I nigdy lepszych nie znajdę narzędzi,
Jak wasze miecze jeszcze krwią bogate
Najszlachetniejszą, jak ten świat szeroki.
Błagam więc, jeśli stoję wam na drodze,
W pierś tę uderzcie, póki wasze dłonie
Dymią się jeszcze krwią jego czerwoną,
Bo gdybym nawet żył lat tysiąc dłużej,
Nigdy do śmierci gotowszy nie będę,
Lepszego miejsca i lepszych narzędzi
Nigdy nie znajdę, jak tu, przy Cezarze
Ginąc z rąk ludzi, w których zawszem widział
Dusz najdzielniejszych wieku tego wybór.
Brutus.  O śmierć z rąk naszych nie błagaj, Antoni.
Nasz czyn obecny i te nasze dłonie,
Prawda, pozory okrucieństwa noszą;
Ale, Antoni, widzisz tylko ręce,
I tylko widzisz tych rąk krwawe dzieło,
Ale nie widzisz serc naszych litosnych,

Bo tylko litość nad krzywdami Rzymu
Ten czyn natchnęła, (jak albowiem ogień
Wygania ogień, litość płoszy litość).
Ale dla ciebie, Marku Antoniuszu,
Z ołowiu tylko mieczów naszych ostrze,
A dłonie nasze i serca braterskie
Zawsze gotowe przyjąć cię z miłością,
Z dobrem uczuciem i poszanowaniem.
Kassyusz.  A gdy godności rozdawać dzień przyjdzie,
I twój głos chętne znajdzie posłuchanie.
Brutus.  Lecz bądź cierpliwy; pozwól, niechaj wprzódy
Lud uspokoim bojaźnią szalony;
Wszystkie ci potem wyłożę powody,
Dla których Brutus, choć kochał Cezara,
Gdy go uderzył, nie wahał się przecie.
Antoniusz.  Nie wątpię wcale o waszej mądrości.
Niech mi z was każdy krwawą poda rękę;
Twoją, Brutusie, niech najpierwszą ścisnę;
A teraz twoją, Kajuszu Kassyuszu,
Twoją, Decyuszu, i twoją. Metellu,
I twoją, Cynno; twoją, dzielny Kasko,
I choć ostatnią, nie mniej przecie drogą,
Twoją prawicę, dobry Treboniuszu.
Obywatele — lecz ach! co mam mówić?
Na ślizkim gruncie mój wpływ dzisiaj stoi;
Z dwóch mnie surowych sądów jeden czeka:
Ujrzycie we mnie tchórza lub pochlebcę. —
Że cię kochałem, Cezarze, to prawda,
I jeśli duch twój patrzy na nas z nieba,
Czy ci nie większą niż śmierć jest goryczą
Widzieć, o drogi, jak przy twoim trupie
Z twymi wrogami Antoniusz się godzi,
Krwawe ich ręce swoją dłonią ściska?
Ach, gdybym tyle, co ty ran, miał oczu,
Gdyby łzy moje, jak krew twoja, ciekły,
Toby mi lepiej, o lepiej przystało
Niż się z twoimi wrogami przyjaźnić!
Przebacz, Juliuszu! Tu, lwie nieulękły

Tutaj upadłeś, a tam stoją strzelcy,
Krwią twą czerwoni, twym bogaci łupem.
O świecie! byłeś lwa tego pustynią,
A on lwem twoim i prawdziwym królem.
Jakże podobny do lwa leżysz teraz,
Powalonego książąt mnogich dłonią!
Kassyusz.  Marku Antoni —
Antoniusz.  Przebacz mi, Kassyuszu,
Tak nawet wrogi jego mówić będą;
Z ust przyjaciela zimna to pochwała.
Kassyusz.  Nie chcę cię ganić, że Cezara chwalisz;
Lecz jakie z nami zawierasz układy?
Czy chcesz się liczyć do naszych przyjaciół,
Czy sami dalej mamy iść bez ciebie?
Antoniusz.  Dlatego wasze dłonie pochwyciłem,
I tylko smutny trupa tego widok
Myśli me zbłąkał; lecz, wierzcie mi, proszę,
Kocham was wszystkich, a mam tę nadzieję,
Że mi dowodnie, jasno wyłożycie,
W czem był dla Rzymu Cezar niebezpieczny.
Brutus.  Inaczej dzikiem byłoby to dzieło.
Nasze powody tak będą niezbite,
Że gdybyś nawet Cezara był synem,
Naszego czynu uznasz sprawiedliwość.
Antoniusz.  Niczego od was nie wymagam więcej.
Jeszcze jedynie o to was upraszam,
Bym mógł na rynek ciało jego ponieść,
A tam z mównicy przemówić do ludu,
Jak przyjaciela jest to powinnością.
Brutus.  Chętnie na twoją zezwalamy prośbę.
Kassyusz.  Brutusie, słowo. (Na str.) Sam nie wiesz, co robisz;
Zabroń mu wszelkiej mowy na pogrzebie;
Alboż ty nie wiesz, jak mu łatwo będzie
Namiętnem słowem lud podburzyć cały?
Brutus  (na str.). Nie troszcz się, pierwszy wstąpię na mównicę,
Cezara śmierci powody wyłożę,
Dodam, że wszystko, co powie Antoniusz,
Z naszem jedynie powie przyzwoleniem,

Bośmy pragnęli, by Cezara pogrzeb
Odbył się wedle zwyczajów ojczystych.
Zamiast nam szkodzić, to nam dopomoże.
Kassyusz.  Trudno przewidzieć, co może stąd wypaść;
Lecz pozwolenie nie jest po mej myśli.
Brutus.  Marku Antoni, weź Cezara ciało;
W mowie naszego czynu nie potępiaj,
Lecz o Cezarze mów, co natchnie serce;
Dodaj, że taka nasza była wola,
Inaczej bowiem przy żadnym obrzędzie
Jego pogrzebu nie weźmiesz udziału.
Przemówisz po mnie z tej samej mównicy.
Antoniusz.  Niech i tak będzie; o więcej nie proszę.
Brutus.  Przygotuj ciało i pośpiesz za nami.

(Wychodzą wszyscy prócz Antoniusza).

Antoniusz.  O przebacz, przebacz glino zakrwawiona,
Żem tak łagodnie do zbójców tych mówił!
Jesteś ruiną największego męża,
Co w ciągu wieków zjawił się na ziemi!
O biada dłoniom, co tę krew wylały!
Ja przepowiadam nad twemi ranami,
Które jak nieme zdają mi się usta
Otwierać wargi swoje rubinowe
I słów od mego wymagać języka,
Ja przepowiadam, że straszne przekleństwo
Na mnogie ludzkie spadnie pokolenia,
Wewnętrzne furye i wojna domowa
Ogarną wszystkie ziemi tej dzielnice;
Krew i zniszczenie tak będą powszednie,
Tak pospolite wszelkie okrucieństwo,
Że matki będą z uśmiechem patrzały
Na poszarpane niemowląt swych członki.
Śród krwawych czynów wszelka skona litość,
I duch Cezara, na zemstę łakomy,
Wróci gorący z samego dna piekła,
Monarszym głosem zagrzmi po tej ziemi,
Wszystkie psy wojny puszczając ze smyczy:
„Wojna bez końca i bez miłosierdzia!“

Aż zapach śmierci ogarnie powietrze
Z trupów, o pogrzeb daremno żebrzących!

(Wchodzi Sługa).

Wszak panem twoim jest Oktawiusz Cezar?
Sługa.  Tak jest, Antoni.
Antoniusz.  Jeśli się nie mylę,
Do Rzymu listem Cezar go przywołał.
Sługa.  List ten odebrał i w drodze jest teraz,
A mnie wyprawił, abym ci powiedział —

(spostrzegając ciało)

Cezarze!
Antoniusz.  Boleść twe przepełnia serce;
Idź i płacz! Widzę, płacz jest zaraźliwy;
Na widok pereł boleści w twem oku
I w moich oczach łzy się także kręcą.
Pan twój przybywa?
Sługa.  Ma tę noc przepędzić
O siedm mil drogi.
Antoniusz.  Wracaj bez spóźnienia,
Powiedz, co zaszło; mów, że smutek w Rzymie,
Że pobyt w Rzymie jeszcze niebezpieczny
Dla Oktawiusza. Wracaj to powiedzieć.
Lecz nie, zaczekaj. Nie opuścisz miasta,
Póki na rynek trupa nie poniosę.
Tam głos zabiorę; wkrótce zobaczymy,
Jak lud przyjmuje krwawy czyn zbrodniarzy;
Naoczny świadek stan rzeczy opowiesz
Oktawiuszowi. Bądź mym pomocnikiem.

(Wychodzą z ciałem Cezara).
SCENA II.
Rzym. — Forum.
(Wchodzą: Brutus, Kassyusz i tłum Obywateli).

Obywatele.  Wyłóż powody! żądamy powodów!
Brutus.  Więc mnie słuchajcie, moi przyjaciele!
Idź, Kassyuszu, na drugą ulicę
I jedną z sobą zabierz stąd połowę.
Kto mnie chce słuchać, niechaj tu zostanie,
Kto chce Kassyusza, niech z Kassyuszem idzie.
Naszym słuchaczom wyłożym powody
Cezara śmierci.
1 Obyw.  Ja słucham Brutusa.
2 Obyw.  A ja Kassyusza, by potem porównać,
Co od każdego usłyszym z osobna.

(Wychodzi Kassyusz z częścią Obywateli. — Brutus wstępuje na mównicę).

