Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie bardzo ja wierzę. Ciekawy jestem jak się patrzeć będzie kapellmeister na Włocha, Czapek na Kesslera, Filipeus na Dobrzyńskiego, Molsdorf na Kaczyńskiego, Ledoux na Sołtyka i wreszcie pan P. na nas wszystkich[1] Nie było przykładu żeby tych panów wszystkich razem zgromadzonych widziano; mnie jednemu się to uda zrobić i ja to robię dla osobliwości!
Szkoda że w taki dzień wypadło mi pisać, w którym myśli do kupy zebrać nie mogę. Jak się nad sobą zastanowię, tak mi się żal robi że jakoś przytomność umysłu często tracę. Jeżeli coś mam przed oczyma co mię zajmuje, mogą mię i konie roztratować. O mało nie miałem tego przypadku onegdaj na ulicy. Uderzony jednem niespodzianem ideału mojego spojrzeniem w kościele, właśnie w chwili jakiegoś lubego odrętwienia, natychmiast wybiegłem na ulicę i z kwadrans nie wiedziałem co się zemną stało. Taki czasem waryat się ze mnie robi że aż strach!

Chciałbym tobie posłać kilka bezdusznych rzeczy, które świeżo skomponowałem, lecz nie wiem, czy dziś będę miał czas przepisać.

  1. Czterej ostatni, cenieni w Warszawie amatorowie muzyki; szczególniej Molsdorf i Kaczyński jako wiolonczeliści, uchodzili za bardzo utalentowanych ludzi.