Skiz/Akt pierwszy
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Skiz |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1909 |
Druk | E. Wende i sp. |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
Scena przedstawia salonik w wiejskim domu. Jest to raczej pałacyk rococo. Meble, parawany białe — gobeliny. — Wieki »Ludwików« unoszą się w powietrzu. Szpinet orzechowy w formie harfy obciągnięty materyą. Na środku detonuje bilard zgrabny — ale zawsze bilard w formach słonia. Szeroko otwarte drzwi szklanne, parapetowe ukazują ogród róż i jaśminów w pełnym rozkwicie. Na środku ogrodu szemrze fontanna. Słońce ma się ku zachodowi. Jest całe purpurowe, złote.
Gdy kurtyna idzie w górę chwila samotności i pustki, poczem pędem, bez tchu, wdzięcznie, lekko — jakby zjawiska — wpadają na scenę lulu i muszka i panowie tolo i wituś. Biegną jedni za drugim w następującym porządku:
tolo
lulu
wituś
Obiegają, śmiejąc się, dwukrotnie bilard i wpadają do ogrodu. muszka ma w ręku wysoko wielki pęk róż.
Wszyscy nucą: »Gaie, gaie! amusons nous! Voila le moment de la folie!«
Wszyscy są ubrani biało. W kostyumach do lawn tennisa. Obiegłszy bilard wpadają do ogrodu, wirują naokoło kląbu i znikają wśród drzew. — Chwila milczenia — wreszcie wpada muszka, rzuca róże na bilard, a sama chroni się za kanapką.
wchodzi, nie widząc jej. Opiera się o futrynę drzwi zmęczony. Oddycha ciężko. Nagle dostrzega muszkę, wyprostowuje się i biegnie ku niej.
Nie! nie! Tam są róże!
O Muszka różowsza jak wszystkie róże... piękniejszaś nad nie...
Nie... nie... dość...
Choć rączkę...
Tam są róże!
De grâce!... Chwilkę zatrzymaj się ty królowo motyli.
Nie, nie.
Ach! skąd taka myśl...
Zmęczony kuzynek? czem?
Trochę.
Ale czem? te kilka kroków... Może pan chory?
Tak... tak... serce...
O! wada sercowa?
Tak, tak!
Oh! ale z czego?
Żyło się troszkę...
Wszyscy ludzie żyją, a przecież...
Życie życiu nierówne.
O tak zmartwienia!
Jaka Muszka świeża, jak poranek majowy. Co za usta... co za oczy... karnacya dziecięca....
Cóż znowu. Jestem już stara.
Ileż to lat ta starość? Najwyżej osiemnaście...
Dwudziesty!...
A pan?
Co?
Ile kuzyn ma lat?
Nie należy się pytać o lata tych, których lat już zgadnąć nie można. Stary jestem... ale ja naprawdę... o tu na skroniach.
Ależ w maju także czasem śnieg pada.
Nie!... tylko taka cudna dusza potrafi tak pięknym gestem rzucić kwiaty na grób.
Dlaczego? lepiej oswajać się powoli. Wszak krócej jak dłużej.
Ach nie! nie! kuzyn musisz żyć jak najdłużej.
Po co? czy życie moje może się komu na co przydać? czy jestem potrzebny, niezbędny? czy ktoś się za mną ogląda, gdy odejdę, czy zapyta, gdy mnie niema, czy czeka? czy...
A... żona?...
Lulu? Ależ ona sama idzie przodem i nigdy się za nikim nie obejrzy.
Ale ona przecie kocha.
Phi! po swojemu.
Inaczej nie może. Kocha jak żona. Mnie się zdaje, że wszystkie żony jednakowo kochają swoich mężów.
Dziecko lube. Zanotuj to sobie, że żadna miłość do drugiej nie jest podobna. Każda kobieta kocha inaczej. Moja żona inaczej mnie kocha, jak Pani swego męża...
Oh! jak Faust oddałbym duszę, ażeby być tak kochanym choćby chwilę jedną.
Jak można.
Można Muszko... można!
Słuchać nie chcę.
Przesądy. Główne — jeśli krzywdy nie robi się nikomu. Grzech ukryty jest nawpół przebaczony...
Któż mówi o grzechu. Jakże można?
Cofam słowo — cień zostawiam.
Jak żle.
Jak rozkosznie.
