Malchera Pudłowskiego Fraszek Księga Piérwsza/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Malcher Pudlowski
Tytuł Fraszek Księgá Piérwsza
Pochodzenie Melchior Pudłowski i jego pisma
Redaktor Teodor Wierzbowski
Wydawca Biblioteka Zapomnianych Poetów i Prozaików Polskich
Data wyd. 1898 (przedruk z 1586)
Druk K. Kowalewski
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI  Całe Pisma
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron

MALCHERA
PUDLOWSKIEGO
FRASZEK
Księgá Piérwsza.
Przy tym Sen, y Elegia Polska.



Do tego co czytác chce.

Jeśli Frászek nie lubisz, téy kśięgi nie czytay,
Frászki té kárty niosą, indźiéy státku pytay.


Temusz.

Możesz znáć po Tytule, co w tych kśięgách stoi:
Niestátek, co sye státku tych czásow nie boi.






W KRAKOWIE
W Drukárni Lázárzowéj, Roku
1586.
Do ozówce.

Iż ja leda co piszę, cóż to tobie wadzi?
Lecz nie dziw, bowiem skrzętni wszytko ganią radzi.
Pisz ty, co chcesz, szacować spraw nie będę twoich:
Czyście patrzeć każdemu nie cudzych, lecz swoich.
Ale tego podobno dla mnie nie uczynisz,        5
Bo przedsię twoje chwalisz, a me sprawy winisz!
Ja tuszę, nalazłby też co ganić u ciebie,
Jedno że my nie chcemy nic baczyć do siebie.



FRASZKI
M. Pudłowskiego.


1.   O swych fraszkach.

Fraszki, a nie inaczej, tym księgom mym dzieją:
Cóż ztąd przydzie mądrym, że się z nich naśmieją?
Niechaj oni świat głową swoją przewracają
I wysokiego nieba biegi rozliczają;
Niech rozumem stanowią rzeczypospolite        5
I wykładają boskie tajemnice skryte;
Niech piszą, kiedy ma być ze dżdżu niepogoda,
Kiedy cicho i kiedy wiatrów zła niezgoda;
Niech toż rozmierzają świat i głębokie morze;
Niech każdy zdanie swoje, jak chce ostro porze        10
A ja zaś, co się na to prostaczek nie godzę.
Niech się wżdy ludziom aby na fraszki przygodzę,
Które o mądre głowy ni kąska nie dbają,
Do dobrych towarzyszów rychlej się przyznają.



2.   O cnocie.

Nie lęka się cnota
Żadnego kłopota.
Za nic u niej trwogi,
Grom żaden nie srogi.
Fraszki — miecze, zbroje,        5
Fraszki — niepokoje.
Głód jej nie umorzy,
Złoto nie przysporzy,

Potwarz też nie płaci,
Zdrada także traci.        10
I ten, co się rządzi
Cnotą, już nie zbłądzi,
Ni pozna kłopota,
Kogo broni cnota.



3.   Do gościa.

Wina niemasz w piwnicy, zwierzyny w Spiżarni,
Ale jagnię najdziemy wnet przedsię w owczarni.
A tymczasem ja przeczczę co śmiesznego tobie,
Gospodarz zachowywa ten obyczaj sobie:
Więcej czytać niżli czcić; a tak, gościu miły,        5
Zgadzaj się z nim; tak nasi przodkowie mówili:
Jakie gdzie obyczaje przyszedszy zastaniesz,
Na takich, panie gościu, i ty tam przestaniesz.



4.   Do Jana Pileckiego.

Rozrywkę czystą masz do swej urody,
Chyba do brzucha trzeba dłuższej brody.
Lecz to równiejsza: przestanę ja na tym,
Gdy mi dasz sprawę dostateczną zatym,
Która z białychgłów tak osobna była,        5
Co się tej kukle w boku nabawiła?



5.   Do tegoż.

Niech ludzie mądrzy boskie tajemnice
Wyciągają tak, by serbskie skrzypice,
Niech księża mówią cały dzień pacierze,
Ja już przestawam na swej prostej wierze,
Iż rad żartami, gdy mam szczęście, robię,        5
A gdy przegrawam, wnet się w głowę skrobię.
Powiedz mi, Jasiu, coć się wówczas działo,
Kiedyś był przegrał talarów nie mało,
Jżeś styskował na bok barzo sobie?
Któż taki fortel przyniósł był ku tobie,        10

Gdy mieszek stękał, żeś na bok styskował?
Tak nikt fałszywie nigdy nie chorował.



6.   Śmierć.

Napłakał się, że nie mógł Jowisz syna swego
Sarpedona, ze wszytkich dziatek najmilszego,
Wyswobodzić od śmierci, choć był królem nieba:
A nam co o niej trzymać nędznikom potrzeba?
To że i próżno myśleć: tak się mocą bronić,        5
Jako i fortelmi chcieć ręki się jej schronić.



7.   Do łakomych.

By wam nakoniec z nieba i złoto padało,
By się w domiech rodziło, jeszcze to wam mało.



8.   Do utratnych.

Jako woda z rzeszota zarazem wypłynie,
Tak wam wszytko niesporo, a snać z ręku ginie.




9.   Do języcznych.

Niechaj kto chce, cnotliwie żyje tu na świecie,
Przedsię wy mu przyganę wnet jaką najdziecie.



10.   O doktorze Sokołowskim.
Heretyk z katolikiem.

Rzekł heretyk: Krzywego teologa macie.
Takiby dobry prze was, co krzywych szukacie.
To katolik. O w zasię: Prostych dosyć mamy.
My o proste, bo głupi, by kąska nie dbamy.



11.   Pochlebca do Satyra.

Satyrze, słuchaj, już list padnie z drzewa,
Awa na zimę gdzie mieszkać będziewa?
Mnieć się dostanie w izbie przy kominie
Siedzieć, aż ten mróz i to zimno minie.
Przyjmą mię, bych chciał, do onego gmachu,        5
Gdzie się miedź pięknie łśni na jego dachu;

Chcę-li też owdzie, gdzie na wierzchu słoma,
Owa gdzie przydę, tn mnie jako doma,
Bo się ja z ludźmi umiem zgadzać, bracie;
Ale jednę rzecz, chcesz-li, powiem na cię:        10
Jąłeś się nazbyt prawdą ty szermować,
Więc ci też przydzie tam w lesie zimować:
Bo teraz prawdę zrzadka kto rad widzi,
Więc się Satyrem także każdy brzydzi.



12.   Kolęda.

Hej, kolęda, panowie! Widzę do kalety
Żaden się nie pomyka; wierę przez monety
Mnie ztąd, jako baczę, wywędrować przydzie.
Bóg zapłać. Owa tu kto godniejszy nadydzie.
Owóżci Maciek. Maćku! Co mnie żałowano,        5
To tobie bez pochyby wszytko zgotowano.
Owóżci Maciek pełnym potrząsając worem:
Niemasz-ci jedno umieć postępować z dworem.
Już się to do nas złote lata nawracają,
Kiedy głupie mijając, godnym rozdawają.        10
Uczyć się też nam było: lecz gdyśmy nie chcieli,
O głodzie będziem doma by cyfry siedzieli.



13.   Nowy Rok.

Toż będzie w tym idącym, co z zchodzącym było,
Bo baczę, że na niebie nic się nie zmieniło.
Pochlebcy po staremu tuż u misy siędą,
A cnotliwi polewki nałykać się będą.
Wielki by czas nakręcić, astrologu nieba,
Bo dobrym będzie duszno po chwili przez chleba.



14.   Suche dni.

Dajcie, Panie, suche dni, bośmy wysuszyli
Każdą beczkę, coście ją byli napełnili.
Z stołu nic nie zchodzi, to sami baczycie,
Zjemy cokolwiek jeno dla nas nastroicie.

Po obiedzie idziem spać na małą chwileczkę,        5
Wszak przed wieczerzą dość wstać aby godzineczkę.
A nie chcąc, abyśmy was w nocy przebudzali,
Do szynkownego domku częstochmy chadzali:
Owa się nie uprzykrzym. Albo karty gramy,
Albo się gorzałeczki podczas napijamy.        10
I barwie już rok minął, czasby inszą sprawić,
Trzebaby poczciwości czym waszej nadstawić.
Jezdne się dobrze mają, powiadał nam Klimek,
Także też o woźnikach dawa sprawę Szymek.
W polu też barzo dobrze z łaski bożej weszło,        15
I z tej miary w dozorze namniej nam nie zeszło:
Dziś dwie niedzieli, idąc z naszego kiermaszu,
Zajźrzym, a ono się pięknie zieleni ku lasu.
Pewnie to nasze zboże? czyjeżby być miało?
Daj Boże, aby tylko bez szkody doźrzało.        20
Nie wątp też w nas w potrzebie, bo z nas każdy swego
Nigdy gardła litować nie będzie dla twego.
Pamiętacie onegda, gdym pił za was, panie,
Myśliłem, i ja nie wiem, jako mię już stanie.
Próżnoć: niemasz co taić; póty tego było.        25
Aż się już z gardła trochę było utoczyło,
Jeśli pieniędzy niemasz, u ludzi dostaniem,
Wszak my na małej rzeczy też teraz przestaniem.
Owa nie długo, panie, więcej dostaniecie,
Nie wątpim, dyskrecyą mieć na nas będziecie.        30



15.   Na dzisiejsze czasy.

Cóż dziś po cnocie, gdy niecnota płaci?
Co po dobroci, gdy człek na niej traci?
Nieszczęsne czasy! Nie tak przedtym było:
Cnota płaciła, aż i wspomnieć miło.
Dziś leda szaszek, ali ujdzie wszędzie,        5
Byle łgać umiał, ali radzić będzie.
Więc się też wszytko nam po czartu dzieje,
Aż się z nas wobec każdy naród śmieje.
A Bóg zna, słusznie: bośmy to stracili,
Czym więc przodkowie nasi sławni byli.        10

Bo oni cnotę drogo szacowali,
Myśmy niecnocie pierwsze miejsce dali.
Ztądta wszeteczność urosła tu doma,
Aż wzgórę Polska wirzgnęła nogoma,
Która w swą klubę pierwej przyść nie może,        15
Aż święta cnota złą niecnotę zmoże.



16.   O skąpym frasownym.

Wierę, ja nie wiem, jako mu ugodzić.
Bo wszytko mniema, bych go miał uszkodzić.
Przemierzły chłopie, myśląc o tym złocie.
Leżysz w frasunku, by świnia we błocie.



17.   Sława.

Wszytki rzeczy, które są, zginąć pewnie muszą,
Lecz sławy dobrej wieki nie naruszą.
Miasta, zamki i sklepy, za fraszkę to stoi,
Sława się żadnej strzelby i czasu nie boi.



18.   Żart przystojny.

Prawdę mówiąc, nadobny wieniec jest różany,
Lecz wdzięczniejszy fiołki kiedy przeplatany;
Nadobnie, gdy się człowiek statecznie sprawuje,
Lecz i to pięknie, żartem gdy statek farbuje.
Jako różej fiołek na wieńcu nie szkodzi,        5
Tak żart statkowi, gdy go kto k rzeczy przywodzi.



19.   Do sobie.

Czekałem długo szczęścia, lecz iż przyść nie chciało,
Bych mu więcej nie służył, tak mi się też zdało.
Rad, przestrzegając cnoty, przestanę w chudobie,
Puszczam swój plac inszemu, niech polepsza sobie.



20.   Do Pana jednego.

Atoliś dość obiecał, miłościwy panie,
Więc nie wiem, kiedy skutek twym się słowom stanie.



21.   O frasownym Janie.

Ponieważ Bóg i szczęście i nieszczęście daje,
Przeciwko Bogu mówi Jan, co szczęściu łaje.



22.   Do Jana R.

Co tak mówią, jest, Janie, ludzi barzo siła,
Że cię więcej niż franca zazdrość wysuszyła.



23.   O Stanisławie Grzywie, pośle do Parcewa.

Jako wieczór, rad każdy z żarty na plac jedzie,
Przymówiono mu żartem przy dobrej biesiedzie,
Żeś ty w ten siem Parcewski nigdy nie wotował.
A on zaraz: chociam ja swej głowy nie psował,
Myśląc, cobych miał mówić, wżdym grzywien trzydzieści        5
Tak wziął, jako namędrszy, co się z wotum pieści.



24.   Do Molskiego z wielką głową.

Jakobych cię miał w księgach, dawno myślę o tym,
Ale trudno przed głową: musi to być potym.



25.   Do Jana Kochanowskiego.

Prawieś się ukochał w nauce i cnocie:
Znać, żeś się nie lenił ku dobrej robocie.



26.   Do jednego wojewody.

Nie wstydaj się sam wstąpić, zacny wojewoda,
Czeka cię loch chłodniuchny i zdrojowa woda,
Czeka rządna śmiotana i wieniec różany,
Czeka cię sad zielonym liściem przyodziany.
W nim trawa dosyć bujna, gdzie w południe czyście        5
Spać, a od słońca z drzewa u bronią cię liście.
Dobra wola jest przytym, gdy więcej nie zstaje,
A leć i to przyjaciel, co-ć to z chucią daje.
Nie każdego, jako wiesz, z bażanta być może,
Rychlej kozła wżdy człowiek albo gęś przemoże.        10



27.   Do tegoż.

Czekają cię z radością moje nizkie progi,
Bywał w takiej chałupie Mars, on bóg tak srogi,
I Jowisz się nie brzydził jeszcze podlejszemi,
I ty się, proszę, nie brzydź ścianami racjemi.



