Król Henryk VIII (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/całość

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Król Henryk VIII
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom III
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


KRÓL HENRYK VIII.



KRÓL HENRYK VIII.

P

Pomiędzy Henrykiem VIII, a dramatem, który go poprzedza, upływa przeciąg lat trzydziestu pięciu, całe panowanie Henryka VII i pierwszych jedenaście lat panowania jego następcy. Dramat rozpoczyna się w r. 1520, a pisany był prawdopodobnie w pierwszych latach XVII wieku. Dość przypomnieć, że królowa Elżbieta „good Queen Bess“ była córką Henryka VIII, że dramat ten kończy się jej urodzinami i przepowiednią szczęścia i chwały, jakich Anglia pod jej berłem ma doznawać.

Dramat to — okolicznościowy, łatwo pojąć, iż Szekspir nie mógł w całem świetle dziejowej prawdy wystawić tego Henryka VIII, którego słusznie przezwano ukoronowanym Sinobrodym (Barbebleue), który sześć żon pożarł w swem życiu, w którym łatwiej znaleźć najohydniejsze znamiona, niż najmniejsze przymioty. Henryk VIII, takim jakim był w istocie, nie mógł być wyprowadzonym na scenę — podziwiać tylko należy śmiałość, zręczność, umiejętność, z jaką poeta nie nadwerężając prawdy historycznej, mógł z niej to wybrać, co nie uwłaczało pamięci Henryka, a nie skalało pióra jego pochlebstwem nikczemnem, ani raziło zbyt ostremi wizerunku barwami. W obrazie jego niema prawdy całej, bo w nim być nie mogła, ale niema też fałszu, — owszem charakteru domyślać się można, choć go majestat osłania — choć świeży grób go jeszcze broni.
Henryk VIII, powtarzamy, jest to dramat okolicznościowy, samo przedstawienie jego na scenie zupełnie innem było niż podobnych mu dramatów historycznych.
Odegrywano go z niewidzianym przepychem; a Bourbage nietylko stracił wiele na przybory i stroje, jakich scena nie znała, ale teatr jego życiem tę okazałość przypłacił.
Sir Henry Wotton pisze d. 6 lipca 1613 roku do synowca z Londynu: „Odłożywszy na stronę sprawy publiczne, powiem wam teraz o tem, co się tu u nas nad brzegami naszemi stało tego tygodnia. Królewscy aktorowie grali nową sztukę: Wszystko to prawda (All is true), która główne wypadku panowania Henryka VIII przedstawia. Z nadzwyczajnym dawano ją przepychem i wspaniałością, tak, że scenę nawet powyścielano kobiercami; kawalerowie orderowi szli ze swymi wizerunkami Jerzego i podwiązkami u kolan, gwardya w wyszywanych sukniach i t. p. jednem słowem było wszystko, co mogło na chwilę z wielkością spoufalić, jeżeli nie śmieszną ją uczynić. Wtem, gdy król Henryk w domu kardynała Wolsey’a zabawia się maskaradą, a przy wnijściu jego z pary działek ognia dają, zapaliło się coś papierowego czy jakiegoś innego, czem działa przybijano, — na słomiany dach padłszy, a że w początku na dym nie zważano, mając go za nieznaczący, oczy zaś wszystkich na scenę zwrócone były — poczęło się palić wewnątrz i płomień poleciał jak po nici siarkowanej do koła, tak że w mniej niż godzinę, cały budynek spłonął do szczętu“.
W drugim liście z tejże epoki, Tomasza Lorkin do Tomasza Puckering, pożar ten jest także wspomniany i data jego podana (29 czerwca).
„Gdy Bourbage, pisze on, ze swymi aktorami wczoraj w Globusie przedstawiał dramat Henryka VIII, i kilka wystrzałów dla większej okazałości dano, wybuchł ogień“.
Z pierwszego listu widać, że dramatowi nie śmiano dać imienia króla, nosił tytuł: All is true.
Angielscy krytycy co do epoki napisania dramatu, nie są jednego zdania; jedni utrzymują, że jeszcze za Elżbiety był napisany i grany nawet, a za Jakóba przerobiony tylko i zastosowany właściwie, drudzy, że za panowania dopiero króla tego, Szekspir go utworzył. W poprawkach i przerobieniu upatrują rękę Ben Johnsona. Wiktor Hugo nie przypuszcza, aby za Elżbiety mógł na teatrze być przedstawianym i zdaje się mieć słuszność. Dla królowej Elżbiety miłem być nie mógł wspomnieniem stosunek matki jej do Katarzyny Aragońskiej, pierwszej żony Henryka VIII — niektóre sceny, w któych Anna Bullen, występuje jako trzpiotowata dzieweczka, cały charakter jej — nie uszedłby na deskach za życia Elżbiety.
Wyraźnie oprócz tego mowa jest w roku 1613 o sztuce nowej, ale inni chcą ją za odnowioną uważać.
Sama myśl wprowadzenia na scenę króla Henryka VIII, nie zupełnie była nową, gdyż inny dramat tejże treści wyszedł naprzód w r. 1605, a powtórnie w r. 1613. Autorem jego był Samuel Rowley, a tytuł mu dał następujący:
„Gdy mnie ujrzycie, poznacie mnie, czyli sławna Kronika historyi króla Henryka VIII“[1].
W druku dramat Szekspira ukazał się dopiero w zupełnem wydaniu arkuszowem r. 1623, pod tytułem:
„Sławna Historya życia Henryka VIII“[2].
Henryk VIII należy nieochybnie do późniejszych dzieł poety, być może nawet pisanem po jego usunięciu się od sceny, w chwilach spoczynku w miasteczku rodzinnem. Krytycy angielscy, którzy najlepiej o tem sądzić mogą, widzą w języku, stylu, sposobie pisania to, co się zowie „ostatnią manierą“ poety. W istocie, dostrzeże każdy w mowach, w wygłaszanych myślach, prawdy, które się tylko dojrzałością nabywa, w ogólnym poglądzie na sprawy ludzkie czuć spokój człowieka, co świat i życie przebrnął, zostawując je za sobą.
Z wielu względów studyum nad Henrykiem VIII, pociągającem jest bardzo; — szczególniej dramat zajmuje jako zadanie przedmiot drażliwy wielce przedstawiające, który należało tak ująć, aby prawdy nie skalać, ani jaskrawością jej nie razić. Szło o przedstawienie Henryka VIII takim, jakim był w istocie, bez obrazy majestatu króla, który dla protestanckiej Anglii był postacią wielkiego reformatora, a naostatek ojcem tej Elżbiety, której się poszczęściło zostawić po sobie pamięć królowej, za której panowania wzrosła i ustaliła się Anglii potęga. Ten Henryk VIII nie był wcale ideałem — był niemal karykaturą, poeta musiał mu nadać cechę pośrednią między dwojgiem. Henryk VIII występuje tu stosunkowo jasno, poważnie, majestatycznie, ale cum grano salis. Po dwudziestu latach pożycia z cnotliwą Katarzyną Aragońską, dopiero po balu u kardynała Wolseya, gdy piękną Annę zobaczył, przychodzi mu nagle skrupuł, iż się ożenił z bratową. Sumienie gryźć go zaczyna, a raczej miłość, która na maskaradzie tej za sumienie się przebrała. Pierwsza małżonka przedstawioną jest w całym blasku, Anna jako trzpiotowate dziewczę, które nie wie, czego chce, bo się naprzód zaprzysięga, iż za nic w świecie nie chciałaby być ani królową, ani księżną, ani hrabiną, a w pięć minut potem skłania się do nóg króla za tytuł margrabiny Pembroke i pensyę tysiąca funtów.
Dwie te kobiece postacie, tak są ustawione naprzeciw siebie, iż blask cały pada na Katarzynę, cień na Annę. Nie można się wahać w wyborze między niemi, cnota wybrać musi Katarzynę, namiętność ślepa Annę; Anna Bullen nie winną jest temu, nie jest istotą występną, ani podstępną — ale biednem dziewczęciem, ślicznem, wesołem, naiwnem, lubiącem się bawić, ślepem na surową stronę życia. Naprzeciw tego uśmiechniętego ptaszka, który tak łatwo na lep leci, stoi zestarzała, majestatyczna matrona, żona, matka, pani, przeciw której nikt nawet z nieprzyjaciół słowa rzucić nie śmie — w aureoli cnoty, świętości, cierpliwości, męczeństwa umierająca jak żyła, królową.
Słuszną bardzo jest uwaga jednego z komentatorów, iż istotnym tematem Henryka VIII są narodziny Elżbiety — owej dobrej Elżusi, którą historya wcale nie tak miłą i dobrą maluje jak ludowe podania. Te narodziny przygotowują się poprzedzającemi scenami, a w nich grupują się, jak w innych historyach Szekspira, wypadki mogące obudzić zajęcie. Spór Buckinghama z kardynałem Wolseyem, wizerunek charakterystyczny kardynała chciwego władzy, usunięcie i rozwód z królową Katarzyną, wyniesienie Anny, oskarżenie Cranmera i jego obrona przez — uniżenie i pokorę.
Cały dramat niemal zbudowany jest na kontrastach, jak Katarzyna przeciw Annie, tak Wolsey staje przeciw Cranmera, sceny się zmieniają naprzemian posępne i wesołe, jasne i czarne. Buckingham, którego spotykamy na wstępie, jest jakby ostatnim przedstawicielem przeszłości, w nim zabija poeta marzenie o buncie i pretendentów do korony.
Wszystko to nadzwyczaj umiejętnie grupowane, daje obraz epoki, co poprzedziła przyjście na świat Elżbiety, ale to są epizody, przybory, dodatki, stroje tej kolebki królewskiej. Ten sam co zawsze mozaikowy tryb układania „Historic,“ lecz każdy kompartyment wykończony mistrzowsko.
Henryk VIII występuje poważnie, uroczyście, powiedziećby można urzędownie, nigdy się nie zdradzając całym sobą, jak Henryk IV, V i VI. Jest bohaterem sztuki, mało się dając nam poznać, więcej królem niż człowiekiem. I takim właśnie chciał go mieć Szekspir, aby nie być zmuszonym ukazać nam go w całej wstydliwej nagości jego rzeczywistego charakteru.
W dramacie tym krytycy angielscy największej powagi, Johnson, Farmer, Malon, Stivens, upatrują zgodnie rękę, poprawki i dodatki Ben Johnsona. Przypisują mu mianowicie cały ów prolog, który co innego przyrzeka, niż poeta daje w dramacie i ku końcowi wciśnięte siedemnaście wierszy, począwszy od:

Błogi ten pokój z nią razem nie zaśnie...
aż do
Dziękczynne dłonie podniosą do nieba[3].

Cały ten ustęp, zdaniem Johnsona, dołożony był za panowania Jakóba I, — potwierdza to Malom, a Stivens popiera analogią wyrażenia naśladowanego z Lukana, który był ulubionym staremu Benowi.
Lecz przejdźmy do źródeł dramatu i jego treści, chociaż pisząc o epoce zaledwie lat kilkadziesiąt odległej od tej, w której żył poeta, nie potrzeba mu było tak dalece innych materyałów nad te, jakie pamięć ludzka dostarczyć mogła.
W tradycyi jednak Henryk VIII, zarówno jak w dramacie, występował więcej królem niż człowiekiem. Stłumione to światło oblewające królewską postać i nie dające dostrzedz plam na niej; majestat, jakim poeta przyodziewa despotę, dziwaka, lubieżnika zapamiętałego, przewrotnego świętoszka, przypisać należy roli, jaką Henryk VIII odegrał w zaprowadzeniu protestantyzmu, opanowaniu władzy duchownej i skupieniu dwóch koron na jednej skroni.
Szekspir dotyka niby mimowolnie czysto ziemskich i trywialnych pobudek, jakie sprowadziły tę zmianę, unikać się zdając jej przyszłego znaczenia. Smutną przyczyną reformy tak daleko sięgającej, nie był ani religijny fanatyzm jakiś reformatorski, ani polityka nawet — ale chęć dogodzenia namiętności — potrzeba rozwodu z cnotliwą Katarzyną, dla poślubienia młodej i pięknej Anny. Widzimy to na obrazie, który zostaje bez podpisu i legendy.
Dramat rozpoczyna się od sceny wróżącej burzę. Buckingham jest nieprzyjacielem wszechwładnego kardynała Wolseya, panującego nad umysłem króla; Buckingham śmie grozić faworytowi, to dosyć aby padł ofiarą. Nim pośpieszył oskarżyć Wolseya, sam jest obwiniony, ludzie jego ujęci, świadczą przeciw niemu, zadają zamiary buntu i chęć przywłaszczenia tronu...
Napróżno królowa za nim się wstawia, a obwinia nawzajem o nadużycia kardynała, Wolsey oczyszcza się z łatwością, Buckingham jest już potępionym, zginąć musi.
Dziwnym trafem, który w dramacie wygląda jakby umyślne przygotowanie do zemsty nad królową, zaledwie ta straszna krwawa sprawa Buckinghama znikła ze sceny, zostawiając po sobie woń rusztowania, kardynał daje bal maskowy, a król na nim występuje jako „pasterz“. Tu po raz pierwszy — przypadkiem — o, dziwny zaprawdę przypadek, w chwili gdy tak był potrzebnym! — Henryk VIII spostrzega piękną, młodziuchną Annę Bullen.
Drugim przypadkiem, którego kardynał nie przewidział — Anna, znajdująca się na balu u książęcia katolickiego kościoła — jest — luterką. Król ją spostrzega, zbliża się do niej, ujmuje ją za rączkę. Jeszcze piękniejszej rączki nie widział w życiu. Anna posłuszna woli króla i gospodarza, towarzyszy Henrykowi do wieczerzy. N. Pan całuje ją w usta. Dzieje się to u kardynała. Kardynał i obyczaje wieku nic przeciw temu nie mają. Pomysł tej maskarady wziął Szekspir widocznie z Cavendisha.
Dworzanin ten Wolseya opisuje podobną scenę w swym pamiętniku, ale o Annie Bullen nie wspomina. Poeta zużytkował szczegół znaleziony, przebranie króla za pasterza, w chwili gdy Buckingham ma ginąć na rusztowaniu. Możeż być straszniejsza krytyka charakteru, jak to zestawienie faktów — śmierci, zabawy i zalotów?
O współudziale kardynała w tym wypadku — który ma katolicyzm w Anglii obalić — nie mówi wcale Szekspir, lecz po uczynionych mu wymówkach królowej i mściwym jego charakterze, jakże się tego nie domyślać?
Szekspir przejęty zawsze tą ideą, że spełnione zło ma w sobie nasienie kary, że jego następstwa mszczą się na sprawcy, wskazuje w dalszem rozwinięciu dramatu, iż skutkiem tego wieczora i zniechęcenia Henryka do królowej — był upadek Wolseya.
Omyliły go rachuby — miłostki z Anną uważał tylko za przejście, inną królowi gotując żonę... a padł ofiarą tej, której chciał użyć za narzędzie.
Henryk VIII zobaczywszy tę cudną rączkę i przypomniawszy sobie nagle, że od lat dwudziestu w grzechu żyje ze swoją bratową — przekonywa się, że z Katarzyną dłużej mu się zostać nie godzi. Sumienie go niepokoi — musi się rozłączyć. Kosztuje go to wiele, królowa była tak cnotliwą, tak miłującą, tak godną uwielbienia isotą — ale skrupuły religijne!!
Dworscy, znając swojego pana, rozumieją to dobrze. Lord kanclerz czyni uwagę, że małżeństwo naciska króla sumienie, Suffolk mu odpowiada ironicznie, że sumienie króla pewną damę naciska...
Anna Bullen, niewinna dzierlatka, ubolewa okrutnie nad królowej losem, nigdy, przenigdy sama królowąby być nie chciała; stara jejmość szydzi sobie nie dowierzając. Jakoż Anna, zawsze szczera, jak się lękała honorów przed chwilą, tak się niemi zaraz cieszy... Zmienia posłuszna pojęcia o niebezpieczeństwach i dostojeństwach — nie lęka się tak bardzo następstw i odzywa się do starej jejmości: — A! zlitujcie się tylko, nie mówcie o tem królowej!
Za kogóż mnie macie? — odpowiada powiernica.
Anna narysowana jest z wielką prawdą, bez przesady żadnej — jest dziecinną, płochą, pospolitą dzieweczką, której się zawróciła głowa. Pomimo swej piękności i jakiegoś naiwnego wdzięku, obok Katarzyny Aragońskiej, czyni wrażenie przykre i odstręczające.
Prześliczne są sceny, w których, wierna charakterowi swojemu Katarzyna, opiera sie żądanemu rozwodowi i z dumą obrażonej niewiasty, matki, królowej, staje przeciwko prześladowcom. Scena z dwoma kardynałami, cała rola wskazuje, że na niej poeta światło chciał skupić, dla niej zyskać współczucie. Katarzyna Aragońska należy do najwspanialszych postaci kobiecych Szekspira.
Scena z kardynałami opisaną jest szczegółowie w pamiętniku Cavendisha, który w części był jej świadkiem.
Kardynałowie poszli do pałacu Bridewell, do królowej i jakiś czas na nią w wielkich apartamentach oczekiwać musieli. Katarzyna, ta pani, którą chciano pozbawić korony, którą mąż po dwudziestoletniem pożyciu odpychał — nie lamentowała tragicznie nad losem swoim, spokojna, z kobietami zajęta była jakąś robotą, a gdy wyszła, miała jeszcze pasmo białych nici na szyi. Przeprosiła duchownych, że na siebie czekać kazała.
Zagajono przedmiot drażliwy; posłowie oświadczyli, że chcieliby się z królową rozmówić na osobności.
— Milordzie — odezwała się królowa do Wolseya — jeśli mi masz co powiedzieć, mów przy tych ludziach otwarcie, bo nietylko nie lękam się, byście co powiedzieć przeciw mnie lub zadać mi mogli, ale pragnęłabym, aby cały świat nas słyszał. Proszę więc, powiedzcie otwarcie myśl waszą.
Naówczas milord zaczął mówić po łacinie.
— Nie, mój dobry panie, rzekła, mówcie po angielsku, zaklinam was, choć po łacinie rozumiem.
— A więc, pani, — zawołał Wolsey — jeśli się waszej miłości podoba, przychodzimy się dowiedzieć, jak myślicie postąpić w sprawie pomiędzy waszą miłością a królem, oraz dla udzielenia waszej miłości sekretnie zdania naszego i rad, jakiemi natchnęła nas gorliwość i poszanowanie dla miłości waszej.
— Panowie — odpowiedziała królowa — dziękuję wam za dobre chęci, ale nie mogę tak nagle odpowiedzieć na żądanie wasze. Byłam przy robocie z kobietami memi, ani myśląc wcale o tej sprawie a potrzebaby mi było długiego zastanowienia i lepszej głowy niż moja, by odpowiedzieć tak szlachetnym, uczonym jak wy mężom. Potrzebowałabym dobrych rad w sprawie tak z blizka mnie dotyczącej, ale rady i współczucia, jakie znaleźć mogę w Anglii, nie mogą być korzystne dla mnie. Sądzicież, pytam was panowie, że którykolwiek z Anglików doradzcąby mógł być dla mnie, lub przyjacielem, przeciwko królewskiej woli? Nie — zaprawdę nie — panowie, jam biedna kobieta nie mająca zdolności i światła potrzebnego, aby odpowiedzieć uczonym, doświadczonym jak wy, w sprawie tak ważnej — i t. d.
I to mówiąc — dodaje Cavendish — wzięła milorda za rękę, poprzedzając go razem z drugim kardynałem idącego do pokojów mieszkalnych, gdzie długą mieli naradę.
My, z drugiego pokoju, słyszeliśmy niekiedy królowę, mówiącą bardzo głośno, ale nie mogliśmy zrozumieć, co się tam działo. Po naradzie, kardynałowie wyjechali i poszli królowi donieść o swej rozmowie z królową, a potem wrócili do domu na wieczerzę.
Wolsey dopiero rozdzieliwszy króla z Katarzyną, spostrzega się zapóźno, że Annę Bullen, luterkę, na tron wprowadzić może, że nieopatrznością swą religii i kościołowi zgotował niebezpieczeństwo. Pomsta się zbliża; król chce się żenić z Anną Bullen, Wolsey mu swata księżniczkę d’Alençon.
Próżne i zapóźne starania!
Dogadzając osobistej zemście, Wolsey herezyę wprowadził na zamek i tron królewski. Usiłuje się opierać — nadaremnie. Mści się nad nim jego własna pycha i chciwość. Wolsey popada w niełaskę, zrzucony ze swej stolicy, odarty, wygnany, zostaje zastąpionym przez pokornego Cranmera, który nie lęka się herezyi, bo ją poślubia.
Wolseya chwile ostatnie odmalowane są z poczuciem głębokiem ludzkiej natury, jaka odznacza Szekspira. Bez gniewu na tego dumnego prałata, z litością nad nim, Szekspir go skruchą rozgrzesza, otwiera oczy na marność rzeczy ludzkich, namaszcza na śmierć chrześcijańską pokorą.
Wspomnieliśmy już, że nowością był na scenie przepych, z jakim go przedstawiano — teatr daleko był postąpił od czasów, o których poeta w jednym z poprzednich prologów wspomina. Orszak weselny Anny Bullen był prawdziwie królewskim. Poeta, który nie zwykł w swych dramatach dodawać wskazówek tyczących inscenizacyi, tu opisuje szczegółowo, jak orszak ma wyglądać, z ilu składa się osób, jakie godła kto niesie. Z nadzwyczajną śmiałością, dla uczynienia tem większego wrażenia, zaledwie przebrzmiała uroczystość weselna — zmienia się teatr, jesteśmy u łoża konającej królowej, którą w uśpieniu duchy z niebios zstępujące wieńczą na niebieskie życie.
Te anioły z wieńcami, cała ta scena tak cichego majestatu pełna, po wrzawie rynku i błyskotkach wesela — serce widzów wiąże do męczennicy, a napełnia je grozą przeciw bezdusznemu zalotnikowi i płochej dziewczynie. Takie wrażenie musiała ona czynić na widzach, a Henryk VIII, jako człowiek wstręt obudzał. Poeta go przedstawia z poszanowaniem, lecz nie łagodzi zarzutów, które w faktach leżą.
Jest to właściwie, wedle ducha i idei, koniec dramatu, śmierć królowej, widzenie w Kimbolton — zamykają obraz... Nic mu do całości nie braknie... Pozostawały jednak narodziny królowej Elżbiety i czas pewien, który zająć należało jakimś wypadkiem. Szekspir w tym epizodzie włożonym tu wystawia Cranmera, a dla nadania mu znaczenia, w nim kontrastu szuka z Wolseyem.
Cranmer jest reprezentantem nowego duchowieństwa anglikańskiego, kościoła wedle porządku nowego, posłusznego władzy świeckiej, podległego i pokornego. Głową tego kościoła król. Arcybiskup nie ma ani dumy ani niezależności Wolseya. Z pachołkami Cranmer oczekuje spokojnie w przedpokoju, pozbawiony krzesła w radzie, nie dopomina się o nie, heretykiem okrzyczany, sponiewierany, ratuje się miłosierdziem i pierścieniem króla, nim żyje, jemu tylko dotrzymuje posłuszeństwa i wiary.
Niektórzy krytycy epizod ten uznają mało znaczącym, niepotrzebnym prawie, a Cranmera wciśniętym bezmyślnie — gdy on w istocie wypełnia historyczne znaczenie dramatu, wskazuje przyszłość, charakteryzuje reformę ówczesną. Cranmer nietylko na swem miejscu usprawieliwionym jest, ale był koniecznym. Bez niego brakłoby jednej barwy dopełniającej.
Nakoniec poeta mieści narodziny Elżbiety i epilog sławiący przyszłe jej rządy, do którego dostawiono panegiryk Jakóba I.
W tem — desinit in piscem mulier formosa superne, jest wytłómaczenie dramatu; epilog nadaje mu ten charakter okolicznościowy, panegiryczny, który ocala prawdy ostre, uosobione w pierwszych aktach. Bez apologii na końcu, nie mógłby może istnieć Henryk VIII. Nigdzie Szekspir z większą delikatnością rysów i umiarkowaniem nie odwzorował przeszłości.




OSOBY:

Król Henryk VIII.
Kardynał Wolsey.
Kardynał Campeius.
Capucius, poseł cesarza Karola V.
Cranmer, arcybiskup Canterbury.
Książe Norfolk.
Książe Buckingham.
Książe Suffolk.
Hrabia Surrey.
Lord Szambelan.
Lord Kanclerz.
Gardiner, biskup Winchester.
Biskup Lincoln.
Lord Abergavenny.
Lord Sands.
Sir Henryk Guildford.
Sir Tomasz Lovel.
Sir Antoni Denny.
Sir Mikołaj Vaux (Wo).
Sekretarz Wolseya.
Cromwell, sługa Wolseya.
Griffith, szlachcic przy dworze Katarzyny.
Trzech innych dworzan.
Butts, doktor króla.
Podwiązka, naczelnik heroldów.
Intendent księcia Buckinghama.
Brandon i Sierżant sądowy.
Odźwierny sali narad.
Stróż i jego pomocnik.
Paź Gardinera.
Woźny.
Królowa Katarzyna, żona Henryka VIII.
Anna Bullen (Boleyn), jej dama dworska, później żona Henryka VIII.
Podeszła dama, przyjaciółka Anny Bullen.
Pacyencya, garderobiana Katarzyny.
Panowie i Panie, Fraucymer królowej, Duchy, Pisarze, Urzędnicy, Straż, Służba.

Scena głównie w Londynie i Westminster, raz w Kimbolton.




KRÓL HENRYK VIII.

PROLOG.

