Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom I/Rozdział VI

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
Wpływ ostatniej podróży na Chopina. — Listy do Tytusa Woyciechowskiego. — Pożegnalne koncerta. — Chopin opuszcza kraj.

Z listów powyższych widzimy, szczęśliwym był Fryderyk z tej swojej kilko-tygodniowej za granicę wycieczki. Dwukrotne wystąpienie publiczne z koncertami w Wiedniu, w tej siedzibie Haydnów, Mozartów, Beethovenów, napawa go radością, bo nareszcie przekonał się, że na prawdę coś mnie, że posiada rzeczywisty talent, który pomyślną przyszłość w dziedzinie sztuki zapewnić mu może. Listy te różnią się znacznie od poprzednich, przed rokiem z Berlina pisywanych; widać w nich większą dojrzałość sądu, poważniejszy pogląd na ludzi, o karykaturach nic nie wspomina, lubo mu zapewne wzorów do nich nie brakowało. Zresztą Fryderyk poznaje się z ludźmi znakomitymi, dziwi się: „że oni się jemu dziwią“ — ale rozprawia z nimi o sztuce, zdumiewa ich talentem swoim. „Tutejsi mówią“ — pisze w jednym z listów — „że Wiedeń dużoby stracił, gdybym wyjechał nie dawszy się słyszeć. Są to wszystko dla mnie rzeczy niepojęte!“ Każdy z tych listów zaczyna pisać drobnym, czytelnym i wprawnym charakterem; ku końcowi zwykle się niecierpliwi, litery przybierają większe rozmiary, nareszcie zaczętego wyrazu nie może już dokończyć, spieszy się widocznie. Polszczyzna w nich wyborna, jędrna, zwroty swobodne, naturalne, a dziwnie czasem niespodzianej humorystycznej oryginalności. Już to dobry humor na chwilę Fryderyka nie odstępuje. W jednym na małej ćwiartce liście, przysłanym przez osobę wcześniej od niego do Warszawy wracającą, taki położył adres: „Wielmożnemu Imć Państwu Chopinostwu, Profesorstwu w Warszawie, a memu kochanemu Rodzicielstwa na ten raz w Dreznie bawiącego syna.“ Oprócz zwykle umieszczonych na końcu każdego listu słów: „całuje rączki i nóżki najukochańszych Papy i Mamy“ lub coś podobnego, często dodaje: „Dzieciom (siostrom) buzi, buzi!“ albo: „Dzieci całować póki dziur nie będzie!“ Dla Żywnego, Elsnera, bliższych przyjaciół i kolegów, nie zapomina nigdy prosić o przesłanie swoich ukłonów.
Weszło to już w zwyczaj, że kiedy mowa o Chopinie, rozwodzić się o jego wątłej, delikatnej, zdenerwowanej, chorobliwej postaci, aż do zbytku, aż do przesady. Ci co go osobiście nie znali za młodu, gdy piszą o nim, mają sobie za obowiązek objaśniać, iż to była istota dla której „życie było cierpieniem, cierpienie życiem“ — skazana skutkiem nieuleczonej choroby, lada chwila na śmierć przedwczesną itp.“ Liszt w wzmiankowanem dziele swojem, tak z tego powodu charakteryzuje Chopina, jako młodzieńca mniej więcej piętnastoletniego: „Było coś w nim raczej na podobieństwo owych idealnych wytworów, któremi legendowa poezya średniowieczna lubiła przyozdabiać gotyckie świątyń przedsionki. Niby anioł, wysmukłych w sobie a przeczystych olimpijskich kształtów, z pięknem zasmuconej kobiety obliczem, na którem grał jednocześnie wyraz tkliwy i surowy, dziewiczy i namiętny[1].
Był przekonany, że lada dzień żyć przestanie — w tej też myśli całem sercem przyjmując troskliwość przyjaciela (?), starannie jednak przed nim ukrywał: jak dalece, zdaniem swojem, czas już niedługi korzystać z niej będzie. W tym względzie powierzchownie zdawał się nawet wielką mieć odwagę i jak bądź przekonania o bliskiej śmierci młodzieńczą nie zbywał niedbałością, niemniej z pewną gorzką rozkoszą spełnienia swych przewidzeń czekał (?!).“
Są to wszystko czułe, poetycznie brzmiące frazesy, ale frazesy tylko, mianowicie w owej epoce życia Chopina najzupełniej niezgodne z prawdą. Ani on wyglądał: „niby anioł wysmukłych w sobie przeczystych olimpijskich kształtów z pięknem zasmuconej kobiety obliczem, — ani był przekonanym, że lada dzień żyć przestanie. Owszem przeciwnie: jak czytelnicy sami z własnoręcznych listów jego dopiero co przekonać się mogli, Fryderyk jak najzwyczajniejszy ze śmiertelników, miał się wciąż dobrze, był zawsze wesół, biegał za wizytami, oglądał co było ciekawego do widzenia, w ciągu zaś jednego tygodnia grał dwa koncerta publicznie i t. p. Zaiste, potrzeba młodości i niepospolitego zdrowia, ażeby tak jak on naprzykład, w ciągu jednego dnia w Dreznie, zwiedzić galeryę obrazów, wystawę płodów i przemysłu, oglądać znaczniejsze ogrody, oddawać wizyty, od wpół do 5tej po południu stać pod kasą teatru, ażeby dostać bilet na Fausta, który się zaczynał o 6tej a trwał do 11tej, w dodatku wróciwszy do hotelu, zamiast pójść spać, kończyć jeszcze list do rodziców! Był on zawsze delikatnej budowy ciała, to prawda, lecz zdrów i dosyć silny, aby nawet trudy ówczesnych dyliżansowych podróży znosić bez wielkiego zmęczenia. Choroba dopiero w dziesięć lat później, skutkiem nieoględnego i wyczerpującego fizyczne siły w Paryżu życia, zagrażać mu poczęła. Zresztą, czyż rodzice byliby pozwalali na przejażdżki za granicę, gdyby ich ukochany jedynak był chorowitym albo cierpiącym; czyliżby się mogli tak łatwo zdecydować na wysłanie go na wielką, mającą trwać najmniej dwa lata podróż artystyczną, jak to niebawem miało nastąpić? Jeżeli w ostatnich latach życia, ulegał wycieńczeniu sił fizycznych skutkiem rozwinięcia choroby co go do grobu wpędzić miała, w młodości przeciwnie, cieszył się stale dobrem zdrowiem. W ciągu lat wielu, raz tylko przez tydzień chorował i to z zaziębienia, jak nas osobiście Wilhelm Kolberg, współtowarzysz zabaw dziecinnych, a następnie kolega szkolny Fryderyka i mieszkający z nim w jednym domu, zapewniał. Wprawdzie jako jedynak pieszczonym był przez matkę i siostry: nieustannie wołano na niego, aby się szanował, aby starannie okrywał, gdy wychodził w chłodną porę roku na ulicę. On sam śmiał się nieraz z tej zbytniej o jego zdrowie troskliwości, ale posłuszny był matce, spełniał jej życzenia. Miewał on chwile, w których stawał się więcej zamyślonym, zamkniętym w sobie, unikającym rozmowy, rozrywek; lecz to bywało wtedy, gdy miał umysł zajęty nową jaką kompozycyą, gdy tworzył dzieło muzyczne. Zresztą lubił wesołe zabawy i chętnie także innym do zabaw dopomagał. Zdarzało się, że gdy nie było komu grać do tańca, a towarzystwo miało ochotę pląsać, albo gdy umyślnie do tego najęty muzykus, nie dobrze wywiązywał się z obowiązku, wtedy Fryderyk zasiadał ochoczo do fortepianu i godzinami całemi grywał do tańca mazury, walce, kontredanse, nie okazując najmniejszego zmęczenia, aby tylko zabawa szła wesoło. Nawet później jeszcze, w Paryżu, chociaż uważanym był już przez świat cały za znakomitego artystę, chociaż imię jego otoczone było blaskiem europejskiej sławy, nie wahał się w polskich domach to samo czynić, gdy widział, iż młodzież ma ochotę potańczyć... ale wróćmy do właściwego toku opowiadania.
Po ostatniej zagranicznej wycieczce, Fryderyk spoważniał już nieco; wszak sam pisał: „iż stał się mędrszym i doświadczeńszym o jakie cztery lata.“ Więc zastanawiał się często nad okolicznościami towarzyszącemi jego w Wiedniu, Pradze i Dreznie pobytowi. Ludzie, jak zwyczajnie ludzie, na bliższem ich poznaniu, stracili może trochę w oczach jego ten urok, który ich otacza, gdy się na nich patrzy zdaleka; jednakże uprzejmość i dowody bezinteresownej przychylności licznie młodemu współkoledze okazywane, wyrobiły w nim korzystne w ogólności dla nich usposobienie, jakie nie w dalszym jego artystycznym zawodzie nieraz uległo cierpkiemu rozczarowaniu. Artyści wiedeńscy widzieli w nim młodzieńca muzykalnie bardzo wykształconego, lecz niemającego zamiaru walczyć z nimi o lepsze, lub stawać im na przeszkodzie, współzawodniczyć, a tem bardziej odbierać im chleb powszedni. Więc dla przelatującego wędrowca, okazali się przychylni. Pomimo niepewności i bojaźni cechującej zwykle pierwsze na polu koncertowem kroki każdego niezarozumiałego o sobie artystę, Fryderyk występując publicznie w Wiedniu, w tej siedzibie Haydna, Mozarta, Beethovena, doznaje jak najpochlebniejszego przyjęcia. To go istotnie uderzyło i dało mu wiele do myślenia. Jeżeli jako wirtuoz nie czynił potężnego na słuchaczach wrażenia, jeżeli nawet utrzymywano, iż gra za słabo, to dla kompozycyi jego miano tylko bezwarunkowe pochwały. „Uczonych i czułych ująłem“ powiada; w słowach tych leży cała charakterystyka jego talentu, w samej rzeczy, talent Chopina nie miał i nie mógł nigdy działać na massy; gra jego zbyt wykończona, spokojna, pełna głębokiego melancholicznego uczucia, przytem niewysłowionej wytworności, właściwszą była dla mniejszego, wybrańszego koła słuchaczy. Kompozycye zaś odznaczające się dziwnie oryginalną formą, tudzież poetycznością melodyjnych pomysłów w bogatą harmonię przybranych, musiały zachwycać i zdumiewać prawdziwych znawców muzyki.
Przytaczamy jeszcze dwa listy Fryderyka, pisane w Warszawie w kilka dni po powrocie jego z zagranicy do Woyciechowskiego, w nich bowiem znajdziemy dopełnienie tej ważnej w następstwa dla przyszłej jego karyery podróży.

„Warszawa 12 września 1829 r.

