Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   221   —

Skały urwistej, rosochatej góry,
Modrego, w drzewa strojnego przylądka,
Które z wiatrami kołysać się zdają,
Z ócz naszych szydzą powietrzną ułudą;
Widziałeś pewno podobne zjawiska,
Przepyszne twory ciemnego Wespera.
Eros.  Widziałem, panie.
Antoniusz.  To, co było koniem,
Nim okiem mrugniesz, zamazała chmura,
Zmieszała wszystko, jak wodę wśród wody.
Eros.  To prawda.
Antoniusz.  Eros, podobnem zjawiskiem
Twój wódz jest dzisiaj; jeszczem jest Antonim,
Lecz kształtu mego zachować nie mogę.
Dla niej tę wojnę toczyłem jedynie,
Liczyłem na to, że miałem jej serce,
Bom dał jej moje; obym go jej nie dał,
Serc mógłbym innych miliony pozyskać,
Którem dziś stracił; a ona z Cezarem
Przeciw mnie chytrze ułożyła karty,
I wrogom honor mój przeszachrowała.
Lecz nie płacz, Eros, sam sobie zostałem,
By koniec moim położyć boleściom.

(Wchodzi Mardyan).

Ha! niewolniku, twoja podła pani
Mój miecz mi skradła.
Mardyan.  O nie, Antoniuszu,
Moja cię pani kochała i w jedno
Z twem przeznaczeniem splotła swoje losy.
Antoniusz.  Milcz, podły kłamco! ona mnie zdradziła,
I umrze.
Mardyan.  Człowiek raz tylko umiera:
Królowa moja dług ten już spłaciła
I już się stało, co pragnąłeś zrobić.
Ostatniem słowem jej było: Antoni!
Lecz krzyk boleści w gardle jej to słowo
Napół przełamał i tak pozostanie
Między jej sercem a między ustami,