Przejdź do zawartości

Król Henryk V (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk V
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom II
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

KRÓL HENRYK PIĄTY.



KRÓL HENRYK V.

P

Poprzedzające dramata możnaby uważać za wstęp i przygotowanie do Henryka V. Poeta ukazawszy nam w Henryku IV płochą młodość bohatera z pod Agincourt, stopniowo go podnosi, uzacnia, daje mu dojrzeć i z tej natury ognistej, na którą nic cugli nałożyć nie mogło, tworzy rycerza, jakiego tu w nim widzimy.

Czujemy w nim przecie tego samego zawsze człowieka, rycerza, który nie pozbył się ani dawnej swobody ducha, ani wesołości i rubaszności pewnej, a zdobył do nich energię i powagę. Charakter Henryka V, we wszystkich tych trzech dramatach, jest jedną z najkunsztowniej i najlogiczniej przeprowadzonych kreacyi Szekspira.
Dramat ten pisał poeta w roku 1598; widać to z prologu do piątego aktu, w którym wspomina o nieszczęśliwej wyprawie Essexa przeciwko Irlandczykom; wyprawie, która poprzedziła upadek jego i była przyczyną tragicznego końca ulubieńca Elżbiety. Kilka tych słów prologu ciekawe są i z tego względu, że utwierdzają w przekonaniu, iż poeta, który szczycił się przyjaźnią Lorda Southampton, razem z nim trzymał stronę Essexa i życzył mu, a pragnął dlań zwycięstwa.
Upadek Essexa, wpłynął zapewne na życie i losy poety.
Henryka V wydano bez wiedzy autora, (jak niemal wszystkie jego dramata), w roku 1600, błędnie, niedbale, z opuszczeniami, omyłkami, zmianami, tak ohydnie, iż nad to pierwsze wydanie, gorsze być nie może; poprawniejszy tekst przyniosła dopiero edycya folio z roku 1623. Pierwszy druk nosi tytuł:
„Kronika historyi Henryka V, z bitwą jego odbytą pod Agincourt we Francyi. Razem i chorąży Pistol i t. d.“[1]
Niektóre sceny i część jakąś osnowy wziął Szekspir ze wspomnianej przez nas w poprzedzającem objaśnieniu części drugiej Henryka IV, lichej ramoty, w której występuje Oldcastle, drukowanej pod tytułem: „The famous Victories of King Henry the Fifth“.
Jak Henryk IV różni się wielce tokiem i układem, scenami komicznemi, formą całą, od Ryszarda II, tak Henryk V, chociaż z Henrykiem IV całość tworzy, ma pewne właściwości nadające mu fizyognomię odmienną. Poeta musiał podnieść się wyżej, ton nastroić do epopei zwycięstwa pod Agincourt, którego wspomnienie łechtało miłość własną Anglii. Ten heroiczny nastrój dają dramatowi Chóry poprzedzające i kończące akty, które dopowiadając, tłómaczą, objaśniają to, czego ramy jednego dramatu objąć nie mogły. Chóry te są wprowadzone niby na wzór starożytnych, chociaż nie mogły być w warunkach formy przyjętej czem innem nad rodzaj prologów i epilogów, pozostających za ramami dramatu i nie mających z nim koniecznego związku. Mówi w nich poeta a nie lud, ale poeta jest w nich tłómaczem uczuć i pojęć narodu. Z innych względów zbliża się charakterem i formą Henryk V do Henryka IV i tak w tym jak w tamtym sceny komiczne przeplatają akcyę poważną. Lecz Falstaff już był zużyty; odepchnięty przez Henryka V, po jego wstąpieniu na tron, znika ze sceny, a Pistol i Fluellen, naszem zdaniem, nie dorównywający mu siłą komiczną, miejsce jego zastępują.
Z epilogu części drugiej Henryka IV wnosićby poniekąd można, że Szekspir zamierzał Falstaffa i do tego wprowadzić dramatu, ale uczuł później, że ta postać, pogrzebiona w ostatnich scenach części drugiej, stawała się niemożliwą. Śmierć Falstaffa, umierającego na „potnicę,“ którą miał wystawić na scenie, przeszła tylko w dosyć komiczne opowiadanie. Cała też owa szajka Falstaffa, nie zmieniając charakteru, zaciągnęła tu do regularnego wojska, służy pod królewskim sztandarem.
Pistol, jakkolwiek przedziwny ze swą zamaszystą deklamacyą, którą ludzi straszyć usiłuje, Falstaffa nieboszczyka zastąpić nie może.
Bardzo prosty jest układ sztuki. Autor, który pracował około tych dramatów historycznych na tle dawniejszych prób, od których treści nie mógł odstąpić, na oryginalność budowy nie silił się wcale. Widzowie tych historyi dopominali się u niego osób, scen, rozwinięcia takiego, do jakiego byli nawykli, i poeta niewolniczo trzymać się go musiał. Widzimy to w „The famous Victories“. Całe więc rusztowanie sztuki, cała dramatyzowana kronika, była mu z góry narzuconą, praca jego ograniczać się musiała na stworzeniu z danych elementów rzeczy nowej, żywej, tchnącej prawdą, na charakterach, które uwydatniał, na świeżych barwach, w które przyoblekał swe dzieło.
Henryk V, jakkolwiek Anglia nie odniosła rzeczywistych korzyści ze zwycięstwa jego nad Francyą, był uosobieniem chwały narodowej, tryumfu nad dawnym, zawziętym współzawodnikiem, był podbójcą całego państwa. Dlatego też i dramat opiewający i przedstawiający przygotowania do walki stanowczej, dla Anglików miał i ma wyższą wartość nad inne, był wspomnieniem epoki chwały, heroicznego w dziejach momentu; Szekspir opiewa w nim czynu wielkiego nieśmiertelną pamiątkę.
Jako moralista wskazuje w nim cnoty, które dają zwycięstwo, przywary i błędy ciągnące za sobą klęski. Na dworze i w obozie Francuzów panują: duma, pycha i zaufanie w swej sile, lekkomyślność i nieład; w angielskim powaga, spokój, pokora, niewiara w siebie, a gotowość do poświęcenia bez granic. Francuzi nie wziąwszy jeszcze za oręż, urągają Henrykowi.
Bitwa ta cała, poselstwo przynoszące mu piłki, przypomina starcie Krzyżaków z Jagiełłą pod Grünwaldem, posłańców od Mistrza z mieczami. Henryk V, jak Władysław Jagiełło, ufa Bogu tylko, sprawiedliwości swej sprawy, męstwu tych, co go otaczają. Wojsko jego stanowi jedną spójną całość, on sam jak prosty żołnierz, nie dając się poznać swoim, zowie się ziomkiem jednego z walijskich rycerzy, poufale miesza się z tłumem, brata z nim, tak jak dawniej chętnie zasiadał do jednego stołu z Falstaffem i Pistolem. Do samego końca, do rozmowy z Kasią, swoją narzeczoną, Henryk V jest zawsze sobą, zawsze tym rubasznym, wesołym kmotrem, jakim się nam ukazał w początku. Wiek tylko i dostojność zakreślają mu miarę, której przejść nie powinien.
Szekspir i w tym dramacie ściśle się historyi nie trzyma, ale niewłaściwemby było sądzić go ze stanowiska krytyki historycznej. Główne wypadki, około których się dramat obraca, z dziejów są wzięte; więcej od poety dramatycznego wymagać nie można. Nie będziemy też zapuszczać się w komentarze nad przyczynami wojny, ani ją usprawiedliwiać wykładem praw, jakie do korony mógł rościć Henryk V. Chwila, w której kraj sąsiedni, zamykający w granicach swych lenna angielskie, zostawał w rozterce i niemocy, gdy Karol VI, chory na umyśle, wypuścił z rąk władzę, a nieład panował w miejscu jego, pora ta zbyt była dogodna dla chciwego podboju sąsiada, aby się na usprawiedliwienie napaści nie znalazły stosowne wywody.
Henryk V w roku 1415 gotów już był z wojskiem i flotą wyruszyć przeciwko Francyi, gdy odkryto spisek uknowany na niego. Ryszard Cambridge drugi syn księcia Yorku, stryjeczny brat króla i lord Scroop, najbliżsi Henryka V, największem jego zaszczyceni zaufaniem, stali na czele sprzysiężonych. Szekspir ma ich, wedle kroniki, za przekupionych przez Francyę, chociaż w nich odzywały się też same żądze i warcholstwo, co w poprzednich buntach za Henryka IV. Dom Yorków pragnął obalić Lancastrów, ażeby sam zajął miejsce jego. Podpierano się wywodami genealogicznymi, prawami krwi i rodu.
Chwila, gdy Henryk z przedniejszem rycerstwem wybierał się do Francyi, zdawała się spiskowym najdogodniejszą dla ich zamiarów. Ale sprzysiężenie zostało odkryte w porę, a winowajcy niezwłocznie ukarani.
W sierpniu tysiąc pięćset statków wiozły angielskich rycerzy, strzelców, łuczników, na podbicie Francyi. Po kilkodniowem oblężeniu Hartleur zdobyto, ale mór i choroby wybuchły w obozie i zniszczyły więcej niż francuskie pociski.
Reszty miały już powracać nic nie sprawiwszy, gdy Henryk postanowił stawić wszystko, aby nie odejść ze sromotą. Odesławszy znaczną liczbę chorych do Anglii, sam z resztką, która nie przechodziła 12,000 ludzi, wprost poszedł na nieprzyjaciela.
Znużony żołnierz wdarł się z rozpaczliwem męstwem w sam środek kraju, zguba zdawała się nieuchronną, gdy dwa nierówne zastępy stanęły przed sobą. Heroldowie francuscy zjawili się w obozie, wyzywając do odwrotu lub bitwy.
— Powiedźcie panom waszym — rzekł król — że na ten raz ja ich napastować nie będę, ale jeśli mnie który z nich napadnie, z Bożą pomocą pola mu dostoję. Życzyłbym wam jednak, aby żaden z was nie zmuszał mnie szarej ziemi waszej czerwoną krwią waszą farbować.
W wigilię św. Kryspina, dnia 24 października, wojska się nareszcie spotkały; jedno wycieńczone i znękane, drugie świeże i nieskończenie je liczbą przewyższające.
Pięćdziesiąt tysięcy głów, a w tej liczbie 14,000 rycerzy, stało po francuskiej stronie. W obozie nikt nie wątpił o zwycięstwie, cieszono się niem zawczasu i biesiadowano wesoło. Henryk przyjmował bitwę, ważąc los swój po szalonemu, ale przygotowywał się do niej z rozwagą. Rozstawiono szyki, obrachowawszy się z położeniem; w obozie jego panowało usposobienie rycerskie i zapał spokojny. Wielu spowiadało się i przystępowało do komunii, poczęto od mszy i modlitwy i Bóg dał zwycięstwo tym, co nie swym siłom ufali, ale wielkiej sprawie i potędze ofiary. Król w świecącej zbroi, z hełmem ukoronowanym na głowie, sam ustawił swoich rycerzy w długą linię, nie głębszą nad cztery szeregi.
Z jednej strony stali obszarpani i obłoceni Anglicy, wyglądający na ciurów, z drugiej świetny i świeży, połyskujący zastęp francuski. Ktoś z orszaku Henryka się odezwał:
— A! gdyby tu stanąć dziś mogli wszyscy Anglicy, co oręż dźwignąć są w stanie.
— Ja nie żądam ani jednym więcej nad tych, których mam — odparł król — Bóg i garstce dać może zwycięstwo.
Francuskim wojskom rozkisłe drogi, nieład, zbyt ciężkie uzbrojenie, brak karności odbierały siły. Około jedenastej, pisze kronikarz, król Henryk zawołał:
— Święty Jerzy! Naprzód! — Hetman stary Erpingham w górę wyrzucił buławę i z okrzykiem szeregi posunęły się przeciwko środkowej linii nieprzyjaciela. Na skrzydła działa siały kulami gęstemi. Wśród zgiełku pierwszego starcia, strzelcy piesi, z czem kto miał, popędzili na Francuzów. Lud ten zrobił pierwszy wyłom, którym król z towarzyszącą mu konnicą się wcisnął i padł tak gwałtownie na nieprzyjaciela, iż co żyło, w popłochu, w trwodze, rzuciło się w rozsypkę.
Zamiast się obciążać jeńcami, nie rachując już na okup ich, kazano wszystkich zabijać, aby dalszej nie wstrzymywali walki mnodzy pobrani w niewolę. Pierwsze to złamanie nieprzyjaciela rozstrzygnęło zwycięstwo. Mnóstwo ofiar zostało na pobojowisku, wielu najznakomitszych dostało się do niewoli. Strata Anglików była stosunkowo mało znaczącą, chociaż zapewne nie tak drobną, jak ją Szekspir podaje (25). Jeden książe York (w Ryszardzie II Aumerle) padł ze znakomitszych angielskich rycerzy. Przybycie heroldów po bitwie, nazwisko dane jej od sąsiedniego zamku Agincourt, wszystko to zaczerpnięte z kroniki. Opisuje ona przybycie zwycięzców z łupem do Londynu, wjazd tryumfalny króla witanego przez lud radośnie i skromność mężnego wodza, który nie sobie, ani szczęściu własnemu, ale Bogu przypisywał zwycięstwo, i z niego się nie wynosił.
W dramacie zaraz po tej bitwie następuje pokój i traktat, który został zawarty dopiero po wojnie, ciągnącej się przez lat cztery.
Poeta omija zupełnie powody istotne, dla których dziwny ten układ przyszedł do skutku, niezgody w rodzinie panującej i zemsty za zamordowanego Jana księcia Burgundyi.
Henryk V panował jako rejent we Francyi przez lat dwa, a kronikarze współcześni rozum jego, szlachetność i męstwo wynoszą. Zmarł w roku 1422, w dziewięć miesięcy po narodzeniu mu się dziedzica tronu. Ciało jego przewieziono do Westminsteru, a lud w tradycyach swych o bohaterskim zwycięzcy z pod Agincourt zachował mu rysy te rycerskie, rubaszne, wesołość i przystępność, z jakiemi Henryk występuje od pierwszej młodości.
W kilku scenach Henryka V Szekspir kładzie w usta osób działających całe ustępy francuskie, niekoniecznie poprawne i foremne. Nic nie było łatwiejszego nad oczyszczenie ich z błędów, które wszakże wszyscy wydawcy i tłómacze zachowują jako charakterystykę wieku i pisarza. Tłómacz nasz też nie mógł sobie postąpić inaczej. Szekspira ad usum Delphini oczyszczać, modernizować, łagodzić, czynić go salonowym, byłoby to odjąć cały charakter jego, świadectwo obyczajów wieku, w którym pisał, jednem słowem byłoby to postąpić sobie z nim, jak dawny rząd Neapolu z Pompeją, gdzie wszystkie swobodne wybryki pozalepiano. Cóż stąd wynikło? Oto największa pono krzywda dla epoki chrześcijańskiej, której wybitną cechę, jej czystość i skromność zatarto razem, pogaństwo czyniąc skromnem jak ona. Szekspira też nie umielibyśmy ocenić, ani jego współczesnych, gdybyśmy go w nasz język i wyrażenia przebrali.
W starej sztuce „The famous Victories“ wiele scen, acz niedołężnie, osnutych jest na tej samej treści, zaczerpniętej z Holingsheda.




OSOBY:

Król Henryk V.

Książe Gloucester (Gloster),  bracia królewscy.
Książe Bedford,

Książe Exeter, stryj króla.
Książe York, kuzyn króla.
Hrabiowie: Salisbury, Westmoreland i Warwick.
Arcybiskup Canterbury (Kanterburski).
Biskup Ely.

Hrabia Cambridge (Kembrydż),  spiskowi przeciw królowi.
Lord Scroop (Skrup),
Sir Tomasz Grey,

Sir Tomasz Erpingham, Gower, Fluellen, Macmorris, Jamy (Dżemy), oficerowie armii królewskiej.
Bates, Court, Williams, żołnierze armii królewskiej.
Nym, Bardolf, Pistol, dawniej w służbie Falstaffa, teraz żołnierze armii królewskiej.
Chłopiec, ich sługa.
Herold.
Chór.
Karol VI, król francuski.
Ludwik, delfin.
Książęta: Burgundyi, Orleanu i Bourbon.
Konetabl Francuski.
Rambures i Grandpré, panowie francuscy.
Gubernator Harfleur.
Montjoye (Monżoa), herold francuski.
Ambasadorowie francuscy do króla angielskiego.
Izabella, królowa francuska.
Katarzyna, córka Karola i Izabelli.
Alicya, dama Katarzyny.
Żwawińska, żona Pistola, karczmarka.
Panowie, Panie, Oficerowie, Żołnierze angielscy i francuscy, Posłańcy, Służba.




KRÓL HENRYK V.

AKT PIERWSZY.
(Wchodzi Chór).

Chór.  Kto mi ognistą muzę da, bym wzleciał
Do empirejskiej wyżyny twórczości!
Aktorów książąt, królestwo na teatr,
Królów na widzów bohaterskiej sceny!
Król Henryk wtedy w swej własnej postaci,
Jak Marsby stanął, przy jegoby stopach
Trzy psy na sforze: głód, miecz i pożoga
Czołgiem na jego czekały rozkazy.
Przebaczcie teraz, dostojni słuchacze,
Jeśli zuchwały ale płytki dowcip
Śmie wam przed oczy przedmiot wielkiej treści
Na tak nikczemnem stawić rusztowaniu.
Jakże ten kurnik potrafi pomieścić
Szerokie łany królestwa Francuzów?
To O drewniane byłoby za ciasne[2]
Na same hełmy, które swych piór szumem
Rzuciły postrach na pola Agincourt.
Przebaczcie jednak, bo gdy krzywy znaczek
Na małym świstku, może milion znaczyć,
Niech i my, zero w tym wielkim rachunku,
Wzniesiem się waszej siłą wyobraźni.
Przypuśćcie, że w tym ciasnych murów pasie
Dwa się potężne zmieściły królestwa,

Których dwa czoła dumne i zuchwałe
Rozdziela tylko wązki morza rękaw.
Wy brak zastąpcie myśli waszych siłą,
Jednego męża podzielcie na tysiąc,
I dajcie życie wojskom urojonym.
Gdy wspomnę konie, patrzcie okiem myśli
Na ich kopyta ziemię orające,
Bo wasza tylko może wyobraźnia
Królów tych ubrać, lotem ich przenosić,
Szerokie lądy i czas przeskakiwać,
Lat długich sprawy w godzinie pomieścić.
Ja, Chór, przy chętnej woli waszej łasce
Wypełnię wszystkie historyi tej przerwy.
Teraz, jak Prolog, kończę moje słowo:
Nie sądźcie sztuki naszej zbyt surowo.

SCENA I.
Londyn. Przedpokój w pałacu królewskim.
(Wchodzą: arcybiskup Canterbury i biskup Ely).

Canterb.  Czy wiesz, milordzie, że znowu bil wnoszą,
Co w jedynastym roku panowania
Zeszłego króla, Henryka czwartego,
Byłby przyjęty w izbach parlamentu,
Gdyby go czasów burzliwych wypadki
Nie wymazały z myśli i pamięci?
Ely.  Ale jak opór możemy mu stawić?
Canterb.  Trzeba pomyśleć. Jeśli bil ten przejdzie,
Lepszą połowę naszych włości stracim,
Bo nam zabierze wszystkie posiadłości,
Które pobożni w upłynionych latach
Na rzecz kościoła dali testamentem.
Bil, naszym kosztem, dla króla honoru,
Piętnastu hrabiów każe utrzymywać,
Rycerzy tysiąc pięćset, sześć tysięcy
I dwieście giermków dobrze uzbrojonych;
Na utrzymanie starców i ubogich

Niezdolnych pracą własnych rąk się żywić,
Sto nam szpitalów zaleca opatrzyć;
A do królewskiej corocznie skarbony
Wnieść funtów tysiąc: taka jest treść bilu.
Ely.  Toby nasz puhar do dna wychyliło.
Canterb.  A razem z winem połknęło i puhar.
Ely.  Lecz jaka rada?
Canterb.  Nasz król jest pobożny.
Ely.  I pełny względów dla matki Kościoła.
Canterb.  Inaczej młodość jego nam wróżyła.
Lecz ledwo ojciec jego ducha oddał,
Razem i księcia umarła rozpusta.
Bo od tej chwili, jak niebieski anioł,
Do jego duszy zstąpiła roztropność,
Zatarła ślady grzesznego Adama,
Osobę jego na raj przemieniła,
Niebieskich duchów szczęśliwą siedzibę.
Nigdy się mędrcem nikt tak prędko nie stał;
Nigdy poprawy potok szybszym prądem
Młodości błędów w swej nie uniósł fali;
Nigdy ze smoczą głową zatwardziałość
Swojego tronu prędzej nie straciła,
Jak w naszym królu.
Ely.  Błoga nam przemiana.
Canterb.  Teologicznych rozpraw jego słuchaj,
A zadziwiony w sercubyś twem pragnął,
Żeby monarcha nasz prałatem został;
Słuchaj, jak radzi o publicznej sprawie,
Powiesz, że o niej tylko ciągle myślał;
To znów, gdy wojnę za swój przedmiot weźmie,
Wojenną wrzawę usłyszysz w muzyce;
O polityce jak chcesz go zagadnij,
On ci gordyjski węzeł jej rozwiąże
Jak swą podwiązkę; gdy otworzy usta,
Rozpustny wietrzyk swój lot zatrzymuje,
A niemy podziw w ludzkich siada uszach,
Aby łakomo słów jego pił miody.
Praktyka tylko z doświadczeniem życia

Takiej nauczyć mogła go teoryi.
Pytam zdziwiony, gdzie naukę czerpał,
Gdy w bałamuctwie młode strwonił lata;
W gronie prostaczem, niećwiczonem, płytkiem,
Za bankietami i zabawą gonił;
Nikt go nie widział, w samotnem ustroniu,
Zdala od tłumów pospolitej rzeszy,
Poświęconego książkom i nauce.
Ely.  Wonna poziomka pod pokrzywą rośnie;
Najlepszy owoc dojrzewa najlepiej
W sąsiedztwie roślin podlejszej natury;
Tak i nasz książę swoje rozmyślania
Przykrył zasłoną szalonej rozpusty,
A rozum jego, jako trawa letnia,
Rósł niewidomy śród nocy najrychlej,
Wewnętrznej siły tajemną potęgą.
Canterb.  Tak być musiało, bo dziś cudów niema;
Musim w naturze tłómaczenia szukać
Zjawisk natury.
Ely.  Lecz, dobry milordzie,
Jakby złagodzić ten bil przez gmin izbę
Forytowany? Czy król mu przychylny?
Canterb.  Król zda się sprawie tej być obojętnym,
Na naszą raczej przechylać się stronę,
Niż przeciwników naszych plan popierać.
Gdyż przedstawienia pewne poczyniłem
Królewskiej mości co do konwokacyi
Naszych duchownych i spraw dzisiaj ważnych,
Którem obszernie skreślił, względem Francyi.
Wnieść obiecałem do króla skarbony
Subsydium większe niźli kiedykolwiek
Poprzednim królom dało duchowieństwo.
Ely.  Jakże ofiarę zdawał się przyjmować?
Canterb.  Bardzo łaskawie; lecz brakło mu czasu
Z bacznością, jakiej znaki w nim widziałem,
Słuchać jasnego praw jego wykładu
Do księstw niektórych i do Francyi całej,
Spadłych na niego po dziadku Edwardzie.

Ely.  Jakie przeszkody wykład ten przerwały?
Canterb.  O posłuchanie wówczas właśnie prosił
Francuski poseł, a jak mi się zdaje,
Już wyznaczona nadchodzi godzina.
Czy biła czwarta?
Ely.  Przed chwilą.
Canterb.  Więc idźmy
Tego poselstwa dowiedzieć się treści,
Choć ją, nim Francuz swe otworzy usta,
Mógłbym z domysłu bez trudności orzec.
Ely.  Idźmy; ciekawy jestem posłuchania.

(Wychodzą).
SCENA II.
Londyn. Tronowa sala w zamku królewskim.
(Wchodzą: król Henryk, Gloucester, Bedford, Exeter, Warwick, Westmoreland, służba).

Król Henr.  Gdzie jest dostojny milord Canterbury?
Exeter.  Niema go tutaj.
Król Henr.  Poślij poń, mój stryju.
Westmor.  Czy francuskiego posła mam wprowadzić?
Król Henr.  Jeszcze nie; nim mu damy posłuchanie,
Pragniemy pewne trudności rozwiązać,
Co nas kłopoczą względem nas a Francyi.

(Wchodzą: arcybiskup Canterbury i biskup Ely).