Najdroższy Tytusie!
Jeszczebyś żadnej odemnie nie miał wiadomości, gdyby nie Wincenty Sk.... Spotkałem go i wspomniał, że dopiero ku końcowi tego miesiąca będziesz w Warszawie... Myślałem, że ustnie się dowiesz o moim wielkim wojażu coby mię więcej było ucieszyło, bo szczerze, wolałbym z tobą pomówić. Ale kiedy tak, ’wiedzże kochanie, żem był w Krakowie, Wiedniu, Pradze, Dreznie, Wrocławiu. Tydzień pierwszy zeszedł nam w Krakowie na samych spacerach i zwiedzaniu okolic. Ojców istotnie ładny, lecz ci nie będę o nim pisać, bo chociaż tam nie byłeä, to wiesz z opisu bardzo wiernego Tańskiej, gdzie co jest i jak jest. W wesołej kompanii zajechałem do Wiednia i jeżeli Krakków mię zajął tak, że mało chwil na myślenie o domu i o tobie poświęcić mogłem, to Wiedeń tyle mię oszołomił, zadurzył, omamił że dwa tygodnie przeszło siedząc bez litery w domu, żadnej nieczułem tęsknoty.
Wystaw sobie, w tak krótkim czasie kazali mi dwa razy grać na cesarsko-królewskim teatrze! Rzeczy tym sposobem się działy. Haslinger mój edytor wspomniał mi, że dla moich kompozycyj lepiej byłoby, gdybym wystąpił w Wiedniu; że moje imię nieznane, a kompzycye trudne i niepozorne. Ja jednak nie mylśląc teraz jeszcze na seryo występować, zresztą niegrawszy od paru tygodni, odmówiłem mówiąc, że nie jestem w stanie popisywać się przed tak znakomitą publicznością; — na tem stanęło. Gdy tymczasem nadszedł hr. Gallenberg, co to piękne balety pisze, a który w Wiedniu jest na czele teatru i temu mię Haslinger jako tchórza bojącego się wystąpić, zaprezentował. Hrabia był tyle grzeczny, że ofiarował teatr, a ja tyle byłem o sobie przekonany, żem mu podziękował odmawiając. Nazajutrz puka ktoś do stancyi; patrzę, wchodzi Würfel. Zaklina i powiada, że wstydbym zrobił rodzicom, Elsnerowi i zresztą samemu sobie, gdybym mając okazyę, nie dał się słyszeć w Wiedniu. Tyle mię odurzyli, żem przystał na koncert, a Würfel w ten moment wszystkiem się zajął. Nazajutrz ogłoszono o tem na afiszach. Już cofnąć się było trudno, a ja jeszcze nie wiem co mam grać i jak mam grać!
Trzech fabrykantów ofiarowało mi do stancyi fortepiany; podziękowałem, bom za mały miał pokój, i te kilka godzin gry nie byłyby mi wiele pomogły, zwłaszcza, że z. dwa dni wystąpić miałem. W jednym więc dniu, zabrałem znajomość z Maysederem, Gyrowetzem, Lachnerem, Kreutzerem, Schuppanzighem, słowem ze wszystkimi większymi artystami Wiednia.
Członkowie orkiestry na próbie kwasili mi się. Najwięcej oto im szło, żem dopiero co przyjechał i zaraz ni ztąd ni zowąd, i jeszcze własne kompozycye gram. Zacząłem więc próbę od Waryacyi tobie ofiarowanych, które miały być poprzedzone przez Rondo krakowskie: przeszły dobrze, ale Rondo parę razy zaczynałem, a orkiestra okropnie się mięszała i zganiała na złe pismo. Całej tej konfuzyi przyczyną były pauzy inaczej u dołu, a inaczej u góry pisane, lubo zapowiedziało się, że górne tylko numera idą. Była to moja po części wina, alem się spodziewał, że mię zrozumieją; tymczasem gniewała ich ta nieakuratność. Dosyć, że tyle mi fochów nastroili, że już miałem się na pogotowiu na wieczór rozchorować.
Ale Demar, reżyser teatralny, pomiarkowawszy, że to mała niechęć członków orkiestry (zwłaszcza, że Würfel chciał dyrygować, a oni go nie lubią, nie wiem dlaczego), więc wniósł, żebym zamiast grać Rondo, improwizował. Jak to powiedział, orkiestra duże oczy zrobiła! Tak byłem tem zirytowany, że z rozpaczy przystałem na to; i kto wie, w czy ten mój nieszczęśliwy humor i ryzyko, nie były mi bodźcem do lepszego wieczorem wystąpienia. Jakoż nic mię nie zatrwożył widok publiczności wiedeńskiej. A ponieważ tam nie ma zwyczaju, żeby orkiestra występowała na scenę, tylko na swoich pozostaje miejscach, więc ja blady, z wyróżowanym kompanem do przewracania kart (który mi się chwalił, że Moschelesowi, Hummlowi, Herzowi karty przewracał) zasiadłem do do przedziwnego, może wówczas najlepszego wiedeńskiego instrumentu Graffa.
Wierzaj mi, żem grał z desperacyą. Tyle jednak Waryacye efektu zrobiły, że prócz tego, iż po każdej waryacyi oklaskiwano, po skończeniu jeszcze raz na scenę pokazać się musiałem. Intemezzo śpiewała panna Weltheim, nadworna śpiewaczka króla saskiego. Nareszcie przyszedł czas na improwizacyę; nie wiem, ale jakoś tak mi poszło, że orkiestra klaskać zaczęła i znów po odejściu ze sceny przywołany byłem. Tak się skończył pierwszy koncert.
Gazety wiedeńskie suto mię pochwaliły. W tydzień później grałem drugi raz, bo chcieli, z czego byłem kontent, gdyż nikt nie powie, że grał raz i uciekł; zwłaszcza, że na drugim koncercie uparłem się wykonać to Rondo, nad którem Gyrowetz, Lachner i inni tamtejsi mistrzowie, nawet orkiestra (daruj, że tak powiem), unosili się i już nie raz, lecz dwa razy przywołany byłem. Musiałem na drugim koncercie grać powtórnie Waryacye, bo się strasznie damom podobały i Hastingerowi. Wyjdą w Odeonie[2].
Lichnowski, ów niegdyś przyjaciel Beethovena, chciał mi swojego fortepianu pożyczyć na koncert (i to wiele), bo mu się zdawało, że mój za słaby. Ale to mój sposób grania, który się znowu damom bardzo podobał, a szczególniej pannie Blahetce, pierwszej fortepianistce wiedeńskiej. Musiała być mi życzliwą (notabene 20 lat jeszcze niema, sprytna, a nawet ładna dziewczyna), kiedy mi swoję kompozycyę na odjezdnem z własnym podpisem na pamiątkę dała.
O drugim koncercie powiedziała gazeta wiedeńska: „jest to młody człowiek idący swoją własną drogą, na której wie, jak się podobać, a która znacznie od wszystkich innych koncertowych form się oddala“ i t. p. Spodziewam się, że dosyć! Zwłaszcza, że kończy: „Pan Chopin dzisiaj także podobał się powszechnie.“ Daruj, że przymuszony jestem powtarzać takie zdania o sobie, ale piszę to do ciebie, a mnie one więcej przyjemności robią, niż nie wiem jakie pochwały oddawane w Kuryerze Warszawskim.
Z Czernym poznałem się za pan brat; na dwa fortepiany często u niego grywałem. Dobry człowiek, ale nic więcej. Ze wszystkich znajomości artystycznych, najwięcej mnie ucieszył Klengel, którego poznałem u Pixisa. Grał mi swoje Fugi (można powiedzieć, że to dalszy ciąg Fug Bacha, jest ich 48 i tyleż Kanonów); jakaż to różnica od Czernego! Klengel dał mi list do Morlacchiego w Dreznie. Morlacchi pierwszy kapellmeister króla saskiego, bardzo mię grzecznie przyjął, był u mnie i zaprowadził do panny Pechwell, uczennicy Klengla, która tam uchodzi za pierwszą fortepianistkę. Dobrze gra[3].
Byliśmy w Szwajcaryi saskiej. Piękności mnóstwo... galerya obrazów cudna! Tylko operę włoską z przed nosa mi wzięto. Tego samego dnia rano wyjechałem, gdy miano grać Crociatto in Egitto; tylkom się tem pocieszał, żem ją w Wiedniu słyszał.
Pani Pruszakowa, Olesia i Kostuś są w Dreznie; na wyjezdnem spotkałem ich, co za radość: „pan Frycek! pan Frycek!“ wołali. Tak mi było przyjemnie, że gdybym był sam, pewno byłbym został. Sam Pruszak w Teplitz, gdziem go też widział. Teplitz śliczne, byłem tam jeden dzień i zaraz na wieczorze u księstwa Clary.
Tak się rozpisałem, że mi się kończyć nie chce. Ściskam cię serdecznie i całuję w same usta, pozwolisz!
Twój Fryderyk.

Warszawa 3 października 1829.

Najdroższy Tytusie!
Piszesz mi, żeś z dwóch gazet dowiedział się o moich koncertach; jeżeli z polskich, w których nieszczęściem, nietylko tómaczyć nie umieli, ale nadto umyślnie na dezawantaż mój poprzekręcali zdania wiedeńskie, o czem ustnie lepiej się dowiesz, nie mogłeś mieć zadowolenia. Sammler wiedeński i Zeitschrift für Literatur, z których mi wyjątki Hube przywiózł, szczegółowo a bardzo pochlebnie (daruj, że ci to piszę), rozbierają grę moją i kompozycye, zowiąc mię na końcu: „Selbständiger Virtuos, voll Zartheit und tiefster Empfindung“. Takie wyjątki żeby ci były pod rękę popadły, nie miałbym się czego wstydzić.
Chcesz wiedzieć, co myślę tej zimy z moją osobą począć? Dowiedz się, że nie zostanę w Warszawie, lecz gdzie mnie okoliczności poniosą? nie wiem. Prawda, że książe Radziwiłł, a raczej ona, bardzo grzecznie zapraszali mię do Berlina, dając nawet mieszkanie we własnym pałacu; ale cóż mi po tem, kiedy mi teraz potrzeba tu siedzieć, gdzie mam tyle dzieł pozaczynanych, zwłaszcza, żem obiecał powrócić do Wiednia i w jednej gazecie tamtejszej napisano, że dłuższy pobyt w Wiedniu byłby korzystnym mojemu wystąpieniu na świat. Sam zapewne uznasz potrzebę mego powrotu do Wiednia, nie dla panny Blahetki, o której, o ile mi się zdaje, pisałem, bo ja już, może na moje nieszczęście, mam mój ideał, któremu wiecznie, nie mówiąc z nim, już pół roku służę, który mi się śni po nocach, na którego pamiątkę skomponowałem Adagio do mojego Koncertu[4], który mi inspirował tego Walca dziś rano, co ci posyłam. Uważaj jedno miejsce + oznaczone. O tem nikt nie wie, prócz ciebie. Jakżeby mi było słodko zagrać ci go najdroższy mój Tytusie! W Trio śpiew bassowy powinien dominować aż do górnego es wiolinu w 5 takcie, o czem ci niepotrzebnie zresztą piszę, bo czujesz.
Z wiadomości muzycznych nic prócz tego, że co piątek bywa muzyka u Kesslera. Wczoraj między innemi grali Octet Spohra, cudnie piękne dzieło.
Do Brzeziny co dzień chodzę[5]. Nie ma nic nowego prócz Koncertu Pixisa, o którym ja nie mam wiele co powiedzieć: Rondo zdaje się być najlepsze.
Nie uwierzysz, jak dla mnie teraz Warszawa smutna; gdyby nie to, że rodzina mi uprzyjemnia pobyt, tobym w niej nie wysiedział. O jakże to przykro nie módz przyjść do kogo, podzielić się z nim smutkiem, radością; jak to niegodziwie, kiedy coś cięży na sercu, a nie ma gdzie ciężaru złożyć! Wiesz do czego to alluzya. Fortepianowi gadam to, cobym tobie nieraz chciał p0wiedzieć....
Myśl wycieczki za granicę, powinienbyś do skutku przywieść. Nieposiadałbym się z uciechy, gdybym mógł razem z tobą jechać; ale mnie inaczej droga wypada jak tobie. Pojadę się uczyć z Wiednia do Włoch, a na przyszłą zimę mam być razem z Hubem w Paryżu, lubo to wszystko jeszcze zmienić się może, zwłaszcza, ze Papa radby mnie do Berlina wysłać, a czego ja sobie nie życzę[6].
Gdybym jechał do Wiednia, możebym obrał drogę na Drezno i Pragę, dla widzenia jeszcze raz Klengla, Konserwatoryum pragskiego i t. p.
Dosyć tego, bo cię już znudzić mogę czczemi wiadomościami, a jabym nigdy nic takiego nie chciał czynić, coby ci się niepodobało. Jeżeli będziesz mógł, dwa słowa mi napisz, a ucieszysz mię znowu na kilka tygodni. Daruj, żem ci posłał Walca, który cię może i rozgniewa na mnie, ale dalibóg chciałem ci nim przyjemność zrobić...
Twój Fr.“
Rozgłos nadany przez warszawskie gazety o wystąpieniach koncertowych Fryderyka w Wiedniu, publiczność przyjęła z serdecznem zadowoleniem. To nawet skłoniło ojca do naradzenia się z Elsnerem i innymi przyjaciołmi domu, względem dalszego z synem postępowania. Wszyscy zgadzali się na to, ażeby go wysłać na dłuższy pobyt za granicę. W istocie, Warszawa za szczupłą była areną dla niezwykłego jego talentu, pod względem zaś muzykalnym, był już prawie skończonym artystą. Kompozycye jego napisane w Warszawie, mogą być policzone do najlepszych, jakie w ciągu życia utworzył. Bezwątpienia talent jego twórczy, zmężniał jeszcze i dojrzał z postępem wieku i artystycznego doświadczenia, lecz ani kierunku swego, ani ducha nie zmienił.
Za poradą Elsnera, zdecydowano, że Fryderyk najprzód pojedzie do Włoch, ztamtąd zaś do Paryża, o czem już w ostatnim liście do Woyciechowskiego pisanym sam wspomina. Trwanie zaś podróży obrachowano na dwa lata.
Jak upływał czas artyście naszemu przez ten rok ostatniego pobytu w rodzinnym kraju, czem się głównie zajmował, co doświadczył, to już najlepiej dowiemy się z listów jego w epoce tej do Woyciechowskiego pisywanych. W nich zarazem znajdą się szczegóły pożegnalnych Fryderyka koncertów, tak silnie na nim samym i na współziomkach jego wywierających wrażenie[7].

