Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wjechał w Prądnik, rzeczkę, raczej przeźroczysty strumień i nie można było znaleźć innej drogi, bo na prawo i na lewo skały. Około godziny 9 wieczorem, spotkało nas tak koczujących i niewiedzących co czynić, jakichciś dwóch ludzi; ci ulitowawszy się nad nami, podjęli się przewodniczyć do pana Indyka. Musieliśmy iść piechotą dobre pół mili, po rosie, pośród mnóstwa skał i ostrych kamieni. Często rzeczkę po okrągłych belkach potrzeba było przechodzić i to wszystko w noc ciemną. Nareszcie po wielu trudach, kuksach i marudach, zaleźliśmy przecie do pana Indyka.

Nie spodziewał się tak późno gości. Dał nam pokoik pod skałą, w domku umyślnie dla turystów zbudowanym. Izabello!... Tam gdzie panna Tańska stała![1]. Każdy więc z moich kolegów rozbiera się i suszy, przy ogniu roznieconym na kominku przez poczciwą p. Indykową. Ja tylko usiadłszy w kąciku, mokry po kolana, medytuję czy się rozebrać i suszyć czy nie; aż tu widzę jak pani Indykowa zbliża się do pobliskiej komory po pościel. Tknięty zbawiennym duchem, idę za nią i spostrzegam mnóstwo wełnianych czapek krakowskich. Czapki

  1. Wykrzyknik ten odnosi się do siostry jego Izabelli, zamężnej Barcińskiej.