3 Obyw.  Szlachetny Brutus wszedł na mównicę; milczenie!
Brutus.  Słuchajcie mnie cierpliwie do końca. Rzymianie, spółobywatele, przyjaciele, słuchajcie mnie w mojej sprawie, a zachowajcie milczenie, żebyście mnie lepiej słyszeli. Wierzcie mi dla mojego honoru, a ufajcie w mój honor, abyście mogli uwierzyć. Sądźcie mnie wedle waszej mądrości, a rozbudźcie wszystkie wasze potęgi, abyście mnie tem lepiej sądzić byli w stanie. Jeśli jest w tem zgromadzeniu jaki serdeczny Cezara przyjaciel, to mu powiem, że Brutusa miłość dla Cezara nie ustępuje w niczem jego miłości; a jeśli przyjaciel ten zapyta, dlaczego Brutus podniósł rękę na Cezara, to mu odpowiem: nie dlatego podniosłem rękę, że mniej od ciebie Cezara kochałem, ale dlatego, że kochałem Rzym nad Cezara. Cobyście woleli: czy żeby żył Cezar, a wy wszyscy niewolnikami umarli; czy żeby Cezar umarł, a wy wszyscy żyli jak wolni obywatele? Cezar mnie kochał i dlatego płaczę po nim; był szczęśliwy, raduję się z tego; był waleczny, cześć jego pamięci; ale był chciwy władzy, i dlatego go zabiłem. Łzy dla jego miłości, dla jego szczęścia oklask, cześć dla jego odwagi, a dla jego ambicyi — śmierć! Jestże tu choć jeden tak nikczemny, coby chciał zostać niewolnikiem? Jeśli jest, niech się odezwie, bo jego tylko obraziłem. Jestże tu choć jeden tak nieokrzesany, coby nie chciał być Rzymianinem? Jeśli jest, niech przemówi, bo jego tylko obraziłem. Jestże tu choć jeden tak podły, coby swojej nie kochał ojczyzny? Jeśli jest, niech się odezwie, bo jego tylko obraziłem. Czekam na odpowiedź.
Kilka głosów.  Niema, Brutusie, niema!
Brutus.  Więc nie obraziłem nikogo. Nie zrobiłem nic więcej przeciw Cezarowi, jak co z was każdy zrobiłby przeciw Brutusowi w podobnym razie. Powody jego śmierci stoją zapisane w Kapitolu; chwała jego nie poniosła uszczerbku, o ile był jej godny, ani były powiększone jego winy, za które życiem zapłacił. (Wchodzi Antoniusz i kilku innych z ciałem Cezara). Oto jego ciało, a na czele żałobnego orszaku Marek Antoniusz, który, choć nie miał udziału w jego śmierci, odbierze swoją cząstkę jej korzyści, miejsce w Rzeczypospolitej; a kto z was cząstki tej nie otrzyma? A teraz, nim zejdę z tej mównicy, to moje ostatnie będą słowa: Jeśli zabiłem najlepszego przyjaciela dla dobra Rzymu, ten sam sztylet mam w pogotowiu dla siebie, jeśli śmierć moja wyda się wam korzystną dla mojej ojczyzny.
Obywatele.  Niech żyje Brutus! niech żyje! niech żyje!
1 Obyw.  Wiedźmy Brutusa w tryumfie do domu!
2 Obyw.  Posąg mu stawmy tam, gdzie przodków jego
Stoją posągi!
3 Obyw.  Zróbmy go Cezarem!
4 Obyw.  Cezara cnoty uwieńczmy w Brutusie!
1 Obyw.  Odprowadzimy go pośród okrzyków.
Brutus.  Obywatele —
2 Obyw.  Cicho! Brutus mówi.
1 Obyw.  Cicho! Słuchajmy!
Brutus.  Pozwólcie mi, proszę,
Niech sam odejdę, a dla mej miłości
Zostańcie chwilę z Markiem Antoniuszem,
Hołd ten oddajcie Cezara popiołom;
Przychylnem uchem wysłuchajcie mowy,
Którą Antoniusz, z naszem przyzwoleniem,
Na cześć zmarłego zamierza powiedzieć.
Raz jeszcze błagam, niech nikt nie odchodzi,
Prócz mnie jednego, nim skończy Antoniusz.

(Wychodzi).

1 Obyw.  Stójmy, słuchajmy co powie Antoniusz.
3 Obyw.  Ale niech przódy wstąpi na mównicę.
Wstąp na mównicę, szlachetny Antoni!
Antoniusz.  Dzięki wam składam w imieniu Brutusa.

(Wchodzi na mównicę).

4 Obyw.  Czyś słyszał? Co on mówi o Brutusie?
2 Obyw.  W jego imieniu wszystkim nam dziękuje.
4 Obyw.  Jabym mu radził, żeby o Brutusie
Źle tu nie mówił.
1 Obyw.  Cezar był tyranem.
3 Obyw.  A ktoby wątpił? Ja bogom dziękuję,
Że się Cezara Rzym pozbył nakoniec.
2 Obyw.  Cicho! Słuchajmy, co powie Antoniusz.
Antoniusz.  Obywatele szlachetni —
Obywatele.  Słuchajmy!
Antoniusz.  Obywatele, rodacy, Rzymianie,
O jedną chwilę posłuchania proszę.
Grzebać Cezara przychodzę, nie chwalić.
Złe czyny ludzi po śmierci ich żyją,
Dobre najczęściej w grób z nimi zstępują;
Niech i Cezara podobny los będzie.
Brutus wam mówił, Cezar był ambitny:
Gdyby tak było, prawda, grzech to ciężki,
I ciężko Cezar za grzech ten zapłacił.
Tu, z przyzwoleniem Brutusa i reszty,
(A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem,
Jak oni wszyscy zacnymi są ludźmi)
Pogrzebną mowę Cezara mam do was.
On był mym wiernym, szczerym przyjacielem;
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
On jeńców tłumy do Rzymu wprowadził,
A ich okupem skarb publiczny wspomógł;
Czy to w Cezarze ambicyą się zdało?
Gdy biedny płakał, Cezar łzy miał w oczach;
Z twardszego kuta metalu ambicya:
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.

Pod waszem okiem, w święto Luperkaliów,
Trzykroć królewską dałem mu koronę,
Trzykroć odepchnął; czy to jest ambicya?
Lecz Brutus mówi, że on był ambitny,
A wiem, że Brutus zacnym jest człowiekiem.
Nie mam zamiaru zbijać słów Brutusa,
Pragnę jedynie, to co wiem, powiedzieć.
Wiem, że go kiedyś kochaliście wszyscy,
Nie bez powodu; dlaczegóż więc dzisiaj
Dla trupa jego jednej łzy nie macie?
Do nierozumnych bydląt sąd się schronił,
A ludzie rozum stracili. Przebaczcie!
Lecz serce moje w trumnie jest Cezara
I czekać muszę, dopóki nie wróci.
1 Obyw.  Mem zdaniem, wiele sensu w tem, co mówi.
2 Obyw.  A kto rozważy dobrze sprawę całą,
Przyzna, że Cezar ciężko był skrzywdzony.
3 Obyw.  Tak się wam zdaje? I ja się obawiam,
By jego miejsca gorszy jaki nie wziął.
4 Obyw.  Czyście słyszeli? Nie przyjął korony,
A toć rzecz jasna, że nie był ambitny.
1 Obyw.  Jak się to sprawdzi, zapłaci ktoś za to.
2 Obyw.  Nieborak! Patrzcie, jak mu się od płaczu
Czerwienią oczy jak węgle żarzyste.
3 Obyw.  Szlachetniejszego niema człeka w Rzymie,
Jak jest Antoniusz.
4 Obyw.  Słuchajcie! zaczyna.
Antoniusz.  Wczora, na słowo potężne Cezara
Drżały narody, dziś, niema nędzarza,
Coby te szczątki choć pozdrowić raczył.
Obywatele, gdybym wasze serca
Pragnął rozbudzić do gniewu i zemsty,
Krzywdziłbym Kassya, krzywdziłbym Brutusa,
Którzy, jak wiecie, zacnymi są ludźmi.
Lecz tego nie chcę, i raczej przenoszę
Krzywdzić was, siebie, krzywdzić umarłego,
Niż krzywdzić ludzi tak wielkiej zacności.
Lecz ten pergamin, z pieczęcią Cezara,

Który w Cezara komnacie znalazłem,
A który jego zawiera testament,
Gdyby go tylko rzymski lud posłyszał,
(Ale, przebaczcie, nie chcę wam go czytać)
Wszystkie Cezara ranyby całował,
W krwi jego świętej maczał swoje chustki,
O jeden włosek błagał na pamiątkę,
A testamentem, jak legat kosztowny,
Swoim dalekim wnukom przekazywał.
4 Obyw.  Marku Antoni, czytaj nam testament!
Kilku.  Czytaj testament, chcemy znać testament!
Antoniusz.  Nie, nie, nie mogę, nie byłoby dobrze,
Gdyby lud wiedział, jak go Cezar kochał,
Boć z was nie drewno, lub głaz, ale ludzie,
A jako ludzi, testament Cezara
Natchnąłby gniewem, przywiódł do szaleństwa.
Lepiej, żebyście nie wiedzieli nigdy,
Że was mianował swoim spadkobiercą;
Coby się stało, gdybyście wiedzieli?
4 Obyw.  Czytaj testament! czytaj nam testament!
Musisz nam czytać testament Cezara.
Antoniusz.  Bądźcie cierpliwi, moi przyjaciele!
Widzę, żem słowo za wiele powiedział,
Nie chcąc, tak zacnych pokrzywdziłem ludzi,
Pod sztyletami których Cezar skonał.
4 Obyw.  Tak zacnych ludzi? Nie, to byli zdrajcy!
Kilku.  Czytaj testament! Testament! Testament!
2 Obyw.  To rozbójniki! Czytaj nam testament!
Antoniusz.  Czy chcecie gwałtem do tego mnie zmusić?
Więc stańcie kołem przy trupie Cezara,
Pokażę tego, co pisał testament.
Czy pozwalacie, bym zeszedł z mownicy?
Kilku.  Zejdź!
2 Obyw.  Zejdź, Antoni!
3 Obyw.  Zejdź, zejdź, pozwalamy!

(Antoniusz schodzi z mownicy).

