Melchior Pudłowski i jego pisma/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Melchior Pudłowski
Tytuł Melchior Pudłowski i jego pisma
Redaktor Teodor Wierzbowski
Wydawca Biblioteka Zapomnianych Poetów i Prozaików Polskich
Data wyd. 1898
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
MELCHIOR
PUDŁOWSKI
i jego pisma.


Przyczynek do historyi literatury polskiej
XVI wieku
PRZEZ
Teodora Wierzbowskiego

Z zapomogi Kasy pomocy
dla osób pracujących na polu naukowem
im. d-ra Mianowskiego.




WARSZAWA.
Druk K. Kowalewskiego, Mazowiecka 8.

1898.
Дозволено Цензурою.
Варшава, 21 іюля 1898 года.






WSTĘP.

Geniusz Mickiewicza niepodzielnie panuje nad całą rzeszą poetów romantycznej szkoły. W poprzednim okresie epitet księcia poezyi dano Krasickiemu, który przodował poetom Stasławowskim. W XVII wieku Potocki stoi na czele całego wierszopisów grona. Czyżby więc Kochanowski, główny przedstawiciel poezyi polskiej w XVI stuleciu, nie miał swojej szkoły i swoich naśladowców? Istotnie, historycy literatury wskazują ich niewielu: Szarzyński i Wiśniowski uchodzą dotychczas za jego uczniów, poczęści może i Mikołaj Kochanowski; nic się zaś nie mówi o Melchiorze Pudłowskim, chociaż w szeregu naśladowców Kochanowskiego, jemu właściwie należy się pierwsze miejsce. O to stanowisko pretenduję dla niego, na podstawie zapomnianych płodów jego pióra, zebranych w niniejszym zeszycie „Biblioteki“.
Pudłowscy, według twierdzenia Niesieckiego (VII, 574) należeli do herbu Kościesza i pochodzili z Sieradzkiej ziemi, zkąd wywędrowali w Przemyskie. Jeden z nich wszakże powrócił w rodzinne strony: było mu na imię Jan i uwiecznił się w końcu panowania Zygmunta I, gdy posłując z Sieradzkiego na sejm Piotrkowski, wypowiedział mowę przeciw staremu królowi, domagając się w niej, ażeby złożył berło i rządy w ręce młodego syna i następcy swego (Wiszniewski, Historya literatury polskiej, IX, 420).
Według Niesieckiego także, Jan Pudłowski ożeniony był z Urszulą Bogusławską i dochował się z niej trzech synów: Stanisława, Melchiora i Jana. Nie był on posiadaczem, miast, ani włości“ (Fraszka 170): widać, że dzierżawami chodził; miał się jednak dobrze, skoro mógł posyłać synów do uniwersytetu. Umarł zapewne w szóstym dziesiątku XVI wieku, kiedy Melchior pełen był życia i nadziei: nie chce bowiem prędko podążać za ojcem w niebiańskie sfery.
Stanisław Pudłowski znany jest jako autor wierszy i właściciel najlepszego kodeksu wierszy Krzyckiego[1]. Niewiadomo wszakże, czy on był synem Jana; może to jest jaki inny Stanisław i ten sam, który w roku 1552 występuje jako dziedzic wsi Szaszorowice, leżącej w Przemyskiej ziemi[2].
Mieszkając w Sieradzkiem Pudłowscy weszli w stosunki z rodziną Wolskich, jako „klienci“. Obaj bracia Melchior i Jan na dworze Wolskich rozpoczynają swoję karyerę i zawdzięczają dalsze powodzenie swoje poparciu tych „patronów“. Młodszy Jan wysługuje się Stanisławowi Wolskiemu, kasztelanowi Rawskiemu, potem Sandomierskiemu: 23 marca roku 1564 w Warszawie odbiera od Szymona Ługowskiego 500 talarów, które się należały Wolskiemu za poselstwo do cesarza Maksymiliana II w drażliwej sprawie pożycia Zygmunta Augusta z Katarzyną Rakuszanką (Archiwum b. Komisyi Skarbu, dział IV, vol. 5, fol. 518). Po śmierci Stanisława Wolskiego został dworzaninem królewskim, gdyż z takim tytułem występuje w roku 1574 w Krakowie, gdy synowie Stanisława: Mikołaj, miecznik koronny i starosta Krzepicki, i Jan z Podhajec Wolscy, nagradzając usługi, okazywane ich ojcu, nadają Janowi Pudłowskiemu wieś Łazy w ziemi Sochaczowskiej z warunkiem wykupienia jej z rąk ówczesnego posiadacza, co Henryk Walezyusz dla większej mocy powagą swoją zatwierdził (Metr. kor., vol. 113, fol. 160). Pudłowski pozostał nadal przy dworze, gdzie w następstwie zdobył tytuł rycerza Jerozolimskiego Grobu Pańskiego i sekretarza królewskiego, już przy Stefanie Batorym. Brał także udział w wojnie moskiewskiej i w obozie pod Wielkiemi Łukami, 30 września 1580, król nadał mu dożywotnie prawo wycinania drzew w puszczy Kampinoskiej na własny użytek we wspomnianej wsi Łazy, przyczem pochwalony został „za niezwykłą prawość i rozsądek, znajomość rzeczy i pilność w wielu sprawach, które mu były powierzane (Metr. kor., vol. 123, fol. 410)“. Po wojnie osiadł na wsi i zajął się gospodarstwem, gdyż przez sługę swego Glińskiego, 29 kwietnia 1583, odbiera w Krakowie 100 złp. (własnoręczny kwit w archiwum b. Komisyi Skarbu, dział IV, vol. 10, fol. 105).
Melchior śladem braci prowadził studya w uniwersytecie Krakowskim, gdzie zawarł stosunki przyjaźni z Wojciechem Wędrogowskim i Wawrzyńcem Goślickim, którzy pochwalnemi epigramatami ozdabiali wydane przezeń broszury; przyjacielem jego był i Stanisław Orzechowski, którego,,Chimerę“ chwalił przed czytelnikami w pochwalnym wierszu łacińskim. Umiał się również zalecić Jakóbowi Górskiemu, poważnemu i uczonemu rektorowi uniwersytetu: był jego uczniem i przyjacielem, a nawet, jak chce Starowolski (Hecatontas, Vratislaviae, 1733, str. 35) cenzorem był ksiąg jego, co figurycznie tylko rozumieć należy jako pochwałę za polecającą przemowę, którą Pudłowski pomieścił na czele dzieła Górskiego: „Commentariorum artis dalecticae libri X“ (Lipsk, 1563).
Po skończeniu kursów uniwersyteckich Melchior Pudłowski wstąpił na dwór Stanisława Wolskiego, bo nazywa go „księciem swoim“ i „patronem“; jako homo litteratus pełnił przy nim obowiązki sekretarza. Śmierć Jana Tarnowskiego, najpopularniejszego wówczas dygnitarza, a zarazem krewnego Wolskich, zachęciła Pudłowskiego do pierwszego literackiego debiutu w formie łacińskiej dyalogowanej elegii na cześć zmarłego. Jest to elegia dosyć prozaiczna, niewymowna i zimna, skąpa nawet w udzielaniu pochwał; uważać ją można raczej za akt grzeczności dla spokrewnionego z Tarnowskim Wolskiego, niż za utwór poetyckiego natchnienia o szerszym zakroju i z pretensyą do popularności. Dla szerszego czytelników koła przeznaczony był polski wierszowany traktacik, który wydany został w tym samym roku 1561-ym pod tytułem: „Lament i upominanie rzeczypospolitej polskiej“, a zatem chronologicznie zbiegł się z pierwszym drukowanym utworem Kochanowskiego: „Pieśń o zimie“. Pudłowski w imieniu rzeczypospolitej wywodzi w nim żale, „iż moi synowie obrócili się wszyscy zaraz ku tej mojej głowie“, co naprowadzać może na myśl, że traktacik wywołany został przez sfery dworskie w celu podziałania w uspakajający sposób na opinie szlachty, poruszoną religijnemi i finansowo-państwowemi sprawami, tudzież zaniedbaniem ich przez króla przed sławnym Piotrkowskim sejmem roku 1562/3. Zasadnicza ideja „Lamentu“ jest ta sama, jaką później Kochanowski rozwinął w „Zgodzie“ i „Satyrze“ z daleko większym talentem, szerszym zakrojem myśli i wyższym polotem fantazyi. Darów takich Pudłowskiemu brakło; w jego wierszu za mało liryzmu i szczerości uczucia i niema w nim żadnej dodatniej programowej myśli; wiersz kuleje nadto pod względem technicznym: miała to być próba zastosowania do rymowanego polskiego wiersza miar łacińskich, lecz nie udała się, albowiem niektóre wiersze (55, 85, 86, 101) nie trzymają miary, inne znowu (5, 10, 45, 57, 64) z samych prawie trzechsylabowych stóp złożone, niektóre zaś przeciwnie z samych dwusylabówek się składają (13, 18, 19, 26).
Z tego samego źródła wzięła początek „Mowa za rzecząpospolitą i religią“, po łacinie wydana w następnym roku 1562. Autor dedykował ją Mikołajowi Wolskiemu, biskupowi nominatowi Kujawskiemu, Jakób zaś Górski opatrzył ją polecającym listem, w którym chwali Pudłowskiego, że się oddaje studyom nad krasnomówstwem, a nie grze w kości i wypitkom, jak inni zazwyczaj dworzanie. Mowa odznacza się gładkim i płynnym stylem Cycerona, według wzorów którego rzeczywiście pisaną była; treść zaś w wielu ustępach natchnioną została przez Turcyki Orzechowskiego. Pudłowski tak samo chce pokoju wewnątrz z obawy, ażeby zewnętrzny nieprzyjaciel nie skorzystał z tego rozdarcia i zamieszania, jakie wówczas panowały w Polsce. Pierwszą przyczynę tego objawu Pudłowski widzi w długiej nieobecności króla w Koronie i zaniedbaniu przez niego spraw koronnych, a specyalnie w tej okoliczności, ze sejm dawno zwołany nie był, na czem cierpi wymiar sprawiedliwości, a wielka ilość zaległych spraw kryminalnych wdrażać może złym ludziom przekonanie, że do wszelkich nadużyć i przemocy mają otwarte pole i mogą je popełniać bezkarnie. Drugą przyczyną złego jest rozszerzanie się fałszywych nauk, pogardzanie religią, dotychczas wyłącznie panującą, zajmowanie się kwestyami religijnemi ludzi, którzy do tego nie są powołani, odmawianie posłuszeństwa i wyłącznego prawa nauczania biskupom i duchowieństwu. Wobec tego w niebezpieczeństwie są i wolność, i religia, złemu zaś jedynie zaradzić może zwołanie sejmu, gdyż to jest najlepszy środek uśmierzenia rozbujałych namiętności społecznych i religijnych. O zastosowanie tego środka autor zwraca się do zwierzchniego urzędu w Polsce, bardzo delikatnie wymijając kwestyę, kogo pod tem rozumieć należy: króla czy senat?
Ponieważ król istotnie zwołał sejm na koniec roku 1562, więc i wywód Pudłowskiego in bonam partem tłomaczyć trzeba. Zdaje się nawet, że ta mowa (obok prawdopodobnej protekcyi Wolskiego) ułatwiła autorowi wstęp do dworu i pozyskanie tytułu sekretarza królewskiego, którym zresztą chciano go może skaptować, jako nieźle władającego piórem. Stać się to musiało jeszcze w 1562 lub 1563 roku, gdyż Zygmunt August, wyznaczając Pudłowskiemu, w Wilnie, 7 grudnia roku 1565, pensyę roczną w ilości 200 złp., płatną na Wielkanoc, zaznacza przy tej sposobności, że Pudłowski w pełnieniu obowiązków tak się zachowywał, iż zacność swoję i wiarę należycie okazał i zaświadczył (Metr. kor., vol. 100, fol. 101).
Stanowisko królewskiego dworzanina i sekretarza nie było pracowitem; każdy mógł dowoli bawić się i kochać, hulać i grać w kości, spędzać czas w gościnie i fraszki pisać. Król nie był wymagający i więcej nagradzał swych dworzanów, niż wyzyskiwał ich czas i zdolności. Pudłowski raz tylko poważniejsze otrzymał polecenie. W roku 1566 franciszkanom Lubelskim zaprzeczono prawa posiadania dwóch placów pod Lublinem z wniesionemi na nich budynkami, korzystając więc z bytności króla na sejmie, odbywającym się w Lublinie, zanieśli do niego skargę. Zygmunt August wydelegował Stanisława Karnkowskiego, wówczas referendarza nadwornego, Melchiora Pudłowskiego i Macieja Kasprowicza, burmistrza Lubelskiego, ażeby na miejscu zbadali sprawę, dokumenty odnoszące się do niej i ściągnęli zaprzysiężone zeznania świadków. Komisarze ci przyszli do przekonania, iż franciszkanie od dawnego czasu byli prawnymi posiadaczami placów i budynków, więc i król własność im potwierdził w dniu 7 września tego samego roku[3]. Jednocześnie prawie z tą delegacyą spotkała Pudłowskiego i nagroda: 3 sierpnia król wydał wyrok, na mocy którego Pudłowski miał objąć w posiadanie wójtowstwo w Krzepicach i sołectwo we wsi królewskiej Zajączkowo Mniejsze po zapłaceniu wszakże 700 i 400 złp. posiadaczowi ich Maciejowi Bleszczyńskiemu, wielkiemu prokuratorowi zamku Krakowskiego (Metr. kor., vol. 100, fol. 203). Stanowisko królewskiego dworzanina nie przeszkadzało Pudłowskiemu przy sposobności wysługiwać się Wolskim w charakterze zaufanego powiernika; wiemy bowiem, że gdy umarł Mikołaj Wolski, biskup Kujawski, egzekutorowie jego testamentu, w Piotrkowie 14 czerwca r. 1567, Pudłowskiemu oddali do czasowego przechowania i wręczenia bratankom biskupa Mikołajowi Wolskiemu, staroście Krzepickiemu, i Stanisławowi 25 pargaminowych dokumentów, odnoszących się do posiadania rodzinnych dóbr: Orzyszewa, Brumowa, Dyabłów i Bożejowa[4].
Pobyt Pudłowskiego przy dworze królewskim przeciągnął się do połowy roku 1571, w tym bowiem czasie poeta nasz występuje jako żonaty z Zofią Balińską: 23 lipca w Warszawie dożywocie na Krzepicach i Zajączkowie król nadaje obu małżonkom, przyczem Melchior Pudłowski zrzeka się na rzecz króla czwartej części wykupnej sumy, ale gdyby żona umarła pierwej od niego, to owa czwarta część wraca do Pudłowskiego i spadkobierców jego, którzy ustąpią z wójtowstwa dopiero w razie spłacenia przez skarb królewski całej wykupnej sumy (Metr. kor., vol. 110, fol. 125)[5]. Odtąd małżonkowie stale przemieszkiwali w tej posiadłości i zajęci byli przyczynianiem majątku. Gospodarstwo szło widać dobrze, bo w roku 1572 w dniu 27 kwietnia małżonkowie Pudłowscy Maciejowi opatowi i priorom klasztoru Częstochowskiego, będącym chwilowo w ciężkiem położeniu z powodu ogólnej biedy, tudzież grabieży i napadów, pożyczają 1000 złp. na zastaw pięciu włościan i sołectwa we wsi Czeczułowie, tudzież dwunastu włościan w Żytniowie (w ziemi Wieluńskiej) wraz ze wszystkiemi prawami właścicieli, dochodami i robociznami. Nie mieli wówczas dzieci, gdyż w układzie ogólnikowo zastrzeżono, że w razie ich śmierci posiadane prawa co do zastawu przechodzą na córkę lub syna. Późniejsze dopiero akty świadczą o troskliwości rodziców względem zabezpieczenia majątku własnemu potomstwu. W uznaniu przysług, wyświadczonych przez Melchiora Zygmuntowi Augustowi, Stefan Batory (w Warszawie 24 kwietnia i w obozie nad Świrem 16 lipca roku 1579) zezwala, ażeby Zofia z Balina Pudłowska swój posag i wiano, zabezpieczone na wójtowstwie Krzepickiem, przekazać mogla dzieciom przed jakiemikolwiek aktami ziemskiemi lub grodzkiemi (Metr. kor., vol. 119, fol. 115, 167); Melchior zaś, w następnym roku w Warszawie będąc na sejmie, w dniu 7 stycznia, na wypadek swojej śmierci, ustanowił jako opiekunów nieletnich dzieci żonę swoję, rodzonego brata Jana, sekretarza królewskiego, Jana z Bużenina Bużeńskiego, Pawła Potworowskiego i Jerzego Radoszewskiego Bokszę (Metr. kor., vol. 121, fol. 139). W roku 1582, również w imię zasług względem Zygmunta Augusta, wyjednał sobie od króla zezwolenie, że wieś Zajączki Większe synowi jego Kacprowi pozwolił król wykupić od Stanisława Bray i trzymać jako dożywocie (Metr. kor., vol. 129, fol. 52). Gdy się ukazały w druku Fraszki Jana Kochanowskiego, Pudłowski pozazdrościł współkoledze dworzaninowi sławy literackiej i w roku 1586 wydał w tej samej drukarni i tym samym drukiem „Fraszek księgę pierwszą“. Był to ostatni fakt z działalności jego, o jakim posiadamy wiadomość. F. M. Sobieszczański twierdzi (Encyklopedya powszechna, XXI, 756), że Pudłowski umarł w roku 1588, ale źródła, na którem się oparł, nie przytacza[6].
Fraszki Pudłowskiego należą do najlepszych utworów jego, pomimo że w każdym calu przypominają wzory swoje — fraszki Jana Kochanowskiego, ale godne są stanąć obok nich ze względu na oryginalność i udatność, zarówno formy, jak i treści. Ogłoszona w druku „księga pierwsza“ zawiera ich 181[7]: reszta, jeżeli była, pozostała w tece autora i nie doczekała się wydania zapewne z powodu jego śmierci. Z tych 181 fraszek Nr. 85 jest przeróbką z Teokryta, trzy zaś (Nr.Nr. 139, 140, 141) tłomaczone są z greckiego. W układzie ich, tak samo jak u Kochanowskiego, zachowaną została umyślna chaotyczność, by nikomu nie dać podstawy do jakichkolwiek pewnych wniosków co do ich genezy lub czasu napisania. Co się tyczy ostatniej kwestyi, napewno można wskazać tylko krańcowe lata, w których Pudłowski pisał te fraszki: za pierwszą uważam fraszkę Nr. 11, napisaną z powodu „Satyra“ Kochanowskiego, a więc w końcu roku 1563, za ostatnie zaś — Nr.Nr. 167 i 168, pisane w roku 1585, w którym umarł Mikołaj Mielecki, wojewoda Podolski. Dwie trzecie wszakże ogólnej liczby musiały być skomponowane w latach 1564 — 1571, to jest w czasie pobytu Pudłowskiego na królewskim dworze, przy którym bawił jednocześnie i mistrz Pudłowskiego w tym zakresie — Jan Kochanowski.
Fraszki Pudłowskiego wprowadzają nas przedewszystkiem w sferę stosunków i znajomości autora, składającą się niemal wyłącznie z kolegów jego i dworzanów królewskich. Wiele z nich autor opatrzył nazwiskami, zwracając się wprost do danych osób; inne zaś pozostały bezimienne. W pierwszych przed oczyma czytelnika przewija się spora garstka osób minorum gentium królewskiego dworu (Nr. Nr. 4, 5, 32, 38, 48, 57, 64, 83, 88, 89, 96, 106, 109, 118, 123, 137, 138, 142, 147, 156, 180), z któremi Pudłowski wspólne pędził życie i w których opiewał rozum, zalety i godność lub szczególny jakiś talent, podnosił swoję przyjaźń dla nich lub przed fałszywą ostrzegał, żartował z ich skłonności do wypitki, szulerstwa albo też z ich przygód erotycznych i humorystycznych. Bezimienne fraszki mają więcej ogólnikowy charakter: wyrażają zdania lub uwagi autora o cnocie, obyczajach, przywarach ludzkich, obserwowanych przy dworze, jak naprzykład o fałszywej pobożności, obłudzie, kłamstwie, kosterstwie, łakomstwie, udanej miłości i przyjaźni, marnotrawstwie, przedajności, skąpstwie i t. p., lub wypowiadają refleksye i wrażenia autora, wywołane poszczególnemi wypadkami z życia różnych osób, których nazwisk nie wypadalo uwieczniać z rozmaitych indywidualnych lub ogólnych względów. Takiego samego pochodzenia są i fraszki humorystyczno-erotycznej treści, tak do świeckich, jak i do duchowieństwa stosowane; ilościowo stoją one na ostatnim planie i zbyt drażliwych lub kostycznych wskazać można w całym zbiorze zaledwie kilka.
O ile Pudłowski wychodzi ze sfery równych sobie, staje się wyłącznie panegirystą. Dla wyższych od niego stanowiskiem społecznem lub dla dygnitarzów koronnych ma tylko uznanie za ich męstwo, rozum, prawość, cnotę, ludzkość albo naukę. Wiele z tych fraszek albo raczej epigramatów pochwalnych wywołanych było osobistemi stosunkami (np. do Kosobudzkiego nr. 98; Kościeleckiego nr. 169; Łaskiego nr. 33, 67, 159, 166, 163; Leśniowolskiego nr. 117; Sarnowskiej nr. 181; Secygniowskiego nr. 116), albo też sympatyą dla nich całego społeczeństwa, co szczególniej można powiedzieć o fraszkach mających formę epitafium i skierowanych do osób świeżo zmarłych (jak np. fraszki do Mieleckiego nr. 167, 168; Wapowskiego nr. 74; [fraszki tego rodzaju były także wywołane uczuciem wdzięczności lub hołdu za doznaną gościnność albo przyjaźń (jak np. do Mikołaja Wolskiego nr. 89, 124, 125; Karśnickiego nr. 75, 76; Kryskiego nr. 92, 93; Tarnowskiego nr. 151). Wypadki ogólno krajowe lub polityczne najrzadziej skłaniały Pudłowskiego do wyrażania swych uczuć lub myśli w formie epigramatu; dwa zaledwie są tej treści: nr. 23 satyra na sejmowego posła od brania dyet i nr. 120 na wojnę moskiewską, będący raczej pochwałą Mieleckiego.
Trzecią z ważniejszych grup fraszek stanowią takie, które dają więcej bezpośredniego materyału do charakterystyki ich autora. Pudłowski, pomimo że cnotę swoję chwali w kilku fraszkach (Nr. Nr. 19, 77, 94, 128, 162), nie był lepszym od wielu innych dworzanów, gdyż i on tam „się cisnął, gdzie dawano“ (Nr. 176), a że mu się nie udawało tak, jak innym, przyczyną były mniejsze zasługi; skarży się nawet, że mu odjęto wrychle jakiś kąsek, „co był spadł z pana mego stołu: odnosi się to zapewne do owego wójtostwa w Krzepinie, o które musiał mieć zatarg z Maciejem Błeszyńskim, o czem była wyżej wzmianka i co go spowodowało do napisania owych nieco pesymistycznych epigramatów „na dzisiejsze czasy“ (Nr. 15), o fortunie zbytnio mu niesprzyjającej (Nr. Nr. 19, 72, 17, 78) i zwodniczych ułudach zrobienia przy dworze karyery (Nr. 96 i 134). Omylone widoki przypisywał wszakże zawiści (Nr. 133) i nie upadając na duchu, pocieszał się nadzieją w lepszą przyszłość (Nr. 52). Istotnie z próżnemi rękoma dworu nie opuścił, a pobyt na własnej „chudobie“, dającej mu wszakże dostatek i szczęście domowe, pogodził go z losem i sprowadził do równowagi nieco górnolotne pretensye lat młodzieńczych z warunkami rzeczywistego bytu w wieku dojrzałym (Nr.Nr. 122, 128, 162, 170). Miłość w życiu dworskiem Pudłowskiego nie grała zbyt wielkiej roli: sądząc z fraszek nie była ani rzutką, ani zmienną; spotykamy w nich tylko jeden chwilowy zapewne ideał, jakąś Annę (Nr. 166); inne fraszki tej treści albo zbyt są ogólnikowe, albo też wskazują na przelotne i wcale nie idealne uczucia; (Nr.Nr. 110, 111, 161, 171, 172). Ideał zresztą rzeczywisty prędko sobie poeta wyszukał i zawinął do portu małżeńskiego, gdyż zaledwie jednę tylko mamy fraszkę krótką i dosyć chłodną, która się odnosić musi do przyszłej żony jego — Zofii Balińskiej (Nr. 86); do historyi tej miłości odnoszą się może i takie fraszki, w których jej przedmiot z imienia nie wspomniany (Nr.Nr. 84, 135, 136), gdyż należy je chyba pojmować w tym sensie: honny soit qui mal y pense.
Do czwartej grupy zaliczam fraszki „literackie“, które znowu podzielić można na dwie kategorye. Pierwsza z nich odnosi się do wybitnych przedstawicieli ówczesnej literatury, których Pudłowski znał osobiście i z którymi ze względu na swe stanowisko i pobyt przy królewskim dworze w częstych musiał być stosunkach. Rzecz prosta, że o takich osobistościach wyrażać się było można jedynie z pochwałą; tak też i Pudłowski robił: nie grzeszył wszakże zbytnim panegiryzmem, dając wyraz słusznemu tylko uwielbieniu za te zalety, któremi dane osoby celowały. Chwali w ten sposób: Stanisława Sokołowskiego (Nr. 10), Stanisława Grzebskiego (Nr. 31), Piotra Skargę (Nr. 40), Łukasza Górnickiego (Nr. 97) i Jakóba z Wągrowca (Nr. 154); dostała się odeń pochwała i Augustowi Rotundusowi, wójtowi Wileńskiemu, wszakże nie jako uczonemu, ale gościnnemu przyjacielowi, który tak uczcił autora, iż go pachołcy z jego domu na rękach musieli wynosić (Nr. 39). Trzy z tych fraszek odnoszą się do Stanisława Porębskiego (Nr.Nr. 101, 148, 173), w którym A. Brückner (Biblioteka Warszawska, 1891, II, 291) widzi poetę; Pudłowski wszakże nie chwali Porębskiego za poetycki talent: w pierwszej z nich uważa go za godnego wszelakiego szczęścia, w drugiej zaś i trzeciej opłakuje śmierć jego przedwczesną: czyżby ten Porębski poetą nie był, albo Pudłowski nie chciał robić wzmianki (skoro to już Kochanowski uczynił) o tem, co było zapewne powszechnie wiadomem w kółku przyjaciół, albo-li też nie cenił w nim daru do wierszoróbstwa? — rozstrzygnąć trudno wobec braku odpowiednich danych. Fraszka 87, zwrócona do jakiegoś doktora, także ma zapewne na widoku osobistość znaną w piśmiennictwie; nie mogłem wszakże wypośrodkować, co za doktor „rybę w hełmie nosił“. Najciekawszemi z literackich fraszek są te, które się odnoszą do Jana Kochanowskiego, a które, jako świadectwa współczesne, biografom i krytykom poety z Czarnolasu dotychczas są nieznane. Piękną i ciekawą jest fraszka Nr. 11 o „Satyrze“ Kochanowskiego, będąca echem tego, co współczesni sądzili o poemacie, którego geneza publicznie wówczas nie była wiadomą. Nr. 25 jest ogólnikową pochwałą cnoty i nauki w Kochanowskim. Wzmiankę o nim spotykamy w dwóch innych jeszcze fraszkach: w Nr. 17 mówi Pudłowski, iż jedynie Kochanowski, jako „składacz doświadczony“, podołałby godnemu opisowi cnót Marcina Leśniowolskiego, kasztelana Podlaskiego; w drugiej zaś (Nr. 124) powołuje się na pożegnalny wiersz Kochanowskiego, wystosowany do Mikołaja Wolskiego[8]. Fraszka Nr. 70 zanadto jest ogólnikową, ażeby przypuszczać można, że niezawodnie odnosi się do Kochanowskiego.
Na literackie fraszki drugiej kategoryi składają się takie, w których Pudłowski, również w ślady Jana z Czarnolasu dążąc, wypowiedział własne zdanie o tych utworach swoich. Takiemi są trzy fraszki na karcie tytułowej, w których zastrzega się przeciw pomawianiu go o lekkomyślność pióra; toż samo czyni we fraszkach Nr. 55 i 56; w Nr. 90 wyrzuca jakiemuś niepowołanemu krytykowi, iż jego wiersze „po karczmach“ zniesławia: obmowa musiała się dotyczeć więcej osobistości autora, niż jego pióra, nie czułby się bowiem zbyt obrażonym taką krytyką, jak przypuszczać można z fraszki Nr. 164. Tutaj wreszcie należą dwie fraszki: jedna „Raki“ (Nr. 126), będąca także naśladowaniem, co prawda udatnem, podobnego wierszyka Kochanowskiego, a druga (Nr. 108), w której znajdujemy wzmiankę o pieśni Kochanowskiego „Dzbanie mój pisany“[9], jako popularnej, i o innej pieśni miłosnej, będącej widać w powszechnem użyciu: „Cóż czynisz miła, czemu mię frasujesz“.
Razem z fraszkami Pudłowski wydał jeszcze trzy mniejsze wierszowane utwory. „Sen“ jest dosyć sztuczną robotą o 284 wierszach, bez natchnienia pisaną, może na cześć przyszłej żony, a może już po ślubie „na obstalunek“ dla jakiej wysoko położonej „panny“. „Elegia polska“, składająca się z 38 dwuwierszy, napisaną została na temat, we fraszkach nieraz traktowany: skargi na stosunki życiowe i szczególniej współczesny autorowi materyalizm, który ceni pieniądz, a nie cnotę i cnotliwych, dla tego że biedni; ta elegia powstała może w chwili przełomu, gdy Pudłowski godzić się zaczął ze swoim losem, że „cnota“ nie doprowadziła go do godności, znaczenia i majątku. „Testament Kumelskiego“, jak sam autor zaznacza, napisany został w roku 1576 dnia „sto i oko“ czyli 11 kwietnia; robi takie wrażenie, jakby umyślnie napisany był z powodu owego biskupa, któremu imię, „zdrada i podstęp“; rozumieć należy pod nim chyba tylko krakowskiego biskupa Franciszka Krasińskiego, którego posądzać o coś podobnego mogli stronnicy habsburskiej kandydatury: Krasiński bowiem na sejmie elekcyjnym w grudniu roku 1575 wotował za cesarzem Maksymilianem II, a na wiosnę roku 1576 był już zdeklarowanym stronnikiem Stefana Batorego. Pudłowski, jako przyjaciel i klient Wolskich, którzy byli rakuskimi poplecznikami, musiał być w tym samym obozie i rachuby na przyszłość opierał, tak jak inni, na udaniu się habsburskich planów: rozgoryczenie i satyra były następstwem zawiedzionych w tym względzie nadziei.
Zdolność do pióra, w szczególności zaś do wierszowania były punktem wyjścia literackiej działalności Melchiora Pudłowskiego. Talent jego był więcej naśladowczym, niż twórczym, dla tego że w nim za słabe były pierwiastki i czynniki poetyczne i to był powód, że Pudłowski nie wysunął się na czele i nie napisał utworów wybitniejszych pod względem myśli, albo celniejszych pod względem formy. Sam on porównywa swoje wiersze z jabłkami, które „nie dojrzały do końca“ (fraszka 33), bo nie miały odpowiedniego słońca; jest to wszakże tylko wymówka, gdyż rzekomo niesprzyjających ma okoliczności winić o to nie można. Zręczny układ i udatna forma wierszy, w szczególności zaś fraszek, z punktu widzenia ówczesnych wymagań poezyi, zapewniają wszakże autorowi poczesne miejsce wśród drugorzędnych poetów naszych XVI wieku: zasługują też w zupełności na to, ażeby miano o nich należyte pojęcie i ażeby wiedziano o nich więcej niż dotychczas.
Niniejsze wydanie zawiera wszystkie znane nam utwory Pudłowskiego, oprócz jednej tylko krótkiej powieści „Dydo“, będącej tłomaczonym zlepkiem ustępów z Wergilego i Owidyusza. Przedruk jej uważałem za zbyteczny wobec tego, że S. Adalberg przedrukował ją niedawno w wydawanej przez Krakowską akademię „Bibliotece pisarzów polskich“ (zeszyt 33, Kraków, 1897, str. 21—39, wierszy 492). „Elegia ob mortem Ioannis comitis de Tarnow“ przedrukowana została z unikatu biblioteki ordynacyi hr. Zamoyskich; „Lament“ i „Fraszki“ z unikatów biblioteki Zygmunta hr. Czarneckiego w Dobrzycy; „Oratio pro republica“ znajduje się w bibliotekach ordynacyi hr. Krasińskich i hr. Zamoyskich (por. Wierzbowski, Bibliographia polonica XV ac XVI ss., vol. II, Nr. 1395 i 1402; vol. III, Nr. 2391 i 2796).
Słowniczek obejmuje wszystkie wyrazy nieznane lub rzadziej używane; ponieważ niniejsze wydanie przeznaczone jest głównie dla specyalistów, uważałem za zbyteczne i za kosztowne obarczać tekst historycznemi komentarzami, bez których się może obejść każdy znający literackie stosunki u nas w XVI wieku; dodałem natomiast, godny zapewne naśladowania, spis imion własnych wspomnianych w pismach Pudłowskiego.

