Fryderyk Chopin (Karasowski)/Tom I/Rozdział V

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Maurycy Karasowski
Tytuł Fryderyk Chopin
Podtytuł Życie — Listy — Dzieła
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1882
Druk Wł. L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały Tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
Podróż do Wiednia. — Chopin występuje w dwóch koncertach. — Praga, Teplitz i Drezno.

Wróciwszy do domu, Fryderyk pośród zajęć i obowiązków towarzyskiego życia, zabierających zwykle dosyć drogiego czasu, krzątał się czynnie około swoich prac kompozytorskich, wzrastających z każdym rokiem; oto co pisał w tym względzie do Wojciechowskiego:

„Warszawa w sobotę 27 grudnia 1828 r.

Najdroższy Tytusie.
Ociągałem się aż do tej chwili, w której uczucie przyjaźni górę nad lenistwem wzięło. Chcąc abyś list ten na 1go i 4go stycznia miał w domu, choć zaspany wziąłem się do pióra.
Nie będę kartek jego obarczał mnóstwem komplimentów, wyszukanych życzeń, ordynaryjnych często konceptów, bo mię znasz i ja cię znam: — w tem szukaj przyczyny milczenia i lakoniczności tego pisma...
Rondo à la Krakowiak skończone w partyturze. Introdukcya oryginalna, więcej niż ja cały z bajowym surdutem. Ale Trio jeszcze nieskończone.
Na górze w naszym domu, jest już urządzony pokoik, mający mi służyć ku wygodzie: z garderóbki schody do niego wprowadzone. Tam mam mieć stary fortepian, stare biórko, tam ma być kąt schronienia dla mnie. Osierociałe Rondo na 2 fortepiany, znalazło ojczyma w osobie Fontany (możeś go kiedy u mnie widział, chodzi on na uniwersytet); przeszło miesiąc się uczył, ale się nauczył i niedawno u Bucholtza[1], doświadczyliśmy efektu sprawiaćby mogło. Mogło — dlatego, że niezupełnie strojne były instrumenta, nie zawsze dopisywały palce i te wszystkie drobnostki, co wiesz ile odcienia nadają każdej rzeczy. Od tygodnia nic nie skomponowałem godnego ani dla Boga, ani dla ludzi. Latam od Anaasza do Kajfasza i dziś jestem w Wizegerodowej na wieczorze, zkąd jadę na drugi do panny Kickiej. Wiesz jak to wygodnie, kiedy się spać chce, a tu proszą o improwizacyę. Dogodzić wszystkim! Rzadko zdarza się myśl podobna tej, co nieraz u ciebie tak snadnie weszła mi pod palce. Nadto gdzie ruszyć, Leszczyńskiego nędzne instrumenta; ani jednego nie spotkałem, coby się zbliżał mechaniką i głosem do fortepianu twej siostry, albo naszych.
Wczoraj rozpoczął się teatr polski Precjozą, a Francuzi przedstawili Rataplana. Dziś Geldhab Fredry, jutro zaś Mularz i Ślusarz Aubera.
Mówił mi ktoś, żeś do niego pisał; nie myśl żebym się krzywił, żeś do mnie nie pisał; znam twoją duszę, o papier nie stoję, a jeżeli tylem ci bez sensu nabazgrał, to jedynie dlatego, żeby ci przypomnieć, że tak cię mam w sercu jak i dawniej, że ten sam Fryc jestem co poprzednio. Nie lubisz żeby cię całować: dziś pozwól mi to uczynić.
Najlepszego zdrowia twej Mamie od całego domu. Żywny ci się kłania.
Twój Fryderyk.“
Zbliżała się nareszcie chwila, w której Fryderyk na obszerniejszej aniżeli dotąd widowni świata muzykalnego, miał złożyć niejako egzamin dojrzałości swojej artystycznej. Następstwa tego były ważne i stanowczo na kierunek jego losu wpływające.
Kilku przyjaciół i kolegów szkolnych Fryderyka, postanowiło w miesiącu lipcu 1829 r., zrobić wycieczkę do Wiednia. Ojciec widząc jak znaczną korzyść odniósł syn z podróży do Berlina, postanowił wysłać go znowu do Niemiec w towarzystwie owego grona przyjaciół. Wprawdzie postępy jakie uczynił tak w grze na fortepianie jako i w kompozycyi, były nadzwyczajne, zdumiewające, lecz z drugiej strony, szło właśnie o to, aby oderwać go choć na krótki czas od ulubionej mu pracy. Układająca się właśnie wycieczka za granicę, była najodpowiedniejszą ku temu, gdyż obok rozrywek wszelkiego rodzaju, przedstawiała możność ujrzenia i posłyszenia wielu ciekawych rzeczy. Fryderyk z rozkoszą przygotowywał się do podróży; tylko jedna myśl go trapiła: myśl wystąpienia w Wiedniu, w tem sławnem z muzykalności mieście z grą na fortepianie, gdyż przyjaciele jego a nawet i ojciec, nalegali, aby skoro się nadarzy sposobność, dał się przecie publicznie słyszeć. W Warszawie grę Fryderyka podziwiano i ceniono powszechnie, lecz to nie wystarczało już tej duszy, marzącej o szerszych polach artystycznych popisów. „Cóż z tego że mię tu chwalą,“ zwykł był do bliższych sobie mawiać: „ale co na to powiedzieliby w Wiedniu albo w Paryżu?“ W roku zeszłym poznał z bliska Hummla, jednego z najsławniejszych podówczas w Europie fortepianistów. Fryderyk znał także od dawna kompozycye tego wirtuoza, które były dla niego pewnym rodzajem ideału doskonałości. Teraz miał sposobność przysłuchać się grze Hummla, występującego z kilku w Warszawie koncertami. Jakkolwiek była to gra piękna, świetna nawet i na wybornych klasycznych wzorach wykształcona, przecie Chopin czuł, iż pod względem techniki fortepianowej, nie stoi znowu tak dalece niżej od niego. Przyjaciele zaś Fryderyka, jak-to zwykle przyjaciele, utrzymywali nawet, że on już jest tak wielkim wirtuozem, ze nietylko Hummla, lecz nikogo na świecie obawiać się niema powodu i że jadąc za granicę, powinien tam dać się już jako artysta poznać i koniecznie wystąpić z koncertem. Ale twórca Waryacyi z don Juana i tylu innych już dzieł, które jako skończone, albo będące na ukończeniu spoczywały w jego kompozytorskiej tece, nie śmiał jeszcze zdobyć się na takie postanowienie. Udając się na przejażdżkę do Wiednia, wziął z sobą jednak parę z towarzyszeniem orkiestry kompozycyi, aby mieć takowe od wszelkiego przypadku pod ręką, lecz wystąpieniu publicznem wątpił, a nawet nie rad był zaprzątać niem sobie głowy, bo jakieśmy już wyżej powiedzieli, myśl ta turbowała go i humor mu pula. Fryderykowi głównie szło o to, aby obaczyć miasto głośne z piękności i wesołego życia, aby posłyszeć jak najwięcej oper i innych dzieł muzycznych; marzył wreszcie o poznaniu ludzi zajmujących wysokie artystyczne stanowiska, nie domyślając się zgoła, ażeby oni właśnie olśnieni jego nadzwyczajnym talentem, zmusili go mimo woli do publicznego wystąpienia. Ciekawe w tym względzie listy Fryderyka pisywane do rodziców, najlepiej malują osobiste jego wrażenia, wahanie się, obawę i nareszcie radość, jakiej doznał z tej pierwszej ogniowej, a pomyślnej dla siebie próby.

