Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom I/Rozdział VII

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VII.
Treściwy pogląd na stan muzyki W Niemczech i we Włoszech pomiędzy rokiem 1827 a 1830. — Pobyt Chopina w Wrocławiu, Dreznie, Pradze i Wiedniu.

W chwili gdy Chopin udawał się zagranicę dla dalszego kształcenia w swéj sztuce, muzyka w Niemczech jakkolwiek ogólnie biorąc dosyć wysoko stała, przecie instrumentalistom brakło jeszcze owego rozwinięcia technicznego, które późniéj pozwalało im do takiéj świetności wykonania doprowadzić muzykę koncertową i tak nazwaną Kammermusik. Z głośniejszych fortepianistów, Field, Cramer, Klengel, uczniowie Clementiego; Hummel uczeń Djonizego Webera, schodzili z pola, na którem szczególniéj Field jako wykonawca, Hummel jako wykonawca i kompozytor, zasłużonym cieszyli się rozgłosem. Kalkbrenner, mianowicie po ostatniéj swojéj koncertowéj po Niemczech podróży 1827 roku, będącej istnym dla niego tryumfem, uchodził powszechnie za najznakomitszego fortepianistę, za nim podążali z większem lub mniejszem powodzeniem Moscheles, Alojzy Schmitt, Henryk Herz, późniéj Thalberg, Mendelssohn i wielu innych. Nie byli to więc z wyjątkiem Kalkbrennera, zbyt groźni dla Chopina współzawodnicy.
Co się zaś tyczy utworów fortepianowych i orkiestrowych Beethovena, nigdzie już z małemi bardzo wyjątkami, słyszeć takowych nie można było. Największy ten geniusz muzyczny naszego wieku, od lat trzech spoczywał w grobie; ani publiczność nie czuła potrzeby słuchania nieporównanych utworów jego, ani też muzycy fachowi chcieli do nich ręki swojej przykładać. Przygniatani od lat tylu wielkością geniuszem Beethovena, wszyscy prawie kompozytorowie tudzież kapellmeistrzy, zionęli dla niego zazdrością lub nienawiścią dziwnie zapalczywą. Świat zdawało się, zapomniał o Beethovenie; to było im na rękę; oni ostatni byliby mu go przypomnieli. Bjograf jego Schindler powiada, iż około 1830 roku, muzyka twórcy Fidelia, wyrzuconą została z teatru i repertuaru koncertowego, najwięcéj jeżeli czasami jego większe dzieło wykonano w towarzystwie tak nazwanem Concerts spirituels [1], albo jeżeli Schuppanzigh ośmielił się zagrać który z Większych kwartetów jego i to zazwyczaj, publiczność wykrzywiała się nieukontentowana, jakby ją zmuszano do zażycia cierpkiego lekarstwa. Sonaty zniknęły z pulpitów fortepianowych, jakby z mistrzem co je do życia powołał, położyły się na wieki do grobu. Owe wspaniałe arcydzieła, chlubne pomniki wielkości muzycznéj XIX wieku: Missa solemnis, Koncerta na fortepian i skrzypce, uważano podówczas za rzeczy dziwaczne, monstrualne, pod względem technicznym za nie podobne prawie do wykonania. Tylko mała bardzo liczba wybranych wirtuozów, odważała się i to pomiędzy sobą jedynie, przeglądać takowe jako curiosum, lecz ogół publiczności właśnie z tego powodu ani mógł, ani był w stanie wielkich i wspaniałych tych utworów należycie pojmować i oceniać. Beethoven za życia jeszcze, był świadkiem odstręczenia się ogółu od dzieł swoich, a kiedy muzyka włoska pomiędzy 1825 a 1830, zapanowała powszechnie na scenach niemieckich, twórca 9téj Symfonii widząc co się dzieje, zawołał razu jednego: „Nikt mi jednak nie zabierze miejsca, jakie posiadam w historyimuzyki!“ Wyrażenie to dowodzi, iż Beethoven wierzył w przyszłość i ta myśl pocieszała go w chwilowem niepowodzeniu.
Lepiéj pod tym względem działo się w teatrach niemieckich, ale i tu nawet dzieła Mozarta, Karola Maryi Webera, że już pominiemy Weigla, Wintera, Spohra, ustępowały miejsca operom Rossiniego. Było bowiem wtedy modą, należało do dobrego tonu, słuchać tylko muzyki włoskiéj albo zresztą francuskiéj, gdyż Auber stawał się także w Niemczech coraz więcéj popularnym, jego dzieła poczynały być wszędzie z uniesieniem przyjmowane.
We Włoszech jednakże, chociaż muzyka instrumentalna powstała znacznie w tyle, lubo ojczyzna Corellich, Tartinich, Scarlatich, Clementich, przestała dostarczać reszcie Europy owych wielkich wirtuozów i przewodników pięknego a szlachetnego na skrzypcach i fortepianie stylu, istniał przecie jeszcze największy bieżącego stulecia skrzypek Paganini, co sam jeden starczył za całą plejadę wirtuozów. Paganini w roku 1829 występował z koncertami w Warszawie, a cudowna gra jego tak olbrzymie wywarła na Fryderyka wrażenie, iż przez resztę życia swojego wspominał o nim z najwyższem uwielbieniem. Na tejże samej włoskiej ziemi, obok tego tytana instrumentalnej muzyki, dojrzał na wielkiego artystę ziomek nasz Karol Lipiński. Lecz co było głównym zawsze powodem wędrówek w tamte strony artystów całego świata, to niezrównana piękność dramatycznego włoskiego śpiewu, co od najdawniejszych czasów tam jedynie słyszeć było można. Podobnie świetny w historyi sztuki muzycznej peryod, jaki jeszcze miał miejsce we Włoszech pomiędzy 1825 a 1835 rokiem, może się już nigdy nie powtórzy. Tradycya bowiem wielkiego w śpiewie stylu, pod wpływem spółecznych i politycznych przemian, pod wpływem wreszcie nowożytnych kompozytorskich i teatralnych wymagań, niknie z dniem każdym.
W epoce, gdy Chopin zamierzał udać się do Włoch, prześliczne głosy: Catalani, Pasty, Grisi, Garcii-Malibran, Rubiniego, Tamburiniego, Lablacha, Gallego i niektórych innych, uczuciem niewysłowionych rozkoszy napełniały dusze italskiego półwyspu miłośników muzyki. Ponieważ życie polityczne nie istniało tam prawie, a nawet wszelkiemi sposoby tłumiono jego objawy, więc wszystkie uczuć zapały, przynosili Włosi do sztuki, do teatru, wielbiąc namiętnie artystów, co dusze ich w zachwycenie wprawiać byli w stanie.
Obok dramatycznych utworów Rossiniego, panujących dotąd wszechwładnie na scenach włoskich znamienitszych, poczęły się ukazywać nowe, pisane przez młodych utalentowanych kompozytorów, jakimi byli: Bellini, Donizetti i Mercadante. Jednem słowem, sztuka była tam w pełnym rozkwicie i postępie, a kto chciał słyszeć śpiew wielki, piękny i skończony, tylko w ojczyznie Cimarosy mógł go posłyszeć. W ślad więc za innymi i nasz Fryderyk, do tej kolebki sztuk pięknych podążał.
Któż dzisiaj może przesądzać, jak wielkie ziemia włoska, wraz z jej muzyką i jej mistrzami, na czułej i wrażliwej duszy Chopina uczyniłaby wrażenie? Już sam rozkoszny klimat, tak sprzyjający organizacyi naszego młodego ziomka, przy innych artystycznych powabach, jakich nigdzie w równym stopniu doznaćby nie mógł, byłby go zapewne zniewolił do dłuższego tam pobytu. Jako wirtuoz, Chopin nie miałby wprawdzie godnych siebie zapaśników, lecz znalazłby tam wielkich mistrzów melodyi, a chęć naśladowania ich, wyrównania albo też współzawodniczenia z nimi, bardzo łatwo mogła się w nim rozbudzić. Jako ukształcony dostatecznie muzyk, potrzebował tylko oswoić się z mechanizmem głosu ludzkiego z warunkami kompozycyi scenicznej, nabrać wprawy i doświadczenia we władaniu całym tym materyałem, jakiego nowożytna sztuka muzyczno dramatyczna na teatralne posługi używa. We Włoszech nastręczała mu się właśnie wyborna sposobność, bo takich jak tam kompozytorów, śpiewaków; takiej publiczności, któraby z równą namiętnością kochała muzykę i uwielbiała artystów, nigdzie na świecie nie było. Kto wie, czy łatwe tryumfy, jakichby niechybnie doświadczył Chopin we wszystkich miastach półwyspu jako fortepianista tylko, nie byłyby mu spowszedniały; czyliby nie zapragnął wyższą jaką i efektowniejszą kompozycyą przemówić do tego żywego a pełnego muzykalnych uczuć ogółu i zyskać tym sposobem jego poklask i uznanie? Scena była ku temu najstosowniejszem polem, a raz tylko sprobowawszy na niej sił swoich twórczych, niepodobna przewidzieć, gdzieby geniusz takiego jak Chopin artysty mógłby się oprzeć i zatrzymać. Niegdyś, 14 letni Mozart także jako wirtuoz na fortepianie, udał się do Włoch, by tam dać się poznać i nawzajem, by posłyszeć, co było godnego słyszenia; i otóż nie poprzestając na łatwem powodzeniu, jakie mu cudowna i nad wiek doskonała gra na fortepianie sprowadzała, zapragnął napisać operę i szukać dla siebie tryumfu na scenie. Napisał więc w Medyolanie pierwsze swoje teatralne, poważne dzieło pod tytułem: Mitridate, Re di Ponto (1770), a powodzenie jakiego doznało, zaszczepiło w nim gorące pragnienie poświęcenia się głównie teatrowi. Mozart udał się do Włoch jako fortepianista, powrócił z nich kompozytorem dramatycznym.
Dla artysty muzycznego, tryumfy sceniczne były zawsze najświetniejszemi ze wszystkich, jakich tylko można było doznać we Włoszech. Wieść o nowej z powodzeniem wystawionej operze, rozchodziła się natychmiast po całym kraju z tą samą gorączkową, namiętną gwałtownością, z jaką lud włoski przysłuchiwał się i podziwiał kompozytorów i śpiewaków swoich. Dosyć tam było napisać jedną operę, aby cały półwysep napełnić rozgłosem swego imienia, aby od stu teatralnych przedsiębierców, otrzymać tyleż wezwań i próśb o wystawienie. Meyerbeer, ów głośny później twórca Roberta Djabła, w początkach swojego zawodu probowal znaleść powodzenie na scenie niemieckiej, wystawiając kilkakrotnie mniejszego rozmiaru operetki; ale ani publiczność, ani krytyka nie były z nich zadowolone. Zrażony i zniechęcony, porzucił swą ojczyznę, przybył do Wiednia, niepewny co dalej z sobą czynić. Już nawet zamierzał porzucić zupełnie zawód kompozytorsko-dramatyczny, a poprzestać na kształceniu gry fortepianowej, ile że na tym instrumencie biegle bardzo grywał, gdy Salieri, sławny podówczas twórca wielu oper przedstawianych w Wiedniu z powodzeniem, poradził mu udać się do Włoch, a nierzucając fortepianu, przysłuchiwać się operom i śpiewakom włoskim. Jakoż w lat kilka, ośmielił się napisać operetkę, która tamże dobrego doznała przyjęcia; to zachęciło go do dalszej pracy, aż w końcu przyswoiwszy sobie zupełnie styl włoski i nabrawszy niepośleniej wprawy do tworzenia dzieł dramatycznych, napisał sławną operę Crociato in Egitto, która imię jego uczyniła głośnem na całym półwyspie i następnie otworzyła mu wrota wszystkich teatrów europejskich.
Otóż to samo mogło się stać z Chopinem. Nie inaczej też zapewne myślał w tym względzie Elsner, kiedy głównie wpływem swoim skłonił ojca Fryderyka do wysłania go przedewszystkiem do Włoch... Ale czas już wrócić do naszego młodego artysty.
Pożegnawszy w Woli przyjaciół, opuszczał Fryderyk Warszawę z wiarą i nadzieją świetnej dla siebie przyszłości, lecz zarazem z głęboką raną w sercu. Tęsknota do istoty przez niego uwielbianej, tem więcej się wzmagała, im więcej od niej się oddalał. Szczęściem, unosił na palcu pierścień Konstancyi, podarowany mu przez nią jako pamiątka na drogę. Okrywając go namiętnemi pocałunkami, czynił niejako ulgę stroskanej duszy swojej, wydzierającej się gwałtem do tych, co kochał, a do których niestety nie miał już nigdy powrócić!
Przybywszy do Kalisza, zajechał wprost do doktora medycyny Helbicha, dawnego domu Chopinów przyjaciela, gdzie oczywiście doznał jak najgościnniejszego przyjęcia. Namawiano go, aby dał w Kaliszu koncert; on jednak nie chciał słyszeć o czemś podobnem. Raz dlatego, że wstępne przygotowania zebrałyby mu wiele czasu, a potem licha i szczupła miejscowa orkiestra, zniechęcała go do podobnego przedsięwzięcia. Skoro Woyciechowski nadjechał, nie tracąc czasu, ile że pogoda była bardzo przyjazna, zgodzili zaraz furmana za 12 talarów i dnia 5 listopada, udali się w drogę do Wrocławia.

