Strona:Maurycy Karasowski - Fryderyk Chopin t.I.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

to bowiem św. Jan, a, więc Malfattiego imieniny. Mechetti zrobił mu niespodziankę, a zatem Wild, Cicimara, panny: Emmering, Lutzer i moja godność, sprawiliśmy mu muzykę nielada. Lepiej wykonanego kwartetu z Mojżesza, niesłyszałem jeszcze; ale „oh quante lacrime“ panna Gładkowska nierównie lepiej na moim pożegnalnym koncercie w Warszawie śpiewała. Wild był przy głosie; ja to sprawiałem urząd niby kapellmeistra[1].

Ogromna moc obcych słuchaczów. przysłuchiwała się na tarassie temu koncertowi. Księżyc świecił prześlicznie, fontanny biły, cudna woń z wystawionej oranżeryi napełniała atmosferę, jednem słowem: noc najpyszniejsza, miejsce najroskoszniejsze. Nie wystawicie sobie, jaka ładna budowa salonu w którym śpiewano: ogromne okna rozwarte od dołu do góry, wychodzą na tarass, z którego cały Wiedeń widzieć można; zwierciadeł pełno a światła mało Przytykający na lewo gabinet podłużnego przysionka, nadawał jakąś ogromną rozległość całemu apartamentowi. Szczerość i uprzejmość gospodarza, elegancya, dobry byt, wesołe to-

  1. Cicimara mówił, że nie ma w Wiedniu nikogo, coby tak dobrze akompaniował jak ja. Pomyślałem sobie: Wiem o tem doskonale. (Cicho!) (Przypisek Chopina).