Kirgiz (Zieliński, 1847)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gustaw Zieliński
Tytuł Kirgiz
Podtytuł powieść
Wydawca Księgarnia zagraniczna
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

Kirgiz.

KIRGIZ.



POWIEŚĆ

PRZEZ

GUSTAWA ZIELINSKIEGO

Z PIĘCIU LITOGRAFIAMI I DRZEWORYTAMI RYSUNKU HR. ALEX. R...



Wydanie J. N. Bobrowicza.


LIPSK.

KSIĘGARNIA ZAGRANICZNA

(Librairie étrangère).

1847.


D
I.

Dość! — dość żyłem nie sobie....
Duszno, ciasno jak w grobie
Żyć zamkniętym, w ścian czterech niewoli...
Mnie tu nuda zabije!....
Ha!... tam chyba ożyję,
Gdzie powietrza,... gdzie stepów do woli.
« Bom na stepach się rodził;
Wiatr pustynny mnie chłodził
Gdym na koniu, biegł stada dozierać...
Ciągle widne niebiosy...
I step lśniący od rosy...
Ach!.. tam tylko, i żyć i umierać.

« Berkut[1] z gniazda, gdy dzieckiem
Wzięty sidłem łowieckiem,
Sądzisz, — zbratał się z tobą... człowiecze!..
O!. poczekaj... niech z wiosną
Pióra w skrzydłach podrosną,
Puść go tylko — on wie, gdzie uciecze. —



« Koniu! — i ty u toku
Tęsknisz, choć ci obroku
Ani wygód nie zbywa stajennych. —

I ty, nie tuś się chował....
Ciebie Kirgiz hodował....
Nam nie użyć w tych jurtach[2] kamiennych. —
« Noc — pomyślna do jazdy....
Świeci księżyc i gwiazdy,
Biały tuman po łąkach wije się....
Spij.. nie czekaj nas Panie!...
Na dzień dobry w świtanie,
Wiatr ci chyba wieść o nas przyniesie ». —



L




Lecą — w lewo i w prawo
Mkną przedmioty tak żwawo,
Że nie poznać, dom, wzgórze czy drzewo..
Lecą — jeździec wzniósł czoło,
Spojrzał — stepy w około,
Przed nim, za nim, na prawo, na lewo.

Tu — skończyły się drogi...
W krąg jak zajrzysz — rozłogi
Puste, równe, faliste, szumiące. —
Gdy w nich Kirgiz żegluje,
Któż mu drogę wskazuje?....
Niebo tylko, przez gwiazdy lub słońce.
Lecą — któż go dogoni?...
Tylko trawa się kłoni,
Gdzie ją rumak w przelocie dotyka. —
Ślad i jeździec — to chwila...
Wnet się trawa odchyla,
Jeździec przemknął — a za nim ślad znika.
Zioła, twory — w snie drzemią. —
Między niebem a ziemią
Nikt nie czuwa, nie żyje — w pustyni.
Jeździec, powiódł oczyma....
Tak! — nikogo tu nie ma.
On sam, — w środku tej ciemnej świątyni.
W tem czarnoksięzkiem kole,
Kraina mroku — w dole,
Lecą jej krańców, wzrok jeźdźca nie sięga.






Kraina świateł — w górze
Iskrzy w ciemnym lazurze,
Środkiem jasna przesłania ją wstęga.






Z






Zatrzymał konia — spiął się w strzemieniu,
Rozpostarł ręce z czuciem dziecinnem,
Aby po długiem, długiem cierpieniu,
Odżyć, powietrzem stepu gościnnem.
Jemu się zdało — czystsze i letsze....
A więc je chwytał z takim pośpiechem,
Jakby chciał jednym, pełnym oddechem
Objąć w pierś, całe stepów powietrze. —
I długo, długo, jak ten co łaknie,
Bał się, czy jemu tchnień nie zabraknie. —



O






Odżył. — Opuścił koniowi wodze,
A sam się rzucił po myśli drodze,
Drodze samotnej, dzikiej, — a która
Jak nić pajęcza, gdy nią wiatr miota,
Wiła się przez step jego żywota.
Jeździec, był duszą — koń, jej tłumaczem; —
Myśl — którą jeździec drżeniem udzielał,
Koń ją pojmował i w pędy wcielał;
A niebo, ziemia, były słuchaczem. —
Przez dni dziecinne szedł stępym krokiem;
Pustoty dziecka, znaczył podskokiem;
A w lekkich susach z nogi na nogę,
Przeskakał chwile młodości błogie.
Czwałem go niosły lata młodzieńca,
Gdy rozwinąwszy skrzydeł swych loty,
Puszczał się w kraje dzikiej tęsknoty;
Pędzi.... i nagle kołem zakręca[3]

Bo na wspomnienie cierpkiej niewoli,
Opuścił głowę i szedł powoli. —
Lecz, gra namiętnych żądz i uniesień,
Co żółci życie jak trawy jesień;
I zemsta.... co jak gadzina
Owija serce... koń — chrapi, prycha...
Zuje wędzidło, pieni się... wspina...
I jak błysk, co ćmy nocne rozpycha,
Sunął z kopyta,.. i gnał szalony,
Piekielną myślą jeźdźca pędzony.


K





K
oń już ustawał od szybkiej jazdy,
I jeździec, myśli zwrócił od siebie; —
Zwrócił je w przestrzeń, puścił po niebie,
I mówił sobie: — « Cóż są te gwiazdy?...
Co na niebieskim iskrząc się sklepie,
Migocą różnych świateł odbiciem?...
Czy to nie kwiaty na lepszym stepie?...


Czy to nie twory z ognistszem życiem?...
A nasz step, tylko zasian kwiatami,
Co się tak pilnie w Niebo wpatrują;
Te kwiaty, pewnie będą gwiazdami
Tym, co po niebie w północ koczują....
Jak tu tchnąć miło!... jak ta przyroda,
I wiecznie piękna, i wiecznie młoda.
Możeli człowiek, który ma serce,
Więzić się pośród murów ciasnoty:
Mając pod stopą takie kobierce?...
Mając nad głową takie namioty?...


D




Dniało... Wschód, płonił się, jak dziewica;
Na której blade cierpieniem lica,
Wytryska nagle szczęścia rumieniec,
Gdy jej przysięga miłość młodzieniec.
Poranny wietrzyk szumiał po trawie;
W słupach się wzniosły muszki brzęczące;
Zaklekotały w dali żurawie;
A promień — którym błysnęło słońce,
Prześlizł — po całej stepów przestrzeni,
I na miliony rozbryzł promieni.
I wszystkie krople wiszącej rosy,
Ognistem życiem djamentu grały;
I wszystkie ptasząt zbudzonych, głosy,
W jednego hymnu ton się zlewały. —
Chcąc czuć ten obraz wielki, wspaniały....
Trzeba kapłanem być tej świątyni:
Trzeba się rodzić synem pustyni.


