Małaszka/Akt pierwszy

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor Gabriela Zapolska
Tytuł Małaszka
Podtytuł Obraz sceniczny w sześciu odsłonach
Pochodzenie Utwory dramatyczne, tom II
Wydawca Instytut literacki „Lektor“
Data wyd. 1923
Druk Zakłady Graficzne H. Neumana we Włocławku
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Poznań — Kraków — Lublin
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT PIERWSZY
Scena przedstawia wolną okolicę. W głębi las; z poza szczytów drzew widać dwie białe wieżyczki ze spiczastemu daszkami. Po prawej stronie karczma z przedsionkiem, opartym na drewnianych słupach, dach słomą kryty; po lewej stronie drzewa i płot chruściany, dalej wzgórze, na niem krzyż, przewiązany zapaską i znów płot idący półkolem i niknący za podwyższeniem, stanowiącem drogę, którą później schodzi gromada.
SCENA I.
Za podniesieniem zasłony ścieżką biegnie MAŁASZKA; chwilę patrzy na zachodzące słońce, przysłaniając oczy ręką, później podbiega do płotu i siada na nim.
ஐ ஐ
MAŁASZKA.

Już zachodzi! Maty za chwilę wracać będą do chaty... Kazali mi uskrobać kartofli... niech sobie najmitkę wezmą i nią roboczą — ja to do roboty chęci nie mam. E! i tak byłaby to darmocha, bo maty do karczmy wstąpi i wódczyska w siebie wleje i nic w gębę nie weźmie. Ki czort miałabym się w chacie nad kartoflami kwasić — wolę tu posiedzieć, taj na dwór popatrzyć! (patrzy w stronę wieżyczek). Oj, doloż moja, dolo! Czego to całej tej pańskiej sadyby nie widać, jeno te same kończyki... Takbym chętnie na te wielkie okna patrzyła, co mi się palą w zachodzącem słonku.

(Od strony lasu słychać piosenkę, graną na fujarce).

A, ot i Julek sirota idzie ścieżyną od lasu; nie widać go, jeno słychać granie na supiełce. Mówili ludzie, że jak on gra, to mrowie po człeku chodzi. Jak nie ma mrowie chodzić, kiedy Julek na mogiłę wisielaka się włóczy i tam wygrywa, taj wygrywa nieraz nockę całą. Ot! jakiś on nie samowity — baje czasem... ja go ta nie rozumiem, czego chce. Ot! zamoroczany! (patrzy w górę). Ho! ho! a to się zaczerniło — będzie deszcz i huczeć będzie tam w górze, aż się chatyna zatrzęsie... To dobrze! ja to lubię... jak tak huczy a lśni, jak by wszystko w ogniu stało! Niebo się pali a ja hyc z chatyny na pole i chustkę z głowy zedrę, taj głowę wysoko w górę niosę. Patrzę w niebo, a tam ogień, żywy ogień leci. Wkoło huczy a ziemia się trzęsie — ja stoję i wszystko w niebo patrzę! Ja się nie boję! oho! ja się nic nie boję...


SCENA II.
MAŁASZKA i JULEK.
(Julek wchodzi wolno, grając na supifce; przechodzi obok Małaszki, nie widząc jej).
ஐ ஐ
MAŁASZKA.

Julek!

JULEK
(przestaje grać).

Ach! to ty, Małaszka! Co tu robisz na płocie?

MAŁASZKA.

Boję się w chatynie sama, ta siedziałam na chruścianku i czekam na maty. Będą tędy wracali z pańskiego.

JULEK.

Ot, kłamiesz, zazulu! Tybyś się bała czego na ziemi?

MAŁASZKA.

Oj tak! tam w chatynie moroczno samej siedzieć!

JULEK.

Ty mów, co ci się moroczy, ale się nie boisz. Ty, Małaszka, zawsze kłamać musisz...

MAŁASZKA.
Idziesz do domu, do dworu?
JULEK.

W niewoli! Oj! to dola zatracona! Rwą mi się chęci do lasu, do supiłki, do grania, a tu w kredensie siedź i talerze myj...

MAŁASZKA.

Jabym tam poszła, oj poszła...

JULEK
(jakby jej nie słuchając).

A tak mi dziś się grało! tak grało! bór szumiał a supiłka płakała, taj się skarżyła na sierocą dolę. I tak mi było dobrze, jakby mnie nigdy maty nie rzuciła i do dworu na niedolę nie oddała! Wisielak tylko słuchał, schowany pod mogiłą a choiny wysokie ku ziemi wierchy kłoniły i pieśni słuchały.

MAŁASZKA
(do siebie).

Ot, baje!

JULEK
(przyklękając na pieńku, obok płota, kładzie głowę na kolanach Małaszki).

Gdyby ty, hołubyna, poszła ze mną do boru, ta posłuchała, jak ta supiłka płacze...

MAŁASZKA.
E! coby ja ta w borze robiła?
JULEK.

Nie chcesz? To źle, Małaszko... Tam piękniej, jak tu i ludzi niema i tylko ja sam byłby z tobą i grał ci do późnej nocki. Może chcesz, zazulu, ja ci zagram to, co mi w boru dziś wiatr przyniósł. To w powietrzu się tak coś skarży i mnie do głowy wpada a ja to potem wygrać muszę, bo inaczej mnie głowa cięży i usnąć potem nie mogę. O, słuchaj! tak dziś w boru jęczało!...

(Przykłada supiłkę do ust i gra. Małaszka słucha z początku z uwagą, później ogląda się na dwór kilkakrotnie. Słońce zachodzi powoli, oświetlając grupę, t. j. Julka i Małaszkę. Julek, po skończeniu obciera oczy rękawem).
MAŁASZKA.

Ładne... ale tropak, ten, co go Stefan gra, ładniejszy. To nie tropak, co ty grał, prawda?

JULEK
(patrzy chwilę na Małaszkę).

Nie, Małaszko... to nie tropak.

MAŁASZKA.

Julek! nie graj już; powiedz lepiej, co dziś państwo na połudynek jedli. Chleb z jabłkami, czy co? No, powiadaj! Może sytę pili?

JULEK.
Oj, Małaszko, ty ciągle o tym dworze myślisz! Ta Warka ci het przewróciła w głowie
MAŁASZKA.

Ot, Warka ma jasną dolę!

JULEK.

Oj! to ci jasna dola! Chodzi wciąż koło roboty i pańskie szmaty płucze. Ot, tobie, Małaszka, lepiej się dzieje, bo wolna jesteś jak ptaszyna, a nie słuchasz nikogo, nawet twojej maty.

MAŁASZKA.

Jaby tam pani słuchała. (Gładząc Julka po twarzy). Słuchaj, Julek, kiedy ja pójdę do dworu? Ty mnie przyrzekał, co kiedyś weźmiesz mnie ze sobą i całą sadybę pokażesz. Widzisz, Julek, u ciebie to nie dawać wiary; ty tylko tumanisz, ty mnie do dworu nie weźmiesz.

JULEK.

Po co ci to widzieć? Tam, prawda, bogactwo, aż oczy lśni... Ale jak cię pili, to cię tam zawiodę.

MAŁASZKA.

Ach! Julku, gołąbku! powiedz, co oni tam jedzą? co robią dniami całemi.

JULEK.