„Warszawa 20 października 1829.

Najdroższy Tytusie.
Pomyślisz może, zkąd mi się wzięła taka mania pisania listów, że już trzeci do ciebie w tak krótkim przeciągu czasu posyłam. Jadę dziś o 7mej godzinie wieczorem dyliżansem do Wiesiołowskich w Poznańskie i dlatego wprzód piszę, zwłaszcza, że nie wiem jak długo mi bawić tam wypadnie, lubo paszport tylko na miesiąc wziąłem. Moją myślą jest wrócić za dwa tygodnie. Przyczyną mojego wyjazdu jest tam bytność ks. Radziwiłła w swoich dobrach za Kaliszem. Były bowiem oświadczyny, żebym jechał do Berlina, w jego pałacu mieszkał i tym podobne piękne słówka... Ja jednak żadnej w tem nie widzę korzyści, gdyby się nawet ziścić miało, o czem wątpię, bo już niejedną łaskę pańską na pstrym koniu widziałem. Ale Papa nie chce wierzyć, żeby to miały być tylko „des belles paroles“. I to jest powód mojego wyjazdu, o którym, o ile mi się zdaje, już raz tobie wspominałem. W tym względzie wiesz jak dobrym jestem; dziesięć razy jedno gotowym powtarzać i zawsze za nowość.
Potrzeba ci wiedzieć, że Kessler co piątek daje u siebie małe wieczory muzykalne. Tam się wszyscy schodzą i grają; nie ma nic naprzód układanego, tylko co się z kompozycyi nawinie, to się gra. I tak zaprzeszłego piątku wykonano Koncert Riesa Cis-mol z towarzyszeniem kwartetu, potem Trio Hummla E-dur, Trio Beethovena ostatnie (coś podobnie wielkiego jeszcze nie słyszałem, tam Beethoven szydzi z całego świata); Kwartet księcia Ferdynanda Pruskiego alias Dusseka i na zakończenie śpiewy[8].
Moje Adagio koncertowe Elsner chwalił; mówił, że jest nowe, a co o Rondzie, to jeszcze nie chcę niczyjego wyroku, bo nie jestem dotąd zupełnie z niego kontent. Ciekawym, czy przecie skończę tę pracę, jak wrócę.
Ślicznie ci dziękuję za przysłany list, ucieszyłem się z niego; masz już tę pociechę, że kiedy chcesz, możesz ludzi rozweselać i poprawiać. Nie uwierzysz, jak byłem zły rano, a jaki dobry stałem się po odebraniu twojego listu.
Ściskam cię serdecznie, tak piszą pospolicie na końcu listów, ale nie wiedzą, co piszą; wierzaj mi jednak, że wiem, com napisał, bo cię kocham, jak twój Fryc.

Skomponowałem Etiudę w moim sposobie, jak się zobaczemy, to ci ją zagram.
Warszawa, sobota 14 listopada 1829.

Ostatni twój list odebrałem w Antoninie u Radziwiłła. Byłem tam tydzień; nie uwierzysz, jak mi u niego czas mile zeszedł. Co się tyczy mojej osoby, byłbym tam siedział, dopókiby mię nie wypędzono, lecz moje interesa a szczególniej mój Koncert jeszcze nie skończony, a oczekujący z niecierpliwością ukończenia Finału, przynaglił mię do opuszczenia tego raju. Były tam dwie Ewy, młode księżniczki; nadzwyczaj uprzejme, dobre, muzykalne i czułe istoty. Sama stara księżna wie, ze nie urodzenie czyni człowieka, a tak zobowiązuje swojem obejściem się, że niepodobna jej nie uwielbiać. On, wiesz jak lubi muzykę; pokazywał mi swojego Fausta i wiele rzeczy znalazłem tak dobrze pomyślanych, a nawet genialnych, żem się nigdy po Namiestniku tego spodziewać nie mógł. Między innemi jest jedna scena, w której Mefistofeles kusi Gretchen grając na gitarze i śpiewając jej pod domem, a jednocześnie słychać śpiewy choralne z pobliskiego Kościoła. Ten kontrast wielki efekt w egzekucyi zrobi. Na papierze widać sztucznie ułożony śpiew, a raczej akompaniament djabelski, podczas gdy chór kościelny trzymanym jest w poważnym bardzo tonie. Z tego możesz mieć wyobrażenie o jego sposobie pojmowania muzyki; przytem zabity Gluckista. Muzyka teatralna tyle ma u niego znaczenia, ile maluje położenia i uczucia, dlatego nawet Uwertura nie ma zakończenia, tylko w Introdukcyę wchodzi, a orkiestra wciąż będzie umieszczoną za sceną, aby jej widać nie było, aby poruszeniami smyczków i t. p. rzeczami nie sprawiała słuchaczom dystrakcyi[9].
Napisałem u niego Alla Polacca z wiolonczellą. Nie ma w niem nic, prócz błyskotek, do salonu, dla dam. Chciałem widzisz, żeby się księżniczka Wanda nauczyła. Niby jej przez ten czas lekcye dawałem. Młode to, 17 lat, ładne i — dalipan aż miło było ustawiać paluszki. Ale żart na stronę, wiele ma prawdziwego uczucia muzykalnego i niepotrzeba gadać: a, tu crescendo, a tu piano, a tu prędzej, a tu wolniej i t. dalej. Nie mogłem się wymówić od przysłania im Poloneza mojego F-mol, który zajął księżniczkę Elizę; proszę cię więc przyszlij mi go pierwsza pocztą, bo nie chcę być poczytanym za niegrzecznego, a z pamięci pisać nie chcę kochanku, bobym inaczej może napisał, niż jest w istocie. Możesz sobie wystawić charakter tej księżniczki, kiedy jej codzień tego Poloneza grać musiałem, a nic tak nie lubiła, jak Trio As-dur[10].
Księżna Radziwiłłowa życzy sobie, żebym był w Maju w Berlinie, zatem nic mi nie przeszkadza jechać na zimę do Wiednia. Ile myślę, to przed grudniem nie wyjadę; 6go Papy imieniny, więc chybabym ku końcowi grudnia wyruszył, zatem mam nadzieję widzenia się z tobą.
Nie uwierzysz, jak mi teraz w Warszawie czegoś niedostaje; nie mam komu dwóch słów powiedzieć, na nikogo spojrzeć z zaufaniem. Chciałeś mego portretu; żebym mógł był ukraść jeden księżniczce Elizie, tobym go był tobie posłał; dwa razy mię w sztambuchu zrobiła, o ile mi ludzie gadali, bardzo podobnie. Moje życie... tyś za dobry... a potem wierzaj mi, że ja prawie zawsze przy tobie; ja ciebie nie odstępuję i tak będzie aż do śmierci.
Jeszcze ci raz przypominam Poloneza F-mol; przyślij go moje życie pierwszą pocztą. Napisałem także parę Etudów; przy tobie dobrzebym je zagrał. Kessler wykonał w ostatnią sobotę w Resursie Koncert E-dur Hummla; na przyszłą sobotę może ja grać będę; grałbym twoje Waryacye.

Warszawa 27 marca 1830.