Niechże teraz Chopin sam opowie czytelnikom dalszy ciąg przygód z tej epoki życia doznanych.
„Wrocław, wtorek 9 listopada 1830 r.
Najukochańsi Rodzice i Siostry moje!

Jak najwygodniej i przy najlepszej pogodzie zajechaliśmy w sobotę o godzinie 6tej z wieczora. Stanęliśmy zur goldenen Gans. Poszliśmy zaraz na teatr, gdzie dawano Króla Alpejskiego, który u nas ma być dopiero wystawionym. Dziwił się parter nowym dekoracyom, ale my nie mieliśmy ich za co podziwiać. Artyści grali nieźle. Onegdaj dawano tu operę Mularz i Ślusarz Aubera — źle. Dziś Przerwana Ofiara Wintera; ciekawy jestem jak się powiedzie. Nie tęgich mają śpiewaków: teatr zresztą bardzo tani, miejsce na parterze kosztuje 2 złp. Tym razem Wrocław lepiej mi się podobał.
List do Sowińskiego oddałem; zaledwie raz widzieć się z nim mogłem; był on u nas wczoraj, lecz nie zastał. Znajdowaliśmy się właśnie w tutejszej resursie, gdzie Schnabel kapellmeister prosił, ażebym był obecny próbie z mającego się dać wieczorem koncertu. Takich koncertów dają tu trzy na tydzień. Zastałem tam nielicznie jak zwykle zebraną na próbę orkiestrę, fortepian i jakiegoś Reterendarjusza amatora, nazwiskiem Hellwig, gotującego się do odegrania pierwszego Es-dur Koncertu Moschelesa. Nim on zasiadł do instrumentu, Schnabel[2][3], co mię od czterech lat nie słyszał, prosił, ażebym sprobował fortepian. Trudno było odmówić, siadłem i zagrałem parę waryacyj, Schnabel się niezmiernie ucieszył, pan Hellwig stchórzył, inni zaczęli mię prosić, ażebym wieczorem dał się słyszeć. Szczególniej Schnabel tak szczerze nalegał, że nie śmiałem staremu odmówić. Jest to wielki przyjaciel pana Elsnera; alem mu powiedział. że uczynię to tylko dla niego, bo anim grał przez parę tygodni, ani się myślę w Wrocławiu popisywać. Stary mi na to: że wie o tem wszystkiem i że chciał mię już wczoraj widząc w kościele o to prosić, ale nie śmiał. Pojechałem tedy z jego synem po nuty i zagrałem im Romans i Rondo z II Koncertu. Na próbie dziwili się Niemcy mojej grze: „Was für ein leichtes Spiel hat er”, mówili, a o kompozycyi nic. Nawet Tytus słyszał, jak jeden mówił: „że grać mogę, ale nie komponować“. Nota bene, onegdaj à table d'hote, siedział naprzeciwko nas jakiś jegomość miłej bardzo powierzchowności. Wdawszy się z nim w rozmowę, poznałem że jest znajomym Scholtza z Warszawy i przyjacielem tych panów, do których mam od tegoż listy. Był to kupiec imieniem Scharff, nadzwyczaj grzeczny; oprowadzał nas po całym Wrocławiu; zgodziwszy sam fiakra, woził po piękniejszych spacerach. Nazajutrz zapisał nas do Bursy i nakoniec wystarał nam się o Fremdenkarten na wczorajszy koncert i przed próbą nam takowe przysłał. Jakie musiało być jego i tych panów co mi kartę się wystarali zdziwienie, gdy ten Fremder stanowił główną figurę muzykalnego wieczoru. Prócz Ronda, improwizowałem jeszcze dla znawców na temat z Nieméj z Portici. Poczem na zakończenie odegrano Uwerturę, a po niej nastąpiły tańce. Schnabel chciał mię traktować kolacyą, alem nic prócz bulijonu nie przyjął.
Poznałem się naturalnie z tutejszym Oberorganistą panem Köhler; dziś obiecał mi pokazać organy; poznałem także jakiegoś barona czy kiego djabła, nazwiskiem Nesseczy Neisse, ucznia Spohra, sławnie jak powiadają na skrzypcach grającego. Drugi miejscowy znawca i muzyk, co po całych Niemczech podróżował nazwiskiem Hesse, także mi komplimenta gadał, ale prócz Schnabla na którym widać było prawdziwą radość, który mię co chwila brał pod brodę i głaskał, żaden z Niemców niewiedział co robić. Tytus miał uciechę patrząc na nich. Ponieważ ja jeszcze nie mam ustalonéj reputacyi, więc dziwiono się i bano dziwić; nie wiedzieli czy kompozycya dobra, czy też im się tak tylko wydaje. Jeden z tutejszych znawców przybliżył się do mnie i chwalił nowość formy mówiąc, że mu się nic jeszcze w téj formie nie zdarzyło słyszeć. Nie wiem kto to był, ale ten mię może najlepiéj zrozumiał. Schnabel pełen największych grzeczności, ofiarował mi nawet powóz, aleśmy się po 9 tej, jak zaczęli tańcować, wynieśli do domu.
Kontent jestem żem staremu zrobił przyjemność.
Jakaś dama, któréj mię jako pierwszéj tutaj fortepianistce prezentował dyrektor po koncercie, bardzo mi dziękowała za przyjemną niespodziankę i żałowała, że się publicznie nie dam słyszeć. Referendarjus pocieszając się, śpiewał aryę Figara z Cyrulika, ale — nędznie.
O Elsnerze dużo wczoraj mówiono i chwalono jakieś jego Waryacye na orkiestrę z Echem; powiedziałem, że gdyby jego koronacyjną Mszę usłyszeli, dopieroby mogli powiedzieć co to za kompozytor. Straszne tu Niemcy, przynajmniéj wczorajsze towarzystwo; nasz pan Scharff jest wyjątkiem.
Jutro o 2giej wyjeżdżamy do Drezna.
Buzi! buzi! buzi!

Panom: Źywnemu, Elsnerowi,
Matuszyńskiemu, Kolbergowi,
Marylskiemu, Witwickiemu,
najprzyjemniejsze zasyłam ukłony.


Drezno, 14. listopada 1830.

Ledwom znalazł momencik, ażeby wam słów kilka donieść o sobie. Wracam z objadu polskiego to jest: na którym sami Polacy się znajdowali. Jeszczem ich zostawił, sam wróciłem pisać, gdyż poczta o 7 méj odchodzi, a ja pragnąłbym dzisiaj jeszcze słyszeć powtórnie Niemę z Portici.
Z Wrocławia nie chciało nam się bardzo wyjeżdżać; bliższa znajomość z tymi panami do których mi Scholz dał listy, wiele nam to miasto uprzyjemniła. Tutaj zaś pierwsza moja wizyta była do panny Pechwell. Grała ona w piątek w tutejszéj resursie i wyrobiła mi tam wejście. Tego samego wieczora dawano w teatrze Niemę; trudny był wybór, ale ponieważ pannie należało koniecznie nadskoczyć, a zatem udałem się na wieczór. Druga ważna przyczyna która mię tam powiodła, była wiadomość, że na nim da się słyszeć najlepsza tutejsza śpiewaczka, włoska rodem, nazwiskiem Palazzesi. Ubrawszy się więc jak najładniéj, posłałem po lektykę; wsiadłem w to dziwne pudło i kazałem się zanieść do domu Kreissiga, miejsca gdzie ten muzykalny wieczór miał się odbyć. Przez drogę śmiałem się z siebie, gdy mię nieśli owi liberyjni lektykarze; miałem wielką ochotę wybić dno, ale dałem pokój. Dorozka ta, aż na same schody mię poniosła. Wysiadłam, kazałem się pannie Pechwell zameldować: wyszedł więc gospodarz z ukłonami, wielkiemi grzecznościami i mnóstwem komplimentów wprowadził mię do sali, w któréj po obu stronach ośmiu ogromnych stołów, mnóstwo siedzących dam spostrzegłem. Nie tyle brylanty jakie je zdobiły, ile druty w oczach mi się migały. Bez żartów, liczba dam i drutów była tak wielką, że można się było obawiać jakiego przeciwko mężczyznom powstania, które chyba okularami i łysinami przyszłoby zwalczyć: szkieł bowiem mnóstwo, a coraz to gołła skóra.
Szczęk tych drutów, jako też i filiżanek od herbaty, przerwała raptem z drugiego końca salonu dochodząca muzyka. Grano najprzód Uwerturę z Fra Diavola, poczem Włoszka owa śpiewała — nie źle. Wdałem się z nią w rozmowę; poznałem także jéj akompanjatora p. Rastrelli, drugiego dyrektora tutejszéj opery i pana Rubiniego, brata tego sławnego śpiewaka, z którym mam nadzieję zjechać się w Medyolanie. Grzeczny Włoch, obiecał mi list do brata; więcéj nie trzeba. Tak dalece był on uprzejmym, iż wczoraj zaprowadził mię na próbę nieszporów kompozycyi Morlacchego, tutejszego nadwornego kapellmistrza. Przypomniałem mu się przy téj sposobności; posadził mię natychmiast obok siebie i dużo ze mną rozmawiał. Nieszpory te śpiewane dzisiaj były przez sławnych neapolitańskich sopranistów nazwiskiem: Sassarolli i Tarquinio; na skrzypcach zaś obligato grał Rolla, głośny tutejszy koncertmeister, do którego miałem kartkę od Solivy. Poznałem go, obiecał mi list do swego ojca, dyrektora medyolańskiéj opery. Ale wróćmy do wieczoru.
Panna Pechwell grała na fortepianie, a ja pogadawszy z tym i owym, udałem się na Niemę. Nie mogę o niéj sądzić, bom jéj całéj nie słyszał. Dziś dopiero wieczorem będę mógł o niéj coś stanowczego powiedzieć.
Idąc rano do Klengla, spotkałem go przed domem; poznał mię od razu i tyle był uprzejmym, że aż mię ujął za serce. Szanuję go bardzo. Prosił (zapytawszy wprzód jednakże o moje mieszkanie), żebym go jutro rano odwiedził. Zachęcał do publicznego wystąpienia, ale ja na to głuchy. Nie mam czasu do stracenia, a Drezno nie da mi ani sławy ani pieniędzy.
Generał Kniaziewicz, któregom widział u pani Pruszakowéj, mówił także o koncercie, lecz zapowiedział że nie wiele przyniesie.
Wczoraj byłem na włoskiéj operze, ale źle wykonanéj; gdyby nie solo Rolli i nie śpiew panny Hähnel z wiedeńskiego teatru, która wczoraj jako Tancredi debiutowała, to nie byłoby co słyszeć. Król otoczony całymi dworem, znajdował się w teatrze, równie jako i dzisiaj na wielkiéj Mszy w kościele. Grano Mszę barona Miltitza, jednego z tutejszych panów, pod dyrekcyą Morlacchego. Głosy Sassarolli, Muschetti, Babnigga i Zezi, najlepiéj mi się podobały. Sama zaś kompozycya — nietęga. Dotzauer i Kummer, sławni tutejsi wiolonczelliści, mieli kilka sol, które pięknie odegrali; zresztą nic szczególnego. Oprócz mojego Klengla, przed którym jutro zapewne będę się musiał popisywać. nie ma tu nic godnego uwagi. Lubię z nim rozmawiać, bo od niego można się coś nauczyć.
Prócz galeryi obrazów, nic powtórnie w Dreznie nie oglądałem; grüne Gewölbe dosyć raz widzieć.

Praga 21 listopada 1830.