Co? co?
Choćby rzucać te słowa.
Z zamętu powstał świat, światło, kwiaty, kobieta, Ewa... a potem drogą kultury affinady, takie pastele jak żyjące Rosalby — jak... ty...
Oh! ja? pastelem?
Zdmuchnięty cudem z tych ścian. Lilie, róże, błękit nieba. Czy ci o tem nikt nie mówił?
Nikt.
Nawet mąż?
O! on mnie nazywa Parcią. Mówi, że jestem typ szczerosłowiański.
Voila! Miniatury rozwieszone w kancelaryi, w której się wydaje dyspozycye rządcy. Zresztą czyż szczorosłowiańskie nosy i proste linie twarzy nie przeszły subtelności pudrowanych czasów? Gdzieś byłaś wówczas Muszko? Z pudru powstałaś jak Wenus z piany morskiej. Nikt oprócz ciebie do tych ścian lepiej dostosować się nie mógł Panneau Boucher’a żyjące — to ty, a dusza twoja z eteru, który smugą od wieku wśród wybranych błądzi. Dlaczego zamykasz oczka?
Nie wiem... ale pan mówi tak łagodnie, tak pięknie...
to upaja... Bo sam jestem upojony...
Ależ czem?
Tobą.
Oh przez litość!
Dobrze... już dobrze... nie będę.
Muszko!
Co? co?
To dziwne, że moje słowa tak na ciebie działają. Jesteś en pleine w miodowych miesiącach. Dwa lata małżeństwa to właśnie dostateczne, aby się ze sobą oswoić, a nie przyzwyczaić. Passja w całym rozwoju. A przecież mam wrażenie, jakbyś czego pragnęła.
Odejść muszę.
powstrzymując ją i sadzając delikatnie.
Dlaczego nie chcesz odpowiedzieć? Czy mi nie ufasz?
Czy nie umiesz, czy nie chcesz?
Ja ci dopomogę.
Nie... nie...
Jesteś zanadto kochaną. Rozumiesz mnie Muszko? Twój mąż jest tylko twoim mężem. A taki pastel La Tour’a musi mieć kochanka.
O!
Jak uzupełnieniem róży jest motyl, dokoła niej krążący. Mąż musi być pierwszym, środkowym i ostatnim kochankiem żony! Inaczej stanie się nieuniknione.
Nieuniknione?
Jeżeli nie faktycznie to teoretycznie, a to może niebezpieczniejsze. Muszko! Muszko! Lękaj się, by twoja piękność nie stała się niepotrzebną pięknością. Do takiej miłości jak Witolda, ty nie potrzebujesz być tak piękną... Zapytaj go...
Ja? my nigdy z nim o tem nie mówimy.
Jakto? co? Wszak słowami pieści się kobietę stokroć czulej jak gestem. Prawda... Muszko?
Jutrzenka mi weszła z twoim rumieńcem. Dlaczego zakrywasz twarzyczkę? Pozwól mi odżyć w tym rumieńcu... pozwól mi go wypić z twej szyi.
Nie! nie!
Ależ... nie... Uspokój się!... Źle mnie zrozumiałaś. Nie jestem brutalem. Skarb zrabowany, w miłości nie cieszy. Nie jestem człowiekiem prymitywnym. Ja zaczekam.
Na co?
Na ciebie cudowna. Na ciebie.
Może przeszkadzam?
z wymówką, starając się pokryć zmięszanie.
Ach!... Lulu!...
Cóż Lulu? Mąż do żony, żona do męża nigdy nie powinni wchodzić bez pukania. I to jeszcze czekać na sakramentalne entrez! Czekać cierpliwie. W ten sposób oszczędzają sobie tysiące rozczarowań.
Jakich?
Ależ... choćby estetycznej natury miłe niewiniątko.
Na to należy mieć osobne apartamenta.
Comme de raison. Wspólna »komnata«, mówiąc stylem XVI wieku, jest zbytkiem dozwolonym w zabudowaniach dworskich, tak zwanych czworakach.
Zapominasz, że właśnie...
Pozwól mi dokończyć — i u ludzi mających 20 i 28 lat.
Dlaczegóż nie później?
Odpowiesz mi na to za 20 lat, gdy się przejrzysz w wielkim lustrze, no... de pied en tête i to bez osłonek.