Nigdy mi tak ciebie nie zbywało, jak teraz; nie mam komu się wylać. Twoje jedno spojrzenie po każdym koncercie, byłoby dla mnie więcej warte, aniżeli wszystkie pochwały gazeciarzów. Zaraz po odebraniu listu od ciebie, chciałem opisać ci pierwszy koncert, ale tak byłem roztargniony i zajęty przygotowaniami do drugiego, który zaraz w poniedziałek dałem, żem nie był w stanie myśli zebrać. I dziś wprawdzie taki sam jestem, ale nie będę czekał chwili spokojnego umysłu, chwili tak rzadkiej zawsze dla mnie, bo poczta odejdzie.
Pierwszy więc koncert lubo był pełny. bo od trzech dni naprzód ani lóż, ani krzeseł nie było, nie zrobił na ogóle publiczności takiego wrażenia, jakiegom się spodziewał. Pierwsze Allegro dla małej liczby przystępne, zyskało brawo, ale jak mi się zdaje dlatego, że trzeba się było dziwić co to jest! i niby udawać konesserów. Adagio i Rondo największy efekt sprawiło. Tu już szczerze oklaski i okrzyki dały się słyszeć. Ale co Potpouri z polskich pieśni[11], zupełnie podług mnie celu nie dopięło. Dano brawo, lecz w tem przekonaniu, że trzeba mu dać na odchodnem znać, żeśmy się nie nudzili. Kurpiński[12] zauważał tego wieczora nowe piękności w moim Koncercie; Ernemann był zupełnie kontent, a Elsner żałował, że mój fortepian głuchy i że bassowych passaży słychać nie było. Tego wieczora, o ile paradysowi i ci co w orkiestrze stali, byli zadowoleni, o tyle parter narzekał na ciche granie, i chciałbym być pod Kopciuszkiem[13], żeby słyszeć rozprawy, jakie się tam musiały toczyć o moją osobę. Dlatego to Mochnacki w Kuryerze Polskim, wychwaliwszy mię pod niebiosa, a szczególniej Adagio, na końcu radzi więcej energii. Domyśliłem się, gdzie ta energia siedzi i na drugim koncercie, nie na swoim ale na wiedeńskim grałem instrumencie. Dopiero jeszcze liczniéj jak na pierwszym zgromadzona publiczność, zadowolnioną była; dopiero oklaski, pochwały, że każda nutka jak perełka wybita i zaokrąglona; że na drugim lepiéj grałem niż na pierwszym i t. p. Kiedy mię wywoływano, krzyczano ażebym jeszcze trzeci dał koncert. Rondo Krakowiak, ogromny efekt zrobiło; cztery razy ponawiano oklaski. Kurpiński żałował żem na wiedeńskim fortepianie niegrał Fantazyi, czego się nawet nazajutrz w Kuryerze Polskim Grzymała domagał. Elsner powiedział, że po drugim koncercie dopiero mogą o mnie sądzić, lubo ja ci szczerze powiem, że wolałbym był na swoim grać. Głosem to jest jednak powszechnym, że instrument lepiéj był zastosowany do miejscowości.
Program pierwszego koncertu był tobie wiadomy[14]; drugi koncert zaczął się od Symfonii Nowakowskiego (par complaisance)[15], poczem znowu 1 Allegro z Koncertu. Następnie Bielawski, koncertmeister teatru, zagrał Waryacye Beriota,[16] ponim ja Adagio i Rondo. Drugą część, rozpocząłem Rondem krakowskiem; Meierowa śpiewała aryę Soliwy 2 opery Helena i Malwina, nareszcie improwizowałem na temat pieśni ludowéj: „W mieście dziwne obyczaje“ — co się pierwszo-piętrowym lożom bardzo podobało. Jeżeli ci mam szczerze powiedzieć, to improwizowałem nit tak jak miałem ochotę, bo to nie dla takiego świata było. Mimo to jednak dziwię się, że Adagio tak powszechny efekt zrobiło, bo gdzie się obrócę, tylko mi Adagio przypominają. Pewno masz gazety wszystkie, albo przynajmniéj główniejsze, z nich możesz miarkować że publiczność była zadowoloną. Przysłano mi do domu ogromny bukiet; ktoś wiersze na moją cześć ułożył, z tematów mojego Koncertu układają mazury i walce. Brzezina prosił o mój portret, ale już tego nie mogłem pozwolić, boby za wiele było naraz i nie mam ochoty, żeby we mnie masło obwijano, jak to się z portretem Lelewela stało.
Żądają, powszechnie, ażebym dał jeszcze jeden koncert; ale ja niechcę. Nie uwierzysz co za męka na kilka dni przed wystąpieniem. Zresztą przed świętami mam nadzieję skończyć 1 Allegro 2go Koncertu, a zatem zaczekam, aż po świętach, chociaż wiem, że i teraz jeszcze więcej mógłbym mieć słuchaczów, bo cały wielki świat mało mię słyszał. Miedzy głosami parterowemi na ostatnim koncercie wołającymi abym grał jeszcze, odezwał się jeden: „na Ratuszu!“ tak głośno, żem sam na scenie słyszał; ale wątpię, żebym go usłuchał, bo jeżeli dam, to pewno znów w teatrze. Nie idzie mi dochód, bo i w teatrze niewiele mi przyniósł, ponieważ kasyer robił co chciał, gdyż jemu się wszystko zdało. Z obu koncertów odtrąciwszy koszta, nie było 5000 złotych, lubo redaktor Kuryera Warszawskiego Dmuszewski wspomniał, że fortepianowego koncertu nie było jeszcze tak licznego jak pierwszy, a tem bardziej drugi. Lecz idzie mi o to, że w ratuszu nie z mniejszym ambarasem, niewiele większym efektem, grałbym także nie dla wszystkich.
Jeżeli kiedy, to teraz czuję, że jeszcze się ten nie urodził, coby wszystkim dogodził. Dobrzyński się na mnie kwasi, żem jego Symfonii nie wziął; pani W. się gniewała, żem jej loży nie zatrzymał i t. p.
Nie chce mi się odrywać od papieru, zwłaszcza, że mi się zdaje, żem jeszcze nic nie napisał, cobym chciał, żeby cię interesowało. Wszystko chowałem na deser, a tymczasem nie mam żadnego deseru, jak tylko uściśnienie cię najserdeczniejsze.

Warszawa 10 kwietnia 1830.
(Rocznica śmierci Emilii)[17].

Jeszcze w przeszłym tygodniu miałem ochotę pisać do ciebie, ale mi tak zeszło, iż ani wiem, gdzie się czas podział. Trzeba ci wiedzieć, że się świat nasz straszliwym sposobem rozmuzykował, nie szczędzono nawet wielkiego tygodnia. W przeszły poniedziałek był wieczór duży u Filipeusa[18], gdzie pani Sauran ładnie śpiewała duet z Semiramidy, a duet Buffo z Turka wykonany przez Solivę i Gressera, na żądanie powtórnie akompaniować musiałem. Mam już program gotowy na mający się dać wieczór u Lewickich, gdzie między innemi księże Galicyn będzie grać Kwartet Rodego; ja wykonam Sentinellę Hummla i na końcu mojego Poloneza z wiolonczellą, do którego dorobiłem Adagio na introdukcyę. Probowałem go już i ujdzie. To są nowości salonowe muzykalne; teraz przystępuję do nowości muzyczno-gazetowych, które mię nie mniéj od salonowych obchodzą tem bardziéj że na mnie wydają łaskawe wyroki: — chciałbym ci je posłać!
W jednym artykule półarkuszowym Gazety Warszawskiéj, musi być dosyć przycinków dla Elsnera, kiedy Soliva mi powiedział, że gdyby nie to, że ma elewki na wystąpieniu i boi się szukać zaczepki, samby odpisał[19]. Trudno dać ci wyobrażenie w krótkości o tem wszystkiem; żebym mógł, tobym ci gazety posłał, abyś rzecz zrozumiał należycie. Ale że mądréj głowie dość na słowie, więc ci tak lekko napomknę o co idzie.
Po moich koncertach, sypnęło się mnóstwo recenzyi: szczególniéj w Kuryerze Polskim jakkolwiek już przesadzonemi tchnęły pochwałami, jednakże jeszcze znieść takowe można było. Dziennik Urzędowy także kilka stronnic poświęcił moim panegirikom, ale między innymi w jednym ze swoich numerów, takie głupstwa mimo najlepszéj chęci poklecił, żem był w desperacyi do chwili, w któréj przeczytałem odpowiedź w Gazecie Polskiéj, najsprawiedliwiéj odejmującéj mi to, co tamten w egzageracyi przydał. Trzeba ci wiedzieć, że w tym artykule Dziennik Urzędowy utrzymuje: iż jak Mozartem Niemcy, tak Polacy mną się kiedyś szczycić będą, — nonsens bardzo jasny. Lecz co więcéj, powiada daléj: że gdybym się był dostał w ręce jakiego pedanta albo rossinisty (co jest głupiem wyrażeniem), nie byłbym nigdy tem, czem niby jestem. Jakkolwiek niczem nie jestem, przecie ma racyę, że gdybym był się od Elsnera nie uczył, który mi umiał do przekonania trafić, pewnobym mniéj jeszcze umiał jak dzisiaj umiem. Ten przycinek rossinista i wychwalanie obok Elsnera „który już (niby) ucznia wystawił“, oburzyło wiesz kogo[20], tak dalece, że w Gazecie Warszawskiéj zacząwszy niby od komedyi Przyjaciele, Fredry, a skończywszy na operze Hrabia Ory, w środku uderza na to: zkąd ma należeć się wdzięczność Elsnerowi, kiedy on z rękawa przecie uczniami sypać nie będzie i pokazał obok mnie (trzeba ci wiedzieć, że na drugim moim koncercie grano Symfonię Nowakowskiego) dodając, iż „z piasku bicza sam nawet djabeł nie ukręci!“ Elsner przed 35 laty napisał Kwartet, który ma na tytule: „dans le meilleur goût polonais“, dodatek naówczas przez edytora uczyniony z powodu Menuetu polskiego. Wyśmiewa się więc recenzya dzisiaj z tego Kwartetu, nie wymieniając jednak autora. Soliva powiada, że temi samemi wyrazami wyśmiałby się z Cecylii[21], tem bardziéj, że w tym artykule zawsze z miłością i jak najdelikatniéj o mnie mówiąc, kilka nosów mi daje i radzi, żebym się Rossiniemu przysłuchiwał, ale go nie przepisywał. Radę tę daje mi wskutek tamtego artykułu, który powiedział, że mam dużo oryginalności, czemu Gazeta Warszawska nie chce zresztą, przeczyć.
Jestem proszony po jutrze na święcone do Minasowicza[22]; będzie tam Kurpiński. Ciekawym co mi powie, bo nieuwierzysz jak on mię czule zawsze wita. Widziałem go na koncercie Leśkiewicza w środę tydzień minął. Mały Leśkiewicz bardzo dobrze gra, ale jeszcze po największéj części z łokcia. Ile mi się jednak zdaje, to lepszy z niego gracz będzie jak z Krogulskiego — zdanie, z którem się jeszcze odezwać nie śmiałem, choć już kilka razy za język ciągniony byłem[23].
Ach bryftreger! — list — od ciebie! O najdroższy, jaki ty poczciwy! Bo iż ja o tobie myślę, to niedziw. Ile widzę z twojego listu, to tylko Kuryera Warszawskiego czytałeś; jeżeli możesz, czytaj Kuryera Polskiego i nr. 91 Gazety Warszawskiéj. Twoje rady względem wieczorów, są słuszne i dla tego już kilka odmówiłem jakbym cię przeczuwał, bo nieuwierzysz jak mi stoisz na myśli przy każdym nieledwie uczynku. Niewiem czy to dla tego, żem się przy tobie czuć nauczył, ale kiedy co komponuję, radbym wiedzieć czy ci się podoba i zdaje mi się, że mój drugi Koncert E-moll, póty w mojem przekonaniu wartości mieć nie będzie, póki go ty nie usłyszysz i nie pochwalisz.
Co się tyczy trzeciego koncertu, którego tu oczekują, teraz jeszcze tem bardziéj nie dam, aż krótko przed wyjazdem. Myślę grać nowy, ten nowy jeszcze nieskończony; grałbym także Fantazyę z polskich pieśni, któréj żądają, i Waryacye tobie ofiarowane, na które czekam z niecierpliwością, albowiem już jarmark w Lipsku się rozpoczął to i Brzezina dostanie nowy transport nut.
Ten co mię na drugim koncercie szampanem koniecznie chciał częstować, ów Francuz z Petersburga co go za Fielda miano, jest to jeden z uczniów konserwatoryum paryskiego, zowie się Dunst. Dawał on koncerta w Petersburgu i wiodły mu się dobrze; — musi więc grać niepospolicie. Dziwno ci pewno, że Francuz z Petersburga i niemieckie nosi nazwisko.
A propos, do smutniejszych nowin należy ta, że Orłowski z moich tematów mazurki i galopady porobił, które atoli prosiłem żeby nie drukował.

Warszawa, 17 kwietnia 1830.

(Papy urodziny).
Jakąś ulgę czuję w nieznośnéj tęsknocie, skoro list od ciebie odbiorę. Właśnie dziś tego trzeba mi było, bom się stał nudniejszy niż kiedykolwiek. Radbym odrzucał trujące mi wesołość myśli, ale pomimo wszystkiego, rozkosz czuję z niemi się pieścić; sam niewiem czego mi brak... może po skończeniu listu spokojniejszym będę. A
Wspominasz, iż może przyjedziesz, — to mię ucieszyło, bo też i ja jeszcze na sejm zostanę. Już zapewne wiesz z gazet o otwarciu w dniu 28 b. m. sejmu, który cały miesiąc trwać będzie. Kuryer Warszawski zaanonsował przyjazd panny Sonntag. Redaktor jego Dmuszewski, zawsze ten sam; komponuje sobie rozmaite awantury i takowe drukuje. Wczoraj go spotkałem i pocieszną nowinę mi powiedział, że jakiś Sonet do mnie w Kuryerze umieści. Prosiłem go na miłość boską, aby tego głupstwa nie robił: „już wydrukowany!“, odpowiedział z uśmiechem, myśląc żem się zapewne radować powinien z zaszczytu jaki mię spotkał. Oj te przyjacielskie przysługi! Znowu będą mieli pole do szydzenia ci, którym zawiniłem. Co się tyczy mazurów z moich tematów, kupiecka chęć zysków przemogła... Już niechcę czytać co ludzie o mnie piszą, ani słuchać co gadają....
W przeszłym tygodniu zrobiłem projekt jechania do ciebie na tydzień, ale na niczem się skończyło, bo mię nagli rozpoczęta robota; trzeba komponować i pisać na gwałt. Niezawodnie, jeżeli będziesz podczas sejmu w Warszawie, trafisz na mój koncert — mam jakieś przeczucie, — a jeszcze jak mi się wyśni, zupełnie wierzyć będę. Ileż to razy biorę ja noc za dzień, a dzień za noc; ileż razy żyję we śnie a śpię w dzień, gorzej jakbym spał, bo zawsze jednakowo czuję; — a zamiast sił nabrać w tem odurzaniu, tak jakby we śnie, jeszcze się więcéj męczę i słabnę... Proszę cię kochaj mię...