4 Obyw.  Obywatele, uformujmy koło!
1 Obyw.  Tylko od trumny usuńcie się trochę!

2 Obyw.  Odstąpcie, zróbcie miejsce Antoniemu!
Antoniusz.  Zbyt mnie tłoczycie! Przez Boga, odstąpcie!
Kilku.  Cofnijcie kroki! Miejsce Antoniemu!
Antoniusz.  Jeśli łzy macie, teraz płakać pora!
Ten płaszcz wam znany; pamiętam godzinę,
W której raz pierwszy odział się nim Cezar.
Było to w lecie, wieczór był gorący.
Po bitwie, w której rozbił Nerwian pułki.
Patrzcie! Tu sztylet rozdarł go Kassyusza,
A tutaj Kaska przeszył go zazdrosny,
Tu go uderzył Brutus ukochany,
A gdy przeklęte wyciągał żelazo,
Patrzcie, jak za niem trysła krew Cezara,
Jakby wybiegła, żeby się zapewnić,
Czy tak okrutnie Brutus go uderzył;
Wiecie, Cezara aniołem był Brutus,
Ty wiesz, Jowiszu, jak Cezar go kochał.
To był ostatni cios najokrutniejszy,
Bo gdy szlachetny Cezar go zobaczył,
Nad zdrajcy ramię niewdzięczność silniejsza
Przemogła męża i serce mu pękło;
W milczeniu płaszczem zasłonił oblicze,
I u podnóża posągu Pompeja
W krwi swej potoku wielki upadł Cezar.
Obywatele, jaki to upadek!
Z nim ja, wy wszyscy i Rzym upadł cały,
A zdrada okrzyk wydała tryumfu.
Płaczecie teraz, widzę, w sercach waszych
Litość się budzi; o, krople to święte!
Poczciwe dusze! jakto już płaczecie
Na widok jego skrwawionego płaszcza?
Zobaczcie teraz samego Cezara,
Zobaczcie teraz krwawe zdrajców dzieło!
1 Obyw.  O bolesne widowisko!
2 Obyw.  O szlachetny Cezarze!
3 Obyw.  O dniu opłakany!
4 Obyw.  O zdrajcy! o nikczemnicy!
1 Obyw.  O krwawy widoku!

2 Obyw.  Musimy się pomścić! Pomsta! Naprzód! Szukajmy — palmy — zabijajmy — mordujmy; niech ani jeden zdrajca nie zostanie!

Antoniusz.  Czekajcie chwilę, spółobywatele!
1 Obyw.  Cicho! Słuchajmy! Słuchajmy, co nam powie szlachetny Antoniusz.
2 Obyw.  Gotowi jesteśmy słuchać go, iść za jego przywodem, umrzeć z nim!

Antoniusz.  Moi kochani, dobrzy przyjaciele,
Uchowaj Boże, bym was mojem słowem
Do tak nagłego sprowadził wybuchu,
Boć zacnych ludzi dzieło to jest sprawą.
Nie wiem, dla jakich zrobili to uraz,
Ale wiem, że są i mądrzy i zacni,
I bez wątpienia zdadzą wam rachunek.
Nie po tom przyszedł, by wam serca wykraść;
Nie mówca ze mnie równy Brutusowi,
Lecz żołnierz szczery, prosty i otwarty,
Do przyjaciela swego przywiązany,
Jak o tem wiedzą ci, którzy publicznie
Dali mi prawo mówić o nim do was,
Bo na dowcipie zbywa mi i słowach,
I na płynności, na wdzięku i geście,
Bym mógł poruszyć krew w słuchacza żyłach.
Mówię po prostu to, co w sercu czuję,
I co z was każdy wie lepiej ode mnie,
Nieme Cezara pokazuję rany,
Niech za mnie mówią biedne, drogie rany!
Gdyby Antoniusz zostać mógł Brutusem,
Gdyby tu Brutus stał za Antoniusza,
Jakby wam słowem dusze rozpłomienił!
Jaką wymową każdą natchnął ranę!
Jakby na słowa jego w całym Rzymie
Kamienie nawet miecz zemsty chwyciły!
Kilku.  My go pomścimy!
1 Obyw.  Spalim dom Brutusa!
3 Obyw.  Więc naprzód, naprzód! Idźmy zdrajców szukać!
Antoniusz.  Obywatele, jedno jeszcze słowo!

Kilku.  Cicho! Szlachetny mówić chce Antoniusz.
Antoniusz.  Biegniecie robić co? nie wiecie sami.
Na taką miłość czem zarobił Cezar?
Jeszcze nie wiecie, a więc ja wam powiem.
Jego testament wybiegł wam z pamięci.
Kilku.  Prawda, testament! Czytaj nam testament!
Antoniusz.  Oto testament z pieczęcią Cezara,
A w nim każdemu obywatelowi
Drachm siedemdziesiąt i pięć przekazuje.
2 Obyw.  Szlachetny Cezar! Śmierć jego pomścimy!
3 Obyw.  Królewski Cezar!
Antoniusz.  Słuchajcie cierpliwie!
Kilku.  Cicho!
Antoniusz.  Prócz tego w darze wam zostawia
Swoje chłodniki, sady i ogrody
Z tej strony Tybru, wam i dzieciom waszym,
Gdziebyście mogli przejść się i wypocząć.
Taki był Cezar; kiedyż jemu równy
Znajdzie się znowu?
1 Obyw.  Nigdy! nigdy! Dalej!
Na świętem miejscu ciało jego spalim,
Potem, głowniami, zbójców jego domy.
Zabierzmy ciało!
2 Obyw.  Śpieszmy szukać ognia!
3 Obyw.  Wyrwijmy ławy!
4 Obyw.  Okna, dachy, wszystko!

(Wychodzą Obywatele z ciałem Cezara).

Antoniusz.  Reszta ich sprawą. Ty, zło rozbudzone,
Leć teraz drogą, jaką samo zechcesz!

(Wchodzi Sługa).

Co mi przynosisz?
Sługa.  Oktawiusz jest w Rzymie.
Antoniusz.  A gdzie?
Sługa.  Z Lepidem w Cezara jest domu.
Antoniusz.  Śpieszę natychmiast połączyć się z nimi.
Przybywa w porę; widzę, że fortuna
W dobrym humorze wszystko da nam chętnie.
Sługa.  Oktawiusz mówi, że Kassyusz i Brutus

Jak obłąkani z Rzymu się wymknęli.
Antoniusz.  Zapewne na czas dobiegły ich wieści,
Jaki był skutek mej pogrzebnej mowy.
Prowadź mnie teraz, gdzie pan twój, Oktawiusz.

(Wychodzą).
SCENA III.
Ulica w Rzymie.
(Wchodzi poeta Cynna).

Cynna.  Miałem sen, żem był na uczcie z Cezarem;
Czarne przeczucia duszę mą obsiadły;
Nie miałem chęci za drzwi się wychylić,
Lecz jakaś tajna wywiodła mnie siła.

(Wbiegają Obywatele).

1 Obyw.  Twoje nazwisko?
2 Obyw.  Gdzie idziesz?
3 Obyw.  Gdzie mieszkasz?
4 Obyw.  Czyś żonaty, czy kawaler?
2 Obyw.  Odpowiedz każdemu wręcz!
1 Obyw.  A krótko!
4 Obyw.  A mądrze!
3 Obyw.  A szczerze; słuchaj rady!
Cynna.  Moje nazwisko? gdzie idę? gdzie mieszkam? czy jestem żonaty czy kawaler? Na wszystko mam odpowiedzieć wręcz, a krótko, a mądrze, a szczerze; a więc odpowiem mądrze: jestem kawaler.
2 Obyw.  To jakbyś powiedział, że głupi, kto ma żonę. Boję się bardzo, żebyś za takie słowa nie dostał ode mnie cięgów. Odpowiadaj dalej, a wręcz!
Cynna.  Więc idę wręcz na pogrzeb Cezara.
1 Obyw.  Czy jak przyjaciel, czy jak nieprzyjaciel?
Cynna.  Jak przyjaciel.
2 Obyw.  Na to pytanie wręcz odpowiedziałeś.
4 Obyw.  Gdzie mieszkasz? tylko krótko.
Cynna.  Krótko, mieszkam przy Kapitolu.
3 Obyw.  Twoje nazwisko? a szczerze.
Cynna.  Szczerze, nazywam się Cynna.
1 Obyw.  Rozszarpmy go na kawałki, to sprzysiężeniec.
Cynna.  Ja jestem poeta Cynna, ja jestem Cynna, poeta.
4 Obyw.  Rozszarpmy go na kawałki za jego złe wiersze; rozszarpmy go na kawałki za jego złe wiersze!
Cynna.  Nie jestem bynajmniej Cynna sprzysiężonym.
2 Obyw.  Mniejsza o to; nazywasz się Cynna. Wyrwijmy mu tylko nazwisko z serca, a potem puśćmy go na wolność.
3 Obyw.  Rozszarpmy go na kawałki, na kawałki! Naprzód! Hola! głownie! hola, pochodnie! Do Brutusa! do Kassyusza! Palmy wszystko! Niech jedni lecą do domu Decyusza, inni do Kaski, inni do Ligaryusza! Tylko żwawo! Ndprzód! (Wychodzą).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Rzym. Pokój w domu Antoniusza.
(Antoniusz, Oktawiusz, Lepidus siedzą przy stole).

Antoniusz.  A więc ci umrą; każdy ma swój znaczek.
Oktaw.  I brat twój także umrzeć musi z nimi.
Zgoda, Lepidzie?
Lepidus.  Zgoda.
Oktaw.  (do Antoniusza).Połóż znaczek.
Lepidus.  Lecz pod warunkiem, Marku Antoniuszu,
Że twój siostrzeniec Publiusz los z nim dzieli.
Antoniusz.  Więc niech go dzieli! patrz, daję mu kreskę.
Teraz, Lepidzie, idź bez straty czasu,
Przynieś testament z komnaty Cezara,
A zobaczymy, czy się nam nie uda
Z jego legatów część jakąś odtrącić.
Lepidus.  Czy was tu znajdę?
Oktaw.  Tu, lub w Kapitolu.

(Wychodzi Lepidus).