J




Jeździec, powitał pieśnią wschód słońca...
Z szerokich piersi, nóta lecąca
Dźwięczna, doniosła, jak srebrny dzwonek,
Odbiła w niebo, — i jak skowronek
Zawisła w górze, — aż, drżąca cała,
Spadając zwolna tony niższemi,
Jak deszcz wiosenny, zeszła ku ziemi,
I gdzieś, w dalekiem echu — skonała.
O dziwna nóto, pieśni Kirgizkiej!...
Melancholijna — jak te płaszczyzny;
Dzika — jak krwawej zemsty pociski;
Rzewna — jak tęskność do pól ojczyzny.
Gdy cię pierś męzka z siebie wylewa,
Cała natura wytęża słuchy;
Niebu się zdaje, że to step śpiewa;
Ziemi — że nucą niebieskie duchy;
A śniąc od wieka w łonie kurhanów,
Dusze praojców, naddziadów, stanów,

Słysząc znajome i bujne dźwięki
Rodzinnej, tęsknej stepów piosenki,
Budzą się ze snu; — i śpiew zbłąkany
Z ust do ust, echem sobie podają,
Coraz lżej... ciszej... — bo im kurhany
Starsze — tem słabiej, wolniej śpiewają.
A dźwięk ostatni staje się ciszą. —
Ach! kiedyż znowu stepu ojcowie,
W rodzinnej nócie, w rodzinnej mowie,
Tę pieśń, co z grobów budzi, posłyszą?..




S



II.


Słońce spuszczało się do zachodu,
Jeździec, nie dosięgł celu podróży; —
Czuł głód i trudy. — On, śmiał się z głodu;
Do trudów życia, przywykł za młodu;
Lecz, dostrzegł znaki niechybnej burzy. —
Wbiegł więc na kurhan, co niedaleko
Krył kości, całą przodków puściznę; —
I przez dłoń zgiętą po nad powieką,
Na otworzystą spojrzał płaszczyznę. —
Patrzał... lecz próżno — oku sokoła


To, czego szukał, wypatrzeć trudno,
Nikt tu nie mieszkał.... tylko do koła
Wzrok padał, w przestrzeń głuchą, odludną. —
Zskoczył — do ziemi przyłożył ucho....
Słuchał.... czyli się co nie poruszy....
Czy szmer nie dójdzie?... Nie!.. zewsząd głucho
W stepie, ni jednej żyjącej duszy!....
Wietrzył.... bo się w lot przejąć spodziewał,
Choć pyłek dymu ognisk koczowych....
Nic!.... tylko zapach kwiatów stepowych,
Mgłą balsamiczną w krąg go owiewał. —


C




Cóż to?... czyż on się zląkł kiedy grozy?...
Wszak jeszcze małym będąc chłopięciem,
Nieraz wędrowne rzucał obozy,
Za obłąkanem gonić źrebięciem;
Lub zbierać w tabun, rozpierzchłe trzody;
W tenczas się uczył przenosić głody;
W tenczas, za płochą ścigając sarną,
Gdy spotkał chmurę gromową, czarną,
W tenczas.... z odkrytą piersią i głową,
Oślep się rzucał w burzę stepową.
A teraz — kiedy w pustynie wrócił,
I ledwie życia zaczął kosztować,
Miałżeby podle tych ścian żałować,
Które, z radością taką porzucił?...
Nie!.... na kurhanie stojąc zaklękłym,
Poglądał w chmury okiem niezlękłym;
I na swym koniu czekał spokojny,
Jak gdyby tylko hasła do wojny.


W



W ciemne obłoki kryło się słońce,
Ostatni promień złocił ich końce,
W chmur się szczeliny zakradał, wciskał;
Ich szczerby ognił; w otworach błyskał;
I nim się w składy ćmy gęstej schował,
W jaskrawe pręgi zachód malował. —
Lecz, coraz czarniej piętrząc się chmury,
Tak odgrodziły, od cieniów kraju
Dziedzinę światła — jak wielkie mury,
Co strzegą dawnych granic Kitaju.
Ta chwała, — była straszną i piękną....
Trawy nie szemrzą, muszki nie brzękną...
Powietrze duszne, ciężkie i parne....
Ziemia przelękła.... pół niebios czarne....
I tylko w dali, jak echo w górach
Grom się rozlegał głucho po chmurach. —
W pewnych odstępach — silnym podmuchem
Wicher, rwał liście, kwiaty, motyle.

I kręcąc niemi, wiązał na chwilę
Niebo i ziemię, barwnym łańcuchem,
I znowu cicho — w powietrzu sucho....
Na ziemi duszno... na niebie głucho...
Lecz wiatr, który się wzmagał i scichał,
Coraz sił większych zdał się nabierać;
Z chmur ściany, zaczął płaty oddzierać,
I te, z niezwykłym pędem popychał
Goniąc, przez całe niebios przestworze. —
To niby okręt pchnięty na morze
Leci, a wiatru pełne ma żagle;
To ptak — w olbrzymie opatrzon skrzydła;
To jakieś dziwne pędzą straszydła;
I to tak szybko i to tak nagle,
Że ledwo jeździec ruszył powieką,
Już w toń ciemności nikły daleko. —




C




Czasem, w chmur przerwy, gwiazdeczka strzeli,
Jak gdyby dobrzy z niebios Anieli,
Widząc kipiącą nad jeźdźca głową
Piorunną burzę, w łonie zawiei,
Chcieli mu spuścić, pociechy słowo,
Chcieli mu posłać, uśmiech nadziei. —
Ale niestety!... ów promień błogi,
Co niósł anielskiej datek litości
Do jeźdźca duszy, — mimo szybkości...
Obłok lecący, przeciął w pół drogi. —




P




Pędzą chmury za chmurami
Coraz większym, gęstszym tłumem;
Aż ostatnia, z świstem, szumem,
Przeświecana błyskaniami
Dudni, huczy, grzmi. —
Deszcz kroplami padł wielkiemi...
A kwiat stepu spragnion wody,
Chwyta usty zawiędłemi,
Te powietrznych pól jagody
Rozpłynione w łzy.
Głucho... nagle strasznym blaskiem
Cała chmura w zygzag pękła,
Step rozwidniał — ziemia jękła
Gdy w jej łono huknął z trzaskiem
Piorunowy strzał.
I z czarnego zaraz stropu,
Deszcz ulewny rzeką lunął;

Jakby w nowy dzień potopu,
Cały obłok się osunął,
I step zalać chciał.
Niebo przez pół się otwiera,
I zamyka, na klucz gromów;
Step, wodami wyżej wzbiera;
Powódź znosi świat atomów,
Robaczków i ziół.
Odtąd błyski bezustanne. —
Jakby niebo było szklanne,
Jakby z niebios Boża Chwała,
W strumień jasny się rozlała
Na zamierzchły dół.
Odtąd — huk już nieprzerwany. —
Jakby z posad swych zachwiany,
Świat się z dawnych zrębów ruszył,
I zapadał, walił, kruszył.
W nieskończoną toń.
A na stepie, w jasną chwilę,
Jeden tylko punkt ciemnieje. —
Duch?... wszak stoi na mogile....