Nie przynoszę wam dzisiaj śmiechu ni zabawy,
Dziś zobaczycie wielkie i poważne sprawy,
Których ton uroczysty zachmurzy wam czoła,
I gorzkich łez potoki do oczu przywoła.
Kto się litować może, zobaczy cierpienia
Godne swego współczucia i swego westchnienia;
Kto na teatrze naszym prawdy szuka czystej,
Znajdzie wielkich wypadków obraz rzeczywisty;
A i ten, co wielkiego widowiska szuka,
Po chwili cierpliwości powie, że ta sztuka
W ciągu dwóch krótkich godzin, za jego pieniądze
Sowicie nasyciła ciekawości żądze.
Tylko ten, co rachował na rozpustne żarty,
Na śmiech niewiast, szczęk szabel i na boj uparty,
Tylko ten się zawiedzie, co rachował na to,
Że pajaca tu szatę zobaczy pstrokatą.
Bo gdybyśmy do wielkiej przymieszali sprawy
Płoche skoki pajaca lub wojenne wrzawy,
Nie tylkobyśmy własny dowcip szkalowali,
I dobrą sławę naszą na szwank narażali,
Lecz każdy mądry słuchacz z gniewemby nas rzucił,
Przyjazne nam oblicze na zawsze odwrócił.
Wy przeto (jak was cała ta stolica zowie)
Najpierwsi, najszczęśliwsi sceny tej sędziowie,
Smutnej powieści naszej słuchajcie ze łzami.
W całej rzeczywistości niech staną przed wami
Wielkie nasze postacie, jakby z grobu wstały,
Wśród tysiąca okrzyków, w całym blasku chwały,

Aż nagle, jak na laski czarnoksięskiej tknienie,
Krzyk ten radości w ciche zmieni się westchnienie.
W czyim oku na widok ten uśmiech zobaczę,
Powiem: mąż ten na swojem weselu zapłacze.




AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Londyn. Przedpokój w pałacu.
(Wchodzą: książe Norfolk z jednej strony, z drugiej książe Buckingham i lord Abergavenny).

Bucking.  Szczęsne spotkanie! Jakże wasze zdrowie
Od ostatniego spotkania we Francyi?
Norfolk.  Dziękuję, dobrze; a od tamtej chwili
Ciągły wielbiciel tego, com tam widział.
Bucking.  Przeklętej febry byłem niewolnikiem,
Kiedy te rodu ludzkiego dwa słońca
Na Ardres dolinie spotkały się z sobą.
Norfolk.  Byłem przytomny, między Ardres i Guynes;
Widziałem jak się konno pozdrowili,
Jak zsiedli, jak się w objęcia ujęli,
Jakby się oba w jedno zrośli ciało.
Gdyby tak było, jakich czterech królów
Mogłoby z jednym takim się porównać?
Bucking.  Jam wtedy leżał przykuty do łoża.
Norfolk.  Ziemskiej wielkości straciłeś też widok.
Można powiedzieć, że dotąd bezżenny
Przepych tam pojął żonę przepyszniejszą.
Tam każde jutro panem było wczora,
A dzień ostatni wszystkich dni minionych
Zagarnął blaski. Dziś kapiący złotem
Francuzi jakby starożytne bóstwa,
Przyćmili Anglię; jutro za to Anglia

Stała się Indyą, i każdy Bretończyk
Świecił jak mina; karłowaci pazie
Jak cherubiny błyszczeli od złota;
I panie także trudom nieprzywykłe,
Pod szat przepychem prawie się pociły,
A sam już mozół był dla nich barwiczką.
Cudem dzisiejsza była maskarada,
Lecz przy jutrzejszej zdała się lichotą.
Dwaj monarchowie, równi sobie blaskiem;
Nad nieprzytomnym górą stał obecny;
Gdy byli razem, mówili dworzanie,
Że tylko widzą jednego przed sobą,
Bo nikt porównań stawiać się nie ważył,
Gdy dwa te słońca (bo tak ich przezwano),
Przez swych heroldów do szranków wyzwały
Swoich rycerzy; widziano tam dzieła
Prześcigające ludzkiej myśli polot;
Wszystkie też starych poetów legendy
Prawdopodobne wszystkim się wydały,
Wszyscy też nawet w Bevisa wierzyli[4].
Bucking.  To już za wiele.
Norfolk.  Jak do chwały wzdycham,
Jak chcę uczciwość z honorem połączyć,
Com widział w ustach najlepszego mówcy,
Częśćby żywego utraciło blasku:
Czyn był nad wszystkie słowa wymowniejszy.
Wszystko zapewne było tam królewskie,
Z rozporządzeniem święta wszystko zgodne,
W najlepszem świetle ład stawiał rzecz każdą.
Bucking.  Kto wszystkiem rządził? Kto ciału i członkom
Dał ruch i życie?
Norfolk.  Nie zgadniesz. Mąż, lordzie,
W którym dowcipu niktby nie przypuszczał
Do spraw podobnych.
Bucking.  Kto to? powiedz, proszę.

Norfolk.  Wszystko to w mądrym ładzie uszykował
Nasz przewielebny kardynał Yorku.
Bucking.  A bodaj przepadł! Niema jednej sprawy,
Do której swego nie wścibiłby nosa.
A co mu do tych światowych próżności?
Dziwi mnie tylko, że podobne sadło
Mogło swą masą zasłonić dla ziemi
Dobroczynnego słońca promień jasny.
Norfolk.  Wątek do tego sam pewno ma w sobie;
Bo ani przodków swych podparty chwałą,
Która już drogę wytyka potomkom,
Ni wielkich zasług polecony blaskiem,
Ni koligatów dostojnych potęgą,
Jak pająk z siebie samego nić snuje;
Własną zasługą drogę sobie wybił;
Skarb w podarunku od nieba otrzymał,
Którym po królu drugie miejsce kupił.
Abergav.  Co do mnie, nie wiem, co mu dało niebo,
Niech to bystrzejsze od ócz moich śledzą,
Ja tylko mogę widzieć, że w nim duma
Przez wszystkie jego szczeliny wygląda.
A skąd mu przyszła, jeżeli nie z piekła?
Sknerą jest dyabeł, lub wprzód dał mu wszystko,
A on zaczyna nowe w sobie piekło.
Bucking.  Jak on u dyabła, bez królewskiej wiedzy,
Mógł samowolnie powyznaczać parów,
Którzy z nim mieli do Francyi popłynąć?
Po większej części tych do listy wciągnął,
Których chciał wielkim przywalić ciężarem
Za mały honor. Własne jego pismo,
Bez poprzedniego rady zezwolenia,
Z zamków ściągało wyznaczonych lordów.
Abergav.  Ja sam przynajmniej znam trzech moich krewnych,
Których wycieczka ta tak podskubała,
Że nigdy w dawne nie porosną pierze.
Bucking.  O! wiem, niejeden złamał sobie krzyże,
Niosąc na grzbiecie zamki swe w tę podróż.
A jak się cała skończyła ta próżność?

Jak liche wszystko przyniosło owoce!
Norfolk.  Z boleścią myślę, że francuski pokój
Nie wart pieniędzy, które nas kosztował.
Bucking.  Po strasznej burzy każdy był prorokiem,
Z jednomyślnością wszyscy też wróżyli,
Że burza namiot pokoju waląca
Przepowiadała złamanie pokoju.
Norfolk.  I tak się stało: Francya go zgwałciła,
Kładąc na towar kupców naszych w Bordeaux
Nieprawny areszt.
Abergav.  Zapewne dlatego
Wydano pasport ambasadorowi.
Norfolk.  Tak jest.
Abergav.  Zaprawdę, prześliczny traktacik,
A jak kosztowny!
Bucking.  A całą tą sprawą
Nasz przewielebny kierował kardynał.
Norfolk.  Milordzie, wszystkim dobrze są wiadome
Twoje prywatne z kardynałem waśnie.
Radzę ci (rada, wierzaj, z serca płynie
O bezpieczeństwo twoje troskliwego)
Bądź na złośliwość kardynała baczny,
Nie zapominaj o jego potędze.
Pomnij, że jego gwałtowna nienawiść
W jego potędze znajdzie wykonawcę.
Wiesz, jak jest mściwy, ja wiem, że miecz jego
Płytkie ma ostrze; a miecz to jest długi,
Daleko sięga, i gdzie nie dosięgnie,
Tam go kardynał silną dłonią ciska.
Tę moją radę, weź, proszę, do serca,
Znajdziesz ją dobrą. Lecz zbliża się skała,
Którą wymijać radzę ci, milordzie.

(Wchodzi kardynał Wolsey, sługa niesie przed nim sakiewkę, za nim straż i dwóch sekretarzy z papierami. W przechodzie kardynał i Buckingham spoglądają na siebie z pogardą).

Wolsey.  Hę, co? Intendent księcia Buckinghama?
Gdzie jest zeznanie jego?
1 Sekret.  Tu, milordzie.

Wolsey.  Czy osobiście stawić się jest gotów?
1 Sekret.  Tak jest.
Wolsey.  W tej sprawie rozpatrzym się bliżej,
A lord Buckingham śpuści trochę oczy.

(Wychodzi z orszakiem).

Bucking.  Pies ten rzeźnika ma truciznę w pysku;
Skoro sił nie mam włożyć mu kaganiec,
To lepiej będzie ze snu go nie budzić;
Żebraka brewiarz krew szlachty przeważa.
Norfolk.  Perzysz się? Boga proś o wstrzemięźliwość,
Na twą chorobę jedyne lekarstwo.
Bucking.  Zamach na siebie z ócz mu wyczytałem:
Jakby rzecz podłą z pogardą mnie zmierzył.
W cej pewno chwili znów coś na mnie knuje;
Do króla poszedł, ja też za nim pójdę
I z tonu mojem zbiję go spojrzeniem.
Norfolk.  Czekaj, milordzie. Niech rozum twój chwilę
Z twym gniewem twoje roztrząśnie zamiary.
Kto chce na górę się wdrapać, ten musi
Powolnym naprzód postępować krokiem.
Gniew, to gorący rumak, własnym ogniem
Siły swe trawi, zostawiony sobie.
Niktby mi lepiej od ciebie nie radził,
Bądźże dla siebie, czem byłbyś w potrzebie
Dla przyjaciela.
Bucking.  Nie, idę do króla.
Krzykiem honoru powalę na ziemię
Zuchwalstwo tego z Ipswich mizeraka,
Albo ogłoszę, że niema różnicy
Pomiędzy ludźmi.
Norfolk.  Namyśl się wprzód dobrze.
Nie grzej zbyt pieca na nieprzyjaciela,
Byś się w tym ogniu i sam nie osmalił.
W zbytku pośpiechu można cel przegonić
I gwałtownością biegu sprawę przegrać.
Toć wiesz, że ogień, gdy płyn tak wydyma,
Że kipiąc z swego naczynia ucieka,
Trawi go tylko pozornie zwiększając.

Namyśl się dobrze. Nikt lepiej od ciebie
Nie zdoła w Anglii tobą pokierować,
Byleś chciał sokiem rozumu zagasić,
Lub choć osłabić ogień namiętności.
Bucking.  Dzięki ci, panie, pójdę za twą radą,
Lecz ten zuchwalec dumą przesycony
(A z przekonania, nie żółci to mówię)
Jest, (i mam na to tak jasne dowody
Jak źródło w czerwcu, gdy na dnie głębokiem
Można kamyczki wszystkie porachować)
Zepsutym zdrajcą.
Norfolk.  Nie mów, proszę, zdrajcą.
Bucking.  Powiem królowi, a moje dowody
Będą jak skała. Słuchaj: lis ten święty,
Lub wilk, lub oba (bo jest i żarłoczny
I chytry razem, tak do złego skłonny,
Jak swe zamiary złe wykonać zdolny;
Jak umysł jego tak i stanowisko
Nawzajem siebie zatruwają jadem)
Aby we Francyi z taką samą pompą
Jak tu wystąpić, podszepnął królowi
Te odwiedziny, ten traktat kosztowny,
Co tyle skarbów pożarł, a w płukaniu
Pękł jak kieliszek.
Norfolk.  Prawda, na to zgoda.
Bucking.  Pozwól, milordzie. Ten chytry kardynał
Jak chciał, traktatu spisał artykuły;
Gdy rzekł: tak będzie, wszystko podpisano,
A taką korzyść traktat ten nam przyniósł
Jak umarłemu palone kadzidło.
Lecz to kardynał zrobił, więc jest dobre,
Bo mądry Wolsey nie może się mylić.
Następnie, (tutaj widzę, mojem zdaniem,
Paskudne szczenię starej matki zdrady)
Chcąc niby ciotkę królowę odwiedzie,
Do brzegów naszych cesarz Karol przybił;
Lecz to był pozór, rzeczywistym celem
Było pogadać na ucho z Wolseyem.

Bał się, by Anglii i Francyi przymierze
Nie wyrodziło zgubnych dlań projektów,
W lidze dwóch królów przyszłych niebezpieczeństw
Widział zarodki, a więc za przybyciem
Tajne z Wolseyem rozpoczął praktyki.
Wszystko to mogę z pewnością powiedzieć,
Bo wiem dokładnie, że cesarz zapłacił
Nim on co przyrzekł, jego też żądanie
Było przyjęte zanim wymówione.
Gdy sobie drogę złotem wybrukował,
Cesarz wymagał, aby swoim wpływem
Kardynał zmienił króla politykę,
I zerwał pokój dopiero zawarty.
Czas, by król wiedział (ode mnie się dowie,
I to natychmiast), że jego minister
Honorem jego dowoli frymarczy
Na swoją korzyść.
Norfolk.  Ze smutkiem to słyszę
I chciałbym, żebyś mylił się w twym sądzie.
Bucking.  Ani na jotę; wszystko, com powiedział,
Mogę jasnymi stwierdzić dowodami.

(Wchodzi Brandon poprzedzony oddziałem straży).

Brandon.  Sierżancie, dopełń twojej powinności.
Sierżant.  W imieniu króla, milordzie Buckingham,
Hrabio Hereford, Stafford i Northampton,
Biorę cię w areszt jako zdrajcę stanu.
Bucking.  Widzisz, milordzie, wpadłem w jego matnię,
Padam ofiarą praktyk jego skrytych.
Brandon.  Z głębokim żalem, wierzaj mi, milordzie,
Muszę być świadkiem twego uwięzienia.
Wedle rozkazu udasz się do Tower.
Bucking.  Darmobym mojej niewinności bronił,
Bo teraz taki powleka mnie pokost,
Że ma najczystsza białość czarną zda się.
W tem, jak we wszystkiem, stań się Boża wola!
Żegnaj mi, drogi lordzie Aberga’ny.
Brandon.  Nie, i on twoim będzie towarzyszem.

(Do lorda Abergavenny).

Król ci poleca, abyś w Tower został,
Aż jego dalsze odbierzesz rozkazy.
Abergav.  I ja powtórzę, co książe powiedział,
Niech się we wszystkiem boża spełni wola.
Jestem posłuszny królewskim rozkazom.
Brandon.  Mam jeszcze rozkaz króla aresztować
Lorda Montacute, spowiednika księcia,
Jana de la Car, Gilberta Peck z nimi,
Który jest teraz księcia sekretarzem.
Bucking.  Rozumiem, jako uczestników spisku.
Że na tem koniec, w Bogu mam nadzieję.
Brandon.  Mnicha Kartuza —
Bucking.  A, Michała Hopkins.
Brandon.  Właśnie.
Bucking.  Intendent mój podłym jest kłamcą.
Wielki kardynał złoto mu pokazał,
I obliczone dnie mego żywota.
Jestem biednego Buckinghama cieniem,
I cień ten nawet zamazuje chmura
Przed mojem słońcem nagle rozciągnięta.
Bywajcie zdrowi, moi przyjaciele! (Wychodzą).

SCENA II.
Sala narad.
(Przy odgłosie trąb wchodzą: król Henryk, kardynał Wolsey, panowie, Rada, sir Tomasz Lovell, oficerowie, służba. Król wchodząc, opiera się na ramieniu kardynała).

Król Henr.  Życie ci moje, z głębin swego serca,
Za twoją czujność gorliwą dziękuje.
Stałem na minie przez zdradę nabitej,
Dzięki ci za to, że ją przydusiłeś. —
Niechaj wprowadzą intendenta księcia,
Wysłucham zeznań jego osobiście;
Wszystkie szczegóły zdrady swego pana
Raz jeszcze musi do słowa powtórzyć.

(Król siada na tronie; panowie Rada zabierają swoje miejsca. Kardynał siada u nóg króla, na prawej jego stronie. Wrzawa za sceną. Słychać krzyki: Ustąpcie królowej! Królowa wchodzi, wprowadzona przez książąt Norfolka i Suffolka, klęka; król wstaje, podnosi ją, całuje i sadza przy sobie).

Katarz.  Pozwól mi klęczeć, jestem suplikantką.
Król Henr.  Wstań i siądź przy mnie. Połowę twej prośby
Przemilcz, bo władzy mojej masz połowę;
Drugą połowę daję, nim wymówisz.
Katarz.  Dzięki ci, królu. Abyś kochał siebie,
A w tej miłości na swój honor baczył
I na majestat królewskiej, godności,
To treść mej prośby.
Król Henr.  Mów dalej, królowo.
Katarz.  Zewsząd mnie skargi dochodzą tysiączne,
Przez ludzi stanem i powagą słynnych,
Że twój lud w ciężkim zostaje ucisku.
Wyszły rozkazy, co jego wierności
Rozdarły serce, a choć w swej boleści
Na ciebie, dobry lordzie kardynale,
Największą gorycz przekleństw swoich miota,
Jak na głównego wszystkich gwałtów sprawcę,
Król, pan nasz, także (którego honoru
Od wszelkiej skazy niebo niechaj broni!)
Nieraz przedmiotem słów jest nieuczciwych,
Przekraczających poddaństwa granice,
I prawie buntu piętnowanych plamą.
Norfolk.  Nie prawie, ale zupełnie, królowo.
Bo sukiennicy, wskutek tych podatków,
Niezdolni dłużej czeladzi wyżywić,
Poodprawiali prządków i gremplarzy,
Wałkarzy, tkaczów. Tłumy te, niezdolne
W innem rzemiośle na życie zarobić,
Naciskiem głodu do rozpaczy pchnięte,
Na nic niepomne, jawny bunt podniosły;
Niebezpieczeństwo w szeregach ich służy.
Król Henr.  Podatki? Jakie? Lordzie kardynale,
Co jesteś z nami skarg ludu przedmiotem,

Czy wiesz o jakich?
Wolsey.  Miłościwy panie,
W rzeczach tyczących interesów stanu
Wiem tylko cząstkę, bo w twych sług szeregu,
Jak inni, tyłkom jednym jest żołnierzem.
Katarz.  Nie wiesz od innych więcej, kardynale,
Prawda, lecz jesteś wynalazcą rzeczy
Świadomych innym, a zgubnych dla tłumu,
Któryby o nich wcale nie chciał wiedzieć,
A jednak musi znać je mimo woli.
Zdzierstwa, o których pan mój pragnie wiedzieć,
Słyszane tylko napełniają grozą,
A łamią krzyże tym, którzy je znoszą.
Mówią, że jesteś wszystkich wynalazcą;
Jeśli nie, ciężko jesteś spotwarzony.
Król Henr.  Zdzierstwa, wciąż zdzierstwa! Jaka ich natura?
Powiedz nam przecie, co to są za zdzierstwa?
Katarz.  Twej cierpliwości może nadużywam,
Lecz, obietnica twego przebaczenia
Śmiałą mnie robi. Skargi twych poddanych
Są wywołane rozkazem, by każdy
Szóstą swojego mienia część wypłacił
Pod twojej wojny francuskiej pozorem.
To wszystkim ustom śmiałości dodało,
Języki winną wypluły uległość,
Zamarzła wierność w sercach oziębionych,
Na miejsce modlitw wyrosły przekleństwa,
A posłuszeństwo, tak niegdyś potulne,
Wściekłych uniesień jest dziś niewolnikiem.
Czas, by się wasza zajęła wysokość
Ważną tą sprawą, zwłoki nie cierpiącą.
Król Henr.  Bóg widzi, mojej przeciwne to woli.
Wolsey.  Mą winą w sprawie tej jest głos mój tylko,
Któregom nie dał, pókim nie otrzymał
Uczonych sędziów przychylnego zdania.
Gdy nieuczone języki mnie szarpią,
Które nie znając ni moich zdolności,
Ni mej osoby, chcą czyny me sądzić,

Widzę w tem dolę sterników narodu,
Ciernistą ścieżkę, którą cnota chodzi.
Koniecznych czynów nie można zaniechać
Przez bojaźń szarpań ludzkiej złośliwości,
Co zawsze, niby łakomych ryb stado,
Za nawą świeżo ustrojoną pędzi,
Choć tylko żądzę odnosi czczą w zysku.
Czyn nasz najlepszy nieraz, sądem płytkich,
Lub nie jest naszym, lub nie wart pochwały,
A równie często właśnie czyn najgorszy
Oślepia oczy pospolite blaskiem
I słynie jak coś wielkiego przed światem.
Gdyby nam trzeba było stać jak wrytym,
By ruch szyderstwa lub nagan nie wzbudził,
Wkorzenićby nam przyszło się, gdzie stoim,
Albo na krzesłach posągami zostać.
Król Henr.  Czyn dobry, z czujną pilnością spełniony,
Nie potrzebuje sądu się obawiać;
Lecz sprawy, które przykładu nie mają,
Słuszną swych skutków obudzają trwogę.
Czy są przykłady takiego podatku?
Nie myślę. Nie chcę mych przykuć poddanych
Do mojej woli, z ich praw ich odzierać.
Szósta część mienia! Straszny to podatek!
Toć my z każdego zabieramy drzewa
Gałęzie, korę, a nawet część rdzenia;
Choć korzeń został, w pniu tak obrąbanym
Żywotne soki powietrze wypija.
Do hrabstw natychmiast wyprawcie mi listy
Z mojem zupełnem dla tych przebaczeniem,
Którzy rozkazu nie chcieli usłuchać.
Dopilnuj tego, twej zlecam to pieczy.
Wolsey  (do sekretarza). Słuchaj. Każ listy do hrabstw porozsyłać
O łasce króla i o przebaczeniu.
Lud uciśniony surowo mnie sądzi:
Rozgłoś, że moich wstawień jest wypadkiem
To przebaczenie. Późniejszymi czasy
Odbierzesz nowe w sprawie tej rozkazy.

(Wychodzi sekretarz. — Wchodzi intendent).

Katarz.  Boleję nad tem, że książe Buckingham
Popadł w niełaskę.
Król Henr.  Wielu nad tem płacze:
Pan to był mądry a rzadkiej wymowy,
Uposażony hojnie od natury;
Swoją nauką mistrzów mógł oświecać,
I nigdy obcej nie szukać pomocy.
Ale szlachetne dary, źle użyte,
Gdy jad zepsucia wsączy się do duszy,
Stokroć szpetniejszą przybierają postać
Nad piękność, którą błyszczały pierwotnie.
Mąż zawołany, prawie cud na ziemi,
Którego mowy słuchając z zachwytem,
Godziny długie za minuty brałem,
Złem swych talentów użyciem tak zczerniał,
Jakby w piekielnej unurzał się smole.
Siądź przy mnie, pani, a wkrótce usłyszysz
Z ust tego niegdyś powiernika księcia
Rzecz, honorowi łzy wycisnąć zdolną.
Niechaj nam jego powtórzy praktyki,
Których nie możem nigdy czuć za mało,
A znać za wiele.
Wolsey.  Zbliż się! powiedz śmiało,
Co w twej poddańczej zdołałeś wierności
O Buckinghama knowaniach wyśledzić.
Król Henr.  Mów śmiało!
Intendent.  Najprzód, miał to we zwyczaju
Co dzień powtarzać: że jeśli bezdzietnie
Król oczy zamknie, tak sprawy urządzi,
Iż berło Anglii wpadnie w jego ręce.
Na własnem uszy słyszał, gdy to mówił
Do swego zięcia, lorda Aberga’ny,
Na kardynale zemstę przysięgając.
Wolsey.  Wysokość twoja, królu, niechaj raczy
Niebezpieczeństwo tego punktu zważać.
W występnej żądzy, dla twojej osoby
Złe myśli karmi, a marzy o zgubie

Twoich przyjaciół.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Sądź z chrześcijańską miłością bliźniego.
Król Henr.  Na czem gruntował prawo swe do tronu?
Czyś słyszał jego kiedy o tem słowa?
Intendent.  Na czczych proroctwach Mikołaja Hopkins.
Król Henr.  Kto jest ten Hopkins?
Intendent.  Zakonnik kartuski,
Jego spowiednik, co go ciągle karmił
Nadzieją tronu.
Król Henr.  Skąd masz tę wiadomość?
Intendent.  Na krótko, panie, przed twoim odjazdem,
Bawiąc w parafii świętego Wawrzyńca,
W domu pod Różą, lord książe Buckingham
Pytał mnie, jakie między ludem zdania
O tej francuskiej biegają podróży.
Odpowiedziałem, że sądem pospólstwa,
Zdrada francuska zagraża królowi.
Na to mi książę: „Słuszna jest obawa:
Świętego mnicha sprawdzi się proroctwo,
Który nalegał często, bym pozwolił
Jałmużnikowi Janowi de la Car
Jaką godzinę czasu mu poświęcić,
By go wysłuchać w sprawach ważnej treści;
A gdy spowiedzi związał go pieczęcią,
Że tajemnicy, którą mu wyjawi,
Prócz mnie, nie powie żadnej żywej duszy,
Tonem zupełnej pewności tak mówił:
Powiedz książęciu, że się nie poszczęści
Ani królowi, ni jego potomstwu;
Niechaj u ludu miłość sobie skarbi;
Przyjdzie czas, w którym Anglią będzie rządził“.
Katarz.  Byłeś podobno intendentem księcia.
Straciłeś miejsce wskutek skarg dzierżawców;
Strzeż się, byś w zemsty nie czernił popędzie
Fałszywą zbrodnią szlachetnego pana,
Nie zgubił twojej szlachetniejszej duszy.
Strzeż się, powtarzam, i z serca cię proszę!

