Meandry (1892)/Całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Felicjan Faleński
Tytuł Meandry
Podtytuł Strzępy myśli rozwianych
Wydawca W. L. Anczyc i Spółka
Data wyd. 1892
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
MEANDRY.


STRZĘPY MYŚLI ROZWIANYCH.




Non secus. liquidus Phrygiis Maeandros in arvis
Ludit, et ambiguo lapsu refluitque fluitque.
Occurensque sibi, venturas adspicit undas.
Et nunc ad fontes, nunc in mare versus apertum,
Incertas exercet aquas…

Ovid. Metamor.




KRAKÓW.

NAKŁAD I DRUK WŁ. L. ANCZYCA I SPÓŁKI,
pod zarządem Jana Gadowskiego.

1892.
Pomarłym towarzyszom gwoli.





MEANDRY.




Myśl się moja, łamanemi zwroty,
Niby Greckiej szaty bramowanie,
Z wiatru tchnieniem plącze niespodzianie,
Na przemiany w szary szlak i złoty —
Z tej zdobiącej wiotki brzeg roboty,
Gdy się brzeg ten zedrze — cóż zostanie? —

Pozostaną wypłowiałe szlaki,
Które pójdą w kąt lub nawet w śmiecie,
A gdy wiatr je porwie — to powiecie:
Że im słusznie udział przypadł taki,
Bo są płoche, jak rym księdza Baki,
Co o śmierci nawet — śmiesznie plecie.




1.

Cierpliwość, jako powiew zawsze świeży,
Rzeźwi schyloną skroń człeka,
Gdy go udręcza pracy dziennej spieka.
I poszło wzorem tej Trzech Cnót Macierzy:
Że Wiara czeka, że Nadzieja wierzy,
Że Miłość wierzy i czeka.

Więc gdy się komu przykrzy dola szara,
Która, dziedzictwem grzechu z krwi i z kości,
Wśród nas szeroko tu gości —
Ten niech pamiętać się stara:
Że więc Nadzieja, Miłość i Wiara,
To Bractwo trzech Cierpliwości.


2.

Wiedz: że czynem nie zaś słowy,
Stać masz u Pańskiego żniwa —
Bo tu za nic chęć chełpliwa.
Ten, kto, zdaniem własnej głowy,
Do wszystkiego jest gotowy,
Do niczego zwykle bywa.


3.

W pochodzie wpośród życia grudy,
Żeś, w kąt stawiając kij tułaczy,

Drugim ustąpił — cóź to znaczy!
Kto inny w dłoń swą wziął twe trudy,
I będzie znów jak było wprzódy —
Może nie lepiej, lecz inaczej.


4.

Prawem głoszonem po świecie,
Jest mi ku serca ozdobie,
Gdy komu dobrze coś zrobię;
Więc, mówcie sobie co chcecie,
Lecz, dobrze czyniąc, człek przecię
Uczynił dobrze sam sobie.


5.

Gdy kiedy sądzę: żem się już zupełnie
Mej pychy pozbył — jestem nazbyt skory
W złudne się bawić pozory.
Bom tylko wonczas wilk w jagnięcej wełnie —
I znów, jak wprzódy, grzech odwieczny pełnię,
Pyszniąc się ze swej pokory.


6.

Ten, kto się chwiejną myślą para
Szukając prawdy — ma szalenie
Niepokój własny w zbytniej cenie.
Bowiem, najprostsza ufność stara
Stokroć jest mędrsza niż niewiara —
Lecz najmniej mądrem jest zwątpienie.


7.

Śmieszności brzęcząc, myśl wesoła,
Aby z niej zysk był w czynie,
Miód winna zbierać — gdyż jedynie
Wśród kwiatów żyć bezkarnie zdoła.

Niech tylko raz ukąsi pszczoła,
Wnet marnie potem ginie.


8.

Przy Arce dziejów, która w pochód kroczy,
Idź, jako śnieżny Lewita.
Niech myśl, z pozoru przeżyta,
W twej czystej piersi budzi zmysł proroczy.
Kto starej prawdzie bacznie patrzy w oczy,
Zawsze w nich nową wyczyta.


9.

Krytyków dwa są wypadki.
Jedni — to, niby nóż tępy,
Czytając, kartki tną w strzępy —
Drudzy zaś wzorem zakładki,
Zaznaczają w sposób gładki
Uwagi godne ustępy.

Więc ztąd, że pierwsi, zdrowych rad zamiary
Spełniają tylko w połowie,
Rey mówi o nich: iż są „podsędkowie”;
A drugich, jako ludzi całej wiary,
On Mędrzec stary
„Sędziami” zowie.
 
Tych zaś, co, niby słupy wśród bezdroży,
Gdzie człeka łatwo błędny szlak omami,
Drogę wskazując, w miejscu stoją sami,
Jak strach, co głupie wróble tylko trwoży —
Dopiero takich, ów prostaczek Boży
Nazywa „Szacownikami”.


10.

Nie goń za marną głupców chwałą,
Byś w słów szermierce stał na czele.

Językiem niech tam kto chce miele,
Ty milcz. Bo zawsze tak się stało:
Żeś tyleż zyskał mówiąc mało,
Co tamten stracił mówiąc wiele.


11.

Gdy chcesz być godnym wejść w Świątyni wrota,
To nie miej przed oczyma
Ni karła, ni olbrzyma.
Gdyż zdrowych form prostota,
To owa miara złota,
Którą w swej dłoni geniusz piękna trzyma.


12.

Jest w sprawie dążeń po szlachetne cele
Surowa zasług wymiana,
Więc, nie wyrzekaj na Pana:
Jeśliś, za dużo pragnąc, wziął nie wiele.
Czyż to raz w życiu służysz za Rachelę —
A Lija bywa ci dana? —


13.

Wiatr wieje w oczy — ach! jak wieje!
W twarz gołoledzią ostrą pryska!
Przez ciernie, chwasty i przez rżyska,
Poschnięte lecą precz nadzieje!
Ach! niechże raz już rozednieje,
Bo droga stroma jest i śliska.

Z chmur mię od Ojców krzepi słowo:
— My w męstwo duszę twą uzbrojem,
A ty koniecznie idź przebojem.
Gdy zaś do czynu cię przyzową,
Pomnij nie działać gorączkowo,
Lecz uporczywie stój przy swojem.


14.

Łatwo to mówić: że ktoś tam do góry
Wspiął się — a drugi w dole spędził życie.
A przecięż, nie mniej działał należycie,
Kto, podstawioną w zręczny czas pod mury
Drabinę trzymał, jak i tamten, który
Zdrów stanął na jej szczycie.


15.

Z jakążto skrzętnością żwawą
Pilnujemy nie łaskawi
Cudzych grzechów i bezprawi!
Lecz, chłoszcząc w lewo i w prawo,
Czekamy z własną poprawą
Aż świat się cały poprawi.


16.

Choć nie zbyt chętni zbadać rzecz nie znaną,
Możemy nie mniej zostać doskonali.
Bowiem, w dzień Sądu, gdy na grzechów szali,
Wszelkich się czynów naszych waży wiano,
Czyż nam za winę będzie poczytano:
Żeśmy nie naszej Wiedzy dróg nie znali? —


17.

— Używaj życia! — tak wy mówicie —
— A szczytu szczęścia ten dopnie,
Kto zawsze działał roztropnie. —
Lecz — czyż się łatwo wstrzymać na szczycie?
Życie, użycie i nadużycie:
To do upadku trzy stopnie.


18.

Nie chodź po różach stopą bosą,
Ni też je gołą zrywaj ręką —

Gdyż się ich cierni strzeż, panienko.
Raczej się z dala, z ranną rosą
Ciesz, gdy ci one woń swą niosą
W twój cichy pokój, wprost w okienko.

Są rękawiczki, co dłoń chronią
Od nazbyt czułych serc przyjaźni.
Są pantofelki, najwyraźniej
Na to, by mąż je miał nad skronią.
Różna ma woń — lecz niech cię po nią
Bez broni sięgać chęć nie draźni.


19.

Drzemię ja w nocnej i w dziennej dobie,
I, marznąc w lubym obłędzie,
Że Bóg nademną zawsze i wszędzie.
Co dziś mam zrobić, to jutro zrobię —
Bo mówię sobie:
— Jakoś to będzie.

A będzie tylko żal, wstyd i trwoga,
Gdy z tego spokoju ducha,
Ani tak ślepa jak ja, ni głucha,
Jawa mię znagła zbudzi złowroga.
Bo kto się drzemiąc, modli do Boga,
Tego Bóg śpiąc wysłucha.


20.

Ten tylko winien być w cenie
W rzeczach społecznej naprawy,
Kto osobiste swe sprawy
Wprzód już załatwił. Gdyż to szalenie
Rzecz dziwna, jeśli publiczne mienie
Łata czyj but dziurawy.


21.

Z chwil falą każdą na twej łodzi
Wpływasz w wieczności senne dzieje.
Więc nie mów, złudną klnąc nadzieję:
Że śmierć się skrada tak jak złodziej.
Czyż nie ma umrzeć, co się rodzi?
To, co przemija, czyż istnieje?


22.

Z potęgą własną walcz, gdy w pomsty porze
Broń praw twych snadno ostrze ma z bezprawi.
Wtedy to bowiem tem żwawiej
Dobry cię Anioł wyzwał w Imię Boże.
I, jak Jakuba niegdyś — wprzód cię zmoże,
A potem pobłogosławi.


23.

Gdy nędzę ludzką nawiedzi
Taki, co może mieć prawo
Skroń ubrać w gwiazdę jaskrawą,
To razem, budząc podziw gawiedzi,
Wychodzą niby w świat zapowiedzi
Na zaślubiny jego ze sławą.