Antoniusz.  Największą tego człowieka zdolnością
Lepszym od siebie służyć do posyłek.
Czy się też godzi ziemię na trzy dzielić,
Aby się jedna dostała mu cząstka?
Oktaw.  Tak sam myślałeś, gdyś go wziął do rady,
Na proskrypcyjny kogo wciągnąć regestr.
Antoniusz.  Więcej dnim widział niż ty, Oktawiuszu;
A choć wkładamy na niego ten honor,
By nań część sprawy nienawistną zwalić,
Honor dlań będzie, czem złoto dla osła:
Będzie się pocił, stękał pod ciężarem,
Po naszej woli wiedziony lub gnany,
A gdy zaniesie skarb nasz, gdzie zechcemy,
Zdejmiem mu juki, odpędzim jak osła,
Ażeby wolny uszy swe otrząsnął,
I szczypał oset na publicznej drodze.
Oktaw.  Zrobisz, jak zechcesz; tylko nie zaprzeczysz,
Że dzielny z niego, doświadczony żołnierz.
Antoniusz.  Jak doświadczony i dzielny mój rumak,
Za to też siana nigdy mu nie braknie.
Jam go przyuczył do krwawego boju,
Zrobił posłusznym natchnieniom mej woli;
Skręca się, bieży lub staje, jak zechcę.
Pod pewnym względem podobny mu Lepid;
Trzeba go uczyć, trzeba nim kierować.
Umysł jałowy, dla którego strawą
Sztuki, nauki i naśladowania
Dawno zużyte przez bystrzejsze głowy:
Dla nas on tylko narzędziem być może.
Lecz słuchaj teraz nowin wielkiej wagi:
Brutus i Kassyusz już formują pułki;
Czas ruszyć w pole; szukajmy przyjaciół
I sprzymierzeńców, a natężmy siły;
Radźmy bez zwłoki, jak plany ich odkryć.
Niebezpieczeństwom jawnym jak zapobiedz.
Oktaw.  Radźmy, bo wrogów bije na nas psiarnia,
Jakby na zwierzę przykute do słupa.

Wiem, że niejeden, z uśmiechem na twarzy,
Tysiąc złych myśli w sercu dla nas chowa. (Wychodzą).

SCENA II.
Przed namiotem Brutusa, w obozie blizko Sardes.
(Przy odgłosie bębnów wchodzą: Brutus, Lucyliusz, Lucyusz, Żołnierze; Tytyniusz i Pindarus idą na ich spotkanie).

Brutus.  Stój!
Lucyliusz.  Stój! zdaj hasło!
Brutus  (do Lucyliusza).Czy Kassyusz przybywa?
Lucyliusz.  Będzie za chwilę, Pindar go wyprzedził
W imieniu swego pana cię pozdrowić.

(Pindar wręcza list Brutusowi).

Brutus.  List jest uprzejmy. Lecz pan twój, Pindarze,
Przez własną winę lub podwładnych błędy
Niemałą żądzę w sercu mojem zbudził,
Żeby się mogło odstać co się stało.
Lecz sam zapewne da mi tłómaczenie.
Pindar.  A jestem pewny, że pan mój szlachetny
Dziś się pokaże takim, jak był zawsze,
Mężem mądrości pełnym i honoru.
Brutus.  Nie wątpię o tem. — Słowo, Lucyliuszu.
Jak cię on przyjął? Opowiedz mi wszystko.
Lucyliusz.  Przyjął uprzejmie z niemałą względnością,
Lecz nie znalazłem starej jego cnoty:
Wolnej, poufnej, otwartej rozmowy.
Brutus.  Dałeś mi żywy obraz przyjaciela,
Z gorących uczuć zwolna stygnącego;
Bo kiedy miłość blednieje i słabnie,
Zwykle się słania zbytkiem ceremonii.
Szczerym uczuciom nie trzeba fortelu;
Lecz puste serce, jak koń w pierwszej chwili
Nazbyt gorący, wiele obiecuje,
A gdy ostroga boki mu zakrwawi,
Pochyla głowę i jak zwodny szkapa
Stanowczej próby nie może wytrzymać.
Czy armia jego przybywa z nim razem?

Lucyliusz.  Tej nocy w Sardes ma kwaterą stanąć,
Część jednak większa, prawie cała jazda,
Idzie z Kassyuszem. (Marsz za sceną).
Brutus.  Słuchajmy! Przybywa.
Idźmy spokojnie na jego spotkanie.

(Wchodzą: Kassyusz i Żołnierze).

Kassyusz.  Stój!
Brutus.  Stój! zdaj hasło!
Głos  (za sceną).Stój!
Głos  (za sceną).Stój!
Głos  (za sceną).Stój!
Kassyusz.  Ciężką mi, bracie, wyrządziłeś krzywdę.
Brutus.  Sądź mnie, Jowiszu! — Powiedz, czyli kiedy
Wrogom mym nawet krzywdę wyrządziłem?
I jabym brata mojego pokrzywdził?
Kassyusz.  Powagą formy owijasz niesłuszność,
Czując się winnym —
Brutus.  Uspokój się, bracie;
Powiedz urazy twoje; znam cię dobrze.
Odłóżmy spory, bo dwie nasze armie
Powinny tylko miłość naszą widzieć.
Rozkaż im odejść, a w moim namiocie
Wszystkie mi twoje wypowiesz urazy.
Kassyusz.  Rozkaż, Pindarze, moim pułkownikom
Stanąć obozem w pewnej odległości.
Brutus.  Podobny rozkaz ponieś, Lucyliuszu.
Niech nikt do mego nie wchodzi namiotu,
Póki się nasza na skończy narada.
Niech drzwi pilnują Lucyusz i Tytyniusz. (Wychodzą).

SCENA III.
W namiocie Brutusa.
(Wchodzą: Brutus i Kassyusz; w pewnej odległości od namiotu Lucyusz i Tytyniusz).

Kassyusz.  Wysłuchaj teraz, w czem mnie pokrzywdziłeś:
Lucyusza Pellę skazałeś na hańbę
Za to, że dał się Sardyanom przekupić,

Bez żadnych względów na mój list i prośby
Za moim dobrym, starym przyjacielem.
Brutus.  Sam się skrzywdziłeś, pisząc w takiej sprawie.
Kassyusz.  W czasach, jak nasze, nie dobrze jest, bracie,
Surowo karcić drobne przekroczenia.
Brutus.  O tobie także, daruj mi otwartość,
Mówią dość głośno, że długie masz ręce,
Że godnościami frymarczysz z hołotą
Bez czci i wiary.
Kassyusz.  Ja długie mam ręce?
Wiesz, gdy to mówisz, że imię twe Brutus,
Inaczej bowiem, przez boga! to słowo
Z ust mówiącego wyszłoby ostatnie.
Brutus.  Imię Kassyusza przedajność uzacnia,
I kaźń dlatego swe osłania czoło.
Kassyusz.  Kaźń!
Brutus.  Myśl o marcu, o marcowych Idach!
Za sprawiedliwość krew Cezara ciekła.
Gdzie nędznik, który ciało jego przeszył,
Nie myśląc, że jest świętych praw mścicielem?
Jakto, gdy naszą zgładziliśmy dłonią
Na wielkiej ziemi największego męża,
Za to, że siłą podpierał złodziejów,
Mamy przekupstwem palce nasze kalać,
Sprzedawać naszych godności obszary,
Za co? za garstkę błyszczącego błota?
Wolę psem zostać i na księżyc szczekać,
Niżeli zostać takim Rzymianinem!
Kassyusz.  Nie draźń mnie, błagam, bo nie zniosę dłużej!
Mówiąc tak do mnie, zbyt się zapominasz;
Jestem żołnierzem, a starszym od ciebie,
A więc zdolniejszym kłaść moje warunki.
Brutus.  Nie, nie, nie jesteś!
Kassyusz.  Jestem!
Brutus.  Nie, powtarzam!
Brutus.  Skończ, bo ja także mogę się zapomnieć!
Nie kuś mnie więcej przez wzgląd na swą całość.
Brutus.  Zbyt jesteś mały, aby mnie przestraszyć.

Kassyusz.  Byćże to może?
Brutus.  Słuchaj, co chcę mówić.
Mamże ustąpić twym dziecinnym gniewom?
Mam się ulęknąć spojrzeń szalonego?
Kassyusz.  O, Boże, Boże! wszystkoż to znieść muszę?
Brutus.  Wszystko i więcej. Wściekaj się od gniewu,
Aż twoje dumne w piersiach pęknie serce.
Dla niewolników porywczość twą schowaj,
I niechaj sługi twoje drżą przed tobą.
Jażbym miał zważać na twoje wybuchy?
Jak pies się czołgać przed twym złym humorem?
Sam musisz połknąć jad twojego gniewu,
Choćbyś miał pęknąć, bo odtąd, Kassyuszu,
Będziesz przedmiotem żartów mych i śmiechów,
Ilekroć żądło twe osie pokażesz.
Kassyusz.  Do tegoż przyszło!
Brutus.  Lepszy z ciebie żołnierz?
Pokaż to, sprawdź nam twoje samochwalstwo,
Pierwszy radośnie wielkość twą powitam,
Będę się uczył od lepszego wodza.
Kassyusz.  Brutusie, w każdem twem krzywdzisz mnie słowie.
Mówiłem: starszym żołnierzem, nie lepszym;
Czym mówił lepszym?
Brutus.  Mniejsza, jeśliś mówił.
Kassyusz.  Samby mnie Cezar traktować tak nie śmiał.
Brutus.  Lub tybyś raczej nie śmiał go tak kusić.
Kassyusz.  Co? jabym nie śmiał?
Brutus.  Nie.
Kassyusz.  Nie śmiał go kusić?
Brutus.  Za żadne skarby nie śmiałbyś, Kassyuszu.
Kassyusz.  Na miłość moją nie licz nazbyt wiele,
Bom gotów zrobić, czegobym żałował.
Brutus.  Jużeś to zrobił, coś winien żałować.
Dla mnie twe groźby nie mają postrachu,
Bo tak w uczciwość jestem uzbrojony,
Ze nie zwracają mej baczności więcej,
Jak wiatrów świsty. Kiedy cię prosiłem
O trochę złota, prośbę odrzuciłeś.