T. W.



ELEGIA
Ob Mortem Illustris Olim Et Magnifici
Domini D. Ioannis Comitis de Tarnow
Castellani Cracoviensis Exercituum Regni
Poloniae Imperatoris etc.
a Malchiaro Pudlovio
scripta.
Albertus Wedrogovius
aequo lectori.

Vir bonus et sapiens moritur Tarnovius ille,
Quo fuerat nemo nobilitate prior.
Huius consilium, virtus, prudentia, bella,
Religio atque fides nota fuere simul.
Ergo viri tanti suavis Pudlovius ultro
Carmine fata canit: carmine dulcisono.
Quod si quae tibi praetermissa hic gesta videntur:
Da veniam, nemo scribere cuncta potest.



Lazarus Andreae excudebat.



Magnifico Domino Stanislao Wolski de Podhajce,
castellano Brzezinensi et capitaneo Krzepicensi etc,
domino et patrono colendissimo,
Malchiar Pudlovius S. P. optat.

Vides te magnum dolorem ex obitu olim illustris et magnifici domini Ioannis Tarnovii, quem affinitate attigeras, cuique ob singularem saepius ab eo tibi declaratam benevolentiam plurimum debebas, concepisse atque ita affectum esse, ut modum lugendi et deplorandi imponere non videare. Qui vir etsi clarus apud omnes, apprime reipublicae utilis extiterat, ita ut in maximo sui desiderio nos omnes post se merito reliquerit; tamen quia homo natus erat, iis eum aliquando laboribus solutum esse oportuit. Quoniam vero iam illi contigit feliciter ad scopum vitae suae pervenire, gaudere potius decet eum ad perpetuas felicissimasque aedes ex hoc corporeo carcere voluntate Divûm migravisse, naturaeque ipsi concessisse. Horum etenim, qui aetatem suam turpissime transegerunt, mors deploranda est: non istorum, qui, florentissime viventes, summam virtutis gloriam atque honestatis consecuti sunt. Quorum e numero Ioannem Tarnovium voces omnium fuisse indicant. Qui quidem (ut cetera omittam) dignitatem, qua plurimum potuit, et sapientiam, qua erat praeditus, ad alienum commodum potissimum et ad reipublicae utilitatem conferre solebat. Quae orbata tam charo filio quantum etiam dolorem morte illius conceperit, me etiam tacente, facile intelligere potes. Quare hunc dolorem non tuum tantum, sed communem omnium esse existimes; eaque de causa luctum suum minuas, ne videare id tibi assumere plus Ioannem Tarnovium tibi soli quam ipsi reipublicae debuisse. Eam nunc obitum illius iis versibus deplorantem audi. Vale et me tuo patrocinio quod facis tuere.

Cracoviae, in aedibus principis mei. Mense Iunio, 1561.


In arma eiusdem magnifici domini D. Stanislai Wolski
de Podhajce, castellani Brzezinensis
et capitanei Krzepicensis etc.
Albertus Wedrogovins
(herb Półkozic).

Romani cives asini cognomen habebant,
Quarum consilio publica res viguit.
Dic, rogo, qui fuerint olim hoc cognomine dicti:
Gallus erat consul, Pollio consul erat.
Non tibi sit mirum, si nostra Polonia gaudet        5
Imperii romani instar habere viros,
De qnorum numero ecce senator Volscus habet,
Cuius stemma nitet nobile quippe caput.



Elegia Reipublicae ob mortem Tarnovii.
Philopolites et Respublica colloquuntur.

P.  Cur te tam maesto video respublica vultu?
Vel cur lugubri pectora veste tegis?
R.  Num gaudere potest genitrix, cum natus acerbis
Occumbit fatis? nonne dolere decet?
P.  Ecquis, quaeso, tuus vitales filius auras        5
Liquit tam charus, quem lacrimosa doles?
R.  Et licet ipsa meos pariter pia diligo natos:
Sed quem nunc doleo charior ille fuit.
P.  Credo quidem, sed dic, oro, quod nomen habebat?
Num primas aliquis magnan imusque fuit?        10
R.  Dicis vera: fuit talis Tarnovius ille,
Qui mihi defensor, qui mihi murus erat.
P.  Huncne adeo luges? hune charum pignus appellas?
At multis hostis dicitur esse tuus.
R.  Hos potius dicas hostes, nec pignora nostra,        15
Ille decus nostrum praesidiumque fuit.

P.  Tamne fuit de te meritus bene? dic mihi, quaeso,
Scire etenim cupio singula facta viri.
R.  Singula si narrare velim, prius aetheris huius
Me lux deficiet, quam tibi cuncta canam;        20
Praeclarus vixit, vivus moriensque fefellit
Nullum: num soli non tibi notus erat?
P.  Notus erat, nomenque meas pervenit ad aures,
Sed non censebam tam meruisse bene.
R.  Hoc doluisse magis possum, quod non sua tantae        25
Gloria virtuti laus, meritisque datur.
Quis nunc est meritis, Tarnovi, par tibi primas?
Qui mihi suppetias auxiliumque feret?
Te duce fortunata fui, seu Marte cruento,
Seu pacis mea res tempore gesta fuit.        30
Hostibus horrendus fueras, pugnacibus armis
Tu mihi defensor, tu mihi murus eras.
Non te consiliis fuerat praestantior alter,
Rectis degebas quando togate domi,
Iustitiam vero quanta pietate colebas?        35
Iustitiam, inquam, quae est dulcis amica mihi.
Sanctae religionis eras sincerus amator,
Quam defendebas funera ad usque tua.
Talem non lugebo ducem? non corde dolebo
Natum, quo vivo laetificata fui?        40
At nunc ecce mei nati in mea viscera strictis
Ensibus (o miseram me) sine mente ruunt.
Ecce foris stragem crudelia bella minantur:
Nunc te Tarnovi vivere chare velim.
Quid faciam? non ipsa mihi succurrere possum,        45
Nec nati miseram rite iuvare volunt.
En orbata gemo, nulli solantur amici,
Pulsa fides, pietas, iusque, Deique timor.
Excussit mihi iam lacrimas tua tanta querela,
Quis certe tibi non condoluisse queat?        50
Attamen hunc, quaeso, cohibe respublica luctum:
Concedent superi tempora laeta tibi.
Nascetur, solum speres, Tarnovius alter,
Qui tibi firmus opem auxiliumque ferat.

R.  Haec utinam fiant, quae tu praedicis, amice,
Non tamen a lacrimis abstinuisse queo.



Epitaphium Tarnovii.

Non hic perpetuae sedes sedesque perhennis,
Est hic perpetuus sed labor atque metus.
Nunc abii in patriam felix patriamque perhennem,
Et vivam semper: mortua vita vale,
Et vos, qui me adeo moesti spectatis, amici,        5
Parcite nunc lacrimis atque valete diu.



Encomion in funere eiusdem Tarnovii
M. Pudłowski.

Herculeae vires, Pyrrhi quoque et Hectoris acta
Fortia cedant hinc Hannibalisque ducis,
Graecia magnanimum si leat, non iactet Achillem,
Cesset ad astra suos tollere Roma duces.
Non satis est vicisse viros, prostrasse leones,        5
Gazas et nitidas diripuisse domos,
Ostentare suos clypeos, iactare triumphos,
Non satis est multis imperitas se viris.
Si otus ratione animi non rexeris apte:
Vincere qui poterit hos, bene fortis erit.        10
Ergo reliquit eos post se Tarnovius omnes:
Nam semper motus rexerat ille suos.
Aequum institiamque putarat Marte priorem,
Et pietatis opus duxerat esse prius.
Inde fuit felix semper, pugnacibus armis,        15
Nomen terrorique hostibus eius erat.
Hoc monstrant fusi Moschae, Valachique, Scytaeque,
Experti propriis cladibus id miseri.
Defuit haud illi quicquam, seu fortia facta
Spectes, seu mentem consiliumque bonum.        20
Occubuit charus patriae, cunctisque probatus:
Ob cuius mortem terra Polona dolet.
Sed vivit, vivetque suum post funera nomen,
Inque dies omnes non moriturus erit.



Misere afflicta respublica Polona loquitur.

Condite tela Getae, Valachi, Turcaeque minaces,
Vosque simul Moschae condite tela sua (!),
Sed nostram nudi cladem spectate: videmus
Pro vobis tacitos bella movere deos.
Ipsa in nos elementa ruunt, proque hoste laborant,
Non est, expediant cur sua tela Getae.
Namque mei nati surgunt in viscera nostra,
Expediunt enses in latus usque meos.
Contemnor, plector, cuncta et me adversa fatigant:
Magna sumus diris undique praeda lupis.
Parcite nunc miseri matrem prosternere vestram,
Excidium vobis mors mea namque feret.
Sic Hunni, Graeci, Romani, Marte potentes,
Convulsi propriis interiere malis,
Quos externa manus potuit prosternere nunquam:
Confracti propria succubuere manu.


Lectori Condido
S. P.
Odi stoicos censores.  Vale.
Dat.  XI Iunii.  1561.
Malchiar Pudłowski.


Lament y Nápominánie
Rzeczypospolitey Polskiey.
Przez Malchera Pudłowskiego
vczyniony.
W Krákowie, Lázarz Andrysowic
drukował M. D. Lxj.




Ach, niestetyż, mój wszechmogący miły Panie,
Toś to ciężkie a wielkie twoje pokaranie:
Takieś mię teraz znacznie i srodze dotknąć raczył,
Żeś prawie miłosierdzia swego nademną przebaczył.
Azam ja przedtym zacną nie była panią u narodu wszego,        5
A teraz jestem opuszczona od człeka każdego,
I stałam się tak barzo osierociałą wdową,
Że prawie nie wiem, co już czynić mam sama z sobą.
Przed kim że ja teraz smętek swój przełożyć mam?
Albo u kogo porady, u kogo pomocy poszukam?        q0
Ano wszyscy śpią, by więc na wielkiej swobodzie,
Nic nie baczą, iż za szczęścim tuż przygoda bodzie.
Przedsięć bych ja jednak tak długo mówiła,
Iżeby wżdy kogóżkolwiek takiego obudziła,
Który by się mnie użalić chciał ubogiej wdowy,        15
Bych jako mogła dostatecznie w to ugodzić słowy.
Lecz snadniej więc przychodzi szczęście swe wysłowić,
Aniżli nieszczęście i żałość przełożyć,
Bowiem samo szczęście cieszy smutne serce,
A przypadszy nieszczęście i wymowce streskce.        20
Mówić jednak będę, acz nie wiem, jeśli co pomoże,
Mnie przedsię ubogiej ulży to smutku niebodze:
Boć też ta jedna uciecha zostaje każdemu,
Namówić się do wolej, zwłaszcza strapionemu.
Oby mię to potkało od kogo inszego,        25
Co mię dziś potyka od narodu swego,
Dalekobych to znośniej wszytko przyjmowała,
Anibym tak dalece sobie styskowała.
Aleć to jest cięższy ból, który od swojego
Potyka więc człowieka, niż ów od obcego,        30
Jako się mnie dziś przydało, iż moi synowie
Obrócili się wszyscy zaraz ku tej mojej głowie,
Jakoby ją starli: na to nic nie baczą,
Iż mnie zatraciwszy, sami siebie stracą:

A trudno więc będzie wskórać, wszak i po chorobie        35
Czło wiekowi barzo ciężko przyść o pierwsze zdrowie.
Aż nie wiem, by nie na jedno słowo się zmówili,
Swego pożytku strzedz, a mój opuścili:
Rozumieją podobno, iż tak lepiej będzie,
Gdy każdy z nich, na swym worku pieniędzy usiędzie.        40
A drudzy zaś nie wiem, na co się udali;
Nie baczę, aby się na swe Starsze oglądali;
Wszytko im też wolno, by snadź i nagorzej,
I ci to rozumieją, iż tak będzie sporzej.
Ano, tam być sporo nie może, gdzie swawola płuży,        45
A gdzie łakomstwo buja, tam baczność nie służy;
Kiedy jeszcze k temu, przypadnie pan Zbytek,
Już tam zła nadzieja, bo ten szalon wszytek.
Ci-ć mnie pewnie pokonają, bo się trudno bronić,
Nieprzyjaciela domowego zciężka się uchronić;        50
A gdy się jeszcze trafi, iż ich będzie wiele:
Zniszczeć temu domowi-powiadam to śmiele.
Był ci mocny Pyrrus, był Hannibal k temu,
Jednak ci radzić państwu nie mogli rzymskiemu,
Aż przyszła pycha z domową niezgodą,        55
Upłynęła im wolność, prawie jako z wodą.
I leży, jako baczym, państwo zacne z gruntu wywrócone,
Nie mieczem, nie zbrojną ręką żadną przewrócone,
Ale pychą, zbytkiem, łakomstwem i k temu niezgodą.
Ach! niestety, mógłby się każdy karać takową przygodą.        60
Mogłoć by się więcej tego pokazać, by potrzeba była,
A k temu by za sobą, sama rzecz nie mówiła;
Lecz baczę, iż na ten czas po tym barzo mało,
Boby się i domowych przykładów nie mało pokazało.
Nie sroga mnie była Moskwa, nie srodzy rusacy,        65
Nie byli srodzy czechowie, nie srodzy krzyżacy,
Którzy się o to zawsze z pilnością kusili,
Jakoby mię byli dawno z gruntu wywrócili.
Lecz jako czuję, barziej mi ci moi dokuczyli,
Którzy mię prze swój pożytek prawie opuścili:        70
Ano, tak trzeba o swych rzeczach radzić sobie,
Jakoby ich mógł długo używać w swobodzie,

Bo cóż po majętności i co po imieniu,
Cóż po wsiach, po skarbiech, po drogim kamieniu,
Gdyż przeciw wolności są pieniądze błoto,        75
Przed nadobną swobodą nizacz stoi złoto.
O! czasby już powstać, a baczyć, iż wiele
Ze wszech stron nieprzyjaciół, którzy strzegą śmiele,
Jakoby nam odjęli majętność z wolnością:
Ach! Panie, toć już mi nie staje głosu przed żałością.        80
A niemasz nic cięższego na świecie człowieku każdemu,
Jedno bywszy sobie wolnym i służyć inszemu,
A tego zwłaszcza, który się swobodzie przyuczy,
Żadnego więc majętność w niewoli nie utuczy.
Hej! czas ocknąć, a z cudzej przygody        85
Opatrznym być, a strzedz swojej szkody,
Boć cudza przygoda jest-ci przykład prawy
Niedbałemu człowieku dla jego poprawy.
Aleć nie dziw, iż nie dbają, bo kto nie skosztuje
Nieszczęścia, szczęściu więc nierad ufolguje,        90
Którego potrzeb strzedz, jako oka w głowie;
Wszakże się i tego każdy snadnie dowie,
Iż kiedy je utraci, toż w ten czas lituje,
A dopiero to i sam wybornie poczuje,
Że nie zawsze jednako: dobrze na wolności        95
Myślić o przygodzie dla przyszłych trudności.
Lecz cóż po tym, iż wołam, gdyż oni nie baczą:
Przedsię po staremu po swej woli skaczą;
Widzę, iż się na to już wobec wszyscy udali,
Jakoby wolności nadobnej z swobodą zaspali.        100
Ach! niestetyż, toć mi się źle dzieje
Stradałam już wszytkiego, zaraz i nadzieje,
Jedno żal z frasunkiem, ci się mnie trzymają:
Podobno i ci podzieć się gdzieindziej nie mają.
Aleć mi się to słusznie dzieje, bom też nie umiała        105
Folgować tym, które-m sobie przyjaciele znała:
Nielsa teraz, jedno wszytko skromnie przyjmować:
Tak-ci temu bywa, kto więc zwykł brakować.


DOKOŃCZENIE.


Melchiaris Pudlovij
Oratio pro Rep.
et Religione ad
Magistratum Poloniae.


(herb Półkozic).

Hoc asini caput hoc non simplex esse putato:
Stemmate pro claro Volscius istud habet.
Illius hoc caput est, qui Christum saepe solebat
Ferre suo dorso, stemmata digna satis.
Insuper hic asinus natum de virgine Christum
Cum bove cognovit: gloria prima Dei.
Non tibi sit mirum si noster Volscius aeque
Agnoscat Dominum, fert pius atque colit.



Reverendissimo in Christo patri et domino domino
Nicolao Volski, Dei gratia, episcopo Chelmensi,
designato Vladislaviensi, et Pomeraniae,
domino suo colendissimo,
Melchiar Pudlowski
salutem plurimam optat, suaque obsequia fidissima
diligentissime commendat.

Cum is et episcopus et vir sis, qui reipublicae salute et religionis ipsiusque veritatis studio, nihil prius et antiquius apud te habeas et constituas, tantoque labore et vigiliis in eam partem incumbas, ut nemini in munere et reipublicae et religionis sustinendo concedere videare, denique omnes morum et literarum honestarum studiosos summopere complectare: non abs re facturum me arbitraturus sum, si sub tuo nomine orationem hanc meam, de religionis reique publicae negotio scriptam, in publicum ederem, tibique dedicarem. Nam cum in hac oratione veritati studendum, quae sane res odium plerumque parere multis solet, et non fucatis speciosisque verbis indulgendum instituissem: certo mihi persuaseram me etiam aliquid de hac ipsa invidia pro veritate reportaturum, maxime quod verbis quibusdam ad orationem non omnino accommodatis utar, planeque in genere ipso scribendi liberior sim: non satis tersi et minus Ciceroniani scriptoris nomen relaturum: facile istorum voces et invidiam tuo fretus praesidio possem contemnere. Si enim veritatis causa in me iniqui esse vellent et me ipsi nimium indulsisse gravius ferrent: te protectore nihil erunt. Is enim es, qui me ab illorum conatu et malevolentia protegere possis. Nam de orationis stylo non multum laboro, quippe cui consilium non fuit verborum ornamento, sed veritati inservire. Qui si sibi constabunt, nihil aut parum me peccasse indicabunt, veritas enim simpliciter nullo adhibito colore incedere solet: nec omnino splendidum verborum apparatum requirit ac postulat. Sed de his hactenus. Tu, praesul amplissime, pro summa tua prudentia et in rebus omnibus solerti dexteritate melius ea omnia vides, quibus haec respublica et religio vetus perturbatur: et de praesenti tuo iudicio facilius ad ea sananda remedia invenire possis, quam ego, qui necdum ab aetate, nec ab ipso usu, ipsa denique eruditione ita instructus sum, ut de tantis rebus iudicium a me quivis merito exspectet. Haec enim quae a me scripta sunt, huiusmodi sunt, ut ab omnibus etiam mediocri ingenio praeditis intelligi et bene perspici possint, et quae ab aliis, usu rerum et ingenio valentioribus, latiora reddi non difficile poterint. Si porro haec mea scripta, qualiacunque illa sunt, a me, praesul amplissime, benigne acceperis, ad maiora facillime non modo me, qui nullus plane sum, sed alios quoque excitaveris. Deum Optimum Maximum precor, ut te diutissime et ecclesiae suae sanctae sospitem et reipublicae nostrae felicem servet. Datum Cracoviae, nonis Maii[10] Anno Domini M. D. Lxij


Jacobus Gorscius Melchiari Pudlovio
S. P.