W Dreznie tak mi tydzień zeszedł, żem się nie spostrzegł. Jak rano z domu wyszedłem, tak nie wracałem jak na noc. Klengel, gdym się z nim bliżéj poznał to jest: gdym mu zagrał moje Koncerta, powiedział, żem mu przypomniał grę Fielda, że mam rzadki sposób uderzenia, że wprawdzie wiele słyszał o mnie, ale nie spodziewał się nigdy ażebym był takim wirtuozem. Nie były to czcze komplimenta, bo mi się przyznał iż nie lubi nikomu podchlebiać, ani też przymuszać się do pochwał. Więc natychmiast skorom od niego wyszedł (z siedziałem u Klengla całe rano do 12 tej), poszedł do Morlacchiego i do Lüttichau general-direktora teatru, dowiedzieć się, czyby nie można żebym się dał słyszeć, w przeciągu czterech dni które jeszcze miałem zabawić w tem mieście. Mówił mi potem, że to uczynił dla Drezna a nie dla mnie i że radby mię zmusić do koncertu, jeżeli zbyt długiego czasu ułożenie nie będzie wymagać. Nazajutrz rano przyszedł do mnie i oświadczył, że sam był wszędzie i że aż do niedzieli (a to było w środę), nie ma ani jednego wolnego wieczoru w piątek bowiem miano dać po raz pierwszy tutaj Fra-Diavola, a w sobotę to jest wczoraj, La donna del lago Rossiniego po włosku. Przyjąłem Klengla tak, jak mało ludzi w mojem życiu bym przyjął; wyraźnie polubiłem go jakbym znał od lat trzydziestu. On też okazuje mi wiele współczucia. Prosił o partycyę moich koncertów i zaprowadził mię do pani Niesiołowskiéj na wieczór. Tego samego dnia było przyjęcie u pani Szczerbinin, alem się tak długo u Niesiołowskiéj zabawił, że całe zaproszone towarzystwo już się rozjechało, gdy mię Klengel do pani Szczerbinin odprowadził. Za to, musiałem tam być nazajutrz na objedzie. Łapano mię wszędzie jak psa. Byłem także tego samego dnia u pani Dobrzyckiéj[4] która z powodu swoich urodzin prosiła mię do siebie nazajutrz. Zastałem tam księżniczki saskie, córki nieboszczyka króla to jest, siostrę królewską i żonę brata obecnie panującego monarchy. Grałem w ich obecności; obiecały mi listy do Włoch, ale jeszcze wszystkich nie mam, dopiero od jednéj przysłane mi do hotelu dwa ns samem wyjezdnem, resztę spodzie wam się otrzymać w Wiedniu, za pośrednictwem pani Dobrzyckiéj, gdyż ona wie jak mię tam szukać. Listy te, są adressowane do królowej Obojga Sycylii w Neapolu i do jakiejś księżny Ulasino z domu ks. Saskiéj w Rzymie. Mam także obiecane do panującéj ks. Lukki i do wicekrólowéj medjolańskiéj. Odesłaniem tych listów zatrudni się Kraszewski, do którego ztąd piszę dzisiaj umyślnie w tym interesie, w Dreznie byłem jeszcze na obiedzie u Komarów. Klengel dał mi list do Wiednia, gdzie później sam także przybędzie; u pani Niesiołowskiéj pił za moje powodzenie szampana, ona sama pieściła i nie wiedziała gdzie mię posadzić, a koniecznie Szopskim nazwać mię chciała.
Rolla skrzypek przedni; resztę z Wiednia gdzie będziemy we wtorek o 9tej rano.
Generałowi Kniaziewiczowi podobałem się bardzo; mówił mi, że jeszcze żaden fortepianista tak miłego na nim nie uczynił wrażenia.

Wiedeń 1 grudnia 1830.

Maleńko się serduszko zaśmiało z listu, odebranego po raz pierwszy od czterech tygodni, czyli od czasu jakiem się z wami pożegnał. Lepiéj się jadło objad. Dziki człowiek (tak się bowiem nazywa doskonała oberża w któréj jadamy), wziął odemnie za apetyczne konsumowanie strudlów, całego reńskiego i krajcarów kilka. Uciecha była ogólna, bo i Tytus miał listy od swoich. Celińskiemu dziękuję za przyłączony bilecik; przeniósł on mię na wasze łono. Wyobrażałem sobie, iż siedzę przy fortepianie; Celiński stoi naprzeciwko mnie i patrzy na pana Żywnego, co z Linowskim tabaczką się częstuje. Tylko Matuszyńskiego brakło do kompletu; ja myślę że on ma jeszcze febrę... Ale dosyć romansów; przyjdzie na mnie ta kanikuła, bo tu dużo ładnych Niemek, lecz kiedy przyjdzie, kiedy!..
Wystawcie sobie, panna Blahetka z rodzicami w Stuttgardzie; może na zimę wrócą. Wiadomość tę odebrałem od Haslingera, który mię przyjął jak najgrzeczniéj, ale dla tego Sonaty ani Waryacye drugich nie wydrukował. Dostanie on swój pieprzyk, tylko ja stancyę z Tytusem mieć będę. Najęliśmy na pryncypalnéj ulicy, na Kohlmarkcie, trzy pokoje, wprawdzie na trzecim piętrze, ale ślicznie, przepysznie, elegancko umeblowane, na miesiąc za małe pieniądze. Na mnie wypada 25 reńskich. Jakiś generał-admirał Anglik teraz jeszcze w nich siedzi, lecz dziś albo jutro ztamtąd się wyniesie. Admirał! a ja będę admiracya, więc nic nie straci stancya[5], tem bardziéj że gospodyni a raczéj pani tego mieszkania, jest jakaś baronowa, wdowa i ładna, dosyć młoda, która długo jak nam mówiła w Polsce siedziała, o mnie zaś słyszała już w Warszawie. Zna Skarzyńskich, bywała na wielkim świecie; pytała się Tytusa czy nie zna młodéj, ładnéj pani Rembielińskiéj i t. p. Otóż choćby nie więcéj, to taka zacna jejmość warta 25 reńskich, tem bardziéj, że Polaków lubi, Austryjaków nie afektuje, jest Prusaczką i bardzo rozsądną kobietą.
Skoro się tam przeniesiem, Graff, fabrykant fortepianów, przyśle nam instrument do domu. Würfel skoro mię obaczył, zaraz o daniu koncertu począł mówić. Sam jest bardzo słaby i nie wychodzi, tylko w mieszkaniu daje lekcye; miał krwią pluć, co go wielce osłabiło. Ale o koncercie wciąż bajdurzy i mówił mi, że tutejsze gazety dużo o moim koncercie F-moll pisały, o czem ja nie wiem i nie byłem dosyć ciekawym dowiadywać się.
Dam koncert ale kiedy, gdzie, jak, co, nic nie wiem.
Opuchły nos mój, nie dozwolił mi dotychczas ani prezentować się w ambasadzie, ani być u pani Rzewuskiéj, u której cały świat bywa, a mieszka obok Hussarzewskiego, u którego z moim nosem bez żeny, byłem już parę razy. On mi nie radzi tak jak i Würfel darmo grać. Malfatti[6] przyjął mię jak swego kuzyna najserdeczniéj, najgrzeczniéj. Skoro tylko nazwisko moje przeczytał, uściskał mnie i powiedział, że do niego pisał już o tem pan Władysław Ostrowski; że w czem tylko może mi być użytecznym, wszystko uczyni. Dodał jeszcze, iż mię pani Tatyszczewowéj zaanonsuje[7], że mi wszelkie potrzebne znajomości porobi, że nawet przy dworze, o czem jednak wątpi żeby się dało co zrobić, będzie się starał być mi użytecznym, bo teraz dwór po królu Neapolitańskim w żałobie. Obiecał także poznać mię z baronem Dunoi, naczelnikiem tutejszego muzycznego Vereinu; to podobno będzie najlepsza znajomość.
Drugą również może użyteczną, zabrałem przez list Klenglowski z panem Mittag’iem. Ten człowiek tak widzi rzeczy jak mi potrzeba i zdaje się, że najwięcéj ze wszystkich panów muzykantów będzie mi użytecznym. Czerny, u którego byłem już (uniżony jak zawsze i dla każdego), pytał mię czym „hat fleissig studirt?“ Znów na 8 fortepianów a 16 ludzi przełożył jakąś uwerturę i kontent. Zresztą, nie widziałem jeszcze żadnego tutejszego fortepianisty.
U pani Weyberhein, siostry Wolfowéj, byłem już dwa razy, jutro proszony tam jestem na wieczór: un petit cercle des amateurs, zkąd udam się z wizytą do Rozalii Rzewuskiéj co między 9-tą a 10-tą przyjmuje i jest już o mojem przybyciu przez Hussarzewskiego zawiadomioną. Tam mam poznać ową sławną panią Cibini, dla któréj to Moscheles 4-ręczną Sonatę napisał.[8]
Byłem onegdaj w Comptoirze u Stametza; tak mie tam przyjęto z mojemi listami, jak każdego co po pieniądze przychodzi; dali mi kartkę zaręczenia do policyi dla odebrania karty pobytu i — koniec. Ale późniéj może będzie inaczéj. Byłem także onegdaj u pana Geymüllera, bo tam Tytus miał swoje sześć tysięcy. Pan Geymüller przeczytawszy moje imię i nazwisko, nieczytając reszty, odezwał się: „że bardzo mu przyjemnie poznać takiego jak ja Künstlera, ale że nie życzy dać się słyszeć, bo tu jest tylu dobrych fortepianistów, iż trzeba mieć wielką reputacyę ażeby coś zyskać“. Dodał w końcu: „że on nie może mi w niczem dopomódz, bo czasy są ciężkie i t. p.“ To wszystko musiałem łykać z wytrzeszczonemi na niego oczyma. Jak on swoją tyradę skończył, dopierom mu powiedział, że istotnie nie wiem czy warto dać się słyszeć, ponieważ jeszcze u żadnego z tutejszych możnych panów nie byłem, ani u ambassadora do którego mam rekomendacyę z Warszawy od W. Księcia i t.  p. Dopiero on inne oczy zrobił, a ja pożegnawszy, przeprosiłem go za oderwanie od interesów. Poczekajcie h.... żydy!
U Lachnera dyrektora orkiestry jeszcze nie byłem, albowiem nie mam gdzie wizyt przyjmować. Ze Stadt London gdzie było nadzwyczaj słono, przenieśliśmy się do Lama na Leopoldstadt i tutaj tymczasem koczujemy, za nim Anglik z wąsami, wychudły, wynędzniały, zielono-fioletowo-żółtawy majtek, wyniesie się od baronessy. W tem to mieszkaniu na wielką skalę (wyrażenie Tytusa, który ze mnie jakiegoś zarozumialca koniecznie tworzy), będzie się dopiero grać i o koncercie myśleć, ale nie darmo. Zresztą zobaczymy.
Ani u pani Raszek, ani u pani Elkan, ani u Rotszylda, ani u państwa Voigt, ani u wielu innych osób nie byłem. Dziś idę do ambassady; ma tam być baron Meindorf, do którego Hussarzewski kazał mi się pytać, a ten mi powie, kiedy najlepiéj Tatyszczewa zastać. Z pieniędzy odebranych onegdaj u bankiera, nic jeszcze nie ruszyłem. Spodziewam się że umiem je szanować. Z tem wszystkiem prosiłbym, ażebym na końcu tego miesiąca mógł mieć coś na drogę do Włoch, gdyby mi moje koncerta nic nieuczyniły. Teatr mię najwięcéj kosztuje, ale nieżal, bo panna Heinefetter i pan Wild, zawsze prawie śpiewają. Przez ten tydzień, już trzy zupełnie nowe opery słyszałem. Wczoraj dawano Fra Diavolla, Niema lepsza; przedtem Tytusa Mozarta, dziś Wilhelma Tella. Nie zazdroszczę Orłowskiemu, że Lafontowi akompanjuje; może przyjdzie czas, że mi Lafont będzie akompanjował.[9] To trochę zaśmiało? ale dalibóg może być. Nidecki jeszcze całą zimę myśli tu zabawić.
Cały ten tydzień zeszedł mi już to na nosie, na teatrze i Graffie, u którego co dzień po obiedzie grywam, ażeby sztywne palce z drogi trochę rozruszać. Wczoraj prezentowałem Graffowi Nideckiego.
Istotnie nie wiem mi ten tydzień zleciał; aniśmy się obejrzeli, a ja jeszcze żadnych stanowczych kroków do koncertu nie uczyniłem. Questia? który Koncert grać F. czy E? Würfel utrzymuje że F piękniejszy od As-dur Hummla, co teraz u Haslingera wyszedł. Haslinger mądry, on mię grzecznie ale lekko chce zbywać, żebym mu darmo kompozycye dawał. Klengel się dziwił, że mi nic za Waryacye nie zapłacił. Może myśli, że napozór ważąc sobie lekko moje rzeczy, ja to wezmę na seryo i dam mu je darmo? Ale już się darmo skończyło, teraz bezahl bestyo!
Radzi mi Graff, ażebym w Landständischen Saal, gdzie bywają Spirituel-koncerta, to jest w najpiękniejszem i najlepszem miejscu dał się słyszeć. Lecz na to potrzeba mieć pozwolenie od Dietrichsteina, o co mi przez Malfattego nie będzie trudno.
Ludzie znajdują żem utył...
Dobrze mi się wszystko dzieje. Mam nadzieję W Bogu i w Malfattim, (paradnym Malfattim), że jeszcze lepiéj będzie.“
Tutaj wypada nam zwrócić uwagę czytelników na znaczną przerwę, jaka istnieje w korrespondencyach Fryderyka z rodzicami. Wypadki zaszłe podówczas w Warszawie, wywarły na nim wpływ wielki, zachwiały jego postanowieniami, obróciły w niwecz wszystkie jego zamiary, wpływając fatalnie na całe przyszłe jego życie. Na pierwszą wieść o nich, Tytus Woyciechowski opuścił zaraz Wiedeń i wrócił do kraju. Fryderyk chciał to samo uczynić, nie mogąc znieść takowego i w podobnych okolicznościach rozłączenia. Tylko usilne nalegania najprzód rodziców, którzy pragnęli ażeby ich syn, raz już obranéj a do tego kosztownéj podróży muzykalnéj nie przerywał, a potem przyjaciół jego w Wiedniu, skłoniły Fryderyka przecie do pozostania na miejscu. Jednakże przejęty tęsknotą ogromną za swoimi i pełen o ich los obawy, porwał pocztę i gonił Tytusa całą stacyę za Wiedniem, i gdyby go był doścignął, niema wątpliwości że zabrałby się wraz z nim do Warszawy. Wróciwszy po bezowocnéj gonitwie do Wiednia, począł myśleć o koncertach, ale mu jakoś nie szło. Ludzie stali się dlań obojętnymi, usłużnych przyjaciół pomiędzy artystami zbrakło. Kiedy za pierwszéj swojéj bytności w Wiedniu, grając darmo i w przelocie, znalazł tylu chętnych sobie, teraz gdy zapragnął jakiegokolwiek za swój talent wynagrodzenia, ujrzał się niejako opuszczonym, zostawionym własnym siłom, a nie miał on dosyć energii na łamanie się z trudnościami ze wszech stron na urządzenie koncertu napotykanemi. Artyści widocznie unikali go; jedni znajomi mu z dawniejszych czasów chorowali, drudzy powyjeżdżali, inni znów byli zbyt zajęci własnemi interessami. Może nawet tak istotnie było, lecz nie ma wątpliwości, iż reszta obawiając się, aby ten miły, dobrze wychowany i niezwykle utalentowany wirtuoz, nie zechciał czasem w skutek powodzeń osiedlić się w Wiedniu i stać się dla nich niebezpiecznym rywalem, przerzedziła znacznie szeregi dawniejszych jego wielbicieli, a powodzeniom artystycznym, jakie tu i owdzie miewał w niektórych salonach stolicy, umiano zręcznie, kłaść pewne granice. Wypadki polityczne zaszłe w jego ojczyznie, silnych i wpływowych owych protektorów do których Chopin miał listy polecające, zraziły i odwróciły od niego; zresztą umysłem zajmował się więcéj polityką aniżeli muzyką. To nawet stało się powodem tak znacznéj przerwy pomiędzy listami, gdyż wielu z nich rodzice nie uważali za stosowne przechowywać, inne znów z powodu rozruchów niedochodziły wcale. W tych zaś co pozostały, brak widoczny owego dobrego i wesołego humoru, który Fryderyka dotąd nigdy nie odstępował, a pewien rodzaj smutku, zniechęcenia i sarkazmu nawet z zawiedzionych na ludziach i rzeczach nadziei, przejmuje wyraźnie strapioną i bolejącą duszę naszego artysty.
Uwagi powyższe uważaliśmy za konieczne w tem miejscu, ażeby lepiéj pojąć ducha następnych Chopina korrespondencyi.