Głaz?.... wszak burza nim nie chwieje...
To jeździec i koń. —







G

III.

Gość!... gość przyjechał!... ta wieść, jak goniec
Z końca Aułu[4] na drugi koniec
Leci — i wszystkich umysł zaprząta. —
Gość!... gość!... to jedno tak rzadkie słowo,
Całą siedzibę wstrząsa koczową. —
Starzy i młodzi; — każdy się krząta,
I zaraz baran najtłustszy z stada,
Na cześć przybysza, pod nożem pada.


O




O! nie mniej obraz był ożywiony
Po za Aułem, gdzie liczne trzody
Szukały paszy u brzegów wody. —
Koń jeźdźca, wolno z uzdy puszczony
Zarżał i czwałem pobiegł ku stronie,
Kędy mu w odzew zarżały konie;
Wpadł do ich środka — a całe stado
W mgnieniu skupione, zbitą gromadą,
Z zdziwionym wzrokiem, poważnie kroczy,
I przybyszowi zagląda w oczy. —
Ale poznawszy z obcej postaci,
Że to nie żaden z tabunnych braci;
Konie, uszyma strzygą.... prychają....
Postąpią krokiem to znowu stają....
Aż w końcu jakby druha poznały,
Radośnem rżeniem gościa witały.
Trzody — jak gdyby chcąc radość zdwoić

Wtórem ryczały — i psy szczekały
Długo nie mogąc się uspokoić. —




W




W jurcie największej, w koło ogniska
Zebrana cała ludność kirgizka,
Tłumnie, zajęła miejsca na ziemi. —
Bij,[5] głowa rodu, siadł na wojłoku

Szytym starownie wzory różnemi;
Gościa przy swoim umieścił boku;
A dalej kołem obsiedli drudzy,
Rodzina Bija i jego słudzy. —



O




Ognisko, wielkim kotłem zduszone,
Siląc się dobyć ze szranków ciasnych,
Ogarnia kotła boki sczernione,
I wyskakuje w płomykach jasnych,
Jak rój, wzruszonych w swem gniaździe, węży,
A blask padając w strony — oświeca,
Ostre, wydatne, wąsate lica
Zawiędłych w trudzie stepowym męży,
I żon ich twarze wychudłe, śniade,
O oczach lśniących, ukośnych, małych;
Co tam jak widmy, w swych płachtach białych
Snuły się — warząc w kotle biesiadę. —
Blask ten od węgli i iskr lecących,




W tej mieszaninie świateł rażących,
Nadaje jakieś barwy oddzielne,
Przez pół zbójeckie przez pół piekielne,
Najbliższym kształtom. — Dalsze, w pół cieniu
Na tle się ciemnem jurty, rysują;
Jak te postaci, które w marzeniu
Nagle się jawią; a — w przebudzeniu,
Chwilkę się jeszcze przez pamięć snują
I zaraz toną w zapomnień fali. —
A ze ścian jurty — siodła i z stali

Kute zbroice, jak gwiazdy nocą,
Branem z ogniska światłem — migocą. —



P




Pryska... wre... szumi... kipi... — wieczerza.
Jej zapach, co się w jurcie rozchodził,
Mile, o zmysły gościa uderza,
Bo gość, trzy doby w stepach się głodził,
Nim się czwartego dnia, przed wieczorem,
Z pierwszym koczowym spotkał taborem.
Uczta gotowa — wnet przez kobiety
Piław[6] barani, z kotła dobyty,
Gospodarz stawia przed sobą, — kraje...
Co tłustsze kąski bierze palcami,
Oblepia ryżem i rodzenkami,
I te gościowi do ust podaje. —
I zaraz służba do mis drewnianych

Nalewa Kumys[7] z naczyń skórzanych,
Który, tem w stepie — czem śród uczt pańskich,
Sok wytłoczony z jagód szampańskich.



G





Gość jadł za czterech. — Bowiem domowi
Co na wieczerzę tłumnie przybyli,
Chętni, usłużni swemu gościowi,
Wszyscy go razem z rąk swych karmili,
A gość — nie gardził gościnnym kęsem. —
Znikają stosy ładowne mięsem;
Schnie w misach Kumys — a w całym tłumie
Igra na twarzach uśmiech radości. —
Gość, chcąc pokazać że cenić umie
Dobre przyjęcie, w prawach grzeczności
Ubiedz się nie dał, — bo gdy wieczerzę
Gospodarz dzieląc, w koło rozdaje;

Gość, na stepowe baczny zwyczaje,
Najlepsze kąski sam w palce bierze,
I uprzejmością, jak sąsiad blizki,
Posyła do ust młodej Kirgizki,
Lecz częściej jeszcze w jej piękne lice,
Zatapia pełne ognia źrenice.



Z




Za kim tak jeździec oczyma strzela?...
Córka to Bija, śliczna Demela,
Szesnaście ledwie poczęła latek,
Świeża, młodziuchna, jak stepu kwiatek
Kiedy się z rankiem rozwinie z pączka;
Jej kibić giętka — jej drobna rączka
Odgarnia z czoła, włos kruczy, lśniący,
W siedmiu plecionkach na twarz płynący; —
A z za tych wązkich, ciemnych warkoczy
Przetkniętych w perły — żywe jej oczy,

Jak czarny węgiel, gdy się rozżarzy,
Siały promienie z ogniska twarzy.



W




Wzdłuż i wszerz przeleć całą pustynię
Od ujść Sir-Darii do Ajaguzy;
Od zapadłego Urgantu w gruzy;
Do siedmiu źródeł, zkąd Iszym płynie,
I w całym bujnym stepie Iszyma,
Równej w piękności Demela nie ma
Ani mieć będzie — bo blask jej lica,
Na wdzięki drugich, mrok rzuca taki,
Jak w noc pogodną pełnia księżyca
Na koczujących świateł orszaki,
Bo twarz jej, której nic nie ochmurza,
Sądzisz, — wśród śniegów rozkwitła róża. —
A gdy jej uśmiech usta rozdzieli,
To ząbki błyszczą tak cudnej bieli,





Że pereł sznurek zdobiący szyję,
Ze wstydu, między piersi się kryje.