Canterb.  Niech Bóg i jego aniołów zastępy
Twojego strzegą tronu, panie, długo
Ozdobą tronu tego cię zostawią!
Król Henr.  Dzięki wam. — Teraz uczony milordzie
Rzecz prowadź dalej; wyłóż nam sumiennie
I sprawiedliwie, czy prawo Salickie
W francuskich ziemiach obowiązujące,
Mym wymaganiom szkodzi lub pomaga.
Uchowaj Boże, drogi, wierny lordzie,
Byś miał fałszować sąd twój, lub nakręcać,
Albo sumienie twe obarczać grzechem

Na podrobionym fundując tytule
Prawa, niezgodne z czystą, świętą prawdą.
Bo Bóg wie jeden, ilu dzielnych mężów
Krew swą przeleje w obronie zamiarów
Dziś przez wielebność waszą mi natchniętych.
Dobrze się namyśl, zanim nam poradzisz
Miecz wojny zbudzić w pochwie naszej śpiący.
W imię cię Boga zaklinam, bądź baczny!
Bo nigdy dwa tak potężne królestwa
Bez krwi potoków nie starły się w boju;
Każda jej kropla niewinnie wylana,
To jęk o pomstę do nieba krzyczący
Na grzesznym sprawcy, który miecz zaostrzył,
Śmierć śród znikomej siejący ludzkości.
Mów teraz, lordzie, pod takiem zaklęciem,
A ja cię słucham, bo w mem sercu wierzę,
Że słowa twoje w twojem są sumieniu
Jak grzech obmyte w świętego chrztu wodzie.
Canterb.  Więc słuchaj, królu, słuchajcie panowie,
Których poświęcić życie powinnością
Na tronu służbę. Prawom twym do Francyi
Ten jeden tylko zarzut jest zaporą,
Który wywodzą z czasów Faramonda:
„In terram Salicam mulieres ne succedant“,
„Ziem nie dziedziczy Salickich niewiasta“.
Francuzi błędnie tłómaczą, że Francya
Salicką ziemią, że Faramond twórcą
Prawa niewiasty usuwającego
Od wszelkiej ziemi. Właśni ich pisarze
Dowodzą jednak, że Salicka ziemia
Pomiędzy Salą a Elbą jest w Niemczech.
Tam Karol Wielki, pobiwszy Saksonów,
Zostawił część swych Franków na osadę;
Ci, przez pogardę dla germańskich niewiast,
Wskutek nieskromnych u nich obyczajów,
To utwierdzili prawo, że niewiasta
Salickiej ziemi nie może dziedziczyć.
Więc, jak mówiłem, ta Salicka ziemia

Pomiędzy Salą a Elbą leżąca
Po dziś dzień w Niemczech Miśnią się nazywa.
Stąd dowód jasny, że Salickie prawo
Nie dla królestwa Franków napisane.
Francuz Salickiej ziemi nie posiadał,
Jak lat czterysta dwadzieścia i jeden
Po śmierci tego króla Faramonda,
Którego błędnie twórcą prawa mienią;
Faramond bowiem umarł w czterechsetnym
Dwudziestym szóstym roku odkupienia,
A Karol Wielki podbił Saksończyków
I swoich Franków nad Salą posadził
Dopiero w roku osiemsetnym piątym.
Prócz tego, świadczą pisarze francuscy,
Że Pipin, który złożył Childeryka,
Fundował prawa swoje do korony
Jako potomek i dziedzic Blithildy,
A córki króla Franków Klotaryusza
I Hugo Capet, który tron przywłaszczył
Z krzywdą Karola, księcia Lotaryngii,
A jedynego po mieczu następcy
Z rodu cesarza Karola Wielkiego,
By swym tytułom prawne dać pozory,
(Bo rzeczywiście czcze były i puste)
Głosił się księżny Lingary dziedzicem,
Której był ojcem Karloman, a dziadem
Był cesarz Ludwik, a nakoniec Ludwik
Był jednym z synów Karola Wielkiego.
Z tych samych przyczyn, król Ludwik dziesiąty,
Chociaż jedyny, chociaż prawy dziedzic
Przywłaszczyciela Hugona Capeta,
Póty z spokojnem nie nosił sumieniem
Korony Franków, dopóki nie sprawdził,
Że jego babka, piękna Izabella,
Szła w prostej linii z księżny Irmengardy,
Córki Karola, księcia Lotaryngii,
Wzwyż wspomionego; ta przez swe małżeństwo
Znów połączyła z francuską koroną

Ród niewygasły Karola Wielkiego.
Jest więc rzecz jasna jako słońce w lecie,
Że tytuł królów Pipina, Capeta,
Uspokojone skrupuły Ludwika,
Były na prawach kobiet fundowane,
Jak wszystkich królów francuskich do dzisiaj,
Którzy chcą teraz tem Salickiem prawem
Waszej królewskiej mości praw zaprzeczyć
Odziedziczonych w spadku po kobietach.
Wolą w sprzecznościach bez końca się wikłać,
Niż prawnie dowieść swych praw przywłaszczonych
Na tobie, królu i na twoich przodkach.
Król Henr.  Mogęż praw moich bez grzechu dochodzić?
Canterb.  Niech grzech ten, panie, na głowę mą spadnie!
Bo napisane jest w księdze Numeri:
Jeśli syn umrze, niech córka dziedziczy.
O twoją własność upomnij się, królu,
Krwawą chorągiew na wojsk rozwiń czele,
Wywołaj pamięć przodków twych potężnych,
Idź do grobowca twojego pradziada,
Po którym spadło na ciebie dziedzictwo,
Weź w pomoc duszę jego bohaterską,
I duszę twego prastryja Edwarda,
Czarnego księcia, co na Franków ziemi
Roztrącił wszystkie zastępy Francuzów,
Gdy rodzic jego potężny, z pagórka
Patrzył z uśmiechem, jak lwię jego młode
We krwi francuskiej szlachty się kąpało.
Szlachetny rodzie angielski, coś gromił
Twych sił połową całej Francyi dumę,
Gdy druga stała śmiejąc się, bezczynnie,
I obojętnie patrząc na bój krwawy!
Ely.  Wywołaj pamięć tych dzielnych umarłych,
Czyny ich odnów dłonią twą potężną!
Jako ich dziedzic siedzisz na ich tronie;
Krew i odwaga, którą zasłynęli,
W twych płynie żyłach; mój pan wszechpotężny
Jest w swej młodości majowym poranku,

I do rycerskich przedsięwzięć dojrzały.
Exeter.  Wszyscy królowie ziemi, bracia twoi,
Dnia wyglądają, w którym się podniesiesz
Jak lwy krwi twojej, twoi poprzednicy.
Westmor.  Bo wiedzą, że masz prawo, środki, siłę;
I masz je; żaden nie miał król angielski
Bogatszej szlachty, wierniejszego ludu;
Serca ich, tutaj zostawiwszy ciała,
Tam na francuskich polach obozują.
Canterb.  Drogi nasz królu, prowadź tam i ciało,
By krew, miecz, ogień, dały ci, co twoje,
By dobrą sprawę poprzeć, duchowieństwo
Złoży w twe ręce, królu, taką sumę,
Jakiej żadnemu z twoich poprzedników
Nie dało jeszcze nigdy na raz jeden.
Król Henr.  Nie dość się zbroić na francuską wojnę,
Musim i w domu zostawić załogę
Naprzeciw Szkotom, którym się nadarza
Nowych zagonów pomyślna sposobność.
Canterb.  Ludność na kresach, królu mój i panie,
Dość silnym murem dla naszej jest ziemi
Przeciw rabusiom północnej granicy.
Król Henr.  Nie myślę tylko o samych opryszkach,
Lecz się obawiam całej armii Szkotów,
Naszych sąsiadów zawsze niebezpiecznych.
Możecie czytać, że nigdy mój pradziad
Nie ruszył z wojskiem na francuską ziemię,
Żeby na jego bezbronne królestwo
Szkot się nie wylał, jak przez grobli wyłom
Morska się fala całym leje pędem,
Po naszych łanach nie rozniósł pożogi,
Nie groził naszym miastom oblężeniem.
Anglia, z żołnierzy swych ogołocona,
Drżała na złego sąsiada zbliżenie.
Canterb.  Od krzywd zadanych większa była trwoga.
Bo oto przykład z jej dziejów wyjęty:
Gdy jej rycerstwo do Francyi ruszyło,
Gdy owdowiała po wszystkiej swej szlachcie,

Nietylko mogła swe obronić łany,
Lecz króla Szkotów wzięła w samołówkę,
Jak dzikie zwierzę, do Francyi wysłała,
Ażeby sławę Edwarda podwoić
Królewskim jeńcem, a nasze kroniki
Zbogacić skarbem, jako dno jest morskie
Bogate w łupy rozbitych okrętów.
Westmor.  Jest jednak stare prawdziwe przysłowie:
Chcesz Francyę pobić? Łatwiejsza robota
Zacząć od Szkota.
Gdy orzeł Anglia za łupem się uniósł,
Szkocka łasica do gniazda się skrada,
Królewskie jaja wysysa bezpiecznie,
Przykładem myszy, gdy się kot oddali,
Pustoszy więcej niźli połknąć może.
Exeter.  Stąd wniosek: w domu kot powinien zostać.
Nie jest to przecie niezbędna konieczność,
Boć mamy zamki na zamknięcie rzeczy,
A piękne łapki na małych złodziei.
Gdy zbrojne dłonie walczą zagranicą,
Mądra się głowa sama w domu broni,
Bo członki państwa, wielkie, średnie, małe,
Jak instrumenta jednego koncertu,
W jedną harmonię zlewają się razem.
Canterb.  Dlatego niebo człowieka organom
Porozdzielało różne powinności,
A wszystkich praca w ruchu nieustannym
Do wspólnej dąży mety — posłuszeństwa.
Podobnem prawem natury i pszczoły
Dają królestwom naukę porządku,
Bo mają króla i różne urzędy:
Te, niby sędzie, karbów strzegą w domu,
Tamte, jak kupcy, za domem handlują,
Inne, jak żołnierz, uzbrojone żądłem,
Szukają skarbów w pączkach aksamitnych,
Ciężkie zdobyczą, z wesołą muzyką,
Do cesarskiego niosą łup namiotu,
A cesarz, skrzętny w swoim majestacie,

Dogląda swoich brzęczących mularzy
Złote sklepienia w ulu budujących,
Poważnych mieszczan kształtujących miody,
Biednych tragarzy, cisnących się tłumnie
Do ciasnej bramy z kosztownym ładunkiem;
Tymczasem sędzia, z surowem spojrzeniem,
Z złowróżbym brzękiem, bladym każe katom
Na śmierć prowadzić tłum leniwych trutni.
Stąd ciągnę wniosek, że mnogie narzędzia,
Wszystkie mierzące do jednego celu,
Mogą odmienną dosięgnąć go drogą;
Jak strzały, w różnych puszczone kierunkach,
W punkt jeden biją; jak mnogie gościńce
W jednem się spólnie mieście spotykają;
Wszystkie promienie w jednym grzęzną środku;
Tak sił tysiące, różnie działających,
Jedyny mogą osięgnąć wypadek,
Nie szkodząc sobie odmiennem działaniem.
Więc, bez wahania, śpiesz do Francyi, królu,
Na cztery hufce podziel szczęsną Anglię,
Jeden z tych hufców weź z sobą do Francyi,
Na jego widok cała Galia zadrży.
Jeśli my w domu, z trzykroć większą siłą,
Nie potrafimy psa od drzwi odgonić,
To niech nas pożre, niech nasza ojczyzna
Utraci sławę męstwa i mądrości.
Król Henr.  Wprowadźcie teraz poselstwo Delfina.

(Wychodzi dworzanin; Król zasiada na tronie).

Pewni naszego, przy Bożej pomocy
I waszej, członki naszych sił szlachetne,
Lub naszą Francyę zmusim do pokory,
Lub nieposłuszną na proch roztrzaskamy;
Lub tron zasiądziem potężnej monarchii
I księstw jej równych potęgą królestwom,
Lub kości nasze w podłej złożym urnie,
Żadnym pomnikiem w grobie nieuczczone.
Lub czyny nasze rozgłoszą kroniki,
Lub nasz grobowiec, jak Turek niemowa.

Nie będzie w swoich ustach miał języka,
Ani napisu nawet woskowego.

(Wchodzą Ambasadorowie francuscy).

Jesteśmy teraz gotowi wysłuchać
Życzeń naszego kuzyna Delfina,
Bo jak nam mówią, nie w króla imieniu
Lecz w jego, wasze niesiecie poselstwo.
Ambasad.  Czy raczysz, królu, całą nam dać wolność
Do wysłowienia danych nam poruczeń,
Albo czy mamy z daleka napomknąć
Delfina myśli i poselstwo nasze?
Król Henr.  Nie jestem tyran lecz król chrześcijański;
Namiętność moja jest w mej woli więzach
Jak w mych więzieniach zamknięci nędzarze.
Więc mi bez żadnej objawcie ogródki
Delfina myśli.
Ambasad.  Oto treść ich, panie:
Twoje ostatnie do Francyi poselstwo,
Prawem wielkiego twego poprzednika,
Króla Edwarda trzeciego, żądało
Zwrotu księstw pewnych; za całą odpowiedź
Pan nasz polecił oświadczyć ci, królu,
Że zbytnio jeszcze zdradzasz swą młodzieńczość;
Więc przyjacielską daje ci przestrogę,
Że w całej Francyi niema piędzi ziemi,
Którąby można galiardą wyskakać.
Trudno tam, panie, księstwami się raczyć.
Jak stosowniejszy dar do twego smaku,
Tę beczkę skarbów za księstwa ci daje,
Którym uprasza, byś pokój dać raczył.
Te są Delfina francuskiego słowa.
Król Henr.  Co to za skarby, stryju?
Exeter.  Beczka piłek.
Król Henr.  Za krotofilny prezent Delfinowi,
Jak wam, za wasze dziękuję poselstwo.
Gdy do tych piłek przyrządzim rakiety,
Zagramy w Francyi, przy Bożej pomocy,
Grę zdolną berło z króla rąk wytrącić.

Takiego wyzwał do gry przeciwnika,
Że piłki jego podskoki zatrwożą
Francuską ziemię. Łatwo ja pojmuję,
Że się młodości mej urąga szałom,
Nieświadom, jakąm wyciągnął z nich korzyść.
Nigdym biednego angielskiego tronu
Nie cenił zbytnie, zdala też od niego
Całym się oddał szalonej rozpuście,
Boć zwykle ludziom najweselej wtedy,
Gdy są za domem. Niechaj dziś wie Delfin,
Że myślą moją: królem być na prawdę.
Gdy na mym tronie francuskim zasiędę,
Wszystkie wielkości mej rozwinę żagle.
W tym celu na bok majestat złożyłem,
Niby wyrobnik ciężko pracowałem;
Ale tam, w takiej pokażę się chwale,
Że Francya blasku mego nie wytrzyma,
A na mój widok sam Delfin oślepnie.
Krotofilnemu powiedzcie też księciu,
Że ten żart piłki na kule przemienił,
Że na swą duszę straszny włożył ciężar
Mściwych spustoszeń, co z niemi polecą.
Drwiny te wydrwią mężów wdów tysiącom,
A matkom synów; mury zamków skruszą;
Nieurodzone jeszcze pokolenia
Przeklinać będą ten żarcik Delfina.
Lecz wszystko będzie wedle Bożej woli,
Ja też do Boga sądu apeluję.
Powiedzcie w Boże imię Delfinowi,
Że idę mścić się wedle sił mych miary,
I podnieść rękę w praw moich obronie.
Idźcie w pokoju; to jeszcze dodajcie,
Że żart ten znakiem płytkiego dowcipu,
Który łez więcej niż śmiechu wywołał. —
Dać im bezpieczny konwój. Bądźcie zdrowi!

(Wychodzą posłowie).

Exeter.  Poselstwo było wesołe.
Król Henr.  Ten co je posłał, zrumieni się za nie.

A więc, panowie, nie traćmy godziny,
Lecz do wyprawy gotujmy się naszej;
Bo Bóg jest teraz pierwszą moją myślą,
A Francya drugą. Zbierajmy więc siły,
Nic nie pomińmy, coby mogło dodać
Skrzydłom zamiarów naszych więcej pierza,
A da Bóg, wkrótce wybije godzina,
U ojca jego drzwi skarcę Delfina;
Niechże dziś każdy, co mą krzywdę czuje,
Do tego celu myśli swe skieruje.

(Wychodzą).



AKT DRUGI.
(Wchodzi Chór).

Chór.  Wszystka angielska młodzież w ogniu teraz,
W skrzyniach zamknięte jedwabne rozkosze;
To czas płatnerzy; w piersiach wszystkich mężów
Jedyną panią myśl teraz honoru;
Przedają łany, by kupić rumaka.
Idąc śladami wszech królów zwierciadła,
Każdy ma Anglik skrzydła jak Merkury;
Nadzieja bowiem nad głową nam leci,
Miecz jej owity, od szpicy do gardy,
Wiankiem królewskich koron, mitr książęcych
Przyobiecanej nagrody królowi
I jego mężom. Francuz uprzedzony
O wszystkich groźnej wyprawy przyborach,
Drży cały w strachu, bladą polityką
Chciałby odwrócić angielskie zamachy.
Anglio, wewnętrznej wielkości twej wzorze,
Jak drobne ciało z wielką w piersiach duszą,
Co na honoru głos mogłabyś spełnić,
Gdybyś wyrodnych nie spłodziła dzieci!

Ale patrz, Francya w twem znalazła łonie
Gniazdo serc pustych, które zdrady złotem
Napełnia skrzętnie; trzech ludzi zepsutych,
Pierwszy z nich Ryszard hrabia Cambridge, drugi
Lord Scroop of Masham, sir Thomas Grey trzeci
Z Northumberlandu, za francuskie złoto
Zawarli układ z przelękłym Francuzem,
Że z rąk ich król nasz (jeżeli potrafią
Zdrada i piekło obietnic dotrzymać)
Zginie w Southampton, nim na okręt wsiądzie.
Bądźcie cierpliwi, a czas i odległość
W śpiesznym pochodzie sztuka nasza skróci.
Już odebrali złoto, dali słowo,
Król już opuścił stolicę, a scenę
Musimy teraz do Southampton przenieść,
I tam, słuchacze, zasiądziecie ławy.
Stamtąd bezpiecznie popłyniecie z nami
Do brzegów Francyi, i z nami wrócicie.
By wam spokojną zapewnić żeglugę,
Zaczarujemy ciasne mórz rękawy,
Zrobim, co można, by nikt z naszych gości
Morskiej choroby nie uczuł tu mdłości;
Lecz was w Southampton nie wprzód powitamy,
Aż król stolicy swej opuści bramy.

SCENA I.
Eastcheap.
(Wchodzą: Nym i Bardolf).

Bardolf.  Kapralu Nym, szczęśliwe spotkanie.
Nym.  Dzień dobry, poruczniku Bardolfie.
Bardolf.  No, jakże? Czy chorąży Pistol zawsze twoim przyjacielem?
Nym.  Co do mnie, nie dbam o to. Niewiele ja mówię, ale jak się nadarzy pora, to pogadamy. Ale będzie, co będzie. Nie śmiem bić się, ale przymrużę oczy, a nadstawię moje żelazo; zwyczajna to klinga, ale cóż z tego? Dość jeszcze dobra, żeby upiec na niej kawałek sera, a wytrzyma zimno tak dobrze, jak szabla innego żołnierza, i na tem koniec.
Bardolf.  Zapłacę wam śniadanie, żeby was pogodzić, i jak trzej ślubni bracia popłyniemy do Francyi. Zgódź się na to, dobry kapralu Nymie.
Nym.  Na uczciwość, będę żył, jak będę mógł długo, o tem niema wątpliwości, a jak nie będę mógł żyć dłużej, zrobię, co będzie można; to moje ostatnie słowo i kwita.
Bardolf.  Rzecz to pewna, kapralu, że wziął za żonę Elżbietkę Żwawińską; a i to pewna, że cię dziewka pokrzywdziła, boć byliście zaręczeni.
Nym.  Nie wiem, co powiedzieć; rzeczy być muszą, jak mogą; ludzie mogą też spać, a spiąc mieć gardła przy sobie; ale, jak to powiadają, noże mają ostrza. Być musi, jak być może; choć cierpliwość zmęczoną jest szkapą, jeszcze pokłusuje. Musi się to jednak skończyć, tylko jak, nie mogę powiedzieć.

(Wchodzą: Pistol i pani Żwawińska).

Bardolf.  Oto zbliża się chorąży Pistol ze swoją żoną. Dobry kapralu, bądź cierpliwy. — Jakże zdrowie, mości gospodarzu Pistolu?
Pistol.  Ha, podły kądlu, zwiesz mnie gospodarzem?
Klnę się na dłoń tę, gardzę tem nazwiskiem;
I lokatorów trzymać już nie będzie
Moja Elżbietka.
Żwawińska.  Nie, na uczciwość, nie będzie już dłużej; boć nie możemy dać stołu i mieszkania jakiemu tuzinowi lub mendlowi szlachcianek, które zarabiają uczciwie na chleb igiełkami, żeby zaraz nie pomyślano, że trzymamy zamtuz. (Nym dobywa szabli). Matko Przenajświętsza, kogóż to widzę? Toć wnet zobaczymy rozmyślne cudzołóztwo i mężobójstwo.
Bardolf.  Dobry poruczniku! dobry kapralu! tylko tu zachowajcie się spokojnie.
Nym.  Figa!
Pistol.  Figa dla ciebie, psie islandzki; ty ze stojącemi uszyma kądlu islandzki.
Żwaw.  Dobry kapralu Nymie, pokaż swoje męstwo i schowaj oręż do pochwy.
Nym.  Wynoś mi się stąd natychmiast; chciałbym pogadać z tobą solus. (Wkłada oręż do pochwy).
Pistol.  Co? solus, kądlu? O żmijo nikczemna!
To twoje solus na twarz ci odpluwam,
Solus w twe zęby, solus w twoje gardło,
W twe brzydkie płuca i solus w twój kałdun,
Co gorsza nawet w twoją brudną gębę!
Twe solus w własne twe odsyłam trzewia.
Kurek Pistola już jest odwiedziony,
Łysk jego strzału niedługo zobaczysz.
Nym.  Nie jestem ja Barbasonem[3], nie potrafisz mnie zakląć. Mam chętkę łupnąć cię, jak należy. Byleś grubsze słowo przebąknął, wyczeszę cię moim rapirem aż miło. Jeśli chcesz przespacerować się ze mną, jestem gotów podłechtać ci trochę kiszki, żeby się przyzwoicie wyrazić, i to jest sens moralny mojej historyi.
Pistol.  Nędzny junaku, szalony pachołku,
Grób się otwiera, śmierć zbliża się chciwa,
Więc giń! (Pistol i Nym dobywają szabel).
Bardolf.  Słuchajcie mnie, słuchajcie! Kto pierwszy cios zada, naszpikuję go moją szablą po samą gardę, jakem żołnierz (dobywa szabli).
Pistol.  Zaklęcie zdolne furyę ułagodzić.
Daj mi pięść twoją, daj mi przednią łapę,
Bo duch twój wielki.
Nym.  Poderżnę ci gardło prędzej albo później, żeby się jasno wytłómaczyć, i to jest sens moralny mojej historyi.
Pistol.  Coupe de gorge, mówisz? Więc znów cię wyzywam,
O psie kreteński! chcesz mi żonę zabrać?
Idź do szpitala i z tej beczki hańby
Z rodu Kressydy parszywą weź kanię;
To twoja żona, imię jej Teresa
Drzej-Prześcieradło; ja chcę i mieć muszę
Quondam Żwawińską za moją samicę.
Pauca, dość na tem; ruszaj! nogi za pas.

(Wchodzi Paź).

Paź.  Mości gospodarzu Pistolu, śpiesz co prędzej do mojego pana z twoją gospodynią; bardzo on chory i chciałby się położyć. Dobry Bardolfie, wsuń twoją facyatę między jego prześcieradła i zastąp szkandelę, bo na uczciwość bardzo on chory.
Bardolf.  Precz stąd, hultaju!
Żwaw.  Daję słowo, lada dzień będzie z niego pudyng dla wron; król rozdarł mu serce. Dobry gospodarzu, śpieszmy do domu. (Wychodzą: pani Żwawińska i Paź).
Bardolf.  No, dalej, czy uda mi się was pogodzić? Musimy razem płynąć do Francyi. Co u dyabła, czy mamy sobie z nożami siedzieć na gardle?
Pistol.  Niech fale ryczą, dyabli na żer wyją.
Nym.  Czy mi zapłacisz ośm szylingów, które w zakład do mnie przegrałeś?
Pistol.  Podły niewolnik tylko płaci długi.
Nym.  Ja jednak mieć muszę, co moje, i to jest sens moralny mojej historyi.
Pistol.  Niech bój rozstrzygnie; dobądź twojej szabli.
Bardolf.  Na ten oręż, który z was pierwszy cios zada, z mojej ręki zginie; na ten oręż, z mojej ręki.
Pistol.  Rzecz wielkiej wagi, przysięga na oręż
Spełnić się musi.
Bardolf.  Kapralu Nymie, jeśli chcesz być jego przyjacielem, bądź jego przyjacielem; jeśli nie chcesz, to bądź i moim także nieprzyjacielem. A teraz, proszę cię, włóż szablę do pochwy.
Pistol.  Imperyała dostaniesz natychmiast,
Dam ci w dodatku butelkę likworu;
Niech nas jednoczy przyjaźń i braterstwo;
Ja żyć przez Nyma, Nym przeze mnie będzie.
Czy dobry projekt? Będę markietanem,
Nasze dochody urosną w obozie.
Daj rękę.
Nym.  A będę miał mojego imperyała?
Pistol.  Brzęczącą monetą uczciwie zapłaconego.
Nym.  To i dobrze, i to jest sens moralny mojej historyi.

(Podają sobie ręce. — Wchodzi pani Żwawińska).

Żwaw.  Jeśli was kobiety rodziły, idźcie prędzej do sir Johna. Ach, biedne serduszko! Tak go wytrzęsła codzienna zimnica, że aż patrzeć na niego smutno. Kochani ludzie, śpieszcie do niego.
Nym.  Król wylał cały swój zły humor na rycerza, to cały sekret.
Pistol.  Tak, Nymie, szczytną powiedziałeś prawdę:
Złamane jego serce i wzmocnione.
Nym.  Król nasz, król to dobry; ale ludzie są, jak być mogą; każdy ma swoje humory i wybryki.
Pistol.  Ponieśmy nasze kondolencye rycerzowi, bo nam, moje jagniątka, jeszcze się nie chce umierać. (Wychodzą).

SCENA II.
Southampton. Izba radna.
(Wchodzą: Exeter, Bedford, Westmoreland).

Bedford.  Król zbyt jest śmiały, ufając tym zdrajcom.
Exeter.  Za chwilę będą przyaresztowani.
Westmor.  Jaka pogoda i spokój w ich twarzy!
Rzekłbyś, że wierność w piersiach ich zasiadła,
Koronowana lojalności wieńcem.
Bedford.  Król zna ich plany z przejętego listu,
O czem żadnemu ani się marzyło.
Exeter.  Żeby mąż, co z nim w jednem łożu sypiał,
Którego strawą swoich łask przesycił,
Żeby mąż taki za francuskie złoto
Swego monarchy życie zdradnie przedał!

(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, Scroop, Cambridge, Grey, Lordowie, Służba).