„Najukochańsi rodzice i siostry moje!

(Wiedeń, środa przed świętami
Bożego Narodzenia; nie mam
kalendarza, więc nie wiem którego).

Siedm tygodni wczoraj minęło, jakem was opuścił. Po co?.. Już się stało! Właśnie wczoraj, o tej godzinie we wtorek, mię do Woli odprowadzono, byłem u państwa Weiberrheim, na tańcującym wieczorze. Pełno tam było młodzieży, ładnej, wcale niestarożytnej. Chciano, ażebym tańczył, wybierano mię gwałtem do kotyliona; obróciłem się kilka razy i poszedłem do siebie. Sama pani domu i jej grzeczne córki, sprosiły na ten wieczór wiele muzykalnych osób, ale ja nie grałem, bom nie miał do tego usposobienia. Prezentowała mi pana Likt, którego Ludwika zna; dobry, grzeczny, poczciwy Niemiec; miał mię za coś wielkiego i dlatego nie chciałem go moją grą z terminu zbijać. Tam także poznałem, synowca Lampiego, którego znów papa zna; śliczny i miły chłopiec, maluje sławnie. A propos malowania, wczoraj rano był u mnie Hummel z synem; kończy mój portret, ale tak podobny, że niemożna lepiej. Siedzę na stołku w szlafroku, z miną inspirowaną, nie wiem zkąd. Ołówkiem, a raczej kredką i w formacie ćwiartkowym, zdaje się, że sztych. Grzeczny to nadzwyczajne ten stary Hummel. Ponieważ się zna dobrze z Duportem niegdyś sławnym tancerzem, a teraz antreprenerem Kärnthnerthorskiego teatru, więc mię wczoraj prezentował. Pan Duport ma być skąpym; przyjął mię bardzo pięknie, bo może myśli, że ja mu darmo grać będę, ale się myli. Było pomiędzy nami lekkie avant propos, ażebym chciał grać, lecz kiedy, co i jak, o tem cicho. Jeżeli mi mało będzie dawał, wtedy dam koncert w dużej sali redutowej.
Würfel zdrowszy; w przeszłym tygodniu poznałem u niego Slawika, sławnego skrzypka, chociaż młodego chłopca, mającego najwięcej 26 lat wieku[10]. Bardzo mi się on podobał. Gdyśmy razem wracali, pyta mię: „czy ja idę do domu? — Do domu, odpowiedziałem. — Oto lepiej pójdź ze mną do twojej rodaczki pani Bayer“. Do niej właśnie przysłał mi list Kraszewski z Drezna, wraz z listem do wicekrólowej Medyolanu; nie mogłem tego listu dotychczas oddać, bo miejsca mieszkania nie wiedziałem, a Bayerów w Wiedniu tysiące. — „Dobrze, odpowiedziałem Slawikowi, tylko się wrócę po list“. Istotnie była to ta sama pani. Mąż jest Polakiem z pod Odessy, sąsiadem Chomentowskiego. Jego żona, która już niby wiele o mnie słyszała, prosiła nas nazajutrz, to jest w niedzielę na obiad, gdzie Slawik jak zagrał, tak mi się podobał, jak nikt po Paganinim. Jemu się także moja mość podobała i postanowiliśmy razem napisać duet na skrzypce i fortepian, myśl, którą już miałem w Warszawie. Wielki i prawdziwie genjalny to skrzypek. Skoro poznam Merka, to dopiero Trio utniemy[11], a poznam go lada dzień u Mechettego. Czerny był wczoraj ze mną u Diabellego, który mię na przyszły poniedziałek, na wieczór z samych muzyków zebrany, zaprosił. W niedzielę wieczór u Likta, gdzie będzie wielki świat muzykalny i ośmio-ręczna uwertura, a w sobotę ma być wykonana stara kościelna muzyka u Hofrata Kiesewettera, autora dzieła o muzyce.
Trzeba wam wiedzieć, że ja teraz stoję na czwartem piętrze. Jacyś Anglicy dowiedziawszy się od mojego antecessora o mojem ślicznem mieszkaniu, zapragnęli jeden pokój odnająć; ale przyszedłszy pod pozorem widzenia jednego, zrewidowali wszystkie trzy i tak im się podobały, że ofiarowali mi zaraz 80 reńskich miesięcznie, bylebym takowe im odstąpił, z czegom się niezmiernie ucieszył. Pani baronowa Lachmanowicz, bratowa Uszakowowej, a teraz moja młoda i dobra gospodyni, posiadała także na czwartem piętrze podobne do mojego mieszkanie; pokazano mi takowe, nająłem i teraz stoję za 10 złr. miesięcznie tak, jakbym 70 płacił. Myślicie pewno, biedak pod strychem siedzi! Otóż wcale nie, bo nademną jest jeszcze piąte piętro i dopiero nad niem dach, a co sześćdziesiąt reńskich w kieszeni, to w kieszeni. Ludzie odwiedzają mię i pan hr. Hussarzewski musi leźć tak wysoko. Ale ulica nieopłacona, w środku miasta, blisko wszystkiego. Na dole najpiękniejszy spacer, Artaria na lewo, Mechetti i Haslinger na prawo, w tyle teatr, czegóż więcej potrzeba?[12].
Do pana Elsnera jeszcze nie piszę, ale u Czernego byłem; Kwartet dotąd nie wyszedł.
Malfatti wyłajał mię, że obiecawszy przyjść do pani Schaschek na obiad o 2giej, przyszedłem o 4tej; w tę sobotę znów się mam z nim zejść na obiad, a jeżeli się spóźnię, to Malfatti obiecał mi jakąś bardzo bolesną operacyę zrobić; nie piszę jaką, bo brzydka. Widzę, jak się papa gniewa za moje roztrzepanie i nieprzyzwoitość względem ludzi; ale to się wszystko naprawi; bo Malfatti mię lubi, z czego się bardzo cieszę.
Nidecki bywa u mnie co rano i gra. Jak napiszę Koncert na 2 fortepiany, to zagramy razem publicznie; wprzód jednak muszę solo wystąpić. Haslinger ciągle grzecznie, lecz cicho[13].
Nie wiem, czy mam zaraz jechać do Włoch, czy co? Proszę was, byście mi o tem napisali. Mama kontenta, że mię nie ma, ale ja niekontent jestem. Stało się... Uściskajcie odemnie Tytusa i proście go na miłość boską, ażeby pisał... Nie! tej przyjemności, jaką mam, gdy od was list odbiorę, nie możecie sobie wystawić. Czemuż to poczta idzie tak długo! Wszak nie bierzcie mi za złe, że się o was turbuję...
Poznałem tu bardzo grzecznego chłopca, Leibenfrosta, przyjaciela Kesslera; bywa on często u mnie, chociaż ja raz dopiero byłem u niego. Jeżeli nie jestem gdzie proszonym na obiad, to z nim jadam w mieście. Zna on cały Wiedeń i jak tylko jest gdzie jaka osobliwość do widzenia, zaraz mię tam prowadzi. Wczoraj naprzykład był śliczny spacer na Bastei, arcyksiążęta w surdutach, noblessa, słowem cały Wiedeń. Spotkałem tam Slawika, z którym ułożyłem się dzisiaj widzieć, w celu wybrania Beethovenowskiego motywu na waryacye. Z jednej strony kontent jestem, iż się tu znajduję, ale z drugiej!...
Jak mi tu dobrze w pokoju. Naprzeciwko dach, a na dole pigmeje. Jestem wyższy od nich! Najlepiej mi, kiedy nagrawszy się na nudnym fortepianie Graffa, idę spać z waszemi listami w ręku. To też nawet we śnie was tylko widzę.
Wczoraj u Bayerów tańczono mazura. Slawik jak baran leżał na ziemi, a jakaś stara niemiecka Contessa, z dużym nosem i dziurawą fizjognomią, trzymając się (jak to dawniej bywało) zgrabnie dwoma paluszkami za sukienkę, z głową sztywnie do tancerza zwróconą, tak że aż kości od szyi gdzie która mogła wylazły, dziwne jakieś walcowe pas, długiemi a chudemi mamrotała nogami. Godna to jednak osoba, poważna, uczona, dużo gada i ma usage du monde.
Pomiędzy licznemi wiedeńskiemi zabawami, sławne są wieczory po oberżach, gdzie przy kolacyi Strauss albo Lanner (są to tutejsi miejscowi Swieszewscy) walce grywają. Za każdym walcem dostają ogromne brawo; a jeżeli grają Quedlibet czyli mieszaninę z oper, pieśni i tańców, to słuchacze są tak zadowoleni, że nie wiedzą co z sobą robić. Dowodzi to zepsutego smaku wiedeńskiéj publiczności.
Chciałem wam posłać Walca mojéj kompozycyi, ale już późno; odbierzecie go zawsze. Mazurków nie posyłam także, bom ich jeszcze nie przepisał: nie do tańca.

Nie chcę mi się z wami rozstawać, jeszczebym rad pisać. Fontanę jak zobaczycie, powiedzcie mu, że się do niego pisać zabieram. Matuszyński jeżeli nie dziś, to na przyszłą pocztę odbierze list ogromny[14].
Do Jana Matuszyńskiego.
Wiedeń. Dzień Bożego Narodzenia.
Niedziela rano. (Przeszłego roku o
tym czasie byłem u Bernardynów.
Dzisiaj w szlafroku sam jeden
siedzę, pierścionek gryzę i piszę).