28.   Do jednego nieprzyjaciela.

Widzę, czynisz dobrą myśl mym nieszczęścim sobie,
Lecz ja powiem: co mnie dziś, jutro zasię tobie.
Przysiągłby, że-ć fortuna w dziedzictwo się dała;
Radzę, patrz pilno, by-ć się z rąk nie wywikłała.



29.   O Rożnie.

Za starych lat pieczenie na rożniech piekano,
Lecz teraz, widzę, zgoła wszytko pomieszano.
Oczy moje widziały wczora przy biesiedzie,
Ali na stół nasz Rożen ze stem złotych jedzie.
I zda mi się, nie wskórał na tej krotochwili,        5
Bom tak baczył, że Rożna w karty ogolili.



30.   O tymże.

Bodaj go, Boże, zabit w to prawo wprawował,
Na coś inszego Pan Bóg pana Hożna chował,
Niżli na te wykręty, które go tak zjęły,
Że mu wszytki rycerskie zabawy odjęły.
Pomnię, gdy się nie bawił on temi plotkami,        5
A teraz już nalepszy praktyk między nami.
Spytam go dziś o pozwie, co-ć się zda w tej mierze?
A on prosto by z bicza: tuz, pry, króla bierze.
Zdumiałem się, iż mi tak k rzeczy odpowiedział:
Alboć nad tą akcyą dziś całą noc siedział.        10



31.   Nagrobek Stanisławowi Grzebskiemu.

To miejsce, w którym ciało twoje pochowano,
Godna rzecz, aby łzami często omywano.
Nauka, cnota, rozum i postępki święte
Tam z tobą zaraz w ten grób z pośrzodku nas wzięte.

Świat jeśliże dobrze znał te przymioty w tobie,        5
Mógłby nie rok, ani dwa czernić się w żałobie
Po twym ześciu; lecz póty, póki sam stać będzie,
Niech się twe imię sławi i długo i wszędzie.



32.   Do Mikołaja Tomickiego.

Alboś się był zapomniał, kiedym ci napisał,
Którego dzisiaj święta? boś mi tak odpisał:
Snać mojego patrona: dalej ni słóweczka;
Ba, toć to jest, mogę rzec, subtelna fraszeczka.
Rzekę, przepije się nam; on na to ni słówka,        5
Czy kiedy święte przepić, rada boli główka?



33.   Do P. Olbrychta Łaskiego.

Olbrychcie, słuchaj, nie mam nic godnego,
Czymbych cię poczcić miał pana swojego,
Bo na mych górach złoto się nie rodzi,
Ni w puszczej jeleń prędkonogi chodzi.
Lecz też w tym, widzę, kochanie nie twoje,        5
Wolałbyś raczej jakie łsnące zbroje,
Albo pełne strzał tatarskie sajdaki,
Albo pancerze i k temu szyszaki.
Bo to Marsowy upominek prawy,
Gdy kto przyniesie jaki koncerz krwawy,        10
Albo też szablę ostrą jako brzytwę,
Albo gdy powie kto, jako zwiódł bitwę.
Tego wszytkiego dać tobie nie mogę.
Bo mieczów, szabel, rusznic nie przemogę.
Wszakoż miałlibych z gołemi rękoma        15
Przyść, tedy bych snać wolał siedzieć doma.
Niech się nie łomią stare obyczaje
Przez mię: bo panu każdy pocztę daje.
Iż to wiem pewnie, iż nie jest sromota,
Gdy dawa jabłka ten, co nie ma złota:        20
Wierszów ci swoich garść nie małą niosę,
Które, byś wdzięcznie przyjął, o to proszę.
Owoc, jako znam, nie dojrzał do końca,
Lecz też podobno nie miał zpotrzeb słońca.

Wszakoż za czasem, gdy sad hojniej zrodzi,        25
Przyniosę pewnie, co-ć się lepiej zgodzi.
Nie wątpię, będzie czas taki pogodny,
Że przyniesie dar twoim cnotom godny.



34.   Do jednego.

Uchodzisz mię pięknie w oczy,
A z tyłu obłudność kroczy.
Gdzie się nie spodziewam zdrady.
Wierę to miły, szkarady
Przymiot masz taki do siebie:        5
Ja się już zarzekam ciebie.



35.   Jeden rzekł.

Już czołem za cześć szczęście, dalej cię nie czekam:
Oblókwszy się w chudobę, tak śmierci doczekam.



36.   Do jednego.

Wadzi-ć to, kiedy piszę; wadzi-ć, kiedy czytam,
I to-ć wadzi, kiedy się o rozumie pytam.
Owa memi postępki wszytkiemi się brzydzisz,
A swych chromych, Jachniku niebożę, nie widzisz.
Lecz nie dziw: kto w swej wątpi, cudzej zajźrzy cnocie;        5
Ja swej dufam, więc nie chcę zajźrzeć twej niecnocie.



37.   Do Mikołaja.

Złoto, srebro i wszytko, co jedno w pokładzie
Masz i cokolwiek się więc uradza na sadzie,
Także i te jedwabne na ścianach opony
I owe dość kosztowne z kamieńmi zapony:
Wszytko to twoje własne, i fladrowe stoły,        5
Chyba żonę, tę z ludźmi masz pewnie na poły.



38.   Do Franciszka Masłowskiego.

Wiem to, iż mię miłujesz, acz nie czuję w sobie
Tej godności, przeczbych miał tak miłym być tobie.

Wszakoż jednak wiedz do mnie, iż mię masz po woli,
Jedno gdy na biesiedzie, wnet mię głowa boli,
Kiedy na cię poglądam, a wszytki ku tobie        5
Cisną się: a Pudłowski tylko struny skrobie.



39.   Do wójta Wileńskiego.

Mogę rzecz, żeś mię uczcił, Augustynie drogi,
Bo kiedym chciał przełożyć przez twój próg swe nogi,
Ale mi je pachołcy twoi przenaszają:
Takci też dobrą wolą w domu swym dawają:
I uczczą, i posłużą. Bodaj żeś wa długi        5
Czas piła i miała z tą dyskretyą sługi.



40.   O księdzu Skardze.

Nie skarżcie się na Skargę, iże się frasuje
Na nas, bo w nas niecnoty wielkie upatruje.
Raczej się skarżmy na się, jemu pokój dajmy,
A żywota naszego lepiej poprawiajmy.
Za jego świętą nauką, co podaje z nieba,        5
Tedy nam już nie będzie skarżyć się potrzeba
Na jego frasowanie: i on chwalić będzie,
Jeśli w nas co postępków pobożnych przybędzie.



41.   Wątpić nie potrzeba.

Wtenczas Pan Bóg narychlej człeku ratunk daje,
Kiedy mu namniej szczęścia z nadzieją dostaje.



42.   Do Piotra.

Chcesz koniecznie, aby był też tu u mnie statek;
Wiesz, że się tam nie chowa, gdzie niejest dostatek.



43.   O teologu z medykiem.

Słyszałem gdy teolog strofował medyka:
Milsza-ć, niżeli biblia, u Kachny podwika;
Wszytko przyrodzonemi bawisz się rzeczami,
Czasby się też do Boga już uciekać z nami.

Wiem ja na was, kapłani, medyk odpowiedział,        5
I dziś-em się ostatka u Kachny dowiedział,
Że wy nawięcej radzi o Bogu mówicie,
A nagorzej, niżli kto, na świecie czynicie.
I tyś wczora styskował sam na kazalnicy
Na nierząd, a jam dzisia u ciebie-m w łożnicy        10
Nie zastał tej biblijej, chyba uzłocony
Czepiec: snadź upominek pewny cudzej żony.
Nie twoja rzecz, odpowie teolog, doktorze,
Wiedzieć, kto się zamyka z kapłany w komorze.
Umilkł medyk. A kapłan: Nauczę cię o tym        15
Czepcu, jako będziesz miał pleść przed ludźmi potym.



44.   O drugim teologu.

Zda mi się, że ten lepiej powiadał więc na się:
Próżna to (prawda prawdą) mam ja taką Kasię,
Żebych dla niej odstąpił kanoniej swojej,
Nakoniec konfesyej i kardynałowej.
Będziemy-li źle mówić i źle czynić k temu,        5
Będą się godzić nasze sprawy wszemu złemu.
Już ale prawdę mówmy, chocia źle działamy,
Tedy się między ludźmi nadobnie udamy.



45.   Do Jędrzeja.

Prosisz się, bych ci wiersze napisał na grobie,
Napiszę, jedno zdechnij, obiecuję tobie.



46.   O dłużnym.

Nie frymarczyłbych ja z tym na swobodę,
Choć to on wino pija, a ja wodę.
Bom sobie wolen, nikt mię nie frasuje,
Ani u sądu w roku nie pilnuje.
A tu acz widzisz ręce niezwiązane,        5
Lecz serce mysią i nazbyt spętane.



47.   Lutnia.

W lesie pókim duszę miała,
Nigdym się słyszeć nie dała:

Teraz jakom duszę zbyła,
Śpiewam i prawiem ożyła.



48.   Do Bekfarka.

Aryon i Orfeusz i choć Dawid trzeci,
I czwarty który niech tu z muzyką wyleci:
Bez pochyby ty wszytkie zostawisz za sobą,
Chybaby cię z tych który uprzedził urodą,
Ale kiedyś poczniecie muzyką szermować,        5
Musi się i Dawidek z swoją arfą schować.



49.   Na łakomego.

Chłop każdy skąpy, acz jest i nader bogaty
W złoto, srebro, i mienie i w kosztowne szaty,
A nie umie używać, co mu szczęście dało,
Lepiej, aby nie miał nic, albo barzo mało.
Bo to dziwak, co go bogactwo zubożyło,        5
Przyrównam go osłowi, choć mu to nie miło,
Który przysmaki nosi kosztowne na sobie,
Przedsię lada chróścisko najdziesz przed nim w żłobie.



50.   Do jednego.

Jeśli mię ty przeto widzisz,
K temu sykofantą czynisz,
Iż więc nie używam biesiad
I mówię mało k temu rad:
Toć mała do mnie przyczyna,        5
Więtsza-ć jest do ciebie wina,
Bo łżesz często, mówiąc śmiele,
A mnie trudno milcząc wiele.
K temu idąc na biesiadę,
Rad też załawiasz na zwadę:        10
A ja siedząc sobie w domu,
Nie zawadzę tam nikomu.
Iż się zda inaczej tobie,
Bo-ć źle ułożono w głowie.



51.   Jeden powiedział.

Nie mam ja folwarku i nie mam pieniędzy,
Ale myśl spokojną: gryźć się nie dam nędzy.



52.   Tenże nadobnie rzekł.

Żeglarz, choć nań zły w pół morza wiatr wstanie,
Wżdy ma nadzieję, że na brzegu stanie.
I ja, choć mi się nie po woli dzieje,
Uchowaj Boże, bych miał zbyć nadzieje.
I choć mię szczęście zdaleka obchodzi,        5
Pomnię, iż po dżdżu jasny dzień przychodzi.



53.   Wizerunek pijanego.

Dziwna w głowie niepogoda,
Kiedy jej ruszy jagoda.
Jam tego doświadczył wczora,
Jako głowa było chora:
Gdy się winem napuszyła.        5
Szyki mi wnet pomyliła.
By na niebie we łbie grzmiało,
Tchu aż nazbyt dostawało.
Raz słońce pięknie świeciło,
Raz swoje promienie skryło.        10
Baz obłoki jasne były,
Raz wnet szpetne nastąpiły.
Raz lał deszcz, e wiatry wstały,
Raz zasię cichuchne wiały.
Raz ano się spuszcza zorza.        15
A dzień odnosi do morza.
Raz ano prawe południe,
Słońce świeci prawie cudnie.
Raz ano już jest w północy,
Owa nie wiem, co za oczy        20
Wtenczas były. Mocny Boże,
Iż to wino sprawić może,
Że nam skarbów wnet przybędzie,
Wszytkiego na zamiar będzie.

K temu równo mi się zdało,        25
Tak wiele, jako i mało.
Owa zgoła były dziwy,
Nie czułem, jeślim był żywy.
Wszytkiego mi dostawało,
A dziś mi się zaś przebrało.        30
Dosyć było wszego wczora,
A gdziś, gdym wejźrzał do wora,
Ali pustki jako w lesie:
Chybać wino skarb więc niesie.
Mógłby zawżdy Bachusowi        35
Lepszą winnemu bogowi
Ofiarę niż wieniec stawić,
Gdy to umie czyście sprawić,
Że uczyni z ubogiego
Natychmiast pana wielkiego.        40
Chyba stawiać trzeba nogi,
A zajmowac ze łba rogi.
Bo wtenczas każdy rogaty,
Ten pan pijany bogaty.
Niechże me po bystrej wodzie        45
Nie pływają ze mną łodzie,
Nabywając srebra, złota,
Gdy bo będzie bez kłopota.
Wysuszając pilno flaszę,
Ja się na każdą ostraszę.        50



54.   Epitafium Dzikowi.

Dziśjeśmy z tobą, Dziku, żartowali,
A dziśjeśmy-ć zaś grób nagotowali.
Nieszlachetna śmierć nic się nie wstydziła,
Nie dawszy mu znać, oń się pokusiła.
Lecz i ten, i ów u niej w jednej cenie:        5
Wszak więc każe wstać i od męża żenie.