Et! cur ino! Bałakają całe dnie od świtania do zachodu, a my koło nich chodzimy, taj dumamy, czemby im dogodzić. Ty, Małaszka, takiej doli nie żądaj, bo to oczy wypłakać w takiej niedoli. W jamie siedź i talerze myj, a od tych drugich charkanie znoś. Mnie to boli, a ty, głupia, za tem tęsknisz i oczy po próżnicy wypatrujesz. Oj, tak! widziałem ja cię wczoraj, jakeś koło dworu nawracała a pod kasztanami kucała. Co ci też to po tem, zazulu! Ty nie patrz we dwór, bo dla dziewki to zaprzepaszczenie! Moja biedna nenia mówiła nieraz, że gdybym dziewką był, wolałaby mnie żywcem w mogiłę wkopać, jak do dworu w posługę oddać. Temu ja ci mówię, hołubko moja, do chatyny wracaj i nie patrz, aby pańską sadybę zobaczyć. To nie dla ciebie.

MAŁASZKA.

E! ja się tam na ciebie nie otkazuję, że ty na twej supiłce hołosisz i po rozputajach się jak nawiżeny włóczysz.

JULEK.

Bo mi tak już z urodzenia przystało.

MAŁASZKA.

A mnie z urodzenia przystało na dwór patrzyć i do pańskiej komory żądać.

JULEK.
Ty, Małaszka, nie wyczytuj sobie jakiej niedoli takiemi słowy, jeszcze cię lisowyk posłyszy, a złe nie śpi, tylko na ludzi czycha.
MAŁASZKA
(ze złością).

Pek tobie! Ja wiem, co opowiadam! A do pańskiej sadyby pójdę, jak zechcę. Słyszysz, ty dziadu?

JULEK
(spokojnie).

Nie hałaś po próżnicy. Mnie mówisz: „dziadu“, a samaś w zapomogę nie bohata. Ale ty masz biesa w sobie, tylko, że ja się ciebie nie boję, jak inne głupie chłopy z sioła.

MAŁASZKA
(zeskakując z płotu).

Ty się mnie nie boisz? a bodaj cię łysy didko otumanił!...

JULEK
(chwytając ją za ręce).

Nie boję się ciebie, Małaszka, bo cię miłuję, choć taka czasem zła jesteś i łżesz, jak najpierwszy brechmi wioskowy. Ale już jak urośniesz i mołodycą mi będziesz, to się przemienisz... ja to wiem. Prawda zazulu?

MAŁASZKA
(śmiejąc się).
Patrzcie, jaki skory! A może ja widma latawica? zaswatasz mnie choćby tak?
JULEK.

Ano, choćby tak! Ja nie wiem, za co ciebie miłuję, boś ty wcale do miłowania nie rodzona a przecież lgnę do ciebie, bo choć ty głupia, to mi przy tobie ochotniej, weselej. Ty wiesz, Małaszka! ja czasem myślę, żeś ty chyba rusałka, bo jak ty siedzisz w słonku, to ci oczy się zielenią... i robią się zielone, jak trawa w czacharze.

MAŁASZKA.

Ja wiem, ja widziałam się czasem w koromyśle wody i rechotałam się aż z tej uciechy nad moją urodą. A widział ty, Julek, moją nową Striczkę? (wyjmuje z zanadrza kawałek brudnej wstążki). Ja to w sadzie takie koło dworu znalazła.

JULEK
(zniecierpliwiony).

Ach, hodi o tym dworze! Ale ty, Małaszka, o urodzie gadasz a brudna i nie myta jesteś.

MAŁASZKA
(obojętnie).

Et! po czorta się ta myć będę! Skóry ta nie odmienię a jak do dworu mnie weźmiesz, to się wymyję jak jaka hrabini.

JULEK.

Aj, ty durna! durna! Ale ostań z Bogiem, ja do domu muszę. Oni tam znów jeść będą i talerzy do pomycia ostawią bogato. A potem koło koni pochodzić muszę, bo to dziś to hałakanie na wsi, to się Hryhor porwie do karczmy a Hans i Franz już się zmawiali, aby pójść do Czechów na kołunię i tam do tej ich lesursy na taniec ostać.

MAŁASZKA.

To te chłopy krasno ubrane, w tych kusych świtkach? Oj! Boże! Boże! jakież to wertkie mołojce!

JULEK.

Ty bo, Małaszka, tylko o szmatę dbasz i oczami ściągasz. U ciebie ten wertki, kto ma buty nowe a świtkę suto naszywaną.

MAŁASZKA.

Nie, Julek, nie! ty motasz jedno o drugie. Ja nie lubię świty i soroczki... to także szurpate i oczy nie mani. Ot tak, jak te niemczyki krasawic, albo Zenodański w tej siwej... To odziane! Żeby ty, Julek, miał takie krasne odzienie, toby dobrze było.

JULEK.
Ha! Bóg wie. Jaby dla siebie nie chciał, ale jak tobie takby w ład było, bo ja grubaśny trochę a nie wyrosły bardzo. Jaśnie pani wybiera do służby w pokojach chłopów, jak topole.
MAŁASZKA.

Ale do stajni, do koni tobyś się zdał.

JULEK.

Ta może, ale harowanie ciężkie. Nie dojeść, nie dospać...

MAŁASZKA.

Et, bajdurzenie! ale byś krasną odzież miał! (Po chwili). Ty, dziadu! jak ty już taki jak te miemcy był, tobym się dała ci zaswa-tać i mołodycąbym została. Słysz?

JULEK
(smutno).

Słyszę...

MAŁASZKA
(gorączkowo).

I umyłabym się czysto a bohato ubrała, serzowe zapaski na się wdziała, koronę na głowę i jak kniahini prosto do dwora. Tam z korawajem pokłonić się państwu, ot tak! (udaje pokłony). A jasna pani powiada: Ty, Małaszka siadaj na pohuti pod obrazami. Ja siadam i...

JULEK.

Ostań z Bogiem ja idę; ty dziś nie samowita.

(Odchodzi wolno).

SCENA III.
MAŁASZKA, później JANKIEL i SZMUL.
ஐ ஐ
MAŁASZKA
(sama).

Ja nie samowita? Pek tobie... ty dziadowski syn! Ciebie do chatyny wsadzić, tobyś rad był i śmierci czekał. (Patrzy w górę). Ciemni się. Będzie źle. A dziś Naścię Paziochową, na maju ciągnąć do karczmy będą. Toż-to się starczycka naraduje a wódki kupi. Pójdę trochę ścieżyną, może już gromada wracać będzie; coś dziś się dłużą... Hano!...

(Wybiega i spostrzegłszy Lawdańskiego i Warkę, zatrzymuje się w głębi).
JANKIEL
(bardzo piękny, młody żyd, czysto odziany — śpiewa; po skończeniu śpiewu opiera się o płot i pozostaje chwilę zamyślony, następnie mówi wolno).

Noc zapada... nu! to dobrze dla nas, to bardzo dobrze. Gdyby tak noc miała, zamiast dwunastu, osiemnaście, albo dwadzieścia godzin, toby dla nas jeszcze lepiej było...

SZMUL
(żyd, około lat osiemdziesięciu, długa, biała broda, wychodzi z karczmy i przystępuje do Jankla).
Ty, Jankiel! nad czem tak rozmyślasz a głową kiwasz, jakbyś co z humesz odmawiał?
JANKIEL.

Oj, nie z humesz ja odmawiam, bo na modlenie także czas jest. Ja patrzę tylko w górę a raduję się, co tam tak czarno się ciągnie od lasu. Będzie dobry czas — a gite zeit!

SZMUL.

Czy na zaborol dziś idziecie?

JANKIEL.

Na zaborol. Wczoraj ten graf, krowołapnik, kupił trzy nowe szkapy. Płacić podatek nie chce, tak jak inni robią. Będzie mu zły wieczór, ten dzisiejszy wieczór; będzie mu zła noc, ta dzisiejsza noc!