Warszawa 15 maja 1830.

Dziwno ci było zapewne, że Fryc zaraz na twój list odpowiedzieć nie raczył, ale nie wiedziałem tego, o co mię się w tamtym liście pytasz, zatem musiałem się zatrzymać z odpisaniem. Dowiedz się więc moja duszo, że panna Sonntag niezawodnie w czerwcu, a może ku końcowi maja przyjeżdża do Warszawy. Już też myślę, że nie opuścisz sposobności słyszenia takiéj śpiewaczki; — jakże ja jéj za to dziękuję. Już ma być w Gdańsku, a ztamtąd do nas jedzie[24].
Na mnóstwo muzyk zabiera się tutaj. Pan Vorlitzer, pianista nadworny króla pruskiego, jest tu już od dwóch tygodni. Ładnie bardzo gra malec. Jest to żydek, a zatem z natury wielce pojętny; dobrze się wyuczył kilku rzeczy, które nam dał słyszeć. Był u mnie; jest to nawet jeszcze dziecko, ma lat 16. Jego fort są Waryacye Moschelesa na temat Marsza Aleksandra. Gra je doskonale, zdaje się że nic niepozostaje do życzenia. Dwa razy dał się słyszeć publicznie, oba razy grał te Waryacye. Jak go usłyszysz, będziesz z jego gry kontent, chociaż między nami mówiąc, jeszcze wiele mu brak na tytuł jaki nosi. Jest tu jeszcze drugi pianista, Francuz pan Standt, myślał dać koncert; był u mnie i zdecydował się odstąpić od swego zamiaru. Ale jedna z pocieszniejszych muzycznych nowości jest ta, że pan Blahetka, ojciec fortepianistki pisał do mnie z Wiednia, że przyjedzie z córką, jeżeli ja mu radzę, w czasie sejmu, dla dania koncertów. Delikatna materya. Chce mu się pieniędzy; a jeżeli przypadkiem nadzieja go omyli, miałby żal do mnie. Odpisałem zatem natychmiast, że już od dawna byłem zapytywany, czyli on tego wojażu nie przedsięweźmie i że wiele osób, a szczególniéj ze świata muzykalnego, pragnie córkę jego słyszeć. Lecz zarazem dodałem, it panna Sontag będzie, że Lipiński przyjeżdża, że jest jeden tylko teatr, w nim koszta przenoszą 100 talarów; że bale będą dawać i t. d. i t. d., żebym nie miał sobie nic do wyrzucenia. Może być że przyjedzie; jabym się cieszył, a dla jego córki wszystkobym z mojéj strony zrobił, chociażby przyszło grać na 2 fortepiany, bo nieuwierzysz ile ten Niemiec był dla mnie dobrym w Wiedniu.
Co z moją podróżą, to teraz niewiem co się stanie. Ja myślę iż czerwiec i lipiec a może i dłużéj, przesiedzę na miejscu dla wielkich upałów. Opera włoska w Wiedniu, dopiero we wrześniu rozpoczyna przedstawienia, a zatem nie ma poco się spieszyć, tem bardziéj, że Rondo do nowego Koncertu nieskończone, a do tego trzeba natchnienia; nawet się z nim nie spieszę, bo mając pierwsze Allegro i Adagio, o resztę się nietroszczę. Adagio jest w tonie E-dur; charakter jego romansowy, spokojny, melancholiczny; powinno czynić wrażenie miłego spojrzenia w miejsce, gdzie stawa tysiąc lubych przypomnień na myśli. Jest to jakieś dumanie podczas pięknéj wiosennéj nocy, oświetlonéj księżycom. Dla tego też akompanjamcnt skrzypcowy jest z surdinkami. Może to będzie źle, ale czemu się wstydzić źle pisać pomimo swéj wiedzy? Skutek dopiero błąd okaże. W tem zapewne miarkujesz właściwość moją do czynienia źle pomimo woli. Tak też pomimo woli przez oczy wlazło mi coś do serca i ciśnie, chociaż się tem lubuję i pieszczę... Może to źle...
Pisz mi więc, kiedy z pewnością będziesz w Warszawie, bo jużby mi przykrzéj było niż pierwszym razem, żebym miał bez ciebie odbyć mój koncert. Nie, ty niewiesz ile ja cię kocham niczem ci tego okazać nie mogę, a już tak dawno pragnę żebyś o tem wiedział. Ach żebym ci mógł rękę uścisnąć, cobym dał za to!...

Warszawa 5 czerwca 1830.

Straciłeś 5 koncertów panny Sonntag! Ale się jéj jeszcze nasłuchasz, jeżeli prawda że 13 przyjeżdżasz. Trzynastego wypada podobno w niedzielę: właśnie zjedziesz kiedy ja będę probować w domu pierwsze Allegro IIgo Koncertu, korzystając z niebytności panny Sonntag która mi sama ślicznemi swojemi usteczkami mówiła, że wyjeżdża do Fischbach na wezwanie króla Pruskiego, lecz wraca do nas jeszcze. Nieuwierzysz ile miałem przyjemności w poznaniu bliższem tego „posłańca boskiego“ jak ją tu słusznie niektórzy zapaleńcy tutejsi nazywają. Książe Antoni Radziwiłł prezentował mnie jéj, za co serdecznie wdzięczny mu jestem. Przez ten jednakże tygodniowy jéj pobyt u nas nie bardzo korzystałem z mojéj znajomości, ponieważ widziałem jak umęczoną zawsze była dziwnie nudnemi wizytami senatorów, kasztelanów, wojewodów, ministrów, generałów i adjutantów, którzy na to tam siedzieli, by jéj w ślepki patrzeć i o pogodzie rozmawiać. Ona ich wszystkich jak najgrzeczniéj przyjmuje, bo jest tak dobrą z duszy, że nie mogłaby być niegrzeczną. Wczoraj jednakże, ażeby na próbę do teatru pojechać, musiała się aż zamknąć w pokoju dla włożenia kapelusza na głowę, gdyż lokaj w przedpokoju nie mógł sobie dać rady z meldowaniem. Nie byłbym u niéj ani razu, ale żądała mię widzieć z powodu jednego śpiewu, który jéj Radziwiłł aranżował, a mnie polecił do napisania. Są to waryacye na Dumkę ukraińską; temat i zakończenie ładne, lecz środek nie podoba mi się (ani też pannie Sonntag); zmieniłem go cokolwiek, ale zawsze nie tęgo wygląda. Kontent jestem że po dzisiejszym koncercie wyjeżdża, ponieważ kłopot mi z głowy spadnie, a tymczasem może Radziwiłł na koniec sejmu nadjedzie i zrenonsuje od swoich waryacyi.
Panna Sonntag nie jest piękną, ale miłą do najwyższego stopnia. Czaruje wszystkich swoim głosem który nie bardzo jest wielkim, lecz nadzwyczajnie wyrobionym. Jéj diminuenda są non plus ultra; jéj portamenta śliczne: gammy, szczególniéj chromatyczne do góry — przepyszne. Śpiewała nam Mercadantego aryę bardzo, bardzo, bardzo, ładnie; Waryacye Rodego, mianowicie ruladową ostatnią, przedobrze. Waryacye na temata szwajcarskie tak się podobały, że wywołana, na podziękowanie zamiast wielkich dygów, jeszcze raz je zaśpiewała. Jest to dobroć uosobiona. Wczoraj z waryacyą ostatnią Rodego toż samo było. Śpiewała nam Cavatiny z Cyrulika i ze Sroki; możesz się domyśleć różnicy od wszystkiego co się dotąd słyszało. Śpiewała także aryę z Freischütza, nadcudnie. Byłem też raz a niéj, kiedy przyszedł Soliva z pannami Gładkowską i Wołków; wykonały przed nią Duet jego kompozycyi co to w nim „barbara sorte“ na końcu, zapewne sobie przypominasz? Mówiła mi panna Sonntag, że ich głosy są piękne lecz przekrzyczane; że metodę mają dobrą, ale trzeba żeby innym sposobem głos wydobywały, jeżeli niechcą go zupełnie po dwóch latach takiéj nauki stracić. W oczy przy mnie powiedziała Wołkównie, iż ma wiele łatwości, wiele gustu lecz „une voix trop aigue“. Prosiła je bardzo żeby częściéj u niéj bywały, obiecując im ile możności pokazać swoje sposoby śpiewania. Jest to grzeczność nie pospolita; — jest to kokieterya do tego stopnia posunięta, że zupełnie już w naturalność przechodzi. Bo niemożna przypuszczać, aby człowiek mógł zostać tak naturalnym nieznając wszystkich resursów kokieteryi.
W rannym negliżu, panna Sonntag jest milion razy ładniejszą i przyjemniejszą jak w sukni galowéj w wieczór, chociaż ci co ją rano nie widzieli, przepadają za nią. Jak wróci, będzie dawać koncerta aż do 22go. poczem myśli się udać, jak to z jéj ust wiem, do Petersburga. Spiesz więc, przyjeżdżaj, żebyś więcéj nie stracił nad tych 5 koncertów które już dała. Mówią bardzo, że Pasta przyjeżdża; mają razem śpiewać! Jest tu też nijaka panna Belleville francuzka, bardzo ładnie gra na fortepianie, nadzwyczaj lekko, elegancko, dziesięć razy lepiéj od Worlitzera; w przyszłą środę daje koncert. Znajdowała się u dworcu na tym sławnym wieczorze muzykalnym, na którym śpiewała panna Sonntag; tak więc dwie panny popisywały się. Grał tam także Worlitrer, ale nie bardzo się podobał, co wiem od Kurpińskiego, który u dworu pannie Sonntag akompanjował. Dziwili się ludzie czemu ja nie grałem, — ale ja się nie dziwiłem...
Lecz jeszcze trochę o pannie Sonntag.
Ma ona niektóre broderye zupełnie w nowym rodzaju, któremi ogromne robi wrażenie, nie takie jednak jak Paganini. Może to dla tego, że rodzaj mniejszy. Zdaje ci się, iż ona chucha na parter jakąś wonią z najświeższych kwiatów i pieści rozkoszami głosu, głaszcze, lecz rzadko wzrusza do płaczu. Radziwiłł powiedział jednakże, iż Desdemony scenę ostatnią w Otellu tak gra i śpiewa, że nikt się od łez wstrzymać nie może. Właśnie jej o tem mówiłem czyby nie chciała téj sceny nam w kostiumie zaśpiewać (ma być przytem doskonałą aktorką); odpowiedziała mi, że prawda, widziała często łzy w oczach spektatorów, ale ją męczy granie na scenie i dała sobie słowo jak najrzadniéj w rolach występować.
Przyjedź tylko wytchnąć po wiejskich mozołach; panna Sonntag ci zaśpiewa, a odżyjesz, nabierzesz nowych sił do zatrudnień twoich. Jaka szkoda że zamiast listu, sam się do ciebie posłać nie mogę...
Panna Belleville grała w Wiedniu moje drukowane Waryacye i jednę nawet umie na pamięć. Panna Sonntag dzisiaj coś z Semiramidy śpiewa. Jej koncerta są krótkie, zwykle 4 razy występuje; między tem nikt nie gra prócz orkiestry i istotnie, potrzeba odpoczynku po jej śpiewie, tak silne robi wrażenie, tak zajmuje...

