Strona:PL Faleński-Meandry.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Lecz zimą wiatr im piosnkę utnie,
Od której mrozem drży okienko.
Więc, by go również zbyć piosenką,
Kiedy się oni, już mniej butnie
Wpisali w sympatyczną Lutnię,
Poczęli śpiewać... ale — cienko.


116.

Ta mała którą na rękach noszą,
I cukierkami ją raczą —
Z tą swoją grzywką junaczą
Z tą niesfornością kokoszą,
Stanie się kiedyś czyjąś rozkoszą —
Albo też może rozpaczą.


117.

Nieraz, w kolejach doli człeczej,
Myśl cudzą wziąwszy, niezwłocznie
Ktoś w głośną urósł wyrocznię.
Lecz nikt tej prawdzie nie zaprzeczy:
Że nawet, w dokończeniu rzeczy,
Górę ma ten, kto ją pocznie.


118.

Lecimy w gwiazd kurzawę pchnięci,
Jak sennych ciąg żurawi.
I myśl nam błędną bawi:
To w wieczność tonąć bez pamięci,
To znów nas nieskończoność nęci —
— Ach jakżeśmy ciekawi!

A mamy w samych nas obszary,
Gdzie się też moc kurzawi:
Wielkości, cnót, bezprawi —