(Śpiewa):

Po całym świecie my rozrzuceni,
Kryjemy się trwożnie śród nocnych cieni,
Wiekowej nędzy płód!
Na chmurne czoła goj z duszą hardą,
Przechodząc obok, piwa nam ze wzgardą.
Przeklęty jest nasz lud!
Niegdyś płakali my łzy krwawemi,
Do babilońskiej zabrani ziemi,
Lecz wierzył wtedy żyd!
Dziś bez ojczyzny — świata parjasy —
Tułać się musim po wszystkie czasy,
Nadziei zgasł nam świt!
Już nikt nie marzy o dawnej chwale,
Umilkły grzmiące proroków żale,
Zgiął lud pobożnie kark!

Zmalały serca wśród Izraela
I snać nie czekać już Zbawiciela.
Co jarzmo zdjąć miał z bark!
O! niech ciemości wieczne ogarną
Lud nieszczęśliwy zasłoną czarną!
I skryją jego łzy!
Gdzież są, Jehowa, Twe obietnice?
W gniewie od żydów odwracasz lice!
Więc już przepadli my!

SZMUL.

Dawid przyjdzie?

JANKIEL.

Tylko go patrzeć, od lasu nadciągnie. A ty, stary, idziesz też?

SZMUL.

Nie. Gromady pilnować muszę... Dziś mają jakieś świętowanie — przyjdą pić...

JANKIEL.

Ach, głupi naród! on sobie ciągle szabasy wymyśla, aby tylko grosze trwonić. Grosz łatwo się toczy a schwytać go trudno.

SZMUL.
Ty to ładnie powiedział, Jankiel. Z ciebie prawdziwy hakren. Ty mówisz mądrze a powoli. Aj waj! ty jeszcze jak chodził do chederu, to belfer i mełamed nad tobą głowami kiwali. Ty najgłośniej wrzeszczał ze wszystkich a mogłeś zajść wysoko!
JANKIEL.
(machając ręką).

I tak się wszystko skończy! Ty, tatełe, czy ja, jednako pomrzemy. Wolę ja konie kraść i szirtaszirim mieć. Mnie to nie zawadza. Nu! ja nawet lubię tak ciemną nocą iść.

SZMUL.

A narzędzia wziąć do rozkucia koni nie zapomnij — i farbę masz?

JANKIEL.

Kara na ogony wyszła — białej na taranty jest trocha a biseit.

SZMUL.

Zaborolskie konie za wielkie, coby je na taranty przerobić.

JANKIEL.

Nu! to się na kasztan podfarbuje, bo to bułane; byle wodą nie prowadzić, boby farbę zmyła.

SZMUL.

Dawid idzie.

JANKIEL.

Nu, nakoniec wybrał się ten szejtewate. Ty tatełe, głupiego syna masz jednego. Dziękuj Bogu, co inni mają lepsze głowy, bo inaczej zmarniałby nasz naród!


SCENA IV.
SZMUL, JANKIEL, DAWID.
ஐ ஐ
DAWID.

Lecę, lecę a nóg mało nie potracę! Wy wiecie nowinę a grojse nowinę?

SZMUL.

Co? co się stało? powiadaj!

DAWID.

To, że ty stary i ja i Jankiel i Monsze i Ajzyk i Aron i Tołce i Trejne i Gołda i moich siedmioro dzieci i twoich, Jankiel, siedmioro dzieci i wszystkich nas siedmioro dzieci — pójdą w szwiat z torbą na plecach i jak proste szleper żebrać będą po drogach.

JANKIEL.

Ty, Dawid, masz schwache kopi; ty wymyślisz coś zawsze niebywałego; ty nie masz siedmioro dzieci.

DAWID.

Nu, ale mogę mieć. A oni już nie będą baali batim, ale włóczyć się będą po świecie i głodem mrzyć.

JANKIEL.
Zkąd? dlaczego?
DAWID.

No, bo pani chce, coby my z karczem ustąpili a karaimy arendę wzięli.

SZMUL.

Karaimy?

JANKIEL
(spokojnie).

Czego się ty, stary trwożysz? Tobie się nic nie stanie i nam także. Pani może chcieć, ale my możemy nie chcieć. Nasz ród tę ziemię zasiedział, wszyscy wokoło wiedzą, co rebe Szmula Benjamina nikt z arendy ruszać nie śmie. Nie próżno mame Trejne na progu codzień siedzi ze swoją pończochą. Ci, co przechodzą, wiedzą, że ona zasiedziała próg i całą karczmę dla rebe Szmula i jego pokolenia. Ty tate, śpij spokojnie! nikt cię nie podkupi i ztąd nie wygna.

DAWID.

A karaimy? te pół-goje a pół jeszcze judy? Oni prawa zasiedzenia nie znają, oni się pomsty Boga nie boją.

JANKIEL.
Ty szejtewate! karaim też się będzie bał, bo wie, że mu tej nocy, coby pierwszy raz chciał zasnąć pod naszym dachem, dym oczy wygryzie i cały się razem ze swemi dziećmi i żoną spali.
(Odwraca się, opiera o płot i patrzy w dal, nie mieszając się do rozmowy).
DAWID.

Twoja prawda, rebe Jankielu, ale zawsze nasza strata. Trzeba arendę podwyższyć, bo nas turbować będą.

SZMUL.

To się im napisze, co się będzie więcej płaciło. Albo to pisanie co kosztuje? i tak im się nie płaci.

DAWID.

Nie, tate, ja ci tu przynoszę podatek od tego dzierżawcy z Tarajewa. Nu, co to za szajgec! jak on się kręcił, ale ruble dał. Ty idź jutro i obejrz jego konie a naznacz dobrze, coby się nie pomylić, bo za tydzień ja i Monsze idziemy u jego ekonoma konie kraść.

SZMUL.

Nie zapłacił?

DAWID.

Nu! to hazirowate! on winien za trzy miesiące. Szkapy trzeba wziąć.

SZMUL.

To się weźmie. Ja przez rogatkę przewiodę i w mieście postawię. To będzie najspokojniej. One tam stać będą aż do jarmarku a potem w jarmark wywiedziesz nocą i poprowadzisz na granicę. Tam Ajzyk odbierze i przeszwarcuje. Nu a ten Polikarp? kiedy pieniądze da? Mnie jego szkapa kosztuje, bo żywić trzeba.

DAWID.

Mówił, co po zachodzie słońca dziś do karczmy przyjdzie a pieniądze tu koło płota złoży. Ot, idzie... a, nie! to Hans i Franz, pewnie idą na kolonję, można ich o Polikarpa zapytać, bo jak dziś pieniędzy nie da, to jego szkapę trza prowadzić dalej, a wózek to pachciarz z Lisowczyc kupi.

SCENA V.
CIŻ SAMI, HANS, FRANZ.
ஐ ஐ
HANS.

A! żydki! kłaniam! immer zusammen? i coś sztilują w kąta, aby głupi chłopa okpić.

SZMUL.

Pan Hans wesół i miły człowiek. A kluger Mensch! niech żartuje zdrów. My tu okpić nikogo nie chcemy, a jak głupi chłop sam w karczmę się pcha i miedziaki niesie, to czemu nie brać?

HANS.
No, ja! czemu nie brać?
JANKIEL
(w głębi).

Mądry bierze, głupi daje!

FRANZ
(śmiejąc się).

Ja, ja! Jankiel hat recht, mądra bierze — głupia daje!

DAWID.

Pan Franz nie widział Polikarpa, tego od lasu?

HANS.

Herr Polikarp? No, ja jego widział, stał tam koło kredenca z panem Lawdańskim i lamentirowal, ach Gott! Jemu znów żydziowie koń zgesztolowali. Ty, Dawid, du muss wissen, wo ist, diese śkapa?