Opuściwszy Warszawę w ostatnich dniach lipca 1829 roku, w towarzystwie przyjaciół, jak to: Hubego, Celińskiego i Maciejowskiego Ignacego, Fryderyk zwiedził najprzód Kraków, następnie Ojców, tę miniaturową Szwajcaryę polską, gdzie go spotkały rozmaite pocieszne przygody, dumny z tego, że miał szczęście nocować w izbie służącej niegdyś za nocleg Klementynie Tańskiej, w dniu zaś 31 lipca przybył do stolicy cesarstwa Austryackiego.
„Wiedeń 1 sierpnia 1829 r.
[2]

Najukochańsi Rodzice i siostry moje!
Szczęśliwie, wesoło, zdrowo, doskonale, nieledwie że wygodnie, stanęliśmy wczoraj w Wiedniu. Od Krakowa jechaliśmy Separatwagenem lepiej, aniżelibyśmy własnym mogli jechać powozem. Piękne okolice Galicyi aż do Bielska, później Szląska górnego i Morawii, tem przyjemniejszą podróż nam czyniły, że deszcz czasami tylko w nocy padający, oswobodził nas od niegodziwego kurzu.
Nim zacznę opisywać Wiedeń, powiem co się stało z Ojcowem. W niedzielę po obiedzie, nająwszy sobie wóz chłopski czterokonny krakowski za 4 talary, paradowaliśmy w nim jak najwyborniej. Minąwszy miasto i piękne okolice Krakowa, kazaliśmy naszemu woźnicy prosto jechać do Ojcowa, sądząc, iż tam mieszka p. Indyk, chłop, u którego zwykle wszyscy nocują, gdzie i panna Tańska nocowała także. Nieszczęście chciało, że pan Indyk mieszka o milę od Ojcowa, a nasz woźnica nieświadomy wjechał w Prądnik, rzeczkę, raczej przeźroczysty strumień i nie można było znaleźć innej drogi, bo na prawo i na lewo skały. Około godziny 9 wieczorem, spotkało nas tak koczujących i niewiedzących co czynić, jakichciś dwóch ludzi; ci ulitowawszy się nad nami, podjęli się przewodniczyć do pana Indyka. Musieliśmy iść piechotą dobre pół mili, po rosie, pośród mnóstwa skał i ostrych kamieni. Często rzeczkę po okrągłych belkach potrzeba było przechodzić i to wszystko w noc ciemną. Nareszcie po wielu trudach, kuksach i marudach, zaleźliśmy przecie do pana Indyka.
Nie spodziewał się tak późno gości. Dał nam pokoik pod skałą, w domku umyślnie dla turystów zbudowanym. Izabello!... Tam gdzie panna Tańska stała![3]. Każdy więc z moich kolegów rozbiera się i suszy, przy ogniu roznieconym na kominku przez poczciwą p. Indykową. Ja tylko usiadłszy w kąciku, mokry po kolana, medytuję czy się rozebrać i suszyć czy nie; aż tu widzę jak pani Indykowa zbliża się do pobliskiej komory po pościel. Tknięty zbawiennym duchem, idę za nią i spostrzegam mnóstwo wełnianych czapek krakowskich. Czapki te są podwójne, niby szlafmyce. Zdesperowany, kupuję jedną za złoty, rozrywam na dwoje, zdejmuję buty, obwijam nogi, a przywiązawszy dobrze sznurkami, tym sposobem oswobadzam się od niechybnego przeziębienia. Przybliżywszy się do kominka, napiłem się wina, naśmiałem z poczciwymi kolegami, a tymczasem pani Indykowa posłała nam na ziemi, gdzieśmy się wybornie przespali“.
Dalej Fryderyk opisuje Ojców, Pieskowa Skałę, groty Czarną i Królewską, w której niegdyś pod koniec XIII wieku, jak niesie ludowe podanie, król Łokietek ukrywał się przed nieprzyjaciołmi swymi. Fryderyk unosi się nad tem wszystkiem mówiąc w zachwyceniu: „że choćby dla niczego, to dla tej prawdziwej piękności Ojcowa, warto było zmoknąć“. List ten zresztą zapełniony jest w końcu opisem wiedeńskiej galeryi obrazów, jaką naprędce zwiedził, tudzież innemi, mniej mogącemi zająć czytelników szczegółami.

Następujące zaś listy, podajemy w całej ich poufnej, a często naiwnej treści, tak jak były do rodziców pisane.
„Wiedeń 8 sierpnia 1829 r.