55.   O swoich fraszkach.

Bych wiedział, iż dziś kędy płaci statek,
Nalazłby go też i u mnie dostatek,

Lecz baczę, nim się teraz barzo brzydzą:
Wolę iż z fraszek, niżli z statku szydzą.



56.   Do Walka.

Ja ciebie nie rad ganię, chociać nieststeczny,
A ty me książki sądzisz, że w nich rym wszeteczny.
Równać to wada,iż się me złotrzyły karty,
A opanowały je z krotochwilą żarty.
Wszak to wolno poecie wiersz podać bezpieczny,        5
A nic mu i to nie wadzi, kiedy pan stateczny.
Lecz to wielka, Walaszku, do ciebie, mój miły,
Boście łotrostwa sprawą waszą zachwycili.
Jać łacno w to ugodzę, iż me pismo zginie,
Ale twoja niecnota już na wieki słynie.        10



57.   Do Gabryela Grabowieckiego.

Jeśli się kto najduje, który tobie łaje,
Albo jeśli się gniewa na twe obyczaje:
Wierzę, iż ten nic nie wie, co po czemu chodzi,
Ani tego, iż statek rad się żartem słodzi.
U mnieś jest w takiej cenie, żebych rad dla ciebie        5
Umarł i wszytko podjął, zapomniawszy siebie.



58.   Do sąsiada.

Wiele mi obiecujesz i dać, i pożyczyć,
Gdy więc sobie podpijesz, a wżdy nie chcesz liczyć,
Kiedy przydzie zaranek. A tak radzę tobie,
Abyś zawżdy podpijał co naraniej sobie.



59.   O Stasiu.

Ten wzleciał w niebo z myślą, tusząc, iż ma wiele,
A nie beczy, iż zadku odbieżał w popiele.



60.   Do Mikołaja.

Chlubisz się ty bugactwy, a skarżysz na szkody;
Mam ja wiele przed tobą, bo nie miewam szkody.



61.   O cnocie.

Oprócz cnoty nic nie masz trwałego na świecie:
Insze rzeczy, co ich jest, śmierć straszna pogniecie.



62.   Do towarzysza.

Tamy się porwały, srodze szumi woda,
Wierę, ku nocy teraz jeździć szkoda.
Będzie czasu dość, droga nie uciesze,
Wszak też tu na cię z góry nie pociecze.
Więc k temu mawa swe czym bawić oczy,        5
Prosto szalon, ztąd ktoby jechał w nocy.



63.   O jednym pachołku.

Posłał jeden ziemianin do pana wielkiego
Sługę, po prawdzie mówiąc, nie barzo dworskiego,
Który się mm sprawował pudle swojej głowy,
Nie patrując ukłonu, ani dworskiej mowy.
Spytał go pan: a wiele takowych, jako ty,        5
Twój pan błaznów ma? Sługa on z czystej ochoty:
Sześci nas tylko w domu, panie miłościwy,
A u paniej jest siódmy barzo osobliwy.
Parsną wszyscy wnet śmiechem, poseł się się zapłonął,
Nie czekając odprawy, z izby wskok wywionął.        10



64.   Do Marcina Goreckiego.

Ten nam wylicza dziwy.
Widzę, iż jest świadek żywy.
Chcesz, powiem ci na mą duszę,
Tobie k woli wierzyć muszę.



65.   Na łgarze.

Trzaśni, Panie, piorunem i bij z góry gromem.
Nakoniec i spal ogniem wespółek i z domem
Takie, co tylko język prawdziwy swój mają,
A na sercu obłudę i zdradę chowają.
Niech to znają prawdziwi, że fałszu nie lubisz,        5
I owszem co ji sieją, rad ty srodze gubisz.



66.   Do S.

Byś ty mnie snać na koniec pożyczył swej głowy,
Tedy ja nie zrozumiem pewnie twojej mowy,
Bo wszytko tak powiadasz: Nie wiem co, panowie,
Owa, prosto nie wiem co: niech wam Malcher powie.
Jeśli że ty konceptu nie zrozumiesz swego,        5
Odemnie nań nie czekaj wykładu żadnego
Owszem iże cię słuchem, miej ty na tym dosyć,
A wszakci by mię drugi musiał barzo prosić,
Bym go słuchał, kiedy co nie do rzeczy plecie,
Bo mię wstyd błaznów słuchać na tym nędznym świecie.        10



67.   Na korab P. Łaskiego Olbrychta.

Próżno się morze niespokojnie burzysz,
Przedsię korabia tego nie zanurzysz.
Przetrwawszy wszytki przeciwne pogody,
Stanie na brzegu w cale i bez szkody.



68.   Nagrobek P. Orlikowi, żupnikowi ruskiemu.

Żałosna żena, z którą cię śmierć rozłączyła,
Tym twoje zmarłe ciało kamieniem przykryła,
Które iż z ziemie poszło, tam się zaś zostało,
Lecz ducha przykryć trudno to kamienie miało,
Bo ten w niebie wysokim odpoczywa sobie,        5
Ciało swe zostawiwszy w tym z marmuru grobie.



69.   Żenie jego.

Małżonka swego zchowawszy uczciwie,
Który tam jednak w niebie wiecznie żywie,
Ten grób z marmuru postawić kazała,
By też w nim sama po śmierci leżała.
Tak jako zgodnie za żywota żyli,        5
Żeby się grobem także nie łączyli.



70.   Do Jana K.

Jeszcze się wczora drugi po to spieszył,
Czym ciebie, Jasiu, Pan Bóg dziś pocieszył.

Ludzkie staranie, patrzaj, jako idzie,
Gdy Bóg nie raczy w pożytek nie przydzie.
A kiedy on chce, najdą cię i doma,
Przyniosą dosyć, jedno bierz rękoma.



71.   O jednej parze ludzi.

To się ci siebie aż nazbyt wstydają,
A wżdy się zawżdy pod wieczór ściskają.



72.   Do fortuny.

Jeśli mię zła fortuna być niegodnym czujesz,
Nie mam ci za złe, iż tak długo probujesz.



73.   O jednej cnotliwej paniej.

Zalecał się gość jeden cicho gospodyniej,
Gospodarz z drugiej strony, mąż jej siedzial przy niej.
Wnet może przepomniawszy swego podla siebie,
Odpowiedziała głosem: trudno, bych ja ciebie
Miłować miała, zwłajsca człowieka obcego,
Wszak namniej nie miłuję i męża własnego.



74.   Nagrobek Stanisławowi Wapowskiemu.

Słusznie cię wszyscy wobec teraz żałujemy,
Jako zadnie bez ciebie na oko widziemy.
Zdobiłeś dwór nauką, dworstwem, statecznością,
Zdobiłeś (o co trudno na świecie) szczerością.
Lecz zatrzymać nie możem, pomniąc na twe cnoty:
Trudno dziś u jednego naleźć te forboty.



75.   Do sędziego Sieradzkiego Karśnickiego.

Prawda, sędzia, bych ja był od dekretu twego
Apelował, kiedyś mię do trunku dobrego
Skazał, nie dopuściłbyś w on czas był ruszenia.
Ja też to czując dobrze, użyłem buczenia
Na cię i na się, do dna każdąm wyprawował:
Bodajżeś na długi czas za mną tak skazował.



76.   Do tegoż.

U sądu-ś umiejętny a ochotny doma,
Dawasz jeść, pić gościowi obiema rękoma.
Jednak w sądzie nie życzę sobie twej dzielności
Doznać: wolę cię doma, gdy częstujesz gości,
Bobych ja nie każdego dekretu zrozumiał,        5
Doma bych wżdy potrosze napijać się umiał.



77.   Ja mówię.

Nie mam szczęścia przecz winić, że mi nic nie daje,
Bo samej cnocie służę, szczęście mam za jaje.



78.   Powtarzam.

Od Boga nie od szczęścia ja czekam pomocy,
Bo on i mnie, i szczęście sam jeden ma w mocy.



79.   Do Jarosza Bużynskiego o Szycu wyżle.

Do woza-ć się zawżdy zejdzie, lecz wczesno do gmachu.
Bo skoro Szyc do izby, ali panny w strachu.
Pytam czemu? A ony nie rad, pry, mrze głodu,
Bo zawżdy w izbie pełno Szycowego smrodu;
Przedsię my się dla niego często zapałamy,        5
Chocia zaprawdę podczas nic nie udziałamy.



80.   Do Piotra.

Jeśli masz, pókiś Piotrem, tak długo wiłować,
Musi cię, panie Piotrze, inaczej bierzmować.
Lecz jeśli-ć bierzmowanie namniej nie pomoże,
Już taki musisz być wiłą na wieki, nieboże.



81.   O jednym.

Nie ma pierza potemu, wżdy chce latać wzgórę:
Widzi mi się, iż ptacy zdziurawią mu skórę.



82.   O tymże.

Możesz to temu powiedzieć bezpiecznie,
Że słowy pięknie, lecz myślą bezecnie.



83.   Do Jakóba Zardeckiego.

Gdzież one obietnice, kiedyś do Włoch jachał?
Bodaj bych zdrów do domu nazad nie przyjachał,
Jeśli-ć z sobą rozumu ztamtąd nie przywiozę,
Nie udźwignę-li go sam, więc na szkapę włożę.
Musi być na mą stronę, coś go tam był dostał        5
We Włoszech, gdzieś zarazem z twoją szkapą został.
Boś ty swój z sobą przyniósł i masz go dostatek,
U mnie go po staremu wielki niedostatek.
Nie mam za złe, mój bracie: tego głowa boli,
Stara polska przypowieść, kto sobie nie woli.        10



84.   Do jednej.

Bodaj twej wdzięcznej twarzy starość folgowała
Tak, żeby z tą gładkością na wiele lat trwała.
Przydź skoro po wieczerzy, nawiedź matkę moję,
A weźmi z sobą zaraz i siostrzyczkę swoję.
Będziem sobie u ognia siedzieć przy kominie        5
I cudniej nam daleko noc niżli dzień minie.
Baby nam będą bajać jakie bajki śmieszne,
My wiersze będziem śpiewać i pieśni ucieszne.
Kasztanów będzie w ogniu dziewczę przypiekało,
Drugie wianki wić, azać tej rozkoszy mało?        10
Śmiać się też będzie czemu, owa nam noc zejdzie
Tak wesoło, aż na nas wdzięczniuchny sen przydzie,
Toż i bajek, i pieśni wtenczas przestaniemy,
Pięknie się obłapiwszy i potym pośniemy.



85.   Tyrsis.

Kiedy matka zasnęła pod ową leszczyną,
Powiedz, co Tyrsis z tobą czynił pod krzewiną?
Ach! niestetyż, widziałem, gdyś go obłapiała,
Ach, by nie wstyd powiedzieć, widziałem, gdyś dała.
Często do mnie więc inne dary przysyłały,        5
Bych im był przyjacielem, o to mocno trwały.
A jam tobie tak dufni, żem wszytki dla ciebie
Wzgardził, alem oszukal, widzę, barzo siebie.

Tyś sama oczy moje gwiazdom więc równała,
Tyś mię za Adonisa u siebie miewała.        10
Teraz jestem wzgardzony, nie wiem, coś ujrzała
Na tym to, któregoś się tak rozmiłowała.
Cóż wżdy osobliwego w Tyrsidzie najdujesz,
Że go, nieszlachetnico, dziś nad mię miłujesz?
Ten cudze owce pasie, mnie ich ojciec tysiąc       15
Zostawił umierając, mógłbych na to przysiąc.
Tego przeszedł Dorilus, gdy z sobą śpiewali,
A myśmy Dorilusa prostakiem być znali.
Agirta, chocia za wżdy godnym u nas słynął,
Kiedym ja wziął piszczałkę, tedy przy mnie zginął.       20
Ten ani strzelać umie, ani stawiać klatki
Na ptaki, ni na zając czynić także siatki.
Ja się o zwierz nawiętszy pokuszę gdy w lesie,
A Tyrsis nic do domu nigdy nie przyniesie.
Owa, zgoła nie widzę żadnej godności,       25
Przeczby mię miał ubieżeć do ciebie w miłości.
Już baczę, że niepewną ci nadzieję mają,
Którzy wiary po miłych swych pewnej czekają.
Wierzcie mi, każdy zając przede psy ucieka,
Kuropatwa jastrzębia też nie rada czeka.       30
I to wierzcie, że próżno spuścić się na słowa,
Żadna wiary nie strzyma toż nam białogłowa.



86.   O Zofiej.

Każdemu, widzę, podle jego głowy
Dostaje dosyć rozmaitej mowy.
A chcecie, powiem ja też zdanie swoje:
Zofia pewnie jest kochanie moje.