Orationem tuam, qua et reipublicae et religionis avitae casum et ruinam praesentem deploras, suavissime Pudlovi, perlegi, quae utrum mihi plus voluptatis an doloris attulerit, nondum plane constitui. Non mediocrem equidem inde voluptatem coepi, quod tibi, quem ego unice amo, cuiusque ornamentis faveo, inter tot occupationes, quas apud Principem tuum sustineas, studia bonarum literarum, praesertim vero dicendi, quae vel maxime ingenuum hominem deceant, curae non mediocri esse ac te horas succisivas non compotationibus, non aleae, ut nunc in aulis passim fit, sed in hoc honestissimum studium conferre cognovi, teque, qua lege nascamur, memorem esse non difficile perspexi. Nam quid reipublicae, quid religioni debeas te agnoscere haec tua oratio aperte declarat, ad cuius salutem tanta cura et studio incumbis, nec vereris, quid de ea sentias, libere pronuntiare, ac quid a te viro patria praesidii exspectare debeat, iam nunc ea aetate testatum relinquere. Sed illa tua calamitatum, quibus respublica praemitur, ac tempestatum, quibus iactemur, commemoratio, non minorem mihi dolorem attulit, quod cum quibus in periculis simus, quae mala capitibus impendeant nostris: monstras ac plane ante oculos statuis, qui quidem dolor altius in pectore meo radices ageret, nisi singulari Dei Optimi Maximi misericordia erga nos principes tuos, viros magnificos Nicolaum, Vladislaviae et Pomeraniae pontificem designatum, et Stanislaum, castellanum Brzezinensem, Volscios gubernaculis publicis admotos esse viderem, in quorum virtute acquiescamus ac in portum illum, e quo tot tantisque reipublicae fluctibus abrepti sumus, iis ducibus perveniamus. Neque enim obscurum est, Pudlovi, quam animis generosi principes tui sint, quam in periculis constantes ac firmissimi, quam in consiliis capiundis prudentissimi, quam reipublicae, quam religionis amantíssimi, quam pacis et otii cupidissimi. Utinam, Pudlovi, tales multos aliquando respublica habeat, profecto tranquillitatem eam, qua patres nostri perfuncti sunt, non diu desiderabimus. Sed principibus tuis missis, de quorum virtute breviter pro dignitate eorum dici non potest, ad te redeo consiliumque tuum istud et cum bonarum literarum, tum vero salutis publicae ac vineae Christi curam et amorem vehementer amo. Quam ad rem ut eo diligentius incumbas, etiam atque etiam te hortor. Equidem consilii te huius poenitebit nunquam. Vale. Datum ab Academia, Cracoviae, 6 Idus Augusti[11] Anno Domini 1562.


Laurentius Goślicki
ad Melchiorem Pudlovium.

Dum veteres revocas mores et facta senatus,
Publica quem tongit cura laborque rei:
Efficis ut lecto, Pudlovi docte, libello,
Agnoscat mores quisquis legatque suos.
Ipsa dedit vires tibi nunc Respublica tantas,        5
Insuetis multum sollicitata malis,
Scilicet ut flectas animos et corda senatus,
Sit memor officii iustítiaeque suae.
Imperium partum est virtute et fortibus armis
Quondam: nunc foedae servit avaritiae.        10
Privatis inhiant rebus, sua commoda cuncti
Venantur, vires multiplicantque suas.
Libertas oppressa iacet, quam sanguine et armis
Nostri victores emeruere patres.
Ut tamen hanc reparent, pereat quam tota potestas,        15
Nemo est crede mihi, qui ferat auxilium:
Ergo age, Pudlovi, durum rogo flecte senatum:
Huic tempestati consuluisse velint,
Ne pereant cuncti, pereuntibusjundique rebus
Subveniant, casum non procul esse sciant.        20



ORATIO
pro republica et religione.


Cum res nostras iam huc delabi videamus, ut nihil nisi pericula metuenda et ultimum plane salutis nostrae discrimen nobis subeundum exspectandumque sit: non mirum videri debet cuiquam, si quivis tenuissimus licet de salute et tranquillitate communi, in qua sua contineatur, verba faciat: cum impendenti periculo excitus, cum timore quidem, ex animo tamen rebus suis consultum esse cupiat. Neque enim quisquam est tam a sensu alienus, qui et non avidissime tutus esse velit et quem discrimen vitae non move at adeo, ut omnibus rebus postpositis saluti suae non consulat, tantumque restaurandae et recuperandae studeat. Si enim is sit, qui imminens malum sciens vidensque non vitaverit: profecto non solum a ratione hominibus natura indita discedere, sed etiam belluas ipsas feritate superare videatur, praesertim cum mortalibus ipsis, id a natura tributum sit, ut se vitamque suam tueantur, dechnantque ea, quae ipsis nocitura viderentur. Bruta quoque ipsa devitare quaeque pericula videmas. Verum enimvero et si neminem esse existimo, qui salatis suae iacturam et gravius aliquod periculum non pertimescat: nescio tamen quo pacto fiat, ut multi inveniantur hi praecipue, ad quos reipublicae cura spectat et pertinet, ita obdurati, ut cum turbulentissimo in mari una nobiscum sint: tamen in tranquillisimo portu se esse putent atque ita in id incumbere negligunt, quo et se ipsos et ipsam rempublicam ex impendentibus malis eripiant. Quae quidem respublica a nobis ipsis ita misere afflicta, tam graviter vulnerata, ut vix aliquando respirandi spes illi relicta videatur. Ergo nobis etiam minimis tacendum est? ac parente nostra republica saucia relicta omnibus armis reiectis certamine cum summa et turpitudine nostra et pernicie praesenti excedendum? Minime equidem. Nam etsi multa sint, quae malam spem simul et timorem nobis ingerant, non est tamen nostrum malis instantibus succumbere et periculis ipsis non ultro pro patria sese exponere, quin potius decet omnes modos, omnes vias, omnes denique rationes, quibus et ad spem bonam perveniamus et timorem propulsemus, pervestigare atque ad salutem et nostram et reipublicae toto studio incumbere; neque video, quod illius vulneribus aliud remedium adhibere possimus: quam vos appellare, vos obtestari, ut tam misere afflictam ae in ultimo discrimine positam parentem vestram rempublicam respiciatis, vestrum consilium desiderat, vestrum patrocinium implorat, ad vos, qui mens Regiae Maiestatis estis, manus supplices tendit, ne se tot malis afflictam, tot vulneribus confectam deseratis, vestrum hoc officium est, qui ad rempublicam gubernandam acciti estis, ut rerum suarum obliti, publicae utilitati et tranquillitati serviatis. Sed (o corruptos hominum mores) quis est, qui non potius privatae quam publicae rei studeat? aut qui ex animo nobis omnibus pro officio suo consultum esse velit? Nihil fingo, o Magistratus! ita se rem habere, opes vestrae immensae, nostra autem mala, calamitates, anxietates, paupertas, iniuriae liquido id docent, quae nos ita fatigarunt, ut multi sint, qui vitam morte acerbiorem ducant. Nisi porro comitia in hoc tam periculoso tempore et mediis nostris miseriis indicta fuerint: facile iam ab omni spe futuri boni decidemus, neque enim in hanc opinionem perducemur, ut credere vellemus et rempublicam ipsam diu stare posse et nos ab istis molestiis quandoque liberos futuros esse. Haec enim sola et unica via restat, quae nos in tranquillum deducere et omnes modos, quae ad communem pacem perturbandam faciunt, praecludere possit. Quid igitur adhuc exspectatis? aut qua spe salutis tenemini? Si enim dimittitis hoc tempus, vos ipsos una nobiscum sustinendi, ad quae vos reservatis? aut quomodo tandem amissa (quod Deus omen avertat) libertate salvi esse poteratis? Nunc tempus est, si quod ante fuit, quo de salute huius regni diligentius consulere vos oportet. Res autem vestrae sunt huiusmodi, ut non expediat in iuvandis illis diutius consilia differri. Aperite modo oculos et inspicite diligentius: videbitis nunquam nos propiores fuisse tantis periculis, quam nunc sumus. Quid enim boni hoc tempore audimus? quid sentimus? quid denique videmus? nihil omnino. Extra enim hostes nobis instantes, minitantesque gravem, miserandam et foedam servitutem: intra vero legum contemptum, negligentiam magistratus, simulationem praefectorum, libidinum vim, odia intestina, caedem, rapinas, homicidia, pauperum oppressionem. Quid? haec nos salvos esse sinent? haec rempublicam nostram diu stare permittent? immo vero misere afflictam suo flore et robore destituent, nisi vos, qui illius curam suscepistis, et qui pastores rectoresque a Deo nobis constituti estis, tantis malis obviam ieritis. Sed fortassis cupit e me aliquis, quae sunt haec, quae tam diligenter officium magistratus requirant ac plane exposcant, audire? Exposcit haec expilatio bonorum, exposcunt calamitates, exposcit denique cruor et sanguis noster. Multi enim erant, qui a multis annis litibus assidue vacantes cum facultatibus et ipsam vitam amisere. Reperies plerosque a potentioribus ita afflictos, ut omnibus rebus exuti, vix quo vitam suam sustentent habeant; ceteros, qui nec habeant, unde vivant, atque ita litibus exhausti mendicare coguntur. Nemo tamen est, qui finem se adeptum et ius suum assequutum esse dicat. Denique tantae caedes fiunt, cuius rei vos etiam ipsi testes mihi esse potestis, ut nihil tutum cuiquam etiam domi suae sit. Fiunt domus invasiones, rapinae publicae, homicidia et spolia multa, ut fletum et lacrimas miseris exprimant tantas, ut etiam aethera penetrare credantur, vos tamen nihil haec movent. Audite ergo cetera. Parentes liberis non parcunt, hospes ab hospite tutus non est, in patrem filius, in matrem filia sine ullo discrimine saevit. Parva est haec iniuria, o magistratus? Non parva sane tamen vos in tanta tempestate ac fluctibus veluti in tutissimo, portu in utramque aurem dormitis. Non existimetis velim vos, qui a Deo praefecti estis, ipsum Deum, aequissimum et terribilem iudicem, poenas a vobis non exacturum, atque de manibus vestris sanguinem et iniurias nostras non flagitaturum? Certe non ad hunc finem, neque ea de causa magistratus et consiliarii praeficiuntur, ut dormiant, ut bona publica negligant, sua curent, simulatione utantur, aes cumulent, miseros a potentioribus affligi et affici patiantur: sed ut vigilent, ut bonum publicum concordes spectent, simulationem eliminent, candorem et integritatem ab exilio revocent, afflictos iuvent, liberalitate in egenos utantur, iura pauperis non eripiant, immo vero ea et ipsi observent et alios observare impellant, unius cuiusque mores et facta inspiciant, seditionibus vias praecludant, iuste iudicent et decernant, iura et iustitiam non vendant, in iudicio et senatu aequitatis non amicorum, non pecuniae rationem ducant, exemplo aliis ad honestissima quaeque sint. Sed (o nostri temporis perniciem) qui exemplo aliis esse debent, ii potius scandalo sunt. Non enim a seditionibus ipsi abstinent, immo vero ipsarum seditionum principes sunt, opprimunt debiliores, omne ius et aequum subvertunt, rei privatae et pecuniae cumulandae student, atque inde beatiores se maioribus suis putant, quo ipsi pleniores acervos pecuniae cumulaverint, divitias auxerint, magnificentiora tecta exstruxerint, vasa suppellectilem denique splendidiorem nacti fuerint. Sed fallunt edepol; tametsi enim maiores ab his superantur vestitu, villis, aedificiis, certe multa sunt, eaque praeclara magis, quibus merito superiores haberi debent. Omnes namque curas suas et studia ponebant in sententiis bene et libere dicendis, in libertate patriae tuenda, in odiis exstinguendis, denique eo modo alter cum altero de virtutibus certabant, ut intelligerent homines, quis esset melior, non qui senator ditior. Et hac ratione rempublicam ipsam semper florentem conservabant. Quo etiam, modo si ad exteras gentes et populos oculos converterimus, regna et imperia conservata malis artibus deinde collapsa esse constat. Exemplo nobis sit romanum amplissimum illud imperium, in quo cum iustitia leges omnes, publicae rei cura, privatae contemptus vigebant, boni mores colebantur, denique pro virtute cives inter se certabant: tutissima omnia fuere; postquam autem pro aequitate iniustitia, pro legibus vis, pro reipublicae cura privatum studium irrepsere ac pro vitiis certare coeperunt, simul cum ipso imperio omnes periere. Quid? putatis vos vitia ista seu artes malas non eandem quoque vim apud vos habituras, quam apud Romanos olim habebant? utinam autem non habeant, id nos ex animo optamus; sed mihi credite tantam vim vitiorum esse, ut nihil esse possit tam firmum, tamque bene munitum, quod non ipsis prosterni ac profligari queat. Si enim Caesar et Pompeius de sua superbia et ambitione, ipsa denique avaritia aliquid demisissent, ad ipsamque concordiam animum inchnavissent et rebus propriis publicam salutem praeposuissent: profecto nec se ipsos, nec ipsum statum florentissimae reipublicae in id discrimen perduxissent. Iacet ergo imperium amplissimum quondam et augustissimum, non manu hostili, non armis externis, sed ipsis vitiis ac dissensione interna prostratum. Ne autem et nos ad hunc scopum perveniamus, scilicet, ne pulcherrima libertate amissa, tetram, foedamque servitutem aliquando serviamus, ad vos supplex manus tendit patria communis, vobis vitam omnium nostrum, vobis aras, penates, vobis omnia templa deorum atque delubra commendat, atque hoc vos per liberos atque parentes vestros rogat: subvenite afflictae, ite obviam iniuriae; nolite pati regnum hoc per socordiam et vitia tabescere, consulite vobis, prospicite patriae, conservate vos coniuges, liberosque et fortunas vestras, regni Poloniae nomen salutemque defendite. Non minus autem vobis consultandum est de externo, quam de interno hoste, neque putetis hoste domi incluso, foris vos bene bella gesturos, cum domi pax firmari et non aliunde peti debet. Sed vos speratis fortasse, nihil hic vobis timoris superesse et non restinctis domi odiis atque inimicitiarum scintillis pro animi sententia bella vos confecturos. At nobis contra videtur, quo modo enim foris tuti bene eritis, si domi tutum nihil vobis erit? Domi hostis est, intus inclusum periculum est: cum luxu et avaritia aliisque sceleribus nobis certandum est, quae ita nos possederunt, ut facilius hostis externus profligari, quam haec frangi possint. Quae est enim illa vestitus, cibi et alia id genus superfluitas? quae vero in cumulanda pecunia aviditas? Vix hic poterit tam cito acquirere, quam ille eripere paratus est. Id igitur unum vobis ante oculos proponite, ut pacem primo intra regnum firmetis, iustitiaeque radices optime figatis, incumbatis denique in id iisdem animis, vocibus et voluntate, quo amissa recuperentur, debilitata confirmentur, diminuta augeantur, negligentia collapsa summa diligentia et studio reparentur, suoque loco mota restituentur: tum demum omnes res etiam belli negotium nobis ex animo cedet: alioqui frustra conamur suis relictis aliena ire oppugnatum. Cum autem nihil bene non modo perfici, sed ne aggredi quidem, sine singulari Dei benignitate possit, huc animos vestros intendite, ut ipsa religio (sine qua nihil firmum et tutum in republica ullo modo esse potest), a patribus nostris inviolate culta et observata, in suis stet sedibus, quam licentia hominum ad hunc scopulum perduxit, ut laniata atque discissa a multis non modo retineatur, sed ne agnoscatur quidem. Quid? parcitur delubris deûm? immo vero ornamentis suis arae divum spoliantur, fana, quae nostri maiores religiosissimi mortales fecere, subvertuntur, atque ita longe in hac re progreditur, ut liceat cuique impune fana et locos sacros deturpare, irridere et (horresco referrens) ipsos denique divos contemnere blasphemareque, ac quod omnium maius est, omnia haec Rege cum senatu spectante fiunt. Quae est ista tua conniventia, o Magistratus? in ore omnium vestrum haec fieri permittitis? vestram auctoritatem quilibet turpissimus licet et sceleratissimus ludibrio habet, o tempora, o mores! Divinae res in praesentia senatus ipsins etiam Regis subvertuntur, et haec quisque pro arbitrio suo in hanc et illam partem inchnare non timet. Hae sunt abominandae faces, hae sunt illae flammae, quibus exarsurum est hoc regnum (Dii haec poenitus atertanv) sperandum sit. Nam Deus ipse, si quod fert, hoc profecto scelus nequaquam ferre potest. Minatur enim omnibus regnis per prophetam voce terribili, ut nisi permanserint in fide, corruant foeda ruina. Ad hanc vocem evigila, o Magistratus! occurre malo tam lato, per tuam conniventiam incenso, sicque habeto nihil intollerabilius existimari et inveniri unquam posse, quam inferre delubris deorum immortalium sceleratas faces, nihil indignius dici, quam vitam a patria susceptam ad illius pernitiem calamitatemque conferre. Perpetrantur haec omnia die hodierno, omnesque concorditer et deorum templis vim inferre, et patriae salutem eripere conantur, sed haec te duce et authore, o Magistratus! Non enim in ipsis principiis obstitisti, neque putaras primum omnium fuisse, auctores malorum istorum multare poenis, sceleribus suis dignissimis, clademque omnium crudelissimam e visceribus reipublicae propulsare. Non tenuisti exempla maiorum atque omnium gentium auctoritatem, qui semper summas ac singulares poenas in eo genere hominum consumendas putabant, putantque, qui rationes habuissent, aut immutandae praevaricandaeque religionis, aut conturbande publicae libertatis. Cuiusquidem publicae pacis conturbatio hinc potissimum fit, cum religio perturbatur. Quam autem sit terribilis ipsius religionis immutatio (ut ceteras nationes omittam et ad vicina veniam) monstrat hoc nobis armis virisque potens Germania, quae dum, prisca religione spreta, novum dogma sequitur, aras exterminat, matris sanctae ecclesiae iugum tollerare recusat, ad eandem venerat metam, ut ipsa nisi arma converteret, quot illic hominum millia ex religionis varietate caesa? quot rura vastata? quot agri populati? quot gladii sanguine humano cruentati sunt? ita certe ut si externus hostis isthuc adesset, maiorem vim illis et damnum inferre non potuisset. Tu autem quid exspectas, o Polonia? Si enim haec nobilissima gens dignam pro factis retulit poenam, ne et tu nisi quamprimum ex ista colluvie evolas, idem tibi evenire speres. Varietas ipsa quoque, non minus exitio fuit regnis et dominiis multis. Hac sola Graecia ab stirpe interiit, hac Romanorum imperium potentissimum concussum est, hac et alia multa regna cecidere. Haec est sola urbium, civitatum regionumque pernicies, pacis et tranquillitatis populatrix. Nonne et hac abundat Polonia? immo vel maxime omnium. Hic probat sancita divina patrum, ille idola esse clamat. Placet hoc illi, displicet huic, delectat licentia carnis istum, ille vero eam abominatur. Quis non ingemiscat, tot in partes ecclesiam Dei dissectam esse videns? Tractantur res divinae a cerdonibus, piscatoribus, sartoribus, coquis et id’genus hominum, prophana manu, ne dicam sacrilega, contaminantur. Magistratus vero quid? pastores etiam quid? Magistratus siquidem tacet, et tacendo quodam modo malis rebus assentiri videtur; pastores autem ereptam sibi potestatem docendi clamant. Quid tum postea? Et magistratus officio suo deesse putatur et pastores, ad quos haec cura praecipue spectat et pertinet, stertunt ad mediam usque diem, genium curant, rumorem captant. O miseram rempublicam, in qua quisque pro libito suo vivit et in qua alter in alterius negotia impune sese intrudit. Hoc igitur providete, ut suo quisque sit intentus officio, ut qui sint consiliarii, honestum principis et bonum publicum concordes spectent; qui misteriis et sacris iucumbunt, non implicent se saecularibus negotiis; qui concionatores et theologi, recta doceant, vitia insectentur, nec ultra ecclesiae septa ferantur; romipetae qui sunt, viros probos et quietos non turbent; qui iudices, iuste iudicent, qui iurisconsulti, lites moderentur, non serant; qui causidici, non sint bilingues et praevaricatores; qui praefecti — non deglubant; qui conductores — non spolient, qui mercatores — non fallant; qui aratores — aratrum tractent; qui artifices opificesque sunt, suis artificiis insistant, de pellicula cerdo, non de divinis aut publicis rebus, nec sutor ultro crepidam iudicet. Quod cum factitatum primo fuisset, profecto aliam rempublicam nunc haberemus, et si nunc factum fuerit, aliam iamque pulcherrimam brevi habebimus. Per omnia igitur, quae sunt vobis in vita charissima, patria communis nostra plorans vos obsecrat, providete iterum atque iterum, ne per ignaviam ac socordiam perichtemur. Eripite vitam omnium nostrum a miseranda crudelitate, protegite magistratus vestros ab inaudita ignavia et negligentia et expergescemini obsecro, diligenterque prospicite, ut populus aut hic aut ille sit, non sint tot tituli, non hic papista, non hic lutheranus, aut sacramentarius vocetur: sed omnes uno et eodem insigni gaudeamus; quod nisi feceritis, ecce hostes undique nobis instant, quos Deus uti spero, nisi ad officium redierimus, in colla nostra vindices misit et quasi securim ad radicem posuit. Spectant enim hi per parietem ad nostras dissensiones, nec iam servitutem nostram amplius, sed irati sanguinem concupiscunt, quibus nihil prius esse poterit, quam cruor, quam flumina christiani sanguinis, quam ante oculos trucidatio mortalium. Moveat ergo iam vos imprimis metus vindictae Domini pro violatis templis, aut pro non exactione poenarum de istis, qui templa violant. Moveat pulcherrima libertas, moveat iam instans periculum patriae. Moveant bona et possessiones vestrae, moveant fletus et lacrimae nostrae, moveant parentes, coniuges, liberique vestri. Moveant denique dii penates; moveant arae, foci; moveant fortunae omnes vestrae; moveat etiam vos vestra ipsorum salus. Enitemini id consiliis, vocibus et voluntate una, ut et nos a tantis maliseliberetis, et officio suo in hac rerum omnium desperatione satisfaciatis. Neque enim vos stare potestis, nobis languentibus, neque nos vobis deficientibus.

DIXI.



Melchiar Pudłowski
Stanislao Orzechovio.[12]

Sive petis manibus calamos, sive ora recludis:
Et calamum dulcem et ora diserta refers.
Inclita nam Pallas, Orichovi, et magnus Apollo
Munere te tanto duxerat esse parem.
Ut posses manibus calamos atque ore referre;        5
Sunt pauci tantum, qui meruere decus.
Graccia grandiloquum duntaxat magna Periclem
Et iactat Marcum Roma superba suum:
Quod fontes poterant defendere fulmine linguae
Et poterant trepidos solvere saepe reos.        10
Non minus ipse tuas potis est extollere laudes
Sarmata quisque bonus, si modo recta sapit.
Defendunt illi vitiis fastuque nocentes:
Tu populum purgas ecclesiamque Dei.
Sive igitur calamos laxaveris atque diserta        15
Ora recluseris: o quam tua verba nitent?
Pars stupet, altiloquae donum immortale Minervae,
Utque cohortanti deffluat ore Sophos.
Pars stupet, ut varie oppugnas haec perfida monstra,
A quibus indigne temnitur ecclesia.        20

Perfida monstra petis verbis strictaque securi,
Quae hic concussa iacent, arte manuque tua.
Stancare, quem dices, qualemve putaveris illum,
Quem docta en Pallas Marsque superbus amat?
Stancare, frustra tuas obiicis ad proelia vires,        25
Cassus tu causa, spes tibi nulla manet.
Iupiter ipse tua haec, Orichovi, coepta secundet;
Intrepidus pugnes, hoc duce victor eris.
Non igitur cesset tua sternere castra malorum:
Dura securis, qua monstra maligna petis.        30





Melchior Pudlovius
inveni litterarum studioso salutem d.[13]

Jacobi Gorscii, optimi et doctissimi viri, egregiam operam et singulare in te excolendo studium, generose iuvenis, liquido hinc perspicere potes, qui cum maioribus negotiis et gravioribus studiis intentus esset, non habuit tamen consilium, ut te ad litteras properantem in ipso cursu relinqueret. Et cum intellige ret absque Dialectices cognitione frustra te aliquid magni velle conari: conscripsit hanc, quam in manibus habes, artem disserendi, ea diligentia, qua potuit maxima: eo consilio, ut tu iis cognitis ad maiora libere aspirare queas. Nescio porro, quo pacto fiat, ut multi inveniantur, qui cum nihil dignum vel edant, vel edi sciant, alieno labori et bonae famae invideant: ipsique ignaviam suam, vel potius ignorantiam, quod nihil scribant, Pythagorico silentio excusent. Sileant ergo potius, quam hominibus ad virtutes et immortalitatem aspirantibus veneno linguae malevolae ac nimium dissolutae noceant, quibus ego suaderem, ut hoc silentio abiecto non in arida et sterili virtutis opinione, sed in nobilium operum aemulatione vitam instituant, eamque veluti pecora silentio non transigant. Quam sententiam cum noster Gorscius, homo ad laborem et assiduam vigiliam natus, sequitur, licet invideam subeat, tamen magna et omni auro praetiosiora assequitur. Nam et nomen suum a mortalitate (quae res inter omnes alias prima et praecipua est) vindicavit et iuventutem, litterarum avidam, perpetuo sibi devinxit. Tuum igitur erit, optime adolescens, hanc operam Gorscii exultante animo amplecti et amare, ipsique pro hac liberalitate plurimum te debere existimare. Vale et nos ama. Cracoviae.