DAWID.

Ja? Żeby jutra tak nie doczekał, jak ja widziałem jego konia! Żebym...

FRANZ
(śmiejąc się).
Ach, du dumer Kerl! Niby was cały Land nie zna, co wy tylko tem szwindlujecie! Nasz jaśnie państwo, unsere Herrechaften, mogą być o swoja konia spokojny, oni nawet podatka roczny nie płacą, tak jak inni.
HANS
(uderzając Szmula po ramieniu).

Ty stara małpa! ty masz kopf na taki interes, ale schulala mnie dobrze. Jakby zechciała ze stajni ode dwora konie wziąć, to Hans i Franz werden schon schlafen a konie można zabierać fort. Tylko przedtem Geld, bares geld na ręka i to wiele, wiele, eine Menge — anders nichts.

JANKIEL.

Aj waj! co też pan Flans gada! Kóni dziedzicowi wziąć nie można... To się nie godzi...

HANS i FRANZ
(śmiejąc się).

Das ist famos! nie godziła się! nie godziła się!

SZMUL
(do Dawida na stronie).

Das wäre a geschaft, jakby się nie wydało. Można w inny powiat konie odprowadzić i ztamtąd reb Mojsze podstawić.

DAWID
(cicho do Szmula).
Zobaczymy, tate, ile oni zechcą. Tylko dziedzic goły, on już ze wszystkiem szlepeł, a szkapy niewiele warte. Nu — to się zobaczy...
SZMUL.

A nie zajrzą panowie do karczmy? Mam teraz fein wódkę, nie prostą śmierdziuchę, ale dla pięknych gości... dla mejuches...

HANS.

Nein, my wódki nie pila nigdy, my lubimy tylko Bier; to ładna rzecz, prawda Franz?

FRANZ.

Och, ja! W naszym Vaterlandzie to ja miałem osiem roki a już swoje kufel piwa ciągnęła w dzień. Ach! Gott! my też idziemy tam za las, na kolonię — tam kulmbacher jest dobry i dzisiaj kränzchen z tańcami.

HANS.

Przeszłego tygodnia my chcieli też iść a nie mogli, bo panna chorowała i za pijawkami Franz jeździł aż do miasta. Ta panna to ciągle chore, die ist so blas! ach, Gott! zu blas!

SZMUL.

Nu! wona się w matkę wdała, jaśnie pani także takie delikatne i zchorowane. Jak wczoraj byłem we dworze, to mi mówili, że panna ma się znów gorzej.

FRANZ.

No, ja! ona dziś podobno cały dzień stękała. A pijawka na złość wszystkie wyzdychała. Jakby gorzej było, to znów musiałby Hans, albo Franz, do miasta laufen. Ach, Gott! my dziś uciekała na kolonią, niech nas szukała ta głupia państwa!... Hans i Franz nie tak dumm, żeby się po noca tlukla za głupia pensja i ordynarja!

HANS
(patrzy w górę).

Ja! Teraz deszcz pewno będzie padała... Komm, Franz, wir haben a Stückelen Weg — komm, schnell!

FRANZ
(do żydów).

Adieu!

HANS.

Ich empfehle mich! gute Nacht!

SZMUL.

Gite nacht!

DAWID.

Gite nacht!

(Odprowadzają ich).
HANS.
(stojąc na drodze).

A jakby chcieli ten Geschäft z pańska stajnia zrobicz, to tylko przyjść i pogadać.

(Odchodzą).
SZMUL.

Git! git!

SCENA VI.
SZMUL, JANKIEL, DAWID, później POLIKARP i MAŁASZKA.
ஐ ஐ
SZMUL.

Jankiel, masz ty rewolwer?

JANKIEL
(w głębi)

Nu, cobym nie miał mieć!

SZMUL.

Dawid, chodź ty do karczmy, jankiel wird hier blejben. Ten Polikarp pewnie przyjdzie, wir werden durch Fenster patrzyć, czy on wszystko zrobi jak należy.

(Szmul i Dawid odchodzą do karczmy, pozostaje Jankiel, który, nucąc piosenkę, opatruje rewolwer i chowa się za krzak, rosnący za płotem. Chwila milczenia).
POLIKARP
(wchodzi spiesznie).

Mówili mi, że to ondzie należy położyć te pieniądze! Psy żydowskie! Tylem napłacił się za konia i tę nieszczęśliwą linijkę, a oni taki duszęby z człowieka wydarli. Każą mi się opłacać za to, że mi dobytek skradli. Nie moja była wina. Zda mi się, że w lesie ktoś sosny klejmuje. Zlazłem z lenijki i kruszynę wszedłem w las. Wracam — a tu ani kobyły, ani wozika. Oj, doloż moja! (wyjmuje z zanadrza węzełek i liczy miedziaki). Są wszystkie! A na tom Lawdańskiemu ordynarję sprzedał, boć inaczej ciężkoby grosz z groszem złożyć. Gdzież to ten kamień? Aha! ondzie pod płotem. Przeżegnajmy się, bo to pewnie tu jakaś sobaka żydowska gdzieś siedzi i jeszcze człowiekowi w łeb kulą świśnie, jak się obejrzeć chętka przyjdzie.

(Żegna się, potem powoli zbliża się do kamienia, kładzie pieniądze i szybko odchodzi. Jankiel podczas tego wysuwa się tak z zakrzaka, aby był widzialny dla publiczności, z wyciągniętą ręką, w której trzyma rewolwer).
POLIKARP
(odchodząc).

Ach, Boh! żeby tylko te koniokrady zrobili tak, jak przyrzekli i szkapę o północku do chaty przywiedli!

(Znika).
JANKIEL.
(chwilę jeszcze stoi nieruchomy, nareszcie, widząc, że Polikarp zupełnie odszedł, opuszcza rękę i chce przejść przez płot, aby zabrać leżące na kamieniu pieniądze.)
Głupi goj!... Oni wszyscy tacy głupie... Jeden tylko żyd jest a kluger Mensch! jeden tylko żyd!
MAŁASZKA
(wpada nagle).

Ni maty! ni gromady! Czort wie, kędy siedzą, a tu o maju ani słychu! Boh mój! nie będąż tańcowali? Aż mi nogi skaczą, żeby tak wyciąć tropaka!

(Tańcząc nuci):

Nie płacz, nie płacz, dziewczynianka,
Taka twoja dola:
Polubiłaś smarowoza,
Do misiacza słoja!

JANKIEL.

Ot, myszygene dziewka... w drogę wlazła...

MAŁASZKA
(j. w.)

Oj, szczob ty, dziewczynianka,
Todi za mąż poszła...

(Urywa nagle, gdyż kończąc, spostrzega czerwony gałganek, w którym są zawinięte pieniądze, leżące na kamieniu).
MAŁASZKA.

Ot, co to? zatumanienie? krasna szmatka? dla mnie? Ja to wezmę i na głowę uwiążę, jak panna miała tam w sadzie (porywa gałganek, rozsypuje pieniądze, nie uważając na nie i zawiązuje go na głowie). A tom harna! a tom krasna! hu! ha!

(Śpiewa jak w.):

Oj, Boże mój!
Harny chłopiec to nie mój!

(Jankiel równocześnie strzela w górę z rewolweru. Małaszka przykuca ze strachu na przodzie sceny i zakrywa oczy. Jankiel rzuca się na pieniądze i, zebrawszy je, ucieka do karczmy).
MAŁASZKA
(klęcząc).