Lecz bywa, że, dola wraża
Tchnąwszy na gwiazdę wśród cieni,
W błędny ją ognik odmieni;
To wtedy, łatwo się zdarza,
Że nawet już od ołtarza
Rozchodzą się narzeczeni.


24.

Chęć dobrą każdą, w życia odmęt pchnięci,
Piszemy w piasku wiecznych wód koryta.
Wtem — bryzła czasu fala nieużyta —

I na ich miejscu wir się tylko kręci.
Więc treść takiego pisma miej w pamięci,
Bo go już wzrok nie wyczyta.


25.

O! ty przemożna siło pięści.
Święć się na ziemi twa epoka!
Część tobie chyłkiem i z pod oka!
Cześć ci, żeś górą jak najczęściej!
Cześć ci, dopóki ci się szczęści!
Cześć ci — naturo ty szeroka!

Mówicie: — zawsze hasłem było:
„Gnieć — bo inaczej ciebie zgniotą”.
Lecz cóż się stało z prawdą złotą:
„Nie czyń, co tobie nie jest miło?” —
Toż cnota zawsze bywa siłą —
Lecz siła może nie być cnotą.


26.

Swobodę stawiać ponad Sądy Boże,
Jestto: swawoli puszczać leje, w zawody
Z oślepłym trafem. Gdyż, wiedz panie młody:
Prawdziwa wolność, jestto w każdej porze
Prawo, czynienia tego, co nie może
Nikomu przynieść szkody.


27.

Ktoś tam, stanąwszy raz na głowie,
Rzekł: — Stać na nogach wyszło z mody!
Staremu światu niech świat młody
Kolącą w oczy prawdę powie:
„Z powagą waszą precz panowie!
Boście wy wiedzy antypody”.

— Mój panie! Staw na ziemi nogi,
Bo przewróconym cię nazowę.
Korzyści słów twych są jałowe.
O przyszłość świata nie miej trwogi —
Byłeś sam dla tych, mniej był srogi,
Którzy, gdzie trzeba, mieli głowę.


28.

Któż od trudu się wyzwoli,
Skoro wszyscyśmy jednacy
Adamowych win krewniacy?
Rób, czy prędko, czy powoli —
Nie oborzesz pługiem doli,
Ni nie przepracujesz pracy.


29.

Gdy nam od Niebios bujny deszcz pada,
Choć światłość dniowa
W mgłach się nie chowa —
Wtedy prostacza mówi gromada:
Że to, w promieniach, smutna i blada
Płacze Królowa.

W rolę, zwiędniałą przez dnia gorące,
Śle z Rajskiej bramy
Swych łez balsamy —
Więc nas w Dzień Sądu precz nie odtrącą,
Bo my, nad nami w Niebie płaczącą,
Królową mamy.


30.

Pod górę, w znojach dźwigając życie,
Idź śmiało śladem Boskiego Syna,
A gdy się droga kończyć poczyna,
To nie sądź: żeś już stanął na szczycie —

Gdyż dłuższa jeszcze, niźli myślicie,
Z Golgoty na krzyż wiedzie drabina.


31.

Poważnie skarbmy w serc zakątek
Łzy i tęsknoty swe żebracze,
Bośmy z niebiańskich sfer tułacze —
Więc nam tu z płochych nic pamiątek.
Ten, kto się śmieje w Wielki Piątek,
W noc zmartwychwstania płacze.


32.

Zkąd zdrój życiowy się sączy,
W srebrnej topieli
Wspólnie pomknęli.
Lecz potok rączy:
Czy ich połączy?
Czy też rozdzieli?

Cóżkolwiek skrycie
Postanowiła
Dola zawiła —
Choć ich o świcie
Rozdzieli życie,
Z dnia schyłkiem złączy mogiła.


33.

Czysty duch, w swej płodnej wierze,
Wie: że wie. Źle radząc Ewie,
Szatan wie w bezpłodnym gniewie.
Człek, gdy myśl swą w siebie zbierze,
Wie: że nie wie. Ale źwierzę,
Nie wie nawet: że nic nie wie.


34.

Byle za słońca wiekuistą chwałą,
Która ci może skrzydła nawet spali,
Podążyć co najdalej.
Nie żal, jak Ikar, w niebo wzbić się śmiało —
Choćby się potem i utonąć miało
Wśród zapomnienia fali.


35.

Jak gdy cię rankiem budzi jawa,
By precz odeszły senne dziwa,
Których jest matką noc pierzchliwa —
Tak i przez Mądre Zrządzeń prawa,
Gdy życie snem się przykrym stawa,
Śmierć obudzeniem z niego bywa.


36.

Czyś się w sukmanie zrodził, czy w zbroi,
Czasem cię, lada różnica,
Potępia albo zaszczyca.
Gdyż się dowiedzcie kochani moi:
Iż wart jest więcej chłop, który stoi,
Od uklękłego szlachcica.


37.

Gdyby mógł człowiek znać, wchodząc w życie:
Od kiedy istnieć przestanie —
To wtedy, każdej chwili działanie
Ważyćby chciał należycie.
Lecz, śmierć — mówicie —
Przychodzi niespodziewanie…

Tak. Lecz to raczej tego jest wina,
Który się jej nie spodziewa,

Odkąd, owocu chcąc z Wiedzy Drzewa,
Wraz, wynalazcę śmierci, Kaina,
W swem łonie nosić poczyna,
Do zbytku ciekawa Ewa.


38.

Nie mówcie, w ślad Faryzeusza:
Żeście z wszelakiej chuci,
Wychodząc w świat, wyzuci.
Gdyż wie to każda żywa dusza:
Kiedy i jak w swą drogę rusza —
Lecz nie wie, jak z niej wróci.


39.

Z sąsiady, na tej tu ziemi,
Żyje się, odkąd świat światem,
W braterstwie wielce kolczatem.
Więc — gdy chcesz w zgodzie żyć z niemi,
Najlepiej wcale ich nie miéj,
I jakeś zaczął, skończ na tem.


40.

— Ucięłam włosy, i mam do obsługi
Grzywkę już tylko — a to, z tej pobudki,
By usta zamknąć na kłódki
Tym, co bez końca paplą jak papugi:
Że my, kobiety, mamy warkocz długi —
A za to rozum krótki.


41.

Chciałem posłuchaj raz ciekawie:
Co się też o mnie w szkole gada?
— Należy ci się zdrowa rada —
Rzekł ktoś, co przy mnie siadł na ławie.

— Mnie słuchaj — ja rozsądnie prawię:
Precz od nas ty poezyo blada!
 
Po co masz dłużej być w zachwycie,
Że głupstwo bije ci do głowy? —
Ja się cichemi proszę słowy:
— Trzeźwości mię nie nauczycie.
Niech już pod ławą skończę życie —
Jam stary pijak nałogowy.


42.

W świat możesz z wiatrem iść, mój młody!
I w łodzi życia płynąć z rzeką.
Bo niech cel drogi twej odwleką
Wstręty i gromkich fal przeszkody —
To, od rodzinnej twej zagrody,
Kto wie: czy chciałbyś iść daleko.

Z powrotem za to, miej zamiecie
Grady i gromy w twarz!
Lecz, z myślą: żeś jest nasz,
Przebojem wracaj. Bowiem przecie
Koniecznie, z błędów twych po świecie,
W domu się znaleść masz.


43.

Gdyś prawdy dosiągł w samem jądrze,
I myśl ci wyzdrowiała chora,
To nie mów: że nie zawsze pora
Głośno to wyznać. Bowiem, zkądże?
Czyżbyś się wstydzić miał niemądrze,
Żeś dziś jest mędrszym niźli wczora?


44.

Nie trudno dobrym być Aniołowi,
Bo on jest wiecznie młody.

<section end="44" >

Starości! pełna niezwrotnej szkody!
Twe smutki któż wysłowi?
Szczęściem, z tej doli sieroco-wdowiej,
Idziesz na wieczne gody.

Złym zaś jest Szatan, on czarnopióry
Zazdrośnik Wiedzy Wszechrzeczy —
Bo za to w dziale wziął byt człowieczy,
A z nim i starość spowitą w chmury
Tęsknot i żalów późnych... lecz z której
Śmierć go, jak nas, nie wyleczy.


45.

Bliższy ci ten jest, kto cię kocha,
Niż, co się tylko kochać daje.
Ztąd, mieć przyjaciół liczną zgraję,
Chęć marna jest i płocha.
W szczęściu, nie rzadko, skromna trocha
Za całość staje.


46.

Chwil, w niepowrotne rwących przepływy,
Żal tyleż krótki, co warta strata.
Gdyż, z podsłonecznych dni tego świata,
Ten jest nad wszystkie inne szczęśliwy,
Który, jak smukła strzała z cięciwy,
Najszybciej w przestrzeń ulata.


47.

Nie smuć się, jeśli, zamiast słów pochwały,
Choć pełnisz tylko czyste sprawy Boże,
Przekąsy, tnące jak noże,
Twą dobrą sławę w strzępy szmat zszarpały —
Skoro Bóg nawet, w swej potędze całej,
Nie wszystkim dogodzić może.


48.

Czasem się w dziejach sprzeczność zdarzy,
Lecz wnet ją Bóg Swą Łaską godzi.
Tam gdzie staremi chcą być młodzi,
Młodemi stać się muszą starzy —
Bo któżby z wiosłem stał na straży,
By prąd nie porwał życia łodzi?


49.