J




Jeździec, okiem w jej się oczy wkrada,
Tchnieniem, łowi jej dziewicze tchnienia;
Rosa szczęścia, z niebios zachwycenia,
Na płonące jego serce pada. —
I dziewica, spojrzeń nie odtrąca,
Lecz je biegnie uprzedzić, powitać,
Ku nim, zwraca się jak kwiat do słońca;
Z nich jak z gwiazdek chce swą przyszłość czytać.
Jak dwie wierzby skłonne sobie z młodu,
Gałązkami pochwycą się, splączą,...
I choć strumień dzieli je u spodu,
One w górze, na wieki się łączą.
Kochankowie, również się zbliżyli...
Ich źrenice, zbiegły się w spojrzeniu,
I już odtąd, jednem życiem żyli,
Dusza w duszę szła po tym promieniu.
O!... to nie miłość naszych salonów,
Tkań słów jedwabnych, zręcznych pokłonów,



Do str. 32.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku



Na tle wyblakłem czczej etykiety
Gdzie płeć obojga szuka zalety
W pokryciu przywar, sztuką wabności...
Gdzie rąk ściśnienia, oczu spojrzenia,
Łezka i uśmiech, nawet westchnienia,
Płacą dań złotu, a nie miłości.
To miłość stepu!... gwałtowna, dzika,
Która dwa serca na wskróś przenika,
I taki pożar nieci śród łona
Jak iskra, w składy prochu rzucona. —
To miłość stepu!... bez tęsknic, marzeń....
Miłość chceń, które myśl żądłem draźni,
Z samych namiętnych osnuta wrażeń,
I z rozognionych tęcz wyobraźni. —
To miłość stepu!... to jakieś morze,
Uciech, rozkoszy, pieszczot Edeńskich;
Co jednym rzutem, życia bezdroże
Otacza w milion kół czarnoksięzkich.











IV.

Noc — w swe gwiazdziste skryła kotary
Uśpioną ziemię. — W namioty ciemne,
Odziane w jakieś kształty nieziemne,
Orszakiem wietrznym snują się — mary,
I obsiadają w krąg, twarde łoże
Spiących Kirgizów. — Ach! w tenczas może,
Myśl nieśmiertelna, drzemiąca we dnie,
Gdy jej powłoka zmysłów nie trzyma,
Przeze mgłę, co się rozpływa, rzednie,
Ucieka wyżej duszy oczyma,
I tam, w nieziemskiem słońcu jasności,
Widzi się cząstką każdej piękności. —

Lecz, gdy się ciało do ruchu zbudzi,
Czyż dusza prostych stepowych ludzi,
W swoją łupinę twardą, zmysłową,
Znów powrócona, znowu zamknięta;...
Czyliż ta dusza, choć jedno słowo
Ze swoich nocnych widzeń pamięta?...



W




We snie głębokim spał Auł cały, —
Sam jeździec, oka do snu nie mruży,
Bo jego myśli w ciągłej podróży,
W przeszłość i w przyszłość ostrzem leciały. —
Bo dwa uczucia, walką śmiertelną
Rwały ku sobie duszę młodzieńca.
Miłość — uśmiechem w raj ją zanęca;
Zemsta — potrąca w otchłań piekielną.




D




Długo się w mętnych myśli tumanie
Błąkając jeździec, ledwie był w stanie
Wysnuć nić ciągłą z życia pamiątek.
« Wszak to lat drugi płynie dziesiątek, —
Rzekł — jak mnie młode w ówczas pachole,
Sprzedano w obcą, ciężką niewolę.
Rosłem — śród szyderstw zgrai dworowej,
Na najpodlejsze skazan posługi. —
Tęskniąc do swojej strony stepowej,
Kląłem dzień co mi dwoił się długi;
A gdy noc przyszła, gdy świat spał głucho,
Stawał przedemną krwawy trup ojca,
Budził mnie ze snu, — i szeptał w ucho...
Leć!.,. mścij się!... dotąd żyje zabójca!...
Milczę... schnę... pory przyjaznej czekam...
Nadeszła!... rzucam mury... uciekam..
Jak ptak, co skrzydłem powolnem płynie,
Lecę, w rodzinne moje pustynie.

Witam step, zdawna mi nie widomy;
Spotykam wichry, burze i gromy,
Aż wycięczony od trudów, znoju,
Spostrzegam wreszcie — widoku czuły
Po tylu leciech!... pierwsze Auły. —
Wpadam, nie pytam jakiego rodu,
Bo w każdym głosie, stroju, postaci,
Poznaję swoich — i jak mych braci
Ściskam, całuję, łza z oczu mych tryska...
Mnie w tenczas urok jakiś czarował!...
Wszakżem zabójcę ojca całował!...
I u jednego siadł z nim ogniska — ...
Przeklęta gwiazda, co mnie tu wiodła!...
Przeklęta pamięć co mnie zawiodła!...
Jam go nie poznał — bo przed mym wzrokiem,
Olśnionym nagle szczęścia widokiem
Miłość — zwodniczą rozpięła tkankę.
I byłbym, może, odkrył się... zdradził...
Lecz Bij, przez jednę przyszłości wzmiankę,
Z lubego błędu mnie wyprowadził. —
Czyż tak w przeznaczeń wyryto księdze?...

Że gdy mnie straszna ściga powinność,
Padnę... ulegnę wdzięków potędze,
I nędzny!... od tych przyjmę gościnność,
Którym nienawiść przysiągłem wieczną!.. »
Jeździec, — jak gdyby broń obosieczną
Wepchnął do piersi, tak w wrzącej duszy
Dwoistych uczuć doznał katuszy.
W jurcie mu duszno... ledwie oddycha...
Rzucił bezsenne łoże, — i z cicha
Tak, aby obok śpiących nie zbudzić,
Jak cień się przemknął zakrytym wchodem;
Sądząc że nocnych powiewów chłodem
Potrafi ogień piersi przystudzić. —
Błąkał się długo — lecz noc, milczeniem
Nie uciszyła burz w jego łonie. —
Gdzie szedł... nie wiedział. — Aż, z zadziwieniem
Dostrzegł, że nie on sam tylko czuwał,
Bo jednej jurty stojącej w stronie,
Dym się otworem wierzchnim wysuwał
I wił, olbrzymim słupem w niebiosy.
Podchodzi... staje... słyszy dwa głosy...

Głos jeden wstrząsł nim, — a złością drżący
Już chwytał za nóż z boku wiszący;...
Lecz się opomniał... O! nie.... on tylko
Chciał niewidzialnym pozostać świadkiem
Zamiarów wroga. — A więc, ukradkiem
Popełz ku jurcie, — podniósł wojłoku
I ciekawemu dał wstępy oku.