Warszawa 21 sierpnia 1830.

Drugi to list mój, co do ciebie piszę. Nie wierzysz, powiesz, że Fryc łże? ale tą razą mówi prawdę szczerą.
Szczęśliwie wróciwszy od was do Warszawy, zaraz pisałem do ciebie, lecz ponieważ Rodzice byli w Żelazowej Woli, u hr. Skarbków, więc bardzo naturalnie, że i ja napisawszy list, pojechałem do nich, zapomniawszy oddać go na pocztę. Z powrotem do domu, zastałem list szczęśliwie leżący na tem samem miejscu, gdziem go odjeżdżając zostawił. Nie ma jednak złego, coby na dobre nie wyszło, może w liście dzisiejszym nie będę ci tyle wymyślać ile w poprzednim, gdym świeżo wróciwszy od ciebie, miał ciągle na oczach obraz twego wiejskiego życia. Szczerze ci powiem, że mi niezmiernie przyjemnie o tem wspominać; jakąś tęsknotę zostawiły mi twoje pola; ta brzoza płacząca nie może mi wyjść z pamięci. Owa Arbaleta! Oj, pamiętam ja tę Arbaletę, coś ty mię za nią namęczył, za wszystkie grzechyby wystarczyło. Ale trzeba ci zdać sprawę z upłynionego czasu, trzeba ci donieść kiedy niezawodnie wyjeżdżam.
Najprzód zajęła mnie mocno Agnese opera Paëra, bo w niej wystąpiła po raz pierwszy Gładkowska. Lepiej jest ona na scenie jak w sali. Nie mówię o grze tragicznej wybornej, bo niema co powiedzieć; co się zaś śpiewu tyczy, żeby nie te fis i g u góry, nie trzebaby nam w tym rodzaju nic lepszego. Jak frazuje tobyś się rozkoszował; cieniuje głosem przecudnie, a chociaż z początku głos jej się trząsł ze wzruszenia, jednak później bardzo śmiało śpiewała. Opera była skróconą; może dlatego nieznalazłem w niej błędu nudzącej długości. Romans, który w drugim akcie przy harfie śpiewa Gładkowska, bardzo ładnie wykonała. Byłem zadowolony. Na końcu ją przywołano i rzęsistemi okryto oklaskami[25]. Od dziś za za tydzień, panna Wołków wystąpi w roli Fiorilli w Turku we Włoszech, Rossiniego. Śpiewaczka ta lepiej się zapewne podoba publiczności[26]. Trzeba ci wiedzieć, że opera Agnes, strasznie ma wielu antagonistów, którzy nie wiedzą sami dlaczego ganią muzykę. Nie przeczę, iż Soliva mógł był wybrać coś lepszego dla Gładkowskiej. Westalka możeby jej więcej szczęścia przyniosła; ale i to jest ładne, muzyka ma wiele rzadkich piękności i przez debiutantkę wybornie zostały oddane.
Ja co robię? Na przyszły miesiąc dnia X wyjeżdżam; wprzód jednakże muszę mój Koncert sprobować, bo już Rondo skończone...

Warszawa, 31 sierpnia 1830.

Już też potrzeba było twego listu; katar straciłem odebrawszy go. Oby moje listy takie zbawienne skutki wywierać mogły!

 Siedzę dotąd w Warszawie, a jak cię kocham, nic mię za granicę kraju nie ciągnie, możesz mi wierzyć, że w przyszłym miesiącu wyjadę, a wyjadę dla zadosyć uczynienia memu powołaniu i rozsądkowi, który musi być bardzo mały, kiedy niema dosyć siły na zmszczenie wszystkiego innego w mej głowie!

W tym tygodniu jeszcze mam cały Koncert F-moll z kwartetem probować, dlatego aby się z nim oswoić, porozumieć, bez czego Elsner powiada, próba z orkiestrą nie przyszłaby od razu do ładu. Trio probowałem w przeszłą niedzielę; nie wiem, może dlatego, żem go dawno nie słyszał, alem był dosyć kontent z siebie (szczęśliwy człowiek powiesz nieprawda?). Tylko mi jeden koncept przyszedł do głowy: żeby zamiast skrzypców użyć altówki, albowiem u skrzypców kwinta najwięcej rezonuje, a w mojem Triu najmniej się na niej gra. Altówka więc będzie mocniejszą przeciwko wiolonczelli, która jest we właściwej sobie sferze pisana. I to do druku gotowe. Tyle o mnie; teraz o drugich muzykantach.
Soliwa przeszłej soboty wypuścił na scenę pannę Wołków, która swoją naturalną gracyą, kokieteryą, ładną grą, a ładniejszemi jeszcze oczkami i ząbkami, wszystkie fotele i parter oczarowała. Tak byia piękną, jak żadna z naszych aktorek, ale w 1 akcie głosu jej poznać nie mogłem od wzruszenia. Grała jednakże tak wybornie, że niktby nie uwierzył, iż to debiutantka. Pomimo ogromnych oklasków i krzyku tak się zlękła, żem ją dopiero w 2 akcie poznał w aryi, odśpiewanej jeszcze nie tak dobrze jak było na próbie i na drugiej onegdajszej reprezentacyi. Co się tyczy śpiewu, Gładkowska jest bez porównania wyżej i widząc Wołkównę na scenie, nie spodziewałem się nawet takiej różnicy. Z Ernemannem zdecydowaliśmy, że nie będzie z niej drugiej Gładkowskiej, o się tyczy czystości intonacyi i wyższego uczucia na scenie. Wołkównie czasami zdarza się spudłować, gdy tamta występując dwa razy w Agnes, ani jednej nutki wątpliwie nie wzięła. Widząc ją onegdaj, twoje komplimenta odczytałem, za co bardzo ci podziękować kazała.
Przyjęcie Wołkówny było świetniejsze, aniżeli przyjęcie Gładkowskiej, co musi Włocha obchodzić, bo mi wczoraj powiedział, iż nie życzy sobie, aby się Wołkówna lepiej od tamtej podobała, ale widzi, że tak było. To jednakże w znacznej części przypisać należy operze Rossiniego, którego muzyka na naszej publiczności oczarowanej jeszcze do tego urodą młodej dziewczyny, większe czyni wrażenie od wszelkich żalów nieszczęśliwej córki i czułych uniesień Paëra. Gładkowska ma wkrótce w Sroce Złodziej wystąpić; to wkrótce, pewno już wtenczas nastąpi, kiedy ja za rogatkami będę! Ty może wówczas znajdziesz się w Warszawie, to powiesz twoje zdanie. Trzecia jej rola ma być w Westalce...

Warszawa, podobno 4 września 1830.

Powiadam ci, że już mię szały napadają mocniejsze zwykle. Jeszcze siedzę, — nie mam dosyć sił do wybrania dnia na wyjazd. Myślę, że opuszczam Warszawę po to, żebym nigdy już nie wrócił do domu; myślę, że jadę umrzeć; — a jak to przykro musi być umierać gdzieindziej, pomiędzy obcymi! Jak mi to okropnie będzie widzieć zamiast rodziny, zimnego doktora albo najętego sługę przy łożu śmiertelnem! Wierzaj mi, że nieraz poszedłbym szukać przy tobie spokojności; lecz ponieważ to być nie może, wychodzę z domu, idę na ulicę, tęsknię i wracam do domu, po co? — po to, żeby znowu tęsknić!...
Jeszcze nie probowałem Koncertu; jakkolwiekbądź, przed świętym Michałem porzucę wszystkie moje skarby i będę w Wiedniu skazany na wieczne wzdychania. Co to jest, gdy serce obałamucone? Ty, co tak dobrze znasz siłę jego, wytłomacz mi, czemu się to człowiekowi zdaje, iż dzień jutrzejszy lepszym będzie od dzisiejszego? Nie bądź głupim! — to cała odpowiedź, na jaką się zdobyć mogę; — jeżeli masz inną, przyślej mi...
Moje zamiary względem zimy są takie, że w Wiedniu zabawię dwa miesiące, a potem jadę do Włoch, choćby do lata siedzieć w Medyolanie.
Soliva ciągle dyryguje operami, w których jego elewki występują. Powoli, zobaczysz, iż wysadzi z siodła Kurpińskiego; już ma jedną nogę w strzemieniu, a popiera go wąsaty kawalerzysta[27].
Dziś na niczem kończę list; jeszcze gorzej jak na niczem, bo już na tem com napisał, a to z przyczyny, że wpół do 12tej, a ja nieubrany siedzę i piszę, gdy tymczasem Mariolka na mnie czeka, potem do C. na objad, później u Magnuszewskiego być obiecałem. Nie miałbym więc czasu powrócić przed czwartą do domu dla dokończenia tej ćwiartki aż do dołu... nad jej próżnością boleję.... Egzaltować się w dzisiejszym dniu nie powinienem, bo czuję, jakbym się puścił, Mariolkaby mię nie widziała, a ja lubię i drugim poczciwym ludziom zrobić przyjemność, jeżeli przekonany jestem o ich życzliwości. Jeszcze nie byłem u niej po powrocie, a przyznam ci się, że nieraz przyczynę smutku mego na nią zwalę i tym sposobem zdaje mi się, że ludzie wierzą i — spokojny jestem po wierzchu[28]. Ojciec się rozśmieje, coby może, gdyby wszystko wiedział, zapłakał; i ja się rozśmieję, ale tylko powierzchownie, podczas gdy w sercu....
Pojadę kochanie do Włoch; od dziś za miesiąc z Warszawy listu mieć nie będziesz; dopóty, dopóki się nie zobaczymy, niczego się odemnie nie dowiesz. Duby, androny, to jedno co potrafię, ale ruszyć się z Warszawy!... I tobie tak będzie.... doczekasz się przecie tego!....
Niezawsze człowiek szczęśliwy; może tylko kilka chwil w życiu przeznaczonych mu jest, więc czemuż odrywać się jeszcze od tych złudzeń, które i tak długo trwać nie mogą? Jak za najświętszą rzecz uważam związki towarzyskie z jednej strony, tak z drugiej utrzymuję, że to dyabelski wynalazek i lepiejby było żeby ludzie... ale dosyć już tego... Czas leci, muszę się iść umywać... nie całuj mię teraz... Ale ty, chociażbym się bizantyńskiemi olejkami wysmarował, nie pocałowałbyś mię, gdybym ja ciebie magnetycznym sposobem do tego nie przymusił. Jest jakaś siła w naturze tajemna... Bywaj zdrów!

Warszawa 18 września 1830.