MALCHERA
PUDLOWSKIEGO
FRASZEK
Księgá Piérwsza.
Przy tym Sen, y Elegia Polska.



Do tego co czytác chce.

Jeśli Frászek nie lubisz, téy kśięgi nie czytay,
Frászki té kárty niosą, indźiéy státku pytay.


Temusz.

Możesz znáć po Tytule, co w tych kśięgách stoi:
Niestátek, co sye státku tych czásow nie boi.






W KRAKOWIE
W Drukárni Lázárzowéj, Roku
1586.
Do ozówce.

Iż ja leda co piszę, cóż to tobie wadzi?
Lecz nie dziw, bowiem skrzętni wszytko ganią radzi.
Pisz ty, co chcesz, szacować spraw nie będę twoich:
Czyście patrzeć każdemu nie cudzych, lecz swoich.
Ale tego podobno dla mnie nie uczynisz,        5
Bo przedsię twoje chwalisz, a me sprawy winisz!
Ja tuszę, nalazłby też co ganić u ciebie,
Jedno że my nie chcemy nic baczyć do siebie.



FRASZKI
M. Pudłowskiego.


1.   O swych fraszkach.

Fraszki, a nie inaczej, tym księgom mym dzieją:
Cóż ztąd przydzie mądrym, że się z nich naśmieją?
Niechaj oni świat głową swoją przewracają
I wysokiego nieba biegi rozliczają;
Niech rozumem stanowią rzeczypospolite        5
I wykładają boskie tajemnice skryte;
Niech piszą, kiedy ma być ze dżdżu niepogoda,
Kiedy cicho i kiedy wiatrów zła niezgoda;
Niech toż rozmierzają świat i głębokie morze;
Niech każdy zdanie swoje, jak chce ostro porze        10
A ja zaś, co się na to prostaczek nie godzę.
Niech się wżdy ludziom aby na fraszki przygodzę,
Które o mądre głowy ni kąska nie dbają,
Do dobrych towarzyszów rychlej się przyznają.



2.   O cnocie.

Nie lęka się cnota
Żadnego kłopota.
Za nic u niej trwogi,
Grom żaden nie srogi.
Fraszki — miecze, zbroje,        5
Fraszki — niepokoje.
Głód jej nie umorzy,
Złoto nie przysporzy,

Potwarz też nie płaci,
Zdrada także traci.        10
I ten, co się rządzi
Cnotą, już nie zbłądzi,
Ni pozna kłopota,
Kogo broni cnota.



3.   Do gościa.

Wina niemasz w piwnicy, zwierzyny w Spiżarni,
Ale jagnię najdziemy wnet przedsię w owczarni.
A tymczasem ja przeczczę co śmiesznego tobie,
Gospodarz zachowywa ten obyczaj sobie:
Więcej czytać niżli czcić; a tak, gościu miły,        5
Zgadzaj się z nim; tak nasi przodkowie mówili:
Jakie gdzie obyczaje przyszedszy zastaniesz,
Na takich, panie gościu, i ty tam przestaniesz.



4.   Do Jana Pileckiego.

Rozrywkę czystą masz do swej urody,
Chyba do brzucha trzeba dłuższej brody.
Lecz to równiejsza: przestanę ja na tym,
Gdy mi dasz sprawę dostateczną zatym,
Która z białychgłów tak osobna była,        5
Co się tej kukle w boku nabawiła?



5.   Do tegoż.

Niech ludzie mądrzy boskie tajemnice
Wyciągają tak, by serbskie skrzypice,
Niech księża mówią cały dzień pacierze,
Ja już przestawam na swej prostej wierze,
Iż rad żartami, gdy mam szczęście, robię,        5
A gdy przegrawam, wnet się w głowę skrobię.
Powiedz mi, Jasiu, coć się wówczas działo,
Kiedyś był przegrał talarów nie mało,
Jżeś styskował na bok barzo sobie?
Któż taki fortel przyniósł był ku tobie,        10

Gdy mieszek stękał, żeś na bok styskował?
Tak nikt fałszywie nigdy nie chorował.



6.   Śmierć.

Napłakał się, że nie mógł Jowisz syna swego
Sarpedona, ze wszytkich dziatek najmilszego,
Wyswobodzić od śmierci, choć był królem nieba:
A nam co o niej trzymać nędznikom potrzeba?
To że i próżno myśleć: tak się mocą bronić,        5
Jako i fortelmi chcieć ręki się jej schronić.



7.   Do łakomych.

By wam nakoniec z nieba i złoto padało,
By się w domiech rodziło, jeszcze to wam mało.



8.   Do utratnych.

Jako woda z rzeszota zarazem wypłynie,
Tak wam wszytko niesporo, a snać z ręku ginie.




9.   Do języcznych.

Niechaj kto chce, cnotliwie żyje tu na świecie,
Przedsię wy mu przyganę wnet jaką najdziecie.



10.   O doktorze Sokołowskim.
Heretyk z katolikiem.

Rzekł heretyk: Krzywego teologa macie.
Takiby dobry prze was, co krzywych szukacie.
To katolik. O w zasię: Prostych dosyć mamy.
My o proste, bo głupi, by kąska nie dbamy.



11.   Pochlebca do Satyra.

Satyrze, słuchaj, już list padnie z drzewa,
Awa na zimę gdzie mieszkać będziewa?
Mnieć się dostanie w izbie przy kominie
Siedzieć, aż ten mróz i to zimno minie.
Przyjmą mię, bych chciał, do onego gmachu,        5
Gdzie się miedź pięknie łśni na jego dachu;

Chcę-li też owdzie, gdzie na wierzchu słoma,
Owa gdzie przydę, tn mnie jako doma,
Bo się ja z ludźmi umiem zgadzać, bracie;
Ale jednę rzecz, chcesz-li, powiem na cię:        10
Jąłeś się nazbyt prawdą ty szermować,
Więc ci też przydzie tam w lesie zimować:
Bo teraz prawdę zrzadka kto rad widzi,
Więc się Satyrem także każdy brzydzi.



12.   Kolęda.

Hej, kolęda, panowie! Widzę do kalety
Żaden się nie pomyka; wierę przez monety
Mnie ztąd, jako baczę, wywędrować przydzie.
Bóg zapłać. Owa tu kto godniejszy nadydzie.
Owóżci Maciek. Maćku! Co mnie żałowano,        5
To tobie bez pochyby wszytko zgotowano.
Owóżci Maciek pełnym potrząsając worem:
Niemasz-ci jedno umieć postępować z dworem.
Już się to do nas złote lata nawracają,
Kiedy głupie mijając, godnym rozdawają.        10
Uczyć się też nam było: lecz gdyśmy nie chcieli,
O głodzie będziem doma by cyfry siedzieli.



13.   Nowy Rok.

Toż będzie w tym idącym, co z zchodzącym było,
Bo baczę, że na niebie nic się nie zmieniło.
Pochlebcy po staremu tuż u misy siędą,
A cnotliwi polewki nałykać się będą.
Wielki by czas nakręcić, astrologu nieba,
Bo dobrym będzie duszno po chwili przez chleba.



14.   Suche dni.

Dajcie, Panie, suche dni, bośmy wysuszyli
Każdą beczkę, coście ją byli napełnili.
Z stołu nic nie zchodzi, to sami baczycie,
Zjemy cokolwiek jeno dla nas nastroicie.

Po obiedzie idziem spać na małą chwileczkę,        5
Wszak przed wieczerzą dość wstać aby godzineczkę.
A nie chcąc, abyśmy was w nocy przebudzali,
Do szynkownego domku częstochmy chadzali:
Owa się nie uprzykrzym. Albo karty gramy,
Albo się gorzałeczki podczas napijamy.        10
I barwie już rok minął, czasby inszą sprawić,
Trzebaby poczciwości czym waszej nadstawić.
Jezdne się dobrze mają, powiadał nam Klimek,
Także też o woźnikach dawa sprawę Szymek.
W polu też barzo dobrze z łaski bożej weszło,        15
I z tej miary w dozorze namniej nam nie zeszło:
Dziś dwie niedzieli, idąc z naszego kiermaszu,
Zajźrzym, a ono się pięknie zieleni ku lasu.
Pewnie to nasze zboże? czyjeżby być miało?
Daj Boże, aby tylko bez szkody doźrzało.        20
Nie wątp też w nas w potrzebie, bo z nas każdy swego
Nigdy gardła litować nie będzie dla twego.
Pamiętacie onegda, gdym pił za was, panie,
Myśliłem, i ja nie wiem, jako mię już stanie.
Próżnoć: niemasz co taić; póty tego było.        25
Aż się już z gardła trochę było utoczyło,
Jeśli pieniędzy niemasz, u ludzi dostaniem,
Wszak my na małej rzeczy też teraz przestaniem.
Owa nie długo, panie, więcej dostaniecie,
Nie wątpim, dyskrecyą mieć na nas będziecie.        30



15.   Na dzisiejsze czasy.

Cóż dziś po cnocie, gdy niecnota płaci?
Co po dobroci, gdy człek na niej traci?
Nieszczęsne czasy! Nie tak przedtym było:
Cnota płaciła, aż i wspomnieć miło.
Dziś leda szaszek, ali ujdzie wszędzie,        5
Byle łgać umiał, ali radzić będzie.
Więc się też wszytko nam po czartu dzieje,
Aż się z nas wobec każdy naród śmieje.
A Bóg zna, słusznie: bośmy to stracili,
Czym więc przodkowie nasi sławni byli.        10

Bo oni cnotę drogo szacowali,
Myśmy niecnocie pierwsze miejsce dali.
Ztądta wszeteczność urosła tu doma,
Aż wzgórę Polska wirzgnęła nogoma,
Która w swą klubę pierwej przyść nie może,        15
Aż święta cnota złą niecnotę zmoże.



16.   O skąpym frasownym.

Wierę, ja nie wiem, jako mu ugodzić.
Bo wszytko mniema, bych go miał uszkodzić.
Przemierzły chłopie, myśląc o tym złocie.
Leżysz w frasunku, by świnia we błocie.



17.   Sława.

Wszytki rzeczy, które są, zginąć pewnie muszą,
Lecz sławy dobrej wieki nie naruszą.
Miasta, zamki i sklepy, za fraszkę to stoi,
Sława się żadnej strzelby i czasu nie boi.



18.   Żart przystojny.

Prawdę mówiąc, nadobny wieniec jest różany,
Lecz wdzięczniejszy fiołki kiedy przeplatany;
Nadobnie, gdy się człowiek statecznie sprawuje,
Lecz i to pięknie, żartem gdy statek farbuje.
Jako różej fiołek na wieńcu nie szkodzi,        5
Tak żart statkowi, gdy go kto k rzeczy przywodzi.



19.   Do sobie.

Czekałem długo szczęścia, lecz iż przyść nie chciało,
Bych mu więcej nie służył, tak mi się też zdało.
Rad, przestrzegając cnoty, przestanę w chudobie,
Puszczam swój plac inszemu, niech polepsza sobie.



20.   Do Pana jednego.

Atoliś dość obiecał, miłościwy panie,
Więc nie wiem, kiedy skutek twym się słowom stanie.



21.   O frasownym Janie.

Ponieważ Bóg i szczęście i nieszczęście daje,
Przeciwko Bogu mówi Jan, co szczęściu łaje.



22.   Do Jana R.

Co tak mówią, jest, Janie, ludzi barzo siła,
Że cię więcej niż franca zazdrość wysuszyła.



23.   O Stanisławie Grzywie, pośle do Parcewa.

Jako wieczór, rad każdy z żarty na plac jedzie,
Przymówiono mu żartem przy dobrej biesiedzie,
Żeś ty w ten siem Parcewski nigdy nie wotował.
A on zaraz: chociam ja swej głowy nie psował,
Myśląc, cobych miał mówić, wżdym grzywien trzydzieści        5
Tak wziął, jako namędrszy, co się z wotum pieści.



24.   Do Molskiego z wielką głową.

Jakobych cię miał w księgach, dawno myślę o tym,
Ale trudno przed głową: musi to być potym.



25.   Do Jana Kochanowskiego.

Prawieś się ukochał w nauce i cnocie:
Znać, żeś się nie lenił ku dobrej robocie.



26.   Do jednego wojewody.

Nie wstydaj się sam wstąpić, zacny wojewoda,
Czeka cię loch chłodniuchny i zdrojowa woda,
Czeka rządna śmiotana i wieniec różany,
Czeka cię sad zielonym liściem przyodziany.
W nim trawa dosyć bujna, gdzie w południe czyście        5
Spać, a od słońca z drzewa u bronią cię liście.
Dobra wola jest przytym, gdy więcej nie zstaje,
A leć i to przyjaciel, co-ć to z chucią daje.
Nie każdego, jako wiesz, z bażanta być może,
Rychlej kozła wżdy człowiek albo gęś przemoże.        10



27.   Do tegoż.

Czekają cię z radością moje nizkie progi,
Bywał w takiej chałupie Mars, on bóg tak srogi,
I Jowisz się nie brzydził jeszcze podlejszemi,
I ty się, proszę, nie brzydź ścianami racjemi.



28.   Do jednego nieprzyjaciela.

Widzę, czynisz dobrą myśl mym nieszczęścim sobie,
Lecz ja powiem: co mnie dziś, jutro zasię tobie.
Przysiągłby, że-ć fortuna w dziedzictwo się dała;
Radzę, patrz pilno, by-ć się z rąk nie wywikłała.



29.   O Rożnie.

Za starych lat pieczenie na rożniech piekano,
Lecz teraz, widzę, zgoła wszytko pomieszano.
Oczy moje widziały wczora przy biesiedzie,
Ali na stół nasz Rożen ze stem złotych jedzie.
I zda mi się, nie wskórał na tej krotochwili,        5
Bom tak baczył, że Rożna w karty ogolili.



30.   O tymże.

Bodaj go, Boże, zabit w to prawo wprawował,
Na coś inszego Pan Bóg pana Hożna chował,
Niżli na te wykręty, które go tak zjęły,
Że mu wszytki rycerskie zabawy odjęły.
Pomnię, gdy się nie bawił on temi plotkami,        5
A teraz już nalepszy praktyk między nami.
Spytam go dziś o pozwie, co-ć się zda w tej mierze?
A on prosto by z bicza: tuz, pry, króla bierze.
Zdumiałem się, iż mi tak k rzeczy odpowiedział:
Alboć nad tą akcyą dziś całą noc siedział.        10



31.   Nagrobek Stanisławowi Grzebskiemu.

To miejsce, w którym ciało twoje pochowano,
Godna rzecz, aby łzami często omywano.
Nauka, cnota, rozum i postępki święte
Tam z tobą zaraz w ten grób z pośrzodku nas wzięte.

Świat jeśliże dobrze znał te przymioty w tobie,        5
Mógłby nie rok, ani dwa czernić się w żałobie
Po twym ześciu; lecz póty, póki sam stać będzie,
Niech się twe imię sławi i długo i wszędzie.



32.   Do Mikołaja Tomickiego.

Alboś się był zapomniał, kiedym ci napisał,
Którego dzisiaj święta? boś mi tak odpisał:
Snać mojego patrona: dalej ni słóweczka;
Ba, toć to jest, mogę rzec, subtelna fraszeczka.
Rzekę, przepije się nam; on na to ni słówka,        5
Czy kiedy święte przepić, rada boli główka?



33.   Do P. Olbrychta Łaskiego.

Olbrychcie, słuchaj, nie mam nic godnego,
Czymbych cię poczcić miał pana swojego,
Bo na mych górach złoto się nie rodzi,
Ni w puszczej jeleń prędkonogi chodzi.
Lecz też w tym, widzę, kochanie nie twoje,        5
Wolałbyś raczej jakie łsnące zbroje,
Albo pełne strzał tatarskie sajdaki,
Albo pancerze i k temu szyszaki.
Bo to Marsowy upominek prawy,
Gdy kto przyniesie jaki koncerz krwawy,        10
Albo też szablę ostrą jako brzytwę,
Albo gdy powie kto, jako zwiódł bitwę.
Tego wszytkiego dać tobie nie mogę.
Bo mieczów, szabel, rusznic nie przemogę.
Wszakoż miałlibych z gołemi rękoma        15
Przyść, tedy bych snać wolał siedzieć doma.
Niech się nie łomią stare obyczaje
Przez mię: bo panu każdy pocztę daje.
Iż to wiem pewnie, iż nie jest sromota,
Gdy dawa jabłka ten, co nie ma złota:        20
Wierszów ci swoich garść nie małą niosę,
Które, byś wdzięcznie przyjął, o to proszę.
Owoc, jako znam, nie dojrzał do końca,
Lecz też podobno nie miał zpotrzeb słońca.

Wszakoż za czasem, gdy sad hojniej zrodzi,        25
Przyniosę pewnie, co-ć się lepiej zgodzi.
Nie wątpię, będzie czas taki pogodny,
Że przyniesie dar twoim cnotom godny.



34.   Do jednego.

Uchodzisz mię pięknie w oczy,
A z tyłu obłudność kroczy.
Gdzie się nie spodziewam zdrady.
Wierę to miły, szkarady
Przymiot masz taki do siebie:        5
Ja się już zarzekam ciebie.



35.   Jeden rzekł.

Już czołem za cześć szczęście, dalej cię nie czekam:
Oblókwszy się w chudobę, tak śmierci doczekam.



36.   Do jednego.

Wadzi-ć to, kiedy piszę; wadzi-ć, kiedy czytam,
I to-ć wadzi, kiedy się o rozumie pytam.
Owa memi postępki wszytkiemi się brzydzisz,
A swych chromych, Jachniku niebożę, nie widzisz.
Lecz nie dziw: kto w swej wątpi, cudzej zajźrzy cnocie;        5
Ja swej dufam, więc nie chcę zajźrzeć twej niecnocie.



37.   Do Mikołaja.

Złoto, srebro i wszytko, co jedno w pokładzie
Masz i cokolwiek się więc uradza na sadzie,
Także i te jedwabne na ścianach opony
I owe dość kosztowne z kamieńmi zapony:
Wszytko to twoje własne, i fladrowe stoły,        5
Chyba żonę, tę z ludźmi masz pewnie na poły.



38.   Do Franciszka Masłowskiego.

Wiem to, iż mię miłujesz, acz nie czuję w sobie
Tej godności, przeczbych miał tak miłym być tobie.

Wszakoż jednak wiedz do mnie, iż mię masz po woli,
Jedno gdy na biesiedzie, wnet mię głowa boli,
Kiedy na cię poglądam, a wszytki ku tobie        5
Cisną się: a Pudłowski tylko struny skrobie.



39.   Do wójta Wileńskiego.

Mogę rzecz, żeś mię uczcił, Augustynie drogi,
Bo kiedym chciał przełożyć przez twój próg swe nogi,
Ale mi je pachołcy twoi przenaszają:
Takci też dobrą wolą w domu swym dawają:
I uczczą, i posłużą. Bodaj żeś wa długi        5
Czas piła i miała z tą dyskretyą sługi.



40.   O księdzu Skardze.

Nie skarżcie się na Skargę, iże się frasuje
Na nas, bo w nas niecnoty wielkie upatruje.
Raczej się skarżmy na się, jemu pokój dajmy,
A żywota naszego lepiej poprawiajmy.
Za jego świętą nauką, co podaje z nieba,        5
Tedy nam już nie będzie skarżyć się potrzeba
Na jego frasowanie: i on chwalić będzie,
Jeśli w nas co postępków pobożnych przybędzie.



41.   Wątpić nie potrzeba.

Wtenczas Pan Bóg narychlej człeku ratunk daje,
Kiedy mu namniej szczęścia z nadzieją dostaje.



42.   Do Piotra.

Chcesz koniecznie, aby był też tu u mnie statek;
Wiesz, że się tam nie chowa, gdzie niejest dostatek.



43.   O teologu z medykiem.

Słyszałem gdy teolog strofował medyka:
Milsza-ć, niżeli biblia, u Kachny podwika;
Wszytko przyrodzonemi bawisz się rzeczami,
Czasby się też do Boga już uciekać z nami.

Wiem ja na was, kapłani, medyk odpowiedział,        5
I dziś-em się ostatka u Kachny dowiedział,
Że wy nawięcej radzi o Bogu mówicie,
A nagorzej, niżli kto, na świecie czynicie.
I tyś wczora styskował sam na kazalnicy
Na nierząd, a jam dzisia u ciebie-m w łożnicy        10
Nie zastał tej biblijej, chyba uzłocony
Czepiec: snadź upominek pewny cudzej żony.
Nie twoja rzecz, odpowie teolog, doktorze,
Wiedzieć, kto się zamyka z kapłany w komorze.
Umilkł medyk. A kapłan: Nauczę cię o tym        15
Czepcu, jako będziesz miał pleść przed ludźmi potym.



44.   O drugim teologu.

Zda mi się, że ten lepiej powiadał więc na się:
Próżna to (prawda prawdą) mam ja taką Kasię,
Żebych dla niej odstąpił kanoniej swojej,
Nakoniec konfesyej i kardynałowej.
Będziemy-li źle mówić i źle czynić k temu,        5
Będą się godzić nasze sprawy wszemu złemu.
Już ale prawdę mówmy, chocia źle działamy,
Tedy się między ludźmi nadobnie udamy.



45.   Do Jędrzeja.

Prosisz się, bych ci wiersze napisał na grobie,
Napiszę, jedno zdechnij, obiecuję tobie.



46.   O dłużnym.

Nie frymarczyłbych ja z tym na swobodę,
Choć to on wino pija, a ja wodę.
Bom sobie wolen, nikt mię nie frasuje,
Ani u sądu w roku nie pilnuje.
A tu acz widzisz ręce niezwiązane,        5
Lecz serce mysią i nazbyt spętane.



47.   Lutnia.

W lesie pókim duszę miała,
Nigdym się słyszeć nie dała:

Teraz jakom duszę zbyła,
Śpiewam i prawiem ożyła.



48.   Do Bekfarka.

Aryon i Orfeusz i choć Dawid trzeci,
I czwarty który niech tu z muzyką wyleci:
Bez pochyby ty wszytkie zostawisz za sobą,
Chybaby cię z tych który uprzedził urodą,
Ale kiedyś poczniecie muzyką szermować,        5
Musi się i Dawidek z swoją arfą schować.



49.   Na łakomego.

Chłop każdy skąpy, acz jest i nader bogaty
W złoto, srebro, i mienie i w kosztowne szaty,
A nie umie używać, co mu szczęście dało,
Lepiej, aby nie miał nic, albo barzo mało.
Bo to dziwak, co go bogactwo zubożyło,        5
Przyrównam go osłowi, choć mu to nie miło,
Który przysmaki nosi kosztowne na sobie,
Przedsię lada chróścisko najdziesz przed nim w żłobie.



50.   Do jednego.

Jeśli mię ty przeto widzisz,
K temu sykofantą czynisz,
Iż więc nie używam biesiad
I mówię mało k temu rad:
Toć mała do mnie przyczyna,        5
Więtsza-ć jest do ciebie wina,
Bo łżesz często, mówiąc śmiele,
A mnie trudno milcząc wiele.
K temu idąc na biesiadę,
Rad też załawiasz na zwadę:        10
A ja siedząc sobie w domu,
Nie zawadzę tam nikomu.
Iż się zda inaczej tobie,
Bo-ć źle ułożono w głowie.



51.   Jeden powiedział.

Nie mam ja folwarku i nie mam pieniędzy,
Ale myśl spokojną: gryźć się nie dam nędzy.



52.   Tenże nadobnie rzekł.

Żeglarz, choć nań zły w pół morza wiatr wstanie,
Wżdy ma nadzieję, że na brzegu stanie.
I ja, choć mi się nie po woli dzieje,
Uchowaj Boże, bych miał zbyć nadzieje.
I choć mię szczęście zdaleka obchodzi,        5
Pomnię, iż po dżdżu jasny dzień przychodzi.



53.   Wizerunek pijanego.

Dziwna w głowie niepogoda,
Kiedy jej ruszy jagoda.
Jam tego doświadczył wczora,
Jako głowa było chora:
Gdy się winem napuszyła.        5
Szyki mi wnet pomyliła.
By na niebie we łbie grzmiało,
Tchu aż nazbyt dostawało.
Raz słońce pięknie świeciło,
Raz swoje promienie skryło.        10
Baz obłoki jasne były,
Raz wnet szpetne nastąpiły.
Raz lał deszcz, e wiatry wstały,
Raz zasię cichuchne wiały.
Raz ano się spuszcza zorza.        15
A dzień odnosi do morza.
Raz ano prawe południe,
Słońce świeci prawie cudnie.
Raz ano już jest w północy,
Owa nie wiem, co za oczy        20
Wtenczas były. Mocny Boże,
Iż to wino sprawić może,
Że nam skarbów wnet przybędzie,
Wszytkiego na zamiar będzie.