Król Henr.  Wiatry ucichły, czas na okręt siadać.
Dobry mój lordzie Masham, lordzie Cambridge
I ty, rycerzu dajcie mi swe zdanie,

Czy waszym sądem zdołają me siły
Wyrąbać drogę przez zastęp francuski,
Dokonać dzieła, które im przeznaczam?
Scroop.  Byle mąż każdy swą powinność spełnił.
Król Henr.  O tem nie wątpię; jestem bowiem pewny,
Że niema serca na moich okrętach,
Coby nie biło jednem ze mną czuciem:
Że nie zostawiam jednego za sobą,
Które tryumfu nie życzy mej sprawie.
Cambr.  Nigdy bojaźnią większą i miłością
Król żaden swoich nie natchnął poddanych;
Mojem też zdaniem, niema na tej ziemi
Jednego męża, coby w niepokoju
Pod cieniem berła twojego spoczywał.
Grey.  To prawda. Wszystkie twego ojca wrogi
Żółć utopiły w miodzie, by ci służyć
Sercem lepionem z wiary i zapału.
Król Henr.  Mamy też słuszne wdzięczności powody.
Dłoń wprzódy moja służby swej zabędzie,
Nim ja zapomnę zasługom wypłacić,
Com wedle miary i wagi im winien.
Scroop.  Mąż każdy stali da hart swoim żyłom,
Nadzieja będzie mozołów ochłodą.
Ciągłą podnietą do gorliwej służby.
Król Henr.  I ja tak myślę. Stryju Exeterze,
Wypuść żołnierza aresztowanego
Wczora za słowa dla mnie obelżywe.
Chwila rozwagi zmusza mnie przypuścić,
Że zbytek wina rozpasał mu język:
Więc mu przebaczam.
Scroop.  Wielka to łaskawość,
Ale zarazem ufność nieroztropna.
Ukarz go królu, bo jego bezkarność
Łatwo wywoła nowych naśladowców.
Król Henr.  O nie, pozwólcie być mi miłosiernym.
Cambr.  Będziesz nim, królu, karząc winowajcę.
Grey.  Dasz wielkiej łaski dowód, dając życie
Po wymierzeniu zasłużonej kary.

Król Henr.  Wasza troskliwość o me bezpieczeństwo
Zbyt ciężko tłoczy biednego nędznika.
Jeśli przymrużyć nie wolno mi powiek
Na błąd pijaństwem tylko wywołany,
Jak muszę oczy otworzyć szeroko,
Gdzie wielka zbrodnia, długo przeżuwana
Stanie przede mną! — Przebaczam mu jednak,
Choć Scroop, Grey, Cambridge przez zbytek miłości
I troskliwości o naszą osobę,
Kary chcą jego. — Co do spraw francuskich,
Gdzie są wybrani przez nas komisarze?
Cambr.  Ja pierwszy, królu; dałeś mi rozkazy
Zgłosić się dzisiaj po moje instrukcye.
Scroop.  Mnie także, panie.
Grey.  I mnie, mój monarcho.
Król Henr.  Ryszardzie, hrabio Cambridge, to są twoje;
A to są twoje, Scroopie, lordzie Masham;
I ty rycerzu Greyu z Northumberland,
Weź także swoje. Czytajcie je, proszę,
A zobaczycie, że znam waszą wartość. —
Westmorelandzie, stryju Exeterze,
Płyniem tej nocy. — Cóż to jest, panowie?
Cóż to w instrukcyach waszych znaleźliście,
Żeście pobledli? Patrzcie na ich twarze!
Patrzcie! ich lica w papier się zmieniły.
Co w piśmie stoi, że was tak przeraża,
I krew z waszego wygania oblicza?
Cambr.  Wyznaję błąd mój i na twoją łaskę
Zdaję się, królu.
Grey.  Scroop.My o nią błagamy.
Król Henr.  Przed krótką jeszcze chwilą miłosierdzie
W mych piersiach żyło; wyście je zabili.
O miłosierdziu mówić wstyd wam broni,
Bo wasze słowa ciskają się na was,
Jak wściekły brytan na własnego pana.
Patrzcie, książęta, szlachetni panowie,
Na te potwory angielskie. To Cambridge;
Wiecie, jak była chętną miłość nasza

Sypać na niego dostojeństw honory,
A on, za kilka sztuk złota bez wagi
Francuskim wrogom przysiągł nierozważnie
Zabić nas w Hampton: tą samą przysięgą
Rycerz ten, równie łask naszych uczestnik,
Związał się także. Lecz ach, co ci powiem
Ty, lordzie Scroopie, nieludzka istoto,
Potworna, dzika, okrutna, niewdzięczna!
Tyś klucze nosił mych wszystkich zamiarów,
Duszy mej znałeś najgłębsze tajniki,
Prawie, że mogłeś na złoto mnie przekuć,
Gdybyś z osoby mej chciał zyski ciągnąć;
I mógłże pieniądz, obcą dany ręką,
Wydobyć z ciebie jedną złości iskrę
Choćby mój jeden palec zdolną sparzyć?
To tak potworne, że choć jasna prawda
Tak w oczy bije, jak na bieli czarność,
Ledwo, że moje widzą to źrenice.
Zdrada z morderstwem zawsze idą parą,
Jak jarzmo dyabłów, pod spólną przysięgą
Do tak pewnego celu zmierzających,
Że zadziwienie krzyku nie wydało;
Lecz ty, na przekór rachubom rozumu,
Zmusiłeś pierwszy zdumienie i podziw
Iść za śladami zdrady i morderstwa.
Ten dyabeł chytry, który cię opętał,
Pierwszeństwa palmę w piekle on osięgnął,
Bo inne dyabły do zdrady wiodące
Latają skrzętnie potępienia szatę
Z szmat i gałganków, noszących na sobie
I jasną farbę i pozory cnoty;
Lecz ten, co ciebie w tę sprawę uwikłał,
Do zdrady popchnął, za jedyny powód
Dał ci chęć zyskać niecny tytuł zdrajcy.
Gdyby ten szatan, który cię odurzył,
Lwim krokiem ziemię obiegł tę szeroką,
Mógłby do pustyń Tartaryi powrócić
I pułkom dyabłów powiedzieć: nie, nigdy,

Nigdy mi jeszcze tak łatwo nie było
Duszę zwieść ludzką jak tego Anglika.
Jakżeś zaraził ufności słodycze
Jadem podejrzeń! Ten wiernym się zdaje?
I tyś się zdawał; ten mądrym, poważnym?
I tyś się zdawał; tego ród szlachetny?
Twój był nim równie; ten zda się pobożny?
I tyś się zdawał; ten jest wstrzemięźliwy,
Jest panem swego gniewu i radości,
W myślach niezgięty, głuchy na krwi krzyki,
Cały odziany skromnej cnoty płaszczem,
Ócz nie biorący za świadków bez ucha,
A nie wierzący żadnemu bez próby?
Tys miał tych wszystkich cnót wszystkie pozory.
Twój też upadek plamę tu zostawia,
Która wybije piętno podejrzenia
Na wszystkich ludzkich przymiotów dziedzicu.
Płakać po tobie będę, bunt twój bowiem
Zda mi się drugim człowieka upadkiem. —
Zbrodnia ich jawna, oddajcie ich strażom,
Niech zdadzą liczbę z swych czynów przed prawem,
A ich zamachom niechaj Bóg przebaczy!
Exeter.  Aresztuję cię, jako winnego zbrodni stanu, Ryszardzie hrabio Cambridge.
Aresztuję cię, jako winnego zbrodni stanu, Henryku lordzie Scroop of Masham.
Aresztuję cię, jako winnego zbrodni stanu, Grey rycerzu z Northumberland.
Scroop.  Bóg sprawiedliwy odsłonił nasz spisek;
Zbrodnia mnie moja więcej niż śmierć boli,
A jeśli gardłem płacę moją winę,
Racz mi przebaczyć, królu mój i panie.
Cambr.  Co do mnie, pieniądz Francyi mnie nie uwiódł;
Jeślim go przyjął, to tylko jak środek
Do łatwiejszego celów mych dopięcia.
Dzięki jednakże Bogu, że zmarniały;
Cieszyć się z tego będę śród męczarni.
Niech mi przebaczy Bóg i ty, mój królu!

Grey.  Nigdy z odkrycia niebezpiecznej zdrady
Wierny poddany nie cieszył szczerzej,
Jak ja się cieszę, że myśl ma występna
Do zamierzonej nie dobiegła mety.
Nie głowie, królu, lecz zbrodni mej przebacz!
Król Henr.  Bóg w miłosierdziu swem niech wam przebaczy!
Oto wasz wyrok: knowaliście spiski
Przeciwko naszej królewskiej osobie,
Z nieprzyjacielem zawarli przymierze,
I śmierci naszej przyjęli zadatek,
Waszego króla chcieliście zaprzedać,
Książąt i panów jego dać w niewolę,
Poddanych jego na łup i pogardę,
Jego królestwo wydać na rabunek.
Za krzywdy nasze zemsty nie szukamy,
Lecz powinnością naszą pilnie czuwać
Nad bezpieczeństwem naszego królestwa,
Które rozwalić było waszą myślą;
Więc was oddaję pod praw jego wyrok.
Pod miecz katowski idźcie stąd, nędzniki!
Niech wam udzieli Bóg w swem miłosierdziu
Na gorycz śmierci pokorną cierpliwość,
A skruchę szczerą za knowaną zbrodnię!
Wiedźcie ich, straże. (Wychodzą spiskowi pod strażą).
A teraz, panowie,
Czas już do Francyi. Da Bóg, ta wyprawa
Dla mnie i dla was będzie chwały źródłem.
Zwycięstwa mamy nadzieje niepłonne,
Gdy bożą łaską niebezpieczna zdrada,
Która przy drodze czatowała na nas,
Aby kwiat chwały naszej w pączku zwarzyć,
Tak na jaw wyszła; teraz, nie wątpimy,
Że na gościńcu naszym zawad niema.
Naprzód więc, moi kochani rodacy!
Zastępy nasze bożej zdajmy pieczy
I płyńmy, jednej nie zwlekając chwili.
Naprzód! Na tronie francuskim zasiędę
Albo i królem Anglii też nie będę. (Wychodzą).

SCENA III.
Londyn. Gospoda pani Żwawińskiej w Eastcheap.
(Wchodzą: Pistol, pani Żwawińska, Nym, Bardolf i Paź).

Żwaw.  Pozwól mi, słudziuchny mój mężulku, do Staines cię odprowadzić.
Pistol.  Nie, bo me męskie boleje dziś serce.
Krzep się, Bardolfie! Nym, zbudź twą chełpliwość!
A i ty, paziu, nastrzęp twoje męstwo!
Bo Falstart umarł i musim go płakać.
Bardolf.  Chciałbym mu towarzyszyć, gdziekolwiek on poszedł, do nieba czy do piekła.
Żwaw.  O, nie, niema wątpliwości, nie do piekła. On jest na łonie Artura, jeśli kiedykolwiek człowiek dostał się na łono Artura. Prześliczny miał koniec, i świat tak opuścił, jak dziecko dopiero co ochrzczone. Skonał akurat między dwunastą a pierwszą, właśnie gdy morze opadać zaczynało; bo jak go zobaczyłam zbierającego koło siebie prześcieradła i bawiącego się kwiatami, i uśmiechającego się do kończyn swoich palców, wiedziałam, że jedna mu tylko została droga, bo nos jego był ostry jak pióro, a mamrotał coś tam o zielonych polach. Jakże ci, sir Johnie? mówię, człowieku, nabierz trochę serca. Ale on zawołał: Boże! Boże! Boże! trzy albo cztery razy. Ja więc, żeby go pokrzepić, radzę mu, żeby nie myślał o Bogu, bo, zdaniem mojem, nie przyszła jeszcze chwila, aby podobnemi kłopotać się rzeczami; więc on zażądał, aby mu więcej kołder położyć na nogi; wsunęłam rękę do łóżka, pomacałam je, były zimne jak kamień; więc pomacałam kolana, i wyżej, i coraz wyżej, ale wszystko było zimne jak kamień.
Nym.  Powiadają, że krzyczał coś o winie.
Żwaw.  To prawda.
Bardolf.  I o kobietach.
Żwaw.  Nie, tego nie słyszałam.
Paź.  A krzyczał jednak, i powiedział, że wszystkie były wcielonemi dyablicami.
Żwaw.  Nie lubiał on cielistego koloru; kolor ten był mu przeciwny.
Paź.  Powiedział jednego razu, że go dyabli porwą za kobiety.
Żwaw.  To prawda, że czasami był szorstki dla kobiet, ale tylko kiedy był rumatyczny, a wtedy gadał o babilońskiej wszetecznicy.
Paź.  A czy pamiętacie, jak widząc pchłę siedzącą na nosie Bardolfa, powiedział, że to była czarna dusza w piekle gorejąca?
Bardolf.  Dobrze, dobrze; wypaliło się już drzewo, które ten ogień podsycało; i pomyśleć, że to jest całe bogactwo, które na jego służbie zebrałem.
Nym.  Czy ruszamy w drogę? Król wypłynie z Southampton.
Pistol.  Idźmy! — Kochanko, daj mi twoje usta;
Strzeż ruchomości i nieruchomości;
Rządź się rozsądkiem; niech twem będzie hasłem:
„Pij, lecz wprzód zapiać;“ nie ufaj nikomu,
Słomą przysięgi ludzkie, a opłatkiem
Ludzka jest wiara; moja gołąbeczko,
Pies to najlepszy, co się wabi Łapaj;
A więc caveto niech twym będzie rajcą.
Teraz idź z Bogiem! Rozjaśń twe kryształy.
A my, do Francyi, towarzysze broni!
Bądźmy, koledzy, jak końskie pijawki:
Ssać, do ostatniej ssać ich krwi kropelki.
Paź.  Ale to niezdrowy pokarm, jak powiadają.
Pistol.  Dotknijcie delikatnych jej ustek, i marsz!
Bardolf.  Bądź zdrowa gospodyni! (całuje ją).
Nym.  Ja pocałować nie mogę, i to jest sens moralny mojej historyi; ale bądź zdrowa!
Pistol.  Pokaż się dobrą gospodynią; miej oko na wszystko, to ci nakazuję.
Żwaw.  Szczęśliwa droga! Bądźcie zdrowi!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Francya. Sala w pałacu króla francuskiego.
(Wchodzą: Król Francuski z orszakiem, Delfin, książe Burgundyi, Konetabl i inni).

Król Fr.  Anglik więc z całą ciągnie na nas siłą,
Toć powinnością jest moją królewską
Wystąpić dzielnie w obronie mej ziemi.
Książęta Berry, Bretanii, Brabantu
I Orleanu, i ty, mój Delfinie,
Śpieszcie co prędzej, naszych miast granicznych
Wzmocnijcie mury, opatrzcie załogi,
Bo Anglik wściekły zbliża się jak woda
Kręgami wiru potężnego ssana.
Opatrzną pilność nakazuje trwoga,
Niedawny przykład na pustkowiach naszych
Przez zaniedbane zostawiony pułki
Króla Anglików.
Delfin.  Potężny mój ojcze,
Słuszna się zbroić przeciw napastnikom,
Boć gdyby nawet nie było zaczepki,
Kraj niepowinien ociężeć pokojem;
Jego fortece, składy i zaciągi
Należy zawsze w gotowości trzymać,
Jakby wybuchnąć jutro miała wojna.
Słuszna, powtarzam, byśmy wszyscy biegli
Obejrzeć chore, słabe strony Francyi;
Tylko niech trwoga z ócz nam nie wygląda;
Idźmy, jakgdyby dobiegły nas wieści,
Że Anglia cała na Zielone Świątki
Tańczy moreskę; wiem bowiem, mój królu,
Iż jej dziś berło tak dziwacznie trzyma
Pusty, szalony, roztrzepany młodzik,
Że swem zjawieniem nie może siać trwogi.
Konetabl.  Stój, stój Delfinie, mylnie o nim sądzisz.
Zapytaj posłów niedawno przybyłych,
Z jaką powagą mowy ich wysłuchał,

Jakich go radzców koło otaczało;
Jak w odpowiedziach skromny, ale razem
Jak nieugięty w swem postanowieniu.
A przyznasz książę, że dawna pustota
Była zewnętrzną Brutusa postacią,
Płaszczem szaleństwa słoniącego mądrość,
Jak gnojem kryje korzonki ogrodnik,
Co mają pierwsze kiełkować i kwitnąć.
Delfin.  Nie, Konetablu, błędne twoje zdanie;
Lecz mniejsza o to, jaki sąd masz o nim.
Gdzie sprawa idzie o kraju obronę,
Lepiej przesadzać siły nieprzyjaciół,
Żeby w potęgę urosła obrona.
Skąpstwo w tej sprawie jest głupotą sknery,
Co płaszcz zmarnował, szczędząc piędzi sukna.
Król Fr.  Tak jest, przypuśćmy, że Henryk jest silny,
I do odporu zbrójmy się potężnie.
Ród jego naszem karmił się już ciałem,
Z tego samego i on idzie rodu,
Który nas dosiągł na najskrytszych drogach,
Czego jest świadkiem hańba ta pamiętna,
Kiedy w fatalnem pod Crécy spotkaniu
Nasi książęta w czarne wpadli ręce
Edwarda Walii, Czarnego książęcia.
Gdy ojciec jego, stojący na wzgórzu,
Jasnego słońca otoczony wiankiem,
Na swe nasienie patrzał bohaterskie,
Widział z uśmiechem, jak trzaskał prawicą
Natury dzieła i kształty lepione
Od lat dwudziestu przez Boga i ojców
Swoich francuskich. Zwycięskiego szczepu
Jest to latorośl, wolno się jest lękać
Jego przeznaczeń i wrodzonej siły. (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Króla Anglików Henryka posłowie
O posłuchanie proszą.
Król Fr.  Niechaj wejdą,
Swe wypowiedzą zlecenia natychmiast.

(Wychodzi posłaniec i kilku panów).

Wartko, widzicie, polowanie idzie.
Delfin.  Odwróć się tylko, a zatrzymasz pogoń.
Najgłośniej bowiem psy tchórzliwe grają,
Gdy zwierz, któremu niby grożą śmiercią,
Zmyka przed nimi. Królu mój, Anglików
Odpraw co prędzej; niechaj się dowiedzą
Jakiej monarchii jesteś przewodnikiem.
Mniej godnym wzgardy grzechem miłość własna,
Niż zaniedbanie własne.

(Wchodzą panowie z Exeterem i jego orszakiem).

Król Fr.  Czy przychodzisz
Od króla Anglii, a naszego brata?
Exeter.  Tak jest; on takie śle ci pozdrowienie:
Wzywa cię, panie, w imię Wszechmocnego,
Abyś zdjął z siebie pożyczaną chwałę,
Która natury i narodów prawem,
I łaską nieba jemu i następcom
Jego należy, francuską koronę
I przywiązane czasu poświęceniem
Do tej korony prawa i honory.
Żeby ci dowieść, że jego żądanie
Nie jest wątpliwych przypuszczeń następstwem
W robaczych dziurkach czasu wyszukanych,
Lub znalezionych w prochu zapomnienia,
Śle ci to drzewo genealogiczne,
W gałązkach wszystkich dowodami wsparte;

(oddaje papier)

Żąda, byś pilnie przejrzał ten rodowód,
A gdy dowody znajdziesz tam niezbite,
Że w prostej linii idzie od monarchy
Sławnego z sławnych, Edwarda trzeciego,
Wzywa cię, żebyś twą koronę złożył,
Oddał królestwo dzisiaj przywłaszczone
Prawemu tronu Francyi dziedzicowi.
Król Fr.  A co nastąpi, jeśli nie usłucham?
Exeter.  Co? krwawy przymus; bo choć na dno serca
Koronę schowasz, i stamtąd ją wyrwie.
Dlatego zbliża się król Henryk piąty

Wśród burz, piorunów i trzęsienia ziemi,
Jak drugi Jowisz, przymusić gotowy,
Jeśli wezwanie będzie bezskuteczne.
Na miłość Boga raz cię jeszcze wzywa:
Oddaj koronę, ulituj się, panie,
Nad biednym ludem; śmierć bowiem łakoma
Swoje otwiera już ogromne paszcze;
Na twą on głowę ciska i łzy wdowie,
I sierot jęki, potok krwi poległych,
I dziewic łkania; spór ten bowiem połknie
Mężów, kochanków i ojców tysiące.
Te są żądania, te są groźby jego,
I to jest koniec mojego poselstwa.
Jeżeli jednak Delfin jest przytomny,
Mam dlań osobne jeszcze pozdrowienie.
Król Fr.  Co do nas, weźmiem rzecz tę na rozwagę
I jutro naszą damy ci odpowiedź,
Abyś ją poniósł angielskiemu bratu.
Delfin.  Co do Delfina, stoję tu za niego;
Co mu przynosisz?
Exeter.  Wzgardę i wyzwanie,
Wszystkie obelgi, byleby przystały
Wielkiemu panu, który je przesyła,
Boś wszystkich godzien; jeżeli twój ojciec,
Wymagań naszych śpiesznem wykonaniem
Goryczy twoich szyderstw nie osłodzi,
Pan mój zażąda tak surowej liczby,
Że wszystkie Francyi jaskinie i sklepy
Na obelg twoich odpowiedzą brzmienia
Naszych dział mściwych piorunowym grzmotem.
Delfin.  Powiedz, że jeśli ojciec mój ustąpi,
Krok jego będzie przeciwny mej woli.
Ja myślę tylko, jak przyjść do gry z Anglią;
Dlatego właśnie twojemu królowi,
Pomnąc na jego młodość i pustotę,
Paryskie piłki w prezencie posłałem.
Exeter.  A za to przed nim Louvre zadrży paryski,
Choćby Europy główną był stolicą.

Możesz mi wierzyć, różnicę w nim znajdziesz,
Jak z dziwem jego znaleźli poddani
Między młodości jego obietnicą,
A czem dziś został. Czas on bowiem dzisiaj
Do ostatniego waży nawet grana.
Tę prawdę w waszych wyczytacie stratach,
Byle swój pobyt we Francyi przedłużył.
Król Fr.  Moją odpowiedź jutro odbierzecie.
Exeter.  Odpraw nas śpiesznie królu, bo inaczej
Sam przyjdzie pytać o zwłoki powody;
Już bowiem przybił do ziemi tej brzegów.
Król Fr.  Dam wam odprawę wkrótce; me warunki
Będą korzystne. Długość jednej nocy,
Krótka to chwila i krótkie wytchnienie,
Gdzie się tej wagi rozstrzygają sprawy. (Wychodzą).
Chór.  Tak nasza scena, wyobraźni skrzydłem
Z miejsca na miejsce jak myśl szybka leci.
A więc przypuśćcie, żeście już widzieli
Zbrojny majestat króla na pokładzie,
A jego flotę, jedwabną banderą
Młodego Feba lica wachlującą;
Niech wyobraźnia pokaże wam teraz
Pnących się majtków po konopnych szczeblach,
Do usz wam wwieje świst ostrej piszczałki
Ład przynoszącej pomieszanym dźwiękom;
Patrzcie, jak żagle wiatrów niewidomych
Wydęte tchnieniem, niosą ciężkie nawy
Po morskich bruzdach z falą się pasując.
Stańcie nad brzegiem, ścigajcie źrenicą
Miasta tańczące na wodzie niestałej,
Ta flota bowiem miastem się wydaje
Majestatycznie do Harfleur płynącem.
Za nią więc, za nią! Przyczepiajcie myśli
Do naw tych steru, a zostawcie Anglię,
Cichą jak północ, pod bezpieczną strażą
Pradziadów, niewiast starych i niemowląt,
Z siłą uwiędłą albo nie rozwitą;
Bo gdzież jest młokos, na którego brodzie

Jeden wyskoczył włosek, coby nie chciał
Iść z tym rycerzy wyborem do Francyi?
Natężcie myśli! patrzcie: oblężenie;
Już działa stoją na swoich lawetach,
Fatalną paszczą ku Harfleur zwrócone.
Otóż i poseł wraca od Francuza,
I wieść przynosi, że król Henrykowi
Daje za żonę córkę Katarzynę,
A z nią, w posagu, księstw kilka mizernych:
Ale ofiara jego odrzucona.
Bombardyer lontem tknął dyabelskie działo;

(Alarm, huk dział).

Wszystko się wali. Niech lot waszej myśli,
Czego nie może scena dać, nakreśli (wychodzi).




AKT TRZECI.
SCENA I.
Francya. — Pod murami Harfleur. — Alarm.
(Wchodzą: król Henryk, Exeter, Bedford, Gloucester, żołnierze z drabinami do szturmu).

Król Henr.  Raz, przyjaciele, jeszcze do wyłomu,
Lub go zatkajmy trupami Anglików!
Nic tak w pokoju mężom nie przystoi
Jak skromna cichość, milcząca pokora;
Lecz gdy wojenna zagrzmi w uszach trąba,
Niechaj przykładem waszym tygrys będzie.
Natężcie żyły, w sercu krew zapalcie,
Ukryjcie dobroć pod wściekłości maską;
Niech nasze oczy zaiskrzą się gniewem,
Z tych głowy strzelnic, jakby z dział spiżowych,
Niechaj śmierć leci; niech je brew ocienia,
Jak przepaścista skała groźnem czołem,
Na podmulonej wisząca podstawie,

Szalonej fali siekana bryzgami.
Ściśnijcie zęby, a otwórzcie nozdrza,
Wstrzymajcie oddech do ostatnich granic,
Wysilcie duchy! Naprzód! szlachto Anglii,
Których krew tryska z żył walecznych ojców!
Wszak z nich był każdy nowym Aleksandrem,
Walczył tu niegdyś od rana do nocy,
I miecza wprzódy do pochwy nie włożył,
Póki ostatni przeciwnik nie zginął.
Na honor matek nie rzucajcie plamy,
Dowiedźcie światu, że ci was spłodzili,
Których ojcami z dumą nazywacie.
Bądźcie przykładem dla krwi pośledniejszej,
Jak walczyć trzeba nauczcie ją teraz!
A wy, żołnierze, których członki były
Lepione w Anglii, pokażcie nam tutaj,
Jaki lud rośnie na angielskiej roli,
Bym przysiągł, żeście ziemi waszej godni.
Nadzieje nasze zawodu nie znajdą,
Bo w ostatniego nawet ciury oczach
Widzę połyski szlachetnego ognia.
Każdy z was stoi niby chart na smyczy,
Rwie się na pole; już zwierz jest ruszony,
Więc naprzód! Idźcie, gdzie was zapał ciągnie,
A waszem hasłem: Bóg jest przy Henryku!
Anglia i święty Jerzy!