Nie przez sen, ale masz jedynie
Na jawie chcieć twojej chwały.
Na to ci baczność Nieba dały;
Byś w sobie ognia strzegł Świątynię.
Nigdy się ten nie ocknął w czynie,
Kto był w myśleniu ospały.


50.

W służbie Miłości, jak u Dobrej Pani,
Dbaj, byś Jej liczbę zdając niecofnioną,
Szafarzem czystym szedł w Świetlane Grono.
Bośmy nam samym w dobrej wierze dani —
Więc i dla siebie równie jak i dla Niej,
Strzedz mamy wiernie to, co nam zwierzono.


51.

Wczas takiej upatrując wszędzie,
Co z tobą dolę twą podzieli,
Przezornie działasz. Lecz jeżeli
Chcesz, abyś długo nie był w błędzie —
Bóg dziewosłębem niech ci będzie,
Swatami zaś Anieli.


52.

Tam, gdzie o miłej radzą Ojczyźnie,
Choćbyś był Święty nie lada,
Nie krzycz o byle co: — Zdrada —

Lecz bratu podaj twe ręce bliźnie.
Niechże nie każdy, kto się pośliźnie,
Zaraz upada.


53.

Myśl, siebie pewna choć zuchwała,
Siłą cię swoją skłoni,
Że przed nią ugniesz skroni.
Gdy kiedyś krnąbrna jakaś skała
Do Mahometa przyjść nie chciała —
On sam się trudził do niej.


54.

Kiedy Bóg tworzył w dniu Chwały,
A Szatan czyhał zdaleka,
Światłość zdziałała człowieka,
Ciemności cień mu przydały,
Ztąd człek bez cienia nie cały,
Choć on od niego ucieka.


55.

— Śniło mi się dziś — mój drogi!
Żeś mi z pereł przyniósł stroje.
U zwierciadła z niemi stoję,
I tam widzę pełna trwogi,
Żem, w pośpiechu, wbiegła w progi
Niby swoje, a nie swoje.

— Moja luba! Lud prostaczy
O śnie takim smutnie gwarzy.
Tyś błądziła wśród cmentarzy —
A jam dał ci łzy rozpaczy...
— Perły z łez? Ach! — cóż to znaczy!
Byle były mi do twarzy.

 
Cóż tam smutne wieszczby czyje!
Perły owe — ach! mój miły!
Oby mi się choć wyśniły.
Niech je noszę póki żyję,
A gdy umrę, to na szyję
Włożysz mi je do mogiły.


56.

Gra wyobraźnia ze mną, niby w karty
Dziewczątko ładne.
To błyskiem oczu, to przez wdzięki zdradne,
To znów trefnemi żarty,
Tak mnie usidla wspólnik ten nic warty,
Że nawet nie wiem, kiedy w płatkę wpadnę.

Wreszcie, szachruje — i tą marną pracą
Zgrywa mię, gnębiąc jak drapieżna kania...
Niemniej jej uśmiech słodki wciąż mię skłania
Nie tylko grać z nią dalej Bóg wie na co,
Lecz jeszcze bawi mię — gdy to ladaco
Zachęcam do oszukiwania.


57.

Z odmętów życia dąż do brzega,
Gdzie wabi w przystań Dobra Sława.
Lecz dróg tych, z Odwiecznego Prawa,
Jakaż jest Alfa i Omega?
— Niech tego człek się sam wystrzega,
Co mu się w drugich złem wydawa.


58.

Ten ma nad czołem błysk tajemniczy,
Kto dbając o to, aby się stała
Zwycięzka Panu na ziemi Chwała,
W trudach walk, w pracy, w znoju, w goryczy
Cierpliwie myśli, cierpliwie życzy,
Cierpliwie działa.

 
Lecz jest i nad tym blasków opieka,
Kto, choć go doła twarda macocha
Co rano pięścią budzi jak śpiocha,
Od zgiełku czynów stojąc zdaleka,
Cierpliwie wierzy, cierpliwie czeka,
Cierpliwie kocha.


59.

U zagadkowej życia rzeki,
Raz, gdy się, wątpiąc, tęschny chylę:
— Co ci po wiedzy? marny pyle! —
Rzecze mi w wichrach głos daleki:
— Tak pracuj, jakbyś żyć miał wieki —
Żyj, jakbyś umrzeć miał za chwilę.


60.

Tyś Pan! Cieszą się Święci,
Gdy znasz w sobie Anioła.
Więc, miej siłę — niech zgoła
Szatan z rąk twych kark skręci!
Bo, bez własnej twej chęci,
Zgubić on cię nie zdoła.

Tyś Pan! i tobie gwoli
Wielkie jest twe władanie.
Lecz gdy cię, z sił twych, Panie,
Pokora nie wyzwoli,
Zbawić cię, wbrew twej woli,
Sam Bóg nie będzie w stanie.


61.

Myślą ja tęskną w przestrzeń gonię
— Gdyby tu nie być, tylko tam!
Ku wam! Ku wam!

W świetlane tonie,
W tej błogiej stronie,
Którą z mych sennych marzeń znam!

Głos ku mnie tęschny ztamtąd płynie:
— Gdyby być z tobą — nie zaś tu!
O tam! co tchu!
Ku tej krainie,
Którą jedynie
Znam zdawna z błogich marzeń snu!


62.

Słowicze noce! błyskawiczne noce!
W których odemnie wietrzyk nosił do niej
Błogosławieństwo jaśminowych woni,
Podczas gdy w sennej pomroce
Gwiazdka migoce —
Od niepamięci cóż was dziś ochroni?

Słoneczne niegdyś chwile,
Jak blask przewodni
Bijące od niej,
Ledwie mi dnieją dziś tyle,
Co w ziemskim pyle,
Zgaszonej światło pochodni.


63.

Zmrok zapada — tylko jeszcze w dali
Czerwonawy płonie blask przez drzewa.
U mogiły klęczy smutna dziewa...
Wieje od niej ból na wiatru fali...
Ona płacze — ona w głos się żali,
A tuż przy niej słowik dźwięcznie śpiewa.

Słowik śpiewa — a kukułka sprosna
Szydzi z płaczu i przedrzeźnia łkanie.

I swawolnie kusi gwiazd mruganie,
I przez kwiaty wieje wonna wiosna,
I z mgły nocnej, czarodziejskie krosna
Całun snują na spłakanym łanie.

Ach mój Boże! W głosów tych rozterce:
Czy pokusę, która zdradzi snadnie —
Czy pociechę, czy śmiech z żółcią na dnie —
Co tu wybrać? z czem tu związać serce?
Współczujący gdzie tu? gdzie szyderce?
Kto tu dobry? kto zły duch? — Któż zgadnie?


64.

Patrzcie gawiedzie
W te z mgły i z piany
Srebrne tumany!
Już koniec biedzie!
To szczęście jedzie
W bańce mydlanej!

Światek pajęczy!
Ach któż nie klęknie,
Czcić blask w tem pięknie?
Lecz ów syn tęczy,
Póty się wdzięczy,
Póki nie pęknie.

Już, już był zbliska —
W tem z tej tkaniny
Pierzchł kłaczek siny,
I z cudowiska
Wiatr tylko pryska
Cierpkie mydliny.


Więc mgłą obwiani,
Wśród grzmotni srogiej,
Szukamy drogi.
Cóż, gdy znów na niej,
Stopy nam rani
Kwiat zbrojny w głogi!

Co? przez swe róże
Znów cierń nas mami?
Ach! ślepcy sami!
Dzieciaki duże!...
Szczęściem — jest w Górze
Oko nad nami.


65.

W służbę u świata idzie nieraz błoga
Myśl, jak nie jedni pachołkowie chudzi.
Chciała być czystą — lecz ją życie brudzi.
Chciała być mężną — lecz ją drętwi trwoga...
Bo lepiej zgrzeszyć stokroć w obec Boga —
Niżeli raz, w obec ludzi.


66.

Wielbicie tego, co się nad mrowie
Wspiął jako tako. Lecz, wyznam szczerze,
Żem ja w tej mierze,
Wybredny duch co się zowie.
Bo czyż raz człek się szczyci na głowie
Tem, co w ogonie nosiło zwierzę?


67.

Balaamowy zwierzu wzniosły!
Któryś tam, kiedyś, w trwogi szale,
Podobno Boga widział — ale
Długie ci uszy ztąd wyrosły —

My, nie tak głupie, jak ty osły,
Widzimy: że go nie ma wcale.

By mu zaś odjąć myśli śmiałe:
Że tego, z którym gadał niemy,
Znać chcemy, lub co o nim wiemy —
Na większą naszych Mistrzów chwałę,
Lub go piszemy przez b małe,
Lub wcale o nim nie piszemy.


68.

Mania, godna już od rana,
By ją z grzywką rozwichrzoną,
W sklep za szybę postawiono —
Malowana, nadrabiana,
Zdolna krocie zjeść jak Nana —
Jest podobno czyjąś Żoną.

Janio, zdobny w same braki,
Gdzieś w ogródkach stracił zdrowie.
Wiatr ma w sercu, pustki w głowie,
Zmysł do długów, dłoń do klaki
Bóstw cyrkowych... jednak taki
Snadź się czyimś Mężem zowie.
 
Patrz! ci mali — jak zwodniczo
Z wstąg, z koronek, z piór i z kwieci,
Barwny na nich atłas świeci!
W bitwie z sobą, jak dzicz z dziczą,
Tupią, plują, drapią, krzyczą —
Jednak... czyjeś to są Dzieci.


69.