Nie umiem skarbów wyciskać gwałtami;
Wolałbym z serca mego bić monetę,
Krew kropelkami zamiast drachm wydawać,
Niż z dłoni pracą stwardniałej wieśniaka
Biedną chudobę okrutnie wydzierać.
Żądałem złota na płacę dla armii,
Ty odmówiłeś; czy to godne ciebie?
Czy na twą prośbę takbym odpowiedział?
W dniu, w którym Brutus sknerą takim będzie,
Przed przyjacielem podły zamknie liczman,
W dniu tym, Jowiszu, dłoni twej piorunem
Na proch go strzaskaj!
Kassyusz.  Ja nie odmówiłem.
Brutus.  Tak, odmówiłeś.
Kassyusz.  Nie, nie odmówiłem.
Jakiś ci głupiec odpowiedź mą przyniósł.
Bracie, głęboko serce mi rozdarłeś;
Przyjaźń przyjaciół wady każe znosić,
Brutus większemi niż są robi moje.
Brutus.  Żalę się na nie, gdym jest ich ofiarą.
Kassyusz.  Bo mnie nie kochasz.
Brutus.  Nie kocham wad twoich.
Kassyusz.  Przyjaciel, ślepy na nie być powinien.
Brutus.  Pochlebca tylko byłby na nie ślepy,
Choćby tak były ogromne jak Olimp.
Kassyusz.  Śpiesz się, Antoni, młody Oktawianie!
Pomścijcie wasze krzywdy na Kassyuszu,
Bo dla Kassyusza ciężarem jest życie,
Nienawidzony przez tych, których kocha,
Dziś przez własnego pokrzywdzony brata,
Który go karci, jakby niewolnika,
Każdy błąd jego na regestr zaciąga,
Aby go później w oczy mógł mu cisnąć.
Z żałości mógłbym i duszę wypłakać.
Oto mój sztylet, to pierś moja naga,
W niej serce droższe od skarbów Plutusa,
Jeśliś Rzymianin, wydrzyj je, Brutusie;
Jeślim ci nie dał złota, daję serce,

Utop w niem sztylet, jak niegdyś w Cezarze,
Bo wiem, że nawet gdyś go nienawidził
I wtedy jeszcze kochałeś go więcej,
Niż kiedykolwiek kochałeś Kassyusza.
Brutus.  Schowaj ten sztylet. Unoś się, jak zechcesz,
I rób, co zechcesz; zezwalam na wszystko,
Sromota nawet żartem tylko będzie.
Z jagnięciem jesteś wprzągnięty do jarzma;
Gniew w jego sercu jak w krzemieniu ogień,
Pod silnym ciosem wyrzuci iskierkę
I znów ostygnie.
Kassyusz.  Tegoż Kassyusz dożył,
Że został szyderstw Brutusa przedmiotem,
Gdy go zły humor albo smutek dręczy?
Brutus.  I ja, gdym mówił, w złym byłem humorze.
Kassyusz.  Więc się przyznajesz do winy? Daj rękę!
Brutus.  A z nią i serce.
Kassyusz.  Brutusie!
Brutus.  Co mówisz?
Kassyusz.  Czy nie masz w sercu twem dosyć miłości,
By mi przebaczyć chwilę zapomnienia,
Gdy mnie namiętna unosi gwałtowność,
Którą po matce dostałem w dziedzictwie?
Brutus.  Mam ją, Kassyuszu. Odtąd, ile razy
Wybuchniesz gniewem przeciw Brutusowi,
Brutus pomyśli, że twa zrzędzi matka,
I będzie słuchał wyrzutów spokojnie. (Wrzawa za sceną).
Poeta  (za sceną). Puść mnie! Zobaczyć naszych muszę wodzów.
Słyszę spór wiodą, nie byłoby dobrze
Samych zostawić.
Lucyusz  (za sceną).Nie możesz ich widzieć.
Poeta  (za sceną). Śmierć tylko jedna zatrzymać mnie zdoła.

(Wchodzi).

Kassyusz.  Co się to znaczy?
Poeta.  Wstydźcie się, wodzowie!
Jeden drugiego sercem kochać winien całem;
Bo jestem od was starszy i więcej widziałem.
Kassyusz.  Ha, ha! czy słyszysz, jak cynik rymuje?

Brutus.  Cóż to za śmiałość? Precz mi stąd, zuchwalcze!
Kassyusz.  Przebacz mu, proszę, to jego natura!
Brutus.  Przebaczam żarty, byle były w porę;
Lecz co ma wojna wspólnego z błaznami
Tego rodzaju?
Kassyusz.  Uciekaj, co prędzej!

(Wychodzi Poeta. — Wchodzą: Lucyliusz i Tytyniusz).

Brutus.  Ponieście rozkaz wszystkim pułkownikom,
Niechaj na nocleg rozbiją namioty.
Kassyusz.  Natychmiast potem wróćcie tu z Messalą.

(Wychodzą Lucyliusz i Tytyniusz).

Brutus.  Teraz, Lucyuszu, daj mi puhar wina.

(Wychodzi Lucyusz).

Kassyusz.  Nigdym nie myślał, by się twoje serce
Do tego stopnia gniewem mogło unieść.
Brutus.  Tyle boleści spadło na mnie razem!
Kassyusz.  Gdzie mądrość twoja, by złe przypadkowe
Tak bardzo mogło wziąć górę nad tobą?
Brutus.  Nikt lepiej znosić nie umie boleści:
Porcya umarła.
Kassyusz.  Kto? Porcya?
Brutus.  Umarła.
Kassyusz.  A tyś mnie jednak trupem nie położył,
Gdy w tak złą chwilę spór ten wywołałem!
Okrutna strata! Na jaką chorobę?
Brutus.  Ma nieobecność i bolesny widok
Nagłej potęgi srogich tryumwirów,
(Bo wieść ta przyszła z wieścią o jej zgonie)
Wszystko to razem Porcyę obłąkało,
A korzystając z sług nieobecności,
Żarzące węgle w rozpaczy połknęła.
Kassyusz.  I tak umarła?
Brutus.  Tak.
Kassyusz.  O, wielki Boże!

(Wchodzi Lucyusz z winem i pochodnią)

Brutus.  Nie mówmy o niej. Daj mi puhar wina:
Wszelką urazę w tym puharze topię. (Pije).
Kassyusz.  Z spragnionem sercem toast ten wychylę.

Po same brzegi puhar nalej winem,
Bo nigdy dosyć Brutusa miłości
Pić nie potrafię. (Pije. — Wchodzą: Tytyniusz i Messala).
Brutus.  Zbliż się, Tytyniuszu.
Witaj, Messalo! Tu, przy tej pochodni,
O naszej sprawie naradźmy się społem.
Kassyusz.  Porcyo, umarłaś!
Brutus.  Nie mów o niej, błagam! —
Messalo, dzisiaj odebrałem listy,
Że młody Oktaw i Marek Antoniusz
Z potężną armią przeciw nam ruszyli,
I wstępnym bojem idą na Filippi.
Messala.  I ja mam listy takiej samej treści.
Brutus.  Z jakim dodatkiem?
Messala.  Że tryumwirowie
Stu senatorów skazali na gardło.
Brutus.  To się w tem nasze nie zgadzają listy,
Bo w moich czytam, że siedemdziesięciu
Wskutek proskrypcyi legło senatorów,
Z nimi Cycero.
Kassyusz.  Cycero?
Messala.  Zabity,
Zabity wskutek tablic proskrypcyjnych.
A czy od żony nie masz żadnych listów?
Brutus.  Nie, nie mam żadnych.
Messala.  To rzecz niepojęta.
Brutus.  Dlaczego pytasz? Czy piszą ci o niej?
Messala.  Nie.
Brutus.  Powiedz prawdę, jeżeliś Rzymianin.
Messala.  Więc jak Rzymianin słuchaj całej sprawy:
Porcya umarła dziwną bardzo śmiercią.
Brutus.  Więc żegnaj, Porcyo! Wszyscy musim umrzeć;
A o jej śmierci tak myślałem często,
Że dziś spokojnie wieści o tem słucham.
Messala.  Tak wielkie serca wielkie znoszą straty.
Kassyusz.  I ja się tego z książek nauczyłem,
Lecz serce tego znieśćby tak nie mogło.
Brutus.  Teraz do rzeczy. Nie byłożby dobrze

Bez straty czasu ruszyć ku Filippi?
Kassyusz.  Jabym nie sądził.
Brutus.  Dla jakich powodów?
Kassyusz.  Niechaj nas raczej szuka nieprzyjaciel,
Śród długich marszów rujnuje zasoby,
Męczy żołnierza i sam się osłabia,
Gdy armia nasza, na spokojnych leżach,
Z całą dzielnością przyjmie osłabionych.
Brutus.  Dobre powody niech ustąpią lepszym.
Cały kraj, między nami a Filippi,
Ma dla nas tylko przyjaźń wymuszoną,
I tylko szemrząc spłaca kontrybucye.
Wróg nasz, przechodząc niechętne powiaty,
Znajdzie tam pomoc w ludziach i w pieniądzach,
I przyjdzie świeższy, silniejszy, zuchwalszy.
Lecz mu te wszystkie odbierzem korzyści,
Jeśli mu stawim czoło pod Filippi,
Niechętną ludność w tyle zostawimy.
Kassyusz.  Słuchaj mnie, bracie —
Brutus.  Pozwól, jeszcze słowo.
Nie zapominaj, że mamy już wszystko,
Co nam przyjazne mogły dać narody,
Legie w komplecie i dojrzałą sprawę;
Z dniem każdym rośnie wrogów naszych siła,
Gdy nas, u szczytu, dzień osłabia każdy.
Jest prąd we wszystkich ludzkich sprawach bystry,
Chwycony w porę, wiedzie do zwycięstwa,
Lecz gdy go chybisz, żywota żegluga
Nędznie się kończy na biedy mieliznach.
Na takim prądzie stoimy obecnie,
Płyńmy odważnie, dopóki nam służy,
Lub wszystkie nasze zmarnieją nadzieje.
Kassyusz.  Więc, w imię boże, gdy chcesz, idźmy naprzód,
Stawmy im czoło na polach Filippi.
Brutus.  Wśród długich rozmów noc zapadła ciemna.
Natura musi uledz konieczności,
Dajmy jej chwilę spoczynku w jałmużnie.
Czy nikt z was nie ma nic więcej powiedzieć?