(Wychodzą. Alarm, odgłos dział).
SCENA II.
Tamże.
(Wojska przechodzą scenę; później wchodzą: Nym, Bardolf, Pistol, Paź).

Bardolf.  Naprzód! naprzód! naprzód! do wyłomu! do wyłomu!

Nym.  Proszę cię, kapralu, poczekaj; trochę tam za gorąco; co do mnie, nie mam drugiego życia w zapasie, bolące tam żarty; to moja piosenka.

Pistol.  Piosnka ma racyę; żarty się tam sypią,
I cios cios płaci, lud jak muchy pada:
Szable błyskające
Na czerwonej łące
Koszą wieczną chwałę.
Paź.  Jakbym chciał siedzieć w londyńskiej szynkowni!
Chętniebym oddał całą moją chwałę
Za kufel piwa i za bezpieczeństwo.
Pistol.  I ja też.
Gdyby życzenie moje się spełniło,
I mnieby także na chęciach nie zbyło,
Polecieć tam.
Paź.  Mniej uczciwy lecz gorący,
Jak ptak w lesie śpiewający. (Wchodzi Fluellen).
Fluellen  Dalej! do fylomu, kądle! naprzód huncfoty! (pędzi ich przed sobą).
Pistol.  Litość dla ludzi z gliny, wielki książę!
Miarkuj twą wściekłość, twoją męską wściekłość,
O, miarkuj wściekłość, waleczny kogucie!
Słodkie kurczątko, traktuj mnie łagodniej.

Nym.  To mi się nazywa dobry humor. Wasza dostojność wpada czasami w zły humor.

(Wychodzą: Nym, Pistol, Bardolf, za nimi Fluellen).

Paź.  Choć młody, odgadłem tych trzech junaków. Jestem wszystkich trzech paziem; ale choćby wszyscy trzej razem służyć mi chcieli, nie skleiliby dla mnie człowieka, bo, na uczciwość, trzech takich figlarzy nie robi jednego człowieka. Bardolf naprzykład, białą ma wątrobę, a czerwone policzki, dlatego też indyczy się, ale nie bije. Pistol znowu morderczy ma język, ale potulną szablę; dlatego też kaleczy język ale nie szczerbi klingi. Nym nakoniec słyszał, że małomówni najwięcej warci, dlatego też nie odmawia nawet pacierza, żeby go za tchórza nie wzięto; ale od złych jego słów, nie liczniejsze jego dobre uczynki; przez całe życie nie strzaskał on jednej czaszki prócz własnej, gdy po pijanemu o słup się potrącił. Kradną, co się nadarzy i nazywają to kupnem. Bardolf zwędził futerał na lutnię, dwanaście mil go poniósł i przedał za trzy grosze. Nym i Bardolf, to bracia ślubni w złodziejstwie. W Calais skradli siodełko; poznałem zaraz, że bezkarnie można po nich jeździć. Pragną, żebym i ja też tak się spoufalił z ludzkiemi kieszeniami, jak schowane tam rękawiczki albo chustki. Ale byłoby krzywdą mojej męskości wyciągać z cudzych kieszeni, a wkładać w moją; byłoby to oczywiście chować krzywdy do kieszeni. Muszę ich porzucić, a szukać lepszej służby; ich hultajstwo za niestrawne dla mojego słabego żołądka; muszę je zwymiotować. (Wychodzi. — Wchodzi Fluellen, za nim Gower).
Gower.  Kapitanie Fluellen, musisz natychmiast udać się do podkopu; książę Gloucester chce z tobą mówić.
Fluellen.  Do podkopu! Pofiedz księciu, że to fcale nie doprze do podkopu się sbliżać, bo fidzisz, podkopy nie są wcale fedle regul fojennej sztuki; ich glępokość niedostateczna; bo fidzisz, adfersarz (możesz to fytlomaczyść księciu, jak fidzisz), podkopal się cztery sążnie przecifpodkopami, i, na Jeszusza, fszystkich nas w pofietrze fysadzi, jeśli nie pędzie lepszej dyrekcyi.
Gower.  Książe Gloucester, któremu oddano kierunek oblężenia, słucha we wszystkiem rady Irlandczyka, walecznego, na uczciwość, szlachcica.
Fluellen.  Kapitana Macmorris, czy nie prafda?
Gower.  Tak myślę.
Fluellen.  Na Chrystusa, niema większego ośla pod slońcem; powiem mu to w oczy, nie owijając rzeczy w pafelnę; po fidzisz, nie ćficzeńszy on f prafdziwej dyscyplinie fojennej, szymskiej dyscyplinie od malego szczenięcia. (Pokazuje się w odległości Macmorris i Jamy).
Gower.  Zbliża się właśnie, a z nim szkocki kapitan Jamy.
Fluellen.  Kapitan Jamy jest to szlachcic fielkiego animuszu, ani fątplifości; żolniesz obrotny i oczytany w starożytnych fojnach, jak to fiem z osopistej znajomości jego rozporządzeń; na Jeszusa, on potrafi pronić sfego argumentu o dyscyplinie starożytnych fojen szymskich jak najlepszy żolnierz pod slońcem.
Jamy.  Dzień dobry, kapitanie Fluellen.
Fluellen.  Dzień dobry faszej dostojności, dobry kapitanie Jamy.
Gower.  Co tam nowego, kapitanie Macmorris? opuściliśmy podkopy? Czy pionierzy odstąpili od roboty?
Macmorr.  Na Chryszta, wszystko szle zrobione; opuszczona robota; trąbka daje znak odwrotu. Na tę rękę przysięgam i na duszę mojego ojca, robota szle zrobiona; opuszczono ją; byłbym wysadził miasto, tak zbaw mnie Chryszte, nie pószniej jak w godzinę. O, robota szle zrobiona, na tę rękę, szle zrobiona.
Fluellen.  Kapitanie Macmorris, czy chcialpyś przyjąć ze mną krótką dysputę, czy fidzisz, częścią o fojennej dyscyplinie, szymskich fojnach, drogą argumentu, czy fidzisz, i przyjacielskiego porozumienia, częścią żeby zaspokoić moje pofątpiewania, a częścią nakoniec dla satysfakcyi, jak fidzisz, mojego zdania o praktyce fojskowej dyscypliny; i to cala kfestya.
Jamy.  Byłaby to rzecz bardzo piękna, na uczciwość, dwójko kapitanów, a i ja tes, z wasem pozwoleniem, wścibię moje słówko, jeśli się zdarzy okazya, wścibię na uczciwość.
Macmorr.  Nie pora teraz na dyskusye, tak zbaw mnie Chryszte; dzień to gorący, i czas i wojny, i król i książęta, nie pora teraz na dyskusye. Miasto jest oblężone i trąba wzywa nas do wyłomu, a my tu bańdurzemy, i, na Chryszta, próżnujemy. To wsztyd dla nas wszystkich, tak zbaw mnie Boże, to wsztyd stać z założonemi rękami, to wsztyd, na tę rękę, gdy się nadarza pora rzezać gardziele i pełnić rycerskie czyny; a my tu próżnujemy, tak zbaw mnie Chryszte, la.
Jamy.  Na msę świętą, nim te moje ocy do snu się zamkną, dokonam ucciwej słuzby, albo mnie zakopią, tak jest, albo umrę. Sprawię się, jak będę mógł najwalecniej, sprawię się, mozecie mi wiezyć, i na tem kwita. Ale mimo tego radbym psysłuchać się wasej dyspucie.
Fluellen.  Kapitanie Macmorris, zdaje mi się, czy fidzisz, z przeproszeniem, nie wielu jest w tfoim narodzie —
Macmorr.  W moim narodzie? Co to jeszt w moim narodzie? Co to jeszt moj naród? Kto mówi o moim narodzie, jeszt łajdak i bękart i hultaj i urwisz.
Fluellen.  Czy fidzisz, jeśli tłómaczysz moje słofa inaczej, jak je myślałem, kapitanie Macmorris, będę zmuszony przypuścić, że nie traktujesz mnie z uprzejmością, z jakąby nakazyfała dyskrecya traktofać człofieka tak jak ty dobrego, czyto pod fzględem dyscypliny fojennej, czyto pod fzględem urodzenia i innych konsyderacyi.
Macmorr.  Nie usznaję, abyś był tak dobrym jak ja człowiekiem; tak zbaw mnie Chryszte, utnę ci głowę.
Gower.  Mości panowie, widzę, że zaszło między wami jakieś nieporozumienie.
Jamy.  Paskudna omyłka. (Słychać parlamentarską trąbkę).
Gower.  Miasto chce parlamentować.
Fluellen.  Kapitanie Macmorris, jak się nadarzy lepsza sposobność, czy fidzisz, pozfolę sobie pofiedzieć ci, że znam się na dyscyplinie fojskowej, i na tem koniec.

(Wychodzą).
SCENA III.
Tamże. Pod bramami Harfleur.
(Komendant i kilku obywateli na murach, wojsko angielskie pod murami; wchodzi król Henryk i orszak).

Król Henr.  Jakież komendant wziął postanowienie;
Tę wam ostatnią daję chwilę zwłoki;
Śpiesznie więc zdajcie się na naszą łaskę;
Chyba na własną ruinę łakomi
Chcecie mnie zmusić do ostateczności.
Bo jakem żołnierz (imię to, mym sądem,
Mojej osobie przystoi najlepiej),
Jeżeli ogień raz jeszcze rozpocznę,
Na pół ruinach Harfleur nie przestanę,
Lecz miasto całe w popiołach zagrzebię.
Zamkną się wszystkie miłosierdzia bramy,
Zajadły żołnierz, krwawy i okrutny

Będzie z sumieniem jak piekło przestronem
Nielitościwą kosił u was ręką
Świeże dziewice i dzieci kwitnące.
I co mi znaczy, że bezbożna wojna,
W płomień ubrana jak szatanów książe,
Czarną się dłonią okrucieństw dopuści
Towarzyszących szturmom i rabunkom?
I co mi znaczy, jeśli z waszej woli
Czyste dziewice wasze będą łupem
Rozpasanego na gwałty żołdactwa?
Kto wstrzymać zdoła złośliwą rozpustę
Na spadzistościach wściekłego jej biegu?
Równie bezsilne wodza są rozkazy
Rozjuszonemu rabunkiem żołnierstwu,
Jak rozkaz dany Lewiatanowi,
By na ląd wyszedł. Więc, Harfleur mieszkańcy,
Miejcie dla samych siebie miłosierdzie,
Dopóki jestem wojska mego panem,
Póki łagodny i świeży wiatr łaski
Rozgania czarne, zaraźliwe chmury
Mordów, grabieży i szalonych gwałtów;
Albo, za krótką zobaczycie chwilę,
Jak ślepy żołnierz, zakrwawioną ręką
Splami krzyczących córek waszych sploty,
Będzie za srebrną brodę ciągnął ojców,
Święte ich głowy o mury rozbijał,
Wbijał na dzidy nagie niemowlęta,
Kiedy szalone matki dzikie wycia
Będą daremno do chmur wysyłały,
Jak przed wiekami żydowskie niewiasty
Na widok katów krwawego Heroda.
Więc wybierajcie: poddać się w pokorze,
Albo tak zginąć w występnym uporze.
Komend.  Oczekiwania dziś kończą się nasze.
Delfin na prośby nasze o posiłki
Przysłał odpowiedź, że jeszcze nie zebrał
Sił dostatecznych, by na odsiecz śpieszyć.
Więc, królu wielki, oddajemy miasto

I życia nasze twemu miłosierdziu.
Wejdź, rozporządzaj nami, naszem mieniem;
Oporu dłużej nie możemy stawiać.
Król Henr.  Otwórzcie bramy. Stryju Exeterze,
Staniesz załogą w Harfleur; uzbrój miasto,
Przygotuj wszystko na atak Francuzów,
Bądź miłosierny dla wszystkich. Co do nas,
Gdy się już zima zbliża, gdy choroby
Coraz gwałtowniej wojska trapią nasze,
My pociągniemy bez zwłoki do Calais.
Dziś w Harfleur, stryju, twym gościem będziemy,
Z jutrzejszym świtem do Calais ciągniemy.

(Przy odgłosie trąb Król i t. d. wchodzą do miasta).
SCENA IV.
Rouen. Sala w pałacu.
(Wchodzą: Katarzyna, Alicya).

Katarz.  Alice, tu as ésté en Angleterre, et tu parles bien le language.
Alicya.  Un peu, madame.
Katarz.  Je te prie, m’enseignez: il faut que j’apprenne à parler. Comment appelez vous la main en Anglois?
Alicya.  La main? elle est appellée, de hand.
Katarz.  De hand. Et les doigts?
Alicya.  Les doigts? ma foy, je oublie les doigts; mais je me souviendray. Les doigts? je pense, qu’ils sont appellés de fingres; ouy, de fingres.
Katarz.  La main, de hand; les doigts, de fingres. Je pense, que je suis le bon escolier. J’ay gagné deux mots d’Anglois vistement. Comment appelez vous les ongles?
Alicya.  Les ongles? les appelions, de nails.
Katarz.  De nails. Escoutez; dites moy, si je parle bien: de hand, de fingres, de nails.
Alicya.  C’est bien dit, madame; il est fort bon anglois.
Katarz.  Dites moy l’Anglois pour le bras.
Alicya.  De arm madame.
Katarz.  Et le coude?
Alicya.  De elbow.
Katarz.  De elbow. Je m’en fais la répétition de tous les mots que vous m’avez appris dès à present.
Alicya.  Il est trop difficile, madame, comme je pense.
Katarz.  Excusez moy, Alice; escoutez: de hand, de fingres, de nails, de arm, de bilbow.
Alicya.  De elbow, madame.
Katarz.  Seigneur Dieu! je m’en oublie; de elbow. Comment appelez vous le col?
Alicya.  De neck, madame.
Katarz.  De neck; et le menton?
Alicya.  De chin.
Katarz.  De sin. Le col, de neck: le menton, de sin.
Alicya.  Ouy. Sauf vostre honneur, en verité, vous prononcez les mots aussi droict que les natifs d’Angleterre.
Katarz.  Je ne doute point d’apprendre par la grâce de Dieu; et en peu de temps.
Alicya.  N’avez vous pas deja oublié ce que je vous ay enseigné?
Katarz.  Non, je reciteray à vous promptement: de hand, de fingres de mails
Alicya.  De nails, madame.
Katarz.  De nails, de arme, de ilbow.
Alicya.  Sauf votre honneur, de elbow.
Katarz.  Ainsi dis je: de elbow, de nick et de sin. Comment appelez vous le pied et la robe?
Alicya.  De foot, madame; de coun.
Katarz.  De foot et de coun? O Seigneur Dieu! ces sont mots de son mauvais, corruptible, gros et impudique, et non pour les dames d’honneur d’user: je ne voudrois prononcer ces mots devant les seigneurs de France, pour tout le monde. Il faut de foot, et de coun, néanmoins. Je reciterai une autre fois ma leçon ensemble: de hand, de fingres, de nails, de arm, de elbow, de nick, de sin, de foot, de coun.
Alicya.  Excellent, madame!
Katarz.  C’est assez pour une fois; allons nous à diner.

(Wychodzą).
SCENA V.
Rouen. Inna sala Pałacu.
(Wchodzą: Król francuski, Delfin, książe Burbon, Konetabl Francyi i inni).

Król Fr.  Już przeszli Sommę; to wiadomość pewna.
Konetabl.  Jeśli natychmiast bitwy nie stoczymy,
Opuśćmy Francyę, a nasze winnice
Na łup oddajmy ludom barbarzyńskim.
Delfin.  O Dieu vivant! kilka latorośli,
Puszczonych zbytkiem przodków naszych soku,
Wszczepionych w dziką, ladajaką płonkę,
Mająż tak nagle wystrzelić do nieba
I cień na drzewo swe rodzinne rzucić?
Bourbon.  Normandzi, prawda, lecz tylko bękarty!
Mort de ma vie! jeźli im pozwolim
W kraj się nasz wdzierać bez krwawej potyczki,
Przedam me księstwo, brudny folwark kupię
W tej gdzieś na morzu zagubionej wyspie.
Konetabl.  Dieu de batailles! Skąd im ducha tyle?
Wszak mglisty, ciężki, surowy ich klimat,
Z ukosa patrzy blade na nich słońce,
Gniewne, owoce ich w zarodku warzy.
Ich wodny wrzątek, ich dekokt jęczmienny,
Ledwo dla chudych szkap dobry napitek,
Maż taki ogień we krwi ich rozpalać,
Gdy nasza, winem palona szlachetnym,
Zmarzłą się zdaje? Dla honoru Francyi,
Nie bądźmy ściętym dachów naszych soplem,
Gdy lud zimniejszy swej dzielnej młodzieży
Potem polewa te bogate pola,
Ubogie tylko panów swoich duchem.
Delfin.  Na honor, nasze damy z nas się śmieją,
I głośno mówią, gdy nasz ogień wystygł,
W angielskiej młodzi rzucą się objęcia,
By rycerskimi znowu bękartami
Zaludnić Francyę.

Bourbon.  Wszystkie nam też radzą
Iść, w szkole tańców angielskiej nauczać
Szczytnych lawoltów i lotnych kurantów,
Mówiąc, że cnota nasza w piętach leży,
Że lotni tylko jesteśmy w drapaku.
Król Fr.  Gdzie herold Montjoye? Niech śpieszy co prędzej
Ostrem wyzwaniem pozdrowić Anglika.
Na koń, książęta! w honor się uzbrójcie
Od mieczy waszych ostrzejszy i naprzód!
Karolu De la Bret, Francyi konetablu,
Książęta Berry, Burbon, Orleanu,
Alençon, Brabant, Baru i Burgundyi,
I wy, Chatillon, Rambures i Vaudemont
Beaumont, Fauconberg, Grandpré, Foix, Roussi,
Lestrale, Bouciqualt, Charolois; książęta
I baronowie, panowie, rycerze,
Wielkości waszej pomni, z tarcz herbowych
Krwią zmyjcie wrogów hańby czarną plamę;
Henryka Anglii w biegu zatrzymajcie,
Co dziś zamiata kraj nasz chorągwiami
Malowanemi krwią Harfleur czerwoną.
Na pułki jego rzućcie się z wściekłością
Potoku śniegów roztopem wzdętego,
Gdy pianą Alpy plują na doliny,
Co się czołgają u stóp ich w pokorze.
Idźcie, przeważną uderzcie nań siłą,
Na tryumfalnym przyprowadźcie wozie
Jeńca do Rouen.
Konetabl.  Rozkaz króla godny.
Szkoda, że pułki jego tak nieliczne,
A żołnierz głodem i chorobą nędzny;
Bo jestem pewny, że na sam nasz widok
W kałużę strachu jego serce wpadnie,
I zamiast mężnych czynów da nam okup.
Król Fr.  Wyślij więc Montjoye, konetablu Francyi,
Niech powie Anglii, że przyszedł zapytać,
Jaki nam okup gotów jest zapłacić. —
Delfinie, z nami w Rouen pozostaniesz.

Delfin.  Pozwól mi, królu, armii towarzyszyć.
Król Fr.  Zostaniesz z nami; uzbrój się w cierpliwość.
Naprzód, panowie! Czekam tu spokojny
Na jeńca Anglii i na koniec wojny. (Wychodzą).

SCENA VI.
Obóz angielski w Pikardyi.
(Wchodzą: Gower i Fluellen).

Gower.  Co tam nowego, kapitanie Fluellen? Czy wracasz od mostu?
Fluellen.  Mogę cię zapefnić, że toskonale idzie służpa na moście.
Gower.  Czy książę Exeter cały?
Fluellen.  Książe Exeter to pan fielkotuszny jak Agamemnon; to mąż, którego kocham i pofażam z całej tuszy i czci i serca i życia i ze fszystkich sił moich; dzięki i chfała Pogu nietknięty, a proni mostu falecznie i z toskonałą tyscypliną. Jest tam także na moście chorąży, sumiennie myślę tak faleczny jak Marek Antoniusz; jest to człofiek pez żadnego znaczenia na śfiecie, ale fidziałem go pełniącego służpę falecznie.
Gower.  Jak się nazywa?
Fluellen.  Nasywa się chorąży Pistol.
Gower.  Nie znam go. (Wchodzi Pistol).
Fluellen.  To on.
Pistol.  Wyświadcz mi wielką łaskę, kapitanie;
Książe Exeter kocha cię, jak mówią.
Fluellen.  To prafda, dzięki Pogu, zasłużyłem sobie na trochę jego przyjaśni.
Pistol.  Bardolf, waleczny i sierdzisty żołnierz,
A karny przytem, okrucieństwem losów,
Obrotem koła kapryśnej fortuny,
Ślepej bogini, końcami paluszków
Na potoczystym stojącej kamieniu —
Fluellen.  Pozfól, chorąży Pistol. Malarze przedstafiąją fortunę ślepą, z zafiązką na oczach, żeby ci dać do zrozumienia, że fortuna jest ślepą; przedstafiają ją także z kołem, żeby ci dać do zrozumienia, a w tem leży cała moralność, że jest smiennością i fiarołomnością a jej noga, ufażaj proszę, opiera się na okrągłym kamieniu, który się toczy i toczy i toczy. Trzeba przyznać, że poeta daje fyborny jej opraz, fortuna jest prześlicznym morałem.
Pistol.  Lecz na Bardolfa brwi swoje zmarszczyła;
Skradł on monstrancyę, musi za to dyndać.
Śmierć obrzydliwa! Stawiaj szubienice
Dla psów, lecz ludzi zostaw mi w pokoju,
Konopną chustką gardła im nie ściskaj.
Exeter jednak wydał śmierci wyrok
Za tę monstrancyę, rzecz lichej wartości.
Więc przemów za nim; książę cię wysłucha;
Nie pozwól, aby nić jego żywotną
Przeciął postronek, bo to śmierć haniebna.
O! wstaw się za nim, ja ci to odpłacę.
Fluellen.  Chorąży Pistol, rozumiem po części myśl tfoją.
Pistol.  Cieszy mnie to nieskończenie.
Fluellen.  Ale po fidzisz, chorąży, niema się tu z czego cieszyć, po chociażby, ufażaj, rodzonym pył moim bratem, pragnąłbym, żeby książę zupełną miał folność w sfoich rozkazach i posłał go na szupienicę, po tyscyplina to rzecz głófna.
Pistol.  Giń i gorz w piekle! figa twej przyjaźni!
Fluellen.  To doprze.
Pistol.  Hiszpańska figa! (Wychodzi).
Fluellen.  To pardzo toprze.
Gower.  Toć to jest łotr wierutny; przypominam go sobie teraz; to rajfur i rzezimieszek.
Fluellen.  Zapefniam cię jednak, że na moście pofiedział faleczne słofa, jakie możesz zopaczyć tylko w dzień letni. Ale to pardzo toprze; co mi pofiedział to doprze, zaręczam, i jeśli sposopność się nadarzy —
Gower.  To paliwoda, błazen i hultaj. Od czasu do czasu idzie na wojnę, żeby za powrotem do Londynu kokoszyć się swoją żołnierką. Takiego rodzaju hultaje znają na palcach nazwiska wszystkich naczelników; uczą ci się na pamięć, gdzie się kto sprawił uczciwie, przy jakim okopie, przy jakim wyłomie, przy jakim konwoju; kto wyszedł z honorem, kto był rozstrzelany, kto degradowany; jakie warunki przyjął nieprzyjaciel; opiszą ci to wszystko wojennym stylem, który ci w dodatku zaprawią nowego wynalazku klęciami. Ani możesz sobie wyobrazić, jaki robi efekt broda na generalską modę strzyżona i mundur po obozach wyszarzany między pieniącymi kuflami, a mózgownicami piwem zalanemi. Musisz nauczyć się, kapitanie, odgadywać takich ichmościów, hańby naszego wieku; albo inaczej dziwnych doznasz zawodów.
Fluellen.  Słuchaj kapitanie Gower, fidzę, że nie jest to człofiek, za jakiego ratby uchodzić przed śfiatem; bylem znalazł dziurę f jego mundurze, pofiem mu co o nim myślę. (Słychać bęben). Czy słyszysz? Król się zbliża; muszę zdać mu raport o sprafach na moście. (Wchodzi: król Henryk, Gloucester, żołnierze). Płogosłaf Boże faszej królefskiej mości!
Król Henr.  Co tam nowego, Fluellen? Czy wracasz od mostu?
Fluellen.  Tak jest, najjaśniejszy panie. Książe Exeter utrzymał się falecznie na moście; Francuz odstąpił, fidzisz, najjaśniejszy panie; piękne teraz a folne tam jest przejście. Adfersarz most sajął, ale musiał się cofnąć i książę Exeter jest teraz panem mostu. Muszę pofiedzieć faszej królewskiej mości, że książę jest falecznym żołnierzem.
Król Henr.  Ilu straciliście ludzi, kapitanie Fluellen?
Fluellen.  Straty adfersarza fielkie, przyzfoicie fielkie, a co do mnie, myślę, że książę nie stracił jednego człofieka, fyjąwszy jednego, który, jak się zdaje, pójdzie na stryczek za okradzenie kościoła, niejakiego Pardolfa, jeśli fasza królefska mość zna tego człofieka; twarz jego cała składa się z krost, pęcherzykóf i fysypek i ognistych płomieni; jego fargi goreją mu pod nosem, który zdaje się fęglem żarzącym, czasami niebieskim, czerfonym czasami; ale nos jego pójdzie na szupienicę i ogień ten zgaśnie.
Król Henr.  Chciałbym, żeby wszyscy tego rodzaju przestępcy taki sam mieli koniec. Wyraźny też daję rozkaz, żeby w naszym pochodzie w głąb tej ziemi nic po wsiach nie wymuszano, nie brano nic bez zapłaty; żeby żaden Francuz nie był znieważony lub pokrzywdzony wzgardliwem słowem; bo gdzie z okrucieństwem łagodność gra o królestwo, tam łagodniejszy gracz wygrywa. (Odgłos trąbki, wchodzi Montjoye).
Montjoye.  Znacie mnie po ubiorze.
Król Henr.  Tak jest, poznaję cię. Czego się dowiem od ciebie?
Montjoye.  Myśli mojego pana.
Król Henr.  Powiedz je.
Montjoye.  Król mój tak mówi: Powiedz Henrykowi Anglii: choć zdawaliśmy się być umarłymi, spaliśmy tylko: zwłoka lepszym jest żołnierzem od porywczości. Powiedz mu, że mogliśmy go skarcić pod Harfleur, lecz nie uznaliśmy za dobre zgnieść krzywdę, nim dojrzała. Na nas teraz kolej mówić, a głos nasz jest wszechwładny. Anglia pożałuje swego szaleństwa, zobaczy swoją słabość, zdumie się nad naszem pobłażaniem. Więc mu powiedz, aby myślał o swoim okupie, który musi być w stosunku do strat, które ponieśliśmy, do poddanych, których straciliśmy, do zniewag, które wycierpieliśmy. Gdyby miał za wszystko na wagę odpowiedzieć, jego maluczkość ugięłaby się pod ciężarem. Na straty nasze skarb jego za ubogi; na wylaną krew naszą cała ludność jego królestwa za nieliczna, a za nasze zniewagi, własna jego osoba u stóp naszych klęcząca byłaby zbyt tylko słabem i lichem zadośćuczynieniem. Dodaj do tego wyzwanie. Powiedz mu na zakończenie, że wydał na łup swoich towarzyszy, na których zapadł już wyrok. Tak król mój i pan mówi; takie jest moje poselstwo.
Król Henr.  Znam twój charakter, powiedz mi twoje nazwisko.
Montjoye.  Montjoye.
Król Henr.  Wracaj. Powinność twą spełniłeś dobrze,
Powiedz królowi: Nie szukam go teraz,

Pragnę do Calais bez przeszkody ciągnąć,

Wyznaję bowiem (choć to nie jest mądrze
Robić podobne wyznanie otwarcie
Wrogom z wszystkiego korzystać gotowym),
Że chorobami lud mój wycieńczony
I liczbą słaby. Żołnierz co mi został,
Prawie nie lepszy jak tyluż Francuzów,
Chociaż, powiedzieć muszę ci, heroldzie,
Że póki zdrowie w całej miał czerstwości,
Na jednej parze nóg moich Anglików
Trzech szło Francuzów. Lecz przebacz mi Boże,
Chełpliwe słowa! boć wasz wiatr francuski
Grzech mi ten przywiał: muszę się poprawić.
Idź, powiedz panu twemu, że tu jestem;
Moim okupem kadłub ten ubogi,
Ma armia słabą i schorzałą strażą;
Powiedz mu jednak, że z bożą pomocą
Pójdziemy naprzód, choćby król francuski,
I drugi sąsiad potęgą mu równy
Drogę mi zaniknął. Przyjm to za fatygę.
Powiedz, niech pan twój dobrze się namyśli.
Jeśli nam wolne przejście da, pójdziemy,
Gdy opór stawi, żółtą waszą glinę
Pomalujemy krwią waszą czerwoną.
I na tem kończę. Bądź mi zdrów, Montjoye.
Oto treść cała mojej odpowiedzi:
W obecnym stanie nie szukam rozprawy,
Lecz nie unikam. Powiedz to królowi.
Montjoye.  Dzięki ci panie, powtórzę twe słowa

(Wychodzi).