87.   O doktorze, co rybę z hełmem za herb nosił.

U dyabłaś to widział, albo czytał, żaku,
Aby ryby chodziły w żelaznym kołpaku.
Wierz mi, próżno twój pstrążek twą się zbroją szczyci:
Czyń ty, co chcesz, doktorze: być pstrągowi w rzyci.



88.   Do Jerzego W.

Nad złoto i nad srebro przyjaźń przekładają
Wszyscy ludzie, którzy się na rozumie znają.
Ja aczem się nie doczedł, co jest rozum prawy,
Jednak gdy chcę smakować wszytkie ludzkie sprawy,
Baczę dobrze, iż przyjaźń jest skarb lepszej wagi,        5
Niż pieniądze, niż perły, niż szat pełne szragi.
A tak, Jurku, rozumiej, żem z poznania twego
Więcej kontent niż z funta złota węgierskiego.



89.   Do Pana Mikołaja Wolskiego.

Przysiągłbyś ty, iżeś mię w tej drodze strawował,
A ja zasię, kiedym się z mieszkiem porachował,
Widzę, żeś ty ku mojej w ów czas był potrzebie,
Boś nie ty mię strawował, lecz ja raczej ciebie.
Nie wierzysz-li, owo masz mieszek wypróżniony,        5
Gdzie ono był nie jeden za wczorem czerwony
Złoty, były talary i moneta była:
Nie źle mię twoja miłość w karty podgolila.
Że com miał o twej strawie twoję rzecz odprawić,
Tom musiał swoim mieszkiem twej sprawy nadstawić.        10
Drugi raz nie wywabisz, jedź sam w drogę z Bogiem.
Bo po tej fórze mieszek mój leży odłogiem.



90.   Do K.

Mówisz o mnie po karczmach, iż złe wiersze czynię,
A choć ich ty nie czynisz, ja ciebie nie winię.



91.   Na obraz miłości.

Przypatrz się jedno piluie tej to dziwnej głowie,
Jako jej ludzie służą, hołdują bogowie.
Więc jeśli się ustrzeżesz z młodu tego kata,
Wierz mi, że-ć przydzie plęsać na twe siwe lata.
A tak lepiej ci teraz dać mu się po woli,        5
Bo starego do tańca rada głowa boli.



92.   Do jego Miłości Pana Stanisława Kryskiego,
wojewody Mazowieckiego.

Przeto nie rad do ciebie na biesiadę godzę,
Bo też nie rad na cudzych nogach do dom chodzę.



93.   Do tegoż.

Próżno mię masz do siebie na wieczerzę prosić,
Wolę chodzić piechotą, niż mię mają nosić.



94.   Do Jana.

Mówisz mi, żem ubogi, mówisz, nie mam złota:
Miej ty, chcesz-li, pół świata; dobra prze mię cnota.



95.   O nowym lecie do towarzystwa.

Ja wam wierzyć nie mogę, chocia tak mówicie,
Dziś nowe lato, kiedy kożuchy nosicie.



96.   Do księdza Skaszewskiego.

Złota pewnie nie natkasz trzeciej części woru
Z tych gór, co obiecują rado więc u dworu.



97.   Do Łukasza Górnickiego.

Co owo drugi złoto za imienie daje,
Mógłby drożej przepłacić twoje obyczaje
I że godność, co ty masz, mój Górnicki, w sobie,
Bo tej z tobą nie zawrze śmierć okrutna w grobie.
Cnota, dzielność, nauka, te na wieki słyną,
A pieniądze za czasem, miasta i wsi giną.



98.   O Mikołaju Kosobudzkim.

Acz mu natura wzrostem nieco ukrzywdziła,
Ale go zaś rozumem i cnotą uczciła.
Więc serca k temu dosyć w tak niewielkim ciele,
Z chęcią się rad pokusi o nawiętszą śmiele.



99.   O Stanisławie.

Już go tu znają i maluczkie dzieci:
Rad wiele mówi, a wszytko nie k rzeczy.



100.   Na gwiazdarze.

Wy co tu chcecie wiedzieć, co się w niebie dzieje,
Kiedy się Bóg frasuje i kiedy się śmieje:
Radzę, raczej pilnujcie, kiedy owo w nocy
Żona, wstawszy od ciebie, do innego kroczy.



101.   Do Stanisława Porębskiego.

Jeśli się znam na ludziach, tegoś, Stasiu, godzien,
Abyś w szczęście wszelakie nigdy nie był głodzien.
A na ostatek powiem, iżby tak być miało;
Nie ty jemu, lecz ono aby-ć hołdowało.



102.   Do Omnisa.

Teraz słyszę, żórawie już lecieć precz mają,
Radziłbych usiąść, guzie, że cię nie poznają.



103.   Na grobie jednego prokuratora.

Wżdy mi dopuść mocyej, wszak tak wszędzie bywa,
Komu się krzywda widzi, tedy ten odzywa.



104.   Na grobie jednego bogacza.

Skarby te nic nie ważą: biada mnie głupiemu;
Widzę, iżem to zbierał ja komu inszemu.



105.   Na grobie jednej chudziny.

Ja się nic nie dziwuję, że mię śmierć pożyła,
A wszakci mi i nędza dosyć duszna była.



106.   Do Jana Pileckiego.

Z dżdżu w wczorajszą owę wielką niepogodę
Mogę rzec, żem był trafił na czystą gospodę.

Bo mię w niej gospodarze mało nie oplwali,
A goście zasię na mnie pieniądze wygrali,
Doma k temu wieczerzą przedemną zjedzono,        5
Bóg zapłać za ostatek, że mię nie stłuczono.
Jasiu, słuchaj, jeśli tak raczysz przyjaciele,
Ja drugi raz nie natrę na takie wesele,
Na którym mi gołocą ubogą kaletę,
Bo dziś człek barzo tani, gdy straci monetę.        10



107.   Do Stanisława organisty.

Śmieszne to twoje stróny, wszytko coś o niebie
Chcą nam śpiewać, do tego wiodąc też i ciebie,
Abyś się nabożnemi piosneczkami bawił,
A świeckim się surowo, jako trzeba, stawił.
Ja radzę, słuchaj ty mnie: co tobie do nieba?        5
Śmiertelnemu o świecie tylko myśléć trzeba.
Wszak jeśli kiedy w niebie (acz nie tuszę) będziesz,
O niebie, nie o świecie świętym tam zagędziesz.



108.   Do tegoż.

Kiedy więc Nunc rogemus zagrasz w swe organy,
Nie zapominajże też: Dzbanie mój pisany,
Albo kiedy Castigans albo Constitues,
Tedy: Cóż czynisz miła, czemu mię frasujesz?
Rychlej bogi nachylisz do grania swojego;        5
Wierz mi, iż varietas delectat każdego.



109.   Do Kryńskiego.

Mogę rzecz, iże osobnie miłujesz.
A w tym nawiętszą, Kryński, roskosz czujesz,
Gdy do samego dna każdą wyprawisz,
A ziółko sobie za czapką postawisz.
Zda mi się, żeć to szkody nie przyniesie,        5
Boć też nie każdy zysku ztąd odniesie.
Miłość na różnych fortelach należy,
Będzie mądr, kto cię do trunku ubieży.

Mogę-ć ja z panną rozprawiać szeroko,
Ale to baczę wybornie na oko,        10
Że ty więtszy zysk niżli ja odniesiesz:
Ja nic, a ty ztąd brzuch wina wyniesiesz.



110.   Do jednej.

Mogłać się Wenus kochać tu w urodzie swojej,
Ale ja to bezpiecznie o gładkości twojej
Powiedzieć mogę: z tobą nigdy nie zrównała,
Ho co gładkiej należy, to-ć natura dała.
Iż onej Jowisz służył, bóg rzekomo z nieba,        5
Zrówna i ten z Jowiszem tak, jako potrzeba:
Jego iż bogiem zwano, jeszcze mało na tym,
Przeciwko Jowiszowi trzymałbych ja za tym.



111.   Do tejże.

Czasu umiej zażywać, boć wskok idą lata,
A nie wzwiesz, gdy człowieka wymkną z tego świata.
Długi wiek próżno ma kto obiecować sobie:
Czasu śmierci od Boga nie zwierzono tobie.



112.   Do panien.

Panny, wasz byt, mogę rzec, co się wam kłaniają,
Lecz i tych nie zły, którzy do dna dopijają.



113.   Nagrobek Janowi Bużyńskiemu M. B.

Temuś mógł rzec bezpiecznie, iże był przed laty
W naukę, cnotę, ludzkość Bużyński bogaty.
Pokazował w posługach dzielność panu swemu
A przystojną ukłonność człowieku każdemu.
Za co od ludzi miłość odnosił nie małą,        5
A od pana za służby łaskę i chęć całą;
Lecz gdy godności jego żniwo nadchodziło,
Śmiercią przedwczesną zaraz wszytko się zmieniło.



114.   Temuż.

Któżby był rzekł, abyś w tak młodym wieku swoim
Miał prze śmierć zostawić żal przyjaciołom twoim?

Bo jednoś począł kwitnąć, by kwiatek różany,
Aliś od nieżyczliwej śmierci wnet obrany,
Obrany by na lesie, jednak imię słynie:        5
Umie-li co pióro me, twa sława nie zginie.



115.   Do Stasia o żenie.

Nie wiesz Stasiu, co o twej żenie powiedają.
Powiem ci, dziękujże mi: mnisi z nią siadają.



116.   Do Jakóba Secygniowskiego,
starosty Szydłowskiego.

Patrzaj pilno, gdy owo bądź w boru, bądź w lesie
Jedno drzewo nad drugie bujniej się wyniesie,
Jako na nie gwałtowniej wiatry się puszczają
I na pieczy je więtszej niepogody mają,
Chcąc je z gruntu wywrócić, zajźrząc mu urody,        5
Gromem, gradem, piorunem czynią więc w nim szkody,
Częściej niż owym drugim, co niższy wzrost mają,
Bo nie tak o pień podły, jak o znaczny dbają.
Równie się tak dziś ludzie na świecie sprawują,
Kiedy kogo w znaczniejszych cnotach nad się czują.        10
Rozpuszczą nań języki, dziwnie go szkalując,
Cnót mu onych bez wstydu wszetecznie ujmując,
Złe pogody puszczając nań swej wszeteczności,
Zajźrząc mu, iż je ubiegł do więtszej dzielności.
Lecz to u cnoty wszytko nizacz prawie stoi,        15
Bo się ona złej mowy, zazdrości nie boi,
A jeszcze się tym znaczniej przy zazdrości świeci,
Bo zazdrość zawżdy cnocie jasny ogień nieci.
Tobie wiem, iż też zajźrzą, lecz, Jakóbie złoty,
Puszczaj mimo się wszytki takowe kłopoty,        20
Bo daleko jest lepiej, iż kto zajźrzy tobie,
Niż by ty komu zajźrząc, miał się żąć sam w sobie.
Też kto swej ufa cnocie, cudzej nie ujmuje,
Lecz który w swojej wątpi, cudzą rad szkaluje.
Jeden fortel na zazdrość, nic nie czuć do siebie,        25
A wszytko mężnie w każdej wytrzymać potrzebie.
Dopuszczać nawałnościom na swą cnotę wstawać,
Lecz od niej w nagorszy czas przedsię nie odstawać.



117.   Do pana Leśniowolskiego, kasztelana Podlaskiego.

Hojnie cię Bóg obdarzył cnotami wielkiemi,
Których ja nie doścignę wierszami swojemi;
Sam tylko Kochanowski, składacz doświadczony,
Mógł piórem wymalować dostatecznie ony.
Ja się jedno dziwować twoim sprawom mogę:        5
Więcej prze swój niedowcip nad to nic pomogę.



118.   Do Burdana.

Lepiej było zaraz w bród, starzy tak mawiali,
Który sykofancyej ni kąska nie znali.
A tyś wolał przez ławy, a przecię-ś był w brodzie.
Dobra ono przypowieść: polak mądr po szkodzie.



119.   Do łakomego.

Ty, co to pilno szafujesz okręty,
Zbytnim łakomstwem człowiecze nadęty,
I uważysz gardło, szukając pieniędzy,
Przedsię swój żywot trawisz w wielkiej nędzy,
Bo starając się tak pilno o złocie,        5
Chleba swojego używasz w kłopocie.
Za szyję-ć kapie, słońce cię upali,
Ten żywot chyba szalony pochwali.
Kiedy na morzu wiatr gwałtowny wstanie,
A od portu cię daleko zastanie,        10
Albo gdy w drodze rozbójnik opadnie,
Gardła tam pewnie wnet pozbędziesz snadnie.
Wiedz to zapewne, iż wszytko zebranie
Twoje łakome po tobie zostanie.