Najukochańszy Jasiu!
Właśnie wracam od Slawika, sławnego skrzypka, z którym się zaprzyjaźniłem. Po Paganinim nic podobnego nie słyszałem; 96 nut staccato bierze na jeden smyczek i t. p. Nie do uwierzenia! U niego powziąłem myśl, wróciwszy do domu tęsknić sobie po fortepianie i wypłakać adagio do waryacyi Beethovena, które z nim razem piszemy. Ale krok jeden na pocztę, któréj nigdy przechodząc nie opuszczam, inny nadał kierunek uczuciu: łzy co

 na klawisze padać miały, twój list zrosiły. Spragniony byłem twego pisma, wiesz czemu? ale nietylko dla mego anioła pokoju. Bo jak go kocham... Gdybym mógł, wszystkiebym tony poruszył, jakieby nietylko ślepe, wściekłe, rozjuszone nastało uczucie, aby choć w części odgadnąć te pieśni, których rozbite echa gdzieś jeszcze po brzegach Dunaju błądzą, a które wojsko Jana Sobieskiego śpiewało. Każesz mi wybierać poetę!.. Wiem żem istota najniezdecydowańsza w świecie i raz tylko w życiu dobrze wybrać umiałem. Gdyby nie to, że może teraz byłbym ojcu ciężarem, natychmiastbym wrócił. Przeklinam chwilę wyjazdu! Przyznaj znając moje stosunki, że po odjeździe Tytusa, zawiele razem na głowę mi spadło.

Wszystkie objady, wieczory, koncerta, tańce, których mam po uszy, nudzą mię. Tak mi tu smutno, głucho, ponuro! Lubię ja to, ale nie w tak okrutny sposób. Nie mogę czynić jak mi się podoba; muszę się stroić, fryzować, chaussować! W salonie udaję spokojnego, a wróciwszy do domu piorunuję po fortepianie!..
Z nikim poufałości, ze wszystkiemi grzecznie obchodzić się muszę. Mam ludzi co mię niby lubią, co mię malują, mizdrzą się, przymilają; cóż mi po tem, kiedy pokoju nie mam? Chyba jak sobie wszystkie wasze wydobędę listy, otworzę widok króla Zygmunta[15], na pierścionek spojrzę... Daruj Jasiu że ci się tak skarżę, ale zdaje mi się że mi lżej o połowę, żem spokojniejszy. Z tobą ja zawsze uczucia dzieliłem. Odebrałeś kartkę? Pewno sobie nic z mojego pisma nie robisz, boś w domu; ale ja czytam i czytam list twój bez końca. Freyer doktór był u mnie parę razy, (choć ja u niego ani razu być nie mogłem); dowiedział się od Schucha że jestem w Wiedniu. Opowiadał mi mnóstwo interesujących szczegółów z ostatnich czasów, cieszył się z twego listu, który mu aż do pewnego peryodu do czytania dałem.
Ten pewny peryod, zasmucił mię mocno. Czy doprawdy choć trochę zmiany? czy nie chorowano? Przypuściłbym łatwo coś podobnego na takiem czułem stworzeniu. Czy ci się nie zdawało? może przestrach... bo niechaj Bóg broni mojej przyczyny! Uspokój, powiedz, że póki sił starczy... że do śmierci... że po śmierci jeszcze mój popiół będzie się słał pod nogi! Ale to wszystko mało cobyś ty mógł powiedzieć... ja napiszę! Jużbym był dawno napisał, nie męczyłbym się tak długo: ale ludzie!... Gdyby to przypadkiem w cudze ręce wpadło, jej sławie szkodzićby mogło! Więc lepiej ty bądź moim tłomaczem, mów za mnie „et j'en conviendrai“. Te twoje francuzkie wyrazy mię dobiły. Niemiec co szedł za mną ulicą kiedym list twój odczytywał, ledwo mię pod rękę utrzymał i nie mógł wcale pomiarkować co mi się stało. Miałem ochotę wszystkich przechodzących łapać i całować, a tak mi miło było na duszy, jak jeszcze nigdy! bo to pierwszy list od ciebie! Nudzę cię Jasiu głupim szałem moim, ale mi się trudno ocknąć żeby ci coś obojętnego napisać.
Onegdaj byłem na objedzie u jednéj damy Polki nazwiskiem Bayerowéj, imieniem Constance. Lubię tam bywać przez reminiscencyę; wszystkie nuty, chustki do nosa, serwety, znaczone jéj imieniem. Zresztą ze Slawikiem tam chodzimy, do którego ona coś cierpi. Wczoraj graliśmy całe przed i poobiedzie, a ponieważ to była wigilia i piękny (wyraźnie wiosenny czas), więc gdyśmy w nocy wyszli od Bayerowéj, pożegnawszy Slawika który do kaplicy cesarskiej iść musiał, sam jeden o 12 tej wolnym krokiem udałem się do kościoła Sw. Szczepana.
Gdym przyszedł, jeszcze ludzi nie było. Nie dla nabożeństwa, ale dla przypatrzenia się o téj porze temu olbrzymiemu gmachowi, stanąłem w najciemniejszym kącie u stóp gotyckiego filaru. Nie da się opisać ta wspaniałość, ta wielkość tych ogromnych sklepień. Cicho było; — czasem tylko kroki zakrystyana zapalającego kagańce w głębi świątyni, przerywały mój letarg. Za mną grób, podemną grób! tylko nademną grobu brakowało! Ponura roiła mi się harmonia... czułem więcéj niżeli kiedy, osierociałość moją. Chętnie poiłem się tym widokiem, aż dopóki ludzi i światła przybywać nie zaczęło. Wtenczas zasłoniwszy się kołnierzem od płaszcza (jak to nieraz pamiętasz przez Krakowskie Przedmieście), udałem się na muzykę do kaplicy cesarskiej. Przez drogę już nie sam, ale z mnóstwem wesołych ludzi idących kompaniami, przebiegłem piękniejsze ulice Wiednia aż do zamku, gdzie posłuchawszy trzech numerów nie najtęższej, zaspane granej mszy, wróciłem po 1 ej w nocy spać. Sniło mi się o tobie, o was, o niej, o moich dzieciach kochanych[16]. Nazajutrz obudzone mię z inwitacyą na obiad do pani Elkan, Polki, żony bankiera. Wstałem, zagrałem sobie smutno... przyszedł do mnie Nidecki, Leibenfrost, Szteinkeller; pożegnaliśmy się i udałem się na obiad do Malfattego. Szaniasio dzisiaj Polak zabity, zajadał zrazy i kapustę jak zaręczam żaden u Karczewskiéj; nie ustępowałem mu. Trzeba ci wiedzieć, że ten rzadki człowiek (w całem znaczeniu tego wyrazu człowiek) doktór Malfatti, tak o wszystkiem pamięta, że kiedyśmy u niego na obiedzie, wyszukuje nam polskie potrawy. Po obiedzie przyszedł Wild, sławny, nawet dziś najpierwszy niemiecki tenorzysta. Zaakompaniowałem mu na pamięć aryę z Otella, którą po mistrzowsku odśpiewał. On i panna Heinefetter, utrzymują, całą operę tutejszą; reszta bowiem tak mizerna, że wcale na Wiedeń nie przystoi. Pannie Heinefetter zbywa nieledwie zupełnie na czuciu. Głos jakiego mi się nie zdarzy tak prędko słyszeć, wszystko dobrze odśpiewane, każda nuta wytrzymana akuratnie, czystość, gibkość, portamenta! ale to tak zimna, żem sobie ledwo nosa nie odmroził, jakiem w krzesłach w pierwszym rzędzie blisko sceny siedział. Ładna ze sceny, szczególniéj po męzku. W Otellu lepsza niż w Cyruliku, gdzie zamiast niewinnej, żywej zakochanej dziewczyny, przedstawia na wszystkie strony wyćwiczoną kokietę; w Tytusie Mozarta jako Sextus, ładna. Wkrótce wystąpi w Sroce, ciekawość mię bierze! Wołków Cyrulika lepiej zrozumiała, tylkoby trzeba jej gardła Heinefetter. Niezawodnie jest ona jedną z pierwszych śpiewaczek, ale nie pierwszą[17].
Miałem jechać by Pastę słyszeć. Wszak wiesz, że mam listy od dworu saskiego do wice-królowej Medyolanu. Ale jakże jechać? rodzice każą mi to robić co ja chcę, a ja tego nie lubię! Do Paryża? tutejsi radzą mi jeszcze czekać. Wrócić, siedzieć tutaj? zabić się? nie pisać do ciebie? Radź co mam zrobić. Spytaj się tych ludzi co mną rządzą i napisz mi ich zdanie, a tak będzie.
Przyszły miesiąc jeszcze tu zostanę, pisz więc nim wyjdziesz... poste restante do Wiednia, a nim wyjdziesz bądź u rodziców i u Const.., Zastąp im mnie póki tam siedzisz, bywaj często nich, siostry cię widzą, niech myślą że ty do mnie przychodzisz, a ja w drugim pokoju;
O koncercie nie myślę.
Jest tu Alois Smidtt, fortepianista z Frankfurtu, znany z etiudów bardzo dobrych; człowiek przeszło 40 letni. Poznałem go, obiecał mię odwiedzić; myśli grać koncert, trzeba mu pierwszeństwo dać. Zdaje mi się człowiek do rzeczy i mam nadzieję, że się muzycznie zrozumiemy. Bo Thalberg tęgo gra, ale nie mój człowiek! Młodszy odemnie, damom się podoba; z Muetty potpourri robi, forte i piano pedałem nie ręką oddaje, decymy bierze jak ja oktawy; ma brylantowe guziki od koszulek. Moschelesowi się nie dziwuje, a zatem nie dziw, że tylko tutti od Koncertu mojego mu się podobało. Pisze on także Koncerta.
List ten kończę 3 dni później. Odczytałem banialuki, którem ci pobzdurzył; daruj Jasiu, jeżeli za nie płacić musisz. Dziś bowiem na objedzie w traktyerni włoskiej słyszałem: „Der liebe Gott hat einen Fehler begangen, dass er die Polen geschaffen hat“; nie dziw się więc, że dobrze pisać tego co czuję nie umiem. Nowin się też nie spodziewaj od Polaka, bo drugi na to się odezwał: „Aus Polen ist nichts za holen“.
Przyjechał tu Francuz kiełbaśnik; pełno ludzi przed jego sklepem eleganckim się zbiera, już od miesiąca, i zawsze coś nowego upatrzą. Jedni mówią, że to są skutki rewolucyi francuzkiej i miłosiernie patrzą się na te kiszki wywieszone na obrazach, drudzy się gniewają, że Francuzowi rebellantowi wolno było założyć sklep z szynkami, kiedy oni sami dosyć świń w własnym kraju mają.
Gdzie się ruszysz, o Francuzie mowa i bać się należy, jeżeliby coś być miało, żeby się od Francuza nie zaczęło!
Kończę Jasiu, bo kończyć muszę. Uściskaj odemnie wszystkich drogich kolegów. Daj buzi! ja ciebie chyba razem z życiem, z rodzicami, chyba razem z nią kochać przesuwne. Mój drogi pisz do mnie! nawet pokaż jej ten list, jeżeli ci się zdaje. Dziś jeszcze idę na wieczór do Malfattego, a wprzód na pocztę. Rodzice może wiedzą, że ja do ciebie piszę; powiedz im to, ale listu nie pokazuj. Jeszcze nie mogę się oderwać od lubego Jasia! ź paskudniku! jeżeli cię tak W... szczerze kocha jak ja, to Konst... Nie mogę nawet nazwiska napisać, ręka moja niegodna.... Ach! włosy sobie wyrywam, kiedy wspomnę, że mogą o mnie zapomnieć!.. Ze mnie dziś Otello!..
Chciałem ten list złożyć i bez koperty zapieczętować, a zapomniałem, że u was po polsku czytać umieją. Tymczasem, kiedy mi papieru jeszcze zostało, pozwól, niech ci moje tutejsze życie opiszę. Stoję na 4tem piętrze, wprawdzie na najpiękniejszej ulicy, ale dobrze musiałbym przez okno wyjrzeć, gdybym chciał widzieć, co się na dole dzieje. Pokój mój (zobaczysz go u mnie w nowym sztambuchu jak wrócę na łono wasze, młody Hummel mi go rysuje), jest duży, zgrabny, o 5ciu oknach. Łóżko stoi naprzeciw okien, pantalion cudny po prawej, a kanapa po lewej stronie. Między oknami zwierciadło, na środku piękny, duży, mahoniowy, okrągły stół, posadzka polerowana. Cicho!... po objedzie pan nie przyjmuje... a zatem mogę się zupełnie przenieść myślą do was. Rano budzi mię nieznośnie głupi służący: wstaję, przynoszą mi kawę, gram i często zimne piją śniadanie. Potem około 9tej przychodzi metr niemieckiego języka; później najczęściej gram, poczem jak dotąd, rysował mię Hummel, a Nidecki mojego Koncertu się uczył. To wszystko w szlafroku do 12tej. Teraz dopiero przychodzi bardzo godny niemczyk Leibenfrost, pracujący w kryminale, i jeżeli czas piękny, idziemy na qlacis w koło miasta na spacer; poczem ja udaję się na objad, jeżeli jestem gdzie zaproszony, a jeżeli nie, idziemy razem do miejsca, gdzie cała tutejsza młodzież akademicka jada, to jest zur böhmischen Köchin. Po obiedzie pije się w najpiękniejszym Kaffehausie (taka tu moda) czarna kawa; poczem ja za wizytami, a o szarej godzinie wracam do domu, fryzuję się, chaussuję i na wieczór. Około 10tej, 11tej, czasem 12tej (później nigdy) wracam, gram, płaczę, czytam, patrzę, śmieję się, idę spać, gaszę świecę i — śnicie mi się zawsze.
List ten miał odejść we środę, ale zapóźno było; więc w sobotę odchodzi. Elsnera ucałuj.
Mój portret, o którym ty i ja tylko mamy wiedzieć, podobniuteńki; jeżelibyś myślał, że choć trochę przyjemności zrobi, przez Schucha ci go przyślę, który może z Freyerem około 15 przyszłego miesiąca, gdyby okoliczności kazały, wyjedzie.
Zacząłem pisać czysto, a skończyłem tak, że mnie może nie przeczytasz. Magnusia, Alfonsa, Reinszmidka ucałuj[18]. Jeżeli będzie można, każ się któremu do twego listu przypisać.