Gloucest.  Nie myślę, żeby uderzyli na nas.
Król Henr.  Nie w ich, lecz w bożej jesteśmy prawicy.
Śpieszmy do mostu; noc już niedaleka;
Na drugim brzegu staniemy obozem,
Ze świtem w dalszy wyruszymy pochód.

(Wychodzą).
SCENA VII.
Obóz francuski pod Agincourt.
(Wchodzą: Konetabl Francyi, Rambures, książe Orleański, Delfin i inni).

Konetabl.  Ba! mam najlepszą w świecie zbroję. Chciałbym, żeby już dzień zaświtał.
Orleans.  Doskonałą masz zbroję; ale mojemu też rumakowi oddaj sprawiedliwość.
Konetabl.  To najlepszy koń w Europie.
Orleans.  Czy nigdy nie przyjdzie rano?
Delfin.  Mości książę Orleański i panie wysoki Konetablu, mówicie o rumaku i o zbroi.
Orleans.  Pod obu względami nie ustępujecie żadnemu księciu na ziemi.
Delfin.  Jakże to noc długa! Nie dałbym mojego rumaka za żadnego konia, co stąpa na czterech tylko pęcinach. Ah! ça! Odskakuje od ziemi, jakby miał trzewia z włosienia; le cheval volant, Pegaz, qui a les narines de feu! Ledwo go dosiędę, wzlatuje, zmienia się w sokoła; kłusuje po powietrzu; ziemia śpiewa, gdy jej tknie; ostatni róg jego kopyta muzykalniejszy od piszczałki Hermesa.
Orleans.  Ma maść muszkatowej gałki.
Delfin.  A ogień imbiru. To bestya stworzona dla Perseusza; czyste powietrze i ogień; ciężkich żywiołów ziemi i wody ani w nim śladu, chyba w cierpliwej spokojności, gdy go jeździec dosiada, to koń całą gębą; wszystkie inne bestye możesz śmiało nazywać szkapami.
Konetabl.  Prawda, mości książę, to koń najdoskonalszy, najwyborniejszy.
Delfin.  To książę rumaków; jego rżenie jest jak rozkaz monarchy, a jego postać hołd nakazuje.
Orleans.  Dość tego, kuzynie.
Delfin.  Nie; człowiek ten nie ma dowcipu, co niezdolny od zbudzenia się skowronka do zaśnienia jagnięcia, urozmaicać pochwał należnych mojemu rumakowi: to temat płynący jak ocean; zmień piaski na wymowne języki, a koń mój dostarczy wszystkim przedmiotów: bo to przedmiot, o którym rozprawiać jest rzeczą króla, a którego dosiąść jest rzeczą króla królów, gdy reszta mieszkańców świata, znanych czy nieznanych, powinna zawiesić wszystkie swoje zatrudnienia i dziwić się jego doskonałości. Napisałem niedawno sonet na jego pochwałę, który tak się zaczyna: „Cudzie natury!“
Orleans.  Słyszałem taki sam początek sonetu do kochanki.
Delfin.  To autor naśladował sonet, który skomponowałem dla mojego bieguna, bo koń mój jest moją kochanką.
Orleans.  To twoja kochanka lekko nosi.
Delfin.  Mnie przynajmniej, co jest koniecznym przymiotem i doskonałością dobrej a osobliwej kochanki.
Konetabl.  Zdaje mi się jednak, że wczoraj twoja kochanka podstępnie z siodła cię wysadziła.
Delfin.  Może tak zrobiła twoja.
Konetabl.  Moja nie była okiełznaną.
Delfin.  Była zapewne stara i ogłaskana; jechałeś na niej jak kern irlandzki, bez francuskich rajtuzów, tylko w gatkach.
Konetabl.  Znasz się, widzę, na berejterstwie.
Delfin.  Słuchaj więc mojej rady; kto tak jeździ, a nie ma się na ostrożności, w paskudne wpada bajora. Wolę mieć mojego konia za kochankę.
Konetabl.  Równiebym chętnie pragnął, żeby moja kochanka była kobyłą.
Delfin.  Mogę ci zaręczyć, Konetablu, że moja kochanka nosi naturalne włosy.
Konetabl.  Miałbym równe prawo chełpić się z tego, gdybym miał maciorę za kochankę.
Delfin.  Le chien est retourné a son propre vomissement, et la truie lavée, au bourbier; wszystko dla ciebie dobre.
Konetabl.  Nie biorę jednak konia za kochankę i nie cytuję przysłów tak mało do rzeczy.
Rambur.  Panie Konetablu, widziałem zbroję w twoim namiocie, czy to gwiazdy na niej czy słońca?
Konetabl.  Gwiazdy.
Delfin.  Zdaje mi się, że jutro kilka z nich spadnie.
Konetabl.  A przecie nie zabraknie ich mojemu niebu.
Delfin.  Być może, że masz ich do zbytku; większy byłby honor ująć ich trochę.
Konetabl.  Właśnie jak pochwał, któremi przeładowałeś twojego konia; pokłusowałby równie dobrze, gdybyś zsadził parę przechwałek.
Delfin.  Ach, gdybym tylko potrafił obładować go należnemi mu pochwałami! Czy dzień nigdy się nie pokaże? Zamierzam kłusować jutro milę, a droga moja będzie brukowana twarzami Anglików.
Konetabl.  Ja tego nie powiem, bo się boję, żebym przypadkiem na jakie złe oko nie trafił; chciałbym jednak, żeby już było rano, bo swędzą mnie palce do uszów angielskich.
Rambur.  Kto chce pójść ze mną o zakład, że zabiorę dwudziestu jeńców?
Konetabl.  Nim wygrasz stawkę, musisz nadstawić przód głowy.
Delfin.  Już północ, idę się zbroić (wychodzi).
Orleans.  Delfin chciałby, żeby już było rano.
Rambur.  Ma apetyt na Anglików.
Konetabl.  Myślę też, że zje wszystkich, których zabije.
Orleans.  Na białą rękę mojej damy, waleczny to książę.
Konetabl.  Przysięgnij raczej na jej nogę, żeby zatarła przysięgę.
Orleans.  Mówiąc po prostu, to najczynniejszy pan we Francyi.
Konetabl.  Że czynny, to prawda, bo ciągle zaczyna.
Orleans.  Nie słyszałem, żeby kogo pokrzywdził.
Konetabl.  I nie pokrzywdzi nikogo jutro; nie straci swojej dobrej w tym względzie reputacyi.
Orleans.  Wiem, że jest nieustraszony.
Konetabl.  Powiedziała mi to samo osoba, która zna go od was lepiej.
Orleans.  Kto taki?
Konetabl.  On sam, naturalnie, a dodał, że się nie troszczy, czy wie kto o tom, czy nie wie.
Orleans.  Nie potrzebuje się troszczyć, nie skryta to w nim cnota.
Konetabl.  I bardzo, na uczciwość; nikt jej nie widział prócz jego lokaja; zakapturzone to męstwo; odkapturzone uleci.
Orleans.  Złe oko wszędzie złe widzi.
Konetabl.  Przysłowiem zapłacę przysłowie: kto kogo miłuje, wad jego nie czuje.
Orleans.  A ja na to: oddaj dyabłu co dyabelskie.
Konetabl.  Doskonale! Tu stoi przyjaciel twój za dyabła; w odpowiedzi powiem: figa dyabłu!
Orleans.  Mocniejszy jesteś ode mnie w gadkach, i nic dziwnego: głupi prędko strzela.
Konetabl.  Przeniosłeś.
Orleans.  Nie pierwszy poszedłem nad tobą górą.

(Wchodzi posłaniec).

Posłaniec.  Wysoki Konetablu, Anglicy obozują o tysiąc pięćset kroków od twego namiotu.
Konetabl.  Kto mierzył odległość?
Posłaniec.  Grandpré.
Konetabl.  Waleczny i doświadczony to oficer. Ach, gdyby już dzień zaświtał! Niestety, biedny Henryk Angielski! Nie tak mu tęskno, jak nam za świtem.
Orleans.  Co za nieszczęśliwy oryginał ten król angielski! Tak głupio się zaplątać z swoimi zakutymi towarzyszami!
Konetabl.  Gdyby Anglikom została odrobina zdrowego rozsądku, co tchuby drapnęli.
Orleans.  Ale na tem właśnie im zbywa; gdyby ich mózgownice były choć lekko w rozum zbrojne, nie byłyby w stanie nosić tak ciężkich przyłbic.
Rambur.  Ta wyspa angielska produkuje waleczne stworzenia; ich brytany przechodzą wszystko odwagą.
Orleans.  Biedne kądle! Na oślep lecą w paszczę moskiewskiego niedźwiedzia, który płata ich czaszki jak zgniłe jabłka. Równe miałbyś prawo powiedzieć: pchła to waleczna, która się waży śniadać na lwiej wardze.
Konetabl.  Prawda, prawda! Jej mieszkańcy sympatyzują z jej brytanami siłą i brutalstwem ataku, zostawiając cały swój dowcip przy żonach. Byleś im dał porządne racye wołowiny, stal i żelazo, będą pożerać mięso jak wilki, a bić się jak dyabły.
Orleans.  Tylko że teraz tym Anglikom okrutny brak wołowiny.
Konetabl.  Zobaczymy też jutro, że chętniejby się rzucili do miski niż do boju. Lecz czas się uzbroić, czy nie prawda? Idźmy!

Orleans.  Wybiła druga, nim dziesiąta minie,
Z każdego ręki stu Anglików zginie. (Wychodzą).
Chór.  Pomyślcie teraz, że to jest godzina,
W której szum głuchy i ciemności fale
Powoli niebios zalewają sklepy.
Cichnącą wrzawę dwóch wojsk w łonie nocy
Wiatr od obozu do obozu niesie,
Iżby się zdało, że straże podchwycą
Hasła szeptane przez wrogów patrole.
Przy słabym blasku ognisk gorejących
Cień przeciwników każdy obóz widzi.
Rumaki wzajem grożą sobie rżeniem
Przenikającem głuche nocy ucho,
A po namiotach płatnerskich szczęk młotów,
Rycerskich kolczug nitujących siatkę,
Daje świadectwo groźnych przygotowań.
Pianie kogutów i zegarów tętno
Sennego rana trzecią głoszą dobę.
Z duszą spokojną, liczbą swoją dumni,
O przyszłych jeńców mało cenne głowy
Miotają kostki francuscy panowie,
Na noc się skarżą, że kulawą nogą
Jak czarownica wlecze się obrzydła;
Anglik, jak biedna, skazana ofiara,
Cierpliwie siedzi przy mdławych ogniskach,
Niebezpieczeństwa rozmyśla jutrzejsze;
Smętna postawa, policzki zapadłe,
Podarta odzież, przy księżyca blasku,
Dają mu widma przeraźliwą postać.
Ktoby zobaczył królewskiego wodza,
Gdy zwiedza straże, przebiega namioty,
Niech krzyknie: chwała i cześć głowie jego!

Czy widzisz? wszystkie swe przechodząc pułki,
Z uśmiechem skromnym dzień dobry im życzy,
Zwie ich: rodacy, bracia, przyjaciele.
Z królewskiej twarzy niktby nie wyczytał,
Że wróg potężną otoczył go armią;
Ni czarna troska, ani noc bezsenna
Lic mu bladością swoją nie powlekła,
Ale z powagą słodką majestatu,
Z jasnym uśmiechem na wypadki czeka.
To też ostatni ciura, drżący wprzódy,
W jego spojrzeniach nowe czerpie męstwo;
Bo króla oko, jak słońce na niebie,
Ożywne ciepło na wszystkich rozlewa,
Strach topi zimny. Oto macie obraz,
Choć niedołężną ręką nakreślony,
Henryka w nocy. A teraz, słuchacze,
Musimy scenę na plac boju przenieść.
Przebaczcie, jeśli pięć lub sześć floretów
Rdzą przejedzonych, w śmiesznym pojedynku,
Wielkie Agincourt imię sprofanuje.
Niech wielkie czyny w myśli wam odkwitną,
Myśl niech małpiarstwo w prawdę zmieni szczytną.

(Wychodzi).



AKT CZWARTY.
SCENA I.
Obóz angielski pod Agincourt.
(Wchodzą: król Henryk, Bedford i Gloucester).

Król Henr.  Niebezpieczeństwo wielkie nam zagraża.
Prawda, Gloucesterze, tem dzielniejszy opór
Musim mu stawić. — Dzień dobry Bedfordzie!
Wszechmocny Boże! i w najgorszych rzeczach
Jest dobroczynny olejek zamknięty,

Byle go człowiek umiał dystylować.
Rano powstawać zły nas sąsiad uczy;
Przyzwyczajenie zdrowe, gospodarskie;
Wróg jest nam także widomem sumieniem,
Jest kaznodzieją, który nam zaleca
W pokucie ducha na śmierć się gotować.
Możem więc z chwastów słodki miód wycisnąć,
Z samego dyabła wyciągąć moralność.

(Wchodzi Erpingham).

Stary Tomaszu Erpingham, dzień dobry!
Miękka poduszka przystałaby lepiej
Twym siwym włosom, niż ta twarda ziemia.
Erpingh.  Nie, panie, łoże to nad wszystko cenię,
Bo mogę mówić: jak sam król śpię teraz.
Król Henr.  Szczęście, że przykład daje ludziom siłę
Znosić wesoło obecne cierpienia;
Ich duch się krzepi, a z ducha krzepkością
Wszystkie organa, choć umarłe wprzódy,
Łamią grobowiec, świeże się podnoszą,
Gdy się starego łupieżu pozbyły. —
Pożycz mi twego płaszcza, Erpinghamie.
Wy, bracia moi, nieście do obozu
Me pozdrowienia, powiedzcie książętom,
Że czekam na nich w moim pawilonie.
Gloucest.  Śpieszymy, królu. (Wychodzą Gloucester i Bedford).
Erpingh.  A ja, czy mam zostać?
Król Henr.  Nie, mój rycerzu, idź z moimi braćmi.
Z mojem sumieniem naradzić się pragnę,
A towarzystwa nie trzeba mi na to.
Erpingh.  Bóg z tobą zawsze szlachetny Henryku! (wychodzi).
Król Henr.  Z serca dziękuję, stary przyjacielu,
Twoje mi słowa dodają otuchy. (Wchodzi Pistol).
Pistol.  Qui va là?
Król Henr.  Przyjaciel.
Pistol.  Tłómacz się jaśniej; czyś jest oficerem?
Czy tylko podłym i chudym gemajną?
Król Henr.  Jestem szlachcicem i dowodzę kompanią.
Pistol.  A nosisz potężną pikę?

Król Henr.  Zgadłeś. A ty kto jesteś?
Pistol.  Jestem szlachcicem jak sam cesarz dobrym.
Król Henr.  Jesteś więc lepszym od króla.
Pistol.  Tęgi to kogut, nasz król, złote serce,
Latorośl chwały, wie też, co jest życie;
Ród jego dobry, pięść nie od parady;
Całuję buty jego zabłocone,
A z serca kocham kochanego zucha.
Jak się nazywasz?
Król Henr.  Henryk Le Roy.
Pistol.  Le Roy? jest to kornwalijskie imię.
Czyś stamtąd rodem?
Król Henr.  Nie, jestem Walijczyk.
Pistol.  Czy znasz Fluellena?
Król Henr.  Bardzo dobrze.
Pistol.  A więc mu powiedz, że na święty Dawid
Jego mu czosnek na łbie jego zetrę.

Król Henr.  Nie radzę ci tego dnia nosić sztyletu na kapeluszu, bo ci go potrzaska na twojej czuprynie.
Pistol.  Czy jesteś jego przyjacielem?
Król Henr.  A w dodatku jego krewnym.
Pistol.  To figa i tobie.
Król Henr.  Dziękuję. Bóg z tobą!
Pistol.  Nazywam się Pistol, kto chce wiedzieć. (Wychodzi).
Król Henr.  Godne nazwisko twojej zapalczywości.

(Wchodzą Gower i Fluellen z dwóch stron przeciwnych).

Gower.  Kapitanie Fluellen!
Fluellen.  Na imię Jeszusa Chrysztusa, móf ciszej! Najfiększy to cud na świecie, że nikt już dziś nie obserfuje prafdziwych a starych prerogatyf i praf fojny. Gdybyś chciał sobie zadać pracę fyeksaminofać fojny Fielkiego Pompejusza, znalazłbyś, na moje słofo, że nie pyło tam ani gadu gadu ani tere psdere f opozie Pompejusza; zaręczam ci, iż znajdziesz, że i ceremonie fojny i jej ostrożności i jej formy i jej trzeźfość, i jej skromność zupełnie pyły inne.
Gower.  Jednakże głośny jest nieprzyjaciel; słyszałeś go przez noc całą.
Fluellen.  Jeśli nieprzyjaciel jest osłem i dudkiem i frzasklifym junakiem, czy myślisz, że i my także mamy się zropić osłami, dudkami i frzasklifymi junakami? czy sumiennie tak myślisz?
Gower.  Będę mówił ciszej.
Fluellen.  Proszę cię i płagam cię, zróp tak.

(Wychodzą Gower i Fluellen).

Król Henr.  Choć ten Walijczyk za modą nie idzie,
Na przezorności i męstwie mu nie brak.

(Wchodzi trzech żołnierzy: Jan Bates, Aleksander Court i Michał Williams).

Court.  Bracie Janie Bates, czy to nie ranek tam bieleje?
Bates.  Tak mi się zdaje; ale nie mamy powodów niecierpliwie dnia wyglądać.
Williams.  Widzimy tam dnia początek, ale zdaje mi się, że nie zobaczymy nigdy jego końca. — Kto idzie?
Król Henr.  Przyjaciel.
Williams.  Pod którym służysz kapitanem?
Król Henr.  Pod sir Tomaszem Erpingham.
Williams.  Dobry to stary generał, a dobrego serca szlachcic. Powiedz mi, proszę, co on myśli o naszem położeniu?
Król Henr.  Widzi w nas rozbitków na piasku, czekających na przypływ morza, które ich pochwyci.
Bates.  Czy nie powiedział swojego zdania królowi?
Król Henr.  Nie, i źleby zrobił, gdyby powiedział. Bo mówiąc otwarcie, myślę, że król jest takim jak ja człowiekiem; fijołek ma taki sam dla niego zapach co i dla mnie; żywioły mu się jak mnie objawiają; wszystkie jego zmysły ludzkim odpowiadają warunkom; zdejm mu purpurę, a w swej nagości pokaże się takim jak ja człowiekiem; choć jego uczucia wzbijają się wyżej od naszych, spadając, spadają podobnem naszemu skrzydłem; jeśli więc widzi powód strachu, jak my widzimy, strach jego, bez wątpienia, ma gorycz naszego; słuszna też, żeby nikt nie budził w nim pozorów strachu, bo ich widok odjąłby serce całej armii.
Bates.  Niech sobie pokazuje, jakie chce pozory męstwa, mnie się jednak zdaje, że choć noc to zimna, wolałby teraz siedzieć po szyję w Tamizie, a i ja też wolałbym, bądźcobądź, dotrzymać mu kompanii, byle nas tu nie było.
Król Henr.  Na uczciwość, jeśli mam powiedzieć wam sumiennie, co myślę o królu, sądzę, żeby nie chciał być gdzieindziej jak tam, gdzie jest teraz.
Bates.  To chciałbym, żeby był sam jeden, bo byłby pewny swego okupu, a niejeden biedaczyna uratowałby życie.
Król Henr.  Śmiem przypuścić, że nie jesteś do tego stopnia mu niechętnym, abyś mu życzył, żeby tu był sam jeden; mówisz to tylko, żeby wypróbować myśli innych. Co do mnie, zdaje mi się, że nigdzie chętniej umrzećbym nie mógł jak w towarzystwie króla, bo sprawa jego słuszna a spór honorowy.
Williams.  To więcej, niż wiemy.
Bates.  Albo jak wywiadywać się nam godzi. Dość dla nas wiedzieć, że jesteśmy króla poddanymi; jeśli zła jego sprawa, nasze posłuszeństwo królowi należne z grzechu nas obmywa.
Williams.  Jeśli sprawa nie jest dobra, sam król zda ciężki rachunek, gdy wszystkie nogi i ręce i głowy śród bitwy odcięte skleją się znowu w dzień ostatecznego sądu i wszystkie wykrzykną: Polegliśmy w tem a tem miejscu, jedni klnąc, inni wołając o doktora, ci zostawiając na ziemi biedne wdowy, tamci długi, inni znowu dzieci bez opatrzenia. Lękam się, że mała tylko liczba umierających na placu boju umiera dobrze, bo jak tam myśleć o zbawieniu, gdzie tylko krew jest na myśli? Otóż, jeśli ci ludzie źle umierają, ciężka to będzie sprawa dla króla, który ich tam poprowadził, bo nieposłuszeństwo jego rozkazom byłoby przeciw wszystkim obowiązkom poddaństwa.
Król Henr.  Więc i grzechy syna wyprawionego przez ojca z towarami, a tonącego na morzu w stanie grzechu, wedle waszej reguły, musiałyby iść na karb ojca, który go wyprawił; lub jeśli sługa niosący worek pieniędzy na rozkaz pana, napadnięty przez rozbójników, umiera w stanie grzechu bez pokuty, moglibyście powiedzieć, że sprawa pana jest winną potępienia sługi. Ale tak nie jest. Król nie jest obowiązany odpowiadać za osobiste postępki żołnierzy, ani ojciec za postępki syna, ani pan za grzechy sługi, nie mieli bowiem na myśli ich śmierci, nakazując im spełnienie obowiązku. Prócz tego, niema króla, jakkolwiek czysta jego sprawa, który gdy przyjdzie mieczem spór rozstrzygnąć, mógłby wyprowadzić w pole samych żołnierzy bez skazy. Jedni mają na sumieniu grzech rozmyślnie dokonanego morderstwa, inni uwiedzionych dziewic krzywoprzysięstwem; inni pobiegli szukać w obozie schronienia, zakrwawiwszy poprzednio niewinne łono pokoju grabieżą i rabunkiem. Jeśli ci wszyscy potrafili oszukać prawo, ujść zasłużonej kary, choć wymknęli się ludziom, nie mają skrzydeł, aby uciec przed Bogiem; wojna jest jego woźnym, wojna jego zemstą. Tak więc ci ludzie ponoszą karę za dawniejsze pogwałcenie praw królewskich w obecnym królewskim sporze. Gdzie się lękali śmierci, uszli z życiem; tam gdzie poszli szukać ocalenia, giną. Jeśli umierają bez pokuty, król nie więcej jest winny ich potępienia, niż wprzód był winny ich bezbożności, za którą są teraz nawiedzeni. Służba każdego poddanego do króla należy, ale każdego poddanego dusza jest jego tylko własnością. Każdy przeto żołnierz na wojnie powinien naśladować przykład chorego na łożu boleści, omyć każdą plamkę ze swojego sumienia. Jeśli tak umrze, śmierć będzie dla niego dobrodziejstwem; jeśli nie zginie, czas to był szczęśliwie stracony, w którym takie zyskał przygotowanie. Gdy wyjdzie cały, może bez grzechu pomyśleć, że Bóg, któremu zrobił zupełną z siebie ofiarę, dozwolił mu dzień ten przeżyć, aby wielkość jego widział, a drugich nauczał, jak się na śmierć gotować.
Williams.  To pewna, że jeśli człowiek umiera w grzechu, grzech na jego spada głowę; król nie może za niego odpowiadać.
Bates.  Nie pragnę też, żeby za mnie odpowiadał, choć postanowiłem bić się za niego z całego serca.
Król Henr.  Na własne uszy słyszałem z ust królewskich, że nie zapłaci okupu.
Williams.  Ba, powiedział to, żeby nam dodać ochoty do boju, ale jak nam popłatają czaszki, będzie miał czas na zapłacenie okupu, gdy dla nas zapadnie już klamka.
Król Henr.  Jeśli tego dożyję, nigdy już nie dam wiary jego słowu.
Williams.  A to mu dopiero dokuczysz! Gniew biednego chudeusza na potężnego monarchę, to rzecz niebezpieczna jak strzał ze starej rusznicy: równieby ci łatwo było słońce w lód obrócić, wachlując je pawiem piórem. Nigdy już nie dam wiary jego słowu! Przyznaj, że sławne powiedziałeś głupstwo.
Król Henr.  Za ostra twoja wymówka: gniewałbym się, gdyby czas był po temu.
Williams.  To odłóż spór na później, jeśli wyjdziesz cały.
Król Henr.  Zgoda.
Williams.  A po czem cię poznam?
Król Henr.  Daj mi jaki zakład; przypnę go do kapelusza; jeśli będziesz śmiał się przyznać do niego, znajdziesz mnie gotowym.
Williams.  Weź tę rękawiczkę, a daj mi w zamian twoją.
Król Henr.  Masz.
Williams.  Ja także do kapelusza ją przypnę. Jeśli mnie spotkasz pojutrze a powiesz: „to moja rękawiczka“, na tę rękę, dostaniesz ode mnie dobrego kułaka.
Król Henr.  Bylem dnia tego dożył, upomnę się o swoje.
Williams.   Tak ci się tego będzie chciało jak dyndać na gałęzi.
Król Henr.  Zrobię to, choćbym cię spotkał w towarzystwie samego króla.
Williams.  Dotrzymaj tylko słowa; bądź zdrów tymczasem.
Bates.  Zgoda, angielskie dudki, zgoda! Dość nam na kłótni z Francuzem, byleśmy i z nim tylko obrachować się mogli!
Król Henr.  Prawda, Francuzi mogą postawić dwadzieścia grzywien przeciw jednej, że nas pobiją, bo są niemi obłożeni; ale nie jest dla Anglika zdradą obrzynać francuzkie grzywny; jutro też sam król będzie obrzynaczem. (Wychodzą żołnierze).

