Strona:PL Gabriela Zapolska - Utwory dramatyczne T. II.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ja to do roboty chęci nie mam. E! i tak byłaby to darmocha, bo maty do karczmy wstąpi i wódczyska w siebie wleje i nic w gębę nie weźmie. Ki czort miałabym się w chacie nad kartoflami kwasić — wolę tu posiedzieć, taj na dwór popatrzyć! (patrzy w stronę wieżyczek). Oj, doloż moja, dolo! Czego to całej tej pańskiej sadyby nie widać, jeno te same kończyki... Takbym chętnie na te wielkie okna patrzyła, co mi się palą w zachodzącem słonku.

(Od strony lasu słychać piosenkę, graną na fujarce).

A, ot i Julek sirota idzie ścieżyną od lasu; nie widać go, jeno słychać granie na supiełce. Mówili ludzie, że jak on gra, to mrowie po człeku chodzi. Jak nie ma mrowie chodzić, kiedy Julek na mogiłę wisielaka się włóczy i tam wygrywa, taj wygrywa nieraz nockę całą. Ot! jakiś on nie samowity — baje czasem... ja go ta nie rozumiem, czego chce. Ot! zamoroczany! (patrzy w górę). Ho! ho! a to się zaczerniło — będzie deszcz i huczeć będzie tam w górze, aż się chatyna zatrzęsie... To dobrze! ja to lubię... jak tak huczy a lśni, jak by wszystko w ogniu stało! Niebo się pali a ja hyc z chatyny na pole i chustkę z głowy zedrę, taj głowę wysoko w górę niosę. Patrzę w niebo, a tam ogień, żywy ogień leci. Wkoło huczy a ziemia się trzęsie — ja stoję i wszystko w niebo patrzę! Ja się nie boję! oho! ja się nic nie boję...