Zdrów jestem i wesół. Nie wiem co to jest, ale Niemcy mi się dziwią, a ja im się dziwię, że oni się mają czemu dziwić. Haslinger[4] dzięki listowi pana Elsnera, nie wiedział gdzie mię posadzić. Kazał zaraz synowi grać przedemną, pokazywał co tylko miał we względzie muzycznym najciekawszego i przepraszał, iż żony przedstawić nie może, bo jej w domu niema. Z tem wszystkiem, jeszcze moich rzeczy nie drukował[5]. Nie pytałem go się o nie, ale pokazując mi najpiękniejszą swoją edycyę, oświadczył, że moje Waryacye podobnież za tydzień w Odeonie wyjdą. Anim się tego spodziewał.
Zachęca mię ażebym grał publicznie. Tutejsi mówią, że Wiedeń dużoby stracił, gdybym wyjechał nie dawszy się słyszeć. Są to wszystko dla mnie rzeczy niepojęte. Schuppanzigh, do którego miałem także listy, powiedział mi, że chociaż nie daje więcej zimowych kwartetów, jednakże będzie się starał urządzić choć jeden, w czasie mojej w Wiedniu bytności[6].
U Hussarzewskich byłem raz; stary się entuzyazmował grą moją i na obiad prosił. Na obiedzie było dużo wiedeńczyków i jakby się z nimi zmówił, kazali mi wszyscy grać publicznie. Stein chciał mi natychmiast dać jeden z instrumentów swoich do domu, a potem na koncert, gdybym go dał. Graff, który jednakże lepszym od niego jest fabrykantem, powiedział mi to samo. Würfel utrzymuje[7], iż ażeby pokazać coś nowego i narobić hałasu, koniecznie grać potrzeba. Tutejszy żurnalista p. Blahetka, którego poznałem u Haslingera, także mi każe występować. Waryacye im się strasznie podobają.
Hrabia Gallenberg poznał mię tamże; on zarządza teatrem, gdzie już kilka nędznych koncertów słyszałem. Haslinger utrzymuje, że dla kompozycyj moich lepiej będzie, jak je Wiedeń usłyszy, że gazety zaraz pochlebnie napiszą, za co wszyscy ręczą. Słowem kto mię usłyszy, każe grać, a Würfel jeszcze tę uwagę dodał, że kiedy już jestem raz w Wiedniu i rzeczy moje mają wyjść niebawem, ażebym koniecznie wystąpił, bo inaczej chyba umyślnie musiałbym przyjechać. Zaręcza, iż teraz pora najstosowniejsza, bo wiedeńczycy głodni są nowej muzyki. Nie godzi się młodemu artyście porzucać takiej sposobności. Zresztą, gdybym występował jako egzekutor tylko, mniejby to znaczyło, ale ukazuję się ze swojemi dziełami, więc śmiało mogę się odważyć itp. Chce on ażebym grał najprzód Waryacye, potem Rondo z Krakowiaka, dla uderzenia nowością, a na koniec ażebym improwizował. Czy przyjdzie do czego? jeszcze nie wiem.
Stein bardzo dla mnie grzeczny i przyjacielski, lecz na jego instrumencie graćbym nie mógł, prędzej na Graffa; za nim jest także Haslinger, Blahetka i Würfel. Dzisiaj się decyduję.
Gdzie się obrócę, klekoczą mi wszyscy głowę, ażeby i grać. Znajomości muzycznych mam dosyć; Czernego tylko jeszcze nie znam, ale Haslinger obiecał mię z nim poznać.
Oper widziałem trzy: Białą damę, Kopciuszka i Krzyżaka Meyerbeera. Orkiestra i chóry doskonałe. Dziś Józef w Egipcie.
W Akademii muzycznej słyszałem grającego dwa razy solo Maysedera[8].
Miasto ładne, podoba mi się; namawiają mię, ażebym tu został na zimę.
W tej chwili nadszedł Würfel, idę z nim do Haslingera.

(P. S.)
Jużem się zdecydował. Blahetka powiada, że zrobię furorę, bom wirtuoz pierwszego kalibru; iż między Moscheleza, Hena, Kalkbrennera liczyć mię potrzeba. Würfel prezentował mię dziś hr. Gallenbergowi, kapellmejstrowi Seyfriedowi i każdemu kogo spotkał, jako młodzieńca, którego on namówił do dania koncertu, (nota bene bez żadnego honoraryum), co się bardzo hr. Gallenbergowi podobało, bo tu idzie o jego kieszeń. Gazeciarze wszyscy dużemi oczyma na mnie patrzą; członkowie orkiestry nisko się kłaniają, bo pan dyrektor opery włoskiej, której już niema, pod rękę się ze mną prowadzi. Istotnie Würfel wszystko mi ułatwił; sam będzie na próbie i szczerze się zajmuje mojem wystąpieniem. On i w Warszawie był dla mnie dobrym; Elsnera najmilej wspomina.
Dziwią się tutaj, jak Kessler, Ernemann i Czapek, mogą siedzieć w Warszawie, kiedy ja tam jestem. Ale ja im tłomaczę, że bloss aus Musikliebe gram i że lekcyj nie daję. Wybrałem na koncert instrument Graffa; obawiam się Steinowi przez to uchybić, lecz mu pięknie za jego grzeczność podziękuję.
Mam nadzieję, ze mi Pan Bóg dopomoże, — bądźcie spokojni!

Środa 12 sierpnia 1829 r.