O społeczności sztucznie głucha!
Kędy jedynie spór i zwada

Z sąsiadem łączy współsąsiada.
Gdzie wszyscy krzyczą, nikt nie słucha —
Wyjmijże sobie watę z ucha,
Bo każdy z was do siebie gada.


70.

Kapryśne losy, raz, pono
Coś i dla świni uczynią...
Wyryła w śmieciach pod skrzynią
Z pieniędzmi sakwę zgubioną.
Wtedy jej zaraz mówiono:
— Ach! Jaśnie Wielmożna Świnio!


71.

Któż zawiódł Gmino twe nadzieje?
Mówicie: — pisarz — to nasz złodziej! —
A on wam prawi jak najsłodziej:
— Wyście zaś moi dobrodzieje.
Ja orzę gęsią, piasek sieję,
I niemniej złoto mi się rodzi.


72.

Jakbyś skarby trząsł z rękawa,
Ludzie nieraz, Bóg wie, na co,
Swe dziedzictwa marnie tracą.
Ale to jest jasna sprawa —
Bo najłatwiej człek wydawa,
Czego sam nie zdobył pracą.


73.

Patrzcie na tego panicza —
Bogaczem czuć go o staje!
Wesołe ma obyczaje —
Zkąd bierze? — rzecz tajemnicza.
No — z przyjemnością pożycza,
Lecz tylko gwałtem oddaje.


Gdy dług do serca przytuli,
Żyje jak ryba w wód szumie.
Któż tę Alchemię zrozumie?
— Polak — powiada — najczulej
Dać — to da, aż do koszuli —
Lecz oddać — to on nie umie.


74.

Wesołe w złej doli rzesze!
Czyż wam w szczęście grać kazano?
Powiem rzecz powszechnie znaną,
Więc gderliwością nie zgrzeszę:
— Po całonocnej uciesze,
Czyż raz przyszło smutne rano?


75.

Nam istnieć tylko w dobę pastuszą,
Z wietrznemi łąk młodzieńczyki.
Blask nas przynęca próchna i miki,
Pozory wabią, mamidła kuszą —
Bośmy, zaprawdę, ciałem i duszą,
Polne koniki.

Więc nie chodzimy, tylko tańczymy,
Wesołych dni przyjaciele —
Nie myśląc nic lub niewiele,
Aż gdy w nas dmuchną wichry ojczymy,
Aż gdy nas tchnienie macoszej zimy,
W liść poschły pokotem ściele,
 
To wtedy każdy gdzieś się przytula —
I tylko, wiecznie ci sami,
Choć nas już pozór nie mami,
Gdy w spichrz swój mrówka skrzętna matula,
Pszczoła zaś idzie w miód swój do ula,
My — zostaniemy za drzwiami.



76.

Jakżeście w własne sidła wasze wzięci!
Toż z was niejeden, pod wagą i miarą,
Z przeszłością zerwawszy starą,
Ku wiecznej rzeczy pamięci,
Samemu sobie cześć święci...
Deo ignaro.
 
Już nad te wasze kłaniania,
Lepszy podobno ten oto,
Który się, z serca tęschnotą,
Na wszelki wypadek, kłania
Jutru — znakowi pytania...
Deo ignoto.


77.

Jest rzeczą złudną ziemska chwała...
Toćże ja, zrazu, byłem przecię
Najrozumniejszem dzieckiem w świecie —
A teraz, owa mądrość cała,
Sam nie wiem, gdzie się zapodziała,
I pewnie wy nie więcej wiecie.

Należy jednak mieć nadzieję.
Bywają rzeczy niespodziane.
Więc i ja ufam w taką zmianę:
Że, gdy na starość zdziecinnieję,
To, aby godnie wkroczyć w dzieje,
Obiecującym znów się stanę.


78.

Mam warkocz nosić głupcom ku uciesze?
Nic z tego! Społeczność młoda
Niech wnet nożyczki mi poda!

Komu jest pilno w samodzielne rzesze
Co prędzej wstąpić — ten się niech nie czesze —
Bo na to czasu jest szkoda.


79.

Mniej grzeczni Mędrcy przedwiekowi
Drżeli przed słabszej płci urokiem.
Bo w przekonaniu ich głębokiem,
Ma słuszność, kto się zastanowi:
Że już pierwszemu człowiekowi
Kobieta wyszła bokiem.


80.

Jest miłość własna w błogim swym zachwycie
Czemś, przed czem słusznie gną się wszystkie szyje.
Bo ma istnienie wątłe jak niczyje,
I razem najtwardsze życie.
Przecięż ją byle czem zranicie —
Lecz za to nic jej nie dobije.


81.

Świat, przed Cielcem gnąc kolana,
Sługa zysków złych szarańczy,
Wyzwał Boga w bój pohańczy,
I znów pragnie głowy Jana —
Ta zaś, żeby była dana,
Herodyada ją wytańczy.


82.

Nirwany słudzy! bóstwo jej pochyłą
Postawą czczący! — jeśli nie wierzycie,
Aby z niczego wstało niegdyś życie;
To jakąż — pytam — stać się może siłą,
Aby się życie w nicość obróciło —
Mając mieć cel swój w Niebycie?



83.

Siej! i obawy nie miej.
Bo z ziarn twych czynów, gleba
Taki da plon, jak trzeba.
Więc pójdzie drogi swemi:
Do Ziemi to, co z Ziemi —
Ku Niebu to, co z Nieba.


84.

Mówisz mi Mędrcze: — Dawno zgadłem,
Że, gdyście, gnuśni a niedbali,
Samochcąc młotem być przestali —
To dziś, porządnie w ziemię wsiadłem
Musicie być kowadłem,
W które, kto chce, od ucha wali.
 
Tak. Tylko Mędrcy nic nie wiecie:
Jakiej to sprawie, z losów zmiany,
Służy dziś człek zziajany?
Wiek jest żelaznych żądz — więc przecię
Dla kogoś, na kowadła grzbiecie,
Muszą się kuć kajdany.


85.

Zginął, kto pięścią bił w Rajskie wrota!
Człek jest garncarska robota krucha —
Wiatr przeciwności na to w nią dmucha,
By twardem zdziałał naczynie z błota.
Lecz z zamniemania idzie ślepota,
A z wyniosłości upadek ducha.


86.

Dźwięk bije! — Dźwięk ten w przestrzeń się ulatnia,
A ja go słucham, zgiąwszy kornie szyję.
Znów pewnie życiu wchłonie kędyś czyje.
Wieczności bezdenna matnia...

A jeśli właśnie moja to ostatnia
Godzina bije?
 
Co? co? tak prędko? — Gdybyż, jak przed burzą,
Ostrzegające błyskania...
Wstydem na piersi głowa mi się skłania —
W chwili podobnej najmężniejsi tchórzą...
Ach! do zrobienia jeszcze mam tak dużo,
I tyle do zaniechania!


87.

Świecie marzeń czarowniczy!
Ach! gdy w tkankę twą leciuchną
Przeciwności tchnienia dmuchną —
Człek, za cały zysk swój liczy:
Żółć — w ponętach wszech słodyczy,
W chwały blaskach — marne próchno!


88.

Przez byt nasz ziemski, w szarej mgły obłędzie,
Suniemy nikle cienie.
Któż schwyci trwania mgnienie —
Gdy się z przyszłością przeszłość styka wszędzie?
Więc snadź, obecność, gdzieś, lecz nie tu, będzie
Istniała nieskończenie.

Tak kiedy każdy naszej błysk źrenicy,
Wieczność w dwie równe części w pół przecina,
Błogosławiona będzie to godzina,
Gdy, jako prawi śmiertelnicy,
Spotkamy wzrok tej bladolicéj,
W którym jest Wiedza jedyna.


89.

Tego, co w ciebie myśl tchnęło,
Nie chciej brać z lekka, broń Boże!

Pomnąc, że w każdej się porze
Skończone rodzi z niej dzieło,
Coś raz pomyślał, to już byt swój wzięło,
I nie być więcej nie może.


90.

Człek mknie w dal jak ranna łania...
Niechże zbawczej zbył ochrony,
Już w nim śmierć, jak dzwon, w dwie strony,
Serca biciem, kres wydzwania —
I co wziął bez dziękowania,
Oddać musi nie proszony.


91.

Jest w duszy człeczej niewstrzymana żądza,
Biedz naprzód równo z obłoki.
Alić, jak długi świat i jak szeroki,
Nie braknie nigdzie wrzeciądza.
Człek rad kierunkiem swoich dróg rozrządza,
Lecz nie on sprawia swe kroki.


92.

Wiedza jest smugą świetlaną,
U widnokręgu, przez żądz mrocznych cienie,
Dniejącą gdzieś nieskończenie,
Już — już — z tej nocy błysnąć miało rano
Dnia Wiadomości wszelkiej... w tem ci dano
Mieć w śmierci jej nasycenie.


93.

Łechce cię podchlebstw dźwięk uroczy —
Cóż, kiedy słodka słów tych zdrada,
Od najbliższego wnet sąsiada,
Z obmową przeciw tobie kroczy.

Lecz, kto ci prawdę mówi w oczy,
Ten cię za oczy nie obgada.


94.

Wiecież, o mili towarzysze!
Nauka dla was w czem ukryta?
Wszyscy piszecie — nikt nie czyta.
Lecz niechby czytał ten, kto pisze —
I mielibyśmy wczas i ciszę,
I w kąt by poszedł sąd z kopyta.


95.

Z Tersytem Zoil poszli o lepsze:
Kto z nich drugiego słodziej pochwali.
Lecz nic słodkiego nie dokazali —
Bo sobie w oczy rzucali pieprze.
Więc, gdy szło o to: kto kogo przeprze —
Z tej walki oba nie wyszli cali.