A to co? nieczysta siła? czy ki licho?... Ot, durna Małaszka, a toś się nastrachała! Czego? ta podnieś łeb a poglądnij, co tak huknęło kędyś z pod płota? Jak przelistnik, to się go nie boję. Mam w zapasce zaszyty czartopołoch...

(Wstaje powoli i idzie do płotu. W tej chwili wchodzą z lewej strony Lawdański i Warka).


SCENA VII.
LAWDAŃSKI, WARKA, w głębi MAŁASZKA.
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI.

Ty durna dziewka, nie uciekaj, kiedy pan do ciebie mówi!

WARKA.
Pan Lawdański sobie naśmiewa tylko ze mnie... Gdzie mnie do was! Ja ot prosta córka a pan Lawdański pan na całą okolicę...
LAWDAŃSKI.

Przez to dla ciebie większy zaszczyt, że na ciebie patrzę i do ciebie się zalecam. Korale ci dałem i wzięłaś.

WARKA.

Korale wziąć nie grzech a jak dacie więcej, to wezmę jeszcze.

LAWDAŃSKI
(śmiejąc się).

Ty bo nie taka durna, jak się z pozoru wydajesz. Ty nie darmo się koło pokojów kręcisz i tam rozumu nabierasz. Czy ta stara Mizel cię rozumu uczy?

WARKA.

E!, gdzie ta! Mizel nie do uczenia. Ja tak sama ze siebie naukę biorę.

MAŁASZKA.

Korale ma! korale ma!

LAWDAŃSKI.

Ty, Warka, dobrze zrobiła, żeś do dworu poszła. Ciebie na wieś do prostej roboty szkoda, ty ładna dziewczyna.

WARKA.

E! gdzie znowu! tam we dworze pan Lawdański ładniejszych się napatrzy poddostatkiem. Ach, panie! tam bywają krasne, jak łabędzie a szaty wkoło nich złociste, aż rozkosz patrzeć.

LAWDAŃSKI.

Ty nie wiesz, co ładne. Te wielkie panie to takie wymokłe i blade, aż przykro patrzeć. Co chwila zdaje się, ot! padnie która i będzie po niej.

WARKA.

Jak nasza panienka. Dmuchnij a zda się już niema... Dziś tam jęczy biedaczka i znów dychać nie może, ale pan Lawdański wymamił mnie aż tak daleko ode dworu a tam może potrzebować będą.

LAWDAŃSKI.

A to niech potrzebują, co to Warkę obchodzi? Niema to Paraski i Horpyny?

WARKA.

E! one koło panny nie sposobne.

LAWDAŃSKI.

E! co nas obchodzi ta galareta! niech się tam trzęsie; mają pieniądze od tego, żeby jej umrzeć nie dali. A teraz chodź do karczmy, kupię ci wódki.

WARKA.
Gromady tylko nie widać. Na rozhyrę tu przyciągną.
LAWDAŃSKI.

Ano, to i lepiej — trochę się przypatrzymy, jak to oni tańczyć będą.

WARKA.

A wy nie będziecie tańczyć, panie Lawdański?

LAWDAŃSKI.

Ot, głupia dziewka! chamy to chamy a ja to ja! Ot, lepiej chodź tu i nie droż się znów... Paraskaby w ogień poleciała jakbym jej kazał.

WARKA.

To Paraska a nie ja.

MAŁASZKA
(na stronie).

Jaka ona durna! jaka durna!

LAWDAŃSKI.

No, jak ci o to chodzi, to ja się z tobą ożenię.

WARKA
(śmiejąc się).
Ojoj! a kiedy? Wy tak wszystkim gadacie. Jakby to była prawda, tobyście już żon mieli z dziesiątek... Dobre duryły koły prostupaje.
LAWDAŃSKI.

E! bo ty za wiele ceregieli robisz!

(Chwyta ją wpół i przyciąga do siebie).
WARKA.

Oho! jaki wartki!

MAŁASZKA
(cicho, zakrywając oczy).

Na mnie jakby kto waru nalał.

LAWDAŃSKI.

No, jednego całusa! tak! a teraz drugiego!

MAŁASZKA
(j. w.).

Ach, żeby tak mnie! mnie!...

WARKA
(wyrywając się, ucieka do karczmy i gubi po drodze sznurek paciorków).

A to spieszy! na horiwszy, na boliwszy!

LAWDAŃSKI
(goniąc ją, wpada do karczmy).

A to koza! Z żadną nie miałem tyle kłopotu!


SCENA VIII.
MAŁASZKA, później JULEK.
ஐ ஐ
MAŁASZKA
(sama).

Poszli! A to ma dobrą dolę ta Warka! Taki mołojec, jak ten Lawdański, ją uściska i ucałuje a nawet zaswatać myśli. Żeby tak na mnie spojrzał, ale gdzie jemu do mnie! Choć ja harniejsza jak Warka a gdzie jej uroda do mojej! Tylko, że ja odziać się nie mam w co, ani to zapaski... aż człowiekowi Żyć nie miło! (Podchodzi na pół sceny). Jeden! dwa! trzy! oho! tu aż cztery! — jest ich dużo, mnogo! cała siła!... coraz więcej!... Jak sobie pozbieram, nawlokę na nitkę, na szyję uwiążę... Niech mnie Julek widzi! Umyję się nawet, ta włosy zaplotę, niech się dziwują mej urodzie! Może mnie kto ze dworu zobaczy i zawoła do izby i za Warkę albo Paraskę weźmie. A może pan Lawdański!...

JULEK
(wpada zdyszany).

Małaszka! nie widziała ty Hansa, albo Franza?

MAŁASZKA.

Zdybałam ich w lesie, szli na kolonję...

JULEK.

Ach, doloż moja! lecieć po nich chyba mi przyjdzie. Jaśnie panienka zaniemogła bardzo a tu trzeba z miasta nowego leczenia i pijawek. Ty nie wiesz? na wsi niema pijawek?

MAŁASZKA.

Naścia Paziorzycha łapała, ale poniosła do miasta w sobotę.

JULEK.

Hieronim i Janek poszli na wieś, mnie kazali szukać Franza. Mówili w pokojach, co panienka może skończyć tej nocy, jak nie będzie tego lekarstwa, co go pan doktór nakazał, a tu wszystko ze dworu jakby dziś pouciekało. Na deszcz idzie, gdzie się teraz do kolonji dobić! No, ostań z Bogiem, do lasu muszę i na kolonję szukać tego, coby do miasta duchem pojechał.

MAŁASZKA.

Na rozhyrę przyjdziesz?

JULEK.

Gdzie mnie do rozhyry! panienka tak się skarży, aż koło serca ciśnie. I jaśnie pani płacze; mnie zaraz dusza boli, jak ja cudzy żal widzę.

(Odchodzi).
MAŁASZKA
(sama).

Jakby Julek rozum miał a umiał swego patrzeć, toby sam do miasta jechał a prosił potem państwa o wynagrodzenie... Tylko on ciurny jest, nie pójdzie, stracha się burzy... Ot, żebym to ja tak mogła na konia wleźć, tobym pognała! pognała! oj!

(Podczas poprzedzających scen zaciemnia się coraz więcej, w chatach zapalają światła, w karczmie widać płonące ognisko).


SCENA IX.
MAŁASZKA, MONSZE, AJZYK, ARON, później SZMUL, JANKIEL, DAWID, BENIAMIN, CHAIMEK, TOŁCE, TREJNE, GOŁDA, troje bachorów.
ஐ ஐ
MONSZE
(wchodzi z Ajzykiem i Aronem).

Nu, kimmta mai! czego tak liziecie? Jankiel pewnie juź pojechał.

AJZYK.