Kassyusz.  Nie; więc dobranoc! a ze świtem naprzód!
Brutus.  Mój płaszcz, Lucyuszu. (Wychodzi Lucyusz).
Żegnam was, Messalo
I Tytyniuszu! Szlachetny Kassyuszu,
Bądź zdrów! dobranoc i dobry spoczynek!
Kassyusz.  Dobry mój bracie, źleśmy noc zaczęli.
O, mój Brutusie, niech nigdy raz drugi
Podobny rozbrat dusz nie dzieli naszych!
Brutus.  Wszystko jest dobrze.
Kassyusz.  Dobranoc, mój wodzu!
Brutus.  Dobranoc, bracie!
Tytyn.  i MessalaDobranoc, Brutusie!
Brutus.  Żegnam was wszystkich, wszystkim wam dobranoc!

(Wychodzą: Kassyusz, Tytyniusz i Messala. — Wchodzi Lucyusz z płaszczem).

Daj mi płaszcz, chłopcze. A gdzie twoja lutnia?
Lucyusz.  Tutaj w namiocie.
Brutus.  Mówisz na pół śpiący.
Biedne pacholę! czuwałeś zbyt długo.
Zawołaj Klaudya i kilku mych ludzi,
W moim namiocie niech śpią na wezgłowiach.
Lucyusz.  Warronie! Klaudyo! (Wchodzą Warro i Klaudyusz).
Warro.  Czy nas wołasz, panie?
Brutus.  Proszę was, noc tę śpijcie w mym namiocie,
Być bowiem może, że wkrótce was zbudzę
I w ważnej sprawie poślę do Kassyusza.
Warro.  Będziem gotowi czekać na rozkazy.
Brutus.  Nie, tego nie chcę i śpijcie w spokoju;
Może się jeszcze namyślę inaczej.
(Do Luc.). Patrz, oto książka, której tak szukałem,
Sam ją do mojej włożyłem kieszeni.

(Słudzy kładą się).

Lucyusz.  Byłem też pewny, że mi jej nie dałeś.
Brutus.  Przebacz mi, chłopcze, często pamięć tracę.
Czy możesz jeszcze ze snem walczyć chwilę,
Wydobyć z lutni dwa lub trzy akordy?
Lucyusz.  Jeśli chcesz, panie.
Brutus.  Chciałbym, jeśli możesz.

Zbyt cię kłopoczę, lecz wiem, żeś jest chętny.
Lucyusz.  To ma powinność.
Brutus.  Nie chciałbym jednakże,
Żeby powinność przechodziła możność:
Wiem, że krwi młodej trzeba wypoczynku.
Lucyusz.  Już spałem chwilę.
Brutus.  I jeszcze spać będziesz,
Nie mam zamiaru długo cię zatrzymać.
Jeśli żyć będę, znajdziesz we mnie, chłopcze,
Dobrego pana. (Muzyka i pieśń).
Jaka pieśń senna! O, śnie, rozbójniku,
Twą ołowianą trąciłeś maczugą
Chłopię, co pieśnią chciało cię powitać!
O, dobre moje pacholę, dobranoc!
Nie chcę cię dręczyć, nie myślę cię budzić.
Lecz się chylając, mógłbyś lutnię strzaskać,
Więc ją usunę; dobranoc, mój chłopcze! —
Zobaczmy teraz — czym nie zagiął karty,
Gdziem wczoraj stanął? A, tutaj, znalazłem.

(Siada. — Wchodzi Duch Cezara).

Jak blade światło! Ha, kto się tu zbliża?
To tylko słabych oczu mych złudzenie
Straszne to stawia przede mną widziadło.
Coraz się zbliża. Czy to rzeczywistość?
Czy to bóg jaki, czy anioł, czy szatan
Krew moją mrozi, włos na głowie jeży?
Ktoś jest? odpowiedz!
Duch.  Twój zły duch, Brutusie.
Brutus.  Po co przychodzisz?
Duch.  Aby ci powiedzieć,
Że się zobaczym znowu pod Filippi.
Brutus.  Więc cię zobaczę jeszcze?
Duch.  Pod Filippi (znika).
Brutus.  Więc dobrze, znów cię ujrzę pod Filippi.
Zaledwie zniknął, serce mi wróciło.
Zły duchu, chciałbym dłużej z tobą mówić. —
Chłopcze! Lucyuszu! Klaudyuszu! Warronie!
Zbudźcie się!

Lucyusz.  Lutnia była rozstrojona.
Brutus.  On jeszcze marzy, że ma lutnię w ręku.
Zbudź się, Lucyuszu!
Lucyusz.  Panie!
Brutus.  Czyś co marzył,
Żeś śpiąc tak wrzasnął?
Lucyusz.  Nie wiedziałem, panie,
Żem przez sen wołał.
Brutus.  A wołałeś przecie.
Czyś nic nie widział?
Lucyusz.  Nic, panie.
Brutus.  Śpij znowu.
Hola, Klaudyuszu! Obudźcie się wszyscy!
Warro.  Panie!
Klaudyusz.  Panie!
Brutus.  Co mają znaczyć krzyki wasze we śnie?
Warro  i Klaud. Czyśmy krzyczeli?
Brutus.  Czy nic nie widziałeś?
Warro.  Nic nie widziałem.
Klaudyusz.  Ani ja, mój panie.
Brutus.  Idź, Kassyuszowi zanieś pozdrowienie,
Powiedz, niech naprzód swe prowadzi pułki,
My pójdziem za nim.
Warro  i Klaud.Idźmy spełnić rozkaz.

(Wychodzą).



AKT PIĄTY.
SCENA I.
Równiny pod Filippi.
(Wchodzą: Oktawiusz, Antoniusz i ich Wojska).

Oktaw.  Wszystkie się moje spełniły nadzieje.
Wróg, twojem zdaniem, miał przylgnąć do wzgórzy,
Miał nie mieć serca zstąpić na dolinę;

Nie tak się stało, armia się ich zbliża,
Na tych równinach chce na nas uderzyć,
I przed wyzwaniem jeszcze w szranki wstąpić.
Antoniusz.  W sercu ich czytam, przenikam ich myśli:
Chętnie ku innym ciągnęliby stronom;
A teraz z trwożnem nacierają męstwem,
Jakby nas chcieli pozorem przekonać,
Że mają serce, choć im na niem zbywa.

(Wchodzi Posłaniec).

Posłaniec.  Szykujcie pułki do boju, wodzowie,
Wróg się przybliża w wojennym rynsztunku,
Krwawą chorągiew, znak bitwy, wywiesił,
I lada chwila z naszymi się zetrze.
Antoniusz.  Prowadź twe pułki i na lewem skrzydle
Rozwiń powoli szyk twój, Oktawiuszu.
Oktaw.  Ja zajmę prawe, ty weź lewe skrzydło.
Antoniusz.  W stanowczej chwili skąd to sprzeciwianie?
Oktaw.  To wola moja, a nie sprzeciwianie.

(Marsz. — Przy odgłosie bębnów wchodzą: Brutus, Kassyusz i ich Armie, Lucyliusz, Tytyniusz, Messala i inni).

Brutus.  Patrzcie, stanęli, chcą parlamentować.
Kassyusz.  Stój, Tytyniuszu! Wystąpmy, słuchajmy.
Oktaw.  Marku Antoni, czy damy znak boju?
Antoniusz.  Nie, nie, Cezarze, czekajmy ataku.
Zbliżmy się do nich, chcą nam coś powiedzieć.
Oktaw.  Stójcie w milczeniu, na znak nasz czekajcie.
Brutus.  Słowa przed ciosem, czy nie tak, rodacy?
Oktaw.  Lecz nie my słowa nad ciosy przenosim.
Brutus.  Nad zły cios jednak lepsze dobre słowo.
Antoniusz.  W złych twoich ciosach dobre dajesz słowa,
Dowiodłeś tego, gdy Cezara serce
Przebiłeś wrzeszcząc „niech żyje nasz Cezar!“
Kassyusz.  Marku Antoniuszu, ciosów twych natura
Dotąd przynajmniej jeszcze nam nieznana;
Twe słowa pszczoły hyblejskie okradły,
Miód im zabrały,
Antoniusz.  Zostawiły żądła.
Kassyusz.  Nietylko żądła i głos im zabrały,

Brzęczenie także skradłeś im, Antoni,
Dlatego mądrze grozisz, nim ukłujesz.
Antoniusz.  Wy nie brzęczeli, gdyście podły sztylet
W Cezara piersiach pospołu szczerbili,
Nie, wyście łasić się jak psy woleli,
Wyście jak małpy wyszczerzali zęby,
Cezara nogi całując poddańczo,
Gdy z tyłu Kaska, ten kundel piekielny,
W szyi Cezara sztylet swój utopił.
O, wy pochlebcy!
Kassyusz.  Pochlebcy! — Brutusie,
Sam sobie teraz podziękuj za wszystko;
Tenby nas język nie krzywdził tak dzisiaj,
Gdyby me zdanie podówczas przemogło.
Oktaw.  Do rzeczy! Jeśli już w samych słów starciu
Pot wilży czoła, gdy przyjdzie do próby,
Czerwieńsza rosa popłynie strugami.
Patrz, na spiskowców dobywam oręża;
A kiedy oręż ten wróci do pochwy?
Nigdy, dopóki nie będą pomszczone
Wszystkie trzydzieści trzy rany Cezara,
Albo dopóki na drugim Cezarze
Zdrajców sztylety nie spełnią morderstwa.
Brutus.  Od zdrajców ręki nie zginiesz, Cezarze,
Chyba, że sam ich z sobą sprowadziłeś.
Oktaw.  Tak się spodziewam, bo się nie rodziłem,
Ażeby legnąć od szabli Brutusa.
Brutus.  Choćbyś najpierwszym był z twojego rodu,
Nie mógłbyś piękniej umierać, nędzniku!
Kassyusz.  Niesforny student, pajaca hulaki
Godny towarzysz, śmierci takiej nie wart.
Antoniusz.  Zawsze, jak widzę, ten sam stary Kassyusz.
Oktaw.  Idźmy, Antoni. Żeby skończyć, zdrajcy,
Teraz wam nasze ciskam w twarz wyzwanie
Jeżeli macie serce dzisiaj walczyć,
Wystąpcie dzisiaj, lub kiedy zechcecie.