Cóż och Lulu?... To nic nie pomoże. W każdym razie dezerteruj jak najprędzej z wspólnych apartamentów. Wycofasz się z honorem. Lepiej niż ze sztucznym rumieńcem i szynionem.
Myślałby kto, że ty...
Ach moja droga, ja jestem wyjątkiem. Pochodzę z rasy dającej w posagu obietnice, ale zato zęby, włosy i t. d. bajecznej jakości.
Któż nie zaręczy, że i Muszka... wszak z tej samej rasy pochodzi.
A przytem ma 20 lat. A‑t‑elle de la veine! Mieliście racyę flirtować tutaj. Choć i tam nad stawem widok był przecudny. Przedstawcie sobie — Witolda w lawntennisowych bielach — pośród fornali pławiących konie.
Czy wjechał do stawu?
Mało brakowało. Moja obecność go krępowała. Widziałam, że był z tego powodu wściekły. Widok ten jednak bawił mnie. Konie pływające wśród pieniącej się wody — jakaś śmiałość i odwaga ludzi... coś z centaurów na podolskiej równi. Epatant!
Do swoich krów i obory. Nie moja droga. Tam jest twoja directrisse szwajcarska, która to doskonale urządzi.
Wituś będzie się gniewać.
Wituś dziś jest w dobrym dniu. Daruje ci łaskawie twoje przewinienie. Jedyny sposób od mężczyzny uzyskać przebaczenie jest — nie błagać o nie. Zresztą mam z tobą do pomówienia.
Znaczy — panie Tolo — idź na spotkanie Witusia. Czego nie uczynię — zwłaszcza, że ten zawołany ziemianin wracać będzie w otoczeniu swych centaurów. Idę raczej przejrzeć książki pozostawione w altanie.
A nie zarzuć mi zakładki.
Wiem, wiem. Specyalne twoje kopie z miselów bretońskich Mesdames — je vous salue!
Muszko!
Ach nie! nie! Ja się nie gniewam.
Ależ...
Przed chwilą ja także patrzyłam się na twojego męża i ten jeszcze borykający się z żywiołami zajmuje mnie.
Naturalnie zdaje mi się na krótko i zdaleka. Ale... bądź spokojna. To czysto platoniczne.
O! proszę!
Co? co? jakaż zmiana. Dwa miesiące temu, gdy na wasze zaproszenie w Wenecyi, przybyliśmy na to cudowne Podole, znalazłam ciebie taką samą, jak wydałaś mi się na placu Marka, karmiąca nieśmiertelne i źle wychowane gołębie... Tin... tin... tin... Młoda szablonowa mężateczka. Prawo własności, żelazna rękawiczka podszewkowana stułą. Dziś słyszę o... proszę...
Mylisz się. Nie zmieniłam się.
Mylisz się Lulu. Jestem zupełnie głupia.
Nie. Jesteś wystarczająco głupia. Tak, jak każda z nas, gdy była młoda. U ciebie zachodzi pewna komplikacya. Jesteś sentymentalna, a wtedy to zaczyna być dość uparte.
Nie. Ja nie jestem już sentymentalna.
Ależ tak! jak romans pani de Girardin. Tylko, że twoja sentymentalność poszła teraz w innym kierunku.
Ależ... w jakim?
Pod‑ko‑chu‑jesz się w moim mężu.
Och Lulu!
C’est le cas de le dire — twoje och Lulu!... Widzisz jednak, że nie mam ani sztyletu ani witryoleju w ręku.
Zaręczam ci jednak...
Daj spokój. Widzisz przecież, że mi to jest nie tylko obojętnem, ale że mnie to bawi. Pasyami lubię patrzyć przez odwrotną stronę lornetki... a właśnie tego rodzaju flirty jak wasze, to są takie pomniejszone obrazki jak przez drugą stronę lornetki. Redukcya miłości, tęsknot, pragnień... nawet, nawet... glisser mortels, n’appnyez pas.
Czyż twój mąż nic cię nie obchodzi.
To, moja droga, inna strona tej sprawy. Obchodzi mnie i bardzo et pour cause. Każdą kobietę obchodzi najwięcej jej ostatnia tualeta balowa. Gdy wie, że to ostatnia uroczystość, na jakiej jej być dozwolono z całym aparatem blasku i piękności — dba ona bardzo o ten aparat.
A więc...
Że nic nie pożyczam, ale darować...