Jak on mógł pojechać! Musi czekać na mnie. Ja mam obcęgi od gwożdziów.

MONSZE.

Stile! Chodź do tatełe. Świeci się, pewnie już czekają...

(Wchodzą pod strzechę karczmy i pukają do drzwi).
AJZYK.
Tatełe, Jankiełe, kimt tercin!
MAŁASZKA.
(na przedzie sceny).

A to psy żydowskie! zmawiają się znów na jakie śkapy — wraże syny!

SZMUL
(wychodzi z karczmy wraz z Aronem, Jankiem, Dawidem, Beniaminem, Chaimem, Tołcą, Treiną, Gołdą i bachorami).

Nu, dobrze, co wy przyszli — to kawał drogi a deszcz poleje...

AJZYK.

Niech leje — hałas większy a gewałt ludzie nie posłyszą...

DAWID.

Co oni mają słyszeć! woni dostali po złotówce i spać będą jak należy... freine! gibs a farbę! wo ist die weise farbę?

TREJNE
(podaje mu garnuszek).

No!

JANKIEL.

Benjamin idzie też?

SZMUL.

Niech ostanie. Trzeba temu od lasu Polikarpowi odprowadzić szkapę.

MONSZE.
Zapłacił? bares Geld?
SZMUL.

Tak, tak! Ale Jankiele, Dawid, Ajzyk, kimt tu bliżej. Ja...

(Mówią wszyscy pocichu, sprzeczając się z sobą).
MAŁASZKA.
Strachu im nagnam, tym sobaczym duszom!
(Wydaje nagle dziki wrzask i wpada pomiędzy żydów, wywijając chustką).

Upyr! upyr! kucy idzie! żydy psy do cerkwi weźmie, upyr! upyr!

(Żydzi, przestraszeni, rozbiegają się; pozostają: Małaszka, Beniamin, Chaimek, Gołda i bachory).
MAŁASZKA.

No, wy, rude bachory! pomsta na was! Skaczcie mi tu zaraz i śpiewajcie, jak wczora; a jak nie, to jednego z drugim poczęstuję i będzie wam ot tak!...

CHAIMEK.

Nu, a co nam za to dasz?

MAŁASZKA.

A ty rudy didko! do sadu nocką z wami polezę a przez plot poprzesadzam, tak jak w tamten tydzień.

GOŁDA.
I mnie też?
MAŁASZKA.

I ciebie, ty widmo hałubko! No, dalej... ja w seredynie!

(Bachory formują koło, Małaszka pośrodku z gałg»nem w ręku. Przygrywka).
BENIAMIN
(podchodząc pod okna karczmy).

Tatele, wo ist die śkape?

SZMUL
(z karczmy).

Gaj zu die chlewki; wyciągnij wózek a konia ci przyprowadzę!

(Taniec i śpiew bachorów):

Hejde łyde, marne, tate,
Djabeł skacze tu rogate,
Sam a szwarce jur!
Hajdę, łajde, tate, mame,
Mi od niego uczekame Do ciemności gór!
Wun nas łapie, wun nas goni,
Aj waj!
I kłojzełe nie obroni,
Aj waj!
Wi a leib wycząga łape,
Aj waj!
Gwałt! ratunku! mame, pape!
A, waj!
Hajdę łajde, mame, tate,
Djabeł skacze tu rogate,

A szwarc jur, bo sam.
Hajdę łajde, tate, marne,
Rady sobie z nim nie dame!
Da on, da on nam!

MAŁASZKA
(pośrodku bachorów wyskakuje, wydając dzikie wrzaski).

Hop! czur! hop! czur!... A nuże, wraże sy-ny! hu! ha!

(Bachory po skakaniu padają bez duszy na ziemię. Małaszka kopie ich nogą).


SCENA X.
MAŁASZKA, LAWDAŃSKI, WARKA.
ஐ ஐ
LAWDAŃSKI
(wychodzi z karczmy).

No cóż? podpiłaś sobie, dziewczyno? a wstydziłaś się niby — hę!

WARKA.

Boście nalegali.

LAWDAŃSKI.

Co ty się ze mną hadryczysz! Ty wiesz, co ja zechcę, to każda zrobić musi!

(Spostrzega na ziemi leżące bachory i Małaszkę).
A to co?
WARKA.

A to moja rodnia siostryczka. Hej, Małaszka! a wstań ty! Cóżeś już pokojnica, że leżysz jak bez ducha?

(Małaszka wydaje dziki okrzyk i zrywa się na nogi).
LAWDAŃSKI

A to co? warjatka?

WARKA.

E, nie! tylko ją tak czasem nosi... ona tak wrzeszczy, bo mówi, coby ją to udusiło, jakby ze siebie nie wyrzuciła. Ot! (Spluwa) nieczysta jakaś siła ma do tej dziewki przystęp...

LAWDAŃSKI
(przypatruje się Małaszce).

Ano! będzie piękna dziewka, ani słowa, oczy jak tarnina a świecą się po nocku jak kolczyki na jaśnie pani. Chodź tu bliżej! (Małaszka zbliża się powoli z ruchami kotki). Ja cię znam, ja cię widział często koło dwora, jak chodzisz, a po oknach zaglądasz. Czego ty tam szukasz?

WARKA
(porywczo).
Nie bresz! Ty za Julkiem latasz; cały świat wie, że to będzie twój zażennyj. Patrzcie ją, widma ta! już się pana Lawdańskiego czepia!
MAŁASZKA.
(z wściekłością).

Hodi ty taka... bo cię pazurami rozorzę!

LAWDAŃSKI.

No, cicho! spokojnie mała! (do siebie zadowolony). Jak się to o mnie żrą — mało się nie pozabijają... To tak zawsze.

(Za sceną przygrywka).
BACHORY
(zrywając się z ziemi).

Idą! idą!

(Wybiegają, wrzeszcząc, naprzeciw gromady).

Śpiew gromady wracającej z pola:
Do domu, do domu, bo nocka się zbliża
I słońce się chyli za las
I mgła nad łąkami podnosi się świeża,
Do domu, do domu, już czas!
Pożęliśmy niwę, zorali nowinę,
Robota skończona też bron,
Gromadki się schodzą na polną drożynę,
Ze wszystkich powraca lud stron.
Do domu, do domu! z chat płyną już dymy,
Wieczerzać i kłaść się do snu,
Do znojnej się pracy znów jutro zbudzimy
Więc spocząć i nabrać trza tchu!


(Po śpiewie wchodzi gromada: Semen BOLACZKA, Benedio, Opanas, Kandzinka, Ułas, Semen, Zazula, Sycz, Dzendżera, Marta Himka, Jewka Dzinbenka, Modanka, Paraska).
BENEDIO.

Hano, do Szmula nie przeszkodzi zajść a popytać jak to tam z tymi karaimami, co ich to jaśnie pan chce na arendzie osadzić.

OPANAS.

Chodźmy. Szkodaby Szmula; już tyle lat karczmę zasiedział — jakby mu to wybierać się przyszło!

SEMEN BOLACZKA.

Ot! durnym durno w głowie. Gdzie czort nie może, tam babę pośle. I posłał chyba czort jaśnie panią, aby zawieruchę robiła. Ale ze Szmulem nie poradzisz. Gdzie wola, tam i siła...

SYCZ.

Sprawiedliwe słowo. Szmul miejsce zasiedział, ta z nim poradzić już trudno.

DZENDŻERA.

Karczmaby w marne poszła, jakby tu inny osiadł a jeszcze, chowaj Bóg, na nasze sadyby mogłoby nieszczęście spaść.

MARTA CHIMKA.

Pluńcie, Dzendżera, pluńcie! to może w złą godzinę wyrzekliście.