Król Henr.  Daj pokój, pani! Rzecz twą prowadź dalej!
Intendent.  Na moją duszę, czystą mówię prawdę.
Odpowiedziałem księciu, że zakonnik
Może dyabelskiej zdrady jest ofiarą,
Że niebezpieczna o rzeczach tych myśleć,
Bo w myślach może plan mu się nasunie,
A nasunięty wykonać zapragnie.
„Ba!“ odpowiedział, „szkodzić to nie może“,
I dodał „gdyby z ostatniej choroby
Król nie był wyszedł, dziś sir Tomasz Lovell
I lord kardynał byliby bez głowy“.
Król Henr.  Ha, tyle złości! Człek to niebezpieczny.
Czy wiesz co więcej?
Intendent.  Wiem, łaskawy panie.
Król Henr.  Mów!
Intendent.  Kiedy w Greenwich z powodu Blomera
Wasza wysokość zgromiła książęcia —
Król Henr.  Pamiętam; chociaż Blomer był mym sługą,
Książe zatrzymać chciał go na swym dworze.
Lecz słucham.
Intendent.  „Gdyby za mój“, rzekł, „postępek
Król mnie na Tower, jak sądziłem, skazał,
Byłbym wykonał, co niegdyś mój ojciec
Z przywłaszczycielem Ryszardem zamierzył,
O posłuchanie prosząc w Salisbury;
Gdyby otrzymał, niby pokłon bijąc,
Miał zamiar, w piersiach nóż mu swój utopić“.
Król Henr.  Olbrzymia zdrada!
Wolsey.  Co, pani, czy sądzisz,
Że król bezpieczny, póki człek ten żyje?
Katarz.  Bóg tarczą naszą.
Król Henr.  Chcesz jeszcze coś dodać?
Intendent.  Po słowach „ojciec“ i „nóż swój utopić“
Wyprężył ciało, a jedną swą rękę
Kładąc na piersiach, drugą na sztylecie,
Wyzionął straszne przekleństwo tej treści,
Że, pokrzywdzony, ojcaby prześcignął,
Ile czyn myśli jałowe prześciga.

Król Henr.  Więc chciał me piersi pochwą zrobić noża?
Niech pod sąd będzie natychmiast oddany!
Jeżeli w prawie znajdzie miłosierdzie,
Tem lepiej, u mnie niechaj go nie szuka,
Jak Bóg na niebie, nigdy ziemia cała
Większego zdrajcy jeszcze nie widziała! (Wychodzią)

SCENA III.
Sala w pałacu.
(Wchodzą: lord Szambelan i lord Sands).

Szambel.  Czy to być może, by francuskie czary
Do mód podobnych skłoniły człowieka?
Sands.  Nowe zwyczaje, jakkolwiek są śmieszne,
Niegodne mężów, zawsze się przyjmują.
Szambel.  W jedynym zysku, z francuskiej podróży,
Nasi przynieśli dwa lub trzy grymasy,
Zabawne wprawdzie, bo kiedy je stroją,
Przysiądzbyś gotów, że nosy ich były
Klotara albo Pipina radcami,
Taka w nich godność.
Sands.  Nowe mają nogi,
Ale koślawe, tak, że kto ich chodu
Nie widział wprzódy, gotówby przypuścić,
Że włogacizna ochromiła wszystkich.
Szambel.  A krój ich sukni! to rzecz tak pogańska,
Iż jak dzień widno, że swe chrześcijaństwo
Dawno schodzili. (Wchodzi sir Tomasz Lovell).
A cóż tam nowego,
Tomaszu Lovell?
Lovell.  Jedyną nowiną
Jest proklamacya, właśnie co przybita
Na bramie zamku.
Szambel.  A jakiejże treści?
Lovell.  Reforma naszych z Francyi elegantów,
Co zapełnili dwór swemi waśniami,
Swojem gadulstwem i krawców czeredą.

Szambel.  Tem lepiej. Teraz poproszę fircyków,
By uwierzyli, że angielski dworak
Może być mądry, chociaż nigdy w życiu
Nie widział Louvru.
Lovell.  Lub muszą porzucić
Wszystkie błazeństwa swych piórek francuskich,
I wszystkie głupstwa we Francyi nabyte,
(Jak pojedynki, albo fajerwerki,
Pogardę lepszych niźli sami ludzi),
Wyrzec się wiary w piłkę i pończochy,
Marszczone spodnie, podróżne cudactwa,
I myśleć znowu jak uczciwi ludzie,
Albo do starych powrócić kamratów,
Gdzie będą mogli swobodnie zużywać
Resztę swych błazeństw i swojej śmieszności.
Sands.  Czas na lekarstwo, bo się ich choroba
Jak dżuma szerzy.
Szambel.  Jaka dla dam strata
Z ich głupstw zniknięciem!
Lovell.  O, będzie tam płaczu!
Bo te bękarty posiadały sztukę,
Której się żadna nie oparła dama:
Francuską piosnkę i skrzypki.
Sands.  Niech dyabeł
Gra na ich grzbietach, jak na swoich skrzypcach!
Chwała ci, panie, że ich przepędzono!
Bo ani myśli o ich nawróceniu.
Uczciwy szlachcic wiejski znowu przecie,
Jak ja, po długiem będzie mógł wygnaniu
Śmiało wystąpić z swą prostą piosenką,
I za dobrego uchodzić śpiewaka.
Szambel.  Brawo, milordzie! Widzę, żeś nie stracił
Mlecznego zęba.
Sands.  I póty nie stracę,
Póki mi jeden pozostanie pieniek.
Szambel.  Lecz gdzieżto szedłeś, sir Tomaszu Lovell?
Lovell.  Do kardynała, którego, milordzie,
I tyś jest gościem.

Szambel.  To prawda. Tej nocy
Wspaniałą ucztę wydaje kardynał
Panom i paniom, a możesz mi wierzyć,
Że na pięknościach nie będzie tam zbywać.
Lovell.  Ksiądz to prawdziwie duszy wielkomyślnej;
Jego prawica hojna jak ta ziemia,
Dobroci jego wszędzie spada rosa.
Szambel.  A ktoby o nim mówić chciał inaczej,
Miałby zjadliwy język jak jaszczurka.
Sands.  Łatwa mu hojność, bo ma czem szafować,
Skąpstwo byłoby gorsze od kacerstwa;
Szczodrość jest takich ludzi obowiązkiem;
Na wzór dla innych stoją tak wysoko.
Szambel.  Tak, lecz niewielu wzór taki dziś daje.
Łódź moja czeka, a więc proszę z sobą,
Albo inaczej przybędziem za późno,
Czegobym nie chciał, bo jestem wybrany
Na komisarza z Henrykiem Guildfordem.
Sands.  Jestem na twoje rozkazy, milordzie. (Wychodzą).

SCENA IV.
Wielka sala w pałacu York.
(Oboje. Mały stolik pod baldachimem dla kardynała, stół większy dla gości. Wchodzą przez jedne drzwi Anna Bullen, panowie i panie, jako goście, przez drugie sir Henryk Guildford).

Guildford.  Dostojne panie, kardynał was wita,
Wam i radości wieczór ten poświęca,
A ma nadzieję, że w tym pięknym roju
Żadna tu z sobą troski nie przyniosła.
On wszystkich pragnie natchnąć tu weselem,
Które znajdują zawsze dobrzy ludzie
W dobrem przyjęciu, dobrem towarzystwie,
I dobrem winie. (Wchodzą: lord Szambelan, lord Sands i sir Tomasz Lovell).
Milordzie, zbyt późno!
Myśl sama o tem pięknem zgromadzeniu
Skrzydłem mi była.

Szambel.  Boś jeszcze jest młody.
Sands.  Tomaszu Lovell, gdyby lord kardynał
Miał w sobie cząstkę moich świeckich myśli,
Niejedna dama bankietby znalazła,
Któryby lepiej do smaku jej przypadł.
Bądźcobądź, słodki to piękności sobór.
Lovell.  Ach, gdybyś, lordzie, mógł być spowiednikiem
Jednej lub dwóch z nich!
Sands.  Nie byłbym od tego;
Miękkąby u mnie znalazły pokutę.
Lovell.  Jak co?
Sands.  Jak miękkie jest puchowe łoże.
Szambel.  Nadobne panie, raczcie, proszę, usiąść.
Sir Harry, tobie stronę tę polecam,
Ja tą się zajmę. Kardynał się zbliża,
Nie, nie pozwolę, byście tu zamarzły;
Dwie niewiast razem sprowadzają zimę.
Wsuń się, milordzie, między te dwie damy.
Sands.  Chętnie; dziękuję. Z waszem przeproszeniem,

(Siada między Anną Bullen a inną damą).

Jeśli rozmowa będzie trochę pusta,
Baczcie przebaczyć, to spadek po ojcu.
Anna.  Czy był szalony?
Sands.  O ile być może,
Bardzo szalony, przytem zakochany,
Ale nie kąsał; właśnie jak ja teraz,
Dwadzieścia razy całował w sekundzie (całuje ją).
Szambel.  Mówisz jak z książki. Teraz macie wszystkie
Wyborne miejsca. Jeszcze raz powtarzam,
Waszym, panowie, ciężkim będzie grzechem,
Jeśli odejdą w złym humorze damy.
Sands.  Co się mnie tyczy, możesz być bez troski.

(Oboje. Wchodzi kardynał Wolsey z orszakiem i zasiada).

Wolsey.  Witam was wszystkich! Ten pan i ta pani
Na liście moich nie stoją przyjaciół,
Co duszy całej radości nie dadzą.
Na dopełnienie, piję wasze zdrowie (pije).
Sands.  Pańskie przyjęcie! Podajcie mi puhar

Zdolny me wszystkie dzięki w sobie zamknąć,
Słów niepotrzebnych oszczędzić mi potok.
Wolsey.  Dzięki, milordzie! Ożyw twe sąsiadki!
Ta pani smutna. Panowie, kto winny?
Sands.  Czerwone wino musi wprzód wystąpić
Na twarz ich piękną, a w słów ich potopie
Nasze utoną.
Anna.  Gracz z ciebie nielada,
Lordzie Sands!
Sands.  Prawda, bylem do gry zasiadł.
Do ciebie, pani! Przyjmij, bo to zdrowie
Jest rzeczy —
Anna.  Której nie możesz pokazać.
Sands.  Czy nie mówiłem, że się rozgadają?

(Bębny i trąby za sceną; huk moździerzy).

Wolsey.  Cóż to?
Szambel.  Niech który z was zobaczyć śpieszy.

(Wychodzi sługa).

Wolsey.  Wojenna wrzawa, a to w jakim celu?
Bądźcie bez trwogi, panie; wojny prawa
Dają zupełne damom bezpieczeństwo. (Wraca sługa).
Szambel.  Co się to znaczy?
Sługa.  Grono cudzoziemców,
Wnosząc z pozoru, szlachetnego rodu,
Na ląd wysiada i do zamku śpieszy,
Niby poselstwo zagranicznych dworów.
Wolsey.  Idź ich pozdrowić, lordzie szambelanie,
Wszak jesteś biegłym w francuskim języku;
Przyjm ich uczciwie, wprowadź ich do sali,
Niech im zaświeci piękności tych słońce.
Część dworzan niechaj za orszak im służy.

(Wychodzi Szambelan z częścią dworzan, wszyscy wstają, służba wynosi stoły).

Przerwany bankiet, lecz naprawim stratę.
Dobrej strawności wszystkim teraz życzę,
Moich powitań pokrapiam was deszczem;
Witajcie wszyscy!

(Oboje. Wchodzi król Henryk, zamaskowany w kole dwunastu innych przebranych za pasterzy i szesnastu sług z pochodniami. Wprowadzeni przez lorda Szambelana, przechodzą przed Kardynałem, pozdrawiając go uprzejmie).

Jak szlachetne grono!
Czego żądają?
Szambel.  Obcy naszej mowie,
Przez moje usta tę zanoszą prośbę:
Na wieść, że piękne i szlachetne damy
Tej nocy w tym się zbierają pałacu,
Aby hołd wdziękom i urodzie złożyć,
Swych trzód odbiegli i proszą cię, panie,
Byś im pozwolił na damy te spojrzeć,
I na godzinę tany z niemi zawieść.
Wolsey.  Powiedz im, proszę, lordzie szambelanie,
Że wielki honor chacie mojej robią,
Za co im składam moje dziękczynienia.
Jakby u siebie, niech gospodarują.

(Zamaskowani wybierają tanecznice, Król wybiera Annę Bullen).

Król Henr.  Nigdy piękniejszej ręki nie dotknąłem!
O! piękna pani, dotąd cię nie znałem. (Muzyka. Taniec).
Wolsey.  Milordzie!
Szambel.  Panie?
Wolsey.  Powiedz im ode mnie,
Że w ich orszaku jest pewno osoba
Miejsce to zająć, niźli ja, godniejsza;
Byłem ją poznał, chętnie jej ustąpię,
Czci i miłości natchniony uczuciem.
Szambel.  Wykonam rozkaz (idzie do tańczących i po chwili wraca).
Wolsey.  Cóż odpowiedzieli?
Szambel.  Że między nimi jest taka osoba,
Lecz ją sam musisz poznać, kardynale;
A wtedy miejsce twe zajmie.
Wolsey.  Zobaczmy (wstaje).
Pozwólcie, proszę. To jest król i pan mój!
Król Henr.  Zgadłeś, milordzie (zdejmuje maskę). Jaki zbór piękności!
I gdybyś nie był księdzem, kardynale,
Prawdziwie złebym o tobie miał myśli.
Wolsey.  Cieszy mnie, królu, wesoły twój humor.

Król Henr.  Przybliż się, proszę, lordzie szambelanie.
Kto jest ta piękność?
Szambel.  Miłościwy królu,
To Anna, córka wicehrabi Rochford,
Tomasza Bullen, a jedna z dam dworskich.
Król Henr.  Smaczny to kąsek! — Byłoby niegrzecznie
Wziąć cię do tańca, a nie pocałować.
Pragnę wnieść zdrowie, które pójdzie kołem.
Wolsey.  Tomaszu Lovell, czy bankiet gotowy
W prywatnej sali?
Lovell.  Już stół zastawiony.
Wolsey.  Królu mój, taniec ten rozgrzał cię trochę.
Król Henr.  Może za wiele.
Wolsey.  W tej pobocznej sali
Znajdziemy więcej niźli tutaj chłodu.
Król Henr.  Niech każdy swoją poprowadzi damę.
Zostaniesz ze mną, słodka tanecznico.
Cieszmy się teraz! Lordzie kardynale,
Mam wnieść toastów jakie pół tuzina
Za dam tych zdrowie, raz jeszcze pójść w taniec,
A marzyć potem, kto był najszczęśliwszy.
Niech w instrumenta uderzy muzyka!

(Wychodzą przy odgłosie trąb).



AKT DRUGI.
SCENA I.
Ulica.
(Spotykają się dwaj szlachcice).

1 Szlach.  Gdzieto tak spiesznie?
2 Szlach.  Daj ci Boże zdrowie!
Do trybunału, aby się dowiedzieć,
Jaki los spotkał księcia Buckinghama.

1 Szlach.  To ja ci próżnej oszczędzę fatygi:
Wszystko skończone, i tylko zostaje
Więźnia do Tower znowu odprowadzić.
2 Szlach.  Byłeś przytomny?
1 Szlach.  Byłem.
2 Szlach.  Powiedz, proszę,
Cały bieg sprawy.
1 Szlach.  Łatwo się domyślić.
2 Szlach.  Uznany winnym?
1 Szlach.  I na śmierć kazany.
2 Szlach.  Boleję nad tem.
1 Szlach.  Nietylko ty jeden.
2 Szlach.  Cały tok sprawy opowiedz mi, proszę.
1 Szlach.  Krótka to powieść: książe wprowadzony
Upornie swojej bronił niewinności;
Na argumentach nie brakło mu silnych,
Aby od ciosów prawa się ratować;
Ale królewski znowu prokurator
Na dowód świadków przytaczał zeznania.
Gdy książe viva voce chciał ich zbijać,
Najpierwszy jego wystąpił intendent,
Następnie Gilbert Peck, jego sekretarz,
Jego spowiednik Jan Car, a nakoniec
Ten mich dyabelski, Hopkins, swem zeznaniem
Zabił książęcia.
2 Szlach.  Mnich, który go łudził
Przepowiedniami.
1 Szlach.  Właśnie. Wszyscy społem
Przy oskarżeniu swojem obstawali;
Książe się bronił, jak mógł, lecz daremnie,
I żeby skończyć, parów swych wyrokiem
Jak zbrodniarz stanu na śmierć był skazany.
Mówił wymownie, uczenie i długo,
Lecz tylko zdołał litość sobie zjednać.
2 Szlach.  A po tem wszystkiem jak sprawił się książe?
1 Szlach.  Skoro powtórnie stanął przed kratkami,
Kiedy mu wyrok śmierci odczytano,
W pierwszem wzruszeniu cały w potach stanął,

Kilka słów z gniewem niewyraźnie mruknął,
Lecz wkrótce stał się panem swoich uczuć
Z godną, szlachetną, cichą rezygnacyą.
2 Szlach.  Nie myślę, żeby śmierci się obawiał.
1 Szlach.  O nie, nie bije w nim niewieście serce,
Jakkolwiek powód ciężkiego wyroku
Boleć go może.
2 Szlach.  Wszystko mi się zdaje,
Że na dnie sprawy tej kardynał siedzi.
1 Szlach.  Wnosząc z pozorów, trudno o tem wątpić.
Sąd namiestnika w Irlandyi Kildara,
Śpieszne na jego miejsce wyprawienie
Hrabiego Surrey, aby mu przeszkodzić
Przyjść ojcu w pomoc.
2 Szlach.  Szpetny to był manewr!
1 Szlach.  Zapłaci mu to hrabia za powrotem.
Zauważono od dawna, że zwykle,
Byle kto łaskę monarchy pozyskał,
Zaraz kardynał znalazł mu robotę,
A jak być może od dworu daleko.
2 Szlach.  Lud go z całego serca nienawidzi,
Chciałby go widzieć sto łokci pod ziemią;
Księcia ubóstwia, zwierciadłem zacności
I dobrotliwym zwie go Buckinghamem.
1 Szlach.  Spojrzyj, nadchodzi mąż, o którym mówisz.
2 Szlach.  Stańmy tu, by mu lepiej się przypatrzeć.

(Wchodzi Buckingham, poprzedzony przez woźnych z laskami, przed nim topór z ostrzem ku niemu obróconem, po obu stronach halabardniki, za nim sir Thomasz Lovell, sir Mikołaj Vaux, sir William Sands i lud).

Bucking.  Wy, dobrzy ludzie, których tu przywodzi
Litość nad moją nieszczęśliwą dolą,
Słów mych słuchajcie i wróćcie do domów,
A mnie losowi mojemu zostawcie.
Wyrokiem sądu zdrajcą ogłoszony,
Jak zdrajca ginę, ale Bóg mnie słyszy.
Niech dusza moja piekła będzie łupem,
Gdy głowa moja pod toporem padnie,

Jeżeli wiernym nie byłem poddanym.
O śmierć się moją nie gniewam na prawo,
Wyrok z pozorów był sprawiedliwością,
Leczbym chciał więcej uczuć chrześcijańskich
W tych, którzy w prawo to mnie uwikłali.
Wszystkim jednakże w duszy mej przebaczam,
Niechaj się przecie z swej nie pysznią złości,
Niech jej na grobie wielkich nie fundują,
Bo ma niewinna krew przeciw nim stanie.
O dłuższem życiu na ziemi nie myślę,
I nie chcę prosić, choć królewska łaska
Większa od moich wszystkich nieprawości.
A wy, nieliczna przyjaciół drużyno,
Co śmiesz nad losem płakać Buckinghama,
Wy przyjaciele jego, towarzysze,
Których opuścić jest dzisiaj dla niego
Jedyną śmiercią, jedyną goryczą,
Jak dobry anioł strzeżcie mnie do końca,
Gdy nas rozłączy topór na czas długi,
Niech modły wasze, jak święta ofiara,
Do bram niebieskich duszę mą uniosą!
Teraz mnie, w imię Boże, wiedźcie dalej.
Lovell.  Przez chrześcijańską miłość błagam, panie,
Jeśli gniew kiedy przeciw mej osobie
Chowałeś w sercu, racz teraz przebaczyć.
Bucking.  Jak ja ci szczerze przebaczam, niech równie
Bóg mi przebaczy! Ja przebaczam wszystkim.
Jakkolwiek mnogie mogłem mieć urazy,
Z pamięci wszystkie równo wymazuję;
Mściwych do grobu uczuć nie poniosę.
Memu królowi polećcie mnie, proszę,
A jeśli kiedy wspomni Buckinghama,
Raczcie powiedzieć, żeście go spotkali
Napół już w niebie, żem się jeszcze modlił
Za króla; póki duch mój nie uleci,
Mojemu panu będę błogosławił:
Niech żyje więcej lat niż mogę zliczyć,
Niech kochający i kochany rządzi!

Gdy go do kresu starość przyprowadzi,
Niech dobroć w jednym spoczywa z nim grobie!
Lovell.  Do rzeki, lordzie, prowadzić cię muszę,
Tam sir Mikołaj Vaux pod straż cię weźmie
I pozostanie przy tobie do końca.
Vaux.  Przyrządźcie nawę, książe się przybliża,
Niechajże wszystko będzie, jak przystoi
Takiej osobie.
Bucking.  Ach, daj temu pokój!
Dostojność moja jest teraz szyderstwem.
Gdym przybył, byłem wielkim konetablem,
Księciem Buckingham, teraz tylko jestem
Biednym Edwardem Bohunem, a przecie
Jestem bogatszym od moich potwarców,
Bo oni nigdy nie znali, co prawda,
Ja dziś krwią moją prawdę pieczętuję,
A krew ta kiedyś łzy im z ócz wyciśnie.
Henryk Buckingham, szlachetny mój ojciec,
Co pierwszy stanął przeciw Ryszardowi,
Gdy w swem nieszczęściu chciał schronienia szukać
W domu swojego sługi, Banistera,
Zdradzony, marnie a bez sądu zginął.
(Boże, daj jego duszy wieczny pokój!)
Król Henryk Siódmy, pan wspaniałomyślny,
Nad stratą ojca mojego bolejąc,
Wrócił mi honor, z ruin mego domu
Wyniósł me imię do dawnej świetności.
Dziś mi syn jego jednym ciosem wydarł
Mój czysty honor, me imię i wszystko,
Co mnie szczęśliwym na ziemi robiło.
Prawda, wielkiego rodu miałem sędziów,
W tem od rodzica mojego szczęśliwszy,
Obu jednakże dola w tem jednaka,
Żeśmy przez własnych sług byli zdradzeni,
Przez ludzi sercu naszemu najdroższych,
(Jak przeniewiercza, jak wyrodna służba!).
Bóg ma swe cele w swoich dopuszczeniach,
Lecz wy, słuchacze, do dusz weźcie waszych

Konającego radę nieomylną:
Nie otwierajcie wszystkich tajni serca
Waszym doradcom, waszym przyjaciołom,
Bo do tajemnic waszych przypuszczeni,
Na pierwsze waszej fortuny wahanie,
Odbiegną od was jak fala i tylko
Wrócą jak fala, aby was pochłonąć.
Módlcie się za mną wszyscy dobrzy ludzie!
Teraz na zawsze muszę was opuścić,
Ostatnia moja wybiła godzina.
Bywajcie zdrowi!
Gdy myśl wam przyjdzie smutną powieść prawić,
Opowiadajcie, jak upadł Buckingham.
Skończyłem. Boże, zlituj się nade mną!

(Wychodzą: Buckingham i straż).

1 Szlach.  Bolesny widok! Sądzę, że śmierć jego
Na głowy sprawców moc sprowadzi przekleństw.
2 Szlach.  Jeśli niewinny, prawda, rzecz to straszna.
Ja ci o większem coś powiem nieszczęściu,
Jeżeli moja sprawdzi się obawa.
1 Szlach.  Odwróć je, Panie! Cóż to za nieszczęście?
Nie wątpisz pewno o mej oględności.
2 Szlach.  To tajemnica tak wielkiej jest wagi,
Że nadzwyczajnej wymaga baczności.
1 Szlach.  Mów tylko śmiało, nie jestem gadułą.
2 Szlach.  Mam w tobie ufność i wszystko ci powiem.
Czy nie słyszałeś od kilku dni wieści,
Głucho krążących o blizkim rozwodzie
Króla Henryka?
1 Szlach.  To tylko czcze baśnie;
Gdy króla doszły, zapłonił się gniewem,
Do lorda Mera wyprawił rozkazy,
By je przytłumił, by wstrzymał języki,
Śmiące podobne rozsypywać kłamstwa.
2 Szlach.  Kłamstwo to prawdą dziś się pokazuje;
Wieść, naprzód głucha, coraz głośniej biega,
Że król stanowczo myśli o rozwodzie.
Albo kardynał lub inny zausznik,

Przez złość dla naszej dobrej monarchini,
Szepnął mu w ucho zgubny dla niej skrupuł.
Na nowy dowód, kardynał Campeius
Właśnie co przybył w tej, jak mówią, sprawie.
1 Szlach.  Nie wątpię, że to dzieło kardynała,
Byle się tylko pomścić na cesarzu,
Który do jego nie skłonił się prośby,
Arcybiskupstwa Toledu mu nie dał.
2 Szlach.  Zgadłeś, jak myślę. Co za okrucieństwo
Chłostać królowę za obce jej winy!
Lecz kardynała musi stać się wola,
Królowa upaść.
1 Szlach.  Opłakana sprawa!
Lecz niebezpieczno o tem tu rozprawiać,
W domu obszerniej o tem pogadamy. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój w pałacu.
(Wchodzi lord Szambelan czytając list).