Lecz dwaj pisarze, gdy zwiedli śmiało
Bój: kto z nich groźniej drugiego zgani,
To, przy kieliszku, w sposób dość tani
Spór załatwili, i wyszli z chwałą —
Bo się w zbliżeniu tem pokazało:
Że są we wspólne bractwo wpisani.


96.

Darem rąk Stwórcy na świecie,
Przez przebieg licznych stuleci,
Płomień ogrzewa i świeci.
Dziś go wykrzesać wy chcecie
Przemysłem własnym — a przecię
Z popiołu on się nie wznieci.


97.

Wiesz dużo — bardzo dużo — ale,
Z tego się ciesząc chwałą,
Wiecznie ją masz nie całą,
Lecz, ku twej całkowitej chwale,
Jeśli wiesz: że nic nie wiesz wcale —
Wiesz to, co ci przystało.


98.

Duszy, co nie jest sama z siebie wzniosła,
Usiłowaniem niczyjem
W niebiańskie szlaki nie wzbijem —
Cięży jej bowiem to, czem w pychę wzrosła.
— Kto jest twym ojcem? — gdy spytano osła,
— Koń — odrzekł — moim jest stryjem.


99.

W pochodzie, wodzem ponad wodze,
Niechaj mi będzie, wiecznie młoda
Z towarzyszami zgoda.
Bo, niech samopas tylko chodzę,
To, gdy się potknę na mej drodze,
Któż wtedy dłoń mi poda?


100.

Niech cię coś nad drugich wzniesie,
Wnet, przez tłumne wstręty,
Będziesz w motłoch pchnięty.
Gdy dziś łatwo sędzią zwie się
Ten, kto nawet w Achillesie
Nie zna nic prócz pięty.


101.

Choć wiatr masz w oczy, milcz i nie mów: biada!
Lecz działaj tak, jak przyszłość chce daleka.

Niechaj, godnego swej zapłaty człeka,
Przyjdzie wziąść w tobie śmierć blada,
Nigdy nie będzie siał, kto wiatry bada —
Ni żąć nie będzie, kto pogody czeka.


102.

Że kto młody w chmury strzał
Obces pędzi — to nie powiem,
By źle sobą rządził — bowiem
Krewkość, to chwalebny szał.
Gdyby miesiąc w miejscu stał —
Wiecznie byłby nowiem.


103.

Ten, który, gardząc myśli wymianą,
O sobie tylko wciąż gada,
Ma w tem przyjemność nie lada,
Cóż, kiedy rzadko podzielaną —
Bo nikt nie lubi, by mniemano,
Że on jest sługą współsąsiada.


104.

Wśród rzeszy ziemskich Bogiń tyla,
Są dwie, od których miej się zdala.
Jedna cię z sobą prząść zniewala —
Druga ci kark do stóp swych schyla.
A tyleż zgubi cię Dalila —
Ile ci ujmie czci Omfala.


105.

Jakabądź bywa nasza chudoba,
Na pokaz światu, zawsześmy cudzej
Mądrości słudzy.
Prawem są dla nas względy te oba:

— Jeść możesz, jak się tobie podoba —
Lecz się ubieraj tak — jak chcą drudzy.


106.

— Chcecie bym pracował? Chcecie,
Bym, jak prości miał ludziska
Ręce czarne? Cóż mi zyska
Cześć sąsiadów? Jam w powiecie
Znany był. Więc mam też przecię
Obowiązki stanowiska.

Wstąpmy tam na piętro trzecie...
Strzecha wcale chuda, niska —
Zwierciadłami za to błyska
Salon strojny. Jednak śmiecie
W kątach — lecz od czegóż przecię
Obowiązki stanowiska?

Tam, do ślubu, któż w karecie
Grzmi, aż błoto w oczy pryska?
Jakaś dama. Patrzę z bliska —
Córka stróża... — „Niech mi dziecię
Raz użyje! Człek ma przecię
Obowiązki stanowiska”.


107.

Mania, to wcale klacz nie tęga!
Więc Jaś ją wybił zuchowato.
Poczem, znudzony czasu stratą,
Znów jej wędzidło w buzię wprzęga —
Lecz chce, by wprzódy, ta ciemięga,
Jeszcze go przeprosiła za to.

Ta w płacz. O! słuchaj moja mała —
Dam ci pociechę nie zrównaną —
Mów ją z pacierzem twym co rano:

— Jest w życiu niemal równa chwała:
Kobiecie — za to, że cierpiała,
Mężczyźnie — że go cierpieć chciano.


108.

Co? Obiecałem? Dobrze. Innym razem
Dotrzymam — ręczę wam śmiele.
Ależ, najmilsi przyjaciele!
Wiem, że mi rzecz ta ujdzie od was płazem,
Przecięż obiecać i dotrzymać razem:
To na jednego za wiele.


109.

Szczęśliwi głupcy! skromne ich narowy
W umiarkowaniu źródło mają złotem.
Mądrości chcieć? Co im po tem!
Gdy ją — jak twierdzi rozum przedwiekowy —
Z Boga samego rozbolałej głowy
Dobywać przyszło — aż młotem.


110.

— Ty bądź koniem. Ja powożę.
— Nie. To ty bądź. Lejce moje.
— Myślisz, że się ciebie boję?
— A tyś co lepszego może?
— Lejc ci rwę i pięścią grożę —
— A ja, bicz twój łamę w dwoje.

Później znów, innemi słowy
Lecz w te same brniemy długi
U społecznych spraw usługi.
Wodzem każdy być gotowy,
Lecz do służby szeregowej
Niech tam staje kto chce drugi.

— Co? mnie żeby pluł kto w kaszę?
Toż ja lepsze od sąsiada

Prawo mam. Na pomoc! zdrada! —
Wreszcie wchodzą w grę pałasze...
Bo też społeczeństwo nasze,
Z samych się wyjątków składa.


111.

— Będzie to Kolumb, Dante, lub Jan Trzeci! —
Tak słyszysz, idąc po życiowej grudzie,
O Janiu każdym, jak o przyszłym cudzie.
A jednak — proszę — niech mnie kto oświeci:
Gdzie się podziewa rozum owych dzieci,
Z których się potem robią głupi ludzie?


112.

Ktoś o pożyczkę prosił z całej siły,
I na to, w dziwne słodycze
Przystrajał słowa zwodnicze,
Chcąc, by o wiele skuteczniejsze były.
Lecz mu rzeczono: Słuchaj, bracie miły!
Sam sobie dobrze ja życzę.

Więc widzisz — lepiej, gdy, w podobnym względzie,
Odważnie broniąc kieszeni,
Człowiek się raz zarumieni:
Niżby sto razy miał mieć wstyd, gdy będzie
O swoją własność puste słał orędzie,
Już nie w bawialni, lecz w sieni.


113.

O ty grobowej chwały świetne znamię!
Kogóż twój blask nie zdziwi?
Toćże tu, jak najtkliwiej,
Na tym marmurze, w tej złoconej ramie,
Czy to umarły tak po śmierci kłamie?
Czy też za niego żywi?


114.

Wiecznie nastręcza wąż kobiecie
Zwycięskich walk ponętę.
Sądząc, że dzieło spełnia święte,
Ona mu głowę stopą gniecie,
A on się śmieje — bo już przecię
Wprzód ją ukąsił w piętę.


115.

Wśród przemarzniętej stawu fali,
Na łyżwach lecąc jak dwa błyski,
Wpadli na siebie w sposób śliski —
I tak się w mroźny dzień poznali.
Ale, że koniec dzieło chwali,
Więc ich rozgrzały rąk uściski.

Ich drogi odtąd wspólnie biegą
W stronę, gdzie Sportu cel jest wszystek:
By wawrzynowy zdobyć listek.
Wreszcie mu rzekła raz: — Kolego —
Bo on był krytyk od wszystkiego,
Ona zaś perła Nowellistek.

Z wiosną, jak dalszy zwyczaj każe,
Majówkę święcąc wichrowatą,
Wracali w śnieg. Lecz później za to,
Na Wiśle, jako dwaj wioślarze,
W łódce, co służy jednej parze,
Pływali — aż wpłynęli w lato.

A gdy jesienią jęli bladą,
Małżeńskich pragnąć pęt niektórzy,
Oni też, nie zwlekając dłużej,
Z Cyklistów liczną współgromadą,
Do ślubu na rowerach jadą,
Wracając gwarno z tej podróży.

Lecz zimą wiatr im piosnkę utnie,
Od której mrozem drży okienko.
Więc, by go również zbyć piosenką,
Kiedy się oni, już mniej butnie
Wpisali w sympatyczną Lutnię,
Poczęli śpiewać... ale — cienko.


116.

Ta mała którą na rękach noszą,
I cukierkami ją raczą —
Z tą swoją grzywką junaczą
Z tą niesfornością kokoszą,
Stanie się kiedyś czyjąś rozkoszą —
Albo też może rozpaczą.


117.

Nieraz, w kolejach doli człeczej,
Myśl cudzą wziąwszy, niezwłocznie
Ktoś w głośną urósł wyrocznię.
Lecz nikt tej prawdzie nie zaprzeczy:
Że nawet, w dokończeniu rzeczy,
Górę ma ten, kto ją pocznie.


118.

Lecimy w gwiazd kurzawę pchnięci,
Jak sennych ciąg żurawi.
I myśl nam błędną bawi:
To w wieczność tonąć bez pamięci,
To znów nas nieskończoność nęci —
— Ach jakżeśmy ciekawi!