Bij, siedział w głębi, długi wąs gładził
I patrzał okiem pełnym zdziwienia,
Na starca, który w okół płomienia
Nożem na piasku krąg oprowadził.
Starzec dziwacznie i pstro odziany,
Miał twarz surową, wzrok obłąkany,
Wziął gęśl, wszedł w koło, i rzutem ręki
Dobył z strón, dzikie, ponure dźwięki. —
Brząknął — i długie dawał przestanki

Aż mu głos wybrzmiał z ostatnich ruchów;
Bo każdy z tonów, roje złych duchów
Za czarodziejskie miał pędzić szranki.
Opuścił gęślę — i bacznym wzrokiem
Powiódł ku jurcie — wnet, rączym skokiem
Za nóż pochwycił zatknięty w ziemi,
I nim, z oczyma roziskrzonemi,
Na wszystkie strony machał, wywijał,
I w jedno miejsce dał pchnięć niemało.
Musiał coś dostrzedz, choć się zdawało
Że czcze powietrze tylko przebijał.
Lecz na ten widok, obaj patrzący
Zbladli... struchleli... Bij, jak liść drżący
W obiedwie ręce twarz chowa, wciska...
I jeździec, nie śmie puścić oddechu,
By który szajtan[8] gnany — z pośpiechu
W nim niechciał sobie obrać siedliska. —





S




Starzec, spokojnie na miejsce wrócił,
Wziął kość barana, na węgle rzucił
I patrzał, jak jej powierzchnią białą,
Ogniste rysy jęły okrywać.
Bo miał z ich liczby, przyszłość zgadywać. —
Lecz długo szeptał niezrozumiało,
Wywracał oczy, kołysał głową,
Nim pierwsze ludzkie wymówił słowo.
« Biju gdy jesień przed nami blizko,
« I w kraj cieplejszy, nasze ognisko
« Przenosić mamy — los, nam coś wróży,
« Wielkie nieszczęście w naszej podróży.
« Jakie?... to memu zakryte oku....
« Widzę ja wprawdzie, jakąś mdłą postać,
« Lecz tak daleko i w takim mroku,
« Że jej na jaśnią niemogę dostać.
« Kto ona, jakie knuje zamiary?..
« Czekaj, możniejsze uczynię czary. —

« Wszak w mych pielgrzymkach po białym świecie,
« Trzykroć z modlitwą byłem w Azrecie.[9]
« Biłem pokłonem grobowcom Hanów;
« Wiem, co się tai w łonie kurhanów,
« Znam ziół własności, znam zwierząt głosy;
« A jeźli cisnę okiem w niebiosy,
« Te gwiazd miliony, co nocą krążą,
« Dla mnie jak głoski w słowa się wiążą. —
« Więc — całej wiedzy wszystkich sposobów
« Choćbym miał ruszyć zmarłych z pod grobów.
« Ruszę, i wszystkich zaklęć użyję. —
« Aż ową postać co mi się kryje,
« Wydrę z najgłębszych przyszłości ciemnic;
« Bo dla mnie w świecie niema tajemnic. » —





R




Rzekł — chwycił gęślę — z razu, głos stłumiał
Potem wciąż wzmagał — i w rzutach zręcznych
Brzmiał wprawną ręką po strónach dźwięcznych
Aż w reszcie — z taką mocą zaszumiał
Jak wicher, kiedy nagłym powiewem
Całego drzewa wzruszy szelesty.
Grze swej wtórował przeciągłym śpiewem;
Twarzy, — okropne nadawał gesty.
Trupie, i przyschłe do kości lice,
Konwulsyjnemi ruchami drgały. —
Głęboko wpadłych oczu źrenice
Na obie strony szybko latały,
Lub się daleko w powiekach kryły
I tylko białkiem szklisto świeciły. —
I straszno było, w tym stanie szału
Widzieć — jak starzec wywiędły, suchy,
Wiekiem okrzepłym członkom i ciału

Wprost mechaniczne nadawał ruchy.
I coraz pieśni piał przeraźliwsze;
Z wszystkich strón razem dobywał tony;
I w drgania, ruchy i skoki żywsze
Łamał swe członki — aż, wysilony,
Jak spadłej bryły, bezwładne brzemie,
Całym ciężarem gruchnął o ziemię. —
Długo tak leżał nieporuszenie,...
W jurcie, nastało głuche milczenie,
Strach, — obu widzów dreszczem przeszywał;
Tylko trzask iskier z polan płonących
Rzucając światło, ciszę przerywał
Minut — spokojnie w wieczność ciekących. —
Nareszcie, starzec ciężkiem westchnieniem
Dał znak że żyje — mało pomału
To rąk, to głowy, to nóg ruszeniem,
Zwolna, ruch nadał całemu ciału. —
Powstał i długo robił piersiami
Jakby z nużącej podróży wrócił;
I z zamkniętemi ciągle oczami
Odszukał gęśli, wziął ją do ręku,

Strón z lekka trącił i przy ich dźwięku
Taką pieśń głosem słabym zanucił. —





BIJ.





D


V.

Dziwny... dziwny sen ja miałem!
Biju młodszym cię widziałem;
I jam młodszy był.
A przed nami ulubiony
Stał Pegliwan koń twój wrony;
Jak pomnisz gdy żył.
« Wsiądźcie — rzekł koń — bez obawy;
Jeżdżę nocą szukać trawy
Tam w Edeński kraj.
Insze stepy inne życie,
Insze światy zobaczycie,
Wsiądźcie »... — wsiedlim dwaj.

Leciem... leciem... końca niema....
Ziemia niknie przed oczyma,
Nowa.... nowsza błoń....
W rączym pędzie lotnej jazdy
Gwiazd sięgamy — z gwiazd na gwiazdy
Sadzi dzielny koń —
Ćmi się w oczach, gdy przez bezdnę
I otchłanie nieprzejezdne
Jeden daje skok.
A z pod kopyt oderwane,
Lecą gwiazdy zdrózgotane
W głąb przepaści, — w mrok.
Stanął i rzekł: — « tu granica. —
Patrzcie!.... co za okolica?...
Co za cudny świat?...
Jaką trawą łąki słane?...
To kobierce z liści tkane
W różnowzory ład —
Patrzcie!... w blasku jak mieniący,
Stu-promienny niewiędnący....
Każdy kwiatek lśni

A w dotknięciu z listków jego
Jak z warkocza dziewiczego,
Srebrna piosnka brzmi[10]
« Patrzcie!... co ta błoń wypasa?...
Jakich koni stado hasa?...
To nad cudy, cud!...
Wy, Baranty[11] sławni w świecie,
Tu sprobujcie, tu znajdziecie
Godny siebie trud.
« Lecz — na dzieło kto się waży,
Bądź ostrożny — bo na straży
Czuwa księżyc sam.

