Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czność, nie przyzwyczajoną do takich pieśni. Koja parterowe szpiegi zaręczają, że aż skakano na ławkach.
Wertheim przypadkiem wczoraj z żoną z Karlsbadu przyjechawszy, poszedł zaraz na teatr, ale nie mógł się zoryentować, że to ja grałem; był dzisiaj u mnie z powinszowaniem. Widział się w Karlsbadzie z Hummlem; powiada, że Hummel wspominał mu o mnie i że dziś do niego napisze, donosząc o mojem wystąpieniu.
Haslinger drukuje; afisz koncertu schowany.
Powszechny jednakże głos jest, iż za słabo grałem, a raczej za delikatnie, dla przyzwyczajonych do tłuczenia fortepianów tutejszych artystów. Spodziewam się tego zarzutu w dzienniku, zwłaszcza, że córka redaktora, wali strasznie po instrumencie. Nic nie szkodzi; bo przecie nie można nie mieć żadnego ale, a wolę takie, aniżeli gdyby powiedziano, że gram za mocno.
Przyszedł wczoraj na scenę hr. Dietrichstein, osoba bliska cesarza; mówił ze mną dużo po francusku; chwalił i zachęcał, żeby dłużej w Wiedniu zostać. Orkiestra piorunowała na moje źle pisane nuty i krzywiła się aż do improwizacyi, po której biła także brawo wśród