Z przeszłego listu wiadomo wam najukochańsi rodzice, że się dałem namówić na danie koncertu; wczoraj więc, to jest we wtorek wieczorem o godzinie 7, na teatrze cesarsko-królewskim opery, na świat wystąpiłem!
To wczorajsze wystąpienie w teatrze, nazywają tu „eine Musikalische Akademie“. Ponieważ nie miałem nic z tego i nie starałem się mieć, więc hr. Gallenberg przyspieszył owe wystąpienie, ułożywszy porządek następujący:
Uwertura Beethovena,
Moje Waryacye,
Śpiew panny Veltheim[9], Moje Rondo.
I znów śpiew, poczem mały balet dla zapełnienia wieczoru.
Na próbie orkiestra tak źle akompaniowała, że Rondo przemieniłem na Freie Phantasie[10]. Skorom się na scenie pokazał, dostałem brawo; po odegraniu każdej waryacyi takie były oklaski, żem nie słyszał tutti orkiestry. Po skończeniu tyle klaskano, iż musiałem drugi raz wyjść i ukłonić się. Freie Phantasie, lubo nie tak szczególniej mi się udała, jednakże silniej jeszcze bito brawo i znów potrzeba było ukazać się na scenie. Lepiej na niej wyszedłem, dla tego, że Niemcy umieją to cenić. Myśl powziętą w sobotę, Würfel we wtorek do skutku doprowadził, jemu też wiele winien jestem.
W sobotę poznałem Gyrowetza, Lachnera, Kreutzera, Seyfrieda[11]; z Maysederem długo rozprawiałem. Stojąc przed teatrem, widzę hr. Gallenberga; przybliża się on do mnie i proponuje, ażeby grać we wtorek; przystałem na to i nie wygwizdali mię! Jak przyjadę, opo- wiem wszystko lepiej, niżbym napisać potrafił. Bądźcie spokojni o moją osobę i o moja sławę.
Dziennikarze polubili mię; może przypną łatkę, ale to potrzeba dla odcieniowania pochwały. Gallenbergowi podobały się moje kompozycye. Teatralny reżyser p. Demar, nadzwyczaj dla mnie grzeczny i dobry. Przed wejściem na scenę tyle mię ośmielił swemi zapewnieniami, tyle umysłowi mojemu roztargnienia sprawił, że strachu wielkiego nie miałem, zwłaszcza, że nie było pełno w sali.
Przyjaciele moi i koledzy, rozstawili się po kątach dla słuchania rozmaitych zdań i krytyk. Celiński może powiedzieć, jak mało nagan słyszano; tylko Hube największą słyszał. Jakaś dama powiedziała: „Schade um den Junga, dass er so wenig Tournüre hat.“ Jeżeli taką tylko dano mi naganę, a przysięgają się, że same jedynie pochwały słyszeli i że nigdy brawa nie zaczynali, więc się nie mam czego turbować.
Improwizowałem na temat Białej damy; na prośbę zaś reżysera, któremu się moje Rondo na próbie nadzwyczaj podobało, tak, że wczoraj po koncercie ścisnąwszy mię mocno za rękę, powiedział: „ja das Rondo muss hier gespielt werden,“ ażebym wziął jeszcze polski temat, wybrałem Chmiela, co zelektryzowało publiczność, nie przyzwyczajoną do takich pieśni. Koja parterowe szpiegi zaręczają, że aż skakano na ławkach.
Wertheim przypadkiem wczoraj z żoną z Karlsbadu przyjechawszy, poszedł zaraz na teatr, ale nie mógł się zoryentować, że to ja grałem; był dzisiaj u mnie z powinszowaniem. Widział się w Karlsbadzie z Hummlem; powiada, że Hummel wspominał mu o mnie i że dziś do niego napisze, donosząc o mojem wystąpieniu.
Haslinger drukuje; afisz koncertu schowany.
Powszechny jednakże głos jest, iż za słabo grałem, a raczej za delikatnie, dla przyzwyczajonych do tłuczenia fortepianów tutejszych artystów. Spodziewam się tego zarzutu w dzienniku, zwłaszcza, że córka redaktora, wali strasznie po instrumencie. Nic nie szkodzi; bo przecie nie można nie mieć żadnego ale, a wolę takie, aniżeli gdyby powiedziano, że gram za mocno.
Przyszedł wczoraj na scenę hr. Dietrichstein, osoba bliska cesarza; mówił ze mną dużo po francusku; chwalił i zachęcał, żeby dłużej w Wiedniu zostać. Orkiestra piorunowała na moje źle pisane nuty i krzywiła się aż do improwizacyi, po której biła także brawo wśród oklasków i okrzyków całej publiczności. Widzę, że ją mam za sobą, o innych artystach jeszcze nic nie wiem; nie powinni być nieprzyjaźni, bo wiedzą, że nie dla korzyści materyalnych grałem.
Pierwsze więc moje wystąpienie, o ile było niespodziane, o tyle szczęśliwe. Hube powiada, że człowiek nigdy zwyczajną drogą i podług ułożonego przez siebie planu, nie dojdzie do niczego, potrzeba coś losowi zostawić. Tak też na los szczęścia dałem się na koncert namówić. Jeżeli w gazetach mię tak wychłoszczą, że nie będę mógł się więcej światu pokazać, zdecydowałem się malować pokoje, bo pędzlem przez papierek najłatwiej ciągnąć, a zawsze się jest synkiem Apollina.
Ciekawym co na to wszystko powie pan Elsner; może mu się niepodoba żem grał? Ale tak mię odurzyli, żem się nie mógł wymówić. Zdaje mi się zresztą, iż nic złego nie zrobiłem. Nidecki wczoraj szczególniej, bardzo wiele okazywał mi przyjaźni [12]; przeglądał, poprawiał głosy orkiestrowe i szczerze się cieszył z oklasków.
Grałem na instrumencie Graffa.
Dziś mędrszy i doświadczeńszy jestem o jakie 4 lata.
Ah! Dziwiliście się pewno, żem przeszły list Maderą przypieczętował; lecz tak byłem roztargniony, iż wziąłem pierwszą lepszą pieczątkę kelnera co leżała pod ręką i prędko list zapieczętowałem.

Czwartek 13 sierpnia.