Nie wiem dla jakich przyczyn siedzę, ale mi dobrze; ojciec i matka z tego kontenci.
Probowałem zeszłéj środy mój Koncert z kwartetem; kontent byłem ale nie bardzo. Ludzie mówią, że Finał najładniejszy (bo najzrozumialszy). Jak się wyda z orkiestrą, napiszę ci w przyszłym tygodniu, bo w tę środę go sprobuję. Jutro jeszcze raz z kwartetem próbę chcę zrobić. Potem jadę, ale dokąd? Kiedy jakoś nigdzie mię nic nie ciągnie. W Warszawie jednak siedzieć nie myślę; jeżeli masz jakie podejrzenie iż mię tu coś serdecznego trzyma, toś w błędzie jak wielu ludzi. Zaręczam ci, że umiałbym być wyższym nad wszystko tam, gdzie idzie o moje ja i gdybym był rozkochanym, parę lat dłużéjbym potrafił ukryć nędzne i niedołężne zapały.
Nie chciałbym z tobą razem jechać. Nie zmyślam, ale jak cię kocham, tak zginęłaby ta chwila przyjemniejsza nad tysiące dni jednostajnie razem spędzonych, wktóréj byśmy się pierwszy raz za granicą uścisnęli. Jużbym nie mógł cię oczekiwać, nie mógł gadać jak się to mówi wtenczas, kiedy ukontentowanie zamknie przystęp wszystkim innym wymuszonym wyrazom, a serce jedno z drugiem jakimś boskim rozmawia językiem. Wtedy możebym nie wytrzymał i wygadałbym co mi się zawsze śni, co mam wszędzie przed oczyma, co nieustannie słyszę, co mi najwięcéj w świecie przyjemności sprawia i najwięcéj zasmuca!...
Zacząłem Poloneza z orkiestrą, ale dopiero go czuję; kiedy wyjdzie na świat? nie wiem. Gazeta wiedeńaka piękną recenzyę o moich Waryacyach napisała. Krótko ale tak bujno, wysoko, głęboko a przytem filozoficznie, że tłomaczyć tego nie można. Kończy, że te Waryacye prócz ozdób zewnętrznych, mają wewnętrzna zaletę, która zawsze zostanie. Niemiec mi kompliment napisał; jak go zobaczę to mu pięknie podziękuję. Jednakże niema nic przesadzonego i tak jest, jak ja sobie życzę, bo mi i tu samodzielność przyznaje. Żeby nie tobie, tobym się tak nierozwodził nad sobą, ale że ty mię obchodzisz, a ja bym chciał ciebie obchodzić, więc się zachwalam, jak to kupcy przy towarach zwykli czynić.
Dziś dają poraz pierwszy nowy balet Orłowskiego z ogromnemi machinami; rozpowiadają awantury o zaletach tego baletu[29]. Wczoraj byłem u grubego C. na imieninach; grałem Kwintet Spohra na fortepian, klarnet, fagot, waltornię i flet. Prześliczny, ale strasznie nie w palce. Wszystko co Spohr chciał wybitniejszego na fortepian napisać, jest niezmiernie trudnem i nie można często palców dobrać[30]. Ten Kwintet miał być granym o godzinie 7éj, a zaczęliśmy go o 11téj. Dziwisz się żem nie zasnął? A kiedy taka ładna panna tam była, co mi mój ideał bardzo przypominała. Wystaw sobie, do 3éj po północy siedziałem tam...
Już miałem od dziś za tydzień ruszyć dyliżansem krakowskim do Wiednia, alem dał pokój; wiem iż mię masz za zupełnie wyperswadowanego w tym względzie. Proszę cię tylko, bądź przekonany że i ja o mojem dobru także myślę a jak cię kocham, wszystko dla ludzi poświęcę. Dla ludzi! — to jest dla oka ludzkiego, żeby opinia publiczna która wiele u nas znaczy, nie przyczyniała się do mojego nieszczęścia, nigdy wewnętrznego, tylko powierzchownego; albowiem ludzie nazywają nieszczęściem dziurawy surdut, kapelusz wytarty i tym podobne rzeczy. Jak nie będę miał co jeść, musisz mię do Poturzyna za pisarka przyjąć; będę tam koło stajni mieszkać tak dobrze przy tobie, jak tego roku w samym dworze. Byle mi zdrowie służyło, pracować cale życie pragnę. Zastanawiałem się parę razy nad tem, czy ja istotnie jestem leniwy; czy też ja więcéj pracować powinienem? Bez żartów, przekonałem się, że jeszcze nie jestem z tych ostatnich wałkoniów, że potrafię pracować kiedy potrzeba przymusi i to jeszcze drugie tyle co dziś. Przyznasz, iż nie mogę się lepiéj przed tobą okazać, jak uniewinniając się. Darmo, ja wiem że cię kocham; chciałbym żebyś ty mię także ciągle i coraz więcéj kochał, więc dla tego bazgrzę tyle. Często kto sobie chce polepszyć, pogorsza. Ale ja myślę, że ja u ciebie niczem sobie ani polepszyć ani pogorszyć nie potrafię. Sympatya jaką mam dla ciebie, zmusza nadnaturalnemi środkami serce twoje do uczucia podobnejże sympatyi. Ty nie jesteś panem tego co myślisz, ale ja jestem panem myśli mojej i nie dam się jéj porzucić, tak jak się dają opuszczać drzewa téj zieleni, co im cechę wesołości i życia nadaje... I w zimie nawet będzie u mnie zielono. Zielono w głowie; ale dalibóg zato w sercu największy upał, więc nie ma się czemu dziwić że taka wegetacya!... Dosyć... Twój na zawsze...
Teraz dopiero widzę żem coś nadto naplótł andronów. Widać że jeszcze wczorajsza imaginacya działa, żem się nie wyspał, żem się może męczył, bom dużo tańczył mazura...
Twoje listy chowam razem z wstążeczką. Cieszy mię że dwie martwe rzeczy, listy i wstążeczka, mogą się z sobą znosić: Bo chociaż się znają, to czują że z najdroższych mi rąk pochodzą.

Warszawa 22 września 1830.

Przez okazyę łatwiéj ci mogę wytłomaczyć dla czego jeszcze siedzę. Ojciec istotnie nie życzył sobie mojego przed paru tygodniami wyjazdu, a to z powodu zaburzeń jakie w całych Niemczech panują jak to: w prowincyach nadreńskich, Darmsztadzie, Brunświku, Kasselu i Saksonii, gdzie już także nowy król zasiadł na tronie. Słychać było u nas, że i w Wiedniu parę tysięcy ludzi zaczęło się, dąsać z powodu mąki. Co chciano od mąki, nie wiem, ale że coś chciano, to pewna. W Tyrolu także niespokojnie. Włochy wrą jak w ukropie i lada moment oczekują wszyscy jakich ważnych z tamtąd wiadomości. Jeszczem się nie starał o paszport, ale ludzie utrzymują, że go niedostanę tylko do Austryi i Pruss: o Włoszech i Francyi ani myśleć. I to wiem, iż kilku już osobom zupełnie paszportów odmówiono, coby mię jednak spotkać nie powinno. Wyjadę więc pewno w przeciągu kilku tygodni przez Kraków do Wiednia, bo tam znowu sobie odświeżyli pamięć o mnie, co zatem trzeba z tego korzystać.
Wczoraj był u mnie P., jutro bardzo rano wyjeżdża, a ponieważ ja dziś probuję mój drugi Koncert z kompletną orkiestrą prócz trąb i kotłów, więc żeby tobie przyjemność zrobić, zaprosiłem go na próbę; niechże ci opowie jak i co było. Wiem iż najmniejsze w tym względzie szczegóły interessują cię. Żałuję iż ciebie tu niema; będą i Kurpiński i Soliva i cały najlepszy świat muzykalny. Lecz tym wszystkim panom wyjąwszy jednego Elsnera, nie bardzo ja wierzę. Ciekawy jestem jak się patrzeć będzie kapellmeister na Włocha, Czapek na Kesslera, Filipeus na Dobrzyńskiego, Molsdorf na Kaczyńskiego, Ledoux na Sołtyka i wreszcie pan P. na nas wszystkich[31] Nie było przykładu żeby tych panów wszystkich razem zgromadzonych widziano; mnie jednemu się to uda zrobić i ja to robię dla osobliwości!
Szkoda że w taki dzień wypadło mi pisać, w którym myśli do kupy zebrać nie mogę. Jak się nad sobą zastanowię, tak mi się żal robi że jakoś przytomność umysłu często tracę. Jeżeli coś mam przed oczyma co mię zajmuje, mogą mię i konie roztratować. O mało nie miałem tego przypadku onegdaj na ulicy. Uderzony jednem niespodzianem ideału mojego spojrzeniem w kościele, właśnie w chwili jakiegoś lubego odrętwienia, natychmiast wybiegłem na ulicę i z kwadrans nie wiedziałem co się zemną stało. Taki czasem waryat się ze mnie robi że aż strach!
Chciałbym tobie posłać kilka bezdusznych rzeczy, które świeżo skomponowałem, lecz nie wiem, czy dziś będę miał czas przepisać.
Za dzisiejszy list serdecznie cię przepraszam, ale innego mieć nie możesz. Muszę jeszcze lecieć do Elsnera, aby się zapewnić o jego na próbie bytności, postarać się o pulpity i o surdinki dla orkiestry, o których wczoraj na śmierć zapomniałem; bez nich albowiem Adagio upadłoby zupełnie. I tak sądzę, iż powodzenie jego, o ile mi się zdaje, nie będzie zbyt wielkie. Rondo efektowe, pierwsze Allegro mocne. O przeklęta miłości własna! Ale jeżeli komu, to tobie egoisto winien jestem zarozumiałość o sobie: kto z kim przestaje, takim się staje. Jeszcze w jednem cię naśladuję, to jest: w prędkiem decydowaniu się... lecz mam szczerą chęć po cichu, nie mówiąc nic nikomu, zdecydować się wyjechać od soboty za tydzień, bez pardonu, mimo lamentów, płaczu, narzekania i padania mi do nóg. Nuty w tłomok, wstążeczka na sercu, dusza na ramieniu i w dyliżans. Łzy jak groch padać będą ze wszech stron, wzdłuż i wszerz miasta, od Kopernika do Zdrojów, od Banku do kolumny króla Zygmunta. A ja jak kamień zimny i nieczuły, śmiać się będę z biednych ludzi, co mię tak czule żegnać będą... Słowa posiłkowego za często używam, ale to dziś tylko; bo żeby nie to, iż ty daleko, daleko, het gdzieś za Hrubieszowem, to byłbym ci kazał przyjechać, a wiem, że lubiłbyś (choć za pokutę za inne twoje grzechy), drugim ludziom pociechę przynieść, choćbyś ich nawet nie cierpiał...

Warszawa 5 października 1830.

Twojego listu trzeba mi było, abym mógł się trochę uspokoić. Nie uwierzysz, jak mię tu już wszystko niecierpliwi, nudzi, z powodu przeklętego bałamuctwa, na które nic poradzić nie mogę!..
Po próbie orkiestrowej mojego 2go Koncertu, stanęła decyzya, żeby go publicznie grać i w przyszły poniedziałek, to jest 11 tego miesiąca występuję z nim w teatrze. Jak z jednej strony nierad jestem temu, tak z drugiej ciekawym ogólnego efektu. Myślę, że Rondo na wszystkich zrobi dobre wrażenie. Na to bowiem Rondo powiedział do mnie Soliva: „il vous fait beaucoup d’honneur“. Kurpiński o oryginalności, Elsner o rytmie prawił. Żeby jednakże (ponieważ mogę złożyć co się zowie piękny wieczór) nie było owych nieszczęśliwych klarnetów albo fagotów między fortepianem, więc w pierwszej części Gładkowska, w drugiej Wołkówna śpiewać będą. Na uwerturę nie dam ani Leszka ani Lodoiski zwykle grywanych, ale Wilhelma Tella. Com miał biedy, nim te panny pozwolenie uzyskały śpiewania, nie uwierzysz. Włoch najchętniej pozwolił, ale wyżej kazali mi się udać aż do ministra Mostowskiego, który najchętniej (bo mu to wszystko jedno) pozwolił[32]. Co będą śpiewać, jeszcze nie wiem, to tylko mi mówił Soliva, że chóry potrzebne do jednej aryyi.
Najdalej w tydzień po koncercie, nie ma mię już w Warszawie. Już kuferek do drogi kupiony, cała wyprawa gotowa, partycye poprawione, chustki do nosa obrębione, nowe spodnie przymierzone i t. d. i t. d. Tylko się żegnać... a to najprzykrzejsze!..

Warszawa 12 października 1830.

