Przejdź do zawartości

Strona:Kirgiz (Zieliński).djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Aż mu głos wybrzmiał z ostatnich ruchów;
Bo każdy z tonów, roje złych duchów
Za czarodziejskie miał pędzić szranki.
Opuścił gęślę — i bacznym wzrokiem
Powiódł ku jurcie — wnet, rączym skokiem
Za nóż pochwycił zatknięty w ziemi,
I nim, z oczyma roziskrzonemi,
Na wszystkie strony machał, wywijał,
I w jedno miejsce dał pchnięć niemało.
Musiał coś dostrzedz, choć się zdawało
Że czcze powietrze tylko przebijał.
Lecz na ten widok, obaj patrzący
Zbladli... struchleli... Bij, jak liść drżący
W obiedwie ręce twarz chowa, wciska...
I jeździec, nie śmie puścić oddechu,
By który szajtan[1] gnany — z pośpiechu
W nim niechciał sobie obrać siedliska. —





  1. Szajtan — zły duch.