Jeżeli kiedy, to teraz radbym żebyśmy razem byli. Dziś poznałem hr. Lichnowskiego; nie mógł mię dosyć nachwalić, Würfel mię do niego zaprowadził. Jest-to ten sam, co był największym przyjacielem Beethovena. Głos powszechny utrzymuje, żem się noblessie tutejszej podobał. Schwarzenbergowie, Wrbny itp. nadzwyczaj chwalili delikatność i elegancyę gry mojej; dowodem tego hr. Dietrichstein co był u mnie na scenie. Pani Lichnowska z córką, u których byłem dzisiaj na herbacie, cieszy się nieskończenie, iż w przyszły wtorek dam drugi koncert. Powiedziała mi ona, że gdy będę przez Wiedeń do Paryża jechać, ażebym nie zapomniał być u nich, a dadzą mi list do jakiejś comtessy, siostry samego Lichnowskiego. Wiele grzeczności.
Czerny dużo mi komplimentów nagadał, Schuppanzigh i Gyrowetz także.
Dziś w Antiken gabinecie, widzi mię jakiś Niemiec; gdym słowo przemówił, pyta się Celińskiego czy to Chopin? i z wielkiemi sussami przypada do mnie, cieszy się, że ma przyjemność poznać bliżej takiego Künstlera, mówiąc: „Sie haben mich vorgestrn wahrhaft entzückt und begeistert.“ Był-to ten sam, co obok Maciejowskiego siedząc, strasznie się Chmielem cieszył.
Już trzeciego koncertu nie dam i drugiego nie grałbym nawet, gdyby nie to, że koniecznie chcieli, a potem przyszło mi na myśl, iż w Warszawie mogliby powiedzieć: „Cóż tam, jeden koncert dał i wyjechał, może się źle wydał.“ Obiecują mi dobrą recenzyę. Byłem dziś u żurnalisty; podobałem mu się na szczęście.
Nie piszę ile Würfel dla mnie dobry, bo tego opisać nie można.
I drugi raz gram darmo, a to dla ujęcia sobie pana hrabiego, któremu chudo w kieszeni (ale to w sekrecie). Mam grać Rondo i improwizować.
Jestem zresztą zdrów i wesół, jem i piję dobrze. Wiedeń mi się podoba i Polaków w nim dosyć; w balecie nawet jest jeden, który podczas mego wystąpienia tyle się o mnie troszczył, że mi sam wodę z cukrem przynosił, dodawał serca itp.
Panu Elsnerowi proszę to wszystko opowiedzieć i przeprosić go, że nie piszę, ale tak jestem rozerwany, że nie wiem gdzie mi się godziny podziewają.
Panu Skarbkowi co mię głównie namawiał na danie koncertu, dziękuję, bo to już wstęp na świat.

Dnia 19 sierpnia 1829 r.

Jeżeli pierwszą razą zostałem dobrze przyjęty, to wczoraj jeszcze lepiej. Trzy razy brawo się wznawiało, gdym się ukazał na scenie; publiczność liczniej się zgromadziła. Baron.... nie wiem już jak się nazywa, teatralny finansista, dziękował mi za recetę, mówiąc: „iż jeżeli zebrano się tak licznie, to z pewnością nie dla baletu, który wszyscy dobrze znają.“ Mojem Rondem ująłem sobie wszystkich z professyi muzyków. Zacząwszy od kapellmejstra Lachnera, aż do stroiciela fortepianów, dziwią się piękności kompozycyi. Wiem, iż podobałem się damom i artystom. Gyrowetz stojący blisko Celińskiego, krzyczał i bił brawo. Tylko zakamieniałym Niemcom nie wiem czylim dogodził. Wczoraj jeden z nich wraca z teatru, a już siedziałem przy kolacyi; więc pytają go drudzy jak się bawił? „Piękny balet,“ odpowiedział. „Ale akademia?“ Widać, że mię poznał, chociaż byłem do niego tyłem obrócony, gdyż o czem innem zaczął mówić. Czułem się w powinności nie przeszkadzanie mu w wylaniu uczuć i poszedłem spać, mówiąc sobie:

„Jeszcze się ten nie urodził,
Coby wszystkim dogodził!“

Dwa razy grałem, drugim razem jeszcze lepiej zastałem przyjęty; idzie to crescendo, a zatem tak jak ja lubię.
Ponieważ dziś wieczorem o 9 wyjeżdżam, więc muszę rano wizyty pooddawać. Wczoraj Schuppanzigh wspominał, że kiedy tak prędko Wiedeń opuszczam, to powinienem wkrótce wrócić. Odpowiedziałem, że przyjadę się uczyć; na to ów baron wtrącił: „iż w takim razie nie mam po co przyjeżdżać“ — a co zostało innemi głosami potwierdzone. Są to komplimenta, ale pocieszające. Nikt mię tu za ucznia brać nie chce. Blahetka powiedział, iż się niczemu tyle nie dziwi, jak że ja się w Warszawie tego nauczyłem. Odpowiedziałem, iż z p. Żywnym i Elsnerem, największy osioł by się nauczył. Przykro mi, że jeszcze żadnym dziennikiem zaświadczyć się nie mogę; wiem, iż recenzya w redakcyi tego pisma które zaprenumerowałem, a które już do Warszawy odsyłać będzie pan Bäuerle redaktor, leży napisana[13]. Nie wiem, może czekali drugiego wystąpienia. Wychodzi ono dwa razy na tydzień: we wtorek i sobotę; może też wprzód odemnie coś pomyślnego albo niepomyślnego na moją stronę czytać będziecie.
Uczonych i czułych ująłem. Będzie o czem gadać
Chciałem co innego napisać, — ale tak mi w głowie wczorajszy dzień siedzi, że nie mogę myśli zebrać do kupy...
Moje finanse dotychczas dobrze stoją.
Byłem teraz właśnie u Schuppanzigha i Czernego z pożegnaniem. Czerny czulszy aniżeli wszystkie jego kompozycye.
Zapakowałem już mój tłomoczek, jeszcze tylko muszę się udać do Haslingera, a ztamtąd do kawiarni naprzeciw teatru, gdzie Gyrowetza, Lachnera, Kreutzera, Seyfrieda itp. zastanę.
Za dwie noce i jeden dzień, będziemy w Pradze; o 9tej wieczorem siadamy do eilwagenu; śliczny będzie wojaż, śliczna kompania.

Praga, sobota 22 sierpnia 1829 r.