K temu równo mi się zdało,        25
Tak wiele, jako i mało.
Owa zgoła były dziwy,
Nie czułem, jeślim był żywy.
Wszytkiego mi dostawało,
A dziś mi się zaś przebrało.        30
Dosyć było wszego wczora,
A gdziś, gdym wejźrzał do wora,
Ali pustki jako w lesie:
Chybać wino skarb więc niesie.
Mógłby zawżdy Bachusowi        35
Lepszą winnemu bogowi
Ofiarę niż wieniec stawić,
Gdy to umie czyście sprawić,
Że uczyni z ubogiego
Natychmiast pana wielkiego.        40
Chyba stawiać trzeba nogi,
A zajmowac ze łba rogi.
Bo wtenczas każdy rogaty,
Ten pan pijany bogaty.
Niechże me po bystrej wodzie        45
Nie pływają ze mną łodzie,
Nabywając srebra, złota,
Gdy bo będzie bez kłopota.
Wysuszając pilno flaszę,
Ja się na każdą ostraszę.        50



54.   Epitafium Dzikowi.

Dziśjeśmy z tobą, Dziku, żartowali,
A dziśjeśmy-ć zaś grób nagotowali.
Nieszlachetna śmierć nic się nie wstydziła,
Nie dawszy mu znać, oń się pokusiła.
Lecz i ten, i ów u niej w jednej cenie:        5
Wszak więc każe wstać i od męża żenie.



55.   O swoich fraszkach.

Bych wiedział, iż dziś kędy płaci statek,
Nalazłby go też i u mnie dostatek,

Lecz baczę, nim się teraz barzo brzydzą:
Wolę iż z fraszek, niżli z statku szydzą.



56.   Do Walka.

Ja ciebie nie rad ganię, chociać nieststeczny,
A ty me książki sądzisz, że w nich rym wszeteczny.
Równać to wada,iż się me złotrzyły karty,
A opanowały je z krotochwilą żarty.
Wszak to wolno poecie wiersz podać bezpieczny,        5
A nic mu i to nie wadzi, kiedy pan stateczny.
Lecz to wielka, Walaszku, do ciebie, mój miły,
Boście łotrostwa sprawą waszą zachwycili.
Jać łacno w to ugodzę, iż me pismo zginie,
Ale twoja niecnota już na wieki słynie.        10



57.   Do Gabryela Grabowieckiego.

Jeśli się kto najduje, który tobie łaje,
Albo jeśli się gniewa na twe obyczaje:
Wierzę, iż ten nic nie wie, co po czemu chodzi,
Ani tego, iż statek rad się żartem słodzi.
U mnieś jest w takiej cenie, żebych rad dla ciebie        5
Umarł i wszytko podjął, zapomniawszy siebie.



58.   Do sąsiada.

Wiele mi obiecujesz i dać, i pożyczyć,
Gdy więc sobie podpijesz, a wżdy nie chcesz liczyć,
Kiedy przydzie zaranek. A tak radzę tobie,
Abyś zawżdy podpijał co naraniej sobie.



59.   O Stasiu.

Ten wzleciał w niebo z myślą, tusząc, iż ma wiele,
A nie beczy, iż zadku odbieżał w popiele.



60.   Do Mikołaja.

Chlubisz się ty bugactwy, a skarżysz na szkody;
Mam ja wiele przed tobą, bo nie miewam szkody.



61.   O cnocie.

Oprócz cnoty nic nie masz trwałego na świecie:
Insze rzeczy, co ich jest, śmierć straszna pogniecie.



62.   Do towarzysza.

Tamy się porwały, srodze szumi woda,
Wierę, ku nocy teraz jeździć szkoda.
Będzie czasu dość, droga nie uciesze,
Wszak też tu na cię z góry nie pociecze.
Więc k temu mawa swe czym bawić oczy,        5
Prosto szalon, ztąd ktoby jechał w nocy.



63.   O jednym pachołku.

Posłał jeden ziemianin do pana wielkiego
Sługę, po prawdzie mówiąc, nie barzo dworskiego,
Który się mm sprawował pudle swojej głowy,
Nie patrując ukłonu, ani dworskiej mowy.
Spytał go pan: a wiele takowych, jako ty,        5
Twój pan błaznów ma? Sługa on z czystej ochoty:
Sześci nas tylko w domu, panie miłościwy,
A u paniej jest siódmy barzo osobliwy.
Parsną wszyscy wnet śmiechem, poseł się się zapłonął,
Nie czekając odprawy, z izby wskok wywionął.        10



64.   Do Marcina Goreckiego.

Ten nam wylicza dziwy.
Widzę, iż jest świadek żywy.
Chcesz, powiem ci na mą duszę,
Tobie k woli wierzyć muszę.



65.   Na łgarze.

Trzaśni, Panie, piorunem i bij z góry gromem.
Nakoniec i spal ogniem wespółek i z domem
Takie, co tylko język prawdziwy swój mają,
A na sercu obłudę i zdradę chowają.
Niech to znają prawdziwi, że fałszu nie lubisz,        5
I owszem co ji sieją, rad ty srodze gubisz.



66.   Do S.

Byś ty mnie snać na koniec pożyczył swej głowy,
Tedy ja nie zrozumiem pewnie twojej mowy,
Bo wszytko tak powiadasz: Nie wiem co, panowie,
Owa, prosto nie wiem co: niech wam Malcher powie.
Jeśli że ty konceptu nie zrozumiesz swego,        5
Odemnie nań nie czekaj wykładu żadnego
Owszem iże cię słuchem, miej ty na tym dosyć,
A wszakci by mię drugi musiał barzo prosić,
Bym go słuchał, kiedy co nie do rzeczy plecie,
Bo mię wstyd błaznów słuchać na tym nędznym świecie.        10



67.   Na korab P. Łaskiego Olbrychta.

Próżno się morze niespokojnie burzysz,
Przedsię korabia tego nie zanurzysz.
Przetrwawszy wszytki przeciwne pogody,
Stanie na brzegu w cale i bez szkody.



68.   Nagrobek P. Orlikowi, żupnikowi ruskiemu.

Żałosna żena, z którą cię śmierć rozłączyła,
Tym twoje zmarłe ciało kamieniem przykryła,
Które iż z ziemie poszło, tam się zaś zostało,
Lecz ducha przykryć trudno to kamienie miało,
Bo ten w niebie wysokim odpoczywa sobie,        5
Ciało swe zostawiwszy w tym z marmuru grobie.



69.   Żenie jego.

Małżonka swego zchowawszy uczciwie,
Który tam jednak w niebie wiecznie żywie,
Ten grób z marmuru postawić kazała,
By też w nim sama po śmierci leżała.
Tak jako zgodnie za żywota żyli,        5
Żeby się grobem także nie łączyli.



70.   Do Jana K.

Jeszcze się wczora drugi po to spieszył,
Czym ciebie, Jasiu, Pan Bóg dziś pocieszył.

Ludzkie staranie, patrzaj, jako idzie,
Gdy Bóg nie raczy w pożytek nie przydzie.
A kiedy on chce, najdą cię i doma,
Przyniosą dosyć, jedno bierz rękoma.



71.   O jednej parze ludzi.

To się ci siebie aż nazbyt wstydają,
A wżdy się zawżdy pod wieczór ściskają.



72.   Do fortuny.

Jeśli mię zła fortuna być niegodnym czujesz,
Nie mam ci za złe, iż tak długo probujesz.



73.   O jednej cnotliwej paniej.

Zalecał się gość jeden cicho gospodyniej,
Gospodarz z drugiej strony, mąż jej siedzial przy niej.
Wnet może przepomniawszy swego podla siebie,
Odpowiedziała głosem: trudno, bych ja ciebie
Miłować miała, zwłajsca człowieka obcego,
Wszak namniej nie miłuję i męża własnego.



74.   Nagrobek Stanisławowi Wapowskiemu.

Słusznie cię wszyscy wobec teraz żałujemy,
Jako zadnie bez ciebie na oko widziemy.
Zdobiłeś dwór nauką, dworstwem, statecznością,
Zdobiłeś (o co trudno na świecie) szczerością.
Lecz zatrzymać nie możem, pomniąc na twe cnoty:
Trudno dziś u jednego naleźć te forboty.



75.   Do sędziego Sieradzkiego Karśnickiego.

Prawda, sędzia, bych ja był od dekretu twego
Apelował, kiedyś mię do trunku dobrego
Skazał, nie dopuściłbyś w on czas był ruszenia.
Ja też to czując dobrze, użyłem buczenia
Na cię i na się, do dna każdąm wyprawował:
Bodajżeś na długi czas za mną tak skazował.



76.   Do tegoż.

U sądu-ś umiejętny a ochotny doma,
Dawasz jeść, pić gościowi obiema rękoma.
Jednak w sądzie nie życzę sobie twej dzielności
Doznać: wolę cię doma, gdy częstujesz gości,
Bobych ja nie każdego dekretu zrozumiał,        5
Doma bych wżdy potrosze napijać się umiał.



77.   Ja mówię.

Nie mam szczęścia przecz winić, że mi nic nie daje,
Bo samej cnocie służę, szczęście mam za jaje.



78.   Powtarzam.

Od Boga nie od szczęścia ja czekam pomocy,
Bo on i mnie, i szczęście sam jeden ma w mocy.



79.   Do Jarosza Bużynskiego o Szycu wyżle.

Do woza-ć się zawżdy zejdzie, lecz wczesno do gmachu.
Bo skoro Szyc do izby, ali panny w strachu.
Pytam czemu? A ony nie rad, pry, mrze głodu,
Bo zawżdy w izbie pełno Szycowego smrodu;
Przedsię my się dla niego często zapałamy,        5
Chocia zaprawdę podczas nic nie udziałamy.



80.   Do Piotra.

Jeśli masz, pókiś Piotrem, tak długo wiłować,
Musi cię, panie Piotrze, inaczej bierzmować.
Lecz jeśli-ć bierzmowanie namniej nie pomoże,
Już taki musisz być wiłą na wieki, nieboże.



81.   O jednym.

Nie ma pierza potemu, wżdy chce latać wzgórę:
Widzi mi się, iż ptacy zdziurawią mu skórę.



82.   O tymże.

Możesz to temu powiedzieć bezpiecznie,
Że słowy pięknie, lecz myślą bezecnie.



83.   Do Jakóba Zardeckiego.

Gdzież one obietnice, kiedyś do Włoch jachał?
Bodaj bych zdrów do domu nazad nie przyjachał,
Jeśli-ć z sobą rozumu ztamtąd nie przywiozę,
Nie udźwignę-li go sam, więc na szkapę włożę.
Musi być na mą stronę, coś go tam był dostał        5
We Włoszech, gdzieś zarazem z twoją szkapą został.
Boś ty swój z sobą przyniósł i masz go dostatek,
U mnie go po staremu wielki niedostatek.
Nie mam za złe, mój bracie: tego głowa boli,
Stara polska przypowieść, kto sobie nie woli.        10



84.   Do jednej.

Bodaj twej wdzięcznej twarzy starość folgowała
Tak, żeby z tą gładkością na wiele lat trwała.
Przydź skoro po wieczerzy, nawiedź matkę moję,
A weźmi z sobą zaraz i siostrzyczkę swoję.
Będziem sobie u ognia siedzieć przy kominie        5
I cudniej nam daleko noc niżli dzień minie.
Baby nam będą bajać jakie bajki śmieszne,
My wiersze będziem śpiewać i pieśni ucieszne.
Kasztanów będzie w ogniu dziewczę przypiekało,
Drugie wianki wić, azać tej rozkoszy mało?        10
Śmiać się też będzie czemu, owa nam noc zejdzie
Tak wesoło, aż na nas wdzięczniuchny sen przydzie,
Toż i bajek, i pieśni wtenczas przestaniemy,
Pięknie się obłapiwszy i potym pośniemy.



85.   Tyrsis.

Kiedy matka zasnęła pod ową leszczyną,
Powiedz, co Tyrsis z tobą czynił pod krzewiną?
Ach! niestetyż, widziałem, gdyś go obłapiała,
Ach, by nie wstyd powiedzieć, widziałem, gdyś dała.
Często do mnie więc inne dary przysyłały,        5
Bych im był przyjacielem, o to mocno trwały.
A jam tobie tak dufni, żem wszytki dla ciebie
Wzgardził, alem oszukal, widzę, barzo siebie.

Tyś sama oczy moje gwiazdom więc równała,
Tyś mię za Adonisa u siebie miewała.        10
Teraz jestem wzgardzony, nie wiem, coś ujrzała
Na tym to, któregoś się tak rozmiłowała.
Cóż wżdy osobliwego w Tyrsidzie najdujesz,
Że go, nieszlachetnico, dziś nad mię miłujesz?
Ten cudze owce pasie, mnie ich ojciec tysiąc       15
Zostawił umierając, mógłbych na to przysiąc.
Tego przeszedł Dorilus, gdy z sobą śpiewali,
A myśmy Dorilusa prostakiem być znali.
Agirta, chocia za wżdy godnym u nas słynął,
Kiedym ja wziął piszczałkę, tedy przy mnie zginął.       20
Ten ani strzelać umie, ani stawiać klatki
Na ptaki, ni na zając czynić także siatki.
Ja się o zwierz nawiętszy pokuszę gdy w lesie,
A Tyrsis nic do domu nigdy nie przyniesie.
Owa, zgoła nie widzę żadnej godności,       25
Przeczby mię miał ubieżeć do ciebie w miłości.
Już baczę, że niepewną ci nadzieję mają,
Którzy wiary po miłych swych pewnej czekają.
Wierzcie mi, każdy zając przede psy ucieka,
Kuropatwa jastrzębia też nie rada czeka.       30
I to wierzcie, że próżno spuścić się na słowa,
Żadna wiary nie strzyma toż nam białogłowa.



86.   O Zofiej.

Każdemu, widzę, podle jego głowy
Dostaje dosyć rozmaitej mowy.
A chcecie, powiem ja też zdanie swoje:
Zofia pewnie jest kochanie moje.



87.   O doktorze, co rybę z hełmem za herb nosił.

U dyabłaś to widział, albo czytał, żaku,
Aby ryby chodziły w żelaznym kołpaku.
Wierz mi, próżno twój pstrążek twą się zbroją szczyci:
Czyń ty, co chcesz, doktorze: być pstrągowi w rzyci.



88.   Do Jerzego W.

Nad złoto i nad srebro przyjaźń przekładają
Wszyscy ludzie, którzy się na rozumie znają.
Ja aczem się nie doczedł, co jest rozum prawy,
Jednak gdy chcę smakować wszytkie ludzkie sprawy,
Baczę dobrze, iż przyjaźń jest skarb lepszej wagi,        5
Niż pieniądze, niż perły, niż szat pełne szragi.
A tak, Jurku, rozumiej, żem z poznania twego
Więcej kontent niż z funta złota węgierskiego.



89.   Do Pana Mikołaja Wolskiego.

Przysiągłbyś ty, iżeś mię w tej drodze strawował,
A ja zasię, kiedym się z mieszkiem porachował,
Widzę, żeś ty ku mojej w ów czas był potrzebie,
Boś nie ty mię strawował, lecz ja raczej ciebie.
Nie wierzysz-li, owo masz mieszek wypróżniony,        5
Gdzie ono był nie jeden za wczorem czerwony
Złoty, były talary i moneta była:
Nie źle mię twoja miłość w karty podgolila.
Że com miał o twej strawie twoję rzecz odprawić,
Tom musiał swoim mieszkiem twej sprawy nadstawić.        10
Drugi raz nie wywabisz, jedź sam w drogę z Bogiem.
Bo po tej fórze mieszek mój leży odłogiem.



90.   Do K.

Mówisz o mnie po karczmach, iż złe wiersze czynię,
A choć ich ty nie czynisz, ja ciebie nie winię.



91.   Na obraz miłości.

Przypatrz się jedno piluie tej to dziwnej głowie,
Jako jej ludzie służą, hołdują bogowie.
Więc jeśli się ustrzeżesz z młodu tego kata,
Wierz mi, że-ć przydzie plęsać na twe siwe lata.
A tak lepiej ci teraz dać mu się po woli,        5
Bo starego do tańca rada głowa boli.



92.   Do jego Miłości Pana Stanisława Kryskiego,
wojewody Mazowieckiego.

Przeto nie rad do ciebie na biesiadę godzę,
Bo też nie rad na cudzych nogach do dom chodzę.



93.   Do tegoż.

Próżno mię masz do siebie na wieczerzę prosić,
Wolę chodzić piechotą, niż mię mają nosić.



94.   Do Jana.

Mówisz mi, żem ubogi, mówisz, nie mam złota:
Miej ty, chcesz-li, pół świata; dobra prze mię cnota.



95.   O nowym lecie do towarzystwa.

Ja wam wierzyć nie mogę, chocia tak mówicie,
Dziś nowe lato, kiedy kożuchy nosicie.



96.   Do księdza Skaszewskiego.

Złota pewnie nie natkasz trzeciej części woru
Z tych gór, co obiecują rado więc u dworu.



97.   Do Łukasza Górnickiego.

Co owo drugi złoto za imienie daje,
Mógłby drożej przepłacić twoje obyczaje
I że godność, co ty masz, mój Górnicki, w sobie,
Bo tej z tobą nie zawrze śmierć okrutna w grobie.
Cnota, dzielność, nauka, te na wieki słyną,
A pieniądze za czasem, miasta i wsi giną.



98.   O Mikołaju Kosobudzkim.

Acz mu natura wzrostem nieco ukrzywdziła,
Ale go zaś rozumem i cnotą uczciła.
Więc serca k temu dosyć w tak niewielkim ciele,
Z chęcią się rad pokusi o nawiętszą śmiele.



99.   O Stanisławie.

Już go tu znają i maluczkie dzieci:
Rad wiele mówi, a wszytko nie k rzeczy.



100.   Na gwiazdarze.

Wy co tu chcecie wiedzieć, co się w niebie dzieje,
Kiedy się Bóg frasuje i kiedy się śmieje:
Radzę, raczej pilnujcie, kiedy owo w nocy
Żona, wstawszy od ciebie, do innego kroczy.



101.   Do Stanisława Porębskiego.

Jeśli się znam na ludziach, tegoś, Stasiu, godzien,
Abyś w szczęście wszelakie nigdy nie był głodzien.
A na ostatek powiem, iżby tak być miało;
Nie ty jemu, lecz ono aby-ć hołdowało.



102.   Do Omnisa.

Teraz słyszę, żórawie już lecieć precz mają,
Radziłbych usiąść, guzie, że cię nie poznają.



103.   Na grobie jednego prokuratora.

Wżdy mi dopuść mocyej, wszak tak wszędzie bywa,
Komu się krzywda widzi, tedy ten odzywa.



104.   Na grobie jednego bogacza.

Skarby te nic nie ważą: biada mnie głupiemu;
Widzę, iżem to zbierał ja komu inszemu.



105.   Na grobie jednej chudziny.

Ja się nic nie dziwuję, że mię śmierć pożyła,
A wszakci mi i nędza dosyć duszna była.



106.   Do Jana Pileckiego.

Z dżdżu w wczorajszą owę wielką niepogodę
Mogę rzec, żem był trafił na czystą gospodę.

Bo mię w niej gospodarze mało nie oplwali,
A goście zasię na mnie pieniądze wygrali,
Doma k temu wieczerzą przedemną zjedzono,        5
Bóg zapłać za ostatek, że mię nie stłuczono.
Jasiu, słuchaj, jeśli tak raczysz przyjaciele,
Ja drugi raz nie natrę na takie wesele,
Na którym mi gołocą ubogą kaletę,
Bo dziś człek barzo tani, gdy straci monetę.        10



107.   Do Stanisława organisty.

Śmieszne to twoje stróny, wszytko coś o niebie
Chcą nam śpiewać, do tego wiodąc też i ciebie,
Abyś się nabożnemi piosneczkami bawił,
A świeckim się surowo, jako trzeba, stawił.
Ja radzę, słuchaj ty mnie: co tobie do nieba?        5
Śmiertelnemu o świecie tylko myśléć trzeba.
Wszak jeśli kiedy w niebie (acz nie tuszę) będziesz,
O niebie, nie o świecie świętym tam zagędziesz.



108.   Do tegoż.

Kiedy więc Nunc rogemus zagrasz w swe organy,
Nie zapominajże też: Dzbanie mój pisany,
Albo kiedy Castigans albo Constitues,
Tedy: Cóż czynisz miła, czemu mię frasujesz?
Rychlej bogi nachylisz do grania swojego;        5
Wierz mi, iż varietas delectat każdego.



109.   Do Kryńskiego.

Mogę rzecz, iże osobnie miłujesz.
A w tym nawiętszą, Kryński, roskosz czujesz,
Gdy do samego dna każdą wyprawisz,
A ziółko sobie za czapką postawisz.
Zda mi się, żeć to szkody nie przyniesie,        5
Boć też nie każdy zysku ztąd odniesie.
Miłość na różnych fortelach należy,
Będzie mądr, kto cię do trunku ubieży.

Mogę-ć ja z panną rozprawiać szeroko,
Ale to baczę wybornie na oko,        10
Że ty więtszy zysk niżli ja odniesiesz:
Ja nic, a ty ztąd brzuch wina wyniesiesz.



110.   Do jednej.

Mogłać się Wenus kochać tu w urodzie swojej,
Ale ja to bezpiecznie o gładkości twojej
Powiedzieć mogę: z tobą nigdy nie zrównała,
Ho co gładkiej należy, to-ć natura dała.
Iż onej Jowisz służył, bóg rzekomo z nieba,        5
Zrówna i ten z Jowiszem tak, jako potrzeba:
Jego iż bogiem zwano, jeszcze mało na tym,
Przeciwko Jowiszowi trzymałbych ja za tym.



111.   Do tejże.

Czasu umiej zażywać, boć wskok idą lata,
A nie wzwiesz, gdy człowieka wymkną z tego świata.
Długi wiek próżno ma kto obiecować sobie:
Czasu śmierci od Boga nie zwierzono tobie.



112.   Do panien.

Panny, wasz byt, mogę rzec, co się wam kłaniają,
Lecz i tych nie zły, którzy do dna dopijają.



113.   Nagrobek Janowi Bużyńskiemu M. B.

Temuś mógł rzec bezpiecznie, iże był przed laty
W naukę, cnotę, ludzkość Bużyński bogaty.
Pokazował w posługach dzielność panu swemu
A przystojną ukłonność człowieku każdemu.
Za co od ludzi miłość odnosił nie małą,        5
A od pana za służby łaskę i chęć całą;
Lecz gdy godności jego żniwo nadchodziło,
Śmiercią przedwczesną zaraz wszytko się zmieniło.



114.   Temuż.

Któżby był rzekł, abyś w tak młodym wieku swoim
Miał prze śmierć zostawić żal przyjaciołom twoim?

Bo jednoś począł kwitnąć, by kwiatek różany,
Aliś od nieżyczliwej śmierci wnet obrany,
Obrany by na lesie, jednak imię słynie:        5
Umie-li co pióro me, twa sława nie zginie.



115.   Do Stasia o żenie.

Nie wiesz Stasiu, co o twej żenie powiedają.
Powiem ci, dziękujże mi: mnisi z nią siadają.



116.   Do Jakóba Secygniowskiego,
starosty Szydłowskiego.

Patrzaj pilno, gdy owo bądź w boru, bądź w lesie
Jedno drzewo nad drugie bujniej się wyniesie,
Jako na nie gwałtowniej wiatry się puszczają
I na pieczy je więtszej niepogody mają,
Chcąc je z gruntu wywrócić, zajźrząc mu urody,        5
Gromem, gradem, piorunem czynią więc w nim szkody,
Częściej niż owym drugim, co niższy wzrost mają,
Bo nie tak o pień podły, jak o znaczny dbają.
Równie się tak dziś ludzie na świecie sprawują,
Kiedy kogo w znaczniejszych cnotach nad się czują.        10
Rozpuszczą nań języki, dziwnie go szkalując,
Cnót mu onych bez wstydu wszetecznie ujmując,
Złe pogody puszczając nań swej wszeteczności,
Zajźrząc mu, iż je ubiegł do więtszej dzielności.
Lecz to u cnoty wszytko nizacz prawie stoi,        15
Bo się ona złej mowy, zazdrości nie boi,
A jeszcze się tym znaczniej przy zazdrości świeci,
Bo zazdrość zawżdy cnocie jasny ogień nieci.
Tobie wiem, iż też zajźrzą, lecz, Jakóbie złoty,
Puszczaj mimo się wszytki takowe kłopoty,        20
Bo daleko jest lepiej, iż kto zajźrzy tobie,
Niż by ty komu zajźrząc, miał się żąć sam w sobie.
Też kto swej ufa cnocie, cudzej nie ujmuje,
Lecz który w swojej wątpi, cudzą rad szkaluje.
Jeden fortel na zazdrość, nic nie czuć do siebie,        25
A wszytko mężnie w każdej wytrzymać potrzebie.
Dopuszczać nawałnościom na swą cnotę wstawać,
Lecz od niej w nagorszy czas przedsię nie odstawać.



117.   Do pana Leśniowolskiego, kasztelana Podlaskiego.

Hojnie cię Bóg obdarzył cnotami wielkiemi,
Których ja nie doścignę wierszami swojemi;
Sam tylko Kochanowski, składacz doświadczony,
Mógł piórem wymalować dostatecznie ony.
Ja się jedno dziwować twoim sprawom mogę:        5
Więcej prze swój niedowcip nad to nic pomogę.



118.   Do Burdana.

Lepiej było zaraz w bród, starzy tak mawiali,
Który sykofancyej ni kąska nie znali.
A tyś wolał przez ławy, a przecię-ś był w brodzie.
Dobra ono przypowieść: polak mądr po szkodzie.



119.   Do łakomego.

Ty, co to pilno szafujesz okręty,
Zbytnim łakomstwem człowiecze nadęty,
I uważysz gardło, szukając pieniędzy,
Przedsię swój żywot trawisz w wielkiej nędzy,
Bo starając się tak pilno o złocie,        5
Chleba swojego używasz w kłopocie.
Za szyję-ć kapie, słońce cię upali,
Ten żywot chyba szalony pochwali.
Kiedy na morzu wiatr gwałtowny wstanie,
A od portu cię daleko zastanie,        10
Albo gdy w drodze rozbójnik opadnie,
Gardła tam pewnie wnet pozbędziesz snadnie.
Wiedz to zapewne, iż wszytko zebranie
Twoje łakome po tobie zostanie.