Och, Lulu! darować męża...
Tiens!... to my mówimy o mężu? Ja mówię o tualetach. Zauważyłam, że i tualety mają swoją duszę. Oh! une âme bien frivole! ale one zcałowują z nas zewnętrzność naszą. I oto — próżność ich jest wielka...
Tualet czy mężów?
Mówię wielka. Pragną koniecznie uwielbienia. Zwłaszcza, skoro są trochę przenoszone — te ostatnie, czy ci ostatni, słowem to, co najlepiej jeszcze przy świetle wygląda. Owóż takiemu czemuś źle się dzieje, gdy przebywa samo, traci na blasku, na dowcipie. Przeto dobrze jest pozwolić mu na uwielbienie takich markizetek, owianych wonią podolskich łanów, jak pewna moja znajoma.
A ty się nie lękasz, ażeby twój mąż...
Och obecnie!...
Dlaczego... obecnie?...
Oto dlatego... enfin choćby ci tłumaczyć, ty tego nie zrozumiesz. To są subtelności.
Ależ... ja wiem już wszystko. Jestem tak dawno zamężną...
Dziecko! Co ty wiesz?... Miłość, to gra w karty, wygrywa ten, kto ma najwięcej i najsprytniej uzbieranych atutów w ręku. Ale miłość w małżeństwie wymaga osobnych kart. Ot... jak w taroku... Znasz taroka? Nie? Mniejsza z tem. To nie. Jest tam jedna karta, która się nazywa skiz, ona bije wszystkie, nawet damy. Uważasz Musia — damy!... Skoro się ma w ręku skiza wygrywa się partyę.
A — skizem w małżeństwie?...
Zawsze jedno. Nie nalegaj. Nie powiem ci teraz. Może kiedyś. Zdobyłam tę tajemnicę dość ciężko. Ty szukaj z twej strony. A co do flirtów mego męża, to widzisz, w odpowiedniej chwili zjawiam się, ja... no i... enfin z flirtów mego męża korzyść odnoszę... ja!...
Nierozumiem.
Tem lepiej. Flirtuj dalej, a będę ci wdzięczna. Oto i twój mąż...
Ty tutaj?
Ja ją zatrzymałam. Łaski i przebaczenia.
Kuzynka żartuje, a ja pragnę szczerze, aby Muszka włożyła się naprawdę do gospodarstwa. Tego zresztą życzą sobie i jej rodzice i moi rodzice...
I moja mamcia i twoja mamcia i obie mamcie. No idź Muszko, skoro cię tak gwałtowne obowiązki wzywają. Proszę cię powróć zaraz, bo wiesz, że mamy omówić cudowny dzisiejszy wieczór.
Biegnę i wracam za chwilę.
Co za wdzięk, jaka gracya.
Dobre serce i dobry grunt. Z dobrego gniazda, troszkę tylko rozpieszczona.
Bierze to z życia, co jej się należy.
Same pieszczoty.
wskazując na etażerki, na których stoją figurki saskie.
Spojrz pan na te pudrowane figurki. Zdolne są tylko wdziękiem swoim zdobić etażerki.
Och czasy etażerek minęły.
Nastały czasy... obór...
Naturalnie.
Panie kochany. Nic tego wdzięku nie zatarło, nawet gilotyny krwią swoją nie zmyły pudru. Nawet pan swoim bilardem nie zdławiłeś gracyi tych pasteli i tego czegoś nieuchwytnego, które się tu snuje jakby girlandą zdjętą z tych gobelin.
Niechże pana Bóg zachowa. Barbarzyńcom źle się dzieje we wspomnieniach ludzkich. A groza jest wspomnieniem nianiek, pierwszej ekstazy miłosnej i spotkania ze stutysięczną zdecydowaną na wszystko armią.
To wszystko jest niepraktyczne.
Ornamenta na kościele Saint‑Paul są także niepraktyczne.
Wolno. To nie dwór wiejskiego obywatela, który musi się borykać z twardą ziemią.
Ach Boże! wiecznie mówicie o tej twardej ziemi — gdy deszcz pada mięknie.
Zanadto.
Otóż to. Wieczyste wiejskie gdakanie... zanadto... zamało.. to deszcz, to pogoda...
Taki nasz los.
Należy go rozjaśnić.
I to w dwa lata po ślubie.