A mamy w samych nas obszary,
Gdzie się też moc kurzawi:
Wielkości, cnót, bezprawi —

I wiek tam także jak świat stary —
Bez dna też otchłań i bez miary...
— Jakżeśmy nie ciekawi!


119.

Z życiem się nieraz w dziwny traf sprzymierza
Noc nie dospana.
Za to zaś zrana,
Gdy drugich troska budzi ze snu świeża,
Spać idziesz — byleś przedtem do pacierza
Zgiął twe kolana.


120.

W Przedwiecznej Ciemni, Pycha, wyprzedziła
Nawet Szatana istnienie
I po nad jego siłę, nieskończenie
Jest potężniejszą jej siła.
Toż, gdy mu ona w darze grzech posyła,
Zgiął przed nią czoła promienie.

A przecięż, dzielniej życząc mu obrony,
W słoneczne zbrojny przepychy,
Zbór go osłaniał Współaniołów cichy,
Zdobnemi w skrzydła ramiony,
Wiedząc: że grzesznik zostać mógł zbawiony —
Byle się wyrzec chciał pychy.

Cóż? trudno. Wola twardą jest zawzięcie
W usłudze Przedwiecznej Złości!
Swą skroń, w żal łzawy, gną Duchowie prości,
Lecz mieć go musi we wstręcie
Ten, co był Władcą... choćby oka drgnięcie —
Choćby, wśród wiecznych ciemności.


121.

Gdy mówię, czując szron u czoła:
Że lat mam tyle a tyle —
To osobliwie się mylę.
Owszem — tych lat już nie mam zgoła —
Bowiem któż mieć na powrót zdoła
Coś, co już w mgle jest i w pyle.

Mam tylko przyszłość tajemniczą
Lat, których nie wiem jest ile,
Ni nawet wiem: czy te chwile
Stratą mi będą, czy zdobyczą —
I te już inni za mnie zliczą,
Siedząc na mojej mogile.


122.

Wiarą, Nadzieją, Miłością, koję
Ducha, pchniętego w walkę życiową.
I choć je wszystkie Siostrami zową,
Chociaż, jak Boskich Osób ich troje —
Choć od nich równe Łask płyną zdroje —
Wśród nich jest Miłość królową.

Z nią będąc, Bogu służysz najszczerzej.
W niej, walk z Szatanem odwieczne dzieje.
W niej, blask zwycięski. Moc, co z niej wieje,
Rwie potępieńczych siłę więciezy —
Bowiem, kto kocha, ten w Miłość wierzy,
I ma w niej oraz nadzieję.


123.

Gdy u Mojżesza zwłok, w pustelni cichej,
Michał i Szatan, wrodzy dwaj Mocarze,
Spór wiedli o to: kto go mieć miał w darze,

Anioł nie raczył ciąć w zbrodnicze szychy
Przedwiecznej Pychy —
Tylko powiadał: — Idź precz! Pan ci każe.


124.

— Ktom jest? Gdziem jest? badać wam daremnie.
Tchnąłem w przestrzeń, w czas, i rozedniały
Jednym błyskiem Mej Świetlanej Chwały,
Zimne, głuche, ślepe, nieme ciemnie.
Jeden atom, który wyszedł ze Mnie,
Stał się światem... a Jam został cały!

O! słuchajcie marni sędzie!
W których dusza, życiem chora,
Mniema, że Mię zgłębić pora —
Imię Moje: Był-Jest-Będzie —
Istniejący zawsze, wszędzie —
Dziś, bez jutra i bez wczora! —


125.

Jako Trzem Królom była możność dana:
By nie tą drogą, którą szli z pokłony,
Lecz inną, w swoje powracali strony —
Tak ty, do skruchy mając zgiąć kolana,
Wyznaniem błędów twoich pozdrów Pana,
Byś szedł od Niego nawrócony.


126.

Jest i ten godny słynąć w dalsze lata,
Którego umysł żebraczy,
Tem się jedynie odznaczy,
Że w cztery wiatry święty pył rozmiata.
Więc, niech się święci próżność Herostrata —
Gdy już nie można inaczej.

Bezwiednie ona Wiary nam przyczynia.
Bo z niej potomność się dowie:
Że tam, gdzie dzikie pustkowie
W gruz i w rozbite iskrzy się naczynia,
Kiedyś, istniała świątynia,
W której mięszkali Bogowie.


127.

Opornych Duchów krnąbrne rzesze —
Pan waszą bierność w czyn odmieni!
Trudno. Musicie być zbawieni.
Gdyż ku Anielskich serc pociesze,
Stal przeciwności iskry krzesze
Z najtwardszych właśnie krzemieni.


128.

Godnym bądź twych dni ostatka.
Raz, gdy, według słów Solona,
Wygrał ten, kto w porę skona —
Dobrych synów mając matka,
Chciała, by ich cnota rzadka
Wnet być mogła nadgrodzona.

Więc gdy o to swej Bogini
Kornie błagać się ośmieli,
Ta, zstąpiwszy w jasnej bieli,
To sprawiła: że tuż przy niej,
Wszystko troje, w jej świątyni,
Nieprzespanym snem posnęli.


129.

Gdy kiedy twardych sił rozprawa
W bok zwróci miecz nad głową twą,
To, w tę godzinę dla niej złą,

Co się dla ciebie dobrą stawa,
Nie bądź skromniejszy, niż twe prawa —
Ni chcący mniej, niż dać ci chcą.

Gdyż, raczej ufny w ciche plony,
Niż w oręż krwią twą rdzawy,
Wiedz, że na cześć to słabszej sprawy
Rzekł Mędrzec uwieńczony:
— Płochy ma serce z lewej strony,
A człek przezorny, z prawej.


130.

Widzę — wśród wspomnień cmentarzy —
W boleści, która jest niema,
Łączą się dłońmi obiema
Zarowno młodzi jak starzy...
Może też gdzie się to zdarzy —
Lecz może tego i nie ma.


131.

Czyśmy bogacze, czyli nędzarze,
Czy nam blask świta wśród ścieżek z cierni,
Czy świat chmurami się czerni,
Czy nas nadgradza Bóg, czy nas karze —
Gotowi zawsze serce nieść w darze,
Umiejmy być miłosierni.


132.

Ludzie popadli w błąd gruby,
Zwątpiwszy o ziemskiem niebie.
Ale ja światu podchlebię,
Choć nie chcę szukać w tem chluby:
Wszak dość tu — by samoluby
Kochali bliźnich jak siebie.


133.

Dwie rzeczy wiecznie na człeka dybią.
I choćbyś nawet, w twych żądzach rzadki,
Do skromnej schronił się chatki,
I miał w twych żyłach krew rybią —
Nigdy cię one nie chybią —
Bo to są: śmierć i podatki.


134.

Nie był on nigdy duży,
I nawet w skromnej dali
Tam zawsze stał, gdzie mali.
A jednak traf mu tak usłuży,
Że się stał jednym z owych, którzy
Strychulcem w łeb dostali.

Więc choć znów zapadł w mrowie,
Cieszy się, że w tym gminie
Może nie całkiem zginie.
Bo nuż kto kiedy obces powie:
— Co też ten człowiek mógł mieć w głowie,
Że aż wziął po czuprynie?


135.

W Judaszowej kalecie,
Co też więcej się zmieści
Nad srebrników trzydzieści?
Był mąż silny — jak wiecie —
Lecz moc jego zmógł przecię
Zdradny uśmiech niewieści.


136.

Stróża pozbawiono chleba,
Że uciekła z Jasiem Mania.

Lecz wy, drudzy, zamiast łkania,
Raczej błogosławcie nieba —
Cnota, której strzedz potrzeba,
Nie jest warta pilnowania.


137.

Nie zawsze wierzcie piękne panie
Pochlebstwom lada wierszoroba.
Bo jest dla człeka smutna doba,
Gdy, przez swe wciąż o siebie dbanie,
Tak się sam sobie miłym stanie —
Że się aż drugim mniej spodoba.


138.

Idąc z laską, rzecz jedyna
Wziąść ją w kieszeń — tak — z ukosa —
Z tyłu — skówką wprost w niebiosa.
Aż tu ktoś mię źle wspomina:
— W nos się szturgnął? — jego wina!
Pilnuj każdy swego nosa.

Więc w dłoń, główkę jej rzezaną
Wziąwszy, macham w tył po trosze.
Wtem, wścibiając swe trzy grosze,
Znów mi ostro wiedzieć dano:
Że się szturgnął ktoś w kolano.
— Dogódźże tu komu proszę!

Macie słuszność do połowy,
Gdyż, na drodze jak najgładszej,
Człek paść może, twardo siadłszy.
Tylkoż — o! baranie głowy!
Mąż prawdziwie postępowy
Czyliż po za siebie patrzy?


139.

Parasolkę mam, z powłoką
Koronkową żółto-zbladłą.
Raz, gdy rozpiąć ją wypadło,
Patrzę — w skówce jej, wysoko,
Tkwi nadziane czyjeś oko —
Któż tam wpiął to czupiradło?

Więc też o nią słusznie trwożna,
Gdy mię jeszcze mniej powabnie
Klnąc djabłami ktoś zagabnie,
Rzekłam: — proszę prędko z rożna,
Zdjąć to oko. Jakże można
Mijać ludzi tak niezgrabnie?


140.

Patrzę — znajome jakieś lice...
On? nie on? Czy ja śnię, jak w baśni?
Jaś! a toż we mnie piorun trzaśnij!
Więc go w objęcia obces chwycę,
Stojąc na przejściu przez ulicę,
Lub na chodniku, gdzie najciaśniej.