120.   O Sokole.

Ba, mógłci sobie Sokół wylatywać w górę,
Lecz mu przedsię Mielecki szpetnie podarł skórę.
Zmieszał go równo z ziemią: tam moskiewska siła
Mocy swej wszytkiej zaraz żałośnie pozbyła.
Doświadczył Sokół Gryfa, jakiej jest dzielności,        5
Bo jeszcze do tych czasów opłakuje kości

Swego rycerstwa, które mężnie porażone,
A nakoniec i w popiół k temn obrócone.
Bądź długo żyw Mielecki: próżno-ć to ujmować,
I w radzie-ś mistrz, w tąż i tam, gdzie przydzie wojować.        10



121.   O jednym kaznodziei, co kazał za panny brzemienne
Pana Boga prosić.

Jeśli-że się omylił, czyli też tak z nieba
Nauczył się, że prosić za panny potrzeba
Brzemienne Pana Boga, aby urodziły
Przez grzechu? Ba dziwne-ć mi owe słowa były
Naszego kaznodzieje. Lecz wierzyć musiemy,        5
Co od naszych kapłanów w kościele słyszemy.



122.   O sobie.

Myślę-ć ja sobie nieraz o filozofijej,
Myślę też sobie nieraz o swojej Zofijej:
Kim się lepiej zabawiać, jeśli-że Zofiją,
Albo jeśli że mądrą tą filozofiją,
Która tylko głowę mi nędznikowi psuje,        5
Zofija wżdy jeść i pić prze mię nagotuje.
Przydzie mi już podobno przestać z swą Zofiją
Dla dzieci, które nie chcą z tą filozofiją
Mieć sprawy, co im to jeść, ani pić nie dawa:
Z tą, pry, tatusiu, tylko lichota przestawa.        10



123.   Epitafium Maciejowi Żardeckiemu.

Krótko mówiąc nie w karczmie, ani też na bruku
(Może to być bezpiecznie napisano w druku):
Maciej Żardecki zabit, będąc porucznikiem,
Chciał być także do sławy zaraz przewodnikiem
Przeciw Moskwi swojemu towarzystwu rzeźwo,        5
Nie pijany, lecz zginął, jako rycerz, trzeźwo.
Nie chcę dalej domawiać, jeśli pomagali,
Czy tylko, kiedy się bił, drudzy nań patrzali.
Dosyć się mężnie potkał i mężnie się bronił,
Lecz się zrzadka mąż dobry na wojnie uchronił        10

Śmierci: chyba-ć to chasza tam zostawa żywa,
Co serca nie ma; snać to rzecz barzo prawdziwa,
Bo nie natrze na chłopa, więc myśli uciekać,
A też nie wiem, ktoby mu kazał śmierci czekać.



124.   Do Mikołaja Wolskiego.

Kiedyś już swoję drogę szczęśliwie odprawił,
Że cię Bóg w dobrym zdrowiu do ojczyzny stawił
Tak jako-ć Kochanowski serdecznie winszował,
Który, znać z jego rymów, iże cię miłował.
Jużeś też zetrwaj z nami; mnie chocia jednego        5
Uciesz sobą, który clę wyższej zdrowia swego
Miłuję, mój mieczniku, i nie pierwej w tobie
Przestanę się ja kochać, aż mię zawrą w grobie.



125.   Do tegoż.

Byś widział serce moje, rzekłbyś, że nie moje;
Statecznie w nie wejźrzawszy, zeznałbyś, że twoje.



126.   Raki na sprawy dzisiejsze.

Płaci dziś cnota nie złotu hołdują,
Traci pochlebstwo nie darom folgują,
Szczycą się wstydem nie wszeteczność płoży,
Ćwiczą się miarą nie zbytek tu służy,
Wodzi rej szczerość nie obłudność rządzi,        5
Szkodzi swawola nie karność dziś błądzi,
Miłują Boga nie folgują sobie,
Hołdują rządom nie zbytniej ozdobie
Każdy też prawem nie gwałtem się broni,
Zawżdy bezpieczen nie trzeba mu broni.        10
Płużą skromności nie zuchwałe sprawy,
Służą dobroci nie trzeba poprawy.
Prawy to klenot nie są w nim przysady,
Sprawy cnotliwe nie falują rady.
Bądźcie w nich stali nie mieńcie tej farby,        15
Rządźcie się już tak nie złe to są skarby.



127.   Do doktora.

Wszytko mówisz nademną, a nic mi nie dajesz,
Moja febra nie lubi, kiedy nad nią bajesz.
Daj mi raczej pigułki, bo ich próżno szczędzisz,
Słowy kaszlu i febry ze mnie nie wypędzisz.



128.   Do Macieja L.

Mnie bogactwa, mnie złoto, mnie jedwabne ściany,
Mnie nie garnie do siebie pałac murowany,
Ale chęć, ale miłość, kiedy w kim najduję,
Bądź z gmachu słomianego, ja go wnet miłuję.
A tak i ty bądź pewien mojej powolności.        5
Ponieważ żem ja doznał twojej uprzejmości.
I niechaj cię nie smęcą twoje nizkie progi:
Miewały takie domki w sobie harde bogi.
Też ci i ja nie zrównam połaćmi z bogatym,
Ale gdy cnota spełna, mnie jest dosyć na tym.        10
Bóg tak chce mieć, iż każdy człowiek różno chodzi,
Jeden wyższej niż drugi swoje ploty grodzi;
A przedsię i ubogi ma swe osiadłości,
Chocia na nim aksamit i atłas nie chrości,
Kiedy skromnie przyjmuje, a na tym przestaje,        15
Co ma od Boga, pompa u niego za jaje.



129.   Do jednej wdowy.

Żałosna matko tych dziatek ubogich,
Nie lękaj się nic frasunków, tak srogich.
W sieroctwie pełnym mocno trwaj w tym stanie,
A puszczaj ten świat i z rozkoszą tanie.
Wejźrzawszy Pan Bóg na twe święte sprawy,        5
Nie opuści cię, jak opiekun prawy.
Tak jako pierwej, kiedyś panną była,
Więc zasię, pókiś w stadle świętym żyła,
Strzegł cię, że słyniesz swoją cnotą wszędzie,
Tak cię i wdowy cnotliwej strzedz będzie.        10
Jedno się uciecz więc pod jego skrzydła,
Będziesz wnet wolna od każdego sidła.

A komuś była pierwszą wiarę dała,
Temu ją chowaj, aż duch zbędzie ciała,
Bo on swą tobie także chowa w grobie:        15
Wzajem być mata oba wierni sobie.
To prawa cnota ślub chować jednemu
I Bóg nawięcej błogosławi temu.



130.   Przyjaciel napewniejszy w kalecie.

Zgadł ten, który powiedział, przyjaciel w kalecie:
Byłem, kiedy chciał dostać Klimek paska Grecie
Na borg: nie mógł k niemu przyść, aż wyjął z kalety
Gotowizuę, nabawił zaraz paska Grety.



131.   Na toż.

Zda mi się, że to prawda i jam tego doznał,
Skorom trzosem pobrząknął, przyjacielam poznał.
Pókim na borg targował, to wymówek dosyć,
Byle-m ruszył monety, nie da mi się prosić.



132.   Na toż.

Co bają poetowie, że różne ofiary
Różnym bogom czyniono, a prawie bez miary.
To tym (patrzcie prostoty) natłustsze czabany,
To drugim zasię także nie chude barany
Rzezano, wina przy tym hojno nalewano;
Drugim zasię kadzidła i mirrę miotano.
Ja nie baczę dlaczego, bo nic nie wskórali
Na tych bożkach, co je tak szczodro darowali.
Lepiej było przed złotem klękać i ofiary
Oddawać znamienite, także i bez miary
Nalewać, bo wżdy złoto złotem oddać może,
Lecz malowany bożek namniej nie pomoże.
W Delfiech Nero niegłupie iście począł sobie:
Wziął z boga złoty wieniec: czyście chodzić tobie
Z bobku w wieńcu uwitym, mnie w złotym wianeczku,
W którym ja jeszcze dzisia pójdę do taneczku.



133.   O sobie.

Kto winien? Jam nie winien, że żywię w chudobie,
Przyczyny-m nie dał żadnej do chudoby sobie.
Jeśli to, żem życzliwie Panu swemu służył,
Gdziem tego i owego, jako bywa, użył.
Wady jeszcze w tym nie masz: podobno, zazdrości,        5
Miałaś na mnie oko i na me uprzejmości.
Potym gdym się obrócił do swoich ksiąg zasię.
Aliści jeszcze cięższą chmurę czuję na się:
Wszyscy mię porzucili. Bóg was żegnaj księgi:
Widzę, żeście wy szczęściu memu załóg tęgi.        10



134.   Dworska zapłata.

Nie wiem, co się zda komu; mnie ni kąska k rzeczy,
Kiedy kto obietnice dworskie ma na pieczy.
U syren snadź głos cudny, tym ludzie zdradzają,
Którzy ich nierozmyślnie muzyki słuchają.
Pódź po dworu, wskórasz-li, powiesz mi też potym.        5
Jam syt tamtego dźwięku, powiem ci więc o tym,
Będziesz-li mię chciał prawie statecznie wypytać:
A chcesz wiatru zakosić? tamże go idź chwytać



135.   Jeden powiedział.

I szumi las od wiatru, i grom trzaska z nieba,
I deszcz leje by cebrem, więcej niż potrzeba.
Noc ziemię zasłoniła ciemnemi skrzydłami,
Niebo się przyodziało szpetnemi chmurami:
A ja przedsię miłością by pętem spętany,        5
Muszę trwać u drzwi miłej, podparszy się ściany,
A choć się to okrutna niepogoda wszczęła,
Przedsię więtszą w mym sercu miłość władzą wzięła.



136.   Do swoich oczu.

Nieobyczajne oczy, czemu tam patrzycie,
Zkąd niebezpieczność i szkodę widzicie?
Ona na mię okowy nieznośne włożyła,
Ona nioprzepłaconej swobody zbawiła,

Ona mi serce wzięła, przez które człek żywię,        5
A kto serca postrada, ten umarł prawdziwie.
A tak, albo nie patrzcie w tamtę stronę więcej,
Bo jeśli być nie może, albo się naprędzej
Postarajcie, żeby mi albo dała swoje,
Albo żeby wróciła tamto serce moje,
Bo go jednak korzyści nic nie będzie miała,
Jeśli nie weźmie k niemu zaraz mego ciała.



137.   Do Mikołaja Żardeckiego.

Aza nie wiesz, do jakiej był Mars przyszedł trwogi.
Chocia był bóg, jako wiesz, waleczny i srogi?
Że go Wulkan tak związał w łyki z swoją żoną,
Iż tego nie mógł spełznąć żadną swą obroną.
Jednak on dla miłości, którą był spętany,        5
Wycierpiałby był nad to snadź i krwawe rany.
A ty będąc człowiekiem, wżdy nazbyt styskujesz,
Żeś wziął kijem od żony cudzej, lamentujesz.
Jeśli ten bóg ucierpiał wiele dla miłości,
Przeczże też mają być te droższe twoje kości.        10



138.   Do Szymona Tańskiego.

Do tej twojej szpetnej brody masz takie przymioty
Moim zdanim, iż droższe niż złote forboty.



139.   Z greckiego.

Pallas i sławna Wenus, zacnych bogów żony,
Pamiętajcie mi świadczyć każda z swojej strony,
Iż mię zawżdy powolnym miła będzie znała,
By mię snać i nakoniec z bogiń która chciała.
Jako owo gdy skała namniej się nie ruszy,        5
Chocia biją w nię wały, przedsię się nie kruszy.
Tak ma wiara i miłość stawi się statecznie,
Że nikomu jedno jej służyć będę wiecznie.
Daj Boże, by jednako miłość w oku trwała
I daj, aby nas ziemia zaraz przyodziała.        10



140.   Z greckiego.

Ale cóż mnie wymownych mistrzów księgi dadzą?
Więcej mi niż pomogą wykręty zawodzą.
Miasto ksiąg podaj ty mnie kufel wydrążony,
Winem starym i smacznym czyście napełniony,
Tym gdy sobie podrażę, to wszytki frasunki        5
Usną ze mną: bodajże zdrów wymyślał trunki.



141.   Z greckiego.

Skoro mi to powiedziano,
Iż od Wulkana słyszano,
Iże strzały Kupidowi
Gotuje i Wenusowi:
Zaraz mi serce upadło,        5
A w łeb mi to tedyż wlazło,
Iż to wszytko przeciw tobie,
A tak radzę, myśl o sobie,
Aleś już snać ustrzelany?
Zamieszkał barwierz do rany.        10



142.   Do Baltazara Lutomierskiego.

Przez pochlebstwa powiadam to wszędy o tobie,
Żeś mię iście zniewolił niepomału sobie
Cnotą i układnością, którą lak miłujesz,
Iż na niej wszytki twoje postępki budujesz.
Ja acz się chudo czuję, rychlej tam przestanę,        5
Gdzie więcej cnoty, niżli pieniędzy zastanę.



143.   Do P.

Kiedy wszyscy mówili, mówiłeś też i ty,
I znać było wtenczas, żeś miał rozum sowity.
Ale wiem ci ja jeszcze też jednę rzecz na cię,
Już teraz milczą wszyscy: powiedz nam co, bracie.



144.   Do jednej paniej.

Jeśli to prawda, że czart nikogo nie bierze,
Co często mówią one nabożne pacierze:

Wierzę, iże ty nigdy już w piekle nie będziesz.
Bo bez nich i na wychód nigdy nie usiędziesz.