Szambel.  (czyta). „Konie, których żądałeś, milordzie, były pod moim osobistym dozorem wybrane, utresowane i ubrane. Były młode i piękne, z najlepszej północnej rasy. Właśnie gdy miały do Londynu wyruszyć, przybył człowiek lorda kardynała i zabrał je gwałtem, dając za powód, że pan jego musi być pierwej obsłużonym przed poddanym, jeśli nie przed królem; i to nam usta zamknęło“.
Bardzo się lękam, że do tego przyjdzie.
Niechże je trzyma; chce, widzę, mieć wszystko.

(Wchodzą książęta: Norfolk i Suffolk).

Norfolk.  Szczęsne spotkanie, lordzie szambelanie.
Szambel.  Dzień dobry panom.
Suffolk.  Co król teraz robi?
Szambel.  Sam w swej komnacie smuci się i dręczy.
Norfolk.  Z jakich powodów?
Szambel.  Zda się, że małżeństwo

Z wdową po bracie kłóci mu sumienie.
Suffolk.  Ja raczej myślę, że twarz pięknej panny
Kłótni tej sprawcą.
Norfolk.  O, tak jest, to nowe
Naszego króla-kardynała dzieło.
Jak syn nastarszy fortuny, ksiądz ślepy
Wszystko przewraca. Z czasem król go pozna.
Suffolk.  Albo inaczej nie pozna sam siebie.
Norfolk.  Jak świątobliwy we wszystkich swych sprawach!
A jak gorliwy! Dziś zerwał przymierze
Z synowcem naszej królowej, cesarzem,
Wkradł się do duszy króla, by w niej zasiać
Powątpiewania, zgryzoty sumienia,
Trwogę i rozpacz z powodu małżeństwa.
I żeby znowu pokój mu przywrócić,
Radzi mu rozwód, utracenie księżny,
Co lat dwadzieścia, jak kosztowny klejnot.
Z równym mu blaskiem, wisiała na szyi,
Która tak czystem kochała go sercem,
Jak anioł kocha dobrego człowieka,
Która pod ciosem fortuny najkrwawszym
Będzie królowi jeszcze błogosławić.
Kto powie, że to nie pobożna sprawa?
Szambel.  Od takich praktyk uchowaj nas, Boże!
Jednak to prawda; wszyscy o tem mówią,
I płacze nad tem wszystko, co uczciwe;
Kto rzecz tę zgłębił, dostrzegł cel jej skryty:
Małżeństwo z siostrą króla francuskiego.
Bóg z czasem oczy królowi otworzy,
Dzisiaj zamknięte na niegodziwości
Tego zuchwalca.
Suffolk.  A nam wolność wróci.
Norfolk.  O, bardzo, bardzo, modlić się nam trzeba,
Aby nas Pan Bóg wyswobodzić raczył,
Lub on nas, książąt, w paziów poprzemienia.
Wszystkie honory ma w rękach jak masę,
Której nadaje formę po swej myśli.
Suffolk.  Co do mnie, zrobię wam moje wyznanie:

Ani go kocham, ani się go boję.
Nie on mnie zrobił tem, czem dzisiaj jestem,
I czem zostanę, dopóki król zechce.
Jego przekleństwa lub błogosławieństwa
Są dla mnie wiatrem, nie troszczę się o nie.
Znałem go, znam go; temu go zostawiam,
Który go zrobił dumnym — papieżowi.
Norfolk.  Wejdźmy, by treścią nowych interesów
Oderwać króla od dręczących myśli.
Czy chcesz być, lordzie, naszym towarzyszem?
Szambel.  Przebaczcie! inne dał mi król zlecenia.
Ostrzegam tylko, że w najgorszą porę
Chcecie go waszą kłopotać wizytą.
Żegnam.
Norfolk.  Dziękujem, lordzie szambelanie.

(Wychodzi lord szambelan. Norfolk otwiera drzwi o dwóch skrzydłach; król siedzi i czyta zamyślony).

Suffolk.  Patrz, jaki smutek z twarzy mu przegląda.
Król Henr.  Kto tam?
Norfolk.  Daj Boże, by gniew go nie uniósł!
Król Henr.  Kto tam? powtarzam. Jak śmiecie zuchwale
Moje samotne przerywać dumanie?
Wiecież, kto jestem?
Norfolk.  Miłościwym królem,
Przebaczającym mimowolne błędy.
Interes stanu dodał nam odwagi
Przyjść po rozkazy naszego monarchy.
Król Henr.  Zbytnia w was śmiałość. Idźcie i czekajcie!
Do spraw publicznych sam czas wam wyznaczę.
Jestże to pora świeckich interesów?

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Kto tam? O, witaj, dobry kardynale,
Drogi lekarzu rannego sumienia!
Ty jeden godny królów być doktorem.
(Do Campeiusa). Witaj, uczony, przewielebny panie!
Nami i naszem rozrządzaj królestwem!
(Do Wolseya). Dołóż starania, dobry kardynale,
By słowa nasze marnemi nie były.

Wolsey.  Nie, być nie mogą, byleś raczył, królu,
Krótką godzinę czasu nam poświęcić.
Król Henr.  (do Norf. i Suff.). Jestem zajęty, zostawcie nas samych.
Norfolk  (na str.). Nie prawdaż, mnich ten nie ma ziarnka dumy?
Suffolk  (na str.). Nie, przecie nie chcę jego mieć choroby,
Gdybym miał nawet jego miejsce zająć.
To trwać nie może.
Norfolk  (na str.).A gdyby trwać miało,
Znam męża, który poświęcić się gotów.
Suffolk  (na str.). Ja znam drugiego.

(Wychodzą: Norfolk i Suffolk).

Wolsey.  Miłościwy panie,
Przykład mądrości wszystkim dałeś królom,
Zdając skrupuły twe pod sąd kościoła.
Kto się dziś gniewać, kto ganić cię może?
Hiszpan, węzłami krwi z nią skojarzony,
Byle chciał z dobrą sądzić wiarą, przyzna,
Że sąd szlachetny był i sprawiedliwy.
Teologowie królestw chrześcijańskich
Swoje nam wolne objawili zdania;
Mądrości gniazdo, na twoje żądanie,
Rzym, nam przysyła na swojego mówcę
Słynnego swoją mądrością kapłana,
Którego znowu przedstawiam ci, królu.
Król Henr.  Ja go znów w moje przyjmuję objęcia,
Wdzięczny za dowód miłości papieża,
Który mi przysłał po mej myśli męża.
Campeius.  Szlachetność twoja zjednała ci, panie,
Miłość u wszystkich. W ręce twoje składam
Moje zlecenia, w których wolą Rzymu,
Kardynał Wolsey, ze mną, sługą jego,
Bezstronnym sędzią sprawy tej uznany.
Król Henr.  Dwóch równych sędziów! Natychmiast królowej
Wasze poselstwo będzie oznajmione.
Gdzie jest Gardiner?
Wolsey.  Wiem, że twemu sercu
Królowa zawsze drogą była, panie,
Więc nie odmówisz królowej i teraz

Uczonych, wolnych sprawy jej obrońców,
Których kobiecie i niższego stanu
Prawo przyzwala.
Król Henr.  O, tak jest, najlepszych,
A najlepszego moja łaska czeka.
Uchowaj, Boże, by inaczej było!
Gdzie jest Gardiner, nowy mój sekretarz?
Bacz go przywołać, dobry kardynale.
Młody ten człowiek bardzo mi się nadał.

(Wychodzi Wolsey, po chwili wraca z Gardinerem).

Wolsey.  Daj rękę; szczęścia i łaski ci życzę,
Jesteś królewskim sługą.
Gardiner  (na str. do Wolseya).A posłusznym
Rozkazom pana, co mnie podnieść raczył.
Król Henr.  Słuchaj, Gardiner. (Rozmawia z nim na stronie).
Campeius.  Miejsce to dawniej doktor Pace zajmował?
Wolsey.  Tak jest.
Campeius.  Jak mówią, mąż to był uczony.
Wolsey.  I bardzo.
Campeius.  Wierzaj, złe biegają wieści
O tobie nawet, lordzie kardynale.
Wolsey.  O mnie?
Campeius.  Zazdrością, mówią, uniesiony,
Aby na dworze cnotą swą nie urósł,
Ciągle na obcych trzymałeś go ziemiach,
Aż z żalu rozum, potem życie stracił.
Wolsey.  Daj, Panie, duszy jego pokój wieczny!
To chrześcijańskiej wystarczy miłości,
A na szemrzących żywych są sposoby.
Szaleniec na gwałt chciał zostać cnotliwym;
Jego następca mych słucha rozkazów,
A takich tylko przy królu mi trzeba.
Wiedz o tem, bracie, że nie mam ochoty
Znosić cierpliwie opór mych podwładnych.
Król Henr.  Wszystko to przedstaw królowej łagodnie.

(Wychodzi Gardiner).

Blackfriars będzie nam dogodnem miejscem
Na godne takiej mądrości przyjęcie.

Tam wielką sprawę pod sąd wasz weźmiecie.
Zajmij się godnem sali przyrządzeniem.
Jakiż uczciwy nie płakałby człowiek,
Tracąc tak słodką łoża towarzyszkę?
Ale sumienie! Ten robak, sumienie,
Toczy mi serce! Muszę ją opuścić. (Wychodzą).

SCENA III.
Przedpokój apartamentu królowej.
(Wchodzą: Anna Bullen i podeszła dama).

Anna.  Ani dlatego. Ta troska mię dręczy.
Król czas tak długi żył w jej towarzystwie,
Ona tak dobra, że niema języka,
Coby mógł o niej złe powiedzieć słowo,
Bo zły uczynek zawsze był jej obcy.
A dziś, po tylu słońcach panowania,
Po majestatu i korony pompach,
(W których utracie stokroć większa gorycz,
Niżeli była słodkość przy nabyciu)
Po tylu latach dziś tak ją odpychać!
Tygrysby nawet zapłakał z litości.
Dama.  Najtwardsze serca miękną na myśl o niej.
Anna.  O, Boże! stokroć lepiej dla niej było
Pompy tej nie znać, bo choć to światowa,
Gdy ją fortuny krwawy cios wydziera,
To boleść równa jest konania mękom.
Dama.  Ach, biedna pani! Znów jest cudzoziemką.
Anna.  Tem więcej godną naszego współczucia.
Przysięgam, lepiej pod strzechą się rodzić,
Wesołe życie w niedostatku pędzie,
Niż się jaskrawym smutku pysznie blaskiem,
Złotą tęsknotę w sercu swojem nosić.
Dama.  Zadowolnienie, to nasz skarb najlepszy.
Anna.  Na moją wiarę, na moje dziewictwo,
Za nic królową nie chciałabym zostać.
Dama.  A jabym chciała, i kosztem dziewictwa,

I ty to samo, mimo tych grymasów.
Przy twych zewnętrznych kobiety pięknościach
Masz pewno także i kobiety serce,
Które kochało zawsze wielkość, władzę,
Bogactwo — bo to są błogosławieństwa,
Dla których, mimo wszystkich ceregielów,
I twoje z skóry jagnięcej sumienie,
Potrafi, byłeś chciała, się rozciągnąć.
Anna.  Nie, na uczciwość!
Dama.  Tak jest, na uczciwość!
Co? Czy królową nie chciałabyś zostać?
Anna.  Nigdy! za wszystkie pod niebem bogactwa.
Dama.  To jednak dziwna, bo ja, chociaż stara,
Targbym przyjęła za złamany szeląg.
Ale co myślisz o książęcej mitrze?
Czybyś tytułu tego zniosła ciężar?
Anna.  Nie, nie.
Dama.  To jesteś słabej kostytucyi.
Zejdźmy więc niżej. Nie chciałabym wcale,
Jak młody hrabia na drodze twej stanąć,
Wywołać więcej może niż rumieniec.
Jeśli i tego nie zniesiesz ciężaru,
To nigdy pewno nie unosisz dziecka.
Anna.  Ach, cóż ty pleciesz? Przysięgam raz jeszcze,
Żebym królową za świat być nie chciała.
Dama.  Za małą nawet zachciałabyś Anglię;
Jabym została za hrabstwo Carnarvon,
Choćby korona nie miała nic więcej.
Któż to nadchodzi? (Wchodzi lord szambelan).
Szambel.  Dzień dobry wam, panie.
Coby kosztował sekret waszych rozmów?
Anna.  Nic; nie wart nawet waszego pytania:
Nad losem naszej płakałyśmy pani.
Szambel.  Pań tak szlachetnych godne zatrudnienie.
Jest, jeszcze trochę nadziei.
Anna.  Daj Boże!
Szambel.  Tkliwe masz serce, zwykle takim sercom
Błogosławieństwo nieba towarzyszy,

Żeby tem lepiej prawdy słów mych dowieść,
W jakiem twe mnogie cnoty poważaniu,
Król, na świadectwo swojego szacunku,
Chce ci dać godność markizowej Pembroke,
A do tytułu tysiąc funtów rocznie.
Anna.  Nie wiem, jak mogę wdzięczność mu okazać.
Wszystko, co moje mniej od nic jest warte;
Modlitwom moim na świętości zbywa,
A me życzenia są marnym słów dźwiękiem,
Nic jednak nie mam prócz życzeń i modłów.
Dostojny panie, racz zostać tłómaczem
Pokornych dzięków króla służebnicy.
Która się modli za jego pomyślność.
Szambel.  Wierzaj mi pani, nie zaniedbam stwierdzić
Wysokiej króla o tobie opinii.
(Na str.). Dobrzem ją zbadał. Honor jej i wdzięki
Ujęły króla, i kto wie, czy kiedy
Z tej pani drogi nie przyjdzie nam klejnot,
Który swym blaskiem wyspy te oświeci.
(Głośno). Idę królowi twe słowa powtórzyć.
Anna.  Żegnam cię, lordzie. (Wychodzi szambelan).
Dama.  No, patrz, tak to bywa!
Przez lat szesnaście żebrałam na dworze,
I tylkom dworską jeszcze jest żebraczką;
Między „zawcześnie!“ i między „zapóźno!“
Nigdym pomyślnej nie znalazła chwili,
A ty, o losie! ty, nowa tu rybko,
(Fe, na tak nagłe przymuszone szczęście!)
Pełne masz usta nim je otworzyłaś.
Anna.  I mnie to dziwi.
Dama.  A jak to smakuje?
Gorzkie? Złotówkę, że wcale nie gorzkie.
Była raz pani, (stara to historya)
Która królową nie chciałaby zostać
Za wszystek nawet muł Egiptu. Znasz ją?
Anna.  Lubisz żartować.
Dama.  O tej mówiąc sprawie,
Mogłabym wyżej od skowronka wzlecieć.

Markiza Pembroke! tysiąc funtów rocznie!
Bezwarunkowo, przez prosty szacunek
To nam tysiączków więcej obiecuje.
Honoru ogon dłuższy od spódnicy.
Teraz wiem, grzbiet twój uniesie księżniczkę.
Powiedz, czyś nie jest silniejszą, niż byłaś?
Anna.  Twych, marzeń płodem baw się, droga pani.
A mnie daj pokój. Niechaj trupem padnę,
Jeśli me serce silniej teraz bije.
Myśl o następstwach trwogą mnie przepełnia.
My tu czas tracim, a we łzach królowa.
Proszę cię tylko, o tem, co tu zaszło,
Nie mów jej wcale.
Dama.  Za kogo mnie bierzesz?

(Wychodzą).
SCENA VI.
Sala w Blackfriars.
(Przy odgłosie trąb wchodzi dwóch woźnych z krótkiemi srebrnemi pałeczkami, z nimi dwóch pisarzy w ubiorze doktorów, następnie sam jeden arcybiskup Cantenbury, za nim biskupi: Lincoln, Ely, Rochester i Saint Asaph, za nimi w pewnej odległości szlachcic niosący woreczek z wielką pieczęcią i kapelusz kardynalski, dalej dwóch księży, każdy ze srebrnym krzyżem, za nimi woźny, z odkrytą głową, ze srebrną buławą, w towarzystwie sierżanta broni, następnie dwaj szlachcice niosący dwie wielkie srebrne kolumny; za nimi, jeden obok drugiego: kardynałowie Wolsey i Campeius; dwóch panów z mieczem i laską; nakoniec król i królowa z orszakiem. Król zasiada pod baldachimem; kardynałowie niżej króla, jako sędziowie. Królowa siada w pewnej odległości od króla. Biskupi zajmują miejsca po dwóch stronach, na wzór konsystorza. Panowie siadają po biskupach. Woźny i reszta służby stoją w przyzwoitym porządku na scenie).

Wolsey.  Nakaż milczenie, aby odczytano
Przez dwór papieski dane nam nam zlecenia.
Król Henr.  To niepotrzebne: są już ogłoszone,
A ich powaga przez wszystkich uznana.

Możesz oszczędzić czas tego czytania.
Wolsey.  Niech i tak będzie. Przystąpmy do sprawy.
Sekret.  Ogłoś, by Henryk Ósmy, król angielski,
Przed trybunałem stanął osobiście.
Woźny.  Henryku Ósmy, królu angielski, stań przed trybunałem!
Król Henr.  Jestem.
Sekret.  Niech Katarzyna, królowa angielska,
Przed trybunałem stanie osobiście.
Woźny.  Katarzyno, królowo angielska, stań przed trybunałem!

(Królowa nie odpowiada; wstaje, przechodzi scenę, a klękając przed królem, mówi):

Katarz.  O sprawiedliwość upraszam cię, królu,
I o twą litość. Jestem cudzoziemką,
Biedną niewiastą wśród obcych zrodzoną;
Na sprawiedliwych zbywa mi tu sędziach,
Sądzić mnie chętnych z równą przychylnością.
Ach, panie! w czemże mogłam cię obrazić?
Jakie ci gniewu mogłam dać powody,
Abyś twą łaskę ode mnie odwrócił,
Od twej osoby odepchnąć zamierzył?
Bóg widzi, zawsze wierną byłam żoną,
Zawsze pokorną, twej woli posłuszną,
Aby niechęci twojej nie wywołać.
Moje uczucia w twej czytałam twarzy,
Za jej przykładem smutna lub wesoła.
Kiedyż życzeniom twym się sprzeciwiłam?
Kiedyż twe myśli mojemi nie były?
Każdego z twoich kochałam przyjaciół,
Chociaż wiedziałam, że moim był wrogiem;
A wskaż mi z moich przyjaciół jednego,
Który nim został, skoro gniew twój ściągnął,
Z mojej drużyny usunięty nie był.
Pomnij, że byłam posłuszną ci żoną
Przez lat dwadzieścia, pomnij, że małżeństwo
Pobłogosławić Bóg raczył potomstwem.
Jeżeli znajdziesz, w tym lat długim ciągu,
Najmniejszą plamę na moim honorze,
Na mej wierności, mojem przywiązaniu

Do twojej świętej królewskiej osoby,
Oddal mnie, panie, z uczuciem pogardy,
Zamknij przede mną drzwi twego pałacu,
I pod miecz prawa moją oddaj głowę.
Henryk, twój ojciec, roztropnością słynął,
Wielką nauką i pewnością sądu;
Ferdynand, rodzic mój a król hiszpański,
W liczbę najmędrszych książąt był wpisany,
Co kiedykolwiek Hiszpanią rządzili;
Każdy z nich pewno otoczył się wprzódy
Wyborem mężów swojego królestwa,
Nim wspólnie za ich poradą uznali,
Że prawne były nasze zaślubiny.
Oszczędź mnie, błagam, póki nie zasięgnę
Rady od moich przyjaciół w Hiszpanii;
Jeśli odmówisz, niech się w imię Boże
Spełni twa wola!
Wolsey.  Masz, pani, przed sobą
Dostojnych ojców, równie swą nauką
Jak swą prawością nieugiętą słynnych,
Wybór narodu, co z twem przyzwoleniem,
Twojej tu sprawy będą obrońcami.
Bezużytecznie chcesz więc wyrok zwlekać,
Równie potrzebny dla twego pokoju,
Jak dla sumienia naszego monarchy.
Campeius.  Słowa te mądre są i sprawiedliwe;
Sprawa nie może dłuższej zwłoki cierpieć,
I strony muszą natychmiast przedłożyć
Swe argumenta.
Katarz.  Lordzie kardynale,
Do ciebie mówię.
Wolsey.  Pani, co rozkażesz?
Katarz.  Łzy mi się kręcą, lecz na myśl, że jestem
Królową (albo długo tak marzyłam),
Przynajmniej pewna, żem jest króla córką,
Łez moich krople w iskry ognia zmienię.
Wolsey.  O, bądź cierpliwą, pani!
Katarz.  Kardynale,

Będę nią, jeśli ty będziesz pokornym;
Lecz nie, wprzód będę, albo Bóg mnie skarze.
Wierzę, a ważne mam tego powody,
Żeś jest zaciekłym mym nieprzyjacielem,
Więc cię z mych sędziów wymazuję liczby.
Tyś ogień wzniecił między mną a królem,
Który niech raczy boża rosa zgasić!
Więc z oburzeniem, z głębi mojej duszy,
Nigdy za mego nie przyjmę cię sędzię,
Boś jest, powtarzam, mym nieprzyjacielem,
I mojem zdaniem, wszelkiej prawdy wrogiem.
Wolsey.  Z słów twoich, pani, niktby cię nie poznał,
Ciebie, co zawsze w twoich byłaś sądach
Pełną dobroci, wyrozumiałości,
Nad zwykłą miarę niewieściego serca.
Krzywdzisz mnie, pani, bo żadnego gniewu,
Żadnej urazy nie czuję do ciebie
Jak do nikogo. Co zrobiłem dotąd,
Co później zrobię, jest mi polecone,
Jest nakazane przez rzymski konsystorz.
Mówisz, że ja ten zapaliłem ogień;
Ja przeczę temu; wszak król jest przytomny,
A jeśli widzi, że mym czynom kłamię,
Tak me szalbierstwo łatwo mu osławić,
Jak ty szczerotę moją osławiłaś.
Jeśli wie, żem jest w sprawie tej niewinny,
Wie też, że potwarz dosięgnąć mnie może.
On jeden rany me zagoić zdoła,
Bo na te rany jedynem lekarstwem
Jest: myśli takie z duszy twojej wygnać.
Racz, pani, zanim król usta otworzy,
Niesprawiedliwe słowa twe odwołać,
Zrzecz się na przyszłość podobnych przypuszczeń.
Katarz.  Prostą kobietą jestem, kardynale,
Z twą przebiegłością mierzyć się niezdolną.
Na ustach twoich dobroć i pokora,
Wszystkie pozory wszystkich cnót kapłańskich;
Lecz całe serce twoje przepełnione

Dumą i gniewem, zarozumiałością.
Dzięki fortunie i monarchy względom
Szybko przebiegłeś wszystkie niższe szczeble,
I stoisz teraz na szczycie wielkości,
Gdzie wszelka władza na twe jest rozkazy,
Słowa, twe sługi, wolę twoją pełnią
I ślepo twoich słuchają rozkazów.
Wyznać ci muszę, że jesteś baczniejszy
Na wyniesienie twei osobistości,
Niż na duchowne twoje obowiązki.
Za sędzię raz cię jeszcze nie przyjmuję,
A apeluję do Świętego Ojca;
Jemu przełożę całą moją sprawę,
Niech on mnie sądzi. (Kłania się królowi i chce odejść).
Campeius.  Uporna królowo,
A zbyt pochopna skarżyć sprawiedliwość,
Której wyroki z pogardą odrzucasz,
To nie jest dobrze!
Król Henr.  Przywołaj królowę.
Woźny.  Królowo Anglii, stań przed trybunałem!
Griffith.  Pani, trybunał znowu cię przyzywa.
Katarz.  Co ci do tego? Jak będziesz wezwany,
Wrócisz. O Boże, sił mi dodaj teraz!
Już cierpliwości zużyłam ostatki!
Idź, proszę, dłużej nie mogę tu zostać.
Nie, nigdy, nigdy nie stanę powtórnie
Przed żadnym z sądów ich w tej samej sprawie!

(Wychodzą: Królowa, Griffith i jej orszak).