OPANAS.
Kto wie, może to plenetna chwila?
DZENDŻERA.

Ot, nie bajdurzcie! płenetnej pory niema, tylko jest płenetny człowiek. A mnie znacie od dziecka, ja nie w poniedziałek odłączony.

UŁAS.

Dosyć tego... My chodzimy po Naścię Paziorzychę. Przecież to dziś rozhyra.

PAROBCY i DZIEWKI.

Tak! tak! rozhyra!

MAŁASZKA
(podskakując).

Pójdę z wami! pójdę z wami!

MARTA CHIMKA.

A, ty tu, latawico? (uderzając ją). Masz! na! cobyś się po drogach nie tłukła!

MAŁASZKA
(śmiejąc się).

Ot tobie ból! Ciebie, maty, więcej boli, jak mnie. Tak! tak hołubko! Ano, chłopcy, za mną po Paziorzychę!

UŁAS.

Chodźcie! chodźcie! bo może być nie pora i tak się ściemnia.

DZENDŻERA.
Trza Szmulowi kazać, coby smolaki dał.
(Wchodzi do karczmy).
ZAZULA.

A wy, dziewki, nogi przygotujcie. Jak Naścię na maju przywieziemy — koło niej trepaka; a jak się nie pomęczycie, to czere hiaczka!

MAŁASZKA
(wyskakując).

Koło czerebiaczki
Przypadajem raczki!
Albo ju wypijem,
Albo ju wybijem!
Hu! ha!

MARTA CHIMKA.

A to czysta projawa!

(Parobcy, powtarzając śpiewkę, wybiegają, Małaszka przed nimi. Kilku gospodarzy wchodzi do karczmy, baby siadają na klocach przed karczmą, dziewki zbijają się w jedną gromadę i popychają się, chichocząc i piszcząc. Z karczmy wychodzi Beniamin i Chaimek, zatykają dwie smolne pochodnie na słupach. Scena prawie ciemna, chwilami słychać przyciszony grzmot).
BENEDIO.

Ot, grzmi! Bóg swarzy się czegoś! będzie zły czas. A tu tańczyć mają!

SEMEN BOLACZKA.
Ot, durnemu durno w głowie!
BENEDIO.

Młode to i durne.

SEMEN BOLACZKA.

Durnych nie sieją, nie orzą — ta sami się rodzą.

OPANAS
(wychodzi z karczmy i niesie blaszanlci i flaszkę).

W wasze ręce, Semenie! Wam na dolę a na pohybel złym!

SEMEN BOLACZKA.
(pijąc).

Zła iskra i spali i sama zginie!

MARTA CHIMKA
(do bab).

Ot, nasz Semen Bolaczka ciągle przypowiastki gada.

SEMEN BOLACZKA.

Czemu nie? Mnie maty w głowę nie bili.

LAWDAŃSKI
(podchodzi do dziewek).

Cóż wy, głupie, tak w kupie stoicie? Zimno wam? hę?

(Głaszcze pod hrodę Paraskę, dziewki z piskiem popychają się).
SEMEN BOLACZKA.
(do Opanasa).

Ot, tobie czarcie i szpak!

LAWDAŃSKI.

Jak się macie, panowie gromada?

SEMEN BOLACZKA.
Zdrowo! A gromada to wielki człowiek!...
LAWDAŃSKI.

Oj, wiem! wiem! A ze wszystkich pan Semen największy.

SEMEN BOLACZKA.

Niema sioła bez chłopa bogatego, psa kudłatego i białej kobyły.

OPANAS.
Nie napije się pan Lawdański jedną krużkę?
LAWDAŃSKI.

Ja we dworze przywykł do czego innego — siwuchy nie lubię.

SEMEN BOLACZKA.

Nie pluj w wodę, bo się z niej napić przyjdzie...

LAWDAŃSKI
(śmiejąc się).
Mnie tam już siwuchy pić nigdy nie przyjdzie.
SEMEN BOLACZKA.

Oho! harny, jak świnią w deszcz!

LAWDAŃSKI.

Co? jak co w deszcz?

OPANAS
(do Semena).

Ta dajcie pokój, Semenie, jeszcze wam u dworu zło uczyni...

SEMEN BOLACZKA.

Ostawcie! Ja znam, komu dzień dobry a komu dobry dzień!

SZMUL
(wychodząc z karczmy).

Kłaniam! kłaniam! Nu, co to dziś tak długo robota szła koło pola? Już myślałem, co tam i nocować będziecie!

MARTA CHIMKA.

My przyszli, ale wy, Szmulu, z karczmy się wybieracie.

SZMUL.

Żartuj sobie, Chimka. Na co ja się mam wynosić? Ja się jeszcze i do twojej chałupy wniosę, jak zechcę.

CHIMKA.
A ty wraży synu! ty do mojej sadyby!
SZMUL.

Aj waj! czemu nie? Wy, Chimka, jeszcze u mnie szynkować a świece na szabas objaśniać będziecie.

SEMEN BOLACZKA.

Nie tak się bardzo dzieje, jak się bardzo gada. A ty, Szmul, pomnij sobie, co na cudzem podwórku i drzazgi gniją!

CHIMKA.
Jak jaśnie pani zechce, to cię wygna, żydu!
SZMUL.

Ty, Chimka, wiesz, co ja się twojej pani nie boję!

SEMEN BOLACZKA.

Bez pana dwór plącze, lecz pana chata.

OPANAS.

My by za naszą nie płakali!

DZENDŻERA
(pokazując na Lawdanskiego).

Pokaranie! Bóg z tobą! Nie widzicie go? Czy wam didko oczy ztumaniło?

LAWDAŃSKI
(na przodzie sceny do Paraski).

Czemuś wczoraj uciekła z sadu?

PARASKA.
Bo Mizel szła lipową ścieżką.
LAWDAŃSKI.

Jutro przyjdź do sadu za kuchnią i czekaj w południe koło czynowych krzaków.

PARASKA.

Kiedy rankiem ciężko się od panny wyrwać. Teraz chora, ta człowieka trzymają, ta więżą.

LAWDAŃSKI.

Wracasz do dworu?

PARASKA.

Po licha? jeszczebym na rozhyrze nie była! Niech tam Warka siedzi.

(Słychać głośne śmiechy za sceną, przegrywki. Na scenę wpada chór parobków, wiokąc rodzaj wózka, plecionego z drzewek zielonych. Na wózku siedzi Naścia Paziorzycha. Małaszka biegnie przodem, podskakując, obok niej bachory i kilkoro dzieci wiejskich).
CHÓR PAROBKÓW.

Wieziem przez ulicę
Babę czarownicę
Na maju, na maju!
Kto koło niej stanie,
Ten się wnet dostanie
Do raju, do raju!
Stańmy wszyscy w koło
I tańczmy wesoło i
Przy maju, przy maju!
Potem, nucąc śpiewki,
Pójdziem chłopcy, dziewki,
Do gaju, do gaju!

SOLO NAŚCI.

Gdy chcesz, chłopaku, mieć dziewczynę,
Przy maju zaraz łap jedynę
Jam pani dziś na całe sioło!
Jam czarownica!
Wszyscy w koło
Tańczyć, aż wstanie
Tam na kurhanie
Pyłu metełyca!
Gdy chcesz, dziewczyno, mieć chłopaka,
Wraz z nim przy maju skacz tropaka.
Jam pani dziś na całe sioło!

(etc. etc., jak wyżej).
CHÓR PAROBKÓW.

Stańmy wszyscy w koło
I tańczmy wesoło
Przy maju, przy maju!
Potem nucąc śpiewki,
Pójdziem chłopcy, dziewki,
Do gaju, do gaju!

