Strona:Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare T. 3.djvu/267

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
(Wychodzi sekretarz. — Wchodzi intendent).

Katarz.  Boleję nad tem, że książe Buckingham
Popadł w niełaskę.
Król Henr.  Wielu nad tem płacze:
Pan to był mądry a rzadkiej wymowy,
Uposażony hojnie od natury;
Swoją nauką mistrzów mógł oświecać,
I nigdy obcej nie szukać pomocy.
Ale szlachetne dary, źle użyte,
Gdy jad zepsucia wsączy się do duszy,
Stokroć szpetniejszą przybierają postać
Nad piękność, którą błyszczały pierwotnie.
Mąż zawołany, prawie cud na ziemi,
Którego mowy słuchając z zachwytem,
Godziny długie za minuty brałem,
Złem swych talentów użyciem tak zczerniał,
Jakby w piekielnej unurzał się smole.
Siądź przy mnie, pani, a wkrótce usłyszysz
Z ust tego niegdyś powiernika księcia
Rzecz, honorowi łzy wycisnąć zdolną.
Niechaj nam jego powtórzy praktyki,
Których nie możem nigdy czuć za mało,
A znać za wiele.
Wolsey.  Zbliż się! powiedz śmiało,
Co w twej poddańczej zdołałeś wierności
O Buckinghama knowaniach wyśledzić.
Król Henr.  Mów śmiało!
Intendent.  Najprzód, miał to we zwyczaju
Co dzień powtarzać: że jeśli bezdzietnie
Król oczy zamknie, tak sprawy urządzi,
Iż berło Anglii wpadnie w jego ręce.
Na własnem uszy słyszał, gdy to mówił
Do swego zięcia, lorda Aberga’ny,
Na kardynale zemstę przysięgając.
Wolsey.  Wysokość twoja, królu, niechaj raczy
Niebezpieczeństwo tego punktu zważać.
W występnej żądzy, dla twojej osoby
Złe myśli karmi, a marzy o zgubie