Dalej na króla! i życia i dusze,
I wasze długi i stroskane żony,
Dzieci i grzechy, zwalcie je na króla;
Wszystkim za wszystko musi odpowiadać.
Ciężka powinność, wielkości bliźniaczka,
Na skargi lada głupca odpowiadać,
Swe tylko własne czującego troski.
Iluż rozkoszy musi się król wyrzec,
Których spokojnie prywatny używa!
Co ma król, czego nie ma i prywatny,
Prócz jednej pompy, zewnętrznego blasku?
Czemże ty jesteś bożku, marna pompo?
Cóż ty za bożek, co smutków śmiertelnych
Więcej od twoich doznajesz czcicieli?
Jakie dochody, jakie twoje zyski?
O, pompo, pokaż, pokaż mi twą cechę,
Treść całą pokaż twego uwielbienia!
Jest-żeś czem innem jak formą i stopniem
Budzącym w ludziach trwogę i pokorę?
Lecz twoja groźność mniej ci szczęścia daje,
Niż im ich trwoga.
Jak często pijem miast hołdu słodyczy
Truciznę pochlebstw! O wielka wielkości,
Zaniemóż tylko, a twym ceremoniom
Nakaż, by dawne zdrowie ci wróciły!
Alboż gorączki odstąpi cię ogień
Przed pochlebstwami nadętym tytułem,
Przed czołobitnią i przed pokłonami?
Dajesz rozkazy kolanom żebraków,
Lecz czy ich zdrowiu możesz rozkazywać?
Nie, nie, śnie dumny, który tak podstępnie
Ze spokojności króla się urągasz!
Ja król, ja twoją nicość przeniknąłem:
Wiem, że nie chryzmo, nie berło, nie kula,
Nie miecz, buława, cesarska korona,

Nie płaszcz perłami, złotem haftowany,
Nie tłum świecących przed królem heroldów,
Nie tron złocisty, ni fale przepychu
Bijące świata wysokie wybrzeża,
Nie, dumna pompo, wszystkie te mamidła
W majestatycznem spowijane łożu
Snem niewolnika nędznego nie zasną,
Co z pustą myślą a ciałem napchanem
Niedoli chlebem na spoczynek idzie.
On nie zna strasznej nocy, córki piekła,
Ale do wschodu do zachodu słońca,
Pod Feba okiem poci się mozolnie,
A śpi na polach Elizejskich w nocy,
Ze świtem sadza na koń Hyperyona,
I tak przeciąga swoją pracę płodną
Z dnia na dzień, z roku na rok, aż do grobu.
Gdyby nie pompa, nędzarz ten, któremu
Dzień na mozołach, noc na śnie upływa,
Swojąby dolą prześcignął monarchę.
Niewolnik, ziemi spokojny mieszkaniec,
Wczasu używa; płytki jego rozum
Nie wie, jak czujną straż musi król trzymać,
By kwitnął pokój, którego godziny
W chatce wieśniaka najsłodziej spływają.

(Wchodzi Erpingham).

Erpingh.  Nieobecnością twoją niespokojna
Szlachta cię, królu, szuka po obozie.
Król Henr.  Dobry rycerzu, zbierz ją w mym namiocie;
Pierwszy tam będę.
Erpingh.  Śpieszę ją uprzedzić (wychodzi).
Król Henr.  Wszystkich żołnierzy moich ostal serca
O, bitew Boże! oddal od nich trwogę!
Liczenia wrogów możność im odejmij,
Jeśli ich liczba przerazić ich zdolna!
Nie dziś, o Panie! wywołaj wspomnienie,
Jak grzesznie ojciec mój koronę posiadł!
Ryszarda ciało jam złożył w grobowcu,
I więcej nad nim żalu łez wylałem,

Niźli gwałt z niego kropli krwi wytoczył.
Pięćset ubogich z roku na rok żywię,
Wywiędłe ręce każdy z nich do nieba
Dwa razy na dzień podnosi z modlitwą,
Abyś wylanej krwi przebaczyć raczył;
W dwóch zbudowanych przeze mnie klasztorach
Pieśń uroczystą śpiewają kapłani
Za pokój duszy Ryszarda Drugiego.
Lecz zrobię więcej, lecz wszystko co zrobię,
Nie ma wartości, aż moja pokuta
Złączy się z nimi żebrać przebaczenia.

(Wchodzi Gloucester).

Gloucest.  Królu!
Król Henr.  Głos brata mojego Gloucestera.
Wiem, czego żądasz; idę z tobą, bracie.
Dzień, przyjaciele, wszystko na mnie czeka.

(Wychodzą).
SCENA II.
Obóz francuski.
(Wchodzą: Delfin, Orleans, Rambures i inni).

Orleans.  Słońce nam złoci pancerze, więc naprzód!
Delfin.  Montez á cheval! giermku, daj mi konia!
Orleans.  O, duszo waleczna!
Delfin.  En avant! les eaux et la terre.
Orleans.  Rien puis? l’air et le feu.
Delfin.  Ciel! kuzynie Orleański! (Wchodzi Konetabl).
Co nowego, Konetablu?
Konetabl.  Słyszycie rżenia niecierpliwych koni?
Delfin.  Na koń! Ostrogą boki im zakrwawmy,
Aby krew oczy Anglików zalała
I przygasiła zbytek ich odwagi.
Rambur.  Chcesz, by płakali krwią naszych rumaków?
Jakże poznamy łzy ich naturalne? (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Parowie Francyi, Anglik w szyku stanął.
Konetabl.  Więc na koń, na koń, waleczni książęta!

Na tłum ten spójrzcie ubogi, wychudły;
Toć sam nasz widok dusze z nich wystraszy,
Tylko łupinę ludzką im zostawi.
Dla rąk tu wszystkich roboty nie starczy;
W ich zwiędłych żyłach ledwo krwi jest dosyć,
Aby naznaczyć plamką kordelasy,
Które dobędą z pochw francuskie zuchy,
A muszą schować dla braku zwierzyny.
Chuchnijmy tylko na te wątłe szyki,
Naszej odwagi para ich powali.
Ktoby śmiał wątpić, że nasze sługusy,
Ciury i tłumy chłopstwa niepotrzebne,
Wkoło szwadronów naszych się wijące,
Z pól naszych mogą wymieść tę hołotę,
A nam, u wzgórzy tych stóp rozwiniętym,
Na polowanie dość byłoby patrzeć?
Lecz honor broni; cóż nam pozostaje?
Raz podnieść rękę — i wszystko się skończy.
A więc na pierwsze rogu zawołanie,
Strzelcy, wyruszyć czas na polowanie;
Ledwo się nasze pokażą szwadrony,
Warować będzie Anglik przestraszony.

(Wchodzi Grandpré).

Grandpré.  Parowie Francyi, co znaczy ta zwłoka?
To ścierwo morskie, o kości swych całość
Rozpaczające, szpeci nasze pola.
Ich poszarpanych sztandarów gałganki
Drżą pod wzgardliwem tchnieniem naszych wiatr
W żebraków armii Mars zda się bankrutem,
Trwożnie patrzącym z pod rdzawej przyłbicy;
Jeźdźcy na koniach siedzą jak świeczniki,
Których ramiona trzymają pochodnie;
Szkapy wychudłe pospuszczały głowy,
Z ich ócz zagasłych cieknie śluz kroplami,
Munsztuki żutą poszpecone trawą
Wiszą im z ciężkich pysków nieruchome;
Górą nad nimi, oprawcy ich, kruki
Krążą, czekając na godzinę uczty.

Lecz słowo żadne nie zdoła opisać
Nieżyjącego życia tych szeregów,
Jak pokazują się na polach naszych.
Konetabl.  Zmówili pacierz i na śmierć czekają.
Delfin.  Jak się wam zdaje, czy nie lepiej będzie
Posłać im obiad i świeże ubranie,
Ich koniom obrok, potem bić się z nimi?
Konetabl.  Tylko na straż mą czekam. Ale naprzód!
Z pośpiechu wezmę chorągiew trębacza.
Naprzód, panowie! Słońce już dopieka,
Naprzód, panowie! czas drogi ucieka. (Wychodzą).

SCENA III.
Obóz angielski.
(Wchodzi: Armia angielska, Gloucester, Bedford, Exeter, Salisbury i Westmoreland).

Gloucest.  Gdzie król?
Bedford.  Objeżdża szyk armii bojowej.
Westmor.  Mają walczących sześćdziesiąt tysięcy.
Exeter.  A żołnierz świeży; pięciu na jednego.
Salisbury.  Przemoc ogromna. Ty, Boże, walcz z nami!
Bóg z wami! Idę na me stanowisko.
Jeśli się w niebie tylko mamy spotkać,
To się z wesołem pożegnajmy sercem.
Drogi Gloucesterze, szlachetny Bedfordzie,
I ty mój dobry lordzie Exeterze,
I ty, mój dobry kuzynie, i wszyscy
Dzielni rycerze, bywajcie mi zdrowi!
Bedford.  Bądź zdrów! Bóg z tobą, lordzie Salisbury!
Exeter.  Bądź zdrów, milordzie! Spraw się dziś walecznie;
Ale cię krzywdzę, mówiąc ci o męstwie,
Boś lepion z męstwa najczyściejszej gliny.

(Wychodzi Salisbury).

Bedford.  Królewska jego dobroć i odwaga. (Wchodzi Henryk).
Westmor.  Gdybyśmy mieli choć dziesięć tysięcy

Tych, co bezczynnie w Anglii dzisiaj siedzą!
Król Henr.  Kto tego pragnie? Kuzyn Westmoreland?
Nie, mój kuzynie, jeśli mamy zginąć,
Dość nas jest tutaj na stratę ojczyzny;
Jeśli zwyciężym, im mniejsza nas liczba,
Tem większa cząstka honoru dla wszystkich.
Jednego więcej nie żądaj żołnierza.
Bóg wie, na złoto nie jestem łakomy,
Ani się pytam, kto mym żyje kosztem,
Żal mój nie wielki, że ktoś płaszcz mój nosi,
Wszystko to duszy mojej obojętne;
Lecz jeśli grzech jest za honorem gonić.
Jestem największym na ziemi grzesznikiem.
Nie, nie, kuzynie, na Boga, nie żądaj,
By jeden więcej Anglik był tu z nami;
Za wszystkie moje nie chciałbym nadzieje
Stracić tej cząstki jasnego honoru,
Którąby jeden ukradł nam walczący.
Jednego więcej nie żądaj, kuzynie;
Idź raczej ogłoś po wszystkich szeregach:
Kto do potrzeby tej ochoty nie ma,
Wolno mu odejść; paszport mu wydamy,
Pieniądz na drogę włożym mu do kieski;
Nie chcemy ginąć w towarzystwie człeka,
Co nie chce w śmierci naszym być kolegą.
Dzisiaj jest święto świętego Kryspina;
Kto dziś przeżyje, a do domu wróci,
W górę podrośnie na dnia tego wzmiankę,
Podniesie głowę na imię Kryspina.
Kto dziś przeżyje i dojdzie starości,
Co rok sąsiadów swoich w wilię racząc,
Powie: Świętego dzień jutro Kryspina,
Zawinie rękaw, swe pokaże rany.
Z starością pamięć gaśnie, on jednakże,
Choćby o wszystkiem zapomniał, spamięta
Swoje rycerskie w potrzebie tej czyny.
Nasze nazwiska starym jego ustom
Jak familijne słowa poufałe,

Król Henryk, Bedford, Warwick, Salisbury,
Talbot, Exeter, corocznie odżyją
Przy brzęku szklanek swą pianą szumiących;
Synowi starzec pamięć tę przekaże,
I dzień świętego Kryspina nie minie,
Od dzisiejszego dnia do końca świata,
By imię nasze z ust do ust nie brzmiało,
Nas, małej ale szczęsnej garstki braci;
Bo kto dziś ze mną kroplę krwi wyleje,
Mym będzie bratem, dzień go ten uszlachci,
Jakkolwiek nizkie jego pochodzenie.
Szlachta dziś w Anglii w miękkiem śpiąca łożu
Przekleństwem swoją nazwie nieobecność,
A mało będzie herby swoje cenić,
Kiedy usłyszy szczęśliwego męża,
Co w dniu świętego Kryspina tu walczył.

(Wchodzi Salisbury).

Salisbury.  Królu i panie, miej się w pogotowiu,
Już się francuskie wojsko rozwinęło
I do ataku dumnie się posuwa.
Król Henr.  Gotowe wszystko, gdy serca gotowe.
Westmor.  Niech zginie, czyja słabnie teraz dusza!
Król Henr.  Więc nie chcesz więcej Anglików, kuzynie?
Westmor.  Na Boga, królu, chciałbym samodrugi
Przy tobie stoczyć królewską tę bitwę.
Król Henr.  Mniej pięć tysięcy ludzi teraz pragniesz,
Co milsze dla mnie niż jednego więcej.
Na miejsca teraz; niech was Bóg prowadzi!

(Odgłos trąbki; wchodzi Montjoye).

Montjoye.  Raz jeszcze pytam cię, królu Henryku,
Czy chcesz układy rozpocząć o okup,
Nim przyjdzie chwila niewątpliwej zguby?
Bo już stanąłeś nad straszną przepaścią,
Która cię połknie. Przytem z miłosierdzia
Konetabl radzi, abyś towarzyszy
Do skruchy wezwał, żeby choć ich dusze
W pokoju z tego uleciały placu,
Na którym nędzne ich spróchnieją kości.

Król Henr.  Kto cię tu przysłał?
Montjoye.  Konetabl francuski.
Król Henr.  Ponieś mu proszę, pierwszą mą odpowiedź;
Niech przód me kości zabierze, nim sprzeda.
Przez Boga! czemu biednym się urągać?
Sprzedał raz strzelec lwią skórę, gdy jeszcze
Lew siedział w borze, i lew ten zjadł strzelca.
Wielu z nas znajdzie grób na własnej ziemi,
Na którym, Bóg da, śpiżowe pamiątki
Dnia tego czynów dzieci ich wyryją;
Ci, co swe dzielne zostawią tu kości,
Jak męże ginąc, choćby dla nich grobem
Był gnój francuski, na wieki zasłyną,
Bo słońce jasnem spojrzy na nich okiem,
Chciwie ich honor dymiący wypije,
A ziemskie tylko zostawi tu cząstki,
By wasz zatruły klimat, wyziewami
Rozsiały dżumę po francuskich siołach.
Patrz, jaka dzielność angielskiego męstwa,
Po śmierci nawet, jak rdzenny strzał działa,
Zaczyna drugą spustoszenia kolej,
I rykoszetem znów śmierć niesie wrogom.
Konetablowi nieś dumną odpowiedź:
Na dzień roboczy jesteśmy rycerstwem;
Śród trudnych marszów złoto i galony
Już wypłowiały od deszczu i błota;
Nie znajdziesz pióra w całej naszej armii,
(Dowód jak myślę, że nie odlecimy),
Na szmaty podarł czas nasze mundury,
Lecz serca nasze w niedzielnych są szatach,
A biedni moi mówią mi żołnierze,
Że przed wieczorem świeże wdzieją suknie,
Byle ściągając z francuskiego grzbietu
Świecące płaszcze, na drobne ich szmaty
Nie poszarpali. Jeśli tak się sprawią,
(A tak się sprawią przy bożej pomocy),
Nie trudno będzie okup mój uciułać.
Dobry heroldzie, nie trudź się daremno,

Żądać okupu, więcej już nie wracaj,
Bo Bóg mi świadkiem, że innego nie dam
Jak te me członki, a gdy je zabierze,
W takim się stanie dostaną mu w ręce,
Że mu niewiele przysporzą bogactwa.
Konetablowi ponieś tę odpowiedź.
Montjoye.  Poniosę, królu, a żegnam cię teraz.
Odtąd herolda głosu nie usłyszysz (Wychodzi).
Król Henr.  Myślę, że wrócisz mówić o okupie.

(Wchodzi książę York).

York.  Przychodzę, królu, na kolanach prosić,
Żebyś mi przedniej straży dał dowództwo.
Król Henr.  Weź je. Rycerze, naprzód! szczęsna dola!
Niech się twa święta, Boże, spełni wola! (Wychodzą).

SCENA IV.
Plac boju.
(Alarm. Ruchy wojsk. Wchodzą: francuski Żołnierz, Pistol i Paź).

Pistol.  Poddaj się, kądlu!
Żołn. fr.  Je pense que vous estes le gentilhomme de bonne qualité!

Pistol.  Kaletę, mówisz? To moją jest rzeczą pytać cię o kaletę. Czy ty szlachcic? Jak się nazywasz? Odpowiadaj.

Żołn. fr.  O, seigneur Dieu!
Pistol.  O, sinior Dieu, musi być szlachcicem.
Zważaj na moje słowa, sinior Dieu;
O, sinior Dieu, zginiesz od mej szpadki,
Jeśli mi nie dasz tłustego okupu.
Żołn. fr.  O, prennez misericorde! ayez pitié de moy!
Pistol.  Moy jeden? Żądam czterdzieści moydorów,
Albo z gardziela wyciągnę ci okup,
Z kropel czerwonej krwi twojej, hultaju.
Żołn. fr.  Est-il impossible d’eschapper la force de ton bras?
Pistol.  Tombak, hultaju?
A ty przeklęty, ty lubieżny koźle,
Tombak mi dajesz?

Żołn. fr.  O, pardonnez moy!

Pistol.  Hę, co? więc tunę moyów ofiarujesz?
Zapytaj, paziu, tego niewolnika,
Jak się nazywa?
Paź.  Escouter; comment estez vous appellé?
Żołn. fr.  Monsieur le Fer.
Paź.  Powiada, że się nazywa pan Fer.
Pistol.  Pan Fer? To ja go tu wysferuję, wyfeferuję, że aż mu w pięty pójdzie. Powiedz mu to po francusku.
Paź.  Nie wiem, jak po francusku wysferować i wyfeferować.
Pistol.  To mu powiedz, żeby się przygotował, bo mu poderżnę gardło.
Żołn. fr.  Que dit-il, monsieur?
Paź.  Il me commande de vous dire, que vous faites vous prest, car ce soldat icy est disposé tout a cette heure de couper vostre george.
Pistol.  Ouy, couper gorge, chamie, par ma foy,
Chyba, że dasz mi koron pełny kubeł,
Lub cię tym mieczem posiekam w kawałki.
Żołn. fr.  O, je vous supplie pour l’amour de Dieu, me pardonner! Je suis gentilhomme do bonne maison; gardez ma vie, et je vous donneray deux cent écus.
Pistol.  Co on mówi?
Paź.  Prosi, żebyś mu darował życie, powiada, że jest szlachcicem z uczciwego domu, a na okup da ci dwieście koron.
Pistol.  Powiedz, że wściekłość moja łagodnieje; korony wezmę.
Żołn. fr.  Petit monsieur, que dit-il?
Paź.  Encore qu’il est contre son jurement, de pardonner aucun prisonnier; neantmoins, pour les escus, que vous l’avez promis, il est content de vous donner la liberté, le franchissement.
Żołn. fr.  Sur mes genoux je vous donne mille remerciemens: et je m’estime heureux, que je suis tombé entre les mains d’un chevalier, je pense, le plus brave, valiant, et tres distingué seigneur d’Angleterre.
Pistol.  Wytłómacz mi, co powiedział.
Paź.  Składa ci na kolanach tysiączne dzięki, i uważa się za szczęśliwego, że dostał się w ręce pana, jak myśli, najdzielniejszego, najwaleczniejszego, najdostojniejszego rycerza Anglii.
Pistol.  Ssąc mu krew, będę także miłosierny. Idź za mną.

(Wychodzą).

Paź.  Suivez vous le grand capitaine. (Wychodzi francuski żołnierz). Nigdy jeszcze nie słyszałem tak pełnego głosu z tak pustego serca. Ale dobre to przysłowie: Krowa, co dużo ryczy, mało mleka daje. Bardolf, Nym mieli dziesięć razy więcej męstwa od tego ryczącego dyabła starej komedyi, któremu kto chciał obrzynał pazury drewnianym pałasikiem, a jednak powieszono obu; i z nimby tak się skończyło, gdyby się przypadkiem zwędzić co odważył. Muszę zostać z ciurami i bagażami obozowymi; łatwym bylibyśmy dla Francuza łupem, gdyby się o tem dowiedział, bo jedyną tam strażą są dzieci. (Wychodzi).

SCENA V.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Delfin, Orleans, Bourbon, Konetabl, Rambures i inni).

Konetabl.  O, dyable!
Orleans.  O, seigneur! le jour est perdu! tout est perdu!
Delfin.  Mort de ma vie! wszystko się przewraca!
Na kitach naszych wieczna siadła hańba.
O meschante fortune! — Ha, nie uciekajcie!

(Krótki alarm).

Konetabl.  Wszystkie szeregi nasze połamane.
Delfin.  O, wstydzie wieczny! Zabijmy się sami.
Toż są nędzniki, o których przed chwilą
Graliśmy w kostki?
Orleans.  Toż król, od którego
Wymagaliśmy okupu?

Bourbon.  O, hańbo!
O wieczna hańbo! hańbo nieskończona!
Gińmy z honorem! Wróćmy na plac boju!
Ten, co nie pójdzie teraz za Bourbonem,
Niechaj ucieka, niechaj, z czapką w ręku,
Jak podły rajfur strzeże drzwi komory,
W której niewolnik, od mego psa gorszy,
Będzie mu gwałcił córkę najkraśniejszą.
Konetabl.  Nieład nas zgubił, niech nieład nas zbawi,
Nieśmy gromadą wrogom życia nasze.
Orleans.  Jeszcze nas dosyć zostało żyjących,
By w naszym tłumie zadusić Anglików,
Gdyby nam tylko można ład przywrócić.
Burbon.  Do dyabła z ładem! — Gińmy w wieku kwiecie,
Lub długa hańba w żywot się nasz wplecie.

(Wychodzą).
SCENA VI.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Król Henryk i wojsko; Exeter i inni, z jeńcami).

Król Henr.  Dobrze się, bracia moi, sprawiliśmy,
Ale się jeszcze nie skończyło wszystko,
Jeszcze nie wszyscy pierzchnęli Francuzi.
Exeter.  York królewskim poleca się względom.
Król Henr.  Stryju, czy żyje? Trzykroć w tej godzinie
Jak padł, widziałem i jak wstał, by walczyć,
Czerwony cały od hełmu do ostróg.
Exeter.  I tak waleczny żołnierz martwem ciałem
Pola te gniecie, a przy jego boku
Wierny towarzysz i ran i honoru,
Szlachetny także hrabia Suffolk leży.
Hrabia legł pierwszy; York porąbany,
Przybiegł, gdzie Suffolk w własnej krwi się kąpał,
Wziął go za brodę, ucałował rany,
Co się na jego rumieniły twarzy,
I krzyknął: „Czekaj, kuzynie Suffolku,

Ma dusza z twoją do nieba uleci;
Szlachetna duszo, czekaj jeszcze chwilę,
A duchy nasze uniosą się razem,
Jak na tem polu zwycięstwa i chwały
Razem trzymało nas rycerstwo nasze“.
Jam wtedy nadszedł, chciałem go pocieszyć,
Lecz on, z uśmiechem, podał mi swą rękę,
Ścisnął mnie lekko i rzekł: „Drogi lordzie,
Poleć me służby mojemu królowi“.
Potem się zwrócił, na Suffolka szyję
Rzucił ramiona i twarz mu całował;
Tak śmierci ślubny, krwią przypieczętował
Testament swojej szlachetnej miłości.
Widok ten piękny z moich ócz wycisnął
Strugę łez rzewnych; chciałem je zatrzymać,
Lecz nie starczyło męskiej na to siły,
Do ócz mi weszła cała matka moja
Łzom mię oddając.
Król Henr.  Nie mogę cię ganić;
Słysząc twą powieść, gwałt muszę zadawać
Mgle ćmiącej oczy, bo w łzachby spłynęła. (Alarm).
Co nam ten nowy alarm zapowiada?
Zebrał znów Francuz swe rozbite pułki;
Ponieś więc rozkaz, aby każdy żołnierz
Swych zabił jeńców. (Wychodzą).