(Wychodzą: Oktawiusz, Antoniusz i ich Armia).

Kassyusz.  Dmij teraz, wichrze! wzdymajcie się, fale!

A ty, płyń, barko! Zaryczała burza,
Traf wszystkiem rządzi.
Brutus.  Słuchaj, Lucyliuszu.
Lucyliusz.  Panie! (Brutus i Lucyliusz rozmawiają na stronie).
Kassyusz.  Messalo!
Messala.  Co chcesz mi powiedzieć?
Kassyusz.  Messalo, dzisiaj moje urodziny;
W tym dniu, przed laty, urodził się Kassyusz.
Daj mi twą rękę, Messalo, bądź świadkiem,
Że jak Pompejusz, mimo mojej woli,
Na jednej bitwy stawiłem wypadek
Nasze swobody i przyszły los Rzymu.
Wiesz, żem był wiernym Epikura uczniem,
Ale dziś zmieniam dawną moją wiarę,
I wróżbom trochę dowierzać zaczynam.
Gdyśmy z Sard wyszli, na pierwszej chorągwi,
Jakby na grzędzie, usiadły dwa orły,
I z rąk żołnierzy naszych pastwę jadły,
Towarzyszyły nam aż do Filippi,
Ale dziś rano oba odleciały,
A na ich miejsce kruki, wrony, kanie
Krążą nad nami i patrzą nam w oczy,
Jak na żer pewny, napół już umarły,
Cieniem swych skrzydeł, jak śmiertelną płachtą,
Owiły wszystkie armii naszej pułki,
Na śmierć skazane.
Messala.  O, nie wierz w te gusła!
Kassyusz.  W części też tylko wierzę im, Messalo,
Bo duch mój świeży i zawsze gotowy
Z niebezpieczeństwem bez trwogi się mierzyć.
Brutus.  Tak, Lucyliuszu.
Kassyusz.  Szlachetny Brutusie,
Niechaj nam bogi dzisiaj dopomogą,
Byśmy w pokoju starości dożyli!
Lecz gdy niepewne wszystkie ludzkie sprawy,
Przygotowanym na wszystko być trzeba.
Jeżeli bitwę przegramy, Brutusie,
To już ostatnia nasza jest rozmowa;

Jakie na potem są twoje zamysły?
Brutus.  Tę filozofię wezmę za mistrzynię,
Z którą Katona potępiłem rozpacz,
Gdy własną ręką oswobodził duszę.
Mym sądem, bojaźń ten nikczemną zdradza,
Kto sam żywota nić swego przecina,
Przyszłych wypadków obłąkany groźbą.
Co do mnie, zbrojny w cierpliwość chcę czekać,
Póki Opatrzność, która światem rządzi,
Swoich wyroków nie spełni nad nami.
Kassyusz.  Chcesz, zwyciężony, przez ulice Rzymu
Za tryumfalnym postępować wozem?
Brutus.  O nie, Kassyuszu, nie myśl, aby Brutus
Miał Rzym zobaczyć jak zwycięzców jeniec;
Zbyt wielkie serce w piersiach jego bije.
Ale co w Idach marca się poczęło,
To w dniu dzisiejszym rozstrzygnąć się musi.
Nie wiem, czy kiedy zobaczym się znowu,
Więc przyjm ostatnie moje pożegnanie.
Bądź zdrów, Kassyuszu, na wieki! na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
Kassyusz.  Bądź zdrów, Brutusie, na wieki! na wieki!
Gdy się zobaczym, uśmiechniem się znowu,
Gdy nie, na zawsze żegnamy się teraz.
Brutus.  Więc naprzód! naprzód! — O gdyby mógł człowiek
Przewidzieć koniec sprawy przed dnia końcem!
Lecz dość jest wiedzieć, że dzień się ten skończy,
I że z dnia końcem rozstrzygnie się sprawa.
Naprzód! (Wychodzą).

SCENA II.
Plac boju pod Filippi.
(Alarm. — Wchodzą: Brutus i Messala).

Brutus.  Na koń, Messalo! na koń! i galopem
Na lewe skrzydło rozkazy te ponieś. (Głośny alarm).
Niech żwawo natrą, bo widzę dowodnie,

Chwiać się zaczyna skrzydło Oktawiusza,
Całe w rozsypkę na pierwszy cios pójdzie.
Pędź, pędź Messalo! niech masą uderzą. (Wychodzą).

SCENA III.
Inna część pola bitwy.
(Alarm. — Wchodzą: Kassyusz i Tytyniusz).

Kassyusz.  Patrz, Tytyniuszu, patrz, tchórze pierzchają!
Wrogiem mych własnych zostałem żołnierzy.
Tego sztandaru chorąży tył podał,
Zabiłem tchórza, sam wziąłem chorągiew.
Tytyniusz.  Brutus za wcześnie wydał znak ataku,
Za pierzchającem skrzydłem Oktawiusza
Nazbyt gorąco w pogoń się zapuścił;
Gdy żołnierz jego na rabunek pobiegł,
Naszych zwycięski otoczył Antoniusz.

(Wchodzi Pindarus).

Pindar.  Uciekaj, wodzu, uciekaj co prędzej!
Marek Antoniusz zdobył twe namioty;
Uciekaj, wodzu, póki jeszcze pora!
Kassyusz.  Wzgórze to jeszcze dosyć jest odległe.
Spójrz, Tytyniuszu, czy mnie oczy mylą,
Czy to są moje namioty w płomieniach?
Tytyniusz.  Twoje.
Kassyusz.  Przez Boga! konia mego dosiądź,
Nie szczędź ostrogi, dotrzyj, gdzie te pułki,
I wracaj do mnie z pewną wiadomością,
Czy to są nasi, czy nieprzyjaciele.
Tytyniusz.  Z szybkością myśli powrócę, Kassyuszu (wychodzi).
Kassyusz.  A ty, Pindarze, wdrap się na szczyt skały,
Wzrok mój zbyt slaby, patrz za Tytyniuszem,
Powiedz, jak stoi bitwa na dolinie.

(Wychodzi Pindarus).

W tym dniu raz pierwszy życie zobaczyłem,
Czas mój zbiegł koło — w tym dniu zamknę oczy.
Pindar.  (za sceną). Wodzu, mój wodzu!
Kassyusz.  I cóż zobaczyłeś?

Pindar.  Za Tytyniuszem wrogów pędzi szwadron —
Już go otoczył — lecz on pędzi jeszcze —
Już go dobiega — śmiało, Tytyniuszu! —
Już zsiadło kilku i on z konia zskoczył —
Już go pojmali — słyszysz krzyk tryumfu? (Okrzyki).
Kassyusz.  Dość tego, wracaj, dosyć już widziałeś! —
Jażbym tchórzliwie przeciągnąć chciał żywot,
Gdy pod mem okiem przyjaciel mój wzięty?

(Wchodzi Pindarus).

Zbliż się! Pamiętasz, na partyjskich polach
Wziąłem cię jeńcem, darowałem życie,
A ty przysiągłeś, że jak wierny sługa,
Ślepo me wszystkie rozkazy wykonasz.
Przyszła godzina, dotrzymaj przysięgi.
Wracam ci wolność, a dobrą tę klingę,
Która Cezara przeszyła wnętrzności,
W sercu mem utop.
Nie odpowiadaj — uchwyć tę rękojeść,
A gdy osłonię twarz, jak teraz, uderz!
Uderz! Cezarze, śmierć twoja pomszczona,
Tą samą klingą, co ciebie zabiła. (Umiera).
Pindar.  Jestem więc wolny! Nie chciałbym nim zostać,
Gdybym własnego słuchać mógł natchnienia.
Bądź zdrów, Kassyuszu! Pindar tam się skryje,
Gdzie nigdy rzymskie nie ujrzą go oczy.

(Wychodzi. — Wchodzi: Tytyniusz i Mensala).

Messala.  To tylko klęska klęską okupiona.
Brutus przełamał skrzydło Oktawiusza,
Jak nasze legie pierzchły przed Antonim.
Tytyniusz.  Ta wieść pociechą będzie dla Kassyusza.
Messala.  Gdzieś go zostawił?
Tytyniusz.  Na tem właśnie wzgórzu,
Z Pindarem, wiernym jego niewolnikiem.
Messala.  Czy to nie Kassyusz?
Tytyniusz.  O Boże! bez życia!
Messala.  Czy to nie Kassyusz?
Tytyniusz.  To był kiedyś Kassyusz,
Lecz już go niema! — Słońce zachodzące,

Jak w twych czerwonych zapadasz promieniach,
Tak w krwi czerwonej zapadł dzień Kassyusza!
Z nim Rzymu słońce zagasło na wieki!
I nasz dzień zmierzcha, tu prac naszych koniec!
A mgły i chmury niebezpieczeństw wschodzą!
To dzieło trwogi o jazdy mej skutek.
Messala.  To dzieło trwogi o jazdy twej skutek.
Okrutny błędzie, melancholii synu,
Czemuż przedstawiasz łatwowiernej myśli
To, czego niema? Zbyt łatwo poczęty,
Nigdy szczęśliwie na świat nie przychodzisz,
Zawsze zabijasz własną twoją matkę.
Tytyniusz.  Gdzieś jest, Pindarze? Pindarze, czy słyszysz?
Messala.  Szukaj go pilnie, ja tymczasem biegnę
Wieścią tą ucho brutusowe przeszyć,
O tak jest, przeszyć, bo zatrutej strzały
Lub świst pocisku, mniejby je przeraził,
Niż gorzka powieść, którą mu przyniosę.
Tytyniusz.  Śpiesz się; tymczasem wyszukam Pindara.

(Wychodzi Messala).

Po coś mnie wysłał, waleczny Kassyuszu?
Alboż przyjaciół twoich nie spotkałem,
Którzy złożyli ten zwycięski wianek
Na mojem czole, abym ci go przyniósł?
Czy nie słyszałeś tryumfalnych krzyków?
Wszystkoś, jak widzę, na opak tłomaczył.
Lecz przyjm ten wianek, Brutus mi polecił,
Bym ci go oddał; wypełniam rozkazy.
Przybądź, Brutusie! Zobacz, Kassyuszowi
Po śmierci nawet jaką cześć oddaję.
To Rzymianina święty obowiązek.
Mieczu Kassyusza — pozwólcie mi, bogi —
Do Tytyniusza serca szukaj drogi! (Umiera).