145.   Do jednego mnicha kaznodzieje.

Wadzą-ć nasze kołnierze, wadzą-ć obercuchy,
Wadzą-ć czuby tureckie i wilcze kożuchy,
Wadzi-ć nasz bót kowany, rzezane trzewiki,
Zkąd nas błazny nazywasz i chrzcisz nas stańczyki,
Jakoby kołnierz winien, albo ploderuzy,        5
Gdy kto źle się sprawuje, załawia na guzy,
Albo żeby pstry kabat był przyczyną złego:
Aż mi się cknie, słuchając kazania twojego.
Zaż też kapica winna, kiedy owo mnicha
Zajmą u sosnowego po grzbiecie kielicha?        10
Mym zdaniem, że nie kaptur, lecz ten, co w nim chodzi,
Minąwszy swą powinność, i wszeteczność płodzi.
Także-ć kołnierz nie winien, kiedy usarz błądzi,
Jako i kaptur, gdy się też mnich źle w nim rządzi.



146.   Do Mikołaja Mieleckiego.

Będą-li pióra co umiały moje,
Nie umrą nigdy zacne sprawy twoje,
Niegodna ziemia by je zakryć miała
Wonczas, gdy dusza zwierzy jej więc ciała.



147.   O Mikołaju Mniszewskim.

Nie leda to człowiek, panowie,
Rozumu dosyć w tej głowie.
Atoli był w samołówce,
Przygaścież, ale tej główce.



148.   Epitafium Stanisławowi Porębskiemu.

Acz-ci mię serce boli, Stachniku mój.miły,
Iżeśmy się tak z sobą nagle rozłączyli,
Ale iż tak Pan Bóg chciał, mieszkajże tam w niebie,
A mnie, jedno wżdy nie wskok, pociągaj do siebie.



149.   Do Gabryela Grabowieckiego.

Ty, gdzie rzeczpospolitą bez litości męczą
A kuflami ustawnie głowę sobie dręczą.
Spieszysz się, byś nie zmieszkał też tam wotum swego
Powiedzieć albo kufla ruszyć sosnowego.
Chwalę cię, iż tak pilno masz wszytko na pieci,        5
Jeno proszę, przy żenie nie piastuj mi dzieci.



150.   Odpowiedź Grabowieckiego.

Nie dziwuj się, Malcherze, gdy się ci tak bracą,
Gdy w rzeczypospolitej i swojej nie tracą.
Bo więc nie barzo takie wotum suche bywa,
Gdy się często sosnowym kielichem omywa.
A iż nie chcesz, bym karmił przy żenie twych dzieci        5
Już ja moje kołyszę, ty swe miej na pieci.



151.   Do pana z Tarnowa, kasztelana Sędomierskiego.

Nie wiem, co mi się stało, mój hrabia, u ciebie,
Tyś mi sam tylko wlazł w łeb, jam zapomniał siebie.
Nie trunek ci to sprawił, ale twoja cnota,
U której droższa dobroć, niż gromada złota.
Lecz masz-li we mnie trunkiem dobroci dobywać,        5
Nie każ-że mi u siebie tylko raz w rok bywać,
Boć mi przydzie przed czasem ujźrzeć się z świętemi:
Będę-li się tak pisał z obyczajmi swemi.



152.   O sobie.

Obiecali mię byli dwa uczcić zwierzyną:
I ja do nich: ali dwie sarnie pod pierzyną.



153.   O jednym księdzu.

I to dziwak, co gębę wyższej nosa nosi,
A nas chude pachołki oczyma przenosi.
Lepszy jednak niżli ten, co to z cicha bije,
Bo wnet takiego ujrzą, który wznosi szyje.
Tego to męka wszytka, iż chce być widziany,        5
A miło mu poglądać na jedwabne ściany.

Na niego fortel czysty, kłaniać mu się nizko,
Ali się wnet ucieszy harde popowisko.



154.   Do Jakóba Wągrowca doktora.

Nie wiem, by natura co zostawiła sobie,
Znać po tym, iż wszytkiego dała dosyć tobie.



155.   O jednej paniej.

Ma zaiste urody dosyć,
Jedno że się da długo prosić;
Lecz mała i to do niej wada,
Bo się wżdy da uprosić rada.



156.   Do Jana Parysa.

Masz urodę, masz cnotę, piękne obyczaje,
Owa, jako ja baczę, wszytkiego dostaje.
Mógłby drugi brać przykład, patrząc na twe sprawy,
Chyba cię to kęs szpeci, żeś nogieć wąchawy.



157.   Do jednej.

Pewniebyś mię (jeśli dasz) sobie zniewoliła,
I tym nie mniej, gdybyś mi zaraz odmówiła.
Miłuję tę, co daje, skąpą się nie brzydzę,
Lecz ty nie dasz, ani też wnet odmówisz, widzę.



158.   Za Jędrzejem.

Nie wiem, co wżdy ganicie w Jędrzeju, panowie,
Nie leda człek w biesiedzie, nie leda w rozmowie:
A wszak by mógł i pisać jego słowa złotem,
Bo ja umiem bezpiecznie wam powiedzieć o tym.
Iż kiedy się statecznie on zaweźmie na co,        5
Usłyszysz tara od niego, wierz mi, wnet leda co.



159.   Do jednego wojewody.

Co-ć się podoba, zacny wojewoda,
Między górami oto ta gospoda?

Ja mniemam, żebych teraz siedział w niebie:
Ty się czuj, jeśli też tak barzo ciebie
Obchodzą nimfy, które siedzą z nami:        5
Mnie nic do nieba, kiedym tu z pannami.



160.   Do tegoż.

Mało miał Mars przed tobą, zacny wojewoda,
Bo cię męztwo i cnota zdobi i uroda
Taka, jakiejby się był on bóg zadziwował,
Którego Wulkan z żoną swą w łykach krępował.
Acz ja jeszcze nie baczę, by tym barzo słynął,        5
Gdyż tak sprośnie bóg zacny mało był nie zginął.
Lecz się nic nie dziwuję, bo miłość tej mocy,
Że przed nią namężniejszy rycerz tura skoczy
Ale jakoż nie skoczyć dla miłego człeka?
By też sobie uszczerbić którym rokiem wieka.        10
Słyszałeś o Leandrze, gdy płynął przez morze,
Ujźrzawszy u swej Hery tam światło w komorze,
Miłośnik złoty, wały ogarnion morskiemi
Utonął i nabawił ją łzami wiecznemi.
Nieszczęśliwy był człowiek, bo nie miał przy sobie        15
Tego, kogo rad widział. Lecz fortuna tobie
Lepiej służy: bo patrzysz na to, co-ć jest miło:
Mnie smutnego z żalem dawno to chybiło.



161.   Do panien.

Patrząc na was rymów mi dostaje:
Bez was stałby poeta za jaje.



162.   Do Bartosza.

Urągasz mi tym, że masz nad mię więcej złota,
Miej ty, chcesz-li, wszytek świat, dobra prze mię cnota.
Aczci ja jeszcze wątpię, abyś złotem władał,
Bobyś hojniej pił i jadł, i na koniu siadał
Lepszym, niżli cię widzę. Bartoszu bogaty,        5
Dostatku te nie znaczą twe na grzbiecie płaty,
Które coś w rodzie moim, chociam ja ubogi:
Wielki pan, co od głodu nie mdleją mu nogi.

A gdy kto jeszcze na tym, co Bóg dał przestaje,
Twe pieniądze i złoto stoją mu za jaje.



163.   Do pana Olbrychta Łaskiego.

Kiedyby ściany te mówić umiały,
W te by cię słowa prawie przywitały:
Ubogie ściany, złota-ć my nie mamy,
Ale cię pocztą takową witamy,
Aby-ć Atropos przędze przedłużyła,        5
A targać nici twej się nie spieszyła.
Póki to niebo sta lat nie przetoczy,
Niech cnej ojczyzny patrzą na cię oczy,
Której ty stoisz za wieniec różany,
Uganiając się po polach z pogany,        10
Nie ważąc gardła, niewczasu żadnego:
Znać, żeś jest synem ojca cnotliwego.
Ubogie ściany, choć złota nie mamy,
Toć winszowanie teraz oddawamy:
Wiarę swą przy tym, którą-ć tak będziemy        15
Długo trzymać, aż w proch się obróciemy.



164.   Na swe księgi.

Jeślim swe księgi fraszkami mianował,
A drugi mi je kiepstwem poczęstował:
O tytuł taki się nie rozgniewają,
Gdy fraszki statek w sobie zamykają.



165.   Na Wołuckiego.

Albo Polifemus, albo cyklops iny
Urodził cię, alboś wychowań z ich syny;
Prawie cię na wszytek wzrost swój formowali,
Tylko iż cię w brodzie trochę oszukali.



166.   Do Anny.

By on Krezus bogaty wszytki skarby swoje
Położył, piękna Anno, tuż przed nogi twoje.
A roznmiał, żećby dać już więcej nie trzeba,
Krezusowiby szkoda i ziemie i chleba,

Bo przepłacić twe dary, które-ć gwiazdy dały.        5
Za to by wszytkich królów bogactwa nie stały.
A cóż ja nieboraczek godzienbych być w męce,
Którym śmiał podać trochę tę w twe piękne ręce.
Ty wiedz naprzód, iże ja nie to, co chcę, daję,
Lecz co mogę, to z chęcią tobie dziś podaję.        10
A jeśli będziesz serca mojego patrzała,
Za tę trochę, pewienem, nie będziesz łajała.



167.   Nagrobek JMści P. Mikołajowi Mieleckiemu,
wojewodzie Podolskiemu.

Tu Miłołaj Mielecki leży pogrzebiony,
Feniks polski jedyny, który niezmierzony
Żal wszem dobrym zostawił swą śmiercią po sobie.
A mógłże się ten zawrzeć w tak maluczkim grobie.
Którego nie mogła część objąć tego świata?        5
Jego śmierć napewniejsza, Polsko, twoja strata.



168.   Drugi.

Polsko, jeśli masz rozum, łzy hojnie wylewaj,
Bo nie wnet takowego ujźrzeć się spodziewaj.
Tu powaga, tu ludzkość, dzielność nieobjęta.
Tu poległa pobożność i tu cnota święta.
Chyba jeślibyś bujać po swej woli chciała,        5
Tuszę, iżeś go barzo rada postradała.



169.   Do JMści X. Przemyskiego.

Twoje sprawy uczciwe w to czyście trafiają,
Którzy-ć wczora zajźrzeli, dziś ci się kłaniają.



170.   Nagrobek ojcu swemu.

Nie mając miast, ani włości,
Wżdyś miał dostatek żywności.
Poczciwość mając na pieczy,
Nie dbałeś o inne rzeczy.
Żyłeś dobrze acz w chudobie,        5
Lecz kiedyś ulubił sobie,

Ojcze, ten grób, w którym leżysz,
I niebo, gdzie to tam bieżysz:
Życzę-ć tego z prawej wiary,
Byś mię tam czekał wiek stary,        10
Bo mam-li prawdę powiedzieć,
Wytrwałbych tu chwilę siedzieć.



171.   Do Kupidyna.

Złe z tobą żarty, Kupido szalony,
Ugodziłeś mię w serce bez obrony.



172.   Do jednej.

Chocia serca nie widzisz, lecz znasz po postawie,
Żem ci jest nieobłudnie, ale owszem prawie.
Ty, wspomniawszy na wiarę, ratuj mię w niewoli,
W której twarz zawżdy pała, serce zbytnie boli.
A jeśli taż choroba jest także przy tobie,        5
Czemu długo odwłóczysz? radźmy wzajem sobie.



173.   O Stanisławie Porębskim.

A gdzież on karp, Stachniku, coś go w kojcu chował
Prze mię? czyliś nie na czas w liście zażartował?
Bo i karp z kojca uciekł, ciebie śmierć pojmała,
Czym też nie ladajaką mnie ranę zadała.



174.   O jednym panie.

Nie ma nic od fortuny, wszytko od godności.
A ty się żmi na sercu, przeklęta zazdrości,
Patrząc, ano godności szczęście usługuje,
Ba, mogę rzec, do samej ziemie aż dudkuje.



175.   O jednym dworskim pachołku.

Przyjachał do mnie jeden, co się bawi dworem,
Jakom baczył po tętnie iże z pustym worem;
Radby co wykuglował na chudym domaku:
Prostym ci ja człowieczek, łaskawy dworaku.

Nie rozumiem zaprawdę ja Waszej Miłości.        5
Długoż będziecie szydzić? cóż wam po tej złości?
Przegania pan: Przegania: aleć tak dworzanie:
Przedsię wam bez pieniędzy ztąd odjachać, panie.
Kiedy mię też zrozumiał, już słabiej dworował:
I takci czczo odjachał, nic nie wykuglował.        10



176.   O sobie.

Rzekł jeden: zależałeś swoję godność doma,
Insi biorą przed tobą obiema rękoma.
Musi być, że inakszą godność w sobie mają,
Bo takim, jakim, ja jest, nic nie rozdawają.
Teżem ci się ja kiedyś cisnął, gdzie dawano,        5
Tusząc, że mię też także przeglądać nie miano:
I różne moje staranie, praca próżna była,
Prosto na płoną rolą cnota ma trafiła.
Biedny kąsek, co był spadł z pana mego stołu,
I ten mi odjęt zaraz z nadzieją pospołu.        10
Zaczym nie tylko leżeć, ale mi spać przyszło.
Widząc na jakim włosku szczęście me zawisło.



