Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   173   —

Poniósł —
Enobarb.  Dość tego; co słyszałeś, prawda.
Pompej.  Co? powiedz, proszę.
Enobarb.  Poniósł do Cezara
Pewną królowę, skrytą w materacu.
Pompej.  Teraz cię przecie poznałem; jak się masz?
Enobarb.  Dobrze, a wkrótce będę pewno lepiej,
Bo cztery uczty mam, widzę, przed sobą
Pompej.  Daj rękę; nigdym cię nie nienawidził,
A ile razy spotkałem cię w boju,
Tylko zazdrościć mogłem twej odwadze.
Enobarb.  Co do mnie, nigdy zbyt cię nie kochałem,
Alem cię chwalił, kiedy zasłużyłeś
Na dziesięć razy gorętsze pochwały.
Pompej.  Używaj błogo twej szczeromówności!
Na pokład nawy mojej was zapraszam;
Czy chcecie?
Cezar, Anton.  i Lepid. Zgoda, pokaż drogę!
Pompej.  Idźmy!

(Wychodzą: Pompejusz, Cezar, Antoniusz, Lepidus, Żołnierze i Służba).

Menas.  (nastr.). Ojciec twój, Pompejusz, nigdyby takiego nie podpisał traktatu. (Głośno) Jeśli się nie mylę, widzieliśmy się już poprzednio.
Enobarb.  Na morzu, jak myślę.
Menas.  Tak jest.
Enobarb.  Dobrze się sprawiłeś na morzu.
Menas.  A ty na lądzie.
Enobarb.  Gotów jestem chwalić każdego, który mnie chwali; zresztą nikt nie zaprzeczy temu, co zrobiłem na lądzie.
Menas.  Ani temu, co ja na morzu.
Enobarb.  I owszem; są pewne sprawy, których się możesz wyprzeć dla własnego bezpieczeństwa, bo prawdę mówiąc, wielkim byłeś rabuśnikiem na morzu.
Menas.  A ty na lądzie.
Enobarb.  W takim razie wypieram się mojej lądowej służby. Lecz, daj mi rękę, Menasie; gdyby nasze oczy miały po temu siły, mogłyby teraz schwytać dwóch całujących się złodziei.