Do Tegoż.
W dzień Nowego Roku (1831).

Najdroższa istoto! Masz coś chciał. Odebrałeś list? Oddałeś?.. Żałuję dziś tego, com zrobił. Rzuciłem promyk nadziei tam, gdzie tylko same ciemności i rozpacz widzę. Może ona zadrwi, może zażartuje!... Może!... Takie myśli przychodzą mi do głowy wtenczas, kiedy najweselej w moim pokoju rozprawiają twoi dawni koledzy: Rostkowski, Schuch, Freyer, Kijewski, Hube i t. p. I ja się śmieję, śmieję się, a w duszy, właśnie kiedy to piszę, jakieś mię okropne dręczy przeczucie. Zdaje mi się, że to sen, że to odurzenie, że ja u was, a to mi się śni, co słyszę. Te głosy, do których dusza moja nie przyzwyczajona, żadnego innego wrażenia na mnie nie robią, tylko takie, jak jak owo turkotanie powozów na ulicy, albo inny hałas obojętny. Twój głos albo Tytusa, ocuciłby mię z tego martwego stanu odrętwiałości. Żyć, umrzeć, dziś mi wszystko jedno się zdaje!
Listu od ciebie nie mam! Rodzicom powiedz, żem wesół, że mi niczego nie brak, że się bawię paradnie, że nigdy sam nie jestem. Jej to samo powiedz, jeżeli będzie drwiła! Jeżeli zaś nie, to jej powiedz, żeby była spokojną, że się wszędzie nudzę. Słaby jestem, nie piszę tego rodzicom. Każdy mię się pyta, co mi jest? Humoru nie mam; Hube mię pielęgnuje. Zresztą ty wiesz najlepiej, co mi jest!
Biedni rodzice nasi! Moi przyjaciele co robią?
Czemuż ja tak dzisiaj opuszczony, czy tylko wy macie być razem w tak okropnej chwili! Flet twój będzie miał co jęczyć, ale niech się wprzód fortepian wyjęczy.
Do Paryża może za miesiąc wyjadę, jeżeli tam będzie cicho.
Nie zbywa tu na rozrywkach, ale chęci rozerwania się, jeszczem w Wiedniu nie doznał. Merk, pierwszy tutejszy wiolonczellista, obiecał mi swoją wiolonczellową wizytę.
Dziś Nowy Rok: jakże go smutnie zaczynam! Uściskaj mię, kocham was nad życie, — pisz jak najwięcej. Ona czy w Radomiu? Kopaliście... Piszesz, że wychodzisz z pułkiem w pole, jakże więc oddasz bilecik? Nie przesyłaj — ostrożnie... może rodzice... możeby źle sądzono!
Jeszcze raz uściskaj mię... ty idziesz na wojnę, wróć pułkownikiem! Niech wam... Czemuż nie mogę być z wami, czemuż nie mogę być choć doboszem!!!
Przebacz za nieład w tym liście, ale piszę jak pijany[19]. Twój Fryderyk“.
Że w położeniu Fryderyka w Wiedniu nic się na lepsze nie zmieniło, najwidoczniejszy tego dowód mamy w listach następujących:

„Wiedeń 29 stycznia 1831.

Łaskawy Panie Elsner!
Wstyd mi, że dobroć Pańska, której na odjezdnem tyle jeszcze odebrałem dowodów, i tym razem uprzedziła powinność moją. Do mnie należało pisać do Pana zaraz po przybyciu mojem do Wiednia. Alem się ociągał już dla tego, żem był przekonany, iż rodzice nie omieszkają udzielić Panu nieciekawych wiadomości o mnie; już też żem czekał, aby coś stanowczego względem siebie donieść. Od dnia, jednak, w którym się dowiedziałem o wypadkach w kraju, aż do tej chwili, nie doczekałem się niczego, prócz niepokojącej ubawy i tęsknoty. Malfatti napróżno się stara mię przekonać, iż każdy artysta jest kosmopolitą. Choćby i tak było, to jako artysta, jestem jeszcze w kolebce, a jako Polak, trzeci krzyżyk zacząłem; mam więc nadzieję, że znając mię, za złe mi Pan nie weźmiesz, żem dotychczas o układzie koncertu nie myślał. Ze wszechmiar bowiem nierównie większe dzisiaj stoją mi na przeszkodzie trudności. Nietylko, że nieprzerwane pasmo niegodziwych fortepianowych koncertów, psując ten rodzaj muzyki odstręcza tutejszą publiczność, ale nadto, wszystko co zaszło w ojczyźnie, zmieniło położenie moje na niekorzystną stronę.
Mimo to jednak, mam nadzieję, że jeszcze w karnawale dam słyszeć mój 1szy Koncert, faworyta Würfla. Poczciwy Würfel zawsze słaby, widuję go często; z przyjemnością zawsze o Panu wspomina. Gdyby nie interesujące znajomości pierwszych tutejszych talentów, jako to: Slawika, Merka, Bockleta i t. p., nie wielebym miał z czego korzystać. Opera wprawdzie dobra: Wild i panna Heinefetter zajmują publiczność tutejszą; szkoda tylko, że Duport mało nowych wystawia rzeczy i więcej na swoją; kieszeń, na operę zważa. Abbé Stadler ubolewa nad tem i powiada, że nie ten dziś Wiedeń co za dawnych czasów[20]. Drukuje on Psalmy swoje u Mechettiego, dzieło, którem w manuskrypcie widział i admirował. Co się pańskiego Kwartetu tyczy, solennie obiecał mi Józef Czerny, iż na św. Józef będzie gotowy. Mówił, iż nie mógł się nim dotychczas zatrudnić, bo wydawał dzieła Schuberta, których jeszcze mnóstwo czeka na prassę; to zapewne opóźni wyjście pańskiego rękopismu. Ile jednak dotychczas miarkować mogłem, Czerny nie jest jednym z bogatszych tutejszych wydawców, a zatem nie może śmiało łożyć na takie dzieła, których u Sperla, albo zum römischen Kaiser grać nie można[21]. Oni tu Walce dziełami nazywają, a Straussa i Lannera, którzy do tańca przygrywają, kapelmeistrami!
Nie idzie jednak zatem, żeby tu wszyscy tak sądzić mieli; owszem, wielu się z tego wyśmiewa, ale mimo to, Walce tylko drukują. Mechetti zdaje mi się, więcej przedsiębierczy i z nim łatwo będzie o pańskich Mszach traktować, bo zamyśla wydawać partytury znaczniejszych autorów kościelnych. Jego buchalter, grzeczny i światły Sas; wspominałem mu cudnych pańskich Mszach i wcale nie był od tego, a on wszystkiem w handlu rządzi. Dziś z Mechettim jestem na objedzie, pomówię na seryo i wkrótce Panu napiszę. Haslinger teraz ostatnią Mszę Hummla wydaje; on tylko Hummlem żyje. Ostatnie jednak rzeczy, za które drogo musiał mu zapłacić, niewiele mają pokupu. Dlatego opóźnia wszystkie manuskrypta i tylko Straussa drukuje.
Wczoraj z Nideckim byłem u Steinkellera, który mu dał operę do skomponowania. Wiele na nią rachuje; w niej Schuster, ów sławny komik wystąpi, a Nidecki może sobie imię zrobić. Mam nadzieję, że to Pana ucieszy.
Piszesz Pan o II. moim Koncercie, którego Nidecki się uczył; było to z własnej jego woli. Wiedząc, iż przed odjazdem z Wiednia musiałby się dać poznać publiczności, miał dać koncert, a nie mając własnego, tylko ładne waryacye, prosił o mój manuskrypt. Ale się temu wszystkiemu już zapobiegło; już nie jako wirtuoz na fortepianie, lecz jako kompozytor orkiestrowy wystąpi. Zapewne sam Panu o tem doniesie. Postaram się, by jego Uwerturę zagrano na moim koncercie. Będzie Pan miał z nas pociechę! (jeżeli nie wstyd: bo tu Alojzy Schmitt, fortepianista z Frankfurtu, bardzo po nosie dostał, chociaż ma 40 lat przeszło, a 80-letnią muzykę komponuje).
Znajomym i kolegom ukłony. Łączę winny szacunek dla całego domu. Proszę przyjąć zapewnienie uwielbienia, z jakiem na zawsze zostaję pańskim wdzięcznym uczniem[22].
Fryderyk Chopin.

Najukochańsi Rodzice i Siostry moje!

Wiedeń 14 maja 183l r.

Ten tydzień musiałem ścisłą dyetę na listy zachować. Wytłomaczyłem sobie, że na przyszły dostanę i czekam spokojnie, bo spodziewam się, żeście zdrowi, tak na wsi, jako i w mieście. Co do mnie, zdrów jestem i czuję, że w nieszczęściu wielką to jest osłodą. Żeby też nie moje nadspodziewanie dobre zdrowie, nie wiem, cobym tu robił. Może to Malfattowskie zupki wlewały w moje żyły jakiś balsam niszczący wszelką do choroby ochotę? Jeżeli tak, to żałuję, że te nasze peryodyczne uczty skończyły się zeszłej soboty: Malfatti bowiem wyjechał na wieś z dziećmi.
Nie uwierzycie, jak on ładne miejsce zamieszkuje, dziś tydzień byłem u niego z Hummlem. Oprowadzając nas po swojej siedzibie, piękności jej stopniowo nam pokazywał, a gdyśmy weszli na sam wierzchołek góry, ani się złazić nie chciało. Dwór zaszczyca go co rok wizytą, sąsiaduje zaś z księżną Anhalt, która zapewne zazdrości mu ogrodu. Z jednej strony widać Wiedeń pod nogami tak, że się zdaje, iż z Schönbrunnem złączony; z drugiej wysokie góry, a porozsiewane na nich wioski i klasztory, każą zapomnieć o przepychu i zgiełku gwarliwego miasta.
Byłem też wczoraj z Kandlerem w cesarskiej bibliotece[23]. Trzeba wam wiedzieć, żem się oddawna zbierał zwiedzić najbogatszy może tutaj zbiór starych muzycznych rękopisów, ale do tego nigdy nie przyszło. Nie wiem, czy biblioteka Bonońska w większym i systematyczniejszym porządku jest utrzymaną; lecz wystawcie sobie moje zdziwienie, gdy pomiędzy nowszemi rękopismami, widzę książkę w futerale z napisem Chopin. Coś to dosyć grubego i w ładnej oprawie. Myślę sobie, nigdym jeszcze o innym Chopinie nie słyszał. Był jeden Champin, — a więc myślałem, że to może jego nazwisko przekręcone lub coś podobnego. Wyjmuję, patrzę, moja ręka: a to Haslinger rękopism moich Waryacyi oddał do biblioteki. Myślę sobie d..... macie co chować.
W przeszłą niedzielę miał być wielki fajerwerk, lecz się nie udał z powodu deszczu. Szczególna rzecz, iż zawsze prawie w dzień fajerwerkowy, musi być niepogoda. Przytoczę wam w tym względzie anegdotkę:
Pewien jegomość miał śliczny frak bronzowy, lecz wiele razy go wziął na siebie, tyle razy deszcz padał. Chociaż rzadko się w niego ubierał, prawie nigdy w suchym fraku nie wracał do domu. Idzie tedy do krawca, opowiada mu o tem i pyta, coby w tem była za przyczyna? Krawiec zdziwił się, począł trząść głową; ale prosi owego pana, żeby mu ten frak dla wypróbowania na parę dni zostawił, bo nie mógł ręczyć, czyli fatalizm ten do kapelusza, butów lub kamizelki, nie jest czasem przywiązany. Ale gdzie tam; krawiec wziął frak na siebie, wyszedł na ulicę, a deszcz jak lunie, — musiał nieborak chcąc wrócić do domu nająć fiakra, gdyż zapomniał wziąść z sobą parasola, (albo podobniejsze do prawdy, jak wielu twierdzi), że krawcowa wyszła z parasolem na kawę do swojej kuzynki czy przyjaciołki. Jakimkolwiekbądś sposobem się to stało, krawiec zmokł i frak był wilgotny; trzeba było czekać aż wyschnie, bo inaczej nie byłby suchym. Poczekawszy, przychodzi krawcowi rozum do głowy rozpruć frak i zobaczyć, czy tam czasem nie ma jakiego kaduka, coby chmury sprowadzał. Wielka myśl! Pruje rękawy — nie ma nic. Pruje poły — nie ma nic. Pruje piersi i — cóż? Oto między klejonką znajduje kawał fajerwerkowego afisza! Dorozumiał się wszystkiego; wyjął afisz i odtąd frak więcej nie mokł!
Darujcie mi, że nic pocieszającego o sobie donieść nie mogę; może też później pocieszę was jeszcze; niczego więcej nie pragnę, jak waszym życzeniom odpowiedzieć; dotychczas nie mogłem[24].