Po czułych w Wiedniu pożegnaniach, istotnie że czułe, bo mi panna Blahetka dała swoją kompozycyę z własnoręcznym podpisem na pamiątkę[14], a ojciec jej, kazał mi uściskać papę, mamę i powinszować takiego syna. Młody Stein płakał, Schuppanzigh, Gyrowetz, słowem wszyscy artyści najczulej mię żegnali.
Po takich więc historyach i obietnicy, że wrócę, wsiadłem do eilwagenu. Odprowadzał nas Nidecki i jeszcze dwóch Polaków, półgodziną później do Tryestu odjeżdżających. Bawili oni kilka dni w Wiedniu i często się z nami widywali. Jeden z nich, nazywa się Niegolewski z Wielkopolski, młody chłopiec, jadący do wód z guwernerem, a raczej towarzyszem podróży Kopytowskim, akademikiem warszawskim. Pani Hussarzewska, u której byłem na pożegnaniu (poczciwi i godni oboje), chciała mię zatrzymać na obiedzie, ale nie miałem czasu, trzeba było lecieć do Haslingera. Ten także po czułych życzeniach powrotu i uczynieniu serio obietnicy, że moje Waryacye wyjdą dopiero za pięć tygodni, ażeby na jesień świat niemi zarzucić, poleca się papie i kłania, choć znać nie ma przyjemności.
Wsiadamy do eilwagenu; jakiś młody Niemiec z nami. Ponieważ dwie noce i dzień mieliśmy siedzieć koło siebie, więc zabieramy znajomość. Jest-to kupiec z Gdańska, znający Pruszaków, Sierakowskiego z Waplewa, Jawurka, Ernemanna, Gresserów i t. p. Przed dwoma laty był w Warszawie, nazywa się Normann. Mieliśmy z niego doskonałego towarzysz podroży; wracał właśnie z Paryża. Stajemy w jednym hotelu i postanowiliśmy razem, zwiedziwszy Pragę, puścić się do Teplitz i Drezna. Dzieciństwem byłoby nie korzystać ze sposobności widzenia Drezna, zwłaszcza, że finanse pozwalają, a w czterech wygodna i tania podróż.
Po wielkich kuksach i kołataniach w eilwagenie, wczoraj o 12tej w południe stanęliśmy w Pradze, więc zaraz do table d’hote. Po obiedzie, udaliśmy się do Hanki, do którego pan Hube dał Maciejowskiemu list polecający. Żałowałem, że mi nie przyszło na myśl pisać do p. Skarbka, prosząc o list polecający do tego znakomitego uczonego. Zabawiwszy się w katedralnym kościele na zamku, nie zastaliśmy Hanki w domu. W ogóle miasto piękne, jak z zamkowej góry widać; wielkie, stare i niegdyś zamożne. Dostałem sześć listów z Wiednia przed samym wyjazdem, pięć od Würfla, jeden od Blahetki do Pixisa[15], żeby mi konserwatoryum pokazał. Chcieli też bym tu wystąpił, ale trzy dni tylko zabawię; zresztą, nie mam ochoty popsuć tego, com sobie w Wiedniu pozyskał, (bo i Paganiniego tutaj wywecowali), — dam więc pokój. Te pięć listów od Würfla, są do dyrektora i kapellmejstra teatru, do pierwszych tutejszych muzycznych figur. Oddam je, gdyż mię o to usilnie prosił, ale grać nie myślę. Poczciwy Würfel, dał mi także list do Klengla w Dreznie.
Kończę pisać, bo czas pójść do Hanki; zarekomenduję mu się jako chrzestny syn Skarbka, spodziewam się, że nie będzie potrzeba listu.

Drezno 26 sierpnia 1829 r.