Kochany mój! — Wczoraj koncert udał się, — pospieszam z tem doniesieniem. Powiadam aspanu, żem się wcale a wcale nie bał, a grałem tak, jak kiedy sam jestem. Dobrze było. Sala pełna. Goernera Symfnia zaczęła; potem moja mość wykonała 1 Allegro E-moll Koncertu, które jak z płatka wywinąłem na Streicherowskim fortepianie. Brawa były huczne. Soliva kontent; dyrygował z powodu swojej Aryi z chórem, którą panna Wołków ubrana niebiesko i wyglądająca jak aniołek, odśpiewała. Po tej Aryi Adagio i Rondo nastąpiło, poczem pauza między pierwszą a drugą częścią.
Gdy wrócono z bufetu i poschodzono ze sceny, gdzie wielu przybyło dla zdania mi korzystnego raportu o sprawionym efekcie, zaczęła się 2 część od Uwertury z Wilhelma Tella. Soliva doskonale nią dyrygował i wielkie zrobiła wrażenie. Istotnie, tą razą Włoch tyle dla mnie grzeczności okazał, że trudno mu nie być wdzięcznym. Dyrygował potem Aryą panny Gładkowskiej, biało z różami na głowie, do twarzy prześlicznie ubranej, która odśpiewała Cavatinę z la Donna del Lago z recitatiwem, tak jak (prócz aryi w Agnes) nic jeszcze nie śpiewała. Znasz to: „O! quante lagrime per te versai“. Powiedziała „tutto detesto“ aż do h dolnego tak, że Zieliński utrzymywał, że to jedno h tysiąc dukatów warte! Po odprowadzeniu panny ze sceny, wziąłem się do odegrania Potpourri z polskich pieśni. Tą razą i ja się zrozumiałem i orkiestra się zrozumiała i parter się poznał. Teraz dopiero ostatni Mazur wzbudził duże brawo, po którym (zwyczajna facecya), wywołano mię i — ani razu nie syknięto; a ja miałem czas cztery razy się ukłonić, ale już po ludzku, bo mię Brandt nauczył. Gdyby był Soliva nie wziął moich partytur do domu, nie przejrzał i nie dyrygował tak, że nie mogłem lecieć na złamanie karku, nie wiem, jakby wczoraj było. Ale tak nas umiał zawsze wszystkich utrzymać w karbach, że nigdy, powiadam ci, jeszcze nigdy z orkiestrą tak mi się spokojnie grać nie zdarzyło. Fortepian bardzo się miał podobać, a panna Wołków jeszcze bardziej!
Ja już o niczem nie myślę, tylko o pakowaniu rzeczy; w sobotę albo we środę ruszam w świat!...
Twój
Fryderyk“.
Tak ten ostatni koncert, jako i dwa poprzednie, stał się powodem do gorących i pochlebnych dla Chopina w dziennikach ówczesnych warszawskich artykułów. Porównywano go z najznakomitszymi europejskimi wirtuozami, przepowiadano mu przyszłość najświetniejszą i mówiono: „że Polska szczycić się kiedyś będzie jednym z największych wykonawców i kompozytorów w Europie“ i t. p. i t. p.
Nadszedł nareszcie smutny i w życiu młodego artysty stanowczy dzień rozstania; miał opuścić na długo wszystko, co najmocniej kochał: kraj, rodzinę, przyjaciół i tę, dla której zapłonął idealną miłością! Dnia 2 listopada, okryty błogosławieństwy ojca i matki, łzami i czułemi uściskami wielbiących go sióstr, wyjechał z Warszawy na Kalisz, gdzie miał się połączyć z Tytusem Woyciechowskim, który na wielką radość Fryderyka, zdecydował się w ostatniej chwili, odbyć z nim wspólnie tę podróż za granicę. Liczne grono przyjaciół, z szanownym Elsnerem na czele, oczekiwało go już w Woli, gdzie koledzy w sztuce i uczniowie Konserwatoryum, wykonali na pożegnanie Kantatę, umyślnie w tym celu przez Dmuszewakiego i Elsnera napisaną; oto jej treść:

Zrodzony w polskiej krainie,
Niech twój talent wszędzie słynie.
A gdy będziesz nad Dunajem,
Spreją, Tybrem lub Sekwaną,
Niechaj polskim obyczajem,
Ogłaszanemi zostaną,
Przez twe zajmujące tony,
Co umila nasze strony,
Mazur i Krakowiak luby.
Ztąd szukaj zaszczytu, chluby,
Nagrody, talentu, trudów,
Że głosząc pieśń naszych ludow,
Jako ich współziomek prawy,
Przydasz wieniec do ich sławy.

CHÓR.

Choć opuszczasz nasze kraje,
Lecz serce twoje w pośród nas zostaje;
Pamięć twego talentu istnieć u nas będzie,
Życzymy ci serdecznie pomyślności wszędzie.


W czasie biesiady wyprawionej na cześć odjeżdżającego, wręczono Fryderykowi puhar srebrny z odpowiednim napisem, napełniony rodzinną ziemią. Na widok tej pięknej symbolicznej pamiątki, łzy zrosiły oblicze jego.
Uścisnąwszy po raz ostatni dłonie przyjaciół, Fryderyk puścił się w świat daleki!




  1. Wyjątki z dzieła Liszta, podajemy w tłomaczeniu Felicyana Faleńskiego.
  2. Pod tym tytułem wydawał Haslinger w Wiedniu dzieła znakomitszych fortepianistów.
  3. Pechwell Antoanetta, zamężna Pesadori, ur. 6 marca 1799, um. 20 września 1834, już w 10 roku życia występując w koncertach z grą na fortepianie, doznawała świetnego przyjęcia. Wykształcona wszechstronnie, była później ozdobą towarzyskiego i artystycznego świata w Dreznie.
  4. Adagio z Koncertu E-moll, Op. 11.
  5. Właściciel księgarni i składu nut w Warszawie.
  6. Wyrażenie to, widocznie stosuje się do ks. Radziwiłła, który zapraszając Fryderyka do Berlina, miał zdawało się, zamiar dopomódz mu materyalnie do odbycia w celach naukowych podróży.
  7. Listy te, na dwa lata przed śmiercią swoją przypadłą 25 marca 1879 roku, udzielił nam uprzejmie sam Tytus Woyciechowski. Ze czcią prawdziwie religijną przechowywał on te pamiątki mające dla niego podwójną wartość: jako spuścizna po najdroższym, najserdeczniejszym przyjacielu i po genialnym artyście.
  8. Duszek Jan Ludwik, urodzony 1761 roku w Czesławie w Czechach, znakomity fortepianista i kompozytor, był nauczycielem ks. Ludwika. Ferdynanda Pruskiego. Książe zginął w bitwie pod Saalfeldem 1806 roku.
  9. Mimowolnie przychodzi na myśl orkiestra umieszczona niewidzialne przez Wagnera w Bayreucie 1876 r., podczas wykonywania cyklu Nibelungów. Tak, tak: „Originnl, fahr’hin in deiner Pracht.“ (Goethe, Faust II część).
  10. Polonez ten wyszedł w zbiorze dzieł pośmiertnych Chopina jako Opus 7l.
  11. Grande Fantaisie sur des airs polonais, Op. 13.
  12. Kurpiński Karol, dyrektor opery polskiéj i kompozytor wielu oper narodowych ur. 1785 um. 1857 w Warszawie.
  13. Pod Kopciuszkiem była kawiarnia, w któréj zwykle przesiadywali literaci.
  14. Koncert ten odbył się w teatrze dnia 17 marca 1830 roku; program jego był następujący:
    Część pierwsza.
    1. Uwertura Elsnera z opery Leszek Biały.
    2. Allegro z Koncertu F-mol, skomponowane i wykonane na fortepianie przez Chopina.
    3. Divertissement na waltornię, komponowane i wykonane przez Goernera.
    4. Adagio i Rondo z koncertu F-moll, skomp. i wyk. przez Chopina.
    Część druga.
    1. Uwertura Kurpińskiego z opery Cecylia Piaseczyńska.
    2. Waryacye Paera, odśpiewane przez panią Meierowę.
    3. Pot-pourri z pieśni polskich, kompozycyi Chopina i przez tegoż wykonane.
  15. Nowakowski Józef, fortepianista i kompozytor; kolega studjów muzycznych Chopina, ur. 1800, zmarł w Warszawie 1865 r.
  16. Bielawski Józef, dzielny bardzo skrzypek, professor Konserwatoryum, zakończył życie w 1837 r.
  17. Najmłodszéj siostry Fryderyka.
  18. Filipeus generał, był intendentem dworu W. Ks. Konstantego.
  19. Soliva, rodem Włoch, był od 1821 roku nauczycielem śpiewu w Konserwatoryum warszawskiem. P0 zamknięciu tego instytutu w 1832, przeniósł się najprzód do Petersburga, a następnie do Paryża, gdzie umarł 1851 roku. Soliva skomponował opery: la Testa di bronzo, Elena e Malvina i wiele pomniejszych do śpiewu utworów.
  20. Kurpińskiego zato, że wystawiał wciąż na teatrze same opery Rossiniego, przezywano podówczas powszechnie rossinistą.
  21. „Cecylii Piaseczyńskiéj“, opery Kurpińskiego.
  22. Minasowicz Dyonizy ur. 1792 w Warszawie i umarły 1849 r., wysoki urzędnik i poeta zarazem, był najlepszym tłomaczem dzieł Schillera. On także przełożył wzorowo na polski język Preciozę, Otella i Niemę z Portici.
  23. Krogulski Józef uczeń Elsnera, założyciel chóru Pijarskiego, zdolny kompozytor muzyki kościelnéj, zmarł 1842 r.
  24. Sonntag Henrietta, jedna z najsławniejszych śpiewaczek swojego czasu, wyszedłszy za mąż za hrabiego Rossi, posła sardyńskiego przy dworze pruskim w Berlinie, opuściła w roku 1830 scenę, występując już tylko publicznie jako śpiewaczka koncertowa. Skutkiem nieszczęść wszelkiego rodzaju, zmuszona powtórnie rozpocząć karyerę sceniczną, pośród największych tryumfów w Europie i Ameryce, zmarła nagle na cholerę 5 maja 1854 r. w Meksyku.
  25. Czytelnicy nie będą się zapewne dziwić zajęciu Fryderyka wystąpieniem tej młodej śpiewaczki, gdy im powiemy, iż ona to właśnie jest tym ideałem, o którym w jednym z poprzednich listów pisał. O niej myślał, gdy komponował Adagio do E-moll Koncertu; ona sercem jego zawładnąwszy, stała się powodem owej tęsknoty i troski, o której czasami wspomina; dla niej zresztą stracił chęć do wyjazdu z Warszawy. Konstancya Gładkowska w rok 1832, wyszła za mąż i opuściła scenę narodową.
  26. Panna Wołków, koleżanka studyów naukowych Gładkowskiej, także w roku 1836 wyszedłszy za mąż z wielkim żalem publiczności zachwyconej zawsze jej występami, porzuciła zawód teatralny.
  27. General Rożniecki, prezes ówczesny dyrekcyi rządowej teatru.
  28. Mowa tu o pannie Aleksandrze de Moriolles, córce guwernera, o którym wyżej było wspomniane. Fryderyk ofiarował jej swoje Rondo à la Mazur Op. 5, wydane w Warszawie u Brzeziny.
  29. Orłowski Antoni, urodzony w Warszawie 1811 r., współkolega Chopina, później dyrektor opery w Rouen, zmarł tamże 1861 r.
  30. Chopin nie wiedział wtedy, to znakomity ten skrzypek i kompozytor, nie grał sam wcale na fortepianie; ztąd to jego fortepianowe utwory są tak trudne i niepraktyczne w palcowaniu.
  31. Czterej ostatni, cenieni w Warszawie amatorowie muzyki; szczególniej Molsdorf i Kaczyński jako wiolonczeliści, uchodzili za bardzo utalentowanych ludzi.
  32. Gładkowska i Wołkówna były kształcono na śpiewaczki kosztem rządu, ztąd zależność ich od ministerstwa spraw wewnętrznych.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.