A cóż to ma jedno do drugiego?
A! w takim razie składam broń.
Tylko przybyły mi kłopoty. Muszkę należy mi siłą prawie nakłaniać do zajęcia się gospodarstwem.
Brak jej inklinacyi.
Przecież w domu?...
Właśnie. Kobiety bardzo często idą za mąż po to, aby się uwolnić od tego co robiły w domu. Inaczej — pozostałyby w domu. C’est simple!
Nie dla mnie. Wreszcie przyznam ci się kuzynko, że często mówisz do mnie zagadkami, a ja jestem prosty człowiek. Cała moja zaleta — szczerość.
I temperament. A... Muszka?
Czy i ona ma taki temperament?
Wie kuzynka, że nie wiem.
Przypomnij sobie.
A na co to kuzynce potrzebne?
Potrzebne.
Do szczęścia?
Kto wie — może.
A jak kuzynka woli — aby miała temperament czy nie?
Do moich celów — wolę... nie. Sentyment wystarczy.
A więc jest tak. Moja Muszka niema temperamentu.
Czy jak każda żona w oczach męża?
Bo są dwa rodzaje braku temperamentu u nas kobiet. Jeden istotny, a ten drugi tylko w oczach męża.
Nie wiedziałem, zresztą jestem przekonany, że Muszka niema naprawdę temperamentu, dzięki Bogu.
Ciekawe.
Co?
Że kuzyn właśnie za to Panu Bogu dziękuje.
Naturalnie. Lubię spokój. Wolę, że Muszka niema temperamentu.
I ja także.
A cóż kuzynce na tem zależy?
Nic. Ale z tego co do was, wyniknie, że maluczko, a ty kuzynie zaczniesz ją zdradzać.
To nigdy. Brzydzę się czemś takiem. To u nas rodzinne, że jesteśmy wzorowymi mężami.
Ale nieuczciwe. Tak ja, jak i Muszka będziemy pod tym względem bez zarzutu.
Tiens... tiens... możebyś kuzynie dał się w tej pozie sfotografować.
Kuzynka żartuje. Sądzę, że i kuzynka... i Tolo.
Ach! najlepiej o obecnych nie mówić, a co do Tola, to ja chętnie pozwalam mu...
Jakto? Kuzynka pozwala mu?... na co?...
Aby flirtował z pięknemi paniami.
To źle... mogę powiedzieć, że to nie jest...
Uczciwie?... Oh! ale porozummy się. Pozwalam mu na flirt z damami bez tem‑pe‑ra‑mentu.
I?
Oto jestem!
Wszystko w porządku?
Dwoje cieląt pastuchy zgubili.
Co? jak? a to można oszaleć.
Bajeczny!
Nie bardzo!
A teraz dalej do dzieła. Niedługo ściemni się zupełnie, księżyc się ukaże. Dałam rozkaz, aby usunięto bilard. A my w kostyumach, tych, które znalazłyśmy w tem debarras... zresztą zobaczysz...
Co za zapach! co za woń!
Upaja.
Pieści.
Rozmarza.
Całuje.
Poematy!
Całe życia! Kobiety, które je nosiły rozumiały poco żyją na świecie.
Ach! gdyby przemówiły!
De grâce! lepiej niech nie mówią.
Dlaczego?
Bo miałyby... może... za wiele do powiedzenia.
Nie sądzę. Takie są delikatne.
Więc ty sądzisz, że i one?... Jaka szkoda, to mi cały urok psuje.
Jakie szczęście. To mi właśnie uroku dodaje.
Ich grzechy?
Ich grzechy — ty odziedziczyłaś...
Co?
Ależ koronki i sentymentalne serce — skłonność do...
Do grzechu?
Nie... tylko do flirtu. Ty się zatrzymasz, bo ciebie wychowano hygienicznie i tradycyonalnie. A potem... aniele... ty nie masz temperamentu.
Tak. Prawda! Tak mówi Wituś.
Nadzwyczajne! Co za viveur! Rozpozna natychmiast!
Dokąd kuzynko, dokąd?
Proszę nie psuć zabawy.
Więc znów coś nowego?
Ciągle... Ostatnią moją nowością będzie (z ukłonem) moja śmierć. Do tej chwili zawsze na usługi mego pana i władcy.
Melancholia!
Nocy letnich. Bzów rozkwitłych wonne czary.