Zdrów jestem i wesoluteńki. Dziś tydzień jak w Wiedniu nie wiedziałem jeszcze, iż będę w Dreznie. Piorunem lecz nie bez korzyści zwiedziliśmy Pragę. Hanka ucieszył się, żem mu dał wiadomość o panu Skarbku. Musieliśmy się w jego książkę, poświęconą odwiedzającym Muzeum pragskie, a szczególne jego względy mającym, wpisać. Jest tam już Brodziński, Morawski i t. p. Każdy więc z nas ruszył konceptem; jeden wierszem, drugi prozą. Szwejkowski wpisał perorę. Co tu muzykantowi zrobić? Na szczęście, Maciejowskiemu przyszła myśl zrobienia czterech strof mazurka; dorobiłem muzykę i wpisałem się wraz z moim poetą jak tylko można najoryginalniej. Hanka się ucieszył, był to bowiem Mazur do niego, do jego zasług na polu słowiańszczyzny wystosowany. Dał mi dokompletowanie widoków pragskich dla pana Skarbka[16]. Nie będę się rozpisywać gdzie nas wodził, po jakich ślicznych widokach; braknie mi miejsca na opisywanie wspaniałego katedralnego kościoła ze srebrnym św. Janem Nepomucenem, pięknej kaplicy Wacława, wykładanej ametystami i innemi drogiemi kamieniami... jak przyjadę to opowiem.
Listy do Pixisa od Blahetki i Würfla, zjednały mi jak najgrzeczniejsze przyjęcie. Pixis porzucił lekcye, zatrzymał mię u siebie i wypytywał o wiele rzeczy. Spojrzawszy na biórko, widzę bilet wizytowy Klengla; pytam czy może imiennik tego sławnego drezdeńczyka jest w Pradze? Odpowiedział, że sam Klengel dopiero co przyjechał i nie zastawszy go w domu, zostawił bilet. Ucieszyłem się, bom miał list do niego z Wiednia, o czem gdym wspomniał Pixisowi, prosił na poobiedzie do siebie, bo to była godzina, którą mu Klengel dla widzenia wyznaczył. Jakoś razem zeszliśmy się na schodach Pixisowych. Słyszałem go grającego swoje Fugi ze dwie godziny. Ja nie grałem, bo mię nie proszono. Ładnie gra, lecz jabym pragnął lepszego (cicho)[17].
Klengel dał mi list: „All Ornatissimo Signor Signor Cavaliere Morlaechi, primo maestro della Capella Reale,“ w którym jak mi powiedział, prosi go, żeby mi pokazał całe Wesen muzyczne w Dreznie i zaprowadził do panny Pechwell, jego uczennicy, najpierwszej według jego przekonania tamtejszej fortepianistki. Czuły był bardzo; przed wyjazdem bawiłem u niego ze dwie godziny. Jedzie do Wiednia i Włoch, mieliśmy o czem mówić.
Sliczna znajomość, cenię ją więcej nad Czernego biedaka (cicho!).
W Pradze bawiliśmy wszystkiego trzy dni. Anim się obejrzał jak czas zleciał. Mam zawsze jakieś zajęcia i dlatego w wigilię wyjazdu, wychodzę z gabinetu, nie zapięty wpadam do innej stancyi i dopiero na środku, wesoły jakiś wojażer powiada mi ze zdziwieniem: „Guten Morgen!. — Bitte um Verzeihung!“ i drapnąłem w nogi. Stancye bowiem były bardzo do siebie podobne.
Wyjechawszy z Drezna separatwagenem o 12 w południe, wieczorem przybyliśmy do Teplitz.
Nazajutrz w Badeliste, znalazłem nazwisko Ludwika Łempickiego, poszedłem zaraz powie- dzieć mu dzień dobry; ucieszył się i powiedział, że jest tu wielu Polaków, pomiędzy innymi Pruszak stary, Koehler Józef i Kretkowski z Kamionny. Jadają razem „im deutschen Saale“ lecz że on dzisiaj nie będzie na obiedzie, gdyż proszonym jest do zamku, do księstwa Clary. Jest-to znaczna, prawie udzielna familia, ogromne dobra i samo miasto Teplitz posiadająca. Księżna Clary jest siostrą Chotek’a, namiestnika czeskiego. Prosił mię Łempicki, ażebym mu zrobił przyjemność i udał się z nim na wieczór do księstwa, że on tam jest jak w domu i że przy obiedzie wspomni o tem. Ponieważ ten dzień poświęciliśmy na zwiedzenie okolic, więc przystałem.
Chodziliśmy wszędzie, byliśmy także w Dux, w pałacu Walensteinów; jest tam kawałek czaszki tego wielkiego wodza, hallebarda którą był zabity i wiele innych pamiątek. Wieczorem zamiast pójść do teatru, ubrałem się, wdziałem białe rękawiczki z ostatniego w Wiedniu wystąpienia i o wpół do dziewiątej z Łempickim udałem się do księztwa.
Wchodzimy: „kleine aber honette Compagnie.“ Jakiś książe austryacki, jakiś generał, którego nazwiska zapomniałem, jakiś angielski okrętowy kapitan, kilku młodych elegantów podobno także książąt austryackich i jeden generał saski, nazwiskiem Leiser, strasznie orderowy i z kresą na twarzy.
Po herbacie, przed którą dużo z samym ks. Clary rozmawiałem, matka jego prosiła mię, ażebym „raczył“ usiąść do fortepianu, (fortepian dobry Graffa). „Raczyłem“ ale z mojej strony, prosiłem także, ażeby „raczyli“ dać mi temat do improwizacyi.
Zaraz tedy pomiędzy płcią żeńską obsiadłą koło dużego stołu i haftującą, strykująeą, dziergającą, gruchnęło „un théme, un théme.“ Trzy nadobne księżniczki zmawiały się, aż jedna odwoławszy się do pana Fritsche (ilem zauważał guwernera młodego Clary), a ten za powszechną zgodą, dał mi temat z Mojżesza Rossiniego[18].
Improwizowałem — i jakoś tak szczęśliwie, że generał Lejser długo potem ze mną rozmawiał, a dowiedziawszy się, że jadę do Drezna, natychmiast napisał do barona von Friesen list następujący:
„Monsieur Frédéric Chopin est recommandé de la part du Général Leiser à Monsieur le Baron de Friesen, Maitre de Cérémonie de S. M. le Roi de Saxe, pour lui être utile pendant son séjour à Dresde, et de lui procurer la connaissance de plusieurs de nos premiers artistes.“ Pod spodem po niemiecku: „Herr Chopin ist selbst einer der vorzüglichsten Pianospieler, die ich bis jetzt kenne.“ Wypis słowo w słowo z biletu generała Leisera, ołówkiem pisanego i nie zapieczętowanego.
Grałem tego wieczora cztery razy, a ksieżniezki chciały, ażebym jeszcze został w Teplitzach i nazajutrz był u nich na obiedzie. Łempicki nawet podejmował się zabrać mię z sobą do Warszawy, bylebym dłużej zabawił. Lecz nie chcąc opuszczać kolegów, z wielkiem podziękowaniem odmówiłem.
Wczoraj więc o 5tej rano, najętym za dwa talary furmanem wyruszywszy z Teplitz, przybyliśmy do Drezna o 4tej po południu. Spotkałem zaraz Lewińskiego i Łabęckich.
Bardzo mi się podróż szykuje; dziś Faust Goethego. a w sobotę jak mi Klengel mówił, opera włoska.
Wczoraj wieczorem list zaczęty, dziś rano kończę.
Ubieram się, idę do barona Friesego i Morlacchiego, bo nie mam czasu do stracenia. Za tydzień myślimy ztąd wyruszyć, wprzód jednak zwiedzimy Szwajcaryę saską jeżeli pogoda posłuży. Zabawiwszy w Wrocławiu dni parę, dopiero ztamtąd do domu. Tak mi się spieszy do Was najukochańsi Rodzice, żebym nie chciał do pp. Wiesiołowskich wstępować. Dopiero opowiem historyę, awantury, ale ładne, ładne.
(P. S.).
„Maitre de Cérémonie“ baron de Friesen, przyjął mię grzecznie, pytał się gdzie stoję; oświadczył, iż żałuje, że szambelana mającego zwierzchność nad kapelą niema teraz w Dreznie, ale że się dowie kto go zastępuje i ze jakkolwiek mój pobyt krótki w tem mieście, jednak dołoży wszelkich starań, aby mógł mi się choć w czemkolwiek przysłużyć. Ceremonij, ukłonów pełno. Resztę chowam do listu, który najprędzej za tydzień albo za półtora z Wrocławia napiszę[19].
Widziałem tutejszą galeryę obrazów, wystawę płodów, znaczniejsze ogrody, pooddawałem wizyty, a teraz idę na teatr; spodziewam się, że dosyć na jeden dzień!
(P. S. drugie).
Mój list doczekał się późnej nocy; — wracam z Fausta. Od wpół do 5tej stać trzeba było przed teatrem: widowisko trwało od 6tej do 11tej. Devrient[20], któregom widział w Berlinie, grał Fausta. Dzisiaj właśnie obchodzono tu ośmdziesiątą rocznicę życia Goethego. Okropna, ale wielka fantazya. W czasie antraktów grano wyjątki z opery tego imienia Spohra[21]... Idę spać... Jutro rano czekam na Morlacchiego, z nim pójdę do panny Pechwell. Nie ja do niego, lecz on do mnie przychodzi! Ha, ha, ha!... Dobrej nocy!