NAŚCIA
(po śpiewie staje na wózku i woła):

Hej! Szmul! wódki a prędko! Ja dziś kniahini na całe sioło! Ot i mnie na stare lata królowanie przyszło!

(Parobcy i dziewczęta tańczą dokoła wózka Naści z kieliszkami w rękach).
MAŁASZKA
(do matki).
Maty, daj wódki swojej dłoni...
CHIMKA
(napół pijana).

Idź, wiedźma! nie mam już.

MAŁASZKA
(prosząc).

Hotucheczko siwa!

(Wysuwa jej blaazankę z ręki, biegnie na przód sceny i pije).
LAWDAŃSKI
(do Małaszki).

Ty mała a mądra! Wódkę jak wodę ciągniesz i kochanka masz!

MAŁASZKA.

Bóg z wami! Kochanka nie mam.

LAWDAŃSKI.

A Julek?

MAŁASZKA.

Ot tobie raz — taki tam chudzina.

LAWDAŃSKI.

Chudzina nie chudzina, każdy: jak przystał do dworu, to chudzina był. I Hans i Franz i...

MAŁASZKA.

Ale pan Lawdański nie...

LAWDAŃSKI.

No, ja...

MAŁASZKA

Oj, nie! Pan Lawdański to już był taki zawsze harny mołojec — oj, taki harny i krasny, jak mak...
LAWDAŃSKI
(śmieje się).

To żaba!

MAŁASZKA

Daj!

(chwytając go za rękaw).
LAWDAŃSKI

Co?

MAŁASZKA
(pokazując guzik przy liberji).

To!

LAWDAŃSKI
(śmiejąc się).

Masz!

(Urywa guzik i daje Małaszce. Małaszka wydaje okrzyk, wpada z guzikiem w środek gromady i zaczynają tańczyć w sześć par. Błyskawice, grzmoty).
OPANAS.

Ostawcie tańczenie! wracajmy do chałupy — Bóg się gniewa...

SEMEN BOLACZKA.

Rozum ostawili a szału nabrali!

SCENA XI.
CIŻ SAMI, JANEK.
ஐ ஐ
JANEK
(wpada zdyszany).

Gdzie Hans? gdzie Franz?

(Taniec ustaje. Coraz silniejsza burza).
GROMADA.

Co się stało?

JANEK.

Nieszczęście! Panienka kończy, leków niema, do miasta trzeba w mig!

(Uderza piorun).
GROMADA.
(przerażona).

Hospod Boh! hospod Boh!

JANEK.

Jsśnie pani bez duszy leży, a jaśnie pan płacze. Te łotry, Hans i Franz, poszli i stajnię na skobel zamknęli...

OPANAS.

A Jakób, furman?

JANEK.

Bez pamięci pod krzakiem berberyzu leży. już pije od Zielonych. Jabym pojechał, Bóg widzi, alem już stary i do niespokojnych nie sposobny. Kucharz zachorz;ał od rana, bo się pańskich ślimaków objadł a kuchciki, to drobiazg, w taką słotę pojechać ani weź. Hieronima wysłali na drugą wieś po pijawki i wrócił z niczem.

(Słychać grzmot).
BENEDIO.

Jaby nawet za guldena na taki czas przez las nie wyrywał.

JANEK.
Pani kazała pytać: może kto z parobków jechać chce. Zapłacą...
UŁAS.

A nam co do nich? Mnie życie miłe. Jakby ja zabolał, toby jaśnie pani po nocy i burzy nie leciała za lekami dla mnie.

JANEK.

Ależ zapłacą!

UŁAS.

Ja ta na ich grosze nie łakomy! Dobrego mi tam nic nie zrobili a przeszłego roku to bez powodu krowę zabrali, bo niby im koniczynę zeżerała.

JANEK.

Panienka umrze!

NAŚCIA PAZIORZYCHA.

Ta niech umiera; u nas tyle doczek pomarło a dwór ledwo na domowinkę cztery deski dał.

JANEK.

Jaśnie pani mówiła, że ten parobek, co leki przywiezie, to na miejscu Hansa, albo Franza ostanie.

SYCZ.

Niech ta, my nie łakomi na takie wywyższenie...

PAROBCY.

Tak, tak, my nie łakomi!

(Słychać grzmot).
MAŁASZKA
(gorączkowo).
Gdzie Julek? Julek!
(Biegnie w stronę lasu).

Julek!

CHIMKA.

Hospod, zmiłuj się! Ta nawiedzona w las poleciała! Siarczysty ją roztrzaska!

JANEK.

Ach, miły Boże! Gdybyście wy, ludzie, widzieli panienkę, tak, jak ja, od małego dziecka... Zawsze to było jak przylepeczka, dobre, grzeczne. A teraz to tam zajrzeć, nie można, bo aż mnie, staremu, do ócz łzy biją potokiem! No, namyślcie się! Ułas! ty najwartszy z całej wsi, chodź ze mną, siadaj na konia a jutro już we dworze miast Franza będziesz...

UŁAS.

Ja na waszych koniach jeździć nie potrafię a u nas takiej zdrowej szkapy a silnej w nogach niema.. Potem burza, aż lśni w oczach, ja przez las nie pojadę, bo tam didko na roz-putajach szaleje.

GROMADA

Prawda! prawda!

(Słychać grzmot).


SCENA XII.
CIŻ, MAŁASZKA. JULEK.
ஐ ஐ
MAŁASZKA
(biegnie z lasu, ciągnąc Julka)
Julek! Julek jest! on pojedzie!
JANEK.

Tyby chciał?

JULEK.

Na kolonję biegłem, ale wicher w lesie szaleje, drogi dopytać nie mogłem... Panienka kończy! O! Boh mój, Boh!

JANEK.

Ty dobry chłopak, Julek...

OPANAS.

Nie jedź, Julek, w taki czas marnie skończysz, didko cię porwie... lisowyk zatumani...

GROMADA.

Tak, tak, przepadniesz!

MAŁASZKA
(chwytając się gorączkowo Julka).

Ty nie wierz, Julek! oni wszyscy dernowaci! Ty jedź! ja chcę! ja każę! Słysz! jak ty pojedziesz a wrócisz, to za lat trzy zaswatać mnie możesz.

JULEK.

Ciebie, Małaszka, ciebie!...

MAŁASZKA
(j. w.)
Ty, Julek, na miejscu Franza masz być... mówił Janek! Ty będziesz pan, jak ten niemiec w krasnej odzieży... Ty jedź — nic ci nie będzie! Tyś z wisielakiem dobrze razem grał — on ci nic nie zrobi...
JULEK.

Panienka chora...

JANEK.

Chodź!

(Uderza piorun).
GROMADA.

Ostań, Julek! ostań!

MAŁASZKA.

Jedź, Julek! jedź...

JULEK.

Bóg z wami! pojadę!

(Wybiega z Jankiem).
OPANAS.

Zatumanił, czy co?... Świat się pali wokoło a ten chłopak rwie się przez las!

NAŚCIA PAZIORZYCHA.

Na przepaść leci! na przepaść!

SEMEN BOLACZKA.

Będzie, co Bóg da.

MAŁASZKA.

Ach, Boh! żeby wrócił a lek przywiózł, tożby była złota dola...

(Grzmoty i błyskawice. Po za płotem na koniu przelatuje Julek. Gromada klęka).
GROMADA.

Hospod, nad sierotą zlituj się!

MAŁASZKA
(podnosząc ręce).

Julek wracaj, albo... kark złam!

(Piorun uderza).
Kurtyna zapada.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Gabriela Zapolska.