Przejdź do zawartości

Strona:Gabryela Zapolska-Skiz.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA V.
ciż sami — muszka.
muszka.

Oto jestem!

wituś.

Wszystko w porządku?

muszka.

Dwoje cieląt pastuchy zgubili.

wituś.

Co? jak? a to można oszaleć.

Wybiega.
lulu, śmiejąc się.

Bajeczny!

muszka, zmartwiona.

Nie bardzo!

lulu.

A teraz dalej do dzieła. Niedługo ściemni się zupełnie, księżyc się ukaże. Dałam rozkaz, aby usunięto bilard. A my w kostyumach, tych, które znalazłyśmy w tem debarras... zresztą zobaczysz...

Idzie do szafy, otwiera i zaczynu wyrzucać, rozwieszając delikatnie dawne stroje z XVIII wieku. — Lokaj wchodzi i zapala światło.
muszka.

Co za zapach! co za woń!

lulu.

Jakby na skrzydłach motyli sfrunęły całe fale rozkwitłych zdala grząd.