120.   O Sokole.

Ba, mógłci sobie Sokół wylatywać w górę,
Lecz mu przedsię Mielecki szpetnie podarł skórę.
Zmieszał go równo z ziemią: tam moskiewska siła
Mocy swej wszytkiej zaraz żałośnie pozbyła.
Doświadczył Sokół Gryfa, jakiej jest dzielności,        5
Bo jeszcze do tych czasów opłakuje kości

Swego rycerstwa, które mężnie porażone,
A nakoniec i w popiół k temn obrócone.
Bądź długo żyw Mielecki: próżno-ć to ujmować,
I w radzie-ś mistrz, w tąż i tam, gdzie przydzie wojować.        10



121.   O jednym kaznodziei, co kazał za panny brzemienne
Pana Boga prosić.

Jeśli-że się omylił, czyli też tak z nieba
Nauczył się, że prosić za panny potrzeba
Brzemienne Pana Boga, aby urodziły
Przez grzechu? Ba dziwne-ć mi owe słowa były
Naszego kaznodzieje. Lecz wierzyć musiemy,        5
Co od naszych kapłanów w kościele słyszemy.



122.   O sobie.

Myślę-ć ja sobie nieraz o filozofijej,
Myślę też sobie nieraz o swojej Zofijej:
Kim się lepiej zabawiać, jeśli-że Zofiją,
Albo jeśli że mądrą tą filozofiją,
Która tylko głowę mi nędznikowi psuje,        5
Zofija wżdy jeść i pić prze mię nagotuje.
Przydzie mi już podobno przestać z swą Zofiją
Dla dzieci, które nie chcą z tą filozofiją
Mieć sprawy, co im to jeść, ani pić nie dawa:
Z tą, pry, tatusiu, tylko lichota przestawa.        10



123.   Epitafium Maciejowi Żardeckiemu.

Krótko mówiąc nie w karczmie, ani też na bruku
(Może to być bezpiecznie napisano w druku):
Maciej Żardecki zabit, będąc porucznikiem,
Chciał być także do sławy zaraz przewodnikiem
Przeciw Moskwi swojemu towarzystwu rzeźwo,        5
Nie pijany, lecz zginął, jako rycerz, trzeźwo.
Nie chcę dalej domawiać, jeśli pomagali,
Czy tylko, kiedy się bił, drudzy nań patrzali.
Dosyć się mężnie potkał i mężnie się bronił,
Lecz się zrzadka mąż dobry na wojnie uchronił        10

Śmierci: chyba-ć to chasza tam zostawa żywa,
Co serca nie ma; snać to rzecz barzo prawdziwa,
Bo nie natrze na chłopa, więc myśli uciekać,
A też nie wiem, ktoby mu kazał śmierci czekać.



124.   Do Mikołaja Wolskiego.

Kiedyś już swoję drogę szczęśliwie odprawił,
Że cię Bóg w dobrym zdrowiu do ojczyzny stawił
Tak jako-ć Kochanowski serdecznie winszował,
Który, znać z jego rymów, iże cię miłował.
Jużeś też zetrwaj z nami; mnie chocia jednego        5
Uciesz sobą, który clę wyższej zdrowia swego
Miłuję, mój mieczniku, i nie pierwej w tobie
Przestanę się ja kochać, aż mię zawrą w grobie.



125.   Do tegoż.

Byś widział serce moje, rzekłbyś, że nie moje;
Statecznie w nie wejźrzawszy, zeznałbyś, że twoje.



126.   Raki na sprawy dzisiejsze.

Płaci dziś cnota nie złotu hołdują,
Traci pochlebstwo nie darom folgują,
Szczycą się wstydem nie wszeteczność płoży,
Ćwiczą się miarą nie zbytek tu służy,
Wodzi rej szczerość nie obłudność rządzi,        5
Szkodzi swawola nie karność dziś błądzi,
Miłują Boga nie folgują sobie,
Hołdują rządom nie zbytniej ozdobie
Każdy też prawem nie gwałtem się broni,
Zawżdy bezpieczen nie trzeba mu broni.        10
Płużą skromności nie zuchwałe sprawy,
Służą dobroci nie trzeba poprawy.
Prawy to klenot nie są w nim przysady,
Sprawy cnotliwe nie falują rady.
Bądźcie w nich stali nie mieńcie tej farby,        15
Rządźcie się już tak nie złe to są skarby.



127.   Do doktora.

Wszytko mówisz nademną, a nic mi nie dajesz,
Moja febra nie lubi, kiedy nad nią bajesz.
Daj mi raczej pigułki, bo ich próżno szczędzisz,
Słowy kaszlu i febry ze mnie nie wypędzisz.



128.   Do Macieja L.

Mnie bogactwa, mnie złoto, mnie jedwabne ściany,
Mnie nie garnie do siebie pałac murowany,
Ale chęć, ale miłość, kiedy w kim najduję,
Bądź z gmachu słomianego, ja go wnet miłuję.
A tak i ty bądź pewien mojej powolności.        5
Ponieważ żem ja doznał twojej uprzejmości.
I niechaj cię nie smęcą twoje nizkie progi:
Miewały takie domki w sobie harde bogi.
Też ci i ja nie zrównam połaćmi z bogatym,
Ale gdy cnota spełna, mnie jest dosyć na tym.        10
Bóg tak chce mieć, iż każdy człowiek różno chodzi,
Jeden wyższej niż drugi swoje ploty grodzi;
A przedsię i ubogi ma swe osiadłości,
Chocia na nim aksamit i atłas nie chrości,
Kiedy skromnie przyjmuje, a na tym przestaje,        15
Co ma od Boga, pompa u niego za jaje.



129.   Do jednej wdowy.

Żałosna matko tych dziatek ubogich,
Nie lękaj się nic frasunków, tak srogich.
W sieroctwie pełnym mocno trwaj w tym stanie,
A puszczaj ten świat i z rozkoszą tanie.
Wejźrzawszy Pan Bóg na twe święte sprawy,        5
Nie opuści cię, jak opiekun prawy.
Tak jako pierwej, kiedyś panną była,
Więc zasię, pókiś w stadle świętym żyła,
Strzegł cię, że słyniesz swoją cnotą wszędzie,
Tak cię i wdowy cnotliwej strzedz będzie.        10
Jedno się uciecz więc pod jego skrzydła,
Będziesz wnet wolna od każdego sidła.

A komuś była pierwszą wiarę dała,
Temu ją chowaj, aż duch zbędzie ciała,
Bo on swą tobie także chowa w grobie:        15
Wzajem być mata oba wierni sobie.
To prawa cnota ślub chować jednemu
I Bóg nawięcej błogosławi temu.



130.   Przyjaciel napewniejszy w kalecie.

Zgadł ten, który powiedział, przyjaciel w kalecie:
Byłem, kiedy chciał dostać Klimek paska Grecie
Na borg: nie mógł k niemu przyść, aż wyjął z kalety
Gotowizuę, nabawił zaraz paska Grety.



131.   Na toż.

Zda mi się, że to prawda i jam tego doznał,
Skorom trzosem pobrząknął, przyjacielam poznał.
Pókim na borg targował, to wymówek dosyć,
Byle-m ruszył monety, nie da mi się prosić.



132.   Na toż.

Co bają poetowie, że różne ofiary
Różnym bogom czyniono, a prawie bez miary.
To tym (patrzcie prostoty) natłustsze czabany,
To drugim zasię także nie chude barany
Rzezano, wina przy tym hojno nalewano;
Drugim zasię kadzidła i mirrę miotano.
Ja nie baczę dlaczego, bo nic nie wskórali
Na tych bożkach, co je tak szczodro darowali.
Lepiej było przed złotem klękać i ofiary
Oddawać znamienite, także i bez miary
Nalewać, bo wżdy złoto złotem oddać może,
Lecz malowany bożek namniej nie pomoże.
W Delfiech Nero niegłupie iście począł sobie:
Wziął z boga złoty wieniec: czyście chodzić tobie
Z bobku w wieńcu uwitym, mnie w złotym wianeczku,
W którym ja jeszcze dzisia pójdę do taneczku.



133.   O sobie.

Kto winien? Jam nie winien, że żywię w chudobie,
Przyczyny-m nie dał żadnej do chudoby sobie.
Jeśli to, żem życzliwie Panu swemu służył,
Gdziem tego i owego, jako bywa, użył.
Wady jeszcze w tym nie masz: podobno, zazdrości,        5
Miałaś na mnie oko i na me uprzejmości.
Potym gdym się obrócił do swoich ksiąg zasię.
Aliści jeszcze cięższą chmurę czuję na się:
Wszyscy mię porzucili. Bóg was żegnaj księgi:
Widzę, żeście wy szczęściu memu załóg tęgi.        10



134.   Dworska zapłata.

Nie wiem, co się zda komu; mnie ni kąska k rzeczy,
Kiedy kto obietnice dworskie ma na pieczy.
U syren snadź głos cudny, tym ludzie zdradzają,
Którzy ich nierozmyślnie muzyki słuchają.
Pódź po dworu, wskórasz-li, powiesz mi też potym.        5
Jam syt tamtego dźwięku, powiem ci więc o tym,
Będziesz-li mię chciał prawie statecznie wypytać:
A chcesz wiatru zakosić? tamże go idź chwytać



135.   Jeden powiedział.

I szumi las od wiatru, i grom trzaska z nieba,
I deszcz leje by cebrem, więcej niż potrzeba.
Noc ziemię zasłoniła ciemnemi skrzydłami,
Niebo się przyodziało szpetnemi chmurami:
A ja przedsię miłością by pętem spętany,        5
Muszę trwać u drzwi miłej, podparszy się ściany,
A choć się to okrutna niepogoda wszczęła,
Przedsię więtszą w mym sercu miłość władzą wzięła.



136.   Do swoich oczu.

Nieobyczajne oczy, czemu tam patrzycie,
Zkąd niebezpieczność i szkodę widzicie?
Ona na mię okowy nieznośne włożyła,
Ona nioprzepłaconej swobody zbawiła,

Ona mi serce wzięła, przez które człek żywię,        5
A kto serca postrada, ten umarł prawdziwie.
A tak, albo nie patrzcie w tamtę stronę więcej,
Bo jeśli być nie może, albo się naprędzej
Postarajcie, żeby mi albo dała swoje,
Albo żeby wróciła tamto serce moje,
Bo go jednak korzyści nic nie będzie miała,
Jeśli nie weźmie k niemu zaraz mego ciała.



137.   Do Mikołaja Żardeckiego.

Aza nie wiesz, do jakiej był Mars przyszedł trwogi.
Chocia był bóg, jako wiesz, waleczny i srogi?
Że go Wulkan tak związał w łyki z swoją żoną,
Iż tego nie mógł spełznąć żadną swą obroną.
Jednak on dla miłości, którą był spętany,        5
Wycierpiałby był nad to snadź i krwawe rany.
A ty będąc człowiekiem, wżdy nazbyt styskujesz,
Żeś wziął kijem od żony cudzej, lamentujesz.
Jeśli ten bóg ucierpiał wiele dla miłości,
Przeczże też mają być te droższe twoje kości.        10



138.   Do Szymona Tańskiego.

Do tej twojej szpetnej brody masz takie przymioty
Moim zdanim, iż droższe niż złote forboty.



139.   Z greckiego.

Pallas i sławna Wenus, zacnych bogów żony,
Pamiętajcie mi świadczyć każda z swojej strony,
Iż mię zawżdy powolnym miła będzie znała,
By mię snać i nakoniec z bogiń która chciała.
Jako owo gdy skała namniej się nie ruszy,        5
Chocia biją w nię wały, przedsię się nie kruszy.
Tak ma wiara i miłość stawi się statecznie,
Że nikomu jedno jej służyć będę wiecznie.
Daj Boże, by jednako miłość w oku trwała
I daj, aby nas ziemia zaraz przyodziała.        10



140.   Z greckiego.

Ale cóż mnie wymownych mistrzów księgi dadzą?
Więcej mi niż pomogą wykręty zawodzą.
Miasto ksiąg podaj ty mnie kufel wydrążony,
Winem starym i smacznym czyście napełniony,
Tym gdy sobie podrażę, to wszytki frasunki        5
Usną ze mną: bodajże zdrów wymyślał trunki.



141.   Z greckiego.

Skoro mi to powiedziano,
Iż od Wulkana słyszano,
Iże strzały Kupidowi
Gotuje i Wenusowi:
Zaraz mi serce upadło,        5
A w łeb mi to tedyż wlazło,
Iż to wszytko przeciw tobie,
A tak radzę, myśl o sobie,
Aleś już snać ustrzelany?
Zamieszkał barwierz do rany.        10



142.   Do Baltazara Lutomierskiego.

Przez pochlebstwa powiadam to wszędy o tobie,
Żeś mię iście zniewolił niepomału sobie
Cnotą i układnością, którą lak miłujesz,
Iż na niej wszytki twoje postępki budujesz.
Ja acz się chudo czuję, rychlej tam przestanę,        5
Gdzie więcej cnoty, niżli pieniędzy zastanę.



143.   Do P.

Kiedy wszyscy mówili, mówiłeś też i ty,
I znać było wtenczas, żeś miał rozum sowity.
Ale wiem ci ja jeszcze też jednę rzecz na cię,
Już teraz milczą wszyscy: powiedz nam co, bracie.



144.   Do jednej paniej.

Jeśli to prawda, że czart nikogo nie bierze,
Co często mówią one nabożne pacierze:

Wierzę, iże ty nigdy już w piekle nie będziesz.
Bo bez nich i na wychód nigdy nie usiędziesz.



145.   Do jednego mnicha kaznodzieje.

Wadzą-ć nasze kołnierze, wadzą-ć obercuchy,
Wadzą-ć czuby tureckie i wilcze kożuchy,
Wadzi-ć nasz bót kowany, rzezane trzewiki,
Zkąd nas błazny nazywasz i chrzcisz nas stańczyki,
Jakoby kołnierz winien, albo ploderuzy,        5
Gdy kto źle się sprawuje, załawia na guzy,
Albo żeby pstry kabat był przyczyną złego:
Aż mi się cknie, słuchając kazania twojego.
Zaż też kapica winna, kiedy owo mnicha
Zajmą u sosnowego po grzbiecie kielicha?        10
Mym zdaniem, że nie kaptur, lecz ten, co w nim chodzi,
Minąwszy swą powinność, i wszeteczność płodzi.
Także-ć kołnierz nie winien, kiedy usarz błądzi,
Jako i kaptur, gdy się też mnich źle w nim rządzi.



146.   Do Mikołaja Mieleckiego.

Będą-li pióra co umiały moje,
Nie umrą nigdy zacne sprawy twoje,
Niegodna ziemia by je zakryć miała
Wonczas, gdy dusza zwierzy jej więc ciała.



147.   O Mikołaju Mniszewskim.

Nie leda to człowiek, panowie,
Rozumu dosyć w tej głowie.
Atoli był w samołówce,
Przygaścież, ale tej główce.



148.   Epitafium Stanisławowi Porębskiemu.

Acz-ci mię serce boli, Stachniku mój.miły,
Iżeśmy się tak z sobą nagle rozłączyli,
Ale iż tak Pan Bóg chciał, mieszkajże tam w niebie,
A mnie, jedno wżdy nie wskok, pociągaj do siebie.



149.   Do Gabryela Grabowieckiego.

Ty, gdzie rzeczpospolitą bez litości męczą
A kuflami ustawnie głowę sobie dręczą.
Spieszysz się, byś nie zmieszkał też tam wotum swego
Powiedzieć albo kufla ruszyć sosnowego.
Chwalę cię, iż tak pilno masz wszytko na pieci,        5
Jeno proszę, przy żenie nie piastuj mi dzieci.



150.   Odpowiedź Grabowieckiego.

Nie dziwuj się, Malcherze, gdy się ci tak bracą,
Gdy w rzeczypospolitej i swojej nie tracą.
Bo więc nie barzo takie wotum suche bywa,
Gdy się często sosnowym kielichem omywa.
A iż nie chcesz, bym karmił przy żenie twych dzieci        5
Już ja moje kołyszę, ty swe miej na pieci.



151.   Do pana z Tarnowa, kasztelana Sędomierskiego.

Nie wiem, co mi się stało, mój hrabia, u ciebie,
Tyś mi sam tylko wlazł w łeb, jam zapomniał siebie.
Nie trunek ci to sprawił, ale twoja cnota,
U której droższa dobroć, niż gromada złota.
Lecz masz-li we mnie trunkiem dobroci dobywać,        5
Nie każ-że mi u siebie tylko raz w rok bywać,
Boć mi przydzie przed czasem ujźrzeć się z świętemi:
Będę-li się tak pisał z obyczajmi swemi.



152.   O sobie.

Obiecali mię byli dwa uczcić zwierzyną:
I ja do nich: ali dwie sarnie pod pierzyną.



153.   O jednym księdzu.

I to dziwak, co gębę wyższej nosa nosi,
A nas chude pachołki oczyma przenosi.
Lepszy jednak niżli ten, co to z cicha bije,
Bo wnet takiego ujrzą, który wznosi szyje.
Tego to męka wszytka, iż chce być widziany,        5
A miło mu poglądać na jedwabne ściany.

Na niego fortel czysty, kłaniać mu się nizko,
Ali się wnet ucieszy harde popowisko.



154.   Do Jakóba Wągrowca doktora.

Nie wiem, by natura co zostawiła sobie,
Znać po tym, iż wszytkiego dała dosyć tobie.



155.   O jednej paniej.

Ma zaiste urody dosyć,
Jedno że się da długo prosić;
Lecz mała i to do niej wada,
Bo się wżdy da uprosić rada.



156.   Do Jana Parysa.

Masz urodę, masz cnotę, piękne obyczaje,
Owa, jako ja baczę, wszytkiego dostaje.
Mógłby drugi brać przykład, patrząc na twe sprawy,
Chyba cię to kęs szpeci, żeś nogieć wąchawy.



157.   Do jednej.

Pewniebyś mię (jeśli dasz) sobie zniewoliła,
I tym nie mniej, gdybyś mi zaraz odmówiła.
Miłuję tę, co daje, skąpą się nie brzydzę,
Lecz ty nie dasz, ani też wnet odmówisz, widzę.



158.   Za Jędrzejem.

Nie wiem, co wżdy ganicie w Jędrzeju, panowie,
Nie leda człek w biesiedzie, nie leda w rozmowie:
A wszak by mógł i pisać jego słowa złotem,
Bo ja umiem bezpiecznie wam powiedzieć o tym.
Iż kiedy się statecznie on zaweźmie na co,        5
Usłyszysz tara od niego, wierz mi, wnet leda co.



159.   Do jednego wojewody.

Co-ć się podoba, zacny wojewoda,
Między górami oto ta gospoda?

Ja mniemam, żebych teraz siedział w niebie:
Ty się czuj, jeśli też tak barzo ciebie
Obchodzą nimfy, które siedzą z nami:        5
Mnie nic do nieba, kiedym tu z pannami.



160.   Do tegoż.

Mało miał Mars przed tobą, zacny wojewoda,
Bo cię męztwo i cnota zdobi i uroda
Taka, jakiejby się był on bóg zadziwował,
Którego Wulkan z żoną swą w łykach krępował.
Acz ja jeszcze nie baczę, by tym barzo słynął,        5
Gdyż tak sprośnie bóg zacny mało był nie zginął.
Lecz się nic nie dziwuję, bo miłość tej mocy,
Że przed nią namężniejszy rycerz tura skoczy
Ale jakoż nie skoczyć dla miłego człeka?
By też sobie uszczerbić którym rokiem wieka.        10
Słyszałeś o Leandrze, gdy płynął przez morze,
Ujźrzawszy u swej Hery tam światło w komorze,
Miłośnik złoty, wały ogarnion morskiemi
Utonął i nabawił ją łzami wiecznemi.
Nieszczęśliwy był człowiek, bo nie miał przy sobie        15
Tego, kogo rad widział. Lecz fortuna tobie
Lepiej służy: bo patrzysz na to, co-ć jest miło:
Mnie smutnego z żalem dawno to chybiło.



161.   Do panien.

Patrząc na was rymów mi dostaje:
Bez was stałby poeta za jaje.



162.   Do Bartosza.

Urągasz mi tym, że masz nad mię więcej złota,
Miej ty, chcesz-li, wszytek świat, dobra prze mię cnota.
Aczci ja jeszcze wątpię, abyś złotem władał,
Bobyś hojniej pił i jadł, i na koniu siadał
Lepszym, niżli cię widzę. Bartoszu bogaty,        5
Dostatku te nie znaczą twe na grzbiecie płaty,
Które coś w rodzie moim, chociam ja ubogi:
Wielki pan, co od głodu nie mdleją mu nogi.

A gdy kto jeszcze na tym, co Bóg dał przestaje,
Twe pieniądze i złoto stoją mu za jaje.



163.   Do pana Olbrychta Łaskiego.

Kiedyby ściany te mówić umiały,
W te by cię słowa prawie przywitały:
Ubogie ściany, złota-ć my nie mamy,
Ale cię pocztą takową witamy,
Aby-ć Atropos przędze przedłużyła,        5
A targać nici twej się nie spieszyła.
Póki to niebo sta lat nie przetoczy,
Niech cnej ojczyzny patrzą na cię oczy,
Której ty stoisz za wieniec różany,
Uganiając się po polach z pogany,        10
Nie ważąc gardła, niewczasu żadnego:
Znać, żeś jest synem ojca cnotliwego.
Ubogie ściany, choć złota nie mamy,
Toć winszowanie teraz oddawamy:
Wiarę swą przy tym, którą-ć tak będziemy        15
Długo trzymać, aż w proch się obróciemy.



164.   Na swe księgi.

Jeślim swe księgi fraszkami mianował,
A drugi mi je kiepstwem poczęstował:
O tytuł taki się nie rozgniewają,
Gdy fraszki statek w sobie zamykają.



165.   Na Wołuckiego.

Albo Polifemus, albo cyklops iny
Urodził cię, alboś wychowań z ich syny;
Prawie cię na wszytek wzrost swój formowali,
Tylko iż cię w brodzie trochę oszukali.



166.   Do Anny.

By on Krezus bogaty wszytki skarby swoje
Położył, piękna Anno, tuż przed nogi twoje.
A roznmiał, żećby dać już więcej nie trzeba,
Krezusowiby szkoda i ziemie i chleba,

Bo przepłacić twe dary, które-ć gwiazdy dały.        5
Za to by wszytkich królów bogactwa nie stały.
A cóż ja nieboraczek godzienbych być w męce,
Którym śmiał podać trochę tę w twe piękne ręce.
Ty wiedz naprzód, iże ja nie to, co chcę, daję,
Lecz co mogę, to z chęcią tobie dziś podaję.        10
A jeśli będziesz serca mojego patrzała,
Za tę trochę, pewienem, nie będziesz łajała.



167.   Nagrobek JMści P. Mikołajowi Mieleckiemu,
wojewodzie Podolskiemu.

Tu Miłołaj Mielecki leży pogrzebiony,
Feniks polski jedyny, który niezmierzony
Żal wszem dobrym zostawił swą śmiercią po sobie.
A mógłże się ten zawrzeć w tak maluczkim grobie.
Którego nie mogła część objąć tego świata?        5
Jego śmierć napewniejsza, Polsko, twoja strata.



168.   Drugi.

Polsko, jeśli masz rozum, łzy hojnie wylewaj,
Bo nie wnet takowego ujźrzeć się spodziewaj.
Tu powaga, tu ludzkość, dzielność nieobjęta.
Tu poległa pobożność i tu cnota święta.
Chyba jeślibyś bujać po swej woli chciała,        5
Tuszę, iżeś go barzo rada postradała.



169.   Do JMści X. Przemyskiego.

Twoje sprawy uczciwe w to czyście trafiają,
Którzy-ć wczora zajźrzeli, dziś ci się kłaniają.



170.   Nagrobek ojcu swemu.

Nie mając miast, ani włości,
Wżdyś miał dostatek żywności.
Poczciwość mając na pieczy,
Nie dbałeś o inne rzeczy.
Żyłeś dobrze acz w chudobie,        5
Lecz kiedyś ulubił sobie,

Ojcze, ten grób, w którym leżysz,
I niebo, gdzie to tam bieżysz:
Życzę-ć tego z prawej wiary,
Byś mię tam czekał wiek stary,        10
Bo mam-li prawdę powiedzieć,
Wytrwałbych tu chwilę siedzieć.



171.   Do Kupidyna.

Złe z tobą żarty, Kupido szalony,
Ugodziłeś mię w serce bez obrony.



172.   Do jednej.

Chocia serca nie widzisz, lecz znasz po postawie,
Żem ci jest nieobłudnie, ale owszem prawie.
Ty, wspomniawszy na wiarę, ratuj mię w niewoli,
W której twarz zawżdy pała, serce zbytnie boli.
A jeśli taż choroba jest także przy tobie,        5
Czemu długo odwłóczysz? radźmy wzajem sobie.



173.   O Stanisławie Porębskim.

A gdzież on karp, Stachniku, coś go w kojcu chował
Prze mię? czyliś nie na czas w liście zażartował?
Bo i karp z kojca uciekł, ciebie śmierć pojmała,
Czym też nie ladajaką mnie ranę zadała.



174.   O jednym panie.

Nie ma nic od fortuny, wszytko od godności.
A ty się żmi na sercu, przeklęta zazdrości,
Patrząc, ano godności szczęście usługuje,
Ba, mogę rzec, do samej ziemie aż dudkuje.



