Strona:Kirgiz (Zieliński).djvu/028

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
W



W ciemne obłoki kryło się słońce,
Ostatni promień złocił ich końce,
W chmur się szczeliny zakradał, wciskał;
Ich szczerby ognił; w otworach błyskał;
I nim się w składy ćmy gęstej schował,
W jaskrawe pręgi zachód malował. —
Lecz, coraz czarniej piętrząc się chmury,
Tak odgrodziły, od cieniów kraju
Dziedzinę światła — jak wielkie mury,
Co strzegą dawnych granic Kitaju.
Ta chwała, — była straszną i piękną....
Trawy nie szemrzą, muszki nie brzękną...
Powietrze duszne, ciężkie i parne....
Ziemia przelękła.... pół niebios czarne....
I tylko w dali, jak echo w górach
Grom się rozlegał głucho po chmurach. —
W pewnych odstępach — silnym podmuchem
Wicher, rwał liście, kwiaty, motyle.