Lada kwiatek zdradzić może,
Księżyc — rzuci złote łoże,
Wtenczas —... biada wam! »...
Tyś zsiadł.. przypadł... i ukradkiem
By nie trącić trawką, kwiatkiem,
Pełzniesz... pełzniesz wciąż...
I przymykasz się do stada,
Cicho, — jak wilk gdy się skrada...
Ostrożnie... jak wąż.
Jesteś w środku... Arkan w dłoni,
Ciskasz... chwytasz tego z koni,
Co był wodzem stad;
Wsiadłeś... poczuł, kto nim włada...
Zarżał... ruszył... a gromada
Mknie za tobą w ślad.
Ja, nadbiegam na twym wronym;
Lecim pędem tak szalonym,
Jak sarny przez step.
Księżyc z jurty wyjrzał blado,
A nie widząc gdzie jest stado
Wbiegł na niebios sklep.

Wbiegł... zaświecił... jak obręczą
Siedmio-barwną śmignął tęczą,
Lecz nie dosiągł nas.
A więc w pogoń naszym śladem...
Bo przez niebo po za stadem
Jasny został pas.
Lecim... lecim... w tej podróży,
Strach nam nieraz oczy mróży,
Czujem zawrót... szał...
Gdy przez otchłań, przez szczeliny,
Przepaścistej gwiazd krainy,
Umykamy w czwał.
To, jak gdyby z gór spadzistych,
Po dróżynach stromych, szklistych,
Suniem, — tylko stuk
Po niebiosach się rozlega,
Gdy za nami stado zbiega
W dół, — na mglisty smug.
I jesteśmy w chmur przestrzeni...
Księżyc, siatką swych promieni
Już nas z lekka drasł.

Tyś mu obłok w oczy cisnął....
On krwią zaszedł, — klątwą świsnął,
Padł... i we mgle zgasł.
Stado nasze!... ziemia blizko...
I rodzinne koczowisko
Widać, z wietrznych gór...
W tem — mgła pęka... błyskawica,
Jakby z zemstą za księżyca,
Grzmi za nami z chmur. —
Grzmi.... lecz nagle kształt swój zmienia —
Niby dziecko.... a w pół mgnienia,
Zda się olbrzym rość....
Już nas chwyta.... spojrzę w lice....
Biju!... znam tę błyskawicę!...
To młodzian, twój gość!....





U




Umilknął starzec — Bij się zadumał....
On, ciemną piosnkę, jasno zrozumiał;
Bo z pieśni wątku, za jednym razem
Księga przeszłości, karta za kartą
Jego pamięci stała otwartą;
Każdy jej wyraz, był mu obrazem. —
Przywołał w myślach cały wiek młody,
Ów wiek, gdy dzika pali tęsknica,...
Jak rzucił biedną jurtę rodzica,
I uszedł w stepy szukać przygody. —
Tam — aż do głodnych pustyń zagnany;[12]
Nie o przygody szło mu miłośne,
Ale o imię szeroko-głośne;
O zdobycz stadnin, lub karawany. —
Na wzmiankę o nim, Auły drżały....

Bo choć w rzemiośle baranty nowy,
Ale przebiegły, zręczny, zuchwały,
Zawsze szczęśliwe czynił obłowy. —
Raz — samotrzeci, nocą prowadził
Ogromny tabun porwanych koni....
Wchodzący księżyc ucieczkę zdradził
I nie dał czasu zmylić pogoni,
Bo wnet za niemi, tym samym szlakiem
Nadbiegł właściciel z swych sług orszakiem.
Wszczęła się bitwa, — krzyki i strzały
Uciekających zewsząd witały;
Bij się nie uląkł, lecz natarł męzko,
I bój nierówny skończył zwycięzko;
Sam wódz przeciwnik, legł z jego ręki...
Słudzy, śmierć pana skoro ujrzeli,
Na wszystkie strony w stepy pierzchnęli.
Pozostał tylko chłopiec maleńki,
Który z zabitym rozstać się wzbraniał,
I trup ojcowski sobą zasłaniał.
Mimo łez, krzyków... — Bij wziął chłopczynę
I sprzedał kupcom w obcą krainę.




Odtąd — zaniechał barant rozboju...
By swoich zbiorów użyć w pokoju.



W




Wiele ubiegło czasu w milczeniu
Nim je Bij przerwał, — « Starcze! daj radę
« Co ja mam począć w takiem zdarzeniu? »...
Starzec zachmurzył swe lica śniade
I rzekł — « O Biju! w sercu młodziana,

« Powinność, ojca krwią zapisana,
« Krwią tylko z serca może się zgładzić. —
« Cóż chcesz?... cóż ja ci mogę poradzić?...
« Gościem jest twoim... gość!... święte słowo!...
« We dnie i w nocy, nad jego głową
« Czuwać winieneś — wszak życzysz sobie,
« By kiedyś drzewo na twoim grobie,
« Życzliwą ręką dzieci, wsadzone,
« Nie schło, lecz ciągle rosło zielone. —
« Więc — nie wyzywaj na próżno burzy;
« Bądź baczny — wnet ci sam los usłuży...
« Widziałeś... bośmy wszyscy widzieli,
« Jak go urzekał wzrok twej Demeli;
« Dozwól, — niechaj go czcza mara zwodzi;
« Nie mów, że pierwsi z kirgizkiej młodzi,
« Z dalekich stepów, szlą do cię swaty,
« Dając za córkę kałym[13] bogaty. —

« Łudź go — niech ogniem żądzy goreje...
« Zapomni zemsty, karmiąc nadzieje... —
« A kiedy jurty zwinąwszy nasze,
« By zająć, dolin żyźniejszych paszę,
« Odkoczujemy — na step rodzinny...
« Staraj się zręcznie, za krąg gościnny
« Nierozważnego młodzieńca zwabić;
« A w tenczas.. w tenczas.. — rzekł z cicha — zabić. » —








Z

VI.

Za danym znakiem — Auły zdjęto, —
Zebrano sprzęty, — jurty zwinięto,
I na dwókolne złożono wozy... —
Zwolna — ruszają ciężkie obozy;
Step się ożywia, pstrzy i zaludnia. —
A nad taborem — lotnemi pióry
Dzikiego ptastwa wędrowne chmury,
Szybują z krzykiem, w stronę południa.


L




Liczne — wzdłuż równin ciągną się stada.
Na czele idzie owiec gromada
Mocnych, wypasłych i ciemnej wełny,
U każdej Kurdjuk[14] tłustości pełny.
Dalej — rozrosły buhaj na przedzie,
Czerwono-bury z pręgi czarnemi,
Zwolna, schylając łeb swój ku ziemi,
Ryczące stado za sobą wiedzie.
Dalej w odstępach — tu dojne klacze; —
Tam, źrebiąt tabun igra i skacze; —
Owdzie poważne, brodate kozy; —
Wielbłądy juczne; ładowne wozy; —
Pod okiem bacznem, co wszędy czuwa,
Cały się tabor w stepy posuwa.