(Alarm. Wchodzą: Messala, Brutus, młody Kato, Strato, Wolumniusz, Lucyliusz).

Brutus.  Gdzie, gdzie, Messallo, ciało jego leży?
Messala.  Patrz, tam. Tytyniusz nad umarłym płacze.
Brutus.  Twarz jego w niebo patrzy.

Kato.  On zabity.
Brutus.  Cezarze, jakżeś jeszcze jest potężny!
Twój duch, Juliuszu, błąka się po ziemi,
Ku piersiom naszym nasze zwraca miecze.

(Alarm w odległości).

Kato.  O Tytyniuszu! Patrzcie, żołnierz dzielny
Wianek ten złożył na Kassyusza trupie.
Brutus.  Czy jeszcze żyje dwóch podobnych Rzymian?
Ostatni z Rzymian, żegnam cię na wieki!
Nigdy już takich Rzym nie wyda mężów!
Więcej winienem łez mu, przyjaciele,
Niż moje oczy wylać teraz mogą.
Lecz, mój Kassyuszu, przyjdzie na to pora.
Teraz to ciało do Tassos wyprawcie,
W naszym obozie grzebać go nie możem,
Aby serc naszych hartu nie osłabić.
Naprzód, Katonie! Śpieszmy, Lucyliuszu,
Na pole bitwy! A ty, Labeonie,
Prowadź twe hufce! Już trzecia godzina;
Dość mamy czasu przed zachodem słońca
Naszych przeznaczeń dowiedzieć się końca.

(Wychodzą).
SCENA IV.
Inna strona placu bitwy.
(Alarm. Wchodzą, walcząc, Żołnierze dwóch armii; później Brutus, Kato, Lucyliusz i inni).

Brutus.  Jeszcze, rodacy, raz jeszcze uderzmy!
Kato.  Gdzie bękart, coby na krok chciał się cofnąć?
Kto chce iść za mną? Obwołam me imię:
Mym ojcem Marek Kato, jestem wrogiem
Wszystkich tyranów, wolnych przyjacielem.
Słuchajcie, ojcem moim Marek Kato!

(Uderza na nieprzyjaciela).

Brutus.  A jam jest Brutus, jam jest Markus Brutus,
Brutus, wolności ojczystej obrońca.!

(Wychodzi, atakując nieprzyjaciela. — Kato ranny upada).

Lucyliusz.  Zginąłeś, młody, szlachetny Katonie!
Zginąłeś, dzielnie, jak zginął Tytyniusz!
Więc cześć ci wieczna, o synu Katona!
1 Żołnierz.  Poddaj się, albo z ręki mojej zginiesz!
Lucyliusz.  Tylko dlatego poddam się, by zginąć.
Zabierz to wszystko, ale wręcz mnie zabij.

(Daje mu pieniądze).

Zabij Brutusa, szczyć się jego śmiercią.
1 Żołnierz.  Uchowaj Boże! szlachetny to jeniec.
2 Żołnierz.  Otwórzcie szyki, a wodzom donieście:
Brutus pojmany!
1 Żołnierz.  Ja tym będę posłem.
Lecz sam Antoniusz, wódz nasz, się przybliża.

(Wchodzi Antoniusz).

Brutus pojmany, Brutus naszym jeńcem.
Antoniusz.  Gdzie on?
Lucyliusz.  Bezpieczny, Brutus jest bezpieczny,
I nigdy, nigdy żaden nieprzyjaciel
Nie weźmie jeńcem żywego Brutusa.
Od tej go hańby niechaj Bóg wybawi!
A gdy go spotkasz, żywego lub trupem,
Ujrzysz, że Brutus zawsze jest Brutusem.
Antoniusz.  To nie jest Brutus, ale, przyjaciele,
Jeniec to równie jak Brutus kosztowny.
Bo takich mężów, jak on, chciałbym raczej
W liczbie przyjaciół, niż wrogów mych liczyć.
Idź teraz, zobacz, jaki los Brutusa,
Do Oktawiusza powracaj namiotu,
A przynieś pewną o wszystkiem wiadomość.

(Wychodzą).
SCENA V.
Inna część pola bitwy.
(Wchodzą: Brutus, Dardaniusz, Klitus, Strato i Wolumniusz).

Brutus.  Idźmy, ubogie przyjaciół mych resztki,
Idźmy wypocząć chwilę na tej skale.
Klitus.  Statyliusz swoją zapalił pochodnię,

Nie wrócił jednak — zginął lub pojmany.
Brutus.  Usiądź, Klitusie. Zabójstwo jest hasłem,
To dziś obyczaj. Słuchaj mnie, Klitusie.

(Mówi mu do ucha).

Klitus.  Co? ja, mój wodzu? Nie, za skarby świata!
Brutus.  Cicho, dość na tem.
Klitus.  Sam wolę się zabić.
Brutus.  Mój Dardaniuszu — (mówi mu do ucha).
Dardan.  Ja miałbym to zrobić?
Klitus.  O Dardaniuszu!
Dardan.  Klitusie?
Klitus.  Wyznaj bez obawy,
Co grzesznie Brutus zażądał od ciebie?
Dardan.  Chce, bym go zabił. Patrz, jak zadumany.
Klitus.  Boleść przepełnia szlachetne naczynie,
A zbytek żalu przez oczy wycieka.
Brutus.  Zbliż się, chcę mówić z tobą, Wolumniuszu.
Wolumn.  Co mi rozkażesz?
Brutus.  Słuchaj, przyjacielu,
Dwakroć Cezara duch mi się pokazał,
Pierwszy raz w Sardes, a ostatniej nocy
Tu, pod Filippi. Czuję, Wolumniuszu,
Że przyszła moja ostatnia godzina.
Wolumn.  O nie, mój wodzu!
Brutus.  Jestem tego pewny.
Widzisz, jak stoją świata tego sprawy:
Wróg już nas przyparł do brzegów przepaści,
Samym w nią skoczyć piękniej dla nas będzie
Niż czekać, póki on nas tam nie wtrąci.
Wszak razem młodość spędziliśmy w szkole;
Przez pamięć na tę lat dziecięcych przyjaźń
Trzymaj rękojeść szabli mej, aż ostrze
W piersiach utopię.
Wolumn.  To nie jest usług
Którą przyjaciel winien przyjaciołom. (Alarm).
Klitus.  Uciekaj, wodzu! uciekaj! czas drogi!
Brutus.  Żegnam was wszystkich! i ciebie, Stratonie,
Choć mnie nie słyszysz twardym snem ujęty.

Dla mego serca wielką to pociechą,
Że w całym ciągu smutnego żywota
Jednego nawet nie spotkałem zdrajcy.
Klęska ta większą będzie dla mnie chwałą,
Niż tryumwirom podłe ich zwycięstwo.
Więc bądźcie zdrowi! bo język Brutusa
W tych słowach kończy życia jego dzieje.
Już noc nad memi zawisła oczyma,
Spocząć chcą kości, które pracowały,
By wkońcu tej się doczekać godziny.

(Alarm. Krzyki za sceną: uciekaj! uciekaj! uciekaj!)

Klitus.  Uciekaj, wodzu!
Brutus.  Pośpieszę za wami.

(Wychodzą: Klitus, Dardaniusz, Wolumniusz).

Proszę cię, Strato, zostań przy twym panu.
Mnogie dowody uczciwości dałeś,
Odblask honoru twój upięknił żywot,
Więc miecz mój uchwyć, odwróć twe oblicze,
A nie drgnij, kiedy na klingę się rzucę.
Czy chcesz, Stratonie?
Strato.  Daj mi wprzód twą rękę.
Bądź zdrów, mój panie!
Brutus.  Bądź zdrów, dobry Strato
Cezarze, niech się twój duch dziś ukoi!
Mniej chętnie strugę krwi toczyłem twojej!

(Rzuca się na swój miecz i umiera).
(Alarm. Ucieczka. Wchodzą: Oktawiusz, Antoniusz, za nimi Messala i Lucyliusz; wojsko).

Oktaw.  Co to za człowiek?
Messala.  Sługa mego wodza.
Strato, gdzie pan twój?
Strato.  Od kajdan tych wolny,
W których ty jesteś. Teraz, nieprzyjaciel
Może go tylko na popiół obrócić,
Bo Brutus zginął od Brutusa ręki;
Nikt śmiercią jego szczycie się nie będzie.
Lucyliusz.  O, Brutusowi tak przystało skończyć!
Tak jak żył, umarł. Dzięki ci, Brutusie,

Żeś Lucyliusza sprawdził przepowiednie.
Oktaw.  Biorę do siebie wszystkich sług Brutusa.
Czy chcesz w mym domu twych dni resztę spędzić?
Strato.  Jeśli Messala polecić mnie zechce.
Oktaw.  Zrób to, Messalo.
Messala.  Powiedz, jak wódz umarł?
Strato.  Trzymałem szablę, sam się na nią rzucił.
Messala.  Weź do twej służby tego, który oddał
Mojemu panu ostatnią przysługę.
Antoniusz.  To najzacniejszy z nich wszystkich Rzymianin.
On jeden tylko ze wszystkich spiskowych
Nie podniósł ręki zazdrością pochnięty,
Ale w szlachetnej i uczciwej myśli
Związał się z nimi dla ojczyzny dobra.
Cały tok jego życia był łagodny;
Wszystkie żywioły tak się w nim skleiły,
Że na ten widok wstać mogła natura,
Rzec ziemi całej śmiało: „To był człowiek!“
Oktaw.  Z należnym hołdem dla Brutusa cnoty
Zwłokom pogrzebne wyprawim obrzędy,
Na tę noc w moim niech spoczną namiocie
Ze czcią należną kościom wojownika.
A teraz idźmy, i w nagrodę męstwa
Dzielmy owoce naszego zwycięstwa.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Józef Ignacy Kraszewski, William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.