Król Henr.  Rób jak chcesz, Kasiu. Jeżeli jest człowiek,
Co śmiałby mówić, że lepszą ma żonę,
Po takiem kłamstwie niech mu nikt nie wierzy.
Bo gdyby mogły za tobą przemawiać
Twoje przymioty rzadkie, twoja słodycz,
Świętej pokora, godność twa małżeńska,
Posłuszna razem i rozkazująca,
Przy pobożności królewski majestat,
Byłabyś wszystkich królowych królową.
Ród jej szlachetny, i zawsze szlachetne

Było jej względem mnie postępowanie.
Wolsey.  Łaskawy królu, błagam cię pokornie,
Powiedz nam w obec wszystkich tych słuchaczy,
(Bo gdzie mnie z dobrej odarto mej sławy,
Tam muszę nową honoru wdziać szatę)
Powiedz nam, królu, czyli kiedykolwiek
Jednom ci słowo w sprawie tej natrącił,
Jeden ci skrupuł postawił na drodze,
Któryby w tobie myśli te obudził?
Czym zawsze Bogu za to nie dziękował,
Że tak królewską dał ci towarzyszkę?
Czy jej godności szkodzić kiedy chciałem?
Czym jej osobę szarpnął kiedy słowem?
Król Henr.  Świadczę honorem, lordzie kardynale,
Że jesteś w całej sprawie tej niewinnym.
Wszak wiesz, że mnogich masz tu nieprzyjaciół,
Chociaż niezdolnych powiedzieć, dlaczego;
Ale jak wiejskie kądle wyją w zawód,
Ledwo usłyszą innych psów szczekanie,
Oni królowej gniew ten poddmuchnęli.
Na lepszy dowód twojej niewinności
Dodam, że chciałeś sprawę tę przygłuszyć;
Zamiast podżegać, często, bardzo często
Wstrzymałeś pierwsze kroki przedsięwzięte.
Na mój więc honor, i najmniejsza wina
Na kardynale w sprawie tej nie ciąży.
Lecz jakże myśl ta zbudziła się we mnie?
Dajcie mi, proszę, chwil kilka baczności,
A mych skrupułów opowiem początek.
Pierwszy niepokój mojego sumienia,
Pierwsze ukłucie robaka zgryzoty,
Obudził we mnie ksiądz biskup Bajoński,
Francuski poseł, gdy na dwór nasz przybył
W sprawie małżeństwa księcia Orleanu
Z mą córką Maryą. Dostojny ten prałat,
Nim akt podpisał, prosił o przewłokę,
Aby się z swoim porozumiał królem
Względem prawości urodzenia Maryi,

Skoro jej matka była po Arturze,
Bracie mym, wdową. To jego żądanie
Do głębin mojem wstrząsnęło sumieniem,
Wpadło do serca jak zatruta strzała,
I w niepokoju zadrżała ma dusza.
Odtąd tysiączne miotały mną myśli
Pod utrapienia ciężkiego naciskiem.
Myślałem naprzód, że Bóg zagniewany
Kazał naturze, by łono mej żony,
Jeśli płci męskiej pocznie ze mnie dziecię,
Nie więcej siły dało mu żywotnej
Jak grób umarłym; jakoż jej synowie
Albo konali w dniu swoich urodzin,
Albo po krótkim pobycie na ziemi.
To sąd jest na mnie! pomyślałem sobie;
Kraj ten, dziedzica godny najlepszego,
Sczęścia się tego nie doczeka ze mnie.
A więc zacząłem głęboko rozmyślać,
W jakiem królestwo me niebezpieczeństwie
Przez brak potomstwa mego w linii męskiej.
Iluż to jęków było mi powodem!
Długo sumienia miotany tak falą,
Ster obróciłem ku temu lekarstwu,
Które nas wszystkich dzisiaj zgromadziło,
To jest, zachciałem, na ulgę sumienia,
(Co było wtedy, jak dzisiaj jest chore)
Zasięgnąć rady uczonych doktorów
I przewielebnych ojców mojej ziemi.
Od ciebiem zaczął, biskupie Lincolnu;
Pomnisz, jak ciężkie było me strapienie,
Kiedym się pierwszy raz zgłosił do ciebie.
Lincoln.  Pamiętam, królu.
Król Henr.  Długa była spowiedź.
Sam teraz powiedz, jakąś dał mi radę.
Lincoln.  Stanąłem słupem na pierwszą wiadomość,
Pomnąc, jak wielkiej wagi była sprawa,
Jak były groźne dalsze jej następstwa.
W tej śmiałej radzie zacząłem się wahać,

Błagałem w końcu, abyś raczył, panie,
Tę wybrać drogę, którą dzisiaj idziesz.
Król Henr.  Kanterburskiemu Arcybiskupowi
Otwarłem serce, z jego przyzwoleniem
Ten uroczysty zebrałem konsystorz;
Żądałem później każdego z was rady,
Wszystkie me kroki były potwierdzone
Waszym podpisem i waszą pieczęcią.
Więc śmiało dalej! bo moją podnietą
Nie osobisty wstręt do Katarzyny,
Lecz ostre ciernie mojego sumienia.
Dowiedźcie, że jest prawne me małżeństwo,
A, na me życie, na moją koronę!
Szczęśliwy, żywot mój przy niej zakończę,
Bo Katarzyna droższą mi królową
Nad najpiękniejsze ziemi tej dziewice.
Campeius.  Dalszy ciąg sprawy wypada nam, panie,
W nieobecności królowej odłożyć,
Tymczasem błagać, ażeby raczyła
Odwołać apel do Świętego Ojca.
Król Henr.  (na str.) Kardynałowie szydzą, widzę, ze mnie;
Brzydzę się zwłoką tych rzymskich wybiegów.
Mądry mój sługo, kochany Cranmerze,
Wracaj tu, proszę, bo z twojem przybyciem,
I moja także powróci pociecha.
(Głośno) Odraczam sądy; oddalcie się wszyscy.

(Wychodzą wszyscy w tym samym porządku, w jakim przyszli).



AKT TRZECI.
SCENA I.
Pałac w Bridewell. Pokój apartamentu królowej.
(Królowa i kilka Dam dworskich przy pracy).

Katarz.  Weź lutnię; chmury ciążą na mej duszy,
Śpiewem je twoim rozpędź, jeśli możesz.


Spiew.  Gdy Orfeusz z lutnią śpiewa,
Śnieżne góry, mszyste drzewa
Chylą głowę zachwyconą;
W koło szumią wonne kwiaty,
Jakby wiecznej wiosny szaty
Ustroiły ziemi łono.

Wdziękiem pieśni czarowane
Nawet morza rozdąsane
Cichną i milczące stają;
Bo gdy zabrzmią lutni dźwięki,
Bole serca, duszy męki
Śpią pod czarem, lub konają. (Wchodzi Szlachcic).

Katarz.  Kto tam?
Szlachcic.  Dostojni dwaj Kardynałowie
O posłuchanie twoje proszą, pani.
Katarz.  Chcą ze mną mówić?
Szlachcic.  Tak jest.
Katarz.  Niechaj wejdą.
Co ich sprowadza? czego żądać mogą
Od biednej, teraz w niełasce kobiety?
Ich przyjście nic mi dobrego nie wróży.
Prawda, że stan ich dobroć nakazuje,
Ale nie zawsze kaptur czyni mnicha.

(Wchodzą: Wolsey i Campeius).

Wolsey.  Pokój ci, pani!
Katarz.  Dostojni panowie,
Widzicie, żem jest trochę gospodynią,
Całkiem nią zostać mojem jest pragnieniem,
Cobądź mnie czeka. Co mi przynosicie?
Wolsey.  Szlachetna pani, jeśli zechcieć raczysz
Do twej komnaty oddalić się z nami,
Treść ci naszego powiemy poselstwa.
Katarz.  Tu ją powiedzcie; żaden z moich czynów
Nie potrzebuje po kątach się chować;
Daj Boże wszystkim równy pokój duszy!
Szczęściem to mojem, że się nie obawiam,
Aby mnie wszystkie sądziły języki,

Wszystkie się oczy na mnie obróciły,
Aby mnie potwarz sądziła z zazdrością,
Bo jest niewinne życie me ubiegłe.
Jeśli więc celem waszego poselstwa
Badać mą przeszłość jak królewskiej żony,
Bądźcie otwarci: honor i uczciwość
Postępowanie kochają otwarte.
Wolsey.  Tanta est erga te mentis integritas, regina serenissima.
Katarz.  Ach, dobry lordzie, daj pokój łacinie,
Odkąd tu jestem, nie byłam próżniaczką,
Rozumiem język ziemi, w której mieszkam,
W obcym języku sprawa mi się moja,
Obcą wydaje, bardziej podejrzaną.
Mów po angielsku; znajdziesz tu osoby,
Co ci za swoją panią podziękują,
Gdy prawdę powiesz. Wierzaj, kardynale,
Że bardzo ciężko byłam pokrzywdzoną.
Najrozmyślniejszy grzech mój rozgrzeszenie
W angielskim może języku otrzymać.
Wolsey.  Boleję, pani, że moja uczciwość,
Gorliwa służba królowi i tobie,
Rozbudzić mogły takie podejrzenia,
Gdy wierność tylko moim celem była.
Nie przychodzimy oskarżać lub plamić
Błogosławiony honor przez tysiące,
Albo pomnażać smutki twojej duszy,
Bo już ich, pani, i tak masz za wiele.
Przyśliśmy tylko myśli twe wybadać
O wielkim sporze, z naszej dać ci strony,
Jak nam przystoi, szczere i uczciwe
Zdania i rady sprawie twej korzystne.
Campeius.  Wierny natchnieniom szlachetnej natury
I gorliwości dla służby twej, pani,
Jak mąż cnotliwy, zapomniał kardynał
O twoim, pani, zbyt surowym sądzie
Jego osoby i jego honoru,
A ofiaruje ci na znak pokoju
Radę i służby.

Katarz.  (na str.)Żeby lepiej zdradzić!
(Głośno) Panowie, dzięki wam za dobrą wolę!
Daj Bóg, by czyny wasze tak uczciwe
Jak słowa były! Lecz w tak ważnej sprawie,
Gdy o mój honor, o me idzie życie,
Nie jestem zdolna nagle odpowiedzieć
Lordom tak mądrym, mym słabym dowcipem, —
O nie, nie jestem. Pracowałam igłą
W mych niewiast kole, nie myśląc, Bóg widzi,
O takich mężach i o takiej sprawie.
Raczcie, pamiętni na to, czem wprzód byłam,
(Bo wielkość moja skonania już blizka)
Dać mi czas wybrać sprawy mej obrońców,
Bom bez przyjaciół jest i bez nadziei.
Wolsey.  Królewską miłość krzywdzisz, pani, słowem,
Bo twych przyjaciół i nadziei liczba
Jest nieskończona.
Katarz.  Nie znajdę ich w Anglii.
Możnaż przypuścić, że jest jeden Anglik,
Coby chciał radą swoją mi dopomódz
I głośno swoją przyjaźń mi objawić?
A gdyby zdołał tyle znaleźć męstwa,
Mógłżeby wyznać i żyć na tej ziemi?
Nie, przyjaciele zdolni mnie pocieszyć,
W których położyć całą mogę ufność,
Nie tutaj żyją, jak moje nadzieje,
Są stąd daleko, w mej rodzinnej ziemi.
Campeius.  Ach, jakbym pragnął, pani, byś raczyła
Odgonić smutki, rady mej usłuchać!
Katarz.  Jakaż to rada?
Campeius.  Zaufać królowi,
Bo serce jego tkliwe i łaskawe.
Dla twojej sprawy, dla twego honoru
Krok to najlepszy. Gdy wyrok zapadnie,
W niesławie ziemię opuścisz angielską.
Wolsey.  Mądra to rada!
Katarz.  Obadwa radzicie,
Czego pragniecie — mojego upadku.

Tożli są wasze chrześcijańskie rady?
Wstydźcie się! Ale niebo jest nad nami,
A w niebie sędzia sprawiedliwy siedzi,
Którego żaden król nie zdoła kupić.
Campeius.  W twem uniesieniu błędnie o nas sądzisz.
Katarz.  Wstyd wam tem większy! Ja was dotąd brałam
Za dwie wielebne, kardynalne cnoty;
Kardynalnymi wy tylko grzechami,
A serca wasze tylko fałszu pełne;
Przez wstyd, panowie, czas wam się poprawić.
Jak to, przez Boga! tożli są pociechy,
To kordyał biednej podany kobiecie,
Wśród was zgubionej, wzgardzonej, wyśmianej?
Nie chcę wam życzyć nieszczęść mych połowy,
Bo większa moja miłość chrześcijańska;
Lecz bądźcie baczni, daję wam przestrogę:
Strzeżcie się, strzeżcie, by na wasze głowy
Cały mych nieszczęść nie spadł kiedyś ogrom!
Wolsey.  Szalone, pani, twoje przypuszczenia;
Za zdradę bierzesz dobre nasze chęci.
Katarz.  Chcecie mnie zgubić. Biada wam i biada
Wszystkim doradcom, tak jak wy, fałszywym!
Czybyście chcieli, (gdybym w was znalazła
Sprawiedliwości i litości okruch,
Nie suknię tylko, lecz kapłańską duszę)
Czyżbyście chcieli, bym sprawę mą w ręce
Tego złożyła, co mnie nienawidzi?
Ach, już mnie wygnał ze swojego łoża,
A jeszcze dawniej ze swojego serca!
Starość mnie gniecie i jedynym węzłem
Pomiędzy nami moje posłuszeństwo.
Czyż mnie niedola większa spotkać może?
W mądrości waszej znajdźcie mi przekleństwo
Nad to straszniejsze.
Campeius.  Trwoga wszystko zwiększa.
Katarz.  Gdy cnota znaleźć przyjaciół nie może,
Sama o sobie mówić muszę: Na toż
Tak długo żyłam wierną zawsze żoną,

Na którą (mogę bez przechwałki wyznać)
Cień podejrzania nigdy jeszcze nie padł,
Na toż mu całą oddałam się duszą,
Na toż po Bogu nad wszystko kochałam,
Czcią otoczyłam prawie bałwochwalczą,
Zapominałam modlitw nawet moich,
By woli jego zawsze być posłuszną,
By w końcu taką otrzymać zapłatę?
To źle, panowie! Przywiedźcie kobietę
Wierną mężowi, która życie całe
O jego tylko marzyła radości:
Do cnót jej wszystkich jedną cnotę dodam —
Wielką cierpliwość.
Wolsey.  W twojem obłąkaniu
Od naszej dobrej oddalasz się chęci.
Katarz.  Nie, nie chcę sama dopuścić się grzechu,
I dobrowolnie tytułu się wyrzec,
Z którym mnie pan twój na zawsze zaślubił.
Tylko śmierć z mą mnie rozwiedzie godnością!
Wolsey.  Słuchaj mnie, pani.
Katarz.  O, bodajem nigdy
Nie tknęła nogą tej angielskiej ziemi,
Nie znała pochlebstw, które na niej rosną!
Anielskie wasze oblicza, lecz serca
Niebo zna jedno. Cóż się ze mną stanie?
Jestże nędzniejsza ode mnie niewiasta?
(Do swoich kobiet) A was co teraz, biedne dziewki, czeka,
Smutne rozbitki na okrutnych brzegach,
Gdzie litość, przyjaźń, nadzieja nieznane?
Ni jeden krewny nie zapłacze po mnie
Tu, gdzie mi ledwo na mogiłę stanie.
Jak lilia, niegdyś wszystkich łąk królowa,
Pochylę czoło i uschnę.
Wolsey.  O, pani!
Gdybyś wiedziała, jak cel nasz uczciwy,
W sercubyś więcej znalazła pociechy.
Dlaczegóż twojej chcielibyśmy krzywdy?
Tego nam broni stan nasz, godność nasza;

Nie siać, lecz leczyć smutki, naszą sprawą.
Rozważ, przez Boga! co chcesz zrobić, pani,
Pomnij, że jednym nierozważnym krokiem
Królewską, łaskę na zawsze utracisz.
Kochają książąt serca posłuszeństwo,
Przeciw upornym wzdymają się gniewem,
I tak są dla nich okrutne jak burza.
Słodki, szlachetny charakter twój, pani,
Dusza tak równa jak morze wśród ciszy;
Wierzaj, przynosim w sercu, co mówimy:
Przyjaźń i pokój i wierną usługę.
Campeius.  A o tem w krótkim przekonasz się czasie,
Krzywdzisz twą cnotę tą niewieścią trwogą.
Szlachetna dusza, jak twoja, odrzuca
Podobne myśli jak fałszywy pieniądz.
Strzeż się utraty królewskiej miłości,
Którą posiadasz; my zaś, jeśli raczysz
Z ufnością sprawę swoją nam powierzyć,
Poświęcim wszystko dla twojego dobra,
Katarz.  Róbcie, co chcecie, panowie; przebaczcie
Słowom za ostrym, w żalu wymówionym.
Wiecie, że jestem kobietą, niezdolną
Takim osobom godnie odpowiedzieć.
Raczcie królowi służby moje ponieść;
Jak ma me serce, będzie miał modlitwy,
Póki z tych piersi dusza nie uleci.
Dajcie mi radę, dostojni ojcowie.
Błaga was o to ta, co nie myślała,
Kiedy na ziemi tej stanęła nogą,
Że wielkość swoją tak opłaci drogo. (Wychodzą).

SCENA II.
Przedpokój królewskiego apartamentu.
(Wchodzą: książe Norfolk, książe Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Byleście wasze skargi zespolili,
A w ich obronie wystąpili śmiało,

Kardynał oprzeć się nie będzie zdolny;
Lecz gdy obecną puścicie sposobność,
Tylko was nowe czekają niełaski
Do wycierpianych dawniej przyrzucone.
Surrey.  Łakomo chwytam każdą okoliczność,
Która mi na nim dozwala się pomścić
Za krzywdy teścia mojego, książęcia.
Suffolk.  Jestże pan jeden, któryby nie uczuł
Jego pogardy albo zaniedbania?
Kiedyż on w innym prócz siebie szanował
Godności stępel?
Szambel.  Łatwo wam rozprawiać.
Wiem dobrze, jak się względem nas zasłużył,
Ale choć pora zdaje się sposobna,
Nie wiem, co możem przeciw niemu wskórać;
Jeśli nie zamkniem drzwi przed nim królewskich,
Zachody nasze są bezużyteczne:
On ma na króla czary w swym języku.
Norfolk.  O, bądź spokojny! czar ten zażegnany,
Bo król w nim odkrył pewne tajemnice,
Które skwasiły miód jego języka.
W niełaski przepaść tak głęboko zapadł,
Że się z niej nigdy nie zdoła wydrapać.
Surrey.  Jakbym rad słyszeć co godzina słowa
Podobnej treści!
Norfolk.  Co mówię, jest prawdą.
W sprawie rozwodu jego majaczenie
Odkryte przecie; w takim on dziś stanie,
W jakimbym wroga mego pragnął widzieć.
Surrey.  Jakże odkryto jego w tem praktykę?
Suffolk.  O, w dziwny sposób.
Surrey.  W jaki? powiedz, proszę.
Suffolk.  List kardynała do Świętego Ojca,
Nie wiem jak, w ręce dostał się królewskie,
Król tam wyczytał, że kardynał błaga,
By papież sprawę rozwodu zawiesił.
„Odkryłem bowiem,“ powiada, „że pan mój
Jest zakochany w jednej młodej damie

Z dworu królowej, lady Annie Bullen“.
Surrey.  Król list ten czytał?
Suffolk.  Tak jest.
Surrey.  A co potem?
Szambel.  Król się dowiedział, jak on lawirował,
Jak on majaczył, by swój cel osiągnąć.
Ale tym razem marne wszystkie figle,
Przyszedł z lekarstwem po śmierci chorego,
Bo król już z piękną panią zaślubiony.
Surrey.  Daj Boże!
Suffolk.  Modły twoje wysłuchane,
Bodaj nam tylko na dobre wyjść mogły!
Surrey.  Z jaką radością witam to zamęźcie!
Suffolk.  Ja z równą twojej.
Norfolk.  I cale królestwo.
Suffolk.  Już koronacyi wydane rozkazy.
Lecz wieść to nowa, i byłoby dobrze,
Gdyby do wszystkich nie wleciała uszu.
Piękna to pani i nieporównana
Blaskiem urody i swoim rozumem;
Jestem też pewny, że temu królestwu
Błogosławieństwo takie z niej wykwitnie,
Iż o niem przyszłe nie zapomną wieki.
Surrey.  Lecz czy król strawi list ten kardynała?
Uchowaj Boże!
Norfolk.  Amen!
Suffolk.  Nie, panowie;
Więcej ós brzęczy koło jego nosa,
Które go zrobią czulszym na zakłucie.
Bez pożegnania kardynał Campeius
Do Rzymu uciekł, nic nie dokonawszy,
Pobiegł, jak mówią, spiski kardynała
Swym poprzeć wpływem. Możecie mi wierzyć,
Że na wiadomość tę król: ha! wykrzyknął.
Szambel.  Podnieć go, Boże, by ha! głośniej wołał!
Norfolk.  A czy wiesz, lordzie, kiedy Cranmer wraca?
Suffolk.  Już wrócił, zawsze w zdaniu nieugięty,
Króla w zamyśle rozwodu utwierdził,

Gdy prawie wszystkie uniwersytety
Państw chrześcijańskich zgadzają się na to.
Wkrótce, tak myślę, będzie ogłoszone
Drugie małżeństwo, potem koronacya;
Tytuł królowej traci Katarzyna,
A bierze miano wdowy po Arturze.
Norfolk.  Zacny to bardzo człowiek jest ten Cranmer,
Niemało w sprawie tej kłopotu zażył.
Suffolk.  Arcybiskupem wnet go też zobaczym.
Norfolk.  Tak mi mówiono.
Suffolk.  Rzecz jest niewątpliwa.
Kardynał — (Wchodzą: Wolsey i Cromwell).
Norfolk.  Spojrzyj! Widzisz, jak pochmurny?
Wolsey.  Cromwellu, pakiet czyś oddał królowi?
Cromwell.  W jego komnacie, w własne jego ręce.
Wolsey.  Czy zajrzał w pismo?
Cromwell.  List odpieczętował,
Na pierwsze słowa twarz jego zdradzała
Niezwykłą baczność i ton uroczysty.
Rozkazał, byś nań dziś rano tu czekał.
Wolsey.  Czy prędko wyjdzie?
Cromwell.  Za chwilę, jak sądzę.
Wolsey.  Zostaw mnie, proszę. (Wychodzi Cromwell).
Żoną jego będzie
Księżna Alençon, siostra króla Francyi.
Co? Anna Bullen? Żadnej Anny Bullen!
Tu o coś więcej, jak piękną twarz idzie.
Nie żadna Bullen, nie chcę żadnej Bullen!
Ach, kiedyż z Rzymu odbiorę wiadomość!
Markiza Pembroke!
Norfolk.  Niekontent kardynał!
Suffolk.  Wie już zapewne, że król gniew nań ostrzy.
Surrey.  Zrób go, o Panie! ostrym, jak wymaga
Twa sprawiedliwość!
Wolsey.  Królowej dworzanka,
Córka szlachcica, miałaby dziś zostać
Panią swej pani, królową królowej?
Nie jasno świeca ta pali się, trzeba

Bym ją objaśnił — a niedługo zgaśnie.
Cóż stąd, że cnoty znam jej i zasługi?
Wiem, że gorącą jest też luteranką,
I niebezpiecznie dla naszej jest sprawy,
Gdyby złożyła głowę swą na łonie
Monarchy, którym tak trudno jest rządzić.
Zjawił się także kacerz, arcy-kacerz,
Cranmer, co w łaskę wczołgał się królewską,
Jest dlań wyrocznią.
Norfolk.  Coś go niepokoi.
Suffolk.  Bodaj to było dość silne, a mogło
Żywotną strunę serca jego zerwać!

(Wchodzi król Henryk, czytając, za nim Lovell).

Suffolk.  Król, król nadchodzi.
Król Henr.  Co za skarby zebrał!
Jakie wydatki płyną co godzina
Z rąk jego szczodrych! Jakimże sposobem
Tyle mógł złota w domu swym nagrabić?
Czy kardynała widzieliście?
Norfolk.  Panie,
Baczne na niego mieliśmy tu oko.
Myśl jego w dziwnym zda się być nieładzie,
Bo wargi gryzie, wzdryga się czasami,
Staje, źrenice swoje w ziemi topi,
Potem do czoła rękę swą przyciska
I szybkim krokiem po sali przebiega;
To znowu staje, w piersi się uderza,
Podnosi oczy do gwiazd i księżyca:
Swoją postawą niemało nas zdziwił.
Król Henr.  Bardzo być może, że bunt w jego duszy.
Dziś, jak żądałem, przysłał mi papiery;
Czy wiecie, co w tych papierach znalazłem?
Zawieruszony, pewno mimowolnie,
Inwentarz skarbów jego, jego sreber,
Bogatych obić i meblów kosztownych.
Zbytek tych skarbów przechodzi, mem zdaniem,
Wszelkie granice bogactw poddanego.
Norfolk.  To cud wyraźny! Duch jakiś zapewne

Wsunął ten papier pod królewskie oczy.
Król Henr.  Gdybym mógł myśleć, że duch jego teraz
Nad ziemię wzleciał w niebieskim zachwycie,
Nie chciałbym jego marzenia przerywać;
Lecz mi się zdaje, że myśl jego krąży
Niżej księżyca, a podobne sprawy
Niegodne takich głębokich zatopień.

(Siada. Rozmawia po cichu z Lovellem, który się zbliża do Wolseya).