L




Ludność Kirgizga — starzy i młodzi
W spiczastych czapkach — lśniących jerhakach;[15]
Kobiety w czadrach[16] i pstrych kołpakach;
Dziewki i dziatwa, co ledwie chodzi,
Strojno, bogato, — wszyscy na koniach. —
Młodzież harcuje z boków po błoniach.
A całej hordy zgiełkliwe pienie —
Ryk stad przeciągły — i koni rżenie —
I głos chrypliwy skrzypiących osi —
Echo, daleko w stepy roznosi.


Do str. 60.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

L




Ludno, wesoło — w pustej krainie. —
Tu, słychać pieśni, tam, łowców krzyki;
Z leż wypłoszony czujny zwierz dziki
Zdala przed gwarem, pierzcha w pustynie;
Łowcza go zgraja ściga i szczuje,
Lub ugłaskanym orłem poluje. —
Cokolwiek pomknie na step bezdrożny,
Czy lotna sarna; czy wilk ostrożny
Który się milczkiem z łozy wykrada;
Już w pogoń za nim berkut puszczony
Leci, dopędza, na grzbiet mu siada,
Bije skrzydłami, ściska w swe szpony,
I krzywym dzióbem wydziera oczy.
Z bolu i strachu, przelękłe zwierze
Póty na miejscu kołem się toczy,
Aż który z łowców pędem przyskoczy
I ze szpon orła zdobycz odbierze. —

Tym czasem inni — pomykające —
Nahajką z konia biją zające.



S




Sunie się tabor — a przodem bieży
Kilku zwinniejszych z grona młodzieży;
Dziwią zręcznością — probują siły; —
Bawią, natarciem udanej bitwy: —
W końcu do widnej w dali mogiły,
Stawają rzędem, zacząć gonitwy. —
A kiedy konie czekając znaku,
Już niecierpliwe rwą się do biegu;
Na dzielnym, stepnym, pędząc rumaku,
Młoda dziewczyna staje w szeregu. —
Na znak — puszczają konie — i lecą... —
Lecz, kroków ledwie sto ulecieli,
Wiedziony wprawną ręką kobiecą
Wyprzedza wszystkie, rumak Demeli.
A jeźli który z współzawodników

Do str. 63.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

By ją zatrzymać, posunie dłoni...
Dziewczyna w pędzie, zwija się... broni...
Pletnią zuchwałość karcąc młodzików;
I przodek bierze, — i w każdej chwili
Co raz się od nich odsuwa dalej. —
Niektórzy, — konie nazad zwrócili;
Inni, — w połowie mety zostali;
Jeden ją ścigał, konia nie szczędził,
Zbliżał się... równał... aż ją dopędził,
A kiedy wbiegli na kurhan razem,
Tak ją zaklinał czułym wyrazem:



D




Demelo!.. słuchaj!... dłużej nie zwlekaj...
« Teraz czas,... teraz zemną uciekaj. —
« Ja ci przysięgam... jak Allach w Niebie.
« Dla ciebie jednej; — tylko dla ciebie, —
« Zrzekłem się mojej zemsty, — ... na wieki!...
« Tu już gościnnej dla mnie opieki

« Nie ma, — nadbiegną,... patrz!... nie daleko...
« I bezbronnego w sztuki rozsieką...
« Jeżeli niechcesz, by ta mogiła
« Krwią moją, w twych się oczach, zbroczyła;
« Uciekaj!... czas jest... ujdziem pogoni,
« Noc wkrótce swym nas cieniem osłoni. » —
Mówił wzruszony i ręką drżącą
Chwycił jej konia cugle puszczone,
I tak w pół chcącą i w pół niechcącą,
W największym pędzie, powiódł w tę stronę,
Kędy zarośle, jak modra wstęga,
Kończyły w dali skraj widno-kręga.



W




Wtem — trzech się konnych z tłumu oddziela.
Widać że pogoń — bo w ślad za niemi
Pędzą, zaledwie tykając ziemi. —
« Patrz!.. patrz!... mój Ojciec! » — krzyknie Demela.
— « Nie bój się droga — jeździec odpowie, —

« Odstęp dość znaczny... a słońce nizko...
« I konie dzielne... i krzaki blizko...
« To Bij nie prędko o nas się dowie, —
« A jutro!... już nas nikt nie rozdzieli! »...
Świsnął — i na wschód jak wiatr lecieli. —



J




Jedni i drudzy, mkną stepem chyżo;
Lecz raz rzucony między nich przedział
Nie uległ zmianie. — Ktoby powiedział,
Że się do siebie nigdy nie zbliżą. —
Wnet, — słońce zaszło, wiatr wiał zachodni,
Coraz to ciemniej, coraz to chłodniej;
Zmierzch padł na stepy, — przez chwilkę jeszcze
Jeźdźcy, jak plamki czernią się w mroku;
I coraz, coraz nikną we wzroku...
Tylko z pod kopyt trawa szeleszcze.


S




Stójcie! » — Bij krzyknął do swej drużyny —
« Już nic nie widzę — noc taka ciemna....
« Dalsza gonitwa całkiem daremna,
« Wszak, co najlepsze konie z stadnicy,
« Mają pod sobą. — Droga szczęśliwa!...
« Niech lecą! »... — wrzasnął z dzikim uśmiechem;
A step szyderczem powtórzył echem:
— « Niech lecą! ».. — « Jak-to?... Bij się odzywa —
« Mam wrócić?... wrócić... i żyć shańbiony?..
« O nie!... wiatr z dobrej wieje nam strony....
« Puścim za niemi takie pogonie,
« Od których żadne nie ujdą konie. —
« Wy dwaj — jak można odemnie dalej
« W prawo i w lewo ruszcie — a żywo,
« Macie przy sobie krzemień, krzesiwo..
« Niechaj z was każdy stepy zapali. » —



W




Wnet, na trzech punktach, stal iskry ciska...
Iskry w garść suchej trawy ujęte,
Podmuchem wiatru silnie rozdęte,
Trzy, śród przestrzeni, tworzą ogniska,
Co tak pełgają promieńmi mdłemi,
Jakby trzy gwiazdy legły na ziemi.
Ogień się rzuca na zeschłe zioła,
Wiatr go rozdyma, miota, roztrąca,...
I już się palą trzy wielkie koła,
Jak gdyby z niebios spadły trzy słońca.
Z tych kół ognistych, przez podmuch świeży,
Żar się wylewa w jasnych potokach;
A każdy potok w step czarny bieży
W liniach, zygzakach, wężach, przeskokach. —
Już wichrem gnane w przestwór daleki
Z trzaskiem i z sykiem płoną trzy rzeki,
Płyną... wzbierają falą płomieni;
Niebo się krwawą łuną czerwieni. —



L




Luby!... patrz!... jak się niebo oświeca...
« Czy księżyc wschodzi?... » — « O! blask księżyca,
« Droga Demelo, nie takiej mocy...
« To pewnie błyszczy zorza północy. » —




O




Ogień — z wściekłością ciągle rosnącą,
Coraz się szerszem korytem leje. —
Bucha.... iskrami sypie.... szaleje....
I już trzy rzeki z boków się łączą,
I straszny pożar, w lewo i w prawo
Płomienną, długą, toczy się lawą. —
Zbudzony światłem, z poblizkich krzaków
By dzień powitać, leci rój ptaków....
Leci... na skrzydłach waży się — śpiewa....