177.   Do Jana Lichnowskiego.

Ba, już chocia na saniach Stasia Branickiego
Nakieruj dyszlem do mnie, Jasiu mój, którego
Z radością wielką ściany me oczekawają,
A tobie, co przewłóczysz, ustawicznie łają
Zaś to jedno dobra myśl w chłodniku panuje?        5
Takżeć się przy kominie czyście ubuduje,
Gdy kufel pełny w ręku, a w nim z potrzeb grzanek,
Dopiwszy go, zagrajże, mój dudaszku, w tanek.
Aliści z zimy lato, aliści biesiada,
Która miejsca nie patrzy, z trunkiem chodzi rada.        10



178.   Do Mikołaja.

Ba, gniewaj się, jak raczysz, ja inak nie umiem
Powiadać, jedno jako w swej głowie rozumiem,
Że zrzadka przyjaciela całego doznamy,
Chocia się sobie nazbyt często zalecamy.

Nie dziw: trzy pary tylko starzy najdowali.        5
Którzy się doskonale z sobą miłowali.
Czwartej w Polsce i próżno, Mikołaju, szukasz;
Masz-li tę fantazyą, barzo się oszukasz.



179.   Na toż.

Jest mój jeden przyjaciel, który to prawdziwie
Mówi, że gdy kto z nami w towarzystwie żywię,
Możem nic w nim nie wątpić i w jego miłości:
Prawda, statek, uprzejmość, dosyć powolności.
Aliści skoro szczęście trochę go podniesie,        5
On zaraz wnet oczyma naiu rad przeniesie.
Prośwa Boga, by nędza zawżdy nędzą była,
Boby naiu oczyma ta nie przynosiła.



180.   Do Jana Cybulskiego.

Znam ja to, iż przedemną wszyscy wiele mają.
Ci którzy się wierszami i pismem pętają,
I którzy czynią fraszki, i miłują statek:
Wszytkiego u nich więcej, niż u mnie, dostatek.
Tobie iż się nie tak zda, miłość to sprawuje,        5
Która rada ochyla, chocia inak czuje.



181.   Nagrobek P. Annie z Przeręba Sarnowskiej.

Anna Sarnowska, z domu Przerębskich zacnego,
Dokończywszy uczciwie żywota swojego,
Tu w tym grobie zawarta. Zawarta z nią cnota,
Którą sobie do nieba otworzyła wrota
A jako będąc, w ciele, niczym nie zelżyła,        5
Bez pochyby i nieba też nie oszpeciła.
Nad jej grobem niech wzdycha, kto cnotę miłuje,
A jej świętych postępków pilnie naśladuje.



Koniec pierwszej księgi Fraszek.
SEN
Na dzień urodzenia jednej panny.

Jeszcze było nic nie znać, aby dzienna zorza
Wychodzić miała na świat z głębokiego morza,
Kiedy musae do łoża coś mego posłały,
A same przededrzwiami tuż też zbliża stały.
Dziwuję się, co ma być; jedno że wdzięcznego        5
Coś mi się zda, coś serce czuje wesołego.
Imę się przypatrować, bych rychlej obaczył
I snu-m już tam zaniechał, zgoła-m go przebaczył.
Wnet ujżrzę, ano stoi znak dnia szczęśliwego,
Któregoś się rodziła, mnie ze wszech milszego,        10
A same trzykroć wdzięcznie rękoma klasnęły,
I winszować zarazem tak w te słowa jęły.

Niechaj smętne nie będą na niebie obłoki,
Niechaj nie zna niepogód dziś ten świat szeroki,
Lecz Febus niech warkocze swe piękne rozpuści,        15
A promieniów wesołych słonecznych popuści.
Niechaj deszcz z nieba na nas gwałtowny nie leje,
Jowisz raczej niechaj się wespół z nami śmieje,
Śnieg się niechaj zatrzyma w swym zimnym obłoku,
Jeden tylko taki dzień do całego roku.        20
Wy się wiatry hamujcie, dziś wiać nie potrzeba,
Już nam Jowisz pożyczy połowicę nieba.
Eole, ty tam z wichry pod ziemię się schowaj,
Na inszy się czas raczej nam z nimi zachowaj.
Miluchnym sobie płyńcie szumem wody,        25
Niech was nie przykrywają zimne śliskie lody.
Neptunie, nie burz morza: bezpiecznie okręty
Niech po nim płyną w ten dzień osobliwie święty,
Którego się tak piękna dziewka urodziła,
Ziemia nizka niegodna nigdy takiej była.        30
Tezeusz przy Helenie gardła nie położył
Bez pochyby, żeby je dla tej był rad złożył.
Lecz cóż o ludziech mówiem, gdy sami bogowie
Służyli by dziś radzi takiej białejgłowie,

By się im jako z ludźmi porównać godziło:        35
I bogom niepomału zawżdy piękne miło.
Jakoż dziw, iże jej tak ziemi pożyczyli,
Chyba żeby się o nie sami nie zgodzili.
Zazdrości dosyć wszędzie, a zwłaszcza w tej mierze:
Piękniejszą każdy podle boku swego bierze.        40
O niechaj że się długo już tam swarzą o nię,
A tu nie posyłają pierwej do nas po nie,
Aż Kumeą sybillę przejdzie laty swemi:
Toż tam niech potym siedzi w liczbie między niemi.
A tu, póki jej nogi depcą sprośne błoto,        45
Przed któremi nie stoi nizacz szczere złoto,
Niechaj zawżdy swe sprawy odprawia szczęśliwie,
Niechaj frasunku nie zna, niech po myśli żywie.
Niechaj ta twarz nadobna już tak zawżdy będzie,
A cera po niej także jednostajna wszędzie.        50

To tak muzy dnia tego wdzięcznie winszowały,
To z twego urodzenia tak się radowały.
Tak piękność wysławiały słodziuchnemi słowy,
A ja, bym wszytko słyszał, nakładałem głowy.
Cichuchno było zatym, a mnie miłość piecze,        55
Czekam, jeśli też ku mnie która z nich co rzecze.
Potym do mnie taką rzecz spólnie uczyniły;
Dzień też w ten czas nadchodził, a gwiazdy się kryły.

Już miesiąc swoje rogi puszcza za obłoki,
Już odprawił tej nocy wszytki swoje skoki,        60
Już się gwiazdy przededniem barzo umykają,
A po jednej nieznacznie zdaleka znikają.
Dzień znaczy piękna zorza, słońce już wnet wznidzie,
Które tam do twych okien dosyć jaśnie przydzie:
Ale ty, nie czekając ognistego słońca,        65
Wstań a posłuchaj nas, co-ć powiemy do końca.

Piękna była Medea, Jazonowa żona,
Także, jako słychamy, Aryadna ona,
Co z Tezeuszem w okręt wsiadła budowany,
I w gładkości też Ero nie miała przygany:        70

Do niej Leander płynąc przez głębokie morze
Zginął, gdy światło zgasło tam u niej w komorze.
O Helenie to wiemy, była burda dwoja:
Znał to mężny Tezeusz i bogata Troja.
Uniósł ją był Tezeusz tylko dla gładkości,        75
Lecz ją zaś musiał wrócić nie bez swej lekkości.
A potym zasię Parys, i ten jej przypłacił
Gardłem swym i ojcowskim, i ojczyznę stracił.
Wenus zasię, ta wszytki zgoła celowała
Gładkością i urodę przed inszemi miała.        80
Tę sobie upodobał Jowisz, on bóg z nieba,
Dla tej co Mars ucierpiał, mówić nie potrzeba.
Bez pochyby każda z tych osobliwa była,
Lecz słuchaj, jaka się dziś panna urodziła.
Taka zgoła, iżeby wszytki sztychowała,        85
By je była pod on czas na świecie zastała,
Co na swoję urodę nazbyt więc kazały,
Nie wątpię, żeby były skromniej wżdy stąpały.

Marsie, jeśli masz rozum, z nieba wysokiego
Zstąp trochę a na patrz się człowieka wdzięcznego.        90
Za złe-ć Wenus nie będzie (możesz wierzyć) miała,
Bo jej gładkość, urodę już sama przyznała.
Ale się sam ostrzegaj, by twe krwawe zbroje,
Gdy się na nie zapatrzą pilno oczy twoje,
Z ręku twych nie wypadły wnet zaraz szkaradzie,        95
Chocia é ona nie myśli o złości, o zdradzie.
Lecz miłość dwie pochodni w oczu jej zapali,
Któremi boga wnetże kiedy chce podpali.
Nie pomogłyćby łuki, strzały i sajdaki,
Karaceny i zbroje, żelazne szyszaki,        100
Bechtery i pancerze, i lśniące przyłbice:
Wywróci miłość wnetże każdego na nice.
Musiałby się w moc podać tak pięknej osobie,
Zuchwalstwo nie pomogło pewnieby nic tobie.
By była między trzema wtenczas czwarta stała,        105
Kiedy o jabłko był spór, pewnieby je miała.
We wszytkich członkach wdzięczność, mogę rzec, osobna,
Urodą tylko sama sobie jest podobna,

Bo takiej żadna insza nie ma, ani miała:
Próżnoby się i Juno na nas gniewać chciała.        110

Jupiter, jeśli z nieba tę to pannę widzisz,
Nie wątpię, że za zonę swoję się tak wstydzisz.
Patrz, jako ją nadobnie natura stworzyła,
Że wszytkę prawie gładkość przy niej zostawiła.
Włosy kiedy rozpuści, już promienie swoje        115
Słońce skryje, bo cudniejsze, panno, włosy twoje,
A chocia też głowę swą nimi więc otoczy,
Patrząc, jako jej cudnie, aż ostrzeją oczy.
Jako kształtowne k temu i wyniosłe czoło,
Zewsząd ona wdzięczności ma dosyć wokoło.        120
Gwiazdy nie są tak cudne, co więc świecą w nocy,
Jako jej te ogniste i przyjemne ocy.
Temi ona zwojuje męża nawiętszego,
Temi ona zwojuje człeka namędrszego.
Herkules i Achilles, i drudzy mężowie        125
Zacni, co świat borzyli, wielci hetmanowie
Musieliby hołdować tak pięknej osobie...
Bo co jeszcze drugiego ma ku swej ozdobie:
Nieprzyprawna rumianość gdy się ukazuje;
Przez jej wdzięczne jagody, kogoż nie zhołduje?        130
Jako lilią właśnie gdy różą przeplecie,
Taka jej twarz ucieszna i jedna na świecie.
Paznogieć u subtelnej też ręki rumiany
I nodze nie pomyślaj najdować przygany.
Piersi śniegu sromotę patrz jako zadają,        135
Nad śnieg bielszą daleko płeć na sobie mają.
Aby wszytko wyliczać i dniaby nie stało,
Tak jej dostatecznie jest we wszem piękne ciało.
Stateczna i przystojna powaga gdy chodzi,
Równie jako Dyana, że dziw oczu rodzi.        140
Chocia szatę kosztowną, choć grubą oblecze,
Wdzięczność za nią cichuchno tuż się wszędy wlecze;
W ubierzech rozmaitych nie każdej przystoi,
Lecz ta, w jakim jest kolwiek, za Wenusa stoi.
Inne tedy się suknią barzo ozdobiają,        145
A od tej zasię szaty ozdoby dostają.


Chocia stoi, choć siedzi i cokolwiek czyni,
Wdzięczność przy niej, jakoby skarb zamkniony w skrzyni.
Jeśli co pocznie mówić, wdzięczność wielka w mowie
I baczenia dostaje przy słowiech tej głowie.        150
Ta tego sama godna, by się jej kłaniali
Wszyscy, co się na cudnych kiedy ludziach znali;
Ta godna, aby szczęście w ręku swoich miała;
Ta godna, by fortuną zawżdy kierowała;
Tej by samej na wiosnę łąki kwitnąć miały;        155
Tej samej żąćby miano, kiedy kłos dostały;
Tej samej ku jesieni do gumna gromadzić;
O tej samej na zimę także pilno radzić;
Godna ona wiele breł złota węgierskiego,
Godna pereł indyjskich, srebra chędogiego;        160
Godna jest ścian jedwabiem kosztownie obitych,
Godna pałaców miedzią lśniącą też przykrytych,
I bez frasunku aby wszytko k myśli miała,
A kłopotu żadnego aby nie uznała.

Wstań rychlej, spać się w ten dzień bo długo nie godzi,        165
Wesele ze dniem zaraz dziś wielkie przychodzi.
Biała płeć i mężczyzna i ktokolwiek żywie,
Ale ty przed inszemi owszem osobliwie.
Pieśni wesołe wszyscy wesoło śpiewajcie,
I w świegotliwe struny też na lutni grajcie.        170
A nabożne kadzidła niechaj zapalają,
Wonne zioła co łąki arabskie nam dają...
Wieńców także potrzeba-ć wiele nagotować,
Któremi przydzie wdzięcznie tamże podarować
Boga domu onego, w którym się rodziła,        175
Trzeba będzie dla boga kwiatków wonnych siła.
Ty wstań, a my odejdziem tam ku jej komorze,
Noc już w ziemię wstąpiła, świecą dzienne zorze.
Ja wstanę, a komora wkoło zemną chodzi,
A rozum prawie znacznie odemnie odchodzi        180
Od ognia, który we mnie muzy rozpaliły,
Gdy o twoich przymiotach tak wiele, mówiły.
Poglądam to tam, to sam, stoję by w odmęcie,
Jestem w cięższym daleko niż w żelaznym pęcie.