Wasz Fryderyk.“





  1. Bucholtz był podówczas najlepszym w Warszawie fabrykantom fortepianów.
  2. Fryderyk roztrzepany jak zwykle, rzadko w którym liście podaje dokładną datę, czasem nawet z r. 1829 robi 1828 itp. Od podróży do Berlina, nie wiele się w tym względzie poprawił.
  3. Wykrzyknik ten odnosi się do siostry jego Izabelli, zamężnej Barcińskiej.
  4. Haslinger właściciel magazynu nut i wydawca.
  5. Jak sobie zapewne czytelnicy przypominają, Chopin posłał mu poprzednio do druku Waryacye „La ci darem la mano“ Op. 2 i Sonatę Op. 4.
  6. Schuppanzigh Ignacy, znakomity skrzypek, później dyrektor orkiestry w nadwornym teatrze, zmarł 1830 r. Jego wieczory kwartetowe, na których wykonywał ostatnie Kwartety Beethovena, wielkie miały powodzenie.
  7. Würfel Wilhelm, Czech rodem, nauczyciel fortepianu przez jakiś czas w konserwatorym warszawskiem, od roku 1826 był w Wiedniu kapellmejstrem Kaerthnerthor’skiego teatru. Zmarł 1832 r.
  8. Mayseder Józef, jeden z najznakomitszych ówczesnych skrzypków.
  9. Panna Veltheim Karolina, nadworna śpiewaczka króla saskiego, pomiędzy r. 1821 a 1840 uchodziła za znamienitą śpiewaczkę koloraturową; była przytem bardzo muzykalną i grała pięknie na fortepianie.
  10. Na improwizacyę.
  11. Gyrowetz fortepianista i kompozytor. Lachner, Kreutzer Konrad, cenieni bardzo w Wiedniu dyrektorowie i kompozytorowie oper.
  12. Nidecki Tomasz, jeden z najlepszych uczniów konserwatoryum warszawskiego, wysłany był 1822 r. kosztem rządu do Wiednia, dla dalszego w muzyce kształcenia. Następnie zajmował miejsce kapellmistrza w Leopoldsztadzkim teatrze, od roku zaś 1841, przeniósł się do Warszawy dla objęcia takiej samej posady przy teatrach rządowych. Zmarł 1852 roku.
  13. Od roku 1828 do 1848, Bäuerle Adolf wydawał w Wiedniu gazetę pod tytułem: „Wiener Theaterzeitung“. Był-to ostry i surowy krytyk, artyści obawiali się jego pióra. Bäuerle jest także autorem wielu sztuk dramatycznych, pomiędzy innemi jego „Fałszywa Catalani,“ cieszyła się nadzwyczajnem na wszystkich scenach powodzeniem.
  14. Blehetka Leopoldina ur. w Wiedniu 15 listopada 1811 roku, uczennica Czarnego i Moschelesa, uchodziła w swoim czasie za wyborną fortepianistkę; mnóstwo też koncertów dawała w Niemczech, doznając wszędzie powodzenia.
  15. Pixis Fryderyk Wilhelm, urodzony w Mannheimie 1786 r., sławny skrzypek, następnie dyrektor konserwatoryum w Pradze, zmarł tamże 1842 r.
  16. W czasopiśmie czeskiem Dalibor nr. 6 za rok 1879, dr. O. Hostiński w artykule o Chopinie ww Pradze podaje nutę Mazurka, oto jego brzmienie:

    Oto śpiewkę polskich błoni,
    Przyjmie z naszej dłoni.
    Bo to znane jest przed światem,
    Że Czech z dawna Lecha bratem.

    Gdy się Czechów dziecię ziębi,
    Gdy ich obcy gnębi,
    Blaskiem zysków się nie łudzisz,
    I zwątpiały naród budzisz.

    Przyjm więc mężu czułe dzięki,
    Z uściśnieniem ręki.
    Niech cię uczci Czeskiej ziemie,
    Nadwiślańskich słowian plemie.

    W Pradze d. 23 sierpnia 1829 Ignacy Maciejowski.

  17. Klengel August Aleksander ur. w Dreznie 29 stycznia 1783 roku, mając lat 12 wieku, słynął już w Niemczech jako niepospolity na fortepianie wirtuoz. W roku 1816 został mianowany pierwszym organistą przy katedralnym kościele w Dreznie. Jako kontrapunkcista, nie miał równego sobie rywala. Zmarł 22 listopada 1852 r.
  18. Fritsche był autorem kilku udatnych komedyi, grywanych niegdyś z powodzeniem w Wiedniu, Pradze i Dreznie.
  19. Nie napisał go; widocznie spieszył do domu, woląc wszystko ustnie swoim opowiedzieć.
  20. Devrient Karol grający główną rolę, był synowcem wielkim Ludwika Devrienta i najstarszym z trzech sławnych braci artystów dramatycznych niemieckich.
  21. W dniu tym grano dopiero pierwszy raz Fausta Iszą część w Dreznie na nadwornym teatrze. Ludwik Tieck przerobił go i skrócił na scenę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Maurycy Karasowski.