SCENA VII.
Inna część placu boju.
(Alarm. Wchodzą: Fluellen i Gower).

Fluellen.  Sabijać dzieci i pagaże! To fyraźnie przecif prafom fojny, to czyn fierutnego łotrostfa, ufażaj, jakiego się można dopuścić. Sumiennie pofiedz, czy nie prafda?
Gower.  To prawda, że ani jeden dzieciuch przy życiu nie został; tchórzliwe łajdaki, co uciekły z placu bitwy, dopuściły się tego rozboju. Spalili prócz tego lub unieśli wszystko, co się znajdowało w królewskim namiocie; król też bardzo sprawiedliwie rozkazał, aby każdy żołnierz poderżnął gardziel swoim jeńcom. O, król to waleczny!
Fluellen.  To prafda; rodził się też f Monmouth, kapitanie Gower. Jak się nazyfa miasto, w którem się rodził Alexander Krupy?
Gower.  Alexander Wielki?
Fluellen.  Alboż krupy to nie fielki? Krupy lup fielki, potężny lup ogromny, lup fielkoduszny, fszystko to na jedno fychodzi, tylko że frazes jest trochę odmienny.
Gower.  Zdaje mi się, że Alexander Wielki urodził się w Macedonii; ojciec jego nazywał się Filip Macedoński, o ile sobie przypominam.
Fluellen.  I ja też myślę, że to f Macedonii, gdzie się Alexander urodził. Pofiem ci, kapitanie, jeśli spojrzysz na kartę świata, snajdziesz, zaręczam, porófnywając Macedonię i Monmouth, że położeniem, ufażaj, są opa potopne. F Macedonii jest rzeka, i f Monmouth także jest rzeka, a nazywa się Wye f Monmouth, ale fypiegło mi z mózgofnicy imię tamtej rzeki, ale mniejsza o to, tak są do siebie potopne, jak moje palce do moich palcóf; a są łososie f opu. Jeśli rozfaszysz toprze życie Alexandra, życie Henryka z Monmouth potopne do niego kupek w kupek, po są figury fe fszystkiem. Alexander (fie Bóg i ty także) f swojem szaleństfie i sfoich furyach, i sfoich fściekłościach i sfoich gniefach, i sfoich humorach, i sfoich nieukontentofaniach, i sfoich opurzeniach, a także gdy zalał sobie trochę czuprynę, f swoim chmielu i złości, ufażaj, zapił sfojego najlepszego przyjaciela Klitusa.
Gower.  Król nasz niepodobny w tem do niego; nigdy nie zabił żadnego ze swoich przyjaciół.
Fluellen.  To pardzo nie toprze, ufażaj, fyrywać pofieść z mojej kępy jeszcze niedomófioną i nieskończoną. Mófię tylko pod figurą i porófnaniem. Jak Alexander zapił przyjaciela Klitusa, gdy pył podchmielony, tak Henryk Monmouth, mając cały sfój rozum i rozsądek, fypędził tłustego rycerza z fielkim przuchem, a pył to człek pełny żartóf, konceptóf i hultajstf i szyderstf! sapomniałem jak się nazyfał.
Gower.  Sir John Falstaff.
Fluellen.  On fłaśnie. Mogę ci powiedzieć, że się toprzy ludzie w Monmouth rodzili.
Gower.  Jego królewska mość nadchodzi.

(Alarm. Wchodzą; król Henryk z częścią armii angielskiej, Warwick, Gloucester, Exeter i inni).

Król Henr.  Od czasu mego przybycia do Francyi
Pierwszy raz gniewem zawrzałem. Heroldzie,
Śpiesz do tej jazdy na górze z trębaczem,
Jeśli chce walczyć, niechaj się przybliży,
Lub niech ustąpi, bo oczy me razi.
Jeśli nie zechcą, my do nich pójdziemy,
A wnet polecą z szybkością kamieni
Ciśniętych starą asyryjską procą,
A gardłem każdy przypłaci nam jeniec,
Żaden nie znajdzie u nas miłosierdzia.
Idź im to powiedz. (Wchodzi Montjoye).
Exeter.  Królu mój i panie,
Francuski herold przybliża się do nas.
Gloucest.  A pokorniejsza teraz jego mina.
Król Henr.  Po co przychodzisz? Alboż nie pamiętasz,
Żem dał te kości na jedyny okup?
Czyli powracasz okupu znów żądać?
Montjoye.  Nie, wielki królu, przychodzę do ciebie,
Byś miłosiernie pozwolić nam raczył
Poległych zebrać na tem krwawem polu,
I chrześcijańskie dać im pogrzebanie,
Oddzielić szlachtę od drobnego ludu;
Bo, ach! niejeden z książąt naszych leży
W krwi najemniczej utopiony rzeszy,
Gdy chłop niejeden swoje kąpie członki
We krwi książęcej; ranne ich rumaki
We krwi pokuty, boleścią szalone,
Wierzgają w panów żelazną podkową,
Jakgdyby chciały zabić ich powtórnie.
Daj nam bezpieczne królu pozwolenie

Naszych poległych z placu boju unieść.
Król Henr.  Powiem ci szczerze, heroldzie, że nie wiem,
Czyli zwycięstwo po naszej jest stronie,
Szwadrony bowiem liczne jazdy waszej
Kłębią się jeszcze po pobojowisku.
Montjoye.  Przy was zwycięstwo.
Król Henr.  Dzięki Bogu za to
Nie sile naszej! Powiedz mi, heroldzie,
Jak się nazywa ten zamek w pobliżu?
Montjoye.  Agincourt, panie.
Król Henr.  Niechaj że ta bitwa,
Stoczona w święto świętego Kryspina,
Nosi nazwisko bitwy pod Agincourt.

Fluellen.  Dziat tfój, królu, słafnej pamięci, i tfój prastryj Edfart Czarny, książę Falii, jak to czytałem f kronikach, staczali pardzo słafne patalie tu fe Francyi.
Król Henr.  Wiem o tem, Fluellen.
Fluellen.  Fasza królefska mość fielką pofiedziała prafdę. Jeśli sobie fasza królefska mość przypomina, Falijczycy toprą zrobili służpę f ogrodzie, f którym tostatkiem było czosnku, fszyscy też przypięli sopie czosnek do sfoich czapek monmauskich, i czosnek, jak to fie fasza królefska mość, jest to tej godziny honorofym znakiem służpy, a jak mi się zdaje, i fasza królewska mość nie kardzi nosić na kapeluszu ząpka czosnku w dzień świętego Tavita.
Król Henr.  Jak honorową noszę go pamiątkę;
Wiesz, żem Walijczyk i dobry współrodak.
Fluellen.  Fszystka woda z Wye nie zmyje falijskiej krwi faszej królefskiej mości z faszej królefskiej mości ciała, mogę to śmiało pofiedzieć, a płogosłaf mu i zachofaj je Poże, jak tługo tfoja Fola i faszej królefskiej mości.
Król Henr.  Dziękuję ci, dobry mój rodaku.
Fluellen.  Na Jezusa, jestem faszej królefskiej mości rotakiem, i z tem się nie taję; pofiem to całemu światu. Nie potrzebuję fstydzić się faszej królefskiej mości, dzięki Pogu, topóki fasza królefska mość uczcifym jest człofiekiem.
Król Henr.  Daj Boże, abym na zawsze nim został.

(Wskazując Montjoye).

Niech się z nim nasi udadzą heroldzi,
Niechaj dokładną przyniosą nam liczbę
Poległych w boju dwóch walczących armii.

(Wychodzą Montjoye i inni. — Wskazując Williamsa).

Zawołaj tu tego człowieka.
Exeter.  Żołnierzu, król chce z tobą mówić.
Król Henr.  Dlaczego nosisz tę rękawiczkę przy kapeluszu?
Williams.  Z przeproszeniem waszej królewskiej mości, to zakład człowieka, z którym mam bić się, jeśli jeszcze nie zabity.
Król Henr.  Z Anglikiem?
Williams.  Z przeproszeniem waszej królewskiej mości, to hultaj, co się kokoszył ze mną ostatniej nocy. Jeśli jeszcze żyje, a odważy się upomnieć o swoją rękawiczkę, obiecałem mu dobrego kułaka; albo też, jeśli zobaczę moją rękawiczkę u jego kapelusza (a przyrzekł mi ją nosić pod słowem żołnierskiem, jeśli nie zginie) oderwę mu ją, aż mu w pięty pójdzie.
Król Henr.  Jak ci się zdaje, kapitanie Fluellen, czy żołnierz powinien przysięgi dochować?
Fluellen.  Pyłby inaczej podlcem i nikczemnikiem, z przeproszeniem faszej królefskiej mości, na moje sumienie.
Król Henr.  Jego nieprzyjaciel może być szlachcicem wysokiego rodu, niezdolnym dać mu satysfakcyi.
Fluellen.  Choćpy tak toprym pył szlachcicem jak sam dyabeł, jak sam Lucyper i Pelzebup, koniecznością jest, fidzisz najjaśniejszy panie, żepy dochował ślupu i przysięgi. Jeśli się dopuści krzywoprzysięstw, fidzisz najjaśniejszy panie, to będzie uchodził przed śfiatem za nikczemnego kpa i turnego Maćka, co kietykolwiek czarną poteszwą stąpał po śfiętem pożem polu i jego ziemi, na sumienie, tak.
Król Henr.  A więc dotrzymaj słowa, wiarusie, gdy spotkasz twego przeciwnika.
Williams.  Dotrzymam, najjaśniejszy panie, bylem tego dożył.
Król Henr.  Pod kim służysz?
Williams.  Pod kapitanem Gower, najjaśniejszy panie.
Fluellen.  Gower jest topry kapitan, i zna toprze sztukę i literaturę fojenną.
Król Henr.  Zawołaj go tu żołnierzu.
Williams.  Idę, najjaśniejszy panie (wychodzi).
Król Henr.  Słuchaj, kapitanie Fluellen, noś za mnie ten zakład i przypnij go do kapelusza. Ścierając się z Alençonem, zerwałem tę rękawiczkę z jego hełmu; ktokolwiek się o nią upomni, pokaże się przyjacielem Alençona, a nieprzyjacielem naszej osoby; gdziekolwiek go spotkasz, przytrzymaj go, a dasz mi dowód miłości.
Fluellen.  Fasza królefska mość ropi mi najfiększy honor, to jakiego fstychać może serce jego pottanych. Chciałpym zopaczyć człofieka, co ma tfie tylko nogi, któregoby opruszył fidok tej rękaficzki; nic fięcej nie pofiem, ale chciałpym zopaczyć tego człofieka; taj mi Poże w twojej łasce, apym go zopaczył.
Król Henr.  Czy znasz Gowera?
Fluellen.  To mój najlepszy przyjaciel, z przeproszeniem faszej królefskiej mości.
Król Henr.  Wyszukaj go, proszę, i przyprowadź do mojego namiotu.
Fluellen.  Przyprofadzę, najjaśniejszy panie (wychodzi).
Król Henr.  Lordzie Warwicku i bracie Gloucesterze,
Nie straćcie chwili z oczu Fluellena,
Bo zakład, który jak łaskę mu dałem,
Może przypadkiem kupić mu kułaka.
To rękawiczka żołnierza; właściwie
Sambym do hełmu przypiąć ją powinien.
Idź za nim, dobry kuzynie Warwicku;
Jeśli go żołnierz potrąci, a wnoszę
Z jego dziarskości, że dotrzyma słowa
Może stąd powstać jaka awantura,
Bo i Fluellen waleczne ma serce,
A rozgniewany to czysta saletra,
Krzywdą za krzywdę bez wahania płaci.
Dojrzyj, by sobie krzywdy nie zrobili.
A ty, chodź ze mną, stryju Exeterze. (Wychodzą).

SCENA VIII.
Przed pawilonem króla Henryka.
(Wchodzą: Gower i Williams).

Williams.  Zaręczam, kapitanie, chce cię pasować na rycerza.

(Wchodzi Fluellen).

Fluellen.  Na miłość poską, kapitanie, płagam cię, śpiesz do króla, może się tam co kłuje dla ciebie lepszego, niż ci się śniło kietykolfiek.
Williams.  Mości panie, czy znasz tę rękawiczkę?
Fluellen.  Czy znam rękaficzkę? Jużci fiem, że rękaficzka jest to rękaficzka.
Williams.  I ja znam ją także i tak się o nią upominam (uderza go).
Fluellen.  To kroćset tyapłów, fierutny ztrajca, jakiego świat nie fidział, ani Francya, ani Anglia.
Gower.  Co się to znaczy, hultaju?
Williams.  Czy chciałbyś, kapitanie, żebym nie dotrzymał przysięgi?
Fluellen.  Zostaf nas, kapitanie Gower, zapłacę mu zdratę chłostą, możesz mi fierzyć.
Williams.  Nie jestem zdrajcą.
Fluellen.  Szczekasz jak pies. Fzywam cię f imię jego królefskiej mości, aresztuj go, to przyjaciel Alençona.

(Wchodzi: Warwick i Gloucester).

Warwick.  Co to znaczy? o co wam idzie?
Fluellen.  Milordzie Warwick, najzaraźliwsza zdrata, dzięki Pogu na jaf fyszła, jakąbyś pragnął fidzieć w dzień letni. Otóż i król jegomość. (Wchodzi król Henryk i Exeter).
Król Henr.  Co się to znaczy? o co wam idzie?
Fluellen.  Oto łotr, najjaśniejszy panie, i sdrajca, który, patrz tylko najjaśniejszy panie, porfał rękaficzkę, którą fasza królefska mość zdjęła z hełmu Alençona.
Wiliams.  To była moja rękawiczka, najjaśniejszy panie, oto jest druga; ten, któremu dałem ją w zamian za jego, przyrzekł mi nosić ją u kapelusza, a ja obiecałem mu kułaka, jeśli to zrobi. Spotkałem tego człowieka z moją rękawiczką u kapelusza i dotrzymałem mu słowa.
Fluellen.  Słyszysz, najjaśniejszy panie, (z przeproszeniem męstfa faszej królefskiej mości) co to za fierutny, szelmofski, żepracki, fszafy łajtak. Spodziefam się, że fasza królefska mość da mi testymonium i śfiatectwo, i pędzie rękojmią, że to jest rękaficzka Alençona, którą mi tała fasza królefska mość, na sumienie.
Król Henr.  Daj rękawiczkę, żołnierzu. Czy widzisz?
Oto jest druga; mnieś przyrzekł uderzyć,
Na mnie miotałeś słowa obelżywe.
Fluellen.  Jeśli taka fola faszej królefskiej mości, niech sa to gardłem zapłaci, chypa, że już niema fojennych praf na śfiecie.
Król Henr.  Jak możesz dać mi zadośćuczynienie?
Wiliams.  Wszystkie obrazy, najjaśniejszy panie, idą z serca, a nic z mojego nie wyszło, coby mogło waszą królewską mość obrazić.
Król Henr.  Mnieś przecie słowem zelżywem znieważył.
Wiliams.  Nie byłeś wtedy królem, najjaśniejszy panie; zdawałeś mi się prostym żołnierzem, biorę na świadka noc, twój ubiór i twoje niedumne zachowanie się; co w tej postaci wasza królewska mość ucierpiała, niech to na swój, nie na mój karb policzy. Gdybyś był królu tym, za którego cię wziąłem, nie byłoby obrazy, racz mi więc przebaczyć, najjaśniejszy panie.
Król Henr.  Tę rękawiczkę napełń koronami
I daj ją temu żołnierzowi, stryju.
Ty, póki o nią znów się nie upomnę,
Noś ją na czapce, jak honoru godło.
Daj mu pieniądze. Ty zaś, kapitanie,
Musisz z nim na mą pogodzić się prośbę.
Fluellen.  Na ten dzień i na to śfiatło, hultaj ten nie fodę ma f żyłach. Przyjmij to, taje ci dwanaście pensóf, a proszę cię, służ Pogu, unikaj i purd i pójek i kłótni i niezgody, a możesz mi fierzyć, że ci to na złe nie fyjdzie.
Wiliams.  Nie potrzebuję twoich pieniędzy.
Fluellen.  Taję ci je przecie z toprej chęci, a totam, że pędziesz mógł za nie tać to połatania tfoje chotaki. Pierz śmiało; czemu masz pyć tak fstydlifym? Tfoje chotaki pić chcą, a to szyling nie fałszyfy: zresztą jestem gotóf tać ci inny. (Wchodzi herold angielski).
Król Henr.  Heroldzie, czyś już obliczył poległych?
Herold.  Oto jest liczba zabitych Francuzów (oddaje papier).
Król Henr.  Ilu jest jeńców wysokiego rodu?
Exeter.  Synowiec króla, Karol Orleański,
I sir Bouciqualt i Jan książę Bourbon,
I tysiąc pięćset lordów i baronów,
Rycerzy, giermków, nie licząc pospólstwa.
Król Henr.  A tutaj czytam, że leży na placu
Dziesięć tysięcy zabitych Francuzów;
W tej liczbie, książąt, panów chorągiewnych
Narachowano stu dwudziestu sześciu,
A całe osiem tysięcy czterysta
Rycerzy, giermków i walecznej szlachty;
Pięciuset było wczora pasowanych.
Tak więc z dziesięciu tysięcy poległych, Jest tylko tysiąc sześćset jurgieltników,
Reszta książęta, panowie, rycerze,
Giermki i szlachta starodawnych domów.
Czytam nazwiska poległych magnatów:
Karol De la Bret, konetabl francuski;
Jakób Chatillon, francuski admirał;
Rambures, dowódzca korpusu łuczników;
Wielki mistrz Francyi, dzielny Guichard Dauphin;
Brat Burgundzkiego książęcia, Antoni
Książę Brabantu, Jan książę Alençon;
I Edward książę Baru; z liczby hrabiów
Legł: Marle i Beaumont, Vaudemont i Lestrale.
Co za królewska drużyna umarłych!
A gdzie jest liczba poległych Anglików?

(Herold daje mu inny papier).

Książę Yorku, Edward hrabia Suffolk,
Sir Ryszard Ketly i Davy Gam, giermek,
I na tem koniec, innego zaś ludu
Dwudziestu pięciu! Wszechmogący Boże!
Twoje w tem ramię, i tobie jedynie,
Nie nam zwycięstwa należy się chwała!
Kiedyż kto widział, nie żadnym fortelem,
Lecz w równej bitwie, na otwartem polu,
Po jednej stronie tak wielkie, po drugiej
Tak małe straty? Boże, twe to dzieło,
I tobie cała należy się chwała!
Exeter.  To cud.
Król Henr.  Do sioła pociągniem ordynkiem.
Śmierć tego czeka, który się odważy
Chluby w tem szukać i sobie przywłaszczać
Cześć, Bogu za to jedynie należną.

Fluellen.  Czy nie folno także, z przeproszeniem faszej królefskiej mości pofiedzieć, ilu jest zapitych?
Król Henr.  Wolno z dodatkiem tylko, kapitanie,
Że w miłosierdziu swem Bóg bił się za nas.
Fluellen.  Prafda, na sumienie, fielkie przyśfiadczył nam toprodziejstwo.

Król Henr.  Teraz więc, święte spełniając obrzędy,
Idźmy, Non nobis i Te Deum śpiewać,
A chrześcijański pogrzeb dać umarłym.
Stamtąd do Calais, a do Anglii potem:
Nikt tam szczęśliwszym nie przybił powrotem.

(Wychodzą).

Chór.  Tym, co tej wojny nie czytali dziejów,
Podszepnę słowo; ci, którzy czytali,
Niech mi przebaczą, jeśli na tej scenie
Nie mogę w całej przedstawić wielkości
Czasów, ni liczby, ni biegu wypadków.
Idźmy więc z królem do Calais; już przybył;
Niechaj na myśli waszych teraz skrzydle
Przeleci fale; na angielskim brzegu
Tysiące mężów i niewiast i dzieci
Radości krzykiem szum morza zgłuszyły,

Które jak groźny, zda się, króla herold
Drogę mu ściele. Patrzcie: wylądował,
I uroczyście do Londynu ciągnie.
Wasza myśl może tak lotną iść nogą,
Że go widzicie, jak na Blackheath stanął.
Panowie proszą, by kazał przed sobą
Nieść hełm strzaskany i oręż pogięty;
On nie chce tego, serce jego bowiem
Nie zna próżności, czczej obce jest dumie,
Odpycha wszystkie tryumfu oznaki,
A Bogu tylko za wszystko dziękuje.
Zobaczcie teraz w kuźni waszych myśli,
Jak Londyn swoich wylewa mieszkańców;
Lord Major z rady swej świetnym orszakiem,
Jak rzymski senat, ciśnięty dokoła
Pospólstwa rojem, wysuwa się naprzód,
Aby powitać zwycięzcę Cezara.
Tak, mniej wysoki, ale sercom drogi,
Gdyby namiestnik wdzięcznej pani naszej
Z Irlandyi wrócił, (a da Bóg, że wróci)
Na szabli ostrzu niosąc bunt przebity,
Ileż tysięcy ze spokojnych ulic
Biegłoby witać drogiego zwycięzcę?
Dla większych przyczyn większy tłum się ciśnie
Witać Henryka. Zasiadł już w Londynie.
Kiedy Francuzów głośny krzyk boleści
Dłużej mu w Anglii pozostać dozwala;
Gdy cesarz sprawie francuskiej przychylny,
Zbliża się, pragnąc pojednać walczących,
Mińmy te wszystkie wypadki i sprawy,
Póki do Francyi król Henryk nie wrócił;
Tam go prowadźmy; ja tylko przelotem
Wszystkie poprzednie wspomniałem zdarzenia.
Teraz obróćcie i myśli i oczy
Na ziemię Franków; tam scena się toczy.

(Wychodzi).



AKT PIĄTY.
SCENA I.
Francya. Angielski odwach.
(Wchodzą: Fluellen, Gower).

Gower.  To prawda. Ale dlaczego nosisz dziś ząbek czosnku? Wszak już po świętym Dawidzie.
Fluellen.  Są okazye i przyczyny, czemu i tlaczego fe fszystkiem; fięc ci pofiem, jak przyjacielofi, kapitanie Gower. Ten parszyfy łajtak, ten fszafy szeprak i palifota Pistol którego ty sam znasz, jak zna śfiat cały, jako chłystka pez żatnej zasługi, przychodzi to mnie fczora z chlepem i solą, czy fidzisz, i prosi, żepym zjatł mój czosnek. Działo się to f miejscu, gdzie nie mogłem rozpoczynać z nim kłótni, ale pozfolę sopie nosić mój czosnek dopóki się z nim nie spotkam, a ftety pofiem mu otropinę moich żądań. (Wchodzi Pistol).
Gower.  A właśnie też on nadchodzi, nadęty jak indyk.
Fluellen.  Mniejsza o jego natęcia i intyki. Płogosłaf ci Poże, poruczniku Pistol, ty parszyfy, fszafy nicponiu, płogosłaf ci Poże!
Pistol.  Czyś z Bedlam uciekł! Podły Trojańczyku,
Także ci pilno, bym nitkę Park przeciął?
Precz, bo mi zapach czosnku sprawia mdłości.
Fluellen.  Płagam cię sertecznie, parszyfy, fszafy nicponiu, apyś na moje żątanie, na moją prośpę i na moją suplikę, zjatł, czy fidzisz, ten czosnek, po fidzisz, skoro go nie lubisz, skoro nie przypata ani to tfojego smaku, ani to tfojego apetytu, ani to tfojego żołątka, a fięc pragnąłpym, żepyś zjatł go.
Pistol.  Nigdy! Choćbyś mi Cadwallader dawał,
Z jego kozami.
Fluellen.  Oto jetna dla ciebie koza (uderza go). Czy raczysz, parszyfy łajtaku, zjeść go?
Pistol.  Umrzesz, nikczemny Trojańczyku, umrzesz.
Fluellen.  Fielką pofiedziałeś praftę, jeśli się tak Panu Pogu spotopa; ale tymczasem pragnąłpym, żepyś żył i jatł tfoje fiktuały; no, talej! tam ci jeszcze trochę sosu (uderza go) to tfojej potrafy. Nazfałeś mnie fczora górskim szlachcicem, to ja zropię cię dziś tolnym szlachcicem. Proszę cię tylko, zajataj, jeśli możesz śmiać się z czosnku, to możesz i jeść czosnek.
Gower.  Dość tego, kapitanie, widzisz, że stoi jak odurzony.
Fluellen.  Nie, musi zjeść część mego czosnku, alpo pętę go tłukł po łpie przez cztery topy. Gryź, proszę, to pardzo rzecz topra na tfoje śfieże rany i twoje krfafe junactfo.
Pistol.  I muszę zjeść naprawdę?
Fluellen.  Pez żadnej fątplifości, i pez żatnych pytań, i bez żatnej tfójznaczności.
Pistol.  Na ten czosnek! krwawo się pomszczę. Jem — jem — przysięgam.
Fluellen.  Jedz, pardzo proszę. Czy chcesz fięcej sosu to tfojego czosnku, żepy na niego przysięgać.
Pistol.  Daj pokój twojej pałce, toć przecie widzisz, że jem.
Fluellen.  A niech ci pędzie na zdrofie, parszyfy hultaju, życzę ci z serca. Tylko proszę cię, nic nie rzucaj na stronę; i łupina jest topra na kontuzye junaka. A jak ci się zdarzy kiety okazya zopaczyć czosnek, śmiej się z niego i na tem koniec.
Pistol.  Dobrze.
Fluellen.  O pez fątpienia; czosnek, rzecz to topra. Feź teraz grosz ten na smarowidło dla tfojej chorej pałki.
Pistol.  Ja, grosz?
Fluellen.  Ty, pez fątpienia, i feźmiesz go, alpo mam jeszcze czosnek f kieszeni, który także zjeść będziesz musiał.
Pistol.  Biorę więc grosz jak zadatek zemsty.
Fluellen.  Jeślim ci jeszcze co winien, zapłacę kijami. Pędziesz kupcem trzefa, a będziesz tylko kije u mnie kupofał. Póg z topą! Szanuj się i fylecz tfój łep potłuczony.