Głowa barzo niewolna, serce rozpalone,        185
Członki insze już prawie napoły zmorzone.
Chcę przemówić, lecz język namniej nie chce służyć;
Nie dziw, gdy serce chore, trudno go więc użyć.

Położę się zaś potym; słońce dobrze weszło,
A mnie też już płomienia troszeczkę odeszło.        190
Pocznę sobie rozbierać te przymioty twoje,
Pocznę dopiero znowu wszytki myśli swoje
Obracać ku twym służbom, nakoniec swobodę
Tobie swoję już oddać; wżdy-ć kiedy pogodę
Taką mi Bóg da, iż ty wspomnisz jednak na mię,        195
Mając w ręku nie lada wiary mojej znamię.
Lecz wolność, przez której świat nie stoi za jaje,
Wolność lepsza nad złoto, ta dobrą myśl daje,
W tej, by siadł człek o chlebie a o zimnej wodzie,
Smakuje wszytko rado w nadobnej swobodzie.        200
Nastawiaj zaś półmisków, jakich chcesz, w niewoli,
Patrząc na nie, aż głowa człowieka zaboli.
W tej nic mię nie ucieszą ściany marmurowe,
Ani serca przydadzą i skrzynie fladrowe.
Coż chcesz więcej odemnie za znaku miłości,        205
Mojej wiary i statku, mojej uprzejmości?
Dałem wszytkę swobodę, dałem myśli swoje,
Dałem serce, nakoniec przednie skarby moje.
Bych miał i złote góry, mnieby wżdy ważyło
Więcej nad złoto, zdrowie każdemu z nas miło.        210
A gdym ci to już oddał, com miał nadroższego,
I doniósł z chęcią wielką do serca twojego,
Słuszniebyś na tę pomnieć mą powolność miała,
Której-eś już po części na oko doznała.

Ale cóż za głos znowu jakiś wdzięczny słyszę?        215
Ucha do drzwi nałożę, trochę się uciszę.
Wierę muzy, a ta ich k tobie mowa była,
Jedno nie wiem, jeśliś ty w ten czas ocuciła.

Piękna panno, której my równia nie najdujem,
Piękna panno, której to śmiele przypisujem,        220

Żeś swą piękną urodą wszytki celowała,
Co ich jedno ta ziemia kiedy przechowała.
Wstań! dziś dzień, któregoś się ty urodziła;
Rzecz niesłuszna, abyś weń myśli smętnej była.
A napierwej modlitwy odpraw swe w kościele,        225
Możesz krótko, wszak nie dba nie Bóg o słów wiele.
Sen z swoich oczu omyj, jedno żeby czystą
Z rzeki ciekącej wodą, k temu przeźrzoczystą.
Potym swe miłe włosy nadobnie zczosawszy,
(Bo nie przystoi chodzić tak się roztarchawszy)        230
Spleć, głowę nimi otocz kształtownie wokoło,
Wysmukni sobie potym twe wyniosłe czoło.
A szatę oblecz nową: inak się nie godzi,
Wesoły to dzień ma być, co się weń człek rodzi.
Wieniec piękny na głowę też przystoi włożyć,        235
Kadzidło na ołtarzu też masz dziś położyć
I z wosku świecę, aby dzień cały gorzała,
Niechajby tak do jutra na ołtarzu stała.
Stół dziś ma być obfity, siedzieć w nocy trzeba,
Nalewać wina szczodrze, aż się gwiazdy z nieba        240
Rozbieżą, i muzyki niechaj będzie dosyć,
Do tańca się dziś dziewki niech nie dadzą prosić.
Wdzięczna biesiada niechaj sny miękkie hamuje,
Wszak się zaś potym tego snadno powetuje.
Piękna panno, złej myśli dziś być się nie godzi,        245
Wesoły dzień to być ma, co się weń człek rodzi.

Odeszły muzy zatym: a miłość została
W sercu mym i już będzie w nim wiecznie mieszkała.

Koniec Snu.


Elegia polska.

Trzeba i ku urodzie wielkiej majętności
Tych zwłaszcza teraźniejszych czasów do miłości,
Których cnota nie płaci, na godność nie dbają,
Wiarę, statek, powolność w podłej cenie mają.
By snać świnia błocista, ubrawszy się w złoto,        5
Przyszła, ali świnię czczą, choć śmierdzi z niej błoto.

O nieszczęśliwe czasy! nie tak przed tym było,
Sama cnota płaciła, aż i wspomnieć miło.
Tę kto miał godność przy niej, chocia był ubogi,
Rychlej uszedł, niżli pan, dając złotorogi        10
Jeleń za upominek, aby go ważono.
Skryj się ty z swym jeleniem: ubogiego czczono.
Samą cnotą i niebo ludzie otwarzają,
Samą cnotą do Boga wolny przystęp mają.
Samą cnotą po śmierci i na wieki słyną,        15
Dziwna rzecz, chocia pomrą, że przecie nie zginą.
Prze cnotę i prze godność został bogiem nieba
Jowisz: mógłbym wyliczyć więcej, by trzeba,
Którzy z takich przymiotów snadniuchno wskórali,
Rzeczy snać niepodobnych łacno dostawali.        20
Neptunus morze posiadł, wiatrom rozkazuje
Eolus, Pluto zasię nad piekły króluje.
Wierz mi, iż nie za złoto, ani dla urody
Przyszli ci o takowe kosztowne dochody.
Cóż rozumiesz, by takie czasy nie bywały,        25
Których w miłości szwanki gładyszowie brali
I ci, co złocistemi skarby się chlubili?
W lepszej cenie cnotliwi, choć ubożsi byli,
I choć urody znacznej im nie dostawało,
Przedsię to nie szkodziło. Zaś przykładów mało        30
Na dorędziu jest o tym, gdzie nadobne panie
Takie rady widały, mając oko na nie?
Klimene się Febusem namniej nie brzydziła,
Choć miał ogniste czoło, tym się nie chydziła.
Dejanira nadobna też męża z ościstą        35
Miała brodą, by z błotną ową szczotką czystą.
Bachus choć był rogaty, wżdy Kressa nie dbała
O to namniej, i owszem Bacha miłowała.
Mars także choć kosmatą miał na sobie skórę,
Wżdy miał przede wszytkimi u Iliej górę.        40
Ze wszech piękna Cypria chromego obrała
I temu swą powolność skutkiem okazała.
Jedna rozkosz wspominać statecznemu człeku
Przeminęłego piękne obyczaje wieku,

Które kiedy porównać chce z teraźniejszemi:        45
Teraźniejsze nie mają co czynić z dawnemi.
Jako słońce miesiąca światłością przechodzi,
Tak daleko wiek dzisi za dawniejszym chodzi.
Więc też wszytko na świecie po czartu się toczy,
Bo w rozerwaniu ludzie ślepe mają oczy,        50
Nie bacząc, iż bogactwa także i uroda
(Spuszczać się na to dwoje nie leda jest szkoda)
Rzeczy nie wiekuiste: szczęście skarbem władnie,
Ten, który miał dziś dosyć, nazajutrz upadnie.
Gładkość u czasu w mocy, z czasem ta odchodzi,        55
Czas młodą twarz, czas starą i zmarzczystą rodzi.
Więc też bywa, iż która gładkość w kim miłuje,
Skoro ją czas odejmie, ali wnet żałuje.
Albo co go z bogactwa poczęła miłować,
Skoro wioski potraci, nu się tu frasować.        60
Także też który pięknej tylko dla gładkości
Dał się w niewolę: i tam prędko po miłości.
By jedno zmarsk na twarzy ujźrzał swojej paniej,
To wnet czci za półgrosza nie zostawi na niej.
Albo skoro przehuka, co miała nieboga,        65
Toby ją rad co rychlej wyprawił do Boga.
Czemu? bo na odmienne rzeczy się sadzili,
Więc się oba zarazem mizernie zdradzili.

Lepiej zawżdy na cnotę i patrzyć na statek,
Gdzie cnota, gdzie wiara, tam wesela dostatek.        70
K temu, kiedy jest jeden drugiemu po woli,
Nie wnet cię tam serce twe, nie wnet[myśl zaboli.

Ale cóż wżdy ja sobie darmo głowę psuję?
Świata znowu rozumem swym już nie zbuduję.
Miej złoto, kto miłuje, tak wiek dzisi niesie,        75
Tego puszczą, kto więcej w kalecie przyniesie.

Koniec.


TESTAMENT KUMELSKIEGO,
uczyniony w Rzymie dnia sto i oko roku Pańskiego 1576,
Przy którym miał egzekutory: Kokoszkę ślepego dziada i jego drugiego
towarzysza.

Źle się czuję na zdrowiu, tęskność mię zejmuje,
Podobno już sroga śmierć na mię się gotuje,
I rozumiem, że lepiej, póko mam baczenie,
Ten mój własny testament dać wam w poruczenie.
Proszę was, moi mili egzekutorowie,        5
Kiedy-ć mię odstąpili wszyscy doktorowie,
Zaraz po śmierci mojej, pogrzebszy me ciało,
Tam rzeczy moje dajcie, gdzie się napisało.
Karwatkę, szatę moję drogo ją przedacie,
Ad Aram coeli za nię kielichów nadacie.        10
A te zasię płócienne piękne szarawary
Dajcie je do Minerwy kaznodziei w dary,
Także też i te skornie, bo on często w drodze,
Gdy idzie na katedrę powiadać o Bodze.
Szpady lepiej obrócić nigdziej nie możecie,        15
Jedno do skapucynów: tym ją zaniesiecie.
Do szpitala polskiego arkabuz oddawam,
Bo tam nasze pielgrzymy potrzebne widawam.
Jest też tu z Polski księdzów nabożnych nie mało,
Przeto chcę, aby się im co po mnie dostało:        20
Otóż im ten rozeschły szaflik odkazuję,
Być je takiego daru godnymi najduję.
Jozuitae, iż mię barzo podobają,
Niech mię wżdy przyjacielem swoim potym znają.
Te moje wiotche muły niechaj wezmą sobie,        25
Kiedy już od was będę pochowany w grobie.
Ferdynand hiszpan, u nich teolog uczony,
Niech też będzie ode mnie darem uraczony:
Dajcież mu tę maźnicę uwiązaną łyki,
A k temu prawie pewne od woza orczyki.        30
Hewar zasię Nawarze, zejdzie się mu prawie,
Jako człeku, który jest nauczony w prawie.

Tę zaś tabulaturę i puzdro od lutni
Dajcie więc barnardynom, proszę co nachutniej.
Opałkę do Minerwy dajcie do klasztora,        35
Niech w niej sałatę noszą, gdy przydą z nieszpora.
Tamże też przeorowi darujcie mój bukał,
By mię, żem mu nie dał nic, po śmierci nie sfukał.
O to nawet proszę was, moich przyjacieli,
Nie zostawiajcie w Rzymie tej mojej pościeli:        40
Koc ten, acz nie pomału wezbrały go lata,
Tak iż rzadko gdzieby w nim nie przyszyta łata,
Ale pewnie kosztowny, te dwie guni k niemu
Pomoc wielką dały mi leżeniu miękkiemu:
Tę pościel zaślicie więc aż do Neapolim,        45
Już ja ją tam obrócić niż gdzie indziej wolim,
Prawie zacnemu panu, bo Granwellanowi
Kardynałowi, k temu i vicerex’owi
Królestwa w Neapolim: niech się w niej wyleży,
Kiedy leżeć rozkosznie wola mu nadbieży:        50
Bronił mie od żołdatów, gdy mię zabić chcieli,
Że tylko kijmy stłukszy, dobić mię nie śmieli.
Jednemu biskupowi, wszak się domyślicie,
Do Polski co narychlej ten obraz poślicie,
Na którym dolus et fraus czyście wyrzezana,        55
Bo to przeń materya cudnie zgotowana.
Jamułkę z kapeluszem panu Pudłowskiemu,
Przyjacielowi memu prawdę wielkiemu,
Bo mię bronił od wielu barzo mi przeciwnych,
Zkądby było urosło jakich przygód dziwnych.        60
Kiedy takim sposobem wszytki podzielicie,
Za pracę naostatku sami też weźmicie
Parę trzewików starych i te dwa bajaki,
A te dwie świecy Lwowskie dajcie między żaki.
A ostatek pieniędzy sobie zostawuję,        65
Gdyż w trudne i w dalekie drogi powędruję,
Bo snać u Acheronta na przewozie zmieszkam,
Niżli mi się dostanie niebieską iść ścieszkam.


Actum Romae, ut supra.
Koniec.


Cum Gratia et Privilegio S. R. M.
W Krákowie
W Drukárni Lázárzowéy, Roku Páńskiego.
M. D. Lxxxvj.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie .