Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 6.djvu/173

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   163   —

Zapach cudowny i odurzający;
Miasto też całą ludność swą wylało;
Marek Antoni sam, na swoim tronie
Zasiadł na rynku, świstał na powietrze,
Któreby także pobiegło ciekawe,
Aby się przyjrzeć wdziękom Kleopatry,
Gdyby natura próżnię mogła znosić.
Agryppa.  O, czarodziejka!
Enobarb.  Gdy na ląd wysiadła,
Marek Antoni na ucztę ją prosił,
Na co mu ona, że byłoby lepiej,
Gdyby on raczej zaprosiny przyjął,
Gościem jej został; uprzejmy Antoni,
Co „Nie!“ kobiecie nigdy nie powiedział,
Z brodą strzyżoną jakich dziesięć razy
Poszedł na ucztę, a przy pożegnaniu,
W zapłacie za to, co tam zjadł oczyma,
Zostawił serce swoje gospodyni.
Agryppa.  Królewska dziewka! Na rozkaz jej Cezar
Do łoża miecz swój zwycięski położył;
On pole orał, a ona plon brała.
Enobarb.  Raz ją widziałem, jak na jednej nodze
Dobrych czterdzieści uskoczyła kroków,
Straciła oddech, kiedy chciała mówić,
Głos mdlał jej w ustach; cudne widowisko
Bo w czarodziejce mdłość była potęgą.
Mecenas.  Antoniusz teraz musi ją opuścić.
Enobarb.  Nie, nigdy! Ona z wiekiem nie starzeje,
Przyzwyczajenie żądz nie wyczerpuje,
Tak nieskończony jest powab przemiany.
Inne kobiety, kiedy chuć nakarmią,
Dają nam przesyt, ale z Kleopatrą
Ten najgłodniejszy, co najwięcej spożył.
Rzecz najpodlejsza w niej piękną się zdaje
Tak, że ją święty kapłan błogosławi,
Kiedy ją widzi w objęciach kochanka.
Mecenas.  Jeżeli mądrość, uroda i skromność
Mogą przywiązać Antoniusza serce,