(Wychodzi).

Pistol.  Piekło całe poruszę.
Gower.  Daj sobie pokój; tchórzliwy z ciebie komedyant. Szydzisz ze starej tradycyi, gruntowanej na zaszczytnych wspomnieniach, a przekazanej jako znak starożytnego przodków męstwa, a nie masz serca czynem słów swoich poprzeć? Widziałem, jak dwa lub trzy razy stroiłeś żarty i dopiekałeś temu szlachcicowi. Zdawało ci się, że ponieważ nie mówi po angielsku angielskim akcentem, nie potrafi też wywijać angielskim kijem; pokazało się inaczej; niechże na przyszłość walijskie to skarcenie nauczy cię lepszych manier angielskich. Bądź zdrów! (wychodzi).
Pistol.  Co? czy fortuna chce żartować ze mnie?
Odbieram listy, że moja Elżbietka
Zmarła w szpitalu z francuskiej choroby;
Tak więc zamknięta główna ma kwatera.
Już się starzeję; z mych znużonych członków
Honor, wygnany kijami, ucieka;
Jeszcze rajfura zostało rzemiosło,
I ręka zdolna jeszcze mieszki rzezać;
Więc się do Anglii skradnę i kraść będę;
Te kijów znaki obłożę plastrami,
Klnąc się, aż w piekle śmiać się będą dyabli,
Że to pamiątki francuskich są szabli (wychodzi).

SCENA II.
Troyes w Szampanii. Sala w pałacu króla francuskiego.
(Wchodzą: jednemi drzwiami: król Henryk, Bedford, Gloucester, Exeter, Warwick, Westmoreland i inni panowie angielscy; drugiemi: król francuski, królowa Izabella, Katarzyna, panowie, panie i t. d. książę Burgundyi i jego drużyna)

Król Henr.  Pokój zebranym w zamiarach pokoju!
Naszemu bratu Francyi, naszej siostrze,
Pokój i zdrowie! a naszej kuzynce
Szczęście i radość pięknej Katarzynie!
Książę Burgundyi, i ciebie pozdrawiam
Jako gałązkę królewskiego domu,

Co urządziłeś wielkie to zebranie.
I wam, panowie Francyi, życzę zdrowia!
Król Fr.  Z radością twoje widzimy oblicze,
Dostojny bracie Anglii, w naszem kole,
I was z radością książęta angielscy.
Kr. Izab.  Bodaj spotkania tego był wypadek
Równie szczęśliwy, jak wielka jest radość,
Którą w nas budzi widok waszych oczu,
Oczu, co dotąd ciskały Francuzom
Mordercze ognie spojrzeń bazyliszka.
Da Bóg, że odtąd swą potęgę stracą
Źrenic tych jady, że dzień ten szczęśliwy
Przemieni smutki na zgodę i radość.
Król Henr.  Przyszliśmy tutaj: amen tylko dodać.
Kr. Izab.  Witam was wszystkich, angielscy książęta.
Ks. Burg.  Potężni Francyi i Anglii królowie,
Obu wam składam hołd mojej miłości.
Żem wszystkie moje zdolności natężył.
Aby królewski majestat wasz skłonić
Do tego zejścia na drodze układów,
Świadkiem mi będą wasze dostojności.
Gdy me zabiegi tyle dokazały,
Że twarz w twarz, oko spotkało się z okiem
Potężnych panów, przebaczcie mi, proszę,
Jeśli w królewskiej spytam obecności,
Co jeszcze może na zawadzie stanąć,
By pokój nagi, biedny, zakrwawiony,
Ten drogi ojciec sztuk, bogactw, miłości,
Znów nie pokazał wdzięcznego oblicza
W tej płodnej Fracyi, tym świata ogrodzie?
Zbyt tylko długo wygnany był z Francyi;
Jej gospodarstwo leży dziś stosami,
Gnijące zbytkiem swej własnej bujności;
Pocieszycielka serc ludzkich, winnica,
Nieokrzesana umiera; płot żywy,
Jak więzień w dzikim czochrów swych nieładzie,
Rozciąga w koło pręty pasożytne;
Na jej ugorach zapuszcza korzenie

Kąkol i szalej i gorzka dymica.
Gdy lemiesz, co miał dzikie chwasty ścinać,
Rdzą czerwienieje; łąki niegdyś wonne
Złotą pierwiosnką, zieloną miodunką,
Biedrzeńcem, teraz kosą niedotknięte
Wyjałowiały i tylko się strzępią
Szczawiem, łopuchem, ostem i blekotem:
Pożywna płodność uciekła z pięknością.
A jak winnica, pola, łąki, płoty
Zdziczały, dawnej postradały cnoty.
Tak domy nasze, my i nasze dzieci,
Przez winę czasu, lub zapomnieliśmy,
Lub nie mogliśmy nauki tej nabyć,
Co ziemi naszej miała być ozdobą.
Umiemy tylko jak dzicy, jak żołnierz,
Co bez ustanku o krwi tylko marzy,
Kląć i brwi marszczyć i dziwnie się stroić,
Gonić za wszystkiem, co złe i potworne.
Błogosławieństwa powróćcie nam stare:
To cel, królowie, waszego zebrania.
Powiedzcie, błagam, dla jakiej zawady
Przekleństw tych wdzięczny nie potrafi pokój
Z sioł naszych wygnać, zbiegłych czasów wrócić?
Król Henr.  Jeżeli, książę, za pokojem wzdychasz,
Co uciekając, zostawił na ziemi
Klęsk tyle strasznych, to musisz go kupić
Przyjęciem wszystkich słusznych żądań naszych,
Których w twem ręku trzymasz spis dokładny.
Ks. Burg.  Król wie już o nich, ale odpowiedzi
Nie dał nam jeszcze.
Król Henr.  Od tej odpowiedzi
Zależy pokój, którego tak pragniesz.
Król Fr.  Pobieżne tylko rzuciłem spojrzenie
Na artykuły; zechciej teraz, królu,
Wyznaczyć kilku panów swojej Rady,
Bym z nimi razem pilnie je rozważył;
A damy naszą bezzwłoczną odpowiedź.
Król Henr.  Chętnie, mój bracie. Stryju Exeterze,

Ty, bracie Clarence i bracie Gloucesterze,
Warwick, Huntington, odejdźcie rokować.
Pełnomocnictwo daję wam zupełne
Odjąć, lub dodać, lub zmienić warunki,
O ile w waszej uznacie mądrości,
Że to naszego nie skrzywdzi honoru.
Co wy przyjmiecie, i my przyjmujemy. —
Ty, piękna siostro, czy chcesz z nami zostać,
Czy towarzyszyć przenosisz książętom?
Kr. Izab.  Dobry mój bracie, oddalę się z nimi,
Może niewiasty głos na co się przyda,
Gdy zbyt surowe żądania obrońców
Zbyt twardych znajdą.
Król Henr.  To racz nam zostawić
Kuzynkę naszą, piękną Katarzynę;
Ona najpierwszem naszem jest żądaniem,
Głównym warunkiem naszych artykułów.
Kr. Izab.  Niechaj zostanie.

(Wychodzą wszyscy prócz Henryka, Katarzyny i jej damy).

Król Henr.  Najpiękniejsza z dziewic
Naucz, o, naucz żołnierza wyrazów
Zdolnych się wcisnąć do kobiety ucha,
W tkliwem jej sercu podjąć się obrony
Jego miłości.

Katarz.  Wasza k. m. szydzi ze mnie; ja nie umiem po angielsku.
Król Henr.  O, piękna Katarzyno, byleś tylko chciała szczerze mnie kochać twojem francuskiem sercem, z radością będę słuchał twojego wyznania w pokaleczonej angielszczyznie. Jak ci się zdaje, Kasiu, czy będziesz mnie kochać?
Katarz.  Pardonnez-moy, nie rozumiem: „jak ci się zdaje“.
Król Henr.  Zdajesz mi się aniołem, Kasiu, a anioł zdałby mi się tobą.
Katarz.  Que dit-il? que je suis semblable à les anges?
Alicya.  Ouy, vrayment (sauf vostre grace), ainsi dit-il.
Król Henr.  Tak powiedziałem, droga Kasiu, a twierdząc to, nie mam przyczyny się rumienić.
Katarz.  O bon Dieu! les langues des hommes sont pleines de tromperie.
Król Henr.  Co mówi moja piękna? że języki mężczyzn są pełne zwodnictwa?
Alicya.  Ouy, że języki mężczyznów jest być pełne zwodnictwa; to mówi księżniczka.
Król Henr.  Księżniczka jest lepszą angielką. Prawdziwie, Kasiu, moje zaloty godne są twojej umiejętności, i cieszę się, że nie możesz lepiej mówić po angielsku, bo gdybyś mogła, znalazłabyś mnie tak prostym królem, iżbyś pomyślała, żem sprzedał mój folwark, aby kupić moją koronę. Nie umiem wdzięczyć się w miłości, ale wręcz mówię: kocham cię; a jeśli gwałtem wymagasz, abym co więcej dodał jak: a ty, czy kochasz mnie także? zerwie mi się wątek. Odpowiedz mi, a szczerze; daj mi rękę i dobijmy targu. Co mówisz, pani?
Katarz.  Sauf vostre honneur, ja dobrze rozumieć.
Król Henr.  Bo widzisz, Kasiu, gdybyś żądała, abym pisał wiersze lub tańczył dla twojej miłości, zginąłbym. Do pierwszych brak mi i słów i miary, a do tańca nie jestem dość silny w miarze, choć mam niezgorszą miarę w sile. Gdybym mógł zyskać serce damy, wywijając kominki lub skacząc na siodło ze zbroją na grzbiecie, mówiąc bez samochwalstwa, nie długobym gonił za żoną. Albo gdybym mógł zyskać kochankę kułakami, albo harcować na koniu, żeby zarobić na jej łaski, gotówbym bić się na pięści jak rzeźnik, a trzymać się na koniu jak małpa i nie spaść; ale Bóg widzi, Kasiu, nie umiem smalić cholewek, ni wzdychać wymownie, ni oświadczać się chytrze; całą moją umiejętnością jest słowo bez ogródki, którego nie daję jak tylko na żądanie, ale którego nie łamię na żądanie. Jeśli możesz kochać gaszka takiej natury, którego twarz nie warta ogorzenia, który nigdy nie zagląda do zwierciadła przez miłość tego, coby tam zobaczył, to niech ci oko będzie kucharzem. Mówię ci z żołnierską otwartością: jeśli możesz mnie tak kochać, to weź mnie, jeśli nie, gdybym powiedział, że umrę, powiedziałbym prawdę, ale że to z miłości dla ciebie, na Boga, to nie, a kocham cię jednak. O, póki żyjesz, droga Kasiu, bierz za męża chłopaka z prostą, nie fałszowaną stałością; będzie on musiał zostać ci wiernym, nie posiadając daru smalić cholewek gdzieindziej; ale co do tych ichmościów z potężnym językiem, którzy mogą wrymować się w łaski damskie, ci potrafią zawsze z nich się wyrymować. Toć mówca jest tylko gadułą, a rymy tylko balladą. Piękna noga osłabnie, prosty grzbiet się pochyli, czarna broda zbieleje, kędzierzawa czupryna ołysieje, rumiana twarz zwiędnie, pełne oko zapadnie; ale dobre serce, Kasiu, to słońce i księżyc, albo raczej to słońce a nie księżyc, bo świeci jasno, a nigdy się nie zmienia, zawsze drodze swojej wierne. Jeśli chcesz takiego męża, weź mnie; mnie biorąc, weźmiesz żołnierza, a biorąc żołnierza, weźmiesz króla. Co mówisz teraz o mojej miłości? Odpowiedz, moja piękna, błagam a szczerze.
Katarz.  Byćże może, abym kochała nieprzyjaciela Francyi?
Król Henr.  Nie, być nie może, abyś kochała nieprzyjaciela Francyi, Kasiu; ale kochając mnie, będziesz kochała przyjaciela Francyi, bo ja tak kocham Francyę, że nie chcę się rozstać z jedną jej wioską, chcę całą zatrzymać, a, Kasiu, gdy Francya jest moją a ja twoim, twoją będzie Francya, a ty moją.
Katarz.  Nie mogę powiedzieć, co to znaczy.
Król Henr.  Nie możesz powiedzieć, Kasiu? To ja ci powiem francuszczyzną, która, ani wątpię, zawiśnie na moim języku, jak nowo zamężna kobieta na szyi swojego męża, że ani sposobu jej strząsnąć. Quand j’ay la possession de France, et quand vous avez la possession de moy (a co dalej? Święty Dyonizy, przybądź mi na pomoc!) — donc vostre est France, et vous estes mienne. Równie byłoby mi łatwo podbić królestwo, jak powiedzieć drugie tyle po francusku. Nigdy też nie potrafię obudzić w tobie po francusku co innego jak śmiech ze mnie.
Katarz.  Sauf vostre honneur, le français que vous parlez, est meilleur que l’Anglois lequel je parle.
Król Henr.  Nie, na uczciwość, nie, Kasiu; ty mówisz moim językiem jak ja twoim, z równie nieomylną błędnością; możemy sobie przyznać, że wart jeden drugiego. Ah, Kasiu, czy rozumiesz choć tyle po angielsku: możesz li mnie kochać?
Katarz.  Nie wiem.
Król Henr.  Czy może mi to powiedzieć który z twoich sąsiadów, Kasiu? Zapytam ich. Ale nie, wiem, że mnie kochasz; a w wieczór, Kasiu, gdy wrócisz do swojej komnaty, wypytywać się będziesz o mnie tej szlachcianki, i będziesz przed nią czerniła to właśnie, co we mnie z całego serca kochasz. Ale, dobra Kasiu, szydź ze mnie miłosiernie, bo, słodka księżniczko, kocham cię okrutnie. Jeśli kiedykolwiek będziesz moją, Kasiu, (a mam zbawczą wiarę, która mi szepce, że nią będziesz), zyskam cię zbrojną ręką, musisz więc koniecznie walecznych rodzić żołnierzy. Czybyśmy nie mogli we dwoje, między świętym Dyonizym a świętym Jerzym, ulepić chłopca, pół Francuza, pół Anglika, który pociągnie do Konstantynopola i chwyci wielkiego Turka za brodę? Jak ci się zdaje? Co mówisz na to, piękna moja lilio?
Katarz.  Nie wiem.
Król Henr.  Nie wiesz? Dowiesz się o tem później, ale przyrzecz mi teraz. Twoją będzie rzeczą, Kasiu, zająć się francuską połową tego chłopca, co do mojej angielskiej połowy, moje królewskie i kawalerskie słowo. Co mi odpowiesz, la plus belle Catharine du monde, mon très chere et divine déesse.
Katarz.  Wasza majesté posiada dosyć fausse francuszczyzny, aby uwieść la plus sage damoiselle, która jest en France.
Król Henr.  Do licha z moją fałszywą francuszczyzną! Na honor, w dobrej angielszczyznie kocham cię Kasiu, ale nie śmiem na honor ten przysiądz, że i ty mnie kochasz, choć krew moja zaczyna mi pochlebiać, że kochasz, mimo ubogich i lichych wdzięków mojej twarzy. Przeklęta ambicyo mojego ojca! myślał o domowych wojnach, gdy mnie spłodził, urodziłem się też z niepozorną postacią, z żelazną fizyognomią, tak, że kiedy się do dam w zaloty zbliżę, strachem je przejmuję. Ale, prawdziwie, Kasiu, im starszym będę, tem lepszym się wydam; pocieszam się też myślą, że starość, ta piękności niszczycielka, nic już na mojej twarzy do spustoszenia nie znajdzie. Weźmiesz mnie, jeśli weźmiesz, w najgorszym już moim stanie, a żyjąc ze mną, jeśli pożyjesz, znajdziesz mnie coraz lepszym. Więc powiedz mi, najpiękniejsza Kasiu, czy chcesz mnie? Odrzuć twój dziewiczy rumieniec, objaw myśli twojego serca z cesarzowej spojrzeniem, weź mnie za rękę i powiedz: Henryku Angielski, jestem twoją; a ledwo tem słowem ucho moje pobłogosławisz, ja głośno ci powiem: Anglia jest twoją, Irlandya jest twoją, Francya jest twoją, i Henryk Plantagenet jest twoim, który, mogę mu to w oczy powiedzieć, jeśli nie jest kamratem najlepszych królów, jest, jak się sama przekonasz, najlepszym królem dobrych kamratów. Więc dalej, odpowiedz mi w twojej fałszywej muzyce, bo głos twój jest muzyką, a twoja angielszczyzna fałszywą. Dalej, królowo wszystkich, Kasiu, pokaż mi twoje myśli w niepokaźnej angielszczyznie, czy chcesz mnie?
Katarz.  To będzie, jak się spodoba au roy mon pere.
Król Henr.  O, będzie mu się to podobało, Kasiu, będzie mu się to podobało, Kasiu.
Katarz.  To i ja się temu nie sprzeciwić.
Król Henr.  A więc całuję ci rękę i nazywam cię moją królową.
Katarz.  Laissez, mon seigneur, laissez, laissez; ma foy, je ne veux point que vous abbaissiez vostre grandeur, en baisant la main d’une vostre indigne serviteure; excusez moy, je vous supplie, mon tres puissant seigneur.
Król Henr.  A więc pocałuję twoje usta, Kasiu.
Katarz.  Les dames et damoiselles, pour estre baisées devans leurs nopces, il n’est pas de coûtume de France.
Król Henr.  Moja pani tłómaczko, co ona mówi?
Alicya.  Że to nie moda, pour les dames francuskie — nie wiem, co znaczy po angielsku baiser.
Król Henr.  Całować.
Alicya.  W. k. mość entendre lepiej que moy.
Król Henr.  Więc to nie moda między damami we Francyi całować przed ślubem, jak mówi?
Alicya.  Ouy, vrayement.
Król Henr.  O Kasiu, delikatne zwyczaje klonią się wielkim królom. Droga Kasiu, ty i ja nie możemy się zamknąć w ciasnych szrankach zwyczajów jednego kraju. Jesteśmy mód twórcami, Kasiu, a wolność przywiązana do naszej godności zamyka usta cenzorom, jak ja zamknę twoje, że śmiały utrzymywać wykwintny zwyczaj twojego kraju i odmówić mi pocałunku. Cierpliwość więc i uległość. (Całuje ją). Są czary w twoich ustach, Kasiu; więcej jest wymowy w cukrowem ich dotknięciu niż w językach francuskiej Rady, i łatwiej przekonają Henryka Angielskiego niż prośby wszystkich monarchów. Ach, otóż i twój ojciec.

(Wchodzą: król francuski, królowa, książę Burgundyi, Bedford, Gloucester, Exeter, Westmoreland i inni panowie francuscy i angielscy).

Ks. Burg.  Szczęść Boże waszej królewskiej mości! Król, mój kuzyn, uczy po angielsku naszą księżniczkę?
Król Henr.  Chciałbym ją nauczyć, piękny mój kuzynie, jak serdecznie ją kocham, bo to jest doskonałą angielszczyzną.
Ks. Burg.  Czy nie ma zdolności?
Król Henr.  Język nasz chropowaty, kuzynie, a i moja natura nie gładka; tak więc nie posiadając ani głosu ani talentu do pochlebstwa, nie mogę tak zakląć w niej ducha miłości, aby się pokazał w swojej prawdziwej postaci.
Ks. Burg.  Przebacz mi, królu, otwartość mojego humoru, jeśli ci na to odpowiem: jeżeli chcesz w niej zakląć, musisz zrobić wprzódy koło, jeżeli chcesz wywołać z niej ducha miłości w prawdziwej jego postaci, to musiałby się pokazać nagi i ślepy. Czy możesz więc ganić dziewicę, jeszcze rumianą purpurą dziewiczej skromności, jeśli nie chce pokazać nagiego, ślepego chłopca w jego własnej nagości? Byłby to, mój królu, twardy warunek dla dziewicy.
Król Henr.  Ba, wszystkie one jednak przymrużając oczy, poddają się, bo miłość jest ślepa i potężna.
Ks. Burg.  W takim razie należy im przebaczyć, mój królu, skoro nie widzą tego, co robią.
Król Henr.  Naucz więc, dobry kuzynie, twoją kuzynkę przymrużyć oczy i poddać się.
Ks. Burg.  Mrugnę na nią, aby się poddała, byleś ją nauczył, królu, moją myśl zrozumieć; bo dziewice należycie ogrzane letniem słońcem a trzymane gorąco, są jak muchy na święty Bartłomiej, ślepe, choć mają oczy; znoszą wtedy cierpliwie dotknięcia, gdy wprzódy nie mogły znieść spojrzeń.
Król Henr.  Przypowieść ta każe mi czekać gorącego lata, złapię wtedy nakoniec muchę, twoją kuzynkę, a i ona musi być ślepą.
Ks. Burg.  Jak miłość, królu, nim kocha.
Król Henr.  To prawda. I z was niejeden musi podziękować miłości za moją ślepotę; nie mogę dojrzeć tylu pięknych miast francuskich, bo jedna piękna francuska dziewka stoi mi na drodze.
Król Fr.  Nie, królu, widzisz je w perspektywie; miasta wydają ci się dziewicami, bo otoczone są dziewiczymi murami, których nigdy nie przekroczyła wojna.
Król Henr.  Czy Kasia będzie moją żoną?
Król Fr.  Jeśli takie wasze życzenie.
Król Henr.  Zgoda, byle dziewicze miasta o których mówisz, były jej towarzyszkami; tym sposobem dziewica, która stała na drodze moich pragnień, pokaże mi drogę do mojej woli.
Król Fr.  Przystaliśmy na wszystkie sprawiedliwe warunki.
Król Henr.  Czy tak jest, panowie angielscy?
Westmor.  Król się do wszystkich warunków przychylił;
Dał naprzód córkę, a następnie wszystko
Co do litery naszych artykułów.
Exeter.  Jedyny warunek, którego jeszcze nie podpisał, jest ten, w którym w. k. mość wymaga, aby król francuski, ilekroć zdarzy mu się sposobność przesłania jakich żądań listownie, mówiąc o w. k. mości, wyraził się po francusku: Notre tres cher fils Henry roy d’Angleterre, héritier de France; a po łacinie: Praeclurissimus filius noster Henricus, rex Angliae, et haeres Franciae.
Król Fr.  Nie odmówiłem tego tak stanowczo, bym nie ustąpił, bracie, twym życzeniom.

Król Henr.  Jak sprzymierzeńca proszę cię uprzejmie
I ten artykuł przyjmij wraz z innymi,
A w końcu, daj mi córkę twą za żonę.
Król Fr.  Weź ją, mój synu, a daj mi potomstwo
Z jej krwi, by odtąd, niezgodne królestwa,
Których wybrzeża nawet same bladły
Na widok szczęścia sąsiedniego kraju,
O nienawiści przeszłej zapomniały.
Niechaj ten węzeł ustali w ich łonie
Sąsiednią zgodę, miłość chrześcijańską;
Niech między Francyą a Anglią na przyszłość
Krwawego miecza wojna nie dobywa!
Wszyscy.  Amen!
Król Henr.  A teraz, witaj, Katarzyno!
Bądźcie świadkami, że ją tu całuję,
Jak odtąd moją wszechwładną królowę. (Odgłos trąb).
Kr. Izab.  Niech Bóg, najlepszy małżeństw kojarzyciel,
Zjednoczy serca wasze i królestwa!
Jak mąż i żona jedną mają duszę,
Tak niech się wasze skojarzą królestwa,
By nigdy zwada, nigdy szpetna zazdrość,
Nieraz chmurząca pogodę małżeństwa,
Nigdy pokoju królestw nie zmąciła,
Rozwodem związków nie stargała świętych!
Niech Anglia będzie Francuzem we Francyi,
A w Anglii Francuz Anglikiem. O, Boże,
Do mej modlitwy dodaj: amen!
Wszyscy.  Amen!
Król Henr.  Do naszych ślubów wszystko przygotujem;

Gdy dzień ten przyjdzie, odbiorę przysięgę
Od wszystkich panów i księcia Burgundyi
Na poręczenie naszego przymierza,
A gdy ślub nasze uświęci zamężcie,
Niech Bóg nam raczy długie zesłać szczęście!

(Wychodzą).

Chór.  Twarde pióro autora, w daremnym mozole,
Dotąd wielkich wypadków kreśliło wam dzieło,
W małej przestrzeni mężów potężnych zamknęło,
Ich chwały nieskończone zacieśniło pole.

Gwiazda Anglii świeciła nie długo lecz jasno;
Ostrzem ręką fortuny kutego bułata
Podbił francuską ziemię, raj naszego świata,
Zostawił ją synowi w dziedzictwie jak własną.

W kolebce Henryk Szósty dwie korony nosił;
Lecz nieład mnogich rządców, co kraj ten zamącił,
I berło mu francuskie z słabych rąk wytrącił,

I angielskie dzielnice krwią angielską zrosił.
Obraz ten widzieliście nieraz na tej scenie,
Dla dzieła też naszego miejcie uwzględnienie.









  1. The Chronick History of Henry the Fifth. With his battell fought at Agin Court in France. Together with auntient Pistoll. As it hath been sundry times playd by the Right honourable the Lord Chamberlaine his servants. London. Printed by Thomas Creede for Thomas Millington and John Busly, and are to by sold at is house in Carter Lane next the Powle head.
  2. Teatr »Globus«, na którym grywali aktorowie Szekspira.
  3. Barbason, nazwisko jednego ze złych duchów w demologii.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.