Przejdź do zawartości

Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci ostatni, słowem to, co najlepiej jeszcze przy świetle wygląda. Owóż takiemu czemuś źle się dzieje, gdy przebywa samo, traci na blasku, na dowcipie. Przeto dobrze jest pozwolić mu na uwielbienie takich markizetek, owianych wonią podolskich łanów, jak pewna moja znajoma.

muszka.

A ty się nie lękasz, ażeby twój mąż...

lulu.

Och obecnie!...

muszka.

Dlaczego... obecnie?...

lulu.

Oto dlatego... enfin choćby ci tłumaczyć, ty tego nie zrozumiesz. To są subtelności.

muszka, kwaśno.

Ależ... ja wiem już wszystko. Jestem tak dawno zamężną...

lulu.

Dziecko! Co ty wiesz?... Miłość, to gra w karty, wygrywa ten, kto ma najwięcej i najsprytniej uzbieranych atutów w ręku. Ale miłość w małżeństwie wymaga osobnych kart. Ot... jak w taroku... Znasz taroka? Nie? Mniejsza z tem. To nie. Jest tam jedna karta, która się nazywa skiz, ona bije wszystkie, nawet damy. Uważasz Musia damy!... Skoro się ma w ręku skiza wygrywa się partyę.

muszka.

A — skizem w małżeństwie?...

lulu.

Zawsze jedno. Nie nalegaj. Nie powiem ci teraz. Może kiedyś. Zdobyłam tę tajemnicę dość ciężko. Ty szukaj