175.   O jednym dworskim pachołku.

Przyjachał do mnie jeden, co się bawi dworem,
Jakom baczył po tętnie iże z pustym worem;
Radby co wykuglował na chudym domaku:
Prostym ci ja człowieczek, łaskawy dworaku.

Nie rozumiem zaprawdę ja Waszej Miłości.        5
Długoż będziecie szydzić? cóż wam po tej złości?
Przegania pan: Przegania: aleć tak dworzanie:
Przedsię wam bez pieniędzy ztąd odjachać, panie.
Kiedy mię też zrozumiał, już słabiej dworował:
I takci czczo odjachał, nic nie wykuglował.        10



176.   O sobie.

Rzekł jeden: zależałeś swoję godność doma,
Insi biorą przed tobą obiema rękoma.
Musi być, że inakszą godność w sobie mają,
Bo takim, jakim, ja jest, nic nie rozdawają.
Teżem ci się ja kiedyś cisnął, gdzie dawano,        5
Tusząc, że mię też także przeglądać nie miano:
I różne moje staranie, praca próżna była,
Prosto na płoną rolą cnota ma trafiła.
Biedny kąsek, co był spadł z pana mego stołu,
I ten mi odjęt zaraz z nadzieją pospołu.        10
Zaczym nie tylko leżeć, ale mi spać przyszło.
Widząc na jakim włosku szczęście me zawisło.



177.   Do Jana Lichnowskiego.

Ba, już chocia na saniach Stasia Branickiego
Nakieruj dyszlem do mnie, Jasiu mój, którego
Z radością wielką ściany me oczekawają,
A tobie, co przewłóczysz, ustawicznie łają
Zaś to jedno dobra myśl w chłodniku panuje?        5
Takżeć się przy kominie czyście ubuduje,
Gdy kufel pełny w ręku, a w nim z potrzeb grzanek,
Dopiwszy go, zagrajże, mój dudaszku, w tanek.
Aliści z zimy lato, aliści biesiada,
Która miejsca nie patrzy, z trunkiem chodzi rada.        10



178.   Do Mikołaja.

Ba, gniewaj się, jak raczysz, ja inak nie umiem
Powiadać, jedno jako w swej głowie rozumiem,
Że zrzadka przyjaciela całego doznamy,
Chocia się sobie nazbyt często zalecamy.

Nie dziw: trzy pary tylko starzy najdowali.        5
Którzy się doskonale z sobą miłowali.
Czwartej w Polsce i próżno, Mikołaju, szukasz;
Masz-li tę fantazyą, barzo się oszukasz.



179.   Na toż.

Jest mój jeden przyjaciel, który to prawdziwie
Mówi, że gdy kto z nami w towarzystwie żywię,
Możem nic w nim nie wątpić i w jego miłości:
Prawda, statek, uprzejmość, dosyć powolności.
Aliści skoro szczęście trochę go podniesie,        5
On zaraz wnet oczyma naiu rad przeniesie.
Prośwa Boga, by nędza zawżdy nędzą była,
Boby naiu oczyma ta nie przynosiła.



180.   Do Jana Cybulskiego.

Znam ja to, iż przedemną wszyscy wiele mają.
Ci którzy się wierszami i pismem pętają,
I którzy czynią fraszki, i miłują statek:
Wszytkiego u nich więcej, niż u mnie, dostatek.
Tobie iż się nie tak zda, miłość to sprawuje,        5
Która rada ochyla, chocia inak czuje.



181.   Nagrobek P. Annie z Przeręba Sarnowskiej.

Anna Sarnowska, z domu Przerębskich zacnego,
Dokończywszy uczciwie żywota swojego,
Tu w tym grobie zawarta. Zawarta z nią cnota,
Którą sobie do nieba otworzyła wrota
A jako będąc, w ciele, niczym nie zelżyła,        5
Bez pochyby i nieba też nie oszpeciła.
Nad jej grobem niech wzdycha, kto cnotę miłuje,
A jej świętych postępków pilnie naśladuje.



Koniec pierwszej księgi Fraszek.
SEN
Na dzień urodzenia jednej panny.

Jeszcze było nic nie znać, aby dzienna zorza
Wychodzić miała na świat z głębokiego morza,
Kiedy musae do łoża coś mego posłały,
A same przededrzwiami tuż też zbliża stały.
Dziwuję się, co ma być; jedno że wdzięcznego        5
Coś mi się zda, coś serce czuje wesołego.
Imę się przypatrować, bych rychlej obaczył
I snu-m już tam zaniechał, zgoła-m go przebaczył.
Wnet ujżrzę, ano stoi znak dnia szczęśliwego,
Któregoś się rodziła, mnie ze wszech milszego,        10
A same trzykroć wdzięcznie rękoma klasnęły,
I winszować zarazem tak w te słowa jęły.

Niechaj smętne nie będą na niebie obłoki,
Niechaj nie zna niepogód dziś ten świat szeroki,
Lecz Febus niech warkocze swe piękne rozpuści,        15
A promieniów wesołych słonecznych popuści.
Niechaj deszcz z nieba na nas gwałtowny nie leje,
Jowisz raczej niechaj się wespół z nami śmieje,
Śnieg się niechaj zatrzyma w swym zimnym obłoku,
Jeden tylko taki dzień do całego roku.        20
Wy się wiatry hamujcie, dziś wiać nie potrzeba,
Już nam Jowisz pożyczy połowicę nieba.
Eole, ty tam z wichry pod ziemię się schowaj,
Na inszy się czas raczej nam z nimi zachowaj.
Miluchnym sobie płyńcie szumem wody,        25
Niech was nie przykrywają zimne śliskie lody.
Neptunie, nie burz morza: bezpiecznie okręty
Niech po nim płyną w ten dzień osobliwie święty,
Którego się tak piękna dziewka urodziła,
Ziemia nizka niegodna nigdy takiej była.        30
Tezeusz przy Helenie gardła nie położył
Bez pochyby, żeby je dla tej był rad złożył.
Lecz cóż o ludziech mówiem, gdy sami bogowie
Służyli by dziś radzi takiej białejgłowie,

By się im jako z ludźmi porównać godziło:        35
I bogom niepomału zawżdy piękne miło.
Jakoż dziw, iże jej tak ziemi pożyczyli,
Chyba żeby się o nie sami nie zgodzili.
Zazdrości dosyć wszędzie, a zwłaszcza w tej mierze:
Piękniejszą każdy podle boku swego bierze.        40
O niechaj że się długo już tam swarzą o nię,
A tu nie posyłają pierwej do nas po nie,
Aż Kumeą sybillę przejdzie laty swemi:
Toż tam niech potym siedzi w liczbie między niemi.
A tu, póki jej nogi depcą sprośne błoto,        45
Przed któremi nie stoi nizacz szczere złoto,
Niechaj zawżdy swe sprawy odprawia szczęśliwie,
Niechaj frasunku nie zna, niech po myśli żywie.
Niechaj ta twarz nadobna już tak zawżdy będzie,
A cera po niej także jednostajna wszędzie.        50

To tak muzy dnia tego wdzięcznie winszowały,
To z twego urodzenia tak się radowały.
Tak piękność wysławiały słodziuchnemi słowy,
A ja, bym wszytko słyszał, nakładałem głowy.
Cichuchno było zatym, a mnie miłość piecze,        55
Czekam, jeśli też ku mnie która z nich co rzecze.
Potym do mnie taką rzecz spólnie uczyniły;
Dzień też w ten czas nadchodził, a gwiazdy się kryły.

Już miesiąc swoje rogi puszcza za obłoki,
Już odprawił tej nocy wszytki swoje skoki,        60
Już się gwiazdy przededniem barzo umykają,
A po jednej nieznacznie zdaleka znikają.
Dzień znaczy piękna zorza, słońce już wnet wznidzie,
Które tam do twych okien dosyć jaśnie przydzie:
Ale ty, nie czekając ognistego słońca,        65
Wstań a posłuchaj nas, co-ć powiemy do końca.

Piękna była Medea, Jazonowa żona,
Także, jako słychamy, Aryadna ona,
Co z Tezeuszem w okręt wsiadła budowany,
I w gładkości też Ero nie miała przygany:        70

Do niej Leander płynąc przez głębokie morze
Zginął, gdy światło zgasło tam u niej w komorze.
O Helenie to wiemy, była burda dwoja:
Znał to mężny Tezeusz i bogata Troja.
Uniósł ją był Tezeusz tylko dla gładkości,        75
Lecz ją zaś musiał wrócić nie bez swej lekkości.
A potym zasię Parys, i ten jej przypłacił
Gardłem swym i ojcowskim, i ojczyznę stracił.
Wenus zasię, ta wszytki zgoła celowała
Gładkością i urodę przed inszemi miała.        80
Tę sobie upodobał Jowisz, on bóg z nieba,
Dla tej co Mars ucierpiał, mówić nie potrzeba.
Bez pochyby każda z tych osobliwa była,
Lecz słuchaj, jaka się dziś panna urodziła.
Taka zgoła, iżeby wszytki sztychowała,        85
By je była pod on czas na świecie zastała,
Co na swoję urodę nazbyt więc kazały,
Nie wątpię, żeby były skromniej wżdy stąpały.

Marsie, jeśli masz rozum, z nieba wysokiego
Zstąp trochę a na patrz się człowieka wdzięcznego.        90
Za złe-ć Wenus nie będzie (możesz wierzyć) miała,
Bo jej gładkość, urodę już sama przyznała.
Ale się sam ostrzegaj, by twe krwawe zbroje,
Gdy się na nie zapatrzą pilno oczy twoje,
Z ręku twych nie wypadły wnet zaraz szkaradzie,        95
Chocia é ona nie myśli o złości, o zdradzie.
Lecz miłość dwie pochodni w oczu jej zapali,
Któremi boga wnetże kiedy chce podpali.
Nie pomogłyćby łuki, strzały i sajdaki,
Karaceny i zbroje, żelazne szyszaki,        100
Bechtery i pancerze, i lśniące przyłbice:
Wywróci miłość wnetże każdego na nice.
Musiałby się w moc podać tak pięknej osobie,
Zuchwalstwo nie pomogło pewnieby nic tobie.
By była między trzema wtenczas czwarta stała,        105
Kiedy o jabłko był spór, pewnieby je miała.
We wszytkich członkach wdzięczność, mogę rzec, osobna,
Urodą tylko sama sobie jest podobna,

Bo takiej żadna insza nie ma, ani miała:
Próżnoby się i Juno na nas gniewać chciała.        110

Jupiter, jeśli z nieba tę to pannę widzisz,
Nie wątpię, że za zonę swoję się tak wstydzisz.
Patrz, jako ją nadobnie natura stworzyła,
Że wszytkę prawie gładkość przy niej zostawiła.
Włosy kiedy rozpuści, już promienie swoje        115
Słońce skryje, bo cudniejsze, panno, włosy twoje,
A chocia też głowę swą nimi więc otoczy,
Patrząc, jako jej cudnie, aż ostrzeją oczy.
Jako kształtowne k temu i wyniosłe czoło,
Zewsząd ona wdzięczności ma dosyć wokoło.        120
Gwiazdy nie są tak cudne, co więc świecą w nocy,
Jako jej te ogniste i przyjemne ocy.
Temi ona zwojuje męża nawiętszego,
Temi ona zwojuje człeka namędrszego.
Herkules i Achilles, i drudzy mężowie        125
Zacni, co świat borzyli, wielci hetmanowie
Musieliby hołdować tak pięknej osobie...
Bo co jeszcze drugiego ma ku swej ozdobie:
Nieprzyprawna rumianość gdy się ukazuje;
Przez jej wdzięczne jagody, kogoż nie zhołduje?        130
Jako lilią właśnie gdy różą przeplecie,
Taka jej twarz ucieszna i jedna na świecie.
Paznogieć u subtelnej też ręki rumiany
I nodze nie pomyślaj najdować przygany.
Piersi śniegu sromotę patrz jako zadają,        135
Nad śnieg bielszą daleko płeć na sobie mają.
Aby wszytko wyliczać i dniaby nie stało,
Tak jej dostatecznie jest we wszem piękne ciało.
Stateczna i przystojna powaga gdy chodzi,
Równie jako Dyana, że dziw oczu rodzi.        140
Chocia szatę kosztowną, choć grubą oblecze,
Wdzięczność za nią cichuchno tuż się wszędy wlecze;
W ubierzech rozmaitych nie każdej przystoi,
Lecz ta, w jakim jest kolwiek, za Wenusa stoi.
Inne tedy się suknią barzo ozdobiają,        145
A od tej zasię szaty ozdoby dostają.


Chocia stoi, choć siedzi i cokolwiek czyni,
Wdzięczność przy niej, jakoby skarb zamkniony w skrzyni.
Jeśli co pocznie mówić, wdzięczność wielka w mowie
I baczenia dostaje przy słowiech tej głowie.        150
Ta tego sama godna, by się jej kłaniali
Wszyscy, co się na cudnych kiedy ludziach znali;
Ta godna, aby szczęście w ręku swoich miała;
Ta godna, by fortuną zawżdy kierowała;
Tej by samej na wiosnę łąki kwitnąć miały;        155
Tej samej żąćby miano, kiedy kłos dostały;
Tej samej ku jesieni do gumna gromadzić;
O tej samej na zimę także pilno radzić;
Godna ona wiele breł złota węgierskiego,
Godna pereł indyjskich, srebra chędogiego;        160
Godna jest ścian jedwabiem kosztownie obitych,
Godna pałaców miedzią lśniącą też przykrytych,
I bez frasunku aby wszytko k myśli miała,
A kłopotu żadnego aby nie uznała.

Wstań rychlej, spać się w ten dzień bo długo nie godzi,        165
Wesele ze dniem zaraz dziś wielkie przychodzi.
Biała płeć i mężczyzna i ktokolwiek żywie,
Ale ty przed inszemi owszem osobliwie.
Pieśni wesołe wszyscy wesoło śpiewajcie,
I w świegotliwe struny też na lutni grajcie.        170
A nabożne kadzidła niechaj zapalają,
Wonne zioła co łąki arabskie nam dają...
Wieńców także potrzeba-ć wiele nagotować,
Któremi przydzie wdzięcznie tamże podarować
Boga domu onego, w którym się rodziła,        175
Trzeba będzie dla boga kwiatków wonnych siła.
Ty wstań, a my odejdziem tam ku jej komorze,
Noc już w ziemię wstąpiła, świecą dzienne zorze.
Ja wstanę, a komora wkoło zemną chodzi,
A rozum prawie znacznie odemnie odchodzi        180
Od ognia, który we mnie muzy rozpaliły,
Gdy o twoich przymiotach tak wiele, mówiły.
Poglądam to tam, to sam, stoję by w odmęcie,
Jestem w cięższym daleko niż w żelaznym pęcie.

Głowa barzo niewolna, serce rozpalone,        185
Członki insze już prawie napoły zmorzone.
Chcę przemówić, lecz język namniej nie chce służyć;
Nie dziw, gdy serce chore, trudno go więc użyć.

Położę się zaś potym; słońce dobrze weszło,
A mnie też już płomienia troszeczkę odeszło.        190
Pocznę sobie rozbierać te przymioty twoje,
Pocznę dopiero znowu wszytki myśli swoje
Obracać ku twym służbom, nakoniec swobodę
Tobie swoję już oddać; wżdy-ć kiedy pogodę
Taką mi Bóg da, iż ty wspomnisz jednak na mię,        195
Mając w ręku nie lada wiary mojej znamię.
Lecz wolność, przez której świat nie stoi za jaje,
Wolność lepsza nad złoto, ta dobrą myśl daje,
W tej, by siadł człek o chlebie a o zimnej wodzie,
Smakuje wszytko rado w nadobnej swobodzie.        200
Nastawiaj zaś półmisków, jakich chcesz, w niewoli,
Patrząc na nie, aż głowa człowieka zaboli.
W tej nic mię nie ucieszą ściany marmurowe,
Ani serca przydadzą i skrzynie fladrowe.
Coż chcesz więcej odemnie za znaku miłości,        205
Mojej wiary i statku, mojej uprzejmości?
Dałem wszytkę swobodę, dałem myśli swoje,
Dałem serce, nakoniec przednie skarby moje.
Bych miał i złote góry, mnieby wżdy ważyło
Więcej nad złoto, zdrowie każdemu z nas miło.        210
A gdym ci to już oddał, com miał nadroższego,
I doniósł z chęcią wielką do serca twojego,
Słuszniebyś na tę pomnieć mą powolność miała,
Której-eś już po części na oko doznała.

Ale cóż za głos znowu jakiś wdzięczny słyszę?        215
Ucha do drzwi nałożę, trochę się uciszę.
Wierę muzy, a ta ich k tobie mowa była,
Jedno nie wiem, jeśliś ty w ten czas ocuciła.

Piękna panno, której my równia nie najdujem,
Piękna panno, której to śmiele przypisujem,        220

Żeś swą piękną urodą wszytki celowała,
Co ich jedno ta ziemia kiedy przechowała.
Wstań! dziś dzień, któregoś się ty urodziła;
Rzecz niesłuszna, abyś weń myśli smętnej była.
A napierwej modlitwy odpraw swe w kościele,        225
Możesz krótko, wszak nie dba nie Bóg o słów wiele.
Sen z swoich oczu omyj, jedno żeby czystą
Z rzeki ciekącej wodą, k temu przeźrzoczystą.
Potym swe miłe włosy nadobnie zczosawszy,
(Bo nie przystoi chodzić tak się roztarchawszy)        230
Spleć, głowę nimi otocz kształtownie wokoło,
Wysmukni sobie potym twe wyniosłe czoło.
A szatę oblecz nową: inak się nie godzi,
Wesoły to dzień ma być, co się weń człek rodzi.
Wieniec piękny na głowę też przystoi włożyć,        235
Kadzidło na ołtarzu też masz dziś położyć
I z wosku świecę, aby dzień cały gorzała,
Niechajby tak do jutra na ołtarzu stała.
Stół dziś ma być obfity, siedzieć w nocy trzeba,
Nalewać wina szczodrze, aż się gwiazdy z nieba        240
Rozbieżą, i muzyki niechaj będzie dosyć,
Do tańca się dziś dziewki niech nie dadzą prosić.
Wdzięczna biesiada niechaj sny miękkie hamuje,
Wszak się zaś potym tego snadno powetuje.
Piękna panno, złej myśli dziś być się nie godzi,        245
Wesoły dzień to być ma, co się weń człek rodzi.

Odeszły muzy zatym: a miłość została
W sercu mym i już będzie w nim wiecznie mieszkała.

Koniec Snu.


Elegia polska.

Trzeba i ku urodzie wielkiej majętności
Tych zwłaszcza teraźniejszych czasów do miłości,
Których cnota nie płaci, na godność nie dbają,
Wiarę, statek, powolność w podłej cenie mają.
By snać świnia błocista, ubrawszy się w złoto,        5
Przyszła, ali świnię czczą, choć śmierdzi z niej błoto.

O nieszczęśliwe czasy! nie tak przed tym było,
Sama cnota płaciła, aż i wspomnieć miło.
Tę kto miał godność przy niej, chocia był ubogi,
Rychlej uszedł, niżli pan, dając złotorogi        10
Jeleń za upominek, aby go ważono.
Skryj się ty z swym jeleniem: ubogiego czczono.
Samą cnotą i niebo ludzie otwarzają,
Samą cnotą do Boga wolny przystęp mają.
Samą cnotą po śmierci i na wieki słyną,        15
Dziwna rzecz, chocia pomrą, że przecie nie zginą.
Prze cnotę i prze godność został bogiem nieba
Jowisz: mógłbym wyliczyć więcej, by trzeba,
Którzy z takich przymiotów snadniuchno wskórali,
Rzeczy snać niepodobnych łacno dostawali.        20
Neptunus morze posiadł, wiatrom rozkazuje
Eolus, Pluto zasię nad piekły króluje.
Wierz mi, iż nie za złoto, ani dla urody
Przyszli ci o takowe kosztowne dochody.
Cóż rozumiesz, by takie czasy nie bywały,        25
Których w miłości szwanki gładyszowie brali
I ci, co złocistemi skarby się chlubili?
W lepszej cenie cnotliwi, choć ubożsi byli,
I choć urody znacznej im nie dostawało,
Przedsię to nie szkodziło. Zaś przykładów mało        30
Na dorędziu jest o tym, gdzie nadobne panie
Takie rady widały, mając oko na nie?
Klimene się Febusem namniej nie brzydziła,
Choć miał ogniste czoło, tym się nie chydziła.
Dejanira nadobna też męża z ościstą        35
Miała brodą, by z błotną ową szczotką czystą.
Bachus choć był rogaty, wżdy Kressa nie dbała
O to namniej, i owszem Bacha miłowała.
Mars także choć kosmatą miał na sobie skórę,
Wżdy miał przede wszytkimi u Iliej górę.        40
Ze wszech piękna Cypria chromego obrała
I temu swą powolność skutkiem okazała.
Jedna rozkosz wspominać statecznemu człeku
Przeminęłego piękne obyczaje wieku,

Które kiedy porównać chce z teraźniejszemi:        45
Teraźniejsze nie mają co czynić z dawnemi.
Jako słońce miesiąca światłością przechodzi,
Tak daleko wiek dzisi za dawniejszym chodzi.
Więc też wszytko na świecie po czartu się toczy,
Bo w rozerwaniu ludzie ślepe mają oczy,        50
Nie bacząc, iż bogactwa także i uroda
(Spuszczać się na to dwoje nie leda jest szkoda)
Rzeczy nie wiekuiste: szczęście skarbem władnie,
Ten, który miał dziś dosyć, nazajutrz upadnie.
Gładkość u czasu w mocy, z czasem ta odchodzi,        55
Czas młodą twarz, czas starą i zmarzczystą rodzi.
Więc też bywa, iż która gładkość w kim miłuje,
Skoro ją czas odejmie, ali wnet żałuje.
Albo co go z bogactwa poczęła miłować,
Skoro wioski potraci, nu się tu frasować.        60
Także też który pięknej tylko dla gładkości
Dał się w niewolę: i tam prędko po miłości.
By jedno zmarsk na twarzy ujźrzał swojej paniej,
To wnet czci za półgrosza nie zostawi na niej.
Albo skoro przehuka, co miała nieboga,        65
Toby ją rad co rychlej wyprawił do Boga.
Czemu? bo na odmienne rzeczy się sadzili,
Więc się oba zarazem mizernie zdradzili.

Lepiej zawżdy na cnotę i patrzyć na statek,
Gdzie cnota, gdzie wiara, tam wesela dostatek.        70
K temu, kiedy jest jeden drugiemu po woli,
Nie wnet cię tam serce twe, nie wnet[myśl zaboli.

Ale cóż wżdy ja sobie darmo głowę psuję?
Świata znowu rozumem swym już nie zbuduję.
Miej złoto, kto miłuje, tak wiek dzisi niesie,        75
Tego puszczą, kto więcej w kalecie przyniesie.

Koniec.


TESTAMENT KUMELSKIEGO,
uczyniony w Rzymie dnia sto i oko roku Pańskiego 1576,
Przy którym miał egzekutory: Kokoszkę ślepego dziada i jego drugiego
towarzysza.

Źle się czuję na zdrowiu, tęskność mię zejmuje,
Podobno już sroga śmierć na mię się gotuje,
I rozumiem, że lepiej, póko mam baczenie,
Ten mój własny testament dać wam w poruczenie.
Proszę was, moi mili egzekutorowie,        5
Kiedy-ć mię odstąpili wszyscy doktorowie,
Zaraz po śmierci mojej, pogrzebszy me ciało,
Tam rzeczy moje dajcie, gdzie się napisało.
Karwatkę, szatę moję drogo ją przedacie,
Ad Aram coeli za nię kielichów nadacie.        10
A te zasię płócienne piękne szarawary
Dajcie je do Minerwy kaznodziei w dary,
Także też i te skornie, bo on często w drodze,
Gdy idzie na katedrę powiadać o Bodze.
Szpady lepiej obrócić nigdziej nie możecie,        15
Jedno do skapucynów: tym ją zaniesiecie.
Do szpitala polskiego arkabuz oddawam,
Bo tam nasze pielgrzymy potrzebne widawam.
Jest też tu z Polski księdzów nabożnych nie mało,
Przeto chcę, aby się im co po mnie dostało:        20
Otóż im ten rozeschły szaflik odkazuję,
Być je takiego daru godnymi najduję.
Jozuitae, iż mię barzo podobają,
Niech mię wżdy przyjacielem swoim potym znają.
Te moje wiotche muły niechaj wezmą sobie,        25
Kiedy już od was będę pochowany w grobie.
Ferdynand hiszpan, u nich teolog uczony,
Niech też będzie ode mnie darem uraczony:
Dajcież mu tę maźnicę uwiązaną łyki,
A k temu prawie pewne od woza orczyki.        30
Hewar zasię Nawarze, zejdzie się mu prawie,
Jako człeku, który jest nauczony w prawie.