Wolsey.  Odpuść mi, Panie! Bóg z tobą, mój królu!
Król Henr.  Jesteś, milordzie, pełny spraw niebieskich,
W twej myśli chowasz inwentarz łask Bożych,
Który zapewne teraz przebiegałeś.
Zaledwie krótką chwilę możesz ukraść
Duchownym rzeczom, aby ją poświęcić
Ziemskim rachunkom. Jesteś pod tym względem
Złym gospodarzem, choć się bardzo cieszę,
Że choć w tem jesteś moim towarzyszem.
Wolsey.  Mam na duchowne swój czas obowiązki,
Jak na spełnienie spraw mi powierzonych
W królewskiej służbie; ma też i natura
Swoje potrzeby, prawem konieczności,
Ja też, najsłabszy ze słabych jej synów,
Muszę jej cząstkę chwil moich poświęcić.
Król Henr.  Piękne to słowa!
Wolsey.  Dołożę starania,
Byś zawsze, królu, w twych myślach kojarzył
Piękne me czyny z pięknemi słowami.
Król Henr.  I znowu pięknie! Toć pod pewnym względem
Piękne mówienie pięknym jest uczynkiem;
A przecie słowa uczynkami nie są.
Ojciec mój mówił, że mu byłeś drogi
I słowa swoje uczynkami wieńczył;
I ja, od czasu, gdy zostałem królem,
Najbliżej mego serca cię chowałem,
Nietylko takie zwierzałem ci sprawy,
Z których obfite mogły zyski płynąć,
Lecz nieraz z tego, co moje, odjąłem,

By ci dać dowód mej szczodrobliwości.
Wolsey  (na str.). Co się to znaczy?
Surrey  (na str.). Panie! rzecz tę zwiększaj!
Król Henr.  Czym cię nie zrobił pierwszym w kraju mężem?
Powiedz mi, proszę, czyli prawdę mówię?
Jeśli się zgodzisz, powiedz, czyli jesteś,
Czyli nie jesteś mnie obowiązanym?
Cóż mi odpowiesz?
Wolsey.  Wyznaję, mój królu,
Że łask twych rosa była nad usługi,
Którem mógł oddać w mojej gorliwości,
Bo wszelkie ludzkie siły prześcigała.
Służby me były od chęci mych niżej,
Lecz zawsze były równe mym zdolnościom.
Cele me były o tyle moimi,
O ile biegły do jednego celu:
Dobra twej świętej osoby i kraju.
Łaski, któremi raczyłeś obsypać
Mnie, niegodnego twego służebnika,
Mogę zapłacić tylko dziękczynieniem,
Tylko modlitwą za twoją pomyślność,
I lojalnością, która ciągle rosła,
Bóść ciągle będzie, póki jej nie zwarzy
Zimny dech śmierci.
Król Henr.  Dobrześ odpowiedział.
Tak mówi sługa wierny i lojalny.
Jak honor czynów uczciwych jest płacą,
Tak hańba goni za niepoczciwością.
Dłoń moja była dla ciebie otwartą,
Me serce, miłość, władza ma, zaszczyty
Obficiej tobie, niż innym dawały;
Przez wdzięczność pewno ręka twa i serce,
Twój rozum, wszystkie duszy twej potęgi,
Nie przez uczucie samo powinności,
Ale przez wiernej przyjaźni natchnienie
Były na moją służbę poświęcone.
Wolsey.  Bóg widzi królu, żem zawsze pracował
Dla twego dobra więcej niż dla mego,

Że byłem, jestem i zostanę wiernym.
Choćby świat cały przeciw tobie stanął,
Choćby cię wszyscy poddani zdradzili,
Choćbym zobaczył rozsiane dokoła
Niebezpieczeństwa nad wszelką myśl straszne,
Me poświęcenie, jak skała wśród fali,
Wściekłość bałwanów złamie rozhukanych,
I niezachwiane przy tobie zostanie.
Król Henr.  Szlachetne słowa! Za świadków was biorę
Lojalnych uczuć mego kardynała;
Byliście jego spowiedzi przytomni. (Daje mu papiery).
Czytaj to pismo, później to, a potem
Idź śniadać, jeśli będziesz miał apetyt!

(Wychodzi król Henryk, poglądając gniewnie na kardynała. Panowie cisną się za nim, uśmiechając się i szeptając).

Wolsey.  Co się to znaczy? Skąd ten gniew tak nagły?
Co go zrodziło? Zmierzył mnie, odchodząc,
Wzrokiem, z którego tryskała ruina.
Tak lew spogląda na śmiałego strzelca,
Co go śmiał drasnąć, i w nic go obraca.
Papier ten pewno gniewu jego źródłem.
Zobaczmy. Tak jest. Papier ten mnie zgubił!
To spis na cele me zebranych skarbów,
Na kupno w Rzymie papieskiej tiary,
Na zapłacenie moich tam przyjaciół.
Co za niedbalstwo, zdolne głupca zgubić!
Jakiż zły dyabeł ręką mą kierował,
Żem wielki sekret w papiery te wsunął?
Lecz czy żadnego niema już lekarstwa?
Sposobu, by mu tę myśl z mózgu wybić?
Wiem, to musiało gwałtownie nim wstrząsnąć,
Znam przecie sposób, który, gdy się uda,
Mimo fortuny, z przepaści mnie wyrwie.
A to co? Przebóg! to kopia dosłowna
Mojego listu do świętego Ojca.
Dobranoc! Teraz wielkość ma stanęła
U swego szczytu; z swego południka
Zacznie się teraz chylić do zachodu;

Zgasnę jak jasny meteor wśród nocy,
I nikt już mego blasku nie zobaczy.

(Wchodzą: książęta Norfolk i Suffolk, hrabia Surrey i lord Szambelan).

Norfolk.  Król rozkazuje, byś nam, kardynale,
Bez żadnej zwłoki, wielką pieczęć oddał,
A w Asher House, u lorda Winchester,
Czekał na dalsze królewskie rozkazy.
Wolsey.  Gdzie jest wasz mandat? W sprawach takiej wagi
Nie dość na słowach.
Suffolk.  Kto śmiałby się oprzeć
Królewskiej woli, z ust króla płynącej?
Wolsey.  Póki nie znajdę silniejszych dowodów
Nad nienawiścią natchnione wyrazy,
I śmiem i muszę opór im postawić!
Postrzegam teraz, jak podły jest metal,
Z którego duch wasz jest ulany, zazdrość.
Jak za mą zgubą zuchwale bieżycie,
Niby za strawą! Jak pochopna służba
Wszystkiemu, co się na zgubę mą knuje!
Idźcież za waszej zazdrości popędem,
Złośliwi ludzie! Chrześcijańska miłość
Daje wam prawo, a w swym pewno czasie
Tak zarobioną odbierzecie płacę.
Pieczęć, natrętnie tak od was żądaną,
Własną mi ręką dał król, mój i wasz pan,
„Dzierż ją“, powiedział, „z władzą i honorem
Przez ciąg żywota“, i ten znak dobroci
Patentem stwierdził; kto go dziś odbierze?
Surrey.  Król, który dał go.
Wolsey.  A więc osobiście.
Surrey.  Zuchwałym jesteś zdrajcą, księże!
Wolsey.  Kłamiesz,
Zuchwały lordzie! a dwie temu doby
Wolałby raczej Surrey spalić język,
Niż wyrzec słowa podobne.
Surrey.  Twa duma,
Szkarłatny grzechu, ziemi tej wydarła

Mojego teścia, książęcia Buckingham,
A głowy wszystkich razem kardynałów,
I twoja, z wszystkiem, co miałeś w dodatku,
Jego jednego włoska nie ważyły.
Z przeklętą sztuką wprzód mnie wyprawiłeś
Jak namiestnika króla do Irlandyi,
Aby go mojej pozbawić pomocy,
By mnie oddalić od króla i mężów
Od twych oskarżeń zdolnych go ratować,
A sam, przez wielką dobroć, świętą litość,
Toporem twe mu dałeś rozgrzeszenie.
Wolsey.  Jak to, tak wszystko, co może dorzucić
Ten lord gaduła, prostem jest oszczerstwem.
Prawo skarciło księcia, jak zasłużył.
Mej niewinności w sprawie tej dowodem
Powaga sędziów, wielkość jego zbrodni.
Gdybym się kochał w słowach, mógłbym dodać,
Że zbyt masz mało honoru i cnoty,
Że tam, gdzie idzie o lojalną wierność
Świętej osobie króla, mego pana,
Mogę się równać z lepszym od Surreya,
I tych, co jego szaleństwa kochają,
Surrey.  Na Boga! twoja broni cię sutanna,
Bo ten miecz w krwibym serca twego zbroczył.
Długoż będziecie słuchali cierpliwie
Z ust takich ludzi słów równie zuchwałych?
Żegnaj, szlachectwo! jeśli pozwolimy
Sztuce szkarłatu chłostać nas bezkarnie;
Czyż przewielebność jego, kapeluszem
Będzie nas straszyć, jak trwożne skowronki?
Wolsey.  Cnota trucizną dla twego żołądka!
Surrey.  Cnota grabieży wszystkich bogactw kraju,
Przez zdzierstwo, w ręku twojem, kardynale;
Cnota przejętych listów do papieża,
Przeciw naszemu pisanych królowi?
Chcesz? więc głośniejszą zrobim twoją cnotę.
Lordzie Norfolku, jak prawdziwy szlachcic,
Jeśli ci drogie publiczne jest dobro,

Nasze wzgardzone szlachectwo i dzieci,
Co, gdy on żyje, ledwo szlachtą będą,
Przedstaw ogromną grzechów jego summę,
Całą treść jego występnego życia.
Lepiej przestraszę cię niż na mszę dzwonek,
Któryś usłyszał, trzymając w objęciach
Rumianą dziewkę, lordzie kardynale.
Wolsey.  Jakbym mógł, zda się, człowiekiem tym gardzić,
Gdyby nie moja miłość chrześcijańska!
Norfolk.  Wszystkie te punkta w królewskich są rękach;
Czarne to zbrodnie!
Wolsey.  W tem jaśniejszym blasku
Moja niewinność z nocy tej wypłynie,
Kiedy o całej król dowie się prawdzie.
Surrey.  To cię nie zbawi. Dzięki mej pamięci,
Mogę przytoczyć kilka artykułów;
Jeśli ze wstydem przyznasz się do winy,
Dowiedziesz chociaż trochy uczciwości.
Wolsey.  Mów! szydzę z twoich szalonych zarzutów;
Jeśli zapłonę, to chyba dlatego,
Że szlachcic stracić tak mógł przyzwoitość.
Suffolk.  Mniejsza to strata niźli strata głowy.
Słuchaj: Bez króla wiedzy i powagi
Wziąłeś legata tytuł, by uszczerbić
Wszystkich biskupów prawnej juryzdykcyi.
Norfolk.  W listach do Rzymu i obcych monarchów
Kładłeś wyrazy Ego et rex meus,
Jakgdyby król twój twym tylko był sługą.
Suffolk.  Bez wiedzy króla i królewskiej rady,
Kiedy jechałeś posłem do cesarza,
Zuchwale pieczęć do Flandryi zabrałeś.
Surrey.  Bez woli króla, Rady przyzwolenia,
Od ciebie tylko Grzegorz de Cassado
Odebrał rozkaz zawarcia przymierza
W imieniu króla z książęciem Ferrary.
Suffolk.  Przez dumę, króla kazałeś monety
Stęplować twoim świętym kapeluszem.
Surrey.  Ogromne summy, a jak zgromadzone,

Niech twoje własne odpowie sumienie,
Słałeś do Rzymu, by drogę torować
Do twej wielkości na państwa ruinach.
I tysiąc innych, któremi, że twoje,
Że obrzydliwe, mych ust nie chcę kalać.
Szambel.  Nie bądź tak twardy dla padającego,
To cnota radzi. Wszystkie jego grzechy
Prawu należą, nie ty, ale prawo
Niechaj je skarci. Serce mi się ściska,
Patrząc na taką ruinę wielkości.
Surrey.  Ja mu przebaczam.
Suffolk.  Lordzie kardynale,
Króla jest wolą, gdy wszystkie czynności
Twoją legacką dokonane władzą
Pod praemunire padają przepisy,
Abyś właściwych trybunałów sądem
Utracił ziemie, zamki, ruchomości,
Był z pod królewskiej wyjęty opieki.
To ci oświadczyć odebrałem rozkaz.
Norfolk.  Teraz odchodzim, by ci nie przeszkadzać
W twych rozmyślaniach o poprawie życia.
Za upór w sprawie oddania pieczęci
Zapewne król ci wkrótce podziękuje.
Żegnamy, mały, dobry kardynale!

(Wychodzą wszyscy prócz Wolseya).

Wolsey.  Ja żegnam mało przychylności waszej.
Żegnaj na długo, ty moja wielkości!
To los człowieka: dziś puszcza obficie
Pięknych nadziei liście delikatne,
Jutro się jasnych kwiatów stroi szatą,
Ostry przymrozek trzeciego dnia chwyta,
I kiedy biedak, w spokojnem marzeniu,
Myśli, że owoc wielkości dojrzewa,
Kąsa mu korzeń — i — jak ja upada.
Jak na pęcherzach pływające chłopię,
Po morzu chwały długo się bujałem,
Aż tu znienacka, na głębiach bez gruntu,
Pęcherz mej dumy rozpękł się pode mną,

Wiekiem i służbą znękanego starca
Zrobił igraszką szalonych bałwanów,
Które mnie wkrótce na wieki pochłoną.
Brzydzę się tobą, chwało tego świata!
Serce me nowym otwiera się myślom.
Jak nieszczęśliwy, jak biedny jest człowiek,
Co swe nadzieje do królów przyczepia!
Między uśmiechem, do którego wzdycha,
Słodkim uśmiechem króla, a upadkiem
Więcej jest trwogi, trosk i niepokoju,
Niż w rzeziach wojny i zdradach niewieścich;
A gdy upada, upada w rozpaczy
Jako Lucyper. (Wchodzi Cromwell przestraszony).
Cóż to jest, Cromwellu?
Cromwell.  Nie mogę mówić.
Wolsey.  Wieść mego upadku
Tak cię przestrasza? Cóż w tem jest dziwnego,
Że ziemska wielkość do ziemi się chyli?
O, jeśli płaczesz, pewny mój upadek!
Cromwell.  Jak ci jest, panie?
Wolsey.  Nie może być lepiej.
Wierzaj mi, nigdy nie byłem szczęśliwszy.
Teraz znam siebie, teraz w sobie czuję
Pokój nad wszystkie światowe wielkości,
Niezakłócone, spokojne sumienie.
Król mnie uleczył, dziękuję mu za to;
Z tych zrujnowanych kolumn, moich ramion,
Zdjął miłosiernie tych honorów ciężar,
Co mógł ogromem swym zatopić flotę.
O! mój Cromwellu, za wielki to ciężar
Jest dla człowieka, co do nieba wzdycha.
Cromwell.  Jak mnie pociesza ten duszy twej spokój!
Wolsey.  Który, jak myślę, już mnie nie opuści,
Bo w duszy mojej dosyć czuję hartu,
Aby znieść więcej i większych boleści,
Niż mi zawzięte sprawić mogą wrogi. —
Co tam nowego?
Cromwell.  Wiadomość najgorsza

Jest ten gniew króla.
Wolsey.  Błogosław mu, Boże!
Cromwell.  Druga wiadomość, że na twoje miejsce
Tomasz More został wybrany kanclerzem.
Wolsey.  Trochę za śpiesznie! lecz to mąż uczony.
Bodaj używał długo króla łaski,
A sądził ludzi w prawdzie i sumieniu!
By kości jego, gdy kresu dobieży,
I w Panu zaśnie, mogły się doczekać
W mogile sierot łez uratowanych.
I nic już więcej?
Cromwell.  Cranmer już powrócił
I w Canterbury zasiadł na stolicy
Arcybiskupiej.
Wolsey.  A, to mi nowina!
Cromwell.  Nakoniec Anna, którą potajemnie
Król dawno pojął, dzisiaj wystąpiła
Publicznie jako królowa w kaplicy;
O koronacyi wszyscy teraz mówią.
Wolsey.  Ach, to jest ciężar, który mnie obalił!
Król mnie opuścił. Cała moja wielkość
Przez tę kobietę na zawsze zagasła,
I żadne słońce mi jej nie powróci,
Ani ozłoci świetnego orszaku!
Czekającego na jeden mój uśmiech.
Opuść mnie teraz! dobry mój Cromwellu,
Bo jestem biednym, powalonym starcem,
Niegodnym dłużej twoim zostać panem.
Idź więc do króla, a bodaj to słońce
Nigdy nie zaszło! Mówiłem mu nieraz
O twej wierności, o twoich zasługach;
On cię wyniesie, znam jego szlachetność,
Resztki pamięci o mnie go nakłonią,
By ze mną, twoich nie niszczyć nadziei;
Więc nie zaniedbuj go, dobry Cromwellu,
Myśl, póki pora, o twem bezpieczeństwie.
Cromwell.  Muszęż opuścić tak dobrego pana,
Tak szlachetnego, tak przywiązanego?

Kto nie ma w piersiach żelaznego serca,
Niech będzie świadkiem, z jakim żalem Cromwell
Pana swojego opuszcza. O! wierzaj,
Królowi służby, lecz tobie zachowam
Na wieki wieków wszystkie me modlitwy.
Wolsey.  Nie przypuszczałem, że wśród mych boleści
Płakać mi przyjdzie; ale twoja wierność
Zrobiła ze mnie płaczliwą niewiastę.
Otrzyjmy oczy, a słuchaj mnie bacznie:
Gdy pamięć moja, jak słuszna, przepadnie,
Gdy zimny marmur resztki me pochłonie,
Gdy imię moje w grobie ze mną zaśnie,
Powiedz, Cromwellu, żem twoim był mistrzem,
Powiedz, że Wolsey, co szedł drogą chwały,
Zgruntował wszystkie honorów mielizny;
W swojem rozbiciu bezpieczną ci drogę
Wielkości wskazał, choć sam z nią się minął.
Mego upadku rozmyślaj przyczyny.
Zrzecz się ambicyi, błagam cię Cromwellu,
To grzech, co z nieba strącił archaniołów,
A jakże człowiek, stwórcy swego obraz,
Może tą drogą do zbawienia dobiedz?
Mniej siebie kochaj niż swych nieprzyjaciół.
Uczciwość płuży więcej niż zepsucie.
Zawsze w prawicy trzymaj słodki pokój,
Aby zazdrosnych okiełznać języki.
Bądź sprawiedliwy, a nie znaj, co bojazń.
We wszystkich czynach miej na celu Boga,
Prawdę i kraj twój; jeśli tak upadniesz,
Błogosławionym będziesz męczennikiem.
Poświęć się cały na króla usługi.
Śpiesz teraz ze mną do mego pałacu;
Do grosza mienia mego spisz inwentarz,
To króla własność; tylko mą sutannę
I modły moje niemi zwać dziś mogę.
O! mój Cromwellu, gdybym Bogu służył
Z połową tylko takiej gorliwości,
Z jaką służyłem mojemu królowi,

Nagiego w starych nie wydałby latach
Na pośmiewisko mym nieprzyjaciołom.
Cromwell.  Cierpliwość, panie.
Wolsey.  Potrafię ją znaleźć.
Żegnaj, wielkości marna tego świata!
Nadzieja moja do nieba dziś wzlata. (Wychodzą).




AKT CZWARTY.
SCENA I.
Ulica w Westminster.
(Dwaj Szlachcice spotykają się).

1 Szlach.  Rad cię spotykam.
2 Szlach.  Radość jest wzajemna.
1 Szlach.  Chcesz pewno widzieć powrót lady Anny
Po koronacyi spełnionym obrzędzie?
2 Szlach.  Właśnie. Ostatnim gdym spotkał cię razem,
Książe Buckingham wracał z trybunału.
1 Szlach.  Prawda. Bolesny był podówczas widok,
Dziś wszędzie radość.
2 Szlach.  Niezbicie dowiedli
Dziś monarchicznych swych uczuć mieszczanie,
Obchodząc dzień ten w widowisk przepychu,
Do czego nigdy nie brakło im chęci.
1 Szlach.  Wielka wspaniałość, godny też jej powód.
2 Szlach.  Wolnoż zapytać, jaka treść papieru,
Który masz w ręku?
1 Szlach.  To lista jest panów,
Którzy zwyczajem świąt koronacyjnych
Pełnią na dworze pewne obowiązki.
Naprzód seneszal wielki, książe Suffolk,
Po nim marszałek hrabia, książe Norfolk;
Resztę wyczytasz sam w tem ogłoszeniu.

2 Szlach.  Gdybym obrzędów tych nie był świadomy,
Byłbym ci bardzo za papier ten wdzięczny.
Lecz czy wiesz, co się z Katarzyną stało,
Z tą księżną wdową? Jak stoi jej sprawa?
1 Szlach.  Powiem ci wszystko. Nowy arcybiskup,
Z kołem uczonych i wielebnych ojców,
Złożył sąd w Dunstable, o mil sześć od Ampthill,
Gdzie była księżna. Mimo licznych wezwań
Przed trybunałem nie chciała się stawić.
Za niestanięcie i przez wzgląd na świeże
Króla skrupuły, jednomyślnym głosem
Uczonych mężów była rozwiedzioną;
Unieważniono poprzednie małżeństwo.
Wysłaną była potem do Kimbolton,
Gdzie chora leży.
2 Szlach.  Biedna, dobra pani! (Słychać trąby).
Czy słyszysz trąby? Królowa się zbliża.

Porządek Orszaku:
Przy odgłosie trąb i rogów, wchodzą: 1) dwóch Sędziów; 2) lord Kanclerz, poprzedzony workiem i laską; 3) chór śpiewaków, muzyka; 4) lord mer Londynu, z laską, za nim król Henryk, herold Podwiązka, w rycerskim płaszczu, z miedzianą pozłacaną koroną na głowie; 5) markiz Dorset, niesie złote berło, ze złotą półkoroną na głowie, przy nim hrabia Surrey niesie srebrną laskę z gołębicą, na głowie ma hrabiowską koronę, a na szyi naszyjnik orderu; 6) książe Suffolk, w ceremonialnym płaszczu z koroną książęcą na głowie, niesie długą białą laskę jako wielki seneszal, przy nim książe Norfolk w książęcej koronie, z marszałkowską laską, z naszyjnikiem orderu; 7) Baldachim niesiony przez czterech baronów Pięciu-Portów, pod nim królowa Anna w ceremonialnej sukni, z koroną na głowie, z wielką liczbą pereł we włosach. Po jednej jej stronie biskup londyński, po drugiej biskup Winchester; 8) stara księżna Norfolk, z złotą koroną wyrabianą w kwiaty na głowie, niesie ogon królowej; 9) damy i hrabine, z prostemi złotemi obręczami na głowach.

2 Szlach.  Królewski orszak! wierzaj. Tych znam dobrze.
Kto berło niesie?
1 Szlach.  To jest markiz Dorset,

A ten, co niesie laskę, hrabia Surrey.
2 Szlach.  Piękny pan! A to pewno książe Suffolk?
1 Szlach.  Wielki szeneszal.
2 Szlach.  A to milord Norfolk?
1 Szlach.  Tak jest.
2 Szlach.  (patrząc na królowę). O, pani, błogosław ci Boże!
Nigdy piękniejszej nie widziałem twarzy.
Na duszę moją, to anioł na ziemi!
Klejnot, od skarbów Indyi kosztowniejszy,
Król, gdy ją ściska, w swych trzyma objęciach.
Jego sumienia nie mogę oskarżać.
1 Szlach.  Ci, co baldachim nad jej głową niosą,
Są baronowie pięciu wielkich portów.
2 Szlach.  Szczęśliwi ludzie! Jak wszyscy szczęśliwi,
Co są jej blizko! Jeśli się nie mylę,
Ogon jej niesie stara księżna Norfolk.
1 Szlach.  A inne damy, to same hrabine.
2 Szlach.  Jak to korony na ich głowach świadczą.
Jasne to gwiazdy — czasem spadające.
1 Szlach.  Nie mówmy o tem.

(Wychodzi orszak przy hucznym odgłosie trąb i rogów. — Wchodzi trzeci szlachcic).

Witaj nam, panie, gdzież to się smażyłeś?
3 Szlach.  W samem Opactwie, wśród takiego tłoku,
Żebyś i palca nie potrafił wcisnąć.
To cud prawdziwy, żem nie zaduszony.
2 Szlach.  Widziałeś obrzęd?
3 Szlach.  Cały.
1 Szlach.  I cóż mówisz?
3 Szlach.  Wart był widzenia.
2 Szlach.  Daj nam, proszę, opis.
3 Szlach.  Wedle sił moich. Gdy bogaty strumień
I pań i panów wprowadził królowę
Na miejsce w chórze dla niej zgotowane,
Cały się orszak na stronę uchylił,
A ona, może jakie pół godziny,
Wypoczywała na bogatym tronie,
Jasnem obliczem do ludu zwrócona.

O! nigdy, nigdy piękniejszej niewiasty
Człowiek do swoich piersi nie przycisnął.
Gdy lud piękności napasł się widokiem,
Powstały krzyki głośne, pomięszane,
Jak na okręcie wśród gwałtownej burzy:
Płaszcze i czapki w powietrze leciały,
I głowy nawet leciałyby razem,
Gdyby je było można odśrubować:
Nigdym nie widział podobnej radości.
Damy, w ostatnim tygodniu swej ciąży,
Niby tarany w starożytnych wojnach,
Wśród tłumów drogę sobie torowały.
Niktby nie odgadł, gdzie jest jego żona,
Tak wszystko w jeden zbite było kłębek.
2 Szlach.  A potem?
3 Szlach.  Potem wstała monarchini
I skromnym krokiem poszła do ołtarza,
Klękła, ku niebu jasne wzniosła oczy,
Jak święta jaka cicho się modliła.
Znów wstała, naród wdzięcznie pozdrowiła,
A arcybiskup potem Canterbury
Koronacyjnych dopełnił obrzędów:
Świętym olejem namaścił jej skronie,
Włożył koronę Edwarda Wyznawcy,
I dotknął berłem i ptakiem pokoju;
W końcu chór głośny Te Deum zaśpiewał,
I cały orszak, w tym samym porządku,
Na wielką ucztę do York-place ruszył.
1 Szlach.  Tylko nam proszę, nie mów o York-place,
Imię z upadkiem kardynała zgasło;
Dziś to królewski pałac, zwie się Whitehall.
3 Szlach.  Wiem o tem dobrze, lecz to rzecz tak świeża,
Że stara nazwa na język mi przyszła.
2 Szlach.  Czy wiesz nazwiska wielebnych biskupów
Z dwóch stron królowej?
3 Szlach.  Stokesly, Gardiner;
Pierwszy niedawno z sekretarza króla
Zasiadł na stolcu biskupa Winchester,

Drugi jest teraz biskupem londyńskim.
2 Szlach.  W pierwszym cnotliwy arcybiskup Cranmer
Nie ma, jak mówią, wielkiego stronnika.
3 Szlach.  Wszyscy to wiedzą; dotąd między nimi
Do otwartego nie przyszło rozbratu,
Jak przyjdzie, Cranmer znajdzie sprzymierzeńca.
2 Szlach.  W kim? Powiedz, proszę.
3 Szlach.  W Tomaszu Cromwellu;
Mąż to jest zacny, przez króla ceniony,
Który koronnych dał mu straż klejnotów,
I członkiem Rady prywatnej mianował.
2 Szlach.  Zajdzie on wyżej.
3 Szlach.  Niema wątpliwości.
Teraz do dworu zapraszam was z sobą,
Gdzie wam przyjęcie wyjednam uczciwe,
A w drodze więcej szczegółów opowiem.
1 i 2 Szl.  Jesteśmy, panie, na twoje rozkazy. (Wychodzą).

