Strona:Kirgiz (Zieliński).djvu/062

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Leciem... leciem... końca niema....
Ziemia niknie przed oczyma,
Nowa.... nowsza błoń....
W rączym pędzie lotnej jazdy
Gwiazd sięgamy — z gwiazd na gwiazdy
Sadzi dzielny koń —
Ćmi się w oczach, gdy przez bezdnę
I otchłanie nieprzejezdne
Jeden daje skok.
A z pod kopyt oderwane,
Lecą gwiazdy zdrózgotane
W głąb przepaści, — w mrok.
Stanął i rzekł: — « tu granica. —
Patrzcie!.... co za okolica?...
Co za cudny świat?...
Jaką trawą łąki słane?...
To kobierce z liści tkane
W różnowzory ład —
Patrzcie!... w blasku jak mieniący,
Stu-promienny niewiędnący....
Każdy kwiatek lśni