Tę zaś tabulaturę i puzdro od lutni
Dajcie więc barnardynom, proszę co nachutniej.
Opałkę do Minerwy dajcie do klasztora,        35
Niech w niej sałatę noszą, gdy przydą z nieszpora.
Tamże też przeorowi darujcie mój bukał,
By mię, żem mu nie dał nic, po śmierci nie sfukał.
O to nawet proszę was, moich przyjacieli,
Nie zostawiajcie w Rzymie tej mojej pościeli:        40
Koc ten, acz nie pomału wezbrały go lata,
Tak iż rzadko gdzieby w nim nie przyszyta łata,
Ale pewnie kosztowny, te dwie guni k niemu
Pomoc wielką dały mi leżeniu miękkiemu:
Tę pościel zaślicie więc aż do Neapolim,        45
Już ja ją tam obrócić niż gdzie indziej wolim,
Prawie zacnemu panu, bo Granwellanowi
Kardynałowi, k temu i vicerex’owi
Królestwa w Neapolim: niech się w niej wyleży,
Kiedy leżeć rozkosznie wola mu nadbieży:        50
Bronił mie od żołdatów, gdy mię zabić chcieli,
Że tylko kijmy stłukszy, dobić mię nie śmieli.
Jednemu biskupowi, wszak się domyślicie,
Do Polski co narychlej ten obraz poślicie,
Na którym dolus et fraus czyście wyrzezana,        55
Bo to przeń materya cudnie zgotowana.
Jamułkę z kapeluszem panu Pudłowskiemu,
Przyjacielowi memu prawdę wielkiemu,
Bo mię bronił od wielu barzo mi przeciwnych,
Zkądby było urosło jakich przygód dziwnych.        60
Kiedy takim sposobem wszytki podzielicie,
Za pracę naostatku sami też weźmicie
Parę trzewików starych i te dwa bajaki,
A te dwie świecy Lwowskie dajcie między żaki.
A ostatek pieniędzy sobie zostawuję,        65
Gdyż w trudne i w dalekie drogi powędruję,
Bo snać u Acheronta na przewozie zmieszkam,
Niżli mi się dostanie niebieską iść ścieszkam.


Actum Romae, ut supra.
Koniec.


Cum Gratia et Privilegio S. R. M.
W Krákowie
W Drukárni Lázárzowéy, Roku Páńskiego.
M. D. Lxxxvj.






Słowniczek.
(Liczby w nawiasach oznaczają stronnicę, nr. — numer fraszki, w. — wiersz).

Akcya, czynność, zajęcie (36, nr. 30).
awo, oto (31, nr. 11).
bajać bajki, opowiadać baśni, (49, nr. 84).
bajaki, wełniane pończochy (84, w. 63).
barnardyni, ironicznie zam. bernardyni (84, w. 34).
barwa, ubranie albo kostyum dworski (33, nr. 14).
barwierz, cyrulik (64, nr. 14).
bechter, kirys, zbroja okrywająca piersi (76, w. 101).
błocisty, zabłocony (80, w. 5).
bobek, laur, wawrzyn (61, nr. 132, w. 15).
brakować, wybierać (10, w. 108).
breła, bryła (78, w. 159).
bukał, z łacińskiego poculum, puchar, albo zam. bukłak, skórzane naczynie do wody (84, w. 37).
chassa, chmara, tłum (59, nr. 123).
chłodnik, namiot, altana; (72, nr. 177).
chocia, chociaż (63, nr. 139).
chróścić, chrzęścić, szumieć (60, nr. 128, w. 14).
chuć, ochota, chęć (35, nr. 26).
chudoba, bieda, niewielki dostatek (62, nr. 123; 70, nr. 170).
chudzina, biedak (53, nr. 105).
cknie się, ckliwo się robi (65, nr. 145).
czaban, wielki wół podolski (61, nr. 132).
czuha, długa suknia turecka zwierzchnia (65, nr. 145).
doma, w domu (72, nr. 176).
domak, zadomowiony, domator (71, nr. 175).
doznać na oko, doświadczyć, odebrać dowody (79, w. 214).
dudaszek, grający na dudzie (72, nr. 177).
dudkować, błaznować (71, nr. 174).
dyskrecya, zaufanie, względność (33, nr. 14; 39, nr. 39).
dziać komu, nazywać kogo (29, nr. 1).
dzisia, dzisiaj (61, nr. 132).
dzisi, dzisiejszy (82, w. 48, 75).
farbować, zabarwiać, upiększać 34, nr. 18).
fladrowy, fladrowaty, słojowaty, żyłkowaty (38, nr. 37; 79, w. 204).
forboty, koronki (47, nr. 74; 63, nr. 138).
fura, przenośnie: droga, podróż (51, nr. 89).
gładkość, piękność (55, nr. 110).
gładysz, elegant, umizgalski (81, w. 26).
gołocić, ogałacać (54, nr. 106).
gwiazdarz, astronom (53, nr. 100).
hewar, lewar, narzędzie do ciągnienia piwa (83, w. 31).
inak, inaczej (72, nr. 178).
Jachnik, zdrob. od Janek (38, nr. 36).
jamułka, jarmułka, piuska (84, w. 57).
ji, go (45, nr. 65).
jozuitae, ironicznie zam. jezuitae (83, w. 23).
Jurek, zdrob. od Jerzy (51, nr. 88).
Kachna, zdrob. od Kasia (39, nr. 43).
karacena, zbroja w łuskę zrobiona (76, w. 100).
karwatka, kroatka, suknia krótka do pasa sięgająca w rodzaju kurtki (83, w. 9).
kiepstwo, głupstwo (69, w. 164).
klenot, klejnot (59, nr. 126, W. 13).
Klimek, zdrob. od Klemens (61, nr. 130).
konfesya, powołanie, stan (40, nr. 44).
kształtownie, kształtnie (80, w. 231).
kukla, guz, narośl (30, nr. 4).
łączyć się, żegnać, rozdzielać rozłączać się (46, nr. 69).
łśnieć, błyszczeć, lśnić się (32, nr. 11; 76, w. 101; 78, w. 162).
mocya, apelacya, przeniesienie sprawy do sądu wyższego (53, nr. 103).
na dorędziu, pod ręką (81, w. 21).
na zamiar, po nad potrzebę i życzenie (42, nr. 53).
najchutniej, najchętniej, najusilniej (84, w. 34).
naju, nas, dopełniacz i biernik liczby podwójnej (73, nr. 179).
nałożyć, przyłożyć (79, w. 266).
namówić się, narozmawiać, nagadać się (8, w. 24).
nielza, nie można (10, w. 107).
nieszlachetnica, nieszlachetna kobieta (50, nr. 85, w. 14).
nogieć, paznokieć, przenośnie: nicpoń (67, nr. 156).
obercuch, wierzchnia suknia (65, nr. 145).
obłapić się, uściskać się (49, nr. 84).
odkazować, zapisywać, przekazywać (83, w. 21).
odzywać, apelować, pozywać do innego sądu (53, nr. 103).
ogolić w ogolić w karty, ograć (37, nr. 29.
onegda, onegdaj (33, nr. 14, w. 23).
ostraszyć się, odważyć się, nie bać się (44, nr. 53, w. 50).
ostrzeć, stawać się bystrzejszym (77, w. 118).
ozówca, krytyk (28).
pętać się czem, zabawiać, zatrudniać się czem (73, nr. 180).
plęsać, pląsać, tańczyć (51, nr. 91).
ploderuzy, spodnie (65, nr. 145).
płaty, płachty, łachmany, ironicznie mówiąc o ubraniu (68, nr. 162).
płony, nieurodzajny (72, nr. 176).
podgolić w karty, ograć (51, nr. 89).
podla, podle, obok (47, nr. 73).
podobać kogo, lubić kogo (83, w. 23).
podrazić sobie, podpić, nabrać animuszu (64, nr. 140).
polepszać sobie, dogadzać sobie, dbać o swoje sprawy (34, nr. 19).
pompa, wystawność (60, nr. 128, w. 16).
pomyślać, myśleć, mieć zamiar, zamierzać (77, w. 134).
popowisko, ironicznie ksiądz (67, nr. 153).
porucznik, ranga wojskowa (58, nr. 123).
pożyć, spożyć, strawić, (53, nr. 105).
pók, póko, póki (83, w. 3).
próć zdanie swe, wypowiadać ostro swoje zdanie (29, nr. 1).
pry, mówią, prawią (48, nr. 79).
przeczcić, przeczytać (30, nr. 3).
przeglądać, pomijać kogo (72, nr. 176).
przeminęły, ubiegły, przeszły (81, w. 44).
przemódz gęś albo kozła, zjeść (35, nr. 26).
przewłaczać, zwłóczyć, przewlekać (72, nr. 177).
przysada, nagana, rys, szczerba, plama (59, nr. 126, w. 13).
roztarhać, roztargać (80, w. 230).
rusak, rusin (9, w. 65).
rzezany, sztucznie wykrojony albo wycinany (65, nr. 145).
rzyć, tylna część ciała (50, nr. 87).
sfukać, zgromić (84, w. 38).
sjem, sejm (35, nr. 23).
skapucyni, ironicznie, zamiast kapucyni (może wskutek analogii ze słowem skapieć, zmarnieć, znikczemnieć), 83, w. 16.
sklep, piwnica (34, nr. 17).
składacz, poeta (57, nr. 117).
skok, bieg (75, w. 60).
skornie, skorznie, kamasze skórzane, sztyble, buty (83, w. 13).
Stachnik, zdrob. od Stanisław (65, nr. 148).
stradać, tracić (10, w. 102).
strawa, koszt, utrzymanie (51, nr. 89).
streskać, ukarać (8, w. 20).
styskować sobie lub na co, żalić się, martwić, skarżyć się (8, w. 28, 31, w. 5; 40, nr. 43; 63, nr. 137).
sykofancya, obłuda (57, nr. 118).
sykofanta, obłudnik (41, nr. 50).
szaszek, błazen (33, nr. 15).
szczodro, szczodrze (61, nr. 132, w. 8).
szermować, wojować, walczyć (32, nr. 11; 41, nr. 48).
szkaradzie, szkaradnie (76, w. 95).
szkarady, szkaradny (38, nr. 34).
szragi, drewnane wieszadła stojące (51, nr. 88).
sztychować, przewyższać (76, w. 85).
śmiotana, śmietana (35, nr. 26).
świegotliwy, śpiewający, brzęczący (78, w. 170).
tabulatura, rejestr, księga z nutami (84, w. 33).
taneczek, zdrob. od taniec (61, nr. 132, w. 16).
tanie, tanio (60, nr. 129, w. 4).
tętno, puls, sposób zachowania się; baczyć po tętnie, domyśleć się (71, nr. 175).
tura skoczyć, skoczyć jak tur; przenośnie: być nieposkromionym, zuchwałym (68, nr. 160).
ubronić, ochronić (35, nr. 26).
uradzać się, obradzać (38, nr. 37).
uważyć, narażać (57, nr. 119).
Walek, zdrob. od Walenty (44, nr. 56).
Walaszek, zdrob. od Walenty (44, nr. 56).
wąchawy, śmierdzący, cuchnący (67, nr. 156).
wczora, wczoraj (43, nr. 53).
wezbranym być, zużytym być (84, w. 41).
widawać, widywać (83, w. 18).
wiła, głupiec, błazen, szaławila (48, nr. 80).
woleć sobie, życzyć dobrze samemu sobie (49, nr. 83).
woźnik, koń pociągowy (33, nr. 14, w. 14).
wskok, zaraz, natychmiast (65 nr. 148).
wychód, wychodek, stolec (65, nr. 144).
wygrać na kim, wygrać od kogo (54, nr. 106).
wykuglować, żartami coś zdobyć (72, nr. 175).
wyprawić, spełnić, wypróżnić (szklenicę), 54, nr. 109.
wyprawować, spełniać, wypróżniać (47, nr. 75).
wywionąć, prędko uciec (45, nr. 63).
wzgórę, w górę, do góry (31, nr. 15).
wzwać, zawołać, krzyknąć, dowiedzieć się (55, nr. 111).
zajźrzeć, zazdrościć (38, nr. 36; 56, nr. 116; 70, nr. 169).
zakusić, skosztować, spróbować (62, nr. 134).
załawiać na co, podniecać do czego, wywoływać co (41, nr. 50).
załóg, załoga, zastaw, zakład (62, nr. 133, w. 10).
zamieszkać, spóźnić się (64, nr. 141).
zapałać się, zarumiénić się (48, nr. 79).
zaranek, zaranie, wczesny ranek (44, nr. 58).
zawczorem, zawczoraj (51, nr. 89).
zbliża, zblizka (74, w. 4).
zbyć co, pozbyć się czego, stracić co (41, nr. 47; 42, nr. 52).
zchodzić się, przydać się (83, w. 31).
ziółko sobie za czapką postawić, przypiąć kwiatek lub trawkę do kapelusza dla lepszej miny (54, nr. 109).
zjąć kogo, przejętym być czem, wyłącznie o czemś myśleć (36, nr. 30).
złotrzyć się, zepsuć się (44, nr. 56).
zmarsk, zmarszczka na twarzy (82, w. 63).
zczosać, zaczesać, wyczesać (80, w. 229).
zmarzczysty, pokryty zmarszczkami (82, w. 56).
zwłajsca, zwłaszcza (47, nr. 73).
zwierzyć czego, powierzyć, powiedzieć co (55, nr. 111).
żąć się na sercu, albo w sobie, martwić się, gryźć się (71, nr. 174; 56, nr. 116, w. 22).
żołdat, żołdak, żołnierz (84, w. 51).




SPIS
osób i miejscowości.


Acheront, 84, w. 67.
Achilles, 5; 77, w. 125.
Adonis, 50, nr. 85.
Agirt, 50, nr. 85.
Anna, 69, nr. 166.
Apollo, 24.
Ara coeli, kościół w Rzymie, 83, w. 10.
Aryadna, 75, w. 68.
Aryon, 41, nr. 48.
Bachus, 43, nr. 53, w. 35; 81, w. 37, 83.
Bartosz, 68, nr. 162.
Bekfark, 41, nr. 48.
Branicki Stanisław, 72, nr. 177.
Burdan, 57, nr. 118.
Bużyński Jan, 55, nr. 113, 114.
Jarosz, 48, nr. 79.
Cezar, 19.
Cybulski Jan, 73, nr. 180.
Cyceron, 24.
Cypria (Wenera), 81, w. 41.
Dawid, 41, nr. 48.
Dejanira, 81, w. 35.
Delfy, 61, nr. 132.
Dorilus, 50, nr. 85.
Dyana, 77, w. 140.
Dzik, 43, nr. 54.
Eol, 74, w. 23; 81, w. 22.
Febus, 74, w. 15; 81, w. 33.
Ferdynand, hiszpan, teolog jezuicki w Rzymie, 83, w. 27.
Gallus, konsul rzymski, 3.
Gorecki Marcin, 45, nr. 64.
Goślicki Wawrzyniec, 15.
Górnicki Łukasz, 52, nr. 97.
Górski Jakób rektor, 13, 14, 25, 26.
Grabowiecki Gabryel, 44, nr. 57; 66, nr. 149, 150.
Granwellan kardynał, wicekról Neapolitański, 84, w. 47.
Grecya, 21.
Greta, 61, nr. 130.
Grzebski Stanisław, 36, nr. 31.
Grzywa Stanisław, 35, nr. 23.
Hannibal, 5.
Hektor, 5.
Helena, 74, w. 31; 76, w. 73.
Hera, 68, nr. 160; 75, w. 70.
Herkules, 77, w. 125.
Hion, 81, w. 40.
Jachnik (Jan), 38, nr. 36.
Jan, 35, nr. 21; 52, nr. 94.
Jan K., 46, nr. 70.
R., 35, nr. 22.
Jazon, 75, w. 67.
Jerzy W., 51, nr. 88.
Jędrzej, 40, nr. 45; 67, nr. 158.
Jowisz, 31, nr. 6; 36, nr. 27; 55, nr. 110; 74, w. 22; 76, w. 81; 77, w. 111; 81, w. 18.
Juno, 77, w. 110.
K., 51, nr. 90.
K. Jan, 46, nr. 70.
Kachna, 39, nr. 3v.
Karśnicki Stanisł., sędzia Sieradzki, 47, nr. 75; 48, nr. 76.
Kasia, 40, nr. 44.
Klimek, 61, nr. 130.
Klimena, 81, w. 33.
Kochanowski Jan, 31, nr. 11; 35, nr. 25; 57, nr. 117; 59, nr. 124.
Kokoszka, dziad ślepy, 83.
Kolonia, 24.
Kosobudzki Mikołaj, 52, nr. 98.
Kraków, 2, 7, 13, 14, 26, 27, 85.
Krasiński (?) Franciszek, biskup Krakowski, 84, w. 53—56.
Kressa, 81, w. 37.
Krezus, 69, nr. 166.
Kryński, 54, nr. 109.
Kryski Stanisław, wojewoda Mazowiecki, 52, nr. 92, 93.
Kumea sybilla, 75, w. 43.
Kumelski dziad, 83, 84.
Kupidyn, 64, nr. 141; 71, nr. 171.
L. Maciej, 60, nr. 128.
Lazarz Andrysowicz, 1, 7, 27, 85.
Leander, 68, nr. 160; 76, w. 71.
Leśniowolski Marcin, kasztelan Podlaski, 57, nr. 117.
Lichnowski Jan, 72, nr. 177.
Lipsk, 25.
Lutomierski Baltazar, 64, nr. 142.
Łaski Olbracht, wojewoda Sieradzki, 35, nr. 26; 36, nr. 27; 37, nr. 33; 46, nr. 67; 67, nr. 159; 68, nr. 160; 69, nr. 163.
Maciej L., 60, nr. 128.
Maciek, 32, nr. 12.
Masłowski Francisz., 38, nr. 38.
Mars, 4—6, 25; 36, nr. 27; 63, nr. 137; 68, nr. 160; 76, w. 82, 89.
Medea, 75, w. 67.
Mielecki Mikołaj, wojewoda Podolski, 57, nr. 120; 65, nr. 146; 70, nr. 167, 168.
Mikołaj, 38, nr. 37; 44, nr. 60; 72, nr. 178.
Minerwa, klasztor i kościół w Rzymie, 82, w. 12. 35.
Mniszewski Mikołaj, 65 nr. 147.
Molski, 35, nr. 24.
Nawarra, prawnik rzymski, 83, w. 31.
Neapol, 84, w. 45, 49.
Neptun, 74, w. 27.
Neron, 61, nr. 132.
Niemcy, 21.
Omnis, 53, nr. 102.
Orfeusz, 41, nr. 48.
Orlik Stanisław, żupnik ruski, 46, nr. 68.
Orlikowa, Katarz. z Komorow. żupnikowa ruska, 46, nr. 69.
Orzechowski Stanisław, 24, 25.
P., 61, nr. 143.
Pallada, 24, 25; 63, nr. 139.
Parczów, 35, nr. 23.
Parys trojański, 76, w. 77.
Jan, 67, nr. 156.
Perykles, 24.
Philopolites, 3, 4.
Pilecki Jan 53, nr. 106.
Piotr, 39 nr. 42; 48, nr. 80.
Pluton, 81, w. 22.
Podhajce, 2, 3.
Pollion, konsul rzymski, 3.
Polska, 1, 5, 21; 34, nr. 15; 73, nr. 178; 83, w. 19; 84 w. 51.
Pomorze, 12.
Pompejusz, 19.
Porębski Stanisław, 53, nr. 101; 65, nr. 148; 71, nr. 173.
Przemyski biskup (niewiadomo który; między 1565—1585 byli: Walenty Herburt, Lukasz Kościelecki, Piotr Dunin Wolski, Albert Staroźrzebski, Szymon Ługowski, Jan Borukowski), 70, nr. 169.
Pudłowski Jan, 70, nr. 170.
Melchior, 1, 2, 5—7, 11—15, 24, 25, 27, 28; 29 nr. 1; 30 nr. 3; 31, nr. 11; 33, nr. 14; 34, nr. 19; 39, nr. 38; 241, nr. 50; 43, nr. 55; 46, nr. 66; 47, nr. 72; 48, nr. 77, 78; 58, nr. 122; 60, nr. 128; 62, nr. 133, 134, 136; 64, nr. 142; 66, nr. 149, 150, 151, 152; 69, nr. 164; 72, ur. 176; 84, w. 57.
Pyrrus, 5.
R. Jan, 25, nr. 32.
Rotundus Augustyn, wójt Wileński, 39, nr. 39.
Rożen, 36, nr. 29, 30.
Rzym, 5, 24, 83, 84.
S., 46, nr. 65.
Sarnowska z Przerębskich Anna, 73, nr. 181.
Sarpedon, 31, nr. 6.
Secygniowski Jakób, starosta Szydłowski, 56, nr. 116.
Skarga Piotr, 39, nr. 40.
Skaszewski ksiądz, 52, nr. 96.
Sokołowski Stanisław, kanonik Krakowski, 31, nr. 10.
Stanisław, 53, nr. 99.
organista, 54, nr. 107, 108.
Staś, 44, nr. 59; 56, nr. 115, 108.
Szyc wyżeł, 48, nr. 79.
Tański Szymon, 63, nr. 138.
Tarnowski Jan, kasztelan Krakowski, 1—6.
Tarnowski Stanisław, kasztelan Sandomierski, 66, nr. 151.
Tezeusz, 74, w. 31; 75, w. 69; 76, w. 74, 75.
Tomicki Mikolaj, 37, nr. 32.
Troja, 76, w. 74.
Tyrsis, 49, w. 85.
W. Jerzy, 51, nr. 88.
Walaszek, 44, nr. 56.
Walek, 44, nr. 56.
Wapowski Stanisław, 47, nr. 74.
z Wągrowca Jakób, 67, nr. 164.
Wenus, 55, nr. 110; 63, nr. 137, 139; 64, nr. 141; 76, w. 79, 91; 77, w. 144.
Wędrogowski Albert, 1, 3.
Włochy, 49, nr. 83.
Wolski Mikołaj, biskup Kujawski, 12—14.
Wolski Mikołaj, miecznik kor., 51, nr. 89; 59, nr. 124, 125.
Wolski Stanisław, kasztelan Brzeziński, 2, 3, 14.
Wołucki, 69, nr. 165.
Wulkan, 63, nr. 137; 64, nr. 141; 68, nr. 160; 81, w. 41.
Zofia, 50, nr. 86; 58, nr. 122.
Żardecki Jakób, 49, nr. 83.
Maciej, 58, nr. 123.
Mikołaj, 63, nr. 137.







  1. Morawski, Andreae Cricii Carmina, pag. XIV; Wisłocki, Katalog rękopisów biblioteki Uniwersytetu Jagiellońskiego, str. 571; Nr. 2390.
  2. Świadczy o tem własnoręczny list jego, który odszukałem w archiwum b. Komisyi Skarbu (dział I, tom 53, karta 578):, Moj łaskawy panie Pieniążku! Zdrowie WMści pisanim swym nawiedzam a służby swe WMści zalecam etc. Posyłam WMści pobór z wsi swej z Szaszorowycz z kmieci dwnaści (!) po dwa grosze i ze młynka skorecznika gr. 6, a tak WMści proszę, aby mi W Mści raczył kwit posłaci przez tego poddanego mego, a z tym się łasce WMści zalecam. Datum feria quinta ipso die Nativitatis B. M. V. (8 września), anno Domini 1552. Stanisław Pudłowski ręką własną, WMści służebnik powolny“; adres listu:, Urodzonemu panu J. Pyenya szkowi, dziedzicowi w Hawłowicach etc., poborey Przemyskiema, memu łaskawemu panu“. W tamtych stronach siedzieli jeszcze inni członkowie tej rodziny; wiemy bowiem, że Tomasz, syn nieżyjącego Macieja, 10 lutego 1578 w Warszawie, kwituje Stadnickiego z sumy 1500 złp, zapisanej jego ojcu na Starym Żmigrodzie w ziemi Bieckiej (Metr. kor., vol. 122, fol. 318); Stefan Batory Waleryanowi Pudłowskiemu, rotmistrzowi na wojnie moskiewskiej, i żonie jego Eudoksyi Tolmaczównie Borkowskiej, w Krakowie, 5 czerwca 1583, pozwala wykopić i oddaje w dożywocie dobra Chodorowce na granicach ruskich i wołyńskich nad rzeką Sniwotką (Metr. kor., vol. 129, fol. 316).
  3. Stefan Batory w Niepołomicach 9 sierpnia 1585 zatwierdził ten wyrok Zygmunta Augusta. Oryginał zatwierdzenia na pargaminie pisany jest własnością p. Zygmunta Wolskiego.
  4. Akty Petricoviensia Castrensia Inscriptionum, vol. 16, fol. 323.
  5. Franciszek Krasiński, biskup Krakowski, potwierdził ten układ w Bodzentynie 30 grudnia 1572, a Henryk Walezyusz w Krakowie 27 maja 1574 rokn (Metr. kor., vol 113, fol. 178).
  6. Zofia z Balina Pudłowska żyła jeszcze 10 września roku 1607, gdyż pod tą datą Zygmunt III pozwolił jej prawo dożywocia na wsi Zajączki przelać na syna Melchiora (Metr. kor., vol. 151, fol. 227). Melchior umarł w roku 1617, mając 36 lat, jak widać z panegiryku Andrzeja Jarochowskiego: „Łzy smutne na śmierć Melchiora Pudłowskiego pani Barbarze Pudłowskiej na utulenie żałości“ (Kraków, 1617). W roku 1609 Zajączki były oddane w dożywocie Kacprowi Pudłowskiemu i żonie jego Jadwidze z Giebułtowa (Metr. kor., vol. 154, fol. 43). W dokumentach z początku XVII wieku wspomniani są Krzysztof, Marcin i Stanisław Pudłowscy, ale niewiadomo jakie było imię ich ojca (Metr. kor, vol. 148, fol. 97, 261; vol. 153, fol. 483; vol. 162, fol. 133, 135; Muczkowski, Statuta, str. 261, 275).
  7. Numery kolejne fraszek dodane zostały przezemnie; do liczby 181 nie włączyłem tych trzech, które wydrukowane zostały na obu stronach karty tytułowej.
  8. Jana Kochanowskiego Dzieła, wydanie jubileuszowe, II, 433.
  9. Tamże, I, 271.
  10. 7 Maja.
  11. 8 sierpnia.
  12. Wiersz drukowany w dziele Orzechowskiego „Chimaera" (Coloniae, 1562, 1563); odnosi się do ryciny, przedstawiającej autora, który siekierą zabija ziejącego jadem i ogniem potwora.
  13. Przedrukowano z książki: „Jacobi Gorscii Commentariorum artis dialecticae libri decem“ wydanej w Lipsku, w roku 1536.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Melchior Pudłowski, Teodor Wierzbowski.