Zawsze pełna uroku.
A ty pełen pobłażliwości i galanteryi.
Skądże pobłażliwości?
Musisz zawsze o tem przypominać, bo patrząc na ciebie nikt o tem nie pamięta.
Nie można być bardziej Louis XV. Ale jest niestety, ktoś, kto mi to bardzo często niedyskretnie przypomina.
Któż taki?
Ja — sama!... (po chwili) I... moje czyny...
Jestem bardzo fin — a przecież niezrozumiem.
W tem właśnie cały mój wysiłek, ażebyś nie zrozumiał.
Wysiłek.
Czasem... wielki... Aby utrzymać się na powierzchni...
Najlepszy pływak utrzymuje się na powierzchni bez wysiłku.
Pozornie. Wszystko zależy od taktu i od gestu.
Właśnie o tę linię się rozchodzi.
Rzeczy pięknych.
A w gruncie mógł kryć nawet czyny brzydkie.
Och! jeśli gest jest piękny.
Męczy...
Och! ciebie? ty jesteś ze stali...
I... z uśmiechu... Masz racyę.
A przytem sentyment ci nie do twarzy.
Masz racyę. Ja jestem z tych wesołych pań, od których się zawsze żąda śmiechu.
Jak woni od kwiatu. (Siada koło kominka). Tylko kobiety zawsze sentymentalne są nudne.
Trochę.
Przyszlę ci Muszkę.
Czy to insynuacya.
Raczej — hołd niezwyciężonemu.
Muszko!
Kuzynie?
Ja czekam...
Och kuzynie!...
Ja jestem uparty i... stały...
Pozwól sobie powiedzieć, że nie dajesz dowodów tej stałości.
Jeżeli tak... przestałeś kochać twą żonę. Gdzież tu więc jest stałość?
Kuzynka masz czasem sposób mówienia... zamykający usta.
Gniewasz się kuzynie.
Przebaczę... pod jednym warunkiem, że kuzynka nigdy nie będziesz złośliwa. Ty możesz być tylko sentymentem, ciszą jezior sennych.
Wituś mówi, że to nudne.
Tylko kobiety, które są zawsze zabawne są nudne.
Sądziłam...
Nie sądź nic. Bądź sobą. (Obejmuje ją lekko). Ty... cudzie...
Nie mów tak do mnie...
Sapristi! co za temperament!
Tiens, tiens... a to miła niespodzianka.
Cóż to? jesteś sam.
Przed chwilą były tu panie.
Gdzież są?
Wyszły. Przygotowują jakąś niespodziankę.
Znowu? Przyznam ci się, że jestem zmęczony szalenie.
Cóż u dyabła. Od czego jesteś młody?
Poujadaj się tak około gospodarstwa jak ja.
Nie głupim. Wypuściłem swoje w dzierżawę.
Frazesy. Leżysz na niej, drapiesz, szarpiesz, ciągniesz co dać może. Jakby ci nie niosła porządnie, ciekaw jestem, czybyś ją kochał.
To nieprawda. Uprawiam ją.
To się tak nazywa. Ale rezultat — pieniądze, u mnie ten sam rezultat — pieniądze. Tylko, że się sam nie babrzę, a każę się babrać, bo nie lubię czarnych robót, wolę jeździć do Vichy i pielęgnować moje atretyzmy. Widziałeś? roztyłem się. Raz jeden człowiek żyje.
Gdyby tak wszyscy myśleli jak ty.
Ale szczęściem są tacy jak ty. Wiesz, wspaniale w tym kostyumie wyglądasz.
Męczy mnie... biały... muszę ciągle uważać. Byłem teraz pomiędzy zabudowaniami, o co słomy, muszę się przebrać...
Nieszczęście!... Wiesz — zróbmy przyjemność naszym paniom — ubierzmy się we fraki, one coś także tam urządzają w sekrecie.
Za nic.
Ciasny — utyłem.
Ty się rozrosłeś — to ja tyję... Marienbadzik w perspektywie... Och!... No ale ubierzmy się. Ładnie się zaprezentujemy.
Przed kim?
Przed naszymi żonami.
Nie warto.
Chi lo sa.
Czy wy nigdy nie możecie siedzieć spokojnie... ty i twoja żona?
Nigdy.
I czy takie życie nigdy się nie znudzi?