SCENA II.
Kimbolton.
(Wchodzi Katarzyna, chora, prowadzona przez Griffitha i Pacyencyę).

Griffith.  Jak ci jest, pani?
Katarz.  Już śmierć niedaleko.
Jak przeciążona gałąź, nogi moje
Gną się ku ziemi, chętne ciężar złożyć.
Przysuń mi krzesło; ha! lepiej mi teraz.
Czy mi przed chwilą nie mówiłeś, Griffith,
Że syn honorów, że kardynał Wolsey
Umarł?
Griffith.  Tak, pani, lecz mi się zdawało,
Żeś nie słyszała w cierpień paroksyzmie.
Katarz.  Jak umarł? Proszę, opowiedz mi, Griffith,
Bo jeśli dobrze, to jak dla przykładu
Ubiegł mnie trochę.
Griffith.  Dobrze, jak wieść niesie,

Bo gdy go w York hrabia Northumberland
Przyaresztował i wiódł do Londynu,
Pod zaskarżeniem treści niebezpiecznej,
Nagle kardynał w taką niemoc popadł,
Że nie mógł na swej usiedzieć mulicy.
Katarz.  Ach, nieszczęśliwy!
Griffith.  Do opactwa Leicester
Wolnym nakoniec przyciągnął pochodem,
Gdzie mu uczciwe opat dał przyjęcie,
A on w te słowa do niego przemówił:
„Ojcze opacie, publicznych spraw burzą
Złamany starzec, przychodzi do ciebie
Swoje znużone złożyć u was kości:
Przez litość, daj mu garstkę waszej ziemi!“
Słabość gwałtownie z każdą chwilą rosła,
I trzeciej nocy o ósmej godzinie,
(O której koniec swój sam przepowiedział)
Wśród łez pokuty i świętych rozmyślań,
Ziemskie honory oddał znowu ziemi,
A duszę niebu i zasnął w pokoju.
Katarz.  Niech mu tam lekkie będą jego grzechy!
Bez złości jednak mój sąd ci wypowiem:
Mąż to był dumy nieograniczonej,
Sam się na równi z książętami cenił,
Zdzierstwami całe zubożył królestwo;
Symonia była dla niego igraszką,
A prawem własne jego przywidzenia;
Zuchwale kłamał wbrew oczywistości,
Zawsze dwuznaczny w słowach swych i myśli;
Litości nie znał, tylko gdy chciał zgubić;
Jak sam był niegdyś, wielki, w obietnicach,
A w ich spełnieniu, jak jest dziś, nicością.
Swem życiem zły dał przykład duchowieństwu.
Griffith.  Człowieka wady ryjemy na śpiżu,
Na wodzie jego zapisujem cnoty.
Czy mi pozwolisz teraz, pani, skreślić
Jego przymioty?
Katarz.  Chętnie, dobry Griffith,

Lub o złośliwość mógbyś mnie oskarżyć.
Griffith.  Kardynał, chociaż z ubogiego domu,
Do wielkich pewno rodził się honorów;
Nauki pełny, zawczasu dojrzały,
Mądry, wymowny, przekonywający;
Dumny i twardy dla swych nieprzyjaciół,
Lecz dla przyjaciół łagodny jak wiosna;
Jeśli w zbieraniu był nienasycony
(Co było grzechem), to znowu nabytkiem
Jak król szafował, czego są dowodem
Ipswich i Oxford, mądrości bliźnięta,
Które swym kosztem założył i wspierał;
Pierwsze z nim razem upadło, jakgdyby
Nie chciało przeżyć swego dobroczyńcy;
Drugie, choć jeszcze dziś nie dopełnione,
Tak rośnie w sławę głębokiej nauki,
Że imię jego rozgłosi po ziemi.
Jego upadek był dla niego szczęściem,
Tylko w upadku wielką pojął prawdę,
Że być maluczkim jest błogosławieństwem.
W końcu, by starość uwieńczyć honorem,
Jakiego żaden nie mógł dać mu człowiek,
Uparł w bojaźni Bożej.
Katarz.  Po mej śmierci
Nie chcę innego dla siebie herolda,
Innego czynów mych opowiadacza,
By imię moje zapomnieniu wydrzeć,
Jak kronikarza jak ty uczciwego.
Umiarkowaniem i pobożną prawdą
Zmuszasz mię uczcić popioły człowieka,
Który za życia był mi nienawistnym.
Pokój mu w grobie! Zbliż się, Pacyencyo,
Posadź mię niżej. Wnet się trud twój skończy.
Nakaż kapeli, Griffith, tę pieśń smutną,
Którą pogrzebnym mym nazwałam hymnem,
Bym o niebieskiej marzyła harmonii,
Do której wkrótce dusza ma uleci.

(Smutna, uroczysta muzyka).

Griffith.  Usnęła. Cicho! żeby jej nie zbudzić,
Usiądźmy przy niej; cicho Pacyencyo!

Widzenie:
Wchodzi uroczystym krokiem sześć osób, jedna po drugiej, w białych sukniach z laurowemi wiankami na głowach, w złotych maskach, trzymając w ręku laurowe lub palmowe gałązki. Pokłoniwszy się królowej, tańczą. Przy pierwszej zmianie figur, pierwsza para trzyma wianek nad jej głową, gdy dwie drugie pozdrawiają ją z głębokiem uszanowaniem, poczem pierwsza para oddaje wianek drugiej, która przy zmianie figur powtarza to samo i oddaje wianek ostatniej parze, aby tę samą po raz trzeci powtórzyć ceremonię. Katarzyna, jakby natchniona, daje we śnie znaki radości na ten widok i podnosi ręce ku niebu. Osoby tańczące znikają, zabierając z sobą wianek. Muzyka gra ciągle.

Katarz.  Duchy pokoju, gdzie jesteście? Czemu
W moim mnie smutku samą zostawiacie?
Griffith.  Jesteśmy, pani, tutaj.
Katarz.  Nie was wołam.
Czy nikt tu nie był podczas snu mojego.?
Griffith.  Nikt, pani.
Katarz.  Jakto? Czyście nie widzieli
Niebieskich Posłów, na wieczny mnie bankiet
Zapraszających? Jasne ich oblicza
Rzucały na mnie promienie jak słońce.
Z obietnicami wielkiej szczęśliwości
Przynieśli wianki, których wiem, że jeszcze
Nie jestem godną, ale nią zostanę.
Griffith.  Cieszę się pani, że sny tak urocze
Myśl twą kołyszą.
Katarz.  Każ muzyce skończyć,
Jej tony zbyt są twarde i nieznośne.

(Ustaje muzyka).

Pacyenc.  Czy widzisz nagłą w pani naszej zmianę?
Jak się wyciąga twarz jej! a jak blada!
Jak zimna! Spojrzyj tylko na jej oczy.
Griffith.  Módlmy się, módlmy! Pani nasza kona.
Pacyenc.  Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).

Pociesz ją, Boże! (Wchodzi posłaniec).
Posłaniec.  Z przeproszeniem pani —
Katarz.  Skądże ci taka przychodzi zuchwałość?
Czy nie jesteśmy większych godne względów?
Griffith.  Żle robisz, wiedząc, że nie chce się rozstać
Z dawną wielkością, wchodzić tak zuchwale.
Klęknij!
Posłaniec.  Łaskawa pani, racz przebaczyć,
Pośpiech był sprawcą mego grubijaństwa.
Chce z tobą mówić królewski posłaniec.
Katarz.  Niech wejdzie, Griffith, lecz tego człowieka
Niech więcej moje nie ujrzą źrenice.

(Wychodzą: Griffith i posłaniec. — Po chwili wchodzą: Griffith i Capucius).

Jeśli mnie oczy nie zwodzą, ty jesteś
Posłem cesarza, mojego synowca,
Zwiesz się Capucius.
Capucius.  A jestem twym sługą.
Katarz.  Jak się zmieniły czasy i tytuły,
Odkąd widziałeś mnie po raz ostatni!
Lecz czego żądasz?
Capucius.  Chciałem najprzód, pani,
U nóg twych złożyć pokorne me służby,
Następnie z króla przychodzę rozkazem,
Który boleje nad twoją słabością,
Przez me ci usta śle pociechy wyraz
I prosi, żebyś serca nie traciła.
Katarz.  Pociechy słowo przychodzi za późno!
W porę mi dane, słodkie to lekarstwo
Mogło uleczyć, dzisiaj, prócz modlitwy
Nic już na ziemi pomódz mi nie może.
A zdrowie króla w jakim stanie?
Capucius.  Dobrym.
Katarz.  Bodaj w nim został! Bodaj szczęściem kwitnął,
Gdy z robakami zamieszkam, gdy będzie
Biedne me imię wygnane z tej ziemi!
Czy wyprawiony już list, Pacyencyo,
Którym ci pisać zleciła?

Pacyenc.  Nie, pani.

(Oddaje list Katarzynie).

Katarz.  Ambasadorze, pokornie cię proszę,
Racz ten list wręczyć królowi.
Capucius.  Najchętniej.
Katarz.  W którym dobroci jego śmiem polecić
Obraz miłości naszej — jego córkę.
Bodaj niebieskich błogosławieństw rosa
Spaść na nią mogła! Śmiem króla upraszać,
Aby cnotliwe dał jej wychowanie;
Jest młoda, skromnej, szlachetnej natury,
Da Bóg, wyrośnie ludziom na pociechę.
Proszę, by raczył kochać ją choć trochę,
Przez pamięć matki, która go kochała,
Bóg wie jak czule! Proszę go następnie,
Aby miał litość nad służebnicami,
Które tak długo złą i dobrą dolę
Dzieliły ze mną. Śmiało mogę mówić,
(A nie dziś kłamstwem śmiałabym się kalać),
Że każda, przez swe przymioty i cnoty,
Przez duszy piękność, zasłużyła dostać
Dobrego męża, choć wielkiego rodu;
A błoga dola tych, którzy je pojmą!
Upraszam w końcu za moimi ludźmi,
Których nie mogła wygonie stąd nędza,
Aby należną odebrali płacę,
I co w dodatku, na moją pamiątkę.
Gdyby mi niebo dłuższe dało życie
I środki, nie takbyśmy się rozstali.
Oto treść listu. Ty zaś, dobry panie,
Na wszystko, co masz drogiego na świecie,
Na nieśmiertelnej duszy twej zbawienie,
Bądź przyjacielem moich biednych ludzi,
Dołóż starania, by król im wymierzył
Tę sprawiedliwość ostatnią na ziemi.
Capucius.  Niechaj człowieka stracę imię, pani,
Jeśli twej woli święcie nie dopełnię!
Katarz.  Dzięki ci za to! Poleć mnie królowi

W całej pokorze, powiedz mu, że znika
Jego tak długich przyczyna kłopotów,
Że mu konając jeszcze błogosławię.
Ciemność zaczyna powlekać me oczy.
Żegnam cię, panie! Bądź zdrów, dobry Griffith!
Nie, Pacyencyo, nie odchodź ode mnie!
Wiedź mnie do łoża! Przywołaj na pomoc
Więcej mych niewiast! Gdy wyzionę ducha,
Ciału honory oddaj przynależne,
Dziewiczych kwiatów osyp je wiankami,
Bo czystą byłam aż do grobu żoną.
Pogrzeb mnie potem nabalsamowaną,
A jak królowę choć odkrólowaną.
Nie mogę więcej.

( Wychodzą, wyprowadzając Katarzynę).



AKT PIĄTY.
SCENA I.
Galerya w pałacu.
(Wchodzi Gardiner biskup Winchester, przed nim paź z pochodnią; spotyka go sir Tomasz Lovell).

Gardiner.  Czy jest już pierwsza?
Paź.  Właśnie co wybiła.
Gardiner.  Czas to nie zabaw ale konieczności,
Czas wypoczynku naturze potrzebny,
Nie marnowania godzin tych na fraszki. —
Gdzież to idziecie o tak późnej porze?
Lovell.  Czy to od króla dopiero wracacie?
Gardiner.  Tak, sir Tomaszu; zostawiłem króla
Z księciem Suffolku przy partyi primero[5].

Lovell.  Muszę go widzieć, zanim pójdzie spocząć,
A więc dobranoc!
Gardiner.  Chwilę, sir Tomaszu.
Skąd taki pośpiech? Co to jest za sprawa?
Jeśli zapytać mogę bez natręctwa,
Powiedz mi, co cię tak późno sprowadza?
Sprawy, co w nocy, jak duchy, wędrują,
Mają coś w sobie niespokojniejszego,
Od interesów wśród dnia załatwianych.
Lovell.  W dowód przyjaźni mojej i miłości
Większy powierzę sekret twoim uszom,
Niż jest obecne moje zatrudnienie.
Królowa leży połogiem, jej życie,
Zdaniem doktorów jest w niebezpieczeństwie,
I z boleściami może się zakończyć.
Gardiner.  Za owoc moje zanoszę modlitwy,
Aby swojego doczekał się czasu,
Lecz co do drzewa, aby wyznać prawdę,
Chętniebym widział zwalone na ziemię.
Lovell.  I ja też jestem gotów dodać: amen;
Sumienie jednak każe mi powiedzieć,
Że to jest słodkie i dobre stworzenie
I z naszej strony lepszych godne życzeń.
Gardiner.  Lecz, panie — panie, słuchaj, sir Tomaszu,
Wiem, że zwyczajnie twój sąd z mym się zgadza,
Że jesteś mężem mądrym i pobożnym,
Więc pozwól wyznać, że nie będzie dobrze,
Nie, nie, nie będzie, możesz mi zawierzyć,
Dopóki Cranmer, Cromwell, dwie jej ręce,
I ona sama, spać nie będą w grobie.
Lovell.  Mówisz o pierwszych państwa dostojnikach:
Cromwell, prócz straży klejnotów koronnych,
Jest archiwistą, sekretarzem króla,
A jest na drodze nowego awansu,
Który go z czasem nie może ominąć;
Cranmer jest króla ręką i językiem.
Któżby śmiał słówko przeciw niemu mruknąć?
Gardiner.  Są, sir Tomaszu, którzy śmią to zrobić,

Ja sam nie kryłem mego o nim zdania,
I dziś, jak myślę, wszystkim panom Rady
Mogłem dobitniej jeszcze wytłómaczyć,
(O czem tak dobrze jak ja wprzód wiedzieli)
Że jest kacerzem, arcy-heretykiem,
Po naszej ziemi siejącym zarazę.
Rada królowi rzecz tę natrąciła,
A on, w monarszej o kraj gorliwości,
Wskazane przez nią klęski przewidując,
Tyle przychylne dać raczył jej ucho,
Że z jego woli Cranmer, jutro rano,
Przed Radą stanie. Tak jest, sir Tomaszu,
Musim wyplenić chwast ten zaraźliwy.
Lecz zbyt już długo, trzymałem cię, panie,
A więc dobranoc!
Lovell.  Uniżony sługa!

(Wychodzą: Gardiner i paź. — Gdy Lovell zabiera się do wyjścia, wchodzą: Król i książe Suffolk).

Król Henr.  Nie chcę, Karolu, dłużej grać tej nocy,
Myśl ma gdzieindziej; za mocnyś jest dla mnie.
Suffolk.  Nigdy poprzednio, królu, nie wygrałem.
Król Henr.  Przynajmniej rzadko, i nie częściej wygrasz,
Byle przy kartach moja była baczność. —
Lovellu, jakie wieści o królowej?
Lovell.  Sam osobiście nie mogłem jej ponieść
Zleceń twych, panie, ale je posiałem
Przez damę dworską; przesyła w pokorze
Swe dziękczynienia, a prosi cię, królu,
Byś się do nieba modlić za nią raczył.
Król Henr.  Modlić się za nią? Co mi chcesz powiedzieć?
Czy cierpi wiele?
Lovell.  Jak mówiła dworska,
Śmiertelne męki.
Król Henr.  Ach, biedna królowa!
Suffolk.  Odejm jej ciężar, Boże Wszechmogący,
Bez wielkich cierpień, a pociesz dziedzicem
Naszego pana!
Król Henr.  Już północ, Karolu,

Czas ci iść spocząć; w twych, proszę, modlitwach
Nie zapominaj mej biednej królowej.
Zostaw mnie teraz, bo mam w głowie myśli,
Które samotnych wymagają dumań.
Dobranoc!
Suffolk.  Pani mojej nie zapomnę
W moim pacierzu.
Król Henr.  Dobranoc, Karolu!

(Wychodzi Suffolk. — Wchodzi Antoni Denny).

Czego chcesz?
Denny.  Wiemy danym mi rozkazom,
Arcybiskupa przyprowadzam z sobą.
Król Henr.  Ha, Cantenbury?
Denny.  Tak jest, panie.
Król Henr.  Prawda!
Gdzie jest?
Denny.  W pobocznej sali.
Król Henr.  Niechaj wejdzie.

(Wychodzi Denny).

Lovell  (na str.). W sprawie, o której biskup mi napomknął,
W sam czas przybyłem.

(Wchodzą: Denny i Cranmer).

Król Henr.  Oddal się z galeryi!

(Lovell nie rusza się z miejsca).

Czyś mnie nie słyszał? Oddal się! Co znowu?

(Wychodzą: Lovell i Denny).

Cranmer  (na str.). Strach mi! Dlaczego brwi tak swoje marszczy?
Groźna ta postać coś mi złego wróży.
Król Henr.  Chcesz pewno wiedzieć, milordzie, dlaczego
Na dwór cię wzywam o tak późnej porze?
Cranmer  (klękając). Pełnić rozkazy mą jest powinnością.
Król Henr.  Wstań, proszę, dobry lordzie Cantenbury,
Wstań! musisz ze mną przechadzać się chwilę,
Bo mam o wielu rzeczach z tobą mówić.
Wstań, daj mi rękę! Ach, dobry milordzie!
Boleję nad tem, co ci mam powiedzieć,
I z wielkim tylko powtórzę to smutkiem:
W ostatnich czasach, z wielką mą niechęcią,

Słyszałem wiele ciężkich, mówię, ciężkich
Skarg przeciw tobie; po długiej rozwadze
Mojem i Rady mojej było zdaniem,
Żebyś się stawił dziś rano przed nami,
Byś się mógł z wszystkich oczyścić zarzutów,
Dać nam na wszystko opowiedź zwycięską.
Musisz przywołać cierpliwość na pomoc,
I wybrać sobie Tower na mieszkanie.
Powinność każe tak postąpić z mężem,
Który był dla mnie bratem, nikt inaczej
Nie znajdzie serca świadczyć przeciw tobie.
Cranmer.  Królu, pokorne przyjmij moje dzięki!
Jakżem szczęśliwy, że przyszła godzina,
W której przewiane będzie moje życie
I od pszenicy oddzielone plewy!
Wiem, od potwarczych języków nikt więcej
Ran nie odebrał, niż ja, biedny człowiek!
Król Henr.  Wstań, Canterbury! Szczera twa uczciwość
Tkwi wkorzeniona w nas, twym przyjacielu.
Wstań, daj mi rękę, przechadzaj się ze mną!
Na Matkę Boską, dziwny z ciebie człowiek!
Od dawna czekam, abyś sam mnie prosił
Wezwać co prędzej twych oskarżycieli,
I bez więzienia słuchać twej obrony.
Cranmer.  Potężny panie, liczyłem jedynie
Na wierną służbę i moją uczciwość,
Jeśli tę stracę, z mojego upadku
Będę z wrogami wspólnie tryumfował,
Bo nic mi życie z mej odarte cnoty.
Żadnych oskarżeń nie lękam się, królu.
Król Henr.  Czy nie znasz twego tutaj położenia?
Masz nieprzyjaciół licznych i potężnych,
A ich potędze wpływ ich dorównywa.
Nie zawsze prawo i prawda na ziemi
Z przychylnym sądu odchodzą wyrokiem.
Jak łatwo łotrom równych znaleźć łotrów,
Kupie fałszywą na ciebie przysięgę!
Podobne sprawy widziano już nieraz.

Masz nieprzyjaciół silnych i zajadłych;
Zdołasz-li lepszym odtrącić pancerzem
Krzywoprzysięzców fałszywe świadectwo,
Niż Pan, którego na tej grzesznej ziemi
Jesteś kapłanem? Nie, arcybiskupie!
Kwiecistą kępą przepaść ci się zdaje;
Sam dobrowolnie za swą gonisz zgubą.
Cranmer.  Niech Bóg i król mój będą mą obroną!
Inaczej wpadnę w zastawione sidła.
Król Henr.  Nie trać otuchy! wszystkie ich zamachy
Nie przejdą mety wolą mą stawionej.
Bądź dobrej myśli! a jak przyjdzie rano,
Staw się przed nimi; jeżeli przypadkiem,
Wskutek zaskarżeń, uwięzić cię zechcą,
Broń się z wymowy całą gwałtownością,
Jaką cię natchnie twe niebezpieczeństwo,
Lecz jeśli marne wszystkie będą prośby,
Pokaż ten pierścień i do mnie apeluj.
Płacze! Na honor, człowiek to uczciwy!
Przysięgam, w jego sercu prawda mieszka,
Piękniejszej duszy niema w mem królestwie!
Idź i mój rozkaz wykonaj do słowa!

(Wychodzi Cranmer).

W tych łez strumieniu język mu utonął.

(Wchodzi podeszła pani).

Dworzanin  (za sceną). Oddal się, pani! Co myślisz? Przez Boga!
Pani.  Nie cofnę kroku, przynoszę nowiny,
Co me zuchwalstwo przemienią w zasługę.
Dobrych aniołów chóry niech zaszumią
Nad twoją głową, królu, swojem skrzydłem
Niech twoją świętą ocienią osobę!
Król Henr.  W twych oczach czytam treść twego poselstwa.
Powiedz, królowa powiła mi syna?
Pani.  Tak jest, tak, panie, rozkosznego syna!
Teraz i zawsze błogosław jej, Boże!
To córka, z której przyjdą z czasem syny.
Królowa prosi, abyś ją nawiedził,
Ażebyś z nowym zapoznał się gościem,

Tak ci podobnym, jak wiśnia do wiśni.
Król Henr.  Lovell! (Wchodzi Lovell).
Lovell.  Mój królu?
Król Henr.  Wylicz jej sto grzywien.
Idę odwiedzić królowę (wychodzi).
Pani.  Sto grzywien!
Jak Bóg na niebie, musi dać mi więcej;
Taką zapłatę daje się pachołkom.
Musi dać więcej, chętnie lub zmuszony;
Czyżbym mówiła za tak małą sumkę,
Że mu podobna? Albo da mi więcej,
Albo odwołam, co mu powiedziałam.
Trzeba drzeć łyka, dopóki się dają (wychodzi).

SCENA II.
Przedpokój sali narad.
(Wchodzą: Cranmer, służba i odźwierny).

Cranmer.  Nie jestem późno, a jednak posłaniec
Z rozkazu Rady pośpiech mi zalecał.
Wszystko zamknięte. Co się to ma znaczyć?
Kto tu na służbie? Gdzie odźwierny Rady?
Znasz mnie zapewne?
Odźw.  Znam, nie mogę przecie
W niczem usłużyć waszej dostojności.
Cranmer.  Dlaczego?
Odźw.  Musisz czekać tutaj, panie,
Póki przez Radę nie będziesz wezwany!

(Wchodzi doktor Butts).

Cranmer.  Czy tak?
Butts.  To sprawa szpetnej złośliwości.
Traf to szczęśliwy, co mnie tu sprowadził;
O wszystkiem będzie król wiedział za chwilę.

(Wychodzi).

Cranmer.  To Butts, królewski doktor. Jak ciekawie,
Przechodząc, zwrócił na mnie swoje oczy!
Bodaj upadku mojego nie widział!

Wszystko to pewno dziełem moich wrogów;
Zmień ich, o Boże! Krzywdy ich nie chciałem,
A oni przecie chcą mój skalać honor;
Czekać mi każą dla wstydu za drzwiami,
Swemu koledze, wśród sług i pachołków!
Lecz muszę do ich stosować się woli,
Zbrojny w cierpliwość.

(Pokazują się w oknie na górze król Henryk i Butts).

Butts.  Pokażę ci, panie,
Widok swym dziwem wszystko przechodzący.
Król Henr.  Cóż to?
Butts.  Jak myślę, miłościwy panie,
Podobne sprawy widziałeś już nieraz.
Król Henr.  Gdzie?
Butts.  Tam. Patrz, panie, na wysoki awans
Arcybiskupa, jak za drzwiami Rady
Bandzie lokajów daje posłuchanie.
Król Henr.  To on, przez Boga! W takiże to sposób
Oddają sobie wzajemne honory?
Szczęście, że mają wyższego od siebie!
Myślałem dotąd, że pomiędzy siebie
Tak rozdzielili uczciwość, przynajmniej
Dobry obyczaj, że nigdy nie zniosą,
Aby mąż taki, tak łask moich blizki,
Na ich rozkazy czekał w przedpokoju,
Niby pachołek, co przychodzi z listem.
Jak Bóg jest w niebie, to czyste hultajstwo!
Ale czekajmy! Butts, zasuń firanki,
Wkrótce ciekawe usłyszymy rzeczy. (Wychodzą).