Wiedeń 28 maja 1831.

Wracam z poczty, ale nic nie przyszło. We środę odebrałem list od pani Jerockiej z przypiskiem kochanego Papeczki, który atoli skąpo literek tak dla nmie drogich nakreślił. Widzę jednakże z tego, że w domu zdrowo. Co się tyczy Marcellego i Jasia, zaklinam ich, ażeby do mnie napisali, kiedy tacy niegodziwcy, że się ich o parę liter doprosić nie mogę! Taki zły jestem, że listy ich nie rozpieczętowawszy nawet, odesłałbym im napowrót. Będą mi się tłomaczyć brakiem czasu, a ja mam czas co tydzień takie do was listy duże pisać? Oj ten czas, jak on leci! już koniec maja, a ja jeszcze w Wiedniu; zacznie się czerwiec, a ja jeszcze tutaj będę siedzieć, albowiem Kumelski recydywy dostał i znów biedak leży![25]
Widzę, że na nudny list zakrawam, ale nie myślcie, ażeby to miało być skutkiem jakiego chorobliwego usposobienia, owszem, zdrów jestem i bawię się doskonale. Dzisiaj wstawszy rano, grałem do godziny drugiej, poczem wyszedłem na objad, gdzie zastałem poczciwego Kandlera, który mi, jak wiecie, przyrzekł listy do Cherubiniego i Paëra. Po odwiedzeniu chorego, mam zamiar udać się do teatru, albowiem będzie tam koncert i na nim dadzą się słyszeć: Herz, ów żydek skrzypek, co to na koncercie panny Sontag o mały włos u nas w Warszawie nie był wyświstany, i Döhler, fortepianista, grający kompozycye Czernego. Na końcu zaś koncertu, ma grać Herz własne Waryacye na polskie motywa. Biedne polskie motywa! ani się spodziewacie, jakiemi majufesami was naszpikują, nazywając to dla przywabienia publiczności polską muzyką. Brońże to potem tej polskiej muzyki, wydaj się ze zdaniem o niej, a wezmą cię za waryata, tem bardziej, że Czerny, owa wiedeńska wyrocznia w fabrykowaniu wszelkich muzykalnych przysmaków, żadnego jeszcze polskiego tematu nie waryował.
Wczoraj po obiedzie, poszedłem razem z Thalbergiem do Ewangielickiego kościoła, gdzie Hesse, młody organista z Wrocławia, popisywał się przed dobraną wiedeńska publicznością; byli tam same cymesy, zacząwszy od Stadlera, Kiesewettera, Mosela, Seyfrieda, Gyrowetza i t. p., a skończywszy na kościelnym portyerze. Ma talent chłopisko, umie obchodzić się z organami. Zostawił mi Hesse kartkę do swego sztambuchu, ale nie wiem co mu wpisać, — nie staje mi konceptu[26].
We środę u Bayerów bawiłem z Slawikiem do 2giej po północy. Jest to jeden z tutejszych artystów z którego mam pociechę i z którym mam zażyłość. Grał wtenczas jak drugi Paganini, ale Paganini odmłodzony, co przesadzi z czasem pierwszego. Nie uwierzyłbym, gdybym go często nie słuchał; tylko żałuję, ach żałuję, że go Tytus nie poznał. I on oniemi słuchającego, każe płakać ludziom; co więcéj, każe płakać tygrysom! bo książe G. i Iskr., rozczuleni odjechali!
Co się też z wami dzieje?!.. Śnicie mi się a śnicie! Będzież koniec rozlewu krwi? Wiem co mi chcecie powiedzieć: „Cierpliwości!“ Tem się też pocieszam.
We czwartek był wieczór u Fuksa, gdzie Limmer jeden z tutejszych lepszych artystów, popisywał się ze swojemi kompozycyami na 4 wiolonczele. Merk swoim zwyczajem, wdzięczniejszemi je uczynił, aniżeli są w istocie. Siedziało się do 12tej, albowiem przyszła ochota Merkowi grać ze mną swoje Waryacye. Merk mi mówi, że lubi ze mną grać, ja z nim także lubię, więc musiemy się razem dobrze wydawać[27]. Jest to pierwszy wiolonczelista, którego zbliska uwielbiam; nie wiem jak mi się Norblin podoba; tylko niezpomnijcie o liście do niego[28].

Wiedeń 25 czerwca 1831.

Zdrów jestem i to jedno mię pociesza, bo mój wyjazd dziwnie się nie szykuje. Nic podobnego nie doświadczałem jeszcze. Wiecie jak nie zdecydowany jestem, a tu przeszkody na każdym kroku. Paszport codzień mi obiecują i co dzień od Anasza do Kajfasza drepczę, dla odebrania tego, com w depozycie policyi zostawił. Dziś jeszcze nowéj dowiedziałem się rzeczy: — że mój paszport tak gdzieś zarzucono, że go nie tylko nie odszukają, ale potrzeba ażebym podał prośbę o wydanie mi nowego. Dziwne nas wszystkich dzisiaj napotykają koleje; chociaż jestem gotów wyjechać, przecie nie mogę. Usłuchałem rady Bayera, każę sobie podpisać passport do Anglii, lecz pojadę do Paryża. Malfatti daje mi list do swego dobrego przyjaciela Paëra. Kandler pisał już o mnie do muzykalnéj lipskiej gazety.
Wczoraj wróciłem do domu o 12tej, był to bowiem św. Jan, a, więc Malfattiego imieniny. Mechetti zrobił mu niespodziankę, a zatem Wild, Cicimara, panny: Emmering, Lutzer i moja godność, sprawiliśmy mu muzykę nielada. Lepiej wykonanego kwartetu z Mojżesza, niesłyszałem jeszcze; ale „oh quante lacrime“ panna Gładkowska nierównie lepiej na moim pożegnalnym koncercie w Warszawie śpiewała. Wild był przy głosie; ja to sprawiałem urząd niby kapellmeistra[29].
Ogromna moc obcych słuchaczów. przysłuchiwała się na tarassie temu koncertowi. Księżyc świecił prześlicznie, fontanny biły, cudna woń z wystawionej oranżeryi napełniała atmosferę, jednem słowem: noc najpyszniejsza, miejsce najroskoszniejsze. Nie wystawicie sobie, jaka ładna budowa salonu w którym śpiewano: ogromne okna rozwarte od dołu do góry, wychodzą na tarass, z którego cały Wiedeń widzieć można; zwierciadeł pełno a światła mało. Przytykający na lewo gabinet podłużnego przysionka, nadawał jakąś ogromną rozległość całemu apartamentowi. Szczerość i uprzejmość gospodarza, elegancya, dobry byt, wesołe towarzystwo, dowcip tamże panujący i wyborna kolacya, zatrzymały nas bardzo długo, dopiero około północy wsiedliśmy do powozów i rozjechaliśmy się do domów.
Z wydatkami trzymam się jak mogę, każdy krajcar tak chowam, jak ów pierścień w Warszawie. Możecie go sprzedać jak będziecie chcieli; już i tak was dosyć kosztuję na moje nieszczęście[30].
Onegdaj z Kumelskim i Czapkiem który jest codziennym moim gościem i największe oznaki przyjaźni mi okazuje, do tego nawet stopnia, że się ofiarował dać pieniędzy na drogę gdybym potrzebował, byliśmy na Leopoldsbergu i na Kahlenbergu. Dzień był cudny. Piękniejszego spaceru, nigdy jeszcze nie miałem. Z Leopoldsbergu widać cały Wiedeń, Wagram, Aspern, Presburg, klasztor Neuburg, zamek gdzie Ryszard Lwie Serce siedział uwięziony, — i całą wyższą część Dunaju. Po śniadaniu udaliśmy się na Kahlenberg, gdzie król Sobieski miał obóz, (z niego posyłam Izabelli listek). Jest tam kościół dawniej kamedułów, w którym syna swego Jakóba przed uderzeniem na Turków, na rycerza passował i sam do Mszy świętej służył. Ztamtąd ku wieczorowi, udaliśmy się do Krapfenwaldu, dolinki bardzo przyjemnej, gdzieśmy dziwny ulicznikowski obyczaj widzieli. Chłopaki stroją się w liście od stóp do głów, i w takim kostiumie niby chodzących i tańczących krzaków, łażą od jednego do drugiego gościa. Taki bęben cały liściami zakryty, z gałęziami na głowie, nazywa się Pfingstkönig. Ma to być obchód Zielonych świątek. Oryginalne głupstwo! Także przed paru dniami, byłem u Fuksa na wieczorze; pokazywał mi swój zbiór 400 autografów, pomiędzy którymi już moje Ronda na 2 fortepiany oprawne siedzi. Było tam kilka osób dla poznania mię. Fuks darował mi arkusz pisma Beethovena.
Wasz list ostatni mocno mię ucieszył, bo to wszyscy najmilsi na jednym świstku. Więc całuję zań nóżki i rączki, jakich tu w całym Wiedniu nie ma.

Wiedeń 1831 r. lipiec, sobota.