Jak cygaro suche i dobrze ciągnie, sleeping na rozkazy, a kobiety piękne, to o nudach mowy być nie może.
Cygaro jeszcze — sleeping to obojętne, ale co do kobiet, to jak Boga kocham...
Takeśmy spokojnie tu żyli...
Księżyca tarcz się wznosi złota
I cicha noc roztacza czary,
W takt menueta i gawotta
Rozdzwonia się ten zegar stary.
Noc srebrna w krąg roztacza czary.
Słodyczą kwiatów tchną kielichy —
Cyt! słuchaj! jak ze szklannej czary —
Leje się dźwięk melodyi cichej.
Słodyczą kwiatów tchną kielichy,
Pójdź! Podaj dłoń! ach! Bodaj chwile
Nad życia pustkę, nad życia szychy,
Korowód zawieźć jak motyle.
Podaj dłoń.
Ach bodaj tę chwilę
Dłużyć, jak wije nić wrzeciono!
Wśród kwiatów, w blasku srebrnym pyle
Płynąć w tę dal rozbłękitnioną.
Niech zwolna wije nić wrzeciono,
Ach! prześnić i przetańczyć życie.
Jakby melodyą nieskończoną
W rozkosznym prześnić je zachwycie.
Cyt! szklanne dźwięki drżą i brzęczą.
W kurantowego takt zegara
Ból snuje ciemną nić pajęczą.
Cyt! szklanne dźwięki drżą i brzęczą
I milkną. Cisza nas omota...
Senną osnuła się otęczą
Nad parkiem tarcz księżyca złota.
Brawo! Brawo! Muszka jest czarująca.
Światło!
Nie jak Boga kocham.
Pst! bądź dziś także talon rouge.
Bardzo zharmonizowane.
Tak, od moich prababek.
Nadzwyczaj urocze! Dzięki!
Odżywa tradycja panneau Bouchera i małego Trianon!..
Za nic w świecie, kuzyn przy mnie! Mąż mój przy Muszce.
Tolo ◯ ◯ Wituś |
Kolacya bardzo skromna. Ale tak zarządziła Lulu.
Przeciwnie... menu stylowe.
Zanadto! Będę musiał zajrzeć do kredensu.
Apetyt...
Dajże spokój z ziemianinem przy pudrowanych damach.
A któż wtedy rolę uprawiał?
Z pewnością nie ci, którzy w tym saloniku jedli takie souper fin, rozjaśnione promieniami gwiazd takich, jak oczy Muszki.
Ależ kuzynie, nalewasz mi już drugi kieliszek.
Ja piję trzeci.
Ja mam bardzo słabą głowę.
To nie pij.
Przeciwnie, skoro moja pani miała tak cudowną myśl i urozmaiciła nam tak niespodziewanie, a uroczo dzisiejszy wieczór, winniśmy oddać się zabawie całem sercem.
Dziękuję ci, że mnie popierasz w mych zamiarach.
A!
Jesteś dziś en beauté.
Puder każdej z nas do twarzy.
Tak, jak panom fraki... kuzyn dziś taki śliczny.
Dzięki cudowna Bergetto.
A tak — dziesięć lat temu był naprawdę piękny. Jest o tem legenda. Był smukły, cienki w pasie...
Niewiem... niepamiętam... teraz...
Precz z przeszłością... teraźniejszość tylko... reszta chimera!
Każdy z nas pieści swą chimerę,
A ona serce mu rozrania.
Muszko, jesteś dziś cudowna! Mussetowski kwiat w spoczynku, motyl w ruchu.
Musset żył zawsze w piękności kobiet i ich wdzięku.
Nie pij więcej Mucha.
Dlaczego?
Bo się upije.
Pochodzi z rodu, który ma piękne głowy i mocne głowy. A gdyby nawet.
Jak tu gorąco!
odwraca się na krześle i patrzy w ogród.
Jaka srebrna noc.
Łabędzie stąd widać, łabędzie, nie śpią, pływają i całe są takie srebrne... a za nimi po stawie wloką się srebrne nici.
Cały ogród jak jeden kwiat srebrzy się, otwiera...
Ja pójdę dać łabędziom okruchy ciast — czy można?
Przeziębi się... nad stawem chłodno. Zaniosę jej szarfę... (Do innych). A wy?
Ja wolę wypalić cygaro w towarzystwie kuzynki, jeśli mi pozwoli.