Izba Rady.
(Wchodzą: lord Kanclerz, książe Suffolk, hrabia Surrey, lord Szambelan, Gardiner i Cromwell. Kanclerz zasiada przy wyższym końcu stołu na lewo, zostawiając wyżej siebie puste krzesło zwykle zajmowane przez arcybiskupa Canterbury. Inni zasiadają w porządku po obu stronach; Cromwell najniżej jako Sekretarz).

Kanclerz.  Daj nam wiadomość, mości sekretarzu,
Co dzisiejszego przedmiotem zebrania?

Cromwell.  Główną dziś sprawa lorda Canterbury.
Gardiner.  Czy mu posłano wezwanie?
Cromwell.  Posłano.
Norfolk.  Któż to tam czeka?
Odźw.  W przedpokoju lordzie?
Gardiner.  Tak.
Odźw.  Arcybiskup; przeszło pół godziny
Na panów Rady czeka tam rozkazy.
Kanclerz.  Niech wejdzie!
Odźw.  Możesz wejść teraz, milordzie.

(Cranmer zbliża się do stołu).

Kanclerz.  Smutno mi, dobry mój arcybiskupie,
Że z kanclerskiego krzesła mego widzę
Miejsce to puste; lecz jesteśmy ludźmi;
Z natury słabi, upadamy nieraz;
Niewielka liczba aniołów na ziemi.
Z tej to słabości, a mądrości braku,
Ty, coś mógł wielkim być dla nas świecznikiem,
Ciężkoś obraził najsamprzód monarchę,
A potem prawo, siejąc po królestwie,
Przez kapelanów twych, twoje kazania,
Jak nam donoszą, nowe, rozmaite
A niebezpieczne zdania i nauki;
Są to kacerstwa, co, nieprzytłumione,
Zgubne sprowadzić mogłyby następstwa.
Gardiner.  Naprawa nagli i nie cierpi zwłoki.
Kto utresować dzikiego chce konia,
Nie ręką, wolnym przechadza go krokiem,
Lecz pysk uparty kiełzna mu żelazem,
Kolcem ostrogi uczy posłuszeństwa.
Jeśli, przez litość dziecinną lub względy
Na ludzką godność, pozwolim bezkarnie,
Tej zaraźliwej szerzyć się chorobie,
Żegnaj lekarstwo! A co przyjdzie w końcu?
Rozruchy, bunty, ogólne zepsucie
Całego państwa, jak w ostatnich czasach
Sąsiednie Niemcy smutny dały przykład,
Zbyt świeżo w naszej płakany pamięci.

Cranmer.  Dobrzy panowie, w całym dotąd biegu
Mojego życia i mego urzędu,
Z niemałym trudem zawsze pracowałem,
By me nauki i moja powaga
Mogły bezpiecznie wciąż jedną iść drogą,
Do publicznego dobra prowadzącą.
W prostocie ducha mogę wam powiedzieć,
Że nikt ode mnie szczerzej nie potępia,
W głębiach sumienia i dziełach urzędu,
Wszystkich pokoju państwa burzycieli.
Daj Bóg, by nigdy król nie znalazł serca
Mniej mu wiernego! Ludzie, których zazdrość,
Kręta złośliwość zwykłym są pokarmem,
Ważą się kąsać najcnotliwszych mężów.
Błagam was przeto, dostojni panowie,
Aby w tej sprawie moi skarżyciele,
Jacy są kolwiek, jawnie wystąpili,
I w oczy całą rzucili mi prawdę.
Suffolk.  To być nie może; przez wzgląd na twą godność
Nikt cię oskarżyć nie będzie miał serca.
Gardiner.  Gdy większej wagi sprawy nas czekają,
Musim, milordzie, krótko z tobą skończyć.
Król rozkazuje, z naszem przyzwoleniem,
By sąd twój ściślej mógł być prowadzony,
Abyś natychmiast zamknięty był w Tower;
A tam, gdy zstąpisz z twoich wysokości,
Zobaczysz więcej, niżelibyś pragnął,
Ludzi gotowych ze skargą wystąpić.
Cranmer.  Dzięki ci, dobry biskupie Winchester;
Zawsześ był dobrym moim przyjacielem;
I byle twoja spełniła się wola,
Mym będziesz sędzią a razem przysięgłym:
Tyle jest w sercu twojem miłosierdzia!
Widzę twe cele — pragniesz mojej zguby;
Przecież, milordzie, miłość i łaskawość
Przystoją księdzu więcej niż ambicya.
Umiarkowaniem nawróć obłąkanych,
A nie odpychaj nikogo od siebie.

Cały skarg ciężar zwal na mą cierpliwość;
Ciężar ten zrzucić tak łatwo mi będzie,
Jak sumieniowi twojemu jest łatwo
Co dzień źle robić. Mógłbym więcej dodać,
Przez wzgląd na godność twoją, milczeć wolę.
Gardiner.  Jesteś sekciarzem milordzie, milordzie!
To jak dzień jasne, a kto cię rozumie,
Widzi pod twojej wymowy pokostem
Czczość twej obrony.
Cromwell.  Pozwól mi powiedzieć,
Lordzie Winchester, żeś jest za surowy.
Mąż tak szlachetny, jakkolwiek dziś grzeszny,
Dla swej przeszłości prawo ma do względów;
Jest okrucieństwem deptać zwalonego!
Gardiner.  Przebacz, mój dobry mości sekretarzu!
Ale ze wszystkich obecnych tu mężów
Najmniej masz prawa w sposób ten przemawiać.
Cromwell.  A to dlaczego?
Gardiner.  Czyż mi niewiadomo,
Żeś jest stronnikiem tych wszystkich nowości?
Nie jesteś czysty.
Cromwell.  Ja nie jestem czysty?
Gardiner.  O, nie, nie jesteś!
Cromwell.  Dałby Bóg, milordzie,
Byś o połowę tyle był uczciwy!
A lud do ciebie z prośbąby się zbliżał,
Nie, jak dziś, z strachem.
Gardiner.  Zapiszę w pamięci
Śmiałe te słowa!
Cromwell.  I owszem, lecz razem
Zapisz i całe przeszłe twoje życie!
Kanclerz.  To już za wiele! przez wstyd, skończcie! proszę.
Gardiner.  Ja już skończyłem.
Cromwell.  Ja także.
Kanclerz.  Milordzie,
Jak mi się zdaje, w rzeczy twojej sprawy
Na tem stanęło jednomyślnem zdaniem,
Że jako więzień w Tower będziesz czekał,

Póki nam woli swej król nie objawi.
Czy zgoda?
Wszyscy.  Zgoda!
Cranmer.  Nie znajdęż litości?
Muszęż, jak zbrodniarz, zamknięty być w Tower?
Gardiner.  Czegóż innego mogłeś się spodziewać?
Czas nam marnujesz. Czy straż już gotowa?

(Wchodzi Straż).

Cranmer.  By mnie jak zdrajcę do Tower prowadzić?
Gardiner.  Weź go, i odstaw do Tower bezpiecznie!
Cranmer.  Chwilę, panowie! mam jeszcze coś dodać.
Cnotą pierścienia tego, moją sprawę
Z nielitościwych ludzi rąk wydzieram,
By ją sędziemu oddać najlepszemu —
Memu królowi.
Kanclerz.  To pierścień królewski!
Surrey.  Niesfałszowany.
Suffolk.  Prawdziwy, przez Boga!
Czyż nie mówiłem, gdyśmy po raz pierwszy
Ten niebezpieczny poruszyli kamień,
Że nas przygniecie?
Norfolk.  Myślicież, panowie,
Że król pozwoli, aby kto obraził
Człowieka tego choćby mały palec?
Kanclerz.  To zbyt widoczna; o ileż mu droższe
Życie jest jego! Chciałbym tylko teraz
Z tej się wywikłać sprawy, a bez szkody.
Cromwell.  Przewidywałem, kiedyście szukali
Skarg wymyślonych przeciw człowiekowi,
Którego cnocie dyabeł tylko jeden
Mógł być zawistny, żeście rozdmuchali
Pożar na siebie; macie, coście chcieli.

(Wchodzi Król i zasiada, rzucając na nich groźne spojrzeniu).

Gardiner.  Co dzień składamy niebu dziękczynienia,
Że nam takiego raczyło dać pana,
Co dobroć, mądrość z pobożnością łączy,
Kościół z pokorą nad wszystko poważa,
I, by tej świętej swojej powinności

Lepiej dopełnić, sam w swojej osobie
Siada do sądu, który ma stanowić
W sprawie kościoła, a tego grzesznika.
Król Henr.  Zawsze umiałeś składać komplementy,
Mości biskupie, lecz nie mam dziś chęci
Słuchać cierpliwie pochlebstw nazbyt wielkich,
Zbyt przeźroczystych, by ukryć obrazę.
Nie mnie oszukasz; wziąłeś rolę wyżła,
I chciałbyś ruchem języka mnie kupić.
Lecz jakiekolwiek twoje o mnie zdanie,
Ja wiem o tobie, żeś krwawy, okrutny.
(Do Cranm.) Dobry Cranmerze, siądź. Zobaczę teraz,
Czy się poważy najpierwszy, najśmielszy
Na ciebie palcem choćby tylko kiwnąć!
Bogiem się świadczę, lepiejby dlań było
Wprzód się zamorzyć, niźli ci powiedzieć,
Że już nie jesteś tego miejsca godny!
Surrey.  Pozwól nam, panie —
Król Henr.  Nie, nie, nie pozwolę!
Myślałem dotąd, że w mojej mam Radzie
Mężów nauką i mądrością słynnych,
Ale ich nie mam. Czyliż się godziło,
By mąż tak dobry, (nie wielu z was godnych
Tego tytułu) by mąż tak cnotliwy
Za drzwiami czekał, z waszego zlecenia,
Z waszych rozkazów, jak wszawy pachołek?
Hańbić tak męża godnością równego!
Czyż was rozkazy me upoważniały
Tak zapomnienie daleko posunąć?
Władzę wam dałem sądzić go jak radcę,
Nie jak pachołka. Niejeden z was, widzę,
Przez złość wrodzoną, nie nieskazitelność,
Chciałby go zgubić, byle miał sposoby,
Lecz póki żyję, daremno ich czeka.
Kanclerz.  Pozwól mi teraz, miłościwy panie,
W obronie wszystkich, słów kilka powiedzieć.
Co do więzienia, myślą naszą było
(Jeśli jest jeszcze wiara między ludźmi),

Nie krzywdzić męża, lecz bezstronnym sądem
Dać mu przed światem sposób oczyszczenia.
Myśl ta przynajmniej mem rządziła zdaniem.
Król Henr.  Dobrze, panowie! przyjmijcie go teraz,
Miejcie dlań względy, bo na nie zasłużył,
Bo mu tę muszę oddać sprawiedliwość,
Że, jeśli może król być poddanemu
Obowiązanym, to ja mu nim jestem,
Za jego miłość i za jego służby.
No uściśkajcie go wszyscy, a prędzej!
Dla wstydu choćby, bądźcie przyjaciółmi!
A teraz, dobry mój arcybiskupie,
Mam prośbę, której nie możesz odmówić.
Młoda panienka na chrzest dzisiaj czeka,
Ty musisz za nią, jak chrzestny jej ojciec,
Przed Bogiem ręczyć.
Cranmer.  Największy monarcha
Mógłby się takim poszczycić honorem;
Czemże ja, biedny, pokorny twój sługa
Mogłem zadużyć na tyle zaszczytu?
Król Henr.  Ba, ba! milordzie, widzę, że żałujesz
Na chrzestne łyżki małego wydatku[6].
Będziesz miał w parze dwie szlachetne damy,
Księżnę Norfolku i markizę Dorset.
Czy na to zgoda? — Biskupie Winchester,
Raz jeszcze mówię, kochaj tego męża!
Gardiner.  Daję mu święty zgody pocałunek
Z całem uczuciem braterskiej miłości.
Cranmer.  Bóg widzi, jak mi drogie są te słowa.
Król Henr.  Twe łzy dowodzą twojej uczciwości.
Sprawdza się teraz, co mówią o tobie:
„Kto złość wyrządził arcybiskupowi,
Ten jego przyjaźń pozyskał na zawsze“.
Ale na fraszkach nie traćmy tu czasu,
Dziewkę co prędzej zróbmy chrześcijanką. —

Wróciłem przyjaźń, niechaj teraz płuży,
Niech mnie na siłę, wam na zaszczyt służy!

(Wychodzą).
SCENA III.
Dworzec pałacu.
(Wrzawa i zgiełk za sceną. Wchodzi odźwierny i jego sługa).

Odźw.  Skończcie mi zaraz te krzyki, hultaje! Czy bierzecie dwór za ogród paryski?[7] niesforna bando niewolników, przestań wrzeszczeć!
Głos  (za sceną). Dobry panie odźwierny, jestem od kredensu.
Odźw.  Bądź sobie od szubienicy i dyndaj na gałęzi, łajdaku! Alboż to miejsce do ryczenia? Przynieś mi tu jakie pół tuzina płonek, a nie kruchych, bo co mam, jest dla nich rózeczką. Wyczeszę ja wam czupryny! Chcecie na gwałt widzieć chrzciny? Rachujecie na piwo i kołacze, hultaje?
Sługa.  Cierpliwość, panie! jeśli armatami
Nie wymieciemy od bram tego tłumu,
Tak niepodobna będzie ich rozpędzić,
Jak w dzień majówki do snu ich przymusić.
Nie, panie, nigdy; łatwiejby nam było
Kościół świętego Pawła z miejsca ruszyć.
Odźw.  Powiedz, wisielcze! jak się tu wcisnęli?
Sługa.  Nie wiem. A jak się wciska przypływ morza?
Co dwułokciowa żerdź mogła rozdzielić,
(Patrz na jej resztki) nie pożałowałem.
Odźw.  Nic nie zrobiłeś!
Sługa.  Nie Samson ze mnie, ani sir Guy, ani Colebrand, aby ich kosić przed sobą. Ale jeżeli pożałowałem jednego, co miał głowę na barkach, młodego czy starego, samca czy samicę, rogacza czy fabrykanta rogaczów, bodajem nigdy nie zobaczył kawałka pieczeni, czegobym nie chciał za całą krowę, daj jej Boże zdrowie!
Głos  (za sceną). Wielmożny panie odźwierny, czy słyszysz?
Odźw.  Zaraz, zaraz, mości szczeniątko! Trzymaj drzwi zamknięte, mopanku!
Sługa.  Co ja mam robić?
Odźw.  Co masz robić? Walić ich tuzinami! Alboż to Moorfields na takie zbiegowiska? Alboż to przyjechał na dwór jaki indyjski cudak z wielką machiną, żeby nas wszystkie baby oblegały? Odpuść mi, panie! ale co tam poróbstwa za bramą! Na moje chrześcijańskie sumienie, te jedne chrzciny sprowadzą nam tysiąc nowych; znajdzie się tam i ojciec i chrzestny ojciec i wszystko.
Sługa.  Tem większe będą łyżki. Widzę niedaleko drzwi stojącego zucha, który musi być mosiężnikiem z rzemiosła, bo, na sumienie, dwadzieścia psich dni króluje teraz na jego nosie; kto przy nim stoi, jest pod równikiem i nie potrzebuje innej pokuty. Temu ognistemu smokowi dałem w łeb trzy razy pałką, a on trzy razy dał do mnie ognia nosem; stoi teraz, jak moździerz wycelowany, żeby nas w powietrze wysadzić. Była przy nim miałkiego rozumu połowica tandeciarza, która tak mi wymyślała, że aż jej z głowy stoczyła się miseczka; wie teraz, co to jest rozpalać pożar w narodzie. Chybiłem raz meteora, a palnąłem babę; nuż ona w krzyk: pałki! Aż tu ja widzę spieszących jej na pomoc jakich czterdziestu pałkonośców, nadzieję Strandu, gdzie stała kwaterą. Nacierają na mnie, bronię się, jak mogę; zaczęli mi okładać boki, opieram się jeszcze; aż tu niespodzianie, zaczajona za nimi banda lampartów, niby tyraliery, plunęła mi w oczy ulewą kamyków i zmusiła do honorowej rejterady, zostawiając im plac boju. Dyabeł był między nimi, ani wątpliwości.
Odźw.  Ta sama to młodzież, co grzmi po teatrach i bije się o ogryzki jabłek. Żaden też słuchacz, prócz Trybulacyi z Tower-hill[8], albo dyabłów z Limehouse, drogich ich braciszków, znieść ich nie jest w stanie. Mam z nich kilku w Limbo Patrum, gdzie będą pewno tańczyć przez trzy dni następne, nie licząc czekającego na nich przy wyjściu bankietu dwóch korbaczy. (Wchodzi szambelan).

Szambel.  Jezus Marya! a cóż to za tłumy!
A coraz nowe zewsząd płyną fale,
Jakby na jarmark! A gdzież są odźwierni?
Leniwe łotry, pięknie się sprawiacie!
Kto wam ten motłoch pozwolił tu wpuścić?
Może to wasi z przedmieść przyjaciele?
Może za dużo zostanie nam miejsca
Dla pań, za chwilę ze chrztu wracających?
Odźw.  Wszak tylko ludźmi jesteśmy, o, panie!
Wszystko, co było można, zrobiliśmy;
Ledwo w kawałki nas nie rozszarpali:
Tu armia, panie, nicby nie wskórała.
Szambel.  Jeśli wyrzuty król będzie mi robił,
Możecie wierzyć, w pięty wam to pójdzie,
Nie licząc grzywien, które wam nałożę.
Zamiast pilnować waszych obowiązków,
Przy kuflu piwa woleliście siedzieć.
Już słychać trąby, wracają z kościoła.
Otwórz wśród tłumu drogę orszakowi,
Albo cię czcka dwa miesiące kozy.
Odźw.  Mości panowie, miejsce dla księżniczki!

Sługa.  Ustąp, drabie, jeśli nie chcesz, żebym ci sprawił ból głowy!
Odźw.  Hej, ty tam w kamlocie, zleż mi natychmiast ze sztachet, albo cię na nie jak na pal wbiję!

(Wychodzą).
SCENA IV.
Plac.
(Wchodzą trębacze, trąbiąc; za nimi dwóch Aldermanów, lord Mer, Podwiązka, Cranmer, książe Norfolk z laską marszałkowską, książe Suffolk, dwóch panów niosących wielkie miednice z chrzestnemi podarunkami; następnie czterech panów niosących baldachim, pod którym księżna Norfolk, chrzestna matka, niesie dziecię ubrane w bogaty płaszcz i t. d. Ogon jej sukni niesie dama, za którą postępuje markiza Dorset, druga chrzestna matka, i damy. Orszak przechodzi scenę, a Podwiązka mówi):

Podw.  W twojej nieskończonej dobroci, o Boże! daj długie życie, szczęście i pomyślność wysokiej i potężnej księżniczce Anglii, Elżbiecie!

(Przy odgłosie trąb wchodzi Król z orszakiem).

Cranmer  (klękając). W mojem, w szlachetnych razem kmotr imieniu,
Za ciebie, królu, za dobrą królowę
Zanoszę modły, aby Bóg wam raczył
W tem pięknem dziecku zesłać wszelką radość,
Którą w dobroci swej rodzicom chowa!
Król Henr.  Arcybiskupie, przyjmij moje dzięki!
Jakie jej imię?
Cranmer.  Elżbieta.
Król Henr.  Wstań lordzie (całuje dziecko).
Przyjm z tym całunkiem me błogosławieństwo.
Niech Bóg cię strzeże! W dłoń Jego opatrzną
Życie twe składam.
Cranmer.  Amen!
Król Henr.  Moje kumy,
Zbytniej szczodroty dałyście dziś przykład,
Dziękuję z serca, za wzorem też waszym
Pani ta pójdzie, byle nam urosła.
Cranmer.  Pozwól mi teraz, królu, wypowiedzieć
Słowa, przez samo natchnione mi niebo;
Niech nikt nie myśli, że to czcze pochlebstwo,
Bo czas je sprawdzi. Królewskie to dziecię,
(Które w swej pieczy niechaj trzyma niebo!)

Jeszcze w kolebce, ziemi tej rokuje
Na przyszłe lata tysiąc błogosławieństw.
W dniach swoich będzie (choć mała z nas liczba
Dni tych doczeka) wzorem dla monarchów
Swoich spółczesnych i wszystkich potomnych.
Królowa Saby nie gorętszem sercem
Szukała pięknej cnoty i mądrości,
Jak ich ta czysta szukać będzie dusza.
Wszystkie urocze majestatu wdzięki,
Które są treścią istot tak potężnych,
Wszystkie przymioty, cnoty towarzysze,
W niej zajaśnieją blaskiem podwojonym.
Prawda jej mamką, a niebieskie cnoty
Radcą jej będą; kochana i groźna
W swoich miłości płomienie roznieci,
Lecz wrogi, głowę z smutkiem pochylając,
Drżeć przed nią będą, jak młócone zboże.
Wszystko, co dobre, róść z nią będzie razem.
Pod jej opieką, w cieniu swej winnicy,
Każdy bezpiecznie będzie jadł, co sadził,
Nucąc pokoju wesołe piosenki.
Ludzie poznają Boga w czystej prawdzie.
Kto się przybliży, od niej się nauczy,
Gdzie prawdziwego droga jest honoru;
Nią, nie krwi cnotą do wielkości dojdzie.
Błogi ten pokój z nią razem nie zaśnie,
Lecz, jak gdy Fenix cudowny ptak kona,
Z popiołów jego nowy wzlata dziedzic,
Równie cudowny, równie uwielbiany,
Tak ona (kiedy niebo ją powoła
Do swojej chwały z tej chmury ciemności)
Temu zostawi swe błogosławieństwo,
Który z jej świętych, czcigodnych popiołów
Wstanie jak gwiazda, i dobiegnie szczytu
Tej samej chwały i w niej się ustali.
Chwała, obfitość, miłość, prawda, postrach,
Służebne tego wybranego dziecka,
I jemu będą jak winnica rosły.

Gdzie tylko jasne oko słońca świeci.
Jego imienia doleci tam chwała,
I będzie nowych narodów zawiązkiem.
Jak cedr na górach, gałęzi swych cieniem
Otuli wszystkie podnóżne doliny,
A na ten widok wnuków naszych wnuki
Dziękczynne dłonie podniosą do nieba.
Król Henr.  Cuda nam wróżysz!
Cranmer.  Dla ziemi tej szczęścia
Pani ta długich dni przeżyje wątek,
Piękny czyn będzie dnia każdego wieńcem.
Bodaj tu mego widzenia był koniec!
Lecz musi umrzeć, dusza jej uleci
Do świętych koła, po ziemi tej przejdzie
W niepokalanej czystości dziewicą,
Jak lilia; po niej świat cały zapłacze.
Król Henr.  Arcybiskupie, przyniosłeś mi skarby.
Przed tego dziecka błogiem urodzeniem
Byłem żebrakiem; lecz twoje proroctwo
Taką pociechę do serca mi wlało,
Że, w niebie nawet, zapragnę zobaczyć
Jej czyny, chwaląc mego Stworzyciela. —
Dzięki wam wszystkim, tobie, lordzie Merze,
A i wam także, dobrzy moi bracia!
Wasza obecność zaszczytem jest dla mnie,
Mej też wdzięczności złożę wam dowody. —
Za mną, panowie! Musicie zobaczyć
Królowę, sama chce wam podziękować;
To sił jej doda. Niechaj o powrocie
Nikt tu nie myśli; tej malutkiej sprawą
Wielkie dziś święto skończy się zabawą.

(Wychodzą)



EPILOG.

Wiem, nie wszystkim do smaku nasza będzie sztuka:
Ten, co dobrej snu chwili na teatrze szuka,
Nagle przez trąb i bębnów obudzony grzmoty,
Powie, że nigdy lichszej nie widział ramoty;
Ten, co czekał paszkwilów na ród ludzki cały,
Gotowy z gardła wrzeszczeć: koncept doskonały!
Zawiedziony, osądzi równie nas surowo.
Któż więc wyrzecze o nas jedno dobre słowo?
Cnotliwych niewiast usta, kiedy rozczulone
Ujrzały obraz pani cnotliwej jak one.
Byleśmy od nich uśmiech zyskali opieki,
Nie tracimy nadziei, że czas niedaleki,
W którym i dobrych mężów czekają nas łaski:
Bo biadaby nam była, gdyby mężów dłonie
Pozostały kamienne w jasnej dam koronie,
Kiedy im piękne usta każą dać oklaski.








  1. When You See Me You Know Me, or the famous Chronicle Historie of King Henry the Eight.
  2. The famous History of the Life of Henry the Eight.
  3. Nor shall this peace sleep with her etc.
    do — and bless heaven —
  4. Bevis, rycerz saksoński, mianowany hrabią Southampton przez Wilhelma Zdobywcę, słynny w romansach rycerskich
  5. Była to gra (primirą u nas zwana) ulubiona naszemu Zygmuntowi III.
  6. Za czasów Szekspira chrzestny ojciec dawał chrzestnemu dziecku kilka łyżek w podarunku, które nazywano łyżkami apostołów, bo zwykle była na nich wyryta postać jednego z apostołów.
  7. Ogród nad brzegami Tamizy, gdzie miały miejsce hece niedźwiedzi i walki byków.
  8. Wedle jednych, Trybulacya było to miejsce zboru Purytanów przyuczonych do wrzasku przez swoich predykantów; wedle innych, miał to być teatr fars ludowych, gdzie byli aktorami dyabli z Lime-house (Lajm-haus).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.