Ażci doróżka z kądś nadlata, —
To znów, przez kogoś, wbrew swej chęci,
Jesteśmy w ściek uliczny pchnięci,
Wtem, parasolka wichrowata
Czapkę mi strąca... Cóż u kata!
Czego ten motłoch wciąż się kręci?

Chodźmy pogadać na wystawie.
Czas już niemały tam nie byłem,
Lecz, w towarzystwie tak mi miłem,
Jakże wybornie się ubawię,

Słuchając twoich słów ciekawie,
I do obrazów stojąc tyłem.


141.

Tak mówi mądrość Wschodnia pełna chwały:
— O! posłuchajcie wierni!
Strawionej ogniem cierni
Wielce podobne są niewieście szały —
Sparzy cię węgiel gdy jest rozgrzały,
Ochłodły zaś, poczerni.


142.

Jeśli chcesz, w śmierci godzinie,
Zanim nad tobą złożą sąd potomni,
Twe czyny zliczyć — czyń to jak najskromniej:
To co ci drudzy dali, niech jedynie
W pamięci twojej nie ginie —
O tem zaś coś sam komu dał — zapomnij.


143.

Są przy błyskach, gdy ciemność świat zmąca,
Trzy ocknienia wśród czynów rozdroża:
Moc zwierzęca — moc ludzka — Moc Boża.
Z pierwszej, łuna prześwieca krwią wrząca —
Drugą barwi blask chłodny miesiąca —
Lecz nad trzecią promienna lśni zorza.


144.

Karność bratku! Ktobądź wiedzie,
Gdy mu ufasz — to ci radzę,
Wiernie jego służ powadze,
Boś jest w szyku. Więc, sąsiedzie,
Ani rwij się stać na przedzie,
Ni tem bardziej chciej brać władzę.

Gdy masz strzedz przed mocą wrażą
Rzeczy, drogich nam od wieka —
To cierpliwie stój z daleka.
Choć cię zewsząd kule prażą,
Ty w nie patrz z pogodną twarzą —
I ten zuch, kto w miejscu czeka.

Gdy ci wreszcie dział wyznaczą,
Byś szedł naprzód — to, w pokorze,
Patrząc tylko w Chwały zorzę,
Nie zaś w liczbę wojsk junaczą,
Walcz z otuchą lub z rozpaczą —
Zginiesz... lub zwyciężysz może.


145.

Ani brzemieniem wam zaciężę,
Ani was jarzmem zgnębię —
Byleście, w Wieczności zrębie,
Nim grzech was grotem śmierci sięże,
Przezorni byli jako węże,
Niewinni jak gołębie.


146.

Pod jej okienkiem, gdzie cię z chaty
Ona spojrzeniem wabi miłem,
Zwyczajną sobie ziemią byłem.
Aż kiedy we mnie wsiano kwiaty,
Stałem się tak, jak ty, bogaty —
I już nie jestem nędznym pyłem.


147.

Według słów Manu, których Boska siła
Bywa Zbawienia zadatkiem,
Następnem prawem w swej słodyczy rzadkiem,
Prabrama świat nasz obsyła:

— Nie śmiej kobiety, choćby zawiniła,
Uderzyć — nawet i kwiatkiem.

Bo mówi: — Nad jej wstyd i czar niewieści,
Ja sam, w stworzeniu mem całem
Nic mieć świętszego nie chciałem.
Gdyż ona w sobie ziarno życia pieści,
Pod sercem nosząc przyszłe swe boleści,
I własnem karmiąc je ciałem.


148.

Gdy w dębie, przez Wyroki Boże,
Strzaskana gromem schnie wyżyna;
Z korzeni jego róść poczyna
Pęd życiem silny — by, w swej porze,
Mógł, dla przyszłości lepszej może,
Swą dolę ojciec zdać na syna.


149.

Gdzie ta złość, o której ściany
Skrzydła tłukąc, tak się straszę:
Że drży we mnie duch, jak ptaszę
Mknąć nie zdolne w kraj świetlany?
Ach! szatanem nad szatany
Są nam własne grzechy nasze!


150.

Dumał Tyberyusz przed śmierci progiem,
Mając, w jałowej otusze,
Dać ubóstwieniu swą duszę:
— Jest mi cześć owa szyderstwem srogiem,
Jeżeli na to, bym się stał Bogiem,
Wprzód — umrzeć muszę.


151.

Strzeż się złej o kim za plecyma mowy,
Bo tylko Cnota posągowo naga
Ma w ręku bicz, którym smaga.
Też, w oczy ludziom, zbyt hojnemi słowy
Przyganiać nie chciej — by ci, w chwili owej,
Nie była wrogiem własna twa odwaga.


152.

Są, dobre czyny, jako różańcowe
Z ziarn modlitewnych plony,
I mają w końcu zbawczej Antyfony
Tak hojną w treść wymowę,
Że gdy je świadczyć w Sądu dzień przyzowę —
Odejdę pocieszony.


153.

Nieskończoności środkiem jest skrzydlata
Myśl — jak to sprawdzę najprościej.
W przestrzeni bowiem, gdziebądź ona gości,
Lub gromu błyskiem przelata,
Od wszystkich krańców Wszechświata
Zawsze w jednakiej bywa odległości.


154.

W blaskach i w ciszy, w mgły i w zawieje,
Ufny że dobrą masz sprawę,
Idź, wierząc w Nieba łaskawe.
Dokażesz wtedy, że ci się dzieje:
Choć nie tak dobrze, jak masz nadzieję —
Lecz mniej źle, niż masz obawę.


155.

Mógł albo później przyjść lub wcześniej.
Lecz gdy urodził się nie w porę,

To, choć w nim coś jak światłem gore,
Niemniej przyznali mu współcześni:
Że z jego tchnień zrodzone pieśni,
Wraz z nim są na bezkrwistość chore.

Więc, gdy raz nie wstał ze snu rano,
Nie bardzo byli żalem zdjęci.
Tylko się czyn ich tem uświęci:
Że w księgę spraw z milczenia znaną
Dość nie wyraźnie go wpisano,
Sypiąc nań piasek niepamięci.


156.

Gdy nad tobą zwątpień moce
Skrzydeł mrok rozpostrą,
Ty się trzymaj ostro.
I choć klęska w pierś twą grzmoce,
Z sobą samym walcz w pomroce
Unguibus et rostro!

A gdy święcąc walk twych znoje,
Jak przed błyskiem korda
W puch lecąca Horda,
Poszły precz gdzieś złości twoje —
To się pięścią bijąc w zbroję
Wołaj: — Sursum corda!

Bo w ten szyk, co w boju słynie
Walką bez przyłbicy,
Wódz promienno-licy
Dał ci na to wejść jedynie,
Byś mógł w śmierci rzec godzinie:
Veni — vidi — vici!


157.

Dziś żyj! Dziś pracuj! Niech cię nic nie dziwi:
Że drudzy jutra nadzieją,

W działaniach swoich się chwieją.
Bo jutro dniem jest, w którym jak najżywiej
Pracować mają leniwi,
I w którym głupcy zmądrzeją.


158.

Gdy cię Bóg ojcem ustanowi
Dóbr, które śmierć sieroctwem darzy —
Masz niby w pieczy skarb ołtarzy.
Sierocy bowiem grosz i wdowi
Oddany w straż jest Aniołowi,
Który i ciebie ma w swej straży.


159.

Wprzód niźli tańczyć na tych, którzy
W koło was najotwarciej,
Gdy słów ich wstyd nie karci,
Z ulicy płacz zawodzą duży:
Że już nie wytrzymają dłużej,
Gdyż są i głodni i obdarci,

Niech pójdzie zwiedzić stopa wasza
Tych, co nie przyjdą do was sami —
Swój ból, którego wrzask nie plami;
I biedę, którą wstyd okrasza,
W podziemia kryjąc i w poddasza —
A są pod wami i — nad wami.


160.

Jedna pokusa pędzi za drugą,
Gdy je gna bieda biczem z pokrzywy.
Człek, co, przez gwiazd przyjaznych wpływy,
Swych potrzeb nigdy nie był sługą,
Nie może wiedzieć: czy też długo
Zdołałby być uczciwy.


161.

Wabi cię przyszłość błoga.
Lecz ku niej mknąc, mój młody!
Strzeż stóp twych od przygody.
Gdyż wiedz: że jest i droga
Od Kapitolu proga
Wprost na Gemońskie schody.


162.

Wśród walk niech krzepi cię otucha:
Że wodza masz w Przedwiecznem Słowie,
Któremu służą Aniołowie.
On serc miłością drżących słucha —
On nie pod miarą daje Ducha —
Ale po pańsku, co się zowie.


163.

W złe czy w dobre chwil przepływy
Niech życiowość twa
Twardo w tobie trwa.
Bo nic z zębów, szpon i z grzywy,
Tam, gdzie więcej wart pies żywy,
Od zdechłego lwa.


164.

Nie mów, a nawet nie sądź zgoła:
Że nie wytrzymasz, gdyś nieboże
Na Madejowe wzięty łoże.
Dola jest nasza nie wesoła,
Lecz wszystko człek wycierpieć zdoła —
Bowiem kto musi — ten i może.


165.

Żywcem w trumnę ją wtłoczono —
Ona pięścią bije w wieko.

— Lecz spokojnie — tak jej rzeką.
— Jeśli zechcesz być wskrzeszoną,
Kół ci z drewna wbiją w łono.
Grób jest tuż — a Bóg daleko.

Kół w nią w bito — cisza głucha.
Cóż, gdy wciąż się skrzą jej lica!
Więc tłum wieko w dłoń pochwyca...
Wgnietli — krew przez szpary bucha..
— W Imię Ojca! Syna! Ducha!
Toż wyraźnie upiorzyca!