Chętnie.
Nawet kuzynka dziś dobrze wygląda.
To »nawet« jest rozczulające.
U mnie to dużo znaczy. Bo ja się w komplimenta nie bawię. O! Muszce za tę młynarkę zupełnie nie do twarzy, za czerwona.
Przeciwnie... jest zupełnie w stylu.
Czy tak?
Nawet kuzynka ma takie »coś« w ustach, co to ja nie umiem określić, ale to coś jest.
Proszę... kuzyn się na takich rzeczach rozumie?
Na kobietach? mnie teraz tak to gospodarstwo wzięło... ale...
Wystarczy parę kieliszków burgunda.
Pewnie... Jak z głowy zdjąć kłopoty...
Okazuje się psycholog i znawca.
A no... w powiecie uchodzę, że się znam na koniach i na kobietach. Mnie jeszcze nikt nie oszukał.
Na czem? na koniach, czy na kobietach?
I jedno i drugie. A w pyskach twarde złamię!
I jedno i drugie. A za wiele narowów... fora ze dwora...
Kto? koń czy kobieta?
I jedno i drugie.
Kuzyn jesteś żywiołowy.
Jaki?
W swoim rodzaju... zachwycający.
O! o! o!...
I prawie ciekawy.
O ciekawość to już nie moja wada.
Kuzyn mnie nie rozumie.
Kuzynka ma śliczne nogi i jest pysznie, proszę się nie gniewać, związana.
Proszę.
Naszych państwa nie widać.
Są gdzieś... w cieniu...
Czy kuzyn nie jest zazdrosny?
Byłem jak tygrys za moich kawalerskich czasów... No!... i nawet o... Tola... słyszy kuzynka... o Tola...
A!...
A już wtedy Tolo był, niech się kuzynka nie gniewa, ale Boże się zmiłuj! Tylko byłem głupi...
Może wtedy kuzynie byłeś bardzo mądry.
No daruj kuzynko, ażeby się podobać kobiecie, trzeba żeby mężczyzna był...
Czasem dosyć, żeby był i to wystarcza.
Nierozumiem.
Szelest kroków.
Nie. To gałęzie szemrzą po szybach.
oparta głową o poręcz fotelu, na którym siedzi.
Więc kuzyn nie myśli, że piękność kobiety, to jak srebro tej nocy, z której każden czerpać może.
Ładna byłaby historya!
Ach! ja mówię do pewnych granic.
E!.. jak się kobieta rozkocha, to granic niema. Ale co kuzynka może się znać na tych rzeczach...
Dlaczego?
Bo kuzynka jest uczciwa kobieta, a przed uczciwymi kobietami — czołem.
E! niema w tem czasem zbytniej zasługi. Nudy uczciwości wam moi panowie zawdzięczamy.
O!
Nie wierzę.
A ja jestem pewna. Ale teraz stanowczo jakieś kroki.
Muszko! Muszko!
Co?
Chodźże tu do nas.
Chciałam przez werandę iść do siebie.
Przejdziesz tędy. Dlaczego chcesz już iść do siebie?
Niewiem... takam senna.
Mówiłem... za dużo piłaś.
Nie wiem. Został. Ja pójdę. Bardzo jestem senna. Dobranoc. (Usuwa się od pocałunków Lulu i męża). Nie... nie... dobranoc...
Oto jest ta... dobra głowa... Oczy jej błyszczą jak dwie latarnie... rozpalona.
Idź pan za nią.
O! o! o! mam jeszcze raporta, konferencya, a potem muszę obejść zabudowania. Pańskie oko konia tuczy, moja pudrowana księżno!
stoi przez chwilę zamyślona, wreszcie wzrusza ramionami i mówi:
To niemożliwe!
Tolu!
Czekałam na ciebie. Czy jesteś ze mnie zadowolony?
Nad wyraz. W tej główce powstają pomysły bajeczne.
Rozepnij mi ten fermoar.
Proszę. A teraz pozwól sobie powiedzieć — dobranoc i... do jutra.
Jakto do jutra?
Nie uwierzysz, jaki jestem senny.
I ty także?
Co?
Nic. A więc jesteś senny?
Szalenie. Idę spać! Dobranoc!
stoi chwilkę na środku pokoju zamyślona.
Czyżbym się tym razem przerachowała?