I milknie — w paszczy otchłani wrzącej....
Paszcza wciąż zieje — a krzaki, drzewa,
Gdy je obejmie oddech palący,
Stawają w ogniu i jak gwiazdami,
Chwilę złotemi trzęsą liściami;...
Przeszło.... i drzewa w popiół się sypią....
A jako fale wzburzone kipią,
Tak hucząc leci powódź płomieni,
Niebo się coraz krwawiej czerwieni. —



L




Luby!.. jak widno!... czyż to być może,
« By tak okropnie świeciło zorze?...
« Patrz!... jak za nami błyska czerwono! ».. —
— « Ha!.. — krzyknął jeździec — to stepy płoną! »..
I nim od ogni oczy odwrócił,
Zmienił kierunek i w bok się rzucił. —
— « O moja droga! — jak zajrzę okiem,

« Tak wszędzie pożar... pasem szerokim
« Przez całe stepy zdaje się płynąć....
« Ale się nie trwoż... miej więcej męztwa....
« Oby nam tylko prąd ognia minąć,
« Wyjdziemy zdrowo z niebezpieczeństwa »...



L




Lecą... wiatr świszcze... coraz gęstszemi
Step się kłębami dymu ocienia. —
A dym, jak goniec, gdzie dotknie ziemi
Rozwija czarny sztandar zniszczenia.
— « Demelo!... konie nierówno biegą....
« Twój się opóźnia... śpiesz... czasu niema....
« Allach! twój pada!... przesiądź na mego...
« Zbawienie blizko... patrz przed oczyma
« Las... byle stanąć w tym lesie,
« Wiatr, od nas pożar bokiem przeniesie! »... —


Do str. 76.

Lit. u Fr. Krätzschmera w Lipsku

R




Rzekł, — Demela, lekko na koń wsiada;
Jeździec ręką w pół kochankę chwyta,
Pędzi konia... wzrokiem ognisk bada...
I drży... a koń, jeździec i kobieta
Kłębem dymu jak chmurą owiani,
Falą ognia jak piekłem ścigani,
Umykają z największym pośpiechem. —
Wtem — wiatr z ognisk takim żarem wionął,
Że duszącym objęty oddechem
Padł koń drugi i ducha wyzionął. —



J




Jeździec groźno wzniósł oczy do nieba,
Twarz mu dzikim pałała wyrazem. —
« Luba!... luba!... tu rozstać się trzeba!...
« Śmierć już blizko!... umierajmy razem! »...

I zbłąkany wzrok topiąc w jej lice
Dodał głosem najświętszej żałości:
« Oh!... już nigdy, nigdy nie nasycę
« Ani zemsty, ani mej miłości! »... —
Jak dwie wierzby przy jednym strumieniu
Gałązkami ujmą się, pochwycą...
Tak młodzieniec z stepową dziewicą
W tem ostatniem, smutnem uściśnieniu,
Pocałunkiem usta do ust zlali;
Duch się z duchem, tchnienie zbiegło z tchnieniem
Pocałunkiem i tem uściśnieniem
Tu — na całą wieczność się żegnali. —
I przeszło przez nich morze płomieni....
Przeszło.... a w miejscu zgasłych pożarów,
Dziś, — znowu cisza pośród obszarów;
I jeszcze bujniej step się zieleni. —





DRUKIEM F. A. BROCKHAUSA W LIPSKU.Składał Woj. Maniecki.




  1. Berkuty, są to wielkie orły stepowe, których Kirgizi układają do polowania.
  2. Jurta, namiot Kirgizki, pokryty wojłokiem formy półkolistej.
  3. Tym sposobem Kirgizi, zatrzymują w największym pędzie, swoje rumaki.
  4. Auł, koczowisko kirgizkie z kilku, kilkunastu a niekiedy kilkudziesiąt jurt złożone.
  5. Bij — znaczy to samo, co lepszy, znakomitszy, jest to pewien rodzaj arystokracyi stepowej.
  6. Piław — ulubiona potrawa na całym Wschodzie.
  7. Kumys — napój opajający, z mleka kobylego, wysoko ceniony od Kirgizów.
  8. Szajtan — zły duch.
  9. Azret — miejsce równie święte dla Kirgizów, jak Mekka dla innych wyznawców Mahometa.
  10. Dziewczęta Kirgizkie przyczepiają w koniec warkocza na plecy spadającego, rozmaite ozdoby metalowe mianowicie srebrne monety, które za najlżejszem poruszeniem głowy dźwięk wydają. —
  11. Baranta — której opis w dalszych strofach się znajduje właściwie mówiąc, jest nie co innego, tylko: Nocna kradzież koni nie pojedynczych, ale od razu całej stadniny. — Baranta u Kirgizów nie jest połączona ze wzgardą, którą narody ucywilizowane pokrywają ludzi, oddających się podobnemu przemysłowi; przeciwnie, u nich jest to pewien rodzaj odznaczenia się z którego chętnie się chlubią. —
  12. Głodnym stepem, okoliczni mieszkańcy nazywają wielką pustynię Gobi.
  13. U Kirgizów żony się kupują. Rodzice panny, stosownie do wdzięków większej lub mniejszej za nią żądają opłaty. Ta opłata, czyli kałym, składa się z pewnej umówionej ilości koni, bydła i baranów, które pan młody rodzicom swej przyszłej, przed zawarciem małżeństwa, dać musi.
  14. Kurdjuk — jest to ogon krótki u owiec kirgizkich, który tak wypełnia się tłustością że w końcu przybiera postać wielkiego garbu. — Ta osobliwość odróżnia owce kirgizkie od wszystkich gatunków owiec.
  15. Jerhak, suknia męzka, ze skóry źrebięcej, włosem na wierzch obróconej z obszewkami axamitnemi jaskrawych kolorów. — Sam jerhak pospolicie bywa czarnego lub brunatnego koloru, krojem zupełnie do tureckich Chałatów podobnym.
  16. Czadry — zasłony, u Kirgizek białe, głowę wyjąwszy twarz i pół figury okrywające.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gustaw Zieliński.