Ha! no — wreszcie ją w grzebali.
Chwilę — cicho. — W tem, w tej ciszy,
Zdjął strach onych towarzyszy.
— Co? Znów pięścią w wieko wali!
Chodźmy sobie z tąd gdzie dalej —
Bo nuż wreszcie Bóg posłyszy?...


166.

Dwóch was w pamięci Grodna pozostanie,
Których się dole w miarę sił spotkały.
Jeden, żyć godny w dniach Ojczystej chwały,
Drugi, w tej Chwały godzien przyjść skonanie.
Dwóch was tam było — Ty, Wielki Stefanie!
I Stanisławie ty Mały!


167.

Dziedzictwa zyski! któż je wypowie?
Iść trzeba naprzód — a ścieżka stroma.
I źle po świecie i ciasno doma.
Szczepiono w plonki liche pąkowie,
Kwaśne z nich jabłka jedli Ojcowie —
A synom z tego oskoma.


168.

Dzieląc dolę z Matką panią,
Trzech dziś mamy właścicieli.
Targ był o nią. Lecz jeżeli
Tamci ją kupili tanio,
To nie od nas — my zaś za nią,
Prócz łez, niceśmy nie wzięli.


169.

Człek sam najsnadniej sprawie swej usłuży,
Jeśli, być nie chcąc z dolą własną w sprzeczce,
Nawyknie do niej po troszeczce.
Regulus, gdyby chciał był pożyć dłuzej,
Spałby niebawem jak wśród pączków róży,
W swej gwoźdźmi nabitej beczce.


170.

Z klęsk, co o każdej godzinie
Nad nami wiszą jak miecze,
Bez trudu Mędrzec dociecze:
Że, nim kres życia nadpłynie,
Z niedoszłych nieszczęść jedynie
Składa się szczęście człowiecze.


171.

Gdy sakwy z grzechów opróżnione,
I dla świątecznych szat wymiany,
Spłowiałe rzucę precz łachmany —
To, niech, w słoneczną dążąc stronę,
Cicho, jak nikły cień przewionę,
I niech się stanę zapomniany.

Wyszedłem nagi z ziemi łona,
Ziemi też nagie oddam kości —

Abym na skrzydłach, z mej niskości
Tam wzleciał, gdzie mi w oczach skona
Dola, za błogi Raj kupiona —
Której tu człeku człek zazdrości.


172.

Już — już — doganiasz cień uroczy,
Dzierzący w dłoni Rajskie klucze —
W tem, uderzając w skrzydła krucze,
Z nagła on z rąk twych w bok uskoczy,
Kurzawę ci rzucając w oczy,
Która się tylko łzami płucze.


173.

Niech mi się pali w sercu, nie zaś w głowie —
Niech mam dość woli, abym, w żądz odmęcie,
Z ich prądem rwącym walczyć mógł zawzięcie —
To, kiedy będą inni rozbitkowie
Biadać, żegnając swe doczesne zdrowie —
Śmierć tak mi lekką będzie, jak zaśnięcie.


174.

Gdy usłyszycie, jak gdzieś dzwony
W powietrzu śpiące budzą fale,
To wiedzcie, że to ja się chwalę
Z tego: iż jestem, w chwili onej,
Nogami naprzód tam wieziony,
Z kąd się już nie powraca wcale.

Wtedy mi, schodząc w bok, na stronie,
Zarówno wielcy, jak i mali,
Będziecie grzecznie czapkowali.
Ale ja wam się nie odkłonię —
Bo będę miał złożone dłonie,
A wzrok utkwiony w jasnej dali.

Lecz, że uprzejmy człek wymienia
Za dobre słowo mowę błogą —
To, iżbym nie obraził kogo,
Wiedzcie: że ust mych ciche tchnienia
Każdemu szepną: — Do widzenia!
U krzyża — tam — tą samą drogą!
Bo tylko tak was żegnać mogą...


175.

Gdziebądź w świat cię chęć poniosła,
Bacz, by twoja dobra sława
Była, nie jak szabla rdzawa
Tępa lub też z pochwą zrosła —
Boś bojownik, co z rzemiosła
Zawsze, gdy go wezwą, stawa.


176.

Ani nam w nicość byt się zmieni —
Ani nas w walkach zgnębi trwoga —
Ani nas wchłonie toń złowroga
Z dala od światła w Otchłań Cieni —
Bośmy z szatańskich szpon kupieni,
Za cenę krwi samego Boga.


177.

Człek, co zbytkowną wiedzę ma na pieczy,
Niech wie: że ona nic mu bogactw nie da —
I gdy nań przyjdzie gorzkich zwątpień bieda,
Sam sobie niech on złorzeczy —
Bo kto kupuje niepotrzebne rzeczy,
Z niezbędnych wnet się wyprzeda.


178.

Myśl, nie wśród zgiełku, lecz w uboczy:
Jakbyś, ze sprzecznych serca drgań,
Należną Prawdzie złożył dań.

A gdy ci błysk Jej wzrok zamroczy —
W twej duszy głębie topiąc oczy,
Z Szawła się Pawłem stań.


179.

Gdy z woli Pana nad Pany,
Kresu swojego
Dni twe dobiegą —
To, wśród tej Nieba z Ziemią wymiany,
Obyś w swą drogę szedł żałowany,
Sam nie żałując niczego.


180.

Prawdom życia cześć! — bo oto:
Czyn, a nawet myśl i słowo —
Zanim ludzie je nazową
Bohaterstwem, chlubą, cnotą —
Musi wprzód, jak szczere złoto,
Przebyć próbę swą ogniową.


181.

Wybranych czcią spłoniecie,
Gdy waszych dusz treść cała
Miłością będzie tlała.
Bo wszak i słońce przecię,
Ztąd szerzy blask po świecie,
Że w sobie ogniem pała.


182.

Że myśl już znaną sobie kto przyswaja,
By z niej wydobył żywszych blasków strugi —
W tem niema niby zasługi.
Lecz tak ospalców twierdzi tylko zgraja.
Toż Kolumb również nie wymyślił jaja —
Jednak je stawił trafniej, niż kto drugi.


183.

Gdy was nudzi niepozbycie
Pątnik, strojny na przemiany
W śmiechu szych i prawd łachmany,
To się temu nie zdziwicie —
Bo on był przez całe życie
Tańcem Śmierci opętany.

Ach! Uwierzcie jego mowie:
Już on czuł się od kolebki
Nie swój — choć pozornie krzepki.
Więc czyż dziwno, że kto powie:
— Niech ci będzie śmierć na zdrowie —
Gdyś jej oddał wszystkie klepki!


184.

Po co ci z tego szukać marnej chwały:
By głośne były twe czyny?
Gdy z nich pożytek jedyny,
Jeśli przed Panem staniesz w szacie białej,
Którą wprzód gorzkie twoje łzy wyprały
Z wszelakiej winy.


185.

Jak postawiony w mroczną noc na straży
Żuraw, baczący, rychło za plecyma
Na znak odlotu dmuchać pocznie zima,
W obawie, by go sen nie zmorzył wraży,
Na jednej nodze się waży,
A w drugiej kamień trzyma,

Tak wzrok twej duszy niech się wśród zamroczy
Jasnowidzącym być sili,
Gdy ci współbracia serc swych straż zwierzyli.

Bo winien będziesz, jeśli ich zaskoczy
Wiatr, dąć mający w prost w oczy,
W odejścia chwili.


186.

Kiedy, dumając, słyszysz jedynie,
Że coś, jak szata
Tchnieniem skrzydlata
W powietrzu nad tobą płynie —
To wiedz: że w onej godzinie
Anioł przelata.

On dąży pod krzyż pochyły,
Gdzie rosą łzawa
Porasta trawa
W miejscach, co niegdyś grobami były —
Tam zapomniane licząc mogiły,
W milczeniu z niemi zostawa.


187.

Nieoględności dola jest taka:
Że kiedy ona, w sposobnej porze,
Sprowadzi kogo w bezdroże,
To w tedy, lada komar pokraka,
Zje najtęższego nawet rumaka —
Bo mu w tem wilk dopomoże.


188.

Na biesiady pańskiej zapowiednię
Szedł król możny. Lecz, gdy mu przeklęta
Cześć pozorów, mądry zmysł opęta —
To, choć Władcą był, wyglądał biednie,
Szaty mając świetne, lecz mniej przednie,
Niźli mają lilie łąk panięta.

Tkwi jedynie trwałych cnót ponęta
W duszy pięknie, które ani zblednie
Przy gwiazd blasku, ani zmierzchnie we dnie.
Lecz jest dobrze, jeśli kto pamięta:
By nie tylko pięknym był od święta,
Ale także i na dni powszednie.


189.

Gdy się z grzechami policzem,
To, każdy świt krwawej zorzy,
W prochu nam skroń upokorzy.
Bo wszak i z piętnem zbrodniczem
Attyla nawet — był biczem
W prawicy Bożej.


190.

Pijemy gorycz z pełnej czaszy —
A serce w nas nadzieją schnie,
Słusznie to niegdyś w lepsze dnie,
Rysiński Ojców naszych straszy:
„Nie będzie dobrze w Polsce naszej —
Aż wprzód nie było bardzo źle.”

Więc wreszcie źle jest, co się zowie...
A kiedyż, wznosząc skroń pochyłą
Ponad Pradziadów swych mogiłą,
W orzeźwiającej serc wymowie
Rzec będą mogli potomkowie:
Że Złe się już odbyło? —




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Felicjan Faleński.