Z ostatniego listu widzę, iż otrzaskaliście się z nieszczęściem; wierzajcie że i mnie lada co dotknąć już nie może. Nadzieja, droga nadzieja!
Nareszcie mam paszport. Z poniedziałkowej jazdy jednakże nic nie będzie, dopiero w środę puścimy się do Salzburga, a ztamtąd do Monachium. Trzeba wam wiedzieć, że kazałem wizować sobie paszport do Londynu. Policya zawizowała, ale w rossyjskiej ambassadzie trzymano dwa dni i oddano mi go z pozwoleniem wyjazdu nie do Londynu lecz do Monachium. Mniejsza o to pomyślałem, byleby tylko pan Maison ambassador francuzki podpisał.
Oprócz powyższych kłopotów, przybył nam jeszcze jeden: wyjeżdżając do Bawaryi, potrzeba mieć Gesundheitspass od cholery, inaczej nie puszczają w granice państwa bawarskiego. Jużeśmy półdnia za tem z Kumelskim biegali; po obiedzie ma być koniec. Cieszy mię żeśmy po tylu dykasteryjnych schodach mieli przynajmniej dobrą kompanię, bo jeżeli po minie polskiej, dobrej mowie i paszporcie sądzić, to właśnie Aleksander Fredro wraz z nami dla swoich służących za podobnym passem chodził.
Cholery tu się strasznie boją, aż śmiech bierze. Drukowane modlitwy od cholery sprzedają, owoców nie jedzą, a najwięcéj z miasta uciekają. Mechettiemu zostawię Poloneza na wiolonczellę. Pisze mi Ludwika, że pan Elsner kontent był z recenzyi; nie wiem co na drugą powie, bo on mię przecie kompozycyi uczył.
Nic mi nie brak, tylko życia, ducha więcej; zmęczony jestem, ale czasami taki wesół jak w domu. Gdy mam smutne chwilę, udaję się do pani Szaszek; tam zastaje zwykle kilka poczciwych Polek, których szczerze i najlepszą nadzieją tchnące wyrazy, tak mię zawsze rozkokoszą, iż zaraz generałów tutejszych zaczynam udawać. Nowy to poliszynel, świeżo mojej roboty; jeszczeście tego nie widzieli, ale ci co na to patrzą, pękają ze śmiechu. Są znów dnie, w którym dwóch słów ze mnie nie wyciągniesz, ani się dogadasz i wtenczas jadę za 30 krajcarów do Hietzingu, albo gdzie w okolice Wiednia, aby się rozerwać.
Zacharkiewicz z Warszawy był u mnie; ona mię u Szaszków obaczyła, nie mogła się wydziwić, że ze mnie zrobił się taki tęgi mężczyzna. Zapuściłem po prawéj stronie faworyty i — bardzo dużo tego jest. Z lewej niepotrzeba, bo tylko prawą siada się do publiczności.
Onegdaj był u mnie poczciwy Würflisko, nadszedł także Czapek, Kumelski, wielu innych i pojechaliśmy do St. Veit. Ładne to miejsce, ale nie powiem tego o tak zwanem tutaj Tivoli, gdzie jest rodzaj karuzelu, czyli ślizgawki na wozach — jak oni tu zwą „Rutsch“. Jest to ogromne głupstwo. Mnóstwo jednakże osób spuszcza się temi wozami z góry na dół, bez żadnego celu; anim chciał na to patrzeć. Dopiero później, ponieważ nas ośmiu było (i to samych dobrych przyjaciół), jakieśmy się razem zaczęli spuszczać na wyścigi kto prędzéj doleci, pomagając sobie nogami, nabrało to celu współubiegania się i z zapalczywego tej głupiej wiedeńskiej zabawy malkontenta, gorliwym prozelitą zostałem, dopóki znów rozum nie przyszedł do głowy i myśl, że tem zabawiają zdrowe i mocne ciała, tem bałamucą zdatne umysły i to wtenczas właśnie, kiedy takowych ludzkość cała wzywa na swoją obronę. Niech ich djabli porwą!..
Dawano też tu w teatrze Obleżenie Koryntu, Rossiniego — bardzo dobrze. Cieszy mię żem się tej opery doczekał. Wild, Heinefetter, Binder, Forti, jednem słowem co tylko Wiedeń posiada dobrego, wystąpiło i bardzo ładnie. Z Czapkiem byłem razem na tej operze, po niej na kolacyi, gdzie Beethoven zawsze pijał.
Ale, żebym nie zapomniał: zapewne przyjdzie mi wziąść więcej nieco pieniędzy od bankiera Petera jak mi Papa przeznaczył; rządzę się jak mogę, ale dalibóg nie mogę inaczéj, bo bym się o bardzo lekkim worku puścił w drogę. Później broń Boże choroby lub czego i wy byście mi mogli wyrzucać, czemu się więcej nie wzięło. Darujcie, wszak ja tu już maj, czerwiec i lipiec żyję z tych pieniędzy i więcej obiadów płacę jak w zimie. Nie czynię tego z własnego tylko natchnienia, ale raczej z cudzych przestróg. Przykro mi, że muszę was o to dzisiaj prosić. Papeczka już nie trzy grosze na mnie wydał; wiem jak się to z groszem męczyć potrzeba, że dzisiaj nawet i męki nie pomogą, ale nadzieja! Przykrzéj mi prosić jak wam dać, lecz łatwiej mi wziąść jak wam oddać. Bóg się przecie ulituje — punktum!
W październiku rok się skończy, jak mi paszport udzielono; zapewne trzeba go będzie przedłużyć; jak ja to mam zrobić? Piszcie czy możecie — i jaką drogą przysłać mi nowy. Może nie można!..
Często na ulicy biegam za jakim Jasiem albo Tytusem. Wczoraj byłbym przysiągł że Tytus z tyłu, a to jakiś p... krew Prussak. Wszystkie te epitety niech wam nie dają złego wyobrażenia o mojej wiedeńskiej edukacyi; wprawdzie tutaj nie mają ani tyle grzeczności, ani dobranych wyrazów w rozmowie, wyjąwszy „Gehorsamer Diener“ na końcu; ale ja się niczego tutaj nie uczę co jest wiedeńskiem z natury. Walca naprzykład, żadnego należycie tańczyć nie umiem, to już dosyć! Mój fortepian nie słyszał tylko mazury...
Boże wam daj zdrowie! Oby żaden ze znajomych nie zmarł. Gucia szkoda!.. Wasze listy kłują i ogromną pieczęć zdrowia kładą, tak się boją: paniczny strach!
Wasz najprzywiązańszy.

Fryderyk“.


W ostatnim liście a raczéj karteczce, pisanej dnia 20 lipca 1831 r., donosi Fryderyk rodzicom, że jest na wsiadaniu, udając się wraz z Kumelskim przez Linz i Salzburg do Monachium. Pisze więc, że zdrowie mu służy i że Szteinkeller zaopatrzył go w pieniądze; ale obawiając się ażeby mu one nie wystarczyły, prosi o nowe do Monachium takowych nadesłanie.



Oto wszystko, co dotąd z ogromnego zbioru listów pisywanych przez Chopina do rodziców zostało; jaki zaś los spotkał resztę? o tem dowiedzą się czytelnicy na właściwem miejscu.
Pozbawieni odtąd źródeł rodzinnych, bezpośrednio od Chopina pochodzących, a służących nam aż do tej chwili za grunt do kreślenia niniejszej biografii, musimy się w dalszym jej ciągu ograniczać na wspomnieniach własnych czerpanych w znacznej części z przegląprzeglądania listów jego paryzkich, tudzież na podaniach ustnych lub pismiennych, osób żyjących z nim w poufalszych stosunkach. Pewna jeszcze liczba listów jakich nam się pozyskać udało, a pisywanych przez Chopina do kilku bliższych przyjaciół w rozmaitych epokach życia jego na obczyznie, stanowić będą podstawę niektórych następnych rozdziałów.


KONIEC TOMU PIERWSZEGO.






  1. Od roku 1827 do 1831, a zatem w ciągu lat czterech, raz tylko w sali Gesellschafts Concerten w Wiedniu, wykonano C-moll Symfonię Beethovena. (Geschichte des Concertwesen in Wien. G. Hanslicka).
  2. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brakuje odnośnika do przypisu
  3. Schnabel Józef Ignacy, urodzony w Naumburgu na Szląsku 1767, umarł 1831 r. Jako dyrektor i kompozytor muzyki kościelnej, Schnabel w Wrocławiu wielce był cenionym.
  4. Pani Dobrzycka była damą dworu (Oberhofmeisterin) księżniczki saskiej Augusty.
  5. Listu tego wszystkim nie czytać, żeby nie myślano żem spyszniał. (Przypisek Chopina).
  6. Znakomity medyk i nadworny lekarz cesarsko-austryacki.
  7. Małżonka ambassadora Ces. Ros.
  8. Pani Cibini, córka Leopolda Kozelucha, będącego po śmierci Mozarta nadwornym c. k. koncertmeistrem, uchodziła za dobrą pianistkę: następnie była pierwszą damą dworu cesarzowéj Anny Maryi.
  9. Lafont, znakomity niegdyś skrzypek urodzony w Paryżu 1781, zmarł 1839 r.
  10. Slawik Józef, urodził się w Ginczy w Czechach 1806 roku, gdzie ojciec jego był nauczycielem szkoły publicznéj. Kosztem hrabiego Wrbna uczył się grać na skrzypcach w pragskiem konserwatorium, pod kierunkiem Pixisa. Wielkiego talentu i ogromnych nadziei ten wirtuoz zmarł w Peszcie 1833 roku na nerwową gorączkę w chwili właśnie, gdy rozpoczął artystyczną podróż na większą skalę po Europie.
  11. Merk Józef, znakomity wiolonczellista urodzony w Wiedniu 1795, zmarł tamże 1852 roku.
  12. Mechetti, Diabelli, Artaria, właściciele magazynów nut i nakładcy.
  13. Alluzya do kompozycyi Chopina, które Haslinger pragnął wydać, lecz nie miał ochoty za takowe płacić.
  14. Jan Matuszyński, kolega szkolny Fryderyka i najpoufniejszych jego zwierzeń powiernik, urodził się 9 grudnia 1809 roku w Warszewie. Skończywszy nauki w Liceum, wszedł następnie do uniwersytetu na wydział lekarski. Po trzech letnich kursach, w roku 1830 otrzymał posadę lekarza pułkowego w 5 pułku strzelców konnych. W cztery lata późniéj, doktoryzował się w Tübindze. Zyskawszy stopień cum laude peracta examina i patent doktora medycyny i chirurgii, udał się do Paryża, napisawszy wprzód rozprawę o Kołtunie Nadwiślańskim. Matuszyński większą część wolnego od nauk czasu, przepędzał zwykle w domu rodziców Fryderyka, zabawiając się z nim wspólnie muzyką, grał bowiem na flecie i to tak biegle, iż w dziesiątym roku życia, wystąpił w publicznym koncercie, danym na cel dobroczynny, o czem ówczesne gazety pochlebnie o młodziutkim fleciście wspominały. Późniéj, z powodu cierpień piersiowych nabytych skutkiem trudów wojennych, Matuszyński musiał stopniowo wyrzec się grywania na tym ulubionym przez siebie instrumencie. Jako wyborny medyk, posiadający ogromny zapas gruntownéj nauki, zwrócił niebawem po przybyciu do Paryża na siebie oczy wielu tamtejszych uczonych znakomitości skutkiem czego, otrzymał posadę professora w l'Ecole de Médicine. Dumny z takowego zaszczytu, poświęcił się z zapałem wykładowi medycyny, nieszczędząc sił i zdrowia; to też wpadł w nieuleczone suchoty i zmarł 20 kwietnia 1842 roku. (Szczegóły niniejsze wraz z listami Chopina, udzielił nam łaskawie brat Jana, Leopold Matuszyński, obecnie reżyser opéry polskiej w Warszawie.)
  15. W pobliżu kolumny króla Zygmunta istniało Konserwatoryum Warszawskie, a w niem mieszkała panna Gładkowska jako pensyjonarka.
  16. Siostry swoje, Fryderyk często swojemi kochanemi dziećmi nazywał.
  17. Heinefetter Sabina ur. w Moguncyi 1805, rozpoczęła swoją artystyczną karyerę od grywania po ulicach na arfie. Pewien amator muzyki, zajął się jej wykształceniem. Najświetniejsza jej epoka jako śpiewaczki dramatycznej, poczyna się od roku 1827. W dziesięć lat później opuściła scenę.
  18. Magnusia — Dominika Magnuszewskiego; Reinszmidka — Józefa Reinschmitta, współkolegów Chopina.
  19. List ten kreślony na dwóch luźnych kartkach, załączony był do listu przysłanego do rodziców, który nie znajdował się w kollekcyi i zapieczętowany kroplą laku; przy adresie zaś, Fryderyk uczynił dopisek do sióstr: „Prosi się o nienaruszenie herbu i zaleca się nie być ciekawemi jak stare baby!“
  20. Stadler Maksymilian Abbé, ur. 4 sierpnia 1748 w Melk w niższej Austryi, grał znakomicie na fortepianie i organach. Jego kompozycye religijne, a pomiędzy niemi Oratorium: Das befreite Jerusalem i chóry do tragedyi Collin’sa Polixena, w swoim czasie były powodem w Wiedniu ogromnego entuzjazmu. Pod koniec życia Stadler zajmował się wiele pisaniem o cztuce, historyi i umiejętności; zmarł 8 listopada 1833 r.
  21. Dwóch było Czernych w Wiedniu: Karol i Józef. Karol znany powszechnie fortepianista i kompozytor, urodzony 21 lutego 1791 w Wiedniu, zostawił przeszło 900 dzieł na fortepian rozmaitego rodzaju, najwięcej przeróbek z oper, symfonii i t. p.
    Czerny Józef urodzony w Czechach, a imiennik tylko pierwszego, był także fortepianistą, przytem nakładcą i właścicielem magazynu nut muzycznych.
  22. List ten i poprzedni pisany do Matuszyńskiego, drukowano w Ruchu Muzycznym za rok 1857.
  23. Kandler Franciszek Ksawery, ur. 1792, wysoki znawca muzyki i pisarz, zmarł na cholerę 26 września 1831 roku.
  24. Alluzya do koncertu, którego pomimo kilko-miesięcznego w Wiedniu pobytu, jeszcze dać nie mógł.
  25. Z Kumelskim Chopin zamierzał razem z Wiednia wyjechać.
  26. Adolf Fryderyk Hesse, ur. w Wrocławiu 1809, zmarły tamże 1863, uczeń Köhlera, był jednym z najznakomitszych europejskich organistów.
  27. Wiadomo, iż Chopin ofiarowal Merkowi swoje dzieło Op. 3, Introduction et Polonaise brillant pour piano et Violoncelle.
  28. Norblin Piotr, urodzony w Warszawie 1781 r., był pierwszym wiolenczellistą Wielkiej Opery i nauczycielem w Konserwatoryum paryzkiem; umarł 1852 r.
  29. Cicimara mówił, że nie ma w Wiedniu nikogo, coby tak dobrze akompaniował jak ja. Pomyślałem sobie: Wiem o tem doskonale. (Cicho!) (Przypisek Chopina).
  30. Pierścień ten otrzymał Chopin za granie na eolimelodikonie w roku 1825. (Obaczyć Rozdział III).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.